Szklarnie
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Szklarnie
Szklarnie Slughornów znajdują się obok dworku. To właśnie tutaj są hodowane zioła potrzebne do warzenia eliksirów. Można tu znaleźć wiele rzadkich gatunków specjalnie sprowadzanych z różnych zakątków kraju i świata.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/20.01.1956
To tylko głupia wymówka. Oczywiście nie było to kompletnie kłamstwo. Jedynie półprawda. Tak, potrzebował korzenia mandragory. Ale miał go w swoich szklarniach. Pod dostatkiem. Wymagające w pielęgnacji, należały do jego ulubionych z pewnego powodu. Z dużą pieszczotliwością podejmował się dbaniem o swoje rośliny, wychodząc z założenia, że tylko odpowiedni rdzeń eliksiru da dobre efekty. Faktem było jednak, że jego odmiana wymagała jeszcze tygodnia traktowania zanim będą w idealnym momencie do zbioru. Był perfekcjonistą. Nie mógł nic na to poradzić. Nieważnym było, że posiadał jeszcze zapasy ususzonego korzenia i mógł spokojnie poczekać, aż jego byliny dojrzeją. Zwykły blef. Nie mógł nic na to poradzić, ale nie potrafił zjawić się u niej tak po prostu, wpraszając się na kubek herbaty. To nie byłoby w jego stylu. Robił za to wrażenie zajętego i skupionego na pracy. I przez taki pryzmat mógł funkcjonować.
Nałożył rękawicę, kierując wzrok na wystające z ziemi liście, po czym nasunął na uszy słuchawki, by zagłuszyć krzyk mandragory, którą wyciągnął po chwili z gleby. Sprawdzał w jakim stanie są jej sztuki. Wsadził ją od nowa, zasypując starannie, by odchrząknąć i zwrócić się w końcu w stronę brunetki. Przez całą drogę do szklarni nie patrzył na nią, wysłuchując ją i tylko przytakując zdawkowo z tym lekkim, prawie niezauważalnym uśmiechem na twarzy. Udawał. Skierował się prosto do roślin, mimo że interesowały go w tym momencie najmniej. W końcu, jakby uznając, że zbudował już dość pozorów, by ściągnąć w końcu rękawice i zsunąć osłony z uszu, odezwał się.
-Dawno się nie widzieliśmy.-powiedział i pożałował tych słów w chwili ich wybrzmienia. Jak sztampowo. Przeczesał włosy, zaczesując je do tyłu, zdradzając się z nerwowością. Czy już wiedziała, że nie był tu dla tych piekielnych korzeni? A może zdawała sobie z tego sprawę od początku?
Mimo że w ich żyłach krążyła ta sama krew, łączyły ich eliksiry, zamiłowanie do ziół i zafascynowanie nauką, różniła się od niego. Była zawsze bardziej żywa. Dociekliwa w sposób, który nie pozwalał jej spocząć. W pewien sposób głośna i atencyjna, a jednak nie prowokująca u niego poczucia irytacji. Podczas gdy on sam uczył się w ciszy, woląc samemu dojść do odpowiedzi na nurtujące go pytanie niż wypowiadać je na głos, ona bez wahania sięgała po to, czego potrzebowała. Trochę to w niej podziwiał. Tą bezpośredniość. Szczerość. Może to dlatego jego kuzynka warzyła eliksiry w rezerwacie smoków, podczas gdy on robił to w wielbionym przez siebie ukryciu i cieniu.
Oparł się o blat stołu, na którym leżały donice i zakrył speszenie uśmiechem. Przez moment podziwiał czubki swoich butów, rozważając jak powinien zacząć. Chciał jej tak w ogóle o czymś powiedzieć? A może po prostu chciał tylko coś usłyszeć? Chodziło mu o spokój, prawda? Albo tylko o czyjąś obecność? Cząstkę normalności? Pomyśleć, że wpadł do jego życia jeden niepasujący, obcy element i wszystko wywróciło się do góry nogami.
Miał nadzieję, że milczenie będzie wystarczające.
Nie było.
-Kiedyś mnie ugryzła, pamiętasz?-zaczął z innej strony, śmiejąc się.-Nie mogę uwierzyć, że to było tak dawno.-odwrócił się i oparł dłońmi o blat, jakby swobodniej patrząc w jej stronę.-Tyle się zmienia, prawda?-uderzył w końcu w sedno, zadając to retoryczne pytanie jakby poważniej. Zderzali się z dorosłym, bolesnym życiem. Ale to dla nich nie nowostka, czyż nie? Wrzuceni w reguły tej społecznej gry już jako dzieci. Nie powinni być zaskoczeni, że w końcu ich dotyka. Obojga.
Gość
Gość
Gdy tylko weszli do szklarni, natychmiast owinęło ich ciepłe i parne powietrze przesycone intensywną wonią ziół. W szklarniach Slughornów nawet w styczniu panowała temperatura sprzyjająca bujnemu wzrostowi roślin, podtrzymywana specjalnymi zaklęciami. Po przejściu tutaj z chłodnego podwórza Evelyn od razu poczuła różnicę temperatur i zdjęła płaszczyk, po czym, rzucając spojrzenie towarzyszącemu jej kuzynowi, narzuciła na sukienkę fartuszek, w którym zwykle pracowała przy ziołach. Przygotowała także nauszniki niezbędne do pracy przy mandragorach; w zbiorach Slughornów nie mogło zabraknąć tych roślin, sami członkowie rodu wiedzieli również jak obchodzić się z poszczególnymi gatunkami. Evelyn już jako dziecko uczyła się obchodzenia z ingrediencjami, również roślinnymi. Potrafiła niemal instynktownie odskoczyć, kiedy z boku wyskoczyła macka jadowitej tentakuli i przecięła jedynie powietrze, gdyż Evelyn błyskawicznie przemieściła się dalej, przechodząc powoli w stronę stołu, na którym w donicach stały mandragory. Ich liście kołysały się lekko, a korzenie znajdowały się w ziemi, gotowe wydać z siebie ogłuszający wrzask, gdy tylko zostaną wyjęte.
Póki co oboje milczeli, skupiając się na swoim zadaniu, zresztą po założeniu osłon i tak by się nie słyszeli. Znając Arthura od lat, Evelyn nauczyła się, że jej zaledwie rok starszy kuzyn nie zawsze był rozmowny. Nie zawsze potrzebował słów i dał się poznać jako osobnik rzeczowy i konkretny. Jednak nawiązało się pomiędzy nimi pewne porozumienie, które trwało, mimo że oboje zostali posłani do różnych szkół i posiadali różne temperamenty. Arthur był ucieleśnieniem typowego Slughorna. Evelyn dzięki staraniom matki i edukacji we francuskiej w szkole miała w sobie sporo z Rosiera, choć na ich tle to ona była stonowana i żyjąca bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz. Własny rozwój był ważniejszy niż błyszczenie przed innymi.
- Bardzo dawno – potwierdziła, gdy już oboje zdjęli osłony, a wyciągnięta mandragora była odpowiednio zabezpieczona. Wyglądała raczej niewinnie, niczym bardzo brudne, pomarszczone i skarłowaciałe dzieciątko, ale posiadała w sobie potężną moc.
- Chyba to pamiętam. Mieliśmy wtedy mniej niż dziesięć lat, prawda? Później już zawsze wiedziałam, żeby nie wkładać palców do ich ust, gryzą bardzo mocno jak na korzenie – powiedziała, uśmiechając się na to wspomnienie. Wszystko wydawało się prostsze, kiedy byli dziećmi, i wbrew pozorom, więcej rzeczy uchodziło im płazem, mimo że już wtedy nie brakowało im obowiązków.
Ale miał rację, wszystko się zmieniało. Dorośli, ukończyli szkoły i zaczęli pracę. Rodziny zaczęły myśleć o zorganizowaniu ich dalszego życia. Arthur już wkrótce miał się ożenić, Evelyn jeszcze nie poznała swojego narzeczonego, ale podejrzewała, że było to kwestią czasu, aż ojciec kogoś wybierze. Do tej pory nie spieszył się, chcąc, by się kształciła, ale w sierpniu miała ukończyć dwadzieścia trzy lata, był to odpowiedni wiek na zaaranżowanie związku. Podskórnie czuła jednak, że w obliczu tego, co wydarzyło się na sabacie, niedługo może okazać się, że zaręczyny wcale nie są jej najpoważniejszym problemem. Bała się konieczności zmiany stylu życia, do którego przywykła, nie chciała tego, nie chciała niekorzystnych zmian na świecie, więc liczyła, że nic więcej się nie wydarzy. Że wszystko wróci do normy.
- Dorastamy, a wraz z wiekiem przychodzą nowe obowiązki. Czasem brakuje mi dawnych, dobrych czasów – westchnęła, machinalnie gładząc aksamitny liść mandragory. – Słyszałam, że się zaręczyłeś. Zdążyłam nawet poznać twoją narzeczoną. – W myślach wspomniała spotkanie z Constance, której miała pomóc w doborze kwiatów i dekoracji. Nie dało się jednak nie wyczuć, że oboje pochodzili z dwóch różnych światów, ale cóż, nie można było kwestionować decyzji nestorów, którzy musieli mieć swoje powody, dla których zaaranżowali ten związek. Była ciekawa, jak to wyglądało z jego punktu widzenia, ale nie ciągnęła za język, szanując to, że mógł nie chcieć się zwierzać.
Póki co oboje milczeli, skupiając się na swoim zadaniu, zresztą po założeniu osłon i tak by się nie słyszeli. Znając Arthura od lat, Evelyn nauczyła się, że jej zaledwie rok starszy kuzyn nie zawsze był rozmowny. Nie zawsze potrzebował słów i dał się poznać jako osobnik rzeczowy i konkretny. Jednak nawiązało się pomiędzy nimi pewne porozumienie, które trwało, mimo że oboje zostali posłani do różnych szkół i posiadali różne temperamenty. Arthur był ucieleśnieniem typowego Slughorna. Evelyn dzięki staraniom matki i edukacji we francuskiej w szkole miała w sobie sporo z Rosiera, choć na ich tle to ona była stonowana i żyjąca bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz. Własny rozwój był ważniejszy niż błyszczenie przed innymi.
- Bardzo dawno – potwierdziła, gdy już oboje zdjęli osłony, a wyciągnięta mandragora była odpowiednio zabezpieczona. Wyglądała raczej niewinnie, niczym bardzo brudne, pomarszczone i skarłowaciałe dzieciątko, ale posiadała w sobie potężną moc.
- Chyba to pamiętam. Mieliśmy wtedy mniej niż dziesięć lat, prawda? Później już zawsze wiedziałam, żeby nie wkładać palców do ich ust, gryzą bardzo mocno jak na korzenie – powiedziała, uśmiechając się na to wspomnienie. Wszystko wydawało się prostsze, kiedy byli dziećmi, i wbrew pozorom, więcej rzeczy uchodziło im płazem, mimo że już wtedy nie brakowało im obowiązków.
Ale miał rację, wszystko się zmieniało. Dorośli, ukończyli szkoły i zaczęli pracę. Rodziny zaczęły myśleć o zorganizowaniu ich dalszego życia. Arthur już wkrótce miał się ożenić, Evelyn jeszcze nie poznała swojego narzeczonego, ale podejrzewała, że było to kwestią czasu, aż ojciec kogoś wybierze. Do tej pory nie spieszył się, chcąc, by się kształciła, ale w sierpniu miała ukończyć dwadzieścia trzy lata, był to odpowiedni wiek na zaaranżowanie związku. Podskórnie czuła jednak, że w obliczu tego, co wydarzyło się na sabacie, niedługo może okazać się, że zaręczyny wcale nie są jej najpoważniejszym problemem. Bała się konieczności zmiany stylu życia, do którego przywykła, nie chciała tego, nie chciała niekorzystnych zmian na świecie, więc liczyła, że nic więcej się nie wydarzy. Że wszystko wróci do normy.
- Dorastamy, a wraz z wiekiem przychodzą nowe obowiązki. Czasem brakuje mi dawnych, dobrych czasów – westchnęła, machinalnie gładząc aksamitny liść mandragory. – Słyszałam, że się zaręczyłeś. Zdążyłam nawet poznać twoją narzeczoną. – W myślach wspomniała spotkanie z Constance, której miała pomóc w doborze kwiatów i dekoracji. Nie dało się jednak nie wyczuć, że oboje pochodzili z dwóch różnych światów, ale cóż, nie można było kwestionować decyzji nestorów, którzy musieli mieć swoje powody, dla których zaaranżowali ten związek. Była ciekawa, jak to wyglądało z jego punktu widzenia, ale nie ciągnęła za język, szanując to, że mógł nie chcieć się zwierzać.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
02.03?
