Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Odpowiedzi odnośnie motywu kobiecej kreacji był w pewnym stopniu pewien, jednak sam nie wierzył w poprawność rzekomego motywu czarnego łabędzia. Ale ten połowiczny tryumf uniósł jego kąciki ust w lekkim uśmiechu. Jaką postać przybrał jednak jeden z lordów? Padły jeszcze inne odpowiedzi, ale jedna z nich wydała mu się tak nieodpowiednia, że aż odrzucił ją od razu. Kiedy jednak spojrzenie gospodyni padło na damę, która właśnie tej niewygodnej dla Alpharda odpowiedzi udzieliła, zaczął się nad nią mocniej zastanawiać.
Rzeczywiście mógł to być kruk, ale podobna koncepcja doprowadziła do pojawienia się zmarszczki niezadowolenia na czole – na całe szczęście niewidocznej dla świata dzięki nałożonej masce. Dość osobiście odbierał symbol kruka, gdyż stanowił on nieodłączną część rodowego herbu Blacków. Jakiś wewnętrzny sprzeciw rodził się w nim na myśl, że właśnie kruk mógł przypaść komuś innemu niż Blackowi, choć tylko w ramach niewinnej zabawy.
A więc kruk czy ptak z rodziny krukowatych? Może gawron? Wrona? Nie, musi chodzić o kruka, ale jakiegoś konkretnego? Czarne pióra pozostawały ewidentną wskazówką, być może istniała jeszcze jakaś. Spróbował przyjrzeć się uważniej męskiemu przebraniu, dzięki czemu udało mu się zauważyć srebrną broszkę, którą wcześniej przeoczył. Jej kształt przypominał mu grot włóczni. Próbował skojarzyć ten symbol, lecz jedyne, co przychodziło mu do głowy, to marny koniec Gudrøda Myśliwego, który dał początek rodowi Burke. Sługa miał przebić mu plecy włócznią, ale naprawdę zamordowała go własna żona, ponieważ wziął ją siłą. To była zatem wskazówka do stroju czy może do poznania prawdziwej tożsamości, jaka ukryta została za maską? Naprawdę trudno było odgadnąć tę zagadkę. Chwilę się zastanawiał, lecz w końcu zrezygnował, nie mając żadnych mądrych pomysłów. W tym przypadku musiał przyznać się do swoistej upadłości intelektualnej. Być może to emocjonalny stosunek do kruczej postaci utrudniał mu analityczne podejście do tej jednej zgadywanki.
– Chyba odstąpię od ubiegania się o tytuł mistrza, bo naprawdę nie mam pojęcia, jaki motyw należy przypisać do tego stroju – przyznał się do niemocy twórczej, naprawdę nie potrafiąc ruszyć żadnym konkretnym tropem. Mógł tylko liczyć na to, że ktoś inny odgadnie prawidłowe rozwiązanie.
Rzeczywiście mógł to być kruk, ale podobna koncepcja doprowadziła do pojawienia się zmarszczki niezadowolenia na czole – na całe szczęście niewidocznej dla świata dzięki nałożonej masce. Dość osobiście odbierał symbol kruka, gdyż stanowił on nieodłączną część rodowego herbu Blacków. Jakiś wewnętrzny sprzeciw rodził się w nim na myśl, że właśnie kruk mógł przypaść komuś innemu niż Blackowi, choć tylko w ramach niewinnej zabawy.
A więc kruk czy ptak z rodziny krukowatych? Może gawron? Wrona? Nie, musi chodzić o kruka, ale jakiegoś konkretnego? Czarne pióra pozostawały ewidentną wskazówką, być może istniała jeszcze jakaś. Spróbował przyjrzeć się uważniej męskiemu przebraniu, dzięki czemu udało mu się zauważyć srebrną broszkę, którą wcześniej przeoczył. Jej kształt przypominał mu grot włóczni. Próbował skojarzyć ten symbol, lecz jedyne, co przychodziło mu do głowy, to marny koniec Gudrøda Myśliwego, który dał początek rodowi Burke. Sługa miał przebić mu plecy włócznią, ale naprawdę zamordowała go własna żona, ponieważ wziął ją siłą. To była zatem wskazówka do stroju czy może do poznania prawdziwej tożsamości, jaka ukryta została za maską? Naprawdę trudno było odgadnąć tę zagadkę. Chwilę się zastanawiał, lecz w końcu zrezygnował, nie mając żadnych mądrych pomysłów. W tym przypadku musiał przyznać się do swoistej upadłości intelektualnej. Być może to emocjonalny stosunek do kruczej postaci utrudniał mu analityczne podejście do tej jednej zgadywanki.
– Chyba odstąpię od ubiegania się o tytuł mistrza, bo naprawdę nie mam pojęcia, jaki motyw należy przypisać do tego stroju – przyznał się do niemocy twórczej, naprawdę nie potrafiąc ruszyć żadnym konkretnym tropem. Mógł tylko liczyć na to, że ktoś inny odgadnie prawidłowe rozwiązanie.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przyjęcie zaproszenia równało się z akceptacją wszelkich przygotowanych zabaw i atrakcji. Sabat o lat rozpoczynał się przemówieniem organizatorki przyjęcia, a także krótkim podsumowaniem minionego roku. Ten sabat był jednak dość szczególny. Nie tylko miał zmyć przykrą aurę wydarzeń, które miały miejsce na poprzednim przyjęciu zorganizowanym przez Lady Nott, ale widocznie był także głośnym opowiedzeniem się po konkretnej stronie konfliktu. Lucinda nie była wcale zaskoczona faktem, iż to polityka grała pierwsze skrzypce podczas sabatu. Chyba nawet tak idealni manipulanci nie potrafią odrzucić na bok pierwszego problemu ich świata jakim jest wojna. Można być ignorantem we własnych czterech ścianach, ale kiedy chodziło o szersze grono wszystko uległo zmianie. Nawet bierność, którą wszyscy tak bardzo sobie umiłowali.
Podczas przemówienia Lucinda stała z boku jedynie obserwując. Patrzyła na to jak wszyscy z uśmiechem na ustach unoszą kieliszek w toaście dziękując za to co ona nazwałaby prawdziwym koszmarem. Jedyną słuszną rzeczą było oddanie hołdu zmarłym, którzy w końcu niczym sobie nie zasłużyli na taki los. W takiej chwili jak ta zaczęła się zastanawiać czy przyjście tutaj było na pewno słusznym posunięciem. Nie rozumiała tego wszystkiego, ale finalnie przecież niczego lepszego po tych ludziach się nie spodziewała. Przyjście tutaj mogło nie być jednak najgorszym wyborem. W końcu… wystarczyło jedynie wejść w rolę i zacząć słuchać.
Jedynie żal jej było uciechy jaką blondynka zauważyła na twarzy matki, kiedy ta dowiedziała się, że Lucinda ma zamiar skryć swą twarz za maską. Szlachcianka nie miała od dawna kontaktu z rodzicami, a ci na szczęście o ten kontakt także nie zabiegali. Było to na tyle łatwiejsze, że Lucinda nie musiała ich rozczarowywać od nowa i od nowa tak jak oni rozczarowywali ją w swoich wyborach. Bez względu na to ile miała lat i bez względu na to jakim człowiekiem była to zawsze będzie szanować tych, którzy jednak stanowili jeden z najważniejszych fundamentów jej życia. Wypierała się wszystkiego co wyznają, wypierała się zmianom, które poczynili, ale nie potrafiła wyprzeć się też ich.
Kiedy przyszła pora na dobrze jej znane kalambury zrobiła krok do przodu. Zwykle nie brała udziału w tego typu zabawach, ale zawsze lubiła się przyglądać tańczącym parom i zmaganiom innych. Doskonale znała zamysł tej zabawy i wiedziała, że odpowiedź jest albo absurdalnie prosta, albo wręcz nie do odgadnięcia. Często chodziło jedynie o drobne szczegóły, które na pierwszy rzut oka wcale nie uchodziły za te najważniejsze. Wszystko utrudniały także ruchy pary, bo w końcu w tańcu wiele rzeczy wydaje się być inne niżeli jest w rzeczywistości. Słysząc, że kruk to odpowiedź bliska tej poprawnej, blondynka zaczęła jeszcze bardziej obserwować tańczącego mężczyznę. W jej oczy wpadł święcący się w blasku świec grot włóczni. – Może chodzi o konkretnego kruka – zaczęła przyglądając się czarnym skrzydłom i masce. – Widząc kruka i grot włóczni przychodzi mi na myśl jedynie Odyn, bo to właśnie jego atrybutem jest kruk, włócznia no i wilk. Może mamy do czynienia z Huginem lub Muninem? Bardziej jednak skłaniałabym się ku temu pierwszemu. – odparła nie będąc pewna swojej odpowiedzi. Co jej jednak podpowiadało, że włócznia nie mogła być przypadkową ozdobą.
Podczas przemówienia Lucinda stała z boku jedynie obserwując. Patrzyła na to jak wszyscy z uśmiechem na ustach unoszą kieliszek w toaście dziękując za to co ona nazwałaby prawdziwym koszmarem. Jedyną słuszną rzeczą było oddanie hołdu zmarłym, którzy w końcu niczym sobie nie zasłużyli na taki los. W takiej chwili jak ta zaczęła się zastanawiać czy przyjście tutaj było na pewno słusznym posunięciem. Nie rozumiała tego wszystkiego, ale finalnie przecież niczego lepszego po tych ludziach się nie spodziewała. Przyjście tutaj mogło nie być jednak najgorszym wyborem. W końcu… wystarczyło jedynie wejść w rolę i zacząć słuchać.
Jedynie żal jej było uciechy jaką blondynka zauważyła na twarzy matki, kiedy ta dowiedziała się, że Lucinda ma zamiar skryć swą twarz za maską. Szlachcianka nie miała od dawna kontaktu z rodzicami, a ci na szczęście o ten kontakt także nie zabiegali. Było to na tyle łatwiejsze, że Lucinda nie musiała ich rozczarowywać od nowa i od nowa tak jak oni rozczarowywali ją w swoich wyborach. Bez względu na to ile miała lat i bez względu na to jakim człowiekiem była to zawsze będzie szanować tych, którzy jednak stanowili jeden z najważniejszych fundamentów jej życia. Wypierała się wszystkiego co wyznają, wypierała się zmianom, które poczynili, ale nie potrafiła wyprzeć się też ich.
