Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ogrody
Pałacowe ogrody nie są typowymi ogrodami, które można spotkać dookoła innych arystokratycznych posiadłości. Dzikie i pozbawione ingerencji człowieka idealnie oddają charakter zamieszkałych w pałacu Yaxley'ów. Pełne trolli i zwierzyny stanowią dla nich kwintesencję piękna i siły natury, której nie powinno się ujarzmiać. Członkowie rodu mogą swobodnie poruszać się po ich terenach, ale nawet mile widzianych gości przerażają nieposkromione i tajemnicze zakątki ogrodów.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 06.07.18 11:44, w całości zmieniany 4 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Abstrahując od planów, jakie na ten wieczór rozrysował przed nią ojciec, sama Marine miała zgoła inne oczekiwania odnośnie rozwoju wydarzeń. Pragnęła nienachalnie zaznaczyć swoją obecność na salonach, dać znać, że oto nadchodzi jej czas, a prawdziwy debiut zbliża się wielkimi krokami. Poznać ludzi, których wypadało znać i zapamiętać twarze tych, których należało się wystrzegać. Złożyć życzenia, zatańczyć, zaśpiewać, wznieść toast za młodą parę i w gronie innych młodych panienek głośno wyrazić zachwyt suknią panny młodej oraz jej niebywałym szczęściem. Część z tych rzeczy byłaby szczera, inne zaplanowane zostały wyłącznie na pokaz, ale żaden scenariusz nie przewidywał, że sytuacja rozwinie się w ten sposób, a pewność siebie zostanie podkopana tak mocno, by nawet powrót do Sali balowej nie był już kuszącą perspektywą.
I nie była to wina mężczyzny, choć niewątpliwie za coś właśnie ją przepraszał. Jeszcze nie rozumiała za co, skupiona raczej na pojmowaniu tego, jak bardzo zakpił z niej dziś los. To miał być nieskomplikowany wieczór, a zamienił się w gonitwę myśli i źródło pytań, na które nieprędko, o ile wcale, znajdzie odpowiedź.
Za co ją przepraszał? Nie podążyła tokiem jego rozumowania, bowiem nie uważała, by zawiódł ją w jakikolwiek sposób. Nie mieli wpływu na to, co trwało od kilku minut, a napięcie między nimi wytworzyło się samoistnie. Niepewność wkradła się nieproszona, a zdezorientowanie skutecznie wytrąciło ich z równowagi i roli, jaką oboje mieli na tej uroczystości odegrać. Nie było lorda i lady, było tylko dwoje zagubionych ludzi, usiłujących poradzić sobie z dziwaczną, niespodziewaną sytuacją. I nikt nie był tu winien.
A mimo to on przepraszał, a Marine również miała ochotę to zrobić. Chciała przeprosić, że nie dygnęła jak dama, że ośmieliła się go dotknąć i wtargnąć w strefę komfortu, że odzywała się do niego takim tonem, jakby znali się od dawna.
Znam ze snu twe usta i oczy twoje znam.
Podobnie, jak we śnie, teraz także nie potrzebowali swoich personaliów, jeszcze nie. To wszystko było tak abstrakcyjne i jednocześnie boleśnie realne, że nie myśleli o logicznych, oczywistych rzeczach. Zapytała go wcześniej, czy nie był ranny, ale nie pomyślała, że może być mu zimno, nie zastanawiała się, czy nie przyszedł tu z kimś, nie szukała obrączki na jego dłoniach ani nie zastanawiała się, czy aby na pewno pochodzi z wyższych sfer. Tego ostatniego była pewna nawet pomimo rozwiązanej muchy, nadającej mu nonszalanckiego wyglądu; dostojności szlachcica nie sposób było pomylić z czymkolwiek innym i równie dobrze mógłby mieć na sobie łachmany, a nie wyparłby się swojego rodowodu.
Głowę wciąż miał spuszczoną, a Marine wiedziała, że to tylko kwestia czasu aż ona także straci resztki odwagi, nadanej przez wyjątkową sytuację, i odwróci wzrok. Póki co jednak obserwowała go bezwstydnie, bo jedynie na taką śmiałość mogła sobie jeszcze pozwolić. Chciała zapamiętać tę chwilę, bo zapewne była ostatnią, jaką spędzają razem w takiej formie. Bez konwenansów, bez ograniczeń, bez ciężaru własnych nazwisk na plecach. Lestrange czuła się dziwnie obnażona, choć nie było to do końca nieprzyjemne uczucie, a po prostu wcześniej nieznane. Mężczyzna mógł czytać z niej jak z księgi, mógł odgadnąć każdą emocję z jej twarzy, z jej spojrzenia wywnioskować więcej, niż chciałaby ujawnić. Różnili się od swoich wersji ze snu, co do tego nie było żadnych wątpliwości, ale niektóre słabości pozostały przy nich nawet na jawie.
Bezwiednie potarła rękami ramiona, bo nagle po raz pierwszy zrobiło jej się chłodniej, lecz nie miała zamiaru wracać jeszcze do środka. Nie chciała przerywać tego spotkania, nie chciała być tą, która je zakończy. Tliła się w niej jakaś głupia, naiwna nadzieja odnośnie nieznanego, co sprawiało, że leciała niczym ćma do ognia i trwała na ogrodowych schodach, nie postępując kroku do tyłu. Ani do przodu.
Odetchnęła raz, drugi, uspokajając rozdygotane serce; czy była masochistką, oczekując iż dane im będzie tak milczeć jeszcze przez kilka chwil? Ten brak słów całkowicie jej wystarczał, nie śmiała prosić o więcej. Choć pytań było co niemiara, każde z nich wiedziało, że dziś na żadne nie uzyskają satysfakcjonującej ich odpowiedzi. Po co więc pytać, po co burzyć ten ostatni bastion wyparcia i wracać do rzeczywistości? Marine była zdumiona tym, że po raz kolejny znajduje się z mężczyzną w stanie odmiennym od jawy. Kim on był i czemu tak na nią działał?
- Nie żałuję – wyrwało jej się w końcu, choć nie była to chęć przerwania myślenia, a raczej ujście skumulowanych wcześniej emocji. Gdyby miała przeżyć te sny jeszcze raz, nawet wiedząc, że kiedyś spotka się w rzeczywistości ze swoim towarzyszem, zrobiłaby wszystko dokładnie tak samo.
Ale na takie wyznania mogło być jeszcze za wcześnie.
I nie była to wina mężczyzny, choć niewątpliwie za coś właśnie ją przepraszał. Jeszcze nie rozumiała za co, skupiona raczej na pojmowaniu tego, jak bardzo zakpił z niej dziś los. To miał być nieskomplikowany wieczór, a zamienił się w gonitwę myśli i źródło pytań, na które nieprędko, o ile wcale, znajdzie odpowiedź.
Za co ją przepraszał? Nie podążyła tokiem jego rozumowania, bowiem nie uważała, by zawiódł ją w jakikolwiek sposób. Nie mieli wpływu na to, co trwało od kilku minut, a napięcie między nimi wytworzyło się samoistnie. Niepewność wkradła się nieproszona, a zdezorientowanie skutecznie wytrąciło ich z równowagi i roli, jaką oboje mieli na tej uroczystości odegrać. Nie było lorda i lady, było tylko dwoje zagubionych ludzi, usiłujących poradzić sobie z dziwaczną, niespodziewaną sytuacją. I nikt nie był tu winien.
A mimo to on przepraszał, a Marine również miała ochotę to zrobić. Chciała przeprosić, że nie dygnęła jak dama, że ośmieliła się go dotknąć i wtargnąć w strefę komfortu, że odzywała się do niego takim tonem, jakby znali się od dawna.
Znam ze snu twe usta i oczy twoje znam.
Podobnie, jak we śnie, teraz także nie potrzebowali swoich personaliów, jeszcze nie. To wszystko było tak abstrakcyjne i jednocześnie boleśnie realne, że nie myśleli o logicznych, oczywistych rzeczach. Zapytała go wcześniej, czy nie był ranny, ale nie pomyślała, że może być mu zimno, nie zastanawiała się, czy nie przyszedł tu z kimś, nie szukała obrączki na jego dłoniach ani nie zastanawiała się, czy aby na pewno pochodzi z wyższych sfer. Tego ostatniego była pewna nawet pomimo rozwiązanej muchy, nadającej mu nonszalanckiego wyglądu; dostojności szlachcica nie sposób było pomylić z czymkolwiek innym i równie dobrze mógłby mieć na sobie łachmany, a nie wyparłby się swojego rodowodu.
Głowę wciąż miał spuszczoną, a Marine wiedziała, że to tylko kwestia czasu aż ona także straci resztki odwagi, nadanej przez wyjątkową sytuację, i odwróci wzrok. Póki co jednak obserwowała go bezwstydnie, bo jedynie na taką śmiałość mogła sobie jeszcze pozwolić. Chciała zapamiętać tę chwilę, bo zapewne była ostatnią, jaką spędzają razem w takiej formie. Bez konwenansów, bez ograniczeń, bez ciężaru własnych nazwisk na plecach. Lestrange czuła się dziwnie obnażona, choć nie było to do końca nieprzyjemne uczucie, a po prostu wcześniej nieznane. Mężczyzna mógł czytać z niej jak z księgi, mógł odgadnąć każdą emocję z jej twarzy, z jej spojrzenia wywnioskować więcej, niż chciałaby ujawnić. Różnili się od swoich wersji ze snu, co do tego nie było żadnych wątpliwości, ale niektóre słabości pozostały przy nich nawet na jawie.
Bezwiednie potarła rękami ramiona, bo nagle po raz pierwszy zrobiło jej się chłodniej, lecz nie miała zamiaru wracać jeszcze do środka. Nie chciała przerywać tego spotkania, nie chciała być tą, która je zakończy. Tliła się w niej jakaś głupia, naiwna nadzieja odnośnie nieznanego, co sprawiało, że leciała niczym ćma do ognia i trwała na ogrodowych schodach, nie postępując kroku do tyłu. Ani do przodu.
Odetchnęła raz, drugi, uspokajając rozdygotane serce; czy była masochistką, oczekując iż dane im będzie tak milczeć jeszcze przez kilka chwil? Ten brak słów całkowicie jej wystarczał, nie śmiała prosić o więcej. Choć pytań było co niemiara, każde z nich wiedziało, że dziś na żadne nie uzyskają satysfakcjonującej ich odpowiedzi. Po co więc pytać, po co burzyć ten ostatni bastion wyparcia i wracać do rzeczywistości? Marine była zdumiona tym, że po raz kolejny znajduje się z mężczyzną w stanie odmiennym od jawy. Kim on był i czemu tak na nią działał?
- Nie żałuję – wyrwało jej się w końcu, choć nie była to chęć przerwania myślenia, a raczej ujście skumulowanych wcześniej emocji. Gdyby miała przeżyć te sny jeszcze raz, nawet wiedząc, że kiedyś spotka się w rzeczywistości ze swoim towarzyszem, zrobiłaby wszystko dokładnie tak samo.
Ale na takie wyznania mogło być jeszcze za wcześnie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Morgoth miał jedynie być tym, który wspierał bliskiego jak brat kuzyna i kuzynkę w najważniejszym dla nich dniu. Dniu, który nadszedł i nie skończył się wielką, sromotną porażką czy tragedią jak było to podczas ostatniej ceremonii. Nie chciał nawet wspominać tamtego dnia, ciesząc, starając się cieszyć szczęściem dwójki członków rodziny. Nie chciał wychodzić na niewdzięcznika, jednak nie mógł pozbyć się tych myśli, z którymi wciąż się bił, odkąd tylko została podjęta decyzja. Zupełnie jakby było to nieuniknione - pozwolenie na ucieczkę wszystkiego co pozytywne, by górę wzięło w kółko powtarzanie planu i nadzieja na to, że nie był on szaleństwem. Jak inaczej jednak mógł nazwać te ryzykowne kroki, które godziły w samego Ministra Magii? Czy jednak byłoby to wszystko potrzebne, gdyby nie przyzwolenie na zalewanie ich świata tymi, którzy na magię nie zasługiwali? Którzy plugawili swoją obecnością społeczeństwo porządnych czarownic i czarodziejów, którzy od zamierzchłych czasów posiadali w żyłach czary i strzegli ich tajemnic, pielęgnując własne tradycje, by przekazywać je następnym pokoleniom w niezmienionej formie. Łapiąc się na tym rozmyślaniach na sali balowej, ucinał je momentalnie, nie zamierzając na ślubie Rosalie dawać się w to wszystko wciągnąć. I chociaż o tym nie wiedziała, chciał to robić dla niej, chociaż brak analitycznego myślenia i wyprzedzania faktów był dla niego czymś nienaturalnym. Wręcz bolesnym i irytującym. Były to krótkie momenty, gdy udawało mu się odwrócić bieg własnego umysłu od spraw ciążących jego sercu, gdy wodził spojrzeniem za cieszących się swoim dniem nowożeńców, którzy zdawali się nie dostrzegać nikogo innego poza nimi samymi. Tak właśnie miało być. Nie oznaczało to, że ich problemy zniknęły, jednak ta noc była wytchnieniem dla strudzonych walką o swoje, by chociaż na chwilę zapomnieć o troskach i móc cieszyć się z rzeczy radosnych i ukazujących nowy początek w niektórych kwestiach. Właśnie tego im życzył i wiedział, że wspólnie mieli przed sobą wiele przeciwieństw, jednak stawiali im czoło razem, wspierając się w milczącym sojuszu. Obserwował ich z daleka, widząc, że wytrwałym los sprzyjał. Musiał jednak w pewnym momencie opuścić bawiące się towarzystwo, by nabrać oddechu. Czy znów jego umiłowanie do samotności sprowadziło go specjalnie w to miejsce? Bez tego spotkanie byłoby zapewne utrudnione, chociaż nie nieprawdopodobne. Tutaj jeszcze przez chwilę nie musieli walczyć ze wścibskimi spojrzeniami czy rozkojarzeniem, gdzie świadkami mogły być dziesiątki gości łaknących rozrywki w domysłach, dociekaniu tajemnicy tam gdzie jej nie było. Ale czy taka była prawda? Czy między nimi nie było tajemnicy, chociaż niezawinionej i nieświadomie popełnionej? Morgoth myślał racjonalnie i podejmował decyzje zgodnie z etykietą lub przynajmniej według niego do niej zbliżone. Jego słowo choć krótkie kryło w sobie naturę o podłożu tak niezliczonym co podświadomym. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie umieli się odnaleźć ani uczynić odpowiednich ruchów, bo wszystko zdawało się być niewłaściwe. Gdyby odeszli; gdyby zaczęli zadawać pytania; gdyby zaczęli wspominać; gdyby powiedzieli wprost. Nic nie miało żadnego sensu, a każda z tych dróg kończyła się dziwnym niepowodzeniem i niesmakiem. Tak samo jak spytanie się kim tak naprawdę byli. Jednak dla Morgotha wydawało się nie mieć to w tym momencie znaczenia. Przecież znał ją i równocześnie nic o niej nie wiedział. Jego umysł nie potrafił sobie poradzić z tym wynaturzonym kontrastem, wcześniej wykluczając możliwość istnienia tak odmiennie różnych zjawisk.
Gdy się odezwała, podniósł na nią spojrzenie, które tkwiło na tym samym poziomie, bo dziewczyna nie ruszyła się w żaden sposób, wciąż tkwiąc na tym samym schodku. Nie wiedzieć czemu poczuł się w tamtym momencie zupełnie pozbawiony tej wcześniejszej otoczki zamyślonego, pogrążonego w czymś o wiele istotniejszym niż rzeczywistość. Zupełnie jakby jakiś ciężar spadł mu z barków, chociaż było to jedynie chwilowe uczucie, które znów wróciło do poprzedniego stanu zmieszania. Jednak było to już inne, bardziej ugruntowane utracenie kontroli. Dlaczego tak było? Na to również nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Być może z czasem miał zrozumieć, co się tu wydarzyło. Być może miał nawet zapomnieć, gdyby spotkanie okazało się ostatnim. Domysły rodziły się równie szybko co pytania, a pomocy żadnej. Nie żałuję, brzmiało pewnie z wyczuwalną nutą pewnej nostalgii. Zabawne jak zwykłe sny potrafiły wpłynąć na postrzeganie świata, pomimo zdawania sobie sprawy z ich absurdalności. Żadne z nich nie potrafiło zmieniać się w tamte istoty, nie władali tak potężną magią, a czas rycerzy zakończył się wraz z ostatnią krucjatą. Wszystko zaprzeczało logice myślenia, jednak nie wyobraźni ani związanej z nią wspomnieniami. Jednak jeśli należały do dwóch osób jak można było wyjaśnić ich nieprawdziwe istnienie? Yaxley gubił się w tym coraz bardziej, nie znając się na takich objawach magii, dlatego wolał skupić się na bieżącej chwili niż zachodzeniu myślami w granice niepotwierdzonych teorii. Dostrzegł za to jak dziewczyna przejechała delikatnie dłońmi po ramionach, starając się jakkolwiek ogrzać, chociaż przez moment. Wszak stali już jakąś dłuższą chwilę na opustoszałych schodach, prowadzących jedynie do zimnych, pozbawionych łaski dla nierozsądnych wędrowców bagien. Nie zastanawiał się zbyt długo, nim zsunął marynarkę, którą wolnym, acz zdecydowanym ruchem zarzucił dziewczynie na ramiona. By to zrobić stanął stopień bliżej niej, zmniejszając dzielący ich wcześniej bezpieczny dystans. Nachylił się, odpowiednio poprawiając materiał, a tym samym zachłysnął się wyraźnym zapachem bijącym od postaci. Czasem zdawało mu się, że od częstszych przemian w animaga jego zmysły przez pewien czas w ludzkiej postaci również ulegały zmianie. Teraz nawet i bez nich mógł wyraźnie rozróżnić znajomy zapach. Zacisnął nieświadomie dłonie na klapach marynarki, by spojrzeć na dziewczynę i zdać sobie sprawę, że niemal stykał się z nią czołem. W tej samej chwili rozluźnił chwyt, wygładzając materiał i odetchnąwszy, cofnął się z powrotem w to samo miejsce co poprzednio. Znów poczuł zmieszanie i brak kontroli. Czy miało to już tak wyglądać do końca spotkania? Bądź co bądź przekroczył kolejną granicę, zupełnie jakby bezwiednie potwierdzał swoje stanowisko, które również i ona zabrała. Nie było szansy na zapomnienie, ale również i tego zapomnienia żadne z nich nie chciało. Zapewne powinno, jednak ciężko było wymazać wspomnienia, które zatrzeć się nie zamierzały. Podświadomie ożywili sny czy to one były powodem całego tego zajścia? Yaxley odchrząknął, próbując tym samym pozbyć się dziwnego wrażenia, że powinien był coś powiedzieć, ale pierwszy raz nie wiedział, co to powinno być. Dlatego milczał.