Powietrze w szklarni było wilgotne i ciężkie, sprawiało, że wszystko lepiło się do ciała. Zarówno grubszy materiał jej purpurowej sukni jak i te niesforne kosmyki, które wyrwały jej się z ‘umęczonego’ po całym dniu koka. Nie przeszkadzało jej to jednak, podobnie jak odrobinę duszący zapach wilgotnej ziemi, na której klęczała, pomału i metodycznie odkopując płytko ukryte korzenia ziemiejki. Nie wątpiła, że miałby kto to zrobić gdyby o tym wspomniała, ale teraz była najlepsza pora na zebranie gruzołków skrytych w miękkiej, wilgotnej ziemi. No i poza tym lubiła owo ‘grzebanie się’, jak pogardliwie nazywała to matka, szczególnie w takie dni jak teraz, kiedy cisza i spokój wydawały się jedynym odpowiednim balsamem na jej psychiczne zmęczenie.
Raport, który pisała cały wczorajszy dzień, okazał się mniej wart niż kupa łajna, bo nikt uprzejmie nie poinformował jej o drobnym regulacjach prawnych wprowadzonych podczas jej ‘nieobecności’. Oczywiście, że to ona jako pierwsza była wina, bo nie sprawdziła tego, jednak wystarczyłaby odrobina wyrozumiałości lub zwykłej, ludzkiej uprzejmości aby oszczędzić jej czasu i wysiłku!
Ale po co, skoro lepiej uczyć mnie na błędach..Podirytowana, że znowu wraca do tego myślami prychnęła do siebie i wyprostowała się na moment, ocierając czoło czystym wierzchem dłoni.
Jej wzrok padł na leżące z boku zioła, o które prosiła ja Evelyn. Powinna jej je zanieść.. Chociaż gdyby ona tak bardzo ich potrzebowała już dawno by kogoś po nie przysłała.
Pocieszoną ta myślą, postanowiła, że najpierw skończy to co już zaczęła. Wiele jej nie zostało. A jeżeli teraz stąd pójdzie, nie będzie się jej już chciało wracać.
Spojrzała na mgliste, zamazane zarysy dworku z trudem widoczne przez szybę. Żółty blask wylewający się z okien, przywoływał ją obietnicą ciepła i suchości, ale nie uległa mu. Jeszcze nie teraz, bo im dłużej tu pobędzie, tym wspanialsze będzie uczucie powrotu.
- No Isabelle, weź się do roboty, bo już chyba dość się naleniuchowałaś- mruknęła sama do siebie, z powrotem znikając pomiędzy niezbyt wysokimi łodyżkami roślin.
Nie martwiła się poniszczeniem stroju, bo był już stary, chociaż nadal pozostawało w nim coś z dawnej świetności, stylowy krój i echo przemijającego blasku, którym mógł zabłyszczeć na tyle aby zwrócić jej uwagę. Kiedy to było, skoro już nawet nie pamiętała?
Powietrze w szklarni było wilgotne i ciężkie, sprawiało, że wszystko lepiło się do ciała. Zarówno grubszy materiał jej purpurowej sukni jak i te niesforne kosmyki, które wyrwały jej się z ‘umęczonego’ po całym dniu koka. Nie przeszkadzało jej to jednak, podobnie jak odrobinę duszący zapach wilgotnej ziemi, na której klęczała, pomału i metodycznie odkopując płytko ukryte korzenia ziemiejki. Nie wątpiła, że miałby kto to zrobić gdyby o tym wspomniała, ale teraz była najlepsza pora na zebranie gruzołków skrytych w miękkiej, wilgotnej ziemi. No i poza tym lubiła owo ‘grzebanie się’, jak pogardliwie nazywała to matka, szczególnie w takie dni jak teraz, kiedy cisza i spokój wydawały się jedynym odpowiednim balsamem na jej psychiczne zmęczenie.
Raport, który pisała cały wczorajszy dzień, okazał się mniej wart niż kupa łajna, bo nikt uprzejmie nie poinformował jej o drobnym regulacjach prawnych wprowadzonych podczas jej ‘nieobecności’. Oczywiście, że to ona jako pierwsza była wina, bo nie sprawdziła tego, jednak wystarczyłaby odrobina wyrozumiałości lub zwykłej, ludzkiej uprzejmości aby oszczędzić jej czasu i wysiłku!
Ale po co, skoro lepiej uczyć mnie na błędach..Podirytowana, że znowu wraca do tego myślami prychnęła do siebie i wyprostowała się na moment, ocierając czoło czystym wierzchem dłoni.
Jej wzrok padł na leżące z boku zioła, o które prosiła ja Evelyn. Powinna jej je zanieść.. Chociaż gdyby ona tak bardzo ich potrzebowała już dawno by kogoś po nie przysłała.
Pocieszoną ta myślą, postanowiła, że najpierw skończy to co już zaczęła. Wiele jej nie zostało. A jeżeli teraz stąd pójdzie, nie będzie się jej już chciało wracać.
Spojrzała na mgliste, zamazane zarysy dworku z trudem widoczne przez szybę. Żółty blask wylewający się z okien, przywoływał ją obietnicą ciepła i suchości, ale nie uległa mu. Jeszcze nie teraz, bo im dłużej tu pobędzie, tym wspanialsze będzie uczucie powrotu.
- No Isabelle, weź się do roboty, bo już chyba dość się naleniuchowałaś- mruknęła sama do siebie, z powrotem znikając pomiędzy niezbyt wysokimi łodyżkami roślin.
Nie martwiła się poniszczeniem stroju, bo był już stary, chociaż nadal pozostawało w nim coś z dawnej świetności, stylowy krój i echo przemijającego blasku, którym mógł zabłyszczeć na tyle aby zwrócić jej uwagę. Kiedy to było, skoro już nawet nie pamiętała?
Gość
Gość
Zakończywszy pracę nad dzisiejszym eliksirem, opuściła piwnicę, niosąc za sobą intensywny zapach ziół, których dzisiaj używała. Była zwyczajnie zmęczona. Poranek spędziła bowiem w rezerwacie Rosierów, wróciła do domu przed obiadem, by później udać się prosto do swojej pracowni w podziemiach. Tym sposobem większość dnia spędziła nad kociołkiem i zwyczajnie marzyła o wypoczynku, ale była znacznie pilniejsza sprawa, którą musiała najpierw sprawdzić, zanim uda się do swych komnat.
Isabelle.
Chociaż od przebudzenia się jej siostry minęło sporo czasu, Evelyn nadal miała tendencję do nadmiernego martwienia się o nią. Może była to kwestia ulgi, że ta po przygodzie z klątwą oraz długą śpiączką odzyskała przytomność. A może chodziło o poczucie winy, że był taki okres, kiedy zwątpiła już, że Isabelle kiedykolwiek się obudzi, że już na zawsze pozostanie nieruchoma i pogrążona we śnie?
Przez te długie miesiące Evelyn często odwiedzała siostrę, siadając przy niej i patrząc na jej uśpioną twarz. Przeklinała w duchu magiczny artefakt, który wprowadził ją w ten stan. Zanim dopadło ją zwątpienie, długo z niecierpliwością oczekiwała na ten moment, kiedy Isabelle otworzy oczy i spojrzy na nią. Nawet sama próbowała pomagać ojcu w próbach znalezienia lekarstwa. Wertowała stare woluminy w poszukiwaniu wszelkich eliksirów, które mogłyby pomóc w przerwaniu śpiączki. Sama nawet eksperymentowała i testowała rezultaty swoich mikstur na drobnych zwierzętach, które najpierw usypiała różnymi, niekiedy czarnomagicznymi wywarami, a potem próbowała budzić. Niczego konkretnego nie odkryła. Powoli zaczynała godzić się z tym, że może nie odzyskać siostry. Nie chciała tego, bała się takiej możliwości, ale jako osoba racjonalna nie mogła zupełnie jej zlekceważyć. Na szczęście to ojcu udało się wreszcie znaleźć kogoś, kto pomógł. I tym sposobem Isabelle wróciła do świata żywych, chociaż, jak się okazało, był to bardzo trudny powrót.
Tak naprawdę te zioła nie były jej pilnie potrzebne, przynajmniej, nie na dzisiaj. Chciała po prostu, żeby Isabelle wracała do dawnych czynności, nie chciała już traktować jej, jakby miała zaraz wyzionąć ducha, dlatego zaproponowała jej udanie się do szklarni. Pamiętała przecież jej zamiłowanie do roślin, chciała pokazać, że miała do niej zaufanie i wierzy, że miała swój kryzys za sobą. W pierwszych dniach po jej powrocie z Munga podchodziła do niej jak do kruchej, porcelanowej lalki, czuła się, jakby wystarczył tylko jeden niewłaściwy ruch, żeby znowu wpędzić ją w poprzedni stan. Ale miesiące mijały, a Isabelle wracała do zdrowia, więc i ich relacje powoli się normowały, a Evelyn czuła się w obowiązku, żeby się o nią martwić. To była jej siostra, a rodzina była dla Evelyn najbliższa.
Jednak dziewczyna długo nie wracała, więc młodsza Slughornówna postanowiła upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Czy czasami nie zasłabła gdzieś w jednej ze szklarnianych alejek, lub nie padła ofiarą jakiejś groźnej rośliny. Wsunęła się więc do szklarni, od razu wyczuwając charakterystyczny zapach roślin, ziemi oraz wszechobecną wilgoć, wiszącą w powietrzu i oblepiającą każdą powierzchnię.
- Isabelle? – zawołała, idąc alejką. Rozglądała się uważnie, patrzyła nawet pod nogi, żeby upewnić się, czy nie nadepnie na nieprzytomną siostrę. Na szczęście okazało się, że ta wyglądała zupełnie dobrze i była zajęta zbieraniem ziół.
- Och, tutaj jesteś! Martwiłam się, czy... – urwała. Bo przecież jej ufała, prawda? Wierzyła, że jest już dobrze. Dlaczego więc w jej oczach błyszczał niepokój? – Wszystko w porządku? – zapytała jednak.
Isabelle.
Chociaż od przebudzenia się jej siostry minęło sporo czasu, Evelyn nadal miała tendencję do nadmiernego martwienia się o nią. Może była to kwestia ulgi, że ta po przygodzie z klątwą oraz długą śpiączką odzyskała przytomność. A może chodziło o poczucie winy, że był taki okres, kiedy zwątpiła już, że Isabelle kiedykolwiek się obudzi, że już na zawsze pozostanie nieruchoma i pogrążona we śnie?
Przez te długie miesiące Evelyn często odwiedzała siostrę, siadając przy niej i patrząc na jej uśpioną twarz. Przeklinała w duchu magiczny artefakt, który wprowadził ją w ten stan. Zanim dopadło ją zwątpienie, długo z niecierpliwością oczekiwała na ten moment, kiedy Isabelle otworzy oczy i spojrzy na nią. Nawet sama próbowała pomagać ojcu w próbach znalezienia lekarstwa. Wertowała stare woluminy w poszukiwaniu wszelkich eliksirów, które mogłyby pomóc w przerwaniu śpiączki. Sama nawet eksperymentowała i testowała rezultaty swoich mikstur na drobnych zwierzętach, które najpierw usypiała różnymi, niekiedy czarnomagicznymi wywarami, a potem próbowała budzić. Niczego konkretnego nie odkryła. Powoli zaczynała godzić się z tym, że może nie odzyskać siostry. Nie chciała tego, bała się takiej możliwości, ale jako osoba racjonalna nie mogła zupełnie jej zlekceważyć. Na szczęście to ojcu udało się wreszcie znaleźć kogoś, kto pomógł. I tym sposobem Isabelle wróciła do świata żywych, chociaż, jak się okazało, był to bardzo trudny powrót.
Tak naprawdę te zioła nie były jej pilnie potrzebne, przynajmniej, nie na dzisiaj. Chciała po prostu, żeby Isabelle wracała do dawnych czynności, nie chciała już traktować jej, jakby miała zaraz wyzionąć ducha, dlatego zaproponowała jej udanie się do szklarni. Pamiętała przecież jej zamiłowanie do roślin, chciała pokazać, że miała do niej zaufanie i wierzy, że miała swój kryzys za sobą. W pierwszych dniach po jej powrocie z Munga podchodziła do niej jak do kruchej, porcelanowej lalki, czuła się, jakby wystarczył tylko jeden niewłaściwy ruch, żeby znowu wpędzić ją w poprzedni stan. Ale miesiące mijały, a Isabelle wracała do zdrowia, więc i ich relacje powoli się normowały, a Evelyn czuła się w obowiązku, żeby się o nią martwić. To była jej siostra, a rodzina była dla Evelyn najbliższa.
