British Museum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
British Museum
Każdy obywatel Anglii powinien znać historię swego kraju i dbać o to, by pamięć o niej była wciąż żywa - tyczy się to nie tylko społeczności mugolskiej, ale również czarodziejskiej. Nie dziwi więc nikogo, że najbardziej okazałe muzeum w kraju ma również dwoistą naturę. Magiczna część muzeum doskonale ukryta jest przed niepożądanymi gośćmi, skrywając w sobie sekrety czarodziejskiej przeszłości Anglii. Zaczarowane wystawy przyciągają spojrzenia zarówno młodych, jak i starszych odwiedzających. Bogate zbiory muzeum umożliwiają prześledzenie dziejów danych czarodziejów, wielkich figur w świecie magii czy też wyobrażenie sobie życia zwykłych ludzi na przestrzeni wieków - również w czasach tych lat bardziej strasznych, na których wspomnienie niektórym z czarodziejów wciąż włos się jeży na głowie. Na zwiedzających czekają przewodnicy, gotowi w najdrobniejszych szczegółach opowiedzieć o wszystkim, o co tylko zostaną zapytani. Po muzeum krążą też nieustannie ochroniarze, dbający o spokój i bezpieczeństwo zarówno ludzi, jak i eksponatów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:13, w całości zmieniany 2 razy
Michael przyłożył się do nakładanego zaklęcia z całych sił. Nic dziwnego, naprawdę chciał uchronić tymczasowych podopiecznych, by doprowadzenie ich poza miasto przebiegło jak najsprawniej. Dobre intencje oraz czarodziejska siła byłego aurora skumulowały się jednak odrobinę za mocno - a magia spłatała Tonksowi przykrego figla. O ile nałożenie Zaklęcia Kameleona na nastolatka zakończyło się sukcesem, to w momencie, w którym promień uroku dotknął ciała kobiety...coś poszło nie tak. Michael czuł to w różdżce i w magicznej aurze. Kobieta zniknęła, owszem, ale o ile nastolatek dalej był w stanie mówić, a kontury jego sylwetki można było wypatrzeć przy wytężeniu wzroku, to przedstawicielka płci pięknej jakby rozmyła się w powietrzu. Zniknęła. Dosłownie. Nie było też z nią kontaktu werbalnego. Musieliście znaleźć sposób na to, by zlokalizować kobietę - bo przecież nie mogliście zostawić jej na pastwę losu? Choć wytężaliście wzrok, nie byliście w stanie odkryć, czy nieznajoma w ogóle się tutaj znajduje, a jeśli tak - gdzie.
| Korzystając z zaklęć lub własnej inwencji musicie znaleźć sposób na zlokalizowanie niewidzialnej kobiety. ST wypatrzenia jej przy pomocy zmysłów wynosi 140, ale możecie wykorzystać inne sposoby. MG nie kontynuuje z Wami rozgrywki.
| Korzystając z zaklęć lub własnej inwencji musicie znaleźć sposób na zlokalizowanie niewidzialnej kobiety. ST wypatrzenia jej przy pomocy zmysłów wynosi 140, ale możecie wykorzystać inne sposoby. MG nie kontynuuje z Wami rozgrywki.
Choć przecież znała podstawy transmutacji, magia okazała się po raz kolejny niepewnym narzędziem. Być może nerwowość, a być może po prostu zwykły pech spowodowały, że żadne z zaklęć, które Gwen próbowała rzucić, nie zakończyły się sukcesem. Malarka przygryzła wargi i już miała zamiar próbować ponownie, ale Michael ją ubiegł, skutecznie zmieniając wygląd ciała obydwu os…
Zamarła. Niepewnie spojrzała na Tonksa, a potem rozejrzała się uważnie?
– Domenica? Domenica, gdzie jesteś? – spytała panna Grey, rozglądając się. Poczuła, jak bicie jej serca przyśpiesza, a oddech staje się krótszy. Nerwowy.
Dziewczyna nie odezwała się. Wciąż znajdujący się z dala od nich mężczyzna spojrzał na czarodziejów z przestrachem.
– Co jej zrobiliście? – spytał zdecydowanie zbyt cichym i zdecydowanie zbyt przerażonym tonem.
– N… n… na pewno nic takiego. Michael? Prawda? To tylko… nieszkodliwe zaklęcie, ono nie może robić krzywdy – mówiła, dalej rozglądając się niepewnie. Wciągała w płuca powietrze, zaczynając poważnie drżeć na całym ciele.
Na Merlina, mieli przyjść im tu pomóc! Czy magia mogła tak po prostu zniknąć człowieka? A może coś nie wyszło i Tonks ją jakimś cudem teleportował? Normalnie ta umiejętność była tu zablokowana, ale przecież…
– Mike, nie aportowałeś jej… przypadkiem? – spytała, ciężko przełykając ślinę. – Byłam tu… przez czkawkę… raz… w sensie, w Londynie – mówiła, następnie zwracając się do pozostałych: – Zaraz ją znajdziemy, na pewno to nic takiego, to tylko czar, on nie trwa jakoś… bardzo długo.
Myśl, Gwen, myśl! Weź głęboki oddech, a potem drugi i zastanów się, co może Ci tu pomóc. Przecież Michael nie mógł zniszczyć zaklęcia! A już na pewno nie mógł jej skrzywdzić! Niemniej, to pierwsze chyba właśnie się stało. Tonks, mimo wszystko, był aurorem, a nie specjalistą od transmutacji. Może i mógł transformować się z wilkołaka, ale to nie oznaczało, że słuchała go ta dziedzina magii i… Och, Merlinie, co mogła w takiej sytuacji zrobić?
Przgryzła wargi w końcu doznając oświecenia. Jeśli Domenica tu jest, to zaklęcie na pewno wskaże jej gdzie dokładnie. Przecież dopiero co go używała.
– Homenum Revelo.
Machnęła różdżką trochę bardziej nerwowo, niż zakładała na początku.
Zamarła. Niepewnie spojrzała na Tonksa, a potem rozejrzała się uważnie?
– Domenica? Domenica, gdzie jesteś? – spytała panna Grey, rozglądając się. Poczuła, jak bicie jej serca przyśpiesza, a oddech staje się krótszy. Nerwowy.
Dziewczyna nie odezwała się. Wciąż znajdujący się z dala od nich mężczyzna spojrzał na czarodziejów z przestrachem.
– Co jej zrobiliście? – spytał zdecydowanie zbyt cichym i zdecydowanie zbyt przerażonym tonem.
– N… n… na pewno nic takiego. Michael? Prawda? To tylko… nieszkodliwe zaklęcie, ono nie może robić krzywdy – mówiła, dalej rozglądając się niepewnie. Wciągała w płuca powietrze, zaczynając poważnie drżeć na całym ciele.
Na Merlina, mieli przyjść im tu pomóc! Czy magia mogła tak po prostu zniknąć człowieka? A może coś nie wyszło i Tonks ją jakimś cudem teleportował? Normalnie ta umiejętność była tu zablokowana, ale przecież…
– Mike, nie aportowałeś jej… przypadkiem? – spytała, ciężko przełykając ślinę. – Byłam tu… przez czkawkę… raz… w sensie, w Londynie – mówiła, następnie zwracając się do pozostałych: – Zaraz ją znajdziemy, na pewno to nic takiego, to tylko czar, on nie trwa jakoś… bardzo długo.
Myśl, Gwen, myśl! Weź głęboki oddech, a potem drugi i zastanów się, co może Ci tu pomóc. Przecież Michael nie mógł zniszczyć zaklęcia! A już na pewno nie mógł jej skrzywdzić! Niemniej, to pierwsze chyba właśnie się stało. Tonks, mimo wszystko, był aurorem, a nie specjalistą od transmutacji. Może i mógł transformować się z wilkołaka, ale to nie oznaczało, że słuchała go ta dziedzina magii i… Och, Merlinie, co mogła w takiej sytuacji zrobić?
Przgryzła wargi w końcu doznając oświecenia. Jeśli Domenica tu jest, to zaklęcie na pewno wskaże jej gdzie dokładnie. Przecież dopiero co go używała.
– Homenum Revelo.
Machnęła różdżką trochę bardziej nerwowo, niż zakładała na początku.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Zmarszczył lekko brwi, gdy po jego różdżce przebiegł jakiś elektryczny impuls. To... nie, nie tak powinno wyglądać rzucanie zaklęcia Kameleona. Magiczna aura zadrżała jakoś... inaczej niż zwykle, a auror wytężył wzrok i ze zdumieniem otworzył szerzej oczy. O ile wciąż widział nastolatka, tak jak powinien, to kobieta... zniknęła.
-Proszę pani? Domenica...? - zawołał, rozglądając się wkoło i usiłując nie zdradzać zaniepokojenia. Mugole i tak byli już zaniepokojeni na widok magii, szczególnie... nie do końca udanej.
-Nie, ja... - zmarszczył lekko brwi, słysząc podejrzenia mugoli i hipotezy samej Gwen. Aportacja brzmiała groźnie, oby nie, Merlinie, nie wiedział. Już miał wznieść różdżkę do kolejnego czaru, gdy Gwen przytomnie rzuciła Homenum Revelio.
-I? Widzisz ją? Złap ją za rękę, zanim czar minie. - poprosił szybko pannę Grey, której zaklęcie rozświetliło sylwetkę Domeniki. Nie wiedział, dlaczego nieudany Kameleon uciszył biedną kobietę, ale nie mieli czasu się w to wgłębiać. Liczył, że efekt uboczny minie wraz z działaniem Kameleona, a jeśli nie - to poza Londynem skonsultują się z jakimś uzdrowicielem.
Spojrzał na pokrytego Kameleonem chłopaka i pozostałą dwójkę mugoli. Jakoś odechciało mu się rzucania czarów. Nie wątpił, że wraz z Gwen byliby w stanie szybko ich skamuflować, ale ich wzrok wyrażał powątpiewanie. A widzialny mugol jest lepszy od spanikowanego mugola. Sam coś o tym wiedział, jego ojciec do dziś nieufnie podchodził do niektórych czarów.
Zdjął płaszcz, uszyty zgodnie z czarodziejską modą.
-Załóż to na siebie. - poprosił jedną z kobiet. -A ty - zwrócił się do drugiej. -Schowaj żakiet, rzuca się w oczy. - z dwójką niewidzialnych ludzi będzie im łatwiej niż z całą czwórką. Zdołają stąd wyjść, znał w końcu drogę niemal na pamięć. Muszą tylko dotrzeć do lasu, gdzie czekał już zabezpieczony przez Zakonników szlak.
-Chodźmy. - zarządził. Wyszedł ostrożnie ze stróżówki. Gwen wraz z niewidzialną Domenicą zamykały pochód. Wszyscy ruszyli ulicami Londynu, a Tonks cały czas miał w pogotowiu różdżkę i serce w gardle. Ryzykować swoim bezpieczeństwem to jedno, a życiem innych - to drugie. Tym razem obyło się bez dalszych komplikacji i po nerwowym spacerze wydostali się z miasta.
/zt x 2
-Proszę pani? Domenica...? - zawołał, rozglądając się wkoło i usiłując nie zdradzać zaniepokojenia. Mugole i tak byli już zaniepokojeni na widok magii, szczególnie... nie do końca udanej.
-Nie, ja... - zmarszczył lekko brwi, słysząc podejrzenia mugoli i hipotezy samej Gwen. Aportacja brzmiała groźnie, oby nie, Merlinie, nie wiedział. Już miał wznieść różdżkę do kolejnego czaru, gdy Gwen przytomnie rzuciła Homenum Revelio.
-I? Widzisz ją? Złap ją za rękę, zanim czar minie. - poprosił szybko pannę Grey, której zaklęcie rozświetliło sylwetkę Domeniki. Nie wiedział, dlaczego nieudany Kameleon uciszył biedną kobietę, ale nie mieli czasu się w to wgłębiać. Liczył, że efekt uboczny minie wraz z działaniem Kameleona, a jeśli nie - to poza Londynem skonsultują się z jakimś uzdrowicielem.
Spojrzał na pokrytego Kameleonem chłopaka i pozostałą dwójkę mugoli. Jakoś odechciało mu się rzucania czarów. Nie wątpił, że wraz z Gwen byliby w stanie szybko ich skamuflować, ale ich wzrok wyrażał powątpiewanie. A widzialny mugol jest lepszy od spanikowanego mugola. Sam coś o tym wiedział, jego ojciec do dziś nieufnie podchodził do niektórych czarów.
Zdjął płaszcz, uszyty zgodnie z czarodziejską modą.
