Brama główna
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Brama główna
Brama główna do pałacu Yaxley'ów nie jest jedną z okazalszych, ale niechciani goście nie powinni tego bagatelizować. Wierne trolle przepędzą każdego, kto ośmieli się przekroczyć jej próg bez zgody domowników. Od części zewnętrznej droga nie jest utwardzana, ale po drugiej stronie zmienia nawierzchnię, a wzdłuż niej do samej posiadłości biegną oddalone od siebie w identycznej odległości ławki. Brama główna często stanowi cel rodzinnych spacerów.
Na pomieszczenie nałożone jest: bubonemThey call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
28.11.
Co w listopadowe popołudnie robi młoda, rudowłosa charłaczka błąkająca się po Nokturnie z nudów i usiłująca nie wyzionąć ducha z zimna? Ha! Oczywiście, że znajduje okaleczone zwierzęta. Nie jednak jak typowe dzieci szczury, gołębie, robaczki i glizdy, a sowę!
I to jaką sowę - dużego, groźnie wyglądającego puchacza, który łypał na nią (i pewnie każdego innego przechodnia, jakiego zdołał złapać spojrzeniem) wzrokiem, jakby miał ochotę wyssać je duszę, po czym powoli, małymi kęsami delektować się nią na oczach dziewczyny.
Jako osoba obdarzona niezwykłym instynktem samozachowawczym, jedyną chyba cechą rozbudowaną równie słabo, lub mniej niż wierność rodzinie, oraz olbrzymią miłością do zwierząt, dziewczyna postanowiła podejść i sprawdzić, czemu to zwierzę nie leci, jak zapewne powinno, a idzie (co nędznie mu w śniegu szło).
Po krótkiej walce (i kilku wyjątkowo celnych dziobnięciach ze strony puchacza) udało jej się dojść do faktu, że sowa musiała zostać zaatakowana (brawo, Sherlocku, powyrywana część piór i chyba złamane skrzydło, jak na to wpadłaś?) przez inne zwierzę. A może zaklęcie? Wcześniej trudno było to zobaczyć, bo zwierzę dumnie broniło okaleczonej kończyny. Cóż, Char nie była i nigdy nie będzie weterynarzem, więc jedynym, co mogła zrobić to sprawdzić jej adres (zerknięcie w odpowiednie miejsce także przypłaciła kilkoma solidnymi dziobnięciami) doszła do wniosku, e jedynym, co może w zaistniałej sytuacji zrobić jest zaniesienie tej bestii (która chyba nadal upiera się, że doręczy swój list, choćby miała umrzeć w drodze) do właściciela.
Wydawanie pieniędzy na Błędnego Rycerza nie było marzeniem jej życia jako, że zwykle nie miała ich wiele, ale zwierzę okazało się mieszkać zbyt daleko i być zbyt waleczne, by w grę wchodził spacer. Nie, żeby warunki atmosferyczne i jej nie-zimowy płaszcz nie wrzuciły kilku głosów do urny za wyrzuceniem pieniędzy w przejazd. Tak, czy inaczej - dziewczyna dotarła w końcu w jedno z bardziej mrocznych miejsc, w jakich się w swoim życiu znajdowała.
Nie wyglądało to kusząco i coraz bardziej jasnym było, że ma do czynienia z jakimś ważnym, wielkim rodem. Zapewne niezbyt chętnym w stosunku do takich, jak ona. Nie zdążyła jednak się więcej nad tym zastanowić (a sprawdzać więcej nie zamierzała, w trakcie podróży i tak walczyła z atakami sowy, którą w dziwny sposób chyba polubiła!), bo usłyszała bardzo ciężkie kroki. Bardzo ciężkie. Na pewno nie ludzkie. Na pewno należące do czegoś groźnego, co nie lubi charłaczek pałętających się po tych okolicach.
Nie udało jej się nie krzyknąć, kiedy pierwszy raz w swoim życiu zobaczyła na własne oczy prawdziwego trolla. Zacisnęła ręce mocniej na sowie i zaczęła się wycofywać. Jej miłość do wszelkiego rodzaju istot była wielka, a jednak bardzo lubiła swoje życie.
- Jacy psychopaci muszą tu mieszkać! - tyle tylko zdołała wyrazić swoje przerażenie i oburzenie, a wbiegła pod drzewa w nadziei, że TO COŚ postanowi jej nie zamordować. W razie czego między drzewami łatwiej będzie uciekać.
Czy to realne, żeby z natury bardzo blada, do tego przemarznięta, a więc bledsza dziewczyna zrobiła się blada ze strachu? W każdym razie była bliska wyzionięcia ducha i wyraźnie było to po niej widać.
Co w listopadowe popołudnie robi młoda, rudowłosa charłaczka błąkająca się po Nokturnie z nudów i usiłująca nie wyzionąć ducha z zimna? Ha! Oczywiście, że znajduje okaleczone zwierzęta. Nie jednak jak typowe dzieci szczury, gołębie, robaczki i glizdy, a sowę!
I to jaką sowę - dużego, groźnie wyglądającego puchacza, który łypał na nią (i pewnie każdego innego przechodnia, jakiego zdołał złapać spojrzeniem) wzrokiem, jakby miał ochotę wyssać je duszę, po czym powoli, małymi kęsami delektować się nią na oczach dziewczyny.
Jako osoba obdarzona niezwykłym instynktem samozachowawczym, jedyną chyba cechą rozbudowaną równie słabo, lub mniej niż wierność rodzinie, oraz olbrzymią miłością do zwierząt, dziewczyna postanowiła podejść i sprawdzić, czemu to zwierzę nie leci, jak zapewne powinno, a idzie (co nędznie mu w śniegu szło).
Po krótkiej walce (i kilku wyjątkowo celnych dziobnięciach ze strony puchacza) udało jej się dojść do faktu, że sowa musiała zostać zaatakowana (brawo, Sherlocku, powyrywana część piór i chyba złamane skrzydło, jak na to wpadłaś?) przez inne zwierzę. A może zaklęcie? Wcześniej trudno było to zobaczyć, bo zwierzę dumnie broniło okaleczonej kończyny. Cóż, Char nie była i nigdy nie będzie weterynarzem, więc jedynym, co mogła zrobić to sprawdzić jej adres (zerknięcie w odpowiednie miejsce także przypłaciła kilkoma solidnymi dziobnięciami) doszła do wniosku, e jedynym, co może w zaistniałej sytuacji zrobić jest zaniesienie tej bestii (która chyba nadal upiera się, że doręczy swój list, choćby miała umrzeć w drodze) do właściciela.
Wydawanie pieniędzy na Błędnego Rycerza nie było marzeniem jej życia jako, że zwykle nie miała ich wiele, ale zwierzę okazało się mieszkać zbyt daleko i być zbyt waleczne, by w grę wchodził spacer. Nie, żeby warunki atmosferyczne i jej nie-zimowy płaszcz nie wrzuciły kilku głosów do urny za wyrzuceniem pieniędzy w przejazd. Tak, czy inaczej - dziewczyna dotarła w końcu w jedno z bardziej mrocznych miejsc, w jakich się w swoim życiu znajdowała.
Nie wyglądało to kusząco i coraz bardziej jasnym było, że ma do czynienia z jakimś ważnym, wielkim rodem. Zapewne niezbyt chętnym w stosunku do takich, jak ona. Nie zdążyła jednak się więcej nad tym zastanowić (a sprawdzać więcej nie zamierzała, w trakcie podróży i tak walczyła z atakami sowy, którą w dziwny sposób chyba polubiła!), bo usłyszała bardzo ciężkie kroki. Bardzo ciężkie. Na pewno nie ludzkie. Na pewno należące do czegoś groźnego, co nie lubi charłaczek pałętających się po tych okolicach.
Nie udało jej się nie krzyknąć, kiedy pierwszy raz w swoim życiu zobaczyła na własne oczy prawdziwego trolla. Zacisnęła ręce mocniej na sowie i zaczęła się wycofywać. Jej miłość do wszelkiego rodzaju istot była wielka, a jednak bardzo lubiła swoje życie.
- Jacy psychopaci muszą tu mieszkać! - tyle tylko zdołała wyrazić swoje przerażenie i oburzenie, a wbiegła pod drzewa w nadziei, że TO COŚ postanowi jej nie zamordować. W razie czego między drzewami łatwiej będzie uciekać.
Czy to realne, żeby z natury bardzo blada, do tego przemarznięta, a więc bledsza dziewczyna zrobiła się blada ze strachu? W każdym razie była bliska wyzionięcia ducha i wyraźnie było to po niej widać.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Morgoth był cierpliwym człowiekiem. Potrafił znieść głupotę innych ludzi, krótkowzroczność, zmiany pogodowe, nawet dziwne wahania nastrojów swojej siostry. Od rana jednak nie mógł usiedzieć na miejscu. Gdy tylko usiadł na fotelu, wstawał i przechodził dalej, irytując tym Leię. Ta grymasiła już zresztą od paru dni, czego powodem musiał być opóźniający się list od przyjaciółki. Młody Yaxley również czekał na odpowiedź. Lub właściwie powrót Kylo. Wysłał puchacza dwa dni wcześniej, wierząc w to, że jego niestrudzona sowa dotrze na miejsce i wróci nim słońce będzie w zenicie następnego dnia. Kylo pokonywał tę drogę kilka razy i nigdy się nie spóźniał. Jego nieobecność mocno martwiła Morgotha, dla którego sprawa zawarta w liście i odpowiedź na nią były bardzo ważne. Wątpił, żeby coś stało się z jego posłańcem. W końcu mało która sowa była tak wytrwała i sprytna jak puchacz. Może chodziło o to, że adresat nie mógł odpowiedzieć od razu? Ale w takim razie dlaczego nie odesłał sowy z powrotem do domu? Nie podobała mu się ta sytuacja i miał nadzieję, że szybko się rozwiąże.
