Ogrody
AutorWiadomość
Ogrody
Pałacowe ogrody nie są typowymi ogrodami, które można spotkać dookoła innych arystokratycznych posiadłości. Dzikie i pozbawione ingerencji człowieka idealnie oddają charakter zamieszkałych w pałacu Yaxley'ów. Pełne trolli i zwierzyny stanowią dla nich kwintesencję piękna i siły natury, której nie powinno się ujarzmiać. Członkowie rodu mogą swobodnie poruszać się po ich terenach, ale nawet mile widzianych gości przerażają nieposkromione i tajemnicze zakątki ogrodów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.18 11:44, w całości zmieniany 4 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/ z salonu
Lucinda zawsze należała do osób, dla których zasady są tylko sztywnie określonymi granicami, które proszą by je przekroczyć. Oczywiście nie była obojętna na wszelkie obowiązujące ją elementy etykiety. Słuchała rodziców, uczyła się pilnie wszystkiego co w życiu miało jej się tak bardzo przydać, ale tak naprawdę strasznie od tego odstawała. Z każdym razem, kiedy musiała wyrafinowanie opowiadać o swojej pracy i podróżach czuła się jakby na jej twarzy pojawiała się maska. To brzmi trochę tak jakby kobieta miała rozdwojenie jaźni. Lucinda – szlachcianka. Lynn – podróżniczka. Akt pierwszy komedii ludzkiej. Nic nie mogła poradzić, że chęć odkrywania tajemnic towarzyszyła jej od zawsze. Już w Hogwarcie tknięta pokusą odkrycia murów Zamku zapuszczała się do najdalej wysuniętych skrzydeł. Pewnie kontynuowałaby to przez wszystkie lata nauki gdyby nie fakt, że w czasie jej nauki największa tajemnica Hogwartu doprowadziła prawie do zamknięcia szkoły. Ale wracając do Lynn i Morgo, a przede wszystkim do łamania etykiety i granic. Choć podarowanie prezentu w pewien sposób było niestosowne, ale nie to nią kierowało. I w głębi duszy cieszyła się, że nie jest osobą, która robi wszystko interesowanie. Oczywiście często odwraca się to przeciwko niej. Cierpienie spotyka dobrych ludzi. Tylko, że to nie było coś co mogła ot tak zmienić. Kiedy założył naszyjnik na szyję uśmiechnęła się szeroko wyrzucając z głowy to, że przed chwilą jej go oddał. Kierując kroki do ogrodu czuła lekki niepokój. W końcu ich rodziny niezbyt za sobą przepadają, a ostatnim razem kiedy Lynn widziała matkę Morgo ta była całkowicie nieprzytomna. Co jeśli kobieta nie będzie chciała nic im powiedzieć właśnie przez obecność blondynki? Spojrzała na mężczyznę szukając czegoś co uspokoi jej obawy. Pewność jego kroku była pocieszająca. Nie prowadziłby jej przecież gdyby wiedział, że matka nie życzy sobie jej obecności. Pamiętając co mówił młody Yaxley od matce to jest ona bardzo miłą kobietą i to ostatecznie ją przekonało by wyrzucić zbędne myśli z głowy. Mimo styczniowej pogody w ogrodzie panowała rześka aura. To był jeden z tych dni, kiedy możesz wyjść bez parasolki i jesteś pewny, że nie będzie padać. W Londynie to prawdziwa rzadkość. Kiedy zbliżyli się do kobiety Lynn skłoniła się tak jak jej wypadało. - Lady Yaxley.. - zaczęła uśmiechając się. - Raduje się widząc Panią w lepszym zdrowiu. - odparła całkowicie szczerze. Do tego właśnie dążyli. I ulżyło jej, że kobieta naprawdę powróciła do zdrowia. Nie wyobrażała sobie nawet co stałoby się z Morgo gdyby jednak nie było tak kolorowo.
Lucinda zawsze należała do osób, dla których zasady są tylko sztywnie określonymi granicami, które proszą by je przekroczyć. Oczywiście nie była obojętna na wszelkie obowiązujące ją elementy etykiety. Słuchała rodziców, uczyła się pilnie wszystkiego co w życiu miało jej się tak bardzo przydać, ale tak naprawdę strasznie od tego odstawała. Z każdym razem, kiedy musiała wyrafinowanie opowiadać o swojej pracy i podróżach czuła się jakby na jej twarzy pojawiała się maska. To brzmi trochę tak jakby kobieta miała rozdwojenie jaźni. Lucinda – szlachcianka. Lynn – podróżniczka. Akt pierwszy komedii ludzkiej. Nic nie mogła poradzić, że chęć odkrywania tajemnic towarzyszyła jej od zawsze. Już w Hogwarcie tknięta pokusą odkrycia murów Zamku zapuszczała się do najdalej wysuniętych skrzydeł. Pewnie kontynuowałaby to przez wszystkie lata nauki gdyby nie fakt, że w czasie jej nauki największa tajemnica Hogwartu doprowadziła prawie do zamknięcia szkoły. Ale wracając do Lynn i Morgo, a przede wszystkim do łamania etykiety i granic. Choć podarowanie prezentu w pewien sposób było niestosowne, ale nie to nią kierowało. I w głębi duszy cieszyła się, że nie jest osobą, która robi wszystko interesowanie. Oczywiście często odwraca się to przeciwko niej. Cierpienie spotyka dobrych ludzi. Tylko, że to nie było coś co mogła ot tak zmienić. Kiedy założył naszyjnik na szyję uśmiechnęła się szeroko wyrzucając z głowy to, że przed chwilą jej go oddał. Kierując kroki do ogrodu czuła lekki niepokój. W końcu ich rodziny niezbyt za sobą przepadają, a ostatnim razem kiedy Lynn widziała matkę Morgo ta była całkowicie nieprzytomna. Co jeśli kobieta nie będzie chciała nic im powiedzieć właśnie przez obecność blondynki? Spojrzała na mężczyznę szukając czegoś co uspokoi jej obawy. Pewność jego kroku była pocieszająca. Nie prowadziłby jej przecież gdyby wiedział, że matka nie życzy sobie jej obecności. Pamiętając co mówił młody Yaxley od matce to jest ona bardzo miłą kobietą i to ostatecznie ją przekonało by wyrzucić zbędne myśli z głowy. Mimo styczniowej pogody w ogrodzie panowała rześka aura. To był jeden z tych dni, kiedy możesz wyjść bez parasolki i jesteś pewny, że nie będzie padać. W Londynie to prawdziwa rzadkość. Kiedy zbliżyli się do kobiety Lynn skłoniła się tak jak jej wypadało. - Lady Yaxley.. - zaczęła uśmiechając się. - Raduje się widząc Panią w lepszym zdrowiu. - odparła całkowicie szczerze. Do tego właśnie dążyli. I ulżyło jej, że kobieta naprawdę powróciła do zdrowia. Nie wyobrażała sobie nawet co stałoby się z Morgo gdyby jednak nie było tak kolorowo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Matka pół leżała pół siedziała na pokrytej przeróżnymi materiałami rzymskiej leżance. Wyglądała jak zwykle pięknie, chociaż na jej twarzy dalej widać było zmęczenie. Morgoth uśmiechnął się lekko na jej widok, a ona odwzajemniła się tym samym, gdy zobaczyła, że zmierzają w jej kierunku. Mało który syn był tak zżyty ze swoim rodzicem. Młody Yaxley wiedział bowiem, że wszystko co w nim było dobre pochodziło właśnie od niej. Nie, żeby Leon był złym człowiekiem. Był po prostu typowym Yaxley’em. Podobnie jak Morgoth, któremu przekazał powagę i poszanowanie tradycji. Tylko on posiadał cierpliwość dla swoich bliskich. Kątem oka dostrzegł, że Lucinda lekko się spięła, gdy dostrzegła Beatrice. Nic nie powiedział, ale gdy szli, dotknął delikatnie ramieniem arystokratkę, by dodać jej odwagi. Wiedział, że lady Yaxley była wyrozumiałą kobietą i na pewno nic złego jej nie groziło.
- Matko – przywitał się jednym słowem, po czym podszedł i schylił się, by poprawić koc, którym była okryta. Gdy Lynn skończyła mówić, spojrzał na nią, a potem znowu przeniósł uwagę na starszą blondynkę. – Mamo, to jest lady Lucinda Selwyn, o której przybyciu ci mówiłem. Pani – tu zwrócił się oficjalnie do Lu, jednak uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. – To lady Beatrice Yaxley, pani tych ziem i moja matka.
- Miło mi cię w końcu poznać, lady Selwyn – powiedziała cicho kobieta, a na jej pokrytej delikatnymi zmarszczkami zmęczenia twarzy pojawił się kolejny uśmiech. Morgoth wiedział, że dalej cierpiała, ale sposób w jaki to znosiła zadziwiał go i był dumny ze względu na to, że był jej synem. - To zaszczyt w końcu cię poznać.
- Razem z lady Selwyn chcielibyśmy zadać ci kilka pytań. Chodzi o ciebie - dodał szybko, czując na sobie uważne spojrzenie swojej rodzicielki.
- Dobrze, więc - odpowiedziała lekko zaskoczona Beatrice. - Czego wam potrzeba?
- Wiedzieć co to znaczy.
Morgoth wyciągnął medalik z wyraźnymi słowami rodu Parkinsonów i położył go na stoliku tuż koło matki.
- Matko – przywitał się jednym słowem, po czym podszedł i schylił się, by poprawić koc, którym była okryta. Gdy Lynn skończyła mówić, spojrzał na nią, a potem znowu przeniósł uwagę na starszą blondynkę. – Mamo, to jest lady Lucinda Selwyn, o której przybyciu ci mówiłem. Pani – tu zwrócił się oficjalnie do Lu, jednak uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. – To lady Beatrice Yaxley, pani tych ziem i moja matka.
