Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia
Teatr na klifach
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Teatr na klifach
Wśród nagich, granitowych skał klifów nadmorską straż pełnią kamienne rzędy widowni, usytuowane w zboczu. Wzorowany na swych antycznych poprzednikach, Teatr Minack uosabia w sobie esencję sztuki teatralnej. Chociaż na pierwszy rzut oka cały przybytek wydaje się być niepozorny, to jednak jego twórcy szczegółowo zadbali o odtworzenie całej infrastruktury starożytnej. Gdy akurat nie są w teatrze wystawiane żadne sztuki, Minack jest doskonałym miejscem na wybranie się na popołudniowy spacer - zasiadając na widowni można wtedy obejrzeć niezwykły spektakl, jaki prezentuje zachodzące na horyzoncie słońce, powoli opadając ku morskiej toni.
Oczywiście, że wolałaby, żeby sytuacja, którą napotkały, nie wymagała nagłej pomocy uzdrowicielskiej. Dziecięcy płacz mógł przecież znaczyć cokolwiek — sama jako dziecko miała zwyczaj płakania o wszystko, zwyczaj, który towarzyszył jej także przez cały okres szkolnej nauki i dotrwał do teraz, gdy próbowała samodzielnie stawiać pierwsze kroki w dorosłości. Miała nadzieję, że w przypadku tegoż dziecka będzie podobnie — ot, może przewróciło się i zdarło sobie kolano, które szczypało teraz boleśnie, w dziecięcym światopoglądzie stanowiąc tragedię równą końcowi świata. Z takim obrażeniem powinny były zdolne sobie poradzić, a raczej zdolna była sobie poradzić Neala, której poczynaniom Maria mogła się tylko przyglądać, może próbując intensywnie zapamiętać wszystkie rzucane zaklęcia, aby później poprosić kuzynkę—uzdrowicielkę (lub panią Cassandrę, jeżeli znalazłaby trochę czasu w swym napiętym terminarzu) o odpowiedni instruktaż. Z całych sił próbowała skupić się na pozytywnych myślach. Podminować nieco te ciemne, które nadciągały nad głowę podobne burzowym chmurom, a z których przecież nic nie wyniosą, poza podłymi nastrojami przed sprawdzeniem realnej sytuacji.
Cóż mogła więc zrobić innego niż skinąć głową na szept Neali i również wyciągnąć różdżkę przed siebie? Niewiele: dotrzymać kroku, ostrożnie rozglądając się po okolicy i próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, poruszać się jak najciszej, korzystając ze zdobytych w rezerwacie umiejętności skradania się. Jednorożce były bardzo receptywnymi zwierzętami, potrafiły wyczuć zagrożenie — najczęściej samym czuciem, czymś w rodzaju szóstego zmysłu, momentami polegając na pomocniczej roli węchu, wzroku i słuch — z bardzo daleka, a gdy chciało się do nich podejść, należało stąpać po leśniej ściółce jak najciszej, jak najbardziej miękko się dało.
W obozowisku nie czuć było jeszcze zapachu innego niż las, niż wspomnienie wygasającego ogniska. Śmierć nie zadomowiła się w tym miejscu jeszcze mocno, może obecność wciąż żywego dziecka nie pozwalała jej na taki stan. Niemniej jednak wydawało się, że całą trójką — maleńki Robbie także, choć chyba najmniej z nich wszystkich rozumiał i najbardziej chciał odczarować rzeczywistość, którą wciśnięto mu w małe rączki — rozumieli, w jakiej sytuacji się znaleźli. Serce Marii zwolniło bicie, a ona sama pobladła znacząco, co jakiś czas spoglądając tylko na Nealę, z nadzieją wciąż próbującą wykiełkować wokół serca, że może nie wszystko było stracone, może jeszcze dało się wygrać tę walkę, może Robbie nie zostanie z tym wszystkim sam. Nie mógł zostać. Maria nie miała dużego domu, jedzenia tylko tyle, że czasem zdarzało jej się jeść tylko jeden posiłek dziennie, ale wiedziała, że jeżeli Neala nie byłaby w stanie odnaleźć jakiejś rodziny chłopczyka albo chociaż odpowiednich dla niego opiekunów, podjęłaby się opieki nad nim bez najmniejszego wahania.