Akurat siedzieli z matką i Leią w salonie. Obie kobiety czytały, przy czym pani Yaxley notowała informacje do nowego artykułu. Morgoth siedział w fotelu z wysokim oparciem, co chwila przejeżdżając palcami we włosach. Jego siostra westchnęła głęboko i w chwilę później do salonu wszedł jeden ze służących.
- Przepraszam bardzo, ale system bezpieczeństwa wykrył czyjąś obecność przy bramie głównej.
Zwracał się do Morgo, który w końcu podniósł na niego spojrzenie.
- Trolle się tym zajmą - odparł, nie spodziewając się odzewu.
- I tak właśnie zrobiły, sir - odpowiedział służący, po czym kontynuował:
- Sęk w tym, że nie mogą go złapać.
Morgoth zmarszczył brwi, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
- Wysłać kogoś by się tym zajął? - spytał służący, doganiając swojego pana i zrównając się z nim.
- Nie - odpowiedział Yaxley. Siedzenie bezczynnie źle na niego wpływało. Każda okazja do oderwania myśli od frasującego problemu była dobra. - Sam się tym zajmę.
Pozwolił, by mężczyzna pomógł mu zarzucić płaszcz, po czym wyszedł przed dom i teleportował się pod główną bramę. Zauważył przy jednym z większych drzew grupę trolli, które najwyraźniej bezskutecznie próbowały wydostać nieproszonego gościa. Morgoth zastanawiał się, kto był na tyle bezmyślny, by wejść na teren ich posiadłości bez upoważnienia? - Odsuńcie się - rzucił do trolli, idąc w stronę drzewa. Stworzenia cofnęły się przed nim, rozsuwając na boki i robiąc przejście pośrodku. Yaxley wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę ukrytego w szczelinie rośliny człowieka. - Co ty tu robisz?! - spytał ostro, ale zaraz na jego twarzy gniew zmienił się w zaskoczenie, gdy zobaczył twarz dziecka. Dziecka, które już kiedyś widział.
Akurat siedzieli z matką i Leią w salonie. Obie kobiety czytały, przy czym pani Yaxley notowała informacje do nowego artykułu. Morgoth siedział w fotelu z wysokim oparciem, co chwila przejeżdżając palcami we włosach. Jego siostra westchnęła głęboko i w chwilę później do salonu wszedł jeden ze służących.
- Przepraszam bardzo, ale system bezpieczeństwa wykrył czyjąś obecność przy bramie głównej.
Zwracał się do Morgo, który w końcu podniósł na niego spojrzenie.
- Trolle się tym zajmą - odparł, nie spodziewając się odzewu.
- I tak właśnie zrobiły, sir - odpowiedział służący, po czym kontynuował:
- Sęk w tym, że nie mogą go złapać.
Morgoth zmarszczył brwi, po czym wstał i skierował się do wyjścia.
- Wysłać kogoś by się tym zajął? - spytał służący, doganiając swojego pana i zrównając się z nim.
- Nie - odpowiedział Yaxley. Siedzenie bezczynnie źle na niego wpływało. Każda okazja do oderwania myśli od frasującego problemu była dobra. - Sam się tym zajmę.
Pozwolił, by mężczyzna pomógł mu zarzucić płaszcz, po czym wyszedł przed dom i teleportował się pod główną bramę. Zauważył przy jednym z większych drzew grupę trolli, które najwyraźniej bezskutecznie próbowały wydostać nieproszonego gościa. Morgoth zastanawiał się, kto był na tyle bezmyślny, by wejść na teren ich posiadłości bez upoważnienia? - Odsuńcie się - rzucił do trolli, idąc w stronę drzewa. Stworzenia cofnęły się przed nim, rozsuwając na boki i robiąc przejście pośrodku. Yaxley wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę ukrytego w szczelinie rośliny człowieka. - Co ty tu robisz?! - spytał ostro, ale zaraz na jego twarzy gniew zmienił się w zaskoczenie, gdy zobaczył twarz dziecka. Dziecka, które już kiedyś widział.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Cóż za piękne przywitanie! Człowiek tu się stara zaplusować, złapać dobrą karmę, spełnić dobry uczynek, a witają go trolle leśne, cholernie agresywne istoty! Cóż mogła zrobić Char, jeśli nie rzucić się do ucieczki? Już dawno odkryła, że sowa sporo waży, ale nie zamierzała je wyrzucić - i tak była pewna, że nie ucieknie daleko, aż tak szybko to ona niestety nie biega.
Na szczęście zdołała wypatrzyć szczelinę w jednym z dużych drzew, więc nie zastanawiając się bardziej wcisnęła się w nią, modląc się do wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszała, by te durne trolle nie rozwaliły drzewa, lub nie zdołały jej w inny sposób wyciągnąć.
Bała się. Jasne, że się bała. Dobrych kilka minut trolle usiłowały ją wydobyć i była pewna, że jeśli nie trafi jej się pomoc, w końcu uda im się to zrobić. Nie ważne, jak. Albo zamarznie tutaj w nocy, siedząc w takim miejscu, kiedy temperatura spadnie. Albo cholerny puchacz po prostu ją zadziobie!
I tak, kiedy już żegnała się w myślach ze swoim krótkim, a jakże bolesnym życiem, usłyszała głos - i to pełne zdania, których troll na pewno by nie wypowiedział!
- Odnoszę zwierzę, które znalazłam na Nokrutnie! Nie spodziewałam się psalmów dziękczynnych, ale to już jest drobna przesada! - odpowiedziała aż czerwieniąc się ze złości, kiedy dotarło do niej, że jednak przeżyje tę wyprawę. Wydobycie się ze szczeliny zajęło jej dobrą chwilkę. Zerknęła przy tym na trolle, chcąc się upewnić, że przy panu tego domu nie zechcą jej ukręcić karku, dopiero po chwili jej wzrok dotarł do samego zainteresowanego.
- Masz wyjątkowo wredną sowę. - oznajmiła już spokojniejszym tonem, kiedy dotarło do niej, że a i owszem - zna tego człowieka. Fakt, że za nim przepada, może nawet bardziej, niż za większością klientów, może nawet bardziej, niż powinna nie zmieniał absolutnie faktu, że nadal była absolutnie oburzona - do tego wystraszona, zziębnięta i zmęczona. Bez słowa przekazała zwierzę do rąk właściciela, nie zamierzając narażać się na kolejne i kolejne dziobnięcia.
Na szczęście zdołała wypatrzyć szczelinę w jednym z dużych drzew, więc nie zastanawiając się bardziej wcisnęła się w nią, modląc się do wszystkich bogów, o jakich kiedykolwiek słyszała, by te durne trolle nie rozwaliły drzewa, lub nie zdołały jej w inny sposób wyciągnąć.
Bała się. Jasne, że się bała. Dobrych kilka minut trolle usiłowały ją wydobyć i była pewna, że jeśli nie trafi jej się pomoc, w końcu uda im się to zrobić. Nie ważne, jak. Albo zamarznie tutaj w nocy, siedząc w takim miejscu, kiedy temperatura spadnie. Albo cholerny puchacz po prostu ją zadziobie!
I tak, kiedy już żegnała się w myślach ze swoim krótkim, a jakże bolesnym życiem, usłyszała głos - i to pełne zdania, których troll na pewno by nie wypowiedział!
- Odnoszę zwierzę, które znalazłam na Nokrutnie! Nie spodziewałam się psalmów dziękczynnych, ale to już jest drobna przesada! - odpowiedziała aż czerwieniąc się ze złości, kiedy dotarło do niej, że jednak przeżyje tę wyprawę. Wydobycie się ze szczeliny zajęło jej dobrą chwilkę. Zerknęła przy tym na trolle, chcąc się upewnić, że przy panu tego domu nie zechcą jej ukręcić karku, dopiero po chwili jej wzrok dotarł do samego zainteresowanego.
- Masz wyjątkowo wredną sowę. - oznajmiła już spokojniejszym tonem, kiedy dotarło do niej, że a i owszem - zna tego człowieka. Fakt, że za nim przepada, może nawet bardziej, niż za większością klientów, może nawet bardziej, niż powinna nie zmieniał absolutnie faktu, że nadal była absolutnie oburzona - do tego wystraszona, zziębnięta i zmęczona. Bez słowa przekazała zwierzę do rąk właściciela, nie zamierzając narażać się na kolejne i kolejne dziobnięcia.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
- Dlaczego nie wysłałaś sowy? - spytał, chowając różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym opierając się dłonią o konar drzewa, schylił, by złapać dziewczynę za ramię i pomóc jej się wydostać. Schowała się tak głęboko, że praktycznie cała była pokryta ziemią. Do tego trolle nie żałowały siły, by ją wydostać. Pewnie jeszcze chwila i przewaliłyby drzewo. Dopiero gdy pracownica sklepu ze zwierzętami stała już przed nim, zauważył trzymaną przez nią sowę. Wcześniej nie zwrócił zbytnio uwagi na to, co krzyczała. Lub zwyczajnie jej nie rozumiał. Krzyczane przez nią zdania były pochłaniane przez wnętrze drzewa, a charkoczące trolle zagłuszały resztę. Puchacz w jej ramionach - była to kolejna zagadka tamtejszego dnia. - Kylo! - rzucił Morgo z dziwnym zaskoczeniem zmieszanym z ulgą i małą nutą radości. Puchacz odezwał się, po czym zamachał skrzydłami, wyrywając się niespodziewanemu gościowi. Przeleciał, lub co było trafniejsze, przeskoczył jakoś pół metra, dzielące Morgotha od rudowłosej panny i usiadł z trudem na jego prawym przedramieniu. Właściciel zbadał go uważnym spojrzeniem, nie rozumiejąc zbytnio tego jak takiej wielkiej sowie udało się złamać skrzydło? Przez te wszystkie lata nic takiego się nie wydarzyło, a Kylo był w najlepszych latach swojego życia. Z sowy Morgo przeniósł spojrzenie na dziewczynę, ignorując jej słowa i spytał:
- Gdzie go znalazłaś?