- Miło mi cię w końcu poznać, lady Selwyn – powiedziała cicho kobieta, a na jej pokrytej delikatnymi zmarszczkami zmęczenia twarzy pojawił się kolejny uśmiech. Morgoth wiedział, że dalej cierpiała, ale sposób w jaki to znosiła zadziwiał go i był dumny ze względu na to, że był jej synem. - To zaszczyt w końcu cię poznać.
- Razem z lady Selwyn chcielibyśmy zadać ci kilka pytań. Chodzi o ciebie - dodał szybko, czując na sobie uważne spojrzenie swojej rodzicielki.
- Dobrze, więc - odpowiedziała lekko zaskoczona Beatrice. - Czego wam potrzeba?
- Wiedzieć co to znaczy.
Morgoth wyciągnął medalik z wyraźnymi słowami rodu Parkinsonów i położył go na stoliku tuż koło matki.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- I mi także bardzo miło w końcu Panią poznać, lady Yaxley. - powiedziała z uśmiechem. Bała się tylko, że kobieta może nie wiedzieć co oznacza grawer na naszyjniku, albo co gorsza nie pamiętać tego. Dużo się mówiło o skutkach ubocznych klątw. Jest to zawsze magiczna ingerencja w organizm i nie można przewidzieć jakie skutki przyniesie. Zwykle, kiedy klątwy są kierowane na ludzi mają tylko jeden cel; zabić ofiarę. I zwykle tak się dzieje. Jeżeli jednak z jakichś przyczyn osoba przeżyje. Wtedy różne rzeczy mogą się z nią dziać. Choć Pani Yaxley wydawała się być ciągle słaba to Lynn nie widziała w jej zachowaniu jakichkolwiek skutków ubocznych. To dawało bardzo dobre prognozy i dla jej zdrowia i dla całej sprawy. Z ciekawieniem przyglądała się twarzy Pani domu chcąc zarejestrować jej reakcje na znajdujący się na naszyjniku grawer. Widać było, że jest zaskoczona i może lekko zmieszana. Utrzymanie emocji na wodzy nie było łatwe bym bardziej, że przez tak wiele dni było się pogrążonym w cierpieniu. Na chwile zapadła cisza, której nikt nie przerywał. Kobieta obracała naszyjnik w dłoniach co chwile wracając do napisu rejestrując go od nowa. Lynn mogła przysiąść, że kobieta wie co oznacza dany napis, a może nawet i więcej. Może wie kto go napisał. - Wie Pani co to oznacza? - zapytała cicho Lucinda przerywając w końcu ciszę. Nie lubiła wyczekiwania. Wszystko wydawało się być wtedy większe, straszniejsze, a przede wszystkim ogromnie niepewne. - Wie Pani kto mógł zostawić grawer na tym naszyjniku? - dodała chcąc skierować pytania na interesujących ich tor. Przez wiele dni błądzili szukając odpowiedzi. Gubili się w poszlakach by znaleźć się właśnie w tym momencie. Jedyne co teraz mogło im pomóc to słowa kobiety. Szczere. - Tak. Wiem. - odezwała się po kolejnej chwili ciszy kobieta. Widać było na jej twarzy zmęczenie, ale też przejęcie. Miała nadzieje, że kobieta jest gotowa na opowiedzenie tej historii. Lynn z zainteresowaniem i zdziwieniem spojrzała na Morgo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Uważnie obserwował matkę i każdy jej ruch. Zupełnie jakby po gestach miał odczytać całą prawdę dotyczącą jej powiązania z medalionem. Bo mimo że oboje z Lucindę mówili o swoich przypuszczeniach, każde miało oddzielną teorię. Na pewno przybliżoną, ale domysłów była cała gromada. Niektóre się powielały, ale inne zostawały tylko w ich sercach. Również dostrzegł pewne… Zmieszanie w zachowaniu Beatrice, jednak to było zaskakujące dla niego samego. Przecież matka nigdy… Nigdy nie bywała zmieszana. Przerażona, smutna, zaniepokojona owszem. Jednak nic nie mogło jej zaskoczyć. Czyżby trafili w coś, co zburzyło ten spokój i opanowanie? Lekka zmarszczka na czole powiadomiła go, że faktycznie coś było na rzeczy. Lu nie mogła o tym wiedzieć, gdyż nie znała jej tak dobrze jak on. Gdy usłyszał potwierdzenie z ust matki, początkowo usiadł na jednym z krzeseł naprzeciwko leżanki, jednak musiał wstać. Nie kontrolował tego, ale sam fakt, że kobieta wiedziała z czym mają do czynienia… Czy to oznaczało, że ich zagadka miała swoje rozwiązanie bliżej niż się spodziewali? Niekontrolowanie zacisnął dłonie, czekając na to, co miało się wydarzyć. Nie zauważył zaskoczonego spojrzenia Lucindy, zbyt zajęty burzą, która wywołała się w jego głowie. Beatrice miała spuszczoną głowę, a wzrok wbiła w trzymany w alabastrowej dłoni medalik.
- Mamo – powiedział cicho, ale stanowczo, patrząc na nią uważnie. – Co to znaczy?
Gdy podniosła spojrzenie na syna, Morgoth zobaczył na jej policzkach łzy. Nie był to jednak potok łez, a kilka kropel zgromadzonych w jej zielonych jak jego oczach. Uniósł z zaskoczenia brwi, nie wiedząc jak zareagować, ale w tej samej chwili blondynka wyciągnęła do niego rękę i złapał go za jego, po czym pociągnęła delikatnie w dół, by ponownie usiadł. Oszołomiony Yaxley zupełnie zapomniał chwilowo o obecności Lucindy, co było bardzo niegrzeczne, ale uczucia wzięły górę. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W sumie to niczego konkretnego się nie spodziewał. Może jedynie oznajmienia, że matka nic nie wie o tym naszyjniku. Beatrice dalej trzymała go za rękę chyba pierwszy raz od chwili, w której skończył sześć lat.
- Nie widzę innej możliwości jak opowiedzenia wam wszystkiego od początku – westchnęła, ocierając wierzchem dłoni policzki, a zaraz potem uspakajając się. Łzy nie pasowały do jej pięknej twarzy. – Miłość nie wybiera i przybiera różne formy. Niektórych dotyka gwałtowniej niż innych i może równocześnie ukazać coś pięknego jak i zniszczyć o wiele więcej niż małżeństwo. Nie wszyscy ją rozumieją i szanują to uczucie przez co często krzywdzą innych ludzi. Nie zawsze byłam przykazana twojemu ojcu – powiedziała Beatrice, przenosząc spojrzenie na Morgo. – Oktawian Parkinson był sześć lat starszy i był niezwykle wychowanym człowiekiem. Potrafił zachowywać się w towarzystwie, ale naprawdę nie znosił tłumów. Należał do odludków, którym lepiej w gabinecie lub w lesie niż pośród ludzi. Nasz związek ustalono w dniu, w którym skończyłam jedenaście lat. Nie były to jednak zaręczyny. Bardziej porozumienie słowne między naszymi rodami. W międzyczasie spotykaliśmy się sporadycznie. Widziałam go może cztery razy w trakcie ośmiu lat. Zawsze były to bardzo oficjalne spotkania, chociaż pod koniec wydawał się bardzo zadowolony z faktu, że zostaniemy małżeństwem. Wszystko szło ku dobrej drodze, dopóki w Charnwood nie zjawił się ktoś jeszcze. Nigdy nie widziałam kogoś takiego. Pełen powagi, przystojny, z nienagannymi manierami i niosący za sobą pewną tajemniczość… - Matka urwała, przymykając powieki i uśmiechając się. – Tak – powiedziała jakby do siebie, po czym otworzyła oczy i spojrzała na Morgo. – To był twój ojciec. Od razu zrobił wrażenie nie tylko na mnie, ale również na moich rodzicach, którzy szybko dowiedzieli się, że młodszy z Yaxley’ów jest kawalerem. Tego samego roku się pobraliśmy i urodziłeś się ty. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie i zupełnie zapomniałam o Oktawianie. On jednak nie zapomniał o mnie. Pojawił się przed świętami na trzy miesiące przed porodem. Po prostu stał przed naszym domem i krzyczał moje imię. Twój ojciec zabronił mi wychodzić, jednak cała rodzina zebrała się w otwartych drzwiach posiadłości, podczas gdy Leon wyszedł mu naprzeciw. Dopominał się o to, że należę do niego i… - urwała, przygryzając wargę. Spojrzała na Lucindę, bo najwidoczniej nie mogła znieść wzroku syna, który nie podejrzewał swojej rodziny o podobną historię. – Wyzwał męża na pojedynek – kontynuowała. – Była burza, a mimo to Leon pokonał Oktawiana. Nie zabił go oczywiście, chociaż mój brat miał inne zdanie. – W głowie Morgotha właśnie odbywał się ten pojedynek pośród deszczu. Widział dwie postacie sczepione w pojedynku. Ojciec chroniący swojej rodziny przed szaleńcem. Wątpił, żeby lord Yaxley chciał darować mu życie i oboje o tym wiedzieli z matką. Jednak nie wszystkie tajemnice rodzinne miały być przekazane Lucindzie. I do tego jego ojciec chrzestny. Matka rzadko kiedy wspominała o jego imienniku. Odkąd pamiętał ten siedział w Azkabanie.
- Co się tam stało? – usłyszał zimny głos i z zaskoczeniem stwierdził, że należał do niego.
- Teleportował się w chwili, w której zawołałam twojego ojca. Wszyscy byliśmy zdruzgotani, jednak twój stryj pragnął sprawiedliwości i… Mój brat jest specyficzną osobą – odpowiedziała Beatrice, a Morgo rozpoznał w jej głosie miłość. Mimo wszystko dalej kochała swojego brata i to było w niej niesamowite. – Ten naszyjnik należał do Oktawiana. Dał mi go w dniu moich jedenastych urodzin, ale oddałam mu go listownie, gdy przyjęłam oświadczyny twojego ojca.
Zapadła chwila ciszy. Słychać było tylko odgłosy odległej zwierzyny w lesie i domu.
