Malinowy las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Malinowy las
Choć o lesie na obrzeżach Londynu od stuleci mówi się "malinowy", najpewniej nie uświadczy się w nim żadnych owoców. Niezwykły teren ciągnie się na obszarze kilkuset stóp - to nie za dużo, ale także nie za mało na krótką przechadzkę i nacieszenie wzroku wyjątkowymi barwami. Drzewa kwitną tutaj już na początku marca, a ich zielone liście wraz z kolejnymi słonecznymi dniami nabierają... malinowej barwy. Amatorzy tej części lasu mówią, że trzeci miesiąc roku jest jedynym okresem, gdy można usłyszeć tu śpiew ptaków i inne dźwięki leśnego życia. W dzień równonocy wiosennej wszystkie liście opadają, a konary wcześniej zapierających dech w piersiach drzew, przypominają ciemne, martwe szkielety natury z opustoszałymi gniazdami ptaków. Za to runo leśne... Runo leśne czaruje piękna malinową barwą liści, które będą zachwycać przechodniów przez cały rok.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.08.18 20:17, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Od tej pory to ustabilizowane za pomocą czarnej magii miejsce staje się terenem sprzyjającym rzucaniem czarów przez wszystkich Rycerzy Walpurgii. Sukces zagwarantował wszystkim poplecznikom Czarnego Pana bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców podczas kolejnych gier w tej lokacji. Zostanie wam to zapamiętane.
| 17 marca
O Malinowym Lesie słyszała wiele, lecz jeszcze nigdy w nim nie była. Szczególnie nie w marcu. Zwykle była przecież w szkole, a potem wybyła do Francji. Marzec pięćdziesiątego siódmego roku dwudziestego wieku był więc pierwszym od lat, którego mogła nacieszyć oczy tym miejscem. Gdy aportowała się więc na skraju tego magicznego miejsca, zaparła dech w piersiach. Kwitnące, barwne kwiaty wyglądały absolutnie wspaniale.
Przechadzając się od drzewa do drzewa w lekkim płaszczu, podziwiając otaczającą ją przyrodę, Gwen niemal zapomniała, po co w ogóle przybyła w to miejsce. Przecież Bott obiecał jej wspólny trening. Mijesce był puste, pozbawione nadmiaru krzaków i niezbyt duże. Bertie nie powinien mieć więc problemu ze znalezieniem jej. Rudowłosa nie miała więc zamiaru marnować ani chwili w tym niezwykłym miejscu na staniu i spoglądaniu w przestrzeń. Podziwianie drzew wydawało jej się zdecydowanie bardziej zajmującym zajęciem. Analizowała strukturę roślin, starała się zapamiętać dokładnie barwę. Może kiedyś powinna odtworzyć do miejsce? Aż pożałowała, że nie zabrała ze sobą aparatu.
Miała nadzieję, że tym razem dobrze wybrała miejsce. Po lesie nie plątało się zbyt wiele osób, szczególnie nie tych pozbawionych magicznych zdolności. Czary raczej nie zrobią krzywdy drzewom, to z resztą nie był przecież żaden rezerwat. A w ładnej okolicy po prostu milej się ćwiczy. Stąd chyba nikt ich nie wyrzuci, prawda?
W końcu dziewczyna usłyszała znajomy trzask i natychmiast ruszyła w jego stronę. Teoretycznie to mógł być każdy czarodziej, ale przecież umawiała się z jednym, konkretnym, który miał magicznie pojawić się w tym miejscu. Nie sądziła, by to był przypadek.
Nie myliła się z resztą. Widząc znajomego, już z daleka uniosła dłoń w powitalnym geście.
– Cześć, Bertie! – powiedziała, cały czas idąc w jego stronę.
Jednocześnie przypomniała sobie, że chyba warto byłoby związać włosy. Rozpuszczone loki nie tylko po prostu wyglądały źle po całym dniu, ale na dodatek mogły jedynie przeszkadzać w treningu. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni gumkę do włosów i związała nią rudą burzę włosów, kończąc akurat w chwili, w której zatrzymała się przed Bottem.
O Malinowym Lesie słyszała wiele, lecz jeszcze nigdy w nim nie była. Szczególnie nie w marcu. Zwykle była przecież w szkole, a potem wybyła do Francji. Marzec pięćdziesiątego siódmego roku dwudziestego wieku był więc pierwszym od lat, którego mogła nacieszyć oczy tym miejscem. Gdy aportowała się więc na skraju tego magicznego miejsca, zaparła dech w piersiach. Kwitnące, barwne kwiaty wyglądały absolutnie wspaniale.
Przechadzając się od drzewa do drzewa w lekkim płaszczu, podziwiając otaczającą ją przyrodę, Gwen niemal zapomniała, po co w ogóle przybyła w to miejsce. Przecież Bott obiecał jej wspólny trening. Mijesce był puste, pozbawione nadmiaru krzaków i niezbyt duże. Bertie nie powinien mieć więc problemu ze znalezieniem jej. Rudowłosa nie miała więc zamiaru marnować ani chwili w tym niezwykłym miejscu na staniu i spoglądaniu w przestrzeń. Podziwianie drzew wydawało jej się zdecydowanie bardziej zajmującym zajęciem. Analizowała strukturę roślin, starała się zapamiętać dokładnie barwę. Może kiedyś powinna odtworzyć do miejsce? Aż pożałowała, że nie zabrała ze sobą aparatu.
Miała nadzieję, że tym razem dobrze wybrała miejsce. Po lesie nie plątało się zbyt wiele osób, szczególnie nie tych pozbawionych magicznych zdolności. Czary raczej nie zrobią krzywdy drzewom, to z resztą nie był przecież żaden rezerwat. A w ładnej okolicy po prostu milej się ćwiczy. Stąd chyba nikt ich nie wyrzuci, prawda?
W końcu dziewczyna usłyszała znajomy trzask i natychmiast ruszyła w jego stronę. Teoretycznie to mógł być każdy czarodziej, ale przecież umawiała się z jednym, konkretnym, który miał magicznie pojawić się w tym miejscu. Nie sądziła, by to był przypadek.