Po czym przypomniał sobie o najważniejszym aspekcie tej całej sprawy. Początkowo jego łagodne spojrzenie przeszło na powrót w zimne i wwiercające się w drugiego człowieka.
- Miał przy sobie list?
- Gdzie go znalazłaś?
Po czym przypomniał sobie o najważniejszym aspekcie tej całej sprawy. Początkowo jego łagodne spojrzenie przeszło na powrót w zimne i wwiercające się w drugiego człowieka.
- Miał przy sobie list?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie bardzo zwracała uwagi na dalsze słowa chłopaka. Zamiast tego zajęła się stanięciem na równych nogach, co wcale łatwym zadaniem nie było i doprowadzeniem się do jako-takiego porządku. Grunt, że to już koniec ucieczki przed tymi bestiami.
- Na Nokturnie.
Odpowiedziała, strzepując z siebie liście, śnieg, ziemię, kawałki drzewa, zapewne masę robali (jak dobrze, że nie boi się robali) i inne tego typu cudne elementy, które każda kobieta chce mieć na sobie. Zaraz jednak jej postawa bardzo się zmieniła. Uniosła brew, a jej ton przybrał na chłodzie, co może oznaczać, że poczuła się obrażona.
- Ależ oczywiście, że twoja sowa miała list. A ja tak mocno interesuję się twoim życiem, że aż postanowiłam go ukraść. - syknęła zirytowana tonem jakim się do niej odezwano i oskarżeniem, jakie wyczuła w słowach chłopaka. W jednej chwili straciła jakiekolwiek zainteresowanie. Zrobiła się zła, zirytowana - a jak! Wiercące spojrzenie ani trochę jej nie speszyło, bo choć świętą nie jest i wiele można jej zarzucić - na pewno nie jest złodziejką.
- Gdybym z resztą to zrobiła, na pewno przyjechałabym tu z samego centrum Londynu z tą dziobiącą bestią w rękach, żeby dać się złapać. To absolutnie jasne i logiczne, prawda?
Dodała w pełni swojej irytacji i odwróciła się, by odejść. Tym, co ją jednak zatrzymało, było charknięcie jednego z trolli. Przeszły ją dreszcze. O, nie. Nie będzie się z nimi znowu ganiać. Tym bardziej przy ich durnym opiekunie!
- Trzymaj je z daleka. - powiedziała, odwracając się. Żaden z trolli co prawda się nie ruszył, ale chciała mieć pewność, że kiedy już ruszy do wyjścia, nagle nie postanowią jej odprowadzić - albo złapać i wyrzucić przez płot, łamiąc jej przy tym żebra i kręgosłup. Tak jakoś... wolała mieć pewność.
- Na Nokturnie.
Odpowiedziała, strzepując z siebie liście, śnieg, ziemię, kawałki drzewa, zapewne masę robali (jak dobrze, że nie boi się robali) i inne tego typu cudne elementy, które każda kobieta chce mieć na sobie. Zaraz jednak jej postawa bardzo się zmieniła. Uniosła brew, a jej ton przybrał na chłodzie, co może oznaczać, że poczuła się obrażona.
- Ależ oczywiście, że twoja sowa miała list. A ja tak mocno interesuję się twoim życiem, że aż postanowiłam go ukraść. - syknęła zirytowana tonem jakim się do niej odezwano i oskarżeniem, jakie wyczuła w słowach chłopaka. W jednej chwili straciła jakiekolwiek zainteresowanie. Zrobiła się zła, zirytowana - a jak! Wiercące spojrzenie ani trochę jej nie speszyło, bo choć świętą nie jest i wiele można jej zarzucić - na pewno nie jest złodziejką.
- Gdybym z resztą to zrobiła, na pewno przyjechałabym tu z samego centrum Londynu z tą dziobiącą bestią w rękach, żeby dać się złapać. To absolutnie jasne i logiczne, prawda?
Dodała w pełni swojej irytacji i odwróciła się, by odejść. Tym, co ją jednak zatrzymało, było charknięcie jednego z trolli. Przeszły ją dreszcze. O, nie. Nie będzie się z nimi znowu ganiać. Tym bardziej przy ich durnym opiekunie!
- Trzymaj je z daleka. - powiedziała, odwracając się. Żaden z trolli co prawda się nie ruszył, ale chciała mieć pewność, że kiedy już ruszy do wyjścia, nagle nie postanowią jej odprowadzić - albo złapać i wyrzucić przez płot, łamiąc jej przy tym żebra i kręgosłup. Tak jakoś... wolała mieć pewność.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Spojrzał na nią z góry, obserwując jak doprowadza się w miarę możliwości do porządku. Tej dziewczynie brakowało wychowania i gdyby sam nie został wychowany zgodnie z etykietą, upomniałby ją i to już nie raz. Yaxley'owie byli na tym punkcie niezwykle wrażliwi i ktokolwiek, kto orientował się chociażby w podstawowych informacjach o głównych rodach o tym wiedział.
- Nokturn... - powtórzył bardziej do siebie niż do niej, próbując się powiązać wypadek jego sowy z miejscem, gdzie została znaleziona. Było pewnym, że nie były to przypadkowe fakty. Gdyby puchacz upadł na Ulicę Pokątną nie miałby większych wątpliwości. Wydałoby mu się to podejrzane, ale nie aż tak jak w przypadku Nokturna. - Radziłbym uważać na słowa, szczególnie że to ty wtargnęłaś na teren mojego domu, jakikolwiek był cel. - odparł, widząc jak dziewczyna się irytuje. Było to zupełnie bezpodstawne. Szczególnie że czarodzieje przed podobnymi sytuacjami, uprzedzali siebie nawzajem. - Nie mogłaś wysłać sowy? - spytał po chwili ciszy. - Ale najwidoczniej pisanie jak i zrozumienie ważności korespondencji jest ci obce. Sam odebrałbym go z Londynu i nie musiałabyś się z nim zajmować. On nie uznaje autorytetów.
Znowu zamilkł. Spojrzał na Kylo groźnie łypiącego na rudowłosą. Puchacz prócz złamanego skrzydła nie miał poważniejszej rany, ale czarownica miała całe ręce w otarciach. Musiał przyznać, że panna miała dużo samozaparcia. Mimo niewychowania i nieokrzesania. Gdy jeden z trolli się poruszył, a następny chrząknął, zobaczył, że nie czuła się tak swobodnie jak on. Z jednej strony było to dobrze, z drugiej wiedział, że należało się odwdzięczyć. Zaraz jednak złagodniał, zdając sobie sprawę, że ma przed sobą dopiero nastolatkę. Przekręcił lekko głowę w lewo, nie odrywając od niej spojrzenia i rzucił do znajdujących się za jego plecami trolli:
- Możecie już odejść.
Westchnął, obserwując rudowłosą.
- Przepraszam, jeśli poczułaś się urażona, ale nie tak załatwiamy tu sprawy - zaczął, gdy poczuł, że cała sytuacja zaczyna się powoli stabilizować. - Dziękuję za oddanie Kylo, a teraz mogę jedynie zasugerować, żebyś udała się ze mną do posiadłości, gdzie uleczymy ci rany spowodowane przez mojego puchacza i odeślemy do domu.
Podniósł głowę, patrząc na niebo skryte za grubą ścianą mgły.
- Zbliża się noc - mruknął.
- Nokturn... - powtórzył bardziej do siebie niż do niej, próbując się powiązać wypadek jego sowy z miejscem, gdzie została znaleziona. Było pewnym, że nie były to przypadkowe fakty. Gdyby puchacz upadł na Ulicę Pokątną nie miałby większych wątpliwości. Wydałoby mu się to podejrzane, ale nie aż tak jak w przypadku Nokturna. - Radziłbym uważać na słowa, szczególnie że to ty wtargnęłaś na teren mojego domu, jakikolwiek był cel. - odparł, widząc jak dziewczyna się irytuje. Było to zupełnie bezpodstawne. Szczególnie że czarodzieje przed podobnymi sytuacjami, uprzedzali siebie nawzajem. - Nie mogłaś wysłać sowy? - spytał po chwili ciszy. - Ale najwidoczniej pisanie jak i zrozumienie ważności korespondencji jest ci obce. Sam odebrałbym go z Londynu i nie musiałabyś się z nim zajmować. On nie uznaje autorytetów.