Kiedy przyszła pora na dobrze jej znane kalambury zrobiła krok do przodu. Zwykle nie brała udziału w tego typu zabawach, ale zawsze lubiła się przyglądać tańczącym parom i zmaganiom innych. Doskonale znała zamysł tej zabawy i wiedziała, że odpowiedź jest albo absurdalnie prosta, albo wręcz nie do odgadnięcia. Często chodziło jedynie o drobne szczegóły, które na pierwszy rzut oka wcale nie uchodziły za te najważniejsze. Wszystko utrudniały także ruchy pary, bo w końcu w tańcu wiele rzeczy wydaje się być inne niżeli jest w rzeczywistości. Słysząc, że kruk to odpowiedź bliska tej poprawnej, blondynka zaczęła jeszcze bardziej obserwować tańczącego mężczyznę. W jej oczy wpadł święcący się w blasku świec grot włóczni. – Może chodzi o konkretnego kruka – zaczęła przyglądając się czarnym skrzydłom i masce. – Widząc kruka i grot włóczni przychodzi mi na myśl jedynie Odyn, bo to właśnie jego atrybutem jest kruk, włócznia no i wilk. Może mamy do czynienia z Huginem lub Muninem? Bardziej jednak skłaniałabym się ku temu pierwszemu. – odparła nie będąc pewna swojej odpowiedzi. Co jej jednak podpowiadało, że włócznia nie mogła być przypadkową ozdobą.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Adelaide wyglądała na coraz bardziej zachwyconą. Z uznaniem spojrzała na Rosalie, prześlizgując się spojrzeniem po jej wyraźnie zaokrąglonym brzuchu. - Ach, nasza piękna lady myśli za dwoje! - zagruchała przyjaźnie do rozpoznanej przez siebie Rosalie, a później jej wzrok przesunął się za głosem Lucindy. Przez moment lady Nott przyglądała się czarownicy opętanej okrutną klątwą dość surowo, lecz później uśmiech wypłynął na twarz damy. - Wspaniale, moja droga - twoja wiedza okazała się niezwykle przydatna. Zagadka rozwiązana! - klasnęła w dłonie, w duchu mile zaskoczona wiedzą Lucindy oraz jej zaangażowaniem w sabatową zabawę. Królowa tego Sabatu przemknęła obok kolejnych par, w końcu zatrzymując swą dłoń na ramieniu wysokiego mężczyzny. - Tutaj mamy kogoś ciekawego...zapraszam, młodzieńcze! - wskazała ręką na parkiet, oczekując, że Ramsey i jego partnerka zaprezentują się na środku parkietu.
Lucinda otrzymuje punkt za odgadnięcie właściwej odpowiedzi, Edgar za to, że jego strój został odgadnięty. Lady Nott wybrała z tłumu Ramseya i jego partnerkę, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu drugiej postaci z pary pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań. Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan).
Lucinda otrzymuje punkt za odgadnięcie właściwej odpowiedzi, Edgar za to, że jego strój został odgadnięty. Lady Nott wybrała z tłumu Ramseya i jego partnerkę, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu drugiej postaci z pary pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań. Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan).
Wszyscy powinniśmy cieszyć się ze zmian, które nadeszły; świętować wielkie zwycięstwo, brak anomalii, wybór nowego Ministra… lista wydawała się dłużyć, ale wiedziałem, że to tylko pozory. Tak naprawdę nie zdołaliśmy uchronić Azkabanu przed zgubnym wpływem Zakonu, tak samo pozbycie się zakrzywień magii nie było do końca tym, czego oczekiwaliśmy. Żyłem więc pełen mieszanych uczuć co do tego, czy powinniśmy celebrować nadejście nowego roku. Osobiście byłem daleki od radości, składało się na to wiele osobnych powodów, każdy z nich boleśniejszy od poprzedniego, ale dzisiejszego dnia to nie miało żadnego znaczenia. Przecież nie chodziło w nim o mnie, a o cały magiczny świat, popleczników Czarnego Pana oraz tańczącą na parkietach arystokrację. W duchu dziękowałem lady Nott za bal maskowy, dzięki któremu mogłem skryć wszelkie emocje za wykwintną porcelaną, skutecznie odseparowującą twarz od świata zewnętrznego. Kolorowego, wyjątkowo chętnego na zabawę, zamoczenia ust w alkoholu oraz wzniesienia pochwał w stronę bohatera tej nocy. Większość z nas wiedziała, że to nie była zasługa Malfoya, ale przecież gra pozorów pozostawała na salonach żywa; dobrze było też przypisać czyjeś zasługi stronie nam przychylnej, to zawsze budziło respekt i wzmacniało siły. O to nam chodziło.
Starałem się nie myśleć o kolejnych nieudanych zaręczynach, chorobie Lei, tych wszystkich dyżurach w szpitalu oraz innych przeciwnościach losu, które wykwitały ostatnio na mojej drodze w zastraszającym tempie. Musiałem pozostać niewzruszony na obce dystraktory, palące sytuacje powodujące nadszarpnięcie nerwów i przynajmniej spróbować wtopić się w beztroski korowód gości Hampton Court. Zgodnie z życzeniem ojca oraz nestora, bo skoro moi bracia oraz siostra z mężem mieli znaleźć się na tej uroczystości, to mnie także nie mogło zabraknąć.
Ubrałem się stosownie do okazji, choć motyw mojego stroju był mocno przesadzony. Musiałem zawrzeć w nim całą masę elementów, połączyć wiele sprzeczności, przez co wydawało mi się, że wyglądałem dość groteskowo. Sam temat mi się podobał, ale ten kostium prezentowałby się lepiej na kimś bardziej ekspresyjnym niż na mnie, jednym z najbardziej stonowanych ludzi w całej socjecie. Postanowiłem nie zastanawiać się nad tym przesadnie, matka w końcu przyznała, że wyglądałem odpowiednio; przybycie do sali balowej jedynie utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Wszyscy uczestnicy przyjęcia prezentowali się jak z jakiejś baśniowej książki, nie szczędząc sobie skromności. Dzięki temu odkryciu nabrałem pewności siebie, choć po oficjalnym tańcu otwierającym, który przetrwałem sącząc szampana gdzieś na tyłach sali, zamierzałem pozostać w ukryciu tak długo jak było to możliwe. Nie rozmawiałem z nikim, więc pozostałem tak samo milczący zarówno podczas zarządzonej minuty ciszy jak i kolejnych minutach podziękowań dla przybyłych nestorów. Kontynuowałem milczącą politykę wraz z rozpoczęciem pierwszej gry tego wieczoru, nie planując brać w niej udziału. Przynajmniej nie jako zgadujący, bo lady Nott bywała nieprzewidywalna. Jednak wreszcie znudziła mi się samotna bezczynność podczas obserwacji bezosobowych twarzy usiłujących odkryć zagadki dotyczące kostiumów. Z tego powodu dotarłem do miejsca, w którym nagromadzenie arystokratów było większe i przystanąłem obok nieznajomej, jak mi się wydawało, kobiety przy filarze.
- Witaj lady… lady – przywitałem się uprzejmie, skłaniając głowę i rezygnując z adresowania czarownicy, bo mógłbym trafić kulą w płot. Maski były nie tylko błogosławieństwem, ale też znacznym utrudnieniem. – Jak znajdujesz dotychczasowe prezentacje strojów, lady? – zagaiłem niezobowiązująco, nie chcąc narzucać zbyt wiele, ale przecież wszyscy byliśmy mistrzami gry pozorów oraz uprzejmych, mało znaczących rozmów. Dopijałem właśnie drugi kieliszek alkoholu, spokojnie obserwując wirujące na parkiecie pary. – Lady Nott przeszła dziś samą siebie – zauważyłem, patrząc na jej bogato zdobioną suknię oraz mocny, szczegółowy makijaż; choć musiałem przyznać, że inne przebrania także wyglądały imponująco.
Starałem się nie myśleć o kolejnych nieudanych zaręczynach, chorobie Lei, tych wszystkich dyżurach w szpitalu oraz innych przeciwnościach losu, które wykwitały ostatnio na mojej drodze w zastraszającym tempie. Musiałem pozostać niewzruszony na obce dystraktory, palące sytuacje powodujące nadszarpnięcie nerwów i przynajmniej spróbować wtopić się w beztroski korowód gości Hampton Court. Zgodnie z życzeniem ojca oraz nestora, bo skoro moi bracia oraz siostra z mężem mieli znaleźć się na tej uroczystości, to mnie także nie mogło zabraknąć.
Ubrałem się stosownie do okazji, choć motyw mojego stroju był mocno przesadzony. Musiałem zawrzeć w nim całą masę elementów, połączyć wiele sprzeczności, przez co wydawało mi się, że wyglądałem dość groteskowo. Sam temat mi się podobał, ale ten kostium prezentowałby się lepiej na kimś bardziej ekspresyjnym niż na mnie, jednym z najbardziej stonowanych ludzi w całej socjecie. Postanowiłem nie zastanawiać się nad tym przesadnie, matka w końcu przyznała, że wyglądałem odpowiednio; przybycie do sali balowej jedynie utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Wszyscy uczestnicy przyjęcia prezentowali się jak z jakiejś baśniowej książki, nie szczędząc sobie skromności. Dzięki temu odkryciu nabrałem pewności siebie, choć po oficjalnym tańcu otwierającym, który przetrwałem sącząc szampana gdzieś na tyłach sali, zamierzałem pozostać w ukryciu tak długo jak było to możliwe. Nie rozmawiałem z nikim, więc pozostałem tak samo milczący zarówno podczas zarządzonej minuty ciszy jak i kolejnych minutach podziękowań dla przybyłych nestorów. Kontynuowałem milczącą politykę wraz z rozpoczęciem pierwszej gry tego wieczoru, nie planując brać w niej udziału. Przynajmniej nie jako zgadujący, bo lady Nott bywała nieprzewidywalna. Jednak wreszcie znudziła mi się samotna bezczynność podczas obserwacji bezosobowych twarzy usiłujących odkryć zagadki dotyczące kostiumów. Z tego powodu dotarłem do miejsca, w którym nagromadzenie arystokratów było większe i przystanąłem obok nieznajomej, jak mi się wydawało, kobiety przy filarze.
- Witaj lady… lady – przywitałem się uprzejmie, skłaniając głowę i rezygnując z adresowania czarownicy, bo mógłbym trafić kulą w płot. Maski były nie tylko błogosławieństwem, ale też znacznym utrudnieniem. – Jak znajdujesz dotychczasowe prezentacje strojów, lady? – zagaiłem niezobowiązująco, nie chcąc narzucać zbyt wiele, ale przecież wszyscy byliśmy mistrzami gry pozorów oraz uprzejmych, mało znaczących rozmów. Dopijałem właśnie drugi kieliszek alkoholu, spokojnie obserwując wirujące na parkiecie pary. – Lady Nott przeszła dziś samą siebie – zauważyłem, patrząc na jej bogato zdobioną suknię oraz mocny, szczegółowy makijaż; choć musiałem przyznać, że inne przebrania także wyglądały imponująco.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Preferowała całą zabawę, może nawet cały bal przemilczeć. Obserwować, samej nie biorąc w niej aktywnego udziału. Nie miała na to ochoty, choć ugodzona do żywego zmagała się z pokusą celowego zwracania uwagi i zmiany w kogoś innego.
Z jednej strony bycie cieniem wydawało się idealne, z drugiej... Danie Isabelli odczuć, że Una nigdy jej nie potrzebowała i wbrew prawdzie pokazać, że dalej nie dba o los lady Selwyn, było bądź co bądź dla ciemnowłosej szlachcianki bardzo, bardzo kuszące. Ta druga opcja wabiła młodą Bulstrode wyłącznie tym, co wyczytała w liście, nigdy jednak nie czuła tak silnego pragnienia w kwestii rywalizacji.