Nie myliła się z resztą. Widząc znajomego, już z daleka uniosła dłoń w powitalnym geście.
– Cześć, Bertie! – powiedziała, cały czas idąc w jego stronę.
Jednocześnie przypomniała sobie, że chyba warto byłoby związać włosy. Rozpuszczone loki nie tylko po prostu wyglądały źle po całym dniu, ale na dodatek mogły jedynie przeszkadzać w treningu. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni gumkę do włosów i związała nią rudą burzę włosów, kończąc akurat w chwili, w której zatrzymała się przed Bottem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zjawił się trochę spóźniony - niestety. Bardzo nie lubił chwil kiedy ktoś musiał na niego czekać, ostatnimi czasy zdarzało się to jednak często. Uśmiechnął się w kierunku młodej kobiety i zamachał zaraz.
- Hej! Przepraszam, musiałem się odkopać z listów w Ministerstwie i zajęło mi to więcej czasu niż myślałem. - powiedział wprost. Dość często zajęcia w Ministerstwie kradły mu ostatnio więcej czasu niż sobie zaplanował. Tym razem było to jednak tylko jakieś piętnaście minut, pozostawało więc mieć nadzieję, że Gwen nie nudziła się zanadto w samotności.
Rozejrzał się po okolicy, nie kojarzył za dobrze tego miejsca ale wyglądało całkiem spoko. Tylko nie mieli tu sensownego celu, a sam Bertie wbrew pozorom wcale nie był fanem trenowania wyłącznie w walce. To oczywiście ma sens i jest bardzo cenne, ale nie jest jedynym sposobem nauki, dobrze jest znaleźć sobie czas na dosłowne szlifowanie zaklęć, poszukiwanie swoich błędów i niedociągnięć.
- Gotowa? - spytał jeszcze. Sam był zmęczony, ale zmęczony w taki sposób, że trochę brakowało mu powietrza i ruchu. - Fajnie być w miejscu które nie pachnie pergaminem.
Dodał po chwili chyba po prostu ze swojej potrzeby paplania.
- Możemy to zrobić tak, że znajdziemy cel. Niech to będzie tamta złamana gałąź. - wskazał. - Możesz rzucać zaklęcia. Typowe, pojedynkowe. Czy jakie chcesz ćwiczyć, ale w innej dziedzinie niż Uroki mogę nie być zbyt pomocny. - zaznaczył. Miał swój konik, w nim był faktycznie dobry, z obrony był bardziej po prostu przeciętny, a transmutacja... cóż, tego lepiej nie komentować.
- Możemy po prostu szukać błędów i niedociągnięć i je szlifować. Dociągać. Każde zaklęcie ma swoje elementy i dobrze jest je rozpracować, jeśli coś nie wychodzi. Gwarancji skuteczności to potem nie daje, ale jest łatwiej. - zakończył swój zdecydowanie przydługi wywód i rozłożył lekko ręce. Sam póki co nie wyciągał różdżki.
- Jak wolisz, możemy też powalczyć. - dodał po chwili. - Nie chcę ci narzucać systemu, kto co woli. - dodał, bo ostatecznie ludzie uczą się na różne sposoby.
- Hej! Przepraszam, musiałem się odkopać z listów w Ministerstwie i zajęło mi to więcej czasu niż myślałem. - powiedział wprost. Dość często zajęcia w Ministerstwie kradły mu ostatnio więcej czasu niż sobie zaplanował. Tym razem było to jednak tylko jakieś piętnaście minut, pozostawało więc mieć nadzieję, że Gwen nie nudziła się zanadto w samotności.
Rozejrzał się po okolicy, nie kojarzył za dobrze tego miejsca ale wyglądało całkiem spoko. Tylko nie mieli tu sensownego celu, a sam Bertie wbrew pozorom wcale nie był fanem trenowania wyłącznie w walce. To oczywiście ma sens i jest bardzo cenne, ale nie jest jedynym sposobem nauki, dobrze jest znaleźć sobie czas na dosłowne szlifowanie zaklęć, poszukiwanie swoich błędów i niedociągnięć.
- Gotowa? - spytał jeszcze. Sam był zmęczony, ale zmęczony w taki sposób, że trochę brakowało mu powietrza i ruchu. - Fajnie być w miejscu które nie pachnie pergaminem.
Dodał po chwili chyba po prostu ze swojej potrzeby paplania.
- Możemy to zrobić tak, że znajdziemy cel. Niech to będzie tamta złamana gałąź. - wskazał. - Możesz rzucać zaklęcia. Typowe, pojedynkowe. Czy jakie chcesz ćwiczyć, ale w innej dziedzinie niż Uroki mogę nie być zbyt pomocny. - zaznaczył. Miał swój konik, w nim był faktycznie dobry, z obrony był bardziej po prostu przeciętny, a transmutacja... cóż, tego lepiej nie komentować.
- Możemy po prostu szukać błędów i niedociągnięć i je szlifować. Dociągać. Każde zaklęcie ma swoje elementy i dobrze jest je rozpracować, jeśli coś nie wychodzi. Gwarancji skuteczności to potem nie daje, ale jest łatwiej. - zakończył swój zdecydowanie przydługi wywód i rozłożył lekko ręce. Sam póki co nie wyciągał różdżki.
- Jak wolisz, możemy też powalczyć. - dodał po chwili. - Nie chcę ci narzucać systemu, kto co woli. - dodał, bo ostatecznie ludzie uczą się na różne sposoby.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na szczęście dla Bertiego, Gwen nie miała zamiaru narzekać na jego spóźnienie. Nie czekała przecież długo, a okolica była naprawdę śliczna i nie miała nic przeciwko temu, aby po prostu przez chwilę pospacerować wśród kwitnących drzew, stawiając ostrożne kroki na barwnym poszyciu. Gdyby budowała własny dom, posadziłaby wokół niego właśnie takie drzewa – tak sobie obiecała. Chociaż czy ktokolwiek wie, co to za gatunek drzew? Może mogłaby po prostu wziąć sadzonki? Charlie chyba trochę wiedziała o zielarstwie. W razie czego spyta się właśnie jej.
– Nie ma problemu – powiedziała, wzruszając ramionami.