- Więc to on za tym stoi – powiedział w końcu Morgoth, przenosząc z pustki spojrzenie na matkę, a dopiero potem na Lucindę. Jej obecność wydawała się być niezwykle odległa. Teraz Yaxley wrócił na ziemię po tej niesamowitej historii. Zaraz jednak zacisnął pięści i wstał, poprawiając płaszcz. – Trzeba go znaleźć. Musi odpowiedzieć za to co zrobił i upewnić się, że nigdy więcej nie zagrozi naszej rodzinie!
- Niestety, kochanie. On… On nie żyje.
- Mamo – powiedział cicho, ale stanowczo, patrząc na nią uważnie. – Co to znaczy?
Gdy podniosła spojrzenie na syna, Morgoth zobaczył na jej policzkach łzy. Nie był to jednak potok łez, a kilka kropel zgromadzonych w jej zielonych jak jego oczach. Uniósł z zaskoczenia brwi, nie wiedząc jak zareagować, ale w tej samej chwili blondynka wyciągnęła do niego rękę i złapał go za jego, po czym pociągnęła delikatnie w dół, by ponownie usiadł. Oszołomiony Yaxley zupełnie zapomniał chwilowo o obecności Lucindy, co było bardzo niegrzeczne, ale uczucia wzięły górę. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. W sumie to niczego konkretnego się nie spodziewał. Może jedynie oznajmienia, że matka nic nie wie o tym naszyjniku. Beatrice dalej trzymała go za rękę chyba pierwszy raz od chwili, w której skończył sześć lat.
- Nie widzę innej możliwości jak opowiedzenia wam wszystkiego od początku – westchnęła, ocierając wierzchem dłoni policzki, a zaraz potem uspakajając się. Łzy nie pasowały do jej pięknej twarzy. – Miłość nie wybiera i przybiera różne formy. Niektórych dotyka gwałtowniej niż innych i może równocześnie ukazać coś pięknego jak i zniszczyć o wiele więcej niż małżeństwo. Nie wszyscy ją rozumieją i szanują to uczucie przez co często krzywdzą innych ludzi. Nie zawsze byłam przykazana twojemu ojcu – powiedziała Beatrice, przenosząc spojrzenie na Morgo. – Oktawian Parkinson był sześć lat starszy i był niezwykle wychowanym człowiekiem. Potrafił zachowywać się w towarzystwie, ale naprawdę nie znosił tłumów. Należał do odludków, którym lepiej w gabinecie lub w lesie niż pośród ludzi. Nasz związek ustalono w dniu, w którym skończyłam jedenaście lat. Nie były to jednak zaręczyny. Bardziej porozumienie słowne między naszymi rodami. W międzyczasie spotykaliśmy się sporadycznie. Widziałam go może cztery razy w trakcie ośmiu lat. Zawsze były to bardzo oficjalne spotkania, chociaż pod koniec wydawał się bardzo zadowolony z faktu, że zostaniemy małżeństwem. Wszystko szło ku dobrej drodze, dopóki w Charnwood nie zjawił się ktoś jeszcze. Nigdy nie widziałam kogoś takiego. Pełen powagi, przystojny, z nienagannymi manierami i niosący za sobą pewną tajemniczość… - Matka urwała, przymykając powieki i uśmiechając się. – Tak – powiedziała jakby do siebie, po czym otworzyła oczy i spojrzała na Morgo. – To był twój ojciec. Od razu zrobił wrażenie nie tylko na mnie, ale również na moich rodzicach, którzy szybko dowiedzieli się, że młodszy z Yaxley’ów jest kawalerem. Tego samego roku się pobraliśmy i urodziłeś się ty. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie i zupełnie zapomniałam o Oktawianie. On jednak nie zapomniał o mnie. Pojawił się przed świętami na trzy miesiące przed porodem. Po prostu stał przed naszym domem i krzyczał moje imię. Twój ojciec zabronił mi wychodzić, jednak cała rodzina zebrała się w otwartych drzwiach posiadłości, podczas gdy Leon wyszedł mu naprzeciw. Dopominał się o to, że należę do niego i… - urwała, przygryzając wargę. Spojrzała na Lucindę, bo najwidoczniej nie mogła znieść wzroku syna, który nie podejrzewał swojej rodziny o podobną historię. – Wyzwał męża na pojedynek – kontynuowała. – Była burza, a mimo to Leon pokonał Oktawiana. Nie zabił go oczywiście, chociaż mój brat miał inne zdanie. – W głowie Morgotha właśnie odbywał się ten pojedynek pośród deszczu. Widział dwie postacie sczepione w pojedynku. Ojciec chroniący swojej rodziny przed szaleńcem. Wątpił, żeby lord Yaxley chciał darować mu życie i oboje o tym wiedzieli z matką. Jednak nie wszystkie tajemnice rodzinne miały być przekazane Lucindzie. I do tego jego ojciec chrzestny. Matka rzadko kiedy wspominała o jego imienniku. Odkąd pamiętał ten siedział w Azkabanie.
- Co się tam stało? – usłyszał zimny głos i z zaskoczeniem stwierdził, że należał do niego.
- Teleportował się w chwili, w której zawołałam twojego ojca. Wszyscy byliśmy zdruzgotani, jednak twój stryj pragnął sprawiedliwości i… Mój brat jest specyficzną osobą – odpowiedziała Beatrice, a Morgo rozpoznał w jej głosie miłość. Mimo wszystko dalej kochała swojego brata i to było w niej niesamowite. – Ten naszyjnik należał do Oktawiana. Dał mi go w dniu moich jedenastych urodzin, ale oddałam mu go listownie, gdy przyjęłam oświadczyny twojego ojca.
Zapadła chwila ciszy. Słychać było tylko odgłosy odległej zwierzyny w lesie i domu.
- Więc to on za tym stoi – powiedział w końcu Morgoth, przenosząc z pustki spojrzenie na matkę, a dopiero potem na Lucindę. Jej obecność wydawała się być niezwykle odległa. Teraz Yaxley wrócił na ziemię po tej niesamowitej historii. Zaraz jednak zacisnął pięści i wstał, poprawiając płaszcz. – Trzeba go znaleźć. Musi odpowiedzieć za to co zrobił i upewnić się, że nigdy więcej nie zagrozi naszej rodzinie!
- Niestety, kochanie. On… On nie żyje.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Teraz, kiedy poczuła, że zbliżają się do rozwiązania tajemnicy naszyjnika oprócz szczęścia ogarnęło ją także przygnębienie. Cieszyła się, że w końcu poznają prawdę, a ich zmagania wcale nie poszły na marne, ale w pewnym sensie odczuwała także zbliżający się koniec. Koniec przygody, która wiele jej dała w tak potrzebującym tego czasie. Miała tak zawsze podczas swoich wypraw. Koniec zwiastował powrót do domu, którego nie chciała. Tylko, że po każdej wyprawie trzymała się myśli iż wróci. Nie do tego miejsca, nie do tej zagadki, ale do tajemnicy, wypraw i zagadek. Teraz nie mogła mieć takiej pewności. Natłok myśli został stłamszony przez nerwowe ruchy mężczyzny i zmieszanie matki. Poczuła, że jest to sprawa osobista więc cofnęła się kilka kroków by nie przeszkadzać w rodzinnej opowieści, ale tak by słyszeć co kobieta mówi. Nie znali się z Morgo aż tak dobrze. Choć pewnie mogłaby powiedzieć, że ona jego już zna. Był dobrym człowiekiem. A może po prostu poznała go w sytuacji, w której taki był? Pierwsze zdanie opowieści kobiety dotarło do niej głębiej niż powinno. I choć była przekonana, że w jej przypadku miłość jednak wybiera, a forma jaką wybrała była najgorszą z możliwych to rozumiała ją bardziej niż było to konieczne. Słucha z zaciekawieniem, ale także z dużym przejęciem. Nie można było przejść obok takiej opowieści spokojnie i w pewien sposób rozumiała dlaczego matka nigdy wcześniej nie opowiedziała jej swoim dzieciom. To tragiczne skutki uczucia zbyt głębokiego by myśleć racjonalnie. Nawet w świecie czarodziei to się zdarza. Rozumiała też irytacje młodego Yaxleya i to, że czym prędzej chciał znaleźć tego mężczyznę i sprawić by sprawiedliwości stała się zadość. Słysząc ostatnie słowa kobiety po plecach przeszedł jej dreszcz. Od początku miał racje. Oko smoka poparło to o czym mówiła kobieta. Nie odzywała się przez ten cały czas czując, że jednak nie powinna tutaj być. To była rodzinna i prywatna sprawa, którą Lynn mogła usłyszeć tylko z ust Morgo, który przecież pominąłby większość prywatnych rzeczy mówiąc jej o wszystkim ogólnikowo. To powinno jej wystarczyć. Jednak szybko wyrzuciła tą myśl z głowy. Zaczynała znowu myśleć jak arystokratka, a tego nie chciała. Tutaj. W tym momencie była łamaczem klątw. Widząc jak wielkie emocje targają mężczyzną zmniejszyła dzielącą ją od nich odległość. - Czy w późniejszym czasie słyszała Pani cokolwiek o Oktawianie? Jakiekolwiek wieści? Może ktoś kto go dobrze znał próbował się z Panią skontaktować? - zapytała chcąc uspokoić już i tak napiętą atmosferę. Duch nie mógł sam przygotować sobie eliksiru. Nie mógł też sam rzucić klątwy na naszyjnik i dostarczyć go kobiecie. Musiał to być czarodziei z krwi i kości. Wiedziała co teraz muszą zrobić. I czuła, że Morgo też o tym wie. Nie pozostało im nic innego jak skontaktować się z bratem kobiety. Czuła, że ten wie dużo więcej o zakończeniu tej opowieści niż kobieta.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie podobało mu się to, co słyszał. Czyżby wszystko miało się ku najgorszemu, najprostszemu i najbardziej niebezpiecznemu rozwiązaniu, do jakiego doszli z Lu podczas tych poszukiwań prawdy? Dlaczego dowiadywał się takich rzeczy dopiero teraz? Dlaczego ukrywano przed nim prawdę? Dlaczego tego nie wiedział? Dlaczego... Wycofał dłoń z uścisku matki, patrząc na nią z zaskoczeniem i gniewem wymieszanymi na twarzy. Nie złościł się na nią. Nigdy. To by jej złamało serce. Winił siebie za tę krótkowzroczność. A myślał, że wiedział już wszystko o historii swojej rodziny! Mógł powiedzieć co działo się tysiąc lat wstecz, ale nie potrafił powiedzieć, co zachodziło, gdy był w brzuchu Beatrice.