Gdy się odezwała, podniósł na nią spojrzenie, które tkwiło na tym samym poziomie, bo dziewczyna nie ruszyła się w żaden sposób, wciąż tkwiąc na tym samym schodku. Nie wiedzieć czemu poczuł się w tamtym momencie zupełnie pozbawiony tej wcześniejszej otoczki zamyślonego, pogrążonego w czymś o wiele istotniejszym niż rzeczywistość. Zupełnie jakby jakiś ciężar spadł mu z barków, chociaż było to jedynie chwilowe uczucie, które znów wróciło do poprzedniego stanu zmieszania. Jednak było to już inne, bardziej ugruntowane utracenie kontroli. Dlaczego tak było? Na to również nie potrafił znaleźć odpowiedzi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Być może z czasem miał zrozumieć, co się tu wydarzyło. Być może miał nawet zapomnieć, gdyby spotkanie okazało się ostatnim. Domysły rodziły się równie szybko co pytania, a pomocy żadnej. Nie żałuję, brzmiało pewnie z wyczuwalną nutą pewnej nostalgii. Zabawne jak zwykłe sny potrafiły wpłynąć na postrzeganie świata, pomimo zdawania sobie sprawy z ich absurdalności. Żadne z nich nie potrafiło zmieniać się w tamte istoty, nie władali tak potężną magią, a czas rycerzy zakończył się wraz z ostatnią krucjatą. Wszystko zaprzeczało logice myślenia, jednak nie wyobraźni ani związanej z nią wspomnieniami. Jednak jeśli należały do dwóch osób jak można było wyjaśnić ich nieprawdziwe istnienie? Yaxley gubił się w tym coraz bardziej, nie znając się na takich objawach magii, dlatego wolał skupić się na bieżącej chwili niż zachodzeniu myślami w granice niepotwierdzonych teorii. Dostrzegł za to jak dziewczyna przejechała delikatnie dłońmi po ramionach, starając się jakkolwiek ogrzać, chociaż przez moment. Wszak stali już jakąś dłuższą chwilę na opustoszałych schodach, prowadzących jedynie do zimnych, pozbawionych łaski dla nierozsądnych wędrowców bagien. Nie zastanawiał się zbyt długo, nim zsunął marynarkę, którą wolnym, acz zdecydowanym ruchem zarzucił dziewczynie na ramiona. By to zrobić stanął stopień bliżej niej, zmniejszając dzielący ich wcześniej bezpieczny dystans. Nachylił się, odpowiednio poprawiając materiał, a tym samym zachłysnął się wyraźnym zapachem bijącym od postaci. Czasem zdawało mu się, że od częstszych przemian w animaga jego zmysły przez pewien czas w ludzkiej postaci również ulegały zmianie. Teraz nawet i bez nich mógł wyraźnie rozróżnić znajomy zapach. Zacisnął nieświadomie dłonie na klapach marynarki, by spojrzeć na dziewczynę i zdać sobie sprawę, że niemal stykał się z nią czołem. W tej samej chwili rozluźnił chwyt, wygładzając materiał i odetchnąwszy, cofnął się z powrotem w to samo miejsce co poprzednio. Znów poczuł zmieszanie i brak kontroli. Czy miało to już tak wyglądać do końca spotkania? Bądź co bądź przekroczył kolejną granicę, zupełnie jakby bezwiednie potwierdzał swoje stanowisko, które również i ona zabrała. Nie było szansy na zapomnienie, ale również i tego zapomnienia żadne z nich nie chciało. Zapewne powinno, jednak ciężko było wymazać wspomnienia, które zatrzeć się nie zamierzały. Podświadomie ożywili sny czy to one były powodem całego tego zajścia? Yaxley odchrząknął, próbując tym samym pozbyć się dziwnego wrażenia, że powinien był coś powiedzieć, ale pierwszy raz nie wiedział, co to powinno być. Dlatego milczał.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tajemnica spadła na nich nieproszona, na dodatek w momencie, z którym żadne z nich nie powinno sobie pozwolić na potknięcia lub okazywanie słabości. Cóż to byłby za nietakt, gdyby ktoś obserwował ich z dystansu i zdecydował się rozpuścić plotki, oparte tylko i wyłącznie na swojej obserwacji. Rzecz nie do odkręcenia, wielki zawód dla jej ojca, który przecież tak się starał, by Marine nie faworyzowała nikogo do czasu, kiedy on sam nie wybierze dla niej odpowiedniego kandydata lub wąskiego ich grona. Jednak nie tylko reputacja miała znaczenie. Zmęczenie, niski poziom pewności siebie – to wszystko sprawiało, że Lestrange była mniej sobą, a może właśnie gorszą wersją siebie. Taką, której nikt nie powinien spotykać po raz pierwszy, by później nie opierać na tym obrazie swojego wrażenia. Przecież to wszystko przeminie, ta beztroska i pełna dziwnego napięcia chwila, a zastąpi ją chłodna ocena i odniesienie się do rzeczywistości. Co za kilka dni pomyśli sobie o niej nieznajomy ze snu? Czy dla tej relacji istniała w ogóle jakaś przyszłość?
Marine nie chciała myśleć o tym, co może stać się za godzinę, a tym bardziej nie zamierzała wybiegać myślami do przodu. Skupiona na chwili, która trwała, z bijącym energicznie sercem przyjmowała wszystkie bodźce, jakie jej oferowano. Jego bliskość, jego zapach pozostawiony na marynarce, którą zarzucił ją na ramiona. Ten niewymuszony, automatyczny gest tak bardzo skojarzył jej się z rodzajem opiekuńczości, jakim mężczyzna mimo wszystko odznaczał się w snach. Pamiętała, jak bronił jej pod postacią smoka, a teraz ratował ją przed chłodem, choć przecież najbardziej logiczną receptą byłoby powrócenie do pomieszczenia i ogrzanie się właśnie tam.
A jednak oni wciąż stali na schodach i przyglądali się sobie, niepewni co czynić dalej.
Gdy cofał dłoń, mimowolnie spojrzała na jego palce; brak obrączki był jedyną realną rzeczą, jaka przebiła się przez tę zaczarowaną niemal aurę, która otaczała ich od początku spotkania. Aurę napięcia, wyczekiwania i emocji wciąż jeszcze nieopisanych, a mimo to kłębiących się w głowach czarownicy i czarodzieja.
Ścisnęła w dłoniach materiał marynarki, przylegający do jej ciała. W posłanym chwilę później spojrzeniu zawarła wdzięczność, jakiej nie wypowiedziała słowami. Zresztą, czy musiała cokolwiek mówić? Widziała, że zrozumiał i tak też czuła.
Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od mężczyzny ze snu, choć być może w rzeczywistości miał nieco niższy głos. Jego gesty i małomówność w jakiś sposób uzupełniały się wzajemnie i porozumiewał się z nią, jednocześnie nie wymawiając ani słowa. Sięgając pamięcią wstecz, do niedawnych snów, Marine próbowała przypomnieć sobie jakieś drobniejsze szczegóły, lecz poległa w walce ze wspomnieniami. Czy ta tajemnicza blizna przy jego lewym oku była obecna już we śnie? Zanim zdążyła pomyśleć, wyciągnęła ku niej rękę, lecz opamiętała się i zatrzymała dłoń przed jego twarzą, nie dotykając skóry, choć niezmiernie korciło ją, żeby to zrobić.
Gdyby miała wybrać jedną, jedyną rzecz, jakiej chciałaby się o nim teraz dowiedzieć, byłoby to właśnie pochodzenie blizny.
- Skąd ją masz? - zapytała więc, w powietrzu powtarzając ślad perłowej linii; po raz kolejny zwróciła się do niego, jak do dawnego znajomego, lecz przecież chwila beztroski trwała w najlepsze.
Nie był jej nic winien, tym bardziej nie musiał jej teraz opowiadać historii swojego życia i przeróżnych starć, jakie doprowadziły do powstania tej cienkiej pamiątki przy jego oku. Domyślała się, że mógł mieć za sobą życie pełne przygód, które tłumaczyłoby jego postać i zachowanie w snach; nieustraszony smok mógł być symbolem wielu wygranych walk i potyczek, pragnieniem wolności, alegorią siły… A może to tylko jej część wyobraźni nadała mu tę formę? Co jednak z rycerzem, jaką historię ze sobą niósł? Pojawiały się kolejne pytania, lecz odpowiedź na nie wciąż nie majaczyła nawet na horyzoncie.
Marine nie chciała myśleć o tym, co może stać się za godzinę, a tym bardziej nie zamierzała wybiegać myślami do przodu. Skupiona na chwili, która trwała, z bijącym energicznie sercem przyjmowała wszystkie bodźce, jakie jej oferowano. Jego bliskość, jego zapach pozostawiony na marynarce, którą zarzucił ją na ramiona. Ten niewymuszony, automatyczny gest tak bardzo skojarzył jej się z rodzajem opiekuńczości, jakim mężczyzna mimo wszystko odznaczał się w snach. Pamiętała, jak bronił jej pod postacią smoka, a teraz ratował ją przed chłodem, choć przecież najbardziej logiczną receptą byłoby powrócenie do pomieszczenia i ogrzanie się właśnie tam.
A jednak oni wciąż stali na schodach i przyglądali się sobie, niepewni co czynić dalej.
Gdy cofał dłoń, mimowolnie spojrzała na jego palce; brak obrączki był jedyną realną rzeczą, jaka przebiła się przez tę zaczarowaną niemal aurę, która otaczała ich od początku spotkania. Aurę napięcia, wyczekiwania i emocji wciąż jeszcze nieopisanych, a mimo to kłębiących się w głowach czarownicy i czarodzieja.
Ścisnęła w dłoniach materiał marynarki, przylegający do jej ciała. W posłanym chwilę później spojrzeniu zawarła wdzięczność, jakiej nie wypowiedziała słowami. Zresztą, czy musiała cokolwiek mówić? Widziała, że zrozumiał i tak też czuła.
Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od mężczyzny ze snu, choć być może w rzeczywistości miał nieco niższy głos. Jego gesty i małomówność w jakiś sposób uzupełniały się wzajemnie i porozumiewał się z nią, jednocześnie nie wymawiając ani słowa. Sięgając pamięcią wstecz, do niedawnych snów, Marine próbowała przypomnieć sobie jakieś drobniejsze szczegóły, lecz poległa w walce ze wspomnieniami. Czy ta tajemnicza blizna przy jego lewym oku była obecna już we śnie? Zanim zdążyła pomyśleć, wyciągnęła ku niej rękę, lecz opamiętała się i zatrzymała dłoń przed jego twarzą, nie dotykając skóry, choć niezmiernie korciło ją, żeby to zrobić.
Gdyby miała wybrać jedną, jedyną rzecz, jakiej chciałaby się o nim teraz dowiedzieć, byłoby to właśnie pochodzenie blizny.
- Skąd ją masz? - zapytała więc, w powietrzu powtarzając ślad perłowej linii; po raz kolejny zwróciła się do niego, jak do dawnego znajomego, lecz przecież chwila beztroski trwała w najlepsze.
Nie był jej nic winien, tym bardziej nie musiał jej teraz opowiadać historii swojego życia i przeróżnych starć, jakie doprowadziły do powstania tej cienkiej pamiątki przy jego oku. Domyślała się, że mógł mieć za sobą życie pełne przygód, które tłumaczyłoby jego postać i zachowanie w snach; nieustraszony smok mógł być symbolem wielu wygranych walk i potyczek, pragnieniem wolności, alegorią siły… A może to tylko jej część wyobraźni nadała mu tę formę? Co jednak z rycerzem, jaką historię ze sobą niósł? Pojawiały się kolejne pytania, lecz odpowiedź na nie wciąż nie majaczyła nawet na horyzoncie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie powinien był patrzeć na wszystko tak perspektywicznie, a przynajmniej wiele osób wolałoby nie myśleć w kółko jedynie o tym, czy ich działania w żaden sposób nie szkodzą nie tylko im samym, ale również i innym osobom w ich otoczeniu. Brak tej rozwagi mógł wszak nieść wielkie konsekwencje u kogoś nierozważnego i niekontrolującego ruchów swoich działań. Uczył się wszak tego rozumowania od najmłodszych lat, obserwując ojca przy najmniejszych interesach jego sklepu, o który wyjątkowo dbał, a wrodzony talent pozwalał mu rozwijać ów umiejętność czasami aż do przesady, powodując niechęć i irytację ze strony postronnych, którzy tego zmysłu nie posiadali. Nie było to spowodowane zazdrością w każdym przypadku, jednak Morgoth zdawał sobie sprawę, że należał do trudnych rozmówców i nie można było go łatwo wyprowadzić w pole lub narzucić swojego toku myślenia, ponieważ Yaxley na wszystko wyrabiał sobie zdanie sam i nikt nie był w stanie tego zmienić. To postrzeganie świata przez własne doświadczenia i obserwacje dawały mu odpowiedni dystans, dzięki czemu z łatwością mógł podtrzymywać tradycje, zasady i normy, które dla jego rodziny były niesamowicie ważne. Podejmując decyzję, polegał na faktach koniecznych do osiągnięcia celu, od innych oczekując natychmiastowego zrozumienia sytuacji i podjęcia działań. Było to jednak utrudnienie, gdy trafiał na osoby, które z tym rozumowaniem się nie zgadzały lub mijały. Czy właśnie dlatego tak ciężko było mu się porozumieć z Lilianą? Nie znosił jej niezdecydowania. Nic dziwnego, że w końcu stracił do niej cierpliwość - szczególnie, że snuła niepraktyczne, niebezpieczne teorie, ignorujące szczegóły o zasadniczym znaczeniu, a im więcej o tym mówiła, tym fakt poświęcania jej czasu tracił dla niego sens. Niewątpliwie więc istniała również cena jego podejścia, jednak był w stanie ją zapłacić, wiedząc, że liczyło się coś więcej niż jedynie porozumienie między kuzynostwem. Wyniki jego, osiągane przez najistotniejszą treść i ducha metody, miały wszystkie znamiona intuicji i zamierzał się jej poddawać. Nawet teraz, gdy początkowo ten proces został zakłócony przez nienaturalne wszak okoliczności, jego umysł na powrót wrócił do przyziemnej dla siebie chłodnej kalkulacji. Czuł się zmieszany pierwszy raz od tamtej chwili z Lynn przed jej domem, chociaż te wydarzenia zdawały się dzielić milenia. Wszystko co miało miejsce w tamtym czasie było jak inne życie, inny on. Czasem zdawało mu się, że zapominał o tym, co było przed jego wyjazdem i połową kwietnia. Być może właśnie tak było, gdy jego świadomość przeszła na pragmatyczne śledzenie spraw bieżących związanych silnie z działaniami organizacji, do której należał. Sprawy takie jak małżeństwo czy dbanie o towarzyskie socjety odeszły na dalszy plan, a wraz z nimi pozwolenie sobie na chwilowe nawet zapomnienie. Teraz nie wyobrażał sobie rozgraniczyć dwóch tych płaszczyzn - rodzinnych i Rycerzy, bo jednak wynikała z drugiej, a ona nakręcała pierwszą.
Gdyby go znała, wiedziałaby, że niezwykle trudno było mu w tamtym momencie skupić się na czymś innym poza tymi dwoma kwestiami. A jednak potrzebne było zrzucenie go z piedestału, by dostrzegł również inne rzeczy poza tymi, za którymi ślepo podążał. Myślenie o kimś, kto mógłby ich obserwować było w pewnym sensie niezwykle mu odległe, bo nigdy nie był przedmiotem podobnych dociekań, dlatego być może nie rozsądzał o tym w tej kategorii w pierwszym momencie. Żadne z nich nie było do końca sobą, pozwalając na dojście do głosu najpierwotniejszych, najszczerszych odruchów, rozumiejąc, że były one nie do końca pożądane dopiero po tym jak już ich dokonali. Z każdą jednak mijającą minutą stawali się coraz bardziej trzeźwi, analizując wydarzenie przez pryzmat rzeczywistości. Morgoth być może zrobił to szybciej, jednak nie zamierzał tak samo oceniać swojej towarzyszki, jeśli początkowo sam nie potrafił podejmować racjonalnych decyzji. Oboje zostali poddani czemuś, czego nie do końca rozumieli i raczej nie zdawali sobie sprawy z możliwości istnienia połączenia jednego człowieka z drugim poprzez sny. Czy ktokolwiek inny byłby w stanie zareagować odpowiednio? Nawet z jego perspektywy wydawało się to być niemożliwe, wręcz nieludzkie i odpychające. Nie zauważył jej uważnego spojrzenia, którym go badała, ale później odważył się podnieść na nią wzrok i dostrzec to zrozumienie i wdzięczność, które mu posyłała. Delikatnie skinął jej głową w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że nawet nie poczuł chłodu, który panował na zewnątrz. Było to jakby coś poza tą jaźnią. Jakby w tamtym momencie było silne rozgraniczenie na to, co działo się pomiędzy nimi, a całą resztą. I chociaż wydawało się nielogiczne to właśnie tak to odczuwał. W pewnym momencie zorientował się również, że dziewczyna wyciągnęła w jego stronę dłoń i zastanawiał się dlaczego. Przez kilka uderzeń serca milczała, a on starał się zrozumieć co było tego powodem; nie musiał jednak pytać, bo odpowiedziała za siebie.
Skąd ją masz?