Znowu zamilkł. Spojrzał na Kylo groźnie łypiącego na rudowłosą. Puchacz prócz złamanego skrzydła nie miał poważniejszej rany, ale czarownica miała całe ręce w otarciach. Musiał przyznać, że panna miała dużo samozaparcia. Mimo niewychowania i nieokrzesania. Gdy jeden z trolli się poruszył, a następny chrząknął, zobaczył, że nie czuła się tak swobodnie jak on. Z jednej strony było to dobrze, z drugiej wiedział, że należało się odwdzięczyć. Zaraz jednak złagodniał, zdając sobie sprawę, że ma przed sobą dopiero nastolatkę. Przekręcił lekko głowę w lewo, nie odrywając od niej spojrzenia i rzucił do znajdujących się za jego plecami trolli:
- Możecie już odejść.
Westchnął, obserwując rudowłosą.
- Przepraszam, jeśli poczułaś się urażona, ale nie tak załatwiamy tu sprawy - zaczął, gdy poczuł, że cała sytuacja zaczyna się powoli stabilizować. - Dziękuję za oddanie Kylo, a teraz mogę jedynie zasugerować, żebyś udała się ze mną do posiadłości, gdzie uleczymy ci rany spowodowane przez mojego puchacza i odeślemy do domu.
Podniósł głowę, patrząc na niebo skryte za grubą ścianą mgły.
- Zbliża się noc - mruknął.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nadęty bufon. Choć Char nie miała w zwyczaju słuchać ojca w innym celu, niż żeby się pośmiać, w tej chwili byłaby w stanie przyłączyć się do jego teorii na temat wielkich, szlacheckich rodów. Ktoś, kto wydawał jej się ideałem (choć trzeba przyznać, że młoda nie potrzebuje wiele, by kogoś za niego uznać, głównie przez to z jakimi mężczyznami ma na co dzień do czynienia), nagle zachowywał się jak ostatni kretyn. Prychnęła pod nosem na jego słowa, nie zamierzając więcej z nim dyskutować - bo czuła, że jeśli usłyszy od niego jeszcze jakąś życiową mądrość, nie wytrzyma i zrobi mu krzywdę. Po mugolsku. A jak!
Chyba jednak wyczuł, że przesadza, a może poznał w jej postawie, że ruda ma ochotę zrobić mu poważną krzywdę, bo w jednej chwili jego zachowanie się zmieniło. Nie do końca zmieniło to nastawienie Lotty, którą zawsze było dosyć łatwo do siebie zrazić, ale trochę je złagodziło.
- Jeśli? Oczywiście, nie mam ku temu żadnych podstaw. - odpowiedziała ironicznym tonem, choć spuszczała już z tonu. Była zbyt przemarznięta, żeby nie skorzystać z możliwości ukrycia się w jakimś ciepłym miejscu, a ranki po dziobnięciach za bardzo bolały, by odmówić przyjęcia pomocy. Tym bardziej, że coś jej się należy za wszystko, przez co przeszła, prawda?
- Okej. Nie powiem, chętnie wrócę kominkiem. - przyznała, zastanawiając się przy tym, gdzie znajduje się kominek podłączony do sieci Fiuu najbliżej jej domu. Bo w domu rzecz jasna takiego nie mieli. W każdym razie to milion razy lepsza opcja - szybsza i przede wszystkim darmowa.
- Ruszamy? - przestała się przejmować tym, jak wygląda w oczach swojego rozmówcy, choć i wcześniej nie łudziła się, że ten potraktowałby ją inaczej. Był uprzejmy. Przynajmniej do czasu. Tyle. Ona całą sobą prezentowała to, jak żyła. Stare, ponaciągane ubrania, praca w sklepie. Nie wiedziała nic o całej ich etykiecie, choć akurat tego uczyć się nie miała najmniejszej nawet potrzeby.
Kiedy chłopak wskazał drogę, po prostu poszła za nim, rzucając po drodze ostatnie spojrzenia trollom.
zt x 2
Chyba jednak wyczuł, że przesadza, a może poznał w jej postawie, że ruda ma ochotę zrobić mu poważną krzywdę, bo w jednej chwili jego zachowanie się zmieniło. Nie do końca zmieniło to nastawienie Lotty, którą zawsze było dosyć łatwo do siebie zrazić, ale trochę je złagodziło.
- Jeśli? Oczywiście, nie mam ku temu żadnych podstaw. - odpowiedziała ironicznym tonem, choć spuszczała już z tonu. Była zbyt przemarznięta, żeby nie skorzystać z możliwości ukrycia się w jakimś ciepłym miejscu, a ranki po dziobnięciach za bardzo bolały, by odmówić przyjęcia pomocy. Tym bardziej, że coś jej się należy za wszystko, przez co przeszła, prawda?
- Okej. Nie powiem, chętnie wrócę kominkiem. - przyznała, zastanawiając się przy tym, gdzie znajduje się kominek podłączony do sieci Fiuu najbliżej jej domu. Bo w domu rzecz jasna takiego nie mieli. W każdym razie to milion razy lepsza opcja - szybsza i przede wszystkim darmowa.
- Ruszamy? - przestała się przejmować tym, jak wygląda w oczach swojego rozmówcy, choć i wcześniej nie łudziła się, że ten potraktowałby ją inaczej. Był uprzejmy. Przynajmniej do czasu. Tyle. Ona całą sobą prezentowała to, jak żyła. Stare, ponaciągane ubrania, praca w sklepie. Nie wiedziała nic o całej ich etykiecie, choć akurat tego uczyć się nie miała najmniejszej nawet potrzeby.
Kiedy chłopak wskazał drogę, po prostu poszła za nim, rzucając po drodze ostatnie spojrzenia trollom.
zt x 2
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Czy kiedykolwiek jego życie mogło mieć spokojne tempo? Przez ostatnie miesiące wszystko zaczynało toczyć się swoim nowym rytmem i nie tylko było to związane z Rycerzami Walpurgii, ale również z rodziną, społeczeństwem, magią. Każdy odczuwał więcej lub mniej zmian, które zachodziły, ale on jako jeden z ludzi tkwiących w środku tych wydarzeń, radził sobie z gwałtowniejszymi pociągnięciami sznurków. Wydawało mu się, że anomalie uwolniły coś, co miało nadać nowej treści całemu magicznemu światu w Wielkiej Brytanii. Chaos. Wcześniej gdy to Grindelwald ze swoimi poplecznikami W ministerstwie Magii rządzili i dyktowali zasady, panował porządek. Ich porządek, a chaosu jeszcze nie było. A teraz? Nastąpił jeszcze poważniejszy rozłam, nad którym nikt nie panował, chociaż twierdziło się inaczej. Że jest lepiej... Że będzie to prowadziło do zmian wychodzących ponad wszelkie mniemanie. Prawda była jednak inna i wciąż ta walka o dominację się nie zakończyła. Rzeczywistości należącej do czarodziejów bezustannie zagrażało zalanie przez nieczystą krew, której przedstawiciele jak i ich poplecznicy szerzyli się z ponadprzeciętną prędkością. Ministerstwo Magii wraz ze szlachtą współzawodniczyło w rozszerzaniu swoich wpływów i powiększaniu swoich imperiów. Jedna i druga strona walczyła o swoje prawa, a ci bardziej zagorzali zwolennicy którejś ze stron coś z tym zamierzali zrobić. Po majowym kryzysie nastąpił wielki rozpad - nie było już Grindelwalda, nie było pionków, którym przewodził - władzę w rządzie przejął syn oszalałej Willhelminy Tuft. Natchnęło to przywódców sprawy promugolskiej nową nadzieją. Silniejsi niż kiedykolwiek, musieli teraz tylko zdominować niknącą powoli władzę lordów roszczących sobie pretensje do niezależności. Niemniej wciąż w Wielkiej Brytanii panował zamęt, jako że nie tylko zwykli obywatele pozwalali sobie na lekceważenie prawa. Również i jemu miało niedługo przyjść stanąć twarzą w twarz z kolejnym popełnionym przestępstwem, jakim była infiltracja Azkabanu w celu wyciągnięcia z nich dwójki czarodziejów. Same wydarzenia i zadania poprzedzające ten dzień były pozbawione legalności. Według Ministerstwa Magii takie czyny karano najsurowszą z kar. Czy mogło to jednak powstrzymać zdeterminowaną grupę czarodziejów? Był najmłodszy wśród Śmierciożerców, ale nie oznaczało to, że najmniej doświadczony. Uczył się przez cały czas od najlepszego czarodzieja - swojego ojca. Nie tylko jednak magia wychodząca z końca różdżki miała stać się jego głównym orężem. Yaxley zatrzymał się podczas porannego spaceru wzdłuż drogi prowadzącej do bramy głównej i spojrzał na odciśnięty na zmiękczonej powierzchni gleby ślad. Wilki nie podchodziły tak blisko do ludzkich siedzib ani nie widział ich nigdy, by znajdowały się po tej stronie posiadłości. Przykucnął, by uważniej zbadać trop, przy którym biegły jeszcze dwa kolejne. To nie były jego ślady. Były za małe i nie wędrował nigdy tak blisko domu. Morgoth wstał i rozejrzał się dookoła, zastanawiając się czy anomalie wpłynęły jedynie na czarodziejów, czarownice i magiczne stworzenia. Jeśli było inaczej, należało się tego dowiedzieć.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy otworzyłam rano okno pokoju, do środka wpadło wyjątkowe ciepłe powietrze. Po ostatnich wielkich deszczach, z dnia na dzień pogoda robiła cię coraz ładniejsza i tak samo zapowiadało się dzisiaj. Charakterystyczny zapach bagien zachęcał do wyjścia na zewnątrz i dawał chociaż złudzenie, że jestem w domu. Posiadłość być może różniła się od tej, w której mieszkałam przez całe życie, jednak tereny Feland wszędzie były do siebie bardzo podobne i chociaż nie gubiłam się na nich już tak łatwo, to w wielu miejscach mogłam poczuć się jak u siebie. Zwiewna suknia w kolorze pudrowego różu i kapelusz w tej samej barwie, wydawały się być idealne na tę pogodę, szczególnie, że był dopiero poranek. Słońce było takie zdradzieckie - nawet małe prześwity między drzewami mogłyby spowodować nieładne przebarwienia cery, albo piegi na mojej zawsze idealnie gładkiej i bladej twarzy.
