Camden Market
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Camden Market
Każdego ranka do magicznego portu przypływają niezliczone statki z dostawami z całego świata. Ledwie zdążą zacumować, a kupcy wyciągnąć na brzeg towary i wyłożyć je na stoiskach, zanim zewsząd zaczynają schodzić się potencjalni klienci zaciekawieni tym, co dzisiejszego dnia mają do zaoferowania sprzedawcy. Trudno im się dziwić - na targu przy odrobinie szczęścia można nabyć wszystko, od egzotycznych przypraw po latające dywany. Choć niektórzy mogliby nazwać tutejsze ceny okazyjnymi, dla dużej części społeczeństwa wciąż pozostają one nieosiągalne. Lecz kto zabroni nawet biedniejszym spacerować wśród zagranicznych stoisk i marzyć o przygodach oraz odległych podróżach?
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:10, w całości zmieniany 1 raz
Dziś mieli odebrać zamówienie złożone przez Hala w porcie na bazaltowy pył. Ostatni dzwonek aby załatwić sprawę inaczej rośliny nie przetrwają, a to będzie olbrzymia strata. Zdawał sobie sprawę jak bratu zależało aby w szklarni każdy okaz dobrze rósł i się rozwijał. Jemu przyświecały takie same cele więc bez wahania zgodził się pomóc bratu. W końcu dobrze znał hiszpański i nie pozwoli aby ich odprawiono z kwitkiem. Handlarz śmiało sobie poczynał z jego bratem, ale z nim już tak łatwo mu nie pójdzie. Halbert był tak nakręcony, że sadził długie kroki, a przy tym wyglądał strach na wróble. Herbert zaśmiał się pod nosem, bo prawie nie nadążał za bratem tak ten pędził do przodu. Jednak nie dziwił się, tam był ciekaw czy towar dotarł, a co ważniejsze kiedy. Istniała szansa, że już od jakiegoś czasu leży, ale sprytny handlarz ma nadzieję, że komuś innemu sprzeda go drożej. Jego niedoczekanie! Grey zamówił uczciwie pył i równie uczciwie chciał zapłacić, ale dopiero jak zamówienie trafi do ich rąk, nie wcześniej. Poprawił sweter, który miał na sobie, spod którego wyłaniał się kołnierzyk koszuli, zaś dłonie miał wciśnięte w kieszenie tweedowych, ale jakże miękkich spodni. Włosy jak zawsze w nieładzie targał lekki wiatr ciągnący od portu. Skręcił za bratem by wejść w zawiłe i wąskie uliczki celem zajrzenia na lokalne targowisko. Lubił pchli targ, można było trafić na niezwykłe okazje. Ileż to razy w ten sposób wraz z bratem znosili rzeczy do domu, które teraz cały czas im służyły. Możliwe, że i tym razem razem wrócą nie tylko z pyłem bazaltowym, którego tak wypatrywał starszy brat.
W ostatniej chwili zauważył, że Hal zatrzymał się gwałtownie i usłyszał jego pełne oburzenia słowa. Przystanął obok patrząc na plakat, który brat próbował zerwać, ale bezskutecznie.
-Proszę, proszę – zaśmiał się cicho. - Nie wiedziałem, że taki z ciebie buntownik.
Dla niego cała ta sytuacja była dość zabawna, choć zdawał sobie sprawę, że Hala mogło to zirytować. Cóż, zabawne było póki nie dotyczyło jego samego.
-Fotogeniczny jesteś, spójrz tylko jaki przystojny chłopak – śmiał się dalej kompletnie nie przejmując się złością starszego brata. Widząc jednak, że wszystko bardzo szybko eskaluje poklepał Hala po ramieniu.
-Dobrze, ale zanim przestawisz mu wszystkie kości w ciele odbierzmy towar, który zamówiłeś, a następnie zajmiemy się tym problemem, co? - Zagadną brata starając się go uspokoić, choć wewnętrznie nadal się świetnie bawił. Rozejrzał się dookoła, czy jednak ktoś nie stoi niedaleko nich i również nie ma z tego pełnej radości. Od razu stałby się winnym w oczach Herberta i sam by mu porachował kości. Kto jak kto, ale tego typu żarty to tylko on mógł sprawiać bratu. Ktoś tu chciał zabrać jego przywilej.