Gdzieś obok, za plecami Robbiego błysnął błękit zaklęcia. Maria nie wiedziała, co miało ono na celu, ale wzrok Neali, niebieska błyskawica złapana nad ramieniem chłopca w połączeniu z mrożącym krew w żyłach pokiwaniem głową na boki, w milczącym wyroku, który spadł na to miejsce z całą swą pewnością, rozwiał wszystkie wątpliwości. Maria nie chciała, by chłopiec dowiedział się o tym teraz, musiały coś wymyślić, byle szybko.
— Tata mówił, że zagramy w chowanego — Robbie odwrócił się na moment do Neali, jeszcze mocniej wtulając twarz w przytulankę. Maria przysłuchiwała się jego słowom, nie mogąc jeszcze skleić ich w historię, którą mogłaby uznać za prawdopodobną. Ją, podobnie jak Nealę, wojna zdawała się omijać, przynajmniej tak sądziła do kwietnia tego roku. I choć została wciągnięta w tę zawieruchę głębiej, nie wiedziała jeszcze wszystkiego, ba, w wojennej rzeczywistości poruszała się raczej po omacku, nie chcąc akceptować złych wiadomości, tak samo jak z uporem próbowała nie dopuścić do siebie, że tata Robbiego naprawdę nie żyje.
— Długo tak się bawiliście? — spytała wreszcie, mając nadzieję, że może kilka innych szczegółów pomoże im złożyć tę historię w całość. Robbie początkowo milczał, wodząc załzawionym spojrzeniem między Marią a Nealą, odezwał się dopiero w momencie, w którym Maria ciepłą dłonią starła mu łzy z ubrudzonych sadzą albo ziemią policzków.
— W zimę przyszli źli panowie i zabrali mamę, bo przegrała. Wtedy tata chciał mnie pocieszyć i zaczęliśmy grać jeszcze raz — odpowiedział, próbując balansować na jednej nodze, drugą stopę układając na wierzchu tej, na której opierał ciężar ciała. Pojawienie się gęsiej skórki sprawiło, że Maria nie miała już żadnych wątpliwości, że bosemu chłopcu musi być po prostu zimno, gdy stał tak w cieniu, bez żadnego obuwia.
Zaczęli w zimę, teraz jest czerwiec, przecież to pół roku...
— Poczekaj, Robbie — szepnęła ciepło, wyciągając do niego ręce. Chłopczyk początkowo nie wiedział, co zamierza zrobić Maria, ale nie poruszył się, nie drgnął nawet do ucieczki, gdy zbliżyła się do niego i ostrożnie objęła ramionami w pasie. Po krótkim zaparciu uniosła chłopca w górę, odnajdując wygodniejszy uchwyt. Ułożyła chłopca na swoim biodrze, dla wsparcia. Była silnym dziewczęciem, spod krótkich rękawów sukienki Neala mogła dostrzec nawet zarys mięśni ramion. — O, teraz lepiej. Pamiętasz, gdzie zaczęliście grę? Czy bawił się z wami ktoś jeszcze? — dopytywała łagodnie, trzymając się terminologii z gry. Jeżeli tak miało być Robbiemu prościej opowiadać o doświadczeniu ucieczki, niech tak będzie. Miała tylko nadzieję, że chłopiec zdradzi im, czy może ktoś jeszcze z nimi podróżował. Może jacyś członkowie rodziny?
Cóż mogła więc zrobić innego niż skinąć głową na szept Neali i również wyciągnąć różdżkę przed siebie? Niewiele: dotrzymać kroku, ostrożnie rozglądając się po okolicy i próbując wyłapać jak najwięcej szczegółów, poruszać się jak najciszej, korzystając ze zdobytych w rezerwacie umiejętności skradania się. Jednorożce były bardzo receptywnymi zwierzętami, potrafiły wyczuć zagrożenie — najczęściej samym czuciem, czymś w rodzaju szóstego zmysłu, momentami polegając na pomocniczej roli węchu, wzroku i słuch — z bardzo daleka, a gdy chciało się do nich podejść, należało stąpać po leśniej ściółce jak najciszej, jak najbardziej miękko się dało.