-Załóż to na siebie. - poprosił jedną z kobiet. -A ty - zwrócił się do drugiej. -Schowaj żakiet, rzuca się w oczy. - z dwójką niewidzialnych ludzi będzie im łatwiej niż z całą czwórką. Zdołają stąd wyjść, znał w końcu drogę niemal na pamięć. Muszą tylko dotrzeć do lasu, gdzie czekał już zabezpieczony przez Zakonników szlak.
-Chodźmy. - zarządził. Wyszedł ostrożnie ze stróżówki. Gwen wraz z niewidzialną Domenicą zamykały pochód. Wszyscy ruszyli ulicami Londynu, a Tonks cały czas miał w pogotowiu różdżkę i serce w gardle. Ryzykować swoim bezpieczeństwem to jedno, a życiem innych - to drugie. Tym razem obyło się bez dalszych komplikacji i po nerwowym spacerze wydostali się z miasta.
/zt x 2
Can I not save one
from the pitiless wave?
5 kwietnia
Lucien Cassidy był perfekcjonistą pod każdym względem. Nie uznawał błędów, nie uznawał brzydoty, wszystko musiało być idealne. Zwłaszcza dzisiaj. I chociaż nie on organizował dzisiejszy wernisaż, to mimo wszystko odpowiadał za niego w dużej mierze. W końcu te wszystkie eksponaty zostały przez niego bardzo dokładnie sprawdzone i to on powiedział tym wszystkim ludziom, co ma stać obok czego żeby do siebie pasowało. Nie przewidywał żadnych błędów dzisiejszego wieczora. Nie mógł sobie na nie pozwolić, nie kiedy miało się zjawić tylu wspaniałych gości. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że ten rodzaj sztuki może nie trafić do wszystkich zgromadzonych, gdyby jednak tak się stało byłby z całą pewnością wniebowzięty. Nie miał jednak zamiaru pilnować dzisiaj pracowników, dziś miał w planach towarzyszenie namiestniczce Londynu. Niezmiernie się uradował kiedy Madame Mericourt odpisała na jego zaproszenie, zapewniając go, że się pojawi. Był przekonany, że razem mogli sprawić, że wedle życzenia ministra, stolica Anglii zostanie stolicą sztuki i kultury sławną na cały czarodziejski świat. To byłoby coś pięknego.
Wygładził dłonią przód swojej szaty, po czym przejrzał się jeszcze raz w lustrze. Idealnie. Pokiwał głową z zadowoloną miną, po czym opuścił swój gabinet. W muzeum był od rana, z przerwą tylko na szybkie pojawienie się w domu w celu wzięcia prysznica i ubrania się odpowiednio do okazji. Dzisiaj postawił na na szatę w kolorach granatu i srebra. Ciemna koszula wyszywana srebrnym motywem gwiazd, była wsadzona w ciemne, dopasowane spodnie, a na wierzch ubrał mieniącą się, niczym rozgwieżdżone nocne niebo długą szatę, która sięgała prawie do kostek. Zdobienia szaty, wyszywane oczywiście srebrną nicią, były wyraźnie zaakcentowane. Na ten wieczór zniknęły z uszu kolczyki, które zrobił sobie podczas pobytu we Francji. Nie do końca pamiętał dlaczego je w ogóle zrobił, ale po upojnej nocy w towarzystwie grona francuskich artystów, nie starał sobie nawet przypomnieć. Włosy zaczesał do tyłu. Pewnie powinien je obciąć, ale lubił te swoje brązowe, czasami kręcące się kłaki, zresztą zaczesanie ich dłonią do tyłu weszło mu już w nawyk. Lucien lubił podkreślać swój oryginalny, artystyczny styl, nie tylko ubiorem czy wyglądem, dzisiaj jednak postawił właśnie na to.
W drodze do głównego holu, przeszedł jeszcze przez sale, na której znajdowały się dzieła sztuki. Chciał ostatni raz rzucić na nie okiem zanim pojawią się zaproszeni goście. W końcu jednak doszedł do holu i tam staną nieopodal wejścia, skąd miał doskonały widok na wchodzące osoby. Mężczyzna przy drzwiach sprawdzał listę gości. Tylko ci, których nazwiska widniały na liście mogli wejść do muzeum, które na czas wernisażu było zamknięte dla innych zwiedzających.
Lucien zadbał by nazwisko Madame Mericourt znajdowało się na szczyci tejże listy. Teraz tylko czekał na samą Madame.
Lucien Cassidy był perfekcjonistą pod każdym względem. Nie uznawał błędów, nie uznawał brzydoty, wszystko musiało być idealne. Zwłaszcza dzisiaj. I chociaż nie on organizował dzisiejszy wernisaż, to mimo wszystko odpowiadał za niego w dużej mierze. W końcu te wszystkie eksponaty zostały przez niego bardzo dokładnie sprawdzone i to on powiedział tym wszystkim ludziom, co ma stać obok czego żeby do siebie pasowało. Nie przewidywał żadnych błędów dzisiejszego wieczora. Nie mógł sobie na nie pozwolić, nie kiedy miało się zjawić tylu wspaniałych gości. Naturalnie zdawał sobie sprawę, że ten rodzaj sztuki może nie trafić do wszystkich zgromadzonych, gdyby jednak tak się stało byłby z całą pewnością wniebowzięty. Nie miał jednak zamiaru pilnować dzisiaj pracowników, dziś miał w planach towarzyszenie namiestniczce Londynu. Niezmiernie się uradował kiedy Madame Mericourt odpisała na jego zaproszenie, zapewniając go, że się pojawi. Był przekonany, że razem mogli sprawić, że wedle życzenia ministra, stolica Anglii zostanie stolicą sztuki i kultury sławną na cały czarodziejski świat. To byłoby coś pięknego.
Wygładził dłonią przód swojej szaty, po czym przejrzał się jeszcze raz w lustrze. Idealnie. Pokiwał głową z zadowoloną miną, po czym opuścił swój gabinet. W muzeum był od rana, z przerwą tylko na szybkie pojawienie się w domu w celu wzięcia prysznica i ubrania się odpowiednio do okazji. Dzisiaj postawił na na szatę w kolorach granatu i srebra. Ciemna koszula wyszywana srebrnym motywem gwiazd, była wsadzona w ciemne, dopasowane spodnie, a na wierzch ubrał mieniącą się, niczym rozgwieżdżone nocne niebo długą szatę, która sięgała prawie do kostek. Zdobienia szaty, wyszywane oczywiście srebrną nicią, były wyraźnie zaakcentowane. Na ten wieczór zniknęły z uszu kolczyki, które zrobił sobie podczas pobytu we Francji. Nie do końca pamiętał dlaczego je w ogóle zrobił, ale po upojnej nocy w towarzystwie grona francuskich artystów, nie starał sobie nawet przypomnieć. Włosy zaczesał do tyłu. Pewnie powinien je obciąć, ale lubił te swoje brązowe, czasami kręcące się kłaki, zresztą zaczesanie ich dłonią do tyłu weszło mu już w nawyk. Lucien lubił podkreślać swój oryginalny, artystyczny styl, nie tylko ubiorem czy wyglądem, dzisiaj jednak postawił właśnie na to.
W drodze do głównego holu, przeszedł jeszcze przez sale, na której znajdowały się dzieła sztuki. Chciał ostatni raz rzucić na nie okiem zanim pojawią się zaproszeni goście. W końcu jednak doszedł do holu i tam staną nieopodal wejścia, skąd miał doskonały widok na wchodzące osoby. Mężczyzna przy drzwiach sprawdzał listę gości. Tylko ci, których nazwiska widniały na liście mogli wejść do muzeum, które na czas wernisażu było zamknięte dla innych zwiedzających.
Lucien zadbał by nazwisko Madame Mericourt znajdowało się na szczyci tejże listy. Teraz tylko czekał na samą Madame.
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, czego się spodziewać.
I to nie tylko po wystawie, na jaką otrzymała oficjalne zaproszenie, ale ogólnie, po całym wieczorze, mającym być specyficznym towarzyskim debiutem – pierwszym takim publicznym spotkaniem odkąd stała się kimś. Czy powinna się przejmować? Spodziewać intensywniejszych spojrzeń? Surowszych ocen jej prezencji, zachowania, towarzystwa? Niepokoić się plotkami, do tej pory omijającymi ją z daleka? Czy wokół niej pojawi się wianuszek pijawek, chcących wyssać z madame Mericourt wszystko, co cenne – czy wręcz przeciwnie, zostanie wciągnięta na wyciosany z lodu piedestał, na którym społeczeństwo dokona drobiazgowej wiwisekcji czarownicy uzurpującej sobie sukces? Pomimo natrętnych myśli zachowywała spokój, miała do czynienia z kameralnym wydarzeniem, miejscem bezpiecznym, mogącym zagwarantować rozkoszne doznania i kto wie, może zaoferować nową, interesującą ścieżkę współpracy – i to na potencjale zamierzała się skoncentrować, gdy wysiadała z pojazdu, a potem przekraczała wyczarowaną barierę, chroniącą gości przed kapryśną pogodą.
Nie patrząc na odźwiernego nonszalancko podała mu wykaligrafowane zaproszenie i – nie czekając na potwierdzenie autentyczności – ruszyła dalej, po marmurowych schodach. Bez zerknięcia przez ramię: nie musiała przecież upewniać się, czy nie zostanie zatrzymana, aura pewności siebie, jaką ja otaczała, nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Tak samo jak specyficzna uroda madame Mericourt, podkreślona tego wieczoru mocniejszym niż na co dzień makijażem. Cienkie kreski sunęły ponad skośnymi kącikami oczu, a czerwień szminki podkreślała kształt ust. Po godzinach ciężkiej pracy, w otoczeniu artystycznej śmietanki towarzyskiej, mogła pozwolić sobie na wypuklenie orientalnej urody, zagrać urokiem w intensywniejszym wydaniu, ciągle zachowując jednak klasę. Nie rezygnowała z czerni, już nie wdowiej jednak, bo poprzetykanej szmaragdowozieloną koronką; ubranie oblekało ją swym zwyczajem od stóp aż po szyję, skrywając pod długimi, rozkloszowanymi rękawami Mroczny Znak. Dziś nie reprezentowała – przynajmniej oficjalnie, bo wszak sławiła moc Czarnego Pana każdym swym oddechem – wojennej pozy, dziś była gościem honorowym, licząc na to, że będzie w stanie dyskretnie rozkoszować się pięknem sztuki, oceniając przy tym przydatność zasobów Muzeum Brytyjskiego. Wszystko to zaś w towarzystwie człowieka cieszącego się dość dobrą renomą. Niewiele pikantnych szczegółów kryło się w półcieniach plotek o panie Cassidym, albo więc doskonale się ukrywał, albo nie osiągnął jeszcze wyższej rozpoznawalności, skutkującej szerzącymi się pogłoskami. Obydwie wersje rzeczywistości były akceptowalne, dla Deirdre Lucien był czystą kartą – dopiero dziś miało okazać się, czy godną zapisania i przemienienia w najcenniejszego asa. Była go ciekawa, profesjonalnie, rzecz jasna, dlatego gdy tylko ujrzała mężczyznę oczekującego ją pod łukowatym przejściem, skierowała się w jego stronę, przyglądając mu się niemalże bez mrugnięcia okiem. Uprzejmie, niemalże miło, lecz od progu – oceniająco.
Pierwszemu wrażeniu mogła wystawić notę powyżej oczekiwań. Granatowa szata podkreślała błękitny blask oczu Luciena, a astrologiczną iskrę podkreślały dodatkowo starannie wyhaftowane na koszuli wzory. Elegancja w każdym celu, mile zaskoczyła ją prezencja Cassidy’ego, bywało bowiem, że miłośnicy sztuki na siłę pragnęli wyróżnić się z tłumu, sięgając po skrajnie kontrowersyjne rozwiązania. Sama lubiła balansować na granicy – moralności? Życia i śmierci? – ale niektóre bariery nie powinny zostać przekraczane. Choćby te grzeczności, gdy stanęła naprzeciwko niego podniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko, ujmująco, podając mu bladą, wypielęgnowaną dłoń, ozdobioną kontrastującą ze sobą biżuterią: obrączką z rubinem i pierścieniem z malachitowym kamieniem.