- Nie... - zaczął, nie dokańczając początkowo odpowiedzi. Nie wiedział czy było to dla niej zadowalające, jednak na pewno właściwe zważywszy na okoliczności, w których przyszło im się zobaczyć. Gdy realność spadła na niego tak gwałtownie, po oszałamiającym szoku związanym z postacią dziewczyny, wróciły również wspomnienia dziwnych, nie do końca oczywistych scenerii, które zakorzeniły się w jego umyśle w takim stopniu, że dosłownie bał się o to, co się wydarzy z kobietą ze snów, że podświadomie stało się to celem wizji podczas wyprawy na wyspę Wight. Z Cynericiem, Rosalie, ojcem była tam również i ona, choć nie miało to żadnego sensu. Czy jednak cokolwiek w ostatnim czasie go miało? Wspominając rozrywający serca krzyk, który wbijał się do jego umysłu, nie mógł mocniej zejść na ziemię niż właśnie wtedy. Być może właśnie dlatego spostrzegł to wszystko jako coś, mogącego mieć zły wpływ na ich dwójkę. Nie chodziło wszak o ciekawość, która była ludzkim odruchem, ale za tym wszystkim czaiło się coś jeszcze, którego powinni unikać, bo przez nieświadomość stworzyli niezawinioną więź, która jednak nie miała, nie mogła mieć odbicia w ich normalnym życiu. Lepiej niż inni rozumieli ten świat, w którym przyszli na świat i w nim mieli umrzeć, dlatego poddanie się emocjom było bardzo niebezpieczne, a Yaxley nie chciał również dawać żadnego powodu do tego, by dziewczyna przed nim została skazana na możliwość rozwinięcia błędów, z którymi poniekąd sam miał wcześniej do czynienia. Zbyt wiele mieli do stracenia, by tak łatwo oddać to wszystko właśnie dla jednej zachcianki. Sięgnął delikatnie po jej dłoń, wciąż zawieszoną po lewej stronie jego twarzy i zamknął ją w swojej, równocześnie powoli ciągnąc ją w dół. - Nie w ten sposób - powiedział w końcu spokojnym głosem, dając jej również czas do zrozumienia. To nie była żadna nagana i chciał, żeby to wiedziała, bo nie było to w żadnym wypadku jego zamiarem czy celem. Być może los związał ich z jakiegoś wyższego, nieznanego im jeszcze powodu lub jedynie magia zakpiła sobie po raz kolejny z przypadkowych czarodziejów i czarownic. Być może nie byli w tym odosobnieni, chociaż na razie nic nie wróżyło by sytuacja była odmienna. Bez względu na wszystko musieli żyć dalej, nie pozwalając by wyobraźnia stanęła im na drodze do celów, które mieli jeszcze przed godziną. I nawet jeśli miał ją przy okazji zawieść, wiedział, że obu stronom miało to wyjść na lepsze. Spojrzał jeszcze na ich złączone ręce, które były oznaką tego dziwnego przywiązania i zrozumienia, które dla dobra ogółu powinny zostać zapomniane. Przejechał kciukiem po każdym z jej szczupłych palców nim puścił jej dłoń i podniósł na nią wzrok. Nie dostała odpowiedzi, której tak wyczekiwała, ale musiała zrozumieć, dlaczego tak właśnie było. Nie zrobiła nic złego, co nie leżałoby w naturze każdego innego człowieka, jednak mieli swoje role do odegrania. Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho i uśmiechnął się praktycznie niezauważalnie, ale szczerze. Nie powinna była się o to martwić, a jedynie iść do przodu jakby nic co się wydarzyło tutaj i w ich umysłach nie miało miejsca.
Gdyby go znała, wiedziałaby, że niezwykle trudno było mu w tamtym momencie skupić się na czymś innym poza tymi dwoma kwestiami. A jednak potrzebne było zrzucenie go z piedestału, by dostrzegł również inne rzeczy poza tymi, za którymi ślepo podążał. Myślenie o kimś, kto mógłby ich obserwować było w pewnym sensie niezwykle mu odległe, bo nigdy nie był przedmiotem podobnych dociekań, dlatego być może nie rozsądzał o tym w tej kategorii w pierwszym momencie. Żadne z nich nie było do końca sobą, pozwalając na dojście do głosu najpierwotniejszych, najszczerszych odruchów, rozumiejąc, że były one nie do końca pożądane dopiero po tym jak już ich dokonali. Z każdą jednak mijającą minutą stawali się coraz bardziej trzeźwi, analizując wydarzenie przez pryzmat rzeczywistości. Morgoth być może zrobił to szybciej, jednak nie zamierzał tak samo oceniać swojej towarzyszki, jeśli początkowo sam nie potrafił podejmować racjonalnych decyzji. Oboje zostali poddani czemuś, czego nie do końca rozumieli i raczej nie zdawali sobie sprawy z możliwości istnienia połączenia jednego człowieka z drugim poprzez sny. Czy ktokolwiek inny byłby w stanie zareagować odpowiednio? Nawet z jego perspektywy wydawało się to być niemożliwe, wręcz nieludzkie i odpychające. Nie zauważył jej uważnego spojrzenia, którym go badała, ale później odważył się podnieść na nią wzrok i dostrzec to zrozumienie i wdzięczność, które mu posyłała. Delikatnie skinął jej głową w odpowiedzi, zdając sobie sprawę, że nawet nie poczuł chłodu, który panował na zewnątrz. Było to jakby coś poza tą jaźnią. Jakby w tamtym momencie było silne rozgraniczenie na to, co działo się pomiędzy nimi, a całą resztą. I chociaż wydawało się nielogiczne to właśnie tak to odczuwał. W pewnym momencie zorientował się również, że dziewczyna wyciągnęła w jego stronę dłoń i zastanawiał się dlaczego. Przez kilka uderzeń serca milczała, a on starał się zrozumieć co było tego powodem; nie musiał jednak pytać, bo odpowiedziała za siebie.
Skąd ją masz?
- Nie... - zaczął, nie dokańczając początkowo odpowiedzi. Nie wiedział czy było to dla niej zadowalające, jednak na pewno właściwe zważywszy na okoliczności, w których przyszło im się zobaczyć. Gdy realność spadła na niego tak gwałtownie, po oszałamiającym szoku związanym z postacią dziewczyny, wróciły również wspomnienia dziwnych, nie do końca oczywistych scenerii, które zakorzeniły się w jego umyśle w takim stopniu, że dosłownie bał się o to, co się wydarzy z kobietą ze snów, że podświadomie stało się to celem wizji podczas wyprawy na wyspę Wight. Z Cynericiem, Rosalie, ojcem była tam również i ona, choć nie miało to żadnego sensu. Czy jednak cokolwiek w ostatnim czasie go miało? Wspominając rozrywający serca krzyk, który wbijał się do jego umysłu, nie mógł mocniej zejść na ziemię niż właśnie wtedy. Być może właśnie dlatego spostrzegł to wszystko jako coś, mogącego mieć zły wpływ na ich dwójkę. Nie chodziło wszak o ciekawość, która była ludzkim odruchem, ale za tym wszystkim czaiło się coś jeszcze, którego powinni unikać, bo przez nieświadomość stworzyli niezawinioną więź, która jednak nie miała, nie mogła mieć odbicia w ich normalnym życiu. Lepiej niż inni rozumieli ten świat, w którym przyszli na świat i w nim mieli umrzeć, dlatego poddanie się emocjom było bardzo niebezpieczne, a Yaxley nie chciał również dawać żadnego powodu do tego, by dziewczyna przed nim została skazana na możliwość rozwinięcia błędów, z którymi poniekąd sam miał wcześniej do czynienia. Zbyt wiele mieli do stracenia, by tak łatwo oddać to wszystko właśnie dla jednej zachcianki. Sięgnął delikatnie po jej dłoń, wciąż zawieszoną po lewej stronie jego twarzy i zamknął ją w swojej, równocześnie powoli ciągnąc ją w dół. - Nie w ten sposób - powiedział w końcu spokojnym głosem, dając jej również czas do zrozumienia. To nie była żadna nagana i chciał, żeby to wiedziała, bo nie było to w żadnym wypadku jego zamiarem czy celem. Być może los związał ich z jakiegoś wyższego, nieznanego im jeszcze powodu lub jedynie magia zakpiła sobie po raz kolejny z przypadkowych czarodziejów i czarownic. Być może nie byli w tym odosobnieni, chociaż na razie nic nie wróżyło by sytuacja była odmienna. Bez względu na wszystko musieli żyć dalej, nie pozwalając by wyobraźnia stanęła im na drodze do celów, które mieli jeszcze przed godziną. I nawet jeśli miał ją przy okazji zawieść, wiedział, że obu stronom miało to wyjść na lepsze. Spojrzał jeszcze na ich złączone ręce, które były oznaką tego dziwnego przywiązania i zrozumienia, które dla dobra ogółu powinny zostać zapomniane. Przejechał kciukiem po każdym z jej szczupłych palców nim puścił jej dłoń i podniósł na nią wzrok. Nie dostała odpowiedzi, której tak wyczekiwała, ale musiała zrozumieć, dlaczego tak właśnie było. Nie zrobiła nic złego, co nie leżałoby w naturze każdego innego człowieka, jednak mieli swoje role do odegrania. Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho i uśmiechnął się praktycznie niezauważalnie, ale szczerze. Nie powinna była się o to martwić, a jedynie iść do przodu jakby nic co się wydarzyło tutaj i w ich umysłach nie miało miejsca.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Umiejętność wyrabiania własnego zdania na jakiś temat w oparciu o doświadczenie była bardzo cennym przymiotem, który niestety nie wszyscy mogli posiąść. Niekiedy wynikało to z osobowości, innym razem z urodzenia; to drugie sprawiło, że Marine oceniała wiele rzeczy wyłącznie na podstawie biernej obserwacji, nierzadko nie mogąc wziąć w nich udziału nie dlatego, że nie chciała, ale po prostu nie wypadało, a nie mogła przecież przekraczać granic wytyczonych szlachetnie urodzonej damie. Tak więc o polityce wiedziała podstawowe rzeczy i chociaż przyswajała wiadomości spływające z czarodziejskiego świata, nadal nie miała w swoim gronie nikogo, z kim mogłaby wymienić się szczerymi, żywiołowymi opiniami , dlatego z biegiem czasu to zainteresowanie polityką zmalało, pozostawiając w niej jedynie zalążek niezbędny do funkcjonowania w społeczeństwie. Damy nie musiały dywagować na temat posunięć kolejnych Ministrów, ich błędów i sukcesów, czy o wpływach poszczególnych Departamentów na to, co działo się teraz na świecie. Lestrange nie była ignorantką, ale jeśli nie czuła się mocna w jakimś temacie, nie próbowała udawać, że jest inaczej. Z jakiegoś powodu dziadkowie i ojciec nigdy nie wpajali jej wiedzy z tej dziedziny, pragnąc raczej, by ich latorośl skupiła się na sztuce.
Niebyt często więc stykała się z mówcami, zwłaszcza tymi charyzmatycznymi, chociaż niewątpliwie część jej szkolnych profesorów miała predyspozycję do tego, by tak ich nazywać. Trudni rozmówcy nie byli jej jednak obcy, a za przykład mogła podać własnego ojca, z którym bliższy kontakt nawiązała właściwie dopiero kilka lat temu. Nieco ekscentryczny lord Lestrange mówił dużo, choć z sensem, niekiedy tłamsząc tym swoją jedyną córkę, dlatego milczący Morgoth był miłą odmianą dzisiejszego wieczoru.
Trwali w impasie, nie mogąc zdecydować się na podjęcie kroku, który pokierowałby ich sytuacją. Marine wiedziała, że sama na razie nie chciała jej przerywać; trwanie w niewiedzy dziwnie jej się spodobało, a poczucie napięcia napędzało ją być może również do wykonywania nieprzemyślanych gestów, jednak przynosiło też pewien rodzaj ekscytacji, z jakim nie miała jeszcze do czynienia. Nawet wspólne milczenie na schodach, nawet metoda prób i błędów w nawiązywaniu kontaktu była na swój sposób fascynująca, bo i fascynujący był jej towarzysz. Nieznajomy ze snów, który w nich wydawał jej się dziwnie bliski, z każdą chwilą udowadniał jej, że fantazja nie była wcale tak daleka od prawdy, jak można się było spodziewać. Oczywiście, obwarowani pełnymi zasadami, które z bólem sumienia łamali, nie mogli zachłysnąć się tym spotkaniem w pełni, by porównać dokładnie obie wersje siebie. Na to potrzeba było czasu, lecz na razie mijające sekundy i minuty były wszystkim, co mieli.
Gdy powstrzymał jej dłoń, spojrzała na niego zaskoczona. Tak bardzo pragnęła uzyskać odpowiedź, że odmowy nie brała nawet pod uwagę, dlatego na jej twarzy wykwitł chwilowy zawód, szybko jednak zastąpiony przez zrozumienie, bo pod wpływem wzroku mężczyzny odgadła, co chciał jej przekazać. Nie była to nagana i nie było to odtrącenie; pochwycenie jej dłoni i delikatna pieszczota palców zostały przez dziewczynę odebrane zgoła inaczej. Przyglądała się więc, jak jego kciuk wodzi po jej chłodnej skórze, a w końcu męska dłoń oddala się. Wtedy i ona podniosła spojrzenie na swojego towarzysza, konfrontując się z nim bez słowa po raz kolejny tego wieczoru.
Nie zamierzała wyrzekać się zrozumienia, jakie ich łączyło; choć więź ta wciąż pozostawała dla niej niezrozumiała i przedziwna, Marine odbierała ją pozytywnie. Przywiązanie mogło okazać się zgubne, co błędy innych wyraźnie dawały jej do zrozumienia, a mimo to nie wyobrażała sobie, by mężczyzna teraz tak po prostu zniknął, pozostawiając ją samą w ciemnościach nocy i huczną uroczystością za plecami. Potrzebowała w swoim życiu świadomości, że może jej się przydarzyć coś nieoczekiwanego, z czym będzie potrafiła się zmierzyć. Potrzebowała kogoś takiego, jak on, komu nie będzie musiała tłumaczyć historii swojego życia, by zrozumiał, co powoduje każdym jej krokiem i co napędza ją do działania. Nie musieli się przecież spoufalać, nie musieli utrzymywać żywego kontaktu, nie żądała od niego listów i wzniosłych słów. Chciała po prostu gwarantu, że on jest prawdziwy, że to wszystko, choć było tylko snem, miało w sobie szczyptę prawdy, nawet gorzkiej. Nie oszalała, a on był tego dowodem.
Wstrzymała oddech, gdy sięgnął dłonią, by odgarnąć kosmyk włosów za jej ucho; ledwo wyczuwalny dotyk sprawił, że po jej skórze przebiegł delikatny dreszcz. Jednak w tym geście, choć okraszonym nikłym uśmiechem, kryła się pewna ostateczność. Seconda volta ich znajomości.
Nie, nie, nie.
W snach uparcie przy nim trwała, nie przyjmując odmowy, jednak w rzeczywistości była zbyt słaba i ograniczona przeciwnościami, by podjąć się podobnych zachowań. Błagania i prośby na nic by się zdały, a zresztą resztka dumy nie pozwoliłaby się jej ukorzyć w ten sposób; to nie przystawało damie, nawet mimo tego, że świadkami ich spotkania były jedynie gwiazdy i księżyc. Wydarzyło się tak wiele, a choć Marine nie była jeszcze gotowa, by to przekreślić, koniec zbliżał się nieubłaganie.
Nie odrywając więc wzroku od mężczyzny, sięgnęła dłonią do zapięcia bransoletki i sprawnie odpięła błyskotkę – jedyny symbol, poza nimi samymi, łączący jawę ze snem. Pamięć mogła przeminąć, lecz niepozorny element biżuterii już na zawsze miał przypominać jej o tym, jakie przygody przeżyła w snach i jak malutka i bezsilna czuła się tego wieczoru pod jego koniec. Powoli wsunęła bransoletkę do kieszeni męskiej marynarki, która wciąż przecież znajdowała się na jej ramionach. Teraz w jego gestii będzie to, co stanie się z tym ciężarem.
Niebyt często więc stykała się z mówcami, zwłaszcza tymi charyzmatycznymi, chociaż niewątpliwie część jej szkolnych profesorów miała predyspozycję do tego, by tak ich nazywać. Trudni rozmówcy nie byli jej jednak obcy, a za przykład mogła podać własnego ojca, z którym bliższy kontakt nawiązała właściwie dopiero kilka lat temu. Nieco ekscentryczny lord Lestrange mówił dużo, choć z sensem, niekiedy tłamsząc tym swoją jedyną córkę, dlatego milczący Morgoth był miłą odmianą dzisiejszego wieczoru.
Trwali w impasie, nie mogąc zdecydować się na podjęcie kroku, który pokierowałby ich sytuacją. Marine wiedziała, że sama na razie nie chciała jej przerywać; trwanie w niewiedzy dziwnie jej się spodobało, a poczucie napięcia napędzało ją być może również do wykonywania nieprzemyślanych gestów, jednak przynosiło też pewien rodzaj ekscytacji, z jakim nie miała jeszcze do czynienia. Nawet wspólne milczenie na schodach, nawet metoda prób i błędów w nawiązywaniu kontaktu była na swój sposób fascynująca, bo i fascynujący był jej towarzysz. Nieznajomy ze snów, który w nich wydawał jej się dziwnie bliski, z każdą chwilą udowadniał jej, że fantazja nie była wcale tak daleka od prawdy, jak można się było spodziewać. Oczywiście, obwarowani pełnymi zasadami, które z bólem sumienia łamali, nie mogli zachłysnąć się tym spotkaniem w pełni, by porównać dokładnie obie wersje siebie. Na to potrzeba było czasu, lecz na razie mijające sekundy i minuty były wszystkim, co mieli.
Gdy powstrzymał jej dłoń, spojrzała na niego zaskoczona. Tak bardzo pragnęła uzyskać odpowiedź, że odmowy nie brała nawet pod uwagę, dlatego na jej twarzy wykwitł chwilowy zawód, szybko jednak zastąpiony przez zrozumienie, bo pod wpływem wzroku mężczyzny odgadła, co chciał jej przekazać. Nie była to nagana i nie było to odtrącenie; pochwycenie jej dłoni i delikatna pieszczota palców zostały przez dziewczynę odebrane zgoła inaczej. Przyglądała się więc, jak jego kciuk wodzi po jej chłodnej skórze, a w końcu męska dłoń oddala się. Wtedy i ona podniosła spojrzenie na swojego towarzysza, konfrontując się z nim bez słowa po raz kolejny tego wieczoru.