W ostatniej chwili zauważył, że Hal zatrzymał się gwałtownie i usłyszał jego pełne oburzenia słowa. Przystanął obok patrząc na plakat, który brat próbował zerwać, ale bezskutecznie.
-Proszę, proszę – zaśmiał się cicho. - Nie wiedziałem, że taki z ciebie buntownik.
Dla niego cała ta sytuacja była dość zabawna, choć zdawał sobie sprawę, że Hala mogło to zirytować. Cóż, zabawne było póki nie dotyczyło jego samego.
-Fotogeniczny jesteś, spójrz tylko jaki przystojny chłopak – śmiał się dalej kompletnie nie przejmując się złością starszego brata. Widząc jednak, że wszystko bardzo szybko eskaluje poklepał Hala po ramieniu.
-Dobrze, ale zanim przestawisz mu wszystkie kości w ciele odbierzmy towar, który zamówiłeś, a następnie zajmiemy się tym problemem, co? - Zagadną brata starając się go uspokoić, choć wewnętrznie nadal się świetnie bawił. Rozejrzał się dookoła, czy jednak ktoś nie stoi niedaleko nich i również nie ma z tego pełnej radości. Od razu stałby się winnym w oczach Herberta i sam by mu porachował kości. Kto jak kto, ale tego typu żarty to tylko on mógł sprawiać bratu. Ktoś tu chciał zabrać jego przywilej.
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jeśli udałoby im się zrealizować wszystko zgodnie z planem, dostać zamówienie i nie zostać oszukanym na grube galeony - mogli przejść się także na targ. Ze spokojnym sumieniem i paczką bezpieczną pod pachą mógł dać się ponieść i rozluźnić, by poszukać wśród tych wszystkich rupieci prawdziwych skarbów. Wraz z nadejściem jesieni mieli zacząć wprowadzać nowe ulepszenia dla domowych szklarni, w których mogliby uzyskać warunki odpowiednie dla roślin każdego typu - od tropikalnych po pustynne. Niestety przylepiony do muru plakat wywołał w nim nagłe emocje, przypominając że widywanie znajomych twarzy opatrzonych napisem Poszukiwany nie jest w tych czasach tak nierealistyczne. Każdemu można było uprzykrzyć życie, bez względu na powód. Zawsze wzdrygał się, widząc portret swojego pracodawcy, o którym doskonale wiedział, że zarówno jest najszlachetniejszym człowiekiem, jakiego poznał, jak i walczy o słuszną sprawę. Tyle że osób wierzących we wmawiane im bzdury było o wiele więcej, niż tych poszukujących prawdy.
Gdyby tylko Herbert zdradził swoje przemyślenia na temat wyglądu swojego brata, ten zaraz podniósłby sprzeciw. Wedle jego opinii portowa dzielnica nie była miejscem, do którego należało się stroić, wszak kręcą się tu różni ludzie, tylko czekający na okazję, by okraść zagubionego dandysa na usługach Ministerstwa, a na takowego Halbert nie zamierzał wyglądać. Grey lubił brudzić sobie ręce i nie wstydził się, gdy wychodziło na jaw, zwłaszcza dziś, kiedy był gotowy wdać się w bójkę, a podczas takowych lepiej nie nosić najlepszych ubrań...
Skrzywił się i wywrócił oczami, posyłając bratu kuksańca w bok. - Bawiłbym się przednio, gdybyśmy nie mieli tak słabej sytuacji. Mało jest świrów, którzy w to uwierzą? Nie podoba mi się to.
Już miał przystać na propozycję brata, kiedy zawahał się. Dlaczego jakiś portowy złamas miałby chcieć mu tak nabruździć? Sam miał pewnie wiele za uszami, czy bawiłby się w taki dowcip, ryzykując własnym ujawnieniem? Dłuższa analiza plakatu zdawała się potwierdzać jego nową teorię.
- Nie, to nie mógł być on. Nie sądzę, by był do tego zdolny, ale skoro tak... To skąd się to wzięło? - zastanawiał się na głos, mrużąc uważnie oczy. - Muszę to wyjaśnić. - Plakat był zbyt dobrze zrobiony, by być czyimś żartem czy zemstą, jak i w magiczne oplakatowanie całej ulicy takimi kopiami musiało sprawić wiele wysiłku.