Kiwnęła głową.
– Chyba tak – powiedziała, sięgając do kieszeni: – Różdżki nie zapomniałam! – Wyciągnęła zaczarowany kawałek drewna. Następnie wzięła głęboki oddech, przymykając oczy: – Och, tak, te kwiaty pachną cudownie!
Wysłuchała Botta, opuszczając różdżkę, choć na razie jej nie chowając. W końcu i tak chyba zaraz miała jej używać prawda? Kiwała głową w międzyczasie, regularnie wrzucając krótkie „mhm”.
– To chyba dobry pomysł – stwierdziła. Jej ostatni trening uroków ze Scalettą nie był wcale szczególnie bezpieczny i Gwen, mimo wszystko, lepiej się czuła z myślą, że prawdopodobnie nie skrzywdzi Bertiego. Choć kto wie, magia ma swoje humorki… – Ale walka to chyba nie jest najlepszy pomysł. – Podrapała się po głowie. – Próbowałam, ale… jeszcze wylądujemy w szpitalu. A mam pecha co do Munga. Naprawdę. Ostatnio cały czas trafiam na jakiś niemiłych uzdrowicieli – stwierdziła.
Naprawdę miała pecha! Charlie była jedyną znaną jej osobą, która pracowała w tamtym miejscu i była po prostu miła. Uzdrowicielka Elvira Multon po prostu ją irytowała. A Shafiq… cóż, wolałaby o nim nie pamiętać. Niemniej, tamto spotkanie trudno było zapomnieć. Och, jeszcze był Alexander, ale on przecież zajmował się psychiatrią. To, mimo wszystko, raczej nie jest typowe uzdrowicielstwo.
Zastanowiła się przez chwilę, czym mogłaby rzucić w gałąź, po czym uniosła różdżkę.
– Właściwie to… może… hmm… – Przygryzła wargę, opuszczając na moment wzrok. – Solis!
W głosie dziewczyny brakowało pewności. Po pierwsze, po prostu głupio było celować w patyk. Po drugie, trochę głupio było trenować w towarzystwie swojej dawnej szkolnej miłości, która nigdy się o tym nie dowiedziała. Po trzecie, wiedziała, że czar może swobodnie oślepić i ją, i Bertiego, był więc potencjalnie niebezpieczny. Nigdy go jednak nie używała, a ostatnio o nim czytała, więc po prostu przyszedł jej do głowy. Cóż, miała tylko nadzieję, że gałąź jest wystarczająco daleko. Poza tym w razie czego, jeśli urok przypadkiem wyjdzie, najwyżej się odwrócą, prawa?
– Nie ma problemu – powiedziała, wzruszając ramionami.
Kiwnęła głową.
– Chyba tak – powiedziała, sięgając do kieszeni: – Różdżki nie zapomniałam! – Wyciągnęła zaczarowany kawałek drewna. Następnie wzięła głęboki oddech, przymykając oczy: – Och, tak, te kwiaty pachną cudownie!
Wysłuchała Botta, opuszczając różdżkę, choć na razie jej nie chowając. W końcu i tak chyba zaraz miała jej używać prawda? Kiwała głową w międzyczasie, regularnie wrzucając krótkie „mhm”.
– To chyba dobry pomysł – stwierdziła. Jej ostatni trening uroków ze Scalettą nie był wcale szczególnie bezpieczny i Gwen, mimo wszystko, lepiej się czuła z myślą, że prawdopodobnie nie skrzywdzi Bertiego. Choć kto wie, magia ma swoje humorki… – Ale walka to chyba nie jest najlepszy pomysł. – Podrapała się po głowie. – Próbowałam, ale… jeszcze wylądujemy w szpitalu. A mam pecha co do Munga. Naprawdę. Ostatnio cały czas trafiam na jakiś niemiłych uzdrowicieli – stwierdziła.
Naprawdę miała pecha! Charlie była jedyną znaną jej osobą, która pracowała w tamtym miejscu i była po prostu miła. Uzdrowicielka Elvira Multon po prostu ją irytowała. A Shafiq… cóż, wolałaby o nim nie pamiętać. Niemniej, tamto spotkanie trudno było zapomnieć. Och, jeszcze był Alexander, ale on przecież zajmował się psychiatrią. To, mimo wszystko, raczej nie jest typowe uzdrowicielstwo.
Zastanowiła się przez chwilę, czym mogłaby rzucić w gałąź, po czym uniosła różdżkę.
– Właściwie to… może… hmm… – Przygryzła wargę, opuszczając na moment wzrok. – Solis!
W głosie dziewczyny brakowało pewności. Po pierwsze, po prostu głupio było celować w patyk. Po drugie, trochę głupio było trenować w towarzystwie swojej dawnej szkolnej miłości, która nigdy się o tym nie dowiedziała. Po trzecie, wiedziała, że czar może swobodnie oślepić i ją, i Bertiego, był więc potencjalnie niebezpieczny. Nigdy go jednak nie używała, a ostatnio o nim czytała, więc po prostu przyszedł jej do głowy. Cóż, miała tylko nadzieję, że gałąź jest wystarczająco daleko. Poza tym w razie czego, jeśli urok przypadkiem wyjdzie, najwyżej się odwrócą, prawa?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
- To najważniejszy punkt treningu jest. - Bott uśmiechnął się szeroko na informację o różdżce. Na wspomnienie o kwiatach pokiwał głową, bo i faktycznie zapach był czymś co warto docenić, szczególnie po całym dniu w pergaminach i wcześniejszym w cukierni. Nie, żeby nie lubił słodkich zapachów, ale ileż można?
- W każdym razie nikomu nie stanie się krzywda. Anomalii już nie ma, ale nie na każdym treningu trzeba cierpieć. - uśmiechnął się lekko. Teraz może i czarowanie było bezpieczniejsze, ale nadal nie miał ochoty na nadprogramowe rażenie prądem, ból nie stał się nagle przyjemny w żaden sposób.