Nie zamierzała wyrzekać się zrozumienia, jakie ich łączyło; choć więź ta wciąż pozostawała dla niej niezrozumiała i przedziwna, Marine odbierała ją pozytywnie. Przywiązanie mogło okazać się zgubne, co błędy innych wyraźnie dawały jej do zrozumienia, a mimo to nie wyobrażała sobie, by mężczyzna teraz tak po prostu zniknął, pozostawiając ją samą w ciemnościach nocy i huczną uroczystością za plecami. Potrzebowała w swoim życiu świadomości, że może jej się przydarzyć coś nieoczekiwanego, z czym będzie potrafiła się zmierzyć. Potrzebowała kogoś takiego, jak on, komu nie będzie musiała tłumaczyć historii swojego życia, by zrozumiał, co powoduje każdym jej krokiem i co napędza ją do działania. Nie musieli się przecież spoufalać, nie musieli utrzymywać żywego kontaktu, nie żądała od niego listów i wzniosłych słów. Chciała po prostu gwarantu, że on jest prawdziwy, że to wszystko, choć było tylko snem, miało w sobie szczyptę prawdy, nawet gorzkiej. Nie oszalała, a on był tego dowodem.
Wstrzymała oddech, gdy sięgnął dłonią, by odgarnąć kosmyk włosów za jej ucho; ledwo wyczuwalny dotyk sprawił, że po jej skórze przebiegł delikatny dreszcz. Jednak w tym geście, choć okraszonym nikłym uśmiechem, kryła się pewna ostateczność. Seconda volta ich znajomości.
Nie, nie, nie.
W snach uparcie przy nim trwała, nie przyjmując odmowy, jednak w rzeczywistości była zbyt słaba i ograniczona przeciwnościami, by podjąć się podobnych zachowań. Błagania i prośby na nic by się zdały, a zresztą resztka dumy nie pozwoliłaby się jej ukorzyć w ten sposób; to nie przystawało damie, nawet mimo tego, że świadkami ich spotkania były jedynie gwiazdy i księżyc. Wydarzyło się tak wiele, a choć Marine nie była jeszcze gotowa, by to przekreślić, koniec zbliżał się nieubłaganie.
Nie odrywając więc wzroku od mężczyzny, sięgnęła dłonią do zapięcia bransoletki i sprawnie odpięła błyskotkę – jedyny symbol, poza nimi samymi, łączący jawę ze snem. Pamięć mogła przeminąć, lecz niepozorny element biżuterii już na zawsze miał przypominać jej o tym, jakie przygody przeżyła w snach i jak malutka i bezsilna czuła się tego wieczoru pod jego koniec. Powoli wsunęła bransoletkę do kieszeni męskiej marynarki, która wciąż przecież znajdowała się na jej ramionach. Teraz w jego gestii będzie to, co stanie się z tym ciężarem.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ignorancja prowadziła do zguby w najczystszej jej postaci, bo chociaż wiedza stwarzała problemy, to ignorancja ich nie rozwiązywała. Wręcz przeciwnie. Im więcej się poznawało, tym odnajdywało się w wiedzy odpowiedzi, o których się początkowo nie miało pojęcia. Dlatego nie można było się poddawać i uznawać, że kłopotów nie było. Że nie istniały, bo właśnie takim twierdzeniem, otwierało się drogę do bezpowrotnej, postępującej klęski. Ignorancja ludzka była oceanem ogólnoświatowym, zaś wiedza pewna – pojedynczymi wysepkami na tym oceanie. Bo czy zbiór utajonych wiadomości, pokryty głęboką niewiedzą, nie był nazywany wykształceniem ogólnym? Każde nowe twierdzenie rodziło problem, a co za tym szło udowadniało własną słabość i brak rozeznania w temacie. Jednak ci którzy byli wytrwali, mieli szansę na uzupełnienie tej pustki. Właśnie ten brak wiedzy pchał ich do przodu, napędzał, stawał się motywacją do pokonywania własnych czułych punktów i granic. Początkowo to ojciec wymagał i stawiał przed nim ów cele; z czasem jednak Morgoth pozwalał sobie na przejmowanie tej kontroli, aż dotarł do kresu rodzicielskiej podpory, gdzie znajdował się już tylko on sam z własnym rozumem i własnym pragnieniem poznania. W przeciwieństwie do kobiet które mogły sobie pozwolić na bycie nieroztropnymi, mężczyźni musieli posiadać dystans do arogancji, ignorancji, które wspólnie szły koło siebie niczym bliźniacze siostry. Bywały złudne i kłamliwe - należało się ich wystrzegać, bo potrafiły z dobrego materiału uczynić zadufanego w sobie lekkoducha, dla którego nie było żadnych wartości prócz jego własnej osoby. Łatwo było zniszczyć jednego człowieka dbającego jedynie o potrzeby prywatne. Trudniej było dosięgnąć ideę, która nie posiadała wszak ciała, ale potrafiła niszczyć skały, pobudzać wulkany do erupcji, sprawiać, że morza wychodziły ze swych brzegów. Była nie do pokonania i właśnie w tym leżała siła, której się trzymał i której nikt nie mógł zachwiać. Mając ze sobą silnego ojca jako głowę rodziny, Cynerica, który trwał przy jego boku bez względu na wszystko czuli, że walczyli w imię tego, co nieumarłe. Wyznawców można było zniszczyć jednym ruchem nadgarstka, jednak nie idei, która ich łączyła. Nigdy nie pozwalaj nikomu spoza rodziny wiedzieć, co myślisz. Wciąż brzmiały w jego umyśle słowa ojca, które powiedział mu we wczesnych latach życia. Nie musiał tego robić, widząc, że jego syn z natury był małomówny, jednak dzięki temu zdaniu, Morgoth myślał nim się odezwał. Nie rzucał słów na wiatr ani też nie dawał się wciągnąć w zgubne potyczki. Nie wiedział czy sprawiało to w jakikolwiek przyjemność jego towarzyszce, jednak słowa padały między nimi tak rzadko, że ciężko było się nawet doszukiwać winnego czy pokrzywdzonego. Stali więc dalej, bez słów. Mając jedynie gesty za swoich wysłanników i emisariuszy. Gdyby przybrał swoją wilczą formę, poczułby jak jej młode serce pracowało w nieco nieregularnym rytmie; jak oddech przyspieszał, by na moment zaniknąć i wrócić z niesłyszalnym westchnieniem ulgi; jak spinała mięśnie, gdy zastanawiała się czy poczynić kolejny z kroków. W tej chwili niepewnego zawieszenia dostrzegał również podobieństwa między nią, a odbiciem w snach, gdzie nie bała się podjąć ryzykownej decyzji. Tutaj też sama podejmowała między nimi te pierwsze kroki, nie tylko wpasowując się w ciekawość własnej nocnej jaźni, ale również i pewną dozę nieposłuszeństwa. Tam również nie chciała wracać do domu, a teraz, pomimo świadomości łamania każdego przywiązania do tradycji, znów to robiła.
Zauważył jak na jej twarzy wykwitło zaskoczenie, gdy powstrzymał ją przed przekroczeniem granicy. Nie chciał, by zrobiła coś, czego później by nie odżałowała, a niektóre rzeczy musiały pozostać jednoznaczne ze światem, w którym przyszło im żyć. Szybko jednak zmieniła ów nieporozumienie w zrozumienie, odnajdując w jego spojrzeniu wszystko, co chciał jej przekazać. Zdawał sobie sprawę, że tak jak podczas abstrakcyjnej i wymyślnej potyczki w ciemnych locach, tak i teraz potrafili się zrozumieć, nie wypowiadając żadnych słów. Dostrzegał w niej upór, który już poznał wiele razy wcześniej, gdy przeciwstawiała się mu w nocnych marach tak i teraz nie spuszczała z niego spojrzenia, rzucając mu jakieś nieme wyzwanie. Tak jak ona nie potrafiłaby teraz zrozumieć jego odejścia, tak on podjąłby się go w zupełności, pozostawiając ją samą z dziwną ułudą. Pomimo makijażu, który miała, dostrzegał tam młodą dziewczynę, młodszą od siebie i jeszcze niezaznajomioną do końca z rzeczywistością, która obejmowała również relacje damsko-męskie. Nie posiadając dokoła siebie brata czy kuzyna ciężko było obwiniać wchodzące na salony szlachcianki, które nader często dawały się pochłonąć iluzji rozległych salonów i bankietów. Jeśli jego odejście miałoby w czymkolwiek pomóc, odwróciłby się, wracając tam skąd przyszedł. Był jednak na tyle szczery, że nie wierzył w to by tak było. Jedynie pobudziłby ciekawość swojej towarzyszki, a ona sama nie zasługiwała na opuszczenie bez słowa. Niebezpieczeństwo tej niecodziennej fascynacji znajdowało się gdzieś pomiędzy nimi, bo żadne z nich nie mogło powiedzieć, że wina leżała po jego stronie, gdy oboje dawali się ponieść snom.
Oczywiście, że zauważył ten nikły gest, wstrzymania oddechu w klatce piersiowej dziewczyny, gdy sięgnął do jej włosów. To wszystko zdawało się być właśnie tą ostatecznością, której się obawiała, a przynajmniej miało być kresem tych występków, które nie mogły trwać dłużej. Zawsze był tym, który wyznaczał pewne granice, twardo trzymając się tradycji i wyznaczonych przezeń zachowań. Mieli czuć dziwne, nieprzyjemne, irytujące wręcz uczucie zawodu czy tęsknoty za znajomością, która w normalnych warunkach mogłaby się nigdy nie ziścić. W końcu jednak musiała zdać sobie sprawę, że było to konieczne do dalszego ich funkcjonowania. Do odrzucenia własnych zachcianek na rzecz większego dobra i celu, który im powierzono. Nie podejrzewał, by kiedykolwiek mieli się znów spotkać w podobnych okolicznościach ani by pozwolono im na chwilę samotności, której wszak sami powinni byli unikać. Niektóre wspomnienia miały pozostać tymi niewyjaśnionymi i w pewien sposób przyjemnymi, ale to wciąż były jedynie kolejne nieznaczne kroki, które prowadziły dalej. Dlatego jedynie mógł obserwować swoją towarzyszkę, pozwalając jej na to samo, chociaż widział w jej spojrzeniu pewną niechęć, która go niepokoiła. Brak ochoty na kończenie tego wydarzenia mieszało mu w głowie, podobnie zresztą jak postać przed nim, która powinna była stawać się bardziej rzeczywista z każdym momentem. On jednak twardo trwał przy swoim, nie ruszając się z miejsca, a jedynie wracać spojrzeniem do znajomych sobie oczu.
Zauważył jak na jej twarzy wykwitło zaskoczenie, gdy powstrzymał ją przed przekroczeniem granicy. Nie chciał, by zrobiła coś, czego później by nie odżałowała, a niektóre rzeczy musiały pozostać jednoznaczne ze światem, w którym przyszło im żyć. Szybko jednak zmieniła ów nieporozumienie w zrozumienie, odnajdując w jego spojrzeniu wszystko, co chciał jej przekazać. Zdawał sobie sprawę, że tak jak podczas abstrakcyjnej i wymyślnej potyczki w ciemnych locach, tak i teraz potrafili się zrozumieć, nie wypowiadając żadnych słów. Dostrzegał w niej upór, który już poznał wiele razy wcześniej, gdy przeciwstawiała się mu w nocnych marach tak i teraz nie spuszczała z niego spojrzenia, rzucając mu jakieś nieme wyzwanie. Tak jak ona nie potrafiłaby teraz zrozumieć jego odejścia, tak on podjąłby się go w zupełności, pozostawiając ją samą z dziwną ułudą. Pomimo makijażu, który miała, dostrzegał tam młodą dziewczynę, młodszą od siebie i jeszcze niezaznajomioną do końca z rzeczywistością, która obejmowała również relacje damsko-męskie. Nie posiadając dokoła siebie brata czy kuzyna ciężko było obwiniać wchodzące na salony szlachcianki, które nader często dawały się pochłonąć iluzji rozległych salonów i bankietów. Jeśli jego odejście miałoby w czymkolwiek pomóc, odwróciłby się, wracając tam skąd przyszedł. Był jednak na tyle szczery, że nie wierzył w to by tak było. Jedynie pobudziłby ciekawość swojej towarzyszki, a ona sama nie zasługiwała na opuszczenie bez słowa. Niebezpieczeństwo tej niecodziennej fascynacji znajdowało się gdzieś pomiędzy nimi, bo żadne z nich nie mogło powiedzieć, że wina leżała po jego stronie, gdy oboje dawali się ponieść snom.
Oczywiście, że zauważył ten nikły gest, wstrzymania oddechu w klatce piersiowej dziewczyny, gdy sięgnął do jej włosów. To wszystko zdawało się być właśnie tą ostatecznością, której się obawiała, a przynajmniej miało być kresem tych występków, które nie mogły trwać dłużej. Zawsze był tym, który wyznaczał pewne granice, twardo trzymając się tradycji i wyznaczonych przezeń zachowań. Mieli czuć dziwne, nieprzyjemne, irytujące wręcz uczucie zawodu czy tęsknoty za znajomością, która w normalnych warunkach mogłaby się nigdy nie ziścić. W końcu jednak musiała zdać sobie sprawę, że było to konieczne do dalszego ich funkcjonowania. Do odrzucenia własnych zachcianek na rzecz większego dobra i celu, który im powierzono. Nie podejrzewał, by kiedykolwiek mieli się znów spotkać w podobnych okolicznościach ani by pozwolono im na chwilę samotności, której wszak sami powinni byli unikać. Niektóre wspomnienia miały pozostać tymi niewyjaśnionymi i w pewien sposób przyjemnymi, ale to wciąż były jedynie kolejne nieznaczne kroki, które prowadziły dalej. Dlatego jedynie mógł obserwować swoją towarzyszkę, pozwalając jej na to samo, chociaż widział w jej spojrzeniu pewną niechęć, która go niepokoiła. Brak ochoty na kończenie tego wydarzenia mieszało mu w głowie, podobnie zresztą jak postać przed nim, która powinna była stawać się bardziej rzeczywista z każdym momentem. On jednak twardo trwał przy swoim, nie ruszając się z miejsca, a jedynie wracać spojrzeniem do znajomych sobie oczu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wieczór trwał i zdawało się, że zabawie nie było końca. Muzyka rozbrzmiewała na całe Yaxley’s Hall i okolice i byłam pewna, że wchodząc w las, nadal przez dłuższą chwilę słyszałabym za sobą dźwięki wydawane przez instrumenty. Zabawiałam gości bardzo dobrze czując się w tej roli; poświęcałam czas mężowi, nie mając mu za złe, że jako Yaxley stronił od tańców na środku parkietu. Moja rodzina, głównie jej męska część przebywała gdzieś raczej pod ścianami i dyskutowała z innymi mężczyznami, a to kobiety i przedstawiciele innych rodów brylowali na środku sali balowej. Oczywiście nie byłam w stanie odpuścić tańca z ojcem, mężem i kuzynostwem. Było już bardzo ciemno kiedy odczułam zmęczenie, zapragnęłam chociaż na chwilę opuścić mury pałacu i wziąć kilka głębszych wdechów świeżego powietrza. Balkon był zajęty, nie pozostało mi więc nic innego jak iść się przejść gdzieś indziej. Byłam pewna, że nikt nawet nie zauważy mojego chwilowego zniknięcia, tak jak ja nie byłam w stanie zauważyć zniknięcia mojego kuzyna oraz lady Lestrange. Kierując się w stronę wyjścia udało mi się usłyszeć, jak to matka Morgoth’a wypytywała skrzatów czy nie widzieli jej syna, tak samo ojciec młodej lady Lestrange informował właśnie towarzyszy swoich rozmów, że powinien poszukać córkę. Przystanęłam więc przy nim, dygnęłam, przeprosiłam i poinformowałam, że właśnie idę się przejść i jeśli tylko ją spotkam, to poproszę, aby wróciła na salę. W końcu sama byłam kobietą, jeszcze pamiętałam, jak i mnie na początku męczyły takie spotkania, bale i sabaty i czasami również szukałam miejsca, aby chwilę odpocząć. Pewnego rodzaju odporność i siły przychodziły z czasem.
Zarzucając białe futro na ramiona, nie chciałam się w końcu przeziębić, a pogoda była ostatnio zdradliwa, skierowałam swoje kroki w stronę wyjścia, które prowadziło do ogrodu. Wiedziałam, że nie przejdę się po trawie i nie zajdę daleko, tyle co na schody i z powrotem, w końcu było ciemno i mokro, to w zupełności wystarczyło. Potrzebowałam świeżego powietrza, chwili samotności i poukładania myśli, które krążyły w mojej głowie. Powoli przygotowywałam się na kolejną część naszej uroczystości, tą, która miała odbyć się już za zamkniętymi drzwiami, z dala od ciekawskich spojrzeń szlacheckiej socjety. Nie spodziewałam się, że ktoś może pokrzyżować mi plany i sprawić, że moja chwila pobycia samej skończy się na samych planach. Już to, że przejście było otwarte, bardzo mnie zdziwiło. Wszakże w taką pogodę nikt nie chciał przebywać na zewnątrz. Nie pomyśleliśmy o tym, aby dodatkowo rozświetlić zewnętrzne obszary naszych terenów, aby nie zachęcać do spacerów i zagłębiania się w las, miejsca obcym ludziom nieznane. W okolicy kręciły się trolle, które były łagodne tylko dla członków mojej rodziny. Nikogo innego.
Stanęłam przy wejściu. Na schodach stała dwójka ludzi, zwróconych ku sobie i zdawało się, że nie zauważyli, że przystanęłam w pewnej odległości od nich i przez chwilę ich obserwowałam. Z początku nie poznałam kim są te dwie skrywające się w półmroku osoby i nie do końca widziałam też co robią. Nie słyszałam też żadnych rozmów, może szeptali albo milczeli? Może dwójka zakochanych szukała miejsca, gdzie mogli spędzić chwilę czasu tylko ze sobą? Skarciłam się zaraz w duchu, przyznając, że czytam zdecydowanie zbyt dużo romantycznych powieści. Po za tym, była tu najwyższa śmietanka towarzyska, lady Adalaide Nott gdzieś się tu kręciła i nikt o zdrowych zmysłach, wiedząc o jej obecności, nie pozwoliłby sobie na nic niezgodnego z etykietą. W końcu wiadomo, że ta kobieta, którą oczywiście darzyłam ogromnym szacunkiem, zaraz rozpuściłaby plotki, do których dobrała by się sama Czarownica.
