Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Pałacowe ogrody nie są typowymi ogrodami, które można spotkać dookoła innych arystokratycznych posiadłości. Dzikie i pozbawione ingerencji człowieka idealnie oddają charakter zamieszkałych w pałacu Yaxley'ów. Pełne trolli i zwierzyny stanowią dla nich kwintesencję piękna i siły natury, której nie powinno się ujarzmiać. Członkowie rodu mogą swobodnie poruszać się po ich terenach, ale nawet mile widzianych gości przerażają nieposkromione i tajemnicze zakątki ogrodów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.18 11:44, w całości zmieniany 4 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wiedział, że nie tego oczekiwała, słuchając jego odpowiedzi, ale nie mógł jej tego dać. Nigdy nie mówili o swoich głębszych odczuciach czy życiu zawodowym. W sumie w ogóle nie rozmawiali. Byli oddzieleni dawnymi konfliktami, a ich podłoże tkwiło w uczuciach dziewczyny. Nic dziwnego, że nie mogła mu wybaczyć. On jednak mógł zadawać jej ból, jeśli dostrzegłby to ponownie. Gdyby dane im było urodzić się ponownie, postąpiłby tak samo. Ale nie musiała tego wiedzieć, chociaż pewnie podświadomie oboje znali prawdę. Rosalie była niezwykle uczuciową kobietą. Wydawało mu się, że przez bycie potomkinią wil kumulowała swoje uczucia w pierwszych napotkanych fascynacjach, zamiast powściągnąć emocje i spytać samą siebie czy to co czuła było prawdziwe. A potem czy było warte. Nie odezwał się, gdy powiedziała o jego pracy w Anglii. Nie posiadał aż takich umiejętności, jednak mało go to interesowało. Wolałby mieć nic niż pozwolić sobie odebrać satysfakcję z zajmowania się smokami. Ojciec już się z tym pogodził, chociaż niewątpliwie czekał na to, aż Morgoth przejmie jego biznes w przyszłości. Małżeństwo z Beatrice jedynie umocniło dobrze prosperujący sklep, a stanowisko nestora jakby dodało interesowi zastrzyku pieniędzy.
- Twój ojciec i Flintowie wysłali mi stare teksty, które chciałem przetłumaczyć. Wydaje mi się, że na razie czytam spis wydatków. A nic nie nakreśli sytuacji naszej rodziny z tamtych czasów jak właśnie one - odpowiedział już z o wiele większym zaangażowaniem i nawet przesunął w jej stronę stare pergaminy razem z notatkami. Nie sądził, żeby ją to interesowało, ale nie robiło mu to większej różnicy. Widząc i słysząc jej pytanie o pierścionek, odwrócił głowę w stronę dzikich ogrodów i odetchnął. - Nie. Ale mogłem się tego spodziewać - odparł i przeniósł uwagę na siedzącą naprzeciwko blondynkę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, mógł dostrzec w jej oczach radość i ulgę. Ona w jego jedynie spokój. Opanowanie. Yaxley słuchał kolejnego potoku słów, a na końcu każdego zdania znak zapytania. Nie odpowiedział jej od razu. Wpatrywał się w kamienny stół pomiędzy nimi jakby zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Zależy mi na nim. Niewątpliwie Rosalie, niewątpliwie tak właśnie było. A czy Cyneric mówił mu o tym wszystkim?
- Nie musiał - odezwał się w końcu. - Widziałem jego spojrzenia i przywiązanie do ciebie. To było jedynie kwestią czasu. Jest ci oddany. Ale czy czas ma tu jakieś znaczenie? Ciesz się tym co masz, Rosalie. Życie szybko przemija - zakończył, podnosząc na nią spojrzenie. - Dziwne, że tyle zwlekał - dodał po chwili, wiedząc, że blondynka na pewno nie chciała, by znowu zamilkł. Lekko się uśmiechnął. Prawie niewidocznie.
- Twój ojciec i Flintowie wysłali mi stare teksty, które chciałem przetłumaczyć. Wydaje mi się, że na razie czytam spis wydatków. A nic nie nakreśli sytuacji naszej rodziny z tamtych czasów jak właśnie one - odpowiedział już z o wiele większym zaangażowaniem i nawet przesunął w jej stronę stare pergaminy razem z notatkami. Nie sądził, żeby ją to interesowało, ale nie robiło mu to większej różnicy. Widząc i słysząc jej pytanie o pierścionek, odwrócił głowę w stronę dzikich ogrodów i odetchnął. - Nie. Ale mogłem się tego spodziewać - odparł i przeniósł uwagę na siedzącą naprzeciwko blondynkę. Gdy ich spojrzenia się spotkały, mógł dostrzec w jej oczach radość i ulgę. Ona w jego jedynie spokój. Opanowanie. Yaxley słuchał kolejnego potoku słów, a na końcu każdego zdania znak zapytania. Nie odpowiedział jej od razu. Wpatrywał się w kamienny stół pomiędzy nimi jakby zastanawiał się nad tym, co powiedziała. Zależy mi na nim. Niewątpliwie Rosalie, niewątpliwie tak właśnie było. A czy Cyneric mówił mu o tym wszystkim?
- Nie musiał - odezwał się w końcu. - Widziałem jego spojrzenia i przywiązanie do ciebie. To było jedynie kwestią czasu. Jest ci oddany. Ale czy czas ma tu jakieś znaczenie? Ciesz się tym co masz, Rosalie. Życie szybko przemija - zakończył, podnosząc na nią spojrzenie. - Dziwne, że tyle zwlekał - dodał po chwili, wiedząc, że blondynka na pewno nie chciała, by znowu zamilkł. Lekko się uśmiechnął. Prawie niewidocznie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedziałam, że ojciec wysyłał coś Morgoth’owi do przeanalizowania, ale nawet gdybym wiedziała, to pewnie nie byłabym w stanie mu pomóc. Znałam się na historii, mogłam co najwyżej powiązać ze sobą kilka faktów, ale skoro to on je dostał, to widocznie był w tym jakiś większy cel, którego ja nie miałam zamiaru negować.
Skupiłam się za to bardziej na jego słowach dotyczących Cynerica. Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie, gdy stwierdził, że o tym nie rozmawiali. Myślałam, że skoro traktują się jak bracia, to mówią sobie o takich sprawach, widocznie się myliłam.
Uchyliłam lekko usta, pochłaniając jego słowa. Czyli wszystko było widoczne, tylko ja tego nie zauważyłam, ale czy byłam jedyna?
- A ja się nie dziwię - przyznałam w końcu. - Przecież jeszcze niedawno miałam wyjść za Black’a, co było kompletnym nieporozumieniem. Nie wiem, może chciano mnie w ten sposób ukarać, ukrócić swobodę? Nie chciałam tego ślubu, nie chciałam opuszczać Fenland, ale musiałam się z tym pogodzić. A gdy już się pogodziłam, stało się to, co się stało.
Już na mnie to nie działało. Już dawno przestało mi się śnić martwe ciało Corvusa, a całe to wydarzenie poszło w niepamięć. I tak chciałam, aby zostało. Zamiast rozpamiętywać przeszłość, chciałam skupić się na tym co jest tu i teraz, na naprawianiu relacji, które tak bardzo niszczyłam, gdy byłam młodsza. Musiałam do tego wszystkiego dojrzeć, chociaż nadal nie wiem, czy byłam już na tyle dojrzała, na ile bym chciała.
- Wiem, że życie szybko przemija, przecież i ja mogę umrzeć każdej nocy, w każdej chwili i muszę się z tym liczyć - przytaknęłam w końcu, z lekkim uśmiechem. - Szukałam czegoś w innych, co miałam pod nosem i cieszę się, że Cyneric w końcu się zdobył na to, aby zrobić ten krok. Nikt mi nic nie powiedział, po prostu Cyneric dał mi pierścionek pytając o zgodę, gdy już wszystko zostało załatwione, więc nie mogłam odmówić. Ale, wiesz co? Cieszę się, że tak zrobił.
Patrzyła na kuzyna z radością. Taką prawdziwą. Chociaż Cyneric wziął mnie sobie od ojca jak przedmiot i jeszcze mu za to zapłacą, ojciec na pewno postara się o dobry posag, to mnie to absolutnie nie obchodziło. Takie było życie kobiety, a ja to rozumiałam i akceptowałam. I cieszyłam się, że to Cyneric będzie ostatnim mężczyzną w moim życiu. No, po za synem, którego chcę mu kiedyś urodzić i nie spocznę, dopóki nie dam mu dziedzica.
- Tylko jedno mnie martwi, bo zostaniemy w Yaxley’s Hall zapewne, chociaż jeszcze nie wiem co Cyneric z ojcem postanowili. To, jeśli tam zostaniemy, to nie będę miała nad sobą tylko męża ale i ojca - zaśmiałam się, ukrywając usta w dłoni. - Wiesz, że ojciec zawsze trzymał mnie pod kloszem, a jak połączą siły, oj, to może być ciekawe.
Nie martwiłam się jednak. Wiedziałam, że cokolwiek wobec mnie zadecydują, razem bądź osobno, czegokolwiek by mi nie zakazali, będę bezpieczna, a wszystko będzie się działo tylko i wyłącznie dla mojego dobra. I ja nie miałam zamiaru się temu sprzeciwiać.
- Dużo czasu ostatnio spędzam z Lilianą - zmieniłam temat. - Odzyskuję siostrę, chociaż jeszcze mi do końca nie ufa, to czuję, że jesteśmy coraz bliżej. Mówiła, że ostatnio z tobą rozmawiała. Mówiła, że się zmieniłeś.
Przyznałam w końcu, nagle poważniejąc. Nie do końca rozumiałam wtedy, co moja siostra miała mi do przekazania w tych słowach, jednak im dłużej przebywałam z Morgoth’em, tym bardziej widziałam różnicę pomiędzy nim teraz, a nim gdy widzieliśmy się w Mungu. Zdawał się być zupełnie inną osobą.
Skupiłam się za to bardziej na jego słowach dotyczących Cynerica. Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie, gdy stwierdził, że o tym nie rozmawiali. Myślałam, że skoro traktują się jak bracia, to mówią sobie o takich sprawach, widocznie się myliłam.
Uchyliłam lekko usta, pochłaniając jego słowa. Czyli wszystko było widoczne, tylko ja tego nie zauważyłam, ale czy byłam jedyna?
- A ja się nie dziwię - przyznałam w końcu. - Przecież jeszcze niedawno miałam wyjść za Black’a, co było kompletnym nieporozumieniem. Nie wiem, może chciano mnie w ten sposób ukarać, ukrócić swobodę? Nie chciałam tego ślubu, nie chciałam opuszczać Fenland, ale musiałam się z tym pogodzić. A gdy już się pogodziłam, stało się to, co się stało.
Już na mnie to nie działało. Już dawno przestało mi się śnić martwe ciało Corvusa, a całe to wydarzenie poszło w niepamięć. I tak chciałam, aby zostało. Zamiast rozpamiętywać przeszłość, chciałam skupić się na tym co jest tu i teraz, na naprawianiu relacji, które tak bardzo niszczyłam, gdy byłam młodsza. Musiałam do tego wszystkiego dojrzeć, chociaż nadal nie wiem, czy byłam już na tyle dojrzała, na ile bym chciała.
- Wiem, że życie szybko przemija, przecież i ja mogę umrzeć każdej nocy, w każdej chwili i muszę się z tym liczyć - przytaknęłam w końcu, z lekkim uśmiechem. - Szukałam czegoś w innych, co miałam pod nosem i cieszę się, że Cyneric w końcu się zdobył na to, aby zrobić ten krok. Nikt mi nic nie powiedział, po prostu Cyneric dał mi pierścionek pytając o zgodę, gdy już wszystko zostało załatwione, więc nie mogłam odmówić. Ale, wiesz co? Cieszę się, że tak zrobił.
Patrzyła na kuzyna z radością. Taką prawdziwą. Chociaż Cyneric wziął mnie sobie od ojca jak przedmiot i jeszcze mu za to zapłacą, ojciec na pewno postara się o dobry posag, to mnie to absolutnie nie obchodziło. Takie było życie kobiety, a ja to rozumiałam i akceptowałam. I cieszyłam się, że to Cyneric będzie ostatnim mężczyzną w moim życiu. No, po za synem, którego chcę mu kiedyś urodzić i nie spocznę, dopóki nie dam mu dziedzica.
- Tylko jedno mnie martwi, bo zostaniemy w Yaxley’s Hall zapewne, chociaż jeszcze nie wiem co Cyneric z ojcem postanowili. To, jeśli tam zostaniemy, to nie będę miała nad sobą tylko męża ale i ojca - zaśmiałam się, ukrywając usta w dłoni. - Wiesz, że ojciec zawsze trzymał mnie pod kloszem, a jak połączą siły, oj, to może być ciekawe.
Nie martwiłam się jednak. Wiedziałam, że cokolwiek wobec mnie zadecydują, razem bądź osobno, czegokolwiek by mi nie zakazali, będę bezpieczna, a wszystko będzie się działo tylko i wyłącznie dla mojego dobra. I ja nie miałam zamiaru się temu sprzeciwiać.
- Dużo czasu ostatnio spędzam z Lilianą - zmieniłam temat. - Odzyskuję siostrę, chociaż jeszcze mi do końca nie ufa, to czuję, że jesteśmy coraz bliżej. Mówiła, że ostatnio z tobą rozmawiała. Mówiła, że się zmieniłeś.
Przyznałam w końcu, nagle poważniejąc. Nie do końca rozumiałam wtedy, co moja siostra miała mi do przekazania w tych słowach, jednak im dłużej przebywałam z Morgoth’em, tym bardziej widziałam różnicę pomiędzy nim teraz, a nim gdy widzieliśmy się w Mungu. Zdawał się być zupełnie inną osobą.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Słuchał każdego jej słowa, rozumiejąc radość, która w niej tkwiła. Małżeństwo z Cynericiem zapewniało jej pobyt na rodzinnej ziemi, nie musiała nawet zmieniać miejsca zamieszkania. Ojciec, siostra, wszyscy byli blisko niej. Nic się nie zmieniało prócz stanu matrymonialnego. To była prawda, że kobiety sprzedawało się jak owce. Jednak czy to nie było związane z tradycją? Czy nie sprawdzało się przez setki lat? Czy historia ich rodziny, ich rodu niczego nikogo nie nauczyła? Byli silni. Morgoth zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie jego czas się kończył. Yaxley'owie... Podobnie jak skryci pod złotem byli faraonowie mieli zniknąć lub przetrwać. Ale by to osiągnąć rodziny czystej krwi musiały się złączyć i zawalczyć o spuściznę. Dlatego by przetrwać potrzebowali czegoś, co pozwoliłoby im stanąć ramię w ramię - sojusze, ale również i krew. Silne i nieskalane. Niezaburzone filary, na których opierała się rodzina Yaxley'ów. Lojalność wobec niej musiała mieć prymat nad lojalnością wobec czegokolwiek i kogokolwiek innego. Musieli uczyć się od siebie, ochraniać się i czuć, że przede wszystkim byli ze sobą nawzajem związani. Ale jeśli ich wzajemna lojalność zawiodłaby, wszyscy zostaliby potępieni. Dlatego właśnie musiał wziąć sobie za żonę kobietę, która wiedziałaby co to oznacza. Która podtrzymałaby rodzinę Yaxley'ów. Tak. Jego czas się kończył.
