Mały salonik
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salonik
Znacznie mniejszy od głównego salonu, ale również utrzymany w rodowych barwach i dekoracjach. Za oknami przysłoniętymi delikatnymi, niebieskimi zasłonami widać fragment ogrodu. Jest to przytulne i urokliwe mniejsce, zwykle używane przez Lyrę do czytania lub luźnych spotkań.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| koniec stycznia 1956
Powodów, dla których wracała do regularnych ćwiczeń oklumencji po przerwie w nauce, było kilka.
Ostatnie dni grudnia były pełne napięcia. Ślub i poprzedzające go przygotowania były niezwykle czasochłonne, tak, że Lyra nie miała wiele czasu, by pomyśleć o czymś innym, a co dopiero się tym zająć. Nic dziwnego, że inne zajęcia, nawet malarstwo, chwilowo zeszły na dalszy plan. Uczestniczyła w przygotowaniach do ślubu, a już po nim skupiała się głównie na przyzwyczajaniu do zmian, które nastąpiły w jej życiu. Pogorszenie się stosunków z bratem stanowiły dość znaczącą zadrę na jej dobrym samopoczuciu. Brakowało jej kontaktu z nim, jej zgoda na małżeństwo z Glaucusem oraz wybranie ścieżki życia szlachcianki oddaliły ich od siebie. Ta myśl ciążyła jej nieznośnie przez te wszystkie dni, kiedy błąkała się po swoim nowym domu. Jak miała czuć się w pełni dobrze, wiedząc, że między nią a jej bratem, osobą, która przez całe życie była jej tak bliska, zawisły niewypowiedziane wątpliwości, żal i wzajemne niezrozumienie swoich wyborów? Ideał, w który latami wierzyła, powoli kruszał, a Lyra czuła się osamotniona i nie miała pojęcia, w czyją stronę powinna się teraz zwrócić, kogo obdarzyć zaufaniem, zwłaszcza w tak trudnym okresie.
Inną kwestią, która jej doskwierała, były wydarzenia rozgrywające się podczas noworocznego sabatu. Co noc budziła się z krzykiem, widząc zakrwawione zwłoki i drżąc w strachu, że coś takiego może się powtórzyć.
Nic dziwnego, że biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności, trochę trwało, zanim Lyra zdecydowała się na wznowienie regularnej nauki oklumencji, nie bacząc na to, jak bardzo kojarzyła jej się ona z bratem. Mimo braku czasu każdego wieczora starannie oczyszczała swoje myśli i uspokajała umysł przed zaśnięciem. A raczej próbowała to zrobić, bo przy takim natłoku myśli nie zawsze udawało jej się należycie skupić. I chociaż w listopadzie i na początku grudnia poczyniła już znaczące postępy, później znowu zrobiła krok do tyłu. Ostatnie nieudane spotkanie z legilimentą skończone dziwnymi wizjami i zasłabnięciem wystraszyło ją i rozbiło na tyle, że później, nawet pomijając aspekt braku czasu, unikała ćwiczenia bezpośrednich ataków na jej umysł, ograniczając się do pasywnej, samodzielnej nauki, do której powróciła na początku stycznia.
Musiała odciąć się od nieprzyjemnych wspomnień.
Gdy już jednak przypomniała sobie wszystko to, czego się nauczyła do tej pory, znowu zaczęło iść jej łatwiej. Po pewnym czasie znowu była gotowa do tego, by stanąć twarzą w twarz z legilimentą i tym sposobem w styczniu znowu zaczęła odbywać lekcje. Mężczyzna (teraz przychodził do niej ktoś inny, znaleziony przez Glaucusa, którego wtajemniczyła już w swoją naukę oklumencji) pojawiał się popołudniami w dworku, i korzystając z jednego z wolnych pokojów na parterze, by nie przeszkadzać Traversowi, ćwiczyli legilimencyjne ataki na jej umysł. Z każdym kolejnym spotkaniem radziła sobie coraz lepiej, choć zawsze towarzyszył jej cień strachu, czy znowu nie natrafi na ten uszkodzony obszar pamięci, co niewątpliwie doprowadziłoby do komplikacji, których za wszelką cenę pragnęła uniknąć. Jeszcze tego brakowało, by drugi, znaleziony z takim trudem legilimenta uznał ją za zbyt trudny przypadek i zrezygnował z dalszej współpracy i prób nauczania jej.
Dzisiejszy dzień miał być kolejnym dniem ćwiczeń. Poprzednim razem, po kilku wyczerpujących próbach, prawie udało jej się zablokować mężczyznę, jednak ten stwierdził, że potrzebują jeszcze trochę doszlifować jej technikę, aby nie zawiodła w sytuacji ewentualnego zagrożenia. Chociaż Lyra miała szczerą nadzieję, że taka nie nastąpi, i że oklumencja będzie służyć jej do tego znacznie łagodniejszego celu, jakim była obrona przed dopuszczaniem do siebie złych wspomnień i emocji, oraz nocnymi koszmarami.
Chociaż, czy w tak niepewnych czasach, które wydawały się nastać, miała jakąś gwarancję, że tak będzie?
Legilimenta, niejaki Thomas Bones, punktualnie o umówionej godzinie zmaterializował się w kominku w salonie.
- Lady Travers – powitał ją. – Jak nastrój przed kolejną próbą?
- Lyra. Dziękuję, czuję się bardzo dobrze. – Poprawiła go z przyzwyczajenia, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się ani do nowego nazwiska, ani do tytułowania jej. Nadal czuła się przede wszystkim Lyrą. Zwyczajną, skromną Lyrą, którą wciąż szokował okazały dworek, zdobione pomieszczenia i ładniejsze stroje, która nadal znajdowała prawdziwą przyjemność w malowaniu obrazów. Niedawno zaadaptowała sobie małe pomieszczenie na poddaszu na pracownię, i kiedy legilimenta uchwycił lekko jej dłoń, dostrzegła, że zapomniała doczyścić ją z plamek farby olejnej.
- Mój mąż jest u siebie. Możemy od razu pójść ćwiczyć tam, gdzie zawsze – powiedziała już po tych standardowych formułkach, po czym opuściła salon, ruszając korytarzykiem w stronę pokoju, gdzie zwykle przeprowadzali swoje sesje.
- Nadal pamiętasz o codziennych ćwiczeniach przed snem? – zapytał Bones, wpatrując się w nią uważnie. Lyra musiała przyznać, że współpracowało im się całkiem dobrze; czarodziej, jak na osobnika posiadającego tę niepokojącą umiejętność, był miłym i zdystansowanym mężczyzną, na co dzień pracującym jako amnezjator i korzystającym z legilimencji, by sprawniej radzić sobie z przypadkami wymagającymi interwencji we wspomnienia. Lyra nawet nie wiedziała, skąd Glaucus go znał, ale nie było to zbyt istotne, najważniejsze, że zgodził się ją nauczać i nie odstraszył go ani młodziutki wiek Lyry, ani jej dziwaczny problem z jednym konkretnym obszarem pamięci. Obszarem, który szczególnie powinna chronić przed atakami, wiedząc, że był to jej słaby punkt. Opowiedziała o nim Bonesowi już podczas jednego z pierwszych spotkań, jednak ten nie był w stanie powiedzieć jej niczego konkretnego bez dokładnego zbadania tego obszaru, na co Lyra, bojąc się kolejnej fali bólu i przerażających majaków, nie chciała się zgodzić. Zresztą, to Alex obiecał jej pomoc w tym zakresie, więc Bonesowi grzecznie podziękowała. I tak robił dla niej wystarczająco wiele, ucząc ją, jak bronić się przed wdarciem do umysłu.
Usiadła w fotelu, splatając drobne dłonie na kolanach, podczas gdy mężczyzna usiadł naprzeciwko.
- Legilimens! – jego zaklęcie zaatakowało ją znienacka zaledwie chwilę później. Pierwszych kilka sekund straciła, pozwalając mu zobaczyć parę urywków z dnia swojego ślubu oraz z sabatu, ale później zaczęła się bronić. Jednak wiedziała już z wcześniejszych nauk, że mentalne szamotanie się tylko zwiększało cierpienie i wcale nie odpychało legilimenty, więc pozwoliła swojemu umysłowi uspokoić się, a myślom zanikać, niczym farba akwarelowa z pędzla włożonego do wody, starała się pozostawić w głowie pustkę, tak, by mężczyzna nie mógł zobaczyć nic, by w końcu został zmuszony do wydostania się. Nawet ból, który czuła, stopniowo się zmniejszał, mimo że wciąż czuła napór na swój umysł i to, że Bones uparcie próbował przełamać jej próby obrony i dostać się do środka. Szukał szczelin w barierze, jaką próbowała otoczyć umysł, podczas gdy Lyra ze wszystkich sił starała się utrzymać go za nią, okopać się ze swoimi wspomnieniami i myślami w samym wnętrzu swojego umysłu. Ale, choć udało jej się go utrzymywać poza tą barierą, nie potrafiła znaleźć w sobie tak dużo siły, żeby jeszcze go od niej zupełnie odepchnąć, tym samym odcinając go całkowicie.
Ale wtedy nagle poczuła, że napór słabnie. Nie było to jej zasługą, to mężczyzna sam się wycofał. Lyra otworzyła oczy i zorientowała się, że nadal siedzi w fotelu, choć jej dłonie były mocno zaciśnięte na podłokietnikach. Zazwyczaj jednak po takich sesjach budziła się na podłodze.
- Chwila przerwy – zarządził Bones. – Muszę przyznać, że idzie coraz lepiej w porównaniu do tego, co zastałem, gdy pierwszy raz pojawiłem się tutaj i wszedłem do twojego umysłu.
Lyra skinęła głową, starając się uspokoić oddech. Przyłożyła dłoń do skroni, jednak i tak czuła się zdecydowanie lepiej w porównaniu do pierwszych lekcji, oraz tych pierwszej po dłuższej przerwie od starć z legilimencją. Perfekcyjne opanowanie oklumencji było odległą perspektywą, jednak zaczynała już rozumieć, jak używać jej, żeby coraz skuteczniej blokować ataki na umysł.
Po dziesięciu minutach jednak mężczyzna ponownie uniósł różdżkę i wycelował w jej głowę, tym razem rzucając inkantację niewerbalnie. Mimo elementu zaskoczenia przebłysk wspomnień był bardzo krótki; strużka krwi cieknąca po marmurowej posadzce, którą Lyra bardzo szybko zablokowała, pragnąc uchronić się od cierpienia, jakie mogłoby wywołać to wspomnienie. Pozwoliła, by ta przerażająca czerwień przemieniła się w kojącą, dobrą czerwień jednej z jej olejnych farb. Farba jednak zmieniła się po chwili w rude włosy Garretta, wypowiadającego raniące słowa i opuszczającego mieszkanie kilka dni przed ślubem. Na bladej i drżącej z wysiłku twarzyczce Lyry pojawiły się łzy, jednak skupiła się na tym, żeby i to wspomnienie zdławić. Legilimenta także musiał coraz zacieklej walczyć, żeby przeniknąć przez obronę dziewczyny i stopniowo widział coraz mniej luk, przez które mógł się przecisnąć i dostać do drażliwych wspomnień, które z takim uporem chroniła, jednocześnie próbując wyrzucić go ze swojej głowy.
Napór trwał jeszcze dosyć długo, ale gdy w końcu zaczął słabnąć, miała wrażenie, że tym razem może to być to jej sprawka, dlatego, mimo coraz większej słabości ciała, dołożyła jeszcze więcej starań, aż w końcu przestała czuć, że cokolwiek próbuje przedostać się do jej umysłu.
Ocknęła się przewieszona przez podłokietnik i z pokurczonymi nogami, z pasmami włosów lepiącymi się do spoconego z wysiłku czoła i z przegryzioną wargą, ale zaraz później wypełniła ją satysfakcja. Udało się?
Bones uśmiechnął się do niej, pomagając jej usiąść wygodniej.
- Bardzo dobrze, Lyro – tym razem nazwał ją po imieniu. – Jestem pewien, że zaczynasz rozumieć istotę obrony przed legilimencją. Musimy jeszcze doszlifować parę szczegółów, ale muszę przyznać, jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Lyra zamrugała szybko zmęczonymi oczami, wpatrując się w jego twarz.
- Spróbujemy jeszcze raz? – zapytała szybko. Wiedziała, czym skończyło się to kiedyś, ale może teraz była już silniejsza, bardziej gotowa i świadoma, by móc dokonać więcej niż wtedy, ponad miesiąc temu?
- Oczywiście, ale najpierw proponowałbym pół godziny odpoczynku i zażycie wzmacniającego eliksiru. Nie chciałbym, żebyś mi tutaj zaraz zemdlała. Ja przez ten czas pójdę porozmawiać z twoim mężem.
Mężczyzna po chwili wyszedł, a Lyra wypiła niewielką dawkę eliksiru i położyła się, by choć trochę zregenerować organizm przed kolejną próbą. Zdążyła nawet chwilę się zdrzemnąć, ale gdy usłyszała zbliżające się kroki, natychmiast znowu usiadła, chcąc wyglądać na jak najbardziej gotową, by spróbować kolejny raz.
Po krótkiej wymianie zdań i upewnieniu się, że stan dziewczyny pozwala na kolejną próbę, ugodziło w nią kolejne zaklęcie Legilimens. Tym razem jednak Lyrze szybciej udało się odeprzeć atak mężczyzny, co było trudne i męczące, ale nie wycieńczało tak mocno, jak długa walka. A później, kiedy macki obcego umysłu odpuściły, poczuła dziwne ukojenie, pozwalając własnym wspomnieniom wrócić na swoje miejsca, a spiętemu ciału rozluźnić się.
Bones zapewnił, że mogą spotkać się jeszcze kilka razy, by doszlifować jej technikę, stwierdził jednak, że główny trud jest już za nią, że opanowała podstawy oklumencji.
- Pamiętaj o oczyszczaniu myśli przed snem, wyzbyciu się negatywnych emocji. Problemy z koszmarnymi snami również powinny z czasem zaniknąć.
Lyra pokiwała głową i podziękowała mu. Mężczyzna niedługo później opuścił posiadłość, a dziewczyna zajęła się malowaniem obrazu.
| zt.
Powodów, dla których wracała do regularnych ćwiczeń oklumencji po przerwie w nauce, było kilka.
Ostatnie dni grudnia były pełne napięcia. Ślub i poprzedzające go przygotowania były niezwykle czasochłonne, tak, że Lyra nie miała wiele czasu, by pomyśleć o czymś innym, a co dopiero się tym zająć. Nic dziwnego, że inne zajęcia, nawet malarstwo, chwilowo zeszły na dalszy plan. Uczestniczyła w przygotowaniach do ślubu, a już po nim skupiała się głównie na przyzwyczajaniu do zmian, które nastąpiły w jej życiu. Pogorszenie się stosunków z bratem stanowiły dość znaczącą zadrę na jej dobrym samopoczuciu. Brakowało jej kontaktu z nim, jej zgoda na małżeństwo z Glaucusem oraz wybranie ścieżki życia szlachcianki oddaliły ich od siebie. Ta myśl ciążyła jej nieznośnie przez te wszystkie dni, kiedy błąkała się po swoim nowym domu. Jak miała czuć się w pełni dobrze, wiedząc, że między nią a jej bratem, osobą, która przez całe życie była jej tak bliska, zawisły niewypowiedziane wątpliwości, żal i wzajemne niezrozumienie swoich wyborów? Ideał, w który latami wierzyła, powoli kruszał, a Lyra czuła się osamotniona i nie miała pojęcia, w czyją stronę powinna się teraz zwrócić, kogo obdarzyć zaufaniem, zwłaszcza w tak trudnym okresie.
Inną kwestią, która jej doskwierała, były wydarzenia rozgrywające się podczas noworocznego sabatu. Co noc budziła się z krzykiem, widząc zakrwawione zwłoki i drżąc w strachu, że coś takiego może się powtórzyć.
Nic dziwnego, że biorąc pod uwagę te wszystkie okoliczności, trochę trwało, zanim Lyra zdecydowała się na wznowienie regularnej nauki oklumencji, nie bacząc na to, jak bardzo kojarzyła jej się ona z bratem. Mimo braku czasu każdego wieczora starannie oczyszczała swoje myśli i uspokajała umysł przed zaśnięciem. A raczej próbowała to zrobić, bo przy takim natłoku myśli nie zawsze udawało jej się należycie skupić. I chociaż w listopadzie i na początku grudnia poczyniła już znaczące postępy, później znowu zrobiła krok do tyłu. Ostatnie nieudane spotkanie z legilimentą skończone dziwnymi wizjami i zasłabnięciem wystraszyło ją i rozbiło na tyle, że później, nawet pomijając aspekt braku czasu, unikała ćwiczenia bezpośrednich ataków na jej umysł, ograniczając się do pasywnej, samodzielnej nauki, do której powróciła na początku stycznia.
Musiała odciąć się od nieprzyjemnych wspomnień.