Szłam powoli drogą w stronę bramy, blisko prawej strony, przyglądając potężnym drzewom, które o tej porze nie straszyły łysymi konarami, a raczej wyglądały pięknie, obsypane zielenią. Moje obcasy stukały lekko, ale kiedy w oddali ujrzałam Morgotha - zwolniłam, idąc jakby ciszej, ostrożniej. Bałam się, że gdzie zniknie, tak jak to robił chyba od pewnego czasu. Bo jak to możliwe, że mieszkając w jednym domu już prawie pół miesiąca, nie mieliśmy ani jednej okazji, żeby porozmawiać? Ostatnio wymienialiśmy listy, a potem wszystko się - dosłownie - zawaliło i pozmieniało. Rozglądał się, jakby czegoś szukając i już na pewno musiał mnie dostrzec.
- Dzień dobry, kuzynie - odezwałam się, kiedy już byłam dostatecznie blisko. - Ładna pogoda na spacer, prawda? - zagadnęłam. Miałam dobry nastrój, otoczenie było przyjemne, to wszystko dawało nadzieję, że być może tym razem nasza rozmowa, o ile w ogóle do jakiejkolwiek dojdzie, będzie wyglądała inaczej. Miałam nadzieję dzisiaj odpocząć, gdyż już jutro czekały mnie kolejne, pracowite godziny. Od pewnego czasu całe dnie znowu spędzałam w Ministerstwie Magii. Było tam więcej pracy niż dotychczas, bowiem potrzebne było zaprowadzenie porządku w całym tym bałaganie, który został zrobiony przez ostatnie parę miesięcy. Zadaniom nie było końca i cieszyłam się, że robię to, po co tutaj jestem, a nie zajmuję się ghulami, jak to było w najgorszych scenariuszach. Rozmowy w których asystowałam, albo pomagałam tłumaczyć, dotyczyły ważnych spraw, które na pewno miały wpłynąć na magiczną społeczność na Wyspach Brytyjskich. Chłonęłam strzępki zasłyszanych tam informacji i próbowałam składać je w całość, jednocześnie trochę zapominając o tym, co działo się gdzie indziej.
Szłam powoli drogą w stronę bramy, blisko prawej strony, przyglądając potężnym drzewom, które o tej porze nie straszyły łysymi konarami, a raczej wyglądały pięknie, obsypane zielenią. Moje obcasy stukały lekko, ale kiedy w oddali ujrzałam Morgotha - zwolniłam, idąc jakby ciszej, ostrożniej. Bałam się, że gdzie zniknie, tak jak to robił chyba od pewnego czasu. Bo jak to możliwe, że mieszkając w jednym domu już prawie pół miesiąca, nie mieliśmy ani jednej okazji, żeby porozmawiać? Ostatnio wymienialiśmy listy, a potem wszystko się - dosłownie - zawaliło i pozmieniało. Rozglądał się, jakby czegoś szukając i już na pewno musiał mnie dostrzec.
- Dzień dobry, kuzynie - odezwałam się, kiedy już byłam dostatecznie blisko. - Ładna pogoda na spacer, prawda? - zagadnęłam. Miałam dobry nastrój, otoczenie było przyjemne, to wszystko dawało nadzieję, że być może tym razem nasza rozmowa, o ile w ogóle do jakiejkolwiek dojdzie, będzie wyglądała inaczej. Miałam nadzieję dzisiaj odpocząć, gdyż już jutro czekały mnie kolejne, pracowite godziny. Od pewnego czasu całe dnie znowu spędzałam w Ministerstwie Magii. Było tam więcej pracy niż dotychczas, bowiem potrzebne było zaprowadzenie porządku w całym tym bałaganie, który został zrobiony przez ostatnie parę miesięcy. Zadaniom nie było końca i cieszyłam się, że robię to, po co tutaj jestem, a nie zajmuję się ghulami, jak to było w najgorszych scenariuszach. Rozmowy w których asystowałam, albo pomagałam tłumaczyć, dotyczyły ważnych spraw, które na pewno miały wpłynąć na magiczną społeczność na Wyspach Brytyjskich. Chłonęłam strzępki zasłyszanych tam informacji i próbowałam składać je w całość, jednocześnie trochę zapominając o tym, co działo się gdzie indziej.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pogoda nie należała do innej niż zawsze, choć niedawno nastąpił potężny zamęt, gdy trzy dni wcześniej przez całe wyspy przeszła zawierucha, niszcząc wiele na swej drodze. Nie miało to jednak większego znaczenia, bo ułamane drzewa, wyłamane okiennice, roztrzaskane dachówki można było naprawić. Nawet mugole potrafiliby sobie poradzić z takimi szkodami. Jednak podczas tamtego dnia stracili jednego z długoletnich sług w pałacu. Teraz Yaxley's Hall. Kto by się spodziewał, że wichura wedrze się do jego małego domu i zwali mu na głowę dach, zatrzaskując wewnątrz jak w pułapce bez dostępu do światła. Umarł w mgnieniu oka, zostawiając po sobie puste miejsce w kuchniach dla służby. Czas jak i życie bywało ulotne. Nie można było za bardzo się do niego przyzwyczajać, a mimo to ludzie nie potrafili wyobrazić sobie jakby mieli kiedykolwiek umrzeć. Śmierć czekała na wszystkich, jednak śmiertelnicy żyli bez pogodzenia się z nią. A dlaczego tak było? Czy wiązało się to z tym, że nie mieli o co walczyć? A może związane to było z faktem, że nie byli gotowi żegnać się z tym światem? A może wszystko było ze sobą połączone? Morgoth nie chciałby tylko jednego - umierać ze świadomością, że jeszcze nie osiągnął swojego celu. Pozostawienie niedokończonej sprawy wiązałoby się ze zdecydowanym rozgoryczeniem. Kto jeśli nie ona miał temu podołać? Sam wiedział, czego od siebie wymagał i do czego dążył. Nie mógł tego samego wymagać od innych. Tego poświęcenia i działań, które podejmował. Robił to dla rodziny, dlatego też nie chciał, by Cyneric za bardzo dał się pochłonąć czarnej magii. To wiązało się z konsekwencjami, o których wolał mu nie mówić. Nie musieli zresztą rozmawiać, by wyczuwać swoje obawy. Morgoth mówił kuzynowi zdecydowanie mniej niż on jemu. Nie chodziło o brak zaufania, a chęć chronienia przed rzeczami, o których nie chciał i nie musiał się dowiadywać. Pozostawienie jego, pozostawienie całej rodziny w tym momencie byłoby najgorszym, co mogłoby go teraz spotkać. Wyciągał rękę, by się zostać jej pozbawionym. Lepiej już byłoby się sparzyć i uczyć na własnych błędach. Świadomość porażki bez nawet dotknięcia, otarcia się o swój cel potrafiłaby zniszczyć każde życie. Niezależnie jak silne, niezależne i wytrwałe było w swoich poprzedzających latach. Słabość była nieakceptowalna podobnie jak porażka. Jedną z głównych było zawiedzenie r o d z i n y.
Błękit nieba nie docierał teraz do niego. Zdawało się jakby konary tulących się nad jego głowami drzew chroniły go przed najmniejszych promykiem światła. Jakby oddawały stan ducha człowieka należącego do tego miejsca. Nie przepadał za słońcem. Zapowiadało rozgonienie mgły i charakterystycznego zapachu okolicy, do których przywykł i nie zamierzał zamieniać je na nic innego. Tym właśnie była dla niego ta ziemia. Cambridgeshire go stworzyło i wychowało. Zamierzał się mu odpłacić ze zdecydowanie silniejszym nakładem niż kiedykolwiek. Ktoś kto nie miał domu, nie mógł pojąć uczucia jakie wiązało człowieka z ojczystymi terenami. To należało do niego. Nikt nie mógł mu ich odebrać i jeśli ktokolwiek zamierzał po nie sięgnąć. nie mógł się liczyć z ciepłym powitaniem. Jakby na potwierdzenie jego myśli, gdzieś obok nastąpiło poruszenie. Odwrócił wzrok w tamtą stronę, by dostrzec zarys trolla. Te stworzenia nie były może zbyt inteligentne, ale nadawały esencji przesiąkniętej mułem bagiennej ziemi. One również jej chroniły.
Wpierw poczuł jej perfumy niesione delikatnym powiewem wiatru wiejącym od strony posiadłości. Pomimo że były siostrami wraz z Rosalie różniły się. Tak samo z łatwością potrafiłby powiedzieć, że to właśnie młodsza z kuzynek postanowiła przejść się drogą wiodącą do bramy głównej. Co jednak robiła tutaj tak wcześnie? - Liliano - powiedział spokojnym głosem, nie odwracając się ani nie wstając jeszcze. Pozwolił sobie jeszcze przez moment, nim dziewczyna stanęła tuż obok, obserwować odcisk lekko zarysowanej wilczej łapy. Dopiero gdy zrównała się z nim, wyprostował się, by spojrzeć w znajomą twarz. - Zapewne - odpowiedział krótko na jej słowa o spacerze. Sam lubił długie wyprawy niezależnie od pogody, a słońce drażniło go w ten czy inny sposób.