Normalnie nieszczególnie obchodziło ją, czy ktoś skupia na niej wzrok. Teraz jednak było inaczej. Zresztą, jeżeli Isabella chciała ją widzieć jako tę złą to droga wolna, Una jej to nawet ułatwi. Jeżeli jednak ma ją o coś posądzać to niech posądza ją o coś, co wydarzyło się naprawdę. Subtelne uwodzenie mężczyzn również się do tego zaliczało. Szczerze miała nadzieję, że Isabella zobaczy, jak rzeczywiście wygląda arystokratyczny światek. Zawsze widziała świat w kolorowych barwach, więc może czas najwyższy, aby Una uświadomiła jej, jak to jest podejmować decyzje, kiedy nie ma się drugiego wyjścia.
Dalej więc stała za grubym filarem, będąc w niemałej rozterce. Nie wiedziała, czy powinna się ruszyć albo odezwać. Jej dwie natury kłóciły się jak nigdy dotąd, utrudniając jej wybranie którejkolwiek z nich. Co powinna zrobić?
Na szczęście – lub nieszczęście – jej rozmyślania ktoś przerwał. Zastanawiała się, co to za śmiałek, rozpoznając w dźwięku wyraźnie męski głos, nie żeński. Większość arystokratów wolała teraz podawać możliwe rozwiązania zadanych pytań, ten jednak zdawał się dokładać nowe. Była to zasługa chęci demonstracji absurdu a może efekt nudy? Albo czegoś jeszcze innego...
Odwróciła się i dygnęła lekko, choć nie było to łatwe w wielowarstwowym stroju. Była co prawda przyzwyczajona do strojnych sukienek, ta jednak miała naprawdę wiele warstw tiulu na dole i była dość rozłożysta. Przypominała suknie używane w baletach, na które Una chodziła, chociaż nigdy nie brała w nich udziału na scenie. Taniec balowy był tym, co kochała, nigdy jednak nie pomyślała o nauce baletu. Może kiedyś to zmieni?
– Tak. Witaj, lordzie. – przytaknęła krótko z braku lepszej odpowiedzi. Również nie wiedziała, kto kryje się pod maską i to nie tylko jego. – Dotychczasowe stroje były niezwykle... oryginalne. I piękne, choć czego innego można by było się spodziewać?
Zastanawiała się, czy jej strój również ktoś rozpozna. Był trochę inny od pozostałych. Dekolt wycięty w serce i maleńki diadem na głowie, który ledwo wystawał zza grzywki definitywnie o tym świadczyły.
Słysząc wzmiankę o dokonaniach Lady Nott, kiwnęła głową zgodnie. Pomimo że Bulstrode niezbyt się tu podobało, doceniała starania gospodyni. Robiła, co mogła. To nie jej wina, że młoda lady dostała niedawno list, który popsuł jej nastrój. A sama atmosfera balu była istotnie wspaniała.
– To prawda. – odparła z lekkim uśmiechem. Często tak maskowała swoje obawy i zmartwienia. – Wszyscy wyglądają zjawiskowo i nikt się nie nudzi.
Nawet jak widać ja, skoro rozmawiamy.
Wzrok zgromadzonych przeniósł się z pary na jakiegoś mężczyznę, Una nie interesowała się tym jednak zanadto. Zdecydowała się tymczasowo zostać tutaj. Poczekanie na dalszy rozwój wypadków i obserwowanie wszystkiego kątem oka wydawało się na chwilę obecną najkorzystniejsze.
– Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej. – rzuciła z zamyśleniem. Nie chciała wracać do domu i martwić się, czy sytuacja w magicznym świecie nie zrobi się jeszcze niebezpieczniejsza.
Z jednej strony bycie cieniem wydawało się idealne, z drugiej... Danie Isabelli odczuć, że Una nigdy jej nie potrzebowała i wbrew prawdzie pokazać, że dalej nie dba o los lady Selwyn, było bądź co bądź dla ciemnowłosej szlachcianki bardzo, bardzo kuszące. Ta druga opcja wabiła młodą Bulstrode wyłącznie tym, co wyczytała w liście, nigdy jednak nie czuła tak silnego pragnienia w kwestii rywalizacji.
Normalnie nieszczególnie obchodziło ją, czy ktoś skupia na niej wzrok. Teraz jednak było inaczej. Zresztą, jeżeli Isabella chciała ją widzieć jako tę złą to droga wolna, Una jej to nawet ułatwi. Jeżeli jednak ma ją o coś posądzać to niech posądza ją o coś, co wydarzyło się naprawdę. Subtelne uwodzenie mężczyzn również się do tego zaliczało. Szczerze miała nadzieję, że Isabella zobaczy, jak rzeczywiście wygląda arystokratyczny światek. Zawsze widziała świat w kolorowych barwach, więc może czas najwyższy, aby Una uświadomiła jej, jak to jest podejmować decyzje, kiedy nie ma się drugiego wyjścia.
Dalej więc stała za grubym filarem, będąc w niemałej rozterce. Nie wiedziała, czy powinna się ruszyć albo odezwać. Jej dwie natury kłóciły się jak nigdy dotąd, utrudniając jej wybranie którejkolwiek z nich. Co powinna zrobić?
Na szczęście – lub nieszczęście – jej rozmyślania ktoś przerwał. Zastanawiała się, co to za śmiałek, rozpoznając w dźwięku wyraźnie męski głos, nie żeński. Większość arystokratów wolała teraz podawać możliwe rozwiązania zadanych pytań, ten jednak zdawał się dokładać nowe. Była to zasługa chęci demonstracji absurdu a może efekt nudy? Albo czegoś jeszcze innego...
Odwróciła się i dygnęła lekko, choć nie było to łatwe w wielowarstwowym stroju. Była co prawda przyzwyczajona do strojnych sukienek, ta jednak miała naprawdę wiele warstw tiulu na dole i była dość rozłożysta. Przypominała suknie używane w baletach, na które Una chodziła, chociaż nigdy nie brała w nich udziału na scenie. Taniec balowy był tym, co kochała, nigdy jednak nie pomyślała o nauce baletu. Może kiedyś to zmieni?
– Tak. Witaj, lordzie. – przytaknęła krótko z braku lepszej odpowiedzi. Również nie wiedziała, kto kryje się pod maską i to nie tylko jego. – Dotychczasowe stroje były niezwykle... oryginalne. I piękne, choć czego innego można by było się spodziewać?
Zastanawiała się, czy jej strój również ktoś rozpozna. Był trochę inny od pozostałych. Dekolt wycięty w serce i maleńki diadem na głowie, który ledwo wystawał zza grzywki definitywnie o tym świadczyły.
Słysząc wzmiankę o dokonaniach Lady Nott, kiwnęła głową zgodnie. Pomimo że Bulstrode niezbyt się tu podobało, doceniała starania gospodyni. Robiła, co mogła. To nie jej wina, że młoda lady dostała niedawno list, który popsuł jej nastrój. A sama atmosfera balu była istotnie wspaniała.
– To prawda. – odparła z lekkim uśmiechem. Często tak maskowała swoje obawy i zmartwienia. – Wszyscy wyglądają zjawiskowo i nikt się nie nudzi.
Nawet jak widać ja, skoro rozmawiamy.
Wzrok zgromadzonych przeniósł się z pary na jakiegoś mężczyznę, Una nie interesowała się tym jednak zanadto. Zdecydowała się tymczasowo zostać tutaj. Poczekanie na dalszy rozwój wypadków i obserwowanie wszystkiego kątem oka wydawało się na chwilę obecną najkorzystniejsze.
– Mam nadzieję, że potrwa to jak najdłużej. – rzuciła z zamyśleniem. Nie chciała wracać do domu i martwić się, czy sytuacja w magicznym świecie nie zrobi się jeszcze niebezpieczniejsza.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Obecność na podobnym balu była dla niego czymś zupełnie nowym. Nie raz za dzieciaka podglądał wszelakie przygotowania, ale nigdy nie był na żadnym z nich. Mimo to ani ciekawość, ani wewnętrzna potrzeba wzięcia udziału w sabacie nie sprowadziła go do Hampton Court. Doskonale zdawał sobie sprawę, czym spowodowana była decyzja gospodyni — niezmiennie niezwykłej i rozsławionej w szlacheckim świecie. Zjawił się z poczucia obowiązku względem spraw największej wagi, jako reprezentant Czarnego Pana, jego idei, wartości, przyszłych planów i zamierzał reprezentować je godnie, niezależnie od tego, czy ktokolwiek był skłonny go rozpoznać w stroju, który przywdział na siebie z niemałą przyjemnością, chociaż podobne przedsięwzięcia nie leżały nigdy w jego naturze. Już od progu witano ich wszystkich z największymi honorami, dziś nieobecność w skorowidzu Nottów miała drugorzędne znaczenie. Obserwował innych, bowiem tylko tak mógł szybko się zaadaptować, możliwie jak najlepiej wtopić w tłum, zdradzając przy tym jak najmniej braków w wychowaniu i znajomości przebiegu podobnych przyjęć. Bal został otwarty, za pierwszą parą rozpoczynającą wieczór ruszyły w korowodzie kolejne. Obserwował taniec z daleka, spod ściany, nie włączając się do zabawy, chociaż kroki nie były zbyt skomplikowane. Trzymał się na uboczu, nie rzucając w oczy, nie wychodząc bliżej środka, przemieszczając bliżej gospodyni, która — jak się okazało — poprowadziła cały taneczny korowód. Jej przemowa, szczególnie ta dotycząca Lorda Voldemorta przyniosła satysfakcję. Z przyjemnością wzniósł kielich zebrany z lewitującej tacy, by wznieść toast na jego cześć. By uczcić jego tryumf, by podkreślić jego rolę, celebrować potęgę. Po pierwszej rozpoznanej parze, nadszedł czas na kolejną. Rozpoznawał głosy, które docierały zza masek, utkwił więc wzrok na czarodzieju, który dwukrotnie odgadł dzisiejsze motywy goszczące w strojach zebranych gości. Kiedy Adalaide Nott ukryta w stroju Królowej Kier dotarła do niego zatrzymał na niej swój wzrok, przedwcześnie przeczuwając to, co miało nastąpić. Nie mylił się — wywołała go na środek, a on błyskawicznie podjął decyzję, co do wyboru partnerki, która miała mu towarzyszyć. Czarownica, która chwilę wcześniej odgadła prawidłową odpowiedź wydała mu się odpowiednim wyborem na ofiarę. Wyciągnął więc ku niej dłoń i skłonił się uprzejmie, zapraszając ją do tańca. Liczył na nią, sam bowiem w tańcu popisać się nie mógł. Pozostała mu jedynie obserwacja innych, możliwe jak najszybsze zapamiętanie kroków i wczucie się w wybraną partnerkę. Poprowadził ją na środek zdecydowanym krokiem, równie zdecydowanie trzymając jej dłoń.