- Będziesz bezpieczna - skwitował jej słowa. Czy wiedziała, co miał na myśli? Że nadchodziły zmiany? Nadchodziła wojna? Na pewno słyszała też co wydarzyło się podczas jego ostatniego spotkania z Darcy. Jak antymugolskie prostaki po prostu wtargnęły do Royal Opera House i chciało ją wywlec ze sobą. Pod strażą Cynerica i Fortinbrasa miała być bezpieczna. Musiała być i wierzył w to, że tak właśnie będzie. Zamilkł, wiedząc, że nie miał nic więcej do powiedzenia na ten temat. Gdy usłyszał o swojej młodszej kuzynce, przejechał powoli dłonią we włosach. Tak, Liliana i jej ciekawość. - Powinnaś na nią uważać. Jej niezdrowe zainteresowanie Craigiem Burke'iem może się źle skończyć - odparł, przeinaczając zupełnie jej słowa. Nie zamierzał o tym rozmawiać. O swoich domniemanych zmianach. A jeśli nawet to się stało, chłopiec, którego znały nie istniał. Był słaby i głupi, więc go zniszczył. - Cieszę się, jednak że znowu się zbliżacie. Więzy pomiędzy rodzeństwem są mocnym filarem - dodał. Z Leią zawsze mieli się wspierać. Bez niej nie byłby taki sam. Była chyba jedyną dobrą częścią niego.
- Będziesz bezpieczna - skwitował jej słowa. Czy wiedziała, co miał na myśli? Że nadchodziły zmiany? Nadchodziła wojna? Na pewno słyszała też co wydarzyło się podczas jego ostatniego spotkania z Darcy. Jak antymugolskie prostaki po prostu wtargnęły do Royal Opera House i chciało ją wywlec ze sobą. Pod strażą Cynerica i Fortinbrasa miała być bezpieczna. Musiała być i wierzył w to, że tak właśnie będzie. Zamilkł, wiedząc, że nie miał nic więcej do powiedzenia na ten temat. Gdy usłyszał o swojej młodszej kuzynce, przejechał powoli dłonią we włosach. Tak, Liliana i jej ciekawość. - Powinnaś na nią uważać. Jej niezdrowe zainteresowanie Craigiem Burke'iem może się źle skończyć - odparł, przeinaczając zupełnie jej słowa. Nie zamierzał o tym rozmawiać. O swoich domniemanych zmianach. A jeśli nawet to się stało, chłopiec, którego znały nie istniał. Był słaby i głupi, więc go zniszczył. - Cieszę się, jednak że znowu się zbliżacie. Więzy pomiędzy rodzeństwem są mocnym filarem - dodał. Z Leią zawsze mieli się wspierać. Bez niej nie byłby taki sam. Była chyba jedyną dobrą częścią niego.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Morgoth zdawał się być niezbyt skory do rozmowy, dlatego gdy skończyłam swój monolog zamknęłam usta, nie mając już, póki co, nic więcej do powiedzenia. Jedynie przytaknęłam mu, gdy potwierdził moje słowa. Naprawdę chciałam wierzyć w to, że u boku Cynerica będę bezpieczna. Oczywistym było to, że bałam się przyszłości. Bałam się, że go stracę, albo sama odejdę nim zdążę się nim nacieszyć lub spełnić swój obowiązek. Bardzo zależało mi na tym, aby wydać na świat potomka, zobaczyć te małe rączki chwytające moje włosy, a potem z dumą obserwować jak wyrasta na dorosłego człowieka pełnego wartości rodu Yaxley. Chciałam widzieć przyszłość w kolorowych barwach, prowadzić normalne życie, pojawiać się na salonach, czytać poezję, realizować swoje, mniej lub bardziej możliwe do wykonania, marzenia. Czy to naprawdę było wiele?
Gdy powiedziałam mu o tym co mówiła Liliana spodziewałam się innej odpowiedzi. W zamian za to dostałam inną bardzo ciekawą informację, która szybko odsunęła moje myśli od tematu Morgoth’a. Zmarszczyłam lekko nosek, przechylając głowę i patrząc na niego z zainteresowaniem.
- Nigdy nie miałam okazji poznać lepiej lorda Burke, dlaczego uważasz, że jej zainteresowanie nim jest nieodpowiednie? - dopytałam. - Oczywiście, że z nią porozmawiam, ale musisz mi zdradzić więcej. Nie chcę by popełniła moje błędy.
Liliana była dla mnie teraz niezwykle ważna. Chciałam dzielić z nią swoje smutki i radości, móc usiąść z nią przy herbacie i porozmawiać, przejść się na spacer czy położyć się obok w łóżku i pomilczeć. Zawsze to Darcy zastępowała mi siostrę, w końcu też tak mnie traktowała. Teraz mogłam mieć dwie. I bardzo żałowałam, że nigdy nie było między nami silnej więzi.
- Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, Morgoth. Ale w końcu chyba zmądrzałam i wyciągnęłam do niej rękę
I prawdę mówiąc byłam z siebie dumna, że w końcu się na to zdobyłam. W końcu zaczynałam być blisko z całą swoją rodziną, nie tylko kuzynostwem, nie tylko z Cynericiem, ale także i Lilianą. I miałam nadzieję, że także z Morgoth’em. Wyciągnęłam rękę chwytając za jego dłoń i ścisnęłam ją delikatnie. Nic już nie mówiłam, jedynie wpatrywałam się w jego ręce uśmiechając się pod nosem. Byłam taka szczęśliwa.
- Zabierzesz mnie któregoś dnia na spacer nad Tamizę? Poruszanie się teraz po Londynie samej nie byłoby mądrym pomysłem, ponoć miało być bezpieczniej po wprowadzeniu policji antymugolskiej, a zatrzymywani są nawet lordowie - zauważyłam, unosząc w końcu spojrzenie. - Nikt mi i Lilianie nie chce nic powiedzieć, nawet ona pracując w ministerstwie ma niepełne informacje. Dzieje się coś, co powinno nas zaniepokoić?
Miałam nadzieję, że Morgoth powie mi prawdę i jednocześnie miałam nadzieję, że owym prawdziwym stwierdzeniem będzie, że nie mam się czym przejmować. Naprawdę, ostatnie czego pragnęłam w tym momencie to destabilizacji sytuacji w Londynie, czy nawet całej Anglii.
Gdy powiedziałam mu o tym co mówiła Liliana spodziewałam się innej odpowiedzi. W zamian za to dostałam inną bardzo ciekawą informację, która szybko odsunęła moje myśli od tematu Morgoth’a. Zmarszczyłam lekko nosek, przechylając głowę i patrząc na niego z zainteresowaniem.
- Nigdy nie miałam okazji poznać lepiej lorda Burke, dlaczego uważasz, że jej zainteresowanie nim jest nieodpowiednie? - dopytałam. - Oczywiście, że z nią porozmawiam, ale musisz mi zdradzić więcej. Nie chcę by popełniła moje błędy.
Liliana była dla mnie teraz niezwykle ważna. Chciałam dzielić z nią swoje smutki i radości, móc usiąść z nią przy herbacie i porozmawiać, przejść się na spacer czy położyć się obok w łóżku i pomilczeć. Zawsze to Darcy zastępowała mi siostrę, w końcu też tak mnie traktowała. Teraz mogłam mieć dwie. I bardzo żałowałam, że nigdy nie było między nami silnej więzi.
- Nigdy nie byłyśmy ze sobą blisko, Morgoth. Ale w końcu chyba zmądrzałam i wyciągnęłam do niej rękę
I prawdę mówiąc byłam z siebie dumna, że w końcu się na to zdobyłam. W końcu zaczynałam być blisko z całą swoją rodziną, nie tylko kuzynostwem, nie tylko z Cynericiem, ale także i Lilianą. I miałam nadzieję, że także z Morgoth’em. Wyciągnęłam rękę chwytając za jego dłoń i ścisnęłam ją delikatnie. Nic już nie mówiłam, jedynie wpatrywałam się w jego ręce uśmiechając się pod nosem. Byłam taka szczęśliwa.
- Zabierzesz mnie któregoś dnia na spacer nad Tamizę? Poruszanie się teraz po Londynie samej nie byłoby mądrym pomysłem, ponoć miało być bezpieczniej po wprowadzeniu policji antymugolskiej, a zatrzymywani są nawet lordowie - zauważyłam, unosząc w końcu spojrzenie. - Nikt mi i Lilianie nie chce nic powiedzieć, nawet ona pracując w ministerstwie ma niepełne informacje. Dzieje się coś, co powinno nas zaniepokoić?
Miałam nadzieję, że Morgoth powie mi prawdę i jednocześnie miałam nadzieję, że owym prawdziwym stwierdzeniem będzie, że nie mam się czym przejmować. Naprawdę, ostatnie czego pragnęłam w tym momencie to destabilizacji sytuacji w Londynie, czy nawet całej Anglii.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nigdy nie był odpowiednim towarzystwem do rozmów. A szczególnie dla kobiet i to tak bardzo uczuciowych kobiet jak właśnie Rosalie. Widział w kuzynce coś wspólnego z jego matką, chociaż Beatrice nie była tak bardzo wylewna jak blondynka. Tak naprawdę różniło je więcej niż łączyło, ale sposób w jaki dbała o bliskich był mu znany. Nie dokładnie taki sam, jednak bardzo podobny. Zastanawiał się czy spędziły ze sobą kiedyś chociażby jedno popołudnie. Tylko one we dwójkę. W pewnym sensie było to bardzo ironiczne, że osoba, z którą powinien dzielić nie tylko bliski dzień urodzin, była mu o wiele dalsza niż ktokolwiek inny. To że nie dogadywał się z Rosalie było wiadome nie od dziś. Nigdy nie potrafili złapać wspólnego języka, a konflikty na podłożu uczuciowym jego kuzynki jedynie to zaostrzyły. Po takim czasie udało im się jednak pomimo kryzysu to odwrócić. Teraz Morgoth sam się wycofywał. Zmienił się? Chyba już wszyscy znali odpowiedź na to pytanie, chociaż chciał, by dziewczyna już go o nic nie pytała. Miał nadzieję, że przestanie. Jej małżeństwo z Cynericiem było dobre. Zacieśniało więzy, pokazywało innym, że Yaxley'owie poradzą sobie sami bez względu na wszystko. Był... Tak. Zadowolony.
- Przyjechał niedawno, zamieszkał w domu naszego wujostwa, uważając, że to dom Rowan - zaczął wolno, wpatrując się w nieznany nikomu punkt. - Zbyt łatwo dała się oczarować przez kogoś, kogo nie zna. Jego praca jest wątpliwa, a ostatnie wydarzenie w Dziurawym Kotle powinno wykluczyć go już dostatecznie. - Wieści szybko się rozchodziły. Nawet tutaj, a szczególnie tutaj trafiały podobne nowości, a nestor rodu dbał o to, by wiedzieć też o tym, co się dzieje z członkami innych rodzin. Gdyby interesował się jedynie Yaxley'ami była to jawna głupota. Niewiedza była słabością. Wiedza dawała władzę. A później trzeba już było tylko wiedzieć jak ją wykorzystać. Słyszał jej słowa, rozumiał wagę tych słów, czuł radość, która z nich wypływała. Tak. Też był z niej dumny. Jedność była niesamowicie ważna. Bez nich byli niczym i zapewne mogliby się rozpaść, gdyby nie wiedzieli jak razem współpracować. Inni widząc wewnętrzne rozłamy mógłby to wykorzystać, a oni nie mogli na to pozwolić. Drgnął tą nagłą bliskością, podnosząc spojrzenie na Rosalie, która uśmiechała się do niego szeroko. Widział w tych niebieskich oczach szczęście. Ona mogła być beztroska. Chciał, żeby mogła być. Najwidoczniej wszystko zaczynało się układać, co jedynie przyniosło mu spokój.
- Tak. Zapewne słyszałaś co wydarzyło się w Royal Opera House - odpowiedział na jej słowa, wracając wspomnieniami do tego dziwnego wydarzenia. Za dużo sobie pozwalali. Zdecydowanie za dużo. Jednak słowa o Tamizie przypomniało mu ich wspólne wyjście w listopadzie. Byli tacy... Byli dziećmi. Gdy zadała pytanie, ponownie na nią spojrzał i milczał przez dłuższą chwilę. - Nadchodzi rozłam - zaczął, wiedząc, że niedługo mieli wiedzieć o tym wszyscy. Przejechał dłonią po zaroście, zatrzymując na chwilę dłoń. - Mugole zbyt długo panoszyli się w naszym świecie. Pora na zmiany, nie sądzisz? - zakończył pytaniem, które tak naprawdę było jedynie zapowiedzią i potwierdzeniem wszelkich obaw. Musieli się przygotować na wszystko. Nie zamierzał kłamać, że było dobrze. Bo nie było. Jedyne co mógł jej zapewnić to to, że... - Z Cynericiem jesteś bezpieczna.
- Przyjechał niedawno, zamieszkał w domu naszego wujostwa, uważając, że to dom Rowan - zaczął wolno, wpatrując się w nieznany nikomu punkt. - Zbyt łatwo dała się oczarować przez kogoś, kogo nie zna. Jego praca jest wątpliwa, a ostatnie wydarzenie w Dziurawym Kotle powinno wykluczyć go już dostatecznie. - Wieści szybko się rozchodziły. Nawet tutaj, a szczególnie tutaj trafiały podobne nowości, a nestor rodu dbał o to, by wiedzieć też o tym, co się dzieje z członkami innych rodzin. Gdyby interesował się jedynie Yaxley'ami była to jawna głupota. Niewiedza była słabością. Wiedza dawała władzę. A później trzeba już było tylko wiedzieć jak ją wykorzystać. Słyszał jej słowa, rozumiał wagę tych słów, czuł radość, która z nich wypływała. Tak. Też był z niej dumny. Jedność była niesamowicie ważna. Bez nich byli niczym i zapewne mogliby się rozpaść, gdyby nie wiedzieli jak razem współpracować. Inni widząc wewnętrzne rozłamy mógłby to wykorzystać, a oni nie mogli na to pozwolić. Drgnął tą nagłą bliskością, podnosząc spojrzenie na Rosalie, która uśmiechała się do niego szeroko. Widział w tych niebieskich oczach szczęście. Ona mogła być beztroska. Chciał, żeby mogła być. Najwidoczniej wszystko zaczynało się układać, co jedynie przyniosło mu spokój.
- Tak. Zapewne słyszałaś co wydarzyło się w Royal Opera House - odpowiedział na jej słowa, wracając wspomnieniami do tego dziwnego wydarzenia. Za dużo sobie pozwalali. Zdecydowanie za dużo. Jednak słowa o Tamizie przypomniało mu ich wspólne wyjście w listopadzie. Byli tacy... Byli dziećmi. Gdy zadała pytanie, ponownie na nią spojrzał i milczał przez dłuższą chwilę. - Nadchodzi rozłam - zaczął, wiedząc, że niedługo mieli wiedzieć o tym wszyscy. Przejechał dłonią po zaroście, zatrzymując na chwilę dłoń. - Mugole zbyt długo panoszyli się w naszym świecie. Pora na zmiany, nie sądzisz? - zakończył pytaniem, które tak naprawdę było jedynie zapowiedzią i potwierdzeniem wszelkich obaw. Musieli się przygotować na wszystko. Nie zamierzał kłamać, że było dobrze. Bo nie było. Jedyne co mógł jej zapewnić to to, że... - Z Cynericiem jesteś bezpieczna.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem podobna do innych kobiet, które weszły do naszej rodziny. Chociaż byłam Yaxley’em i za członków swojego rodu oddałabym wszystko i wskoczyłabym za nimi ogień i nawet za ich dobro oddała swoje życie, to jednak wychowywana byłam, wraz z Lilianą, w trochę innym świecie. Gdy Morgoth wraz z siostrą spędzał czas z matką i ojcem w swoim domu, ja częściej siedziałam w Rosierowych ogrodach pod czujnym okiem ciotki, która poniekąd stała się zastępstwem mojej matki i dbała o to, abym nie zdziczała przy ojcu. Chociaż chciał jak najlepiej, to tylko kobieta mogła przekazać pewną wiedzę. A mi ona weszła aż za bardzo, tworząc pewnego rodzaju mieszankę chłodnej, odsuniętej od świata i zapatrzonej w przeszłość lilii z romantyczną, dobrze wychowaną, zaznajomioną z literaturą różą. Taka byłam.