- O, poważnie? - zdziwił się i uśmiechnął szerzej. - W sumie jeśli chodzi o ludzi to ja mam z Munga chyba tylko dobre wspomnienia. - przyznał, bo i pielęgniarki raczej są przyjazne i nawet jak się za długo leży to dadzą się zagadać i w sumie lekarze są całkiem konkretni, od roku w sumie najczęściej widywał się z Alexem po znajomości, a jak, w sumie przez Zakon poznał część Mungowej kadry ale i bez tego nigdy nie narzekał.
Na brzmienie zaklęcia jakie wypowiedziała Gwen, Bertie natychmiast sięgnął po własną różdżkę i uniósł ją, gotów zdejmować czar. Nie udało się jej jednak.
- Nie rzucaj tego zaklęcia w walce. Co ci z tego, że rozproszysz przeciwnika, jeśli sama też oberwiesz? No, ewentualnie gdyby znajdował się daleko. - wzruszył ramionami. Nie, żeby uważał to zaklęcie za całkowicie bezużyteczne, jednak rzucanie go w obszarze jakie by objęło trochę w oczach Botta mijało się z celem. Zaraz wskazał jedno z oddalonych drzew.
- Tam celuj jak chcesz to ćwiczyć. Nie oberwiemy tym tak mocno. - zaproponował zaraz. - A nie wyszło ci, bo zrobiłaś to byle jak. - dodał zaraz, pewien przy tym, że swoją opinią cale Gwen nie zdziwi. Coś ją skrępowało w całej tej sytuacji, coś ją rozproszyło, ale rzucała czar jakby pisała egzamin z najnudniejszego przedmiotu świata.
- Inkantacja ma tu spore znaczenie. Wypowiadasz zaklęcie szybko, jeszcze zanim wykonasz do końca gest różdżką. - podpowiedział jeszcze pierwsze, co przyszło mu do głowy, co o tym zaklęciu pamiętał.
- W każdym razie nikomu nie stanie się krzywda. Anomalii już nie ma, ale nie na każdym treningu trzeba cierpieć. - uśmiechnął się lekko. Teraz może i czarowanie było bezpieczniejsze, ale nadal nie miał ochoty na nadprogramowe rażenie prądem, ból nie stał się nagle przyjemny w żaden sposób.
- O, poważnie? - zdziwił się i uśmiechnął szerzej. - W sumie jeśli chodzi o ludzi to ja mam z Munga chyba tylko dobre wspomnienia. - przyznał, bo i pielęgniarki raczej są przyjazne i nawet jak się za długo leży to dadzą się zagadać i w sumie lekarze są całkiem konkretni, od roku w sumie najczęściej widywał się z Alexem po znajomości, a jak, w sumie przez Zakon poznał część Mungowej kadry ale i bez tego nigdy nie narzekał.
Na brzmienie zaklęcia jakie wypowiedziała Gwen, Bertie natychmiast sięgnął po własną różdżkę i uniósł ją, gotów zdejmować czar. Nie udało się jej jednak.
- Nie rzucaj tego zaklęcia w walce. Co ci z tego, że rozproszysz przeciwnika, jeśli sama też oberwiesz? No, ewentualnie gdyby znajdował się daleko. - wzruszył ramionami. Nie, żeby uważał to zaklęcie za całkowicie bezużyteczne, jednak rzucanie go w obszarze jakie by objęło trochę w oczach Botta mijało się z celem. Zaraz wskazał jedno z oddalonych drzew.
- Tam celuj jak chcesz to ćwiczyć. Nie oberwiemy tym tak mocno. - zaproponował zaraz. - A nie wyszło ci, bo zrobiłaś to byle jak. - dodał zaraz, pewien przy tym, że swoją opinią cale Gwen nie zdziwi. Coś ją skrępowało w całej tej sytuacji, coś ją rozproszyło, ale rzucała czar jakby pisała egzamin z najnudniejszego przedmiotu świata.
- Inkantacja ma tu spore znaczenie. Wypowiadasz zaklęcie szybko, jeszcze zanim wykonasz do końca gest różdżką. - podpowiedział jeszcze pierwsze, co przyszło mu do głowy, co o tym zaklęciu pamiętał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
– Nie ma… myślisz, że zniknęły na stałe? – podpytała. Sama ostatnio nie raz i nie dwa się nad tym zastanawiała. Magia potrafiła być nieobliczalna. – Raz… znajomy… pomagał mi z obroną. Przez anomalie prawie spadły na nas błyskawice. – Zadrżała delikatnie na to wspomnienie. Nic takiego przecież nie robili, a niewiele brakowało, by obydwoje stracili życie. Wystarczyło, by trafił w nich jeden z piorunów.
Nie miała zamiaru prosić się o rzucanie czarów w Botta. Sama też wolała nie trafić po tym wszystkim do Munga. Nie była przecież ani sadystką, ani masochistką. Warto było umieć się bronić, ale krzywdzenie kogokolwiek tylko z powodu treningu kojarzyło jej się raczej z czarnoksięskimi praktykami. Inna sprawa, że w trakcie wycieczki ze Scalettą po prostu o tym nie pomyślała.
Skinęła głową.
– Ostatnio… już drugi raz trafiłam na taką blondwłosą uzdrowicielkę. Ostatnio była po prostu chłodna, ale wcześniej… och, nic takiego jej nie zrobiłam, a zachowywała się, jakby użądliła ją osa. Masz szczęście w takim razie… szczególnie, że chyba bywasz tam często? – Uniosła brew. W końcu Bertie sam wspominał jej o utraconych częściach ciała i prosił o eliksiry lecznicze.
Przygryzła nerwowo wargi. No, może nie był to szczególnie przemyślany wybór zaklęcia, ale…
– Wiem, ale… na pojedynkach nie pozwalają go rzucać… a właściwie ćwiczę główne tamte czary. Dalej połowa mi nie wychodzi, ale to… bywa nużące – przyznała.
Wysłuchała Bertiego i skinęła głową.
– Może… spróbuje jeszcze raz. Skoro już się za to wzięłam – zaproponowała. – Może ty masz lepszy pomysł na to, co mogłabym ćwiczyć? Pojedynkowe zaklęcia są przydatne, to na pewno… ale tak w razie czego, gdyby ktoś cię zaatakował znienacka… czy coś… czego być użył? – spytała. Przydałoby jej się to jedno, konkretne i skuteczne zaklęcie. Najlepiej takie, które nie wyrządziłoby nadmiaru szkód, ale pozwoliło jej uciec, bądź dało czas na wezwanie pomocy.