W obozowisku nie czuć było jeszcze zapachu innego niż las, niż wspomnienie wygasającego ogniska. Śmierć nie zadomowiła się w tym miejscu jeszcze mocno, może obecność wciąż żywego dziecka nie pozwalała jej na taki stan. Niemniej jednak wydawało się, że całą trójką — maleńki Robbie także, choć chyba najmniej z nich wszystkich rozumiał i najbardziej chciał odczarować rzeczywistość, którą wciśnięto mu w małe rączki — rozumieli, w jakiej sytuacji się znaleźli. Serce Marii zwolniło bicie, a ona sama pobladła znacząco, co jakiś czas spoglądając tylko na Nealę, z nadzieją wciąż próbującą wykiełkować wokół serca, że może nie wszystko było stracone, może jeszcze dało się wygrać tę walkę, może Robbie nie zostanie z tym wszystkim sam. Nie mógł zostać. Maria nie miała dużego domu, jedzenia tylko tyle, że czasem zdarzało jej się jeść tylko jeden posiłek dziennie, ale wiedziała, że jeżeli Neala nie byłaby w stanie odnaleźć jakiejś rodziny chłopczyka albo chociaż odpowiednich dla niego opiekunów, podjęłaby się opieki nad nim bez najmniejszego wahania.
Gdzieś obok, za plecami Robbiego błysnął błękit zaklęcia. Maria nie wiedziała, co miało ono na celu, ale wzrok Neali, niebieska błyskawica złapana nad ramieniem chłopca w połączeniu z mrożącym krew w żyłach pokiwaniem głową na boki, w milczącym wyroku, który spadł na to miejsce z całą swą pewnością, rozwiał wszystkie wątpliwości. Maria nie chciała, by chłopiec dowiedział się o tym teraz, musiały coś wymyślić, byle szybko.
— Tata mówił, że zagramy w chowanego — Robbie odwrócił się na moment do Neali, jeszcze mocniej wtulając twarz w przytulankę. Maria przysłuchiwała się jego słowom, nie mogąc jeszcze skleić ich w historię, którą mogłaby uznać za prawdopodobną. Ją, podobnie jak Nealę, wojna zdawała się omijać, przynajmniej tak sądziła do kwietnia tego roku. I choć została wciągnięta w tę zawieruchę głębiej, nie wiedziała jeszcze wszystkiego, ba, w wojennej rzeczywistości poruszała się raczej po omacku, nie chcąc akceptować złych wiadomości, tak samo jak z uporem próbowała nie dopuścić do siebie, że tata Robbiego naprawdę nie żyje.
— Długo tak się bawiliście? — spytała wreszcie, mając nadzieję, że może kilka innych szczegółów pomoże im złożyć tę historię w całość. Robbie początkowo milczał, wodząc załzawionym spojrzeniem między Marią a Nealą, odezwał się dopiero w momencie, w którym Maria ciepłą dłonią starła mu łzy z ubrudzonych sadzą albo ziemią policzków.
— W zimę przyszli źli panowie i zabrali mamę, bo przegrała. Wtedy tata chciał mnie pocieszyć i zaczęliśmy grać jeszcze raz — odpowiedział, próbując balansować na jednej nodze, drugą stopę układając na wierzchu tej, na której opierał ciężar ciała. Pojawienie się gęsiej skórki sprawiło, że Maria nie miała już żadnych wątpliwości, że bosemu chłopcu musi być po prostu zimno, gdy stał tak w cieniu, bez żadnego obuwia.
Zaczęli w zimę, teraz jest czerwiec, przecież to pół roku...
— Poczekaj, Robbie — szepnęła ciepło, wyciągając do niego ręce. Chłopczyk początkowo nie wiedział, co zamierza zrobić Maria, ale nie poruszył się, nie drgnął nawet do ucieczki, gdy zbliżyła się do niego i ostrożnie objęła ramionami w pasie. Po krótkim zaparciu uniosła chłopca w górę, odnajdując wygodniejszy uchwyt. Ułożyła chłopca na swoim biodrze, dla wsparcia. Była silnym dziewczęciem, spod krótkich rękawów sukienki Neala mogła dostrzec nawet zarys mięśni ramion. — O, teraz lepiej. Pamiętasz, gdzie zaczęliście grę? Czy bawił się z wami ktoś jeszcze? — dopytywała łagodnie, trzymając się terminologii z gry. Jeżeli tak miało być Robbiemu prościej opowiadać o doświadczeniu ucieczki, niech tak będzie. Miała tylko nadzieję, że chłopiec zdradzi im, czy może ktoś jeszcze z nimi podróżował. Może jacyś członkowie rodziny?
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie sądziłam, że niedługi czas. który miałam spędzić na klifowym teatrze w oczekiwaniu na powrót wujaszka może okazać się czasem pełnych wyzwań. Zdecydowanie nie tego przecież się spodziewałam. Wuja nie poszedł na długo i nie poszedł daleko. Kochałam go za to, że czasem pozwalał być mi samodzielną - chociaż, jak podejrzewałam, czasem to było tylko ułudą. Świat wokół był okrutny, zdawałam sobie z tego sprawę - i jednocześnie nie bardzo. Marcel miał rację, niewiele wiedziałam. Właściwie tyle, co nic. Bo co też mogłam wiedzieć, kiedy dbano o mnie. Dbano o to, żebym mogła nocą zasypiać spokojnie. Teraz, było to czasem jak coś, o czym może nie każdy już pamiętał.