- Pan Cassidy, jak mniemam – wypowiedziała powitanie z pewnością siebie, tak, jakby to ona witała go w swych progach; nie była jednak ani odrobinę arogancka, czekała na ten wieczór, była go ciekawa – i tego, co Lucien miał jej (i Londynowi) do zaoferowania. Poza doskonałym doborem stroju, przystojną twarzą i umiejętnie dopasowaną do okazji wodą kolońską.
|locus
I to nie tylko po wystawie, na jaką otrzymała oficjalne zaproszenie, ale ogólnie, po całym wieczorze, mającym być specyficznym towarzyskim debiutem – pierwszym takim publicznym spotkaniem odkąd stała się kimś. Czy powinna się przejmować? Spodziewać intensywniejszych spojrzeń? Surowszych ocen jej prezencji, zachowania, towarzystwa? Niepokoić się plotkami, do tej pory omijającymi ją z daleka? Czy wokół niej pojawi się wianuszek pijawek, chcących wyssać z madame Mericourt wszystko, co cenne – czy wręcz przeciwnie, zostanie wciągnięta na wyciosany z lodu piedestał, na którym społeczeństwo dokona drobiazgowej wiwisekcji czarownicy uzurpującej sobie sukces? Pomimo natrętnych myśli zachowywała spokój, miała do czynienia z kameralnym wydarzeniem, miejscem bezpiecznym, mogącym zagwarantować rozkoszne doznania i kto wie, może zaoferować nową, interesującą ścieżkę współpracy – i to na potencjale zamierzała się skoncentrować, gdy wysiadała z pojazdu, a potem przekraczała wyczarowaną barierę, chroniącą gości przed kapryśną pogodą.
Nie patrząc na odźwiernego nonszalancko podała mu wykaligrafowane zaproszenie i – nie czekając na potwierdzenie autentyczności – ruszyła dalej, po marmurowych schodach. Bez zerknięcia przez ramię: nie musiała przecież upewniać się, czy nie zostanie zatrzymana, aura pewności siebie, jaką ja otaczała, nie pozostawiała żadnych wątpliwości. Tak samo jak specyficzna uroda madame Mericourt, podkreślona tego wieczoru mocniejszym niż na co dzień makijażem. Cienkie kreski sunęły ponad skośnymi kącikami oczu, a czerwień szminki podkreślała kształt ust. Po godzinach ciężkiej pracy, w otoczeniu artystycznej śmietanki towarzyskiej, mogła pozwolić sobie na wypuklenie orientalnej urody, zagrać urokiem w intensywniejszym wydaniu, ciągle zachowując jednak klasę. Nie rezygnowała z czerni, już nie wdowiej jednak, bo poprzetykanej szmaragdowozieloną koronką; ubranie oblekało ją swym zwyczajem od stóp aż po szyję, skrywając pod długimi, rozkloszowanymi rękawami Mroczny Znak. Dziś nie reprezentowała – przynajmniej oficjalnie, bo wszak sławiła moc Czarnego Pana każdym swym oddechem – wojennej pozy, dziś była gościem honorowym, licząc na to, że będzie w stanie dyskretnie rozkoszować się pięknem sztuki, oceniając przy tym przydatność zasobów Muzeum Brytyjskiego. Wszystko to zaś w towarzystwie człowieka cieszącego się dość dobrą renomą. Niewiele pikantnych szczegółów kryło się w półcieniach plotek o panie Cassidym, albo więc doskonale się ukrywał, albo nie osiągnął jeszcze wyższej rozpoznawalności, skutkującej szerzącymi się pogłoskami. Obydwie wersje rzeczywistości były akceptowalne, dla Deirdre Lucien był czystą kartą – dopiero dziś miało okazać się, czy godną zapisania i przemienienia w najcenniejszego asa. Była go ciekawa, profesjonalnie, rzecz jasna, dlatego gdy tylko ujrzała mężczyznę oczekującego ją pod łukowatym przejściem, skierowała się w jego stronę, przyglądając mu się niemalże bez mrugnięcia okiem. Uprzejmie, niemalże miło, lecz od progu – oceniająco.
Pierwszemu wrażeniu mogła wystawić notę powyżej oczekiwań. Granatowa szata podkreślała błękitny blask oczu Luciena, a astrologiczną iskrę podkreślały dodatkowo starannie wyhaftowane na koszuli wzory. Elegancja w każdym celu, mile zaskoczyła ją prezencja Cassidy’ego, bywało bowiem, że miłośnicy sztuki na siłę pragnęli wyróżnić się z tłumu, sięgając po skrajnie kontrowersyjne rozwiązania. Sama lubiła balansować na granicy – moralności? Życia i śmierci? – ale niektóre bariery nie powinny zostać przekraczane. Choćby te grzeczności, gdy stanęła naprzeciwko niego podniosła wzrok i uśmiechnęła się lekko, ujmująco, podając mu bladą, wypielęgnowaną dłoń, ozdobioną kontrastującą ze sobą biżuterią: obrączką z rubinem i pierścieniem z malachitowym kamieniem.
- Pan Cassidy, jak mniemam – wypowiedziała powitanie z pewnością siebie, tak, jakby to ona witała go w swych progach; nie była jednak ani odrobinę arogancka, czekała na ten wieczór, była go ciekawa – i tego, co Lucien miał jej (i Londynowi) do zaoferowania. Poza doskonałym doborem stroju, przystojną twarzą i umiejętnie dopasowaną do okazji wodą kolońską.
|locus
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Wyczekiwał jej ze zniecierpliwieniem, mając jedynie nadzieję, że tego po nim nie widać. Stał w jednym miejscu i obserwował wejście. Po tym co zdążył się dowiedzieć, a nie było tego dużo, gdyż wychodziło na to, że Madame Mericourt bardzo dobrze pilnowała swojej prywatności, to nie była osobą, która rzuca słowa na wiatr. Nie obawiał się więc, że kobieta się nie pojawi, zastanawiał się jedynie kiedy?
Cierpliwość się jednak opłaciła, bo zaledwie po dziesięciu minutach oczekiwania ujrzał Madame w drzwiach. Z daleka czuł aurę, którą roztaczała w około siebie, jednak można jej było nazwać jednym słowem. Lucien pokusił się o szybką, ale dokładnie przemyślaną interpretację. Przyglądał jej się, nie natarczywie, ale z lekkim zainteresowaniem, dochodząc do wniosku, że to co się w około niej roztacza to władczość, powaga, zgroza, ale również elegancja, kobiecość i choć może na pierwszy rzut oka nie było to dostrzegalne, delikatność. Nie wiedział w jakim stopniu miał rację, jednak wychodził z założenia iż każda kobieta, nawet ta najniebezpieczniejsza, posiada w sobie delikatność, która okazuje jedynie wybranym. Cassidy nie był idiotą, doskonale zdawał sobie sprawę, że kobieta, która otrzymuje tak poważne odznaczenia za dokonania wojenne, nie jest bezbronną istotą, a osobą, przy której należy się trzymać na baczności. I chociaż on sam nie brał nigdy udziału w walkach i nie przewidywał aby kiedykolwiek miał otrzymać jakikolwiek order za dokonania wojenne, to znał się na ludziach na tyle, aby wiedzieć z kim może, a z kim nie powinien zadzierać. Świeżo namaszczona Namiestniczka Londynu z całą pewnością była osobą, z którą nie chciałby mieć na pieńku, ale jednocześnie wiedział, że współpraca z nią mogłaby przynieść im obojgu korzyści. I nie miał na myśli tylko korzyści związanych z misją stworzenia stolicy kultury.
Najwyraźniej mimo szczerych chęci aby dzisiejszego wieczoru nie wyróżniać się jakoś specjalnie z tłumu, Madame zlokalizowała go bardzo szybko. Nie spuszczał z niej wzroku ani na sekundę od momentu kiedy weszła do muzeum. Nie był jednak w tym nachalny, wręcz przeciwnie, na jego twarzy widniał lekki uśmiech oraz szczera uprzejmość. Kiedy do niego podeszła skinął jej delikatnie głową.
- We własnej osobie. - odparł spokojnie, po czym ujął jej dłoń i musnął powietrze nad jej wierzchem – Madame Mericourt, to zaszczyt móc Panią poznać osobiście. Niezmiernie cieszę się, że przyjęła Pani moje zaproszenie. - dodał po chwili puszczając jej dłoń równie spokojnie jak po nią sięgnął, po czym gestem ręki pokazał jej, że zaprasza ją w głąb muzeum – Mam nadzieję, że dzięki dzisiejszej wizycie w naszym muzeum będzie Pani w stanie nawiązać nie tylko nowe znajomości, ale może w pewien sposób znaleźć dodatkowe natchnienie na zrealizowanie swojej wizji. - powiedział kiedy już ruszyli spokojnym krokiem w kierunku sal, w których odbywał się wernisaż.
Ukradkiem rozejrzał się po otoczeniu, aby upewnić się w stu procentach, że wszystko jest tak jak ma być. Nie chciał aby Madame pomyślała, że wszystko zostało przygotowane niedbale. Zwłaszcza, że każdy pracownik wiedział dzisiaj jak ważna osobistość odwiedza dziś progi muzeum.
Cierpliwość się jednak opłaciła, bo zaledwie po dziesięciu minutach oczekiwania ujrzał Madame w drzwiach. Z daleka czuł aurę, którą roztaczała w około siebie, jednak można jej było nazwać jednym słowem. Lucien pokusił się o szybką, ale dokładnie przemyślaną interpretację. Przyglądał jej się, nie natarczywie, ale z lekkim zainteresowaniem, dochodząc do wniosku, że to co się w około niej roztacza to władczość, powaga, zgroza, ale również elegancja, kobiecość i choć może na pierwszy rzut oka nie było to dostrzegalne, delikatność. Nie wiedział w jakim stopniu miał rację, jednak wychodził z założenia iż każda kobieta, nawet ta najniebezpieczniejsza, posiada w sobie delikatność, która okazuje jedynie wybranym. Cassidy nie był idiotą, doskonale zdawał sobie sprawę, że kobieta, która otrzymuje tak poważne odznaczenia za dokonania wojenne, nie jest bezbronną istotą, a osobą, przy której należy się trzymać na baczności. I chociaż on sam nie brał nigdy udziału w walkach i nie przewidywał aby kiedykolwiek miał otrzymać jakikolwiek order za dokonania wojenne, to znał się na ludziach na tyle, aby wiedzieć z kim może, a z kim nie powinien zadzierać. Świeżo namaszczona Namiestniczka Londynu z całą pewnością była osobą, z którą nie chciałby mieć na pieńku, ale jednocześnie wiedział, że współpraca z nią mogłaby przynieść im obojgu korzyści. I nie miał na myśli tylko korzyści związanych z misją stworzenia stolicy kultury.
Najwyraźniej mimo szczerych chęci aby dzisiejszego wieczoru nie wyróżniać się jakoś specjalnie z tłumu, Madame zlokalizowała go bardzo szybko. Nie spuszczał z niej wzroku ani na sekundę od momentu kiedy weszła do muzeum. Nie był jednak w tym nachalny, wręcz przeciwnie, na jego twarzy widniał lekki uśmiech oraz szczera uprzejmość. Kiedy do niego podeszła skinął jej delikatnie głową.
- We własnej osobie. - odparł spokojnie, po czym ujął jej dłoń i musnął powietrze nad jej wierzchem – Madame Mericourt, to zaszczyt móc Panią poznać osobiście. Niezmiernie cieszę się, że przyjęła Pani moje zaproszenie. - dodał po chwili puszczając jej dłoń równie spokojnie jak po nią sięgnął, po czym gestem ręki pokazał jej, że zaprasza ją w głąb muzeum – Mam nadzieję, że dzięki dzisiejszej wizycie w naszym muzeum będzie Pani w stanie nawiązać nie tylko nowe znajomości, ale może w pewien sposób znaleźć dodatkowe natchnienie na zrealizowanie swojej wizji. - powiedział kiedy już ruszyli spokojnym krokiem w kierunku sal, w których odbywał się wernisaż.
Ukradkiem rozejrzał się po otoczeniu, aby upewnić się w stu procentach, że wszystko jest tak jak ma być. Nie chciał aby Madame pomyślała, że wszystko zostało przygotowane niedbale. Zwłaszcza, że każdy pracownik wiedział dzisiaj jak ważna osobistość odwiedza dziś progi muzeum.