Po chwili stanęła prosto, ponownie unosząc różdżkę. Tym razem celowała jednak w miejsce pokazane przez Bertiego. Spróbuje rzucić czar jeszcze raz. Może się uda. A jak nie… to trudno. Niech będzie, że do dwóch razy sztuka!
– Solis! – powiedziała, starając się być tym razem jak najbardziej dokładna.
Nie miała zamiaru prosić się o rzucanie czarów w Botta. Sama też wolała nie trafić po tym wszystkim do Munga. Nie była przecież ani sadystką, ani masochistką. Warto było umieć się bronić, ale krzywdzenie kogokolwiek tylko z powodu treningu kojarzyło jej się raczej z czarnoksięskimi praktykami. Inna sprawa, że w trakcie wycieczki ze Scalettą po prostu o tym nie pomyślała.
Skinęła głową.
– Ostatnio… już drugi raz trafiłam na taką blondwłosą uzdrowicielkę. Ostatnio była po prostu chłodna, ale wcześniej… och, nic takiego jej nie zrobiłam, a zachowywała się, jakby użądliła ją osa. Masz szczęście w takim razie… szczególnie, że chyba bywasz tam często? – Uniosła brew. W końcu Bertie sam wspominał jej o utraconych częściach ciała i prosił o eliksiry lecznicze.
Przygryzła nerwowo wargi. No, może nie był to szczególnie przemyślany wybór zaklęcia, ale…
– Wiem, ale… na pojedynkach nie pozwalają go rzucać… a właściwie ćwiczę główne tamte czary. Dalej połowa mi nie wychodzi, ale to… bywa nużące – przyznała.
Wysłuchała Bertiego i skinęła głową.
– Może… spróbuje jeszcze raz. Skoro już się za to wzięłam – zaproponowała. – Może ty masz lepszy pomysł na to, co mogłabym ćwiczyć? Pojedynkowe zaklęcia są przydatne, to na pewno… ale tak w razie czego, gdyby ktoś cię zaatakował znienacka… czy coś… czego być użył? – spytała. Przydałoby jej się to jedno, konkretne i skuteczne zaklęcie. Najlepiej takie, które nie wyrządziłoby nadmiaru szkód, ale pozwoliło jej uciec, bądź dało czas na wezwanie pomocy.
Po chwili stanęła prosto, ponownie unosząc różdżkę. Tym razem celowała jednak w miejsce pokazane przez Bertiego. Spróbuje rzucić czar jeszcze raz. Może się uda. A jak nie… to trudno. Niech będzie, że do dwóch razy sztuka!
– Solis! – powiedziała, starając się być tym razem jak najbardziej dokładna.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
- Myślę, że tak. - przyznał wprost, wiedział w tym temacie więcej niż Gwen, a i tak miał poczucie że pewności nie ma nigdy. Ostatecznie przecież nikt nie spodziewałby się, że coś takiego w ogóle będzie miało miejsce.
Skinął lekko na wymienione przez Gwen wspomnienie. Sam czarował sporo mimo anomalii i stanęło na tym, że dorobił się choroby - na którą na szczęście znalazło się lekarstwo. Inaczej miałby cholernie duże problemy.
- Tak, to potrafiło być koszmarne. Sam nie zliczę do ilu wypadków doprowadziłem przez anomalie. - przyznał. Choć dużo rzeczy też zaczął robić mugolskimi metodami, co potrafiło być również całkiem fajne.
- No, dosyć często trzeba przyznać. Mam jakiś szczególny talent do robienia sobie krzywdy. I nadprogramowy pakiet szczęścia w życiu, dobrze że jedno łączy się z drugim. - przyznał trochę rozbawiony, bo fakt, że jest cały i zdrowy to prawdziwy przykład na to, że ma Bott w życiu niemożliwe wręcz szczęście. - I ze szczęściem do ludzi chyba.
Dodał, bo to też była w gruncie rzeczy prawda. Miał jakieś dziwne przyciąganie chyba.
- Mhmm. Po prostu jest sporo czarów które przydadzą ci się bardziej. Ale twoja wola. - dodał, bo skoro była ciekawa solis to proszę bardzo. Ostatecznie zaklęcie to nie należy do wybitnie prostych, a Bertie dostrzegał pewien sens w uczeniu się trudniejszych rzeczy. Podejście do tych łatwiejszych przychodziło później lżej.
Na kolejne pytanie musiał się chwilę zastanowić. Bott był zwolennikiem ataku, zagrożenia, jeśli jest poważne najbezpieczniej jest się pozbyć, spowolnić je, cokolwiek. Z Gwen było jednak inaczej. I miała raczej inne potrzeby.
- Prohinaraneo? - zaproponował. - Odgrodzi cię od napastnika i pozwoli uciec. - podsunął zaraz. Gwen nie była przyzwyczajona do typowej walki, jako mugolak musiała z kolei uważać bardziej niż inni. To mogło mieć sens. - To albo Orcumiano. To drugie jest nawet lepsze, bo przeciwnik wbity w ziemię nie będzie w stanie w ciebie dłużej celować. Dodatkowo trochę go okaleczysz i spowolnisz, sobie dasz szansę na teleportację, jak będziesz poza jego zasięgiem. - podsumował.
Kiedy solis ponownie nie wyszło, Bertie skinął lekko.
- Jeszcze trochę szybciej, a przy tym wyraźnie. - zaproponował, już tak bardziej na przyszłość.
Skinął lekko na wymienione przez Gwen wspomnienie. Sam czarował sporo mimo anomalii i stanęło na tym, że dorobił się choroby - na którą na szczęście znalazło się lekarstwo. Inaczej miałby cholernie duże problemy.
- Tak, to potrafiło być koszmarne. Sam nie zliczę do ilu wypadków doprowadziłem przez anomalie. - przyznał. Choć dużo rzeczy też zaczął robić mugolskimi metodami, co potrafiło być również całkiem fajne.