- Niestety nie – odpowiedziała cicho na pytania młodszej szlachcianki. Była wyraźnie wymęczona opowieścią pani domu. – Podobno wyruszył gdzieś w podróż, ale słuch po nim zaginął. Dostałam jedynie powiadomienie o jego śmierci od jego matki, ale nie znaleziono ciała. Minęło tyle lat… Tyle lat – powtórzyła, zamykając oczy i próbując uspokoić oddech. Morgoth nie sądził, by dowiedzieli się czegoś więcej. Matka powoli zasypiała i wiedział, że lepiej będzie ją zostawić. W końcu nie odzyskała w pełni sił. Poprawił jeszcze raz koc, którym była okryta i odwrócił się, by odejść kilka metrów w stronę pałacu. W połowie drogi zatrzymał się, słysząc, że lady Selwyn podążała jego śladem. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał uspokoić myśli. Uspokoić emocje i nie dać się im ponieść. Musiał myśleć logicznie, nie działać siłą impulsu.
- Nie, Lucindo – odpowiedział twardo na słowa kobiety a propos ciągu dalszego, chociaż myślami był daleko i wpatrywał się w nieznany punkt. – Ja… Ja muszę… Edward odprowadzi cię do salonu – tu skinął na stojącego w oddali służącego, by podszedł. - Możesz mu zaufać.
Dopiero wtedy spojrzał na swoją towarzyszkę, patrząc jej uważnie w oczy i powiedział:
- Dziękuję.
Morgoth uśmiechnął się do niej blado i wycofał, by zniknąć wewnątrz Pałacu. Musiał dojść do swojego gabinetu. Czuł jak objawy duszności nadchodzą, a on nie mógł sobie pozwolić na to, by widziała go w takim stanie.
|zt x2
- Niestety nie – odpowiedziała cicho na pytania młodszej szlachcianki. Była wyraźnie wymęczona opowieścią pani domu. – Podobno wyruszył gdzieś w podróż, ale słuch po nim zaginął. Dostałam jedynie powiadomienie o jego śmierci od jego matki, ale nie znaleziono ciała. Minęło tyle lat… Tyle lat – powtórzyła, zamykając oczy i próbując uspokoić oddech. Morgoth nie sądził, by dowiedzieli się czegoś więcej. Matka powoli zasypiała i wiedział, że lepiej będzie ją zostawić. W końcu nie odzyskała w pełni sił. Poprawił jeszcze raz koc, którym była okryta i odwrócił się, by odejść kilka metrów w stronę pałacu. W połowie drogi zatrzymał się, słysząc, że lady Selwyn podążała jego śladem. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Musiał uspokoić myśli. Uspokoić emocje i nie dać się im ponieść. Musiał myśleć logicznie, nie działać siłą impulsu.
- Nie, Lucindo – odpowiedział twardo na słowa kobiety a propos ciągu dalszego, chociaż myślami był daleko i wpatrywał się w nieznany punkt. – Ja… Ja muszę… Edward odprowadzi cię do salonu – tu skinął na stojącego w oddali służącego, by podszedł. - Możesz mu zaufać.
Dopiero wtedy spojrzał na swoją towarzyszkę, patrząc jej uważnie w oczy i powiedział:
- Dziękuję.
Morgoth uśmiechnął się do niej blado i wycofał, by zniknąć wewnątrz Pałacu. Musiał dojść do swojego gabinetu. Czuł jak objawy duszności nadchodzą, a on nie mógł sobie pozwolić na to, by widziała go w takim stanie.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Morgoth siedział w głębi ogrodów przy kamienny stole dookoła którego ktoś kiedyś wybudował również i kamienne siedziska, które powoli zaczynały obrastać zielenią. Taki był jednak urok jak i charakter Yaxley'ów - pozostawiali naturę samą sobie, nie ingerując w to jak daleko zaszła. Pilnowali jedynie obejścia pałacu, bo czy było coś lepszego od dzikiej potęgi wynikającej właśnie z siły matki ziemi? Nikt nie powinien jej ograniczać. Siedział tutaj od rana, wiedząc, że była to najlepsza pora do oddawaniu się tłumaczeniom. Dookoła siebie od czasu do czasu słyszał odgłosy przemieszczania się, ale wiedział, że to trolle pilnowały mieszkańca pałacu. Nigdy nie zbliżały się na bliżej niż dziesięć kroków, chociaż zdarzało im się przekraczać te granicę, gdy widziały potrzebę. Chociaż zupełnie bezmyślne i wydawać, by się mogło, że bez jakichkolwiek pokładów czegoś takiego jak mózg, spełniały wszystko, czego się od nich wymagało. Być może nawet i one były włączone do budowy posiadłości, chociażby po to by przesuwać wielkie ciężary? Yaxley musiał przyznać, że kiedyś się nad tym zastanawiał. Co by było, gdyby jego rodzina nie osiadła na tych ziemiach, a trolle nie stałyby się ich naturalnymi wasalami? Zabawnie brzmiało to w odniesieniu do tych stworzeń, ale tak właśnie było. I nie potrafił zrozumieć dlaczego. To zawsze Cyneric zdawał się pojmować podobne zagadnienia, których jego kuzyn nie pojmował. W jakiś sposób Morgoth lubił samotność w otoczeniu trolli. Zdawały się go uważnie obserwować, a on przyzwyczajony od małego, nie dawał się rozpraszać odgłosami, które wydawały. Mógł więc spokojnie tłumaczyć antyczne starosaksońskie teksty, które zostały mu wysłane z Yaxley's Hall i Charnwood. Najwidoczniej rodzina Flintów również posiadała kilka takich dzieł, które były im zupełnie niepotrzebne, a on przyjął je z wielkim szacunkiem. Zawsze miał słabość do rodzinnej, chwalebnej historii swojego rodu, a co za tym szło, uczył się języka protoplastów, by jeszcze lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której przyszło im się obracać. Przez swoje zainteresowanie nawet nie zauważył, że minęły cztery godziny odkąd siedział na pergaminami, czytając każde zdanie dziesiątki raz, by jak najlepiej oddać ich głębię. Notatki, które robił zajmowały przynajmniej dwadzieścia stronic, a to nie była nawet jedna czwarta tego, co miał do przełożenia. Przez to pochłonięcie nawet nie zauważył, że ktoś szedł w jego stronę, a ciche kroki zupełnie zniknęły w jego myślach nad dopasowaniem giskerpian do umbihwervan. Ostrzyć i otaczać mogły istnieć w różnych odniesieniach, ale teraz stanowiły podstawę zdania, nad którym myślał i nie mógł pojąć jak je sensownie połączyć.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.04.17 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rzadko bywałam w pałacu Yaxley’ów, zamieszkiwanym przez Morgoth’a i jego rodzinę. Jeszcze niedawno moje relacje z kuzynem nie wyglądały najlepiej. Był między nami żal, napięcie, a nami targały niewyjaśnione, dawne sprawy. Dopiero niedawno wszystko powoli zaczynało się układać. Był przecież dla mnie jak brat, zrodzony kilka dni wcześniej, wspólnie się wychowywaliśmy, wspólnie się uczyliśmy, a jednak w pewnym momencie coś pękło, coś się popsuło. A ja przez wiele lat nie potrafiłam tego naprawić.
Byłam głupia, podążałam w większości, nie we wszystkich, przypadkach za uczuciami, które nie istniały. Nie dotyczyło to Perseusa, mojej pierwszej prawdziwej miłości, do której zniszczenia to Morgoth się przyczynił. Ale faktycznie, moje wszystkie pozostałe miłostki, o których wiedział lub nie, były kompletnie bezsensowne, a ostatnie wydarzenia mi to uzmysłowiły.
Poprawiałam relacje z Lilianą, potrafiłyśmy już ze sobą rozmawiać, spędzać wspólnie czas i chociaż do pełnego zaufania, jakie było między mną a Darcy, było jeszcze daleko, cieszyłam się z każdej chwili z nią spędzonej.
Codziennie odkrywałam uczucia, jakimi darzyłam Cynerica. Nie do końca wiedziałam, czy to była miłość, w końcu czułam zupełnie co innego do Perseusa, gdy byłam jeszcze w Hogwarcie, co innego do pozostałych, i prawdę mówiąc, pogubiłam się już w tym wszystkim. Sama nie wiedziałam już do końca, czy to co dotychczas uważałam za miłość naprawdę nią było. Wierzyłam jednak, że niedługo wszystko zrozumiem i wszystko sobie poukładam.
Chciałam też i poprawić relacje z Morgoth’em. Wtedy w szpitalu bardzo mi pomógł, przyjął moje przeprosiny, to był pierwszy krok do tego, abyśmy znowu stali się jak rodzeństwo.
Przyszłam do jego domu, ale go nie zastałam. Odesłano mnie więc do ogrodów, gdzie trafiłam bez problemów, w końcu Fenland znałam jak własną kieszeń. Miałam na sobie luźną, mało formalną sukienkę. Była długa i biała, na długi rękaw, górę miała zapinaną na guziki, z klasycznym kołnierzykiem pod szyją. Ot, zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się sukienka, w końcu do Morgoth’a nie musiałam się stroić. Znał mnie przecież nie od dziś.