Przechyliłam głowę, patrząc na niego z zainteresowaniem i mrugając kilkakrotnie. To, że zamieszkał w domu wujostwa, to wiedziałam. Również zbytnio mi to nie odpowiadało, ale nie mi było decydować o tym, czy ich decyzja była słuszna, czy też nie.
- Sytuacja w Dziurawym Kotle? Chyba nie dotarła do mnie ta informacja - zauważyłam.
Ciekawość, jedna z moich najgorszych wad. Od razu zaświeciły mi się oczka z ciekawości co też takiego się wydarzyło, że mój kuzyn zdecydować się użyć w stosunku do lorda Burke takich słów. Jak zwykle byłam niepoinformowana, chociaż pewnie wszyscy dookoła już wiedzieli o co chodzi. Ale być może nie była to informacja, która była odpowiednia dla moich uszu.
Zaraz jednak straciłam zainteresowanie gdy tylko przeszliśmy do tematu Darcy. Oczywiście, że słyszałam i byłam niezwykle oburzona całym zajściem. Dlatego wolałam nie pokazywać się nigdzie sama, gdyby spotkały mnie takie nieprzyjemności, zapewne spaliłabym się ze wstydu, nawet jeśli absolutnie nie miałam nic na sumieniu.
- Słyszałam, to było ogropne - odpowiedziałam.
Zacisnęłam mocno usta, słuchając jego kolejnych słów. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie wystraszyłam się tego co mówił i co zapowiadał. Rozłam nigdy nie był dobrym stwierdzeniem i zawsze niósł za sobą negatywne skutki, także i tym razem zapewne tak będzie. Zmarszczyłam brwi, zmartwiłam się.
- Rozłam w szlacheckich rodach? - dopytałam. - Niektórzy chcą stanąć po stronie mugoli?
Chociaż sama nie byłam za mugolami, ich działanie było dla nas szkodliwe, przez ich ekspansję na nowe tereny cierpiały magiczne stworzenia, w tym moje jednorożce i bolał mnie fakt, że to my musimy się ukrywać nie oni, to jednak nigdy nie sądziłam, że dojdzie do czegoś takiego.
- Chcesz mi powiedzieć, że coś się szykuje? Morgoth, jeśli to ma doprowadzić do jakiś walk między rodami… ja nie chcę - jęknęłam.
Być może nic mi nie groziło, pod ochroną Cynerica i jego trolli byłam bezpieczna, ale to nie oznaczało, że chciałam, aby czarodziejski świat wchodził w konflikt, czy to z mugolami, czy tym bardziej między sobą.
Przechyliłam głowę, patrząc na niego z zainteresowaniem i mrugając kilkakrotnie. To, że zamieszkał w domu wujostwa, to wiedziałam. Również zbytnio mi to nie odpowiadało, ale nie mi było decydować o tym, czy ich decyzja była słuszna, czy też nie.
- Sytuacja w Dziurawym Kotle? Chyba nie dotarła do mnie ta informacja - zauważyłam.
Ciekawość, jedna z moich najgorszych wad. Od razu zaświeciły mi się oczka z ciekawości co też takiego się wydarzyło, że mój kuzyn zdecydować się użyć w stosunku do lorda Burke takich słów. Jak zwykle byłam niepoinformowana, chociaż pewnie wszyscy dookoła już wiedzieli o co chodzi. Ale być może nie była to informacja, która była odpowiednia dla moich uszu.
Zaraz jednak straciłam zainteresowanie gdy tylko przeszliśmy do tematu Darcy. Oczywiście, że słyszałam i byłam niezwykle oburzona całym zajściem. Dlatego wolałam nie pokazywać się nigdzie sama, gdyby spotkały mnie takie nieprzyjemności, zapewne spaliłabym się ze wstydu, nawet jeśli absolutnie nie miałam nic na sumieniu.
- Słyszałam, to było ogropne - odpowiedziałam.
Zacisnęłam mocno usta, słuchając jego kolejnych słów. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie wystraszyłam się tego co mówił i co zapowiadał. Rozłam nigdy nie był dobrym stwierdzeniem i zawsze niósł za sobą negatywne skutki, także i tym razem zapewne tak będzie. Zmarszczyłam brwi, zmartwiłam się.
- Rozłam w szlacheckich rodach? - dopytałam. - Niektórzy chcą stanąć po stronie mugoli?
Chociaż sama nie byłam za mugolami, ich działanie było dla nas szkodliwe, przez ich ekspansję na nowe tereny cierpiały magiczne stworzenia, w tym moje jednorożce i bolał mnie fakt, że to my musimy się ukrywać nie oni, to jednak nigdy nie sądziłam, że dojdzie do czegoś takiego.
- Chcesz mi powiedzieć, że coś się szykuje? Morgoth, jeśli to ma doprowadzić do jakiś walk między rodami… ja nie chcę - jęknęłam.
Być może nic mi nie groziło, pod ochroną Cynerica i jego trolli byłam bezpieczna, ale to nie oznaczało, że chciałam, aby czarodziejski świat wchodził w konflikt, czy to z mugolami, czy tym bardziej między sobą.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Była podobna, ale nie była taka sama. Brakowało jej pewnej twardości i zdecydowania Yaxley'ów, która została rozrzedzona przez krew Rosierów. Morgoth dostrzegał to w niej i widział, jaki miało to wpływ na jej dalsze życie. Na to że oddawała swoje serce tak łatwo i nie potrafiła się pohamować. Rozumiał to. Zawsze starał się być zapobiegliwy. Kobiety i dzieci mogły być beztroskie, on nie mógł. Tego nauczył go ojciec i tego zamierzał się trzymać. Czy jednak nie mógł dostrzec wcześniej, że jego kuzynka zdecydowanie zaczęła odchodzić w innym niż powinna kierunku? Powinien się o nią troszczyć i dbać o nią, nawet jeśli ceną tego wszystkiego było jej zaufanie czy uczucie jedności. Zawsze chciał mieć kontrolę nad tym, co działo się dookoła członków rodziny. Tak został ukierunkowany już w młodym wieku, przez co stracił dla niektórych dzieciństwo, ale młody Yaxley wiedział, że cena którą zapłacił, nie była równomierna do tego co zyskał. Wciąż pożądał większego dobra, a jego głównym motorem działania był rodzina - tak samo jak dla Leona Vasilasa. Zaraz za nią było coś jeszcze, a mianowicie dopilnowanie, by ani jedna kropla brudnej krwi nie skalała ich domu. By ta skaza na obliczu czarodziejskiego świata zniknęła i nigdy więcej się nie pojawiła. To oni powinni być wzorcem, a teraz stawali się czymś, co przypominało relikt dawnych czasów. Mniejszością, wyobcowani, pozostawieni bez większego znaczenia. Musieli to zmienić. I ta chwila właśnie nadchodziła. Lub właściwie już trwała.
Słysząc znajomy głos, wrócił na ziemię, zdając sobie sprawę, że za daleko odpłynął, zapominając gdzie i z kim się znajdował. Był we własnych ogrodach ze swoją kuzynką, która przyszła powiedzieć mu o zaręczynach. Patrzył na nią przez chwilę, nim wrócił spojrzeniem na zapisane przez siebie kartki. Nawet nie zauważył, gdy na chłodny blat kamiennego stołu spadło kilka wolnych liści. Mogło się wydawać, że panowała jesień, chociaż wiosna nadchodziła już dużymi krokami.
- Myślałem, że mi ufasz - zaczął wolno, a jego głos jakby dobiegał z wnętrza. Przypominało mu to o warknięciu zamkniętego w nim wilka. Dzisiejszej nocy również planował udać się głębiej w las. Im dłużej posiadał tę umiejętność, tym więcej czasu chciał spędzać pod tą postacią. - I że starczy ci moje słowo - dodał, podnosząc spokojnie wzrok na blondynkę. Naprawdę zamierzała słuchać o tym jak Craig zgorszył imię swojego rodu, daniem się złapać na dogadzaniu sobie z jakąś panną wątpliwej czystości krwi? Na dodatek włączyły się w to śmierć jednego z pracowników pubu jak i czarodziejska policja. Jako nestor jego ojciec posiadał wiele informacji, a Morgoth potrafił słuchać. To mu wystarczyło i to w wielu przypadkach. Dawno już nauczył się, że społeczeństwo mnoży zniewagi, które trzeba znosić, pocieszając się świadomością, że na tym świecie przychodzi czas, kiedy najskromniejszy z ludzi, jeżeli ma otwarte oczy, może się zemścić na najbardziej możnych. Ta świadomość sprawiła, że nie utracił dystansu jak i zdolności wybiegania myślami w przyszłość. Milczał, a ona mówiła. Nie powinien był jej tego mówić, ale nie mógł cofnąć czasu. Miała jednak pozostać nieświadoma w tym całym aspekcie? Nie... Powiedzenie jej nie było błędem. Było jedynie uchyleniem rąbka prawdy. Prawdy, która w swoim czasie miała też ją dotknąć. Jak każdego z nich. - Czas się skończył, Rosalie - odparł, nie patrząc w jej stronę. Dopiero później przeniósł na nią wzrok i wysunął dłoń z jej uścisku. Milcząc wrócił, by przyglądać się dalekim ogrodom. Zmienił się czy przejrzał na oczy?
Słysząc znajomy głos, wrócił na ziemię, zdając sobie sprawę, że za daleko odpłynął, zapominając gdzie i z kim się znajdował. Był we własnych ogrodach ze swoją kuzynką, która przyszła powiedzieć mu o zaręczynach. Patrzył na nią przez chwilę, nim wrócił spojrzeniem na zapisane przez siebie kartki. Nawet nie zauważył, gdy na chłodny blat kamiennego stołu spadło kilka wolnych liści. Mogło się wydawać, że panowała jesień, chociaż wiosna nadchodziła już dużymi krokami.
- Myślałem, że mi ufasz - zaczął wolno, a jego głos jakby dobiegał z wnętrza. Przypominało mu to o warknięciu zamkniętego w nim wilka. Dzisiejszej nocy również planował udać się głębiej w las. Im dłużej posiadał tę umiejętność, tym więcej czasu chciał spędzać pod tą postacią. - I że starczy ci moje słowo - dodał, podnosząc spokojnie wzrok na blondynkę. Naprawdę zamierzała słuchać o tym jak Craig zgorszył imię swojego rodu, daniem się złapać na dogadzaniu sobie z jakąś panną wątpliwej czystości krwi? Na dodatek włączyły się w to śmierć jednego z pracowników pubu jak i czarodziejska policja. Jako nestor jego ojciec posiadał wiele informacji, a Morgoth potrafił słuchać. To mu wystarczyło i to w wielu przypadkach. Dawno już nauczył się, że społeczeństwo mnoży zniewagi, które trzeba znosić, pocieszając się świadomością, że na tym świecie przychodzi czas, kiedy najskromniejszy z ludzi, jeżeli ma otwarte oczy, może się zemścić na najbardziej możnych. Ta świadomość sprawiła, że nie utracił dystansu jak i zdolności wybiegania myślami w przyszłość. Milczał, a ona mówiła. Nie powinien był jej tego mówić, ale nie mógł cofnąć czasu. Miała jednak pozostać nieświadoma w tym całym aspekcie? Nie... Powiedzenie jej nie było błędem. Było jedynie uchyleniem rąbka prawdy. Prawdy, która w swoim czasie miała też ją dotknąć. Jak każdego z nich. - Czas się skończył, Rosalie - odparł, nie patrząc w jej stronę. Dopiero później przeniósł na nią wzrok i wysunął dłoń z jej uścisku. Milcząc wrócił, by przyglądać się dalekim ogrodom. Zmienił się czy przejrzał na oczy?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poczułam się dziwnie skarcona. Zacisnęłam usta, pokornie spuszczając wzrok chociaż nie wiedziałam co zrobiłam złego, przecież tak jak mówiłam, nie miałam pojęcia co wydarzyło się w Dziurawym Kotle i nie powinno być to niczym dziwnym, że mnie to zainteresowało, tym bardziej, że pośrednio dotyczyło mojej siostry.
- Przepraszam - powiedziałam cicho. - Oczywiście, że ci ufam i masz rację, twoje słowo powinno mi wystarczyć.
Przyznanie mu jej było czymś naturalnym, w końcu był mężczyzną, który wiedział więcej i skoro mówił coś takiego to znaczy, że naprawdę tak było. Im dłużej rozmawiałam z Morgoth’em tym bardziej przekonywałam się do słów siostry, że nasz kuzyn się zmienił. Nie był już tym samym mężczyzną, który odwiedził mnie w Mungu, z którym spędzałam czas nad rzeką patrząc na zachód słońca. Stało się z nim coś dziwnego, a ja nie potrafiłam wyjaśnić co. Czy miało na to wpływ przejęcie obowiązków nestora przez jego ojca? Poczuł większą odpowiedzialność, przez co stał się bardziej stanowczy i rygorystyczny? Czy może wydarzyło się coś innego? A może wręcz przeciwnie, nic się nie działo, a po prostu w końcu zaczął pokazywać siebie prawdziwego, takiego jak był zawsze i przestał udawać kogoś kim nie był? Nie wiem. Nie potrafiłam tego ani wyjaśnić, ani zrozumieć.
Nie dostałam odpowiedzi na żadne swoje pytanie. A były przecież ważne, w moim mniemaniu miałam prawo wiedzieć. Dotyczyło to mnie, moich kuzynów, ojca, siostrę, narzeczonego. Morgoth jednak zadecydował inaczej, a ja w tym momencie nie miałam innego wyjścia, jak się z jego decyzją pogodzić. Spojrzałam na nasze dłonie w momencie, gdy Morgoth uwalniał je ze wspólnego uścisku, a potem przeniosłam zdziwiony wzrok na jego twarz i czekałam, aż zdecyduje się na mnie spojrzeć. Przez chwilę w jego spojrzeniu szukałam odpowiedzi na to, co się właśnie wydarzyło, ale nie odnajdywałam tam dawnego kuzyna. Pogubiłam się w nowej sytuacji.
- Mam już pójść? - zapytałam.
Oczywiście, jeśli wyrazi taką chęć, to opuszcze jego rodzinne ogrody i zostawię go samego. Miałam dziwne wrażenie, że oddalamy się od siebie. Kiedy już sobie “wybaczyliśmy” wydarzenia z przeszłości, gdy wyrzuciłam wszystko co czułam i pragnęłam znowu być blisko niego, mężczyzny, który był niemalże moim bratem, teraz miałam wrażenie, że to on się ode mnie oddala, a ja nie mogłam mu na to pozwolić. Jednak, nie wiedziałam co zrobić, jak go złapać, jak zatrzymać w miejscu, aby nie odszedł. Nie chciałam go stracić.