Błękit nieba nie docierał teraz do niego. Zdawało się jakby konary tulących się nad jego głowami drzew chroniły go przed najmniejszych promykiem światła. Jakby oddawały stan ducha człowieka należącego do tego miejsca. Nie przepadał za słońcem. Zapowiadało rozgonienie mgły i charakterystycznego zapachu okolicy, do których przywykł i nie zamierzał zamieniać je na nic innego. Tym właśnie była dla niego ta ziemia. Cambridgeshire go stworzyło i wychowało. Zamierzał się mu odpłacić ze zdecydowanie silniejszym nakładem niż kiedykolwiek. Ktoś kto nie miał domu, nie mógł pojąć uczucia jakie wiązało człowieka z ojczystymi terenami. To należało do niego. Nikt nie mógł mu ich odebrać i jeśli ktokolwiek zamierzał po nie sięgnąć. nie mógł się liczyć z ciepłym powitaniem. Jakby na potwierdzenie jego myśli, gdzieś obok nastąpiło poruszenie. Odwrócił wzrok w tamtą stronę, by dostrzec zarys trolla. Te stworzenia nie były może zbyt inteligentne, ale nadawały esencji przesiąkniętej mułem bagiennej ziemi. One również jej chroniły.
Wpierw poczuł jej perfumy niesione delikatnym powiewem wiatru wiejącym od strony posiadłości. Pomimo że były siostrami wraz z Rosalie różniły się. Tak samo z łatwością potrafiłby powiedzieć, że to właśnie młodsza z kuzynek postanowiła przejść się drogą wiodącą do bramy głównej. Co jednak robiła tutaj tak wcześnie? - Liliano - powiedział spokojnym głosem, nie odwracając się ani nie wstając jeszcze. Pozwolił sobie jeszcze przez moment, nim dziewczyna stanęła tuż obok, obserwować odcisk lekko zarysowanej wilczej łapy. Dopiero gdy zrównała się z nim, wyprostował się, by spojrzeć w znajomą twarz. - Zapewne - odpowiedział krótko na jej słowa o spacerze. Sam lubił długie wyprawy niezależnie od pogody, a słońce drażniło go w ten czy inny sposób.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Złapałam rondo różowego kapelusza, kiedy wiatr mocniej poruszył konarami, sprawiając, że te zaskrzypiały, jakby w próbie wydania z siebie złowieszczego dźwięku. Mnie jednak przestraszyć nie mogły, chociaż wieczorami, przy otwartym oknie brzmiały dosyć upiornie. Niejednokrotnie wsłuchiwałam się w tę jakby mowę drzew, wyobrażając sobie, że to jakieś duchy bujają się na huśtawkach przyczepionych do ich gałęzi. Albo może ze sobą rozmawiały? Nie rozumiałam tej wymiany zdań, ale w każdej rezydencji na bagnach była tak samo słyszalna.
Słońce jeszcze nie zdążyło zacząć prażyć, przy wilgotnej, bagnistej glebie gołym okiem dało się zobaczyć mgłę, która coraz bardziej się unosiła. Nie było jednak co liczyć na to, że wilgoć ta całkiem wyparuje, bo właśnie tym charakteryzowały się te tereny. Uwielbiałam po nich galopować, chociaż wiedziałam z jak wybrudzonym strojem się to wiązało. Niejednokrotnie błoto lądowało również na moich policzkach, jednak to było najprzyjemniejsze w jeździe konnej po bagnach - niczym nie musiałam się przejmować. Wydawało się teraz, że lato nadchodzi wielkimi krokami, jednak ja lubiłam Fenland o każdej porze roku. Może odrobinę bardziej o tej ciepłej, bo spędzanie całych dni na zewnątrz przychodziło znacznie łatwiej.
Uśmiechnęłam się do Morgotha, chociaż ten zajęty czym innym tego nie widział. Kiedy byłam tuż obok, spojrzałam na ślad, którym tak się zainteresował.
- Lis? - spytałam, prawdę mówiąc niespecjalnie znałam się na zwierzętach. Moja wiedza o stworzeniach ograniczała się raczej do tych koniowatych, a kto wie co pałętało się po bagnach? Według mnie równie dobrze mógł to być psidwak.
- Przejdziesz się? - Morgoth był oszczędny w słowach jak zawsze. Czy może jak zawsze ostatnio, powinnam powiedzieć. Ja natomiast czułam potrzebę porozmawiania - o wszystkim. Nie wiedziałam jednak jak miałabym zacząć, poza tym obawiałam się, że nie zechce się ze mną podzielić więcej niż paroma skąpymi słowami. Więcej już chyba pisał w listach, niż do mnie mówił, jednak ta forma komunikacji nie do końca mi odpowiadała. Bliskość z drugim człowiekiem była nie do zastąpienia, szczególnie, że można było z jego twarzy spróbować wyczytać to, czego nie mówił. Jednak w przypadku Morgo na samych próbach się kończyło. Ostatnio działo się dużo, a ja czułam się w tym wszystkim zagubiona. Zarówno w dziwacznej, magiczno-politycznej sytuacji, jak i tej rodzinnej, czy może bardziej morgothowej. Chciałabym oczywiście wiedzieć wszystko, więc niewiedza mnie męczyła. Chętnie dowiedziałabym się całej prawdy - tak mi się wydawało - mimo tego co mówiła Rosalie, wciąż nie uważałam, że kobiety powinny być całkiem odsuwane na bok. Poza tym, w czym przeszkadzała sama wiedza? To jeszcze nie było rzucanie w sam środek brutalnej wymiany zaklęć.
Słońce jeszcze nie zdążyło zacząć prażyć, przy wilgotnej, bagnistej glebie gołym okiem dało się zobaczyć mgłę, która coraz bardziej się unosiła. Nie było jednak co liczyć na to, że wilgoć ta całkiem wyparuje, bo właśnie tym charakteryzowały się te tereny. Uwielbiałam po nich galopować, chociaż wiedziałam z jak wybrudzonym strojem się to wiązało. Niejednokrotnie błoto lądowało również na moich policzkach, jednak to było najprzyjemniejsze w jeździe konnej po bagnach - niczym nie musiałam się przejmować. Wydawało się teraz, że lato nadchodzi wielkimi krokami, jednak ja lubiłam Fenland o każdej porze roku. Może odrobinę bardziej o tej ciepłej, bo spędzanie całych dni na zewnątrz przychodziło znacznie łatwiej.
Uśmiechnęłam się do Morgotha, chociaż ten zajęty czym innym tego nie widział. Kiedy byłam tuż obok, spojrzałam na ślad, którym tak się zainteresował.
- Lis? - spytałam, prawdę mówiąc niespecjalnie znałam się na zwierzętach. Moja wiedza o stworzeniach ograniczała się raczej do tych koniowatych, a kto wie co pałętało się po bagnach? Według mnie równie dobrze mógł to być psidwak.
- Przejdziesz się? - Morgoth był oszczędny w słowach jak zawsze. Czy może jak zawsze ostatnio, powinnam powiedzieć. Ja natomiast czułam potrzebę porozmawiania - o wszystkim. Nie wiedziałam jednak jak miałabym zacząć, poza tym obawiałam się, że nie zechce się ze mną podzielić więcej niż paroma skąpymi słowami. Więcej już chyba pisał w listach, niż do mnie mówił, jednak ta forma komunikacji nie do końca mi odpowiadała. Bliskość z drugim człowiekiem była nie do zastąpienia, szczególnie, że można było z jego twarzy spróbować wyczytać to, czego nie mówił. Jednak w przypadku Morgo na samych próbach się kończyło. Ostatnio działo się dużo, a ja czułam się w tym wszystkim zagubiona. Zarówno w dziwacznej, magiczno-politycznej sytuacji, jak i tej rodzinnej, czy może bardziej morgothowej. Chciałabym oczywiście wiedzieć wszystko, więc niewiedza mnie męczyła. Chętnie dowiedziałabym się całej prawdy - tak mi się wydawało - mimo tego co mówiła Rosalie, wciąż nie uważałam, że kobiety powinny być całkiem odsuwane na bok. Poza tym, w czym przeszkadzała sama wiedza? To jeszcze nie było rzucanie w sam środek brutalnej wymiany zaklęć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Również nie wyobrażał sobie życia w innym miejscu. Pełne bagien, mgły, jezior i odizolowania miejsce było dla niego kwintesencją bezpieczeństwa i niezależności. Nie mógłby mieszkać w Londynie czy mając parę metrów dalej sąsiada. Potrzebował przestrzeni na której żyli jedynie członkowie jego rodziny. Teraz przyszło ich jeszcze więcej, chociaż nie odczuł, by przestrzeń stała się mniejsza. Yaxleyowie nie narzucali się nikomu, nawet samym sobie, dlatego najczęściej korytarze wciąż świeciły pustkami lub słychać było cisze przesuwanie się materiału sukni po posadzce lub zdecydowane męskie kroki odbijające się od ścian. Wszystko to trwało zaledwie parę dni, ale każdy musiał przywyknąć do nowej sytuacji. Morgoth widział w swoim kuzynie zmianę, którą rozumiał. Liczył jednak że Cyneric nie będzie już rozdrażniony do końca, a stan podenerwowania przejdzie mu dość sprawnie. Dostrzegał przecież zaniepokojenie Rosalie, gdy stała się świadkiem tego humoru. Przestraszyła się, a chyba nie tego chciał naczelny rodzinny treser trolli. Młodszy Yaxley nie zamierzał zbyt mocno ingerować, zdając sobie sprawę, że była to relacja między jego kuzynostwem. Nie mógł jednak stać bezczynnie, gdy widział konflikt interesów. Nawet, a może szczególnie, pomiędzy narzeczonymi. Na obojgu mu zależało i nie chciał, by doszło do wewnętrznego rozłamu lub wątpliwości. Sam zdawał sobie sprawę z tego, że kiedyś przyjdzie mu sprowadzić swoją przyszłą żonę do nowego Yaxley's Hall i na pewno będzie to niezręczne dla mieszkańców. Bo jednak obca osoba, która pojawiała się nawet na godzinę, była niczym cierń między liliami. A co dopiero na całe życie? Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, Morgoth lekko zmarszczył brwi na samą myśl o tym.