Szłam powoli, cicho starając się kłaść stopy, aby nie zaburzyć tej ciszy, jaka tu panowała. Żałowałam, że nie mogę unieść się w powietrzu, bo miałam wrażenie, że chociaż starałam się być cicho, na tyle cicho, że nawet mój kuzyn nie zwrócił jeszcze na mnie uwagi, to i tak straszyłam dookoła ćwierkające ptaszki.
Przystanęłam za plecami lorda Yaxley’a, powstrzymując ogromną ochotę na to, aby zajrzeć mu przez ramię i sprawdzić, nad czym planuje.
- Morgoth - szepnęłam.
Chciałam odezwać się normalnym głosem, ale nic głośniejszego nie było w stanie wydostać się z moich ust. Uśmiechnęłam się lekko, podchodząc bliżej i stając tuż obok. Spoglądałam na niego ciepłym wzrokiem, a na mojej twarzy malował się przyjemny uśmiech. Iskierki szczęścia tańczyły w moich oczach. Ostatnio naprawdę czułam się szczęśliwsza niż jeszcze kilka tygodni, czy miesięcy, temu.
Byłam głupia, podążałam w większości, nie we wszystkich, przypadkach za uczuciami, które nie istniały. Nie dotyczyło to Perseusa, mojej pierwszej prawdziwej miłości, do której zniszczenia to Morgoth się przyczynił. Ale faktycznie, moje wszystkie pozostałe miłostki, o których wiedział lub nie, były kompletnie bezsensowne, a ostatnie wydarzenia mi to uzmysłowiły.
Poprawiałam relacje z Lilianą, potrafiłyśmy już ze sobą rozmawiać, spędzać wspólnie czas i chociaż do pełnego zaufania, jakie było między mną a Darcy, było jeszcze daleko, cieszyłam się z każdej chwili z nią spędzonej.
Codziennie odkrywałam uczucia, jakimi darzyłam Cynerica. Nie do końca wiedziałam, czy to była miłość, w końcu czułam zupełnie co innego do Perseusa, gdy byłam jeszcze w Hogwarcie, co innego do pozostałych, i prawdę mówiąc, pogubiłam się już w tym wszystkim. Sama nie wiedziałam już do końca, czy to co dotychczas uważałam za miłość naprawdę nią było. Wierzyłam jednak, że niedługo wszystko zrozumiem i wszystko sobie poukładam.
Chciałam też i poprawić relacje z Morgoth’em. Wtedy w szpitalu bardzo mi pomógł, przyjął moje przeprosiny, to był pierwszy krok do tego, abyśmy znowu stali się jak rodzeństwo.
Przyszłam do jego domu, ale go nie zastałam. Odesłano mnie więc do ogrodów, gdzie trafiłam bez problemów, w końcu Fenland znałam jak własną kieszeń. Miałam na sobie luźną, mało formalną sukienkę. Była długa i biała, na długi rękaw, górę miała zapinaną na guziki, z klasycznym kołnierzykiem pod szyją. Ot, zwyczajna, niczym nie wyróżniająca się sukienka, w końcu do Morgoth’a nie musiałam się stroić. Znał mnie przecież nie od dziś.
Szłam powoli, cicho starając się kłaść stopy, aby nie zaburzyć tej ciszy, jaka tu panowała. Żałowałam, że nie mogę unieść się w powietrzu, bo miałam wrażenie, że chociaż starałam się być cicho, na tyle cicho, że nawet mój kuzyn nie zwrócił jeszcze na mnie uwagi, to i tak straszyłam dookoła ćwierkające ptaszki.
Przystanęłam za plecami lorda Yaxley’a, powstrzymując ogromną ochotę na to, aby zajrzeć mu przez ramię i sprawdzić, nad czym planuje.
- Morgoth - szepnęłam.
Chciałam odezwać się normalnym głosem, ale nic głośniejszego nie było w stanie wydostać się z moich ust. Uśmiechnęłam się lekko, podchodząc bliżej i stając tuż obok. Spoglądałam na niego ciepłym wzrokiem, a na mojej twarzy malował się przyjemny uśmiech. Iskierki szczęścia tańczyły w moich oczach. Ostatnio naprawdę czułam się szczęśliwsza niż jeszcze kilka tygodni, czy miesięcy, temu.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wiedział o zaręczynach kuzynostwa. Nie pamiętał kto powiedział mu pierwszy. Czy była to matka, czy Leia. Ostatnio mało rozmawiał z ojcem, dlatego jeśli przekazałby taką informację, na pewno by zapamiętał. Nic jednak takiego nie miało miejsca, więc rozważał, że właśnie jedna z pań domu mu o niej powiedziała. Był zadowolony. Zadowolony z tego, że tak potoczyły się sprawy, chociaż martwiło go to, że Cyneric będzie mógł być rozkojarzony przez swoje uczucie do Rosalie. Nie wiedział, co było bardziej niebezpieczne - świadomość, że będzie mógł mieć ukochaną kobietę czy gdyby wziął za żonę kogoś innego i za nią tęsknił. Nie miał jednak na to wpływu. Stało się, a najwyraźniej i Fortinbras i ojciec zgodzili się na ten związek. Był to najlepszy wybór dla Rosalie, która miała za sobą wiele zawodów. Nie sądził, by jeszcze otrząsnęła się po ostatniej śmierci Blacka na ich ślubie. Od czasu gdy widzieli się w szpitalu, nie mieli kontaktu. Morgoth okazał jej większą czułość niż kiedykolwiek, ale wcześniej był o wiele słabszy niż teraz. Zapewne w tej chwili nie mógłby się przemóc, by to powiedzieć. By jej dotknąć.
Gdy usłyszał jednak wyraźne kroki blisko siebie, jego dłoń automatycznie podążyła w stronę wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdzie trzymał różdżkę. Nadchodząca osoba nie mogła tego zobaczyć, ale gdy się odwrócił rozpoznał swoją kuzynkę i rozluźnił się. Spięcie ustąpiło, dając miejsce zdziwieniu. Nie spodziewał się nikogo, a na pewno nie jej. Tak. To prawda, że mało kiedy bywała w pałacu. Częściej swoją obecnością zaszczycała ich Liliana, ale ostatnie spotkanie Morgoth wciąż wspominał z pewnym dystansem. Wiedział, że za duża ciekawość młodszej Yaxley'ówny bratem Rowan była niebezpieczna i nie mógł pozwolić, by rozwinęła się w złą stronę. Widząc jednak nową narzeczoną Cynerica, wstał z kamiennego siedziska i odłożył pióro.
- Rosalie - odpowiedział, zupełnie jakby równocześnie było to pytaniem o to, co tutaj robiła. Widział na jej twarzy ciepły uśmiech, ale sam odpowiedział jej jedynie lekkim uniesieniem kącika ust. Ostatni miesiąc przyniósł wiele zmian. Czas miał pokazać czy lepszych. - Dlaczego nie napisałaś? - spytał, zastanawiając się czy przypadkiem nie pominął jakiegoś listu w ostatniej korespondencji.
Gdy usłyszał jednak wyraźne kroki blisko siebie, jego dłoń automatycznie podążyła w stronę wewnętrznej kieszeni płaszcza, gdzie trzymał różdżkę. Nadchodząca osoba nie mogła tego zobaczyć, ale gdy się odwrócił rozpoznał swoją kuzynkę i rozluźnił się. Spięcie ustąpiło, dając miejsce zdziwieniu. Nie spodziewał się nikogo, a na pewno nie jej. Tak. To prawda, że mało kiedy bywała w pałacu. Częściej swoją obecnością zaszczycała ich Liliana, ale ostatnie spotkanie Morgoth wciąż wspominał z pewnym dystansem. Wiedział, że za duża ciekawość młodszej Yaxley'ówny bratem Rowan była niebezpieczna i nie mógł pozwolić, by rozwinęła się w złą stronę. Widząc jednak nową narzeczoną Cynerica, wstał z kamiennego siedziska i odłożył pióro.
- Rosalie - odpowiedział, zupełnie jakby równocześnie było to pytaniem o to, co tutaj robiła. Widział na jej twarzy ciepły uśmiech, ale sam odpowiedział jej jedynie lekkim uniesieniem kącika ust. Ostatni miesiąc przyniósł wiele zmian. Czas miał pokazać czy lepszych. - Dlaczego nie napisałaś? - spytał, zastanawiając się czy przypadkiem nie pominął jakiegoś listu w ostatniej korespondencji.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedziałam czy Morgoth wiedział o zaręczynach, chociaż mogłam podejrzewać, że wieść się rozeszła. Wszakże jego ojciec musiał wyrazić na to zgodę. Chociaż mój tata miał decydujący głos w tej sprawie, to zdanie jego brata na pewno bardzo się dla niego liczyło. Minęło już kilka dni, a Morgoth jakby w ogóle nie zainteresował się tym faktem. Więc może faktycznie nic do niego nie dotarło? Albo może absolutnie go to nie interesowało. Ostatnio się zmienił, ponoć. Liliana wspominała, a ja w sumie przyszłam sprawdzić, czy aby na pewno była to prawda. W końcu jak miałam się tego inaczej dowiedzieć, jak nie poprzez spotkanie się z nim?
Słysząc pytanie, opuściłam lekko wzrok. Faktycznie, nie poinformowałam o swoim przybyciu, nie sądziłam, że będzie to konieczne. W końcu chciałam odwiedzić kuzyna. Ostatnio byłam tak zajęta sobą, swoimi odczuciami, tym co się wokół mnie dzieje, że chyba zapomniałam, że inni mogą mieć również i swoje życie.
- Przepraszam - odpowiedziałam delikatnie. - Nie planowałam dzisiejszej wizyty, dlatego wcześniej nie poinformowałam o swojej chęci przybycia. Nie chcę ci przeszkadzać, więc jeśli jesteś zajęty, to zaraz sobie pójdę.
Speszona, spojrzałam na kuzyna. Czekałam na jego decyzję. Widziałam, że nad czymś pracował, widocznie było to bardzo ważne, skoro był na tyle pochłonięty, że nie zauważył mojego przybycia i ocknął się dopiero w momencie, gdy się do niego odezwałam.
