Pokój Evelyn
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Pokój Evelyn
Sypialnia Evelyn znajduje się na drugim piętrze, skąd roztacza się wspaniały widok na okolicę. Pokój jest okazały, utrzymany w odcieniach czerwieni. Przy ścianie naprzeciwko drzwi stoi duże łoże z baldachimem, a w oknach wiszą bordowe zasłony. Jest tu też toaletka, stolik i regał, obok którego znajdują się drzwiczki do prywatnej łazienki Evelyn. Podłogę pokrywa ciepły dywan w misterne wzory.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Slughorn dnia 27.08.16 18:27, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 26.04
To był prawdziwy skandal. Po raz kolejny w ciągu kilku dni Evelyn przekonała się o własnej skórze, że zmiany w ustalonym porządku, który do tej pory panował w magicznym świecie, mogły dotknąć każdego – nawet młodej, dobrze urodzonej panny. Najpierw niewinny wypad z siostrą do salonu piękności skończył się kompletną katastrofą, kiedy ktoś pozostawił im tajemnicze pudełko z zaklętymi zjawami i innymi nieprzyjemnymi „atrakcjami”, przez które obie wylądowały w Mungu. Dzisiaj tylko na chwilę opuściła posiadłość, pierwszy raz od powrotu z Munga po leczeniu skutków antyszlacheckich „żartów”, a skończyło się to wpadnięciem na nielegalną demonstrację i wylądowaniem w Tower, chociaż nic nie zrobiła. Była tam tylko po to, żeby kupić trochę rzadkich ziół sprowadzanych z dalekich krain, ale wybrała chyba najgorszy możliwy moment na takie zakupy. Mylnie uznana za uczestniczkę demonstracji wylądowała za kratkami jak podrzędna kryminalistka z plebsu, a była przecież lady Slughorn. Jak się okazało, dla tępych ignorantów z ministerstwa jej wspaniały rodowód nic nie znaczył.
Miała ochotę wyć. Chociaż minęło wiele czasu, odkąd po raz ostatni płakała (w końcu damie nie przystoi zachowywać się jak rozmazane dziecko), zaraz po zamknięciu się w swojej łazience pozwoliła, by po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Czuła się straszliwie upokorzona. Uderzyła wątłą piąstką w brzeg wanny, zaraz się krzywiąc, gdy odezwał się ból bolącego palca u lewej dłoni, złamanego podczas zajścia w salonie piękności. I choć w Mungu został naprawiony, od czasu do czasu dawał o sobie znać.
Kąpała się ponad godzinę, uparcie szorując swoje ciało, próbując pozbyć się odrażającej woni Tower. Miała nadzieję, że po spędzeniu kilku godzin w zimnej, wilgotnej celi nie złapie żadnych wszy lub innego paskudztwa. To dopiero byłby prawdziwy skandal! Zaczęła więc z jeszcze większą zawziętością szorować swoją skórę i włosy, bo wciąż czuła się brudna. Naprawdę, to nie do pojęcia, w ten sposób traktować damę! Co się działo z tym światem w ostatnim czasie? Tajemniczy ktoś, kto zostawił im paczkę i liścik w salonie piękności miał rację – Evelyn poznała, czym jest strach i bezsilność, i zdała sobie sprawę, że nawet ona nie była całkowicie bezpieczna. Nawet wysokie urodzenie nie gwarantowało nietykalności.
Nawet, kiedy już starannie wyszorowała swe ciało i włożyła czyste ubrania (kazała skrzatowi pozbyć się sukni, którą miała na sobie, gdy ją zamknięto), wciąż czuła, jak wypełnia ją złość. Na ministerstwo, na tajemniczego czarodzieja od zaklętej paczki, na rażącą niesprawiedliwość, której ofiarą padła, a także na bezmyślnego handlarza ziołami, który nie udzielił jej schronienia, a mógł uratować jej przed doznaną hańbą. Już on popamięta Slughornów...
Rozmyślając nad adekwatnym sposobem zemsty na krnąbrnym kupczyku, opuściła łazienkę, znajdując się w swoich komnatach. Jej sypialnia, utrzymana w bordowych barwach, wydawała się cudownie ciepła i pachnąca w porównaniu z obskurnym miejscem, którego dama nigdy nie powinna ujrzeć na oczy. Z ulgą położyła się na rozkosznie miękkim łożu. Była w domu, była bezpieczna... Obawiała się jednak kolejnego spotkania z ojcem i z nestorem, którzy z pewnością wiedzieli o tym, co się stało. A że bardzo zależało jej na utrzymaniu nienagannej opinii w ich oczach, czuła tym większe przygnębienie dzisiejszym zajściem. Wewnętrznie też czuła się brudna, chociaż wiedziała, że była niewinna.
To był prawdziwy skandal. Po raz kolejny w ciągu kilku dni Evelyn przekonała się o własnej skórze, że zmiany w ustalonym porządku, który do tej pory panował w magicznym świecie, mogły dotknąć każdego – nawet młodej, dobrze urodzonej panny. Najpierw niewinny wypad z siostrą do salonu piękności skończył się kompletną katastrofą, kiedy ktoś pozostawił im tajemnicze pudełko z zaklętymi zjawami i innymi nieprzyjemnymi „atrakcjami”, przez które obie wylądowały w Mungu. Dzisiaj tylko na chwilę opuściła posiadłość, pierwszy raz od powrotu z Munga po leczeniu skutków antyszlacheckich „żartów”, a skończyło się to wpadnięciem na nielegalną demonstrację i wylądowaniem w Tower, chociaż nic nie zrobiła. Była tam tylko po to, żeby kupić trochę rzadkich ziół sprowadzanych z dalekich krain, ale wybrała chyba najgorszy możliwy moment na takie zakupy. Mylnie uznana za uczestniczkę demonstracji wylądowała za kratkami jak podrzędna kryminalistka z plebsu, a była przecież lady Slughorn. Jak się okazało, dla tępych ignorantów z ministerstwa jej wspaniały rodowód nic nie znaczył.
Miała ochotę wyć. Chociaż minęło wiele czasu, odkąd po raz ostatni płakała (w końcu damie nie przystoi zachowywać się jak rozmazane dziecko), zaraz po zamknięciu się w swojej łazience pozwoliła, by po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Czuła się straszliwie upokorzona. Uderzyła wątłą piąstką w brzeg wanny, zaraz się krzywiąc, gdy odezwał się ból bolącego palca u lewej dłoni, złamanego podczas zajścia w salonie piękności. I choć w Mungu został naprawiony, od czasu do czasu dawał o sobie znać.
Kąpała się ponad godzinę, uparcie szorując swoje ciało, próbując pozbyć się odrażającej woni Tower. Miała nadzieję, że po spędzeniu kilku godzin w zimnej, wilgotnej celi nie złapie żadnych wszy lub innego paskudztwa. To dopiero byłby prawdziwy skandal! Zaczęła więc z jeszcze większą zawziętością szorować swoją skórę i włosy, bo wciąż czuła się brudna. Naprawdę, to nie do pojęcia, w ten sposób traktować damę! Co się działo z tym światem w ostatnim czasie? Tajemniczy ktoś, kto zostawił im paczkę i liścik w salonie piękności miał rację – Evelyn poznała, czym jest strach i bezsilność, i zdała sobie sprawę, że nawet ona nie była całkowicie bezpieczna. Nawet wysokie urodzenie nie gwarantowało nietykalności.
Nawet, kiedy już starannie wyszorowała swe ciało i włożyła czyste ubrania (kazała skrzatowi pozbyć się sukni, którą miała na sobie, gdy ją zamknięto), wciąż czuła, jak wypełnia ją złość. Na ministerstwo, na tajemniczego czarodzieja od zaklętej paczki, na rażącą niesprawiedliwość, której ofiarą padła, a także na bezmyślnego handlarza ziołami, który nie udzielił jej schronienia, a mógł uratować jej przed doznaną hańbą. Już on popamięta Slughornów...
Rozmyślając nad adekwatnym sposobem zemsty na krnąbrnym kupczyku, opuściła łazienkę, znajdując się w swoich komnatach. Jej sypialnia, utrzymana w bordowych barwach, wydawała się cudownie ciepła i pachnąca w porównaniu z obskurnym miejscem, którego dama nigdy nie powinna ujrzeć na oczy. Z ulgą położyła się na rozkosznie miękkim łożu. Była w domu, była bezpieczna... Obawiała się jednak kolejnego spotkania z ojcem i z nestorem, którzy z pewnością wiedzieli o tym, co się stało. A że bardzo zależało jej na utrzymaniu nienagannej opinii w ich oczach, czuła tym większe przygnębienie dzisiejszym zajściem. Wewnętrznie też czuła się brudna, chociaż wiedziała, że była niewinna.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Po ostatnim absurdalnym zajściu w salonie piękności, które ostatecznie zakończyły pobytem w Mungu, Estelle nie opuszczała swojego domu - bezpiecznej strefy, gdzie nic nie mogło jej się stać. Wciąż zresztą przeżywała i oglądała w kółko swoje blizny na nogach oraz dłoniach, które po oczyszczeniu ran i zatamowaniu krwawienia okazały się oporne na leczenie. Może nie zwróciłaby na to uwagi, uznając, że kilka ran ewentualnie dałaby radę przeżyć; problem jednak był taki, że było ich całkiem sporo. Szczególnie na dłoniach, którymi pracowała i które poniekąd stanowiły jej wizytówkę. Bo co, jej przyszły narzeczony (o ile się taki pojawi) założy jej pierścionek na palec, pytając na wstępie "co ci się stało w ręce"? Wierzyła, że maści, którymi się smarowała pomogą, pomimo tego, że nie pachniały zbyt ładnie. Cóż, śmierdziały okrutnie, a do tego wyglądały jak zielona papka.
Akurat wychodziła z łazienki po kąpieli i kolejnej serii smarowania, gdy usłyszała głos siostry. Dość nerwowy i jakby... roztrzęsiony? Chcąc skontrolować sytuację opuściła pokój, napotykając się po drodze na skrzata z suknią, co zaniepokoiło ją jeszcze bardziej.
- Eve? - odezwała się, pukając wcześniej do drzwi, by po chwili uchylić je i wejść do środka. Chociaż leżąca na łóżku siostra wyglądała całkiem normalnie, coś podpowiadało jej, że spotkała ją jakaś przykrość. Nie umiała tego wyjaśnić - po prostu łączyła je dziwna nić porozumienia, do tego stopnia mocna, że potrafiły domyślić się kiedy jest coś nie w porządku. Estelle uśmiechnęła się niepewnie, siadając na skraju łóżka.
- Co się stało, gwiazdeczko? - nie przytuliła jej jednak będąc wysmarowana śmierdzącą maścią, którą owinęła dodatkowo bandażami, by nie wytrzeć się przypadkiem w pościel.
Akurat wychodziła z łazienki po kąpieli i kolejnej serii smarowania, gdy usłyszała głos siostry. Dość nerwowy i jakby... roztrzęsiony? Chcąc skontrolować sytuację opuściła pokój, napotykając się po drodze na skrzata z suknią, co zaniepokoiło ją jeszcze bardziej.
- Eve? - odezwała się, pukając wcześniej do drzwi, by po chwili uchylić je i wejść do środka. Chociaż leżąca na łóżku siostra wyglądała całkiem normalnie, coś podpowiadało jej, że spotkała ją jakaś przykrość. Nie umiała tego wyjaśnić - po prostu łączyła je dziwna nić porozumienia, do tego stopnia mocna, że potrafiły domyślić się kiedy jest coś nie w porządku. Estelle uśmiechnęła się niepewnie, siadając na skraju łóżka.
- Co się stało, gwiazdeczko? - nie przytuliła jej jednak będąc wysmarowana śmierdzącą maścią, którą owinęła dodatkowo bandażami, by nie wytrzeć się przypadkiem w pościel.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
To było dla Evelyn pierwsze wyjście od momentu wypisania z Munga. Chciała czy nie, do swojej alchemicznej pracy potrzebowała kilku składników, których nie było w domowych zapasach. Nie spodziewała się, że próba dokonania zakupów może się tak skończyć, tym bardziej że już bywała w tamtym miejscu, głównie z Ignatiusem, którego łączyły z owym kupczyną pewne interesy. Najwyraźniej zbyt słabe, by zgodził się on pomóc siostrze swojego stałego klienta, o czym Evelyn niewątpliwie go poinformuje.
Miała czyste sumienie. Nie zrobiła niczego niedozwolonego, nawet ojciec wiedział o jej planach alchemicznych zakupów w dzielnicy portowej, gdzie przy odrobinie szczęścia można było wciąż spotkać zamorskie zioła, które w ostatnich czasach były trudniej dostępne. Ale wszystko potoczyło się tak bardzo nie po jej myśli... Najpierw kupiec odmówił współpracy, potem ministerialny urzędas najprawdopodobniej chciał zademonstrować swoją władzę nad szlachetnie urodzonymi i pokazać, że za nic ma ich pochodzenie... Tym sposobem Evelyn wylądowała w ciemnej, obskurnej celi, naprawdę się bojąc, co przyniosą kolejne godziny w tym miejscu. Co, gdyby chcieli ją tam zatrzymać na dłużej? Tylko za to, że znalazła się w złym miejscu i czasie? Na szczęście interwencja rodu przerwała pasmo niepokoju, i dzięki temu Evelyn mogła wrócić do domu. Może gdzieś wciąż ktoś cenił szlacheckie powiązania, nawet jeśli niektórzy, jak ten, który zabrał ją z dzielnicy portowej, okazywali się kompletnymi ignorantami.
Długa, gorąca kąpiel w wannie pełnej wonności tylko nieznacznie uspokoiła skołatane nerwy dziewczyny. Evelyn zwykle była opanowana, rzeczowa i spokojna, rzadko pozwalała emocjom przejąć panowanie nad sobą. Nie mogła jednak być obojętna wobec tego, co się wydarzyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawne wydarzenie w salonie piękności. Najpierw tamto, teraz to... Zdecydowanie było to podejrzane i mogło wzbudzić niepokój w szlachciance, która przez całe życie znajdowała się pod bezpiecznym kloszem rodu.