Ciekawość zwyciężyła. Ruszyłam w ich kierunku, a odgłos stukającego obcasa rozniósł się po okolicy, na pewno po chwili docierając do stojącej, w mniej więcej połowie długości, schodów. Schodząc dostrzegłam, że nieznanym mi mężczyzną, jest mój drogi kuzyn Morgoth, a towarzyszącą mu panną - sama lady Lestrange. Kąciki ust uniosły mi się ku górze.
- Tu jesteście - odpowiedziałam z ulgą.
I ulgą nie dlatego, że ich znalazłam, bo wystarczyło rozesłać parę skrzatów i znaleźliby ich szybciej niż zdążyłabym powiedzieć “Yaxley’s Hall”, ale ulgą dlatego, że to mnie jako pierwszej udało się ich zastać, a nie ktoś, kto zaraz mógłby wyciągnąć nie odpowiednie wnioski. Ostatniego czego chciałam to małego skandalu, jakby lord Yaxley i młodziutka lady Lestrange mieli się ku sobie. A wystarczyło jedno spojrzenie lady Nott albo kogoś jej pokroju, a przecież tu takich nie brakowało, by tak się właśnie skończyło.
- Widzę, że znalazłeś lady Lestrange, kuzynie - zwróciłam się do niego ciepło. - Panienki ojciec się niepokoi, słyszałam, że dość długo nie było cię na sali i już chciał wyruszać na twoje poszukiwania, lady. Powinnaś wrócić na salę, tym bardziej, że zimno na dworze.
Oczywistym było, że od razu dostrzegłam, że jej ramiona przykrywa coś, co bynajmniej nie było częścią jej kreacji, a z barków mego kuzyna zniknęła jego marynarka. Nie mnie oceniać co robili razem i nie było czasu na zadawanie pytań w tym momencie, aczkolwiek wiedziałam już, że spróbuję swojego kuzyna za język pociągnąć. Nie spodziewałam się, że cokolwiek mi powie, ale przecież nie byłabym sobą, gdybym go nie zapytała.
- Doszły mnie słuchy o prezencie od lady rodziny. Fortepian na pewno będzie mi służyć - dodałam.
Nie wiedziałam jeszcze gdzie go postawię, pragnęłabym bardzo, aby znalazł swoje miejsce w salonie, ale musiałam to jeszcze skonsultować. Na pewno będzie ku temu okazja. Póki co musiałam ich stąd zabrać. Nie powinni przebywać dłużej w swoim towarzystwie, ani teraz, ani dzisiejszego wieczoru. Kto wie, kto ich już wspólnie dostrzegł i ile czasu w ogóle tak razem spędzili. Na pewno wystarczająco długo, aby zaczęto się o nich martwić.
- Cieszę się, że zająłeś się lady Lestrange, Morgoth, ale powinniśmy już wracać do środka. Ciebie to się również tyczy, kuzynie, słyszałam, że twoja matka również się niepokoi - dodałam.
Chociaż chciałam pobyć trochę sama i postać na świeżym powietrzu, po oddychać spokojnie i uspokoić duszę, to teraz właśnie uniosłam delikatnie swoją śnieżnobiałą suknię ku górze i postawiłam krok na wyższym stopniu schodów. Miałam nadzieję, że obejdzie się bez zbędnych problemów i zaraz oboje wrócimy do środka. A wtedy powiemy komu trzeba, że lady Lestrange odpoczywała na zewnątrz, a ja wraz z kuzynem ją znaleźliśmy, kiedy stała tak bardzo zamyślona i nawet nie zauważyła gdy bardzo zmarzła i poprosiliśmy, aby weszła do środka. Dokładnie tak. Idealnie.
Zarzucając białe futro na ramiona, nie chciałam się w końcu przeziębić, a pogoda była ostatnio zdradliwa, skierowałam swoje kroki w stronę wyjścia, które prowadziło do ogrodu. Wiedziałam, że nie przejdę się po trawie i nie zajdę daleko, tyle co na schody i z powrotem, w końcu było ciemno i mokro, to w zupełności wystarczyło. Potrzebowałam świeżego powietrza, chwili samotności i poukładania myśli, które krążyły w mojej głowie. Powoli przygotowywałam się na kolejną część naszej uroczystości, tą, która miała odbyć się już za zamkniętymi drzwiami, z dala od ciekawskich spojrzeń szlacheckiej socjety. Nie spodziewałam się, że ktoś może pokrzyżować mi plany i sprawić, że moja chwila pobycia samej skończy się na samych planach. Już to, że przejście było otwarte, bardzo mnie zdziwiło. Wszakże w taką pogodę nikt nie chciał przebywać na zewnątrz. Nie pomyśleliśmy o tym, aby dodatkowo rozświetlić zewnętrzne obszary naszych terenów, aby nie zachęcać do spacerów i zagłębiania się w las, miejsca obcym ludziom nieznane. W okolicy kręciły się trolle, które były łagodne tylko dla członków mojej rodziny. Nikogo innego.
Stanęłam przy wejściu. Na schodach stała dwójka ludzi, zwróconych ku sobie i zdawało się, że nie zauważyli, że przystanęłam w pewnej odległości od nich i przez chwilę ich obserwowałam. Z początku nie poznałam kim są te dwie skrywające się w półmroku osoby i nie do końca widziałam też co robią. Nie słyszałam też żadnych rozmów, może szeptali albo milczeli? Może dwójka zakochanych szukała miejsca, gdzie mogli spędzić chwilę czasu tylko ze sobą? Skarciłam się zaraz w duchu, przyznając, że czytam zdecydowanie zbyt dużo romantycznych powieści. Po za tym, była tu najwyższa śmietanka towarzyska, lady Adalaide Nott gdzieś się tu kręciła i nikt o zdrowych zmysłach, wiedząc o jej obecności, nie pozwoliłby sobie na nic niezgodnego z etykietą. W końcu wiadomo, że ta kobieta, którą oczywiście darzyłam ogromnym szacunkiem, zaraz rozpuściłaby plotki, do których dobrała by się sama Czarownica.
Ciekawość zwyciężyła. Ruszyłam w ich kierunku, a odgłos stukającego obcasa rozniósł się po okolicy, na pewno po chwili docierając do stojącej, w mniej więcej połowie długości, schodów. Schodząc dostrzegłam, że nieznanym mi mężczyzną, jest mój drogi kuzyn Morgoth, a towarzyszącą mu panną - sama lady Lestrange. Kąciki ust uniosły mi się ku górze.
- Tu jesteście - odpowiedziałam z ulgą.
I ulgą nie dlatego, że ich znalazłam, bo wystarczyło rozesłać parę skrzatów i znaleźliby ich szybciej niż zdążyłabym powiedzieć “Yaxley’s Hall”, ale ulgą dlatego, że to mnie jako pierwszej udało się ich zastać, a nie ktoś, kto zaraz mógłby wyciągnąć nie odpowiednie wnioski. Ostatniego czego chciałam to małego skandalu, jakby lord Yaxley i młodziutka lady Lestrange mieli się ku sobie. A wystarczyło jedno spojrzenie lady Nott albo kogoś jej pokroju, a przecież tu takich nie brakowało, by tak się właśnie skończyło.
- Widzę, że znalazłeś lady Lestrange, kuzynie - zwróciłam się do niego ciepło. - Panienki ojciec się niepokoi, słyszałam, że dość długo nie było cię na sali i już chciał wyruszać na twoje poszukiwania, lady. Powinnaś wrócić na salę, tym bardziej, że zimno na dworze.
Oczywistym było, że od razu dostrzegłam, że jej ramiona przykrywa coś, co bynajmniej nie było częścią jej kreacji, a z barków mego kuzyna zniknęła jego marynarka. Nie mnie oceniać co robili razem i nie było czasu na zadawanie pytań w tym momencie, aczkolwiek wiedziałam już, że spróbuję swojego kuzyna za język pociągnąć. Nie spodziewałam się, że cokolwiek mi powie, ale przecież nie byłabym sobą, gdybym go nie zapytała.
- Doszły mnie słuchy o prezencie od lady rodziny. Fortepian na pewno będzie mi służyć - dodałam.
Nie wiedziałam jeszcze gdzie go postawię, pragnęłabym bardzo, aby znalazł swoje miejsce w salonie, ale musiałam to jeszcze skonsultować. Na pewno będzie ku temu okazja. Póki co musiałam ich stąd zabrać. Nie powinni przebywać dłużej w swoim towarzystwie, ani teraz, ani dzisiejszego wieczoru. Kto wie, kto ich już wspólnie dostrzegł i ile czasu w ogóle tak razem spędzili. Na pewno wystarczająco długo, aby zaczęto się o nich martwić.
- Cieszę się, że zająłeś się lady Lestrange, Morgoth, ale powinniśmy już wracać do środka. Ciebie to się również tyczy, kuzynie, słyszałam, że twoja matka również się niepokoi - dodałam.
Chociaż chciałam pobyć trochę sama i postać na świeżym powietrzu, po oddychać spokojnie i uspokoić duszę, to teraz właśnie uniosłam delikatnie swoją śnieżnobiałą suknię ku górze i postawiłam krok na wyższym stopniu schodów. Miałam nadzieję, że obejdzie się bez zbędnych problemów i zaraz oboje wrócimy do środka. A wtedy powiemy komu trzeba, że lady Lestrange odpoczywała na zewnątrz, a ja wraz z kuzynem ją znaleźliśmy, kiedy stała tak bardzo zamyślona i nawet nie zauważyła gdy bardzo zmarzła i poprosiliśmy, aby weszła do środka. Dokładnie tak. Idealnie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Był taki okres we wcześniejszych latrach jej życia, w którym sądziła, że wolałaby być chłopcem. Nie dla tego, że płeć męska miała w społeczeństwie uprzywilejowaną pozycję, ale dlatego, bo może wtedy jej ojciec poświęcałby jej więcej uwagi, zainteresowałby się nią i nawiązał więź tak dziecku niezbędną. Zajęty żałobą po żonie i prowadzeniem stylu życia artysty zafascynowanego czarną magią, córkę zostawił pod opieką własnych rodziców i nie dawał się jej poznać, nie tak naprawdę. Dlatego gdyby Marine poznała kiedyś historię Morgotha, na pewno zazdrościłaby mu ojca, który już od jego młodych lat wpajał najważniejsze wartości i dawał przykład swoją osobą. Wymaganie od panny Lestrange posłuszeństwa i bycia wzorowym w wielu dziedzinach było hipokryzją w momencie, gdy samemu zabawiało się z pówilami na francuskiej riwierze.
Niestety, nie było czasu na takie zwierzenia; czas płynął nieubłaganie, a wszystkie gesty i niewypowiedziane słowa wskazywały na to, że ich wspólna chwila dobiegała końca. Bransoletka schowana w kieszeni marynarki miała nie tylko przełożyć ciężar decyzji odnośnie wspólnej przyszłości na barki nieznajomego, ale była także pewnego rodzaju przypomnieniem i symbolem w równym stopniu dla niego, jak i dla niej. Marine miała nadzieję, że jeśli nie zdecyduje się jej wyrzucić od razu, być może wspomnienia karzą mu skierować swoje myśli ku wspólnym przygodom w sennych krainach, w efekcie prowadząc do próby kontaktu. A tego Lestrange pragnęła z naprawdę wielu powodów.
Patrzyła mu w oczy, chłonąc każdy moment upływającej sytuacji, próbując zapamiętać jego spojrzenie tak dobrze, by nie mylić go później z tym spoza jawy. Chciała uśmiechnąć się lekko, ale nie potrafiła, porażona ostatecznością chwili i falami świadomości, które boleśnie przypominały jej, że to już koniec. Że zaraz odwrócą się od siebie i rozejdą, że to wszystko zostanie przerwane i nadejdą wyrzuty sumienia, powodowane niewłaściwym, drwiącym z etykiety zachowaniem. Lecz zanim któreś z nich zdołało poczynić jakikolwiek gest, rozległ się stukot obcasów. A może kroki brzmiały już wcześniej, a Marine po prostu nie chciała ich słyszeć?
Instynktownie odwróciła głowę, a pomimo braku dobrego oświetlenia nie mogłaby pomylić lady Yaxley z nikim innym. Piękna półwila, panna młoda, świeżo poślubiona żona, gwiazda wieczoru. To był jej dzień, jej wieczór, przerwany przez coś tak trywialnego, jak natknięcie się na dwoje nieznajomych sobie ludzi. Choć wraz twarzy Rosalie wskazywał na to, że doskonale wiedziała, co pomyślałby sobie każdy, kto teraz by się tu pojawił. Czy ona także miała podobną opinię o scenie, którą zastała? Co robiła sama na ogrodowych schodach, czyżby także miała ochotę oczyścić umysł, jak Marine jeszcze kilkanaście minut temu?
- Lady Yaxley – brunetka dygnęła lekko, a jej nienaganne maniery przebudziły się z długiego, zimowego snu, mimo iż początkowo mogła brzmieć na zmieszaną – Dziękuję za tę informację. Doprawdy nie zorientowałam się, że minęło już tak dużo czasu, odkąd ostatnio go widziałam. Niezwłocznie udam się do środka.
Czuła się tak, jakby przyłapano ją na czymś zakazanym i rzeczywiście, dla postronnych wszystko mogło na to wskazywać. Na moment zawahała się, nie wiedząc, czy powinna poczynić jakieś wytłumaczenie, czy też milczeć i oddać sprawy w ręce kuzyna panny młodej.
Morgoth Yaxley.
Poznanie jego personaliów zbiegło się w czasie z kubłem zimnej wody, jakim było ocknięcie się z pełnej napięcia sceny na ogrodowych schodach. Przerwała kontakt wzrokowy i przez jakiś czas wstydziła się spojrzeć na niego ponownie, jakby na nowo odarto ich ze wszystkiego i postawiono przed sobą, nagich i bezbronnych. Wiedzieli już, kim byli, znali swoje nazwiska. Brutalny powrót do rzeczywistości nie umilał uzyskania tego rąbka informacji, lecz Marine nie miała Rosalie za złe tego, że podeszła do nich i przerwała schadzkę. Tam, gdzie pojawia się tajemnica, czai się podejrzenie – taką mądrość usłyszała od pewnego profesora i natychmiast dopasowała do zbiegu okoliczności, prowadzącego do pojawienia się tu półwili.
Jak długo tak naprawdę ich nie było? Czy ktoś poza nią widział, że rozmawiają ze sobą w ten sposób?
Ciepły ton, jakim piękność zwracała się do swojego kuzyna, nie umknął pannie Lestrange. Miała nadzieję, że przez wzgląd na tę wyczuwalną sympatię, wieść o ich niewerbalnej rozmowie postanie między ich trojgiem.
- Mam nadzieję, że muzyka umili lady pierwsze miesiące w nowej roli żony. To ona, po milczeniu, najlepiej wyraża to, co niewyrażalne – dwuznaczność swojej wypowiedzi usiłowała przykryć lekkim uśmiechem, jaki wreszcie udało jej się przywołać na bladą twarz.
Była pewna, że zrozumiał, lecz jeszcze przez chwilę nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Zamiast tego patrzyła na stojącą przed sobą Rosalie i chłonęła jej słowa, w mig rozumiejąc, jakiej wersji ma się trzymać po powrocie do sali balowej. Lady Yaxley ratowała jej reputację, a choć odwdzięczenie się będzie trudne, z pewnością kiedyś nastąpi dla niego okazja.
A gdy wszystko już zostało między kobietami powiedziane, nadszedł czas zwrotu marynarki. Marine nie bez ukłucia w sercu zdjęła ją z siebie subtelnym ruchem i spoglądając wreszcie na jej właściciela, podarowała mu jego własność. Choć niewątpliwie zapoznał się już z jej wdzięcznym spojrzeniem, tym razem wypadało powiedzieć coś więcej.
- Dziękuję za ten gest, lordzie Yaxley. Życzę wam obojgu dobrej nocy – bransoletka schowana w kieszeni odzienia zmieniła właściciela, a pannie Lestrange nie było z tego powodu nawet żal.
Dygnęła dystyngowanie i postąpiła krok do tyłu, by w końcu odwrócić się i skierować w stronę wejścia do pałacu.
Kilka kroków później wypuściła powietrze, a wraz z nim tylko część ciężaru, jaki wciąż leżał jej na sercu i w umyśle. Jej priorytetem było odnalezienie ojca i uproszenie go o powrót do domu. Nie gwałtowny, nie szybki; musiała przecież pokazać się jeszcze w tłumie i swoją postawą zapewnić wszystkich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ona sama bawi się znakomicie.
Przedstawienie musiało trwać, choćby w środku trawił ją nieopisany żal.
| zt
Niestety, nie było czasu na takie zwierzenia; czas płynął nieubłaganie, a wszystkie gesty i niewypowiedziane słowa wskazywały na to, że ich wspólna chwila dobiegała końca. Bransoletka schowana w kieszeni marynarki miała nie tylko przełożyć ciężar decyzji odnośnie wspólnej przyszłości na barki nieznajomego, ale była także pewnego rodzaju przypomnieniem i symbolem w równym stopniu dla niego, jak i dla niej. Marine miała nadzieję, że jeśli nie zdecyduje się jej wyrzucić od razu, być może wspomnienia karzą mu skierować swoje myśli ku wspólnym przygodom w sennych krainach, w efekcie prowadząc do próby kontaktu. A tego Lestrange pragnęła z naprawdę wielu powodów.
Patrzyła mu w oczy, chłonąc każdy moment upływającej sytuacji, próbując zapamiętać jego spojrzenie tak dobrze, by nie mylić go później z tym spoza jawy. Chciała uśmiechnąć się lekko, ale nie potrafiła, porażona ostatecznością chwili i falami świadomości, które boleśnie przypominały jej, że to już koniec. Że zaraz odwrócą się od siebie i rozejdą, że to wszystko zostanie przerwane i nadejdą wyrzuty sumienia, powodowane niewłaściwym, drwiącym z etykiety zachowaniem. Lecz zanim któreś z nich zdołało poczynić jakikolwiek gest, rozległ się stukot obcasów. A może kroki brzmiały już wcześniej, a Marine po prostu nie chciała ich słyszeć?