— Powinienem cię ostrzec, że nie mam pojęcia co tu robię, lady — szepnął nieco prowokacyjnie, tuż przed rozpoczęciem prezentacji w tańcu. Ostrzeżenie powinno zmobilizować ją do działania za nich dwoje, jeśli mieli zaprezentować się dobrze. Nałożył lekko na głowę kaptur czarnej, wyjściowej szaty tak, by skrył dotąd gładko uczesane włosy. Czuł się dobrze we własnym stroju, swobodnie — szczególnie, że w całości dopasowany był do jego właściwego koloru — matowej i niezbyt głębokiej czerni. Materiał był elegancki i dostojny, ale możliwe, że mimo tego cały strój w porównaniu z większością tu obecnych pozostawał nadzwyczaj skromny — brakowało w nim wszelakich ozdób, dodatków, broszek, złoceń. Szata zdawała się składać z dwóch warstw choć była bardzo spójna. Zewnętrzna część była luźniejsza, niczym płaszcz — materiał już od nałożonego chwile wcześniej kaptura lał się po jego szczupłych, kościstych ramionach na ręce i plecy w leniwej formie aż do kostek. Rękawy zewnętrznej części były od początku poszerzane, opadające aż do łokci, zaś te części wewnętrznej długie aż do nadgarstków i opięte. Pierś była jednak lepiej wyeksponowana, strój z kołnierzykiem na stójkę pod którą widniała niewielka klamra w kształcie kosy został dobrze dopasowany i uwydatniał szczupłą sylwetkę. Misterne hafty z połyskujących nici układały się w krótkie i proste linie na obojczykach, podobne im samym, a także idąc od boków do środka po łukach, zgodnie z linią kości, tworzyły znakomitą imitację żeber. Maska na twarzy była trupio blada — jaśniejsza od jego skóry na szyi, ale wyraźnie z nią współgrająca. Na bieli wyraźnie odznaczały się czernie wokół oczu malujące się w owalne otwory pełne głębi. Kiedy miał zamknięte oczy zdawać by się mogło, że oczodoły są całkiem puste, jakby wydłubano mu gałki, a maska przypominająca twarz pusta, upiorna i pozbawiona wyrazu. Linia nosa była prosta, lecz pęknięta na środku, przypominając kość bez chrząstki, z dwoma podłużnymi otworami nosowymi. Pod nim doskonale i wyraźnie zarysowana została linia żuchwy wraz ze wszystkimi zębami, układająca się w trupi i przerażający uśmiech nagiej ludzkiej czaszki, którą z zaskakującą łatwością na siebie przyjął.
Czuł się w tym dobrze. Czuł się w tym, jak we własnej skórze, drugiej, nieludzkiej formie.
— Powinienem cię ostrzec, że nie mam pojęcia co tu robię, lady — szepnął nieco prowokacyjnie, tuż przed rozpoczęciem prezentacji w tańcu. Ostrzeżenie powinno zmobilizować ją do działania za nich dwoje, jeśli mieli zaprezentować się dobrze. Nałożył lekko na głowę kaptur czarnej, wyjściowej szaty tak, by skrył dotąd gładko uczesane włosy. Czuł się dobrze we własnym stroju, swobodnie — szczególnie, że w całości dopasowany był do jego właściwego koloru — matowej i niezbyt głębokiej czerni. Materiał był elegancki i dostojny, ale możliwe, że mimo tego cały strój w porównaniu z większością tu obecnych pozostawał nadzwyczaj skromny — brakowało w nim wszelakich ozdób, dodatków, broszek, złoceń. Szata zdawała się składać z dwóch warstw choć była bardzo spójna. Zewnętrzna część była luźniejsza, niczym płaszcz — materiał już od nałożonego chwile wcześniej kaptura lał się po jego szczupłych, kościstych ramionach na ręce i plecy w leniwej formie aż do kostek. Rękawy zewnętrznej części były od początku poszerzane, opadające aż do łokci, zaś te części wewnętrznej długie aż do nadgarstków i opięte. Pierś była jednak lepiej wyeksponowana, strój z kołnierzykiem na stójkę pod którą widniała niewielka klamra w kształcie kosy został dobrze dopasowany i uwydatniał szczupłą sylwetkę. Misterne hafty z połyskujących nici układały się w krótkie i proste linie na obojczykach, podobne im samym, a także idąc od boków do środka po łukach, zgodnie z linią kości, tworzyły znakomitą imitację żeber. Maska na twarzy była trupio blada — jaśniejsza od jego skóry na szyi, ale wyraźnie z nią współgrająca. Na bieli wyraźnie odznaczały się czernie wokół oczu malujące się w owalne otwory pełne głębi. Kiedy miał zamknięte oczy zdawać by się mogło, że oczodoły są całkiem puste, jakby wydłubano mu gałki, a maska przypominająca twarz pusta, upiorna i pozbawiona wyrazu. Linia nosa była prosta, lecz pęknięta na środku, przypominając kość bez chrząstki, z dwoma podłużnymi otworami nosowymi. Pod nim doskonale i wyraźnie zarysowana została linia żuchwy wraz ze wszystkimi zębami, układająca się w trupi i przerażający uśmiech nagiej ludzkiej czaszki, którą z zaskakującą łatwością na siebie przyjął.
Czuł się w tym dobrze. Czuł się w tym, jak we własnej skórze, drugiej, nieludzkiej formie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Lucinda nie była pewna swojej odpowiedzi, ale znając wagę symboliki w szlacheckich kręgach przeczuwała, że w grę mogą wchodzić najdrobniejsze szczegóły. W końcu to one zwykle miały największe znaczenie. Nie tylko w rodzinnych koligacjach, politycznych sporach, ale także w zabawach, intrygach i jak widać przebierankach. Może to przez fakt, że Lucinda od zawsze dopatrywała się dwuznaczności, a może dlatego, że rozwiązywanie zagadek i poszukiwanie ukrytych wskazówek po tylu latach weszło jej w krew, ale prawdopodobnie ku zdziwieniu gospodyni udało jej się wpaść na odpowiedni trop i tym samym pozwolić tańczącej parze na zwolnienie kroku. W odpowiedzi na słowa lady Nott jedynie skinęła głową w uprzejmym geście. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego jakie zdanie ma o niej ciotka i wcale nie zależało jej na tym by je choć w drobnym stopniu zmienić. Bardziej myślami kierowała się w stronę swojej bliskiej rodziny, która przez jej reputacje w jakimś stopniu mogłaby ucierpieć. Patrząc na to jednak z drugiej strony czy oni nie podjęli decyzji, która i jej sprawiła cierpienie? Była to prostota arystokratycznych relacji.
Kiedy gospodyni skierowała swoje kroki w stronę kolejnego uczestnika zabawy Lucinda skupiła na mężczyźnie spojrzenie szukając wskazówek mogących naprowadzić ją na właściwy trop. Nie zdążyła jednak przywołać w myślach żadnej znanej jej postaci, bo mężczyzna wywołany przez gospodynię na parkiet zaprosił ją do wspólnego tańca. Blondynka przyjmując zaproszenie na sabat doskonale wiedziała, że będzie musiała brać czynny udział we wszystkich przygotowanych przez gospodynię zabawach. Już dawno minęły czasy kiedy mogła chować się po kątach udając, że tego typu rzeczy jej nie dotyczą. Nawet jeśli przemawiała przez nią niechęć do tańczenia na oczach wszystkich to przez myśl jej nie przeszło by ów zaproszenie odrzucić. Wbrew własnym przekonaniom nie posunęłaby się do tak otwartego braku szacunku.
Szlachcianka ruszyła na parkiet dając się poprowadzić mężczyźnie w tańcu. Nie miała pojęcia kto może kryć się za trupiobladą maską, ale potrafiła wyczuć niepewność lub niechęć w stawianych na parkiecie krokach. Słysząc słowa mężczyzny miała ochotę odpowiedzieć, że w swych uczuciach nie jest samotny, ale postanowiła zostawić ów słowa we własnych myślach. – Ufam, że nie ma to już teraz znaczenia, lordzie – odparła z delikatnym uśmiechem stawiając kolejne kroki. Sama w tańcu czuła się dobrze pomimo, że na sali balowej nie była od bardzo długiego czasu.
Ubrana w lejącą się aż do ziemi suknię w chłodnym srebrzystym odcieniu, który podczas ruchu mienił się odcieniami brązu. Długie siateczkowate rękawy oddzielone były od sukni ciemnym materiałem, na którym znajdowały się żelazne elementy imitujące pióra. Kiedy unosiła ramiona materiał falował dając złudzenie jakoby żelazne odłamki piór odrywały się od skrzydeł spadając w dół. Maska, która zasłaniała jej twarz miała bardzo ostre rysy. Wykonana niemal w całości z tego samego materiału co pióra niosła ze sobą coś złowrogiego. Posępna mina mogła być zwiastunem gotowości do ataku. Niezbyt długi, ale sporych rozmiarów dziób zaciągnięty był do dołu, a cała maska odkrywała cienką linię ust. Jej dzisiejszy strój był całkowitym przeciwieństwem jej samej. Niósł wrogość, a nawet śmierć.
Kiedy gospodyni skierowała swoje kroki w stronę kolejnego uczestnika zabawy Lucinda skupiła na mężczyźnie spojrzenie szukając wskazówek mogących naprowadzić ją na właściwy trop. Nie zdążyła jednak przywołać w myślach żadnej znanej jej postaci, bo mężczyzna wywołany przez gospodynię na parkiet zaprosił ją do wspólnego tańca. Blondynka przyjmując zaproszenie na sabat doskonale wiedziała, że będzie musiała brać czynny udział we wszystkich przygotowanych przez gospodynię zabawach. Już dawno minęły czasy kiedy mogła chować się po kątach udając, że tego typu rzeczy jej nie dotyczą. Nawet jeśli przemawiała przez nią niechęć do tańczenia na oczach wszystkich to przez myśl jej nie przeszło by ów zaproszenie odrzucić. Wbrew własnym przekonaniom nie posunęłaby się do tak otwartego braku szacunku.
Szlachcianka ruszyła na parkiet dając się poprowadzić mężczyźnie w tańcu. Nie miała pojęcia kto może kryć się za trupiobladą maską, ale potrafiła wyczuć niepewność lub niechęć w stawianych na parkiecie krokach. Słysząc słowa mężczyzny miała ochotę odpowiedzieć, że w swych uczuciach nie jest samotny, ale postanowiła zostawić ów słowa we własnych myślach. – Ufam, że nie ma to już teraz znaczenia, lordzie – odparła z delikatnym uśmiechem stawiając kolejne kroki. Sama w tańcu czuła się dobrze pomimo, że na sali balowej nie była od bardzo długiego czasu.
Ubrana w lejącą się aż do ziemi suknię w chłodnym srebrzystym odcieniu, który podczas ruchu mienił się odcieniami brązu. Długie siateczkowate rękawy oddzielone były od sukni ciemnym materiałem, na którym znajdowały się żelazne elementy imitujące pióra. Kiedy unosiła ramiona materiał falował dając złudzenie jakoby żelazne odłamki piór odrywały się od skrzydeł spadając w dół. Maska, która zasłaniała jej twarz miała bardzo ostre rysy. Wykonana niemal w całości z tego samego materiału co pióra niosła ze sobą coś złowrogiego. Posępna mina mogła być zwiastunem gotowości do ataku. Niezbyt długi, ale sporych rozmiarów dziób zaciągnięty był do dołu, a cała maska odkrywała cienką linię ust. Jej dzisiejszy strój był całkowitym przeciwieństwem jej samej. Niósł wrogość, a nawet śmierć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie trwało to długo, a do tańca przystąpiła kolejna para. Standardowo mężczyzna i kobieta. Niestety, Una żadnego z nich nie kojarzyła – nie żeby było to coś dziwnego przy takiej liczbie twarzy odzianych w maski.