Leżała na łóżku odziana w koszulę nocną i szlafrok. Jej włosy wciąż były wilgotne, a ciało pachniało olejkami kąpielowymi, których dodała do wody więcej niż zazwyczaj, żeby mieć pewność, że skutecznie zabiła odór zimnej celi. Przymknęła oczy, ale ledwie to zrobiła, usłyszała pukanie i cichy głos siostry. Początkowo miała zamiar się nie odzywać, udając, że już śpi, ale Estelle po chwili wsunęła się do jej sypialni. Niebieskie oczy Evelyn spoczęły na jej sylwetce; być może zaniepokoiła ją długa nieobecność siostry, a może ojciec już powiedział jej o wszystkim?
Westchnęła.
- Ojciec nic nie mówił? Nie powiedział, dlaczego tyle godzin nie wracam? – zapytała cicho, pozwalając siostrze usiąść na skraju łóżka. Mimo półmroku panującego w pokoju oświetlonym tylko przez parę wiązek świec na ścianach, mogła zauważyć jej obandażowane ręce, pozostałość po dniu w salonie piękności. Obie w ostatnim czasie ucierpiały, chociaż nic złego nie zrobiły.
- Stało się coś... strasznego. Coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. – Nie było sensu kłamać; nawet, jeśli Estelle nic nie wiedziała, i tak się dowie. – Byłam w dzielnicy portowej u znajomego handlarza Ignatiusa. Chciałam kupić kilka rzadkich ziół... Niestety nie miałam dzisiaj szczęścia, wpadłam prosto na nielegalną demonstrację przeciwko naszemu wspaniałemu ministerstwu. – Ufała siostrze, więc pozwoliła sobie na te pogardliwe słowa względem magicznego rządu, których nie wypowiedziałaby przy kimś spoza rodziny. – Ci bezmyślni ignoranci z ministerstwa uznali, że byłam jedną z uczestników. Wyobrażasz to sobie?
Prychnęła cicho. Nie popierała ministerstwa, ale nigdy nie ośmieliłaby się okazywać swoich poglądów w tak jawny sposób, w dodatku ramię w ramię z mieszańcami i mugolakami. Po chwili jej spojrzenie znowu spoczęło na siostrze. Spodziewała się kolejnych pytań, jakie zapewne padną.
Miała czyste sumienie. Nie zrobiła niczego niedozwolonego, nawet ojciec wiedział o jej planach alchemicznych zakupów w dzielnicy portowej, gdzie przy odrobinie szczęścia można było wciąż spotkać zamorskie zioła, które w ostatnich czasach były trudniej dostępne. Ale wszystko potoczyło się tak bardzo nie po jej myśli... Najpierw kupiec odmówił współpracy, potem ministerialny urzędas najprawdopodobniej chciał zademonstrować swoją władzę nad szlachetnie urodzonymi i pokazać, że za nic ma ich pochodzenie... Tym sposobem Evelyn wylądowała w ciemnej, obskurnej celi, naprawdę się bojąc, co przyniosą kolejne godziny w tym miejscu. Co, gdyby chcieli ją tam zatrzymać na dłużej? Tylko za to, że znalazła się w złym miejscu i czasie? Na szczęście interwencja rodu przerwała pasmo niepokoju, i dzięki temu Evelyn mogła wrócić do domu. Może gdzieś wciąż ktoś cenił szlacheckie powiązania, nawet jeśli niektórzy, jak ten, który zabrał ją z dzielnicy portowej, okazywali się kompletnymi ignorantami.
Długa, gorąca kąpiel w wannie pełnej wonności tylko nieznacznie uspokoiła skołatane nerwy dziewczyny. Evelyn zwykle była opanowana, rzeczowa i spokojna, rzadko pozwalała emocjom przejąć panowanie nad sobą. Nie mogła jednak być obojętna wobec tego, co się wydarzyło, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawne wydarzenie w salonie piękności. Najpierw tamto, teraz to... Zdecydowanie było to podejrzane i mogło wzbudzić niepokój w szlachciance, która przez całe życie znajdowała się pod bezpiecznym kloszem rodu.
Leżała na łóżku odziana w koszulę nocną i szlafrok. Jej włosy wciąż były wilgotne, a ciało pachniało olejkami kąpielowymi, których dodała do wody więcej niż zazwyczaj, żeby mieć pewność, że skutecznie zabiła odór zimnej celi. Przymknęła oczy, ale ledwie to zrobiła, usłyszała pukanie i cichy głos siostry. Początkowo miała zamiar się nie odzywać, udając, że już śpi, ale Estelle po chwili wsunęła się do jej sypialni. Niebieskie oczy Evelyn spoczęły na jej sylwetce; być może zaniepokoiła ją długa nieobecność siostry, a może ojciec już powiedział jej o wszystkim?
Westchnęła.
- Ojciec nic nie mówił? Nie powiedział, dlaczego tyle godzin nie wracam? – zapytała cicho, pozwalając siostrze usiąść na skraju łóżka. Mimo półmroku panującego w pokoju oświetlonym tylko przez parę wiązek świec na ścianach, mogła zauważyć jej obandażowane ręce, pozostałość po dniu w salonie piękności. Obie w ostatnim czasie ucierpiały, chociaż nic złego nie zrobiły.
- Stało się coś... strasznego. Coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. – Nie było sensu kłamać; nawet, jeśli Estelle nic nie wiedziała, i tak się dowie. – Byłam w dzielnicy portowej u znajomego handlarza Ignatiusa. Chciałam kupić kilka rzadkich ziół... Niestety nie miałam dzisiaj szczęścia, wpadłam prosto na nielegalną demonstrację przeciwko naszemu wspaniałemu ministerstwu. – Ufała siostrze, więc pozwoliła sobie na te pogardliwe słowa względem magicznego rządu, których nie wypowiedziałaby przy kimś spoza rodziny. – Ci bezmyślni ignoranci z ministerstwa uznali, że byłam jedną z uczestników. Wyobrażasz to sobie?
Prychnęła cicho. Nie popierała ministerstwa, ale nigdy nie ośmieliłaby się okazywać swoich poglądów w tak jawny sposób, w dodatku ramię w ramię z mieszańcami i mugolakami. Po chwili jej spojrzenie znowu spoczęło na siostrze. Spodziewała się kolejnych pytań, jakie zapewne padną.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Unikam go - skwitowała. Estelle skutecznie ukrywała się w swoim pokoju albo ogrodzie, omijając rodzinę, która co chwilę wyraźnie interesowała się jej stanem zdrowia. Nie chodziło bynajmniej o blizny, a o chorobę, z którą się zmagała - o ile dotychczas udawało się jej ukrywać kolejne pogorszenie, tak sytuacja w salonie i informacja uzdrowiciela przekreśliła jej misterny plan. Tak właśnie ów "kolega po fachu" cenił sobie jej pomoc przy warzeniu eliksirów w czeluściach pracowni na piętrze.
Wysłuchała siostry, otwierając coraz szerzej oczy. Nie wiedziała za bardzo czy się śmiać, czy ją pocieszać. Historia faktycznie była dość poważna, a tym bardziej z jej punktu widzenia niedopuszczalna, ale głupota ministerstwa nie przestawała jej zaskakiwać. Zresztą, samo wyobrażenie Evelyn w idealnej sukni z idealną fryzurą na demonstracji w dzielnicy portowej? Co za absurd; zwłaszcza, że żadna z nich nie interesowała się polityką. Nawet na spotkaniach rodzinnych i salonach unikały tego tematu jak ognia! Starsza z sióstr szybko zmyła zszokowaną minę, parskając śmiechem.
- W tamtej sukni z pewnością dobrze ci się wykrzykiwało hasła protestanckie - chciała ją rozbawić. Jakkolwiek wprowadzić akcent humorystyczny w całą tę historię, by nie myślała o kilku godzinach spędzonych w zimnej i obskurnej celi, miejscu, w którym nigdy żadna z kobiet nie powinna się znaleźć.
- Zastanawiam się właściwie czemu zwróciłaś ich uwagę - chyba tylko ślepy by nie zauważył szoku, jaki zapewne pojawił się wtedy na twarzy Evelyn i nie rozumiała z czego to mogło wynikać. Nadużycie władzy? Czy chęć zmieszania damy z błotem? Cokolwiek by to nie było obie miały świadomość, że tamten mężczyzna gorzko pożałuje tego co zrobił. Nie sądziła, że ojciec przepuści taką zniewagę płazem.
- Może to zamieszanie w salonie... może też mieli coś z tym wspólnego? Kto wie, treść tego liściku nie wskazywała nikogo ze środowiska szlacheckiego - snując domysły bez pozwolenia wsunęła się wgłąb łóżka, opierając o jedną z poduszek. Wciąż bolały ją plecy po tamtym uderzeniu w ścianę; dziwiła się, że niczego sobie nie połamała, tak jak siostra. Zerknęła właśnie na jej palec, a potem znowu na swoje zabandażowane dłonie. Rozłożyła również ręce, gdyby Eve chciała się przytulić - o ile nie przeszkadzał jej zapach maści.
- Nie przejmuj się, gwiazdeczko. Już jest po wszystkim, zapewne nikt się o tym nie dowie. A jak się dowie i coś powie to się nim zajmę osobiście - uśmiechnęła się wreszcie pokrzepiająco, by dodać siostrze otuchy. Sama nie wiedziała jak zachowałaby się w takiej sytuacji. Z pewnością byłaby przerażona, potem zdenerwowana, ciskając gromami, a na koniec zemdlałaby ze stresu wprost na brudną podłogę. Cudowna wizja, czyż nie?
- Jak palec? - zmieniła temat, bo w zasadzie od wyjścia ze szpitala nie rozmawiały o tamtym zajściu kilka dni temu, dochodząc dalej do siebie. A skoro rodzice niczego od nich nie chcieli, miały chwilę spokoju.
Wysłuchała siostry, otwierając coraz szerzej oczy. Nie wiedziała za bardzo czy się śmiać, czy ją pocieszać. Historia faktycznie była dość poważna, a tym bardziej z jej punktu widzenia niedopuszczalna, ale głupota ministerstwa nie przestawała jej zaskakiwać. Zresztą, samo wyobrażenie Evelyn w idealnej sukni z idealną fryzurą na demonstracji w dzielnicy portowej? Co za absurd; zwłaszcza, że żadna z nich nie interesowała się polityką. Nawet na spotkaniach rodzinnych i salonach unikały tego tematu jak ognia! Starsza z sióstr szybko zmyła zszokowaną minę, parskając śmiechem.
- W tamtej sukni z pewnością dobrze ci się wykrzykiwało hasła protestanckie - chciała ją rozbawić. Jakkolwiek wprowadzić akcent humorystyczny w całą tę historię, by nie myślała o kilku godzinach spędzonych w zimnej i obskurnej celi, miejscu, w którym nigdy żadna z kobiet nie powinna się znaleźć.
- Zastanawiam się właściwie czemu zwróciłaś ich uwagę - chyba tylko ślepy by nie zauważył szoku, jaki zapewne pojawił się wtedy na twarzy Evelyn i nie rozumiała z czego to mogło wynikać. Nadużycie władzy? Czy chęć zmieszania damy z błotem? Cokolwiek by to nie było obie miały świadomość, że tamten mężczyzna gorzko pożałuje tego co zrobił. Nie sądziła, że ojciec przepuści taką zniewagę płazem.
- Może to zamieszanie w salonie... może też mieli coś z tym wspólnego? Kto wie, treść tego liściku nie wskazywała nikogo ze środowiska szlacheckiego - snując domysły bez pozwolenia wsunęła się wgłąb łóżka, opierając o jedną z poduszek. Wciąż bolały ją plecy po tamtym uderzeniu w ścianę; dziwiła się, że niczego sobie nie połamała, tak jak siostra. Zerknęła właśnie na jej palec, a potem znowu na swoje zabandażowane dłonie. Rozłożyła również ręce, gdyby Eve chciała się przytulić - o ile nie przeszkadzał jej zapach maści.
- Nie przejmuj się, gwiazdeczko. Już jest po wszystkim, zapewne nikt się o tym nie dowie. A jak się dowie i coś powie to się nim zajmę osobiście - uśmiechnęła się wreszcie pokrzepiająco, by dodać siostrze otuchy. Sama nie wiedziała jak zachowałaby się w takiej sytuacji. Z pewnością byłaby przerażona, potem zdenerwowana, ciskając gromami, a na koniec zemdlałaby ze stresu wprost na brudną podłogę. Cudowna wizja, czyż nie?
- Jak palec? - zmieniła temat, bo w zasadzie od wyjścia ze szpitala nie rozmawiały o tamtym zajściu kilka dni temu, dochodząc dalej do siebie. A skoro rodzice niczego od nich nie chcieli, miały chwilę spokoju.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn po wydarzeniach w salonie piękności też zwykle unikała bliskich. Szukała samotności w swojej pracowni alchemicznej, w szklarniach lub ogrodach. Ale nie wypadało unikać ojca w nieskończoność, chociaż po dzisiejszym wydarzeniu obawiała się spotkania z nim jeszcze bardziej. Choć była niewinna, a cała wina za zajście spoczywała po stronie nielegalnej demonstracji i ministerstwa, i tak czuła, że naraziła na szwank reputację rodu. Estelle najwyraźniej miała inne powody, żeby unikać reszty mieszkańców dworku.
Posądzenie Evelyn o udział w demonstracji zakrawało o absurd. Takie wydarzenia były dobre dla plebsu, ale nie dla damy, która musiała zachowywać się przykładnie. Zresztą Evelyn nigdy nie przejawiała większego zainteresowania ministerstwem i polityką, uważając je za sprawy dla mężczyzn. To, co się działo, interesowało ją na tyle, na ile mogło dotyczyć jej lub jej bliskich.
Kiedy Estelle parsknęła śmiechem, Evelyn skrzywiła się. Dla niej to wcale nie było zabawne, w końcu to ona przeżyła dziś upokorzenie zabrania do Tower na równi z byle szlamami z demonstracji.