Jednak dziewczyna długo nie wracała, więc młodsza Slughornówna postanowiła upewnić się, czy wszystko jest w porządku. Czy czasami nie zasłabła gdzieś w jednej ze szklarnianych alejek, lub nie padła ofiarą jakiejś groźnej rośliny. Wsunęła się więc do szklarni, od razu wyczuwając charakterystyczny zapach roślin, ziemi oraz wszechobecną wilgoć, wiszącą w powietrzu i oblepiającą każdą powierzchnię.
- Isabelle? – zawołała, idąc alejką. Rozglądała się uważnie, patrzyła nawet pod nogi, żeby upewnić się, czy nie nadepnie na nieprzytomną siostrę. Na szczęście okazało się, że ta wyglądała zupełnie dobrze i była zajęta zbieraniem ziół.
- Och, tutaj jesteś! Martwiłam się, czy... – urwała. Bo przecież jej ufała, prawda? Wierzyła, że jest już dobrze. Dlaczego więc w jej oczach błyszczał niepokój? – Wszystko w porządku? – zapytała jednak.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie spieszyła się ze swoim zajęciem, jak gdyby chcąc odwlec powrót do domu. Nie potrafiła jednak powiedzieć, czemu nagle bardziej zaczęło odpowiadać jej towarzystwo roślin. Przez ich brak umiejętności do mówienia a co za tym idzie osądzania? Czy może odwrotnie, nie trzeba było przy nich uważać ani na to co się mówi ani robi? Były tak proste, wymagały jedynie odrobiny delikatności i cierpliwości, czasem także obycia. Ich towarzystwo natomiast..
Wtem z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos. Wyprostowała się, aby sprawdzić kto jej może potrzebować o tej porze.
- Evelyn?- spojrzała z zaskoczeniem na siostrę, zaraz też mając ochotę palnąć się po głowie za lekkomyślność. Od tego powstrzymał ja jedynie widok brudnej dłoni..- Tak, tak! Oczywiście- zapewniła.- Zauważyłam tylko, że ziemiejka wymaga uwagi i jakoś tak zatraciłam poczucie czasu. Wybacz.
Westchnęła cicho i spojrzała na prawie skończoną pracę. Jak mogła być tak bezmyślna aby bez ostrzeżenia znikać na parę godzin, podczas gdy doskonale wiedziała, że pozostali nadal się o nią niepokoją.
Oczywiście tego nikt nie chciał już przyznać, ale ona nie była ślepa ani głucha. Zresztą samo spojrzenie Evelyn mówiło samo za siebie.
- Nie chciałam napędzić ci stracha- przyznała ze skruchą i wskazała jej skrawek wolnej przestrzeni obok siebie.- Jeżeli chcesz możesz poczekać na mnie, za moment będzie już po wszystkim, bo nie jesteś zbyt zmęczona, prawda?
Jej siostra ciężko pracowała i nie sposób było tego nie zauważyć, ponadto momentami sprawiała wrażenie jakby męczyły ją wyrzuty sumienia. Czy miało to jakiś związek z jej wypadkiem? Bo jeżeli tak, to bardzo nierozsądne, nie mogła nic na to poradzić. Podobnie jak z jej wybudzeniem. Była młoda i zdolna, ale jeszcze wiele przed nią. Nawet uzdrowiciele z wieloletnimi stażami nie potrafili tu pomóc.
Isabelle robiła co w jej mocy, aby tylko odciążyć ją, sprawić by pożegnała to zbędne zmartwienie.
- I uśmiechnij się. Nawet jeżeli jesteś zła na mnie- upomniała ją z udawana surowością, powracając do zbierania ostatnich druzołków.- Możesz nawet pokrzyczeć jeżeli to ci pomoże.
Posłała jej zaczepny uśmiech, bo i doskonale wiedziała, że Evelyn tego nie zrobi. To nie leżało w jej naturze a co więcej, nie zrobiła by tego, bo wiedziała, że to stresuje jej starszą siostrę. W ostatnich miesiącach bardzo się do siebie zbliżyły, tak jak nie zdarzało im się to w czasach szkolnych.
Kogo jednak jeżeli nie ją miała zamęczać tysiącami pytań? Była także lepszą towarzyszką od matki do zrobienia zakupów, w celu odświeżenia szafy, odwiedzenia nowych lokali czy pokazania się na nieznanych jej jeszcze spektaklach. Przy niej Isabelle czuła się swobodniej, czasem plotła trzy po trzy, czyli tak jak lubiła najbardziej, starając jednak nie przesadzać. Była świadoma ich odmiennych stosunków do ulubionych rozrywek, więc tym bardziej darzyła ją wdzięcznością i podziwem za pokłady nieskończonej wręcz cierpliwości i wytrwałości. Momentami miała wrażenie, że ich role się odwróciły i teraz kto inny jest tutaj starszą, bardziej opiekuńczą siostrą.
Miała nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Jeżeli to Ev będzie potrzebowała jej wsparcia, będzie równie niezawodną podporą.
- Zdenerwowali mnie dzisiaj w pracy, wiesz? Może nie powinnam, tak mówić o mojej ‘koleżance’ z biura, ale Melani to prawdziwa zołza. Tylko czeka na moje potknięcie, ale ja jej już pokaże kto jest lepszy- mruknęła z zacięciem, postanawiając poopowiadać o czymkolwiek, aby tylko wypełnić ciszę pomiędzy nimi. Nie była ona co prawda kłopotliwa, ale chciała jakąś zabawić swoją towarzyszkę, skoro ta zdecydowała się już zaczekać.- No ale nie zamierzam psuć nam wieczoru opowiadaniem o niej. Jak tobie zleciał dzień? Może jakiś dzielny młodzian musiał ratować cię przed smokiem a ty próbujesz to przede mną ukryć?
Zerknęła na nią z ukosa, doskonale wiedząc, że znowu ponosi ją fantazja. Przekleństwo. Trudno było zaradzić na to, że ubarwianie rzeczywistości sprawiało jej tyle przyjemności i przychodziło z łatwością, nad którą nie potrafiła zapanować. Co gorsza nie potrafiła przestać dokarmiać swojej wyobraźni powieściami czytanymi do poduszki. Co innego mogla robić przed zaśnięciem? Bo na pewno nie liczyć hippokampy.
Wtem z zamyślenia wyrwał ją czyjś głos. Wyprostowała się, aby sprawdzić kto jej może potrzebować o tej porze.
- Evelyn?- spojrzała z zaskoczeniem na siostrę, zaraz też mając ochotę palnąć się po głowie za lekkomyślność. Od tego powstrzymał ja jedynie widok brudnej dłoni..- Tak, tak! Oczywiście- zapewniła.- Zauważyłam tylko, że ziemiejka wymaga uwagi i jakoś tak zatraciłam poczucie czasu. Wybacz.
Westchnęła cicho i spojrzała na prawie skończoną pracę. Jak mogła być tak bezmyślna aby bez ostrzeżenia znikać na parę godzin, podczas gdy doskonale wiedziała, że pozostali nadal się o nią niepokoją.
Oczywiście tego nikt nie chciał już przyznać, ale ona nie była ślepa ani głucha. Zresztą samo spojrzenie Evelyn mówiło samo za siebie.
- Nie chciałam napędzić ci stracha- przyznała ze skruchą i wskazała jej skrawek wolnej przestrzeni obok siebie.- Jeżeli chcesz możesz poczekać na mnie, za moment będzie już po wszystkim, bo nie jesteś zbyt zmęczona, prawda?
Jej siostra ciężko pracowała i nie sposób było tego nie zauważyć, ponadto momentami sprawiała wrażenie jakby męczyły ją wyrzuty sumienia. Czy miało to jakiś związek z jej wypadkiem? Bo jeżeli tak, to bardzo nierozsądne, nie mogła nic na to poradzić. Podobnie jak z jej wybudzeniem. Była młoda i zdolna, ale jeszcze wiele przed nią. Nawet uzdrowiciele z wieloletnimi stażami nie potrafili tu pomóc.
Isabelle robiła co w jej mocy, aby tylko odciążyć ją, sprawić by pożegnała to zbędne zmartwienie.
- I uśmiechnij się. Nawet jeżeli jesteś zła na mnie- upomniała ją z udawana surowością, powracając do zbierania ostatnich druzołków.- Możesz nawet pokrzyczeć jeżeli to ci pomoże.
Posłała jej zaczepny uśmiech, bo i doskonale wiedziała, że Evelyn tego nie zrobi. To nie leżało w jej naturze a co więcej, nie zrobiła by tego, bo wiedziała, że to stresuje jej starszą siostrę. W ostatnich miesiącach bardzo się do siebie zbliżyły, tak jak nie zdarzało im się to w czasach szkolnych.
Kogo jednak jeżeli nie ją miała zamęczać tysiącami pytań? Była także lepszą towarzyszką od matki do zrobienia zakupów, w celu odświeżenia szafy, odwiedzenia nowych lokali czy pokazania się na nieznanych jej jeszcze spektaklach. Przy niej Isabelle czuła się swobodniej, czasem plotła trzy po trzy, czyli tak jak lubiła najbardziej, starając jednak nie przesadzać. Była świadoma ich odmiennych stosunków do ulubionych rozrywek, więc tym bardziej darzyła ją wdzięcznością i podziwem za pokłady nieskończonej wręcz cierpliwości i wytrwałości. Momentami miała wrażenie, że ich role się odwróciły i teraz kto inny jest tutaj starszą, bardziej opiekuńczą siostrą.
Miała nadzieję, że kiedyś się to zmieni. Jeżeli to Ev będzie potrzebowała jej wsparcia, będzie równie niezawodną podporą.
- Zdenerwowali mnie dzisiaj w pracy, wiesz? Może nie powinnam, tak mówić o mojej ‘koleżance’ z biura, ale Melani to prawdziwa zołza. Tylko czeka na moje potknięcie, ale ja jej już pokaże kto jest lepszy- mruknęła z zacięciem, postanawiając poopowiadać o czymkolwiek, aby tylko wypełnić ciszę pomiędzy nimi. Nie była ona co prawda kłopotliwa, ale chciała jakąś zabawić swoją towarzyszkę, skoro ta zdecydowała się już zaczekać.- No ale nie zamierzam psuć nam wieczoru opowiadaniem o niej. Jak tobie zleciał dzień? Może jakiś dzielny młodzian musiał ratować cię przed smokiem a ty próbujesz to przede mną ukryć?
Zerknęła na nią z ukosa, doskonale wiedząc, że znowu ponosi ją fantazja. Przekleństwo. Trudno było zaradzić na to, że ubarwianie rzeczywistości sprawiało jej tyle przyjemności i przychodziło z łatwością, nad którą nie potrafiła zapanować. Co gorsza nie potrafiła przestać dokarmiać swojej wyobraźni powieściami czytanymi do poduszki. Co innego mogla robić przed zaśnięciem? Bo na pewno nie liczyć hippokampy.
Gość
Gość
Evelyn także często szukała samotności w takich miejscach, jak pracownia eliksirów, szklarnie, podwórze... czy inne rzadko uczęszczane zakamarki posiadłości. Właśnie dlatego, że to tam najbardziej mogła być sobą. Nie musiała, jak na salonach, ukrywać się za żadną maską. Może właśnie dlatego nie lubiła takich sztucznych okoliczności, bo nie mogła być w nich prawdziwa. Nie lubiła być wyłącznie ozdobą ani być oceniana na każdym kroku, chociaż wśród ludzi oczywiście się pilnowała, żeby nikt nie mógł podważyć jej opinii godnej młodej szlachcianki. Którą była, pomijając fakt, że lubiła babrać się w eliksirach i ziołach, interesowała się smokami o wiele bardziej, niż jakimiś nudnymi ploteczkami towarzyskimi... I czasami lubiła wejść niekoniecznie tam, gdzie powinna.
- Nic się nie stało – uspokoiła szybko siostrę. Nie miała jej przecież tego za złe. Wolała tylko sprawdzić, czy aby na pewno nic się nie dzieje. – I chętnie poczekam. I tak już zakończyłam swoją pracę na dziś, zresztą wiesz, że przebywam tutaj równie chętnie, jak ty. Może chcesz, żebym ci pomogła?