Gdy już jednak przypomniała sobie wszystko to, czego się nauczyła do tej pory, znowu zaczęło iść jej łatwiej. Po pewnym czasie znowu była gotowa do tego, by stanąć twarzą w twarz z legilimentą i tym sposobem w styczniu znowu zaczęła odbywać lekcje. Mężczyzna (teraz przychodził do niej ktoś inny, znaleziony przez Glaucusa, którego wtajemniczyła już w swoją naukę oklumencji) pojawiał się popołudniami w dworku, i korzystając z jednego z wolnych pokojów na parterze, by nie przeszkadzać Traversowi, ćwiczyli legilimencyjne ataki na jej umysł. Z każdym kolejnym spotkaniem radziła sobie coraz lepiej, choć zawsze towarzyszył jej cień strachu, czy znowu nie natrafi na ten uszkodzony obszar pamięci, co niewątpliwie doprowadziłoby do komplikacji, których za wszelką cenę pragnęła uniknąć. Jeszcze tego brakowało, by drugi, znaleziony z takim trudem legilimenta uznał ją za zbyt trudny przypadek i zrezygnował z dalszej współpracy i prób nauczania jej.
Dzisiejszy dzień miał być kolejnym dniem ćwiczeń. Poprzednim razem, po kilku wyczerpujących próbach, prawie udało jej się zablokować mężczyznę, jednak ten stwierdził, że potrzebują jeszcze trochę doszlifować jej technikę, aby nie zawiodła w sytuacji ewentualnego zagrożenia. Chociaż Lyra miała szczerą nadzieję, że taka nie nastąpi, i że oklumencja będzie służyć jej do tego znacznie łagodniejszego celu, jakim była obrona przed dopuszczaniem do siebie złych wspomnień i emocji, oraz nocnymi koszmarami.
Chociaż, czy w tak niepewnych czasach, które wydawały się nastać, miała jakąś gwarancję, że tak będzie?
Legilimenta, niejaki Thomas Bones, punktualnie o umówionej godzinie zmaterializował się w kominku w salonie.
- Lady Travers – powitał ją. – Jak nastrój przed kolejną próbą?
- Lyra. Dziękuję, czuję się bardzo dobrze. – Poprawiła go z przyzwyczajenia, wciąż nie potrafiąc przyzwyczaić się ani do nowego nazwiska, ani do tytułowania jej. Nadal czuła się przede wszystkim Lyrą. Zwyczajną, skromną Lyrą, którą wciąż szokował okazały dworek, zdobione pomieszczenia i ładniejsze stroje, która nadal znajdowała prawdziwą przyjemność w malowaniu obrazów. Niedawno zaadaptowała sobie małe pomieszczenie na poddaszu na pracownię, i kiedy legilimenta uchwycił lekko jej dłoń, dostrzegła, że zapomniała doczyścić ją z plamek farby olejnej.
- Mój mąż jest u siebie. Możemy od razu pójść ćwiczyć tam, gdzie zawsze – powiedziała już po tych standardowych formułkach, po czym opuściła salon, ruszając korytarzykiem w stronę pokoju, gdzie zwykle przeprowadzali swoje sesje.
- Nadal pamiętasz o codziennych ćwiczeniach przed snem? – zapytał Bones, wpatrując się w nią uważnie. Lyra musiała przyznać, że współpracowało im się całkiem dobrze; czarodziej, jak na osobnika posiadającego tę niepokojącą umiejętność, był miłym i zdystansowanym mężczyzną, na co dzień pracującym jako amnezjator i korzystającym z legilimencji, by sprawniej radzić sobie z przypadkami wymagającymi interwencji we wspomnienia. Lyra nawet nie wiedziała, skąd Glaucus go znał, ale nie było to zbyt istotne, najważniejsze, że zgodził się ją nauczać i nie odstraszył go ani młodziutki wiek Lyry, ani jej dziwaczny problem z jednym konkretnym obszarem pamięci. Obszarem, który szczególnie powinna chronić przed atakami, wiedząc, że był to jej słaby punkt. Opowiedziała o nim Bonesowi już podczas jednego z pierwszych spotkań, jednak ten nie był w stanie powiedzieć jej niczego konkretnego bez dokładnego zbadania tego obszaru, na co Lyra, bojąc się kolejnej fali bólu i przerażających majaków, nie chciała się zgodzić. Zresztą, to Alex obiecał jej pomoc w tym zakresie, więc Bonesowi grzecznie podziękowała. I tak robił dla niej wystarczająco wiele, ucząc ją, jak bronić się przed wdarciem do umysłu.
Usiadła w fotelu, splatając drobne dłonie na kolanach, podczas gdy mężczyzna usiadł naprzeciwko.
- Legilimens! – jego zaklęcie zaatakowało ją znienacka zaledwie chwilę później. Pierwszych kilka sekund straciła, pozwalając mu zobaczyć parę urywków z dnia swojego ślubu oraz z sabatu, ale później zaczęła się bronić. Jednak wiedziała już z wcześniejszych nauk, że mentalne szamotanie się tylko zwiększało cierpienie i wcale nie odpychało legilimenty, więc pozwoliła swojemu umysłowi uspokoić się, a myślom zanikać, niczym farba akwarelowa z pędzla włożonego do wody, starała się pozostawić w głowie pustkę, tak, by mężczyzna nie mógł zobaczyć nic, by w końcu został zmuszony do wydostania się. Nawet ból, który czuła, stopniowo się zmniejszał, mimo że wciąż czuła napór na swój umysł i to, że Bones uparcie próbował przełamać jej próby obrony i dostać się do środka. Szukał szczelin w barierze, jaką próbowała otoczyć umysł, podczas gdy Lyra ze wszystkich sił starała się utrzymać go za nią, okopać się ze swoimi wspomnieniami i myślami w samym wnętrzu swojego umysłu. Ale, choć udało jej się go utrzymywać poza tą barierą, nie potrafiła znaleźć w sobie tak dużo siły, żeby jeszcze go od niej zupełnie odepchnąć, tym samym odcinając go całkowicie.
Ale wtedy nagle poczuła, że napór słabnie. Nie było to jej zasługą, to mężczyzna sam się wycofał. Lyra otworzyła oczy i zorientowała się, że nadal siedzi w fotelu, choć jej dłonie były mocno zaciśnięte na podłokietnikach. Zazwyczaj jednak po takich sesjach budziła się na podłodze.
- Chwila przerwy – zarządził Bones. – Muszę przyznać, że idzie coraz lepiej w porównaniu do tego, co zastałem, gdy pierwszy raz pojawiłem się tutaj i wszedłem do twojego umysłu.
Lyra skinęła głową, starając się uspokoić oddech. Przyłożyła dłoń do skroni, jednak i tak czuła się zdecydowanie lepiej w porównaniu do pierwszych lekcji, oraz tych pierwszej po dłuższej przerwie od starć z legilimencją. Perfekcyjne opanowanie oklumencji było odległą perspektywą, jednak zaczynała już rozumieć, jak używać jej, żeby coraz skuteczniej blokować ataki na umysł.
Po dziesięciu minutach jednak mężczyzna ponownie uniósł różdżkę i wycelował w jej głowę, tym razem rzucając inkantację niewerbalnie. Mimo elementu zaskoczenia przebłysk wspomnień był bardzo krótki; strużka krwi cieknąca po marmurowej posadzce, którą Lyra bardzo szybko zablokowała, pragnąc uchronić się od cierpienia, jakie mogłoby wywołać to wspomnienie. Pozwoliła, by ta przerażająca czerwień przemieniła się w kojącą, dobrą czerwień jednej z jej olejnych farb. Farba jednak zmieniła się po chwili w rude włosy Garretta, wypowiadającego raniące słowa i opuszczającego mieszkanie kilka dni przed ślubem. Na bladej i drżącej z wysiłku twarzyczce Lyry pojawiły się łzy, jednak skupiła się na tym, żeby i to wspomnienie zdławić. Legilimenta także musiał coraz zacieklej walczyć, żeby przeniknąć przez obronę dziewczyny i stopniowo widział coraz mniej luk, przez które mógł się przecisnąć i dostać do drażliwych wspomnień, które z takim uporem chroniła, jednocześnie próbując wyrzucić go ze swojej głowy.
Napór trwał jeszcze dosyć długo, ale gdy w końcu zaczął słabnąć, miała wrażenie, że tym razem może to być to jej sprawka, dlatego, mimo coraz większej słabości ciała, dołożyła jeszcze więcej starań, aż w końcu przestała czuć, że cokolwiek próbuje przedostać się do jej umysłu.
Ocknęła się przewieszona przez podłokietnik i z pokurczonymi nogami, z pasmami włosów lepiącymi się do spoconego z wysiłku czoła i z przegryzioną wargą, ale zaraz później wypełniła ją satysfakcja. Udało się?
Bones uśmiechnął się do niej, pomagając jej usiąść wygodniej.
- Bardzo dobrze, Lyro – tym razem nazwał ją po imieniu. – Jestem pewien, że zaczynasz rozumieć istotę obrony przed legilimencją. Musimy jeszcze doszlifować parę szczegółów, ale muszę przyznać, jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Lyra zamrugała szybko zmęczonymi oczami, wpatrując się w jego twarz.
- Spróbujemy jeszcze raz? – zapytała szybko. Wiedziała, czym skończyło się to kiedyś, ale może teraz była już silniejsza, bardziej gotowa i świadoma, by móc dokonać więcej niż wtedy, ponad miesiąc temu?
- Oczywiście, ale najpierw proponowałbym pół godziny odpoczynku i zażycie wzmacniającego eliksiru. Nie chciałbym, żebyś mi tutaj zaraz zemdlała. Ja przez ten czas pójdę porozmawiać z twoim mężem.
Mężczyzna po chwili wyszedł, a Lyra wypiła niewielką dawkę eliksiru i położyła się, by choć trochę zregenerować organizm przed kolejną próbą. Zdążyła nawet chwilę się zdrzemnąć, ale gdy usłyszała zbliżające się kroki, natychmiast znowu usiadła, chcąc wyglądać na jak najbardziej gotową, by spróbować kolejny raz.
Po krótkiej wymianie zdań i upewnieniu się, że stan dziewczyny pozwala na kolejną próbę, ugodziło w nią kolejne zaklęcie Legilimens. Tym razem jednak Lyrze szybciej udało się odeprzeć atak mężczyzny, co było trudne i męczące, ale nie wycieńczało tak mocno, jak długa walka. A później, kiedy macki obcego umysłu odpuściły, poczuła dziwne ukojenie, pozwalając własnym wspomnieniom wrócić na swoje miejsca, a spiętemu ciału rozluźnić się.
Bones zapewnił, że mogą spotkać się jeszcze kilka razy, by doszlifować jej technikę, stwierdził jednak, że główny trud jest już za nią, że opanowała podstawy oklumencji.
- Pamiętaj o oczyszczaniu myśli przed snem, wyzbyciu się negatywnych emocji. Problemy z koszmarnymi snami również powinny z czasem zaniknąć.
Lyra pokiwała głową i podziękowała mu. Mężczyzna niedługo później opuścił posiadłość, a dziewczyna zajęła się malowaniem obrazu.
| zt.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| początek lutego
Prawdę mówiąc, Lyra trochę obawiała się tego spotkania z przyjaciółką swojego brata. Zbierała się w sobie parę tygodni, zanim udało jej się napisać do niej list, ale nawet wtedy nie była pewna, czy Florence zgodzi się na spotkanie. Co, jeśli Garrett zdążył przekonać ją do swoich racji i odmówi? Co, jeśli również była wrogo nastawiona do szlacheckiego środowiska, do którego zaczęła przynależeć Lyra? Obserwując, jak Złotko wyfruwa przez okno z krótkim liścikiem, nie była pewna, czy zrobiła dobrze, ale przynajmniej będzie wiedziała, jak wyglądała sprawa. Gdy była dzieckiem, bliska przyjaciółka brata była kimś w rodzaju przyszywanej starszej siostry, ale teraz bardzo wiele się zmieniło nawet w samych relacjach Lyry z bratem. Od czasu swojego ślubu widziała go tylko raz, na swoim pierwszym spotkaniu w Klubie Pojedynków, kiedy przyszło im ze sobą walczyć, a Lyra skończyła z poparzoną dłonią, czym brat nawet się nie zainteresował, a po prostu odwrócił się i wyszedł, co bardzo mocno zabolało wrażliwą nastolatkę. To był kolejny powód, dla którego zdecydowała się w końcu napisać do Florence – chciała dowiedzieć się, co przez ostatnie tygodnie działo się z jej bratem, odkąd się od niego wyprowadziła, a ich kontakt się urwał, a kto inny mógłby jej o tym opowiedzieć, jak nie jego przyjaciółka?
Kiedy uzyskała odpowiedź, mogła przygotować się do spotkania. Oczywiście poinformowała o tym Glaucusa, którego jednak częściej w dworku nie było niż był, więc wątpiła, by przeszkadzało mu to, że Lyra kogoś zaprasza. A często czuła się samotna w tych murach, w pewnym sensie nadal jeszcze obcych, choć minął nieco ponad miesiąc od ślubu i zamieszkania tutaj.
Cały ranek spędziła, malując. Kiedy więc przed wyznaczoną godziną pojawiła się na dole, na jej dłoniach, a nawet policzkach znajdowało się trochę plamek farby olejnej, której zapach nosiła na sobie także jej sukienka. Wyglądała jednak zupełnie jak ta dawna Lyra, z tą tylko różnicą, że jej ubrania wydawały się być w dużo lepszym stanie niż wyświechtane, poprzecierane sukienczyny, które nosiła jako Weasleyówna.
- Cieszę się, że zgodziłaś się przyjść – powiedziała cicho, uważnie obserwując kobietę, jakby obawiała się jej reakcji. Skoro nawet własny brat nie zaakceptował jej nowej drogi, musiała liczyć się z tym, że czeka ją dziś trudna rozmowa. – Może chodźmy tutaj?
Zaprowadziła kobietę do małego saloniku, który chyba lubiła bardziej niż ten duży, bardziej wystawny. Już wcześniej poprosiła skrzata, aby przyniósł tam herbatę i ciastka, więc kiedy weszły, wszystko było gotowe. Parujące filiżanki stały na stoliku, podobnie jak cukiernica i talerzyk ze świeżo upieczonymi ciasteczkami.
- Nadal próbuję się przyzwyczaić do tego miejsca – wyznała, przysiadając na fotelu. - Wiele się zmieniło w ostatnich tygodniach.
Znowu podniosła spojrzenie na kobietę, próbując wyczytać z jej twarzy, co myśli o tym wszystkim.
Prawdę mówiąc, Lyra trochę obawiała się tego spotkania z przyjaciółką swojego brata. Zbierała się w sobie parę tygodni, zanim udało jej się napisać do niej list, ale nawet wtedy nie była pewna, czy Florence zgodzi się na spotkanie. Co, jeśli Garrett zdążył przekonać ją do swoich racji i odmówi? Co, jeśli również była wrogo nastawiona do szlacheckiego środowiska, do którego zaczęła przynależeć Lyra? Obserwując, jak Złotko wyfruwa przez okno z krótkim liścikiem, nie była pewna, czy zrobiła dobrze, ale przynajmniej będzie wiedziała, jak wyglądała sprawa. Gdy była dzieckiem, bliska przyjaciółka brata była kimś w rodzaju przyszywanej starszej siostry, ale teraz bardzo wiele się zmieniło nawet w samych relacjach Lyry z bratem. Od czasu swojego ślubu widziała go tylko raz, na swoim pierwszym spotkaniu w Klubie Pojedynków, kiedy przyszło im ze sobą walczyć, a Lyra skończyła z poparzoną dłonią, czym brat nawet się nie zainteresował, a po prostu odwrócił się i wyszedł, co bardzo mocno zabolało wrażliwą nastolatkę. To był kolejny powód, dla którego zdecydowała się w końcu napisać do Florence – chciała dowiedzieć się, co przez ostatnie tygodnie działo się z jej bratem, odkąd się od niego wyprowadziła, a ich kontakt się urwał, a kto inny mógłby jej o tym opowiedzieć, jak nie jego przyjaciółka?
Kiedy uzyskała odpowiedź, mogła przygotować się do spotkania. Oczywiście poinformowała o tym Glaucusa, którego jednak częściej w dworku nie było niż był, więc wątpiła, by przeszkadzało mu to, że Lyra kogoś zaprasza. A często czuła się samotna w tych murach, w pewnym sensie nadal jeszcze obcych, choć minął nieco ponad miesiąc od ślubu i zamieszkania tutaj.
Cały ranek spędziła, malując. Kiedy więc przed wyznaczoną godziną pojawiła się na dole, na jej dłoniach, a nawet policzkach znajdowało się trochę plamek farby olejnej, której zapach nosiła na sobie także jej sukienka. Wyglądała jednak zupełnie jak ta dawna Lyra, z tą tylko różnicą, że jej ubrania wydawały się być w dużo lepszym stanie niż wyświechtane, poprzecierane sukienczyny, które nosiła jako Weasleyówna.
- Cieszę się, że zgodziłaś się przyjść – powiedziała cicho, uważnie obserwując kobietę, jakby obawiała się jej reakcji. Skoro nawet własny brat nie zaakceptował jej nowej drogi, musiała liczyć się z tym, że czeka ją dziś trudna rozmowa. – Może chodźmy tutaj?