- Też nie wiem. Handlarz odmówił pomocy. Nie chciał pozwolić mi się ukryć za swoim kramem, żebym mogła przeczekać. Przegonił mnie, a potem pojawił się ten... ignorant z ministerstwa – powiedziała, wciąż myśląc o całej sytuacji ze złością. – Wydawał się bardzo zadowolony, że może zademonstrować swoją władzę i udowodnić mi, że mimo nazwiska jestem zupełnie bezsilna. – Choć próbowała go zapewnić o swojej niewinności i tym, że znalazła się tam przypadkowo, mężczyzna nie uwierzył jej lub po prostu to pokusa upokorzenia szlachcianki była silniejsza. Może należał do grona tych, którzy nimi gardzili i pragnęli równości?
- Wątpię, żeby te zdarzenia były powiązane. Ale pozostaje faktem, że osoby o nastawieniu antyszlacheckim naprawdę mogą chcieć nam zaszkodzić. – To już trzeci raz w ciągu miesiąca, kiedy Evelyn spotykała się z przykrościami z powodu swojego pochodzenia. Ale wątpiła, by poszczególne zdarzenia łączył silny związek. Chyba że funkcjonariusz-służbista lubił w czasie wolnym podrzucać zaklęte pakunki do salonów piękności. Do tej pory nie rozgryzła, kto to mógł być, i na ile motywy tego kogoś były osobiste względem nich, a na ile były przypadkowymi ofiarami. Żałowała, że w salonie nie obserwowała dokładniej tego, co się działo, zanim pomieszczenie wypełniła mgła.
- Może to rzeczywiście jakieś szlamy lub inni zwolennicy równości... – powiedziała, nawiązując bardziej do ostatniego wydarzenia niż dzisiejszego. – Myślą, że takimi aktami coś zmienią. Niedoczekanie.
Evelyn nie wierzyła w równość. Jej światem był świat pełen podziałów, stawiający ją i jej podobnych wyżej nad całym motłochem o mugolskiej krwi. Prędzej odgryzłaby sobie język niż powiedziała, że szlama może być jej równa.
Zacisnęła gniewnie usta, wciąż oburzona tym wszystkim.
- Ojciec i nestor wiedzą o wszystkim, tak mi się wydaje. To oni uzgodnili... moje wcześniejsze zwolnienie – mruknęła, a jej policzki poczerwieniały, nie wiadomo, czy z zawstydzenia, czy z oburzenia. – Och, to było takie upokarzające! Wyobrażasz sobie? Ja w Tower! Tam naprawdę jest obrzydliwie. I w dodatku nestor o tym wie...
To przerażało ją nawet bardziej niż samo Tower – fakt, że nestor jej rodu wiedział o jej upokarzającym położeniu, które w jej obecnej sytuacji nie pokazywało jej w dobrym świetle, a jako panna oczekująca zaaranżowania zaręczyn musiała dbać o idealną opinię, żeby nie skończyć jako stara panna z gromadką kotów. Bała się też, że ktoś inny również może się dowiedzieć.
Znowu spojrzała na siostrę, zastanawiając się, co ona zrobiłaby, gdyby była na jej miejscu. Po chwili jednak Estelle zmieniła nieco temat, a Evelyn westchnęła i zerknęła na swoją dłoń.
- Lepiej – skwitowała. Złamana kość została złożona i tylko od czasu do czasu dawała o sobie znać pobolewaniem. – Bardziej boli mnie zraniona duma. A jak twoje ręce? – zapytała po chwili, nie chcąc jednak bezpośrednio pytać o chorobę siostry, domyślając się, że to drażliwy temat, szczególnie w ostatnim czasie.
Posądzenie Evelyn o udział w demonstracji zakrawało o absurd. Takie wydarzenia były dobre dla plebsu, ale nie dla damy, która musiała zachowywać się przykładnie. Zresztą Evelyn nigdy nie przejawiała większego zainteresowania ministerstwem i polityką, uważając je za sprawy dla mężczyzn. To, co się działo, interesowało ją na tyle, na ile mogło dotyczyć jej lub jej bliskich.
Kiedy Estelle parsknęła śmiechem, Evelyn skrzywiła się. Dla niej to wcale nie było zabawne, w końcu to ona przeżyła dziś upokorzenie zabrania do Tower na równi z byle szlamami z demonstracji.
- Też nie wiem. Handlarz odmówił pomocy. Nie chciał pozwolić mi się ukryć za swoim kramem, żebym mogła przeczekać. Przegonił mnie, a potem pojawił się ten... ignorant z ministerstwa – powiedziała, wciąż myśląc o całej sytuacji ze złością. – Wydawał się bardzo zadowolony, że może zademonstrować swoją władzę i udowodnić mi, że mimo nazwiska jestem zupełnie bezsilna. – Choć próbowała go zapewnić o swojej niewinności i tym, że znalazła się tam przypadkowo, mężczyzna nie uwierzył jej lub po prostu to pokusa upokorzenia szlachcianki była silniejsza. Może należał do grona tych, którzy nimi gardzili i pragnęli równości?
- Wątpię, żeby te zdarzenia były powiązane. Ale pozostaje faktem, że osoby o nastawieniu antyszlacheckim naprawdę mogą chcieć nam zaszkodzić. – To już trzeci raz w ciągu miesiąca, kiedy Evelyn spotykała się z przykrościami z powodu swojego pochodzenia. Ale wątpiła, by poszczególne zdarzenia łączył silny związek. Chyba że funkcjonariusz-służbista lubił w czasie wolnym podrzucać zaklęte pakunki do salonów piękności. Do tej pory nie rozgryzła, kto to mógł być, i na ile motywy tego kogoś były osobiste względem nich, a na ile były przypadkowymi ofiarami. Żałowała, że w salonie nie obserwowała dokładniej tego, co się działo, zanim pomieszczenie wypełniła mgła.
- Może to rzeczywiście jakieś szlamy lub inni zwolennicy równości... – powiedziała, nawiązując bardziej do ostatniego wydarzenia niż dzisiejszego. – Myślą, że takimi aktami coś zmienią. Niedoczekanie.
Evelyn nie wierzyła w równość. Jej światem był świat pełen podziałów, stawiający ją i jej podobnych wyżej nad całym motłochem o mugolskiej krwi. Prędzej odgryzłaby sobie język niż powiedziała, że szlama może być jej równa.
Zacisnęła gniewnie usta, wciąż oburzona tym wszystkim.
- Ojciec i nestor wiedzą o wszystkim, tak mi się wydaje. To oni uzgodnili... moje wcześniejsze zwolnienie – mruknęła, a jej policzki poczerwieniały, nie wiadomo, czy z zawstydzenia, czy z oburzenia. – Och, to było takie upokarzające! Wyobrażasz sobie? Ja w Tower! Tam naprawdę jest obrzydliwie. I w dodatku nestor o tym wie...
To przerażało ją nawet bardziej niż samo Tower – fakt, że nestor jej rodu wiedział o jej upokarzającym położeniu, które w jej obecnej sytuacji nie pokazywało jej w dobrym świetle, a jako panna oczekująca zaaranżowania zaręczyn musiała dbać o idealną opinię, żeby nie skończyć jako stara panna z gromadką kotów. Bała się też, że ktoś inny również może się dowiedzieć.
Znowu spojrzała na siostrę, zastanawiając się, co ona zrobiłaby, gdyby była na jej miejscu. Po chwili jednak Estelle zmieniła nieco temat, a Evelyn westchnęła i zerknęła na swoją dłoń.
- Lepiej – skwitowała. Złamana kość została złożona i tylko od czasu do czasu dawała o sobie znać pobolewaniem. – Bardziej boli mnie zraniona duma. A jak twoje ręce? – zapytała po chwili, nie chcąc jednak bezpośrednio pytać o chorobę siostry, domyślając się, że to drażliwy temat, szczególnie w ostatnim czasie.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Estelle słuchała w spokoju słów siostry, obserwując uważnie zmieniającą się mimikę jej twarzy. Ostatecznie nie podjęła tematu równości, który wzbudził w młodszej z sióstr bardzo silne emocje - chociaż sama była podobnego zdania, w świetle ostatnich wydarzeń wolała się z tym nie obnosić. Cóż dobrego przyszłoby jej teraz z mówienia, że jako szlachcianki są istotami idealnymi, niepowtarzalnymi duchami i interesowały się w życiu wyłącznie tym co najpiękniejsze i najszlachetniejsze, a jeśli ktoś chciał zobaczyć wynaturzenia i odstępstwa od normy to powinien pójść do osób z brudną krwią? Prawdopodobnie nic. Prawdopodobnie szybciej by dostała zaklęciem w plecy, niż zdążyłaby się obejrzeć. W najłagodniejszej reakcji dana osoba popukałaby się po czole obruszona jej próżnością. Ale do próżności jako takiej było jej daleko, zresztą, wiele zawdzięczała takiemu a nie innemu wychowaniu dziewczynek w sytuowanych rodach.
Kiwając głową, wzdychała sobie od czasu do czasu zastanawiając się przez kilka sekund nad powodem, dla którego ojciec zataił przed nią wieść o aresztowaniu Evelyn. W końcu była jej siostrą, która nie miała zamiaru jej szkodzić. Być może chciał oszczędzić jej stresu, który nie współgrał z zaostrzeniem choroby, ale tak naprawdę nie powiedzenie jej o tym zdenerwowało ją bardziej. Sądziła jednak, że rodzina dopilnuje, by absolutnie nikt nie dowiedział się o tym incydencie - to zaszkodziłoby nie tylko Evelyn, ale też dobremu imieniu ich rodziny, czego raczej każdy szanujący się szlachcic chciał uniknąć. Wystarczyło to, że Auriga znikała w tajemniczych okolicznościach, odsuwając się od rodziny i za nic mając sobie wizję zbliżającego się rozpadu zaręczyn, a co za tym szło porozumienia rodów. Ach, gdyby ktoś tylko wiedział co się działo z ich kuzynką! Od nieszczęsnego salonu piękności - gdzie zresztą widziały się może przez dziesięć minut - Auriga przepadła i nie dawała znaku życia, podobnie jak i Craig. Przez myśli Estelle przemknął nawet irracjonalny pomysł, że może się wreszcie pogodzili i postanowili uciec razem na smoku w stronę zachodzącego słońca, jednak szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy. To dopiero byłby skandal! Nie spodobało jej się przy okazji to, że samo wyobrażenie kuzynki z lordem Burke na moment przyśpieszyło jej tętno, bynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu. Może faktycznie była zazdrosna o szczęście Aurigi, bo o Craiga nigdy w życiu - co z tego, że kiedyś połączyła ich dziwna nić porozumienia? Z drugiej strony już niczego nie była pewna, co zresztą wyraźnie zarysowało się na jej drobnej twarzy rozjaśnionej w złotych blaskach świec.
- Evelyn - zaczęła wreszcie, cicho, jakby nie wiedziała co ma odpowiedzieć, by ją uspokoić.
- Zapewniam cię, że ojciec z nestorem nie dopuszczą do tego, by ktokolwiek się dowiedział o tej sytuacji. Zresztą, są zdenerwowani na Aurigę... - nim ugryzła się w język zdradziła się ze swoimi myślami. Niech to szlag! Wiedziała, że siostra wie o jej niechęci względem kuzynki, jednak nie była pewna czy znała powód. Miała nadzieję, że o to nie spyta, chociaż teraz, kiedy już mimowolnie wkroczyła na ten temat nie sądziła, że prędko się wykręci od kontynuacji.
- W każdym razie, jesteś już tutaj ze mną, gwiazdko. Przestań sobie zaprzątać tym swoją piękną główkę, dobrze? - dodała szybko, z czułością i pokrzepiającym uśmiechem. Chciała zakończyć sprawę dość łagodnie, bo przecież dobra z niej była kobieta, nie lubiąca sprawiać przykrości innym. A tym bardziej najukochańszej siostrze - nie wiedziała też jak sama zachowałaby się na jej miejscu, w związku z czym nie chciała przesadnie reagować.
Opierając się wygodniej o poduszki zerknęła na swoje zabandażowane dłonie z niewielkim rozgoryczeniem. Jako dorabiający sobie na boku uzdrowiciel wiedziała, że maść może nie przynieść pożądanego efektu i niektóre blizny wciąż mogą pozostawać na jej dłoniach.
- Bez poprawy, ale jest za wcześnie by cokolwiek powiedzieć - odparła ponuro, krzyżując ręce na biuście. Wizja oszpeconych nóg i rąk prześladowała ją przez znaczną część dzisiejszego dnia. Chociaż już nie chodziła na salony z takim uwielbieniem jak kiedyś, tak dalej pozostawała w niej ta cząstka damy, która lubiła się podobać i która zawsze dostawała najwięcej komplementów. Nawet kiedy ścięła te piekielne włosy w wyrazie manifestu osobowości. I nawet wtedy, kiedy kolorem swojej skóry przypominała biel, którą w zimie pokryty jest ich ogród. A teraz? Teraz miała blizny nabyte za swoje nazwisko.
- Najwyżej będę mogła powiedzieć, że walczyłam z zaciętym puszkiem pigmejskim. Z pewnością brzmi to lepiej, niż wspomnienie o salonie piękności - uznała żartobliwie, milknąć na dłuższy moment. - Mogę z tobą dzisiaj zostać? - spytała nagle. Nie miała zamiaru ukrywać, że źle sypiała i miewała koszmary, a własna sypialnia kojarzyła jej się z izolatką.