Gdyby tylko Herbert zdradził swoje przemyślenia na temat wyglądu swojego brata, ten zaraz podniósłby sprzeciw. Wedle jego opinii portowa dzielnica nie była miejscem, do którego należało się stroić, wszak kręcą się tu różni ludzie, tylko czekający na okazję, by okraść zagubionego dandysa na usługach Ministerstwa, a na takowego Halbert nie zamierzał wyglądać. Grey lubił brudzić sobie ręce i nie wstydził się, gdy wychodziło na jaw, zwłaszcza dziś, kiedy był gotowy wdać się w bójkę, a podczas takowych lepiej nie nosić najlepszych ubrań...
Skrzywił się i wywrócił oczami, posyłając bratu kuksańca w bok. - Bawiłbym się przednio, gdybyśmy nie mieli tak słabej sytuacji. Mało jest świrów, którzy w to uwierzą? Nie podoba mi się to.
Już miał przystać na propozycję brata, kiedy zawahał się. Dlaczego jakiś portowy złamas miałby chcieć mu tak nabruździć? Sam miał pewnie wiele za uszami, czy bawiłby się w taki dowcip, ryzykując własnym ujawnieniem? Dłuższa analiza plakatu zdawała się potwierdzać jego nową teorię.
- Nie, to nie mógł być on. Nie sądzę, by był do tego zdolny, ale skoro tak... To skąd się to wzięło? - zastanawiał się na głos, mrużąc uważnie oczy. - Muszę to wyjaśnić. - Plakat był zbyt dobrze zrobiony, by być czyimś żartem czy zemstą, jak i w magiczne oplakatowanie całej ulicy takimi kopiami musiało sprawić wiele wysiłku.
Wkurzony brat to jedno, ale brak odebrania pyłu to drugie. Hal tak łatwo nie odpuści i był tego świadom, znał go dobrze na wylot, a jak ten się na coś zapieklił to nie odpuszczał tak łatwo. Przestępując z nogi na nogę ponownie się rozejrzał, im dłużej stali przed tym plakatem tym bardziej zwracali na siebie uwagę. Uciekając przed kuksańcem w bok pokręcił głową.
-Dobrze, już dobrze. - Uniósł dłonie w obronnym geście. - Masz pomysł kto mógł za tym stać skoro nie twój handlarz? Dopiekłeś komuś ostatnio?
Herbert nie tak dawno sam został uratowany przez Rain przed paroma dniami, udało mu się umknąć portowym zabijakom. Musiał ją odwiedzić w Parszywym i jeszcze raz podziękować za pomoc. Miał u niej dług i był świadom, że taka kobieta jak Rain na pewno się do niego zgłosi. Nie wiedział tylko kiedy. Objął brata ramieniem aby odciągnąć go od plakatu.
-Gapiąc się w ten świstek zwracasz tylko na siebie uwagę. Chodź. - Pociągnął go za sobą. - Odbierzemy bazalt i pomyśl, kto mógł zrobić taki dowcip.
Aż dziw brał, że to teraz on miał być tym rozsądnym bratem. Oby szybko role wróciły na swoje miejsce, bo młodszy Grey nie widział siebie w roli, która tak bardzo mu nie pasowała. Ta sytuacja uświadomiła mu również, że dopiero od trzech miesięcy przebywa w Londynie i po prawdzie to mało wiedział o swoim bracie. Herbert zjawiał się na parę dni w Dover z nowymi sadzonkami, by zaraz zniknąć na parę miesięcy w lasach tropikalnych. Nie wiedział z kim się ten spotykał, kogo znał i czy nie wpadł w jakieś większe kłopoty, o których nie mówił młodszemu bratu. Widok jego pracodawcy na plakatach nie podnosił też ich samopoczucia. Kiedy Hal pracował dla Pewerettów to Herbert łapał każdą możliwą pracę. Nie raz nie była związana z jego umiejętnościami, ale para silnych rąk przydawała się w porcie. Teraz jednak, kiedy twarz jego brata łypała z wielu plakatów mogło zrobić się nieprzyjemnie. Przestał już się z brata naśmiewać, należało coś temu zaradzić.