To, że Isabelle ostatnimi czasy lubiła tu przesiadywać, zupełnie jej nie dziwiło. Chociaż z nich dwóch to ta starsza była bardziej podobna do matki i lubująca się w salonowym życiu, po przebudzeniu nie było jej tak łatwo do tego wrócić. Straciła trzy długie lata swojego życia. Przez ten czas wiele ich rówieśnic zdążyło się zaręczyć lub nawet wyjść za mąż, na salonach pojawiały się kolejne młode panny i życie toczyło się swoim rytmem, w który Isabelle musiała na powrót się wpasować. A Evelyn pomagała jej w tym, jak tylko mogła, chcąc, żeby siostra lepiej się czuła. Rzeczywiście, można powiedzieć, że ich role trochę się odwróciły, bo dawniej to Isabelle była tą, która wprowadzała młodszą siostrę w świat salonów, a obecnie to Evelyn starała się ją temu światu zwrócić. Chociaż tyle mogła zrobić, skoro wcześniej nie udało jej się odnaleźć eliksiru, który by ją wybudził. Ale może nie powinna być tak krytyczna wobec siebie; nie udało się to ojcu ani wielu uzdrowicielom, więc dlaczego miałoby się udać młódce posiadającej znacznie mniej doświadczenia? Była zdolna i miała potencjał, ale nie była wszechmocna, i wtedy dobitnie się o tym przekonała, nabierając dużo więcej pokory.
- Nie jestem zła – zapewniła ją, uśmiechając się. Naprawdę nie potrafiła się na nią poważnie rozzłościć. Po chwili zresztą przykucnęła obok niej i także zaczęła z wyczuciem zbierać zioła starannymi, wyuczonymi ruchami smukłych, białych dłoni. Tego typu czynności zawsze ją uspokajały, więc po chwili udało jej się zapomnieć nawet o wcześniejszym zmartwieniu.
- Mało to razy ja tak znikałam, kiedy byłam młodsza? Ignatius ciągle musiał mnie gdzieś szukać. On zawsze najlepiej wiedział, gdzie lubię się chować – powiedziała, a w jej głosie można było wyczuć sentyment. Brat dużo razy ściągał ją z dachu, wyciągał z piwnic, z których wychodziła cała zakurzona, a raz nawet pijana, kiedy połakomiła się na jakieś stare wino, chcąc zobaczyć, co widzą w tym dorośli, ściągał z drzew w lasku, na które lubiła wchodzić... A czasami siedział na nich razem z nią, chociaż był sporo starszy. – Miał ze mną sporo utrapienia, ale nigdy nie donosił rodzicom o moich wybrykach, za co do dziś jestem mu wdzięczna. Na pewno żyją dużo spokojniej dzięki temu.
Rodzeństwo wiedziało o Evelyn rzeczy, których nie wiedzieli (lub udawali, że nie wiedzą) rodzice. Ojciec był zajęty alchemią, matka salonami, ogrodem różanym i rozrywkami odpowiednimi dla dam. Lepiej dla niej, że nie wiedziała, jak niesfornym dzieckiem była Evelyn, kiedy tylko nie uczyła się grzecznie historii magii czy gry na fortepianie. Ojciec pewnie wiedział, ale dopóki Evelyn była wzorową adeptką sztuki alchemii, był pobłażliwy i nie ograniczał jej ciekawości świata.
- Oczywiście, że pokażesz. Jesteś Slughornem, z pewnością potrafisz dużo więcej niż jakaś zwykła półszlama – pocieszyła ją Evelyn. Czasami zastanawiała się, jak jej siostra wytrzymuje w ministerstwie, bo Evelyn chyba dawno dostałaby bzika, musząc użerać się z szarogęszącymi się szlamami, którym równość uderzała do głowy. O wiele bardziej wolała rezerwat, gdzie miała do czynienia ze starannie dobranym gronem współpracowników i każdy znał swoją rolę. Ale Slughornówna wierzyła w siostrę i była pewna, że ta niedługo upora się ze swoim problemem.
Niestety jej dzisiejsza praca niezbyt wpasowywała się w fantastyczną wizję wysnutą przez Isabelle, więc musiała rozwiać jej złudzenia.
- Pomagałam w warzeniu nowych porcji eliksirów leczniczych dla smoków. I w zasadzie prawie nie opuszczałam pracowni. Rzadko mam okazję zobaczyć któregoś z podopiecznych inaczej niż przez przeszklenia budynku – powiedziała ze smutkiem w głosie, bo lubiła podziwiać smoki. Były bardzo niebezpieczne, ale fascynujące. Czasami widziała, jak któryś przelatywał nad szklanym dachem budynku, gdzie pracowała, i zawsze robiło to na niej ogromne wrażenie.
Zawsze korciło ją, by zapuścić się do ogrodów rezerwatu, ale wiedziała, że skrajnie nierozsądnym byłoby wybieranie się tam samotnie.
- Nic się nie stało – uspokoiła szybko siostrę. Nie miała jej przecież tego za złe. Wolała tylko sprawdzić, czy aby na pewno nic się nie dzieje. – I chętnie poczekam. I tak już zakończyłam swoją pracę na dziś, zresztą wiesz, że przebywam tutaj równie chętnie, jak ty. Może chcesz, żebym ci pomogła?
To, że Isabelle ostatnimi czasy lubiła tu przesiadywać, zupełnie jej nie dziwiło. Chociaż z nich dwóch to ta starsza była bardziej podobna do matki i lubująca się w salonowym życiu, po przebudzeniu nie było jej tak łatwo do tego wrócić. Straciła trzy długie lata swojego życia. Przez ten czas wiele ich rówieśnic zdążyło się zaręczyć lub nawet wyjść za mąż, na salonach pojawiały się kolejne młode panny i życie toczyło się swoim rytmem, w który Isabelle musiała na powrót się wpasować. A Evelyn pomagała jej w tym, jak tylko mogła, chcąc, żeby siostra lepiej się czuła. Rzeczywiście, można powiedzieć, że ich role trochę się odwróciły, bo dawniej to Isabelle była tą, która wprowadzała młodszą siostrę w świat salonów, a obecnie to Evelyn starała się ją temu światu zwrócić. Chociaż tyle mogła zrobić, skoro wcześniej nie udało jej się odnaleźć eliksiru, który by ją wybudził. Ale może nie powinna być tak krytyczna wobec siebie; nie udało się to ojcu ani wielu uzdrowicielom, więc dlaczego miałoby się udać młódce posiadającej znacznie mniej doświadczenia? Była zdolna i miała potencjał, ale nie była wszechmocna, i wtedy dobitnie się o tym przekonała, nabierając dużo więcej pokory.
- Nie jestem zła – zapewniła ją, uśmiechając się. Naprawdę nie potrafiła się na nią poważnie rozzłościć. Po chwili zresztą przykucnęła obok niej i także zaczęła z wyczuciem zbierać zioła starannymi, wyuczonymi ruchami smukłych, białych dłoni. Tego typu czynności zawsze ją uspokajały, więc po chwili udało jej się zapomnieć nawet o wcześniejszym zmartwieniu.
- Mało to razy ja tak znikałam, kiedy byłam młodsza? Ignatius ciągle musiał mnie gdzieś szukać. On zawsze najlepiej wiedział, gdzie lubię się chować – powiedziała, a w jej głosie można było wyczuć sentyment. Brat dużo razy ściągał ją z dachu, wyciągał z piwnic, z których wychodziła cała zakurzona, a raz nawet pijana, kiedy połakomiła się na jakieś stare wino, chcąc zobaczyć, co widzą w tym dorośli, ściągał z drzew w lasku, na które lubiła wchodzić... A czasami siedział na nich razem z nią, chociaż był sporo starszy. – Miał ze mną sporo utrapienia, ale nigdy nie donosił rodzicom o moich wybrykach, za co do dziś jestem mu wdzięczna. Na pewno żyją dużo spokojniej dzięki temu.
Rodzeństwo wiedziało o Evelyn rzeczy, których nie wiedzieli (lub udawali, że nie wiedzą) rodzice. Ojciec był zajęty alchemią, matka salonami, ogrodem różanym i rozrywkami odpowiednimi dla dam. Lepiej dla niej, że nie wiedziała, jak niesfornym dzieckiem była Evelyn, kiedy tylko nie uczyła się grzecznie historii magii czy gry na fortepianie. Ojciec pewnie wiedział, ale dopóki Evelyn była wzorową adeptką sztuki alchemii, był pobłażliwy i nie ograniczał jej ciekawości świata.
- Oczywiście, że pokażesz. Jesteś Slughornem, z pewnością potrafisz dużo więcej niż jakaś zwykła półszlama – pocieszyła ją Evelyn. Czasami zastanawiała się, jak jej siostra wytrzymuje w ministerstwie, bo Evelyn chyba dawno dostałaby bzika, musząc użerać się z szarogęszącymi się szlamami, którym równość uderzała do głowy. O wiele bardziej wolała rezerwat, gdzie miała do czynienia ze starannie dobranym gronem współpracowników i każdy znał swoją rolę. Ale Slughornówna wierzyła w siostrę i była pewna, że ta niedługo upora się ze swoim problemem.
Niestety jej dzisiejsza praca niezbyt wpasowywała się w fantastyczną wizję wysnutą przez Isabelle, więc musiała rozwiać jej złudzenia.
- Pomagałam w warzeniu nowych porcji eliksirów leczniczych dla smoków. I w zasadzie prawie nie opuszczałam pracowni. Rzadko mam okazję zobaczyć któregoś z podopiecznych inaczej niż przez przeszklenia budynku – powiedziała ze smutkiem w głosie, bo lubiła podziwiać smoki. Były bardzo niebezpieczne, ale fascynujące. Czasami widziała, jak któryś przelatywał nad szklanym dachem budynku, gdzie pracowała, i zawsze robiło to na niej ogromne wrażenie.
Zawsze korciło ją, by zapuścić się do ogrodów rezerwatu, ale wiedziała, że skrajnie nierozsądnym byłoby wybieranie się tam samotnie.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaśmiała się głośno na wzmiankę o niepokornej Evelyn, gdzie Igantius wiedział oczywiście najwięcej o jej wybrykach, potem ona i Loui a najmniej rodzice. A przynajmniej tak się im wszystkim wydawało. Mieli to szczęście, że rodzice nie wywierali na nich tak ogromnego nacisku, jak to się zdarzało w innych rodzinach, dopóki oni wykonywali to co do nich należy. Jak widać ta technika była bardzo skuteczna, gdyż wszyscy ostatecznie obrali drogę jakiej życzyli sobie rodzice. Bez rodzinnych skandali i buntów.
- Absorbowałaś cała jego uwagę i był nawet taki czas, że byłam o to zazdrosna, ale tylko przez chwilę, bo potem zrozumiałam, że jesteś skutecznym rozpraszaczem uwagi. I już nikt nie stał na przeszkodzie do namawianie Loui’ego do moich zwariowanych pomysłów- przyznała z rozbawieniem, doskonale pamiętając wcale-nie-najstarszego, który próbował udowodnić, że ma chociaż odrobinę rozsądku za każdym razem gdy towarzyszył im ktoś trzeci. Naigrywała się z niego trochę, ale nie miała o to pretensji. - Poza tym tobie tata wiele by wybaczył.
Uśmiechnęła się pod nosem, nie zamierzając rozwijać wypowiedzi jak i dlaczego. To było oczywiste przecież.
Przez chwilę pracowały ramię w ramie, ich dłonie zwinnie zanurzały się pośród zielone listowie, wyławiając co rusz małe, niedorozwinięte jeszcze zaczątki na bulwę i odkładając je na bok. Gdyby przyszły tu tydzień później, byłoby już za późno, narośle byłyby zbyt wielkie i przejrzałe, co źle by wpłynęło także na roślinę. Nadal rodziłaby, ale wolniej i już nie tak bujnie, za wiele soków przeznaczając do produkcji owoców ukrytych w korzeniach.
A tak, jeszcze chwila i będzie skończone.
Wypowiedź Evelyn nie od razu skomentowała. Z jednej strony potrafiła zrozumieć jej zamiłowanie do pracy w mniejszym, staranniej dobranym gronie, tak blisko, tak magicznych i potężnych stworzeń jak smoki. I chociaż ona sama je także podziwiała, nie odważyłaby się nigdy zapuścić na ich rezerwat. Nie miałaby odpowiedniego obycia. Co najwyżej mogłaby robić dla nich jako posiłek, bo tym właśnie by tam była- nie mniej, nie więcej a zabłąkaną owcą. Jedno kłapnięcie olbrzymich kłów i nawet puch by po niej nie pozostał.
Z tego też powodu skupiała się na mniejszych stworzeniach, bardziej przyjaznych czarodziejom.
Wracając jednakże do tematu, nie potrafiła także odmówić odrobiny racji matce, która twierdziła, że jej młodsza córka się marnuje. Z dala od towarzystwa, ukryta w swojej pracowni przy rezerwacie czy też lochach, nie miała nic przeciwko przegapianiu kolejnych okazji do tańców i zabaw oraz poznawaniu przyszłych kandydatów na męża. Isabelle nie zamierzała jej jednak truć tym ucha.