- Nie odtrącaj mnie - wyszeptałam.
A może zamiast mówić to na głos trzeba było pierw porozmawiać z Cynerikiem? Tylko czy to by coś dało? Czy nie byłoby już za późno? Nie, nie było czasu na dochodzenie, rozmowy, wysłanie zwiadowcy, który miałby się dowiedzieć w czym rzecz. Jeśli chciałam go zatrzymać przy sobie musiałam działać tu i teraz.
- Lili miała rację, zmieniłeś się - powiedziałam w końcu. - Nie rozumiem co się stało, czemu…?
Miałam ochotę złapać go za dłoń ponownie, aby nie odszedł bez słowa. Zatrzymałam jednak rękę w powietrzu, w połowie drogi, powoli ją cofając zdając sobie sprawę z tego, że Morgoth nie chciał mojego dotyku. Nie będę go zmuszać.
- Przepraszam - powiedziałam cicho. - Oczywiście, że ci ufam i masz rację, twoje słowo powinno mi wystarczyć.
Przyznanie mu jej było czymś naturalnym, w końcu był mężczyzną, który wiedział więcej i skoro mówił coś takiego to znaczy, że naprawdę tak było. Im dłużej rozmawiałam z Morgoth’em tym bardziej przekonywałam się do słów siostry, że nasz kuzyn się zmienił. Nie był już tym samym mężczyzną, który odwiedził mnie w Mungu, z którym spędzałam czas nad rzeką patrząc na zachód słońca. Stało się z nim coś dziwnego, a ja nie potrafiłam wyjaśnić co. Czy miało na to wpływ przejęcie obowiązków nestora przez jego ojca? Poczuł większą odpowiedzialność, przez co stał się bardziej stanowczy i rygorystyczny? Czy może wydarzyło się coś innego? A może wręcz przeciwnie, nic się nie działo, a po prostu w końcu zaczął pokazywać siebie prawdziwego, takiego jak był zawsze i przestał udawać kogoś kim nie był? Nie wiem. Nie potrafiłam tego ani wyjaśnić, ani zrozumieć.
Nie dostałam odpowiedzi na żadne swoje pytanie. A były przecież ważne, w moim mniemaniu miałam prawo wiedzieć. Dotyczyło to mnie, moich kuzynów, ojca, siostrę, narzeczonego. Morgoth jednak zadecydował inaczej, a ja w tym momencie nie miałam innego wyjścia, jak się z jego decyzją pogodzić. Spojrzałam na nasze dłonie w momencie, gdy Morgoth uwalniał je ze wspólnego uścisku, a potem przeniosłam zdziwiony wzrok na jego twarz i czekałam, aż zdecyduje się na mnie spojrzeć. Przez chwilę w jego spojrzeniu szukałam odpowiedzi na to, co się właśnie wydarzyło, ale nie odnajdywałam tam dawnego kuzyna. Pogubiłam się w nowej sytuacji.
- Mam już pójść? - zapytałam.
Oczywiście, jeśli wyrazi taką chęć, to opuszcze jego rodzinne ogrody i zostawię go samego. Miałam dziwne wrażenie, że oddalamy się od siebie. Kiedy już sobie “wybaczyliśmy” wydarzenia z przeszłości, gdy wyrzuciłam wszystko co czułam i pragnęłam znowu być blisko niego, mężczyzny, który był niemalże moim bratem, teraz miałam wrażenie, że to on się ode mnie oddala, a ja nie mogłam mu na to pozwolić. Jednak, nie wiedziałam co zrobić, jak go złapać, jak zatrzymać w miejscu, aby nie odszedł. Nie chciałam go stracić.
- Nie odtrącaj mnie - wyszeptałam.
A może zamiast mówić to na głos trzeba było pierw porozmawiać z Cynerikiem? Tylko czy to by coś dało? Czy nie byłoby już za późno? Nie, nie było czasu na dochodzenie, rozmowy, wysłanie zwiadowcy, który miałby się dowiedzieć w czym rzecz. Jeśli chciałam go zatrzymać przy sobie musiałam działać tu i teraz.
- Lili miała rację, zmieniłeś się - powiedziałam w końcu. - Nie rozumiem co się stało, czemu…?
Miałam ochotę złapać go za dłoń ponownie, aby nie odszedł bez słowa. Zatrzymałam jednak rękę w powietrzu, w połowie drogi, powoli ją cofając zdając sobie sprawę z tego, że Morgoth nie chciał mojego dotyku. Nie będę go zmuszać.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wcześniej nie rozmawiali w taki sposób. Ich rozmowy były bardzo okrojone i tak naprawdę tylko ten jeden jedyny raz, gdy znajdowali się w szpitalu Świętego Munga pozwolił sobie na takie odsłonięcie się. Wydawało się jakby to wydarzenie dzieliły lata, jeśli nie dekady. Zupełnie jakby były to wspomnienia innego człowieka. Uległego, słabego, nieświadomego, co się działo. Pomimo że już posiadał wtedy czyjąś krew na rękach, wciąż nie wiedział, co naprawdę musi się stać, by osiągnąć upragniony cel. Czy teraz wiedział? Czy zdawał sobie sprawę, co niedługo miało się wydarzyć? Czy wszystko miało się sprowadzić do tego, że stanie się cieniem własnej rodziny, obserwując jej poczynania, będąc obok, ale nie biorąc udziału w jej szczęściu? Irracjonalne słowo. Będąc takim jak on, posiadając wiedzę, którą posiadał można było być szczęśliwym? Chyba znał odpowiedź na to pytanie i nie zaskoczyła go. Nie dążył do tego uczucia, które było jedynie fikcją. Gdyby Rosalie znała realia tego, co się działo, wciąż uśmiechałaby się tak szeroko, a jej oczy skrzyły się tak wesoło? Nieświadomość była luksusem, które zamierzał zapewnić jej, jej siostrze, swojej matce, swojej siostrze... Chociaż i tak wiedział, że Beatrice domyślała się pewnych spraw. Za długo była żoną jego ojca, by nie wiedzieć. Nie odzywała się, jednak szanując to, co robił i to co budował. Trwała przy nim nie tylko przez fakt, że urodziła dwójkę Yaxley'ów. Została z nim i popierała przez miłość i szacunek, który posiadali między sobą. Chciał by właśnie tak wyglądało małżeństwo Rosalie i Cynerica. By zamiast stawać się słabymi przez uczucia, zespoili się jak cement, nie dając nikomu wątpliwości co do swej trwałości. Potrafili to zrobić? Nie jemu było to oceniać, ale miał być obok, gdy to będzie się działo. Jaką formę miało przyjąć? Wyłapał jej głos, pytając z ukrytym niepokojem. Zerknął w stronę kuzynki, nie mówiąc nic. Wiedział, co chciała by powiedział, ale nie mógł jej tego dać.
- Będziesz żoną Cynerica. Z nim powinnaś spędzać czas - odparł, po czym obszedł kamienny stół i stanął naprzeciwko niej, gdy jeszcze siedziała. Patrzył na dziewczynę przez chwilę, nim dotknął delikatnie jej podbródka, by skierować jej twarz ku górze i wychwycić jej wzrok. Badał spojrzeniem znane sobie rysy twarzy, blond włosy tak idealnie komponujące się z niebieskimi oczami. Milczał przez chwilę. - Poznając bez końca doznajemy błogosławieństwa. Wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem - powiedział, przejeżdżając dłonią po jej policzku, po czym odwrócił się, by wejść w głąb lasu. Słyszał jak trolle ruszyły jego śladem. Zamierzał dziś pobiec dalej niż kiedykolwiek, ale wpierw musiał jej zniknąć z pola widzenia. Wiedział, że będzie miała mu to za złe. Wielu już miało i wielu mieć jeszcze będzie. Znał jednak tę cenę. Poznał ją już znacznie wcześniej.
|zt
- Będziesz żoną Cynerica. Z nim powinnaś spędzać czas - odparł, po czym obszedł kamienny stół i stanął naprzeciwko niej, gdy jeszcze siedziała. Patrzył na dziewczynę przez chwilę, nim dotknął delikatnie jej podbródka, by skierować jej twarz ku górze i wychwycić jej wzrok. Badał spojrzeniem znane sobie rysy twarzy, blond włosy tak idealnie komponujące się z niebieskimi oczami. Milczał przez chwilę. - Poznając bez końca doznajemy błogosławieństwa. Wiedzieć wszystko byłoby przekleństwem - powiedział, przejeżdżając dłonią po jej policzku, po czym odwrócił się, by wejść w głąb lasu. Słyszał jak trolle ruszyły jego śladem. Zamierzał dziś pobiec dalej niż kiedykolwiek, ale wpierw musiał jej zniknąć z pola widzenia. Wiedział, że będzie miała mu to za złe. Wielu już miało i wielu mieć jeszcze będzie. Znał jednak tę cenę. Poznał ją już znacznie wcześniej.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Milczał. A ja im dłużej nic nie mówił, tym bardziej się denerwowałam. Zdradził mi tajemnicę, coś o czym w mniemaniu wielu mężczyzn nie powinnam wiedzieć, Morgoth jednak postanowił inaczej. Jednak powiedział mi tyle, że nie mówiąc reszty tylko potęgował mój niepokój. Po tych kilku słowach nie wiedziałam o jaki rozłam chodzi i co tak naprawdę się działo. Był zbyt poważny na to, aby puścić to stwierdzenie mimo uszu.
Nie chciał mojego towarzystwa, ale powiedział to w taki sposób, że nie mogłam się z nim nie zgodzić. Faktycznie, powinnam była przebywać teraz z Cynericiem, ale to nie z nim moje relacje znowu wisiały na włosku, tylko z Morgothem.
- Rozumiem - mruknęłam, spuszczając wzrok.
Nie patrzyłam na niego gdy wstawał, myślałam, że odejdzie i mnie tu samą zostawi i naprawdę nie spodziewałam się jego dotyku na swojej twarzy. Posłusznie uniosłam głowę spoglądając na niego. Również przypatrywałam się jego rysom twarzy, zmężniał ostatnio. Może ta zmiana to po prostu dorosłość? Jeżeli tak to miało wyglądać, to ja nie chciałam, by Morgoth dorastał. Ale moje “chcę” chyba niewiele miało tu do powiedzenia. Przechyliłam głowę, idealnie wręcz, z jego czułym gestem, ale zaraz wszystko się skończyło, a ja patrzyłam na odchodzącego kuzyna do lasu.
Siedziałam jeszcze przez chwilę na kamiennej ławce. Zaszło słońce za chmurami i zaczęło wiać. Pogoda w Fenland idealnie potrafiła odzwierciedlić uczucia mieszkańców tego terenu, a przynajmniej ja zawsze miałam takie wrażenie, nie wiem jak inni.
Odetchnęłam głęboko, by wraz z wydechem położyłam głowę na stole, opierając ją o wyciągnięte ramiona. Było chłodno, ale nie specjalnie się tym przejęłam, pogrążona własnymi przemyśleniami nie zwracałam uwagi na takie prymitywne rzeczy. Naprawdę nie wiem ile czasu tak spędziłam, z utkwionym wzrokiem w jednym punkcie kompletnie odcięłam się od rzeczywistości. Analizowałam słowa kuzyna i ciągle nie wszystko mogłam zrozumieć. Ocknęłam się dopiero, gdy wiatr próbował porwać dokumenty leżące na stole.
Zerwałam się szybko z miejsca, łapiąc te, które zleciały już na ziemię, gdyby wiatr je porwał, stracilibyśmy cenne dokumenty. Zaśmiałam się pod nosem, może Morgoth dorósł, ale jak widać jeszcze o wszystkim nie myślał. Zebrałam je i zaniosłam do jego domu oddając służbie i każąc ułożyć równo na jego biurku, a sama piechotą wróciłam do Yaxley’s hall. Miałam ochotę na spacer.
zt
Nie chciał mojego towarzystwa, ale powiedział to w taki sposób, że nie mogłam się z nim nie zgodzić. Faktycznie, powinnam była przebywać teraz z Cynericiem, ale to nie z nim moje relacje znowu wisiały na włosku, tylko z Morgothem.
- Rozumiem - mruknęłam, spuszczając wzrok.
Nie patrzyłam na niego gdy wstawał, myślałam, że odejdzie i mnie tu samą zostawi i naprawdę nie spodziewałam się jego dotyku na swojej twarzy. Posłusznie uniosłam głowę spoglądając na niego. Również przypatrywałam się jego rysom twarzy, zmężniał ostatnio. Może ta zmiana to po prostu dorosłość? Jeżeli tak to miało wyglądać, to ja nie chciałam, by Morgoth dorastał. Ale moje “chcę” chyba niewiele miało tu do powiedzenia. Przechyliłam głowę, idealnie wręcz, z jego czułym gestem, ale zaraz wszystko się skończyło, a ja patrzyłam na odchodzącego kuzyna do lasu.
Siedziałam jeszcze przez chwilę na kamiennej ławce. Zaszło słońce za chmurami i zaczęło wiać. Pogoda w Fenland idealnie potrafiła odzwierciedlić uczucia mieszkańców tego terenu, a przynajmniej ja zawsze miałam takie wrażenie, nie wiem jak inni.
Odetchnęłam głęboko, by wraz z wydechem położyłam głowę na stole, opierając ją o wyciągnięte ramiona. Było chłodno, ale nie specjalnie się tym przejęłam, pogrążona własnymi przemyśleniami nie zwracałam uwagi na takie prymitywne rzeczy. Naprawdę nie wiem ile czasu tak spędziłam, z utkwionym wzrokiem w jednym punkcie kompletnie odcięłam się od rzeczywistości. Analizowałam słowa kuzyna i ciągle nie wszystko mogłam zrozumieć. Ocknęłam się dopiero, gdy wiatr próbował porwać dokumenty leżące na stole.
Zerwałam się szybko z miejsca, łapiąc te, które zleciały już na ziemię, gdyby wiatr je porwał, stracilibyśmy cenne dokumenty. Zaśmiałam się pod nosem, może Morgoth dorósł, ale jak widać jeszcze o wszystkim nie myślał. Zebrałam je i zaniosłam do jego domu oddając służbie i każąc ułożyć równo na jego biurku, a sama piechotą wróciłam do Yaxley’s hall. Miałam ochotę na spacer.
zt
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
20/22.04
Dzień wcześniej złapano trolla górskiego, którego miano poddać tresurze. Cyneric już wczoraj próbował udobruchać stworzenie za pomocą magii oraz własnej siły fizycznej, lecz niestety nie przyniosło to żadnych efektów. Oprócz rozerwanej koszuli oraz zagrożenia dla Rosalie. Trzeba go było zatem ogłuszyć zaklęciami, żeby wreszcie zdołać go przetransportować do miejsca, w którym nie będzie stanowił dla nikogo zagrożenia. Niestety nie było to w żadnym razie rozwiązaniem - jedynie przeczekaniem, aż agresja tej bestii minie. Zastosowano nawet metodę braku pożywienia - mającego być karą za przewinienia - lecz na trollu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Dorwał jakieś mierne owoce rosnące w niewielkich skupiskach w bagiennym lesie i chociaż z pewnością nie można było mówić o najedzeniu się, to bez wątpienia dodało mu to kilka dodatkowych godzin poświęconych instynktowi przeżycia. Yaxley z samego rana dnia następnego udał się na tereny, gdzie to stworzenie miało się znajdować.