Zaprowadziła kobietę do małego saloniku, który chyba lubiła bardziej niż ten duży, bardziej wystawny. Już wcześniej poprosiła skrzata, aby przyniósł tam herbatę i ciastka, więc kiedy weszły, wszystko było gotowe. Parujące filiżanki stały na stoliku, podobnie jak cukiernica i talerzyk ze świeżo upieczonymi ciasteczkami.
- Nadal próbuję się przyzwyczaić do tego miejsca – wyznała, przysiadając na fotelu. - Wiele się zmieniło w ostatnich tygodniach.
Znowu podniosła spojrzenie na kobietę, próbując wyczytać z jej twarzy, co myśli o tym wszystkim.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W minionych tygodniach każda myśl o najmłodszej z rodzeństwa Weasleyów napawała Florence niepokojem: zdążyła już usłyszeć od Garretta o ich nieporozumieniu oraz o tym, że nie rozmawiali ze sobą od połowy grudnia. Znała jednak tylko jedną wersję tej historii i mogła się jedynie domyślać tego co działo się teraz w głowie rudowłosej dziewczyny. Uparcie oganiała od siebie ponure rozmyślania, powtarzając sobie, że Lyra nigdy nie zapomniałaby o swoich bliskich tylko dlatego, że wyszła za mąż! I choć nie traciła wiary, to nawet w niej pojawiła się odrobina zwątpienia - jakiś cichy głosik w jej głowie snuł ponure wizje o tym, że już nigdy nie będą mogły się spotkać. Była rozdarta. Nie mogła się zebrać do napisanie listu z prośbą o spotkanie, więc wciąż ich ostatnią korespondencją były ślubne życzenia, które Florence wysłała w dzień ceremonii. Naprawdę odetchnęła z ulgą, gdy na jej parapecie pojawiła się sowa Lyry z zaproszeniem do rezydencji w Norfolk! Odpisała bez chwili zwłoki, obiecując rychłą wizytę w nowym domu młodziutkiej lady Travers.
Prawdę mówiąc była zestresowana tym spotkaniem. Ostatni raz w szlacheckiej rezydencji była jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Hgwarcie: jako mała dziewczynka towarzyszyła ojcu na spotkaniach z lordem Greengrass, ale tam całą jej uwagę pochłaniała zabawa z córką lorda. Od tego czasu była tak bardzo odległa od świata magicznej arystokracji jak to tylko możliwe i stąd ten stres. Wybrała jedną ze swoich najładniejszych sukni w kolorze chabrów, by w razie spotkania z lordem Traversem nie wyjść na zupełne pośmiewisko. Do samego Norfolk dostała się za pomocą sieci Fiuu, bo tak było najłatwiej. Gdy tylko wyskoczyła z kominka u jej boku pojawił się skrzat, który odeskortował ją do czekającej pani domu. Widok rudowłosej natychmiast przywołał na usta Flo pełen czułości uśmiech. Odrobinę bała się, że napotka tutaj kogoś w kim nie pozna swojej małej prawie-siostry. Jedak ona wyglądała niemal tak jak zawsze, może nawet sprawiała wrażenie zdrowszej i bardziej zadbanej.
- Jak mogłabym odmówić? - zdziwiła się szczerze, a zaledwie sekundę później objęła Lyrę mocno i ucałowała jej piegowaty policzek. Znajomy zapach farb olejnych koił jej nerwy. - Dobrze Cię widzieć, skarbie. - dodała, a potem z pogodnym uśmiechem dała się poprowadzić do saloniku. Z pewną ciekawością rozglądała się po mijanych wnętrzach, ale sama nie była pewna czy bardziej jest ich pięknem zawstydzona czy zachwycona. Wszystko było urządzone ze smakiem, ale na Merlina! Ten dom był większy niż cała kamienica, w której ona wynajmowała zaledwie jedno mieszkanie! Na szczęście salonik, w którym usiadły wydawał się nieco mniej przytłaczający.
- Z tego co już zobaczyłam, dom jest przepiękny, ale tyle tu miejsca! - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Pewnie nie jest łatwo. - dodała ze współczującym uśmiechem, w pamięci mając mieszkanie Garretta, w którym kiedyś tak często pomagała Lyrze w gotowaniu obiadów. Różnica była znacząca. Zaraz potem jej spojrzenie nieco spoważniało, gdy uważnie przyjrzała się sylwetce Lyry.
- Jesteś tu szczęśliwa? - zapytała prosto z mostu, a w jej głosie było słychać jedynie szczerą troskę. To co martwiło ją najbardziej w ostatnich tygodniach to właśnie samopoczucie Lyry. Chciała dla niej wszystkiego co najlepsze. Nawet jeśli oznaczało to, że ich ścieżki miałyby podążyć w nieco innych kierunkach.
Prawdę mówiąc była zestresowana tym spotkaniem. Ostatni raz w szlacheckiej rezydencji była jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Hgwarcie: jako mała dziewczynka towarzyszyła ojcu na spotkaniach z lordem Greengrass, ale tam całą jej uwagę pochłaniała zabawa z córką lorda. Od tego czasu była tak bardzo odległa od świata magicznej arystokracji jak to tylko możliwe i stąd ten stres. Wybrała jedną ze swoich najładniejszych sukni w kolorze chabrów, by w razie spotkania z lordem Traversem nie wyjść na zupełne pośmiewisko. Do samego Norfolk dostała się za pomocą sieci Fiuu, bo tak było najłatwiej. Gdy tylko wyskoczyła z kominka u jej boku pojawił się skrzat, który odeskortował ją do czekającej pani domu. Widok rudowłosej natychmiast przywołał na usta Flo pełen czułości uśmiech. Odrobinę bała się, że napotka tutaj kogoś w kim nie pozna swojej małej prawie-siostry. Jedak ona wyglądała niemal tak jak zawsze, może nawet sprawiała wrażenie zdrowszej i bardziej zadbanej.
- Jak mogłabym odmówić? - zdziwiła się szczerze, a zaledwie sekundę później objęła Lyrę mocno i ucałowała jej piegowaty policzek. Znajomy zapach farb olejnych koił jej nerwy. - Dobrze Cię widzieć, skarbie. - dodała, a potem z pogodnym uśmiechem dała się poprowadzić do saloniku. Z pewną ciekawością rozglądała się po mijanych wnętrzach, ale sama nie była pewna czy bardziej jest ich pięknem zawstydzona czy zachwycona. Wszystko było urządzone ze smakiem, ale na Merlina! Ten dom był większy niż cała kamienica, w której ona wynajmowała zaledwie jedno mieszkanie! Na szczęście salonik, w którym usiadły wydawał się nieco mniej przytłaczający.
- Z tego co już zobaczyłam, dom jest przepiękny, ale tyle tu miejsca! - pokręciła głową z niedowierzaniem. - Pewnie nie jest łatwo. - dodała ze współczującym uśmiechem, w pamięci mając mieszkanie Garretta, w którym kiedyś tak często pomagała Lyrze w gotowaniu obiadów. Różnica była znacząca. Zaraz potem jej spojrzenie nieco spoważniało, gdy uważnie przyjrzała się sylwetce Lyry.
- Jesteś tu szczęśliwa? - zapytała prosto z mostu, a w jej głosie było słychać jedynie szczerą troskę. To co martwiło ją najbardziej w ostatnich tygodniach to właśnie samopoczucie Lyry. Chciała dla niej wszystkiego co najlepsze. Nawet jeśli oznaczało to, że ich ścieżki miałyby podążyć w nieco innych kierunkach.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chociaż Lyra poróżniła się z Garrettem odnośnie jego chęci powrotu do Margaux (a związek z nią niestety groził wykluczeniem go poza nawias szlacheckiej społeczności, z czym Lyra nie potrafiła się pogodzić), w kwestii innych jej znajomości nic się nie zmieniało. W końcu za samo rozmawianie z kimś i darzenie go sympatią nikogo nie wydziedziczano. Bardzo smucił ją fakt, że na ślubie nie mogła widzieć wszystkich swoich znajomych bez względu na status krwi, ale Traversowie urządzili przyjęcie dla szlachetnych i czystokrwistych.
Choć od dawna marzyła o zmianie swojego życia na lepsze i zrealizowaniu swoich malarskich ambicji, bardzo tęskniła za dziecięcą beztroską i dobrymi relacjami z braćmi, a tymczasem obydwóch dawno już nie widziała, a próby napisania do nich listu kończyły się podarciem pergaminu i wrzuceniem go do kominka. Nawet do Florence było łatwiej napisać, choć odrzucenie z jej strony również by zabolało.
Przed wizytą Florence była coraz bardziej zestresowana. Kiedy jednak zobaczyła ją prowadzoną przez skrzata, na jej piegowatej buzi pojawił się uśmiech. Pozwoliła się przytulić, czując ulgę, że wciąż była nadzieja na zachowanie dobrych relacji.
- Tęskniłam za tobą i chciałam napisać już wcześniej, ale po tej... sytuacji z Garrettem, bałam się, że... – urwała z pewnym wahaniem, rzucając kobiecie szybkie spojrzenie. Ile wiedziała o kłótni z bratem?
Przeszły do małego saloniku, w którym przez ostatni miesiąc zwykle odbywała swoje sesje oklumencji. Chociaż ich dworek i tak był mniejszy niż posiadłości większości szlachciców, które widziała, w porównaniu z mieszkankiem Garretta nadal była to ogromna przestrzeń.
- Tak, jest dość duży. Dlatego czasem trudno się przestawić, przyznam się, że nadal zdarza mi się gubić – wyznała, biorąc sobie ciasteczko. – Oboje z Glaucusem uczymy się jakoś funkcjonować w tym... obecnym stanie rzeczy.
Uśmiechnęła się, przygryzając lekko wargę, gdy dostrzegła poważniejsze spojrzenie Florence. Zamyśliła się przez chwilę nad jej pytaniem, potarła dłonią policzek, by pozbyć się plamki niebieskiej farby, ale po chwili odpowiedziała:
- Tak – rzekła, prostując się. – Glaucus jest... On naprawdę się stara. Lubimy się i oboje staramy się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Dobre stosunki z Glaucusem były dla niej bardzo cenne. Oboje uczyli się sobie ufać, to był ważny fundament dla budowania zdrowej relacji. Lyra coraz bardziej uświadamiała sobie też, że potrzebuje jego bliskości i lubi, kiedy był w pobliżu. Tracąc dobre relacje z bratem, desperacko potrzebowała kogoś, komu mogła zaufać i czuć się przy nim bezpiecznie, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na noworocznym sabacie. Czyżby tą osobą stawał się właśnie jej mąż? Zarumieniła się, myśląc o tym, jak bardzo ceniła sobie przyjazne stosunki z Traversem. Może nawet to było już coś więcej niż tylko przyjaźń?
- A co słychać u ciebie? – spytała chwilę później. – I... Czy masz jakieś wieści na temat Garretta?
Zacisnęła mocniej drobne dłonie, jednocześnie czekając ale i obawiając się tego, co może usłyszeć. Denerwowała się, nie tylko ze względu na ich konflikt, ale też na to, co działo się podczas obchodów nowego roku.
Choć od dawna marzyła o zmianie swojego życia na lepsze i zrealizowaniu swoich malarskich ambicji, bardzo tęskniła za dziecięcą beztroską i dobrymi relacjami z braćmi, a tymczasem obydwóch dawno już nie widziała, a próby napisania do nich listu kończyły się podarciem pergaminu i wrzuceniem go do kominka. Nawet do Florence było łatwiej napisać, choć odrzucenie z jej strony również by zabolało.
Przed wizytą Florence była coraz bardziej zestresowana. Kiedy jednak zobaczyła ją prowadzoną przez skrzata, na jej piegowatej buzi pojawił się uśmiech. Pozwoliła się przytulić, czując ulgę, że wciąż była nadzieja na zachowanie dobrych relacji.
- Tęskniłam za tobą i chciałam napisać już wcześniej, ale po tej... sytuacji z Garrettem, bałam się, że... – urwała z pewnym wahaniem, rzucając kobiecie szybkie spojrzenie. Ile wiedziała o kłótni z bratem?
Przeszły do małego saloniku, w którym przez ostatni miesiąc zwykle odbywała swoje sesje oklumencji. Chociaż ich dworek i tak był mniejszy niż posiadłości większości szlachciców, które widziała, w porównaniu z mieszkankiem Garretta nadal była to ogromna przestrzeń.
- Tak, jest dość duży. Dlatego czasem trudno się przestawić, przyznam się, że nadal zdarza mi się gubić – wyznała, biorąc sobie ciasteczko. – Oboje z Glaucusem uczymy się jakoś funkcjonować w tym... obecnym stanie rzeczy.
Uśmiechnęła się, przygryzając lekko wargę, gdy dostrzegła poważniejsze spojrzenie Florence. Zamyśliła się przez chwilę nad jej pytaniem, potarła dłonią policzek, by pozbyć się plamki niebieskiej farby, ale po chwili odpowiedziała:
- Tak – rzekła, prostując się. – Glaucus jest... On naprawdę się stara. Lubimy się i oboje staramy się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Dobre stosunki z Glaucusem były dla niej bardzo cenne. Oboje uczyli się sobie ufać, to był ważny fundament dla budowania zdrowej relacji. Lyra coraz bardziej uświadamiała sobie też, że potrzebuje jego bliskości i lubi, kiedy był w pobliżu. Tracąc dobre relacje z bratem, desperacko potrzebowała kogoś, komu mogła zaufać i czuć się przy nim bezpiecznie, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na noworocznym sabacie. Czyżby tą osobą stawał się właśnie jej mąż? Zarumieniła się, myśląc o tym, jak bardzo ceniła sobie przyjazne stosunki z Traversem. Może nawet to było już coś więcej niż tylko przyjaźń?
- A co słychać u ciebie? – spytała chwilę później. – I... Czy masz jakieś wieści na temat Garretta?
Zacisnęła mocniej drobne dłonie, jednocześnie czekając ale i obawiając się tego, co może usłyszeć. Denerwowała się, nie tylko ze względu na ich konflikt, ale też na to, co działo się podczas obchodów nowego roku.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Przyglądała się dorastaniu Lyry z doskoku, okazjonalnie pojawiając się w domu rodzinnym Weasley'ów w czasie wakacji. W tamtym czasie postrzegała ją wyłącznie przez pryzmat Garretta i tego co on o niej opowiadał. Dopiero w ostatnim roku, gdy po ukończeniu Hogwartu Lyra zamieszkała w Londynie, Florence zaczęła poznawać ją lepiej. Widywała ją niemal codziennie malującą na Pokątnej i z nieco mieszanymi uczuciami obserwowała kręcący się wokół ludzi. Lyra wydawała jej się taka delikatna, że w naturalnym odruchu pragnęła roztoczyć nad nią swoją opiekę. Często nalegała przecież, by młodziutka malarka po skończonej pracy przychodziła na obiad do niej i Floreana. Chociaż od lat nazywała Lyrę swoją małą siostrzyczką chyba dopiero w ostatnich miesiącach faktycznie zaczęła ją jako taką postrzegać. Nigdy jednak nie zapominała, że jest jedynie przyjaciółką jej starszego brata. Pewnie dlatego nie zdobyła się na żaden komentarz odnośnie zaręczyn, a później szybkiego ślubu. Wydawało jej się, że nie ma prawa mówić - wtedy jeszcze - Weasley'ównie co powinna zrobić ze swoim życiem. Teraz trochę się z tym gryzła, bo co jeśli Lyra nie jest tutaj szczęśliwa? Co jeśli jedna rozmowa mogłaby coś zmienić? Przecież była jeszcze taka młoda! Kiedy dowiedziała się, że w rodzeństwie zapanowała niezgoda poczuła się jeszcze gorzej, ale wciąż nie umiała się zdobyć na wskazanie winnego. Zresztą zawsze wychodziła z założenia, że w takich sytuacjach wina musi leżeć po obu stronach. Może teraz, gdy pozna argumenty Lyry uda jej się choć trochę przyczynić do pogodzenia zwaśnionych rudzielców? Nic przecież nie przyniosłoby jej większej radości.
-Wstyd mi się przyznać, ale zwlekałam z listem do Ciebie z tego samego powodu. - zaśmiała się trochę niezręcznie, zasiadając jednocześnie na eleganckiej sofie. Ruchem zdradzającym pewną nerwowość odgarnęła za uszy kosmyki ciemnych włosów i rzuciła gospodyni przepraszające spojrzenie. Oczywiście, że wiedziała o tym co się stało, ale nie było to żadne usprawiedliwienie dla jej milczenia! - I bardzo źle się z tym czuję. - dodała z powagą, jak zawsze uważając, że jej najbliższym należy się całkowita szczerość. Dopiero po tych słowach pozwoliła sobie na nieco spokojniejszy uśmiech. Poczęstowała się herbatą, a ciepły napar wyraźniej pomógł jej się rozluźnić - nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego jaka była spięta!
- W takim razie nie będę prosić o wycieczkę po domu, bo jeszcze się zgubimy i co wtedy? - zażartowała znad brzegu filiżanki. Czuła się niemal jak dama - przycupnięta na sofie, sącząc herbatę z pięknej porcelany. Było w tym wszystkim coś urokliwego, choć Florence wątpiła, by była w stanie żyć w ten sposób. Bardziej pasowały jej potężne kubki z pospolitej ceramiki i rozciągnięte swetry. Musiała jednak przyznać, że Lyra (zwłaszcza z plamkami farby na twarzy!) wyglądała w tej scenerii naprawdę pięknie. Dopiero teraz Florence dostrzegała, że mała malarka przestawała być dzieckiem, a stawała się kobietą. Może małżeństwo faktycznie wszystko zmienia?