Starała się tego nie pokazywać, żeby przypadkiem rozmówca nie poczuł się urażony, jednak kątem oka wyłapała kilka szczegółów dotyczących tańczącego nieznajomego. Był bardzo... specyficzny. To znaczy nie nieznajomy – strój.
Od razu odniosła wrażenie, że spotyka się oko w oko z samą śmiercią. Ubranie pokryte czernią, a do tego trupia maska... Jej matka wydawała się wyglądać podobnie, gdy lamentowała nad przewidywaniami, że młodej Bulstrode tak jak poprzedniemu rodzeństwu może się coś stać. Przez to Una ledwo przekonała rodzinę do dania jej zezwolenia na jazdę konną. To było małe, ale jakże satysfakcjonujące zwycięstwo.
Wróciła niepostrzeżenie uwagą do rozmówcy. Ostatnim co zdołała przyuważyć, była klamra. Bardzo charakterystyczna klamra, bo nosiła kształt kosy. Zgadywała, że nie bez powodu była elementem dzisiejszego ubioru. Prawdopodobnie zastępowała prawdziwą kosę, na którą – z oczywistych względów – mężczyzna nie mógł sobie pozwolić.
Cały strój przypominał jej generalnie śmierć, którą widziała dotąd w bardziej namacalnej postaci na starych rycinach i rysunkach zawartych w starych księgach. Była tam zwykle personifikowana jako szkielet w kapturze i z kosą w chudej dłoni. W rzeczywistości nie miała jednak swojej formy, choć była obecna w każdym magicznym aspekcie życia.
Więc czyżby faktycznie chodziło o śmierć? Wszystko się zgadzało. Chociaż... Może to podchwytliwa zagadka? Brzmiała w końcu aż za prosto.
Ciemnowłosa szlachcianka wolała jednak nie tracić okazji do zaprezentowania Isabelli, jak dobrze sobie bez niej radzi. Nie mogła znaleźć do tego lepszego sposobu.
– Wygląda na to, że zaszczyciła nas śmierć we własnej osobie. – odparła spokojnie, spoglądając w kierunku wspomnianego mężczyzny. – Mam nadzieję, że zdradzi nam nieco sekretów, których jako żywi nie znamy. – dodała z uśmiechem, chcąc dodać wesołej atmosfery szczypty tajemnicy. W masce czuła się śmielej, normalnie nie zaczynała konwersacji, nie znając tożsamości drugiej strony.
Starała się tego nie pokazywać, żeby przypadkiem rozmówca nie poczuł się urażony, jednak kątem oka wyłapała kilka szczegółów dotyczących tańczącego nieznajomego. Był bardzo... specyficzny. To znaczy nie nieznajomy – strój.
Od razu odniosła wrażenie, że spotyka się oko w oko z samą śmiercią. Ubranie pokryte czernią, a do tego trupia maska... Jej matka wydawała się wyglądać podobnie, gdy lamentowała nad przewidywaniami, że młodej Bulstrode tak jak poprzedniemu rodzeństwu może się coś stać. Przez to Una ledwo przekonała rodzinę do dania jej zezwolenia na jazdę konną. To było małe, ale jakże satysfakcjonujące zwycięstwo.
Wróciła niepostrzeżenie uwagą do rozmówcy. Ostatnim co zdołała przyuważyć, była klamra. Bardzo charakterystyczna klamra, bo nosiła kształt kosy. Zgadywała, że nie bez powodu była elementem dzisiejszego ubioru. Prawdopodobnie zastępowała prawdziwą kosę, na którą – z oczywistych względów – mężczyzna nie mógł sobie pozwolić.
Cały strój przypominał jej generalnie śmierć, którą widziała dotąd w bardziej namacalnej postaci na starych rycinach i rysunkach zawartych w starych księgach. Była tam zwykle personifikowana jako szkielet w kapturze i z kosą w chudej dłoni. W rzeczywistości nie miała jednak swojej formy, choć była obecna w każdym magicznym aspekcie życia.
Więc czyżby faktycznie chodziło o śmierć? Wszystko się zgadzało. Chociaż... Może to podchwytliwa zagadka? Brzmiała w końcu aż za prosto.
Ciemnowłosa szlachcianka wolała jednak nie tracić okazji do zaprezentowania Isabelli, jak dobrze sobie bez niej radzi. Nie mogła znaleźć do tego lepszego sposobu.
– Wygląda na to, że zaszczyciła nas śmierć we własnej osobie. – odparła spokojnie, spoglądając w kierunku wspomnianego mężczyzny. – Mam nadzieję, że zdradzi nam nieco sekretów, których jako żywi nie znamy. – dodała z uśmiechem, chcąc dodać wesołej atmosfery szczypty tajemnicy. W masce czuła się śmielej, normalnie nie zaczynała konwersacji, nie znając tożsamości drugiej strony.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Wkraczając w progi Hampton Court nie czuł się nader komfortowo, bowiem zwykle stronił od wszelkich przyjęć, a na podobne nigdy nawet nie dostał zaproszenia. Wszelkie bale z góry „zarezerwowane” były dla szlachty, ludzi o błękitnej krwi, a on sam takowej nie posiadał wszak wychowany został na Nokutrnie, a jego korzenia przyprawiały jedynie o dozę wstydu, nie dumę. Wiedział, że tym razem było inaczej – doceniono jego oddanie sprawie, lojalność i walkę w imię słusznej idei, która rozprzestrzeniła się wśród londyńskich ziem pisząc tym samym nową, lepszą historię. Czy tak miało być już zawsze? Czy mógł pozostać w kręgu ludzi szanowanych za swe czyny, nie pochodzenie? Nie znał odpowiedzi na owe pytania i prawdopodobnie tylko czas mógł mu je zapewnić, a jemu samemu pozostało uzbroić się w cierpliwość. Bez względu na wszelkie obiekcje nie wyobrażał sobie zignorować zaproszenia, albowiem zdawał sobie sprawę czym było ono kierowane i pragnął wywiązać się z owego obowiązku najlepiej jak tylko potrafił.
Podążając do sali balowej mijał dostojnie odzianych czarodziei, którzy idealnie wpasowywali się w przepych mający za zadanie ukazać majętność rodu Nottów. Sam nie wyglądał równie dobrze co oni, choć starał się wybrać jak najlepszą garderobę byle tylko uniknąć wymownych spojrzeń i uczucia wyodrębnienia, co było najprawdopodobniej nieuniknione. Zwykle pozostawał w cieniu i liczył, że tym razem będzie podobnie, a odrobiona wyjątkowo dobrego alkoholu sprawi, iż ostatnia noc tego roku minie szybko i bez zbędnych komplikacji. Musiał jedynie wtopić się w tłum i wygrzebać z siebie nieco dobrych manier, o które w życiu codziennym kompletnie nie dbał. Na szczęście był niezłym obserwatorem i mógł pewne elementy podpatrzeć byle tylko uniknąć totalnej kompromitacji.
W chwili rozpoczęcia przemowy otwierającej Zimowy Bal skupił swe spojrzenie na Lady Nott. Zgadzał się z jej słowami, które wyraźnie podkreślały wartość nowego Ministra Magii oraz ich przywódcy i najpotężniejszego czarodzieja - Lorda Voldemorta. Z lekkim, malującym się uśmiechem uniósł kielich, otrzymanego chwile wcześniej, szampana i upił go do samego dna. Był to z pewnością najlepszy musujący trunek, który przyszło mu kiedykolwiek wypić. Niech żyje- powtórzył w myślach, a zaraz potem odstawił puste szkło, a ku jego uszom doszedł charakterystyczny głos, w którym od razu rozpoznał samego Cronosa Malfoya.
Początkowo nie uczestniczył w zabawie mającej na celu prezentacje strojów poszczególnych uczestników, a jedynie przyglądał się kolejnym trafnym odpowiedziom. Miał wrażenie, że rozpoznawał niektóre barwy głosu wszak to właśnie owej nie można było zmienić, jednak nie zależało mu na rozpoznaniu tożsamości czarodziejów. Kolejne dołączające pary zdawały się „pływać” w swym tańcu, jakoby nauczeni byli jego od dziecka – a może właśnie tak było? Szatyn go nie potrafił, dlatego wstrzymywał się od jakiejkolwiek interakcji mimo towarzystwa pięknych kobiet.
-Czyżby Dementor ruszył w parze z Ptakiem Stymfalijskim? Ciekawe połączenie.- rzucił właściwie do siebie, a zaraz po tym upił trunku, który chwycił z lewitującej tacy. Żelazna imitacja piór oraz dziobu naprowadziły go na trop w przypadku kobiety, zaś jeśli chodziło o mężczyznę to jego uwagę głównie przyciągnęła maska, a konkretniej „puste oczodoły”. Być może się mylił, ale przecież była to tylko zabawa.
Podążając do sali balowej mijał dostojnie odzianych czarodziei, którzy idealnie wpasowywali się w przepych mający za zadanie ukazać majętność rodu Nottów. Sam nie wyglądał równie dobrze co oni, choć starał się wybrać jak najlepszą garderobę byle tylko uniknąć wymownych spojrzeń i uczucia wyodrębnienia, co było najprawdopodobniej nieuniknione. Zwykle pozostawał w cieniu i liczył, że tym razem będzie podobnie, a odrobiona wyjątkowo dobrego alkoholu sprawi, iż ostatnia noc tego roku minie szybko i bez zbędnych komplikacji. Musiał jedynie wtopić się w tłum i wygrzebać z siebie nieco dobrych manier, o które w życiu codziennym kompletnie nie dbał. Na szczęście był niezłym obserwatorem i mógł pewne elementy podpatrzeć byle tylko uniknąć totalnej kompromitacji.
W chwili rozpoczęcia przemowy otwierającej Zimowy Bal skupił swe spojrzenie na Lady Nott. Zgadzał się z jej słowami, które wyraźnie podkreślały wartość nowego Ministra Magii oraz ich przywódcy i najpotężniejszego czarodzieja - Lorda Voldemorta. Z lekkim, malującym się uśmiechem uniósł kielich, otrzymanego chwile wcześniej, szampana i upił go do samego dna. Był to z pewnością najlepszy musujący trunek, który przyszło mu kiedykolwiek wypić. Niech żyje- powtórzył w myślach, a zaraz potem odstawił puste szkło, a ku jego uszom doszedł charakterystyczny głos, w którym od razu rozpoznał samego Cronosa Malfoya.
Początkowo nie uczestniczył w zabawie mającej na celu prezentacje strojów poszczególnych uczestników, a jedynie przyglądał się kolejnym trafnym odpowiedziom. Miał wrażenie, że rozpoznawał niektóre barwy głosu wszak to właśnie owej nie można było zmienić, jednak nie zależało mu na rozpoznaniu tożsamości czarodziejów. Kolejne dołączające pary zdawały się „pływać” w swym tańcu, jakoby nauczeni byli jego od dziecka – a może właśnie tak było? Szatyn go nie potrafił, dlatego wstrzymywał się od jakiejkolwiek interakcji mimo towarzystwa pięknych kobiet.