Dostrzegł go w oddali, kiedy tamten wyładowywał złość na pobliskim drzewie. Aż do stóp tresera dotarło lekkie drżenie ziemi wywołane gwałtownymi ruchami podopiecznego. Chyba pierwszy raz miał się zmierzyć całkowicie sam z tak nieposłusznym egzemplarzem. Większość jego pobratymców owszem, była upierdliwa oraz nieokrzesana - w rezultacie trudna do ułożenia - lecz żaden z nich nigdy nie stawiał aż tak mocnego oporu. Cyneric westchnął ciężko, wdychając więcej powietrza niż zwykle; złapał się pod boki intensywnie myśląc co zrobić z tym grubiańskim trollem. Wczoraj wszakże tamten próbował go zabić! Gdyby nie szczęście oraz refleks, możliwe, że on sam skończyłby z rozłupaną czaszką, ku przerażeniu kuzynki. Szlachcic podrapał się po brodzie z frasunku, ponieważ żadne logiczne rozwiązanie tego zdarzenia nie przychodziło mu do głowy. Wreszcie wyczerpany intensywnym myśleniem postanowił, że przysiądzie pod drzewem niedaleko spędzając czas na obserwacjach.
Pogoda była dość dobra, chociaż wokół panował lekki chłód dający się we znaki po następnej godzinie przyglądania się życiu trolli, w szczególności tego jednego. Yaxley postanowił poznać wszystkie jego zwyczaje, zachowania oraz możliwe sekrety - o ile tak prymitywne formy życia faktycznie jakiekolwiek posiadały. Rzucił wokół siebie zaklęcie chroniące przed warunkami atmosferycznymi; kolejnym się rozgrzał, żeby móc wytrzymać tutaj prawie cały dzień. Był zdeterminowany oraz całkowicie skoncentrowany na zadaniu.
Godziny mijały - troll ewidentnie wariował, nie móc oddalić się bardziej niż pozwalały na to tereny zabezpieczone zaklęciami. Ułamał nawet grubą gałąź drzewa, którą traktował jako broń – stosował ją wobec słabszych współplemieńców, podchodząc nawet do takich, którzy byli karmieni za dobre wywiązywanie się z obowiązków. I próbował wyrwać im ich zasłużoną porcję. To było ciekawe doświadczenie dla Cynerica, patrzeć na wewnętrzne konflikty prymitywnych stworzeń. To, w jaki sposób walczą między sobą - nie z przeciwnikiem ochranianego czarodzieja. Aż w pewnym momencie i sam treser był głodnym, lecz postanowił, że nie wróci do domu dopóki nie rozgryzie tego krnąbrnego potwora. Dzień zapowiadał się niesamowicie długim.
I naprawdę takim był. Mimo to przyniósł cenną lekcję - z wykrzykiwanych przez stworzenie słów wynikało, że gromadził w sobie wiele gniewu z powodu wybicia jego plemienia. Mężczyzna nie spodziewał się, że trolle potrafią żywić jakiekolwiek wyższe uczucia. To było dla niego zaskoczeniem, a jednocześnie jasnym przekazem, że widocznie ten egzemplarz cechował się wyższą inteligencją niż większość innych przedstawicieli jego gatunku. To zaś w połączeniu z jego niezwykłą siłą oraz wytrzymałością mogłoby dać w rezultacie ochroniarza idealnego.
Gdyby tylko rzeczony kandydat na przyszłego ochroniarza potrafił równie dobrze słuchać poleceń.
Niestety tak dokładna obserwacja nie przyniosła żadnych szczególnych pomysłów na dalsze postępowanie z tym opornym cielskiem pełnym siły. Gdyby tylko Yaxley postanowił się do niego zbliżyć, ten niechybnie zacząłby go atakować. Wczorajszy dzień dowiódł tego, że przeciwnik tresera był niezłomny oraz wyjątkowo nieprzyjaźnie nastawiony. Czy w dniu dzisiejszym mogło się coś zmienić?
Słońce powoli kryło się za horyzontem malując niebo w ciepłych odcieniach czerwieni, wiatr się wzmagał, a więc i liście na drzewach szeleściły głośniej - to był ten moment, kiedy szlachcic zdecydował się na kolejną konfrontację. Uzbrojony w różdżkę powoli zbliżał się w stronę swojego celu. Już nie tak rozjuszonego, raczej zmęczonego ciągłym rzucaniem się z pięściami - lub badylami - na innych. Cyneric stanął kilka metrów od niego, ściskając w dłoni swoją własną broń. Postanowił porozmawiać, odnieść się do skrywanych zapewne uczuć trolla. Wykrzykiwał coś jednocześnie wskazując palcami wolnej dłoni, lecz tamten podniósł się z ziemi, ryknął coś do niego oraz tupnął swoją wielką nogą tak mocno, że ziemia się zatrzęsła. A mężczyzna ledwo utrzymał się na nogach, nie mówiąc już o wielkim prawdopodobieństwie wypuszczenia różdżki z dłoni.
Nawet się nie zorientował, kiedy ten rozzłoszczony olbrzym znów biegł wprost na niego. Powtórka z rozrywki?
- Conjunctivitis! - krzyknął, lecz widząc odbijające się od skóry trolla zaklęcie, musiał je ponowić - widocznie to było rzucone zbyt słabo. - Conjunctivitis! - powtórzył jeszcze kilka razy, aż tamten faktycznie wreszcie padł na ziemię. Tuż przed nim, przez co Yaxley runął na niego. Zaklął pod nosem uderzając szczęką w jego twardy, pusty łeb. Zebrał się jednak szybko na nogi, kolejnymi zaklęciami pętając tego niebezpiecznego szkodnika. Po co jest dalej taki uparty?
- Jeśli poddasz się wreszcie, dam ci dużo jedzenia - powiedział do niego postanawiając spróbować go przekupić. Tamten tylko coś mruknął bez składu i ładu, nie przestając leżeć. Nawet na chwilę nie uniósł głowy, nie zrobił dosłownie nic - najprawdopodobniej był zbyt oszołomiony zaklęciami.
Cyneric westchnął, odszedł na stosowną odległość oraz starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. O mały włos! Pokręcił głową z niezadowoleniem, ponieważ czego on tak naprawdę oczekiwał? Że dogada się z tak głupim stworzeniem? Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Idiota pozostanie idiotą.
Musiał wymyślić coś innego. Stał teraz przed trudnym wyborem - albo pozwoli mu zjeść, wzmacniając w ten sposób jego siłę oraz krnąbrność, albo nie da mu jeść ryzykując tym, że bestia padnie z głodu. Ostatecznie jednak… kilka dni głodówki powinno go czegoś nauczyć? Lub przynajmniej sprawić, żeby odechciało mu się głupiego podskakiwania treserom.
Zaczekał dłuższą chwilę, aż troll zacznie myśleć trzeźwiej.
- Posłuchaj. Nam nie zależy na twoim życiu, jeśli tobie też nie, to twoja sprawa. Albo będziesz się nas słuchał i dostawał za to jeść, albo zdychaj - rzucił wreszcie do niego. Oczywiście trochę blefował - wszakże nie zamierzał tak łatwo dać na zmarnowanie takiego okazu. Musiał jednak wykrzesać w nim wolę walki przekuwaną w spełnianie swoich obowiązków, nie wieczny bunt. Wierzył, że to się uda.
Kategorycznie zakazał innym karmienia go, nawet postanowił go odseparować od innych, byleby tylko nie miał okazji zdobyć pożywienia. On sam udał się później na spoczynek, następnego dnia nie mogąc pójść do pracy z powodów osobistych - zjawił się na miejscu dopiero jeszcze kolejnego dnia.
Yaxley zupełnie nie miał nastroju na zajmowanie się trollami, nie po tym, co wydarzyło się wczoraj, lecz jego wyśmienity humor pozwolił mu na przetrwanie kolejnego dnia użerania się z Badą. Nazwał go właśnie Bada, z anglosaskiego bitwa. Uznał, że idealnie pasuje do tak walecznego stworzenia. Które chyba powoli zaczęło mięknąć, ponieważ spełnił dwa rozkazy tresera. Za nie zaś Cyneric zapłacił mu w jedzeniu - tak jak obiecał. Nie był do końca zadowolony z tej metody wychowawczej, wolał jednak wzbudzać szacunek, nie strach bądź być jedynym sposobem na przeżycie. Widocznie z tym nie dało się inaczej. Metoda kar oraz nagród dużo bardziej trafiała do tego półgłówka niż zwyczajna rozmowa oraz prośby. Nie mógł zatem brnąć dalej w pokojowe rozwiązania. Najważniejszym było wymuszenie uległości, karności oraz posłuszeństwa, żeby później móc go z zyskiem sprzedać. Kimkolwiek miał się okazać przyszły kupiec, z pewnością zyskałby wiele na takim ochroniarzu. Jednak droga do jego całkowitego ułożenia była jeszcze długa i wcale nie trzeba było być treserem lub znawcą trolli, żeby mieć tego świadomość. Niewątpliwie jednak został osiągnięty kamień milowy, a sam arystokrata wierzył, że czas uleczy wszystko. Nawet rozjuszenie Bady. Z taką myślą znów powrócił do Yaxley's Hall dopiero wieczorem.
zt
Dzień wcześniej złapano trolla górskiego, którego miano poddać tresurze. Cyneric już wczoraj próbował udobruchać stworzenie za pomocą magii oraz własnej siły fizycznej, lecz niestety nie przyniosło to żadnych efektów. Oprócz rozerwanej koszuli oraz zagrożenia dla Rosalie. Trzeba go było zatem ogłuszyć zaklęciami, żeby wreszcie zdołać go przetransportować do miejsca, w którym nie będzie stanowił dla nikogo zagrożenia. Niestety nie było to w żadnym razie rozwiązaniem - jedynie przeczekaniem, aż agresja tej bestii minie. Zastosowano nawet metodę braku pożywienia - mającego być karą za przewinienia - lecz na trollu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Dorwał jakieś mierne owoce rosnące w niewielkich skupiskach w bagiennym lesie i chociaż z pewnością nie można było mówić o najedzeniu się, to bez wątpienia dodało mu to kilka dodatkowych godzin poświęconych instynktowi przeżycia. Yaxley z samego rana dnia następnego udał się na tereny, gdzie to stworzenie miało się znajdować.
Dostrzegł go w oddali, kiedy tamten wyładowywał złość na pobliskim drzewie. Aż do stóp tresera dotarło lekkie drżenie ziemi wywołane gwałtownymi ruchami podopiecznego. Chyba pierwszy raz miał się zmierzyć całkowicie sam z tak nieposłusznym egzemplarzem. Większość jego pobratymców owszem, była upierdliwa oraz nieokrzesana - w rezultacie trudna do ułożenia - lecz żaden z nich nigdy nie stawiał aż tak mocnego oporu. Cyneric westchnął ciężko, wdychając więcej powietrza niż zwykle; złapał się pod boki intensywnie myśląc co zrobić z tym grubiańskim trollem. Wczoraj wszakże tamten próbował go zabić! Gdyby nie szczęście oraz refleks, możliwe, że on sam skończyłby z rozłupaną czaszką, ku przerażeniu kuzynki. Szlachcic podrapał się po brodzie z frasunku, ponieważ żadne logiczne rozwiązanie tego zdarzenia nie przychodziło mu do głowy. Wreszcie wyczerpany intensywnym myśleniem postanowił, że przysiądzie pod drzewem niedaleko spędzając czas na obserwacjach.
Pogoda była dość dobra, chociaż wokół panował lekki chłód dający się we znaki po następnej godzinie przyglądania się życiu trolli, w szczególności tego jednego. Yaxley postanowił poznać wszystkie jego zwyczaje, zachowania oraz możliwe sekrety - o ile tak prymitywne formy życia faktycznie jakiekolwiek posiadały. Rzucił wokół siebie zaklęcie chroniące przed warunkami atmosferycznymi; kolejnym się rozgrzał, żeby móc wytrzymać tutaj prawie cały dzień. Był zdeterminowany oraz całkowicie skoncentrowany na zadaniu.
Godziny mijały - troll ewidentnie wariował, nie móc oddalić się bardziej niż pozwalały na to tereny zabezpieczone zaklęciami. Ułamał nawet grubą gałąź drzewa, którą traktował jako broń – stosował ją wobec słabszych współplemieńców, podchodząc nawet do takich, którzy byli karmieni za dobre wywiązywanie się z obowiązków. I próbował wyrwać im ich zasłużoną porcję. To było ciekawe doświadczenie dla Cynerica, patrzeć na wewnętrzne konflikty prymitywnych stworzeń. To, w jaki sposób walczą między sobą - nie z przeciwnikiem ochranianego czarodzieja. Aż w pewnym momencie i sam treser był głodnym, lecz postanowił, że nie wróci do domu dopóki nie rozgryzie tego krnąbrnego potwora. Dzień zapowiadał się niesamowicie długim.
I naprawdę takim był. Mimo to przyniósł cenną lekcję - z wykrzykiwanych przez stworzenie słów wynikało, że gromadził w sobie wiele gniewu z powodu wybicia jego plemienia. Mężczyzna nie spodziewał się, że trolle potrafią żywić jakiekolwiek wyższe uczucia. To było dla niego zaskoczeniem, a jednocześnie jasnym przekazem, że widocznie ten egzemplarz cechował się wyższą inteligencją niż większość innych przedstawicieli jego gatunku. To zaś w połączeniu z jego niezwykłą siłą oraz wytrzymałością mogłoby dać w rezultacie ochroniarza idealnego.
Gdyby tylko rzeczony kandydat na przyszłego ochroniarza potrafił równie dobrze słuchać poleceń.
Niestety tak dokładna obserwacja nie przyniosła żadnych szczególnych pomysłów na dalsze postępowanie z tym opornym cielskiem pełnym siły. Gdyby tylko Yaxley postanowił się do niego zbliżyć, ten niechybnie zacząłby go atakować. Wczorajszy dzień dowiódł tego, że przeciwnik tresera był niezłomny oraz wyjątkowo nieprzyjaźnie nastawiony. Czy w dniu dzisiejszym mogło się coś zmienić?
Słońce powoli kryło się za horyzontem malując niebo w ciepłych odcieniach czerwieni, wiatr się wzmagał, a więc i liście na drzewach szeleściły głośniej - to był ten moment, kiedy szlachcic zdecydował się na kolejną konfrontację. Uzbrojony w różdżkę powoli zbliżał się w stronę swojego celu. Już nie tak rozjuszonego, raczej zmęczonego ciągłym rzucaniem się z pięściami - lub badylami - na innych. Cyneric stanął kilka metrów od niego, ściskając w dłoni swoją własną broń. Postanowił porozmawiać, odnieść się do skrywanych zapewne uczuć trolla. Wykrzykiwał coś jednocześnie wskazując palcami wolnej dłoni, lecz tamten podniósł się z ziemi, ryknął coś do niego oraz tupnął swoją wielką nogą tak mocno, że ziemia się zatrzęsła. A mężczyzna ledwo utrzymał się na nogach, nie mówiąc już o wielkim prawdopodobieństwie wypuszczenia różdżki z dłoni.