- Hm... - odpowiedział na pytanie Liliany o lisa swoim charakterystycznym mruknięciem, którym obdarowywał kiedyś wszystkich postronnych, a teraz również rodzinę. Wiedział, że ich relacje ulegały zmianie. Z siostrą, z matką, z Lilianą, z każdym Yaxleyem. Już nie byli dwójką dzieci, które mogły swobodnie się porozumiewać i wręcz nie powinny. Owszem - byli kuzynostwem i Morgoth w razie jakiejkolwiek pomocy był obok, ale to nie było już to samo. Nie mógł też patrzeć w ten sam sposób na swoją siostrę, na Lilianę jak patrzył na Rosalie. Obie nie paliły się do spełnienia obowiązku względem rodziny. Już nie raz próbował powiedzieć o tym młodszej kuzynce, by nie czekała na decyzję nestora tylko sama się zaczęła interesować tematem. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, a głównym krokiem zrobionym w tym kierunku winna być rezygnacja z pracy w Ministerstwie Magii. Rosalie na pewno by go poparła, chociaż już jakiś czas temu stracił z Lilianą dobry kontakt na rzecz zdystansowanych grzeczności. Nie widział jednak w tym nic złego. Oboje dorastali, wiadomym było, że nie zawsze będą ze sobą tak blisko. Teraz zwyczajnie nie miał dla niej wystarczająco dużo czasu, a trudny charakter kuzynki sprawiał, że nawet te krótkie chwile nie były wynagradzającymi. Nic dziwnego, że jak już wolał w ciszy spędzać urwane chwile z Rosalie, która nie zadawała pytań, a jak już gorliwie nie oczekiwała odpowiedzi, wyczuwając nastawienie kuzyna. Nie mógł też popierać decyzji Liliany i równocześnie wynagradzać jej to swoim czasem i uwagą. Było to okrutne, ale nie potrafił inaczej. Nie mógł sobie też pozwolić na nawet nikły uśmiech w jej kierunku, zostając przy powadze jaka towarzyszyła mu każdego ranka. Domyślał się, że blondynka chciała czegoś więcej niż jego milczenia. Znał ją już wystarczająco długo, by przewidywać niektóre sytuacje. - Proszę - odpowiedział, stając bokiem i oferując jej swoje ramię na nadchodzący spacer. Nie mógł jej zapewnić i uspokoić, że postara się odpowiedzieć na każde jej pytanie, bo skłamałby. Nie potrafił i nie chciał tego robić, a na pewno nie przy najbliższych osobach. Już wystarczająco wiele musieli wycierpieć w ostatnim czasie, by dokładał coś tak potężnego w tym murze między nimi. Jednak jeśli oczekiwała tak wiele, musiała zdawać sobie sprawę, że była z góry skazana na porażkę.
- Hm... - odpowiedział na pytanie Liliany o lisa swoim charakterystycznym mruknięciem, którym obdarowywał kiedyś wszystkich postronnych, a teraz również rodzinę. Wiedział, że ich relacje ulegały zmianie. Z siostrą, z matką, z Lilianą, z każdym Yaxleyem. Już nie byli dwójką dzieci, które mogły swobodnie się porozumiewać i wręcz nie powinny. Owszem - byli kuzynostwem i Morgoth w razie jakiejkolwiek pomocy był obok, ale to nie było już to samo. Nie mógł też patrzeć w ten sam sposób na swoją siostrę, na Lilianę jak patrzył na Rosalie. Obie nie paliły się do spełnienia obowiązku względem rodziny. Już nie raz próbował powiedzieć o tym młodszej kuzynce, by nie czekała na decyzję nestora tylko sama się zaczęła interesować tematem. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, a głównym krokiem zrobionym w tym kierunku winna być rezygnacja z pracy w Ministerstwie Magii. Rosalie na pewno by go poparła, chociaż już jakiś czas temu stracił z Lilianą dobry kontakt na rzecz zdystansowanych grzeczności. Nie widział jednak w tym nic złego. Oboje dorastali, wiadomym było, że nie zawsze będą ze sobą tak blisko. Teraz zwyczajnie nie miał dla niej wystarczająco dużo czasu, a trudny charakter kuzynki sprawiał, że nawet te krótkie chwile nie były wynagradzającymi. Nic dziwnego, że jak już wolał w ciszy spędzać urwane chwile z Rosalie, która nie zadawała pytań, a jak już gorliwie nie oczekiwała odpowiedzi, wyczuwając nastawienie kuzyna. Nie mógł też popierać decyzji Liliany i równocześnie wynagradzać jej to swoim czasem i uwagą. Było to okrutne, ale nie potrafił inaczej. Nie mógł sobie też pozwolić na nawet nikły uśmiech w jej kierunku, zostając przy powadze jaka towarzyszyła mu każdego ranka. Domyślał się, że blondynka chciała czegoś więcej niż jego milczenia. Znał ją już wystarczająco długo, by przewidywać niektóre sytuacje. - Proszę - odpowiedział, stając bokiem i oferując jej swoje ramię na nadchodzący spacer. Nie mógł jej zapewnić i uspokoić, że postara się odpowiedzieć na każde jej pytanie, bo skłamałby. Nie potrafił i nie chciał tego robić, a na pewno nie przy najbliższych osobach. Już wystarczająco wiele musieli wycierpieć w ostatnim czasie, by dokładał coś tak potężnego w tym murze między nimi. Jednak jeśli oczekiwała tak wiele, musiała zdawać sobie sprawę, że była z góry skazana na porażkę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ciężko było mi to nowe miejsce nazywać Yaxley's Hall, kiedy w taki sposób mówiłam na to, w którym do niedawna mieszkałam. W ogromnych przestrzeniach, z pewnością większych niż w dotychczasowym domu, czułam się wciąż obco, chociaż znałam je przecież trochę. Nie na tyle jednak, by bez problemu poruszać się korytarzami po omacku, bez zapalania światła. Echo kroków brzmiało tak jakoś inaczej, nie potrafiłam określić z jak daleka dochodzą. Zresztą, wcale nie słyszałam ich często. Wydawało się, jakby wszyscy domownicy się wymijali, albo po prostu unikali mnie? Nie żebym specjalnie zabiegała o ich towarzystwo. Na początku miesiąca, kiedy po zawirowaniach w Ministerstwie przez pewien czas się tam nie pojawiałam, wykorzystywałam ten czas na włóczenie się po pałacu. Najchętniej wolne chwile poświęciłabym na naukę zaklęć z tych wszystkich dziedzin, które okazywały się ostatnio niezbędne, ale tak naprawdę niespecjalnie miałam do tego warunki. Pozostawały książki - brałam często jedną, albo pięć, szukałam jakiegoś ustronnego miejsca i tam czytałam. Często były to niezamieszkane pokoje, kiedyś zapewne należące do jakichś moich przodków.
Chociaż teoretycznie bagna były o wiele bardziej rozległe niż posiadłość, to czułam się tam mniej samotnie. Może to przez nieustanną, chociaż niemal niewidoczną obecność trolli? A może po prostu wśród drzew i bagien było tak jakoś inaczej - mniej pusto. Raz, korzystając z krótkiego przejaśnienia, wybrałam się na krótką przejażdżkę i od razu pozwoliło to poczuć mi się lepiej.
Zupełnie nie miałam pojęcia co dzieje się u reszty mojej rodziny, poza tym, że gdzieś tam byli. Zapewne całkiem blisko, może nawet za najbliższą ścianą. Nie chodziło nawet o poznawanie wszystkich szczegółów. Po prostu miło by było, gdyby na proste pytani "co u ciebie?", Morgoth mógł odpowiedzieć szczerze i nie w ledwo trzech słowach, mających za zadanie tylko mnie zbyć.
Nie dowiedziałam się czy to rzeczywiście był ślad lisa, mruknięcie mogło oznaczać w zasadzie cokolwiek. To nie było wcale ważne, jednak pokazywało, w jaki sposób będzie zapewne przebiegać ta rozmowa.
Chętnie wzięłam kuzyna pod ramię, ucieszyłam się, że to zaproponował, sama mając ochotę zrobić to wcześniej. Znałam jednak jego nastawienie i, może przesadzałam, bałam się, że zwyczajnie mnie odtrąci. Uśmiechnęłam się znowu nikle, zauważając, że jego twarz wciąż pozostawała poważna. Przeszliśmy w ciszy kilka kroków, nie zamierzałam jednak milczeć długo.