Kiwając głową, wzdychała sobie od czasu do czasu zastanawiając się przez kilka sekund nad powodem, dla którego ojciec zataił przed nią wieść o aresztowaniu Evelyn. W końcu była jej siostrą, która nie miała zamiaru jej szkodzić. Być może chciał oszczędzić jej stresu, który nie współgrał z zaostrzeniem choroby, ale tak naprawdę nie powiedzenie jej o tym zdenerwowało ją bardziej. Sądziła jednak, że rodzina dopilnuje, by absolutnie nikt nie dowiedział się o tym incydencie - to zaszkodziłoby nie tylko Evelyn, ale też dobremu imieniu ich rodziny, czego raczej każdy szanujący się szlachcic chciał uniknąć. Wystarczyło to, że Auriga znikała w tajemniczych okolicznościach, odsuwając się od rodziny i za nic mając sobie wizję zbliżającego się rozpadu zaręczyn, a co za tym szło porozumienia rodów. Ach, gdyby ktoś tylko wiedział co się działo z ich kuzynką! Od nieszczęsnego salonu piękności - gdzie zresztą widziały się może przez dziesięć minut - Auriga przepadła i nie dawała znaku życia, podobnie jak i Craig. Przez myśli Estelle przemknął nawet irracjonalny pomysł, że może się wreszcie pogodzili i postanowili uciec razem na smoku w stronę zachodzącego słońca, jednak szybko wybiła sobie ten pomysł z głowy. To dopiero byłby skandal! Nie spodobało jej się przy okazji to, że samo wyobrażenie kuzynki z lordem Burke na moment przyśpieszyło jej tętno, bynajmniej nie w pozytywnym znaczeniu. Może faktycznie była zazdrosna o szczęście Aurigi, bo o Craiga nigdy w życiu - co z tego, że kiedyś połączyła ich dziwna nić porozumienia? Z drugiej strony już niczego nie była pewna, co zresztą wyraźnie zarysowało się na jej drobnej twarzy rozjaśnionej w złotych blaskach świec.
- Evelyn - zaczęła wreszcie, cicho, jakby nie wiedziała co ma odpowiedzieć, by ją uspokoić.
- Zapewniam cię, że ojciec z nestorem nie dopuszczą do tego, by ktokolwiek się dowiedział o tej sytuacji. Zresztą, są zdenerwowani na Aurigę... - nim ugryzła się w język zdradziła się ze swoimi myślami. Niech to szlag! Wiedziała, że siostra wie o jej niechęci względem kuzynki, jednak nie była pewna czy znała powód. Miała nadzieję, że o to nie spyta, chociaż teraz, kiedy już mimowolnie wkroczyła na ten temat nie sądziła, że prędko się wykręci od kontynuacji.
- W każdym razie, jesteś już tutaj ze mną, gwiazdko. Przestań sobie zaprzątać tym swoją piękną główkę, dobrze? - dodała szybko, z czułością i pokrzepiającym uśmiechem. Chciała zakończyć sprawę dość łagodnie, bo przecież dobra z niej była kobieta, nie lubiąca sprawiać przykrości innym. A tym bardziej najukochańszej siostrze - nie wiedziała też jak sama zachowałaby się na jej miejscu, w związku z czym nie chciała przesadnie reagować.
Opierając się wygodniej o poduszki zerknęła na swoje zabandażowane dłonie z niewielkim rozgoryczeniem. Jako dorabiający sobie na boku uzdrowiciel wiedziała, że maść może nie przynieść pożądanego efektu i niektóre blizny wciąż mogą pozostawać na jej dłoniach.
- Bez poprawy, ale jest za wcześnie by cokolwiek powiedzieć - odparła ponuro, krzyżując ręce na biuście. Wizja oszpeconych nóg i rąk prześladowała ją przez znaczną część dzisiejszego dnia. Chociaż już nie chodziła na salony z takim uwielbieniem jak kiedyś, tak dalej pozostawała w niej ta cząstka damy, która lubiła się podobać i która zawsze dostawała najwięcej komplementów. Nawet kiedy ścięła te piekielne włosy w wyrazie manifestu osobowości. I nawet wtedy, kiedy kolorem swojej skóry przypominała biel, którą w zimie pokryty jest ich ogród. A teraz? Teraz miała blizny nabyte za swoje nazwisko.
- Najwyżej będę mogła powiedzieć, że walczyłam z zaciętym puszkiem pigmejskim. Z pewnością brzmi to lepiej, niż wspomnienie o salonie piękności - uznała żartobliwie, milknąć na dłuższy moment. - Mogę z tobą dzisiaj zostać? - spytała nagle. Nie miała zamiaru ukrywać, że źle sypiała i miewała koszmary, a własna sypialnia kojarzyła jej się z izolatką.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn dorastała w przekonaniu, że pochodzenie czyni ją kimś wyjątkowym, ale jak pokazywały ostatnie wydarzenia, nawet ono nie było w stanie zaradzić wszystkim problemom. Niektóre z owych komplikacji zrodziły się właśnie z powodu tego, kim była, co było dla niej zupełną nowością po otrzymanym wychowaniu i wpojonej jej dumie z tego, kim się urodziła. Mimo to nigdy nie przejawiała ekstremalnych poglądów i nie robiła nikomu krzywdy, dlatego nie rozumiała, czym zasłużyła sobie zarówno na incydent w salonie piękności, jak i dzisiejsze zabranie do Tower. Estelle także na to nie zasłużyła. Była dobrą dziewczyną, pożytkowała swoje alchemiczne zdolności, by pomagać i leczyć. Jej sumienie zapewne było bardziej czyste niż sumienie Evelyn, która swego czasu skalała się już zakazaną wiedzą.
Nie wiedziała też, dlaczego ojciec ukrył to przed Estelle, ale może rzeczywiście chodziło o jej kruche zdrowie. Evelyn miała nadzieję, że nikt spoza rodziny o niczym się nie dowie. Nie potrzebowali skandalu. W ostatnim czasie i tak przydarzyło się wystarczająco dużo komplikacji, jak grasujący w piwnicach duch przodka niechcący przebudzony przez Evelyn, która niefrasobliwie zabrała jego własność, wydarzenia, które dotknęły ją i Estelle oraz trudności z pozyskaniem rzadszych zagranicznych ingrediencji. Do tego dochodziło dziwne zachowanie i częste zniknięcia Aurigi, która miała być oddana na narzeczoną jednemu z Burke’ów w ramach zacieśniania rodowych powiązań. Chociaż Evelyn zawsze miała z kuzynką bardzo bliskie relacje i traktowała ją niemal jako drugą siostrę, nie miała pojęcia, co się z nią działo i dlaczego zachowywała się w ten sposób. Auriga stała się dziwnie skryta i milcząca, a od kilku dni nie dawała znaku życia i Evelyn naprawdę zaczynała coraz bardziej się martwić, czy nie stało jej się coś złego. Może wpadła w kłopoty lub ktoś ją skrzywdził?
Znowu spojrzała na siostrę, która nagle się odezwała.
- Mam nadzieję, że nikt się nie dowie. Czuję się wystarczająco upokorzona samym faktem, że tam trafiłam. Wolałabym jak najszybciej zapomnieć, że coś takiego miało miejsce. Wyobrażać sobie, że to wcale nie byłam ja. – Wzdrygnęła się. Tak, lepiej byłoby po prostu zapomnieć. – A Auriga... Naprawdę nie rozumiem, co się z nią dzieje. Nic mi nie mówiła, a teraz znowu zniknęła... Martwię się. Zwłaszcza w obecnym czasie.
Podejrzewała, że Estelle nie wie więcej niż ona. Zdawała sobie sprawę, że nie przepadała za Aurigą i nie rozumiała tej przyjaźni pomiędzy Evelyn a nią. Ale mimo wszystko były rodziną, mieszkały pod jednym dachem, więc Estelle powinna choć trochę przejąć się tą sytuacją.
- Tak, wiem... Po prostu mam pewne obawy, że to może nie skończyć się dobrze – westchnęła, próbując w duchu przygotować się na czekającą ją zapewne rozmowę z nestorem, na którego aprobacie i uznaniu tak bardzo jej zależało.
A potem znowu spojrzała na dłonie siostry, która ucierpiała mocniej wskutek wydarzeń w salonie piękności.
- Cóż... jeśli maści nie poskutkują i zostaną ślady, zawsze możesz mówić, że stoczyłaś zaciekłą walkę z jakąś krwiożerczą rośliną – powiedziała, próbując nadać swojemu głosowi lżejszy ton i nieco rozładować napiętą atmosferę. Mimo to miała nadzieję, że leczenie przyniesie efekty i skóra Estelle nie zostanie trwale naznaczona przez blizny.
- Zostań – zgodziła się. – Chyba jednak wolałabym nie być tej nocy sama.
Zapewne będzie jej się śnić obskurna, ciemna cela... Albo ścigająca ją zjawa. Nawet ucieszyła się z propozycji siostry i choć jeszcze kilka minut temu pragnęła zostać pozostawioną w spokoju, teraz nagle poczuła, że chce, żeby Estelle została, zwłaszcza że najwyraźniej też potrzebowała obecności siostry. Łóżko było wystarczająco duże, żeby dwie drobne dziewczęta mogły się wygodnie wyspać. Jako dzieci często sypiały razem; Evelyn nie raz przychodziła nocami do sypialni siostry lub to Estelle przychodziła do niej.
Nie wiedziała też, dlaczego ojciec ukrył to przed Estelle, ale może rzeczywiście chodziło o jej kruche zdrowie. Evelyn miała nadzieję, że nikt spoza rodziny o niczym się nie dowie. Nie potrzebowali skandalu. W ostatnim czasie i tak przydarzyło się wystarczająco dużo komplikacji, jak grasujący w piwnicach duch przodka niechcący przebudzony przez Evelyn, która niefrasobliwie zabrała jego własność, wydarzenia, które dotknęły ją i Estelle oraz trudności z pozyskaniem rzadszych zagranicznych ingrediencji. Do tego dochodziło dziwne zachowanie i częste zniknięcia Aurigi, która miała być oddana na narzeczoną jednemu z Burke’ów w ramach zacieśniania rodowych powiązań. Chociaż Evelyn zawsze miała z kuzynką bardzo bliskie relacje i traktowała ją niemal jako drugą siostrę, nie miała pojęcia, co się z nią działo i dlaczego zachowywała się w ten sposób. Auriga stała się dziwnie skryta i milcząca, a od kilku dni nie dawała znaku życia i Evelyn naprawdę zaczynała coraz bardziej się martwić, czy nie stało jej się coś złego. Może wpadła w kłopoty lub ktoś ją skrzywdził?
Znowu spojrzała na siostrę, która nagle się odezwała.
- Mam nadzieję, że nikt się nie dowie. Czuję się wystarczająco upokorzona samym faktem, że tam trafiłam. Wolałabym jak najszybciej zapomnieć, że coś takiego miało miejsce. Wyobrażać sobie, że to wcale nie byłam ja. – Wzdrygnęła się. Tak, lepiej byłoby po prostu zapomnieć. – A Auriga... Naprawdę nie rozumiem, co się z nią dzieje. Nic mi nie mówiła, a teraz znowu zniknęła... Martwię się. Zwłaszcza w obecnym czasie.
Podejrzewała, że Estelle nie wie więcej niż ona. Zdawała sobie sprawę, że nie przepadała za Aurigą i nie rozumiała tej przyjaźni pomiędzy Evelyn a nią. Ale mimo wszystko były rodziną, mieszkały pod jednym dachem, więc Estelle powinna choć trochę przejąć się tą sytuacją.
- Tak, wiem... Po prostu mam pewne obawy, że to może nie skończyć się dobrze – westchnęła, próbując w duchu przygotować się na czekającą ją zapewne rozmowę z nestorem, na którego aprobacie i uznaniu tak bardzo jej zależało.
A potem znowu spojrzała na dłonie siostry, która ucierpiała mocniej wskutek wydarzeń w salonie piękności.
- Cóż... jeśli maści nie poskutkują i zostaną ślady, zawsze możesz mówić, że stoczyłaś zaciekłą walkę z jakąś krwiożerczą rośliną – powiedziała, próbując nadać swojemu głosowi lżejszy ton i nieco rozładować napiętą atmosferę. Mimo to miała nadzieję, że leczenie przyniesie efekty i skóra Estelle nie zostanie trwale naznaczona przez blizny.
- Zostań – zgodziła się. – Chyba jednak wolałabym nie być tej nocy sama.
Zapewne będzie jej się śnić obskurna, ciemna cela... Albo ścigająca ją zjawa. Nawet ucieszyła się z propozycji siostry i choć jeszcze kilka minut temu pragnęła zostać pozostawioną w spokoju, teraz nagle poczuła, że chce, żeby Estelle została, zwłaszcza że najwyraźniej też potrzebowała obecności siostry. Łóżko było wystarczająco duże, żeby dwie drobne dziewczęta mogły się wygodnie wyspać. Jako dzieci często sypiały razem; Evelyn nie raz przychodziła nocami do sypialni siostry lub to Estelle przychodziła do niej.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie przepadała za Aurigą, jednak nie manifestowała tego i w zasadzie troszkę zamartwiła się jej zniknięciami. Nie chciała dowiedzieć się, że ich kuzynka skalała dobre imię rodu mieszając się w polityczne uwikłania, które z pewnością bardziej szkodziły, niż przynosiły pożytku. Martwiła się też z innego powodu - jeśli Auriga zerwie zaręczyny, ród Burke przestanie współpracować ze Slughornami. A chcąc nie chcąc tamci mieli dostęp do wielu ciekawych i przydatnych ingrediencji. Szkoda by było tak dobrej relacji! U Estelle pojawiała się też dość niewygodna myśl: co, jeśli nestor wpadnie na pomysł, by w ramach zadośćuczynienia oddać zamiast Aurigi którąś z nich? Żadna nie miała kandydata, bynajmniej żadnego obiecującego i z korzyścią dla dalszych interesów, a zauważyła, że w ostatnim czasie ich ojciec przestał zwracać tak często uwagę na uczucia dziewcząt, jak wcześniej. Ta myśl trapiła ją od kilku dni, bo nie rozumiała jak miałaby poślubić kogoś, do kogo nie czuje nic? I czy było możliwe nauczenie się miłości do drugiej osoby, niezwiązanej z nią rodzinnymi więzami krwi? Wzdychając, przesunęła wzrokiem po bandażach, by na koniec utkwić go w twarzy siostry.