Przez moment milczała, obserwując uważnie twarz lady Travers. Zaraz jednak jej powaga ustąpiła uśmiechowi, w którym ulga mieszała się z życzliwością. Kiwnęła lekko głową na znak aprobaty, w duchu wzdychając z wdzięcznością. Jedno zmartwienie mniej.
- Cieszę się, Lyro. Naprawdę bardzo się cieszę. - zapewniła ją ciepło. Delikatnie odstawiła filiżankę na stolik i po chwili wahania kontynuowała - Znam świat arystokracji jedynie z opowieści i te o aranżowanych małżeństwach bywają ponure. Dlatego przez cały czas martwiłam się, że stanie Ci się krzywda. Ale skoro jesteś szczęśliwa... O nic więcej nie mogłabym prosić.- zakończyła miękko. Zmianę tematu przyjęła z lekkim zmarszczeniem brwi. No tak, przecież ze sobą nie rozmawiają!
- U mnie wszystko w porządku. Luty to zawsze bardzo spokojny czas w naszej branży. Swoją drogą, Florean kazał przekazać pozdrowienia! - mówiła pogodnie, ale bez większych emocji. Nie chciała mówić o sobie, bo cóż mogłaby powiedzieć? Że w ostatnim miesiącu wciągnęła swojego brata do nielegalnej organizacji? Lyra więcej korzyści wyciągnie na inny temat.
- Widziałam się z nim kilka dni temu. - dodała zaraz, pozwalając sobie na uspokajający uśmiech. - Ma się dobrze. Już całkiem wrócił do zdrowia, po tym incydencie z początku grudnia. Jak zawsze jest nieustannie zajęty pracą. - wzruszyła lekko ramionami z miną, która mówiła "po prostu cały Garry". Czuła się jednak strasznie dziwnie streszczając te wieści akurat Lyrze.
-Wstyd mi się przyznać, ale zwlekałam z listem do Ciebie z tego samego powodu. - zaśmiała się trochę niezręcznie, zasiadając jednocześnie na eleganckiej sofie. Ruchem zdradzającym pewną nerwowość odgarnęła za uszy kosmyki ciemnych włosów i rzuciła gospodyni przepraszające spojrzenie. Oczywiście, że wiedziała o tym co się stało, ale nie było to żadne usprawiedliwienie dla jej milczenia! - I bardzo źle się z tym czuję. - dodała z powagą, jak zawsze uważając, że jej najbliższym należy się całkowita szczerość. Dopiero po tych słowach pozwoliła sobie na nieco spokojniejszy uśmiech. Poczęstowała się herbatą, a ciepły napar wyraźniej pomógł jej się rozluźnić - nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy z tego jaka była spięta!
- W takim razie nie będę prosić o wycieczkę po domu, bo jeszcze się zgubimy i co wtedy? - zażartowała znad brzegu filiżanki. Czuła się niemal jak dama - przycupnięta na sofie, sącząc herbatę z pięknej porcelany. Było w tym wszystkim coś urokliwego, choć Florence wątpiła, by była w stanie żyć w ten sposób. Bardziej pasowały jej potężne kubki z pospolitej ceramiki i rozciągnięte swetry. Musiała jednak przyznać, że Lyra (zwłaszcza z plamkami farby na twarzy!) wyglądała w tej scenerii naprawdę pięknie. Dopiero teraz Florence dostrzegała, że mała malarka przestawała być dzieckiem, a stawała się kobietą. Może małżeństwo faktycznie wszystko zmienia?
Przez moment milczała, obserwując uważnie twarz lady Travers. Zaraz jednak jej powaga ustąpiła uśmiechowi, w którym ulga mieszała się z życzliwością. Kiwnęła lekko głową na znak aprobaty, w duchu wzdychając z wdzięcznością. Jedno zmartwienie mniej.
- Cieszę się, Lyro. Naprawdę bardzo się cieszę. - zapewniła ją ciepło. Delikatnie odstawiła filiżankę na stolik i po chwili wahania kontynuowała - Znam świat arystokracji jedynie z opowieści i te o aranżowanych małżeństwach bywają ponure. Dlatego przez cały czas martwiłam się, że stanie Ci się krzywda. Ale skoro jesteś szczęśliwa... O nic więcej nie mogłabym prosić.- zakończyła miękko. Zmianę tematu przyjęła z lekkim zmarszczeniem brwi. No tak, przecież ze sobą nie rozmawiają!
- U mnie wszystko w porządku. Luty to zawsze bardzo spokojny czas w naszej branży. Swoją drogą, Florean kazał przekazać pozdrowienia! - mówiła pogodnie, ale bez większych emocji. Nie chciała mówić o sobie, bo cóż mogłaby powiedzieć? Że w ostatnim miesiącu wciągnęła swojego brata do nielegalnej organizacji? Lyra więcej korzyści wyciągnie na inny temat.
- Widziałam się z nim kilka dni temu. - dodała zaraz, pozwalając sobie na uspokajający uśmiech. - Ma się dobrze. Już całkiem wrócił do zdrowia, po tym incydencie z początku grudnia. Jak zawsze jest nieustannie zajęty pracą. - wzruszyła lekko ramionami z miną, która mówiła "po prostu cały Garry". Czuła się jednak strasznie dziwnie streszczając te wieści akurat Lyrze.
I wish you were the one
Florence G. Fortescue
Zawód : współwłaścicielka lodziarni
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Sometimes the only payoff for having any faith - is when it’s tested again and again everyday
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Te miesiące po ukończeniu Hogwartu wiele zmieniły w życiu Lyry i jej podejściu do niego. Chciała czy nie, dorastała i uświadamiała sobie, jak marne jest położenie biednej dziewczyny z Weasleyów o zdrowiu zbyt wątłym, by podjąć się większości dobrze płatnych zawodów, i z talentem tak niepraktycznym w prawdziwym życiu, jak malarstwo. Wierzyła, że szlachectwo jest jej szansą na rozwój i dobry byt. Nie przewidziała tylko tego, że bracia mogą wcale nie być zachwyceni wybraniem takiej ścieżki. Sytuacja z Garrettem była niczym kubeł lodowatej wody wylany wprost na głowę, brutalnie sprowadziła ją do rzeczywistości i pokazała, że wcale nie będzie tak kolorowo, jak sobie wyobrażała.
Zanim jednak to nastąpiło, spędziła kilka całkiem miłych miesięcy mieszkając u niego w Londynie i chadzając na Pokątną. Nim dekrety obrzydziły jej to miejsce, a zima zagnała do zamkniętych pomieszczeń, spędzała sporą część czasu przy sztaludze, a po zakończeniu pracy często wpadała do lodziarni rodzeństwa Fortescue, nie gardziła również zaproszeniami na obiad, Florence gotowała naprawdę wspaniale.
- Najważniejsze, że teraz wreszcie się widzimy i możemy porozmawiać – powiedziała Lyra, uśmiechając się ciepło, zupełnie jakby wcale nie siedziały w dworze jej męża, a w mieszkaniu Garretta bądź lodziarni. – Jeśli będziesz chciała, i tak cię oprowadzę. Choć podejrzewam, że najpiękniej będzie wiosną i latem, gdy będzie można w pełni korzystać z uroków okolicy. Mamy tu w pobliżu nawet własną małą plażę! – I chociaż Lyra bała się głębokiej wody, uwielbiała tam chodzić i stojąc na brzegu, wpatrywać się w falujące morze i słuchać jego kojącego szumu, czasem z Glaucusem, czasem samotnie. W ciepłych miesiącach z pewnością było tam jeszcze piękniej.
- Też słyszałam sporo opowieści o aranżowanych małżeństwach więc chyba można uznać, że mam sporo szczęścia. Chociaż minęło dopiero kilka tygodni, trudno zakładać, co będzie za kilka lat – powiedziała cicho. Wydarzenia na sabacie pokazały dobitnie, że życie bywa naprawdę nieprzewidywalne. Jednak niejedna panna mogłaby jej pozazdrościć życzliwego, troskliwego męża, który naprawdę się nią interesował i próbował do niej dotrzeć nie zmuszaniem do różnych rzeczy, a zrozumieniem i tolerancją. I Lyra bardzo go za to ceniła. Chciałaby, żeby ich relacje już zawsze były tak dobre, lub jeszcze lepsze. – Glaucus nie jest taki, jak większość szlachciców. Jest ciepły, troskliwy, z pasją i poczuciem humoru. Myślę, że dogadalibyście się ze sobą. – Lyra była naprawdę ciekawa ewentualnego spotkania tej dwójki, bo wydawało jej się, że oboje mogliby się polubić. Nie miała pojęcia, że oboje należeli do tajnej organizacji założonej przez jej brata. Tylu rzeczy była nieświadoma!
- Pozdrów go również ode mnie – rzekła; lubiła także Floreana, całkiem sympatyczny był z niego facet, i robił najlepsze lody w całym Londynie. – Jak tylko zrobi się ciepło, znowu zacznę do was przychodzić. Mam tylko nadzieję, że sytuacja na Pokątnej się unormuje. – Zerknęła znacząco na Florence; kobieta zapewne mogła się łatwo domyślić, o co chodzi Lyrze, co mogło przestraszyć ją do tego stopnia, że zaczęła unikać dawniej tak lubianego miejsca. Ciekawe też, czy wiedziała coś więcej o obecnej sytuacji?
Gdy rozmowa zeszła na Garretta, Lyra poruszyła się niespokojnie w fotelu i nerwowym ruchem potarła policzek. Nie wiedziała, na co liczyła; może na jakieś informacje o tym, że brat przeżywa jej brak w swoim życiu i tęskni za nią? Szybko skarciła się za tę myśl.
W ich kłótni nie brakowało jej winy, z perspektywy czasu mogła zobaczyć to wyraźniej niż wtedy, gdy była pod wpływem silnych emocji. Może gdyby tak pochopnie nie zaczęła robić mu wyrzutów... Niestety, mleko już się rozlało.
- Naprawdę? – zapytała więc, po czym dodała z ulgą: - To dobrze. Martwiłam się o niego. – Mimo wszystko dobrze było słyszeć, że Garrett jakoś sobie radził i doszedł do siebie po tajemniczym incydencie z początków grudnia. Chciała, żeby był w dobrym zdrowiu i nie miał poważniejszych problemów niż te zwyczajne (o ile można było użyć takiego słowa w odniesieniu do aurora), jakie zwykle miewał w pracy. – Dobrze wiedzieć, że jakoś sobie radzi.
Nie licząc etapu nauki w Hogwarcie (podczas której mieli kontakt listowny), była to ich najdłuższa rozłąka.
Zanim jednak to nastąpiło, spędziła kilka całkiem miłych miesięcy mieszkając u niego w Londynie i chadzając na Pokątną. Nim dekrety obrzydziły jej to miejsce, a zima zagnała do zamkniętych pomieszczeń, spędzała sporą część czasu przy sztaludze, a po zakończeniu pracy często wpadała do lodziarni rodzeństwa Fortescue, nie gardziła również zaproszeniami na obiad, Florence gotowała naprawdę wspaniale.
- Najważniejsze, że teraz wreszcie się widzimy i możemy porozmawiać – powiedziała Lyra, uśmiechając się ciepło, zupełnie jakby wcale nie siedziały w dworze jej męża, a w mieszkaniu Garretta bądź lodziarni. – Jeśli będziesz chciała, i tak cię oprowadzę. Choć podejrzewam, że najpiękniej będzie wiosną i latem, gdy będzie można w pełni korzystać z uroków okolicy. Mamy tu w pobliżu nawet własną małą plażę! – I chociaż Lyra bała się głębokiej wody, uwielbiała tam chodzić i stojąc na brzegu, wpatrywać się w falujące morze i słuchać jego kojącego szumu, czasem z Glaucusem, czasem samotnie. W ciepłych miesiącach z pewnością było tam jeszcze piękniej.
- Też słyszałam sporo opowieści o aranżowanych małżeństwach więc chyba można uznać, że mam sporo szczęścia. Chociaż minęło dopiero kilka tygodni, trudno zakładać, co będzie za kilka lat – powiedziała cicho. Wydarzenia na sabacie pokazały dobitnie, że życie bywa naprawdę nieprzewidywalne. Jednak niejedna panna mogłaby jej pozazdrościć życzliwego, troskliwego męża, który naprawdę się nią interesował i próbował do niej dotrzeć nie zmuszaniem do różnych rzeczy, a zrozumieniem i tolerancją. I Lyra bardzo go za to ceniła. Chciałaby, żeby ich relacje już zawsze były tak dobre, lub jeszcze lepsze. – Glaucus nie jest taki, jak większość szlachciców. Jest ciepły, troskliwy, z pasją i poczuciem humoru. Myślę, że dogadalibyście się ze sobą. – Lyra była naprawdę ciekawa ewentualnego spotkania tej dwójki, bo wydawało jej się, że oboje mogliby się polubić. Nie miała pojęcia, że oboje należeli do tajnej organizacji założonej przez jej brata. Tylu rzeczy była nieświadoma!
- Pozdrów go również ode mnie – rzekła; lubiła także Floreana, całkiem sympatyczny był z niego facet, i robił najlepsze lody w całym Londynie. – Jak tylko zrobi się ciepło, znowu zacznę do was przychodzić. Mam tylko nadzieję, że sytuacja na Pokątnej się unormuje. – Zerknęła znacząco na Florence; kobieta zapewne mogła się łatwo domyślić, o co chodzi Lyrze, co mogło przestraszyć ją do tego stopnia, że zaczęła unikać dawniej tak lubianego miejsca. Ciekawe też, czy wiedziała coś więcej o obecnej sytuacji?
Gdy rozmowa zeszła na Garretta, Lyra poruszyła się niespokojnie w fotelu i nerwowym ruchem potarła policzek. Nie wiedziała, na co liczyła; może na jakieś informacje o tym, że brat przeżywa jej brak w swoim życiu i tęskni za nią? Szybko skarciła się za tę myśl.
W ich kłótni nie brakowało jej winy, z perspektywy czasu mogła zobaczyć to wyraźniej niż wtedy, gdy była pod wpływem silnych emocji. Może gdyby tak pochopnie nie zaczęła robić mu wyrzutów... Niestety, mleko już się rozlało.
- Naprawdę? – zapytała więc, po czym dodała z ulgą: - To dobrze. Martwiłam się o niego. – Mimo wszystko dobrze było słyszeć, że Garrett jakoś sobie radził i doszedł do siebie po tajemniczym incydencie z początków grudnia. Chciała, żeby był w dobrym zdrowiu i nie miał poważniejszych problemów niż te zwyczajne (o ile można było użyć takiego słowa w odniesieniu do aurora), jakie zwykle miewał w pracy. – Dobrze wiedzieć, że jakoś sobie radzi.
Nie licząc etapu nauki w Hogwarcie (podczas której mieli kontakt listowny), była to ich najdłuższa rozłąka.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
|1 marca '56
Minęły dwa miesiące od jego rozmowy z Lyrą. Rok nie był już taki nowy, nadal jednak za oknami panowała chłodna, zimowa szarość w całej swej okazałości, z pluchą i padającym marznącym deszczem. Zwłaszcza na wybrzeżu dało się odczuć jego dotkliwość, gdy wiejący wiatr ciskał chłodne odłamki w twarz wędrującego ku dworkowi wędrowca. Selwyn, w wiecznie modnej u niego czerni i zawinięty w szalik aż pod sam nos ostatni odcinek drogi pokonywał pieszo, mając nadzieję, że chłodna niepogoda chociaż trochę wyrwie go z letargu w jakim tkwił od tygodni. Nie liczył na cudowną poprawę nastroju i tryskanie optymizmem na prawo i lewo, jednak zawsze lepiej byłoby chociaż trochę, mimo zgubionych kilogramów i nieprzespanych nocy, przypominać siebie. Ludzie na każdym kroku posyłali mu spojrzenia, a te spojrzenia pełne były niewygodnych pytań. Nie wiedział na ile Lyra da się na jego maskę nabrać. Schowana za materiałem szalika usta wykrzywiały się w uśmiechach, może nieco nachalnych, czasem nieco pogardliwych, czasem drwiących. Stare jak świat ćwiczenie aktorskie, by choć trochę pobudzić twarz do działania. Gdy stanął u progu ładnego, zadbanego dworku był prawie pewien, że będzie dobrze. Czy był zestresowany? Może odrobinę. Nie wiedział, czego się spodziewać. Miał po raz pierwszy przeprowadzić sesję hipnozy w swojej ojczyźnie, bez ważkiego wzroku profesora Jonesa, który w ułamku sekundy byłby w stanie zareagować w razie jakiegokolwiek błędu. Alexander wziął głęboki oddech, by oczyścić zagmatwane we własnej głowie myśli, po czym ujął w dłoń kołatkę i zapukał. W końcu co ma być to będzie, już nie mógł się wycofać. Zresztą, dyplomu nie zdobył bynajmniej za nic. Wystarczy, że po prostu zwyczajnie sobie zaufa.