Splotłam dłonie za plecami, wpatrywałam się w lico kuzyna i miałam wrażenie, jakby coś się w nim zmieniło. Zmężniał, może? Jego wyraz twarzy stał taki… ostrzejszy, gdzieś zniknęła dawna, młodzieńcza radość. Czyżby mój kuzyn dorósł? Nigdy nie uważałam, jakoby był dzieckiem, zawsze cechował się większą dojrzałością niż ja, co zresztą było zrozumiane. W końcu różnica nas płeć, a więc i zainteresowania, umiejętności jakie musieliśmy zdobyć, obowiązki jakie na nas ciążyły. Czy to przez awans jego ojca na stanowisko nestora tak się zmienił? Podejrzewałam, że miał teraz więcej obowiązków, ale żeby aż tak? A może, po prostu mi się wydawało? W końcu byłam pod wpływem słów siostry.
- Chciałam z tobą porozmawiać, dawno się nie widzieliśmy, ale jeśli naprawdę nie masz czasu, to nic się nie stanie, jeśli każesz mi odejść - zapewniłam go. - Przyjdę później, oczywiście tym razem się zapowiadając.
Gotowa byłam opuścić ogrody w tym momencie, jeśli mój kuzyn wyraził by takie zdanie.
Słysząc pytanie, opuściłam lekko wzrok. Faktycznie, nie poinformowałam o swoim przybyciu, nie sądziłam, że będzie to konieczne. W końcu chciałam odwiedzić kuzyna. Ostatnio byłam tak zajęta sobą, swoimi odczuciami, tym co się wokół mnie dzieje, że chyba zapomniałam, że inni mogą mieć również i swoje życie.
- Przepraszam - odpowiedziałam delikatnie. - Nie planowałam dzisiejszej wizyty, dlatego wcześniej nie poinformowałam o swojej chęci przybycia. Nie chcę ci przeszkadzać, więc jeśli jesteś zajęty, to zaraz sobie pójdę.
Speszona, spojrzałam na kuzyna. Czekałam na jego decyzję. Widziałam, że nad czymś pracował, widocznie było to bardzo ważne, skoro był na tyle pochłonięty, że nie zauważył mojego przybycia i ocknął się dopiero w momencie, gdy się do niego odezwałam.
Splotłam dłonie za plecami, wpatrywałam się w lico kuzyna i miałam wrażenie, jakby coś się w nim zmieniło. Zmężniał, może? Jego wyraz twarzy stał taki… ostrzejszy, gdzieś zniknęła dawna, młodzieńcza radość. Czyżby mój kuzyn dorósł? Nigdy nie uważałam, jakoby był dzieckiem, zawsze cechował się większą dojrzałością niż ja, co zresztą było zrozumiane. W końcu różnica nas płeć, a więc i zainteresowania, umiejętności jakie musieliśmy zdobyć, obowiązki jakie na nas ciążyły. Czy to przez awans jego ojca na stanowisko nestora tak się zmienił? Podejrzewałam, że miał teraz więcej obowiązków, ale żeby aż tak? A może, po prostu mi się wydawało? W końcu byłam pod wpływem słów siostry.
- Chciałam z tobą porozmawiać, dawno się nie widzieliśmy, ale jeśli naprawdę nie masz czasu, to nic się nie stanie, jeśli każesz mi odejść - zapewniłam go. - Przyjdę później, oczywiście tym razem się zapowiadając.
Gotowa byłam opuścić ogrody w tym momencie, jeśli mój kuzyn wyraził by takie zdanie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie jestem zajęty - zaoponował, widząc, że speszył Rosalie. - Myślałem, że coś się stało. Nigdy nie pojawiałaś się tak... Niespodziewanie.
Prawda była taka, że jego kuzynka w ogóle nie pojawiała się w pałacu, dlatego jej obecność tutaj była podwójnym dla niego zaskoczeniem. Szybciej spodziewałby się Cynerica, który wiedziony ich braterską więzią, zjawiłby się, żeby wyjaśnić wszystko to, co się wydarzyło. Morgoth cieszył się z ich szczęścia, bo najwidoczniej działało to w obie strony, ale okazywanie uczuć nigdy nie przychodziło mu z łatwością. A teraz było to jeszcze trudniejsze i wcale łatwiejsze stać się nie miało. Wszystkich od siebie odsuwał, a jedynym stałym elementem był właśnie Cina. Do tego sprawa związana z Rycerzami Walpurgii jedynie uświadomiła opiekuna smoków, że ich relacje nabiorą też nowego oblicza. Nieznanego ich dwójce jak dotąd i zapewne nie zdawali sobie jeszcze sprawy jak bardzo znamiennej. I chociaż intuicji nie można było im odmówić, nikt nie znał przyszłości. Teraz Morgoth stojąc naprzeciwko Rosalie, nie wiedział co jej powiedzieć. Czy chodziło o coś konkretnego, czy właśnie przyjechała, by tylko porozmawiać ze swoim kuzynem? Nie musiał jednak się odzywać, by zauważyć te zmiany, które w niej zaszły od ostatniego spotkania. W przelotnym zobaczeniu się na ślubie Tristana i Evandry nie było nic prywatnego. Nie dane im było nawet zamienić słowa, bo rozruch na weselu w Dover rozrzucał gości po całej okolicy jak szmaciane lalki. Sam musiał się udać w pojedynkę do ogrodów, by uciec od tego tłoku i sztucznych uśmiechów. Fałszywi bogacze ze swoimi równie obłudnymi żonami byli towarzystwem, którego nie mógł tolerować. Dlatego właśnie wyszedł i ostatnim punktem wspólnym z kuzynką była dla niego wizyta w Mungu. Jej twarz nie była już pełna zmęczenia i blada z trawiącego ją od wewnątrz smutku. Depresja musiała ustąpić, a jej jednym z głównych uzdrowicieli zapewne był sam Cyneric i jego towarzystwo, które zapewniał Rosalie. Morgoth dalej pamiętał ton głosu i wyraz twarzy blondyna, gdy mówił o dziewczynie podczas ich wspólnego polowania. Trzeba było być ślepym, żeby tego nie zauważyć.
- Usiądziesz czy wolałabyś spacer? - spytał, obserwując ją uważnie i nie chcąc w żaden sposób okazać, że była tu niemile widziana. Chciał spędzić z nią trochę czasu. Było to nawet wskazane po takim czasie, ale dalej był lekko zbity z tropu.
Prawda była taka, że jego kuzynka w ogóle nie pojawiała się w pałacu, dlatego jej obecność tutaj była podwójnym dla niego zaskoczeniem. Szybciej spodziewałby się Cynerica, który wiedziony ich braterską więzią, zjawiłby się, żeby wyjaśnić wszystko to, co się wydarzyło. Morgoth cieszył się z ich szczęścia, bo najwidoczniej działało to w obie strony, ale okazywanie uczuć nigdy nie przychodziło mu z łatwością. A teraz było to jeszcze trudniejsze i wcale łatwiejsze stać się nie miało. Wszystkich od siebie odsuwał, a jedynym stałym elementem był właśnie Cina. Do tego sprawa związana z Rycerzami Walpurgii jedynie uświadomiła opiekuna smoków, że ich relacje nabiorą też nowego oblicza. Nieznanego ich dwójce jak dotąd i zapewne nie zdawali sobie jeszcze sprawy jak bardzo znamiennej. I chociaż intuicji nie można było im odmówić, nikt nie znał przyszłości. Teraz Morgoth stojąc naprzeciwko Rosalie, nie wiedział co jej powiedzieć. Czy chodziło o coś konkretnego, czy właśnie przyjechała, by tylko porozmawiać ze swoim kuzynem? Nie musiał jednak się odzywać, by zauważyć te zmiany, które w niej zaszły od ostatniego spotkania. W przelotnym zobaczeniu się na ślubie Tristana i Evandry nie było nic prywatnego. Nie dane im było nawet zamienić słowa, bo rozruch na weselu w Dover rozrzucał gości po całej okolicy jak szmaciane lalki. Sam musiał się udać w pojedynkę do ogrodów, by uciec od tego tłoku i sztucznych uśmiechów. Fałszywi bogacze ze swoimi równie obłudnymi żonami byli towarzystwem, którego nie mógł tolerować. Dlatego właśnie wyszedł i ostatnim punktem wspólnym z kuzynką była dla niego wizyta w Mungu. Jej twarz nie była już pełna zmęczenia i blada z trawiącego ją od wewnątrz smutku. Depresja musiała ustąpić, a jej jednym z głównych uzdrowicieli zapewne był sam Cyneric i jego towarzystwo, które zapewniał Rosalie. Morgoth dalej pamiętał ton głosu i wyraz twarzy blondyna, gdy mówił o dziewczynie podczas ich wspólnego polowania. Trzeba było być ślepym, żeby tego nie zauważyć.
- Usiądziesz czy wolałabyś spacer? - spytał, obserwując ją uważnie i nie chcąc w żaden sposób okazać, że była tu niemile widziana. Chciał spędzić z nią trochę czasu. Było to nawet wskazane po takim czasie, ale dalej był lekko zbity z tropu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rozumiałam zdziwienie Morgotha i w pełni się z nim zgadzałam. Na jego miejscu zapewne również to bym odczuwała, dlatego nie miałam do niego żalu, że zadawał mi takie pytania. Pokręciłam głową, w końcu nic się nie stało poważnego. Gdyby tak było, na pewno nie rozpoczęlibyśmy naszej rozmowy tak łagodnie i sielankowo, a od razu, przynajmniej ja, przeszłabym do rzeczy. Odpowiadając na kolejne jego pytanie, tym razem lekko kiwnęłam głową.
- Chętnie usiądę - przyznałam, zasiadając przy stole.