-Komu ostatnio przywaliłeś albo powiedziałeś o parę słów za dużo, co?
-Dobrze, już dobrze. - Uniósł dłonie w obronnym geście. - Masz pomysł kto mógł za tym stać skoro nie twój handlarz? Dopiekłeś komuś ostatnio?
Herbert nie tak dawno sam został uratowany przez Rain przed paroma dniami, udało mu się umknąć portowym zabijakom. Musiał ją odwiedzić w Parszywym i jeszcze raz podziękować za pomoc. Miał u niej dług i był świadom, że taka kobieta jak Rain na pewno się do niego zgłosi. Nie wiedział tylko kiedy. Objął brata ramieniem aby odciągnąć go od plakatu.
-Gapiąc się w ten świstek zwracasz tylko na siebie uwagę. Chodź. - Pociągnął go za sobą. - Odbierzemy bazalt i pomyśl, kto mógł zrobić taki dowcip.
Aż dziw brał, że to teraz on miał być tym rozsądnym bratem. Oby szybko role wróciły na swoje miejsce, bo młodszy Grey nie widział siebie w roli, która tak bardzo mu nie pasowała. Ta sytuacja uświadomiła mu również, że dopiero od trzech miesięcy przebywa w Londynie i po prawdzie to mało wiedział o swoim bracie. Herbert zjawiał się na parę dni w Dover z nowymi sadzonkami, by zaraz zniknąć na parę miesięcy w lasach tropikalnych. Nie wiedział z kim się ten spotykał, kogo znał i czy nie wpadł w jakieś większe kłopoty, o których nie mówił młodszemu bratu. Widok jego pracodawcy na plakatach nie podnosił też ich samopoczucia. Kiedy Hal pracował dla Pewerettów to Herbert łapał każdą możliwą pracę. Nie raz nie była związana z jego umiejętnościami, ale para silnych rąk przydawała się w porcie. Teraz jednak, kiedy twarz jego brata łypała z wielu plakatów mogło zrobić się nieprzyjemnie. Przestał już się z brata naśmiewać, należało coś temu zaradzić.
-Komu ostatnio przywaliłeś albo powiedziałeś o parę słów za dużo, co?
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Herbert miał rację, jeśli ktoś ich obserwował, zachowanie braci można było uznać za podejrzane. Skinął mu tylko głową, pozwolił objąć się ramieniem i wraz z nim ruszył dalej ulicą w kierunku portu.
- Ja? Z nikim się nie sprzeczałem. W przeciwieństwie do ciebie lata bójek mam już za sobą - westchnął ciężko i wywrócił oczami. Musiał przyznać, że za siniakami i obolałymi żebrami wcale nie było mu tęskno, ale na myśl o adrenalinie i satysfakcji z wygranej walki czuł dziwne uczucie żalu. A może wcale nie chodziło o przyspieszone bicie serca i piekące, potłuczone dłonie, a czas kojarzący się z beztroską? - Choć wydaje mi się, że kojarzę moment, w którym mogli zrobić to zdjęcie - zastanawiał się na głos. - Działo się tu trochę przez lato, ale czy rewolucja goblinów? - Grzebał we własnej pamięci, starając się przypomnieć sobie jakieś szczegóły, ale w podobnych sytuacjach przechodził przecież pospiesznie, nie chcąc wdawać się w żaden konflikt. Zawsze wiedział, że zarówno prasa, jak i łowcy głów lubią sobie dopowiadać i naciągać historie, ale żeby aż tak? Czy naprawdę nie mieli już wystarczającej liczby spraw, by szukać sobie nowych podejrzanych, zamiast skupić się na tych prawdziwie ważnych? Kiedy już jego myśli zaczęły galopować w kierunku definicji ważnych spraw, znów przypomniał sobie o znajomych, za których głowy ustanowiono pokaźne nagrody. Czy także i oni zostali tak niesłusznie oskarżeni, złapani podczas przypadkowego biegu zdarzeń?
Nie musieli długo czekać aż ktoś rzuci im nowe światło na tę sprawę. Dwóch patrolujących dzielnicę policjantów przechadzało się środkiem ulicy, dowcipkując między sobą i braciom Grey udałoby się umknąć ich spostrzegawczości, gdyby Halbert nie zawiesił na nich zbyt długiego spojrzenia. Jeden z patrolujących zaraz skojarzył sobie twarz mężczyzny z zawieszonymi na pobliskich murach plakatami, sięgnął więc po różdżkę, trzymając ją w gotowości.