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawiązywanie nowych znajomości nie było tego wieczoru priorytetem, nie zamierzała rozmieniać się na knuty i migrować pomiędzy towarzyskimi bańkami, poznając coraz to nowsze imiona oraz stanowiska. Dziś miała skupić się na tym, co skrywało za monumentalnymi drzwiami British Museum, jaki miały potencjał przechowywane tu eksponaty oraz obrazy - i jaką wartość mogły one stanowić dla Londynu jako kulturalnej stolicy. Może powinna zabrać ze sobą głównego księgowego, podliczającego na bieżąco w głowie ewentualne profity z wystawienia publicznego niektórych dzieł, sądziła jednakże, że na to było jeszcze za wcześnie. Najpierw powinna nawiązać znajomość z Lucienem, pozwolić mu się wykazać, chciała poznać też sposób organizacji wernisażu oraz możliwości tego muzealnego przybytku. Robił imponujące wrażenie, zarówno rozmiarem, jak i przepychem; przekraczając próg muzeum zdawało się, że kolejny krok zaprowadzi prosto w przeszłość, tak, jakby na drzwi rzucono niezwykle potężne zaklęcie, igrające z chronologią.
Była ciekawa tego wieczoru - i swego rozmówcy. Uprzejmego, prezentującego swą dżentelmeńską stronę. W milczeniu przyjęła pochwały oraz ceremonię powitalną, doceniając oczywiście szacunek, z jakim zwracał się do niej Lucien. Wyczuwała jego przejęcie, nie przytłaczało ono jednak pewności, z jaką poprowadził ją ku bocznym salom, goszczącym najwykwintniejsze dzieła. Obserwowała go dyskretnie, aczkolwiek uważnie, oceniając każdy gest, krok, sposób w jaki wchodził do nowego pomieszczenia - jeśli mieli nawiązać bliższą współpracę, musiała uznać go za wyjątkowego. Na razie: zapowiadał się naprawdę dobrze.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Odwiedzenie British Museum, w dodatku z tak uzdolnionym oraz posiadającym szeroką wiedzę czarodziejem, to jeden z najmilszych memu sercu obowiązków w tym tygodniu - odparła gładko, subtelnie podkreślając stopień zajętości madame Mericourt oraz wagę przyjęcia zaproszenia wystosowanego przez Luciena. Jeśli już pojawiła się tutaj i zgodziła na wspólne spędzenie wieczoru, oczekiwała samych niesamowitości. Te zdawały się czekać tuż za drzwiami, podążała więc śmiało obok czarodzieja, czując miłe podekscytowanie. Czy ujrzy dziś zapierającą dech w piersiach sztukę? Czy srodze się zawiedzie? Nie przepadała za niespodziankami, wierzyła jednak, że Cassidy zadbał o to, by jej oczom ukazały się prawdziwe klejnoty. - Bez wątpienia ten wieczór będzie niezapomniany - weszła mu w słowo łagodnie, niezależnie od wyniku artystycznej i spowitej w metafory nocy, wystawi Muzeum Brytyjskiemu odpowiednią notę. Tak samo jak Lucienowi. Wizualia nie mogły decydować o wszystkim, nauczyła się tego już dawno; zwłaszcza w przypadku mężczyzn liczyło się to, co świadczyło o sile ich charakteru. - Na co powinnam zwrócić szczególną uwagę? Dzieła jakich artystów dziś zobaczymy? - zapytała konkretnie, gotowa podejść do wskazanych przez Cassidy'ego obrazów lub rzeźb, by z bliska docenić ich kunszt. - Czy dzisiejsza wystawa ma jakiś motyw przewodni? - dorzuciła jeszcze, zachęcając czarodzieja do rozpoczęcia magicznej opowieści o pięknie utrwalonym na płótnach.
Była ciekawa tego wieczoru - i swego rozmówcy. Uprzejmego, prezentującego swą dżentelmeńską stronę. W milczeniu przyjęła pochwały oraz ceremonię powitalną, doceniając oczywiście szacunek, z jakim zwracał się do niej Lucien. Wyczuwała jego przejęcie, nie przytłaczało ono jednak pewności, z jaką poprowadził ją ku bocznym salom, goszczącym najwykwintniejsze dzieła. Obserwowała go dyskretnie, aczkolwiek uważnie, oceniając każdy gest, krok, sposób w jaki wchodził do nowego pomieszczenia - jeśli mieli nawiązać bliższą współpracę, musiała uznać go za wyjątkowego. Na razie: zapowiadał się naprawdę dobrze.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Odwiedzenie British Museum, w dodatku z tak uzdolnionym oraz posiadającym szeroką wiedzę czarodziejem, to jeden z najmilszych memu sercu obowiązków w tym tygodniu - odparła gładko, subtelnie podkreślając stopień zajętości madame Mericourt oraz wagę przyjęcia zaproszenia wystosowanego przez Luciena. Jeśli już pojawiła się tutaj i zgodziła na wspólne spędzenie wieczoru, oczekiwała samych niesamowitości. Te zdawały się czekać tuż za drzwiami, podążała więc śmiało obok czarodzieja, czując miłe podekscytowanie. Czy ujrzy dziś zapierającą dech w piersiach sztukę? Czy srodze się zawiedzie? Nie przepadała za niespodziankami, wierzyła jednak, że Cassidy zadbał o to, by jej oczom ukazały się prawdziwe klejnoty. - Bez wątpienia ten wieczór będzie niezapomniany - weszła mu w słowo łagodnie, niezależnie od wyniku artystycznej i spowitej w metafory nocy, wystawi Muzeum Brytyjskiemu odpowiednią notę. Tak samo jak Lucienowi. Wizualia nie mogły decydować o wszystkim, nauczyła się tego już dawno; zwłaszcza w przypadku mężczyzn liczyło się to, co świadczyło o sile ich charakteru. - Na co powinnam zwrócić szczególną uwagę? Dzieła jakich artystów dziś zobaczymy? - zapytała konkretnie, gotowa podejść do wskazanych przez Cassidy'ego obrazów lub rzeźb, by z bliska docenić ich kunszt. - Czy dzisiejsza wystawa ma jakiś motyw przewodni? - dorzuciła jeszcze, zachęcając czarodzieja do rozpoczęcia magicznej opowieści o pięknie utrwalonym na płótnach.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Dziękuję Madame za miłe słowa. - odparł spokojnie lekko skinając jej głową.
Co prawda Lucien doskonale zdawał sobie sprawę, że jest specjalistą w swojej dziedzinie i posiada dużą wiedzę w zakresie sztuki, ale nie zmieniało to faktu, że zawsze było miło usłyszeć komplement. Zwłaszcza w przypadku, kiedy poświeciło się dużo czasu i energii na zdobycie tej wiedzy jak i doskonalenie swoich umiejętności. Można było śmiało uznać, że pod tym względem Luc był zdecydowanie narcyzem, on sam po prostu twierdził, że zna swoja wartość.
- Tym bardziej jest mi miło, że mogłem zaproszeniem przyczynić się do umilenia tygodnia. - odezwał się po chwili uśmiechając się łagodnie. - Osobiście uważam, że przebywanie w otoczeniu sztuki jest bardzo relaksujące. - dodał spokojnie.
Naturalnie chciał aby Madame Mericourt spędziła w muzeum miły czas, mogła zapoznać się z zasobami i potencjałem tego miejsca. Zdawał sobie również sprawę, że z pewnością potrzebować będzie kilku wizyt by poznała wszystkie znakomitości, jakie posiadali na stanie, ale żywił cichą nadzieję, że dzisiejszy wernisaż jedynie ją do tego zachęci. Przewidywał, że mogą znaleźć się okazy, które nie przyciągnął jej uwagi, ale taka była sztuka. Niektóre rzeczy po prostu nie trafiały do wszystkich.
- Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że udało nam się na dzisiaj przygotować dzieła wielu cenionych starożytnych artystów. Skupiliśmy się na trzech rejonach, Grecji, Rzymie i Egipcie. - zaczął na spokojnie, po czym weszli do pierwszej sali – I właśnie tutaj zaczynamy od Grecji. Udało się zgromadzić dzieła kilku wybitnych starożytnych artystów tamtych lat. Mało kto wie, że czarodzieje mieli wielu przedstawicieli w tej dziedzinie w starożytności. Te wybitne jednostki zostały ujęte w naszej ale również i mugolskiej historii, gdyż w tamtym czasach nie było tak wielu czarodziei, a magia nie była tak zaawansowana. Czarodzieje mieli wtedy też łatwiej, magiczne zdolności były przypisywane bogom. Ale nie sądzę aby wykład na temat historii teraz Panią interesował. - spojrzał na nią, a kiedy podszedł do nich kelner z tacą pełną kieliszków z szampanem, sięgnął po dwa, jeden podając towarzyszce, by po chwili kontynuować – Sztukę starożytnej Grecji dzielimy na trzy okresy: archaiczny, klasyczny i hellenistyczny. W tej sali może Madame podziwiać dzieła pochodzące z tych trzech okresów. Pozwolę sobie zwrócić uwagę przede wszystkim na kilku ich przedstawicieli. - zatrzymali się przy sporym fragmencie kamiennej ściany, na której była namalowała ludzka sylwetka – Nikiasz był jednym z malarzy, który miłował się różnych tematach obrazów, jednocześnie będąc najwybitniejszym członkiem szkoły attyckiej oraz jej najlepszym enkaustą. Tutaj właśnie może Pani zobaczyć jedno z jego dzieł wykonanych tą techniką.
Dał kobiecie chwilę by mogła na spokojnie przyjrzeć dziełu. Zarówno po lewej i prawej prezentowane były jeszcze trzy inne dzieła tego malarza. Nie pośpieszał jej, doskonale wiedząc, że potrzeba czasu na kontemplowanie sztuki. Ruszył dalej dopiero kiedy upewnił się, że może. Przeszli kawałek dalej gdzie zatrzymali się dopiero przy kilku gablotach, za którymi znajdowały się różne naczynia zaczynając przez wazy, na miseczkach kończąc.
- Amazis był uznawany za najwybitniejszego garncarza w IV wieku przed naszą erą. Tworzył przede wszystkim w stylu czarnofigurowym. Jego ulubionymi tematykami było życie codzienne i postacie uskrzydlone. Zachowało się raptem tylko osiem jego dzieł, z czego pięć posiadamy w naszym muzeum. Nadal czekam na zatwierdzenie przez dyrekcję mojej podróży w celu odzyskania ostatnich trzech. - powiedział spokojnie kiwając głową, po czym upił łyk szampana.
Wiedział gdzie się znajdują, ale sam nie był w stanie zdobyć potrzebnych funduszy aby je sprowadzić do Londynu. Musiał czekać na decyzję tych postawionych wyżej aby przyznali mu dotację, co przeciągało się w nieskończoność. Na szczęście miał dużo zajęć, więc czekanie mu się aż tak nie dłużyło.
Kilka chwil później przeszli na drugą stronę sali gdzie za magiczną barierą mogli zobaczyć kilka ciekawych obrazów przedstawiających bogów jak i sceny batalistyczne.
- Myślę, że to może Madame zainteresować. Te obrazy wyszły spod pędzla Timerity, która była pierwszą malarką utrwaloną na piśmie. Niezwykle uzdolniona malarka, która tworzyła w II wieku przed naszą erą. Jej ojciec Mikon był bardzo cenionym rzeźbiarzem i malarzem, ale to jednak jego córka została wspominana jako pierwsza przez Pliniusza Starego, rzymskiego historyka i pisarza, w jego dziele Historia naturalna. Jej najwybitniejszym dziełem była Artemida z Efezu, ale to dzieło niestety nie zachowało się do naszych czasów mimo zaklęć ochronnych, które na nie rzuciła. - wyjaśnił na spokojnie wskazując na inne dzieła tej artystki, które wisiały na ścianie.
Naturalnie nie wszystkie zachowały się w całości. Tysiące lat nadszarpnęły obrazy i spowodowały wyblaknięcie kolorów czy braki w drewnie, ale mimo wszystko prezentowały się pięknie.
Co prawda Lucien doskonale zdawał sobie sprawę, że jest specjalistą w swojej dziedzinie i posiada dużą wiedzę w zakresie sztuki, ale nie zmieniało to faktu, że zawsze było miło usłyszeć komplement. Zwłaszcza w przypadku, kiedy poświeciło się dużo czasu i energii na zdobycie tej wiedzy jak i doskonalenie swoich umiejętności. Można było śmiało uznać, że pod tym względem Luc był zdecydowanie narcyzem, on sam po prostu twierdził, że zna swoja wartość.
- Tym bardziej jest mi miło, że mogłem zaproszeniem przyczynić się do umilenia tygodnia. - odezwał się po chwili uśmiechając się łagodnie. - Osobiście uważam, że przebywanie w otoczeniu sztuki jest bardzo relaksujące. - dodał spokojnie.