Jej siostra była dorosła i wiedziała co robi, a tak długo jak była z tym szczęśliwa, wszystko było dobrze.
Poza tym ostatnio po głowie błąkała się jej szalona myśl, aby zrobić z nią coś, co zadowoli w pełni nie tylko jedną z nich. Nie mogła mieć pewności, że to będzie dla niej lepsze niż pokazywanie się na salonach, ale można było spróbować. Skoro jej siostra zdaje się fascynować dziką naturą i bezludnymi miejscami..
- Wybierzmy się gdzieś- wyparowała znienacka, zrywając kilka ostatnich druzołków, czym kończyła ich zajęcie na dzisiaj. To z kolei świadczyło o porze na powrót, a ewentualny plan ich wycieczki wolała jednak przedyskutować bez przypadkowych, ciekawskich uszu.
Wyprostowała się i zerknęła z niepewnością na klęczącą obok siebie Evelyn. Czy będzie musiała długo ją przekonywać? Czy wyda się to jej kolejną fanaberia, zmuszając tym samym racjonalną część do zabrania głosu w tej sprawy i prób wyperswadowania tego? A może gotowa będzie na zrobienie sobie wolnego dnia, innego niż wszystkie do tej pory, chociażby w obawie puszczenia jej samej?
Isabelle nie widziała oczywiście sensu w samotnych wyprawach, o które nie walczyłaby nawet, ale jej siostra nie musiała tego wiedzieć.
- Nie mówię rzecz jasna o Paryżu ani o wycieczce do rezerwatu, tym bardziej, że to drugie leży bardzo poza moimi możliwościami organizacyjnymi- zapewniła, starając się ukryć obejmującą ją ekscytację.- Ale coś poza miastem. Wybrzeże albo góry? Mogłybyśmy wyrwać się na jeden dzień, powędrowały i pooddychały świeżym powietrzem. Naga kąpiel w jeziorze albo harce przy wielkim ognisku. Kto wie..- zaśmiała się.- Z tym ostatnim żartuje oczywiście. Pływać nie potrafię a jakby znalazł nas jakiś mugol, jeszcze próbowałby nas może spalić na stosie.
Wiedziała, że czasu palenia niewinnych kobiet minęły już bezpowrotnie, a jej jako szlachciance podobne pomysły nie powinny pojawiać się nawet w głowie, do kogo jednak jeżeli nie do jej ukochanej Ev mogła opowiadać o czymś podobnym? Wiedziała gdzie leży granica i kiedy powinna ugryźć się w język, gdyby jednak cały czas miała być tak bardzo wzorową damą, zapiętą w ciasny gorset moralności, udusiłaby się chyba.
Obydwie o tym wiedziały.
- Absorbowałaś cała jego uwagę i był nawet taki czas, że byłam o to zazdrosna, ale tylko przez chwilę, bo potem zrozumiałam, że jesteś skutecznym rozpraszaczem uwagi. I już nikt nie stał na przeszkodzie do namawianie Loui’ego do moich zwariowanych pomysłów- przyznała z rozbawieniem, doskonale pamiętając wcale-nie-najstarszego, który próbował udowodnić, że ma chociaż odrobinę rozsądku za każdym razem gdy towarzyszył im ktoś trzeci. Naigrywała się z niego trochę, ale nie miała o to pretensji. - Poza tym tobie tata wiele by wybaczył.
Uśmiechnęła się pod nosem, nie zamierzając rozwijać wypowiedzi jak i dlaczego. To było oczywiste przecież.
Przez chwilę pracowały ramię w ramie, ich dłonie zwinnie zanurzały się pośród zielone listowie, wyławiając co rusz małe, niedorozwinięte jeszcze zaczątki na bulwę i odkładając je na bok. Gdyby przyszły tu tydzień później, byłoby już za późno, narośle byłyby zbyt wielkie i przejrzałe, co źle by wpłynęło także na roślinę. Nadal rodziłaby, ale wolniej i już nie tak bujnie, za wiele soków przeznaczając do produkcji owoców ukrytych w korzeniach.
A tak, jeszcze chwila i będzie skończone.
Wypowiedź Evelyn nie od razu skomentowała. Z jednej strony potrafiła zrozumieć jej zamiłowanie do pracy w mniejszym, staranniej dobranym gronie, tak blisko, tak magicznych i potężnych stworzeń jak smoki. I chociaż ona sama je także podziwiała, nie odważyłaby się nigdy zapuścić na ich rezerwat. Nie miałaby odpowiedniego obycia. Co najwyżej mogłaby robić dla nich jako posiłek, bo tym właśnie by tam była- nie mniej, nie więcej a zabłąkaną owcą. Jedno kłapnięcie olbrzymich kłów i nawet puch by po niej nie pozostał.
Z tego też powodu skupiała się na mniejszych stworzeniach, bardziej przyjaznych czarodziejom.
Wracając jednakże do tematu, nie potrafiła także odmówić odrobiny racji matce, która twierdziła, że jej młodsza córka się marnuje. Z dala od towarzystwa, ukryta w swojej pracowni przy rezerwacie czy też lochach, nie miała nic przeciwko przegapianiu kolejnych okazji do tańców i zabaw oraz poznawaniu przyszłych kandydatów na męża. Isabelle nie zamierzała jej jednak truć tym ucha.
Jej siostra była dorosła i wiedziała co robi, a tak długo jak była z tym szczęśliwa, wszystko było dobrze.
Poza tym ostatnio po głowie błąkała się jej szalona myśl, aby zrobić z nią coś, co zadowoli w pełni nie tylko jedną z nich. Nie mogła mieć pewności, że to będzie dla niej lepsze niż pokazywanie się na salonach, ale można było spróbować. Skoro jej siostra zdaje się fascynować dziką naturą i bezludnymi miejscami..
- Wybierzmy się gdzieś- wyparowała znienacka, zrywając kilka ostatnich druzołków, czym kończyła ich zajęcie na dzisiaj. To z kolei świadczyło o porze na powrót, a ewentualny plan ich wycieczki wolała jednak przedyskutować bez przypadkowych, ciekawskich uszu.
Wyprostowała się i zerknęła z niepewnością na klęczącą obok siebie Evelyn. Czy będzie musiała długo ją przekonywać? Czy wyda się to jej kolejną fanaberia, zmuszając tym samym racjonalną część do zabrania głosu w tej sprawy i prób wyperswadowania tego? A może gotowa będzie na zrobienie sobie wolnego dnia, innego niż wszystkie do tej pory, chociażby w obawie puszczenia jej samej?
Isabelle nie widziała oczywiście sensu w samotnych wyprawach, o które nie walczyłaby nawet, ale jej siostra nie musiała tego wiedzieć.
- Nie mówię rzecz jasna o Paryżu ani o wycieczce do rezerwatu, tym bardziej, że to drugie leży bardzo poza moimi możliwościami organizacyjnymi- zapewniła, starając się ukryć obejmującą ją ekscytację.- Ale coś poza miastem. Wybrzeże albo góry? Mogłybyśmy wyrwać się na jeden dzień, powędrowały i pooddychały świeżym powietrzem. Naga kąpiel w jeziorze albo harce przy wielkim ognisku. Kto wie..- zaśmiała się.- Z tym ostatnim żartuje oczywiście. Pływać nie potrafię a jakby znalazł nas jakiś mugol, jeszcze próbowałby nas może spalić na stosie.
Wiedziała, że czasu palenia niewinnych kobiet minęły już bezpowrotnie, a jej jako szlachciance podobne pomysły nie powinny pojawiać się nawet w głowie, do kogo jednak jeżeli nie do jej ukochanej Ev mogła opowiadać o czymś podobnym? Wiedziała gdzie leży granica i kiedy powinna ugryźć się w język, gdyby jednak cały czas miała być tak bardzo wzorową damą, zapiętą w ciasny gorset moralności, udusiłaby się chyba.
Obydwie o tym wiedziały.
Gość
Gość
Evelyn nawet nie przyszłoby do głowy, żeby się wyłamać i zostać zdrajczynią rodziny. Mogła sobie być niepokornym, ciekawskim dzieckiem, a potem nastolatką, ale znała swoje obowiązki i wiedziała, co trzeba robić, aby żyć zgodnie z zasadami rodziny. A mianowicie, powinna kontynuować rodzinne tradycje alchemiczne i wyjść dobrze za mąż w ramach zaaranżowanego małżeństwa. Dla niej coś takiego jak zakochanie się w szlamie i ucieczka były czystą abstrakcją, bo została wychowana w poczuciu szacunku i przywiązania do rodziny oraz wyznawanych przez nią wartości.
Ale może to była prawda, że ojciec wiele by jej wybaczył, oczywiście do pewnych rozsądnych granic, których nigdy nie przekraczała. Do najmłodszej latorośli miał chyba najbardziej opiekuńczy, wyrozumiały stosunek, chociaż był człowiekiem bardzo rzeczowym i konkretnym, i nie potrafił otwarcie okazywać uczuć. Bywał szorstki, ale z całą pewnością nie można mu było zarzucić zobojętnienia wobec rodziny.
- Może rzeczywiście tak było – zgodziła się więc. – Ale bardzo się o ciebie martwił, kiedy...
Urwała. Obie doskonale wiedziały, o co chodzi. Ojciec był załamany wypadkiem Isabelle i sam często obwiniał się o to, że nie zabezpieczył wystarczająco przeklętego artefaktu, którego dotknęła tamtego dnia. Przez pierwsze tygodnie był tak poruszony, że prawie nie zwracał uwagi na żonę i resztę dzieci, całymi dniami nie opuszczając pracowni i próbując opracować jakiś sposób wyleczenia jej.
Skupiła się na ostrożnym wysupływaniu bulw. Miały odpowiednią wielkość, żeby nadawać się do zerwania i przeznaczenia do eliksirów. Jak wszystkie rośliny w szklarniach Slughornów, były dobrze zadbane i odpowiedniej jakości.
Evelyn może nie odziedziczyła po Rosierach zamiłowania do brylowania na salonach, ale z całą pewnością to oni zaszczepili w niej to zainteresowanie smokami. Matka była przywiązana do swoich korzeni i pilnowała, żeby jej potomstwo miało do czynienia ze spuścizną jej rodu, i nawet stary Slughorn często przygotowywał eliksiry dla rezerwatu. Evelyn często więc była tam zabierana w dzieciństwie oraz później już w wakacje między kolejnymi latami nauki, a po skończeniu kursu alchemicznego udało jej się dostać tam do pracy, co bardzo jej odpowiadało. Chociaż była już w takim wieku, że zdecydowanie powinna mieć narzeczonego... Tylko że jego wybór i tak należał do rodu, tak samo jak w przypadku Isabelle. Obie pewnego dnia będą musiały się dostosować, bo w ich świecie trudno było o wolny wybór w tak delikatnej kwestii, jak małżeństwa.
Słysząc propozycję siostry, ożywiła się i wyrwała z zadumy. Ostatnie bulwy zostały zebrane, więc otrzepała dłonie z ziemi i spojrzała na nią
- Tak, to dobry pomysł – zgodziła się. W końcu zbliżała się wiosna, Evelyn chętnie wybrałaby się w jakieś ładne miejsce by odpocząć od pracowni, ale pewnie nawet takie wyjście nie będzie całkowicie pozbawione myślenia o pracy, bo zapewne będzie się rozglądać za ziołami przydatnymi do eliksirów. – Niedługo zrobi się cieplej. Wybierzmy się gdzieś w jakiś ładny dzień. Gdzieś, gdzie nikt inny nie będzie nam przeszkadzał. – I gdzie będziemy mogły poczuć się w pełni sobą, dodała w myślach, zastanawiając się jednocześnie nad jakimś konkretnym miejscem, ale to mogły wymyślić później, kiedy już ich mała wyprawa nabierze realnych kształtów i obie znajdą jakiś wolny i jednocześnie pogodny, miły dzień, bo chyba żadnej z nich nie uśmiechało się wałęsanie gdzieś podczas ulewy.
Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Isabelle żartowała z tymi kąpielami i ogniskiem, ale i tak posłała jej lekki uśmiech. Nie zamierzała jej ganić, bo tutaj żadna nie musiała grać wielkiej damy. Były sobą i dobrze się znały. Mogły rozmawiać o wszystkim i żartować.