Instynktownie odwróciła głowę, a pomimo braku dobrego oświetlenia nie mogłaby pomylić lady Yaxley z nikim innym. Piękna półwila, panna młoda, świeżo poślubiona żona, gwiazda wieczoru. To był jej dzień, jej wieczór, przerwany przez coś tak trywialnego, jak natknięcie się na dwoje nieznajomych sobie ludzi. Choć wraz twarzy Rosalie wskazywał na to, że doskonale wiedziała, co pomyślałby sobie każdy, kto teraz by się tu pojawił. Czy ona także miała podobną opinię o scenie, którą zastała? Co robiła sama na ogrodowych schodach, czyżby także miała ochotę oczyścić umysł, jak Marine jeszcze kilkanaście minut temu?
- Lady Yaxley – brunetka dygnęła lekko, a jej nienaganne maniery przebudziły się z długiego, zimowego snu, mimo iż początkowo mogła brzmieć na zmieszaną – Dziękuję za tę informację. Doprawdy nie zorientowałam się, że minęło już tak dużo czasu, odkąd ostatnio go widziałam. Niezwłocznie udam się do środka.
Czuła się tak, jakby przyłapano ją na czymś zakazanym i rzeczywiście, dla postronnych wszystko mogło na to wskazywać. Na moment zawahała się, nie wiedząc, czy powinna poczynić jakieś wytłumaczenie, czy też milczeć i oddać sprawy w ręce kuzyna panny młodej.
Morgoth Yaxley.
Poznanie jego personaliów zbiegło się w czasie z kubłem zimnej wody, jakim było ocknięcie się z pełnej napięcia sceny na ogrodowych schodach. Przerwała kontakt wzrokowy i przez jakiś czas wstydziła się spojrzeć na niego ponownie, jakby na nowo odarto ich ze wszystkiego i postawiono przed sobą, nagich i bezbronnych. Wiedzieli już, kim byli, znali swoje nazwiska. Brutalny powrót do rzeczywistości nie umilał uzyskania tego rąbka informacji, lecz Marine nie miała Rosalie za złe tego, że podeszła do nich i przerwała schadzkę. Tam, gdzie pojawia się tajemnica, czai się podejrzenie – taką mądrość usłyszała od pewnego profesora i natychmiast dopasowała do zbiegu okoliczności, prowadzącego do pojawienia się tu półwili.
Jak długo tak naprawdę ich nie było? Czy ktoś poza nią widział, że rozmawiają ze sobą w ten sposób?
Ciepły ton, jakim piękność zwracała się do swojego kuzyna, nie umknął pannie Lestrange. Miała nadzieję, że przez wzgląd na tę wyczuwalną sympatię, wieść o ich niewerbalnej rozmowie postanie między ich trojgiem.
- Mam nadzieję, że muzyka umili lady pierwsze miesiące w nowej roli żony. To ona, po milczeniu, najlepiej wyraża to, co niewyrażalne – dwuznaczność swojej wypowiedzi usiłowała przykryć lekkim uśmiechem, jaki wreszcie udało jej się przywołać na bladą twarz.
Była pewna, że zrozumiał, lecz jeszcze przez chwilę nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Zamiast tego patrzyła na stojącą przed sobą Rosalie i chłonęła jej słowa, w mig rozumiejąc, jakiej wersji ma się trzymać po powrocie do sali balowej. Lady Yaxley ratowała jej reputację, a choć odwdzięczenie się będzie trudne, z pewnością kiedyś nastąpi dla niego okazja.
A gdy wszystko już zostało między kobietami powiedziane, nadszedł czas zwrotu marynarki. Marine nie bez ukłucia w sercu zdjęła ją z siebie subtelnym ruchem i spoglądając wreszcie na jej właściciela, podarowała mu jego własność. Choć niewątpliwie zapoznał się już z jej wdzięcznym spojrzeniem, tym razem wypadało powiedzieć coś więcej.
- Dziękuję za ten gest, lordzie Yaxley. Życzę wam obojgu dobrej nocy – bransoletka schowana w kieszeni odzienia zmieniła właściciela, a pannie Lestrange nie było z tego powodu nawet żal.
Dygnęła dystyngowanie i postąpiła krok do tyłu, by w końcu odwrócić się i skierować w stronę wejścia do pałacu.
Kilka kroków później wypuściła powietrze, a wraz z nim tylko część ciężaru, jaki wciąż leżał jej na sercu i w umyśle. Jej priorytetem było odnalezienie ojca i uproszenie go o powrót do domu. Nie gwałtowny, nie szybki; musiała przecież pokazać się jeszcze w tłumie i swoją postawą zapewnić wszystkich, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ona sama bawi się znakomicie.
Przedstawienie musiało trwać, choćby w środku trawił ją nieopisany żal.
| zt
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy nie kwestionował swojej pozycji czy relacji z ojcem. Daleko było mu do lorda Yaxleya i wiedział, że ciężko byłoby mu dorównać. Morgoth nie sądził nawet, by kiedykolwiek mógł mu dorównać. Jako osoba będąca niedoścignionym autorytetem, postacią niemal niezniszczalną i twardo sięgająca do swoich celów był w oczach swojego syna osobowością praktycznie mityczną. Nie miał za złe surowości swojego ojca podczas wychowywania, bo wiedział, że robił to wszystko, by ulepszyć potomka. By stał się jeszcze lepszy niż był i by w przyszłości rozumiał, dlaczego to postępowanie było tak ważne. Nie mając za przewodnika tak silnego męskiego wzorca, opiekun smoków być może zupełnie inaczej podchodziłby do niektórych spraw i nie wykorzystywał talentu, predyspozycji, znajomości, pozycji do postawionych przez siebie zadań. Jako syn, jako szlachcic nie mógł lepiej trafić, a jego wpatrzenie się w ojcowskie postępowanie było niemal ślepe, chociaż nie brakowało między nimi konfliktów, których skutki trwały po dzień bieżący. Te spory jednak jedynie ich scaliły, zarysowały charaktery, ich własne spojrzenie na temat relacji między nimi. Morgoth nie chciał, by Leon patrzył na niego i widział chłopca, którym był jeszcze kilka miesięcy temu, a gotowego do rodzinnych powinności mężczyznę. Obaj wszak doskonale zdawali sobie sprawę, że czas na błędy już dawno się skończył, a oni musieli być silni, by przetrwać. Jedno słabe ogniwo i łańcuch pęka.
Jeszcze nie wiedział o małym podstępie stojącej przed nim dziewczyny, która z umyślną rozwagą pozostawiła po sobie materialny dowód swoich poczynań. Musiała zdawać sobie sprawę z późniejszych kroków podjętych przez jego osobę w celu wyjaśnienia sytuacji, a jednak z premedytacją się temu poddała, ryzykując przy okazji podjęcie przez niego decyzji. Balansowała między własnym obrazem w jego oczach, a chęcią sprawdzenia tego, gdzie leżała granica. O ocenie tych nieświadomych jeszcze zmagań miała wkrótce się przekonać, jednak przez ten moment musiała pozostać w dzikiej niepewności, którą Morgoth bezwiednie ją obłożył. Nie wiedział, dlaczego tak było, czy ze względu na wspólną znajomość, czy aurę tego spotkania, jednak dostrzeganie jej emocji przychodziło mu niezwykle łatwo. A może było to spowodowane odbiciem lustrzanym jego własnych? Spłoszone, zamartwiające się spojrzenie wraz z delikatnie drgającymi kącikami ust były jasnym dowodem na to, że pragnęła coś jeszcze powiedzieć, by nie pozwolić na zakończenie zawieszenia na pałacowych schodach. Czy było to tylko chwilowe, czy odczytywanie jej myśli miało mu przychodzić również i później z taką łatwością? Bez względu na oczekiwania, która mu postawiła, on jednak już podjął decyzję. Jednak nim zdołał się odezwać, pewien dźwięk przykuł jego uwagę. Podniósł spojrzenie, gdy usłyszał stukot butów, a przy okazji rozpoznał znajomy chód. Gdy dostrzegł sylwetkę kuzynki na szczycie schodów, uniósł delikatnie prawy kącik ust, zdając sobie sprawę, że był z niej niesamowicie dumny. Wszystko czego się obawiało, miało odejść wraz z tym wieczorem, by zastąpić to spokojem i pewną dozą nowej dojrzałości. Jako osoba, z którą nie zawsze jednoczyła go sympatia, mógł ze szczerością przyznać, że metamorfoza, którą przeżyła jego kuzynka, uniosła ją do poziomu godnej reprezentantki ich nazwiska i wiedział, że nigdy nie spotka się z zawodem z jej strony. Odetchnął w jej towarzystwie. Ratowała go w ten dość brutalny, ale wciąż wysublimowany sposób, który cała trójka w lot pojęła. Nić porozumienia, która łączyła go z Rosalie była szczególna, a w ostatnim czasie, nie bacząc na jego wycofanie, być może nawet wzmocniła. Pomimo różnych rodziców, dawnych konfliktów i nieporozumień trwali przy sobie jak brat i siostra odnajdując się w ciężkich czasach. Nie odpowiedział na jej słowa, które były przesycone podprogową treścią i być może, gdyby miał do czynienia z kimkolwiek innym, odczytałby ją za przyganę. Nazwisko szlachcianki, z którą wciąż trwał nie uszło jego uwadze, a wręcz zaciekawiło z tego prostego względu, że ich imiona były jak na razie rzeczą błahą. Praktycznie niepotrzebną. Zauważył również krótkie spojrzenie swojej kuzynki, które mu rzuciła między słowami. Wciąż wytrwale milczał, pozwalając, by to panna młoda przejęła inicjatywę nad całym zajściem, kierując nim według własnego uznania. Mam nadzieję, że muzyka umili lady pierwsze miesiące w nowej roli żony. To ona, po milczeniu, najlepiej wyraża to, co niewyrażalne. Wiedział, że nawet Rosalie zrozumiała drugie dno wypowiedzi młodej lady Lestrange. Znała go i zdawała sobie sprawę, że jej kuzyn nie był człowiekiem rozmownym, a jeśli kiedykolwiek rozwlekał się nad jakimś tematem, ten czas już dawno przeminął, pozostawiając jedynie dziwne, nieco teraz nierealne wspomnienie. Później już pozostało mu jedynie odebrać swoją własność i uświadomić sobie, że zaskakujący akt tamtego wieczoru właśnie dobiegł końca.
- Lady Lestrange - powiedział głęboko i wolno w typowym dla siebie wyrazie, by odprowadzić spojrzeniem młodą dziewczynę, która niewątpliwie miała zastanawiać go jeszcze jakiś czas. Gdy w końcu zniknęła w ciepłym i głośnym wnętrzu Yaxley's Hall, zrównał się z Rosalie, by dostrzec jej spojrzenie, ale odpowiedział jedynie wymownym milczeniem. Z tego wszystkiego nie zauważył, że wciąż miał rozwiązaną muchę.
Jeszcze nie wiedział o małym podstępie stojącej przed nim dziewczyny, która z umyślną rozwagą pozostawiła po sobie materialny dowód swoich poczynań. Musiała zdawać sobie sprawę z późniejszych kroków podjętych przez jego osobę w celu wyjaśnienia sytuacji, a jednak z premedytacją się temu poddała, ryzykując przy okazji podjęcie przez niego decyzji. Balansowała między własnym obrazem w jego oczach, a chęcią sprawdzenia tego, gdzie leżała granica. O ocenie tych nieświadomych jeszcze zmagań miała wkrótce się przekonać, jednak przez ten moment musiała pozostać w dzikiej niepewności, którą Morgoth bezwiednie ją obłożył. Nie wiedział, dlaczego tak było, czy ze względu na wspólną znajomość, czy aurę tego spotkania, jednak dostrzeganie jej emocji przychodziło mu niezwykle łatwo. A może było to spowodowane odbiciem lustrzanym jego własnych? Spłoszone, zamartwiające się spojrzenie wraz z delikatnie drgającymi kącikami ust były jasnym dowodem na to, że pragnęła coś jeszcze powiedzieć, by nie pozwolić na zakończenie zawieszenia na pałacowych schodach. Czy było to tylko chwilowe, czy odczytywanie jej myśli miało mu przychodzić również i później z taką łatwością? Bez względu na oczekiwania, która mu postawiła, on jednak już podjął decyzję. Jednak nim zdołał się odezwać, pewien dźwięk przykuł jego uwagę. Podniósł spojrzenie, gdy usłyszał stukot butów, a przy okazji rozpoznał znajomy chód. Gdy dostrzegł sylwetkę kuzynki na szczycie schodów, uniósł delikatnie prawy kącik ust, zdając sobie sprawę, że był z niej niesamowicie dumny. Wszystko czego się obawiało, miało odejść wraz z tym wieczorem, by zastąpić to spokojem i pewną dozą nowej dojrzałości. Jako osoba, z którą nie zawsze jednoczyła go sympatia, mógł ze szczerością przyznać, że metamorfoza, którą przeżyła jego kuzynka, uniosła ją do poziomu godnej reprezentantki ich nazwiska i wiedział, że nigdy nie spotka się z zawodem z jej strony. Odetchnął w jej towarzystwie. Ratowała go w ten dość brutalny, ale wciąż wysublimowany sposób, który cała trójka w lot pojęła. Nić porozumienia, która łączyła go z Rosalie była szczególna, a w ostatnim czasie, nie bacząc na jego wycofanie, być może nawet wzmocniła. Pomimo różnych rodziców, dawnych konfliktów i nieporozumień trwali przy sobie jak brat i siostra odnajdując się w ciężkich czasach. Nie odpowiedział na jej słowa, które były przesycone podprogową treścią i być może, gdyby miał do czynienia z kimkolwiek innym, odczytałby ją za przyganę. Nazwisko szlachcianki, z którą wciąż trwał nie uszło jego uwadze, a wręcz zaciekawiło z tego prostego względu, że ich imiona były jak na razie rzeczą błahą. Praktycznie niepotrzebną. Zauważył również krótkie spojrzenie swojej kuzynki, które mu rzuciła między słowami. Wciąż wytrwale milczał, pozwalając, by to panna młoda przejęła inicjatywę nad całym zajściem, kierując nim według własnego uznania. Mam nadzieję, że muzyka umili lady pierwsze miesiące w nowej roli żony. To ona, po milczeniu, najlepiej wyraża to, co niewyrażalne. Wiedział, że nawet Rosalie zrozumiała drugie dno wypowiedzi młodej lady Lestrange. Znała go i zdawała sobie sprawę, że jej kuzyn nie był człowiekiem rozmownym, a jeśli kiedykolwiek rozwlekał się nad jakimś tematem, ten czas już dawno przeminął, pozostawiając jedynie dziwne, nieco teraz nierealne wspomnienie. Później już pozostało mu jedynie odebrać swoją własność i uświadomić sobie, że zaskakujący akt tamtego wieczoru właśnie dobiegł końca.
- Lady Lestrange - powiedział głęboko i wolno w typowym dla siebie wyrazie, by odprowadzić spojrzeniem młodą dziewczynę, która niewątpliwie miała zastanawiać go jeszcze jakiś czas. Gdy w końcu zniknęła w ciepłym i głośnym wnętrzu Yaxley's Hall, zrównał się z Rosalie, by dostrzec jej spojrzenie, ale odpowiedział jedynie wymownym milczeniem. Z tego wszystkiego nie zauważył, że wciąż miał rozwiązaną muchę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiech nie schodził z mojej twarzy. Wszystko szło tak jak zamierzałam i przeczuwałam, że robię im ogromną przysługę. Nie tylko dlatego, że ratuję ich reputację (i miałam ogromną nadzieję, że tak właśnie było i nikt mnie nie uprzedził i nie roznosi teraz po sali okropnych plotek), ale też dlatego, że posiadając szósty zmysł, miałam wrażenie, że coś się święci i los nie sprowadził mnie tutaj przez przypadek. Znałam swojego kuzyna, a zmieszany głos lady Lestrange był aż nad wyraz słyszalny. Z całą swoją mocą udawałam jednak, że absolutnie niczego nie dosłyszałam, niczego nie widziałam i nic nie chodzi mi po głowie. Absolutnie. A jednak patrząc to na lady to na kuzyna miałam ochotę uśmiechać się jeszcze szerzej i jedynie powinność zachowania dobrych manier powstrzymała mnie przed nieodpowiednim zachowaniem. Tak jak lady Lestrange starała się w tej sytuacji wyjść z twarzą, tak i ja próbowałam jej w tym pomóc. A kobieta odpowiednio reagowała na moje głowa i w mig podchwyciła wersję jaką miała przyjąć. Bystra panienka, nie ma co ukrywać. Zachwycała urodą, jak każda lady Lestrange, chociaż mogła sprawiać wrażenie jeszcze podlotka, tak byłam pewna, że nie będzie potrzebowała zbyt długiego okresu czasu, aby pokazać się nam jako prawdziwa lady.
- Ależ nie ma za co dziękować - odpowiedziałam na jej słowa uprzejmie. - Proszę pozdrowić ode mnie ojca.
Cieszyło mnie, że niedługo pojawi się na sali. Następnym razem nie powinna znikać na tak długo, bo jako debiutantka jest zdecydowanie bardziej obserwowana od innych panien i musi uważać na to co robi i jak robi. Wszystkiego nauczy się z czasem, ale wolałam, aby nie na własnych błędach. O wiele lepiej uczy się przy pomocy kogoś przyjaznego - w tym wypadku padło na mnie. Zerknęłam na Morgoth’a a jego milczenie nie było niczym nadzwyczajnym. Byłam do tego niemalże przyzwyczajona i w sumie zdziwiłabym się, gdyby się odezwał. Zastanawiało mnie dlaczego nie odprawił panienki Lestrange od razu, może o czymś rozmawiali? Chociaż na pewno nie była to zbyt intensywna rozmowa. Na tą myśl uśmiechnęłam się jeszcze mocniej nie spuszczając z niego wzroku. Trwało to jednak ledwie chwilę, kiedy ponownie zwróciłam się do młodej dziewczyny.