-Czyżby Dementor ruszył w parze z Ptakiem Stymfalijskim? Ciekawe połączenie.- rzucił właściwie do siebie, a zaraz po tym upił trunku, który chwycił z lewitującej tacy. Żelazna imitacja piór oraz dziobu naprowadziły go na trop w przypadku kobiety, zaś jeśli chodziło o mężczyznę to jego uwagę głównie przyciągnęła maska, a konkretniej „puste oczodoły”. Być może się mylił, ale przecież była to tylko zabawa.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Śmierć! - powtórzyła lady Nott, odnajdując wzrokiem skryte za maską spojrzenie Uny - I stymfalida - przytaknęła mężczyźnie, który odezwał się później. - Cóż za błyskotliwość! Dziękuję wam, drodzy - Skinęła łagodnie głową Ramseyowi i Lucindzie - Czas na kolejną osobę - Położyła dłoń na ramieniu Sigrun, zapraszając ją na parkiet.
Drew oraz Una otrzymują punkt za odgadnięcie właściwej odpowiedzi, Ramsey oraz Lucinda za to, że stroje zostały odgadnięte. Lady Nott wybrała z tłumu Sigrun i wybranego przez nią partnera, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu drugiej postaci z pary pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań. Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan). W przypadku braku chętnych pary (lub pojedyncze postaci) zostaną rozlosowane.
Drew oraz Una otrzymują punkt za odgadnięcie właściwej odpowiedzi, Ramsey oraz Lucinda za to, że stroje zostały odgadnięte. Lady Nott wybrała z tłumu Sigrun i wybranego przez nią partnera, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu drugiej postaci z pary pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań. Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan). W przypadku braku chętnych pary (lub pojedyncze postaci) zostaną rozlosowane.
Liczył sobie już ponad trzydzieści wiosen i ani razu podczas całego swego dotychczasowego życia nie przeszło mu przez myśl, że pewnego sylwestra zjawi się organizowanym przez możnych i dla możnych sabacie. Otrzymane od lorda Notta zaproszenie było niewątpliwym zaszczytem, Caelan był zbyt rozsądnym czarodziejem, by odmawiać, wiedział jednak, że do noworocznego balu maskowego, a co za tym idzie do tańców, kurtuazyjnych śmiechów i picia z umiarem, będzie pasować niczym pięść do nosa. Choć miał dość uzasadnione opory przed wydawaniem zbędnych galeonów na strój, którego już nigdy nie założy, a w którym wyglądać będzie po prostu śmiesznie, pokornie zastosował się do woli gospodyni, lady Adelajdy. Catriona nie ukrywała zdziwienia, gdy pewnego wieczoru udał się do niej o radę w sprawie przebrania; zleciłby jej skompletowanie całego gdyby tylko poród ich drugiego potomka nie przypadł na kilka dni przed końcem miesiąca. Ta drobna niedogodność sprawiała jednak, że nie musiał przejmować się brakiem zaproszenia dla żony – była zbyt słaba i zbyt potrzebna w domu, by móc się z niego ruszyć. Naturalnie, Rookwood próbowała wbić mu przy tej okazji szpilę, lecz jej starania spełzły na niczym. Dzięki temu jednak zyskał potwierdzenie swych podejrzeń, na balu spodziewać się mógł obecności innych Rycerzy, co przyniosło mu niewielką ulgę. Jak odnajdą się na salonach? Czy Sigrun nie nadepnie na odcisk jakiejś nadętej lady? I jak fikuśną szatę przywdzieje na tę okazję Drew?
Choć jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, wszechobecny zbytek wzbudzał w nim mieszane odczucia. Odczuwał silną potrzebę stałego zwiększania swego majątku, lecz nie robił tego w celu umeblowania swej posiadłości antykami czy ozłocenia balustrad; przepych Hampton Court z jednej strony przypominał mu o tym, jak wiele mógłby jeszcze osiągnąć, z drugiej – wzbudzał coś na kształt politowania. Czy nie dałoby się spożytkować tych pieniędzy w lepszy sposób? Przybył na miejsce sam, lecz nim ruszyli korowodem do sali balowej, odnalazł wśród tłumu Sigrun. Nie sądził, by zdołał rozpoznać ją wśród morza ubranych w najlepsze szaty, wyperfumowanych i ufryzowanych czarownic, gdyby nie raczyła zdradzić mu, jaki był motyw przewodni jej przebrania. Nieprzyjemnym zaskoczeniem okazał się sposób, w jaki rozpoczęła się zabawa; Goyle nie zamierzał tańczyć, wyglądało jednak na to, że nie pozostawiono mu wielkiego wyboru. Skrzywił się szpetnie i bez pytania chwycił dłoń towarzyszącej mu kobiety, uważnie obserwując, co robią maszerujący przed nimi goście, w jaki sposób stawiają kroki. Maska skutecznie skrywała jego tożsamość, odczuwał jednak przemożną chęć nie zrobienia z siebie głupca, nawet jeśli o jego porażce miałoby się dowiedzieć ledwie kilka osób. W ciszy wysłuchał przemowy królowej kier, która wygłosiła przemowę powitalną; nie zaskoczyła go pochwała pod adresem Czarnego Pana, konserwatywna szlachta musiała przejrzeć na oczy i zaakceptować słuszność jego decyzji. Spojrzał ukradkiem ku twarzy Sigrun, próbując podchwycić jej spojrzenie – kilka miesięcy temu nie podejrzewał, że znajdą się tu, wśród wysoko urodzonych i będą wznosić toasty na Jego cześć.
Obserwował kolejne pary z narastającym znudzeniem, nie próbował nawet odgadywać ich strojów; zdawało mu się, że wśród odzywających się głosów rozpoznał Macnaira, lecz czy mógł mieć rację? Słowa zlewały się ze stale towarzyszącą im muzyką, wśród tłumu nie dostrzegał sylwetki druha. I wtedy dał się zaskoczyć – lady, która przemawiała, napewniej gospodyni, skróciła dzielącą ich odegłość i położyła dłoń na ramieniu Sigrun. Przez chwilę trwał w bezruchu, wypierając sytuację, w jakiej się znaleźli. Po krótkiej chwili niechętnie się zreflektował, wiedząc, że nie wybaczyłaby mu tego, gdyby nie poprowadził jej do tańca; ponownie zamknął dłoń Rookwood w uścisku, powoli prowadząc ją na środek parkietu. Nie był do końca pewien, co robi, liczył na jakiekolwiek wskazówki z jej strony, przy czym nie miał bladego pojęcia, czy mogła ona wiedzieć o tańcu więcej od niego. W końcu poczuł się jak głupiec, jak wystawiane na pokaz zwierzę i w jego piersi zaczęła kotłować się złość. Mimo to prowadził swą partnerkę, pozwalając zebranym w sali czarodziejom odgadywać, za kogo przyszło mu się przebrać.
Na szyi miał burą kryzę z gęsto ułożonymi kolcami, która sprawiała, że jego góra wydawała się jeszcze masywniejsza niż zwykle. Brązowa szata pokryta była ciemniejszymi plamami przypominającymi cętki, gdzieniegdzie i z materiału sterczały niewielkie, rozsiane już rzadziej wypustki przypominające ciernie. Lecz to nie było najgorsze – z tyłu, na wysokości bioder, zwisało coś, co niewątpliwie przypominać miało zakończony ostrymi ozdobami ogon. Twarz skrywał za dopasowaną kolorystycznie maską o kocim kształcie; uwagę przykuwały dwie pary pokaźnych kolców – jedne wygięte ku górze, drugie ku dołowi – które z uwagi na swój rozmiar wyglądały raczej jak rogi. Żeglarz kompletując swój strój starał się podkreślić, jak niebezpieczną była bestia, za którą przyszło mu się przebrać, a z którą żaden czarodziej nie powinien się mierzyć.
Choć jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, wszechobecny zbytek wzbudzał w nim mieszane odczucia. Odczuwał silną potrzebę stałego zwiększania swego majątku, lecz nie robił tego w celu umeblowania swej posiadłości antykami czy ozłocenia balustrad; przepych Hampton Court z jednej strony przypominał mu o tym, jak wiele mógłby jeszcze osiągnąć, z drugiej – wzbudzał coś na kształt politowania. Czy nie dałoby się spożytkować tych pieniędzy w lepszy sposób? Przybył na miejsce sam, lecz nim ruszyli korowodem do sali balowej, odnalazł wśród tłumu Sigrun. Nie sądził, by zdołał rozpoznać ją wśród morza ubranych w najlepsze szaty, wyperfumowanych i ufryzowanych czarownic, gdyby nie raczyła zdradzić mu, jaki był motyw przewodni jej przebrania. Nieprzyjemnym zaskoczeniem okazał się sposób, w jaki rozpoczęła się zabawa; Goyle nie zamierzał tańczyć, wyglądało jednak na to, że nie pozostawiono mu wielkiego wyboru. Skrzywił się szpetnie i bez pytania chwycił dłoń towarzyszącej mu kobiety, uważnie obserwując, co robią maszerujący przed nimi goście, w jaki sposób stawiają kroki. Maska skutecznie skrywała jego tożsamość, odczuwał jednak przemożną chęć nie zrobienia z siebie głupca, nawet jeśli o jego porażce miałoby się dowiedzieć ledwie kilka osób. W ciszy wysłuchał przemowy królowej kier, która wygłosiła przemowę powitalną; nie zaskoczyła go pochwała pod adresem Czarnego Pana, konserwatywna szlachta musiała przejrzeć na oczy i zaakceptować słuszność jego decyzji. Spojrzał ukradkiem ku twarzy Sigrun, próbując podchwycić jej spojrzenie – kilka miesięcy temu nie podejrzewał, że znajdą się tu, wśród wysoko urodzonych i będą wznosić toasty na Jego cześć.
Obserwował kolejne pary z narastającym znudzeniem, nie próbował nawet odgadywać ich strojów; zdawało mu się, że wśród odzywających się głosów rozpoznał Macnaira, lecz czy mógł mieć rację? Słowa zlewały się ze stale towarzyszącą im muzyką, wśród tłumu nie dostrzegał sylwetki druha. I wtedy dał się zaskoczyć – lady, która przemawiała, napewniej gospodyni, skróciła dzielącą ich odegłość i położyła dłoń na ramieniu Sigrun. Przez chwilę trwał w bezruchu, wypierając sytuację, w jakiej się znaleźli. Po krótkiej chwili niechętnie się zreflektował, wiedząc, że nie wybaczyłaby mu tego, gdyby nie poprowadził jej do tańca; ponownie zamknął dłoń Rookwood w uścisku, powoli prowadząc ją na środek parkietu. Nie był do końca pewien, co robi, liczył na jakiekolwiek wskazówki z jej strony, przy czym nie miał bladego pojęcia, czy mogła ona wiedzieć o tańcu więcej od niego. W końcu poczuł się jak głupiec, jak wystawiane na pokaz zwierzę i w jego piersi zaczęła kotłować się złość. Mimo to prowadził swą partnerkę, pozwalając zebranym w sali czarodziejom odgadywać, za kogo przyszło mu się przebrać.