- Cieszę się, że nadchodzi wiosna. Znowu będzie ładnie, ciepło... Będzie można robić tyle rzeczy, które zimą z pewnością nie byłyby tak przyjemne – roztaczała przed siostrą kuszące wizje tego, co będą mogły niedługo robić. Spacery po okolicy, przesiadywanie na okolicznej plaży, przejażdżki konne, obserwowanie gwiazd z balkonu lub płaskiej części dachu, którą upodobała sobie Evelyn... Tak, musiały nadrobić lata, który straciły i powspominać stare, dobre czasy. – Czekasz na to tak samo, jak ja? – Wstała i okręciła się lekko, spoglądając na zaparowaną szybę, zza której było widać wciąż ponure, pozbawione soczystej zieleni podwórze, podczas gdy szklarnia była pełna kolorów i życia przez cały rok.
Ale może to była prawda, że ojciec wiele by jej wybaczył, oczywiście do pewnych rozsądnych granic, których nigdy nie przekraczała. Do najmłodszej latorośli miał chyba najbardziej opiekuńczy, wyrozumiały stosunek, chociaż był człowiekiem bardzo rzeczowym i konkretnym, i nie potrafił otwarcie okazywać uczuć. Bywał szorstki, ale z całą pewnością nie można mu było zarzucić zobojętnienia wobec rodziny.
- Może rzeczywiście tak było – zgodziła się więc. – Ale bardzo się o ciebie martwił, kiedy...
Urwała. Obie doskonale wiedziały, o co chodzi. Ojciec był załamany wypadkiem Isabelle i sam często obwiniał się o to, że nie zabezpieczył wystarczająco przeklętego artefaktu, którego dotknęła tamtego dnia. Przez pierwsze tygodnie był tak poruszony, że prawie nie zwracał uwagi na żonę i resztę dzieci, całymi dniami nie opuszczając pracowni i próbując opracować jakiś sposób wyleczenia jej.
Skupiła się na ostrożnym wysupływaniu bulw. Miały odpowiednią wielkość, żeby nadawać się do zerwania i przeznaczenia do eliksirów. Jak wszystkie rośliny w szklarniach Slughornów, były dobrze zadbane i odpowiedniej jakości.
Evelyn może nie odziedziczyła po Rosierach zamiłowania do brylowania na salonach, ale z całą pewnością to oni zaszczepili w niej to zainteresowanie smokami. Matka była przywiązana do swoich korzeni i pilnowała, żeby jej potomstwo miało do czynienia ze spuścizną jej rodu, i nawet stary Slughorn często przygotowywał eliksiry dla rezerwatu. Evelyn często więc była tam zabierana w dzieciństwie oraz później już w wakacje między kolejnymi latami nauki, a po skończeniu kursu alchemicznego udało jej się dostać tam do pracy, co bardzo jej odpowiadało. Chociaż była już w takim wieku, że zdecydowanie powinna mieć narzeczonego... Tylko że jego wybór i tak należał do rodu, tak samo jak w przypadku Isabelle. Obie pewnego dnia będą musiały się dostosować, bo w ich świecie trudno było o wolny wybór w tak delikatnej kwestii, jak małżeństwa.
Słysząc propozycję siostry, ożywiła się i wyrwała z zadumy. Ostatnie bulwy zostały zebrane, więc otrzepała dłonie z ziemi i spojrzała na nią
- Tak, to dobry pomysł – zgodziła się. W końcu zbliżała się wiosna, Evelyn chętnie wybrałaby się w jakieś ładne miejsce by odpocząć od pracowni, ale pewnie nawet takie wyjście nie będzie całkowicie pozbawione myślenia o pracy, bo zapewne będzie się rozglądać za ziołami przydatnymi do eliksirów. – Niedługo zrobi się cieplej. Wybierzmy się gdzieś w jakiś ładny dzień. Gdzieś, gdzie nikt inny nie będzie nam przeszkadzał. – I gdzie będziemy mogły poczuć się w pełni sobą, dodała w myślach, zastanawiając się jednocześnie nad jakimś konkretnym miejscem, ale to mogły wymyślić później, kiedy już ich mała wyprawa nabierze realnych kształtów i obie znajdą jakiś wolny i jednocześnie pogodny, miły dzień, bo chyba żadnej z nich nie uśmiechało się wałęsanie gdzieś podczas ulewy.
Oczywiście zdawała sobie sprawę, że Isabelle żartowała z tymi kąpielami i ogniskiem, ale i tak posłała jej lekki uśmiech. Nie zamierzała jej ganić, bo tutaj żadna nie musiała grać wielkiej damy. Były sobą i dobrze się znały. Mogły rozmawiać o wszystkim i żartować.
- Cieszę się, że nadchodzi wiosna. Znowu będzie ładnie, ciepło... Będzie można robić tyle rzeczy, które zimą z pewnością nie byłyby tak przyjemne – roztaczała przed siostrą kuszące wizje tego, co będą mogły niedługo robić. Spacery po okolicy, przesiadywanie na okolicznej plaży, przejażdżki konne, obserwowanie gwiazd z balkonu lub płaskiej części dachu, którą upodobała sobie Evelyn... Tak, musiały nadrobić lata, który straciły i powspominać stare, dobre czasy. – Czekasz na to tak samo, jak ja? – Wstała i okręciła się lekko, spoglądając na zaparowaną szybę, zza której było widać wciąż ponure, pozbawione soczystej zieleni podwórze, podczas gdy szklarnia była pełna kolorów i życia przez cały rok.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niedomówienie zawisło ciężko w powietrzu pomiędzy nimi. Nie był to dla niej temat tabu, a jednak nikt go przy niej nie poruszał. Zupełnie tak jakby wszyscy obawiali się, że sam powrót wspomnieniami do tych kilku pierwszych minut po wybudzeniu, może rozbić jej kruchą, na nowo zbudowaną rzeczywistość. Nic podobnego.
- To była tylko i wyłącznie moja wina- ucięła stanowczym tonem. To było oczywiste dla niej i byłoby także dla innych, gdyby skutki nie były tak katastrofalne. Dostałaby naganę za wchodzenie tam gdzie nie było jej miejsce i dotykania, co nie należy do niej.
Do tej pory milczała, obwinianie się innych, które tym bardziej obciążało jej sumienie, traktując jako rodzaj kary i jedynie prosiła ich aby zapomnieli o tym. Dalsze przerzucenie się winą nie miało już sensu. Jedyne co mogła teraz zrobić, to postarać się im wszystkim wynagrodzić tak wiele zmartwień i wysiłków, jak włożyli w leczenie jej. Zbliżyła się z Evelyn, robiła wszystko o co prosili rodzice, chociaż i to wydawało się jej niewystarczające, odwiedzała Ignatiusa i tylko Loui ją ostatnio niepokoił.
Miała przeczucie, że traci go, to co było pomiędzy nimi, tak jakby palce zdawały się zaciskać jedynie na cieniu osoby, która kiedyś zawsze przy niej stała. Miała jednak za wiele wrodzonego taktu by przypierać go do odpowiedzi, by żądać wyjaśnień. A może po prostu był to zwykły brak odwagi?
Lepiej przecież było wmawiać sobie, że to normalna kolej rzeczy.
Zdawszy sobie nagle sprawę, że odpłynęła myślami dalej niż by chciała, potarła czoło wierzchem dłoni jak gdyby chcąc rozprostować niewidzialne zmarszczki od zmarszczonych niezadowoleniem brwi, usta wyginając w lekkim uśmiechu. Tak. Wycieczka..
Muszą czekać na jeden z cieplejszych dni, oczywiście, ale cieszyło ją to nawet, bo będzie miała czas aby w spokoju znaleźć coś odpowiedniego i się przygotować. Może nawet zrobić jakąś niespodziankę? To byłoby nawet bardzo ciekawe, tylko musiałaby się zastanowić, co mogłoby ucieszyć Evelyn.
- Oczywiście, że tak- odparła ze śmiechem i podniosła się, otrzepując sukienkę z ziemi. - Zima zawsze się tak wlecze, że człowiek ma wrażenie jakby latami czekał na cieplejsze dni. Co w sumie w moim przypadku nie jest takie dziwne.
Spojrzała z rozbawieniem na siostrę, wzruszając ramionami i nachylając się po przygotowane wcześniej zioła. Zebrane bulwy wrzuciła do niewielkiej, ceramicznej miseczki stojącej nieopodal. Przydatny zestaw zielarza- zbieracza.
- Ale przyznam, że nawet lubuje się w ponurej, chłodnej jesieni- stwierdziła z namysłem, ruszając pomału w stronę wyjścia w ślad za nią.- To tak przyjemne kiedy siedzi się przy kominku z czymś ciepłym w dłoni, podczas gdy za oknem wieje i leje. Wszystko staje się wtedy takie spokojne, leniwe, przygotowane do przezimowania. Świat przytulnieje.. - wyłowiwszy wzrokiem jednego niedorozwiniętego gruzołka, wyłuskała go z ich kupki i rzuciła nim w Evelyn dla zaczepienia, niepewna czy w ogóle było to coś, co dało się poczuć.
Ztx2
- To była tylko i wyłącznie moja wina- ucięła stanowczym tonem. To było oczywiste dla niej i byłoby także dla innych, gdyby skutki nie były tak katastrofalne. Dostałaby naganę za wchodzenie tam gdzie nie było jej miejsce i dotykania, co nie należy do niej.
Do tej pory milczała, obwinianie się innych, które tym bardziej obciążało jej sumienie, traktując jako rodzaj kary i jedynie prosiła ich aby zapomnieli o tym. Dalsze przerzucenie się winą nie miało już sensu. Jedyne co mogła teraz zrobić, to postarać się im wszystkim wynagrodzić tak wiele zmartwień i wysiłków, jak włożyli w leczenie jej. Zbliżyła się z Evelyn, robiła wszystko o co prosili rodzice, chociaż i to wydawało się jej niewystarczające, odwiedzała Ignatiusa i tylko Loui ją ostatnio niepokoił.
Miała przeczucie, że traci go, to co było pomiędzy nimi, tak jakby palce zdawały się zaciskać jedynie na cieniu osoby, która kiedyś zawsze przy niej stała. Miała jednak za wiele wrodzonego taktu by przypierać go do odpowiedzi, by żądać wyjaśnień. A może po prostu był to zwykły brak odwagi?
Lepiej przecież było wmawiać sobie, że to normalna kolej rzeczy.
Zdawszy sobie nagle sprawę, że odpłynęła myślami dalej niż by chciała, potarła czoło wierzchem dłoni jak gdyby chcąc rozprostować niewidzialne zmarszczki od zmarszczonych niezadowoleniem brwi, usta wyginając w lekkim uśmiechu. Tak. Wycieczka..
Muszą czekać na jeden z cieplejszych dni, oczywiście, ale cieszyło ją to nawet, bo będzie miała czas aby w spokoju znaleźć coś odpowiedniego i się przygotować. Może nawet zrobić jakąś niespodziankę? To byłoby nawet bardzo ciekawe, tylko musiałaby się zastanowić, co mogłoby ucieszyć Evelyn.
- Oczywiście, że tak- odparła ze śmiechem i podniosła się, otrzepując sukienkę z ziemi. - Zima zawsze się tak wlecze, że człowiek ma wrażenie jakby latami czekał na cieplejsze dni. Co w sumie w moim przypadku nie jest takie dziwne.
Spojrzała z rozbawieniem na siostrę, wzruszając ramionami i nachylając się po przygotowane wcześniej zioła. Zebrane bulwy wrzuciła do niewielkiej, ceramicznej miseczki stojącej nieopodal. Przydatny zestaw zielarza- zbieracza.
- Ale przyznam, że nawet lubuje się w ponurej, chłodnej jesieni- stwierdziła z namysłem, ruszając pomału w stronę wyjścia w ślad za nią.- To tak przyjemne kiedy siedzi się przy kominku z czymś ciepłym w dłoni, podczas gdy za oknem wieje i leje. Wszystko staje się wtedy takie spokojne, leniwe, przygotowane do przezimowania. Świat przytulnieje.. - wyłowiwszy wzrokiem jednego niedorozwiniętego gruzołka, wyłuskała go z ich kupki i rzuciła nim w Evelyn dla zaczepienia, niepewna czy w ogóle było to coś, co dało się poczuć.
Ztx2
Gość
Gość
/jaka data?
Przydomowe szklarnie Slughornów wykazywały się bujną, soczyście zieloną roślinnością, wonną i zachwycającą niejednego, doświadczonego zielarza. W końcu sprowadzano tu specjalnie wyjątkowe zioła z całego świata, zimowe ogrody powinny więc być cudowne i podziwiane – i były. Przez Aurigę także, która, w roboczym ubraniu, z policzkiem ubrudzonym bliżej nieokreśloną, błękitną substancją i z wysoko upiętymi włosami szybkim krokiem przemierzała równo wybrukowane alejki, by się do nich dostać, w pamięci mając jeszcze, jak często bywała tam w dzieciństwie. Lubiła tamto miejsce. Było wyjątkowo ciche i spokojne, stawało się niemal jej ostoją, gdy po pełnej niewypowiedzianych słów kolacji zdenerwowana szukała ukojenia.