- Ma lady rację, nie wiem czy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo - dodałam jeszcze.
Jeśli chciała przekazać tymi słowami wiadomość dla mojego kuzyna, to nieświadomie sprawiła, że i ja ją odczytałam. Błysk w oku na pewno był zauważalny i byłam pewna, że mój kuzyn go dostrzeże. Ale tylko i wyłącznie w momencie, gdy odwróci wzrok od lady Lestrange i spojrzy na mnie. Ja za to obserwowałam ich uważnie, gdy Marine zsuwała ze swoich ramion marynarkę, gdy oddawała mu ją, a Morgoth pożegnał ją dwoma krótkimi słowami. Kiwnęłam Marine głową na pożegnanie i również odprowadziłam ją swoim wzrokiem. Nie zauważyłam nawet, kiedy mój kuzyn zrównał się ze mną. Spojrzałam na niego ponownie i westchnęłam, delikatnie kręcąc przy tym głową. Zbliżyłam się i uniosłam dłonie. Nie bacząc na jego zdziwienie i ewentualne protesty zabrałam się do poprawienia jego wyglądu. Nie mogliśmy wrócić na salę i pozwolić, aby pojawił się tam z rozwiązaną muchą. Jej oba końce zwisały luźno na jego klatce piersiowej. Mógłby zastanawiać się skąd wiem jak zajmować się takimi rzeczami, ale przygotowując się do małżeństwa miałam na tyle wysokie ambicje, aby zadbać nawet o tak błahą kwestię.
- To było nieodpowiednie - stwierdziłam i to było moje pierwsze i ostatnie odniesienie do tego, że przyłapałam ich na samotnym przebywaniu razem. - Lady Lestrange dopiero skończyła Hogwart i można powiedzieć, że dzisiaj miała swój debiut na salonach. W sumie to jest mi całkiem miło, że właśnie na moim ślubie. Całkiem ładna, prawda? Tak lepiej.
Ostatnimi ruchami poprawiłam zawiązaną muchę i odważyłam się na to, aby spojrzeć mu w oczy. Nie pytałam, bo i tak nie uzyskałabym odpowiedzi. Ostatnio wszystko o co go pytałam pozostawiane było bez udzielenia mi jakiejkolwiek informacji i chyba powoli się do tego przyzwyczajałam. Nie żeby było to dla mnie miłe, tym bardziej, że zawsze byłam bardzo ciekawska, niemalże wścibska, lubiłam wiedzieć co się u innych dzieje. Ale gdy to Morgoth ograniczał mi wiedzy, to nie odważyłam się protestować. Tym bardziej, że był to już n-ty raz i mój opór na nic by się zdał. Ale wzroku nie spuszczałam i skoro wiedziałam, że odpowiedzi nie uzyskam słownie, tak może uda mi się wyczytać coś z jego oczu?
- Ależ nie ma za co dziękować - odpowiedziałam na jej słowa uprzejmie. - Proszę pozdrowić ode mnie ojca.
Cieszyło mnie, że niedługo pojawi się na sali. Następnym razem nie powinna znikać na tak długo, bo jako debiutantka jest zdecydowanie bardziej obserwowana od innych panien i musi uważać na to co robi i jak robi. Wszystkiego nauczy się z czasem, ale wolałam, aby nie na własnych błędach. O wiele lepiej uczy się przy pomocy kogoś przyjaznego - w tym wypadku padło na mnie. Zerknęłam na Morgoth’a a jego milczenie nie było niczym nadzwyczajnym. Byłam do tego niemalże przyzwyczajona i w sumie zdziwiłabym się, gdyby się odezwał. Zastanawiało mnie dlaczego nie odprawił panienki Lestrange od razu, może o czymś rozmawiali? Chociaż na pewno nie była to zbyt intensywna rozmowa. Na tą myśl uśmiechnęłam się jeszcze mocniej nie spuszczając z niego wzroku. Trwało to jednak ledwie chwilę, kiedy ponownie zwróciłam się do młodej dziewczyny.
- Ma lady rację, nie wiem czy zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo - dodałam jeszcze.
Jeśli chciała przekazać tymi słowami wiadomość dla mojego kuzyna, to nieświadomie sprawiła, że i ja ją odczytałam. Błysk w oku na pewno był zauważalny i byłam pewna, że mój kuzyn go dostrzeże. Ale tylko i wyłącznie w momencie, gdy odwróci wzrok od lady Lestrange i spojrzy na mnie. Ja za to obserwowałam ich uważnie, gdy Marine zsuwała ze swoich ramion marynarkę, gdy oddawała mu ją, a Morgoth pożegnał ją dwoma krótkimi słowami. Kiwnęłam Marine głową na pożegnanie i również odprowadziłam ją swoim wzrokiem. Nie zauważyłam nawet, kiedy mój kuzyn zrównał się ze mną. Spojrzałam na niego ponownie i westchnęłam, delikatnie kręcąc przy tym głową. Zbliżyłam się i uniosłam dłonie. Nie bacząc na jego zdziwienie i ewentualne protesty zabrałam się do poprawienia jego wyglądu. Nie mogliśmy wrócić na salę i pozwolić, aby pojawił się tam z rozwiązaną muchą. Jej oba końce zwisały luźno na jego klatce piersiowej. Mógłby zastanawiać się skąd wiem jak zajmować się takimi rzeczami, ale przygotowując się do małżeństwa miałam na tyle wysokie ambicje, aby zadbać nawet o tak błahą kwestię.
- To było nieodpowiednie - stwierdziłam i to było moje pierwsze i ostatnie odniesienie do tego, że przyłapałam ich na samotnym przebywaniu razem. - Lady Lestrange dopiero skończyła Hogwart i można powiedzieć, że dzisiaj miała swój debiut na salonach. W sumie to jest mi całkiem miło, że właśnie na moim ślubie. Całkiem ładna, prawda? Tak lepiej.
Ostatnimi ruchami poprawiłam zawiązaną muchę i odważyłam się na to, aby spojrzeć mu w oczy. Nie pytałam, bo i tak nie uzyskałabym odpowiedzi. Ostatnio wszystko o co go pytałam pozostawiane było bez udzielenia mi jakiejkolwiek informacji i chyba powoli się do tego przyzwyczajałam. Nie żeby było to dla mnie miłe, tym bardziej, że zawsze byłam bardzo ciekawska, niemalże wścibska, lubiłam wiedzieć co się u innych dzieje. Ale gdy to Morgoth ograniczał mi wiedzy, to nie odważyłam się protestować. Tym bardziej, że był to już n-ty raz i mój opór na nic by się zdał. Ale wzroku nie spuszczałam i skoro wiedziałam, że odpowiedzi nie uzyskam słownie, tak może uda mi się wyczytać coś z jego oczu?
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Znał swoją kuzynkę i wiedział, że nie miała zamiaru zostawiać tego bez chociażby słowa od siebie czy wyrazistego spojrzenia, które kryło się za błyszczącym blaskiem panny młodej i gwiazdy wieczornej. Przez ostatnie miesiące nauczyli się o sobie więcej niż przez całe życie, które pomimo, że było przeżyte wspólnie, tak naprawdę nie wiązało się z żadnych poważniejszym związkiem z ich stron. Morgoth traktował Rosalie niezwykle chłodno, stawiając jej wysokie progi, ona jednak z czasem to zrozumiała i zaczęła szanować jego zdanie. Nie przez pryzmat grymaszącego brata, ale dojrzałego mężczyzny i człowieka dbającego o dobro wszystkich Yaxleyów. Nie mógł zaprzeczyć, że niemalże bliźniacza krew płynąca w żyłach blondynki zmieniła się. Wcześniejsze dziecko, które lubiło grymasić, stało się kobietą, która ratowała go samego przed błędami i patrzyła z wyrozumiałością, chęcią pomocy. Dorosła, choć wciąż pozostawała jego Rosalie, którą dzieliło od niego jedynie kilka dni. W pewnym sensie było im pisane, by w końcu stanąć się dla siebie bratem i siostrą, którzy może niekoniecznie mówili sobie o wszystkim, jednak dbali o szczęście i dobro drugiego. Morgoth dostrzegał podobną łagodność w niej, którą charakteryzowała się jego matka i cieszył się, że Rosalie nie miała opuszczać Yaxley's Hall. Pewna jego część, która nie chciała się uzewnętrznić, miałaby za nią tęsknić, gdyby zniknęła mu z pola widzenia. Wiedział jednak że nie musiał tego mówić na głos, by dziewczyna doskonale o tym wiedziała. Miała dodatkową intuicję, która rozwijała się z każdym dniem, a lady Yaxley przekraczała próg dorosłości nie tylko jako żona, ale również i kobieta. Miała zacząć stawiać kroki w nowym świecie, zapominając o smutku i troskach związanych z doborem odpowiedniego męża. Wybór Cynerica był oczywisty i cieszył się, że ojciec poparł to małżeństwo, pozwalając spokrewnionym duszom połączyć się na zawsze. Oczywiście, że spytał go co o tym sądzi, jednak Morgoth nie miał wątpliwości. Kto znając dwójkę młodych szlachciców miałby je? Ich ślub był ukazaniem wewnętrznej siły rodu, jednak zapowiedzi nadchodzących zmian. Nie bali się ryzykować i nie bali się porażek, które mogłyby się ciągnąć za Rosalie przez całe jej życie. Właściwy koniec historii jej tragicznych doznań z mężczyznami, ukazywał dążenie do celu bez względu na koszta. Dlatego wpatrywanie się w jej uśmiechniętą twarz niosło za sobą wiele satysfakcji - nie tylko jednak z umocnienia swojej pozycji jako czystokrwisty ród z konserwatystami poglądami, ale również z niepoddającej się młodej kobiety, która parła do przodu, nie dając się pochłonąć przeszłości.
Gdy już wspólnie z Rosie, odprowadzili spojrzeniem lady Lestrange, której obecność wciąż wywoływała w nim dziwne uczucia i dzwonienie w uszach, pozwolił jej by skupiła się na nim. Nie oczekiwał odmiennej reakcji i sam postąpiłby dokładnie tak samo, gdyby patrzył na wszystko przez pryzmat trzeźwego umysłu. Teraz pomimo braku dużej dawki alkoholu w jego żyłach, wcale nie myślał odpowiednio, pozwalając, by postać młodej dziewczyny zrzuciła go z piedestału i mocno przyparła do muru. Dłonie lady Yaxley zręcznie radziły sobie z wolno wiszącą muchą i nie zwracały uwagi na to, że zajmowały się dorosłym mężczyzną. Nieco nie spodziewał się tego gestu z jej strony, jednak spowodowane to było również przegapieniem niezwiązanej muchy, o której zapomniał. Było w tym zwyczajnym działaniu coś rozczulającego i ukazującego jak wiele zmieniło się między kuzynostwem. Już nie walczyli między sobą - ze skłóconej rodziny stali się bratem i siostrą nie obawiających się wytknąć własnych błędów czy poprawić kołnierzyk. Słysząc słowa blondynki, Morgoth zerknął na nią jedynie przez moment, by znów wyprostować się i pozwolić jej dokończyć dzieła. - Wiem - odparł jej jedynie, nie precyzując na którą z części wypowiedzi Rosalie zareagował. Być może tylko na jedną, być może na całość. Panna młoda mogła jedynie zgadywać i snuć domysły na ten temat. Zaraz jednak temat lady Lestrange uciekł gdzieś z jego myśli, gdy zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w ciągu tego wieczoru znalazł się z kuzynką w pojedynkę i poczuł potrzebę, która rozpaliła jego serce. - Rosalie... - zaczął, powstrzymując kuzynkę przed ponownym wejściem do środka i łapiąc ją za dłonie, które jeszcze przed chwilą zawiązywały mu muszkę. Również spojrzał jej w oczy, wiedząc, że duma, która go rozpierała nie mogła zostać pozostawiona sama sobie. Pozwolił również by pierwszy raz od dłuższego czasu szczery uśmiech wystąpił na jego twarzy. - Zaszczytem było życie obok ciebie.
Gdy już wspólnie z Rosie, odprowadzili spojrzeniem lady Lestrange, której obecność wciąż wywoływała w nim dziwne uczucia i dzwonienie w uszach, pozwolił jej by skupiła się na nim. Nie oczekiwał odmiennej reakcji i sam postąpiłby dokładnie tak samo, gdyby patrzył na wszystko przez pryzmat trzeźwego umysłu. Teraz pomimo braku dużej dawki alkoholu w jego żyłach, wcale nie myślał odpowiednio, pozwalając, by postać młodej dziewczyny zrzuciła go z piedestału i mocno przyparła do muru. Dłonie lady Yaxley zręcznie radziły sobie z wolno wiszącą muchą i nie zwracały uwagi na to, że zajmowały się dorosłym mężczyzną. Nieco nie spodziewał się tego gestu z jej strony, jednak spowodowane to było również przegapieniem niezwiązanej muchy, o której zapomniał. Było w tym zwyczajnym działaniu coś rozczulającego i ukazującego jak wiele zmieniło się między kuzynostwem. Już nie walczyli między sobą - ze skłóconej rodziny stali się bratem i siostrą nie obawiających się wytknąć własnych błędów czy poprawić kołnierzyk. Słysząc słowa blondynki, Morgoth zerknął na nią jedynie przez moment, by znów wyprostować się i pozwolić jej dokończyć dzieła. - Wiem - odparł jej jedynie, nie precyzując na którą z części wypowiedzi Rosalie zareagował. Być może tylko na jedną, być może na całość. Panna młoda mogła jedynie zgadywać i snuć domysły na ten temat. Zaraz jednak temat lady Lestrange uciekł gdzieś z jego myśli, gdy zdał sobie sprawę, że pierwszy raz w ciągu tego wieczoru znalazł się z kuzynką w pojedynkę i poczuł potrzebę, która rozpaliła jego serce. - Rosalie... - zaczął, powstrzymując kuzynkę przed ponownym wejściem do środka i łapiąc ją za dłonie, które jeszcze przed chwilą zawiązywały mu muszkę. Również spojrzał jej w oczy, wiedząc, że duma, która go rozpierała nie mogła zostać pozostawiona sama sobie. Pozwolił również by pierwszy raz od dłuższego czasu szczery uśmiech wystąpił na jego twarzy. - Zaszczytem było życie obok ciebie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrafiłam określić czym była więź nas łącząca. Która powstała już podczas naszych narodzin. Z góry przepisane było żyć nam obok siebie. W jednej rodzinie, na jednym terenie, w tym samym roku, tej samej szkole i tym samym domu. Zawsze obok siebie, a jednak kiedyś całkowicie osobno. I to osobno było całkowicie z mojej winy, byłam kiedyś taka głupia i nie bałam się teraz przyznać tego przed sobą. Gdy Morgoth próbował mnie jakoś okiełznać, zmusić do zmiany nastawienia, to ja go odtrącałam i nie potrafiłam zrozumieć dlaczego mi to robi. Straciłam go na swoje własne życzenie, a jednak wrócił do mnie, jednak pozwolił mi ponownie stanąć obok siebie i odbudować nasze relacje. To co działo się przez ostatnich kilka miesięcy sprawiło, że staliśmy się dla siebie naprawdę jak brat i siostra. Rozumieliśmy się bez słów, znaliśmy swoje potrzeby i pragnienia. Wystarczyło nam nasze towarzystwo, aby ukoić nerwy, odegrać złe myśli i podnieść się na duchu. Kto by pomyślał, że tak się stanie? Sama bym na to nie wpadła, a teraz nie wyobrażałam sobie życia bez kuzyna obok. Drżałam ze strachu, że kiedyś go stracę. To tak jakbym straciła brata, którego prawdziwie kochałam. Nic więc dziwnego, że dbałam o niego. Chciałam chronić tak, jak on kiedyś próbował chronić mnie. Przed złym słowem, przed błędami, nawet przed pojawieniem się publicznie z rozwiązaną muchą. Było między nami coś, co nic nie potrafiło zachwiać, przerwać, rozwalić. Mocna więź z łańcucha odpornego na wszystkie przeciwności losu i byłam bardzo z tego powodu bardzo wdzięczna. Tkwiąc tak obok siebie za każdym razem jeszcze bardziej wzmacnialiśmy to, co nas łączyło. Może nie wiedziałam jaki jest jego ulubiony kolor i nie zdawałam sobie sprawy z tego czy lubi posłodzić herbatę, ale potrafiłam stwierdzić kiedy cierpiało jego serce, a to chyba było najważniejsze.
Kąciki moich ust uniosły się lekko do góry na odpowiedź mężczyzny. Typowy Morgoth, niezwykle oszczędny w słowach, ale prawdziwa odpowiedź kryła się w jego spojrzeniu, w wyrazie jego twarzy i tonie głosu. W czymś nad czym nie mógł nigdy w stu procentach zapanować, nawet jeśli bardzo by chciał. I mógł oszukiwać się, że jest zgoła inaczej, ale ja wiedziałam swoje. Akurat intuicji mi nikt nie oszczędził, a ja wykorzystywałam ją z pełną jej mocą. Udawałam więc, że jego odpowiedź nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ostatni raz poprawiając muchę i już chciałam odejść, gdy usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam w stronę kuzyna. Moje dłonie zaraz znalazły się w jego dłoniach, znowu staliśmy na równi, a jego słowa całkowicie mnie zaskoczyły. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, w jaki sposób zareagować na jego słowa.
- Zaszczytem? - powtórzyłam, nawet nie ukrywając zdziwienia.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, przełożenie ze sposobu mówienia Morgoth’a na bardziej ludzki. Chwile zajęło mi nim odkryłam ukryty sens, który znajdował się w wypowiedzianych przez niego słowach. Ciepły uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy. Wyciągnęłam jedną dłoń z jego uścisku i uniosłam ją, aby sięgnąć do jego twarzy. Pogładziłam po włosach, zjechałam niżej na policzek i kciukiem przetarłam uniesiony kącik ust.