Poczekałam, aż mój kuzyn również spocznie. A kiedy to zrobił, zanim od razu rozpocząć rozmowę, odwróciłam się lekko w stronę słońca, szukając promieni, które padłyby na moją twarz, ogrzewając mnie swoim ciepłem. Prawdą było, że dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać, po moim wyjściu z Munga Morgoth niedługo wyjechał, a gdy wrócił na ślub Tristana, nawet nie miałam okazji, aby się z nim przywitać. Więc, skoro tyle czekaliśmy na tę rozmowę, to możemy poczekać jeszcze chwilę, nic się przecież nie stanie.
- Dawno wróciłeś do Fenlad? Ze swojej podróży? - zapytałam w końcu. - Opowiesz mi o niej?
Interesował mnie powód wyjazdu Morgoth’a i miałam ogromną nadzieję, że chociaż trochę mi zdradzi. Był niezwykle tajemniczy, nikt nic nie wiedział, a i on nie kwapił się do tego, aby w liście wyjaśnić w czym rzecz. Zwróciłam ku niemu swoją twarz, otworzyłam oczy i lekko przechylając głowę, spoglądałam na niego z zainteresowaniem.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że dużo się nie dowiem, na Merlina, byłam kobietą i wiedziałam, że wiele informacji do mnie nie dociera, a jeśli już, to w wyjątkowo zmienionej formie, aby nie zaprzątać mi myśli czymś, co nie powinno być dla mnie interesujące.
Prawdę mówiąc, nie przyszłam tu tylko i wyłącznie o to, aby pytać o wyprawę, czy też sprawdzić, czy słowa Liliany na temat tego, że Morgoth w jakimś sensie się zmienił, były prawdziwe. Przyprowadziły mnie tu również inne wydarzenia, te, które miały miejsce dość niedawno. Ułożyłam dłonie na kolanach i zaczęłam obracać na palcu pierścionek zaręczynowy, który otrzymałam ledwo kilka dni temu. Nadal było to dla mnie jak sen.
- Właściwie, chciałam też z tobą porozmawiać o Cynericu. Macie… dobre stosunki ze sobą, prawda? - zapytałam.
Nie bardzo wiedziałam jak zacząć, nie bardzo wiedziałam cz będę umiała wyjaśnić kuzynowi to, co miałam na myśli. Miałam nadzieję, że mnie zrozumie i zrozumie mnie dobrze, nie przyszłam plotkować czy go obgadywać, przyszłam go zrozumieć. A kto pomoże mi lepiej, jak nie inny mężczyzna, również z rodziny? Chociaż w sumie trochę wstyd było mi zaczynać tę rozmowę, to miałam nadzieję, że wyjdzie nam ona na dobre.
- Chętnie usiądę - przyznałam, zasiadając przy stole.
Poczekałam, aż mój kuzyn również spocznie. A kiedy to zrobił, zanim od razu rozpocząć rozmowę, odwróciłam się lekko w stronę słońca, szukając promieni, które padłyby na moją twarz, ogrzewając mnie swoim ciepłem. Prawdą było, że dawno nie mieliśmy okazji porozmawiać, po moim wyjściu z Munga Morgoth niedługo wyjechał, a gdy wrócił na ślub Tristana, nawet nie miałam okazji, aby się z nim przywitać. Więc, skoro tyle czekaliśmy na tę rozmowę, to możemy poczekać jeszcze chwilę, nic się przecież nie stanie.
- Dawno wróciłeś do Fenlad? Ze swojej podróży? - zapytałam w końcu. - Opowiesz mi o niej?
Interesował mnie powód wyjazdu Morgoth’a i miałam ogromną nadzieję, że chociaż trochę mi zdradzi. Był niezwykle tajemniczy, nikt nic nie wiedział, a i on nie kwapił się do tego, aby w liście wyjaśnić w czym rzecz. Zwróciłam ku niemu swoją twarz, otworzyłam oczy i lekko przechylając głowę, spoglądałam na niego z zainteresowaniem.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że dużo się nie dowiem, na Merlina, byłam kobietą i wiedziałam, że wiele informacji do mnie nie dociera, a jeśli już, to w wyjątkowo zmienionej formie, aby nie zaprzątać mi myśli czymś, co nie powinno być dla mnie interesujące.
Prawdę mówiąc, nie przyszłam tu tylko i wyłącznie o to, aby pytać o wyprawę, czy też sprawdzić, czy słowa Liliany na temat tego, że Morgoth w jakimś sensie się zmienił, były prawdziwe. Przyprowadziły mnie tu również inne wydarzenia, te, które miały miejsce dość niedawno. Ułożyłam dłonie na kolanach i zaczęłam obracać na palcu pierścionek zaręczynowy, który otrzymałam ledwo kilka dni temu. Nadal było to dla mnie jak sen.
- Właściwie, chciałam też z tobą porozmawiać o Cynericu. Macie… dobre stosunki ze sobą, prawda? - zapytałam.
Nie bardzo wiedziałam jak zacząć, nie bardzo wiedziałam cz będę umiała wyjaśnić kuzynowi to, co miałam na myśli. Miałam nadzieję, że mnie zrozumie i zrozumie mnie dobrze, nie przyszłam plotkować czy go obgadywać, przyszłam go zrozumieć. A kto pomoże mi lepiej, jak nie inny mężczyzna, również z rodziny? Chociaż w sumie trochę wstyd było mi zaczynać tę rozmowę, to miałam nadzieję, że wyjdzie nam ona na dobre.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie poruszył się, gdy przystała na to, by usiąść naprzeciwko. Odprowadził ją spojrzeniem, a gdy zajęła swoje miejsce, sam zrobił to samo. Obserwował jak wystawiła twarz do słońca, które rozświetliło jej oblicze. W pewien sposób przejrzyście widział, że nie zostało w niej nic ze stanu depresyjnego, który jeszcze przed miesiącem tak bardzo jej ciążył. Najwidoczniej jednak wszystko miało swój koniec, a on doskonale się o tym przekonał. Był zadowolony, że kuzynka w tak krótkim czasie doszła do siebie. Ukontentowany. To dobre określenie. Gdy spytała go o wyjazd, odetchnął.
- W nocy z piętnastego na szesnastego - odpowiedział, przekreślając piórem jedną ze swoich notatek i napisał zupełnie inny odnośnik. Po tej czynności odłożył je i oparł się o kamień, przyglądając kuzynce. Nie zamierzał mówić nic więcej niż to czego dowiedziała się Liliana. Zresztą nikomu nie mówił nic więcej. Nawet Cyneric, nawet ojciec nie znali prawdziwego powodu jak i tego, co się tam wydarzyło. - Pracowałem w rezerwatach w Rumunii. Piękne miejsca, niektóre ulokowane były wysoko w górach. Żałuję, że byłem tam tak krótko - odparł zwięźle, chociaż dało się usłyszeć w ostatnich słowach pewną tęsknotę. Chociaż kochał Fenland, wiedział, że jeszcze parę miesięcy mógłby wytrzymać. Szczególnie że wiedza, którą zdobywał była bezcenna. Liliana miała rację. Pod pewnym kątem był inny. Nie tylko wyjazd i rzeczy, które się tam działy go zmieniły. Animagia odkreśliła na nim swoje piętno, którego jeszcze nie potrafił kontrolować i możliwe, że nigdy nie miał. Był o wiele bardziej milczący, ale nie oznaczało, że dostrzegał mniej rzeczy. Wręcz przeciwnie. Jego zachowanie, chociaż często impulsywne i gwałtowne, opierało się na pewnego rodzaju instynkcie. Pod nową formą zdarzało mu się wybierać nocami na wyprawy poza granice Fenland, gdzie mógł poczuć się tak jak tego chciał. Bez ograniczeń. Pojmowanie świata przez człowieka w niczym nie dorównywało odbieraniu bodźców pod postacią animaga. Nie wiedział jak można było być nieczułym na to co się wtedy działo. Bycie człowiekiem, a wilkiem różniło się. Było inaczej. Prościej i szybciej. Do jego zwierzęcej natury należały chaotyczne obrazy, sceny, wiedza, której nie dało się wyrazić słowami. Te wspomnienia były trochę jak sen. Nie było w nich słów ani porządku. Światło było ostrzejsze, dźwięki też. I zapachy. Tamten świat składa się z zapachów. I uczuć. Krótkich, ostrych i sensownych. Pragnień. Jedzenie, przestrzeń, bieg, polowanie, jedzenie, atak, czasem był też strach albo gniew. Czuło się i robiło dokładnie to, co się czuło. Gdy usłyszał imię swojego kuzyna, podniósł spojrzenie na Rosalie.
- Jest dla mnie jak brat - odpowiedział spokojnie. - Coś cię niepokoi? - spytał po chwili ciszy, przyglądając się uważnie twarz Yaxley'ówny jakby miał z niej odczytać odpowiedź.
- W nocy z piętnastego na szesnastego - odpowiedział, przekreślając piórem jedną ze swoich notatek i napisał zupełnie inny odnośnik. Po tej czynności odłożył je i oparł się o kamień, przyglądając kuzynce. Nie zamierzał mówić nic więcej niż to czego dowiedziała się Liliana. Zresztą nikomu nie mówił nic więcej. Nawet Cyneric, nawet ojciec nie znali prawdziwego powodu jak i tego, co się tam wydarzyło. - Pracowałem w rezerwatach w Rumunii. Piękne miejsca, niektóre ulokowane były wysoko w górach. Żałuję, że byłem tam tak krótko - odparł zwięźle, chociaż dało się usłyszeć w ostatnich słowach pewną tęsknotę. Chociaż kochał Fenland, wiedział, że jeszcze parę miesięcy mógłby wytrzymać. Szczególnie że wiedza, którą zdobywał była bezcenna. Liliana miała rację. Pod pewnym kątem był inny. Nie tylko wyjazd i rzeczy, które się tam działy go zmieniły. Animagia odkreśliła na nim swoje piętno, którego jeszcze nie potrafił kontrolować i możliwe, że nigdy nie miał. Był o wiele bardziej milczący, ale nie oznaczało, że dostrzegał mniej rzeczy. Wręcz przeciwnie. Jego zachowanie, chociaż często impulsywne i gwałtowne, opierało się na pewnego rodzaju instynkcie. Pod nową formą zdarzało mu się wybierać nocami na wyprawy poza granice Fenland, gdzie mógł poczuć się tak jak tego chciał. Bez ograniczeń. Pojmowanie świata przez człowieka w niczym nie dorównywało odbieraniu bodźców pod postacią animaga. Nie wiedział jak można było być nieczułym na to co się wtedy działo. Bycie człowiekiem, a wilkiem różniło się. Było inaczej. Prościej i szybciej. Do jego zwierzęcej natury należały chaotyczne obrazy, sceny, wiedza, której nie dało się wyrazić słowami. Te wspomnienia były trochę jak sen. Nie było w nich słów ani porządku. Światło było ostrzejsze, dźwięki też. I zapachy. Tamten świat składa się z zapachów. I uczuć. Krótkich, ostrych i sensownych. Pragnień. Jedzenie, przestrzeń, bieg, polowanie, jedzenie, atak, czasem był też strach albo gniew. Czuło się i robiło dokładnie to, co się czuło. Gdy usłyszał imię swojego kuzyna, podniósł spojrzenie na Rosalie.