Jednak jeżeli lady Slughorn była w tamtej chwili zirytowana, to z zupełnie innych powodów. W trakcie pracy źle odmierzyła składniki – niech by szlag trafił to jej roztargnienie! – i przygotowała sobie za mało ruty. Zmuszona była więc wylać cały wywar w obawie przed wybuchem i pędzić na złamanie karku po dodatkowe składniki. A była tak blisko końca! Eliksir już uzyskał ładną, zieloną barwę i zaczął wydzielać słabo wyczuwalny, ziołowy zapach. Jeszcze trochę czasu i byłby gotów, ale ona jak zwykle musiała machnąć się w obliczeniach, przez co oddanie zamówienia się opóźni – a lord Yaxley nie lubił czekać, wiedziała o tym aż za dobrze. Alchemiczka westchnęła cierpiętniczo, wyobrażając sobie jego minę, gdy usłyszy, że eliksir poronny otrzyma za dwa dni, a nie dziś wieczorem, jak zapowiadała. Będzie wściekły.
Gdyby nie szlajał się tak po burdelach, wcale nie musiałby się denerwować, pomyślała, wchodząc do szklarni… i zaraz stanęła w miejscu, rejestrując jakieś poruszenie wśród liści. Wuj tu jest? Jeżeli tak, to lepiej, żeby nie widział, że zbiera ingrediencje potrzebne na tego rodzaju wywar.
— Wuju? — zawołała Auriga, wsuwając się głębiej do środka. W szklarni było raczej parno, przez co szata, w której pracowała, choć sprawdzała się idealnie w zimnych piwnicach i chroniła przed kwietniowym, jeszcze słabym słońcem, to tutaj mogła nieco przeszkadzać, co powoli zaczęła odczuwać. Nieco więc rozpięła kołnierzyk, pozwalając sobie na tę swobodę. Była wszakże w domu. — To ty?
Przydomowe szklarnie Slughornów wykazywały się bujną, soczyście zieloną roślinnością, wonną i zachwycającą niejednego, doświadczonego zielarza. W końcu sprowadzano tu specjalnie wyjątkowe zioła z całego świata, zimowe ogrody powinny więc być cudowne i podziwiane – i były. Przez Aurigę także, która, w roboczym ubraniu, z policzkiem ubrudzonym bliżej nieokreśloną, błękitną substancją i z wysoko upiętymi włosami szybkim krokiem przemierzała równo wybrukowane alejki, by się do nich dostać, w pamięci mając jeszcze, jak często bywała tam w dzieciństwie. Lubiła tamto miejsce. Było wyjątkowo ciche i spokojne, stawało się niemal jej ostoją, gdy po pełnej niewypowiedzianych słów kolacji zdenerwowana szukała ukojenia.
Jednak jeżeli lady Slughorn była w tamtej chwili zirytowana, to z zupełnie innych powodów. W trakcie pracy źle odmierzyła składniki – niech by szlag trafił to jej roztargnienie! – i przygotowała sobie za mało ruty. Zmuszona była więc wylać cały wywar w obawie przed wybuchem i pędzić na złamanie karku po dodatkowe składniki. A była tak blisko końca! Eliksir już uzyskał ładną, zieloną barwę i zaczął wydzielać słabo wyczuwalny, ziołowy zapach. Jeszcze trochę czasu i byłby gotów, ale ona jak zwykle musiała machnąć się w obliczeniach, przez co oddanie zamówienia się opóźni – a lord Yaxley nie lubił czekać, wiedziała o tym aż za dobrze. Alchemiczka westchnęła cierpiętniczo, wyobrażając sobie jego minę, gdy usłyszy, że eliksir poronny otrzyma za dwa dni, a nie dziś wieczorem, jak zapowiadała. Będzie wściekły.
Gdyby nie szlajał się tak po burdelach, wcale nie musiałby się denerwować, pomyślała, wchodząc do szklarni… i zaraz stanęła w miejscu, rejestrując jakieś poruszenie wśród liści. Wuj tu jest? Jeżeli tak, to lepiej, żeby nie widział, że zbiera ingrediencje potrzebne na tego rodzaju wywar.
— Wuju? — zawołała Auriga, wsuwając się głębiej do środka. W szklarni było raczej parno, przez co szata, w której pracowała, choć sprawdzała się idealnie w zimnych piwnicach i chroniła przed kwietniowym, jeszcze słabym słońcem, to tutaj mogła nieco przeszkadzać, co powoli zaczęła odczuwać. Nieco więc rozpięła kołnierzyk, pozwalając sobie na tę swobodę. Była wszakże w domu. — To ty?
Gość
Gość
| 01.04?
Po wydarzeniach z pewnego londyńskiego parku Evelyn w pewnym sensie ukrywała się przed pozostałymi domownikami. Zaraz po powrocie do domu natychmiast doprowadziła się do porządku, przemywając drobne ranki i siniaki i nakładając na nie maść. Już nie wyszła z sypialni, wcześniej niż zwykle składając się do snu, ale nazajutrz wcale nie wyglądała wiele lepiej.
Wolała jednak nie wspominać ojcu o nieprzyjemnym doświadczeniu z klientem, który zwabił ją do parku pod pretekstem zamówienia eliksiru, a potem, szarpiąc i bijąc i lżąc, pociągnął ją w zarośla. Kto wie, jak skończyłoby się to zajście, gdyby nie miała dość przytomności umysłu (oraz szczęścia), żeby wyciągnąć różdżkę i rzucić na niego zaklęcie oszałamiające? Pozostawiła go w krzakach, wcześniej na wszelki wypadek jeszcze skuteczniej unieruchamiając, po czym uciekła, po drodze dziwnym trafem wpadając na magicznego policjanta, który pojawił się zbyt późno, żeby uniemożliwić tamtemu draniowi pobicie i znieważenie jej, ale w wystarczająco dobrym momencie, żeby zgarnąć jego nieprzytomne truchło i pociągnąć go do konsekwencji niegodnej napaści na szlachciankę. Zdawała sobie sprawę, że pewnie zostanie wezwana na jakieś przesłuchanie w tej sprawie, ale póki co nie myślała o tym wiele, koncentrując się raczej na tym, jak zataić sprawę przed bliskimi. Głównie po to, żeby ich nie martwić, ale także w obawie przed tym, że ojciec mógłby uprzeć się, żeby tkwiła w domu i unikała osobistych spotkań z niesprawdzonymi klientami. Chociaż tego pewnie będzie unikała i tak. Czasy wydawały się powoli zmieniać, co wcale jej się nie podobało.
Po śniadaniu, które poleciła przynieść skrzatowi do swoich komnat, by uniknąć spotkania z resztą Slughornów, udała się prosto do rodowych szklarni, licząc na odrobinę samotności wśród ziół. Jednak ukrywanie się tu nie było jej jedynym celem, musiała dokonać oględzin nowych sadzonek oraz upewnić się, czy owoce figi abisyńskiej są już gotowe do zebrania.
Kiedy tak prześlizgiwała się między gałęziami drzewek, wypatrując wśród nich charakterystycznych fig, nagle usłyszała znajomy głos. Auriga, która najwyraźniej szukała jej ojca.
- Nie, to tylko ja! Ojciec zapewne jest w swojej pracowni – krzyknęła, chociaż początkowo miała zamiar umknąć głębiej, choćby po to, by uniknąć pytających spojrzeń kuzynki. Tym bardziej, że szybkie przesunięcie dłonią po twarzy upewniło ją w tym, że zaklęcie maskujące, które rzuciła na siebie wczoraj po powrocie i po przemyciu ranek, przestało działać i siniaki znowu były widoczne.
Postanowiła więc udawać, że bardzo intensywnie poszukuje fig, dzięki czemu mogła pozostać odwrócona tyłem.
Po wydarzeniach z pewnego londyńskiego parku Evelyn w pewnym sensie ukrywała się przed pozostałymi domownikami. Zaraz po powrocie do domu natychmiast doprowadziła się do porządku, przemywając drobne ranki i siniaki i nakładając na nie maść. Już nie wyszła z sypialni, wcześniej niż zwykle składając się do snu, ale nazajutrz wcale nie wyglądała wiele lepiej.
Wolała jednak nie wspominać ojcu o nieprzyjemnym doświadczeniu z klientem, który zwabił ją do parku pod pretekstem zamówienia eliksiru, a potem, szarpiąc i bijąc i lżąc, pociągnął ją w zarośla. Kto wie, jak skończyłoby się to zajście, gdyby nie miała dość przytomności umysłu (oraz szczęścia), żeby wyciągnąć różdżkę i rzucić na niego zaklęcie oszałamiające? Pozostawiła go w krzakach, wcześniej na wszelki wypadek jeszcze skuteczniej unieruchamiając, po czym uciekła, po drodze dziwnym trafem wpadając na magicznego policjanta, który pojawił się zbyt późno, żeby uniemożliwić tamtemu draniowi pobicie i znieważenie jej, ale w wystarczająco dobrym momencie, żeby zgarnąć jego nieprzytomne truchło i pociągnąć go do konsekwencji niegodnej napaści na szlachciankę. Zdawała sobie sprawę, że pewnie zostanie wezwana na jakieś przesłuchanie w tej sprawie, ale póki co nie myślała o tym wiele, koncentrując się raczej na tym, jak zataić sprawę przed bliskimi. Głównie po to, żeby ich nie martwić, ale także w obawie przed tym, że ojciec mógłby uprzeć się, żeby tkwiła w domu i unikała osobistych spotkań z niesprawdzonymi klientami. Chociaż tego pewnie będzie unikała i tak. Czasy wydawały się powoli zmieniać, co wcale jej się nie podobało.
Po śniadaniu, które poleciła przynieść skrzatowi do swoich komnat, by uniknąć spotkania z resztą Slughornów, udała się prosto do rodowych szklarni, licząc na odrobinę samotności wśród ziół. Jednak ukrywanie się tu nie było jej jedynym celem, musiała dokonać oględzin nowych sadzonek oraz upewnić się, czy owoce figi abisyńskiej są już gotowe do zebrania.
Kiedy tak prześlizgiwała się między gałęziami drzewek, wypatrując wśród nich charakterystycznych fig, nagle usłyszała znajomy głos. Auriga, która najwyraźniej szukała jej ojca.
- Nie, to tylko ja! Ojciec zapewne jest w swojej pracowni – krzyknęła, chociaż początkowo miała zamiar umknąć głębiej, choćby po to, by uniknąć pytających spojrzeń kuzynki. Tym bardziej, że szybkie przesunięcie dłonią po twarzy upewniło ją w tym, że zaklęcie maskujące, które rzuciła na siebie wczoraj po powrocie i po przemyciu ranek, przestało działać i siniaki znowu były widoczne.
Postanowiła więc udawać, że bardzo intensywnie poszukuje fig, dzięki czemu mogła pozostać odwrócona tyłem.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała głos Evelyn. Cóż, przy niej Auriga mogła się czuć bezpiecznie – w końcu nie od dziś się znały… siebie i treść swoich zamówień.
Poza tym nawet ucieszyła się, że spotkała tu swoją kuzynkę. Musiała przyznać, że trochę się martwiła. Nie widziała jej od wczoraj, gdy kobieta położyła się spać zaskakująco wcześnie, a potem rankiem zjadła śniadanie nie w sali jadalnej wraz z rodziną, ale samotnie, w swojej sypialni. Chociaż Slughornowie byli raczej introwertykami, takie praktyki w dworku w Westmorland nie były częste – jeżeli nie liczyć zachowania jej matki, która ostatnio jadała prawie wyłącznie u siebie. Jakby zaczęła coś podejrzewać. Niedobrze.
Wracając jednak do Evelyn: biorąc pod uwagę to, jak droga była ona dla młodej alchemiczki, oczywistym było, że zaczęła rozmyślać o stanie zdrowia swojej przyjaciółki. Czyżby dopadła ją migrena? A może nabawiła się przeziębienia, tak późno wczoraj wychodząc na spotkanie z klientem? Wieczory bywały chłodne. Zamierzała o to zapytać, gdy już zdobędzie ingrediencje.
Lady, po założeniu rękawic, w milczeniu ruszyła wzdłuż długiego rzędu roślin, w myślach odtwarzając sobie recepturę. Piołun – jego będzie potrzebowała najwięcej, już prawie go nie ma w swoich zapasach. Powinien rosnąć gdzieś tam…
A może jednak nie?