Nawet się nie zorientował, kiedy ten rozzłoszczony olbrzym znów biegł wprost na niego. Powtórka z rozrywki?
- Conjunctivitis! - krzyknął, lecz widząc odbijające się od skóry trolla zaklęcie, musiał je ponowić - widocznie to było rzucone zbyt słabo. - Conjunctivitis! - powtórzył jeszcze kilka razy, aż tamten faktycznie wreszcie padł na ziemię. Tuż przed nim, przez co Yaxley runął na niego. Zaklął pod nosem uderzając szczęką w jego twardy, pusty łeb. Zebrał się jednak szybko na nogi, kolejnymi zaklęciami pętając tego niebezpiecznego szkodnika. Po co jest dalej taki uparty?
- Jeśli poddasz się wreszcie, dam ci dużo jedzenia - powiedział do niego postanawiając spróbować go przekupić. Tamten tylko coś mruknął bez składu i ładu, nie przestając leżeć. Nawet na chwilę nie uniósł głowy, nie zrobił dosłownie nic - najprawdopodobniej był zbyt oszołomiony zaklęciami.
Cyneric westchnął, odszedł na stosowną odległość oraz starając się uspokoić przyspieszone bicie serca. O mały włos! Pokręcił głową z niezadowoleniem, ponieważ czego on tak naprawdę oczekiwał? Że dogada się z tak głupim stworzeniem? Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Idiota pozostanie idiotą.
Musiał wymyślić coś innego. Stał teraz przed trudnym wyborem - albo pozwoli mu zjeść, wzmacniając w ten sposób jego siłę oraz krnąbrność, albo nie da mu jeść ryzykując tym, że bestia padnie z głodu. Ostatecznie jednak… kilka dni głodówki powinno go czegoś nauczyć? Lub przynajmniej sprawić, żeby odechciało mu się głupiego podskakiwania treserom.
Zaczekał dłuższą chwilę, aż troll zacznie myśleć trzeźwiej.
- Posłuchaj. Nam nie zależy na twoim życiu, jeśli tobie też nie, to twoja sprawa. Albo będziesz się nas słuchał i dostawał za to jeść, albo zdychaj - rzucił wreszcie do niego. Oczywiście trochę blefował - wszakże nie zamierzał tak łatwo dać na zmarnowanie takiego okazu. Musiał jednak wykrzesać w nim wolę walki przekuwaną w spełnianie swoich obowiązków, nie wieczny bunt. Wierzył, że to się uda.
Kategorycznie zakazał innym karmienia go, nawet postanowił go odseparować od innych, byleby tylko nie miał okazji zdobyć pożywienia. On sam udał się później na spoczynek, następnego dnia nie mogąc pójść do pracy z powodów osobistych - zjawił się na miejscu dopiero jeszcze kolejnego dnia.
Yaxley zupełnie nie miał nastroju na zajmowanie się trollami, nie po tym, co wydarzyło się wczoraj, lecz jego wyśmienity humor pozwolił mu na przetrwanie kolejnego dnia użerania się z Badą. Nazwał go właśnie Bada, z anglosaskiego bitwa. Uznał, że idealnie pasuje do tak walecznego stworzenia. Które chyba powoli zaczęło mięknąć, ponieważ spełnił dwa rozkazy tresera. Za nie zaś Cyneric zapłacił mu w jedzeniu - tak jak obiecał. Nie był do końca zadowolony z tej metody wychowawczej, wolał jednak wzbudzać szacunek, nie strach bądź być jedynym sposobem na przeżycie. Widocznie z tym nie dało się inaczej. Metoda kar oraz nagród dużo bardziej trafiała do tego półgłówka niż zwyczajna rozmowa oraz prośby. Nie mógł zatem brnąć dalej w pokojowe rozwiązania. Najważniejszym było wymuszenie uległości, karności oraz posłuszeństwa, żeby później móc go z zyskiem sprzedać. Kimkolwiek miał się okazać przyszły kupiec, z pewnością zyskałby wiele na takim ochroniarzu. Jednak droga do jego całkowitego ułożenia była jeszcze długa i wcale nie trzeba było być treserem lub znawcą trolli, żeby mieć tego świadomość. Niewątpliwie jednak został osiągnięty kamień milowy, a sam arystokrata wierzył, że czas uleczy wszystko. Nawet rozjuszenie Bady. Z taką myślą znów powrócił do Yaxley's Hall dopiero wieczorem.
zt
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
| 09.05
Do eliksiru brakowało jej już tylko jednego składnika, którego niestety nie mogła znaleźć w rodowej szklarni. Jak na złość, nie znalazła go również w zapasach, zresztą potrzebowała świeżych, nie suszonych jagód jemioły. Być może to ojciec zużył ich resztkę, więc Evelyn, która poświęcała ostatnie dni na łatanie dziur w wiedzy z anatomii oraz doskonalenie techniki warzenia trudniejszych eliksirów leczniczych, musiała zdobyć je sama. Eliksir, który robiła, mógł być pomocny w dolegliwościach jej siostry, która ucierpiała podczas anomalii, a skoro byli rodem alchemików, nie musieli polegać wyłącznie na aptekach, bo mieli środki i umiejętności, by samodzielnie warzyć niezbędne mikstury. Evelyn zresztą chciała czuć, że robi cokolwiek; może to pozwoliłoby jej łatwiej nie myśleć o niedawnych komplikacjach, które budziły w niej niepokój i wpędzały w poczucie, że nawet jej stabilny i dostatni świat nie był zupełnie wolny od problemów, które zdawały się nie omijać nikogo. Ojciec trzymał ją z daleka od rezerwatu smoków, który został zdestabilizowany przez anomalie, nie pozwalał jej też zbyt wiele wychodzić, wychodząc z założenia, że jego córki najbezpieczniejsze będą w grubych murach rodowego zamku.
Czas dziewczyny ograniczał się więc głównie do nauki, czytania oraz prób zatroszczenia się o siostrę. I choć maj był wyjątkowo kapryśny, nie tylko ze względu na anomalie, ale i pogodę, to brakowało jej możliwości wyrwania się. Tęskniła za wyprawami do lasu i samodzielnym zbieraniem ingrediencji, co pomagało jej się zrelaksować i stanowiło pewną przeciwwagę dla sztywnego świata salonów; potrzebowała tego ta wciąż młodzieńcza cząstka jej osoby, której nie stłamsiło całkowicie nawet wejście w dorosłość i nowe obowiązki.
Choć pogoda z dnia na dzień zdawała się pogarszać zamiast poprawiać, nie mogła dłużej zwlekać, bo niedługo musiała dodać do kociołka ten brakujący składnik. Dlatego ubrała się starannie, na suknię narzucając ciepły ochronny płaszcz z kapturem mającym ochronić ją przed deszczem, i opuściła dwór, by z podwórza aportować się do jednego z westmorlandzkich lasów, gdzie jemioła występowała w dużej obfitości. Taki przynajmniej miała zamiar, ale najwyraźniej teleportacja postanowiła zrobić jej psikusa.
Jej lądowaniu towarzyszył głośny chlupot, a jej kostki całkowicie zapadły się w grząskim, rozmokłym i niezbyt przyjemnie pachnącym podłożu. Także płaszcz nosił na sobie ślady błota, a otaczający ją las nie wyglądał jak ten, w którym chciała się znaleźć. Znała sporą część lasów Westmorlandu, gdyż to tam, zazwyczaj z ojcem lub braćmi, lub niekiedy samotnie udawała się na poszukiwanie niektórych składników lub konne przejażdżki. Ten las, dziki i podmokły, wyglądał inaczej i sprawiał dość niepokojące wrażenie. Nie ulegało wątpliwości, że teleportacja trochę ją zniosła. Jak bardzo – dopiero miała się przekonać.
Ostrożnie wyrwała jedną nogę z objęć błotnistej brei, czemu towarzyszyło kolejne donośne chlupnięcie, które zabrzmiało wyjątkowo głośno w tym pustym (jak myślała) zakątku. Jak chyba każda szlachcianka nie lubiła błota, ale w swoim życiu bywała na tyle dużo razy na łonie natury, że nie robiła z tego życiowej tragedii. Nawet jeśli trafiła w złe miejsce, musiała rozeznać się w otoczeniu i podjąć kolejną próbę teleportacji tam, dokąd chciała się udać... lub mogła poszukać tej jemioły tutaj.
Wydostała z błota i drugą nogę i stanęła na bardziej stabilnym podłożu, rozglądając się uważnie za jakąś ścieżką, ale dookoła otaczały ją bagniska, kojarzące się z ziemiami Fenlandu, gdzie czasem odwiedzała swoją kuzynkę Lilianę. Ale przecież Fenland znajdował się daleko od jej rodowych ziem, daleko od miejsca, o którym myślała podczas teleportacji, a nie widząc innych wyraźnych punktów odniesienia, mogła być teraz w którymkolwiek brytyjskim lesie.
Ruszyła przed siebie, przeskakując po kępach mchu i naciągając mocniej kaptur, by uchronić się przed deszczem, który padał i tutaj. I właśnie wtedy kilkanaście metrów przed nią zamajaczyło coś, przywodzące na myśl nieforemny owłosiony pagórek, obok którego spoczywał mniejszy głaz... Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co miała przed sobą, ale w tym momencie, zagapiając się, niechcący znów stanęła w gęstym błocie, wywołując kolejny chlupot, sprawiający, że pagórek chrząknął i lekko drgnął.
Musiała się wycofać.
Do eliksiru brakowało jej już tylko jednego składnika, którego niestety nie mogła znaleźć w rodowej szklarni. Jak na złość, nie znalazła go również w zapasach, zresztą potrzebowała świeżych, nie suszonych jagód jemioły. Być może to ojciec zużył ich resztkę, więc Evelyn, która poświęcała ostatnie dni na łatanie dziur w wiedzy z anatomii oraz doskonalenie techniki warzenia trudniejszych eliksirów leczniczych, musiała zdobyć je sama. Eliksir, który robiła, mógł być pomocny w dolegliwościach jej siostry, która ucierpiała podczas anomalii, a skoro byli rodem alchemików, nie musieli polegać wyłącznie na aptekach, bo mieli środki i umiejętności, by samodzielnie warzyć niezbędne mikstury. Evelyn zresztą chciała czuć, że robi cokolwiek; może to pozwoliłoby jej łatwiej nie myśleć o niedawnych komplikacjach, które budziły w niej niepokój i wpędzały w poczucie, że nawet jej stabilny i dostatni świat nie był zupełnie wolny od problemów, które zdawały się nie omijać nikogo. Ojciec trzymał ją z daleka od rezerwatu smoków, który został zdestabilizowany przez anomalie, nie pozwalał jej też zbyt wiele wychodzić, wychodząc z założenia, że jego córki najbezpieczniejsze będą w grubych murach rodowego zamku.
Czas dziewczyny ograniczał się więc głównie do nauki, czytania oraz prób zatroszczenia się o siostrę. I choć maj był wyjątkowo kapryśny, nie tylko ze względu na anomalie, ale i pogodę, to brakowało jej możliwości wyrwania się. Tęskniła za wyprawami do lasu i samodzielnym zbieraniem ingrediencji, co pomagało jej się zrelaksować i stanowiło pewną przeciwwagę dla sztywnego świata salonów; potrzebowała tego ta wciąż młodzieńcza cząstka jej osoby, której nie stłamsiło całkowicie nawet wejście w dorosłość i nowe obowiązki.
Choć pogoda z dnia na dzień zdawała się pogarszać zamiast poprawiać, nie mogła dłużej zwlekać, bo niedługo musiała dodać do kociołka ten brakujący składnik. Dlatego ubrała się starannie, na suknię narzucając ciepły ochronny płaszcz z kapturem mającym ochronić ją przed deszczem, i opuściła dwór, by z podwórza aportować się do jednego z westmorlandzkich lasów, gdzie jemioła występowała w dużej obfitości. Taki przynajmniej miała zamiar, ale najwyraźniej teleportacja postanowiła zrobić jej psikusa.
Jej lądowaniu towarzyszył głośny chlupot, a jej kostki całkowicie zapadły się w grząskim, rozmokłym i niezbyt przyjemnie pachnącym podłożu. Także płaszcz nosił na sobie ślady błota, a otaczający ją las nie wyglądał jak ten, w którym chciała się znaleźć. Znała sporą część lasów Westmorlandu, gdyż to tam, zazwyczaj z ojcem lub braćmi, lub niekiedy samotnie udawała się na poszukiwanie niektórych składników lub konne przejażdżki. Ten las, dziki i podmokły, wyglądał inaczej i sprawiał dość niepokojące wrażenie. Nie ulegało wątpliwości, że teleportacja trochę ją zniosła. Jak bardzo – dopiero miała się przekonać.
Ostrożnie wyrwała jedną nogę z objęć błotnistej brei, czemu towarzyszyło kolejne donośne chlupnięcie, które zabrzmiało wyjątkowo głośno w tym pustym (jak myślała) zakątku. Jak chyba każda szlachcianka nie lubiła błota, ale w swoim życiu bywała na tyle dużo razy na łonie natury, że nie robiła z tego życiowej tragedii. Nawet jeśli trafiła w złe miejsce, musiała rozeznać się w otoczeniu i podjąć kolejną próbę teleportacji tam, dokąd chciała się udać... lub mogła poszukać tej jemioły tutaj.
Wydostała z błota i drugą nogę i stanęła na bardziej stabilnym podłożu, rozglądając się uważnie za jakąś ścieżką, ale dookoła otaczały ją bagniska, kojarzące się z ziemiami Fenlandu, gdzie czasem odwiedzała swoją kuzynkę Lilianę. Ale przecież Fenland znajdował się daleko od jej rodowych ziem, daleko od miejsca, o którym myślała podczas teleportacji, a nie widząc innych wyraźnych punktów odniesienia, mogła być teraz w którymkolwiek brytyjskim lesie.
Ruszyła przed siebie, przeskakując po kępach mchu i naciągając mocniej kaptur, by uchronić się przed deszczem, który padał i tutaj. I właśnie wtedy kilkanaście metrów przed nią zamajaczyło coś, przywodzące na myśl nieforemny owłosiony pagórek, obok którego spoczywał mniejszy głaz... Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, co miała przed sobą, ale w tym momencie, zagapiając się, niechcący znów stanęła w gęstym błocie, wywołując kolejny chlupot, sprawiający, że pagórek chrząknął i lekko drgnął.