Na szyi miał burą kryzę z gęsto ułożonymi kolcami, która sprawiała, że jego góra wydawała się jeszcze masywniejsza niż zwykle. Brązowa szata pokryta była ciemniejszymi plamami przypominającymi cętki, gdzieniegdzie i z materiału sterczały niewielkie, rozsiane już rzadziej wypustki przypominające ciernie. Lecz to nie było najgorsze – z tyłu, na wysokości bioder, zwisało coś, co niewątpliwie przypominać miało zakończony ostrymi ozdobami ogon. Twarz skrywał za dopasowaną kolorystycznie maską o kocim kształcie; uwagę przykuwały dwie pary pokaźnych kolców – jedne wygięte ku górze, drugie ku dołowi – które z uwagi na swój rozmiar wyglądały raczej jak rogi. Żeglarz kompletując swój strój starał się podkreślić, jak niebezpieczną była bestia, za którą przyszło mu się przebrać, a z którą żaden czarodziej nie powinien się mierzyć.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sowa od lorda Notta, która przyniosła list z zaproszeniem i bilecik na sabat noworoczny jego słynnej ciotki był dla Sigrun Rookwood zaskoczeniem; od szczytu w Stonehedge było wiadomym, iż klasa wyższa opowiedziała się za lordem Voldemortem, wsparła wybranego przezeń Ministra Magii i wspierać będzie go dalej, był przecież jedynym słusznym wyborem, lecz zaproszenie na dwór jego sług, wywodzących się z niższych klas, to coś nowego. Nigdy nie wyobrażała sobie siebie samej w podobnej sytuacji, nie fantazjowała o balach i dworskim życiu jak inne, niżej urodzone dziewczęta, świadoma, że tak złota klatka i ten styl życia nie był dla niej - ceniła sobie wolność i swobodę. Podjęła jednak decyzję, że przyjmie zaproszenie; przede wszystkim jako jedna z najwierniejszych sług Czarnego Pana, bo to on stał się najważniejszym człowiekiem w tym kraju - i wkrótce nie będzie ograniczał się jedynie do Wielkiej Brytanii. Kierowała nią także czysta ciekawość, może odrobinka chęci spróbowania najdroższych alkoholi. Skoro Caelan Goyle, jak się dowiedziała, otrzymał zaproszenie, być może pojawi się także i Macnair, koneser trunków. Dzięki wcześniejszemu spotkaniu z żeglarzem odnaleźli się w tłumie, gdy przybyli osobno do Hampton Court, ich tożsamości miały pozostać tajemnicą dla innych, skryte pod maskami, taki był wymóg słynnej lady Nott.
Nie wydawała się zachwycona przepychem dworu, w którym ciotka Eddarda zwykła urządzać swoje sławne przyjęcia, tak wymuskane wnętrza nie przypadały jej do gustu, czuła się trochę jak w muzeum, nieswojo, lecz trzymała dumnie uniesioną brodę i wyprostowaną sylwetkę, podążając ku sali balowej, gdzie Królowa Kier wygłosiła przemowę powitalna. Któż by pomyślał, że przyzna tyle racji starej lady, wbitej w ciasny gorset; jej słowa o Lordzie Voldemorcie były słuszne i właściwe, na usta Sigrun, podkreślone ciemną szminką, wpłynął zadowolony uśmiech. Śmiało uniosła kieliszek szampana, wznosząc toast za Czarnego Pana. To pierwszy bal na jego cześć - ale odbędzie się ich jeszcze wiele.
Zapatrzona w taniec Śmierci i Stymfalidy nie zauważyła w którym momencie lady Adelaide Nott znalazła się tak blisko niej; drgnęła niespokojnie, gdy dłoń starszej damy spoczęła na jej ramieniu, zapraszając ją na środek. Przez moment czuła konsternację, nie spodziewała się, że będzie musiała wyjść na środek parkietu - trwało to jednak wyłącznie moment, zaraz uniosła dumnie brodę i ujęła podaną przez Caelana dłoń, pozwalając poprowadzić się na środek. Nie mylił się: byłaby wściekła, gdyby jedynie patrzył i prychał śmiechem pod nosem obserwując jak depcze cudze palce. Żadne z nich nigdy nie uczyło się dworskich tańców, wspólna męka wytrącała mu asa z rękawa, gdyby zechciał przywoływać później to wspomnienie. Nie wiedziała jak on, ale obserwowała inne kobiety, próbując zapamiętać kilka kroków, na wypadek konieczności wyjścia na parkiet - i intuicja Sigrun nie zawiodła. Stanęła na parkiecie naprzeciw Caelana, skupiając spojrzenie na jego masce, podała mu drugą dłoń i gdy rozbrzmiała melodia, próbowała powtórzyć wcześniej zaobserwowane ruchy, po raz pierwszy w życiu tańcząc kontredansa. - Nie zmiażdż mi stopy - szepnęła cicho, nie ukrywając nawet ironii, bo miała świadomość, że równie dobrze to ona pantoflem może przydeptać jego but.
Złoty, połyskujący materiał, z którego uszyta była jej suknia lśnił w blasku setek świec; rzadko przywdziewała jasne barwy, lecz okazja i liścik od lady Nott tego od Rookwood wymagał - a także udania się do krawcowej, biegłej w czarach transmutacyjnych, która stworzyła dla niej kreację mającą oddać wyznaczoną postać. Spódnicę, dość wąską do okolic kolan i rozszerzającą się ku dołowi, pokrywały gęste biało-złote pióra, przechodzące w jasny, połyskliwy materiał górnej części kreacji, przylegający do skóry; nie odsłoniła nagich ramion, długie rękawy imitowały pelerynę, również utkaną ze złotych piór, a gdy unosiła ręce błyskały niebezpiecznie na podobieństwo listopadowego i grudniowego nieba, kiedy trwała nieustająca burza. Dopełnieniem kostiumu była maska, zasłaniająca twarz Sigrun, barwy kości słoniowej, z wyraźnym, ostro zakończonym wybrzuszeniem w okolicach nosa o ciemniejszej barwie; wyryte na niej rysy były mocne, o skupionym wyrazie. Jasne włosy czarownicy, mające dziś barwę płynnego srebra, zaczesała gładko do tyłu, spinając złotą spinką. Zwykle oblekała się w czerń, ciemną zieleń, dziś błyszczała niemal oślepiającym blaskiem złota i bieli.
Nie wydawała się zachwycona przepychem dworu, w którym ciotka Eddarda zwykła urządzać swoje sławne przyjęcia, tak wymuskane wnętrza nie przypadały jej do gustu, czuła się trochę jak w muzeum, nieswojo, lecz trzymała dumnie uniesioną brodę i wyprostowaną sylwetkę, podążając ku sali balowej, gdzie Królowa Kier wygłosiła przemowę powitalna. Któż by pomyślał, że przyzna tyle racji starej lady, wbitej w ciasny gorset; jej słowa o Lordzie Voldemorcie były słuszne i właściwe, na usta Sigrun, podkreślone ciemną szminką, wpłynął zadowolony uśmiech. Śmiało uniosła kieliszek szampana, wznosząc toast za Czarnego Pana. To pierwszy bal na jego cześć - ale odbędzie się ich jeszcze wiele.
Zapatrzona w taniec Śmierci i Stymfalidy nie zauważyła w którym momencie lady Adelaide Nott znalazła się tak blisko niej; drgnęła niespokojnie, gdy dłoń starszej damy spoczęła na jej ramieniu, zapraszając ją na środek. Przez moment czuła konsternację, nie spodziewała się, że będzie musiała wyjść na środek parkietu - trwało to jednak wyłącznie moment, zaraz uniosła dumnie brodę i ujęła podaną przez Caelana dłoń, pozwalając poprowadzić się na środek. Nie mylił się: byłaby wściekła, gdyby jedynie patrzył i prychał śmiechem pod nosem obserwując jak depcze cudze palce. Żadne z nich nigdy nie uczyło się dworskich tańców, wspólna męka wytrącała mu asa z rękawa, gdyby zechciał przywoływać później to wspomnienie. Nie wiedziała jak on, ale obserwowała inne kobiety, próbując zapamiętać kilka kroków, na wypadek konieczności wyjścia na parkiet - i intuicja Sigrun nie zawiodła. Stanęła na parkiecie naprzeciw Caelana, skupiając spojrzenie na jego masce, podała mu drugą dłoń i gdy rozbrzmiała melodia, próbowała powtórzyć wcześniej zaobserwowane ruchy, po raz pierwszy w życiu tańcząc kontredansa. - Nie zmiażdż mi stopy - szepnęła cicho, nie ukrywając nawet ironii, bo miała świadomość, że równie dobrze to ona pantoflem może przydeptać jego but.
Złoty, połyskujący materiał, z którego uszyta była jej suknia lśnił w blasku setek świec; rzadko przywdziewała jasne barwy, lecz okazja i liścik od lady Nott tego od Rookwood wymagał - a także udania się do krawcowej, biegłej w czarach transmutacyjnych, która stworzyła dla niej kreację mającą oddać wyznaczoną postać. Spódnicę, dość wąską do okolic kolan i rozszerzającą się ku dołowi, pokrywały gęste biało-złote pióra, przechodzące w jasny, połyskliwy materiał górnej części kreacji, przylegający do skóry; nie odsłoniła nagich ramion, długie rękawy imitowały pelerynę, również utkaną ze złotych piór, a gdy unosiła ręce błyskały niebezpiecznie na podobieństwo listopadowego i grudniowego nieba, kiedy trwała nieustająca burza. Dopełnieniem kostiumu była maska, zasłaniająca twarz Sigrun, barwy kości słoniowej, z wyraźnym, ostro zakończonym wybrzuszeniem w okolicach nosa o ciemniejszej barwie; wyryte na niej rysy były mocne, o skupionym wyrazie. Jasne włosy czarownicy, mające dziś barwę płynnego srebra, zaczesała gładko do tyłu, spinając złotą spinką. Zwykle oblekała się w czerń, ciemną zieleń, dziś błyszczała niemal oślepiającym blaskiem złota i bieli.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
A więc włócznia była podpowiedzią do stroju. Nagle wydało się to takie oczywiste, kiedy poprawna odpowiedź została wreszcie wypowiedziana. Potem w tańcu zaprezentowała się kolejna para, jednak przegapił moment uważniejszego przyjrzenia się prezentowanym przez tańczących w płynnym ruchu kreacjom. Śmierć i ptak stymfalijski, dość intrygujące połączenie. O ile motyw śmierci był dość czytelny, to jednak musiał przyznać, że sam miałby niemały problem z odgadnięciem zwierzęcego tematu przewodniego w kobiecym stroju. Bardziej jednak zainteresował się postacią młodszego brata, który wdał się w rozmowę z pewną damą, zamaskowaną tak jak reszta panien. Czy była mu znana? Rozpoznał w niej konkretną lady? Alphard mógł mieć tylko nadzieję, że Lupus nie trafił pechowo i rozmowa chociaż trochę urozmaici mu czas.