- Faktycznie, zaczęła się dziwnie zachowywać. Rodzice nic nie mówią, ale Craig jest zaniepokojony takim obrotem spraw. Zresztą, jego ojciec i nestor również. Mam złe przeczucia, Eve - wyjawiła wreszcie siostrze częściowo to, co zaprzątało jej głowę od pewnego czasu, jak i to, że miała kontakt z narzeczonym Aurigi. Nie, że jej nie wypadało. Po prostu było to dziwne, jak na nią; jak na osobę, która spędzała tyle czasu w pracy, nad tygielkami, fiolkami i ingrediencjami, o których się wielu osobom nie śniło. Sama kwestia znajomości Estelle i Craiga pozostawała dla niej dość zagadkowa. Z początku go unikała z powodu tej głupiej sytuacji kilka miesięcy temu i nie była pewna czemu tak się tym przejmowała. Później wieść o zaręczynach doprowadzała ją do irytacji, chociaż nie powinna. Z jednej strony cieszyła się szczęściem kuzynki, z drugiej - to przypominało jej o staropanieństwie, które czyhało tuż za rogiem. A może po prostu czuła coś do Craiga? Rozważała to nawet, szybko jednak wybijając sobie z głowy ten pomysł. Przecież od dziecka podkochiwała się nieszczęśliwie w Quentinie, który tak niepewny siebie lub zapatrzony w rodzinne interesy w ogóle tego nie dostrzegał. Jak na ironię, wiadomość o jego zaręczynach nie zrobiła na niej takiego wrażenia, jak w przypadku tego drugiego lorda Burke.
Na szczęście od tak melodramatycznych myśli odciągały ją opary świeżo warzonych eliksirów lub kot, który właśnie wślizgnął się poprzez niedomknięte drzwi do sypialni. Wskakując na pościel, począł łasić się to do jednej, to do drugiej siostry.
- Martwię się trochę, że faktycznie nikogo nie znajdę. Właściwie miałyśmy o tym porozmawiać ostatnio, dopóki ktoś nie postanowił się wyzłośliwić - przesunęła dłonią wzdłuż kociego grzbietu, po czym w średnio skoordynowanym ruchu odwróciła się, układając głową na poduszce, koło siostry. Wsunęła się pod kołdrę, odczuwając nieprzyjemny chłód a kot bez większego skrępowania położył się między nimi. - Z tym Olivanderem to coś poważnego? Jest ktoś poza nim? - spytała, darując sobie szlacheckie tytuły. W końcu były tu tylko we dwie, więc mogły swobodnie rozmawiać bez obaw, że ktoś ich podsłucha. Rodzice mimo wszystko szanowali prywatność swoich dzieci.
- Faktycznie, zaczęła się dziwnie zachowywać. Rodzice nic nie mówią, ale Craig jest zaniepokojony takim obrotem spraw. Zresztą, jego ojciec i nestor również. Mam złe przeczucia, Eve - wyjawiła wreszcie siostrze częściowo to, co zaprzątało jej głowę od pewnego czasu, jak i to, że miała kontakt z narzeczonym Aurigi. Nie, że jej nie wypadało. Po prostu było to dziwne, jak na nią; jak na osobę, która spędzała tyle czasu w pracy, nad tygielkami, fiolkami i ingrediencjami, o których się wielu osobom nie śniło. Sama kwestia znajomości Estelle i Craiga pozostawała dla niej dość zagadkowa. Z początku go unikała z powodu tej głupiej sytuacji kilka miesięcy temu i nie była pewna czemu tak się tym przejmowała. Później wieść o zaręczynach doprowadzała ją do irytacji, chociaż nie powinna. Z jednej strony cieszyła się szczęściem kuzynki, z drugiej - to przypominało jej o staropanieństwie, które czyhało tuż za rogiem. A może po prostu czuła coś do Craiga? Rozważała to nawet, szybko jednak wybijając sobie z głowy ten pomysł. Przecież od dziecka podkochiwała się nieszczęśliwie w Quentinie, który tak niepewny siebie lub zapatrzony w rodzinne interesy w ogóle tego nie dostrzegał. Jak na ironię, wiadomość o jego zaręczynach nie zrobiła na niej takiego wrażenia, jak w przypadku tego drugiego lorda Burke.
Na szczęście od tak melodramatycznych myśli odciągały ją opary świeżo warzonych eliksirów lub kot, który właśnie wślizgnął się poprzez niedomknięte drzwi do sypialni. Wskakując na pościel, począł łasić się to do jednej, to do drugiej siostry.
- Martwię się trochę, że faktycznie nikogo nie znajdę. Właściwie miałyśmy o tym porozmawiać ostatnio, dopóki ktoś nie postanowił się wyzłośliwić - przesunęła dłonią wzdłuż kociego grzbietu, po czym w średnio skoordynowanym ruchu odwróciła się, układając głową na poduszce, koło siostry. Wsunęła się pod kołdrę, odczuwając nieprzyjemny chłód a kot bez większego skrępowania położył się między nimi. - Z tym Olivanderem to coś poważnego? Jest ktoś poza nim? - spytała, darując sobie szlacheckie tytuły. W końcu były tu tylko we dwie, więc mogły swobodnie rozmawiać bez obaw, że ktoś ich podsłucha. Rodzice mimo wszystko szanowali prywatność swoich dzieci.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn także zdawała sobie sprawę, że dziwne zachowanie i nieobecności Aurigi mogą przynieść negatywne skutki nie tylko dla niej samej, ale także w szerszym, rodowym wymiarze. Jej zachowanie mogło stanowić afront dla rodu Burke, którego członkowi miała zostać przyrzeczona. To mogło pociągnąć za sobą także konsekwencje dla córek Francisa, a Evelyn zdawała sobie sprawę, że mijał już czas, kiedy ojciec chronił je i dawał czas na zdobycie wykształcenia, nie chcąc oddawać ich za mąż zaraz po ukończeniu Beauxbatons. Obie zbliżały się niebezpiecznie do wieku, w którym już wypadało nosić na palcu obrączkę lub przynajmniej pierścionek zaręczynowy, więc zapewne było kwestią czasu, kiedy zostaną wezwane na poważną rozmowę o swojej przyszłości i obowiązku wobec rodu. Oddanie jednej z nich na miejsce krnąbrnej Aurigi nie było nieprawdopodobne, ale Evelyn jeszcze nie chciała o tym myśleć, wciąż łudząc się, że kuzynka oprzytomnieje i wróci do normy. Martwiła się nie tylko o nią, ale również o dobre imię rodu.
- Ja też. Mogło stać się coś złego. Nigdy nie zachowywała się w taki sposób – zauważyła z niepokojem, zastanawiając się, czy jej zachowanie miało coś wspólnego z narzeczonym, z pracą czy może z jakimiś innymi problemami. Prawie nie znała Craiga Burke, więc nie mogła określić, czy byłby zdolny do tego, żeby skrzywdzić jej kuzynkę lub wystraszyć do tego stopnia, że ryzykowała swoje stosunki z rodziną, byle tylko uniknąć ślubu. Ale nie sprawiała takiego wrażenia jeszcze parę tygodni temu; Evelyn widziała ich tańczących ze sobą podczas ślubu Inary i Percivala, nie wyglądali na darzących się negatywnymi emocjami. Co więc wydarzyło się później?
Myśli o Auridze skutecznie oderwały ją od rozmyślań o swoich dzisiejszych kłopotach.
- Ale mówisz, że Burke też nie wie, co się dzieje? – zapytała po chwili, nagle przypominając sobie, że siostra lepiej znała tego mężczyznę, chociaż nie zdawała sobie sprawy, jakie emocje w niej budził.
Westchnęła i w zamyśleniu przygryzła wargę. Jej oczy przez chwilę wpatrywały się w bordowy baldachim nad ich głowami, ale później znów spoczęły na leżącej obok siostrze.
- Też się martwię. Ale mam nadzieję, że ojciec znajdzie odpowiednich mężczyzn dla nas obu – powiedziała cicho. Musiała ufać w trafną ocenę Francisa Slughorna. Do tej pory skutecznie trzymał je z daleka od nieodpowiednich kawalerów. Jego młode róże zasługiwały na wartościowych mężczyzn, ale o tych wcale nie było tak łatwo, zwłaszcza w czasach, gdy stosunki rodowe wywracały się do góry nogami i należało brać pod uwagę w pierwszej kolejności dobro rodu. Sama Evelyn mimo wszystko trochę się bała oddanie w ręce jakiegoś opasłego nudziarza, z którym nie mogłaby rozmawiać na interesujące tematy, albo, co gorsza, w ręce kogoś, kto by ją ograniczał, sprowadzał do roli salonowej ozdoby, nie pozwalając zajmować się jej pasją.
- Nie chcę zostać starą panną. Ani skończyć przy kimś, kto nie pozwoli mi dłużej zajmować się alchemią. – Wzdrygnęła się na samą myśl, ale kiedy siostra wspomniała o Ollivanderze, zamyśliła się na krótki moment. – Raczej nie. Chociaż muszę przyznać, wywarł na mnie dobre wrażenie i wydawał interesującym rozmówcą. – A Evelyn wysoko ceniła ludzi z pasją i wiedzą, więc tym Ollivander jej zaimponował, gdy parę dni przed feralnym dniem w salonie piękności przypadkiem spotkała go w lesie. – Tańczyliśmy ze sobą na ślubie Nottów, sam zaprosił mnie na parkiet. To był pomysł Aurigi, zasugerowała, że powinnam z kimś zatańczyć. A jakiś czas temu wpadliśmy na siebie w lesie, gdy szukałam ziół. – Wspomniała w myślach tamto spotkanie; siedziała na drzewie, zbierając gałązki jemioły, kiedy w pobliżu nagle pojawił się Ollivander i nakrył ją w tak niezręcznym miejscu. Później jednak mieli okazję porozmawiać, a nawet wspólnie obłaskawili napotkanego młodego hipogryfa.
- Obawiam się jednak, że póki co nikogo nie ma w moim życiu, droga siostro. – Musiała zdać się na ojca, bo na ten moment żaden dobrze urodzony kawaler nie skradł jej wciąż samotnego serca. - A w twoim? Czy ktoś w ostatnim czasie przyciągnął twoją uwagę?
Może chociaż Estelle miała kogoś na oku?
- Ja też. Mogło stać się coś złego. Nigdy nie zachowywała się w taki sposób – zauważyła z niepokojem, zastanawiając się, czy jej zachowanie miało coś wspólnego z narzeczonym, z pracą czy może z jakimiś innymi problemami. Prawie nie znała Craiga Burke, więc nie mogła określić, czy byłby zdolny do tego, żeby skrzywdzić jej kuzynkę lub wystraszyć do tego stopnia, że ryzykowała swoje stosunki z rodziną, byle tylko uniknąć ślubu. Ale nie sprawiała takiego wrażenia jeszcze parę tygodni temu; Evelyn widziała ich tańczących ze sobą podczas ślubu Inary i Percivala, nie wyglądali na darzących się negatywnymi emocjami. Co więc wydarzyło się później?
Myśli o Auridze skutecznie oderwały ją od rozmyślań o swoich dzisiejszych kłopotach.
- Ale mówisz, że Burke też nie wie, co się dzieje? – zapytała po chwili, nagle przypominając sobie, że siostra lepiej znała tego mężczyznę, chociaż nie zdawała sobie sprawy, jakie emocje w niej budził.
Westchnęła i w zamyśleniu przygryzła wargę. Jej oczy przez chwilę wpatrywały się w bordowy baldachim nad ich głowami, ale później znów spoczęły na leżącej obok siostrze.
- Też się martwię. Ale mam nadzieję, że ojciec znajdzie odpowiednich mężczyzn dla nas obu – powiedziała cicho. Musiała ufać w trafną ocenę Francisa Slughorna. Do tej pory skutecznie trzymał je z daleka od nieodpowiednich kawalerów. Jego młode róże zasługiwały na wartościowych mężczyzn, ale o tych wcale nie było tak łatwo, zwłaszcza w czasach, gdy stosunki rodowe wywracały się do góry nogami i należało brać pod uwagę w pierwszej kolejności dobro rodu. Sama Evelyn mimo wszystko trochę się bała oddanie w ręce jakiegoś opasłego nudziarza, z którym nie mogłaby rozmawiać na interesujące tematy, albo, co gorsza, w ręce kogoś, kto by ją ograniczał, sprowadzał do roli salonowej ozdoby, nie pozwalając zajmować się jej pasją.
- Nie chcę zostać starą panną. Ani skończyć przy kimś, kto nie pozwoli mi dłużej zajmować się alchemią. – Wzdrygnęła się na samą myśl, ale kiedy siostra wspomniała o Ollivanderze, zamyśliła się na krótki moment. – Raczej nie. Chociaż muszę przyznać, wywarł na mnie dobre wrażenie i wydawał interesującym rozmówcą. – A Evelyn wysoko ceniła ludzi z pasją i wiedzą, więc tym Ollivander jej zaimponował, gdy parę dni przed feralnym dniem w salonie piękności przypadkiem spotkała go w lesie. – Tańczyliśmy ze sobą na ślubie Nottów, sam zaprosił mnie na parkiet. To był pomysł Aurigi, zasugerowała, że powinnam z kimś zatańczyć. A jakiś czas temu wpadliśmy na siebie w lesie, gdy szukałam ziół. – Wspomniała w myślach tamto spotkanie; siedziała na drzewie, zbierając gałązki jemioły, kiedy w pobliżu nagle pojawił się Ollivander i nakrył ją w tak niezręcznym miejscu. Później jednak mieli okazję porozmawiać, a nawet wspólnie obłaskawili napotkanego młodego hipogryfa.
- Obawiam się jednak, że póki co nikogo nie ma w moim życiu, droga siostro. – Musiała zdać się na ojca, bo na ten moment żaden dobrze urodzony kawaler nie skradł jej wciąż samotnego serca. - A w twoim? Czy ktoś w ostatnim czasie przyciągnął twoją uwagę?