Drzwi uchyliły się, a mały i schludny skrzat zaprosił uzdrowiciela do środka. Alexander oddał mu swoje okrycie, a machnięciem różdżki osuszył i oczyścił swoje buty, by nie sprawić stworzeniu dodatkowego kłopotu. Podążył za skrzatem wgłąb domostwa, po drodze poprawiając kołnierzyk swojej jasnoniebieskiej koszuli. podobno ten kolor odwraca w miarę uwagę od pobladłej skóry twarzy. Po krótkiej wędrówce, w czasie której zapoznał się odrobinę z topografią domu, skrzat otworzył przed młodym mężczyzną kolejne drzwi, za którymi czekał go bardzo przytulny salon, wśród którego błękitu nie sposób było pominąć rude pukle jego przyjaciółki.
- Dzień dobry, Lyro - powiedział, przekraczając próg i uśmiechając się delikatnie do kobiety.
Minęły dwa miesiące od jego rozmowy z Lyrą. Rok nie był już taki nowy, nadal jednak za oknami panowała chłodna, zimowa szarość w całej swej okazałości, z pluchą i padającym marznącym deszczem. Zwłaszcza na wybrzeżu dało się odczuć jego dotkliwość, gdy wiejący wiatr ciskał chłodne odłamki w twarz wędrującego ku dworkowi wędrowca. Selwyn, w wiecznie modnej u niego czerni i zawinięty w szalik aż pod sam nos ostatni odcinek drogi pokonywał pieszo, mając nadzieję, że chłodna niepogoda chociaż trochę wyrwie go z letargu w jakim tkwił od tygodni. Nie liczył na cudowną poprawę nastroju i tryskanie optymizmem na prawo i lewo, jednak zawsze lepiej byłoby chociaż trochę, mimo zgubionych kilogramów i nieprzespanych nocy, przypominać siebie. Ludzie na każdym kroku posyłali mu spojrzenia, a te spojrzenia pełne były niewygodnych pytań. Nie wiedział na ile Lyra da się na jego maskę nabrać. Schowana za materiałem szalika usta wykrzywiały się w uśmiechach, może nieco nachalnych, czasem nieco pogardliwych, czasem drwiących. Stare jak świat ćwiczenie aktorskie, by choć trochę pobudzić twarz do działania. Gdy stanął u progu ładnego, zadbanego dworku był prawie pewien, że będzie dobrze. Czy był zestresowany? Może odrobinę. Nie wiedział, czego się spodziewać. Miał po raz pierwszy przeprowadzić sesję hipnozy w swojej ojczyźnie, bez ważkiego wzroku profesora Jonesa, który w ułamku sekundy byłby w stanie zareagować w razie jakiegokolwiek błędu. Alexander wziął głęboki oddech, by oczyścić zagmatwane we własnej głowie myśli, po czym ujął w dłoń kołatkę i zapukał. W końcu co ma być to będzie, już nie mógł się wycofać. Zresztą, dyplomu nie zdobył bynajmniej za nic. Wystarczy, że po prostu zwyczajnie sobie zaufa.
Drzwi uchyliły się, a mały i schludny skrzat zaprosił uzdrowiciela do środka. Alexander oddał mu swoje okrycie, a machnięciem różdżki osuszył i oczyścił swoje buty, by nie sprawić stworzeniu dodatkowego kłopotu. Podążył za skrzatem wgłąb domostwa, po drodze poprawiając kołnierzyk swojej jasnoniebieskiej koszuli. podobno ten kolor odwraca w miarę uwagę od pobladłej skóry twarzy. Po krótkiej wędrówce, w czasie której zapoznał się odrobinę z topografią domu, skrzat otworzył przed młodym mężczyzną kolejne drzwi, za którymi czekał go bardzo przytulny salon, wśród którego błękitu nie sposób było pominąć rude pukle jego przyjaciółki.
- Dzień dobry, Lyro - powiedział, przekraczając próg i uśmiechając się delikatnie do kobiety.
Lyra doskonale pamiętała rozmowę z przyjacielem, choć ta miała miejsce niedługo przed tamtym tragicznym zakończeniem sabatu. Spacerując z nim wokół niewielkiego stawu, nie wiedziała jeszcze, co wydarzy się za kilka godzin, nie wiedziała także, że ponownie zobaczy Alexa dopiero dwa miesiące później. Zrzuciła to na karb obowiązków, których jako młody uzdrowiciel zapewne miał sporo. Sama też je miała, ucząc się funkcjonować jako żona, bo wejście w zupełnie nową rolę nigdy nie było łatwe, zwłaszcza jeśli rola ta oznaczała diametralne zmiany w życiu.
Jego list bardzo ją ucieszył, więc następnego dnia koło południa udała się do małego saloniku na parterze, żeby to tam zaczekać na przyjaciela. Chociaż zaczął się marzec, podwórze za oknem nie wyglądało jeszcze zbyt wiosennie, gdzie niegdzie nadal było widać skrawki śniegu, a za szybą kołysał się uschnięty pęd winobluszczu, który latem zapewne porastał tę ścianę budynku. Przez chwilę wpatrywała się w niego, zastanawiając się jednocześnie, jak przebiegnie to spotkanie. Jak w ogóle działała hipnoza? Po tamtej rozmowie, kiedy już otrząsnęła się względnie po sabatowych wydarzeniach, przejrzała trochę informacji o tej zawiłej sztuce, chcąc lepiej przygotować się na to, co może ją czekać. A teraz ten moment miał wreszcie nadejść. Moment, kiedy być może dowie się, jakie wspomnienia zostały wydarte z jej pamięci, pozostawiając dziwne luki, urywki i niepokojące sny, które zaczęły się właśnie wtedy, choć później dołączały do nich kolejne nieprzyjemne elementy. Już od dawna, odkąd tylko się dowiedziała, że ktoś mieszał jej w głowie, nurtowało ją, kto to był i w jakim celu to zrobił. Co chciał ukryć nawet przed nią samą?
Niedługo później usłyszała kroki i natychmiast zwróciła się w stronę drzwi. Gdy wszedł, mógł zobaczyć, że wyglądała tak, jak wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni, tyle że zamiast eleganckiej balowej sukni miała na sobie codzienną, błękitną sukienkę, a jej rozpuszczone rude włosy opadały na ramiona. Zielone oczy i nakrapiane policzki pozostawały jednak bez zmian.
- Alex! – powiedziała, wstając i podchodząc do niego. Dawniej pewnie by go objęła, ale teraz coś ją powstrzymało, więc tylko stanęła naprzeciwko niego, wyraźnie się wahając. Może to przez świadomość tego, że nie była już panną, tylko mężatką i powinna przynajmniej utrzymywać pozory stateczności?
- Cieszę się, że już jesteś! Napiłbyś się herbaty, zanim zaczniemy? Tak dawno się nie widzieliśmy! – chyba marnie jej wychodziło bycie rozważną mężatką, bo była tak podekscytowana jego widokiem, że od razu zaczęła zasypywać go pytaniami. – Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku, Alex. Praca dawała się we znaki?
W międzyczasie zawołała skrzata, prosząc go o herbatę i drobne przekąski. Jej dłonie leciutko drżały, bo stresowała się przed tym, co miało ją później czekać.
Jego list bardzo ją ucieszył, więc następnego dnia koło południa udała się do małego saloniku na parterze, żeby to tam zaczekać na przyjaciela. Chociaż zaczął się marzec, podwórze za oknem nie wyglądało jeszcze zbyt wiosennie, gdzie niegdzie nadal było widać skrawki śniegu, a za szybą kołysał się uschnięty pęd winobluszczu, który latem zapewne porastał tę ścianę budynku. Przez chwilę wpatrywała się w niego, zastanawiając się jednocześnie, jak przebiegnie to spotkanie. Jak w ogóle działała hipnoza? Po tamtej rozmowie, kiedy już otrząsnęła się względnie po sabatowych wydarzeniach, przejrzała trochę informacji o tej zawiłej sztuce, chcąc lepiej przygotować się na to, co może ją czekać. A teraz ten moment miał wreszcie nadejść. Moment, kiedy być może dowie się, jakie wspomnienia zostały wydarte z jej pamięci, pozostawiając dziwne luki, urywki i niepokojące sny, które zaczęły się właśnie wtedy, choć później dołączały do nich kolejne nieprzyjemne elementy. Już od dawna, odkąd tylko się dowiedziała, że ktoś mieszał jej w głowie, nurtowało ją, kto to był i w jakim celu to zrobił. Co chciał ukryć nawet przed nią samą?
Niedługo później usłyszała kroki i natychmiast zwróciła się w stronę drzwi. Gdy wszedł, mógł zobaczyć, że wyglądała tak, jak wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni, tyle że zamiast eleganckiej balowej sukni miała na sobie codzienną, błękitną sukienkę, a jej rozpuszczone rude włosy opadały na ramiona. Zielone oczy i nakrapiane policzki pozostawały jednak bez zmian.
- Alex! – powiedziała, wstając i podchodząc do niego. Dawniej pewnie by go objęła, ale teraz coś ją powstrzymało, więc tylko stanęła naprzeciwko niego, wyraźnie się wahając. Może to przez świadomość tego, że nie była już panną, tylko mężatką i powinna przynajmniej utrzymywać pozory stateczności?
- Cieszę się, że już jesteś! Napiłbyś się herbaty, zanim zaczniemy? Tak dawno się nie widzieliśmy! – chyba marnie jej wychodziło bycie rozważną mężatką, bo była tak podekscytowana jego widokiem, że od razu zaczęła zasypywać go pytaniami. – Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku, Alex. Praca dawała się we znaki?
W międzyczasie zawołała skrzata, prosząc go o herbatę i drobne przekąski. Jej dłonie leciutko drżały, bo stresowała się przed tym, co miało ją później czekać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyrę zapamiętał właśnie mniej-więcej taką, jaka przed nim stała. Wydawała się jednak mimo wszystko, jakby to ująć... szczęśliwsza. Mimo delikatnego podenerwowania, objawiającego się to nerwowym ruchem, to nieumyślnym spięciem pojedynczego mięśnia wydawała się być zadowolona.
- Ostatnio od wszystkich słyszę, że dawno mnie nie widzieli. Może poza personelem szpitala -rzekł trochę prześmiewczo, nie chcąc obrazić swojego pracoholizmu. - Nie odmówię herbaty, a wręcz z wielką chęcią o nią poproszę - powiedział, po czym za Lyrą przeszedł w kierunku foteli. Zaczekał, aż gospodyni zajmie miejsce, po czym sam również spoczął.
Uniósł lekko kąciki ust, delikatnie w drgnięciu. Miało to zmylić Lyrę, miało to nadać jego słowom taki ton, jakby wierzył w ich prawdziwość. Że wszystko u ciebie w porządku.
- Nie mam czasu zauważyć jak u mnie jest, jestem natomiast pewien, że byłbym w stanie opowiedzieć ci ze szczegółami, jak miewa się każdy pacjent na trzecim piętrze, a i co nieco o tych z piątego - zażartował, rozciągając usta w "uśmiechu" trochę szerzej. Ech, Selwyn Selwyn, taki dobry z ciebie aktor, że sam w to prawie wierzysz. - Za kwartał kończę pierwszy rok specjalizacji, więc nie chcę stracić ani chwili z czasu, jaki mi pozostał. Avery nie jest litościwy, nie po aferze z... jego siostrą - skończył głosem bezbarwnym, zerkając gdzieś w bok i przejeżdżając ręką po karku, nie będąc w stanie przecisnąć między wargami imienia, które raniło mu serce i umysł. Po chwili jednak znów patrzył na Lyrę.
- A jak układa się u Ciebie? - zapytał, a w tym momencie pojawił się skrzat. Alexander podziękował stworzeniu, a gdy już porozlewało z dzbanuszka herbatę dla dwójki czarodziejów, zniknęło z cichym trzask!, sięgnął po filiżankę, nabrał łyżeczką odrobinę miodu i rozmieszał w ciepłym naparze. Cukier ostatnio był tym, co trzymało go na nogach w czasie maratonów w pracy. Po pracy zaś, by się dobić i nie mieć siły leżeć bezsennie w łóżku szedł wykonywać czynność iście plebejską - chodził biegać. Na wiele tego biegu energii mu nie starczało - akurat na tyle by po co najwyżej dwóch milach czuć się tak, jakby miał umrzeć. Nadal był zbyt osłabiony swoim ostatnim ubytkiem wagi i przepracowaniem. To uczucie umierania różniło się jednak od tego, które czuł od końca grudnia. Dawało ukojenie, a nie ból. I wreszcie był w stanie zasnąć. Nadal śniły mu się krwawe koszmary, coraz częściej jednak nie śniło mu się nic.
Teraz jednak myślami był przy Lyrze, słuchając tego jak mówi, pokątnie zaczynając już oczyszczać umysł ze wszystkiego, co miałoby go rozproszyć w zbliżającej się z każdą upływającą sekundą sesją hipnozy.
Delikatnie uderzył łyżeczką dwa razy o krawędź filiżanki, by strząsnąć z nań ostatnie krople herbaty, odłożył ją na spodek po czym upił łyk i opadł powoli plecami na oparcie fotela.
- Ostatnio od wszystkich słyszę, że dawno mnie nie widzieli. Może poza personelem szpitala -rzekł trochę prześmiewczo, nie chcąc obrazić swojego pracoholizmu. - Nie odmówię herbaty, a wręcz z wielką chęcią o nią poproszę - powiedział, po czym za Lyrą przeszedł w kierunku foteli. Zaczekał, aż gospodyni zajmie miejsce, po czym sam również spoczął.
Uniósł lekko kąciki ust, delikatnie w drgnięciu. Miało to zmylić Lyrę, miało to nadać jego słowom taki ton, jakby wierzył w ich prawdziwość. Że wszystko u ciebie w porządku.
- Nie mam czasu zauważyć jak u mnie jest, jestem natomiast pewien, że byłbym w stanie opowiedzieć ci ze szczegółami, jak miewa się każdy pacjent na trzecim piętrze, a i co nieco o tych z piątego - zażartował, rozciągając usta w "uśmiechu" trochę szerzej. Ech, Selwyn Selwyn, taki dobry z ciebie aktor, że sam w to prawie wierzysz. - Za kwartał kończę pierwszy rok specjalizacji, więc nie chcę stracić ani chwili z czasu, jaki mi pozostał. Avery nie jest litościwy, nie po aferze z... jego siostrą - skończył głosem bezbarwnym, zerkając gdzieś w bok i przejeżdżając ręką po karku, nie będąc w stanie przecisnąć między wargami imienia, które raniło mu serce i umysł. Po chwili jednak znów patrzył na Lyrę.
- A jak układa się u Ciebie? - zapytał, a w tym momencie pojawił się skrzat. Alexander podziękował stworzeniu, a gdy już porozlewało z dzbanuszka herbatę dla dwójki czarodziejów, zniknęło z cichym trzask!, sięgnął po filiżankę, nabrał łyżeczką odrobinę miodu i rozmieszał w ciepłym naparze. Cukier ostatnio był tym, co trzymało go na nogach w czasie maratonów w pracy. Po pracy zaś, by się dobić i nie mieć siły leżeć bezsennie w łóżku szedł wykonywać czynność iście plebejską - chodził biegać. Na wiele tego biegu energii mu nie starczało - akurat na tyle by po co najwyżej dwóch milach czuć się tak, jakby miał umrzeć. Nadal był zbyt osłabiony swoim ostatnim ubytkiem wagi i przepracowaniem. To uczucie umierania różniło się jednak od tego, które czuł od końca grudnia. Dawało ukojenie, a nie ból. I wreszcie był w stanie zasnąć. Nadal śniły mu się krwawe koszmary, coraz częściej jednak nie śniło mu się nic.
Teraz jednak myślami był przy Lyrze, słuchając tego jak mówi, pokątnie zaczynając już oczyszczać umysł ze wszystkiego, co miałoby go rozproszyć w zbliżającej się z każdą upływającą sekundą sesją hipnozy.
Delikatnie uderzył łyżeczką dwa razy o krawędź filiżanki, by strząsnąć z nań ostatnie krople herbaty, odłożył ją na spodek po czym upił łyk i opadł powoli plecami na oparcie fotela.
Lyra mogła się spodziewać, że Alex był bardzo zajęty. Miał w końcu bardzo wymagającą pracę, więc i tak zakrawało na cud, że w ogóle znalazł ten wolny dzień, żeby ją tutaj odwiedzić. Była mu za to wdzięczna, bo naprawdę dawno się nie widzieli. Niestety, im byli starsi, tym mniej wolnego czasu mieli.
Kiedy Alex powiedział, że chętnie napiłby się herbaty, Lyra przywołała skrzata; ten po chwili pojawił się z powrotem, pozostawiając im dwie filiżanki gorącej herbaty oraz talerzyk chrupiących ciasteczek. Dla Lyry to wciąż była pewna nowość, że teraz nie musiała sama gotować ani nawet robić herbaty. Skrzaty zawsze uprzejmie wypraszały ją z kuchni, zapewniając, że same dadzą sobie radę i ich pani nie powinna się niczym martwić.