- Twój spacer tutaj to odwaga czy głupota? - spytał, zatrzymując się w miejscu i czujnie obserwując braci, drugi łypał nieco nieobecny i dopiero łącząc kropki, z których jego partner zdążył już wyciągnąć wnioski.
- M-mój spacer? - wydusił z siebie zbyt zszokowany, by logicznie składać zdania. To musi być sen, jakiś dziwny, popieprzony sen! - Panowie o tym? Sam się zastanawiam skąd to się tu wzięło, ktoś ma wybitny talent do dowcipów! - stwierdził, wskazując ręką na jedną ze swoich podobizn.
- Patrz go, jaki bezczelny - wtrącił się ten drugi ochrypłym głosem, także trzymając różdżkę w pogotowiu. - Pójdziesz z nami.
- Ja? Z nikim się nie sprzeczałem. W przeciwieństwie do ciebie lata bójek mam już za sobą - westchnął ciężko i wywrócił oczami. Musiał przyznać, że za siniakami i obolałymi żebrami wcale nie było mu tęskno, ale na myśl o adrenalinie i satysfakcji z wygranej walki czuł dziwne uczucie żalu. A może wcale nie chodziło o przyspieszone bicie serca i piekące, potłuczone dłonie, a czas kojarzący się z beztroską? - Choć wydaje mi się, że kojarzę moment, w którym mogli zrobić to zdjęcie - zastanawiał się na głos. - Działo się tu trochę przez lato, ale czy rewolucja goblinów? - Grzebał we własnej pamięci, starając się przypomnieć sobie jakieś szczegóły, ale w podobnych sytuacjach przechodził przecież pospiesznie, nie chcąc wdawać się w żaden konflikt. Zawsze wiedział, że zarówno prasa, jak i łowcy głów lubią sobie dopowiadać i naciągać historie, ale żeby aż tak? Czy naprawdę nie mieli już wystarczającej liczby spraw, by szukać sobie nowych podejrzanych, zamiast skupić się na tych prawdziwie ważnych? Kiedy już jego myśli zaczęły galopować w kierunku definicji ważnych spraw, znów przypomniał sobie o znajomych, za których głowy ustanowiono pokaźne nagrody. Czy także i oni zostali tak niesłusznie oskarżeni, złapani podczas przypadkowego biegu zdarzeń?
Nie musieli długo czekać aż ktoś rzuci im nowe światło na tę sprawę. Dwóch patrolujących dzielnicę policjantów przechadzało się środkiem ulicy, dowcipkując między sobą i braciom Grey udałoby się umknąć ich spostrzegawczości, gdyby Halbert nie zawiesił na nich zbyt długiego spojrzenia. Jeden z patrolujących zaraz skojarzył sobie twarz mężczyzny z zawieszonymi na pobliskich murach plakatami, sięgnął więc po różdżkę, trzymając ją w gotowości.
- Twój spacer tutaj to odwaga czy głupota? - spytał, zatrzymując się w miejscu i czujnie obserwując braci, drugi łypał nieco nieobecny i dopiero łącząc kropki, z których jego partner zdążył już wyciągnąć wnioski.
- M-mój spacer? - wydusił z siebie zbyt zszokowany, by logicznie składać zdania. To musi być sen, jakiś dziwny, popieprzony sen! - Panowie o tym? Sam się zastanawiam skąd to się tu wzięło, ktoś ma wybitny talent do dowcipów! - stwierdził, wskazując ręką na jedną ze swoich podobizn.
- Patrz go, jaki bezczelny - wtrącił się ten drugi ochrypłym głosem, także trzymając różdżkę w pogotowiu. - Pójdziesz z nami.
Herbert przewrócił również wymownie oczami słysząc utyskiwanie brata na jego tryb życia. Ledwo wpadł w dwie bójki i żadnej sam nie wywołał. Znalazł się w złym miejscu w złym czasie. Zdarzyć się może każdemu. Choć zdawali się być różni to Greyów łączyło wiele wspólnych cech. Halbert jednak uwielbiał się umartwiać nad sobą i nad innymi, głównie nad innymi, co sprawiało, że czasami Herbert musiał wyjść z domu by bratu nie powiedzieć do słuchu. Teraz jednak widział, że ten czuje się nieswoje w całej tej sytuacji więc uznał, że czas żartów się skończył i należy pomóc bratu.