Może chociaż Estelle miała kogoś na oku?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć Evelyn o ostatnim spotkaniu z Craigiem. W końcu nie zrobiła nic złego, ale nie chciała zostać posądzona o odbieranie Aurigi narzeczonego, bądź gorzej: o to, że to właśnie ona jest powodem zniknięć kuzynki. Było to dość absurdalną obawą, z drugiej strony jednak jej ostatnie częstsze i naprawdę przypadkowe spotkania z lordem Burke mogły kogoś zmylić. Estelle wzruszyła ramionami, wzdychając cicho.
- Nie wie. Ale jest trochę zdenerwowany zaistniałą sytuacją. Zresztą, ma swoje lata, więc pewnie działa na niego presja rodziny - stwierdziła nawiązując przy okazji do wieku Craiga. Podczas ich ostatniego spotkania zaczęła zastanawiać się co jest z nim nie tak, skoro nie doczekał się jeszcze potomka i stabilizacji jako takiej. Według jej obserwacji wszystko było w porządku, chociaż może był czasem impulsywny, tak jak wtedy na tym nieszczęsnym klifie, ale i to poniekąd uznawała za pozytywną cechę. Ach, gdyby tylko wiedziała, że zarówno Craig, jak i jej ukochany kuzyn, mieli drugie, tajemne życie. Niebezpieczne w dodatku, które może ściągnąć na ich bliskich problemy... ale - na szczęście - nie wiedziała, żyjąc w swoim małym, naiwnym świecie z typowymi, kobiecymi problemami.
- Swoją drogą, nie dziwi cię, że jest w takim wieku i jeszcze nie założył rodziny? - spytała, chcąc poznać punkt widzenia Evelyn. Była jedyną osobą, z którą mogła o tym porozmawiać, a teraz, kiedy trafiła im się okazja nie miał zamiaru jej przepuszczać. Zresztą, był też pretekst do takiego tematu; w innych okolicznościach jej siostra już dawno zobaczyłaby, że coś wisi w powietrzu, z kolei Estelle upierałaby się, że wszystko wytworem jej wyobraźni. - Ciekawe czemu sobie tak przedłuża młodość - dodała nagle, nie zwracając uwagi na to, jak za bardzo sobie w tej chwili pozwoliła. W normalnych okolicznościach w życiu nie powiedziałaby czegoś takiego na głos. Chyba.
Wysłuchała uważnie słów siostry; chcąc nie chcąc bały się tej samej rzeczy: ograniczenia. Estelle rozumiała tradycje i wartości, jak i to, że rodzina była najważniejsza, ale ona równie mocno kochała pracę, która była jej pasją. Zabranie jej tego byłoby bardzo bolesnym doświadczeniem.
- Alchemia jest przydatna, więc można przecież negocjować. Gdybyśmy chciały być aurorami, wtedy byłby problem. W końcu to mało kobiecy zawód, a tym bardziej dla dam - przyciągnęła do siebie kota, wtulając się nosem w jego miękkie futro. Na pytanie siostry jednak szybko uniosła na nią wzrok, marszcząc czoło w zamyśleniu. - Nie sądzę, Eve - odparła, chociaż z lekkim wahaniem. Na oku całe życie miała jednego mężczyznę. Pech, czy zrządzenie losu, nigdy jednak nie pozwalało jej na zrealizowanie swojego potajemnego wzdychania, a kiedy ów mężczyzna się zaręczył ona tylko wzruszyła ramionami. - Chociaż ostatnio dość dobrze porozumiewam się z Craigiem... - wyjawiła nagle, mając nadzieję, że jej siostra zachowa tę wiadomość dla siebie.
- Nie wie. Ale jest trochę zdenerwowany zaistniałą sytuacją. Zresztą, ma swoje lata, więc pewnie działa na niego presja rodziny - stwierdziła nawiązując przy okazji do wieku Craiga. Podczas ich ostatniego spotkania zaczęła zastanawiać się co jest z nim nie tak, skoro nie doczekał się jeszcze potomka i stabilizacji jako takiej. Według jej obserwacji wszystko było w porządku, chociaż może był czasem impulsywny, tak jak wtedy na tym nieszczęsnym klifie, ale i to poniekąd uznawała za pozytywną cechę. Ach, gdyby tylko wiedziała, że zarówno Craig, jak i jej ukochany kuzyn, mieli drugie, tajemne życie. Niebezpieczne w dodatku, które może ściągnąć na ich bliskich problemy... ale - na szczęście - nie wiedziała, żyjąc w swoim małym, naiwnym świecie z typowymi, kobiecymi problemami.
- Swoją drogą, nie dziwi cię, że jest w takim wieku i jeszcze nie założył rodziny? - spytała, chcąc poznać punkt widzenia Evelyn. Była jedyną osobą, z którą mogła o tym porozmawiać, a teraz, kiedy trafiła im się okazja nie miał zamiaru jej przepuszczać. Zresztą, był też pretekst do takiego tematu; w innych okolicznościach jej siostra już dawno zobaczyłaby, że coś wisi w powietrzu, z kolei Estelle upierałaby się, że wszystko wytworem jej wyobraźni. - Ciekawe czemu sobie tak przedłuża młodość - dodała nagle, nie zwracając uwagi na to, jak za bardzo sobie w tej chwili pozwoliła. W normalnych okolicznościach w życiu nie powiedziałaby czegoś takiego na głos. Chyba.
Wysłuchała uważnie słów siostry; chcąc nie chcąc bały się tej samej rzeczy: ograniczenia. Estelle rozumiała tradycje i wartości, jak i to, że rodzina była najważniejsza, ale ona równie mocno kochała pracę, która była jej pasją. Zabranie jej tego byłoby bardzo bolesnym doświadczeniem.
- Alchemia jest przydatna, więc można przecież negocjować. Gdybyśmy chciały być aurorami, wtedy byłby problem. W końcu to mało kobiecy zawód, a tym bardziej dla dam - przyciągnęła do siebie kota, wtulając się nosem w jego miękkie futro. Na pytanie siostry jednak szybko uniosła na nią wzrok, marszcząc czoło w zamyśleniu. - Nie sądzę, Eve - odparła, chociaż z lekkim wahaniem. Na oku całe życie miała jednego mężczyznę. Pech, czy zrządzenie losu, nigdy jednak nie pozwalało jej na zrealizowanie swojego potajemnego wzdychania, a kiedy ów mężczyzna się zaręczył ona tylko wzruszyła ramionami. - Chociaż ostatnio dość dobrze porozumiewam się z Craigiem... - wyjawiła nagle, mając nadzieję, że jej siostra zachowa tę wiadomość dla siebie.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn raczej nie posunęłaby się do stwierdzenia, że to Estelle jest winna zniknięć Aurigi. Jeśli już, bardziej skłaniałaby się ku temu, że może to Craig Burke miał coś wspólnego z jej dziwnym zachowaniem. A jeśli nie on, to może jakieś inne problemy, być może związane z jej klientami. Evelyn zdawała sobie sprawę, że Auriga zajmowała się także zakazanymi wywarami i interesowała się niedozwoloną wiedzą, więc było całkiem możliwe, że to w związku z tym stało się coś złego. Prawdopodobnie wsiąknęła w ten świat znacznie mocniej niż Evelyn, która zaledwie prześlizgnęła się po jego powierzchni.
- Tak, to całkiem zrozumiałe. Presja rodziny... Same wkrótce poznamy jej smak – zauważyła. Tak, Craig Burke nie był już najmłodszy i zapewne odczuwał silną presję ze strony rodu, stąd jego zaręczyny z Aurigą. Jeśli te nie dojdą do skutku, presja będzie jeszcze większa. – Z tego co słyszałam przebywał przez pewien czas za granicą... Zresztą mężczyźni zwykle otrzymują więcej czasu na znalezienie narzeczonej, więc żenią się później. – Tak właśnie było. O ile kobiety powinny do dwudziestego piątego roku życia być mężatkami, tego od nich wymagano, to nierzadko spotykało się nawet trzydziestoletnich kawalerów. Mężczyzn nikt nie zmuszał do ślubu krótko po ukończeniu szkoły. Mogli dłużej zażywać wolnego życia, a i po ślubie mieli więcej swobód niż kobiety, które w większości przypadków miały rodzić dzieci oraz pięknie wyglądać u boku męża na salonach.
Evelyn czuła się rozdarta wewnętrznie; pragnęła zostać czyjąś narzeczoną, a potem żoną i spełnić obowiązek wobec rodu, ale nie chciała po drodze utracić siebie. Nie chciała, by odarto ją z pasji i ze wszystkiego, co stanowiło jej osobę. Evelyn Slughorn, świadomą siebie jednostkę, a nie pustą lalkę, której jedynym zadaniem było z uśmiechem przyjmować wszystkie polecenia męża. Czy w ich świecie w ogóle było to możliwe? Słyszała o małżeństwach, które potrafiły egzystować razem w zgodzie, a nawet kilka takich znała. Nawet ich rodzice, chociaż może nie stanowili przykładu wielkiej miłości, przez te wszystkie lata wypracowali pewne kompromisy i nauczyli się żyć obok siebie, a nie przeciwko sobie.
Perspektywa ograniczeń ją przerażała, bo w rodzinnym domu nikt nie zabraniał jej robienia tego, co było dla niej ważne. Nie musieli, skoro została dobrze wychowana i doskonale wiedziała, jakich rzeczy nie przystoi robić. Mogła rozwijać swoje zainteresowania i nikt jej w tym nie przeszkadzał, skoro prowadziła się nienagannie i nigdy nie ciągnęło jej do ludzi o nieodpowiednich poglądach i pochodzeniu. Przestrzegała rodowych wartości, a alchemia, którą się zajmowała, była dziedzictwem Slughornów i ojciec był wręcz zachwycony, że córki wykazują talent do warzenia mikstur. Nie chciałaby, żeby ktoś dla czystego kaprysu ją tego pozbawił, dlatego w tych wszystkich myślach o małżeństwie zawsze pojawiał się cień lęku, że mąż próbowałby ingerować w jej życie i decydować o tym, co mogła robić.
- Miejmy nadzieję, że nasi przyszli mężowie docenią przydatność alchemii. – Przecież małżonka obdarzona takim talentem to prawdziwy skarb, tym bardziej, że większość czarodziejów stroniła od tej dziedziny magii. – To dobry zawód dla kobiety, wymagający niemal artystycznej finezji. Co innego aurorstwo, a wbrew pozorom nie brakuje kobiet, i to nawet szlachcianek, które uganiają się po obskurnych zaułkach i spelunach, i narażają się na wpływ niebezpiecznych zaklęć – wzdrygnęła się; nie ulegało wątpliwości, że nie miała dobrego zdania o kobietach-aurorach. – Znałam kiedyś dziewczynę, która została aurorem... I pewnego dnia zdradziła swój ród, uciekając z czarodziejem półkrwi. Wyobrażasz to sobie? – Evelyn obarczała winą za to właśnie nieodpowiedni, męski zawód. Sama nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostać aurorem, było przecież tyle innych ciekawych, bezpieczniejszych zajęć dla kobiet, które pragnęły czegoś więcej niż bycia ozdobą męża. Można było zresztą szukać wrażeń w mniej nieodpowiedni i niebezpieczny sposób.
Kiedy jednak Estelle powiedziała, że dobrze porozumiewa się z Craigiem, Evelyn uniosła brwi.
- Z Craigiem? – zdziwiła się. – Nie wspominałaś, że aż tak dobrze się znacie.
Zaczęła się zastanawiać, co łączyło jej siostrę z tym mężczyzną, chociaż przecież musiała mieć świadomość, że na ten moment wciąż pozostawał narzeczonym ich kuzynki i właśnie w taki sposób go postrzegała. Miała nadzieję, że Estelle wyjaśni jej, co się kryło za tą wzmianką.
- Tak, to całkiem zrozumiałe. Presja rodziny... Same wkrótce poznamy jej smak – zauważyła. Tak, Craig Burke nie był już najmłodszy i zapewne odczuwał silną presję ze strony rodu, stąd jego zaręczyny z Aurigą. Jeśli te nie dojdą do skutku, presja będzie jeszcze większa. – Z tego co słyszałam przebywał przez pewien czas za granicą... Zresztą mężczyźni zwykle otrzymują więcej czasu na znalezienie narzeczonej, więc żenią się później. – Tak właśnie było. O ile kobiety powinny do dwudziestego piątego roku życia być mężatkami, tego od nich wymagano, to nierzadko spotykało się nawet trzydziestoletnich kawalerów. Mężczyzn nikt nie zmuszał do ślubu krótko po ukończeniu szkoły. Mogli dłużej zażywać wolnego życia, a i po ślubie mieli więcej swobód niż kobiety, które w większości przypadków miały rodzić dzieci oraz pięknie wyglądać u boku męża na salonach.
Evelyn czuła się rozdarta wewnętrznie; pragnęła zostać czyjąś narzeczoną, a potem żoną i spełnić obowiązek wobec rodu, ale nie chciała po drodze utracić siebie. Nie chciała, by odarto ją z pasji i ze wszystkiego, co stanowiło jej osobę. Evelyn Slughorn, świadomą siebie jednostkę, a nie pustą lalkę, której jedynym zadaniem było z uśmiechem przyjmować wszystkie polecenia męża. Czy w ich świecie w ogóle było to możliwe? Słyszała o małżeństwach, które potrafiły egzystować razem w zgodzie, a nawet kilka takich znała. Nawet ich rodzice, chociaż może nie stanowili przykładu wielkiej miłości, przez te wszystkie lata wypracowali pewne kompromisy i nauczyli się żyć obok siebie, a nie przeciwko sobie.
Perspektywa ograniczeń ją przerażała, bo w rodzinnym domu nikt nie zabraniał jej robienia tego, co było dla niej ważne. Nie musieli, skoro została dobrze wychowana i doskonale wiedziała, jakich rzeczy nie przystoi robić. Mogła rozwijać swoje zainteresowania i nikt jej w tym nie przeszkadzał, skoro prowadziła się nienagannie i nigdy nie ciągnęło jej do ludzi o nieodpowiednich poglądach i pochodzeniu. Przestrzegała rodowych wartości, a alchemia, którą się zajmowała, była dziedzictwem Slughornów i ojciec był wręcz zachwycony, że córki wykazują talent do warzenia mikstur. Nie chciałaby, żeby ktoś dla czystego kaprysu ją tego pozbawił, dlatego w tych wszystkich myślach o małżeństwie zawsze pojawiał się cień lęku, że mąż próbowałby ingerować w jej życie i decydować o tym, co mogła robić.