Naturalnie chciał aby Madame Mericourt spędziła w muzeum miły czas, mogła zapoznać się z zasobami i potencjałem tego miejsca. Zdawał sobie również sprawę, że z pewnością potrzebować będzie kilku wizyt by poznała wszystkie znakomitości, jakie posiadali na stanie, ale żywił cichą nadzieję, że dzisiejszy wernisaż jedynie ją do tego zachęci. Przewidywał, że mogą znaleźć się okazy, które nie przyciągnął jej uwagi, ale taka była sztuka. Niektóre rzeczy po prostu nie trafiały do wszystkich.
- Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że udało nam się na dzisiaj przygotować dzieła wielu cenionych starożytnych artystów. Skupiliśmy się na trzech rejonach, Grecji, Rzymie i Egipcie. - zaczął na spokojnie, po czym weszli do pierwszej sali – I właśnie tutaj zaczynamy od Grecji. Udało się zgromadzić dzieła kilku wybitnych starożytnych artystów tamtych lat. Mało kto wie, że czarodzieje mieli wielu przedstawicieli w tej dziedzinie w starożytności. Te wybitne jednostki zostały ujęte w naszej ale również i mugolskiej historii, gdyż w tamtym czasach nie było tak wielu czarodziei, a magia nie była tak zaawansowana. Czarodzieje mieli wtedy też łatwiej, magiczne zdolności były przypisywane bogom. Ale nie sądzę aby wykład na temat historii teraz Panią interesował. - spojrzał na nią, a kiedy podszedł do nich kelner z tacą pełną kieliszków z szampanem, sięgnął po dwa, jeden podając towarzyszce, by po chwili kontynuować – Sztukę starożytnej Grecji dzielimy na trzy okresy: archaiczny, klasyczny i hellenistyczny. W tej sali może Madame podziwiać dzieła pochodzące z tych trzech okresów. Pozwolę sobie zwrócić uwagę przede wszystkim na kilku ich przedstawicieli. - zatrzymali się przy sporym fragmencie kamiennej ściany, na której była namalowała ludzka sylwetka – Nikiasz był jednym z malarzy, który miłował się różnych tematach obrazów, jednocześnie będąc najwybitniejszym członkiem szkoły attyckiej oraz jej najlepszym enkaustą. Tutaj właśnie może Pani zobaczyć jedno z jego dzieł wykonanych tą techniką.
Dał kobiecie chwilę by mogła na spokojnie przyjrzeć dziełu. Zarówno po lewej i prawej prezentowane były jeszcze trzy inne dzieła tego malarza. Nie pośpieszał jej, doskonale wiedząc, że potrzeba czasu na kontemplowanie sztuki. Ruszył dalej dopiero kiedy upewnił się, że może. Przeszli kawałek dalej gdzie zatrzymali się dopiero przy kilku gablotach, za którymi znajdowały się różne naczynia zaczynając przez wazy, na miseczkach kończąc.
- Amazis był uznawany za najwybitniejszego garncarza w IV wieku przed naszą erą. Tworzył przede wszystkim w stylu czarnofigurowym. Jego ulubionymi tematykami było życie codzienne i postacie uskrzydlone. Zachowało się raptem tylko osiem jego dzieł, z czego pięć posiadamy w naszym muzeum. Nadal czekam na zatwierdzenie przez dyrekcję mojej podróży w celu odzyskania ostatnich trzech. - powiedział spokojnie kiwając głową, po czym upił łyk szampana.
Wiedział gdzie się znajdują, ale sam nie był w stanie zdobyć potrzebnych funduszy aby je sprowadzić do Londynu. Musiał czekać na decyzję tych postawionych wyżej aby przyznali mu dotację, co przeciągało się w nieskończoność. Na szczęście miał dużo zajęć, więc czekanie mu się aż tak nie dłużyło.
Kilka chwil później przeszli na drugą stronę sali gdzie za magiczną barierą mogli zobaczyć kilka ciekawych obrazów przedstawiających bogów jak i sceny batalistyczne.
- Myślę, że to może Madame zainteresować. Te obrazy wyszły spod pędzla Timerity, która była pierwszą malarką utrwaloną na piśmie. Niezwykle uzdolniona malarka, która tworzyła w II wieku przed naszą erą. Jej ojciec Mikon był bardzo cenionym rzeźbiarzem i malarzem, ale to jednak jego córka została wspominana jako pierwsza przez Pliniusza Starego, rzymskiego historyka i pisarza, w jego dziele Historia naturalna. Jej najwybitniejszym dziełem była Artemida z Efezu, ale to dzieło niestety nie zachowało się do naszych czasów mimo zaklęć ochronnych, które na nie rzuciła. - wyjaśnił na spokojnie wskazując na inne dzieła tej artystki, które wisiały na ścianie.
Naturalnie nie wszystkie zachowały się w całości. Tysiące lat nadszarpnęły obrazy i spowodowały wyblaknięcie kolorów czy braki w drewnie, ale mimo wszystko prezentowały się pięknie.
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Starożytność fascynowała ją od zawsze, kusiła odległą chronologią, czasami, które zasługiwały w pełni na miano początku, narodzin tego, co zwali magiczną cywilizacją. Wcześniej świat skąpany był w mroku, dzikości, prymitywnym chaosie, który uporządkowano dopiero przez światłych magów, budujących wokół siebie społeczności szybko przeradzające się w imperia. Cesarstwa prawdziwe, syte do brzegów swej triumfalnej definicji: uwielbiała czytać o sposobach zyskania władzy, o krętej ścieżce moralności prowadzącej do regulaminów, zasad i praw, o torowaniu sobie drogi ku oświeceniu. Tam, gdzie wśród barbarzyńców pojawiały się zalążki prawdziwej magii, kładziono kamienie węgielne pod przyszłość. Pod triumf i sukcesy, pod rozwój i siłę - Deirdre pragnęła je odbudować, zrobić wszystko, by znów móc z dumą patrzeć na sięgające coraz dalej wpływy Wielkiej Brytanii, na czarodziejów odbierających to, co im należne: władze nad światem. Doprowadziliby go do porządku, naprawiliby haniebne zgrubienia, wyczyściliby politykę z brudu i słabości, zapewniliby dobrobyt - tak, tak widziała finał swych działań.
Rozpoczynających się - kontynuujących? - w towarzystwie Luciena, mającego wprowadzić ją w tajemnice British Museum. Muzeum stanowiło jeden z mocniejszych, potencjalnych fundamentów, mogących stanowić podstawę rosnącej sławy Londynu; stolicy tworzonego pod batutą Czarnego Pana magicznego imperium, ale też, za co odpowiadała, stolicy kultury. Sztuki, historii, muzyki; piękno magii przeplatało się ze sobą, tworząc inspirujący kobierzec: rodzący się w artystycznych umysłach czarodziei żyjących na tym świecie przez tysiącami lat.
Nie ukrywała zadowolenia z tematyki, jaką zamierzał dziś zaprezentować jej Cassidy. Uśmiechnęła się lekko, podążając za eleganckim czarodziejem; słuchała też pilnie jego słów, odbierając dżentelmeńsko podarowany kielich wina. - Wręcz przeciwnie: bardzo interesuje mnie historia, zwłaszcza ta dotycząca początków magicznych społeczności - pozwoliła się nie zgodzić, łagodnie, ale zdecydowanie; chętnie posłuchałaby więcej na ten temat. Syciła się doświadczeniem, wizją, aurą - rozpoczynając od liczącej tysiąclecia ryciny, utrwalonej w kamiennej ścianie. - Enkaustą? Co to znaczy? - zapytała swobodnie, bez wstydu; lubiła ofiarować mężczyznom możliwość wyjaśnienia jej, naiwnej, głupiutkiej może wręcz kobiecie, różnych pojęć. Wzmagało to ich pewność siebie, cementując przy okazji nawiązywaną relację. - Wiemy coś o życiu Niklasza? O magii, jaką się posługiwał? - dopytała szczerze zainteresowana, przyglądając się prostym, mocnym pociągnieciom...pędzla? Węgla? Przyglądała się uważnnie detalom dzieła, powoli przechodząc do kolejnych eksponatów - i do kolejnego autora, tym razem bardziej namacalnego. Z uznaniem kiwnęła głową, słysząc o planie odzyskania reszty dzieł: Lucien wykazywał się ambicją, chciał ulepszyć British Museum, działał aktywnie na rzecz zgromadzenia w imponującym budynku należnego anglosasom piękna. - Miło słyszeć, że zależy panu na uzupełnieniu zbiorów. To bardzo ważne: im więcej posiadamy w swych zasobach, tym bardziej liczymy się na kulturalnej i światowej czarodziejskiej arenie - pochwaliła go spokojnie, okrążając niespiesznie arcydzieło garncarstwa, doceniając każdy najmniejszy element. - Mogłabym szepnąć słówko dyrektorowi, podkreślając, że również i mi zależy na sukcesie ekspedycji - zaproponowała nonszalancko po chwili ciszy, gdy wyprostowała się już znad amfory - coś za coś, tak działał ten świat. Chętnie zaoferowałaby Lucienowi niezbędne wsparcie; razem mogli rosnąć w siłę. I wypełniać pozostałe stale muzeum mistrzowskimi dziełami; takimi jak obraz, autorstwa czarownicy - Cassidy miał rację, obramowane płótno szczerze ją zainteresowało, dobrze było widzieć w pełnej glorii i chwale coś, co wyszło spod dłoni wiedźmy. - Miała rodzinę? Co wiemy o jej życiu? - dopytała o biografię malarki, ciekawa, czy mogą w jakiś sposób wykorzystać jej historię, wzmacniając morale współczesnych czarownic. Nie powinny brać udział w walce, lecz już opiewanie bitew i bohaterów przy użyciu swych talentów - tak, to z pewnością zasługiwało na pochwałę.
Rozpoczynających się - kontynuujących? - w towarzystwie Luciena, mającego wprowadzić ją w tajemnice British Museum. Muzeum stanowiło jeden z mocniejszych, potencjalnych fundamentów, mogących stanowić podstawę rosnącej sławy Londynu; stolicy tworzonego pod batutą Czarnego Pana magicznego imperium, ale też, za co odpowiadała, stolicy kultury. Sztuki, historii, muzyki; piękno magii przeplatało się ze sobą, tworząc inspirujący kobierzec: rodzący się w artystycznych umysłach czarodziei żyjących na tym świecie przez tysiącami lat.
Nie ukrywała zadowolenia z tematyki, jaką zamierzał dziś zaprezentować jej Cassidy. Uśmiechnęła się lekko, podążając za eleganckim czarodziejem; słuchała też pilnie jego słów, odbierając dżentelmeńsko podarowany kielich wina. - Wręcz przeciwnie: bardzo interesuje mnie historia, zwłaszcza ta dotycząca początków magicznych społeczności - pozwoliła się nie zgodzić, łagodnie, ale zdecydowanie; chętnie posłuchałaby więcej na ten temat. Syciła się doświadczeniem, wizją, aurą - rozpoczynając od liczącej tysiąclecia ryciny, utrwalonej w kamiennej ścianie. - Enkaustą? Co to znaczy? - zapytała swobodnie, bez wstydu; lubiła ofiarować mężczyznom możliwość wyjaśnienia jej, naiwnej, głupiutkiej może wręcz kobiecie, różnych pojęć. Wzmagało to ich pewność siebie, cementując przy okazji nawiązywaną relację. - Wiemy coś o życiu Niklasza? O magii, jaką się posługiwał? - dopytała szczerze zainteresowana, przyglądając się prostym, mocnym pociągnieciom...pędzla? Węgla? Przyglądała się uważnnie detalom dzieła, powoli przechodząc do kolejnych eksponatów - i do kolejnego autora, tym razem bardziej namacalnego. Z uznaniem kiwnęła głową, słysząc o planie odzyskania reszty dzieł: Lucien wykazywał się ambicją, chciał ulepszyć British Museum, działał aktywnie na rzecz zgromadzenia w imponującym budynku należnego anglosasom piękna. - Miło słyszeć, że zależy panu na uzupełnieniu zbiorów. To bardzo ważne: im więcej posiadamy w swych zasobach, tym bardziej liczymy się na kulturalnej i światowej czarodziejskiej arenie - pochwaliła go spokojnie, okrążając niespiesznie arcydzieło garncarstwa, doceniając każdy najmniejszy element. - Mogłabym szepnąć słówko dyrektorowi, podkreślając, że również i mi zależy na sukcesie ekspedycji - zaproponowała nonszalancko po chwili ciszy, gdy wyprostowała się już znad amfory - coś za coś, tak działał ten świat. Chętnie zaoferowałaby Lucienowi niezbędne wsparcie; razem mogli rosnąć w siłę. I wypełniać pozostałe stale muzeum mistrzowskimi dziełami; takimi jak obraz, autorstwa czarownicy - Cassidy miał rację, obramowane płótno szczerze ją zainteresowało, dobrze było widzieć w pełnej glorii i chwale coś, co wyszło spod dłoni wiedźmy. - Miała rodzinę? Co wiemy o jej życiu? - dopytała o biografię malarki, ciekawa, czy mogą w jakiś sposób wykorzystać jej historię, wzmacniając morale współczesnych czarownic. Nie powinny brać udział w walce, lecz już opiewanie bitew i bohaterów przy użyciu swych talentów - tak, to z pewnością zasługiwało na pochwałę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Lucien, chociaż pracował w muzeum raptem kilka lat, mógł śmiało powiedzieć, że dzięki jego zaangażowaniu muzeum z dnia na dzień stawało się coraz bardziej ekskluzywne i liczyło się na arenie międzynarodowej. Pod tym względem nigdy nie był skromny i po prostu się tym szczycił. To miejsce było dla niego drugim domem, w sumie spędzał tu więcej czasu niż w rodzinnym dworku, dlatego też dbał o to by wszystko było jak najlepsze. Kiedy mógł się tym miejscem pochwalić był jeszcze bardziej zadowolony. A dzisiaj miał okazję zaprezentować je z najlepszej strony.