-Wyjaśnimy to – zapewnił Halberta zastanawiając się jak ugryźć problem. Twarz Hala widniała na wielu plakatach, a to oznacza, że będzie miał problem wyjść do Londynu. Mógł mieć też z tego powodu kłopoty, które jak na zawołanie pojawiły się w osobie dwóch osobników z patrolu. Zdawało się, że ich miną bez słowa, ale zaraz jeden z nich się zatrzymał i skupił na Halu. Herbert czuł, że za chwilę zrobi się zbiegowisko jeżeli tego szybko nie załatwią. Nie sięgnął po różdżkę chociaż miał ochotę, ale byłaby to wybitna głupota z jego strony. Herbert bywał porywczy ale nie głupi, tego nie można mu było zarzucić. Stojąc obok brata wyciągnął dłonie w pojednawczym geście.
-Spokojnie panowie, nikomu nie szkodzimy – zaczął powoli widząc panikę w oczach brata i groźbę w spojrzeniu patrolujących. – Mój brat nie jest żadnym przestępcą. Na pewno da się to jakoś wyjaśnić.
Musi się dać jakoś wyjaśnić, a niekompetentnego debila, który umieścił podobiznę brata na plakatach udusi własnymi rękami, czary nie będą potrzebne. Liczył, że patrol okaże się rozsądny i schowają różdżki.
-Po co robić sceny? – Zapytał jeszcze pojednawczo. – Pójdziemy z wami dobrowolnie aby wyjaśnić całą sprawę.
Nic innego im nie zostało. Stracą cenny bazalt, a może jak szybko wszystko załatwią to jeszcze uda im się wrócić do handlarza i odebrać towar, na którym im zależało. Dzień zapowiadał się spokojnie, ale jak zwykle bracia Grey musieli wpaść w jakieś tarapaty.
-Wyjaśnimy to – zapewnił Halberta zastanawiając się jak ugryźć problem. Twarz Hala widniała na wielu plakatach, a to oznacza, że będzie miał problem wyjść do Londynu. Mógł mieć też z tego powodu kłopoty, które jak na zawołanie pojawiły się w osobie dwóch osobników z patrolu. Zdawało się, że ich miną bez słowa, ale zaraz jeden z nich się zatrzymał i skupił na Halu. Herbert czuł, że za chwilę zrobi się zbiegowisko jeżeli tego szybko nie załatwią. Nie sięgnął po różdżkę chociaż miał ochotę, ale byłaby to wybitna głupota z jego strony. Herbert bywał porywczy ale nie głupi, tego nie można mu było zarzucić. Stojąc obok brata wyciągnął dłonie w pojednawczym geście.
-Spokojnie panowie, nikomu nie szkodzimy – zaczął powoli widząc panikę w oczach brata i groźbę w spojrzeniu patrolujących. – Mój brat nie jest żadnym przestępcą. Na pewno da się to jakoś wyjaśnić.
Musi się dać jakoś wyjaśnić, a niekompetentnego debila, który umieścił podobiznę brata na plakatach udusi własnymi rękami, czary nie będą potrzebne. Liczył, że patrol okaże się rozsądny i schowają różdżki.
-Po co robić sceny? – Zapytał jeszcze pojednawczo. – Pójdziemy z wami dobrowolnie aby wyjaśnić całą sprawę.
Nic innego im nie zostało. Stracą cenny bazalt, a może jak szybko wszystko załatwią to jeszcze uda im się wrócić do handlarza i odebrać towar, na którym im zależało. Dzień zapowiadał się spokojnie, ale jak zwykle bracia Grey musieli wpaść w jakieś tarapaty.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Pogodził się już z myślą, że pyłu bazaltowego już dziś nie dostanie - ba! - jeśli współpraca z zagranicznymi dostawcami ma wyglądać w podobny sposób, to pożegna się z nim nawet na wieczność! Może tak, jak Herbert, powinien wziąć sprawy w swoje ręce i samodzielnie jeździć po świecie w poszukiwaniu ingrediencji?