- No, dosyć często trzeba przyznać. Mam jakiś szczególny talent do robienia sobie krzywdy. I nadprogramowy pakiet szczęścia w życiu, dobrze że jedno łączy się z drugim. - przyznał trochę rozbawiony, bo fakt, że jest cały i zdrowy to prawdziwy przykład na to, że ma Bott w życiu niemożliwe wręcz szczęście. - I ze szczęściem do ludzi chyba.
Dodał, bo to też była w gruncie rzeczy prawda. Miał jakieś dziwne przyciąganie chyba.
- Mhmm. Po prostu jest sporo czarów które przydadzą ci się bardziej. Ale twoja wola. - dodał, bo skoro była ciekawa solis to proszę bardzo. Ostatecznie zaklęcie to nie należy do wybitnie prostych, a Bertie dostrzegał pewien sens w uczeniu się trudniejszych rzeczy. Podejście do tych łatwiejszych przychodziło później lżej.
Na kolejne pytanie musiał się chwilę zastanowić. Bott był zwolennikiem ataku, zagrożenia, jeśli jest poważne najbezpieczniej jest się pozbyć, spowolnić je, cokolwiek. Z Gwen było jednak inaczej. I miała raczej inne potrzeby.
- Prohinaraneo? - zaproponował. - Odgrodzi cię od napastnika i pozwoli uciec. - podsunął zaraz. Gwen nie była przyzwyczajona do typowej walki, jako mugolak musiała z kolei uważać bardziej niż inni. To mogło mieć sens. - To albo Orcumiano. To drugie jest nawet lepsze, bo przeciwnik wbity w ziemię nie będzie w stanie w ciebie dłużej celować. Dodatkowo trochę go okaleczysz i spowolnisz, sobie dasz szansę na teleportację, jak będziesz poza jego zasięgiem. - podsumował.
Kiedy solis ponownie nie wyszło, Bertie skinął lekko.
- Jeszcze trochę szybciej, a przy tym wyraźnie. - zaproponował, już tak bardziej na przyszłość.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiała się delikatnie. Wyglądało na to, że Bertie naprawdę był szczęściarzem.
– Przynajmniej tyle – stwierdziła. – Ale wiesz… chyb większość ludzi jest miła. I dobra. Tylko co do Munga mam pecha. – Wzruszyła ramionami.
Przecież poza kilkoma pojedynczymi przypadkami nie zdarzyło jej się wiele nieprzyjemnych sytuacji. Właściwie przez większość czasu nie odczuwała magicznej wojny na własnej skórze. Nie toczono przecież otwartych walk, a o tragediach Gwen dowiadywała się raczej z prasy, której nie czytała bardzo regularnie. Jasne, Johnatan przynosił jej czasem „Proroka”, czasem sama z siebie sięgała po zwyczajną prasę, ale raczej stawiała na magazyny związane ze sztuką, kulturą i modą.
Zastanowiła się nad słowami Bertiego związanymi z czarami. Na twarzy dziewczyny przez chwilę malowało się zamyślenie.
– Myślę… myślę, że może spróbujmy z tym pierwszym? Nigdy go nie używałam i właściwie ledwo je kojarzę. Orcumiano jest pojedynkowe, prawda? Obydwa wydają się przydatne, ale jeśli jest taka możliwość, wolałabym unikać… no wiesz… krzywdzenia kogoś. Szczególnie, jeśli sytuacja byłaby dwuznaczna, czy coś. Jeszcze by mnie ktoś posądził o zrobienie mu krzywdy.
A w obecnej sytuacji politycznej… wolałaby nie stawać przed sądem, czy co tam mają czarodzieje, za trafienie nożem jakiegoś szlachcica, tylko dlatego, że ten przypadkiem wykonał gwałtowniejszy ruch.
Solis ponownie jej nie wyszło. Pokręciła głową, nieco zirytowana. Myślała, że tym razem wszystko robi dobrze, ale jednak nie. Jednak dużo brakowało jej do mistrzostwa w kwestii czarów.
– Znowu… – mruknęła, spoglądając na Bertiego: – Następnym razem spróbuje. Z resztą, lepiej chyba to zaklęcie ćwiczyć na osobności. W razie czego oślepię tylko siebie. W każdym razie… może spróbuje z Prohinaraneo? W co powinnam celować? – spytała, rozglądając się. – O, może tamte drzewa? Są blisko siebie – stwierdziła na głos. – Jakieś szczególne rady? – Spojrzała na Botta z deliketnym uśmiechem, ustawiając się twarzą w stronę ewentualnego punktu.
Jeśli Bertie miał coś do powiedzenia, wysłuchała go, a następnie uniosła różdżkę.
– Prohinaraneo! – wypowiedziała, starając się wykonywać jak najbardziej dokładny ruch różdżką i wypowiedzieć inkantacje z odpowiednim akcentowaniem.
– Przynajmniej tyle – stwierdziła. – Ale wiesz… chyb większość ludzi jest miła. I dobra. Tylko co do Munga mam pecha. – Wzruszyła ramionami.
Przecież poza kilkoma pojedynczymi przypadkami nie zdarzyło jej się wiele nieprzyjemnych sytuacji. Właściwie przez większość czasu nie odczuwała magicznej wojny na własnej skórze. Nie toczono przecież otwartych walk, a o tragediach Gwen dowiadywała się raczej z prasy, której nie czytała bardzo regularnie. Jasne, Johnatan przynosił jej czasem „Proroka”, czasem sama z siebie sięgała po zwyczajną prasę, ale raczej stawiała na magazyny związane ze sztuką, kulturą i modą.
Zastanowiła się nad słowami Bertiego związanymi z czarami. Na twarzy dziewczyny przez chwilę malowało się zamyślenie.
– Myślę… myślę, że może spróbujmy z tym pierwszym? Nigdy go nie używałam i właściwie ledwo je kojarzę. Orcumiano jest pojedynkowe, prawda? Obydwa wydają się przydatne, ale jeśli jest taka możliwość, wolałabym unikać… no wiesz… krzywdzenia kogoś. Szczególnie, jeśli sytuacja byłaby dwuznaczna, czy coś. Jeszcze by mnie ktoś posądził o zrobienie mu krzywdy.