- Jeśli jest Madame zainteresowana historią starożytnej sztuki służę. Choć historia magicznych społeczności nie jest mi obca, to nie będę ukrywał, że najlepiej i najpewniej czuję się jednak mogąc opowiadać o sztuce z tamtych okresów. - odparł spokojnie patrząc na kobietę.
Nie było sensu pod tym względem kłamać. Był znawcą sztuki i jej historii, naturalnie, podstawowe informacje dotyczące magicznego społeczeństwa również były mu znane, ale nie poświęcał im jednak tyle czasu co swojej ulubionej dziedzinie. Chciał aby Madame Mericourt była tego świadoma, był jednocześnie przekonany, że tak wysoko postawiona kobieta posiada obszerną wiedzę w tym temacie lub miała osoby, które mogły ewentualnie jej w tym temacie pomóc.
- Enkaustyka jest techniką malarską polegającą na stosowaniu farb w spoiwie z wosku pszczelego z dodatkami olejów schnących. Początkowo nakładano farby w stanie płynnym rozgrzanymi łopatkami. Wykształciły się trzy przewodnie techniki enkaustyki: cestowa,która polegała na rysowaniu wzoru na tabliczce z kości słoniowej, potem metalowym rylcem żłobiło się wzór, aby na koniec zalać to barwionym woskiem, a kiedy ten wysechł nagrzewano go i szlifowano lnianym materiałem; kauteriową, ta technika polegała na nakładaniu na drewno, metalowym kauterionem, barwne plamy, które szybko zasychały. Potem rozgrzaną końcówką dotykało się zaschniętej plamy, która znów robiła się płynna, w ten sposób uzyskiwało się płynne przejścia między odcieniami kolorów; trzecią technikom była technika pędzlowa, wymagała ona by farba dłużej zostawała w stanie płynnym, więc dodawano oleje i malowano nimi tła, szaty i ozdoby. Postaci wykonywano sposobem kauteriowym jako tym bardziej artystycznym. Nikiasz właśnie korzystał z tej techniki. - wyjaśnił na spokojnie, wdając się w większe szczegóły, ale odniósł wrażenie, że jego dzisiejsza towarzyszka to doceni.
- Niestety o samym Nikiaszu nie wiemy za dużo. Zachowało się kilka informacji o jego życiu, wiemy, że był czarodziejem wywodzącym się z szanowanej rodziny z Aten. Swoją wiedzą, a przede wszystkim swoimi umiejętnościami artystycznymi zachwycił samego Aleksandra Wielkiego, którego mówi się, że portretował. Jego dzieła były sprowadzane z Aleksandrii do Rzymu przez samego Augusta, pierwszego cesarza rzymskiego. - odpowiedział na jej pytanie, żałując, że nie może podzielić się z nią większą ilością informacji.
Niestety starożytna wiedza była bardzo ograniczona, zapomniana przez lata, a wszelakie zapiski zaginęły lub zostały zniszczone przez czas.
Słysząc jak Madame proponuje wstawiennictwo w jego sprawie u dyrektora spojrzał na nią, a w jego oczach mogła zauważyć ten błysk.
- Nie ukrywam, jestem przekonany, że Pani wstawiennictwo miało by bardzo dużą moc sprawczą. Ja naturalnie jestem cierpliwy, domyślam się, że inne wydziały muzeum również mają projekty, które zostały złożone na biurku dyrektora, ale jednak zależy mi na skompletowaniu wszystkich dzieł. - pokiwał lekko głową, po czym upił małego łyka szampana.
- O samej Timarecie mamy bardzo mało informacji. Jednak sam fakt, że została utrwalona na piśmie dużo mówi o jej osobie. Udało mi się dowiedzieć, że była uznaną artystką za panowania Archelaosa I Macedońskiego, który był nie tylko królem Macedonii, ale również mecenasem sztuki. Wiemy również, że jej ojciec uwiecznił Centauromachię na ścianach świątyni Tezeusza w Tezejonie.
- Jeśli jest Madame zainteresowana historią starożytnej sztuki służę. Choć historia magicznych społeczności nie jest mi obca, to nie będę ukrywał, że najlepiej i najpewniej czuję się jednak mogąc opowiadać o sztuce z tamtych okresów. - odparł spokojnie patrząc na kobietę.
Nie było sensu pod tym względem kłamać. Był znawcą sztuki i jej historii, naturalnie, podstawowe informacje dotyczące magicznego społeczeństwa również były mu znane, ale nie poświęcał im jednak tyle czasu co swojej ulubionej dziedzinie. Chciał aby Madame Mericourt była tego świadoma, był jednocześnie przekonany, że tak wysoko postawiona kobieta posiada obszerną wiedzę w tym temacie lub miała osoby, które mogły ewentualnie jej w tym temacie pomóc.
- Enkaustyka jest techniką malarską polegającą na stosowaniu farb w spoiwie z wosku pszczelego z dodatkami olejów schnących. Początkowo nakładano farby w stanie płynnym rozgrzanymi łopatkami. Wykształciły się trzy przewodnie techniki enkaustyki: cestowa,która polegała na rysowaniu wzoru na tabliczce z kości słoniowej, potem metalowym rylcem żłobiło się wzór, aby na koniec zalać to barwionym woskiem, a kiedy ten wysechł nagrzewano go i szlifowano lnianym materiałem; kauteriową, ta technika polegała na nakładaniu na drewno, metalowym kauterionem, barwne plamy, które szybko zasychały. Potem rozgrzaną końcówką dotykało się zaschniętej plamy, która znów robiła się płynna, w ten sposób uzyskiwało się płynne przejścia między odcieniami kolorów; trzecią technikom była technika pędzlowa, wymagała ona by farba dłużej zostawała w stanie płynnym, więc dodawano oleje i malowano nimi tła, szaty i ozdoby. Postaci wykonywano sposobem kauteriowym jako tym bardziej artystycznym. Nikiasz właśnie korzystał z tej techniki. - wyjaśnił na spokojnie, wdając się w większe szczegóły, ale odniósł wrażenie, że jego dzisiejsza towarzyszka to doceni.
- Niestety o samym Nikiaszu nie wiemy za dużo. Zachowało się kilka informacji o jego życiu, wiemy, że był czarodziejem wywodzącym się z szanowanej rodziny z Aten. Swoją wiedzą, a przede wszystkim swoimi umiejętnościami artystycznymi zachwycił samego Aleksandra Wielkiego, którego mówi się, że portretował. Jego dzieła były sprowadzane z Aleksandrii do Rzymu przez samego Augusta, pierwszego cesarza rzymskiego. - odpowiedział na jej pytanie, żałując, że nie może podzielić się z nią większą ilością informacji.
Niestety starożytna wiedza była bardzo ograniczona, zapomniana przez lata, a wszelakie zapiski zaginęły lub zostały zniszczone przez czas.
Słysząc jak Madame proponuje wstawiennictwo w jego sprawie u dyrektora spojrzał na nią, a w jego oczach mogła zauważyć ten błysk.
- Nie ukrywam, jestem przekonany, że Pani wstawiennictwo miało by bardzo dużą moc sprawczą. Ja naturalnie jestem cierpliwy, domyślam się, że inne wydziały muzeum również mają projekty, które zostały złożone na biurku dyrektora, ale jednak zależy mi na skompletowaniu wszystkich dzieł. - pokiwał lekko głową, po czym upił małego łyka szampana.
- O samej Timarecie mamy bardzo mało informacji. Jednak sam fakt, że została utrwalona na piśmie dużo mówi o jej osobie. Udało mi się dowiedzieć, że była uznaną artystką za panowania Archelaosa I Macedońskiego, który był nie tylko królem Macedonii, ale również mecenasem sztuki. Wiemy również, że jej ojciec uwiecznił Centauromachię na ścianach świątyni Tezeusza w Tezejonie.
You are perfection.
There is no canvas on which I can perpetuate you.
There are no paints that can capture your colors.
Nobody has the skills to capture your beauty.
There are no paints that can capture your colors.
Nobody has the skills to capture your beauty.
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Chętnie poszerzyłabym swoją wiedzę na ten temat. To w sztuce zaklęte są przecież dzieje czarodziejów; to dzięki obrazom, literaturze, muzyce i rzeźbom wiemy, co wydarzyło się na przestrzeni minionych tysiącleci, możemy niemal dotknąć tego, co zamknięte na zawsze upływem czasu - odpowiedziała prawie melancholijnie, dłużej zatrzymując wzrok na ostatnim omawianym dziele. Fakty historyczne były czymś innym niż interpretacja piękna, mniej rzetelnym źródłem wiedzy, łatwiejszym do podważenia, lecz jednocześnie pozostawione przez przodków artefakty pozwalały lepiej zrozumieć ich codzienność, wejść w nią, niemalże jej posmakować, zatopić się w tym, co stanowiło fundament magicznego dziedzictwa. Deirdre zbyt długo przykładała całą wagę wyłącznie do lodowatych faktów; praca w La Fantasmagorii nauczyła ją delikatności, otwartości na to, co nie mieściło się w tabelkach, inkantacjach i szeregach dat. Zeitgeist uwiecziony na płótnach lub czułym materiale ceramiki niósł ze sobą równie wiele - jeśli nie nawet znacznie więcej! - cennych informacji i znaczeń, co odkopane roczniki, wypełnione drobiazgowymi notatkami dotyczącymi cen skupu magicznych ingrediencji na przełomie wiosny i lata tysiąc osiemset trzeciego roku. Dziś miała niebywałą okazję obejrzeć eksponaty wyjątkowe, ciężkie od metafor i doświadczeń; z zafascynowaniem słuchała Luciena, podążając wzrokiem za jego opisami i wskazówkami, zadowolona, że może czerpać bezcenną wiedzę od kogoś znacznie bieglejszego w aspektach sztuki...eunkaustyki.
Gdy skończył cierpliwy wywód, prosto wyjaśniający detale styli twórczych, posłała mu lekki, ujmujący uśmiech. Doceniała to, że nie pozwalał męskiej arogancji wykwitnąć w pełni; że tłumaczył cierpliwie i wdzięcznie, pozwalając nawet laikowi pojąć skomplikowane podstawy różnych sztuk wytwórniczych. - Dlaczego nie posługiwali się różdżkami? Ułatwiłoby i przyśpieszyłoby to prace - zastanowiła się na głos. Do tej pory nie rozmyślała nad tym, w jakim momencie czarodzieje porzucili zwykłe, mugolskie narzędzia, by korzystać z skumulowanej w ich ciałach magii. Wydawało się jej - naiwnie? - oczywistym, że magowie od prehistorii władali siłą drzemiącą w drewnie i rdzeniach, lecz im dłużej nad tym myślała, tym mniej sensowna wydawała się jej ta wiara. Zapisała, w myślach, że powinna dokształcić się w tym zakresie; później jednak, tego wieczoru zamierzała całkowicie skupić się na panu Cassidym i tym, co miał jej do zaoferowania.