- Miejmy nadzieję, że nasi przyszli mężowie docenią przydatność alchemii. – Przecież małżonka obdarzona takim talentem to prawdziwy skarb, tym bardziej, że większość czarodziejów stroniła od tej dziedziny magii. – To dobry zawód dla kobiety, wymagający niemal artystycznej finezji. Co innego aurorstwo, a wbrew pozorom nie brakuje kobiet, i to nawet szlachcianek, które uganiają się po obskurnych zaułkach i spelunach, i narażają się na wpływ niebezpiecznych zaklęć – wzdrygnęła się; nie ulegało wątpliwości, że nie miała dobrego zdania o kobietach-aurorach. – Znałam kiedyś dziewczynę, która została aurorem... I pewnego dnia zdradziła swój ród, uciekając z czarodziejem półkrwi. Wyobrażasz to sobie? – Evelyn obarczała winą za to właśnie nieodpowiedni, męski zawód. Sama nie wyobrażała sobie, że mogłaby zostać aurorem, było przecież tyle innych ciekawych, bezpieczniejszych zajęć dla kobiet, które pragnęły czegoś więcej niż bycia ozdobą męża. Można było zresztą szukać wrażeń w mniej nieodpowiedni i niebezpieczny sposób.
Kiedy jednak Estelle powiedziała, że dobrze porozumiewa się z Craigiem, Evelyn uniosła brwi.
- Z Craigiem? – zdziwiła się. – Nie wspominałaś, że aż tak dobrze się znacie.
Zaczęła się zastanawiać, co łączyło jej siostrę z tym mężczyzną, chociaż przecież musiała mieć świadomość, że na ten moment wciąż pozostawał narzeczonym ich kuzynki i właśnie w taki sposób go postrzegała. Miała nadzieję, że Estelle wyjaśni jej, co się kryło za tą wzmianką.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Estelle pozostawała ostrożna w swoich osądach, bo wyznawała zasadę, że nigdy nie wie, na kogo trafi na swojej drodze. Być może gdyby jawnie obnosiła się ze swoimi poglądami na temat kobiet-aurorów, czy samej polityki, tak miałaby teraz więcej problemów, niż tajemnicza paczka w salonie. Być może nawet kiedyś taka kobieta-auror przyszłaby jej z pomocą, a ona czułaby się głupio ze świadomością, że wcześniej jawnie ją obrażała. Wróć, wypowiadała swoje zdanie w danej kwestii - to brzmi kulturalniej. Chcąc nie chcąc, etykieta odgrywała znaczną rolę w życiu szlacheckim. Zasady dobrego wychowania były szczegółowe i obowiązywały wszystkich, chociaż w odczuciu lady Slughorn mężczyzn trochę mniej. Przecież to mężczyzna brał je w posiadanie, opiekował się nimi, gdy ojciec je oddawał na ślubnym kobiercu; to one musiały być posłuszne jego osobie, nie na odwrót. Chociaż dom był sferą prywatną, miał również pewnego rodzaju okno wystawowe, ukazujące światu, że życie toczy się w nim tak, jak przystało na przyzwoitą i godną szacunku rodzinę: w pewien sposób Estelle by na to przystawała, dopóki nie poczułaby, że ktoś odbiera jej wolność i prawo głosu, a także nie zmusza jej do robienia czegoś wbrew swojej woli. Przecież bez porozumienia między małżonkami owe okno wystawowe zostało zakrywane, prawda?
- Miłość rządzi się swoimi prawami, Evelyn - zwróciła jej uwagę na tak z pozoru błahą kwestię jak uczucia. Nie znała tamtej dziewczyny i nie znała jej sytuacji; ale skoro tak zrobiła, to najwidoczniej miała ku temu powody - ona by tak nie postąpiła, jednak była to kwestia wychowania i wartości. Może w tamtym rodzie było za dużo swobody lub za mało zrozumienia między jego członkami? Kto wie. - Najwidoczniej tak było jej pisane. I kto wie, może jest teraz szczęśliwa, że zamiast zaaranżowanego małżeństwa wybrała kogoś, kogo naprawdę kocha? - snuła dalej; to nie tak, że nie wierzyła w miłość między szlachciankami i szlachciankami, którzy przeważnie mieli mierne prawo głosu. Po prostu zauważyła już dość dawno, że jakiś procent tych małżeństw był w jej odczuciu nieszczery; być może ktoś uważał, że ślub stanowił jedynie kontrakt między dwiema rodzinami, łącząc wspólne interesy, ale czy nie było to egoistyczne zachowanie? Czy dało się w ogóle nauczyć "kochać"?
- I nie martwi się teraz, że zostanie starą panną - dodała nagle, na koniec, jakby sama próbowała się przekonać, że nie spojrzałaby krzywo na czarną owcę danego rodu. Zachowanie Estelle było dzisiejszego wieczoru nadzwyczaj pokojowe, bujające w obłokach i krążące szczególnie wokół dwóch tematów, jakimi były uczucia i rodzina Burke. Nie miała na to usprawiedliwienia, a jeszcze chwila i wreszcie powie wszystko, co spychała uporczywie do swojej nieświadomości, która powinna zostać nieuświadomiona.
- W każdym razie dziwi mnie to, że jeszcze nikogo nam nie wybrano. Może czekają, aż same się za to weźmiemy? Jakkolwiek by to absurdalnie brzmiało musi być jakiś powód, dla którego ojciec nie oddał nas poprzednim kandydatom. Nie sądzisz? - nie myślała o tym zbyt często; kiedy jednak zaczynała dochodziła do takich samych wniosków: ich ojciec albo chciał, żeby zostały same, z rodziną albo chciał, żeby pokierowały się tymi przeklętymi uczuciami.
Spąsowiała, słysząc zarzut siostry. Faktycznie, znała się z Craigiem całkiem dobrze, a Evelyn o tym nie wiedziała. Nie wiedziała też, że u Estelle cały ambaras polegał na lokowaniu uczuć tylko i wyłącznie w Burke'ach. Jak nie jednym, od dziecka, to nieświadomie w drugim. O tym drugim zaczęła myśleć dopiero od niedawna, wypierając z pamięci jeden z wieczorów kilka miesięcy temu kiedy przesadziła niezbyt po szlachecku z alkoholem, kradnąc Craigowi pocałunek. Mały, co prawda, ale skutecznie odsuwający ją od niego i powodujący, że go unikała jak akromantuli; zresztą, swego czasu dochodziła do wniosku, że wolałaby spotkać na swojej drodze wielkiego, owłosionego pająka, niż lorda Burke we własnej osobie. Nikt poza nimi nie wiedział o tamtej sytuacji - na szczęście - chociaż nie czuła się już tak, jakby zrobiła coś karygodnego. Znacznie gorzej wyglądałoby to z osobą brzydkiej krwi.
- Tak... wyszło. Nasza znajomość trochę się zacieśniła po powrocie z Francji i nawet jeszcze przez chwilę tam, na miejscu. Śmiem twierdzić, że Auriga miałaby się u jego boku dobrze. Ceni sobie alchemików i nas, jako ród, dlatego nie wierzę w to, że on jest przyczyną zniknięć naszej drogiej kuzynki. A przede wszystkim nie zabraniałby jej pracy w zawodzie - odparła po chwili namysłu, dla uspokojenia przesuwając dłonią po sierści kota. Och, i czemu ona opisywała go w samych superlatywach?! Gdyby robiła to specjalnie! Ale nie, te słowa przychodziły jej z zadziwiającą łatwością.
- Miłość rządzi się swoimi prawami, Evelyn - zwróciła jej uwagę na tak z pozoru błahą kwestię jak uczucia. Nie znała tamtej dziewczyny i nie znała jej sytuacji; ale skoro tak zrobiła, to najwidoczniej miała ku temu powody - ona by tak nie postąpiła, jednak była to kwestia wychowania i wartości. Może w tamtym rodzie było za dużo swobody lub za mało zrozumienia między jego członkami? Kto wie. - Najwidoczniej tak było jej pisane. I kto wie, może jest teraz szczęśliwa, że zamiast zaaranżowanego małżeństwa wybrała kogoś, kogo naprawdę kocha? - snuła dalej; to nie tak, że nie wierzyła w miłość między szlachciankami i szlachciankami, którzy przeważnie mieli mierne prawo głosu. Po prostu zauważyła już dość dawno, że jakiś procent tych małżeństw był w jej odczuciu nieszczery; być może ktoś uważał, że ślub stanowił jedynie kontrakt między dwiema rodzinami, łącząc wspólne interesy, ale czy nie było to egoistyczne zachowanie? Czy dało się w ogóle nauczyć "kochać"?
- I nie martwi się teraz, że zostanie starą panną - dodała nagle, na koniec, jakby sama próbowała się przekonać, że nie spojrzałaby krzywo na czarną owcę danego rodu. Zachowanie Estelle było dzisiejszego wieczoru nadzwyczaj pokojowe, bujające w obłokach i krążące szczególnie wokół dwóch tematów, jakimi były uczucia i rodzina Burke. Nie miała na to usprawiedliwienia, a jeszcze chwila i wreszcie powie wszystko, co spychała uporczywie do swojej nieświadomości, która powinna zostać nieuświadomiona.
- W każdym razie dziwi mnie to, że jeszcze nikogo nam nie wybrano. Może czekają, aż same się za to weźmiemy? Jakkolwiek by to absurdalnie brzmiało musi być jakiś powód, dla którego ojciec nie oddał nas poprzednim kandydatom. Nie sądzisz? - nie myślała o tym zbyt często; kiedy jednak zaczynała dochodziła do takich samych wniosków: ich ojciec albo chciał, żeby zostały same, z rodziną albo chciał, żeby pokierowały się tymi przeklętymi uczuciami.
Spąsowiała, słysząc zarzut siostry. Faktycznie, znała się z Craigiem całkiem dobrze, a Evelyn o tym nie wiedziała. Nie wiedziała też, że u Estelle cały ambaras polegał na lokowaniu uczuć tylko i wyłącznie w Burke'ach. Jak nie jednym, od dziecka, to nieświadomie w drugim. O tym drugim zaczęła myśleć dopiero od niedawna, wypierając z pamięci jeden z wieczorów kilka miesięcy temu kiedy przesadziła niezbyt po szlachecku z alkoholem, kradnąc Craigowi pocałunek. Mały, co prawda, ale skutecznie odsuwający ją od niego i powodujący, że go unikała jak akromantuli; zresztą, swego czasu dochodziła do wniosku, że wolałaby spotkać na swojej drodze wielkiego, owłosionego pająka, niż lorda Burke we własnej osobie. Nikt poza nimi nie wiedział o tamtej sytuacji - na szczęście - chociaż nie czuła się już tak, jakby zrobiła coś karygodnego. Znacznie gorzej wyglądałoby to z osobą brzydkiej krwi.
- Tak... wyszło. Nasza znajomość trochę się zacieśniła po powrocie z Francji i nawet jeszcze przez chwilę tam, na miejscu. Śmiem twierdzić, że Auriga miałaby się u jego boku dobrze. Ceni sobie alchemików i nas, jako ród, dlatego nie wierzę w to, że on jest przyczyną zniknięć naszej drogiej kuzynki. A przede wszystkim nie zabraniałby jej pracy w zawodzie - odparła po chwili namysłu, dla uspokojenia przesuwając dłonią po sierści kota. Och, i czemu ona opisywała go w samych superlatywach?! Gdyby robiła to specjalnie! Ale nie, te słowa przychodziły jej z zadziwiającą łatwością.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Evelyn również nie wypowiadała takich poglądów publicznie. O jej przekonaniach w tych kwestiach wiedziały tylko zaufane osoby z kręgu rodziny. Można było odnieść wrażenie, że w tych czasach skrajności były niebezpieczne – zarówno jeśli dotyczyły postaw promugolskich, jak i antymugolskich. Evelyn zresztą nigdy nie była skrajna w poglądach. Była konserwatywna i staroświecka, bo tak ją wychowano, ale nie ziała otwartą nienawiścią. Po prostu nie rozumiała pewnych rzeczy, a w szczególności zdrady krwi. Praca w męskim zawodzie zdecydowanie bladła w obliczu tak odrażającego czynu, jakim było odwrócenie się od rodu i otwarte splunięcie na jego tradycje. Nie rozumiała, czym jest prawdziwa miłość, bo nigdy jej nie zaznała i nie pojmowała, jak serce osoby dobrze urodzonej może zacząć mocniej bić dla szlamy lub, o zgrozo, mugola. Jak to w ogóle było możliwe? Sama wierzyła w swój zdrowy rozsądek i to, że nie potrafiłaby obdarzyć byle szlamy takimi względami. Jej serce musiało być zarezerwowane dla kogoś o odpowiednim pochodzeniu.
- Wolałabym zostać starą panną niż zdradzić rodzinę – powiedziała zdecydowanie. – Nie wierzę w miłość ponad podziałami. To... niewłaściwe. Nie możemy myśleć wyłącznie o własnym szczęściu, a także o naszej rodzinie i jej oczekiwaniach wobec nas. Oczekiwaniach, które nierozerwalnie wiążą się z tym, kim się urodziłyśmy.
Zaaranżowane małżeństwa kończyły się różnie. Rzadko rodziła się w nich miłość, ale taki już był skutek uboczny ich pochodzenia, musieli dbać o swoją krew i korzenie, a także o zachowanie szlacheckich tradycji, wychodząc za mąż tylko za osoby z odpowiedniego kręgu. Było ich coraz mniej, więc tym bardziej musieli zatroszczyć się o przyszłość rodu.