— Ostatnio przesadzano piołun? — zapytała, odwracając się w stronę fig abisyńskich, przy których pracowała Evelyn. Twarz kuzynki niemal zupełnie zasłaniały liście rośliny, toteż Auriga jeszcze nie była w stanie zobaczyć powodu (albo raczej powodów) nagłej niedyspozycji kuzynki. — Pamiętasz może? Potrzebuję absyntu do eliksiru dla lorda Yaxleya, a już prawie cały wyszedł…
Przez chwilę przypatrywała się, jak Eve sprawdza figi jedną po drugiej, niemal cały czas chowając twarz. Specjalnie czy nie? Czemu na nią nie spojrzy? W głowie Aurigi wreszcie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
— Coś się stało? Czemu nie było cię na śniadaniu? — zapytała podejrzliwie, powoli podchodząc do rośliny. — Hej, popatrz tutaj.
Poza tym nawet ucieszyła się, że spotkała tu swoją kuzynkę. Musiała przyznać, że trochę się martwiła. Nie widziała jej od wczoraj, gdy kobieta położyła się spać zaskakująco wcześnie, a potem rankiem zjadła śniadanie nie w sali jadalnej wraz z rodziną, ale samotnie, w swojej sypialni. Chociaż Slughornowie byli raczej introwertykami, takie praktyki w dworku w Westmorland nie były częste – jeżeli nie liczyć zachowania jej matki, która ostatnio jadała prawie wyłącznie u siebie. Jakby zaczęła coś podejrzewać. Niedobrze.
Wracając jednak do Evelyn: biorąc pod uwagę to, jak droga była ona dla młodej alchemiczki, oczywistym było, że zaczęła rozmyślać o stanie zdrowia swojej przyjaciółki. Czyżby dopadła ją migrena? A może nabawiła się przeziębienia, tak późno wczoraj wychodząc na spotkanie z klientem? Wieczory bywały chłodne. Zamierzała o to zapytać, gdy już zdobędzie ingrediencje.
Lady, po założeniu rękawic, w milczeniu ruszyła wzdłuż długiego rzędu roślin, w myślach odtwarzając sobie recepturę. Piołun – jego będzie potrzebowała najwięcej, już prawie go nie ma w swoich zapasach. Powinien rosnąć gdzieś tam…
A może jednak nie?
— Ostatnio przesadzano piołun? — zapytała, odwracając się w stronę fig abisyńskich, przy których pracowała Evelyn. Twarz kuzynki niemal zupełnie zasłaniały liście rośliny, toteż Auriga jeszcze nie była w stanie zobaczyć powodu (albo raczej powodów) nagłej niedyspozycji kuzynki. — Pamiętasz może? Potrzebuję absyntu do eliksiru dla lorda Yaxleya, a już prawie cały wyszedł…
Przez chwilę przypatrywała się, jak Eve sprawdza figi jedną po drugiej, niemal cały czas chowając twarz. Specjalnie czy nie? Czemu na nią nie spojrzy? W głowie Aurigi wreszcie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
— Coś się stało? Czemu nie było cię na śniadaniu? — zapytała podejrzliwie, powoli podchodząc do rośliny. — Hej, popatrz tutaj.
Gość
Gość
Ze względu na bliskość wieku Evelyn zawsze spędzała dużo czasu w towarzystwie Aurigi. Praktycznie wychowywały się razem, były jak siostry. Jedynie edukacja w różnych szkołach na pewien czas je rozdzieliła. Matka Evelyn uparła się bowiem, żeby jej latorośle ukończyły Beauxbatons, tak jak ona w przeszłości. Wierzyła, że tam będą bezpieczniejsze, a i ojciec po pewnym czasie przychylił się do tej decyzji. Dziewczęta spędzały jednak ze sobą wakacje i wysyłały do siebie całe mnóstwo listów.
Siłą rzeczy Evelyn wiedziała całkiem sporo o eksperymentach Aurigi, a także o jej zleceniach. Działało to też w drugą stronę. Był to ich mały, wspólny sekret, o którym nie wiedział nikt spoza najbliższej rodziny, fakt, że obie maczały palce w czarnomagicznych recepturach, głodne także tej bardziej zakazanej wiedzy.
Nie spodziewała się jednak, że w najbliższym czasie ktoś się tu pojawi. Zamknęła się w szklarni po zjedzeniu śniadania, odnajdując spokój i ukojenie w pielęgnacji ziół i zbieraniu ingrediencji. Te czynności zawsze pomagały jej się uspokoić i wyciszyć, tak było i teraz, choć jej myśli wciąż często krążyły wokół wczorajszego zajścia. Bardziej niż fizyczne ślady, które i tak wkrótce znikną, bolała ją zraniona duma. Sam fakt, że dała się w taki sposób podejść i poniżyć. Może wciąż była zbyt ufna wobec ludzi, a może zgubiła ją zbytnia pewność siebie, przekonanie, że samo jej nazwisko chroni ją przed tak plebejskim traktowaniem?
Poczuła się nieco zbita z pantałyku; skoro pojawiła się tu Auriga, będzie musiała znaleźć dobrą wymówkę, dlaczego od wczoraj wszystkich unikała.
- Wydaje mi się, że jest nadal w swoim starym miejscu – powiedziała; ostatnio nie korzystała z piołunu, ale mijała go bodajże przedwczoraj, więc Auriga powinna znaleźć odpowiedni zapas do swojego zamówienia. A Evelyn podejrzewała, że mogło wcale nie chodzić o absynt, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób, jej kuzynka sama odpowiadała za swoje sumienie, jeśli chodzi o nielegalne wywary.
Chociaż nadal była odwrócona przodem do krzewu figi, czuła na sobie jej uważne spojrzenie. Ręce, którymi zbierała owoce, zaczęły lekko drżeć; wiedziała, że Auriga nie da się nabrać na szyte grubymi nićmi wymówki, zresztą nie mogła w nieskończoność ukrywać przed wszystkimi tego, co się wczoraj stało. Kiedy więc druga Slughornówna znowu się odezwała, Evelyn westchnęła tylko i powoli odwróciła się w jej stronę, ukazując bladą twarz, którą gdzie niegdzie mąciły siniaki. Jej warga była pęknięta i lekko opuchnięta, miała siną pręgę na szyi, drobne ranki widniały też na jej dłoniach; nie poddała się tak łatwo, szarpała się z mężczyzną, zanim udało jej się wyciągnąć różdżkę i powalić go zaklęciem.
- Chyba muszę bardziej uważać na to, komu robię swoje eliksiry – powiedziała w końcu. – Nie chciałam, żeby ojciec lub matka coś zauważyli i zaczęli zadawać pytania.
Auriga powinna jednak wiedzieć. Choćby po to, żeby sama uważała na swoich klientów i uniknęła podobnej sytuacji. W końcu kto wie, jakie szemrane typy interesowały się jej bardziej mrocznymi wywarami?
Siłą rzeczy Evelyn wiedziała całkiem sporo o eksperymentach Aurigi, a także o jej zleceniach. Działało to też w drugą stronę. Był to ich mały, wspólny sekret, o którym nie wiedział nikt spoza najbliższej rodziny, fakt, że obie maczały palce w czarnomagicznych recepturach, głodne także tej bardziej zakazanej wiedzy.
Nie spodziewała się jednak, że w najbliższym czasie ktoś się tu pojawi. Zamknęła się w szklarni po zjedzeniu śniadania, odnajdując spokój i ukojenie w pielęgnacji ziół i zbieraniu ingrediencji. Te czynności zawsze pomagały jej się uspokoić i wyciszyć, tak było i teraz, choć jej myśli wciąż często krążyły wokół wczorajszego zajścia. Bardziej niż fizyczne ślady, które i tak wkrótce znikną, bolała ją zraniona duma. Sam fakt, że dała się w taki sposób podejść i poniżyć. Może wciąż była zbyt ufna wobec ludzi, a może zgubiła ją zbytnia pewność siebie, przekonanie, że samo jej nazwisko chroni ją przed tak plebejskim traktowaniem?
Poczuła się nieco zbita z pantałyku; skoro pojawiła się tu Auriga, będzie musiała znaleźć dobrą wymówkę, dlaczego od wczoraj wszystkich unikała.
- Wydaje mi się, że jest nadal w swoim starym miejscu – powiedziała; ostatnio nie korzystała z piołunu, ale mijała go bodajże przedwczoraj, więc Auriga powinna znaleźć odpowiedni zapas do swojego zamówienia. A Evelyn podejrzewała, że mogło wcale nie chodzić o absynt, jednak nie skomentowała tego w żaden sposób, jej kuzynka sama odpowiadała za swoje sumienie, jeśli chodzi o nielegalne wywary.
Chociaż nadal była odwrócona przodem do krzewu figi, czuła na sobie jej uważne spojrzenie. Ręce, którymi zbierała owoce, zaczęły lekko drżeć; wiedziała, że Auriga nie da się nabrać na szyte grubymi nićmi wymówki, zresztą nie mogła w nieskończoność ukrywać przed wszystkimi tego, co się wczoraj stało. Kiedy więc druga Slughornówna znowu się odezwała, Evelyn westchnęła tylko i powoli odwróciła się w jej stronę, ukazując bladą twarz, którą gdzie niegdzie mąciły siniaki. Jej warga była pęknięta i lekko opuchnięta, miała siną pręgę na szyi, drobne ranki widniały też na jej dłoniach; nie poddała się tak łatwo, szarpała się z mężczyzną, zanim udało jej się wyciągnąć różdżkę i powalić go zaklęciem.
- Chyba muszę bardziej uważać na to, komu robię swoje eliksiry – powiedziała w końcu. – Nie chciałam, żeby ojciec lub matka coś zauważyli i zaczęli zadawać pytania.
Auriga powinna jednak wiedzieć. Choćby po to, żeby sama uważała na swoich klientów i uniknęła podobnej sytuacji. W końcu kto wie, jakie szemrane typy interesowały się jej bardziej mrocznymi wywarami?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przez jedną, długą chwilę nie mogła uwierzyć w to, co widzi ani tym bardziej w to, co słyszy. Jak te wszystkie siniaki i zadrapania mogły być prawdziwe? Jak one mogły znaleźć się na twarzy osoby błętkitnokrwistej? Dla Aurigi czystość krwi była sprawą największej wagi – od zawsze i na zawsze. Może nie lubiła wszystkich ludzi wywodzących się z arystokracji, ale uznawała ich za jedynych równych sobie na tej planecie. Istnieli oni, lepsi, i szlamy – nieważne, czy czarodzieje półkrwi, czy mugolacy, ważne, że byli o wiele, wiele gorsi, niezależnie od tego, jak bardzo by się starali. To było po prostu uwarunkowane genetycznie. Naturalnym było więc, że nie mogli także odzywać się do tak szacownych osób bez pozwolenia, a nawet na nie patrzeć; co dopiero mówić o wyrządzeniu szlachetnokrwistemu krzywdy? Choćby najwątlejsza z podobnych myśli nie powinna przemknąć przez głowy tym brudnym, odrażającym namiastkom prawdziwych czarowników. Karaluchy powinny znać swoje miejsce. Czym byłby świat bez tego porządku? Czym ona by była bez tytułu i nazwiska?
Nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby znana jej, bezpieczna hierarchia runęła. Bała się tego najbardziej na świecie, pozwalając swoim sennym koszmarom nasiąknąć tym motywem. Śniło jej się, że kiedyś tego dożyje, że jej dzieci zostaną zrównane ze szlamem, pozbawione należnego im z racji pochodzenia szacunku.
Czyżby to się już zaczęło?
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
— Kto śmiał… Kto się odważył…! — Głos Aurigi drżał z oburzenia. — Zrobił ci coś jeszcze? Złamał ci coś? Mam nadzieję, że już trafił na milicję!
Powinien. A najlepiej prosto do Azkabanu.
Nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby znana jej, bezpieczna hierarchia runęła. Bała się tego najbardziej na świecie, pozwalając swoim sennym koszmarom nasiąknąć tym motywem. Śniło jej się, że kiedyś tego dożyje, że jej dzieci zostaną zrównane ze szlamem, pozbawione należnego im z racji pochodzenia szacunku.
Czyżby to się już zaczęło?
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
— Kto śmiał… Kto się odważył…! — Głos Aurigi drżał z oburzenia. — Zrobił ci coś jeszcze? Złamał ci coś? Mam nadzieję, że już trafił na milicję!
Powinien. A najlepiej prosto do Azkabanu.
Gość
Gość
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Szklarnie
Szybka odpowiedź