A miał tego sporo; z uwagą przyglądała się poważnej, ale pełnej pasji twarzy czarodzieja, gdy opowiadał o Niklaszu i Timarecie. Lucien kochał to, czym się zajmował, wobec tego nie miała najmniejszych wątpliwości; nawet, gdy nie posiadał pełnych informacji, podawał ich zalążki z godnym pozazdroszczenia uczuciem. - A więc był czarodziejem z czystokrwistego rodu. Być może pra-pra przodkiem Crouchy? - zawiesiła głos, kojarząc, że ten ród miał rzymskie korzenie. A może coś się jej pomyliło? Wokół było tyle piękna, tyle alkoholu, tyle bodźców, że przestała zwracać uwagę na takie nudne konkrety z książek o historii magii. - Co ma pan więc na oku? Jakie eksponaty pragnie przywrócić tam, gdzie prawdziwie należą? Co ujrzymy jako pierwsze po odzyskaniu i odrestaurowaniu? - zagadnęła, chcąc poznać dokładniejsze plany Cassidy'ego na kolejne tygodnie, ba, miesiące, mające wzbogacić British Museum o należne mu cuda sztuki starożytnej. Pytała zapewne naiwnie, nie sposób było przecież przewidzieć wykopalisk czy ruchów łowców artefaktów, lecz wierzyła, że Lucien posiada jakiś plan. Plan, który przekona ją do tego, by swą renomą wesprzeć zakulisowo działania czarodzieja. Wspomagając i samą siebie, zwiększając znaczenie Muzeum Brytyjskiego.
- Czy Timareta miała męża? Dzieci? Czy wiemy cokolwiek więcej? - naciskała, chcąc ocenić propagandową przydatność czarownicy sprzed tysięcy lat. Przy okazji poznając może też podejście Luciena do płci pięknej. Zerknęła na niego wyczekująco, jednocześnie sugestywnie omiatając wzrokiem mijającego ich kelnera; napiłaby się jeszcze, ale wyjątkowo dzisiaj nie zamierzała sama opiekować się swymi potrzebami.
Gdy skończył cierpliwy wywód, prosto wyjaśniający detale styli twórczych, posłała mu lekki, ujmujący uśmiech. Doceniała to, że nie pozwalał męskiej arogancji wykwitnąć w pełni; że tłumaczył cierpliwie i wdzięcznie, pozwalając nawet laikowi pojąć skomplikowane podstawy różnych sztuk wytwórniczych. - Dlaczego nie posługiwali się różdżkami? Ułatwiłoby i przyśpieszyłoby to prace - zastanowiła się na głos. Do tej pory nie rozmyślała nad tym, w jakim momencie czarodzieje porzucili zwykłe, mugolskie narzędzia, by korzystać z skumulowanej w ich ciałach magii. Wydawało się jej - naiwnie? - oczywistym, że magowie od prehistorii władali siłą drzemiącą w drewnie i rdzeniach, lecz im dłużej nad tym myślała, tym mniej sensowna wydawała się jej ta wiara. Zapisała, w myślach, że powinna dokształcić się w tym zakresie; później jednak, tego wieczoru zamierzała całkowicie skupić się na panu Cassidym i tym, co miał jej do zaoferowania.
A miał tego sporo; z uwagą przyglądała się poważnej, ale pełnej pasji twarzy czarodzieja, gdy opowiadał o Niklaszu i Timarecie. Lucien kochał to, czym się zajmował, wobec tego nie miała najmniejszych wątpliwości; nawet, gdy nie posiadał pełnych informacji, podawał ich zalążki z godnym pozazdroszczenia uczuciem. - A więc był czarodziejem z czystokrwistego rodu. Być może pra-pra przodkiem Crouchy? - zawiesiła głos, kojarząc, że ten ród miał rzymskie korzenie. A może coś się jej pomyliło? Wokół było tyle piękna, tyle alkoholu, tyle bodźców, że przestała zwracać uwagę na takie nudne konkrety z książek o historii magii. - Co ma pan więc na oku? Jakie eksponaty pragnie przywrócić tam, gdzie prawdziwie należą? Co ujrzymy jako pierwsze po odzyskaniu i odrestaurowaniu? - zagadnęła, chcąc poznać dokładniejsze plany Cassidy'ego na kolejne tygodnie, ba, miesiące, mające wzbogacić British Museum o należne mu cuda sztuki starożytnej. Pytała zapewne naiwnie, nie sposób było przecież przewidzieć wykopalisk czy ruchów łowców artefaktów, lecz wierzyła, że Lucien posiada jakiś plan. Plan, który przekona ją do tego, by swą renomą wesprzeć zakulisowo działania czarodzieja. Wspomagając i samą siebie, zwiększając znaczenie Muzeum Brytyjskiego.
- Czy Timareta miała męża? Dzieci? Czy wiemy cokolwiek więcej? - naciskała, chcąc ocenić propagandową przydatność czarownicy sprzed tysięcy lat. Przy okazji poznając może też podejście Luciena do płci pięknej. Zerknęła na niego wyczekująco, jednocześnie sugestywnie omiatając wzrokiem mijającego ich kelnera; napiłaby się jeszcze, ale wyjątkowo dzisiaj nie zamierzała sama opiekować się swymi potrzebami.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zastanawiał się, czy Madame zdaje sobie sprawę ile racji ma wypowiadając te słowa. Sztuka była nośnikiem historii i niestety bardzo mało osób zdawało sobie z tego sprawę. Cassidy wychodził z założenia, że to dzięki pozostawionych po przodkach dziełach można było poczuć minioną epokę. Jako malarz doskonale wiedział ile emocji i własnych pragnień artysta przenosi na swoje dzieła. Osoba, która zajmuje się tym zawodowo, i tu miał również na myśli siebie, potrafiła odczytać myśli i emocje, zwłaszcza z obrazów, gdzie każde pociągnięcie pędzlem, każda linia czy odpowiednio zmieszane kolory opowiadały swoją własną historię. Wprawione oko potrafiło ją odczytać.
- Wiele osób uważa, że historia najbardziej jest zawarta w literaturze. Mało kto dostrzega jej zapiski w obrazach, rzeźbach czy ceramice. Cieszę się, że Madame należy do tej mniejszości. - odparł spokojnie uśmiechając się przy tym łagodnie.
Doceniał, że kobieta chce poszerzać swoją wiedzę. Ostatnio spotkał się nie raz z tym, że ludzie zaaferowani wojną i szarą codziennością trzymali się tego co już znali, nie mieli chęci dowiadywania się nowych rzeczy. Smuciło go to, bo przecież człowiek uczył się całe życie, a stanie w miejscu wcale nikomu nie pomagało.
Słysząc pytanie ze strony Madame zamyślił się na chwilę.
- Istnieją wierzenia, że w starożytności czarodzieje nie posiadali różdżek w takim wydaniu jaki my mamy dzisiaj. - odparł spokojnie, a po chwili zatrzymał kelnera, któremu na tace odstawił ich puste kieliszki, by sięgnąć po nowe, już pełne i podał swojej towarzyszce – Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale jest kilka teorii, że w przeszłości różdżki wyglądały kompletnie inaczej, że były to przedmioty codziennego użytku, na które czarodzieje przelewali swoją magię, używając ich jako coś co nadawało magii kierunek. - wyjaśnił, po czym lekko pokręcił głową – Osobiście w to nie wierze. Moim zdaniem, z racji, że większość artystów tamtych czasów przeważnie tworzyła w miejscach publicznych, w otoczeniu wielu mugoli, z powodu chęci nie ujawniania swoich umiejętności, używali po prostu mugolskich narzędzi, co niejako pozwalało im się zlać z tłumem. Aczkolwiek ci, którzy tworzyli w zaciszu własnej pracowni z całą pewnością używali różdżek w procesie tworzenia. - przedstawił swój punkt widzenia na tą sprawę.
Chociaż twierdził, że proces tworzenia różdżek jest swojego rodzaju sztuką, to była to jedna z niewielu dziedzin, o których nie miał obszernej wiedzy. Chociaż jedno myśli czasami krążyły w około tego tematu i nie raz miał w planach go zgłębił to jednak jakoś ostatnimi czasy nie znajdował na to odpowiedniej ilości czasu.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Nikiasz jest pra-pra przodkiem rodu Crouch. Mówi się, że miał on trzech synów, z czego tylko jeden przedłużył jego linię. Biorąc pod uwagę rzymskie korzenie tego szanowanego rodu nie można wykluczyć iż wywodzą się oni od tego znakomitego artysty. - zgodził się z jej słowami.
Był taki moment w jego życiu, że zagłębiał się bardziej w historię rodów angielskich w poszukiwaniu dzieł sztuki z nimi związanymi. Jednak jego badania nie zahaczały o tak odległe lata jak starożytność, nie wykluczał jednak, że faktycznie Crouch’owie wywodzili się od Nikiasza. Żył już na tym świecie wystarczająco długo by wiedzieć, że wiele rzeczy może go jeszcze zaskoczyć.
- No cóż, aktualnie mam na oku cztery, a w zasadzie pięć, które chciałbym odnaleźć i wystawić w naszym muzeum. To plan na najbliższe kilka lat, ponieważ odnalezienie ich nie należy do najłatwiejszych. Naturalnie trzy zaginione dzieła Amazisa; „Scena mitologiczna z młodym Bachusem” ręki Jacoba Jordaensa, flamandzkiego czarodzieja, który został zrabowany w czasach ostatniej mugolskiej wojny przez głównych agresorów; głowa Kolosa Nerona, która należała do wielkiego posągu, który został wzniesiony w 64 roku po pożarze Rzymu na polecenie cesarza Nerona. Istnieje legenda iż w głowie, rzeźbiarz Zenodoros ukrył pewien magiczny artefakt, nie jest powiedziane jaki, ale istnieją wzmianki o czymś potężnym. Zachowała się tylko głowa niestety, reszta została zniszczona. Na liście mam również Naszyjnik z Pietroassa, datowany między 240, a 400 rokiem, który został skradziony podczas powrotu z wystawy z Paryża, w 1867 roku i rozebrany na części. Zrobiony ze złota, ma wyryte na magiczne runy, które dla mugoli brzmią jedynie jako „Uświęcone dziedzictwo Gotów”, jednak z doświadczenia wiem, że dla nas, czarodziejów, będą one w stanie powiedzieć o wiele więcej. Ostatnia jest Srebrna głowa byka z Sanu. Wydobyto go z Sanu w okolicach roku 1826, jednak nie wiadomo gdzie się teraz znajduje, a co za tym idzie nikt go nigdy nie przepadał. Obrazek, który został sporządzony mówi nam, że może pochodzić z kultur ze strefy dolnego Dunaju, ale nic więcej. - wymienił na spokojnie dzieła, które poniekąd spędzały mu sen z powiek kiedy o nich myślał.
Miał już nazbieranych dużo informacji na ich tematy, jedyne czego mu brakowało to funduszy na zorganizowanie wyprawy i rozpoczęcia poszukiwań. Nadal miał kontakty w Europie i na Wschodzie, wiedział, że podczas ewentualnych wypraw mógłby z nich śmiało skorzystać.
- Istnieją podania, które mówią iż Timerita wyszła z mąż, za czarodzieja nieznanego imienia i wydała na świat córkę o imieniu Sara. Ponoś Sara kontynuowała dzieło matki natchniona jej dziełami, jednak nie zajmowała się tym długo. Po kilku latach jej zainteresowanie skierowało się w stronę polityki. Podobno była jedną z pierwszych kobiet, czarownic, które zabrały głos w powoli tworzącym się, pierwszy, Rzymskim Senacie Magicznym. - odparł, bo o tym już miał zdecydowanie większą wiedzę niż o samej matce Sary.
- Wiele osób uważa, że historia najbardziej jest zawarta w literaturze. Mało kto dostrzega jej zapiski w obrazach, rzeźbach czy ceramice. Cieszę się, że Madame należy do tej mniejszości. - odparł spokojnie uśmiechając się przy tym łagodnie.
Doceniał, że kobieta chce poszerzać swoją wiedzę. Ostatnio spotkał się nie raz z tym, że ludzie zaaferowani wojną i szarą codziennością trzymali się tego co już znali, nie mieli chęci dowiadywania się nowych rzeczy. Smuciło go to, bo przecież człowiek uczył się całe życie, a stanie w miejscu wcale nikomu nie pomagało.
Słysząc pytanie ze strony Madame zamyślił się na chwilę.