A w obecnej sytuacji politycznej… wolałaby nie stawać przed sądem, czy co tam mają czarodzieje, za trafienie nożem jakiegoś szlachcica, tylko dlatego, że ten przypadkiem wykonał gwałtowniejszy ruch.
Solis ponownie jej nie wyszło. Pokręciła głową, nieco zirytowana. Myślała, że tym razem wszystko robi dobrze, ale jednak nie. Jednak dużo brakowało jej do mistrzostwa w kwestii czarów.
– Znowu… – mruknęła, spoglądając na Bertiego: – Następnym razem spróbuje. Z resztą, lepiej chyba to zaklęcie ćwiczyć na osobności. W razie czego oślepię tylko siebie. W każdym razie… może spróbuje z Prohinaraneo? W co powinnam celować? – spytała, rozglądając się. – O, może tamte drzewa? Są blisko siebie – stwierdziła na głos. – Jakieś szczególne rady? – Spojrzała na Botta z deliketnym uśmiechem, ustawiając się twarzą w stronę ewentualnego punktu.
Jeśli Bertie miał coś do powiedzenia, wysłuchała go, a następnie uniosła różdżkę.
– Prohinaraneo! – wypowiedziała, starając się wykonywać jak najbardziej dokładny ruch różdżką i wypowiedzieć inkantacje z odpowiednim akcentowaniem.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
- Też w to wierzę. Poza tym czasem po prostu trafiamy na czyjś zły dzień. Choć i psychopaci są wśród nas. - westchnął. Chciał wierzyć, że świat jest po prostu dobry, że ludzie się czasem mylą, że mają swoje potknięcia ale w głębi serca motywy ich postępowania są jak najlepsze. Jakie jednak motywy mogły prowadzić ludzi, którzy chcą zniszczyć innych, równie przecież wartościowych ludzi? Tego pojąć nie mógł, a zobaczył już wystarczająco wiele, by przestać próbować to zrozumieć, przyjąć, że istnieją po prostu jednostki chore.
- Mhm. - uśmiechnął się lekko. Rozumiał niechęć do krzywdzenia drugiej osoby, choć pewnie tego że niestety czasem trzeba nie musi nikomu wyjaśniać. Sam oba zaklęcia z resztą zaproponował i w obu widział całkiem niezły potencjał do ratowania własnej skóry. - Może i to rozsądne. - przyznał wprost, bo biorąc pod uwagę pochodzenie Gwen, pewnie byłaby na przegranej pozycji. Nie chciał tego popierać, ale może faktycznie lepiej dla niej żeby po prostu uciekała. Tym bardziej, jeśli nie radzi sobie z zaklęciami. Nie chciał oceniać jej zdolności na podstawie tych kilku prób, sam się często mylił, ale póki co nie udało się jej kompletnie nic.
- Solis możesz w razie czego szybko zdjąć. - wzruszył ramionami, bo choć zaklęcie mogło być nieprzyjemne, wykorzystane w nieświadomy sposób, zawsze jest ta prosta wygoda. Zaraz jednak przeszli do kolejnego czaru.
- Zobaczymy jak ci pójdzie i wtedy spróbuję cośtam poradzić. - stwierdził i faktycznie przyglądał się poczynaniom Gwen.
- Zaklęcia nie wychodzą lepiej, kiedy mówisz je głośno. - odezwał się tylko, miał wrażenie że przeważająca część czarodziejów usiłuje wykrzykiwać zaklęcia jakby sądziła, że w ten sposób doda im jakiejś mocy sprawczej. - Spokojnym tonem, łatwiej ci będzie poprawnie inkantować.
Dodał zaraz i wzruszył ramionami. Sam skierował różdżkę w stronę drzew.
- Nie śmiej się, jeśli mi się nie uda, i tak będzie mi wstyd. - dodał i uśmiechnął się przy tym nieznacznie, poruszając przy tym różdżką w celu zaprezentowania zaklęcia. - Prohinaraneo.
- Mhm. - uśmiechnął się lekko. Rozumiał niechęć do krzywdzenia drugiej osoby, choć pewnie tego że niestety czasem trzeba nie musi nikomu wyjaśniać. Sam oba zaklęcia z resztą zaproponował i w obu widział całkiem niezły potencjał do ratowania własnej skóry. - Może i to rozsądne. - przyznał wprost, bo biorąc pod uwagę pochodzenie Gwen, pewnie byłaby na przegranej pozycji. Nie chciał tego popierać, ale może faktycznie lepiej dla niej żeby po prostu uciekała. Tym bardziej, jeśli nie radzi sobie z zaklęciami. Nie chciał oceniać jej zdolności na podstawie tych kilku prób, sam się często mylił, ale póki co nie udało się jej kompletnie nic.
- Solis możesz w razie czego szybko zdjąć. - wzruszył ramionami, bo choć zaklęcie mogło być nieprzyjemne, wykorzystane w nieświadomy sposób, zawsze jest ta prosta wygoda. Zaraz jednak przeszli do kolejnego czaru.
- Zobaczymy jak ci pójdzie i wtedy spróbuję cośtam poradzić. - stwierdził i faktycznie przyglądał się poczynaniom Gwen.
- Zaklęcia nie wychodzą lepiej, kiedy mówisz je głośno. - odezwał się tylko, miał wrażenie że przeważająca część czarodziejów usiłuje wykrzykiwać zaklęcia jakby sądziła, że w ten sposób doda im jakiejś mocy sprawczej. - Spokojnym tonem, łatwiej ci będzie poprawnie inkantować.
Dodał zaraz i wzruszył ramionami. Sam skierował różdżkę w stronę drzew.
- Nie śmiej się, jeśli mi się nie uda, i tak będzie mi wstyd. - dodał i uśmiechnął się przy tym nieznacznie, poruszając przy tym różdżką w celu zaprezentowania zaklęcia. - Prohinaraneo.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 86
'k100' : 86
Westchnęła.