Miałam dobrze. Wiedziałam. Nie widziałam tych okropieństw, które on widział. Jedynie słyszałam, jedynie widziałam to, co przyniosło potem. Spoglądałam w oczy ludziom, którzy stracili bliskich, którzy stracili wszystko. Znałam stratę. Ale wszystkie moje były zwyczajnie inne. Ojca poznałam jedynie z opowieści tych, którzy byli obok. Zmarł, zanim pojawiłam się na świecie. Nigdy go nie poznałam, nigdy nie widziałam jak się uśmiecha. Mama, choć żyła ze mną trochę, zmarła kilka lat temu. W ten sposób, zostaliśmy sami. Ja i Brendan. Sami i nie sami jednocześnie. Mając wokół bliskich, którzy nas kochali, ale jednocześnie pozostając sierotami. A teraz, tak długo, nie było też i jego - i nie mogłam więcej się okłamywać, trwać w myśli czekając na jego powrót.
Ten mógł nigdy nie nadejść.
Nie spodziewałam się spotkać tu kogokolwiek. Najpierw dziewczyny, która mój śpiew z zawodzeniem pomyliła co na twarz całą czerwień mi wlało a potem chłopca - co okazało się dopiero po tym, jak ruszyłyśmy w stronę dźwięku który do nas dotarł. Nie zakładałam, że tak blisko obok może znajdować się inny człowiek. Dziecko samo sobie zostawione. Znaczy nie samo z tatą. Tatą, który nie chciał otworzyć oczu. I kiedy Maria zajęła się nim, ja sama podeszłam do mężczyzny, jedno tylko mogło dać potwierdzenie, choć serce ściskało mi się mocno wstrzymując oddech. Musisz być silna, Nela. Silna i dzielna. Śmierć - choć to smutne i duszące - nieodłącznym elementem jest życia. Kucnęłam obok, rzucając zaklęcie. Zaklęcie - wyrok, oświadczenie. Jego serce nie biło. Nie umiałam stwierdzić dlaczego. Ale jedno wiedziałam na pewno - był martwy. Niewerbalnie przekazałam Marii informację, kiedy Robbie się odezwał. Zamarłam w miejscu. Zagrają w chowanego? Moje brwi uniosły się odrobinę. Kiedy spojrzał na mnie, starałam się złagodzić twarz opuszczając rękę z różdżką. Otworzyłam usta, ale Maria mnie ubiegła. Nawet to lepiej, bo nie byłam pewna o co zapytać. Zacisnęłam więc wargę słuchając dalej opowieści. Opuściłam lekko głowę nie potrafiąc zrozumieć. To nie był już dobry świat, kiedy rozdzielało się rodziny. W imię czego? Krwi czystości? Śmieszne i irracjonalne. Miłość nie miała we krwi wartości przecież. Ludzie też nie od krwi należeli a od czynów własnych. Szlachetność nie była tytułem a gestami i postawą, którą się prezentowało. A jednak, teraz całkiem odwrotnie kroczył świat. Tułali się, próbując przeżyć, zamiast żyć naprawdę.
To było okrutne. Los taki był. Poczułam przygniatającą mnie niesprawiedliwość. Uniosła spojrzenie znad własnych dłoni kiedy Maria dźwigała go ku górze. Sama podniosłam się do pionu.
- Zaraz wróci tu mój wujek. - odezwała się w końcu. - Jest mistrzem w odnajdywaniu. - zapewniłam przekrzywiając trochę głowę. Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie umiałam kłamać tak okrutnie. - Pomoże nam na pewno. - zapewniłam go zbliżając się do nich na kilka kroków. Spojrzała w niebo rozglądając się za nim. Zaraz miał tu być. To jedno wiedziałam na pewno. Wujek będzie wiedział co robić, to drugie wiedziałam zaraz po tym. Zawsze wiedział. Nic dziwnego, latami pracował jako auror. Umiał działać i podejmować decyzje, kiedy moje oblekało wahanie.