- Mam nadzieję, że niedługo wszystko się unormuje. Chociaż przed tobą chyba jeszcze zostało trochę stażu, prawda? – zapytała go, bo nie wiedziała dokładnie, jak to wyglądało. Ale naprawdę współczuła Alexowi pracy z Averym; ten mężczyzna zdecydowanie nie wywołał w niej pozytywnych uczuć nawet mimo niepamiętania ich pierwszego spotkania... Mającego zresztą być przedmiotem sesji hipnozy, o czym także nie wiedziała. – Nie daj się temu Avery’emu, Alex. Niech jeszcze zobaczy, co potrafisz.
Kiedy wspomniał o aferze z siostrą Avery’ego, Lyra domyśliła się, o kogo chodziło, o narzeczoną Alexa, która zniknęła. I chociaż młódka za nią nie przepadała, to nie dało się nie zauważyć, że Alexander mocno przeżywał tę sytuację, dlatego Lyra ugryzła się w język i nie zapytała o to. W końcu nie spotkali się po to, żeby się wzajemnie dołować przykrymi tematami.
Koniec grudnia dla nich obojga był traumatyczny. Dla Lyry ze względu na wydarzenia na sabacie, które wzbudziły w niej silny strach, oraz przez kłótnię z Garrettem. Jej ślub był jednak pozytywnym akcentem w tych przygnębiających chwilach, chociaż dopiero po pewnym czasie to do niej w pełni dotarło.
- U mnie? W porządku, naprawdę! Całkiem dobrze dogaduję się z mężem, staram się odnaleźć wspólny język także z jego rodziną... Jego siostra regularnie nas odwiedza. Staramy się wszyscy przyzwyczaić do tego nowego życia – zapewniła z uśmiechem, postanawiając nie wspominać o pierwszych tygodniach po sabacie, kiedy żyła w strachu, że jej, jej mężowi i jego rodzinie także mogło grozić niebezpieczeństwo, skoro zginął nestor Traversów. Dopiero później ten lęk nieco zbladł i Lyra mogła wreszcie skupić się na przystosowywaniu do życia w małżeństwie.
Zdawała sobie sprawę, że Traversowie i Selwynowie mieli negatywne stosunki, ale sama niezbyt się tym przejmowała i miała nadzieję, że Alex równie nie czuje się niezręcznie, przebywając w posiadłości należącej do wrogiego rodu, z dziewczyną, która została żoną Traversa. Lyra nawet nie wiedziała, co takiego zaszło niegdyś pomiędzy Traversami i Selwynami. Chyba będzie musiała kiedyś zapytać męża.
Napiła się herbaty, po czym kontynuowała temat.
- Z malowaniem też jest dobrze, właśnie przygotowuję prace do nadchodzącej wiosennej wystawy. A niedawno napisał do mnie sam Lanford Fawley, proponując mi objęcie mnie artystycznym mecenatem – pochwaliła się, bo była dumna ze swojego kolejnego sukcesu w krótkiej przecież karierze malarki.
Wyprostowała się lekko i znowu upiła herbatkę, zerkając na Alexa. Zdawała sobie sprawę, że zbliża się właściwa część spotkania – sesja hipnozy. Nic więc dziwnego, że dziewczę zaczynało się stresować.
Kiedy Alex powiedział, że chętnie napiłby się herbaty, Lyra przywołała skrzata; ten po chwili pojawił się z powrotem, pozostawiając im dwie filiżanki gorącej herbaty oraz talerzyk chrupiących ciasteczek. Dla Lyry to wciąż była pewna nowość, że teraz nie musiała sama gotować ani nawet robić herbaty. Skrzaty zawsze uprzejmie wypraszały ją z kuchni, zapewniając, że same dadzą sobie radę i ich pani nie powinna się niczym martwić.
- Mam nadzieję, że niedługo wszystko się unormuje. Chociaż przed tobą chyba jeszcze zostało trochę stażu, prawda? – zapytała go, bo nie wiedziała dokładnie, jak to wyglądało. Ale naprawdę współczuła Alexowi pracy z Averym; ten mężczyzna zdecydowanie nie wywołał w niej pozytywnych uczuć nawet mimo niepamiętania ich pierwszego spotkania... Mającego zresztą być przedmiotem sesji hipnozy, o czym także nie wiedziała. – Nie daj się temu Avery’emu, Alex. Niech jeszcze zobaczy, co potrafisz.
Kiedy wspomniał o aferze z siostrą Avery’ego, Lyra domyśliła się, o kogo chodziło, o narzeczoną Alexa, która zniknęła. I chociaż młódka za nią nie przepadała, to nie dało się nie zauważyć, że Alexander mocno przeżywał tę sytuację, dlatego Lyra ugryzła się w język i nie zapytała o to. W końcu nie spotkali się po to, żeby się wzajemnie dołować przykrymi tematami.
Koniec grudnia dla nich obojga był traumatyczny. Dla Lyry ze względu na wydarzenia na sabacie, które wzbudziły w niej silny strach, oraz przez kłótnię z Garrettem. Jej ślub był jednak pozytywnym akcentem w tych przygnębiających chwilach, chociaż dopiero po pewnym czasie to do niej w pełni dotarło.
- U mnie? W porządku, naprawdę! Całkiem dobrze dogaduję się z mężem, staram się odnaleźć wspólny język także z jego rodziną... Jego siostra regularnie nas odwiedza. Staramy się wszyscy przyzwyczaić do tego nowego życia – zapewniła z uśmiechem, postanawiając nie wspominać o pierwszych tygodniach po sabacie, kiedy żyła w strachu, że jej, jej mężowi i jego rodzinie także mogło grozić niebezpieczeństwo, skoro zginął nestor Traversów. Dopiero później ten lęk nieco zbladł i Lyra mogła wreszcie skupić się na przystosowywaniu do życia w małżeństwie.
Zdawała sobie sprawę, że Traversowie i Selwynowie mieli negatywne stosunki, ale sama niezbyt się tym przejmowała i miała nadzieję, że Alex równie nie czuje się niezręcznie, przebywając w posiadłości należącej do wrogiego rodu, z dziewczyną, która została żoną Traversa. Lyra nawet nie wiedziała, co takiego zaszło niegdyś pomiędzy Traversami i Selwynami. Chyba będzie musiała kiedyś zapytać męża.
Napiła się herbaty, po czym kontynuowała temat.
- Z malowaniem też jest dobrze, właśnie przygotowuję prace do nadchodzącej wiosennej wystawy. A niedawno napisał do mnie sam Lanford Fawley, proponując mi objęcie mnie artystycznym mecenatem – pochwaliła się, bo była dumna ze swojego kolejnego sukcesu w krótkiej przecież karierze malarki.
Wyprostowała się lekko i znowu upiła herbatkę, zerkając na Alexa. Zdawała sobie sprawę, że zbliża się właściwa część spotkania – sesja hipnozy. Nic więc dziwnego, że dziewczę zaczynało się stresować.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Alexander wiedział, że za uprzejmym tonem Lyry i żywym zainteresowaniem konwersacją nie kryje się dworska etykieta prowadzenia rozmów. Zastanawiało go z lekka, skąd mimo traumatycznych przeżyć pani Travers związanych ze szpitalem taka w niej chęć poznania szczegółów dotyczących jego szkolenia. Niestety nie przeszło Alexowi przez myśl, że to dlatego, iż Lyra interesuje się jego kursem. Ostatnio właściwie mało co było w stanie mu uświadomić, że ktokolwiek mógłby przejmować się jego losem. Sam przecież nie dbał zbytnio o to, co będzie następnego dnia.
- Pełen kurs trwa pięć lat. Pozostał mi jeszcze rok na specjalizacji, po jej ukończeniu awansuję z młodszego uzdrowiciela na uzdrowiciela - wyjaśnił, wzruszając ramionami. Właściwie to nie poczuje i tak zbytnio zmiany, gdy będzie uzdrowicielem. Avery nadal będzie miał nad nim pełną kontrolę, ponieważ jako ordynator ma prawo mieć pod sobą jednego dowolnego uzdrowiciela jako asystenta, a ukończenie przez Lexa stażu raczej nic nie zmieni w obecnej sytuacji. Będzie miał tylko dodatkowe obowiązki wynikające z prowadzenia własnych pacjentów. Mimo wszystkich tarć na linii ich relacji Selwyn wątpił, że ominie go ten zaszczyt bycia w dalszym ciągu protegowanym Samaela - reszty uzdrowicieli z trzeciego piętra jego niedoszły szwagier nie trawił, samego Alexandra znosił ledwie, jednak mimo wszystko, był chyba niechlubnym numerem jeden. Zresztą, czas pokaże.
Kiwnął w uprzejmości głową na swego rodzaju doping Lyry i uniósł leciutko kąciki ust do góry, jakby zapewniając, że jeszcze pokaże swojemu przełożonemu. Niestety najbardziej chciałby teraz sprawić Avery'emu ból. Fizyczny i psychiczny. Jak najdotkliwszy. Taki, jaki sam czuł obecnie. Gdzieś w środku kipiała w nim chęć zemsty, musiał jednak trzymać ją na wodzy. To nie była droga, którą powinien iść, jednak była kusząca. I łatwa.
Selwyn upił łyk herbaty, obserwując Lyrę. To, jak gestykuluje dłońmi gdy mówi, jak w jej oczach widać wręcz błysk przemykających w głowie wspomnień. Raz jeszcze uśmiechnął się, trochę szerzej (im częściej to robił tym bardziej udane wychodziły mu te uśmiechy).
- Jestem rad, że zaaklimatyzowałaś się w nowej rodzinie. A dostania się pod skrzydła samego lorda Fawleya winszuję, jest to doprawdy niezwykły sukces. Zresztą, w pełni zasłużony. Twoje obrazy naprawdę są niezwykłe... co przypomina mi o tym, że miałem Cię kiedyś poprosić - powiedział, przewracając oczami nad własnym zapominalstwem. - Jeżeli miałabyś czas to na dniach powinienem wysłać Ci sowę z detalami... nie miałabyś nic przeciwko? - upewnił się, po raz kolejny upijając łyk herbaty.
Czuł jednak pod skórą, że nie powinien zbytnio przedłużać. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki i wydobył zeń kieszonkowy zegarek, oprawiony złotem, z niebieską tarczą. Odstawił filiżankę na spodek, a zegarek obrócił w palcach. Spojrzał na Lyrę poważnym wzrokiem.
- Jesteś tego całkowicie pewna? - zapytał. - Gdy pozwolisz mi wejść do swojej pamięci będziesz w stanie zamknąć niektóre wspomnienia przede mną, coś może się jednak wymknąć, coś, czego nie chciałabyć żebym zobaczył... - urwał, gdy naszła go pewna myśl. - Muszę się zapytać - czy umiesz posługiwać się sztuką oklumencji? W inny sposób pracuje się z takimi osobami - dodał, próbując się tłumaczyć. Nie mógł tego nie wiedzieć, a z drugiej strony jednak... bał się myśli, że do Lyry dopuszczono jakiegokolwiek legilimentę.
- Pełen kurs trwa pięć lat. Pozostał mi jeszcze rok na specjalizacji, po jej ukończeniu awansuję z młodszego uzdrowiciela na uzdrowiciela - wyjaśnił, wzruszając ramionami. Właściwie to nie poczuje i tak zbytnio zmiany, gdy będzie uzdrowicielem. Avery nadal będzie miał nad nim pełną kontrolę, ponieważ jako ordynator ma prawo mieć pod sobą jednego dowolnego uzdrowiciela jako asystenta, a ukończenie przez Lexa stażu raczej nic nie zmieni w obecnej sytuacji. Będzie miał tylko dodatkowe obowiązki wynikające z prowadzenia własnych pacjentów. Mimo wszystkich tarć na linii ich relacji Selwyn wątpił, że ominie go ten zaszczyt bycia w dalszym ciągu protegowanym Samaela - reszty uzdrowicieli z trzeciego piętra jego niedoszły szwagier nie trawił, samego Alexandra znosił ledwie, jednak mimo wszystko, był chyba niechlubnym numerem jeden. Zresztą, czas pokaże.
Kiwnął w uprzejmości głową na swego rodzaju doping Lyry i uniósł leciutko kąciki ust do góry, jakby zapewniając, że jeszcze pokaże swojemu przełożonemu. Niestety najbardziej chciałby teraz sprawić Avery'emu ból. Fizyczny i psychiczny. Jak najdotkliwszy. Taki, jaki sam czuł obecnie. Gdzieś w środku kipiała w nim chęć zemsty, musiał jednak trzymać ją na wodzy. To nie była droga, którą powinien iść, jednak była kusząca. I łatwa.
Selwyn upił łyk herbaty, obserwując Lyrę. To, jak gestykuluje dłońmi gdy mówi, jak w jej oczach widać wręcz błysk przemykających w głowie wspomnień. Raz jeszcze uśmiechnął się, trochę szerzej (im częściej to robił tym bardziej udane wychodziły mu te uśmiechy).
- Jestem rad, że zaaklimatyzowałaś się w nowej rodzinie. A dostania się pod skrzydła samego lorda Fawleya winszuję, jest to doprawdy niezwykły sukces. Zresztą, w pełni zasłużony. Twoje obrazy naprawdę są niezwykłe... co przypomina mi o tym, że miałem Cię kiedyś poprosić - powiedział, przewracając oczami nad własnym zapominalstwem. - Jeżeli miałabyś czas to na dniach powinienem wysłać Ci sowę z detalami... nie miałabyś nic przeciwko? - upewnił się, po raz kolejny upijając łyk herbaty.
Czuł jednak pod skórą, że nie powinien zbytnio przedłużać. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki i wydobył zeń kieszonkowy zegarek, oprawiony złotem, z niebieską tarczą. Odstawił filiżankę na spodek, a zegarek obrócił w palcach. Spojrzał na Lyrę poważnym wzrokiem.
- Jesteś tego całkowicie pewna? - zapytał. - Gdy pozwolisz mi wejść do swojej pamięci będziesz w stanie zamknąć niektóre wspomnienia przede mną, coś może się jednak wymknąć, coś, czego nie chciałabyć żebym zobaczył... - urwał, gdy naszła go pewna myśl. - Muszę się zapytać - czy umiesz posługiwać się sztuką oklumencji? W inny sposób pracuje się z takimi osobami - dodał, próbując się tłumaczyć. Nie mógł tego nie wiedzieć, a z drugiej strony jednak... bał się myśli, że do Lyry dopuszczono jakiegokolwiek legilimentę.
Dla Lyry pobyt w Mungu był zdecydowanie nieprzyjemnym czasem, ale jednak interesowało ją to, jak radził sobie Alexander. Poznanie go należało akurat do dobrych stron tego złego, jakim było wylądowanie tam. Jego odwiedziny w jej sali podnosiły ją na duchu i umilały czas.
- Wobec tego życzę ci powodzenia, Alexandrze – powiedziała z uśmiechem, choć oczywiście miała nadzieję, że już nie będą musieli spotykać się na oddziale. Chociaż zdawała sobie sprawę, jak ważna była dla Alexa jego praca, wolała spotkania na gruncie neutralnym, gdzie byli po prostu przyjaciółmi.
O jego relacjach z Averym wiedziała bardzo niewiele. Właściwie praktycznie nic, ale nie dopytywała o to, bo przecież mieli dużo przyjemniejszych tematów niż rozmowy o jego nieprzyjemnym i bardzo niepokojącym przełożonym.
- Jest naprawdę dobrze. Jedyne, czego mi brakuje... To dawnych relacji z moimi braćmi – westchnęła smutno, ale nie wdała się w szczegóły. Ale, pomijając to, czuła się szczęśliwa. Jej mąż był dla niej wspaniałym przyjacielem, dogadywała się z jego rodziną, osiągała sukcesy w swojej największej pasji... – Ale dziękuję, że tak uważasz, to bardzo miłe. I oczywiście, jeśli tylko chcesz, chętnie coś dla ciebie namaluję! Dla przyjaciół zawsze znajdę czas, więc będę czekać na twoją wiadomość.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, jaki obraz go interesował. Portret? A może jakiś ważny dla niego widok, który chciał podziwiać na swojej ścianie? Jednak najpierw musieli zająć się sesją hipnozy. Kiedy tylko wyjął z kieszeni zegarek, przez moment utkwiła w nim wzrok, obserwując, jak błysk światła zaigrał na niebieskiej tarczy, po czym znowu przeniosła spojrzenie na jego twarz.
- Tak, jestem pewna – potwierdziła. Nie chciała się wycofać, nie teraz, chociaż czuła pewien stres. – Jeszcze nie jestem w tym zbyt biegła, ale poznałam podstawy. – Do nauki oklumencji zainspirował ją Garrett (wtedy jeszcze mieli dobre relacje i nawet nie myślała, że jakiś czas później ulegną one zmianie), ale także chęć uchronienia się przed powtórną niechcianą ingerencją w jej wspomnienia oraz pragnienie ucieczki od złych snów, jakie zaczęły dręczyć ją właśnie od lipca, a które chciała uciszyć ćwiczeniem swojego umysłu. Jednakże nauka tej sztuki była trudna, a spotkania z legilimentą nieprzyjemne. Cudza obecność w głowie była nie tylko niezwykle niezręczna i odpychająca, ale wręcz bolesna, szczególnie, jak kiedyś legilimenta natrafił na jej uszkodzone wspomnienia. Lyra dostała wtedy dziwnego ataku, była pewna, że się dusi, po czym zasłabła i obudziła się zakrwawiona i rozdygotana na podłodze swojego pokoju. Przed hipnozą trochę się bała powtórzenia tej sytuacji, nie chciała znowu poczuć tego bólu i strachu. Na wszelki wypadek wspomniała Alexandrowi o tamtej sytuacji mającej miejsce podczas nauki oklumencji. Oczywiście zdawała sobie również sprawę, że podobnie jak przy legilimencji, Alex mógł zobaczyć jakieś wspomnienia, których nie chciałaby mu pokazywać, ale miała nadzieję, że uda jej się zamknąć przed nim te wspomnienia... O ile w ogóle będzie na tyle świadoma, żeby móc korzystać z oklumencji. Przy jej niewielkim doświadczeniu z tą trudną dziedziną magii nie było to wcale takie pewne.