- Zaszczytem dla mnie, ty miałeś ze mną problemy od samego początku - zaśmiałam się cicho nie spuszczając wzroku z kuzyna. - Długo mi zajęło nim dorosłam, ale już wszystko zrozumiałam. Tak jak dzisiaj przepraszałam Cyneric’a, tak i ciebie powinnam. Zawsze i wszędzie, bo gdyby nie ty, to nie wiem co by dzisiaj ze mną było…
Pozwoliłam sobie na to szczere wyznanie. Chociaż już raz go przepraszałam, chociaż mi wybaczył, to ja ciągle czułam taką potrzebę. Miałam wobec Morgoth’a, w mojej opinii, ogromny dług wdzięczności, którego chyba nigdy nie uda mi się spłacić. Drugą dłoń także wysunęłam z uścisku, ją również przyłożyłam do swojego policzka i zważywszy na różnicę w wysokości, delikatnie pociągnęłam go w swoją stronę i zmusiłam do tego, aby się pochylił. Ustami musnęłam jego czoło, składając delikatny pocałunek.
- Jesteś dla mnie jak brat - szepnęłam. - Bliższy mi być nie możesz.
Spojrzałam mu w oczy. Nie musiał nic mówić. Doskonale wiedziałam co czuje i jego słowa nie były mi potrzebne. Wiedząc, że tym zachowaniem zakończyłam naszą rozmowę odwróciłam się bez słowa i ruszyłam po schodach na górę, aby zniknąć w drzwiach prowadzących do posiadłości. Nie odwracałam się, wiedziałam, że prędzej czy później Morgoth za mną ruszy. Może nie od razu, może będzie chciał co nieco przemyśleć, ja jednak nie mogłam już czekać. W środku czekał na mnie mój mąż, któremu teraz powinnam towarzyszyć.
zt x2
Kąciki moich ust uniosły się lekko do góry na odpowiedź mężczyzny. Typowy Morgoth, niezwykle oszczędny w słowach, ale prawdziwa odpowiedź kryła się w jego spojrzeniu, w wyrazie jego twarzy i tonie głosu. W czymś nad czym nie mógł nigdy w stu procentach zapanować, nawet jeśli bardzo by chciał. I mógł oszukiwać się, że jest zgoła inaczej, ale ja wiedziałam swoje. Akurat intuicji mi nikt nie oszczędził, a ja wykorzystywałam ją z pełną jej mocą. Udawałam więc, że jego odpowiedź nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ostatni raz poprawiając muchę i już chciałam odejść, gdy usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam w stronę kuzyna. Moje dłonie zaraz znalazły się w jego dłoniach, znowu staliśmy na równi, a jego słowa całkowicie mnie zaskoczyły. Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, w jaki sposób zareagować na jego słowa.
- Zaszczytem? - powtórzyłam, nawet nie ukrywając zdziwienia.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, przełożenie ze sposobu mówienia Morgoth’a na bardziej ludzki. Chwile zajęło mi nim odkryłam ukryty sens, który znajdował się w wypowiedzianych przez niego słowach. Ciepły uśmiech znów pojawił się na mojej twarzy. Wyciągnęłam jedną dłoń z jego uścisku i uniosłam ją, aby sięgnąć do jego twarzy. Pogładziłam po włosach, zjechałam niżej na policzek i kciukiem przetarłam uniesiony kącik ust.
- Zaszczytem dla mnie, ty miałeś ze mną problemy od samego początku - zaśmiałam się cicho nie spuszczając wzroku z kuzyna. - Długo mi zajęło nim dorosłam, ale już wszystko zrozumiałam. Tak jak dzisiaj przepraszałam Cyneric’a, tak i ciebie powinnam. Zawsze i wszędzie, bo gdyby nie ty, to nie wiem co by dzisiaj ze mną było…
Pozwoliłam sobie na to szczere wyznanie. Chociaż już raz go przepraszałam, chociaż mi wybaczył, to ja ciągle czułam taką potrzebę. Miałam wobec Morgoth’a, w mojej opinii, ogromny dług wdzięczności, którego chyba nigdy nie uda mi się spłacić. Drugą dłoń także wysunęłam z uścisku, ją również przyłożyłam do swojego policzka i zważywszy na różnicę w wysokości, delikatnie pociągnęłam go w swoją stronę i zmusiłam do tego, aby się pochylił. Ustami musnęłam jego czoło, składając delikatny pocałunek.
- Jesteś dla mnie jak brat - szepnęłam. - Bliższy mi być nie możesz.
Spojrzałam mu w oczy. Nie musiał nic mówić. Doskonale wiedziałam co czuje i jego słowa nie były mi potrzebne. Wiedząc, że tym zachowaniem zakończyłam naszą rozmowę odwróciłam się bez słowa i ruszyłam po schodach na górę, aby zniknąć w drzwiach prowadzących do posiadłości. Nie odwracałam się, wiedziałam, że prędzej czy później Morgoth za mną ruszy. Może nie od razu, może będzie chciał co nieco przemyśleć, ja jednak nie mogłam już czekać. W środku czekał na mnie mój mąż, któremu teraz powinnam towarzyszyć.
zt x2
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
07.07
Czas mijał nieubłaganie. Końcówka czerwca była iście wybuchowa - nie tylko w przenośni, niestety. Cyneric bardzo długo lizał rany po przygodach w mugolskiej elektrowni Battersea. Przeżył dzięki Valerijowi, bowiem to ten dotachał go do uzdrowiciela; i dzięki przypadkowo przechodzącej kobiecie, której personaliów nie znał. Być może kiedyś uda im się spotkać, lecz Yaxley nie rozmyślał nad tym w ogóle. Bardziej interesował go stan zdrowia Rosalie niż swój własny, chociaż okres rekonwalescencji nie należał ani do przyjemnych, ani do krótkich. Pierwszy tydzień lipca powoli dobiegał końca, a on wciąż zmagał się z pewnymi ograniczeniami. Od czasu do czasu pobolewała go głowa, także jego ciało przeszywały impulsy bólu pojawiające się znikąd. Nie pozwolono mu pracować przy trollach - to byłoby zbyt niebezpieczne. Na szczęście rodzina wykazała się wyjątkowym zrozumieniem. Zastanawiało ich co prawda jak to się stało, że obaj Yaxley'owie wrócili dzień później, w dodatku tak bardzo poturbowani, lecz zapewnienia co do słuszności oraz konieczności pewnych działań zostały przyjęte bez szemrania. Na szczęście nestor również należał do Rycerzy, zatem łatwiej było zatuszować całą sprawę na tyle, na ile było to możliwe.
Jednakże Cyneric tęsknił. Za swoją pracą - nawet jeśli niektórzy uznaliby to za dziwny objaw ekscentryzmu, bowiem nie powinien parać się czymkolwiek. Z drugiej strony nie robił niczego niewłaściwego, po prostu od lat poświęcał się dla rodzinnego biznesu tresując nowe okazy głupich, lecz niesamowicie silnych stworzeń. Jego ród od dawna rywalizował na tym polu z rodziną Avery i chociaż ostatnio dla dobra magicznego świata obie familie zawiesiły topór wojenny - tragedia na noworocznym sabacie niestety zbliżyła ich wszystkich do siebie - to lordowie Cambrigeshire nie ustawali w staraniach o znamienitą pozycję na rynku trollańskim. Gdyby pozwoliliby sobie chociażby na chwilę oddechu, później mogliby już nie dogonić swoich rywali. Z tego też powodu Yaxley ubolewał, że nie mógł powrócić do ulubionego zajęcia na bagnach.
Snuł się niczym cień po Yaxley's Hall, od czasu do czasu zaglądając do małżonki, albo rozmawiając z Lilianą, albo siedząc w milczeniu obok Morgotha. Wreszcie znudził się towarzystwem - był już wieczór. Nie za późny na odwiedziny, jednakże tych się nie spodziewał. Co prawda Rosalie mówiła mu o planowanym przybyciu Inary do ich posiadłości, jednakże Cyneric wyrzucił tę informację z pamięci. Starał się nie wyglądać na zdziwionego kiedy podszedł do kobiety jeszcze przed wejściem do dworu.
- Lady Nott, miło mi lady widzieć - odezwał się podczas zwyczajowego ukłonu zgodnego z przyjętą etykietą. - Niestety moja żona poczuła się gorzej i nie zdążyłem lady powiadomić o tym stanie rzeczy - zaczął, rozglądając się dookoła. - Czy zechciałaby lady w ramach zadośćuczynienia towarzyszyć mi podczas spaceru po ogrodach? Bardzo chciałbym zasięgnąć lady porady, o ile to nie problem - dodał. Zwyczajowo surowe, ostro ciosane przez ponurość oblicze Yaxley'a złagodniało na tyle, na ile mogło, mając na celu nieodstraszenie kobiety wraz z dostrzeżeniem jego wyrazu twarzy.
Czas mijał nieubłaganie. Końcówka czerwca była iście wybuchowa - nie tylko w przenośni, niestety. Cyneric bardzo długo lizał rany po przygodach w mugolskiej elektrowni Battersea. Przeżył dzięki Valerijowi, bowiem to ten dotachał go do uzdrowiciela; i dzięki przypadkowo przechodzącej kobiecie, której personaliów nie znał. Być może kiedyś uda im się spotkać, lecz Yaxley nie rozmyślał nad tym w ogóle. Bardziej interesował go stan zdrowia Rosalie niż swój własny, chociaż okres rekonwalescencji nie należał ani do przyjemnych, ani do krótkich. Pierwszy tydzień lipca powoli dobiegał końca, a on wciąż zmagał się z pewnymi ograniczeniami. Od czasu do czasu pobolewała go głowa, także jego ciało przeszywały impulsy bólu pojawiające się znikąd. Nie pozwolono mu pracować przy trollach - to byłoby zbyt niebezpieczne. Na szczęście rodzina wykazała się wyjątkowym zrozumieniem. Zastanawiało ich co prawda jak to się stało, że obaj Yaxley'owie wrócili dzień później, w dodatku tak bardzo poturbowani, lecz zapewnienia co do słuszności oraz konieczności pewnych działań zostały przyjęte bez szemrania. Na szczęście nestor również należał do Rycerzy, zatem łatwiej było zatuszować całą sprawę na tyle, na ile było to możliwe.
Jednakże Cyneric tęsknił. Za swoją pracą - nawet jeśli niektórzy uznaliby to za dziwny objaw ekscentryzmu, bowiem nie powinien parać się czymkolwiek. Z drugiej strony nie robił niczego niewłaściwego, po prostu od lat poświęcał się dla rodzinnego biznesu tresując nowe okazy głupich, lecz niesamowicie silnych stworzeń. Jego ród od dawna rywalizował na tym polu z rodziną Avery i chociaż ostatnio dla dobra magicznego świata obie familie zawiesiły topór wojenny - tragedia na noworocznym sabacie niestety zbliżyła ich wszystkich do siebie - to lordowie Cambrigeshire nie ustawali w staraniach o znamienitą pozycję na rynku trollańskim. Gdyby pozwoliliby sobie chociażby na chwilę oddechu, później mogliby już nie dogonić swoich rywali. Z tego też powodu Yaxley ubolewał, że nie mógł powrócić do ulubionego zajęcia na bagnach.
Snuł się niczym cień po Yaxley's Hall, od czasu do czasu zaglądając do małżonki, albo rozmawiając z Lilianą, albo siedząc w milczeniu obok Morgotha. Wreszcie znudził się towarzystwem - był już wieczór. Nie za późny na odwiedziny, jednakże tych się nie spodziewał. Co prawda Rosalie mówiła mu o planowanym przybyciu Inary do ich posiadłości, jednakże Cyneric wyrzucił tę informację z pamięci. Starał się nie wyglądać na zdziwionego kiedy podszedł do kobiety jeszcze przed wejściem do dworu.
- Lady Nott, miło mi lady widzieć - odezwał się podczas zwyczajowego ukłonu zgodnego z przyjętą etykietą. - Niestety moja żona poczuła się gorzej i nie zdążyłem lady powiadomić o tym stanie rzeczy - zaczął, rozglądając się dookoła. - Czy zechciałaby lady w ramach zadośćuczynienia towarzyszyć mi podczas spaceru po ogrodach? Bardzo chciałbym zasięgnąć lady porady, o ile to nie problem - dodał. Zwyczajowo surowe, ostro ciosane przez ponurość oblicze Yaxley'a złagodniało na tyle, na ile mogło, mając na celu nieodstraszenie kobiety wraz z dostrzeżeniem jego wyrazu twarzy.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Nie było łatwo zachować spokój, gdy koniec czerwca obfitował w tak wiele wydarzeń. Fala nieszczęść, która ciągnęła się nad Londynem, zdawała się nie ustawać. Niby mroczna burza, która zamiast deszczu, zsyłała strach. Ten który dotykał najbliższych jej sercu, bolał najmocniej. A ona.. cóż miała poradzić? Jak uratować tych, których kochała? Zamykała się w pracowni na długie godziny, oddając się nie tylko pasji, ale działaniom, które odrywał ciemne chmury znad jej głowy. Widziała wiele, złowieszcze cienie coraz ciaśniej tańczył wszędzie tam, gdzie patrzyła i coraz mniej światła dostrzegała, które mogłoby je przegonić. Uparcie, szukała go.
Problemy z teleportacją sprawiały, że tymczasowo nie próbowała sprawdzać wszystkich głosów. Tam, gdzie mogła, korzystała z daru, jaki otrzymali wraz z Percym w prezencie od ojca. Dumna aetonanka zdawała się pełna energii, gdy wsiadała na jej grzebie. Niepokój, który dręczył Inarę umykał, gdy dłonie zaplatała na miękkiej grzywie wierzchowca - Dobrze, że jesteś moja miła -szepnęła do ucha aetonanki, by chwile potem dać jej sygnał do ruszenia. krótki rozbieg i rozłożone skrzydła, by znaleźć się wysoko, ponad koronami drzew, nad włościami lordów Nott. Celem, była wizyta z dawno nie widzianą Rosalie. Może nie łączyła ich wielka przyjaźń, ale Yaxley nosiło tez więcej powodów wizyty.
Wylądowała płynnie, a dostrzeżona przez służbę stajenną, została bardzo szybko poddana ich trosce. Sayuri sama odprowadziła do przestronnego boksu, potem pozwalając by poprowadzoną ją ścieżkami do głównej części dworu.
Na miejscu przywitał ją jednak toś inny, niż lady Yaxley. Drgnęła w ukłonie, gdy męska sylwetka stanęła przed nią - Lordzie Yaxley, przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęła sie miękko, pamiętając, że od czasu do czasu sprowadzał dla niej niektóre, dostępne tylko na bagnach ingrediencje - Mam nadzieję, że to nic poważnego? - szczerze wierzyła, że nieszczęścia nie dotykały jeszcze wszystkich, których znała - proszę przekazać małżonce pozdrowienia i życzenia zdrowia - dodała jeszcze, milknąc dopiero, gdy padała propozycja spaceru. Poprawiła długą, ciemnozieloną spódnicę. Skoro mieli spacerować na powietrzu, nie zdejmowała też czarnego, zapinanego płaszcza, który chronił przed chłodem. Nie wahała się z odpowiedzią - Oczywiście, słucham. Jeśli mogę pomóc, proszę pytać Lordzie - przyjęła podsunięte ramię, zaplatając palce na oferowanej podporze. Zerknęła na profil rozmówcy, tam starając sie odnaleźć podpowiedź, co do treści prośby. Zwyczajowo, arystokraci byli biegli w ukrywaniu emocji, odsłaniając tylko tyle, ile wymagały konwenanse, ale alchemiczka nauczyła sie dostrzegać więcej, niż mówiła. A chwilowa otwartość zapytania, zatliła ciekawością.
Problemy z teleportacją sprawiały, że tymczasowo nie próbowała sprawdzać wszystkich głosów. Tam, gdzie mogła, korzystała z daru, jaki otrzymali wraz z Percym w prezencie od ojca. Dumna aetonanka zdawała się pełna energii, gdy wsiadała na jej grzebie. Niepokój, który dręczył Inarę umykał, gdy dłonie zaplatała na miękkiej grzywie wierzchowca - Dobrze, że jesteś moja miła -szepnęła do ucha aetonanki, by chwile potem dać jej sygnał do ruszenia. krótki rozbieg i rozłożone skrzydła, by znaleźć się wysoko, ponad koronami drzew, nad włościami lordów Nott. Celem, była wizyta z dawno nie widzianą Rosalie. Może nie łączyła ich wielka przyjaźń, ale Yaxley nosiło tez więcej powodów wizyty.
Wylądowała płynnie, a dostrzeżona przez służbę stajenną, została bardzo szybko poddana ich trosce. Sayuri sama odprowadziła do przestronnego boksu, potem pozwalając by poprowadzoną ją ścieżkami do głównej części dworu.
Na miejscu przywitał ją jednak toś inny, niż lady Yaxley. Drgnęła w ukłonie, gdy męska sylwetka stanęła przed nią - Lordzie Yaxley, przyjemność po mojej stronie - uśmiechnęła sie miękko, pamiętając, że od czasu do czasu sprowadzał dla niej niektóre, dostępne tylko na bagnach ingrediencje - Mam nadzieję, że to nic poważnego? - szczerze wierzyła, że nieszczęścia nie dotykały jeszcze wszystkich, których znała - proszę przekazać małżonce pozdrowienia i życzenia zdrowia - dodała jeszcze, milknąc dopiero, gdy padała propozycja spaceru. Poprawiła długą, ciemnozieloną spódnicę. Skoro mieli spacerować na powietrzu, nie zdejmowała też czarnego, zapinanego płaszcza, który chronił przed chłodem. Nie wahała się z odpowiedzią - Oczywiście, słucham. Jeśli mogę pomóc, proszę pytać Lordzie - przyjęła podsunięte ramię, zaplatając palce na oferowanej podporze. Zerknęła na profil rozmówcy, tam starając sie odnaleźć podpowiedź, co do treści prośby. Zwyczajowo, arystokraci byli biegli w ukrywaniu emocji, odsłaniając tylko tyle, ile wymagały konwenanse, ale alchemiczka nauczyła sie dostrzegać więcej, niż mówiła. A chwilowa otwartość zapytania, zatliła ciekawością.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Nagle poczuliście dziwne, przejmujące zimno, jakby przeszyły was niewidzialne igły mrozu - jeśli kiedykolwiek wcześniej zdarzyło wam się wejść w ducha, to uczucie było podobne. Nie wydarzyło się jednak nic więcej.
Ogrody
Szybka odpowiedź