- Istnieją wierzenia, że w starożytności czarodzieje nie posiadali różdżek w takim wydaniu jaki my mamy dzisiaj. - odparł spokojnie, a po chwili zatrzymał kelnera, któremu na tace odstawił ich puste kieliszki, by sięgnąć po nowe, już pełne i podał swojej towarzyszce – Nie wiem ile jest w tym prawdy, ale jest kilka teorii, że w przeszłości różdżki wyglądały kompletnie inaczej, że były to przedmioty codziennego użytku, na które czarodzieje przelewali swoją magię, używając ich jako coś co nadawało magii kierunek. - wyjaśnił, po czym lekko pokręcił głową – Osobiście w to nie wierze. Moim zdaniem, z racji, że większość artystów tamtych czasów przeważnie tworzyła w miejscach publicznych, w otoczeniu wielu mugoli, z powodu chęci nie ujawniania swoich umiejętności, używali po prostu mugolskich narzędzi, co niejako pozwalało im się zlać z tłumem. Aczkolwiek ci, którzy tworzyli w zaciszu własnej pracowni z całą pewnością używali różdżek w procesie tworzenia. - przedstawił swój punkt widzenia na tą sprawę.
Chociaż twierdził, że proces tworzenia różdżek jest swojego rodzaju sztuką, to była to jedna z niewielu dziedzin, o których nie miał obszernej wiedzy. Chociaż jedno myśli czasami krążyły w około tego tematu i nie raz miał w planach go zgłębił to jednak jakoś ostatnimi czasy nie znajdował na to odpowiedniej ilości czasu.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Nikiasz jest pra-pra przodkiem rodu Crouch. Mówi się, że miał on trzech synów, z czego tylko jeden przedłużył jego linię. Biorąc pod uwagę rzymskie korzenie tego szanowanego rodu nie można wykluczyć iż wywodzą się oni od tego znakomitego artysty. - zgodził się z jej słowami.
Był taki moment w jego życiu, że zagłębiał się bardziej w historię rodów angielskich w poszukiwaniu dzieł sztuki z nimi związanymi. Jednak jego badania nie zahaczały o tak odległe lata jak starożytność, nie wykluczał jednak, że faktycznie Crouch’owie wywodzili się od Nikiasza. Żył już na tym świecie wystarczająco długo by wiedzieć, że wiele rzeczy może go jeszcze zaskoczyć.
- No cóż, aktualnie mam na oku cztery, a w zasadzie pięć, które chciałbym odnaleźć i wystawić w naszym muzeum. To plan na najbliższe kilka lat, ponieważ odnalezienie ich nie należy do najłatwiejszych. Naturalnie trzy zaginione dzieła Amazisa; „Scena mitologiczna z młodym Bachusem” ręki Jacoba Jordaensa, flamandzkiego czarodzieja, który został zrabowany w czasach ostatniej mugolskiej wojny przez głównych agresorów; głowa Kolosa Nerona, która należała do wielkiego posągu, który został wzniesiony w 64 roku po pożarze Rzymu na polecenie cesarza Nerona. Istnieje legenda iż w głowie, rzeźbiarz Zenodoros ukrył pewien magiczny artefakt, nie jest powiedziane jaki, ale istnieją wzmianki o czymś potężnym. Zachowała się tylko głowa niestety, reszta została zniszczona. Na liście mam również Naszyjnik z Pietroassa, datowany między 240, a 400 rokiem, który został skradziony podczas powrotu z wystawy z Paryża, w 1867 roku i rozebrany na części. Zrobiony ze złota, ma wyryte na magiczne runy, które dla mugoli brzmią jedynie jako „Uświęcone dziedzictwo Gotów”, jednak z doświadczenia wiem, że dla nas, czarodziejów, będą one w stanie powiedzieć o wiele więcej. Ostatnia jest Srebrna głowa byka z Sanu. Wydobyto go z Sanu w okolicach roku 1826, jednak nie wiadomo gdzie się teraz znajduje, a co za tym idzie nikt go nigdy nie przepadał. Obrazek, który został sporządzony mówi nam, że może pochodzić z kultur ze strefy dolnego Dunaju, ale nic więcej. - wymienił na spokojnie dzieła, które poniekąd spędzały mu sen z powiek kiedy o nich myślał.
Miał już nazbieranych dużo informacji na ich tematy, jedyne czego mu brakowało to funduszy na zorganizowanie wyprawy i rozpoczęcia poszukiwań. Nadal miał kontakty w Europie i na Wschodzie, wiedział, że podczas ewentualnych wypraw mógłby z nich śmiało skorzystać.
- Istnieją podania, które mówią iż Timerita wyszła z mąż, za czarodzieja nieznanego imienia i wydała na świat córkę o imieniu Sara. Ponoś Sara kontynuowała dzieło matki natchniona jej dziełami, jednak nie zajmowała się tym długo. Po kilku latach jej zainteresowanie skierowało się w stronę polityki. Podobno była jedną z pierwszych kobiet, czarownic, które zabrały głos w powoli tworzącym się, pierwszy, Rzymskim Senacie Magicznym. - odparł, bo o tym już miał zdecydowanie większą wiedzę niż o samej matce Sary.
You are perfection.
There is no canvas on which I can perpetuate you.
There are no paints that can capture your colors.
Nobody has the skills to capture your beauty.
There are no paints that can capture your colors.
Nobody has the skills to capture your beauty.
Lucien Cassidy
Zawód : znawca sztuki, symbolista i malarz
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Malarstwo polega przede wszystkim na patrzeniu.
OPCM : 9 +1
UROKI : 6 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opowieść o różdzkach i ich przeszłości skierowała myśli Deirdre na niezbyt przyjemny grunt - nie, nie bolesny, nie straszny, ba, nie gęsty od gniewu - rodu Ollivanderów. Szczerze żałowała, że działania rodziny mającej tak wielki wpływ na magiczne dziedzictwo nie zasługiwały na poklask, a jedynie na ostrą krytykę. Nie pojmowała, dlaczego rozsądni znawcy różdżek, posiadający tak wielką wiedzę o esencji magii, przesiąknięci nią na tyle, by tworzyć małe dzieła sztuki, służące setkom, jeśli nie tysiącom czarfodziei na Wyspach Brytyjskich, odwrócili się od tego, co słuszne. Może i szkodliwe teorie głoszone przez niektórych członków rodu ostatnio przygasły, lecz zła fama pozostała, a utrata jawnego poparcia Ollivanderów przynosiła szkodę Rycerzom Walpurgii. I całemu czarodziejskiemu społeczeństwu, Deirdre bowiem miała w głowie zalążki dobrych kilkunastu pomysłów na to, jak można było wykorzystać ich doświadczenie, renomę, mądrość i wpływy. Cóż, trudno, musieli obejść się bez tego wsparcia, przynajmniej na razie; kto wie, może z czasem zmądrzeją, a jeśli nie, nestorem stanie się ktoś...rozsądniejszy? Zamyśliła się głębiej, przez moment mogła Lucienowi się wydać wręcz nieobecna, powróciła jednak do sali Muzeum Brytyjskiego, uśmiechając się lekko. Powinna skupić się na tym, co sama mogła zmienić: wzięcie sobie na barki zbyt wiele zakończyłoby się porażką, a i tak miała przed sobą wielkie wyzwanie - wykorzystanie potencjału Londynu i uczynienie go stolicą kultury, lepszą nawet od Paryża, Wiednia czy Sankt Petersburga.
A do tego potrzebowała historii. Znała tylko jej zalążek, Lucien zdawał się posiadać szerszy zasób informacji, do tego przekazywał je tak barwnie i wprawnie, że słuchało się go z przyjemnością. Upiła łyk podarowanego napoju, podążając za przewodnikiem, gotowa uzyskać z tego spotkania jak najwięcej. - Wspaniale. Wykorzystanie sztuki w propagowaniu czystego czarodziejskiego dziedzictwa powinno przynieść naszemu miastu wiele korzyści. Jestem pewna, że zwłaszcza lordowie z rodu Crouchów czy Blacków chętnie skupią się na odświeżeniu i spopularyzowaniu wiedzy o swych możnych przodkach - powiedziała w końcu, gdy Cassidy wspomniał Niklasza. Był to dość grząski temat, Crouchowie sprawowali całkowitą pieczę nad stolicą, teraz: musieli się nią hojnie podzielić. Nie konfrontowała się jeszcze z przedstawicielami tego rodu bezpośrednio, zostawiała to na później, gdy umocni swą pozycję - ale dobrze było wiedzieć, że znalazła kolejny punkt zaczepienia, zazębienia między tym, co polityczne, a co należace do sztuk pięknych.
Później znów zamieniła się w słuch, mile zaskoczona sposobem, w jaki Lucien przedstawiał swe plany. Opowiadał o wymarzonych artefaktach piękna z pasją, wplatając cenne fakty; odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Nie miała już prawie żadnych wątpliwości, że wspomożenie Luciena w uzyskaniu cennych dzieł było dobrym pomysłem. - Interesujące. Każdy z wspomnianych skarbów wydaje się niezwykle istotny z punktu widzenia czarodziejskiej historii - będe więcej niż zadowolona, móc wspomóc pana działania na tyle, na ile zdołam. Którym dziełem chciałby pan zająć się najpierw? - zagadnęła, pragnąc wyciągnąc z tej dyskusji jak najwięcej. Zamierzała wstawić się za pomysłami Cassidy'ego: oby tylko poszukiwania starożytnych skarbów zakończyły się sukcesem, porażka nie wchodziła w grę. Wysłuchała jeszcze historii czarownicy, lecz ta nie porwała jej tak, jak mogłaby. Westchnęła tylko cicho i pozwoliła Lucienowi poprowadzić się dalej, do kolejnych sal pełnych magicznego dziedzictwa. Zwracała jednak uwagę nie tylko na wystawione eksponaty, ale też na organizację muzeum, na oznaczenia, na zachowania pracowników, a także - na gości. Muzeum wypadałoby odświeżyć, podkreślając, że nowe rządy nie tylko wprowadzały czarodziejów w świetlaną przyszłość, ale także dbały o zachowanie historii. Będącej dowodem najczystszego pochodzenia magii.
| ztx2
A do tego potrzebowała historii. Znała tylko jej zalążek, Lucien zdawał się posiadać szerszy zasób informacji, do tego przekazywał je tak barwnie i wprawnie, że słuchało się go z przyjemnością. Upiła łyk podarowanego napoju, podążając za przewodnikiem, gotowa uzyskać z tego spotkania jak najwięcej. - Wspaniale. Wykorzystanie sztuki w propagowaniu czystego czarodziejskiego dziedzictwa powinno przynieść naszemu miastu wiele korzyści. Jestem pewna, że zwłaszcza lordowie z rodu Crouchów czy Blacków chętnie skupią się na odświeżeniu i spopularyzowaniu wiedzy o swych możnych przodkach - powiedziała w końcu, gdy Cassidy wspomniał Niklasza. Był to dość grząski temat, Crouchowie sprawowali całkowitą pieczę nad stolicą, teraz: musieli się nią hojnie podzielić. Nie konfrontowała się jeszcze z przedstawicielami tego rodu bezpośrednio, zostawiała to na później, gdy umocni swą pozycję - ale dobrze było wiedzieć, że znalazła kolejny punkt zaczepienia, zazębienia między tym, co polityczne, a co należace do sztuk pięknych.
Później znów zamieniła się w słuch, mile zaskoczona sposobem, w jaki Lucien przedstawiał swe plany. Opowiadał o wymarzonych artefaktach piękna z pasją, wplatając cenne fakty; odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Nie miała już prawie żadnych wątpliwości, że wspomożenie Luciena w uzyskaniu cennych dzieł było dobrym pomysłem. - Interesujące. Każdy z wspomnianych skarbów wydaje się niezwykle istotny z punktu widzenia czarodziejskiej historii - będe więcej niż zadowolona, móc wspomóc pana działania na tyle, na ile zdołam. Którym dziełem chciałby pan zająć się najpierw? - zagadnęła, pragnąc wyciągnąc z tej dyskusji jak najwięcej. Zamierzała wstawić się za pomysłami Cassidy'ego: oby tylko poszukiwania starożytnych skarbów zakończyły się sukcesem, porażka nie wchodziła w grę. Wysłuchała jeszcze historii czarownicy, lecz ta nie porwała jej tak, jak mogłaby. Westchnęła tylko cicho i pozwoliła Lucienowi poprowadzić się dalej, do kolejnych sal pełnych magicznego dziedzictwa. Zwracała jednak uwagę nie tylko na wystawione eksponaty, ale też na organizację muzeum, na oznaczenia, na zachowania pracowników, a także - na gości. Muzeum wypadałoby odświeżyć, podkreślając, że nowe rządy nie tylko wprowadzały czarodziejów w świetlaną przyszłość, ale także dbały o zachowanie historii. Będącej dowodem najczystszego pochodzenia magii.
| ztx2
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
British Museum
Szybka odpowiedź