Po chwili jednak odezwała się ponownie, lekko zaciskając, a po chwili rozluźniając drobne dłonie.
- Chyba... jestem już gotowa.
Bała się, ale zarazem wolała mieć to już za sobą.
- Wobec tego życzę ci powodzenia, Alexandrze – powiedziała z uśmiechem, choć oczywiście miała nadzieję, że już nie będą musieli spotykać się na oddziale. Chociaż zdawała sobie sprawę, jak ważna była dla Alexa jego praca, wolała spotkania na gruncie neutralnym, gdzie byli po prostu przyjaciółmi.
O jego relacjach z Averym wiedziała bardzo niewiele. Właściwie praktycznie nic, ale nie dopytywała o to, bo przecież mieli dużo przyjemniejszych tematów niż rozmowy o jego nieprzyjemnym i bardzo niepokojącym przełożonym.
- Jest naprawdę dobrze. Jedyne, czego mi brakuje... To dawnych relacji z moimi braćmi – westchnęła smutno, ale nie wdała się w szczegóły. Ale, pomijając to, czuła się szczęśliwa. Jej mąż był dla niej wspaniałym przyjacielem, dogadywała się z jego rodziną, osiągała sukcesy w swojej największej pasji... – Ale dziękuję, że tak uważasz, to bardzo miłe. I oczywiście, jeśli tylko chcesz, chętnie coś dla ciebie namaluję! Dla przyjaciół zawsze znajdę czas, więc będę czekać na twoją wiadomość.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, zastanawiając się, jaki obraz go interesował. Portret? A może jakiś ważny dla niego widok, który chciał podziwiać na swojej ścianie? Jednak najpierw musieli zająć się sesją hipnozy. Kiedy tylko wyjął z kieszeni zegarek, przez moment utkwiła w nim wzrok, obserwując, jak błysk światła zaigrał na niebieskiej tarczy, po czym znowu przeniosła spojrzenie na jego twarz.
- Tak, jestem pewna – potwierdziła. Nie chciała się wycofać, nie teraz, chociaż czuła pewien stres. – Jeszcze nie jestem w tym zbyt biegła, ale poznałam podstawy. – Do nauki oklumencji zainspirował ją Garrett (wtedy jeszcze mieli dobre relacje i nawet nie myślała, że jakiś czas później ulegną one zmianie), ale także chęć uchronienia się przed powtórną niechcianą ingerencją w jej wspomnienia oraz pragnienie ucieczki od złych snów, jakie zaczęły dręczyć ją właśnie od lipca, a które chciała uciszyć ćwiczeniem swojego umysłu. Jednakże nauka tej sztuki była trudna, a spotkania z legilimentą nieprzyjemne. Cudza obecność w głowie była nie tylko niezwykle niezręczna i odpychająca, ale wręcz bolesna, szczególnie, jak kiedyś legilimenta natrafił na jej uszkodzone wspomnienia. Lyra dostała wtedy dziwnego ataku, była pewna, że się dusi, po czym zasłabła i obudziła się zakrwawiona i rozdygotana na podłodze swojego pokoju. Przed hipnozą trochę się bała powtórzenia tej sytuacji, nie chciała znowu poczuć tego bólu i strachu. Na wszelki wypadek wspomniała Alexandrowi o tamtej sytuacji mającej miejsce podczas nauki oklumencji. Oczywiście zdawała sobie również sprawę, że podobnie jak przy legilimencji, Alex mógł zobaczyć jakieś wspomnienia, których nie chciałaby mu pokazywać, ale miała nadzieję, że uda jej się zamknąć przed nim te wspomnienia... O ile w ogóle będzie na tyle świadoma, żeby móc korzystać z oklumencji. Przy jej niewielkim doświadczeniu z tą trudną dziedziną magii nie było to wcale takie pewne.
Po chwili jednak odezwała się ponownie, lekko zaciskając, a po chwili rozluźniając drobne dłonie.
- Chyba... jestem już gotowa.
Bała się, ale zarazem wolała mieć to już za sobą.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Chociaż odpychał od siebie myśl o jakimkolwiek legilimencię mającym dostęp do umysłu Lyry to ta teraz, potwierdzona, obijała mu się w głowie. Nie kontynuował więc mówienia od razu. Uniósł rękę w geście proszącym Lyrę, by poczekała - sam natomiast zamknął na chwilę oczy, skupił się na własnym oddechu i oczyścił umysł. Wymagało to skupienia, na pewno będzie musiał zrobić to raz jeszcze przed rozpoczęciem sesji, nie ulegało to wątpliwości, jednak im częściej oczyszczanie umysłu powtarzał przed hipnozą tym bardziej w ostatecznym rozrachunku był skupiony. Łatwiej przecież uspokoić staw ruszony ledwie powiewem, a trudniej ten szargany gwałtownym wiatrem.
Nie minęło pół minuty a jego oczy na powrót się otworzyły, skupiając wzrok na Lyrze.
- Dobrze. Będziemy musieli współpracować w sesji, na tym głównie hipnoza polega. Nie mogę jak legilimenta wedrzeć się do twojego umysłu bez przyzwolenia, które musi wypłynąć właśnie od ciebie. Jako że znasz podstawy oklumencji będziesz musiała postarać się nie wyrzucić mnie ze swojego umysłu, jednocześnie zamykając przed moją jaźnią wszystkie ze wspomnień, które nie dotyczą przedmiotu dzisiejszej sesji. Proste? - zapytał, uśmiechając się lekko, by podnieść przyjaciółkę na duchu.
Naprawdę to wszystko było proste tylko dla hipnotyzowanego - hipnotyzer zaś miał przed sobą masę roboty, a dodatkowo widmo niezbyt przyjemnych odkryć, których mógł dokonać w umyśle pacjenta. Zacisnął palce raz jeszcze na złotym zegarku widząc, że trzeba by już było zaczynać. To był dobry moment, czuł to. Oczyścił umysł po raz ostatni. Był skupiony i opanowany.
- Usiądź najwygodniej, jak dasz radę - powiedział wstając, po czym obrócił fotel z siedzącą na nim Lyrą tak, by miast frontem do stolika była względem mebla bokiem. Następnie przeciągnął swój fotel naprzeciw lady i ustawił go tak, by być twarzą w twarz z Lyrą. Byli dość blisko siebie, gdy Alexander usiadł musiał przesunąć delikatnie rąbek sukienki czarownicy, by ten nie znajdował się pod jego podeszwami. Poprawił się na siedzisku i spojrzał na Lyrę. Widział, że trochę była niepewna tego, co się dzieje.
- Zrelaksuj się, otwórz umysł. Stworzymy w nim zaraz korytarz prosto do tego letniego dnia, patrz na zegarek. Skup się tylko na tym, co będę do ciebie mówił. Opowiem ci bajkę - powiedział bardzo miękkim, delikatnym tonem, jakby zwracał się do dziecka, które właśnie przebudziło się z koszmaru. Zaraz coś jeszcze zmieniło się w jego głosie, doszła do tej mieszanki melodyjność, płynność, rytm. Zegarek w dłoni wyciągniętej przed Lyrą ruszył.
Zaczął mówić. Zaczął opowiadać Lyrze o ciepłym, letnim dniu, błękitnym niebie. O delikatnym wietrze, który nie był zbyt chłodny, a mimo to przynosił orzeźwienie. Zegarek kołysze się z boku w bok. O cichym szumie liści, o brzęczeniu owadów w powietrzu. O cieple słońca, które czuje na twarzy. O zapachu lata i o kruku lecącym ponad jej głową. Jak jego cień przesłania jej na chwilę cały świat. Oczy Lyry się zamykają.
Alexander wiedział, że dziewczyna nie śpi - tak głęboko już weszła w wykreowaną przez młodego uzdrowiciela wizję, że mógł zacząć działać magią umysłu. Zamknął zegarek w dłoni, w drugiej zaś trzymał różdżkę. Wymierzył nią w Lyrę i niewerbalnie rzucił pierwsze zaklęcie.
Somnus initio.
Widział, jak całkowicie się odprężyła. Sięgnął swoją wolą poza własne ciało, momentalnie wyczuwając jaźń Lyry przed sobą. Wybadał, czy nie spotka go żaden opór już tutaj, po czym wślizgnął się do umysłu dziewczyny. Panowało w nim lato, jednak nie świeciło słońce jak tego dnia, o który mu chodziło. Widział wspomnienie obecnie odgrywające się w umyśle Lyry, patrzył jej oczyma na szybę, na której tańczyły krople deszczu. Byli w starym pokoju Lyry - był tam, poznawał to pomieszczenie. Błysk błyskawicy, Lyra we wspomnieniu trochę się zlękła. Alexander wiedział, jaki to był dzień. Tydzień przed dziurą w pamięci Lyry była burza.
Somnus sensus.
Wszystko zyskało na ostrości, mógł przyjrzeć się ludziom z parasolami przemierzającymi ulicę pod nimi. Słyszał bębnienie deszczu o parapet i jakieś szmery w tle. Coś jak dźwięk wysypujących się ciasteczek i westchnięcie. Garrett? Garrett. Kolejny błysk, deszcz przybiera na sile. Oboje byli już całkiem pochłonięci przez obrazy kreowane przez mózg czarownicy, przez powracającą do nich przeszłość.
Dalej, Lyro. Somnus tolerante. Parę dni później.
Wspomnienie się zmieniło. Świeciło słońce, wokół przechodzili ludzie, jednak cień przyjemnie ich ochładzał. Znajome miejsce na Pokątnej. Sztaluga.
To ten dzień.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie minęło pół minuty a jego oczy na powrót się otworzyły, skupiając wzrok na Lyrze.
- Dobrze. Będziemy musieli współpracować w sesji, na tym głównie hipnoza polega. Nie mogę jak legilimenta wedrzeć się do twojego umysłu bez przyzwolenia, które musi wypłynąć właśnie od ciebie. Jako że znasz podstawy oklumencji będziesz musiała postarać się nie wyrzucić mnie ze swojego umysłu, jednocześnie zamykając przed moją jaźnią wszystkie ze wspomnień, które nie dotyczą przedmiotu dzisiejszej sesji. Proste? - zapytał, uśmiechając się lekko, by podnieść przyjaciółkę na duchu.
Naprawdę to wszystko było proste tylko dla hipnotyzowanego - hipnotyzer zaś miał przed sobą masę roboty, a dodatkowo widmo niezbyt przyjemnych odkryć, których mógł dokonać w umyśle pacjenta. Zacisnął palce raz jeszcze na złotym zegarku widząc, że trzeba by już było zaczynać. To był dobry moment, czuł to. Oczyścił umysł po raz ostatni. Był skupiony i opanowany.
- Usiądź najwygodniej, jak dasz radę - powiedział wstając, po czym obrócił fotel z siedzącą na nim Lyrą tak, by miast frontem do stolika była względem mebla bokiem. Następnie przeciągnął swój fotel naprzeciw lady i ustawił go tak, by być twarzą w twarz z Lyrą. Byli dość blisko siebie, gdy Alexander usiadł musiał przesunąć delikatnie rąbek sukienki czarownicy, by ten nie znajdował się pod jego podeszwami. Poprawił się na siedzisku i spojrzał na Lyrę. Widział, że trochę była niepewna tego, co się dzieje.
- Zrelaksuj się, otwórz umysł. Stworzymy w nim zaraz korytarz prosto do tego letniego dnia, patrz na zegarek. Skup się tylko na tym, co będę do ciebie mówił. Opowiem ci bajkę - powiedział bardzo miękkim, delikatnym tonem, jakby zwracał się do dziecka, które właśnie przebudziło się z koszmaru. Zaraz coś jeszcze zmieniło się w jego głosie, doszła do tej mieszanki melodyjność, płynność, rytm. Zegarek w dłoni wyciągniętej przed Lyrą ruszył.
Zaczął mówić. Zaczął opowiadać Lyrze o ciepłym, letnim dniu, błękitnym niebie. O delikatnym wietrze, który nie był zbyt chłodny, a mimo to przynosił orzeźwienie. Zegarek kołysze się z boku w bok. O cichym szumie liści, o brzęczeniu owadów w powietrzu. O cieple słońca, które czuje na twarzy. O zapachu lata i o kruku lecącym ponad jej głową. Jak jego cień przesłania jej na chwilę cały świat. Oczy Lyry się zamykają.
Alexander wiedział, że dziewczyna nie śpi - tak głęboko już weszła w wykreowaną przez młodego uzdrowiciela wizję, że mógł zacząć działać magią umysłu. Zamknął zegarek w dłoni, w drugiej zaś trzymał różdżkę. Wymierzył nią w Lyrę i niewerbalnie rzucił pierwsze zaklęcie.
Somnus initio.
Widział, jak całkowicie się odprężyła. Sięgnął swoją wolą poza własne ciało, momentalnie wyczuwając jaźń Lyry przed sobą. Wybadał, czy nie spotka go żaden opór już tutaj, po czym wślizgnął się do umysłu dziewczyny. Panowało w nim lato, jednak nie świeciło słońce jak tego dnia, o który mu chodziło. Widział wspomnienie obecnie odgrywające się w umyśle Lyry, patrzył jej oczyma na szybę, na której tańczyły krople deszczu. Byli w starym pokoju Lyry - był tam, poznawał to pomieszczenie. Błysk błyskawicy, Lyra we wspomnieniu trochę się zlękła. Alexander wiedział, jaki to był dzień. Tydzień przed dziurą w pamięci Lyry była burza.
Somnus sensus.
Wszystko zyskało na ostrości, mógł przyjrzeć się ludziom z parasolami przemierzającymi ulicę pod nimi. Słyszał bębnienie deszczu o parapet i jakieś szmery w tle. Coś jak dźwięk wysypujących się ciasteczek i westchnięcie. Garrett? Garrett. Kolejny błysk, deszcz przybiera na sile. Oboje byli już całkiem pochłonięci przez obrazy kreowane przez mózg czarownicy, przez powracającą do nich przeszłość.
Dalej, Lyro. Somnus tolerante. Parę dni później.
Wspomnienie się zmieniło. Świeciło słońce, wokół przechodzili ludzie, jednak cień przyjemnie ich ochładzał. Znajome miejsce na Pokątnej. Sztaluga.
To ten dzień.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Stresowała się. Nic w tym dziwnego, ostatecznie nigdy wcześniej nie zaznała hipnozy, a legilimencja wywoływała niezbyt przyjemne skojarzenia. Musiała jednak zaufać Alexandrowi i temu, że jej nie skrzywdzi. Dlatego bez słowa sprzeciwu pozwoliła mu poczynić wszystkie przygotowania. Zwróciła się w jego stronę; siedzieli teraz naprzeciwko siebie, ich kolana dzieliło może kilka cali.
- Dobrze, rozumiem, Alexandrze. Postaram się jak najlepiej współpracować – zapewniła go.
Obserwowała, jak próbował się skupić i sama też starała się rozluźnić. Przychodziło jej to o tyle łatwiej, że nadal regularnie ćwiczyła oczyszczanie i wyciszanie swojego umysłu, zwłaszcza przed snem. Po odpowiednim skupieniu potrafiła do pewnego stopnia odsunąć na bok stres i napięcie, przygotować swój umysł do spotkania z jaźnią Alexa, mając nadzieję, że nie będzie to równie nieprzyjemne, jak brutalne wtargnięcie umysłu legilimenty. Powoli zamknęła te wspomnienia, których zobaczyć nie powinien, skupiając się na tym, żeby przywołać w głowie lipiec. Usiadła wygodniej, opierając się w fotelu. Zielone oczy spoczywały na sylwetce młodego uzdrowiciela.
Musiała mu po prostu zaufać.
Alex po chwili zaczął opowiadać, a zegarek bujał się w jego dłoni. Lyra utkwiła w nim wzrok, już po chwili skupiając się niemal całkowicie na jego kołyszącej się tarczy. W jej głowie powoli zaczęła tworzyć się wizja przyjemnego, letniego dnia, która po chwili pochłonęła ją do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w trans.