Musiała się wycofać.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Anomalie zatrzęsły światem każdego czarodzieja i czarownicy niezależnie od statusu czy krwi. Nawet mugole odczuli jej skutki i teraz byli o wiele bardziej wyczuleni niż kiedykolwiek. Może nie rozumieli czym była magia, ale widzieli jej niszczycielskie skutki przez co nastawili się wrogo do każdego kto był inny. Morgoth zdawał sobie z tego sprawę i nigdy nie zamierzałby się zbliżyć do żadnego z nich, jeśli nie trzeba było. Ich brudna krew nie była godna posiadania w żyłach chociażby odrobiny tej mocy czarów, która towarzyszyła jego szlachetnym korzeniom od zarania dziejów. Byli czymś więcej niż jedynie prostymi czarodziejami, którzy machali różdżką na prawo i lewo dla rozrywki czy ułatwienia sobie życia. Widując mugolaków w Szkole Magii i Czarodziejstwa, odbierał to zachłyśnięcie się magią jako nową szansę. Oni dosłownie bawili się tym wielkim darem, nie rozumiejąc w pełni, nie doceniając tradycji, która w nim drzemała. Używali czarów do czegoś tak karygodnego jak strzelanie dziewczętom iskrami w pośladki, męczenie zwierząt czy naigrawanie się z samych siebie. To właśnie wtedy zrozumiał co oznaczała ich obecność w świecie należącym do nich - do czarodziejów czystej krwi. Byli jak plaga i rozrastali się z każdym dniem zupełnie jakby ta rzeczywistość była im przeznaczona. Część z nich zginęła na przestrzeni lat - czy to w pracy, czy w wojnie, czy podczas anomalii. Ojciec miał w swoim gabinecie wiele listów jak i gazet. W tym Proroka Codziennego. I bynajmniej nie dlatego, że tak się nim interesował czy wręcz prenumerował. Chodziło jedynie o wybadanie gruntu jak i sytuacji, jaką odbierają postronni obywatele, a także władza. Prorok wszak od zawsze silnie był związany z Ministerstwem Magii i tak jak kiedyś, tak i teraz zmienił fortel pod dyktando Ministra. Nie rozumiał dlaczego Fortinbras nie reagował na fakt, że jego młodsza córka wciąż tam tkwiła. Dlaczego jego ojciec nie poruszył tego tematu? Morgoth zdawał sobie sprawę, że było to związane z gorszym stanem zdrowia jego stryja, a co za tym szło nestor z szacunku do niego nie obarczał go kolejnymi problemami. I tak Cyneric z młodszym Yaxleyem zajmowali się większością domowych spraw, gdy ojciec pogrążony był w czymś bardziej poważnym. We dwójkę sami zorganizowali przeprowadzkę i przeniesienie najcenniejszych rzeczy ze starego Yaxley's Hall do nowego, ulokowali i poinstruowali każdego gdzie od teraz miał mieszkać, dbali o swoich...
Morgoth siedział w swoim gabinecie, znajdując chwilę dla siebie, by zabrać się za dalsze tłumaczenia ze starosaksońskiego na język współczesny. Dokumenty które dostał od ojca i stryja mogły ukazać, jaką konkretnie potęgą władali Yaxleyowie w odległych czasach. Co kupowali, gdzie i od kogo, gdzie inwestowali. To było ważne dla kogoś, kto tak bardzo ukochał sobie historię własnego rodu. Jako mocno do niej przywiązany nic dziwnego, że również i tym językiem swoich przodków dał się zaintrygować. Co prawda nie posługiwał się nim w pełni płynnie, ale to było jedynie chwilowe. Tak wiele spraw dziejących się dokoła niego sprawiły, że praktycznie zapomniał o czymś takim jak wolna chwila. Dlatego gdy zapanowała, przez moment nie wiedział, co powinien zrobić. Dopiero wystające z szuflady papiery uświadomiły go, że mógłby się wyłączyć od doczesnych problemów i skupić na czymś, co było kiedyś. Badając przeszłość i poznając swoją rodzinę. Spodziewał się w tym dość gorącym czasie, że ktoś w końcu przerwie mu to zajęcie, ale nie miał pojęcia, że właśnie w jednej z takich spraw. Właśnie spekulował nad słowami, którego znaczenia nie w pełni rozumiał, gdy rozległo się ciche pukanie. Morgoth jedynie wyciągnął rękę w geście przyzwolenia, a odrzwia rozwarły się, by ukazać za nimi służącego, który na widok pana uchylił się, by zaraz zabrać głos. Wszyscy w posiadłości potrafili rozpoznać kiedy można było się odezwać, a kiedy nie. W tym momencie Morgoth wyraźnie czekał na niesioną wiadomość pomimo braku odpowiedzi.
- Lordzie, w południowo-wschodniej ćwiartce odkryto nagły skok magii. Zainteresowanie również ogarnęło tamtejsze trolle - oznajmił bez zająknięcia, wpatrując się w młodego Yaxleya, który wciąż siedział przy biurku i zdawał się go nie dostrzegać. Ale słuchał. Słuchał uważnie, a z każdym słowem służącego jego brwi marszczyły się, aż w końcu wstał i złapał za marynarkę wiszącą spokojnie na jednym z krzeseł.
- Zawiadomiłeś Cynerica? - spytał, wymijając mężczyznę i wsuwając marynarkę na ramiona w tym samym czasie w którym zbiegał ze schodów, by znaleźć się na parterze. To było wręcz oczywiste, że niektórzy z podopiecznych jego kuzyna stały się bardzo podenerwowane po anomaliach i nie potrafiły nad sobą zapanować. Jedynie doświadczenie i silny charakter starszego z kuzynów mogły tu coś wskórać. Pytanie jednak wisiało w powietrzu tylko przez krótką chwilę.
- Nie, lordzie. To nie są jego trolle - oznajmił sługa, pomagając Morgothowi założyć filcowy płaszcz i patrząc na niego w porozumiewawczym spojrzeniu. A więc to nie o nowe, zamknięte w zagrodzie stworzenia chodziło. Niektóre z nich wciąż były niespokojne i możliwość ucieczki była bardzo prawdopodobna, ale najwyraźniej nie tym razem. Yaxley nie odpowiedział, chociaż jego sługa wiedział, że go zrozumiał. Takimi sprawami mogli się zająć inni, jednak ostatnio anomalie stały się o wiele bardziej niebezpieczne, a dość wyczuleni na punkcie prywatności mieszkańcy posiadłości woleli wiedzieć, co działo się na ich ziemi. Najwyraźniej dobrze znali swojego pana, skoro już czekał na niego odpowiedni wierzchowiec, który orał ziemię kopytami. Zaraz jednak mógł ruszyć naprzód, gdy wspólnie z jeźdźcem kierowali się w stronę południowo-wschodniej ćwiartki. Jak na zawołanie rozległy się charakterystyczne dźwięki poruszających się w odpowiedniej odległości trolli, które zawsze wędrowały za Yaxleyami niczym metal za magnesem. Nie trwało długo nim nogi Morgotha uderzyły w podmokły teren, jednak trzeba było wiedzieć gdzie się poruszać, a wtedy nie wpadało się do bagien. Koń został kawałek za nim, nie obawiając się terenów, na których był wychowywany, pozwalając by to czarodziej ruszył przodem. Śmeirciożerca widział przed sobą jednego z trolli, a przed nim jakąś postać majaczącą we mgle i odwróconą do niego plecami.
- Odwróć się - rzucił dość twardo, celując różdżką w nieznajomą jeszcze osobę. Ciężko było rozróżnić jej ubranie w tych oparach, jednak już za chwilę wszystko miało się wyjaśnić. Lub bardziej skomplikować.
Morgoth siedział w swoim gabinecie, znajdując chwilę dla siebie, by zabrać się za dalsze tłumaczenia ze starosaksońskiego na język współczesny. Dokumenty które dostał od ojca i stryja mogły ukazać, jaką konkretnie potęgą władali Yaxleyowie w odległych czasach. Co kupowali, gdzie i od kogo, gdzie inwestowali. To było ważne dla kogoś, kto tak bardzo ukochał sobie historię własnego rodu. Jako mocno do niej przywiązany nic dziwnego, że również i tym językiem swoich przodków dał się zaintrygować. Co prawda nie posługiwał się nim w pełni płynnie, ale to było jedynie chwilowe. Tak wiele spraw dziejących się dokoła niego sprawiły, że praktycznie zapomniał o czymś takim jak wolna chwila. Dlatego gdy zapanowała, przez moment nie wiedział, co powinien zrobić. Dopiero wystające z szuflady papiery uświadomiły go, że mógłby się wyłączyć od doczesnych problemów i skupić na czymś, co było kiedyś. Badając przeszłość i poznając swoją rodzinę. Spodziewał się w tym dość gorącym czasie, że ktoś w końcu przerwie mu to zajęcie, ale nie miał pojęcia, że właśnie w jednej z takich spraw. Właśnie spekulował nad słowami, którego znaczenia nie w pełni rozumiał, gdy rozległo się ciche pukanie. Morgoth jedynie wyciągnął rękę w geście przyzwolenia, a odrzwia rozwarły się, by ukazać za nimi służącego, który na widok pana uchylił się, by zaraz zabrać głos. Wszyscy w posiadłości potrafili rozpoznać kiedy można było się odezwać, a kiedy nie. W tym momencie Morgoth wyraźnie czekał na niesioną wiadomość pomimo braku odpowiedzi.
- Lordzie, w południowo-wschodniej ćwiartce odkryto nagły skok magii. Zainteresowanie również ogarnęło tamtejsze trolle - oznajmił bez zająknięcia, wpatrując się w młodego Yaxleya, który wciąż siedział przy biurku i zdawał się go nie dostrzegać. Ale słuchał. Słuchał uważnie, a z każdym słowem służącego jego brwi marszczyły się, aż w końcu wstał i złapał za marynarkę wiszącą spokojnie na jednym z krzeseł.
- Zawiadomiłeś Cynerica? - spytał, wymijając mężczyznę i wsuwając marynarkę na ramiona w tym samym czasie w którym zbiegał ze schodów, by znaleźć się na parterze. To było wręcz oczywiste, że niektórzy z podopiecznych jego kuzyna stały się bardzo podenerwowane po anomaliach i nie potrafiły nad sobą zapanować. Jedynie doświadczenie i silny charakter starszego z kuzynów mogły tu coś wskórać. Pytanie jednak wisiało w powietrzu tylko przez krótką chwilę.
- Nie, lordzie. To nie są jego trolle - oznajmił sługa, pomagając Morgothowi założyć filcowy płaszcz i patrząc na niego w porozumiewawczym spojrzeniu. A więc to nie o nowe, zamknięte w zagrodzie stworzenia chodziło. Niektóre z nich wciąż były niespokojne i możliwość ucieczki była bardzo prawdopodobna, ale najwyraźniej nie tym razem. Yaxley nie odpowiedział, chociaż jego sługa wiedział, że go zrozumiał. Takimi sprawami mogli się zająć inni, jednak ostatnio anomalie stały się o wiele bardziej niebezpieczne, a dość wyczuleni na punkcie prywatności mieszkańcy posiadłości woleli wiedzieć, co działo się na ich ziemi. Najwyraźniej dobrze znali swojego pana, skoro już czekał na niego odpowiedni wierzchowiec, który orał ziemię kopytami. Zaraz jednak mógł ruszyć naprzód, gdy wspólnie z jeźdźcem kierowali się w stronę południowo-wschodniej ćwiartki. Jak na zawołanie rozległy się charakterystyczne dźwięki poruszających się w odpowiedniej odległości trolli, które zawsze wędrowały za Yaxleyami niczym metal za magnesem. Nie trwało długo nim nogi Morgotha uderzyły w podmokły teren, jednak trzeba było wiedzieć gdzie się poruszać, a wtedy nie wpadało się do bagien. Koń został kawałek za nim, nie obawiając się terenów, na których był wychowywany, pozwalając by to czarodziej ruszył przodem. Śmeirciożerca widział przed sobą jednego z trolli, a przed nim jakąś postać majaczącą we mgle i odwróconą do niego plecami.
- Odwróć się - rzucił dość twardo, celując różdżką w nieznajomą jeszcze osobę. Ciężko było rozróżnić jej ubranie w tych oparach, jednak już za chwilę wszystko miało się wyjaśnić. Lub bardziej skomplikować.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Anomalie w świecie Evelyn były czymś zupełnie nowym, nieznanym i groźnym, co nie mieściło się do końca w zakresie jej pojmowania, choć zawsze uważała się za inteligentną czarownicę i lubiła zgłębiać wiedzę. Nawet wielowiekowe zbiory Slughornów nie potrafiły dostarczyć konkretnych odpowiedzi, czym jest ta dziwna magia. Czarnomagicznym eksperymentem, który wymknął się spod kontroli? Tylko komu, ministerstwu? Wiele dziwnych rzeczy działo się w ostatnim czasie, i nawet szlachetna krew nie była gwarancją ochrony. Podczas anomalii ucierpieli czarodzieje z bardzo różnych środowisk, więc trudno było wypatrywać winnego. Jednak Evelyn nie obchodziły szlamy i inni pospolici czarodzieje. Martwiła się przede wszystkim o własnych bliskich oraz stabilność w szlacheckim światku. Choć uważała się za mądrzejszą od większości szlachcianek, których zainteresowania ograniczały się do sukni i błyskotek, było w niej i coś z płytkiej panny, uwielbiającej wygody i dostatek, i nie wyobrażającej sobie, że mogłaby to utracić. Oprócz anomalii niepokoiła ją też myśl o fanatycznych zwolennikach równości, którzy z chęcią sprowadziliby takich jak ona do swojego plebejskiego poziomu, a których ofiarą już padła niespełna dwa tygodnie przed początkiem anomalii.
Nie wiadomo, czy błędna teleportacja była wynikiem działania jakiejś anomalii wpływającej na jej magię, czy może po prostu to stres ostatnich dni sprawił, że była roztargniona i zbyt słabo skupiła się na swoim celu. Szczęście w nieszczęściu, że udało jej się przynajmniej uniknąć rozszczepienia. Była w jednym kawałku, tylko miejsce dalekie było od tego, do którego zamierzała się udać.
Coś kazało jej ruszyć przed siebie. Starając się patrzeć pod nogi i przytrzymując dłońmi poły płaszcza i sukni, przeskakiwała po kępach mchu. Jej buciki szybko przemokły, więc chłód i wilgoć stawały się coraz bardziej dokuczliwe, dodatkowo wzmagane przez deszczową i zimną aurę, tak bardzo niepodobną do maja. Ale wtedy właśnie dostrzegła to coś, co początkowo faktycznie mogło wyglądać jak nieforemny pagórek, a w rzeczywistości było śpiącym trollem. Mogła dostrzec jajowatą głowę, którą początkowo uznała za głaz, oraz podeszwy brudnych, gołych stóp. Troll leżał tyłem do niej, ale sądząc po chrząknięciu, które wydał, słysząc plusk błota pod jej butem, mógł w każdej chwili przebudzić się i zainteresować intruzem, który zakłócił jego spoczynek.
Znieruchomiała, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Chciała się możliwie ostrożnie wycofać, by uniknąć obudzenia trolla i jego ataku. Wolała nie używać wobec niego zaklęć, dopóki nie stanie się to konieczną ostatecznością. Trolle były dość tępymi, ale silnymi i niebezpiecznymi stworzeniami, w dodatku mogło być ich tu więcej. Skoro natknęła się na jednego, dalej mogły czaić się następne, gotowe rzucić się w pościg za zbłąkaną czarownicą, która weszła na ich terytorium.
Cofając się tyłem, namacała pod butem stabilną kępę mchu, na której stanęła, wciąż kontynuując próbę wycofania się. Jej spojrzenie nie odrywało się od wciąż leżącego trolla, tylko od czasu do czasu zerkała pod nogi, by znowu nie wywołać alarmujących stworzenie dźwięków. Wtedy jednak ciszę przerwał zdecydowanie ludzki głos, męski, twardy i zdecydowany. Evelyn zamarła; głos musiał znajdować się za nią, bo nie widziała nikogo, a troll, słysząc go, znowu chrząknął i poruszył się mocniej. Nieznajomy przybysz póki co mógł dostrzec tylko tył smukłej i niewysokiej sylwetki spowitej w długi, czarny płaszcz z kapturem, którego dolny brzeg nosił na sobie ślady mchu i błota.