- Bardzo tu spokojnie - odezwałam się więc. - Miła odmiana po tym co dzieje się w Londynie. - I w Ministerstwie. Nawet jeśli lubiłam to angażujące szaleństwo. - Cieszę się, że ulewy już się skończyły, ciężko było usunąć, kiedy cały czas tak przeraźliwie padało, zupełnie jakby miało nas zalać - odezwałam się ostrożnie. Do czego to doszło, żebym z kuzynem, z którym niedawno byłam tak blisko, rozmawiała o pogodzie? Wydawało się być to idealnym tematem na który, zamiast coś powiedzieć, będzie mógł po prostu mruknąć.
Chociaż teoretycznie bagna były o wiele bardziej rozległe niż posiadłość, to czułam się tam mniej samotnie. Może to przez nieustanną, chociaż niemal niewidoczną obecność trolli? A może po prostu wśród drzew i bagien było tak jakoś inaczej - mniej pusto. Raz, korzystając z krótkiego przejaśnienia, wybrałam się na krótką przejażdżkę i od razu pozwoliło to poczuć mi się lepiej.
Zupełnie nie miałam pojęcia co dzieje się u reszty mojej rodziny, poza tym, że gdzieś tam byli. Zapewne całkiem blisko, może nawet za najbliższą ścianą. Nie chodziło nawet o poznawanie wszystkich szczegółów. Po prostu miło by było, gdyby na proste pytani "co u ciebie?", Morgoth mógł odpowiedzieć szczerze i nie w ledwo trzech słowach, mających za zadanie tylko mnie zbyć.
Nie dowiedziałam się czy to rzeczywiście był ślad lisa, mruknięcie mogło oznaczać w zasadzie cokolwiek. To nie było wcale ważne, jednak pokazywało, w jaki sposób będzie zapewne przebiegać ta rozmowa.
Chętnie wzięłam kuzyna pod ramię, ucieszyłam się, że to zaproponował, sama mając ochotę zrobić to wcześniej. Znałam jednak jego nastawienie i, może przesadzałam, bałam się, że zwyczajnie mnie odtrąci. Uśmiechnęłam się znowu nikle, zauważając, że jego twarz wciąż pozostawała poważna. Przeszliśmy w ciszy kilka kroków, nie zamierzałam jednak milczeć długo.
- Bardzo tu spokojnie - odezwałam się więc. - Miła odmiana po tym co dzieje się w Londynie. - I w Ministerstwie. Nawet jeśli lubiłam to angażujące szaleństwo. - Cieszę się, że ulewy już się skończyły, ciężko było usunąć, kiedy cały czas tak przeraźliwie padało, zupełnie jakby miało nas zalać - odezwałam się ostrożnie. Do czego to doszło, żebym z kuzynem, z którym niedawno byłam tak blisko, rozmawiała o pogodzie? Wydawało się być to idealnym tematem na który, zamiast coś powiedzieć, będzie mógł po prostu mruknąć.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kobiety i dzieci mogą pozwolić sobie na nieroztropność, mężczyźni nie. Zapamiętał te słowa. Słowa, które usłyszał, mając niecałe czternaście lat od pana ojca. Wiedział, co to oznaczało. Wiedział, że ojciec chciał go przygotować do życia ze świadomością, że nie mogli sobie pozwolić na błędy. Bo mężczyzn nie było na nie stać. Gdy podejmowało się złą decyzję, traciło się wiarygodność, traciło się szacunek, traciło się skuteczność, traciło się władzę. Ginęło się. A ród Yaxleyów nie utrzymałby się długo, gdyby znajdowali się w nim słabeusze. Rodzina była tak silna jak jej najsłabsze ogniwo, dlatego właśnie od małego uczono ich przekraczania własnych granic. Do wysiłku pomimo choroby czy innej słabości - strachu. Godziny musztrowania podczas zajęć, do których ojciec osobiście zatrudniał nauczycieli dla swojego syna były oczywistością. Nie chciał mieć słabego dziedzica i nie mógł pozwolić, by rodzina cierpiała z powodu braku wykucia odpowiedniego materiału, który miał zapewnić jej przyszłość. Twarde, surowe wychowanie w tym domu było tradycją i nikt się nie buntował przeciwko niemu, bo nie tylko wysiłek i stawianie na perfekcję się liczyło. Równie ważnym lub nawet przekraczającym tę ważność było uświadamianie młodych arystokratów, dlaczego tak się działo. Uczono ich i tłumaczono, że to rodzina była najważniejsza. Że to dla niej oddychali każdego dnia. Że to ich czyny miały wpłynąć na chwałę lub potępienie nazwiska. Od nich zależała przyszłość wszystkich Yaxleyów. Czy wiedząc o tym, wpatrzone w rodziców dziecko nie chciałoby stać się jeszcze lepszym? Pragnęło przysłużyć się swojej rodzinie, bo to wszystko miało sens i sprawdzało się. Rodzili się, żyli i umierali tutaj - w domu. Morgoth pamiętał słowa rodzica. Jednak pojął to dopiero niedawno, rozumiejąc w pełni co oznaczały te słowa. Nie były one stawianiem siebie wyżej od innych - były wymaganiem i rozkazem, pod który należało się podporządkować, jeśli chciało się coś ulepszyć. Naprawić. Zachowanie trzeźwego umysłu nie było dla niego niczym trudnym, a przynajmniej nie spotkał się jeszcze z czymś, co mogłoby mu to odebrać. A przynajmniej już nie. Odrzucił swoje słabości, wiedząc, że były jedynie porządną lekcją życia, która miała w nim trwać aż do śmierci jako ostrzeżenie przed następnymi możliwościami błędów. Jedna z jego prób nadeszła i zawiódł, ale nie uległ, wyciągając wnioski i szykując się na podobne uderzenia. Świat nie był taki prosty, na jaki wyglądał. Bo kiedy najgorsze, co mogło się zdarzyć, rzeczywiście się przydarzało, a silna wola znosiła ten napór, wtedy stawało się silniejszym. Co w istocie wcale nie musiało być jednak aż tak dobre.
- Londyn nie ma znaczenia - odparł na słowa kuzynki, równocześnie zaznaczając, że rozmawianie o tym mieście i oczywiste odnoszenie się do Ministerstwa Magii nie było tematem, który chciał poruszać ani zgłębiać. Liliana doskonale znała jego zdanie, a fakt że Morgoth stał się o wiele bardziej zaborczy i niedostępny uwypuklił te cechy. Szło za tym również to, że wszystko poddawał analizie i wierzył, że jeśli będzie konieczne, aby Liliana dowiedziała się czegoś bolesnego, zamierzał jej to powiedzieć w porę. Gdyby mógł jej tego bólu oszczędzić, zrobiłby to. Nieświadoma powinna być zadowolona, że nie musiała dzielić bólu mężczyzn, bo ostatecznie, czy oni dzielili ból kobiet? - Nigdy nie musiałem się za ciebie wstydzić, Liliano - powiedział nagle, a jego głos nawet nie zadrżał. Jego kuzynka była na tyle inteligentna, by wiedzieć, że wciąż chodziło mu o tę samą sprawę, którą podjął w listach. Która najbardziej go niepokoiła i dotykała. Która była skierowana troską o dobro rodziny. Bo nie oni się liczyli, ale rodzina. - Zrobisz to czy mam to zrobić za ciebie? - spytał, zatrzymując się i patrząc jej prosto w oczy. Oczy, które tak dobrze znał i często widział skrzące się radością. Niewinnością. A teraz miał zobaczyć to, czego nie chciał. Jednak życie nie polegało jedynie na miłych chwilach. Wymagania, które stawiał obowiązek wobec rodowego nazwiska był bardziej niż oczywisty. Kobieta miała być dobrą szlachcianką, dobrą przyszłą żoną i matką. To było jej zadaniem, a człowiek mógł mieć tylko jedno przeznaczenie.
- Londyn nie ma znaczenia - odparł na słowa kuzynki, równocześnie zaznaczając, że rozmawianie o tym mieście i oczywiste odnoszenie się do Ministerstwa Magii nie było tematem, który chciał poruszać ani zgłębiać. Liliana doskonale znała jego zdanie, a fakt że Morgoth stał się o wiele bardziej zaborczy i niedostępny uwypuklił te cechy. Szło za tym również to, że wszystko poddawał analizie i wierzył, że jeśli będzie konieczne, aby Liliana dowiedziała się czegoś bolesnego, zamierzał jej to powiedzieć w porę. Gdyby mógł jej tego bólu oszczędzić, zrobiłby to. Nieświadoma powinna być zadowolona, że nie musiała dzielić bólu mężczyzn, bo ostatecznie, czy oni dzielili ból kobiet? - Nigdy nie musiałem się za ciebie wstydzić, Liliano - powiedział nagle, a jego głos nawet nie zadrżał. Jego kuzynka była na tyle inteligentna, by wiedzieć, że wciąż chodziło mu o tę samą sprawę, którą podjął w listach. Która najbardziej go niepokoiła i dotykała. Która była skierowana troską o dobro rodziny. Bo nie oni się liczyli, ale rodzina. - Zrobisz to czy mam to zrobić za ciebie? - spytał, zatrzymując się i patrząc jej prosto w oczy. Oczy, które tak dobrze znał i często widział skrzące się radością. Niewinnością. A teraz miał zobaczyć to, czego nie chciał. Jednak życie nie polegało jedynie na miłych chwilach. Wymagania, które stawiał obowiązek wobec rodowego nazwiska był bardziej niż oczywisty. Kobieta miała być dobrą szlachcianką, dobrą przyszłą żoną i matką. To było jej zadaniem, a człowiek mógł mieć tylko jedno przeznaczenie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Brama główna
Szybka odpowiedź