Widzi swój stary pokój. Krople deszczu uderzają o parapet, w powietrzu unosi się zapach farb. W pobliżu okna stoi sztaluga z nałożonym na nią w połowie ukończonym obrazem. Lyra patrzy na szybę, za którą właśnie trwa burza. Lekko się wzdryga, kiedy niebo przecina błyskawica. Słyszy szelesty i znajome westchnięcie; być może to Garrett szuka czegoś w kuchni. Po chwili jednak cała ta sceneria znika i przed jej oczami pojawia się zupełnie inny obraz. To ulica Pokątna. Zatłoczona i gwarna, nawet w ten duszny, słoneczny dzień. Lyrze także jest gorąco, ale wytrwale siedzi na stołeczku obok sztalugi, opierając się o przyjemnie chłodny mur za swoimi plecami. Obok stoją dwa gotowe obrazy czekające na sprzedanie, a osłabione upałem dziewczę czeka na klientów. To jej malarskie początki, i chociaż zarobki ledwie wystarczają na nowe przybory, oddaje się swojej pasji.
I wtedy pojawia się męska sylwetka. Właśnie tak go widzi; wysoki mężczyzna o bliżej nieokreślonej twarzy, która wydaje się niemal zamazywać w jej wspomnieniu. Chociaż próbuje dojrzeć go uważniej, trudno jej doszukać się w tej twarzy czegoś charakterystycznego, na czym mogłaby zawiesić wzrok. Pyta ją o obrazy. Lyra, zestresowana pojawieniem się najwyraźniej wymagającego klienta, podczas trwania rozmowy jest spięta, jej głos drży, kiedy próbuje pokazać, jak bardzo jej zależy na wykonaniu zlecenia. Po chwili na stoliczek obok niej upada brzęczący mieszek, mężczyzna każe jej pojawić się w swojej posiadłości. Chce, żeby namalowała dla niego obraz.
Sceneria rozmywa się, kiedy Lyra aportuje się w szlacheckim dworze. Jest pełen przepychu, który dla Lyry z lipca jest czymś całkowicie nowym i nieznanym, ale i w tym wnętrzu niektóre detale wydają się rozmyte, zupełnie jakby oglądała je przez zamgloną szybę. Obserwowana przez swojego klienta, maluje obraz, portret małej dziewczynki. Czuje na sobie spojrzenie mężczyzny, jednak skupia się przede wszystkim na obrazie. Zapewne w rzeczywistości trwało to dosyć długo, jednak wspomnienie po chwili przesuwa się dalej... Niedługo później obraz zostaje ukończony i chociaż Lyra chce już opuścić posiadłość i wrócić do domu, nagle czuje, jak jej różdżka wymyka się z kieszeni i ląduje w dłoni mężczyzny, który każe jej usiąść na kanapie. Naiwna Lyra robi to, wie w końcu, że jej pozycja jest znacznie niższa i nie powinna jawnie się buntować. Ten jednak po chwili szarpie ją za włosy i przyciąga do siebie silnie, a następnie zrzuca na podłogę, coś do niej krzycząc. Lyra czuje ból, kiedy pod jej żebrami ląduje starannie wymierzony kopniak. Przerażona, zrywa się z posadzki i próbuje biec w kierunku ciężkich odrzwi, które okazują się zamknięte. Jest w pułapce, cały jej umysł wypełnia panika. Krzyczy, jej drobne piąstki uderzają w wiekowe drewno, ale drzwi nie ustępują. To wszystko na nic, bo już po chwili jej oczy zakrywa ciemna opaska. Przerażona Lyra, jeszcze bardziej zdezorientowana nagłą ciemnością, próbuje ją zerwać, jednak mężczyzna kolejnym celnym zaklęciem unieruchamia jej ręce za plecami. Jest teraz nie tylko ślepa, ale i praktycznie bezbronna, kiedy czarodziej łapie ją i obraca, stając tuż za nią. Nieprzyjemne dłonie błądzą po jej drobnym, drżącym ze strachu ciałku. Lyra szarpie się, kiedy silna, nachalna dłoń wsuwa się pod jej spódniczkę i dotyka ją w nieprzyzwoity sposób, ale przystawiona do skroni różdżka przywraca ją do porządku i dławi opór. Wie, że to, co robi mężczyzna, jest bardzo złe, więc stoi jak struchlała, snując wizje tego, co może się stać. W całym jej umyśle czuć paraliżujący strach; dziewczę przeklina swoją naiwność i nie wie, czym zasłużyło sobie na takie potraktowanie. Chociaż nic nie widzi, słyszy szelest jego szaty i czuje jego obecność, czuje także, jak jego dłonie powoli odkrywają jej piegowate ramiona... A chwilę później uderza w nią pierwsze zaklęcie.
Lyra ma wrażenie, jakby jej drogi oddechowe nagle wypełniła woda. Natychmiast zaczyna się dusić. W połączeniu z ciemnością, jaką widzi przed oczami, czuje się, jakby nagle znalazła się w bardzo głębokiej wodzie i naprawdę się topiła. Już nie czuje, jak osuwa się na ziemię i zaczyna rozpaczliwie się szamotać, dławiąc się własnymi, ale jakże realistycznymi rojeniami. Nigdy wcześniej nie czuła tak silnej, wszechogarniającej paniki. Nie wie, ile czasu trwa ten stan, ale boi się, że za chwilę naprawdę się udusi. Brak powietrza staje się coraz bardziej dojmujący i bolesny, ciałko podryguje na posadzce, a na poranionych nadgarstkach pojawia się krew. Próbuje się uwolnić, metamorfować dłonie, ale trudno skupić się na czymś innym niż brak powietrza. Nic nie przynosi jej ulgi, dopóki zaklęcie nagle nie dobiega końca. Dopiero teraz Lyra może zaczerpnąć pierwszy oddech, i chociaż nadal nic nie widzi, czuje ogromną ulgę. Która nie trwa długo, bo już po chwili czuje silny ból, który zmusza ją do zwinięcia się w pół i wyrywa z jej ust krzyk. Mężczyzna obchodzi ją (słyszy jego kroki i szelest szaty) i poprawia poluzowane więzy, a potem podnosi ją. Silne uderzenie w twarz jest zupełnym zaskoczeniem. Czuje ból, a następnie pieczenie uderzonej skóry, cios sprawia, że Lyra znowu ląduje na kolanach, a z jej pękniętej wargi spływa gorąca krew. Nie widzi jej, ale czuje, jak strużka ścieka po jej podbródku na materiał bluzki, którą właśnie szarpnął mężczyzna. Lyra słyszy dźwięk rozdzieranego materiału, nieporadnie próbuje uderzyć ramieniem mężczyznę, który znowu obchodzi ją i klęka za jej plecami, szepcząc do jej ucha kolejne groźby, roztaczając kolejne wizje pełne bólu i strachu. Oczywiście nie udaje jej się do nawet dotknąć, a nie śmie ryzykować drugą próbą uwolnienia dłoni. Dziewczyna płacze, błaga go, żeby jej nie krzywdził, ale ten brutalnie szarpie ją za włosy. Czuje ból, jakby została uderzona czymś ciężkim, powtarza się to trzy razy, kiedy mężczyzna, trzymając ją za włosy, uderza jej głową o ścianę. Lyra jest na granicy utraty przytomności. Płacze, podryguje na posadzce i po omacku próbuje znaleźć jakąś kryjówkę, byle tylko uniknąć kolejnych zaklęć, ciosów i dotykających ją w ordynarny sposób dłoni. Nie może pomagać sobie rękami, więc przesuwa się nieporadnie, znacząc krwawe plany na dywanie i walcząc z nadciągającą utratą świadomości. Łzy wsiąkają w ciemną opaskę, słyszy jeszcze szybkie kroki, głośny śmiech, a potem kolejny cios pozbawia ją przytomności.
I nie ma już nic, dopóki nie budzi się w jakimś parku, zupełnie samotna. Jej ubrania są całe, na ciele nie ma żadnych siniaków ani zranień, a różdżka znowu spoczywa w jej kieszeni. Jest zdezorientowana i przerażona, nie rozumie, co właśnie się stało. Jej głowę wypełnia dziwna pustka, ale mimo to z ogromnym trudem podnosi się i teleportuje do mieszkania brata...
- Dobrze, rozumiem, Alexandrze. Postaram się jak najlepiej współpracować – zapewniła go.
Obserwowała, jak próbował się skupić i sama też starała się rozluźnić. Przychodziło jej to o tyle łatwiej, że nadal regularnie ćwiczyła oczyszczanie i wyciszanie swojego umysłu, zwłaszcza przed snem. Po odpowiednim skupieniu potrafiła do pewnego stopnia odsunąć na bok stres i napięcie, przygotować swój umysł do spotkania z jaźnią Alexa, mając nadzieję, że nie będzie to równie nieprzyjemne, jak brutalne wtargnięcie umysłu legilimenty. Powoli zamknęła te wspomnienia, których zobaczyć nie powinien, skupiając się na tym, żeby przywołać w głowie lipiec. Usiadła wygodniej, opierając się w fotelu. Zielone oczy spoczywały na sylwetce młodego uzdrowiciela.
Musiała mu po prostu zaufać.
Alex po chwili zaczął opowiadać, a zegarek bujał się w jego dłoni. Lyra utkwiła w nim wzrok, już po chwili skupiając się niemal całkowicie na jego kołyszącej się tarczy. W jej głowie powoli zaczęła tworzyć się wizja przyjemnego, letniego dnia, która po chwili pochłonęła ją do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w trans.
Widzi swój stary pokój. Krople deszczu uderzają o parapet, w powietrzu unosi się zapach farb. W pobliżu okna stoi sztaluga z nałożonym na nią w połowie ukończonym obrazem. Lyra patrzy na szybę, za którą właśnie trwa burza. Lekko się wzdryga, kiedy niebo przecina błyskawica. Słyszy szelesty i znajome westchnięcie; być może to Garrett szuka czegoś w kuchni. Po chwili jednak cała ta sceneria znika i przed jej oczami pojawia się zupełnie inny obraz. To ulica Pokątna. Zatłoczona i gwarna, nawet w ten duszny, słoneczny dzień. Lyrze także jest gorąco, ale wytrwale siedzi na stołeczku obok sztalugi, opierając się o przyjemnie chłodny mur za swoimi plecami. Obok stoją dwa gotowe obrazy czekające na sprzedanie, a osłabione upałem dziewczę czeka na klientów. To jej malarskie początki, i chociaż zarobki ledwie wystarczają na nowe przybory, oddaje się swojej pasji.
I wtedy pojawia się męska sylwetka. Właśnie tak go widzi; wysoki mężczyzna o bliżej nieokreślonej twarzy, która wydaje się niemal zamazywać w jej wspomnieniu. Chociaż próbuje dojrzeć go uważniej, trudno jej doszukać się w tej twarzy czegoś charakterystycznego, na czym mogłaby zawiesić wzrok. Pyta ją o obrazy. Lyra, zestresowana pojawieniem się najwyraźniej wymagającego klienta, podczas trwania rozmowy jest spięta, jej głos drży, kiedy próbuje pokazać, jak bardzo jej zależy na wykonaniu zlecenia. Po chwili na stoliczek obok niej upada brzęczący mieszek, mężczyzna każe jej pojawić się w swojej posiadłości. Chce, żeby namalowała dla niego obraz.
Sceneria rozmywa się, kiedy Lyra aportuje się w szlacheckim dworze. Jest pełen przepychu, który dla Lyry z lipca jest czymś całkowicie nowym i nieznanym, ale i w tym wnętrzu niektóre detale wydają się rozmyte, zupełnie jakby oglądała je przez zamgloną szybę. Obserwowana przez swojego klienta, maluje obraz, portret małej dziewczynki. Czuje na sobie spojrzenie mężczyzny, jednak skupia się przede wszystkim na obrazie. Zapewne w rzeczywistości trwało to dosyć długo, jednak wspomnienie po chwili przesuwa się dalej... Niedługo później obraz zostaje ukończony i chociaż Lyra chce już opuścić posiadłość i wrócić do domu, nagle czuje, jak jej różdżka wymyka się z kieszeni i ląduje w dłoni mężczyzny, który każe jej usiąść na kanapie. Naiwna Lyra robi to, wie w końcu, że jej pozycja jest znacznie niższa i nie powinna jawnie się buntować. Ten jednak po chwili szarpie ją za włosy i przyciąga do siebie silnie, a następnie zrzuca na podłogę, coś do niej krzycząc. Lyra czuje ból, kiedy pod jej żebrami ląduje starannie wymierzony kopniak. Przerażona, zrywa się z posadzki i próbuje biec w kierunku ciężkich odrzwi, które okazują się zamknięte. Jest w pułapce, cały jej umysł wypełnia panika. Krzyczy, jej drobne piąstki uderzają w wiekowe drewno, ale drzwi nie ustępują. To wszystko na nic, bo już po chwili jej oczy zakrywa ciemna opaska. Przerażona Lyra, jeszcze bardziej zdezorientowana nagłą ciemnością, próbuje ją zerwać, jednak mężczyzna kolejnym celnym zaklęciem unieruchamia jej ręce za plecami. Jest teraz nie tylko ślepa, ale i praktycznie bezbronna, kiedy czarodziej łapie ją i obraca, stając tuż za nią. Nieprzyjemne dłonie błądzą po jej drobnym, drżącym ze strachu ciałku. Lyra szarpie się, kiedy silna, nachalna dłoń wsuwa się pod jej spódniczkę i dotyka ją w nieprzyzwoity sposób, ale przystawiona do skroni różdżka przywraca ją do porządku i dławi opór. Wie, że to, co robi mężczyzna, jest bardzo złe, więc stoi jak struchlała, snując wizje tego, co może się stać. W całym jej umyśle czuć paraliżujący strach; dziewczę przeklina swoją naiwność i nie wie, czym zasłużyło sobie na takie potraktowanie. Chociaż nic nie widzi, słyszy szelest jego szaty i czuje jego obecność, czuje także, jak jego dłonie powoli odkrywają jej piegowate ramiona... A chwilę później uderza w nią pierwsze zaklęcie.
Lyra ma wrażenie, jakby jej drogi oddechowe nagle wypełniła woda. Natychmiast zaczyna się dusić. W połączeniu z ciemnością, jaką widzi przed oczami, czuje się, jakby nagle znalazła się w bardzo głębokiej wodzie i naprawdę się topiła. Już nie czuje, jak osuwa się na ziemię i zaczyna rozpaczliwie się szamotać, dławiąc się własnymi, ale jakże realistycznymi rojeniami. Nigdy wcześniej nie czuła tak silnej, wszechogarniającej paniki. Nie wie, ile czasu trwa ten stan, ale boi się, że za chwilę naprawdę się udusi. Brak powietrza staje się coraz bardziej dojmujący i bolesny, ciałko podryguje na posadzce, a na poranionych nadgarstkach pojawia się krew. Próbuje się uwolnić, metamorfować dłonie, ale trudno skupić się na czymś innym niż brak powietrza. Nic nie przynosi jej ulgi, dopóki zaklęcie nagle nie dobiega końca. Dopiero teraz Lyra może zaczerpnąć pierwszy oddech, i chociaż nadal nic nie widzi, czuje ogromną ulgę. Która nie trwa długo, bo już po chwili czuje silny ból, który zmusza ją do zwinięcia się w pół i wyrywa z jej ust krzyk. Mężczyzna obchodzi ją (słyszy jego kroki i szelest szaty) i poprawia poluzowane więzy, a potem podnosi ją. Silne uderzenie w twarz jest zupełnym zaskoczeniem. Czuje ból, a następnie pieczenie uderzonej skóry, cios sprawia, że Lyra znowu ląduje na kolanach, a z jej pękniętej wargi spływa gorąca krew. Nie widzi jej, ale czuje, jak strużka ścieka po jej podbródku na materiał bluzki, którą właśnie szarpnął mężczyzna. Lyra słyszy dźwięk rozdzieranego materiału, nieporadnie próbuje uderzyć ramieniem mężczyznę, który znowu obchodzi ją i klęka za jej plecami, szepcząc do jej ucha kolejne groźby, roztaczając kolejne wizje pełne bólu i strachu. Oczywiście nie udaje jej się do nawet dotknąć, a nie śmie ryzykować drugą próbą uwolnienia dłoni. Dziewczyna płacze, błaga go, żeby jej nie krzywdził, ale ten brutalnie szarpie ją za włosy. Czuje ból, jakby została uderzona czymś ciężkim, powtarza się to trzy razy, kiedy mężczyzna, trzymając ją za włosy, uderza jej głową o ścianę. Lyra jest na granicy utraty przytomności. Płacze, podryguje na posadzce i po omacku próbuje znaleźć jakąś kryjówkę, byle tylko uniknąć kolejnych zaklęć, ciosów i dotykających ją w ordynarny sposób dłoni. Nie może pomagać sobie rękami, więc przesuwa się nieporadnie, znacząc krwawe plany na dywanie i walcząc z nadciągającą utratą świadomości. Łzy wsiąkają w ciemną opaskę, słyszy jeszcze szybkie kroki, głośny śmiech, a potem kolejny cios pozbawia ją przytomności.
I nie ma już nic, dopóki nie budzi się w jakimś parku, zupełnie samotna. Jej ubrania są całe, na ciele nie ma żadnych siniaków ani zranień, a różdżka znowu spoczywa w jej kieszeni. Jest zdezorientowana i przerażona, nie rozumie, co właśnie się stało. Jej głowę wypełnia dziwna pustka, ale mimo to z ogromnym trudem podnosi się i teleportuje do mieszkania brata...
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Mały salonik
Szybka odpowiedź