Jej dłoń instynktownie sięgnęła po różdżkę; nie mogła być pewna, jakie zamiary ma osobnik, który kazał jej się odwrócić, więc musiała być przygotowana na ewentualny atak i konieczność obrony. Przed nim albo przed trollem, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. A Evelyn w tej chwili znajdowała się między nim a tajemniczym mężczyzną.
Odwróciła się powoli i ostrożnie, trzymając różdżkę w dłoni i celując nią przed siebie. Mężczyzna mógł teraz zobaczyć wystającą spod kaptura bladą twarz, pukle niemal czarnych włosów, których końce były wilgotne od deszczu i intensywnie niebieskie oczy, które utkwiły się w jego sylwetce. Wtedy go rozpoznała; był to Morgoth Yaxley, kuzyn Liliany. Jego obecność potwierdzała wcześniejsze przypuszczenia, że mogła znajdować się w okolicach ziem Fenlandu.
- Jestem Evelyn Slughorn – odezwała się cicho, wolną od różdżki dłonią podciągając kaptur tak, by mógł lepiej zobaczyć jej twarz. Nie była pewna, czy Yaxley i tak jej nie zaatakuje, ale miała nadzieję, że ją rozpozna. Wciąż kurczowo zaciskając palce na różdżce, zerknęła na moment w bok, by upewnić się, co działo się z trollem, który wciąż pochrząkiwał i mógł w każdej chwili wstać. – Muszę się stąd wydostać. Tam jest troll i... – urwała, widząc mocniejsze poruszenie stworzenia.
Nie wiadomo, czy błędna teleportacja była wynikiem działania jakiejś anomalii wpływającej na jej magię, czy może po prostu to stres ostatnich dni sprawił, że była roztargniona i zbyt słabo skupiła się na swoim celu. Szczęście w nieszczęściu, że udało jej się przynajmniej uniknąć rozszczepienia. Była w jednym kawałku, tylko miejsce dalekie było od tego, do którego zamierzała się udać.
Coś kazało jej ruszyć przed siebie. Starając się patrzeć pod nogi i przytrzymując dłońmi poły płaszcza i sukni, przeskakiwała po kępach mchu. Jej buciki szybko przemokły, więc chłód i wilgoć stawały się coraz bardziej dokuczliwe, dodatkowo wzmagane przez deszczową i zimną aurę, tak bardzo niepodobną do maja. Ale wtedy właśnie dostrzegła to coś, co początkowo faktycznie mogło wyglądać jak nieforemny pagórek, a w rzeczywistości było śpiącym trollem. Mogła dostrzec jajowatą głowę, którą początkowo uznała za głaz, oraz podeszwy brudnych, gołych stóp. Troll leżał tyłem do niej, ale sądząc po chrząknięciu, które wydał, słysząc plusk błota pod jej butem, mógł w każdej chwili przebudzić się i zainteresować intruzem, który zakłócił jego spoczynek.
Znieruchomiała, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Chciała się możliwie ostrożnie wycofać, by uniknąć obudzenia trolla i jego ataku. Wolała nie używać wobec niego zaklęć, dopóki nie stanie się to konieczną ostatecznością. Trolle były dość tępymi, ale silnymi i niebezpiecznymi stworzeniami, w dodatku mogło być ich tu więcej. Skoro natknęła się na jednego, dalej mogły czaić się następne, gotowe rzucić się w pościg za zbłąkaną czarownicą, która weszła na ich terytorium.
Cofając się tyłem, namacała pod butem stabilną kępę mchu, na której stanęła, wciąż kontynuując próbę wycofania się. Jej spojrzenie nie odrywało się od wciąż leżącego trolla, tylko od czasu do czasu zerkała pod nogi, by znowu nie wywołać alarmujących stworzenie dźwięków. Wtedy jednak ciszę przerwał zdecydowanie ludzki głos, męski, twardy i zdecydowany. Evelyn zamarła; głos musiał znajdować się za nią, bo nie widziała nikogo, a troll, słysząc go, znowu chrząknął i poruszył się mocniej. Nieznajomy przybysz póki co mógł dostrzec tylko tył smukłej i niewysokiej sylwetki spowitej w długi, czarny płaszcz z kapturem, którego dolny brzeg nosił na sobie ślady mchu i błota.
Jej dłoń instynktownie sięgnęła po różdżkę; nie mogła być pewna, jakie zamiary ma osobnik, który kazał jej się odwrócić, więc musiała być przygotowana na ewentualny atak i konieczność obrony. Przed nim albo przed trollem, który znajdował się kilkanaście metrów dalej. A Evelyn w tej chwili znajdowała się między nim a tajemniczym mężczyzną.
Odwróciła się powoli i ostrożnie, trzymając różdżkę w dłoni i celując nią przed siebie. Mężczyzna mógł teraz zobaczyć wystającą spod kaptura bladą twarz, pukle niemal czarnych włosów, których końce były wilgotne od deszczu i intensywnie niebieskie oczy, które utkwiły się w jego sylwetce. Wtedy go rozpoznała; był to Morgoth Yaxley, kuzyn Liliany. Jego obecność potwierdzała wcześniejsze przypuszczenia, że mogła znajdować się w okolicach ziem Fenlandu.
- Jestem Evelyn Slughorn – odezwała się cicho, wolną od różdżki dłonią podciągając kaptur tak, by mógł lepiej zobaczyć jej twarz. Nie była pewna, czy Yaxley i tak jej nie zaatakuje, ale miała nadzieję, że ją rozpozna. Wciąż kurczowo zaciskając palce na różdżce, zerknęła na moment w bok, by upewnić się, co działo się z trollem, który wciąż pochrząkiwał i mógł w każdej chwili wstać. – Muszę się stąd wydostać. Tam jest troll i... – urwała, widząc mocniejsze poruszenie stworzenia.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Musieli nauczyć się żyć i radzić sobie z tym, co wywołały anomalie. Zburzyły wiele szlacheckich domów, grzebiąc przy tym niektórych z mieszkańców i zabierając rodzinom siedziby, które długo służyły ich rodom. Choroby stały się poważniejsze i tylko cudem sam uniknął pogorszenia się klątwy Ondyny, chociaż słyszał również o ludziach, którzy nie mieli tyle szczęścia. Zwierzęta zmieniły się bestie, a wymarłe gatunki stworzeń nagle odżywały. Cyneric opowiadał mu również o wielkiej agresji wśród trolli, które stawały się zagrożeniem nie tylko dla niego, ale również i samych siebie. Morgoth doskonale zdawał sobie z tego sprawę. W końcu sam miał pod opieką kilka smoków, które nie były bezpieczne nawet wtedy gdy rezerwat w Peak District chroniło wiele, podobno nieprzepuszczalnych zaklęć. Co więc poszło nie tak? Siła, która przeszła przez wyspy była tak silna jak jeszcze nigdy. Wyrwała uczniów, nauczycieli, pracowników ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie jakby byli zwykłymi szmacianymi laleczkami, a przecież było to najbezpieczniejsze miejsce na ziemi. Kto władał taką mocą? Kto mógł kontrolować coś tak niszczycielskiego? Owszem. Słyszał o zaginięciu dyrektora, jednak czy mogło się to wiązać z jego osobą, czy może on również padł ofiarą drastycznej anomalii, a magia, którą posiadał w sobie potraktowała go gorzej niż innych? Ministerstwo odrzucił już na początku, bo była to tępa masa, która sądziła, że posiadała władzę. Ci, którzy przyszli na ich następstwo byli tacy sami, ale przynajmniej nie robili nic. Dzięki czemu Rycerze Walpurgii mogli działać bez problemu. Sprawę spłonięcia Białej Wywerny odwleczono i zwolniono podejrzanych o współudział w ataku na pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów Quentina i Mariannę. Oboje mogli spokojnie żyć dalej bez martwienia się o konsekwencje. Podobnie jak sprawa śmierci Barry'ego Weasleya ucichła. Jego zamordowanie idealnie wręcz współgrało z anomaliami, na które spadły wszelkie podejrzenia. Zresztą stan delirium, w którym znajdował się wtedy rudowłosy narkoman jedynie przemawiało w kierunku lekkomyślnego ściągnięcia uwagi. Wilki, które przyszły po nim, dokończyły to co zaczął. Gdy o tym myślał, wspomnienia te pełne były jakiejś zgrozy, tym bardziej niepokojącej, że nieokreślonej, mglistej... Była to jakby krwawa karta wycięta z jego istnienia, zapisana od końca do końca wspomnieniami ciemnymi, potwornymi i niepojętymi. Starał się ją odcyfrować, lecz na próżno. Pamiętał jedynie krwawy szał, który go ogarnął, gdy tylko poczuł krew. Zastanawiał się wiele razy czy musiał to zrobić? Czy mógł się powstrzymać? Ale nie chciał i nie zamierzał. Tamten trans był czymś, czego nigdy jeszcze nie zaznał. Czytał w już niedostępnych księgach o animagii jak i również wspomnieniach mistrzów transmutacji o podobnych zdarzeniach. Nazywano to krwawym obłędem, gdy instynkty zwierzęce dominowały nad tymi ludzkimi. Nie zdarzało się to u zwierząt z natury łagodnych, a dotyczyło drapieżników, które łatwiej traciły swój spokój ducha i temperament, który zachowywały podczas ludzkiej formy. Zdarzał się on podobno bardzo rzadko i był niebezpieczny z tego względu, że kiedyś mogło istnieć zagrożenie, że odruchy typowe dla dzikich gatunków przejmą kontrolę nad czarodziejem. Istniały domysły jakoby taki animag mógł zatracić się w sobie i nawet zapomnieć o tym, że był kimś więcej nad tylko zwierzę. Były to jednak niepotwierdzone spekulacje, które nie przeraziły Morgotha na tyle, by zrezygnował ze swojego daru, który tak długo opanowywał. Mało kto mógłby zrozumieć, co działo się w tamtym świecie. Tak innym od wszystkiego, co znał człowiek. Jadąc konno przez las, wiedział, że o wiele szybciej i łatwiej pokonałby go sam, biegnąc na czterech łapach i nie czując zmęczenie przez długi okres czasu. Miał jednak inne zadanie i nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację.
Widział ruch i trolla, przed którym cofała się postać, chociaż jedyną osobą, która musiała się obawiać zwierzęcia, był właśnie niezapowiedziany gość. Zresztą nie tylko ten wielgachny przedstawiciel swojej rasy był w okolicy. Gdyby się wsłuchać, można było zdać sobie sprawę, że to nie wiatr poruszał liśćmi na drzewach dookoła, a cisze kroki doszłyby również do ucha stojących na bagnach. Morgoth nie znał jedynie trolli, które przyszły wraz z jego kuzynem. Które były podporządkowane jemu. Ten jednak nie był żadnym zagubionym okazem, a starym, wyraźnie zmęczonym osobnikiem, któremu przerwano sen. Im głębiej szło się w dzikie lasy ogrodów należących do terenów Yaxley's Hall tym spotykało się starsze stworzenia szukające samotności. Ktoś kiedyś opowiadał mu, że trolle zasypiały, a wtedy zamieniały się w kamienie, gdzie umierały. Nie wiedział ile z tego było prawdy, bo nigdy nie interesował się tak mocno tą tematyką. Może powinien spytać o to Cynerica. Gdy kobieta stojąca w bagnie odwróciła się i odezwała, był bardziej skłonny uwierzyć w jej tożsamość. Opuścił więc różdżkę, gdy upewnił się, co do prawdziwości słów szlachcianki. Na pytania co tutaj robiła był jeszcze czas. Musiał ją stamtąd wyciągnąć nim już zupełnie wpadłaby w pokryte rzęsą rozlewiska. Ruszył więc naprzód bez problemu znajdując drogę między mchem. - Cisza - mruknął jedynie, podchodząc do kobiety i bez pytania złapał ją, by przenieść kawałek dalej na twardą ścieżkę. Nie zamierzał budzić trolla jeszcze bardziej, chociaż nic mu nie groziło. Mimo wszystko były to dość drażliwe stworzenia i mimo, że tępe to należał im się spokój. Szczególnie starszym osobnikom. Gdy stanął obok szlachcianki, obserwował ruchy stworzenia, które przewracało się z boku na bok zrzucając mech, który pokrywał jego twardą skórę. - Wycofuj się. Wolno - powiedział do niej, zerkając na chwilę na jej bladą twarz i przenosząc wzrok na czekającego wciąż parę metrów dalej konia. Chwilowo nie była to dobra pora na trzymanie się etykiety, dlatego też niespecjalnie na nią zważał, zwracając się takim tonem do dziewczyny. Na wszystko miał przyjść czas później. Musiał jednak skupić się na kilku aspektach na raz, chociaż sytuacja nie była beznadziejna. Nie dla niego.
Widział ruch i trolla, przed którym cofała się postać, chociaż jedyną osobą, która musiała się obawiać zwierzęcia, był właśnie niezapowiedziany gość. Zresztą nie tylko ten wielgachny przedstawiciel swojej rasy był w okolicy. Gdyby się wsłuchać, można było zdać sobie sprawę, że to nie wiatr poruszał liśćmi na drzewach dookoła, a cisze kroki doszłyby również do ucha stojących na bagnach. Morgoth nie znał jedynie trolli, które przyszły wraz z jego kuzynem. Które były podporządkowane jemu. Ten jednak nie był żadnym zagubionym okazem, a starym, wyraźnie zmęczonym osobnikiem, któremu przerwano sen. Im głębiej szło się w dzikie lasy ogrodów należących do terenów Yaxley's Hall tym spotykało się starsze stworzenia szukające samotności. Ktoś kiedyś opowiadał mu, że trolle zasypiały, a wtedy zamieniały się w kamienie, gdzie umierały. Nie wiedział ile z tego było prawdy, bo nigdy nie interesował się tak mocno tą tematyką. Może powinien spytać o to Cynerica. Gdy kobieta stojąca w bagnie odwróciła się i odezwała, był bardziej skłonny uwierzyć w jej tożsamość. Opuścił więc różdżkę, gdy upewnił się, co do prawdziwości słów szlachcianki. Na pytania co tutaj robiła był jeszcze czas. Musiał ją stamtąd wyciągnąć nim już zupełnie wpadłaby w pokryte rzęsą rozlewiska. Ruszył więc naprzód bez problemu znajdując drogę między mchem. - Cisza - mruknął jedynie, podchodząc do kobiety i bez pytania złapał ją, by przenieść kawałek dalej na twardą ścieżkę. Nie zamierzał budzić trolla jeszcze bardziej, chociaż nic mu nie groziło. Mimo wszystko były to dość drażliwe stworzenia i mimo, że tępe to należał im się spokój. Szczególnie starszym osobnikom. Gdy stanął obok szlachcianki, obserwował ruchy stworzenia, które przewracało się z boku na bok zrzucając mech, który pokrywał jego twardą skórę. - Wycofuj się. Wolno - powiedział do niej, zerkając na chwilę na jej bladą twarz i przenosząc wzrok na czekającego wciąż parę metrów dalej konia. Chwilowo nie była to dobra pora na trzymanie się etykiety, dlatego też niespecjalnie na nią zważał, zwracając się takim tonem do dziewczyny. Na wszystko miał przyjść czas później. Musiał jednak skupić się na kilku aspektach na raz, chociaż sytuacja nie była beznadziejna. Nie dla niego.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogrody
Szybka odpowiedź