I raz jeden, pierwszy od wielu dni, dalej, na horyzoncie zamajaczyła sylwetka lecąca w naszym kierunku na miotle. Odetchnęłam lekko. Niewiele miało być lepiej, ale jakimś cudem wiedziałam, że będzie dobrze kiedy znajdzie się obok.
Miałam dobrze. Wiedziałam. Nie widziałam tych okropieństw, które on widział. Jedynie słyszałam, jedynie widziałam to, co przyniosło potem. Spoglądałam w oczy ludziom, którzy stracili bliskich, którzy stracili wszystko. Znałam stratę. Ale wszystkie moje były zwyczajnie inne. Ojca poznałam jedynie z opowieści tych, którzy byli obok. Zmarł, zanim pojawiłam się na świecie. Nigdy go nie poznałam, nigdy nie widziałam jak się uśmiecha. Mama, choć żyła ze mną trochę, zmarła kilka lat temu. W ten sposób, zostaliśmy sami. Ja i Brendan. Sami i nie sami jednocześnie. Mając wokół bliskich, którzy nas kochali, ale jednocześnie pozostając sierotami. A teraz, tak długo, nie było też i jego - i nie mogłam więcej się okłamywać, trwać w myśli czekając na jego powrót.
Ten mógł nigdy nie nadejść.
Nie spodziewałam się spotkać tu kogokolwiek. Najpierw dziewczyny, która mój śpiew z zawodzeniem pomyliła co na twarz całą czerwień mi wlało a potem chłopca - co okazało się dopiero po tym, jak ruszyłyśmy w stronę dźwięku który do nas dotarł. Nie zakładałam, że tak blisko obok może znajdować się inny człowiek. Dziecko samo sobie zostawione. Znaczy nie samo z tatą. Tatą, który nie chciał otworzyć oczu. I kiedy Maria zajęła się nim, ja sama podeszłam do mężczyzny, jedno tylko mogło dać potwierdzenie, choć serce ściskało mi się mocno wstrzymując oddech. Musisz być silna, Nela. Silna i dzielna. Śmierć - choć to smutne i duszące - nieodłącznym elementem jest życia. Kucnęłam obok, rzucając zaklęcie. Zaklęcie - wyrok, oświadczenie. Jego serce nie biło. Nie umiałam stwierdzić dlaczego. Ale jedno wiedziałam na pewno - był martwy. Niewerbalnie przekazałam Marii informację, kiedy Robbie się odezwał. Zamarłam w miejscu. Zagrają w chowanego? Moje brwi uniosły się odrobinę. Kiedy spojrzał na mnie, starałam się złagodzić twarz opuszczając rękę z różdżką. Otworzyłam usta, ale Maria mnie ubiegła. Nawet to lepiej, bo nie byłam pewna o co zapytać. Zacisnęłam więc wargę słuchając dalej opowieści. Opuściłam lekko głowę nie potrafiąc zrozumieć. To nie był już dobry świat, kiedy rozdzielało się rodziny. W imię czego? Krwi czystości? Śmieszne i irracjonalne. Miłość nie miała we krwi wartości przecież. Ludzie też nie od krwi należeli a od czynów własnych. Szlachetność nie była tytułem a gestami i postawą, którą się prezentowało. A jednak, teraz całkiem odwrotnie kroczył świat. Tułali się, próbując przeżyć, zamiast żyć naprawdę.
To było okrutne. Los taki był. Poczułam przygniatającą mnie niesprawiedliwość. Uniosła spojrzenie znad własnych dłoni kiedy Maria dźwigała go ku górze. Sama podniosłam się do pionu.
- Zaraz wróci tu mój wujek. - odezwała się w końcu. - Jest mistrzem w odnajdywaniu. - zapewniłam przekrzywiając trochę głowę. Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie umiałam kłamać tak okrutnie. - Pomoże nam na pewno. - zapewniłam go zbliżając się do nich na kilka kroków. Spojrzała w niebo rozglądając się za nim. Zaraz miał tu być. To jedno wiedziałam na pewno. Wujek będzie wiedział co robić, to drugie wiedziałam zaraz po tym. Zawsze wiedział. Nic dziwnego, latami pracował jako auror. Umiał działać i podejmować decyzje, kiedy moje oblekało wahanie.
I raz jeden, pierwszy od wielu dni, dalej, na horyzoncie zamajaczyła sylwetka lecąca w naszym kierunku na miotle. Odetchnęłam lekko. Niewiele miało być lepiej, ale jakimś cudem wiedziałam, że będzie dobrze kiedy znajdzie się obok.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Teatr na klifach
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kornwalia