- Jest dla mnie jak brat - odpowiedział spokojnie. - Coś cię niepokoi? - spytał po chwili ciszy, przyglądając się uważnie twarz Yaxley'ówny jakby miał z niej odczytać odpowiedź.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Morgoth nie był zbyt wylewny. Nie zdecydował się, aby opowiedzieć mi coś więcej. Jedynie suche fakty, którymi zapewne podzielił się również z Lilianą. Kiwnęłam jednak głową, to o czym opowiadał był ciekawe. Tył tym rodzajem Yaxley’a, który zdecydowanie wolał inne magiczne istoty, nie trolle, a właśnie smoki. Chociaż ja jakoś nie podzielałam zachwytu smokami, to potrafiłam to zrozumieć. W końcu sama nie zajmowałam się trollami, a właśnie jednorożcami. Również się wyłamywałam.
- Musiało być tam pięknie, może będziesz mógł jeszcze kiedyś tam wrócić? - zagadnęłam z zainteresowaniem. - Tylko nie na długo, twoja wiedza i umiejętności bardziej przydadzą się w Anglii.
Nie chciałam już drążyć tego tematu. Miałam wrażenie, że wyjazd do rezerwatów w Rumunii nie był jedynym celem jego wyprawy, ale miałam wrażenie również, że nie dowiem się, reszty. Odetchnęłam więc lekko, rezygnując z tego. Za to skupiłam swój wzrok na kuzynie, był bardzo enigmatyczny, co nawet mnie rzuciło się w oczy. Nie chciałam jednak tak niegrzecznie się w niego wpatrywać, więc zaraz przerzuciłam wzrok na jego notatki.
- Nad czym pracujesz? - dopytałam.
Słyszałam jego pytanie o Cynerica, ale nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, bo właściwie nie wiedziałam co mnie niepokoi. I czy w ogóle coś mnie niepokoiło. Z jednej strony tak, a z drugiej strony - nie. Więc przez chwilę milczałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że tworzę niepotrzebne napięcie. Dlatego zanim mu odpowiedziałam, uśmiechnęłam się wesoło.
- Nie, wszystko jest dobrze - odpowiedziałam, miałam nadzieję, że spokojnym głosem. - Zastanawiam się tylko, czy Cyneric z tobą o tym rozmawiał?
Wyciągnęłam dłoń z pierścionkiem na stół, pokazując go Morgoth’owi, a sama zaopatrzyłam się w niego z widoczną radością. Byłam naprawdę szczęśliwa z obrotu spraw, jakie ostatnio miały miejsce i nawet nie starałam się tego ukrywać. Po chwili uniosłam wzrok, spoglądając na kuzyna ponownie.
- Jest mi… dziwnie wstyd. Wiedziałeś o tym, że Cyneric coś do mnie czuł? Czy to trwa długo? Byłam taka głupia nie widząc, że mam kogoś takiego pod samym nosem, prawda? - zadawałam pytania, nawet nie robiąc przerwy, aby Morgoth mógł mi na coś od razu odpowiedzieć.
Nie potrafiłam ubrać tego wszystkiego w słowa. Wzięłam głębszy wdech, wypuszczając powietrze nosem i zaciskając mocno usta. Miałam pewnego rodzaju wyrzuty sumienia? Chociaż nie wiem czy można to tak nazwać, w każdym razie absolutnie nie dawało mi to spokoju, a najzwyczajniej w świecie wstydziłam się zapytać o to Cynerica. Nie wiedziałam dlaczego, po prostu się wstydziłam.
- Wybacz, że przyszłam z tym do ciebie, pewnie stawiam cię w niekomfortowej sytuacji, ale jesteś mężczyzną - zauważyłam. - Będziesz więc potrafił wyjaśnić mi to wszystko z perspektywy mężczyzny. Nikt inny mi tego nie zrobi, a wiesz, że ja… lubię wiedzieć.
Zarumieniłam się, spuszczając wzrok. Ufałam Morgoth’owi, chociaż jeszcze jakiś czas temu unikałam go jak ognia, ciągle pamiętając jego słowa, w końcu bardzo zakorzeniły się w mojej głosie. To teraz jednak naprawdę czułam, że mogę na niego liczyć i prosić o pomoc. Nawet w takiej sytuacji.
- Zależy mi na nim - powiedziałam w końcu, dużo cichszym głosem, jakby zawstydzona, że w końcu się do tego przyznałam. - I chyba ostatni raz tak bardzo zależało mi na Perseusu.
Mój kuzyn wiedział o wszystkim, znał całą sprawę, był w końcu w centrum wydarzeń. Dlatego nie bałam się przyznać mu do czegoś takiego, wiedziałam w końcu, że zdawał sobie z tego sprawę, jak bardzo zależało mi na lordzie Avery’m w ówczesnym czasie i nie będzie to dla niego nic zaskakującego.
- Musiało być tam pięknie, może będziesz mógł jeszcze kiedyś tam wrócić? - zagadnęłam z zainteresowaniem. - Tylko nie na długo, twoja wiedza i umiejętności bardziej przydadzą się w Anglii.
Nie chciałam już drążyć tego tematu. Miałam wrażenie, że wyjazd do rezerwatów w Rumunii nie był jedynym celem jego wyprawy, ale miałam wrażenie również, że nie dowiem się, reszty. Odetchnęłam więc lekko, rezygnując z tego. Za to skupiłam swój wzrok na kuzynie, był bardzo enigmatyczny, co nawet mnie rzuciło się w oczy. Nie chciałam jednak tak niegrzecznie się w niego wpatrywać, więc zaraz przerzuciłam wzrok na jego notatki.
- Nad czym pracujesz? - dopytałam.
Słyszałam jego pytanie o Cynerica, ale nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, bo właściwie nie wiedziałam co mnie niepokoi. I czy w ogóle coś mnie niepokoiło. Z jednej strony tak, a z drugiej strony - nie. Więc przez chwilę milczałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że tworzę niepotrzebne napięcie. Dlatego zanim mu odpowiedziałam, uśmiechnęłam się wesoło.
- Nie, wszystko jest dobrze - odpowiedziałam, miałam nadzieję, że spokojnym głosem. - Zastanawiam się tylko, czy Cyneric z tobą o tym rozmawiał?
Wyciągnęłam dłoń z pierścionkiem na stół, pokazując go Morgoth’owi, a sama zaopatrzyłam się w niego z widoczną radością. Byłam naprawdę szczęśliwa z obrotu spraw, jakie ostatnio miały miejsce i nawet nie starałam się tego ukrywać. Po chwili uniosłam wzrok, spoglądając na kuzyna ponownie.
- Jest mi… dziwnie wstyd. Wiedziałeś o tym, że Cyneric coś do mnie czuł? Czy to trwa długo? Byłam taka głupia nie widząc, że mam kogoś takiego pod samym nosem, prawda? - zadawałam pytania, nawet nie robiąc przerwy, aby Morgoth mógł mi na coś od razu odpowiedzieć.
Nie potrafiłam ubrać tego wszystkiego w słowa. Wzięłam głębszy wdech, wypuszczając powietrze nosem i zaciskając mocno usta. Miałam pewnego rodzaju wyrzuty sumienia? Chociaż nie wiem czy można to tak nazwać, w każdym razie absolutnie nie dawało mi to spokoju, a najzwyczajniej w świecie wstydziłam się zapytać o to Cynerica. Nie wiedziałam dlaczego, po prostu się wstydziłam.
- Wybacz, że przyszłam z tym do ciebie, pewnie stawiam cię w niekomfortowej sytuacji, ale jesteś mężczyzną - zauważyłam. - Będziesz więc potrafił wyjaśnić mi to wszystko z perspektywy mężczyzny. Nikt inny mi tego nie zrobi, a wiesz, że ja… lubię wiedzieć.
Zarumieniłam się, spuszczając wzrok. Ufałam Morgoth’owi, chociaż jeszcze jakiś czas temu unikałam go jak ognia, ciągle pamiętając jego słowa, w końcu bardzo zakorzeniły się w mojej głosie. To teraz jednak naprawdę czułam, że mogę na niego liczyć i prosić o pomoc. Nawet w takiej sytuacji.
- Zależy mi na nim - powiedziałam w końcu, dużo cichszym głosem, jakby zawstydzona, że w końcu się do tego przyznałam. - I chyba ostatni raz tak bardzo zależało mi na Perseusu.
Mój kuzyn wiedział o wszystkim, znał całą sprawę, był w końcu w centrum wydarzeń. Dlatego nie bałam się przyznać mu do czegoś takiego, wiedziałam w końcu, że zdawał sobie z tego sprawę, jak bardzo zależało mi na lordzie Avery’m w ówczesnym czasie i nie będzie to dla niego nic zaskakującego.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ogrody
Szybka odpowiedź