O samej sprawie o swojej dawnej znajomej nie wiedziała zbyt wiele, jedynie słyszała pogłoski o jej wydziedziczeniu i ucieczce z czarodziejem nieczystej krwi. Naprawdę nie pojmowała, jak można było tak zrobić i wolała obarczać winą nieodpowiednie dla szlachcianki zajęcie tej kobiety. Może niebezpieczeństwa, na które były narażona, pomieszały jej w głowie i sprawiły, że zapomniała o rodowych wartościach? Sama nie wiedziała, jak odnosiłaby się do niej, gdyby nagle ją spotkała. Dawna znajomość na pewno musiałaby stracić rację bytu, ze zdrajcami krwi nie wypadało przecież nawet rozmawiać dobrze wychowanym damom. Ojciec zawsze przestrzegał je, jak kończyli zdrajcy: odcięci od swojego rodu, samotni w obcym świecie zwykłych ludzi musieli radzić sobie sami i niejednokrotnie kończyli w nędzy, karmiąc się mrzonkami o wielkiej miłości.
Dziwiła ją nieco ta wyrozumiałość Estelle, ale z ich dwójki jej starsza siostra zawsze była tą bardziej uczuciową, więc pewnie łatwiej mogła postawić się w sytuacji zdrajczyni niż Evelyn, która zupełnie nie rozumiała takiego postępowania. Westchnęła tylko, wpatrując się ponuro w wiszący nad ich głowami baldachim i zastanawiając się, dlaczego tak wielu młodych ludzi decydowało się odwrócić od swoich rodzin.
- Myślę, że ojciec nas chronił. Chciał, żebyśmy zdobyły alchemiczne wykształcenie, poznały lepiej dziedzictwo naszego rodu, zanim wyda nas za mąż. A może dotychczasowi kandydaci z różnych względów mu nie odpowiadali? Wiesz, jaki jest ojciec – powiedziała cicho. Wiedziała też, że gdyby nie miały starszych braci, a byłyby same, odczułyby większą presję i z pewnością byłyby już teraz mężatkami lub przynajmniej miałyby za sobą zaręczyny. Ale priorytetem byli męscy potomkowie, którzy zresztą byli sporo starsi od dziewcząt i z oczywistych względów mieli już za sobą zawarcie małżeństw.
Evelyn nie wiedziała o relacjach siostry z Burke’ami. Sama spośród ich grona utrzymywała kontakty głównie z Wynonną, Edgarem oraz jego żoną. O zdarzeniu pomiędzy Estelle i Craigiem nie wiedziała, z pewnością jej wtedy przy nich nie było, więc i później nie była niczego świadoma. Teraz jednak, gdy siostra zaczynała mówić, spojrzała na nią z uwagą, zastanawiając się nad tą znajomością.
- Więc myślisz, że to nie on za tym stoi? Nie on skrzywdził Aurigę? – zapytała, zauważając jednak, że Estelle bardzo pozytywnie wypowiadała się o zaletach Craiga Burke, co jeszcze wyraźniej sugerowało istniejącą pomiędzy nimi zażyłość. – Mam nadzieję, że wiesz, co mówisz i że faktycznie nie jest odpowiedzialny za to, co się z nią dzieje.
- Wolałabym zostać starą panną niż zdradzić rodzinę – powiedziała zdecydowanie. – Nie wierzę w miłość ponad podziałami. To... niewłaściwe. Nie możemy myśleć wyłącznie o własnym szczęściu, a także o naszej rodzinie i jej oczekiwaniach wobec nas. Oczekiwaniach, które nierozerwalnie wiążą się z tym, kim się urodziłyśmy.
Zaaranżowane małżeństwa kończyły się różnie. Rzadko rodziła się w nich miłość, ale taki już był skutek uboczny ich pochodzenia, musieli dbać o swoją krew i korzenie, a także o zachowanie szlacheckich tradycji, wychodząc za mąż tylko za osoby z odpowiedniego kręgu. Było ich coraz mniej, więc tym bardziej musieli zatroszczyć się o przyszłość rodu.
O samej sprawie o swojej dawnej znajomej nie wiedziała zbyt wiele, jedynie słyszała pogłoski o jej wydziedziczeniu i ucieczce z czarodziejem nieczystej krwi. Naprawdę nie pojmowała, jak można było tak zrobić i wolała obarczać winą nieodpowiednie dla szlachcianki zajęcie tej kobiety. Może niebezpieczeństwa, na które były narażona, pomieszały jej w głowie i sprawiły, że zapomniała o rodowych wartościach? Sama nie wiedziała, jak odnosiłaby się do niej, gdyby nagle ją spotkała. Dawna znajomość na pewno musiałaby stracić rację bytu, ze zdrajcami krwi nie wypadało przecież nawet rozmawiać dobrze wychowanym damom. Ojciec zawsze przestrzegał je, jak kończyli zdrajcy: odcięci od swojego rodu, samotni w obcym świecie zwykłych ludzi musieli radzić sobie sami i niejednokrotnie kończyli w nędzy, karmiąc się mrzonkami o wielkiej miłości.
Dziwiła ją nieco ta wyrozumiałość Estelle, ale z ich dwójki jej starsza siostra zawsze była tą bardziej uczuciową, więc pewnie łatwiej mogła postawić się w sytuacji zdrajczyni niż Evelyn, która zupełnie nie rozumiała takiego postępowania. Westchnęła tylko, wpatrując się ponuro w wiszący nad ich głowami baldachim i zastanawiając się, dlaczego tak wielu młodych ludzi decydowało się odwrócić od swoich rodzin.
- Myślę, że ojciec nas chronił. Chciał, żebyśmy zdobyły alchemiczne wykształcenie, poznały lepiej dziedzictwo naszego rodu, zanim wyda nas za mąż. A może dotychczasowi kandydaci z różnych względów mu nie odpowiadali? Wiesz, jaki jest ojciec – powiedziała cicho. Wiedziała też, że gdyby nie miały starszych braci, a byłyby same, odczułyby większą presję i z pewnością byłyby już teraz mężatkami lub przynajmniej miałyby za sobą zaręczyny. Ale priorytetem byli męscy potomkowie, którzy zresztą byli sporo starsi od dziewcząt i z oczywistych względów mieli już za sobą zawarcie małżeństw.
Evelyn nie wiedziała o relacjach siostry z Burke’ami. Sama spośród ich grona utrzymywała kontakty głównie z Wynonną, Edgarem oraz jego żoną. O zdarzeniu pomiędzy Estelle i Craigiem nie wiedziała, z pewnością jej wtedy przy nich nie było, więc i później nie była niczego świadoma. Teraz jednak, gdy siostra zaczynała mówić, spojrzała na nią z uwagą, zastanawiając się nad tą znajomością.
- Więc myślisz, że to nie on za tym stoi? Nie on skrzywdził Aurigę? – zapytała, zauważając jednak, że Estelle bardzo pozytywnie wypowiadała się o zaletach Craiga Burke, co jeszcze wyraźniej sugerowało istniejącą pomiędzy nimi zażyłość. – Mam nadzieję, że wiesz, co mówisz i że faktycznie nie jest odpowiedzialny za to, co się z nią dzieje.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miłość... i co z niej przychodziło dobrego? Czy w świecie szlacheckim ktokolwiek zawierał małżeństwa z miłości? W końcu te aranżowane były lepsze, kiedy jasno pokazywało się zasady i wymagania wobec przyszłego partnera. Lady Slughorn miała czasem wrażenie, że osoby z jej krwią są emocjonalnymi bakteriami, niezdolnymi do uczuć. Ale co jej przyjdzie z buntowania się? Nic. Nie skomentowała słów Evelyn, machnąwszy tylko ręką. Nie miała zamiaru jej tłumaczyć, że pomimo wielkiej miłości do rodziny, nie może być nieszczęśliwa z powodu niewłaściwego wyboru. Tak jak ona. Po tamtej przygodzie z chłopcem o brudnej krwi, którego naprawdę darzyła szczególnym uczuciem, czuła się niezdolna do podobnych uczuć względem kogoś innego. Nie mówiła o tym głośno, bo o samej historii wiedziała tylko ona i jej siostra. Na szczęście.
A ojciec, cóż, żył w swoim świecie. Estelle czasami sama nie rozumiała jego decyzji i daleko jej było do zastanawiania się nad ich słusznością.
- Ciekawe z jakich. Woli czekać, aż obie staniemy się starymi pannami, by ośmieszano nas przed resztą? Nie jestem pewna, czy tego oczekuje - odparła niezadowolona. Nie, żeby było jej śpieszno do ślubu. Co to, to nie! Po prostu nie chciała wpełznąć na języki największych plotkar salonowych. Chciała spokoju. Nic więcej.
W zasadzie nigdy nie przyszła jej do głowy myśl, by uważać Craiga za winnego zniknięcia Aurigi. I nawet jak teraz próbowała sobie wyobrazić sytuację od tej strony to dochodziła do jednego i tego samego wniosku: po co miałby coś takiego robić? Rodzina zgodziła się na ślub, rody były swoimi sojusznikami, a Burke dostarczałby im ingrediencji, z kolei one robiłyby swoje cudowne eliksiry... nie istniał żaden realny powód, dla którego ów niedoszły narzeczony ich kuzynki miałby ją porywać, czy ukrywać. A jeśli tak robił, to najwidoczniej był wybitnym kłamcą lub Estelle straciła naturalną czujność i intuicję. Jak na razie intuicja podpowiadała jej, że kuzynka nie wróci i nie ma z tym nic nikt wspólnego z ich bliskiego otoczenia. Po prostu.
Uniosła ponownie wzrok na siostrę, jednak tylko na chwilkę; zaraz potem znowu błądziła spojrzeniem po sierści swojego kota, zabandażowanych dłoniach, ścianach i świeczce nieopodal łóżka. Gdyby teraz siostra zapytała, czy dałaby sobie odciąć rękę za zaufanie jakim darzyła Craiga to niestety musiałaby odmówić. Estelle tak naprawdę nie ufała nikomu, poza Evelyn i swoimi rodzicami. Nawet najukochańszego kuzyna darzyła ograniczonym zaufaniem, chociaż mógł sobie nie zdawać z tego sprawy. I nie musiał. To i tak nic zmieniało w ich relacji.
- Evelyn, nie istnieje żaden racjonalny powód, dla którego miałby ją skrzywdzić. Nie sądzisz? - zaczęła, robiąc stosowną pauzę, by pozbierać słowa. - Byli w sobie zakochani i nie możesz im tego odmówić. Sama widziałaś jak zachowywali się w naszym towarzystwie. Poza tym, któż normalny wymierzałby taki cios w ród, z którym wszedł w pozytywne stosunki? Toż to istne samobójstwo - ach ten pragmatyzm! Tatuś mógłby być z niej dumny! W końcu większość szlachcianek nie umiała myśleć w ten sposób, a przynajmniej ona do tej pory nie miała okazji się z takimi spotykać.
Zmęczona rozmową wtuliła się policzkiem w jedwabną poszewkę, wzdychając ciężko.
A ojciec, cóż, żył w swoim świecie. Estelle czasami sama nie rozumiała jego decyzji i daleko jej było do zastanawiania się nad ich słusznością.
- Ciekawe z jakich. Woli czekać, aż obie staniemy się starymi pannami, by ośmieszano nas przed resztą? Nie jestem pewna, czy tego oczekuje - odparła niezadowolona. Nie, żeby było jej śpieszno do ślubu. Co to, to nie! Po prostu nie chciała wpełznąć na języki największych plotkar salonowych. Chciała spokoju. Nic więcej.
W zasadzie nigdy nie przyszła jej do głowy myśl, by uważać Craiga za winnego zniknięcia Aurigi. I nawet jak teraz próbowała sobie wyobrazić sytuację od tej strony to dochodziła do jednego i tego samego wniosku: po co miałby coś takiego robić? Rodzina zgodziła się na ślub, rody były swoimi sojusznikami, a Burke dostarczałby im ingrediencji, z kolei one robiłyby swoje cudowne eliksiry... nie istniał żaden realny powód, dla którego ów niedoszły narzeczony ich kuzynki miałby ją porywać, czy ukrywać. A jeśli tak robił, to najwidoczniej był wybitnym kłamcą lub Estelle straciła naturalną czujność i intuicję. Jak na razie intuicja podpowiadała jej, że kuzynka nie wróci i nie ma z tym nic nikt wspólnego z ich bliskiego otoczenia. Po prostu.
Uniosła ponownie wzrok na siostrę, jednak tylko na chwilkę; zaraz potem znowu błądziła spojrzeniem po sierści swojego kota, zabandażowanych dłoniach, ścianach i świeczce nieopodal łóżka. Gdyby teraz siostra zapytała, czy dałaby sobie odciąć rękę za zaufanie jakim darzyła Craiga to niestety musiałaby odmówić. Estelle tak naprawdę nie ufała nikomu, poza Evelyn i swoimi rodzicami. Nawet najukochańszego kuzyna darzyła ograniczonym zaufaniem, chociaż mógł sobie nie zdawać z tego sprawy. I nie musiał. To i tak nic zmieniało w ich relacji.
- Evelyn, nie istnieje żaden racjonalny powód, dla którego miałby ją skrzywdzić. Nie sądzisz? - zaczęła, robiąc stosowną pauzę, by pozbierać słowa. - Byli w sobie zakochani i nie możesz im tego odmówić. Sama widziałaś jak zachowywali się w naszym towarzystwie. Poza tym, któż normalny wymierzałby taki cios w ród, z którym wszedł w pozytywne stosunki? Toż to istne samobójstwo - ach ten pragmatyzm! Tatuś mógłby być z niej dumny! W końcu większość szlachcianek nie umiała myśleć w ten sposób, a przynajmniej ona do tej pory nie miała okazji się z takimi spotykać.
Zmęczona rozmową wtuliła się policzkiem w jedwabną poszewkę, wzdychając ciężko.
better never means better for everyone. it always means worse for some.
Estelle Slughorn
Zawód : alchemik w św. Mungu
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
better never means better for everyone. it always means worse for some.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Pokój Evelyn
Szybka odpowiedź