Jedną kolejkę kalamburów mógł sobie odpuścić, ale przy kolejnej zamierzał bardziej wytężyć wzrok, angażując się jednak w zaproponowaną w pierwszej kolejności zabawę przez lady Nott. Przynajmniej była to sposobność na spędzenie kilku chwil, nim rozpoczną się bardziej zobowiązujące rozmowy. Nie zamierzał zapominać o celach, jakie sam sobie wytyczył przed przybyciem na sabat. Chciał podczas tego przyjęcia ugrać coś dla siebie, najlepiej jak najwięcej.
Kolejna para ruszyła w tan. Wzrok Blacka w pierwszej kolejności przyciągnął męski strój. Bura barwa szaty, kolce, cętki i masa o kocim kształcie. Te elementy, spójnie ze sobą połączone, dawały dość oczywistą podpowiedź. Był w stanie odgadywać nawet zwierzęce motywy strojów, jeśli były one tworzone na podstawie bardzo charakterystycznych stworzeń, które mogły funkcjonować w świadomości wszystkich czarodziejów, nawet takich, którzy nigdy nie przykładali wielkiego znaczenia do przyswajania wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami. Nad kobiecym strojem musiał zastanowić się nieco dłużej. Suknia zdobiona była na kształt jasnych piór, które łączyły w sobie biel i brąz. Tutaj nie miał od razu jednoznacznych skojarzeń. Niewatpliwie motyw stanowiła pierzasta istota, lecz takich było przecież mnóstwo na świecie. Dziób wykrzywiajacy maskę też nie był mu wielką podpowiedzią. Zastanawiał sie jeszcze chwilę, lecz w końcu musiał się poddać, pamiętając o zasadzie kto pierwszy ten lepszy.
– Męskie przebranie przywodzi mi od razu na myśl nundu. Kobiece zaś... Czyżby to gromoptak?
Spojrzał na lady Nott ciekaw słuszności swojej dedukcji.
Jedną kolejkę kalamburów mógł sobie odpuścić, ale przy kolejnej zamierzał bardziej wytężyć wzrok, angażując się jednak w zaproponowaną w pierwszej kolejności zabawę przez lady Nott. Przynajmniej była to sposobność na spędzenie kilku chwil, nim rozpoczną się bardziej zobowiązujące rozmowy. Nie zamierzał zapominać o celach, jakie sam sobie wytyczył przed przybyciem na sabat. Chciał podczas tego przyjęcia ugrać coś dla siebie, najlepiej jak najwięcej.
Kolejna para ruszyła w tan. Wzrok Blacka w pierwszej kolejności przyciągnął męski strój. Bura barwa szaty, kolce, cętki i masa o kocim kształcie. Te elementy, spójnie ze sobą połączone, dawały dość oczywistą podpowiedź. Był w stanie odgadywać nawet zwierzęce motywy strojów, jeśli były one tworzone na podstawie bardzo charakterystycznych stworzeń, które mogły funkcjonować w świadomości wszystkich czarodziejów, nawet takich, którzy nigdy nie przykładali wielkiego znaczenia do przyswajania wiedzy z zakresu opieki nad magicznymi stworzeniami. Nad kobiecym strojem musiał zastanowić się nieco dłużej. Suknia zdobiona była na kształt jasnych piór, które łączyły w sobie biel i brąz. Tutaj nie miał od razu jednoznacznych skojarzeń. Niewatpliwie motyw stanowiła pierzasta istota, lecz takich było przecież mnóstwo na świecie. Dziób wykrzywiajacy maskę też nie był mu wielką podpowiedzią. Zastanawiał sie jeszcze chwilę, lecz w końcu musiał się poddać, pamiętając o zasadzie kto pierwszy ten lepszy.
– Męskie przebranie przywodzi mi od razu na myśl nundu. Kobiece zaś... Czyżby to gromoptak?
Spojrzał na lady Nott ciekaw słuszności swojej dedukcji.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie sądził, że gospodarz zdoła go usłyszeć, właściwie nie był nader przekonany do faktu, aby włączyć się do zabawy, jednak kiedy okazało się, iż z udało mu się odgadnąć jedno z przebrań to przez jego usta przemknął cień uśmiechu. -Dziękuję, Lady Nott.- odparł skinąwszy nieznacznie głową, po czym ruszył wzdłuż ściany do jednej z lewitujących tac. Chwyciwszy ognistą whisky – z pewnością będącą taką z wyższej półki – obrócił ją w dłoni starając się doczytać rocznik. Był ciekaw z jak długo leżakowała i czy faktycznie w kręgu owego przepychu można było liczyć na nieziemsko dobrze pachnący, trzydziestoletni trunek. Nie chcąc nader długo zwlekać uzupełnił szkło bogato zdobione reliefem i odstawiwszy butelkę na miejsce powrócił na wcześniej zajmowane przez siebie miejsce.
Przyjemne ciepło rozlało się po jego gardle i klatce piersiowej, gdy zasmakował ognistej. Wpatrywał się bacznym wzrokiem w kolejne pary, które dołączały do zabawy i zarazem dość prostego – mogłoby się wydawać stojąc z boku – tańca. Nie próbował rozszyfrowywać prawdziwych twarzy kryjących się pod maskami ludzi, choć nierzadko obracał głowę w kierunku, wydawałoby się, znajomego głosu.
Złapał się na tym, iż mimowolnie skupił wzrok na kobiecie, której przebranie przed chwilą odgadł. Odnosił wrażenie, że się znali, co wywnioskował nie tylko ze względu na barwę oraz ton, a sposób poruszania i gestykulację, choć nie mógł mieć żadnej pewności, dlatego powrócił spojrzeniem do nowej pary mającej przedstawić własny motyw przewodni. Charakterystyczne kolce z przodu maski oraz te znajdujące się na kryzie, ogon i pokryta cętkami szata gdzieniegdzie posiadająca coś na kształt cierni nasuwała mu tylko jedną odpowiedź – mężczyzna musiał być paskudnie niebezpiecznym Nundu. Jeszcze przebywając na wschodzie doszły go słuchy, iż podobno do rozprawienia się z ów bestią potrzeba było przeszło stu różdżek i to niezwykle wykfalifikowanych. Nie wiedział czy była to tylko legenda przekazywany z ust do ust przez pijanych rzezimieszków, bowiem jego wiedza o magicznych stworzeniach nie była nader rozległa. Właściwie kończyła się na podstawach. Bez względu na fakty wolał uniknąć z podobną kontaktu w cztery oczy. Zapewne gdyby wiedział, że to jego druh kryje się pod maską, to o byłoby mu w ów miejscu o wiele raźniej – w końcu miałby z kim unieść kieliszek bez większych zmartwień odnośnie etykiety.
Towarzysząca mężczyźnie kobieta przypominała mu gromoptaka. Nigdy nie miał okazji podobnego dostrzec, jednak na kartkach starej księgi spotkał się kiedyś z podobnym zwierzęciem. Tą myśl nasunęły mu połyskujące pióra oraz dobrane kolory. -Nundu trzyma w swych ramionach Gromoptaka?- bardziej zapytał, jak miał pewność, w końcu to była kolejna seria strzałów opiewających o pierwszą myśl.
Przyjemne ciepło rozlało się po jego gardle i klatce piersiowej, gdy zasmakował ognistej. Wpatrywał się bacznym wzrokiem w kolejne pary, które dołączały do zabawy i zarazem dość prostego – mogłoby się wydawać stojąc z boku – tańca. Nie próbował rozszyfrowywać prawdziwych twarzy kryjących się pod maskami ludzi, choć nierzadko obracał głowę w kierunku, wydawałoby się, znajomego głosu.
Złapał się na tym, iż mimowolnie skupił wzrok na kobiecie, której przebranie przed chwilą odgadł. Odnosił wrażenie, że się znali, co wywnioskował nie tylko ze względu na barwę oraz ton, a sposób poruszania i gestykulację, choć nie mógł mieć żadnej pewności, dlatego powrócił spojrzeniem do nowej pary mającej przedstawić własny motyw przewodni. Charakterystyczne kolce z przodu maski oraz te znajdujące się na kryzie, ogon i pokryta cętkami szata gdzieniegdzie posiadająca coś na kształt cierni nasuwała mu tylko jedną odpowiedź – mężczyzna musiał być paskudnie niebezpiecznym Nundu. Jeszcze przebywając na wschodzie doszły go słuchy, iż podobno do rozprawienia się z ów bestią potrzeba było przeszło stu różdżek i to niezwykle wykfalifikowanych. Nie wiedział czy była to tylko legenda przekazywany z ust do ust przez pijanych rzezimieszków, bowiem jego wiedza o magicznych stworzeniach nie była nader rozległa. Właściwie kończyła się na podstawach. Bez względu na fakty wolał uniknąć z podobną kontaktu w cztery oczy. Zapewne gdyby wiedział, że to jego druh kryje się pod maską, to o byłoby mu w ów miejscu o wiele raźniej – w końcu miałby z kim unieść kieliszek bez większych zmartwień odnośnie etykiety.
Towarzysząca mężczyźnie kobieta przypominała mu gromoptaka. Nigdy nie miał okazji podobnego dostrzec, jednak na kartkach starej księgi spotkał się kiedyś z podobnym zwierzęciem. Tą myśl nasunęły mu połyskujące pióra oraz dobrane kolory. -Nundu trzyma w swych ramionach Gromoptaka?- bardziej zapytał, jak miał pewność, w końcu to była kolejna seria strzałów opiewających o pierwszą myśl.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Gromoptak i nundu - powtórzyła po obu mężczyznach z uznaniem. - Oczywiście, że tak! Nagrodzić mogę jednak tylko pierwszą z osób, które wypowiedziały poprawne odpowiedzi... I jestem całkowicie pewna, że jako pierwszy głos podniósł przodujący w zabawie dżentelmen! Graj, muzyko, czas na kolejną parę - westchnęła z zachwytem, kładąc dłoń na ramieniu męża Cressidy, zapraszając ich dwoje do tańca.
Alphard otrzymuje dwa punkty za odgadnięcie właściwych odpowiedzi, Calean oraz Sigrun za to, że ich stroje zostały odgadnięte. Lady Nott wybrała z tłumu Cressidę wraz z mężem, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu wyłącznie Cressidy pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań (zgadujemy wyłącznie strój Cressidy, postać NPC jest jedynie tłem).
Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan). W przypadku braku chętnych pary (lub pojedyncze postaci) zostaną rozlosowane.
Alphard otrzymuje dwa punkty za odgadnięcie właściwych odpowiedzi, Calean oraz Sigrun za to, że ich stroje zostały odgadnięte. Lady Nott wybrała z tłumu Cressidę wraz z mężem, zapraszając ich na parkiet, gdzie w tańcu zaprezentują swoje stroje. Mają na odpis 48 godzin. Od odpisu wyłącznie Cressidy pozostałe otrzymają 72 godziny na odgadnięcie ich przebrań (zgadujemy wyłącznie strój Cressidy, postać NPC jest jedynie tłem).
Osoby gotowe do zaprezentowania swoich strojów w dalszej kolejności powinny zgłaszać się poprzez pw do mistrza gry prowadzącego (Tristan). W przypadku braku chętnych pary (lub pojedyncze postaci) zostaną rozlosowane.
Sala balowa
Szybka odpowiedź