– Przydałby się jakiś czar na rozpoznanie ich – stwierdziła. – Właściwie… jak myślisz? Jakiś numerolog mógłby stworzyć zaklęcie, które ujawniałoby osoby używające czarną magię? Wtedy pewnie aurorom łatwiej by się pracowało.
Miała wśród znajomych kilku przedstawicieli departamentu przestrzegania prawa czarodziejów i właściwie… to naprawdę mogłoby im pomóc. Tyle tylko, że najpierw ktoś musiałby przeprowadzić adekwatne badania, aby stworzyć zaklęcie. Gwen znała zupełne podstawy numerologii ze szkoły, więc miała drobne pojęcie, jak to mniej-więcej mogłoby przebiegać, ale nie zajmowała się przecież tą dziedziną magii. Właściwie żadną nie zajmowała się zawodowo. W każdym razie, umiejętności raczej nie pozwalałyby jej na realizacje pomysłu. Choć w jej głowie nie brzmiał wcale głupio.
Kiwała głową, słuchając słów Botta, a następnie skrzywiła się, gdy zaklęcie jej nie wyszło. To była pierwsza z prób, ale niech to szlag! Nie ma co, popisywała się przez Bertiem tak, że ten chyba zaraz weźmie ją za charłaczkę. Nie żeby miała coś przeciwko nim, po prostu… miała być w urokach coraz lepsza, a jak na razie, mimo usilnych starań, szło jej zupełnie nijak. Czyżby wygrane w trakcie pojedynków były zupełnym przypadkiem?
– Ale jak mówię je głośno to są wyraźniejsze – zauważyła. – Spróbuję… Dzięki, Bertie – powiedziała, uśmiechając się do kolegi niezbyt pewnie. Bała się, że trochę zawodzi swojego młodego mentora.
Zaklęcie rzucone przez cukiernika było nad wyraz skuteczne. Sieć była gęsta i na pewno sprawdziłaby się w celu zatrzymania drugiej osoby.
– Nie uda ci się – powtórzyła nieco ironicznym tonem. – Na pewno! – Uniosła brwi. – W szkole byłeś w klubie, tak? Właściwie to… przydają ci się uroki poza nim? Praca w cukierni pewnie przypomina plac boju, ale różdżka chyba jest do niej najmniej potrzebna – zagadała, trochę chcąc odwrócić uwagę chłopaka od swoich porażek. Nie chciała też się żalić: doskonale wiedziała, że to bywa nieprzyjemne dla drugiej osoby. Poza tym naprawdę ją to ciekawiło. Bertie zawodowo niewiele miał wspólnego z atakowaniem ludzi i interesowało ją, czy fascynacja ma jakiekolwiek przełożenie na „świat rzeczywisty”, z wyłączeniem przypominających sport starć.
Wzięła głęboki oddech, unosząc różdżkę i celując ją pomiędzy dwa znajdujące się nieopodal drzewa.
– No to… spróbujmy – mruknęła pod nosem. – Prohinaraneo.
Starała się posłuchać Bertiego. Inkantacje wypowiedziała nieco ciszej, ale starannie wypowiadała każdy z dźwięków.
– Przydałby się jakiś czar na rozpoznanie ich – stwierdziła. – Właściwie… jak myślisz? Jakiś numerolog mógłby stworzyć zaklęcie, które ujawniałoby osoby używające czarną magię? Wtedy pewnie aurorom łatwiej by się pracowało.
Miała wśród znajomych kilku przedstawicieli departamentu przestrzegania prawa czarodziejów i właściwie… to naprawdę mogłoby im pomóc. Tyle tylko, że najpierw ktoś musiałby przeprowadzić adekwatne badania, aby stworzyć zaklęcie. Gwen znała zupełne podstawy numerologii ze szkoły, więc miała drobne pojęcie, jak to mniej-więcej mogłoby przebiegać, ale nie zajmowała się przecież tą dziedziną magii. Właściwie żadną nie zajmowała się zawodowo. W każdym razie, umiejętności raczej nie pozwalałyby jej na realizacje pomysłu. Choć w jej głowie nie brzmiał wcale głupio.
Kiwała głową, słuchając słów Botta, a następnie skrzywiła się, gdy zaklęcie jej nie wyszło. To była pierwsza z prób, ale niech to szlag! Nie ma co, popisywała się przez Bertiem tak, że ten chyba zaraz weźmie ją za charłaczkę. Nie żeby miała coś przeciwko nim, po prostu… miała być w urokach coraz lepsza, a jak na razie, mimo usilnych starań, szło jej zupełnie nijak. Czyżby wygrane w trakcie pojedynków były zupełnym przypadkiem?
– Ale jak mówię je głośno to są wyraźniejsze – zauważyła. – Spróbuję… Dzięki, Bertie – powiedziała, uśmiechając się do kolegi niezbyt pewnie. Bała się, że trochę zawodzi swojego młodego mentora.
Zaklęcie rzucone przez cukiernika było nad wyraz skuteczne. Sieć była gęsta i na pewno sprawdziłaby się w celu zatrzymania drugiej osoby.
– Nie uda ci się – powtórzyła nieco ironicznym tonem. – Na pewno! – Uniosła brwi. – W szkole byłeś w klubie, tak? Właściwie to… przydają ci się uroki poza nim? Praca w cukierni pewnie przypomina plac boju, ale różdżka chyba jest do niej najmniej potrzebna – zagadała, trochę chcąc odwrócić uwagę chłopaka od swoich porażek. Nie chciała też się żalić: doskonale wiedziała, że to bywa nieprzyjemne dla drugiej osoby. Poza tym naprawdę ją to ciekawiło. Bertie zawodowo niewiele miał wspólnego z atakowaniem ludzi i interesowało ją, czy fascynacja ma jakiekolwiek przełożenie na „świat rzeczywisty”, z wyłączeniem przypominających sport starć.
Wzięła głęboki oddech, unosząc różdżkę i celując ją pomiędzy dwa znajdujące się nieopodal drzewa.
– No to… spróbujmy – mruknęła pod nosem. – Prohinaraneo.
Starała się posłuchać Bertiego. Inkantacje wypowiedziała nieco ciszej, ale starannie wypowiadała każdy z dźwięków.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Malinowy las
Szybka odpowiedź