Kilku wychodzących z targowiska przechodniów zwróciło uwagę na nich i towarzyszących im policjantów. Kryjąc się za kołnierzami płaszczy, spoglądali na nich z ukosa, szepcząc między sobą. No pięknie, jeszcze tego brakowało, by była scena. Niech wszyscy się gapią! Żaden z okolicznych czarodziejów nie chciał trafić na celownik funkcjonariuszy. Mieli dostęp nie tylko do prasy, ale i przekazywanych plotek, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, do czego byli zdolni. Nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, kiedy znajdowali się blisko nich, przyspieszali kroku i wcale-nie-dyskretnie oglądali się przez ramię.
Halbert czuł się jak ostatni kretyn, ale uniósł nieco ręce, nie chcąc dawać im pretekstu do większej irytacji. Zerknął kontrolnie na brata, kiedy ten od razu przejął pałeczkę i ruszył do starcia z funkcjonariuszami. Uprzejme słowa i próba załagodzenia sytuacji, Grey zostawił dyplomację Herbertowi, bo wszystko wskazywało na to, żę miał pewnie doświadczenie w podobnych sytuacjach.
- Zgadza się, mój brat Herbert może za mnie poręczyć. Na pewno doszło do zwykłego nieporozumienia - zawtórował młodszemu, starając się robić przy tym bardzo przekonującą minę. Koniec, kaplica, zaraz zabiorą mnie do Azkabanu… W tej krótkiej chwili niepewności nawiedziły go czarne myśli, widok zrozpaczonej Hattie i zawiedzionego ojca. Jak mógł do tego dopuścić? To nie mógł być czysty przypadek, musiał coś przeskrobać, inaczej nic takiego nie miałoby miejsca, prawda?
Funkcjonariusze opuścili swoje różdżki, ale żadna nie zniknęła za pazuchą, wciąż trzymana w gotowości na wszelkie niespodzianki. Nie do końca byli wciąż przekonani do zaproponowanego im rozwiązania, tak jak i wciąż nie
- Pójdziecie z nami - zawyrokował ten bardziej rozmowny i wskazał brodą na skrzyżowanie, skąd mogli przedostać się dalej, do Ministerstwa Magii.
- Oby ten twój plan zadziałał - rzucił bratu półgębkiem, nie sprzeciwiając się otrzymanym poleceniom. Byleby matka się nie dowiedziała, przemknęło mu tylko przez myśl, kiedy w tej zacnej eskorcie zniknął za zakrętem uliczki.
| zt x2, idziemy dalej
Kilku wychodzących z targowiska przechodniów zwróciło uwagę na nich i towarzyszących im policjantów. Kryjąc się za kołnierzami płaszczy, spoglądali na nich z ukosa, szepcząc między sobą. No pięknie, jeszcze tego brakowało, by była scena. Niech wszyscy się gapią! Żaden z okolicznych czarodziejów nie chciał trafić na celownik funkcjonariuszy. Mieli dostęp nie tylko do prasy, ale i przekazywanych plotek, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, do czego byli zdolni. Nie chcąc zwrócić na siebie uwagi, kiedy znajdowali się blisko nich, przyspieszali kroku i wcale-nie-dyskretnie oglądali się przez ramię.
Halbert czuł się jak ostatni kretyn, ale uniósł nieco ręce, nie chcąc dawać im pretekstu do większej irytacji. Zerknął kontrolnie na brata, kiedy ten od razu przejął pałeczkę i ruszył do starcia z funkcjonariuszami. Uprzejme słowa i próba załagodzenia sytuacji, Grey zostawił dyplomację Herbertowi, bo wszystko wskazywało na to, żę miał pewnie doświadczenie w podobnych sytuacjach.
- Zgadza się, mój brat Herbert może za mnie poręczyć. Na pewno doszło do zwykłego nieporozumienia - zawtórował młodszemu, starając się robić przy tym bardzo przekonującą minę. Koniec, kaplica, zaraz zabiorą mnie do Azkabanu… W tej krótkiej chwili niepewności nawiedziły go czarne myśli, widok zrozpaczonej Hattie i zawiedzionego ojca. Jak mógł do tego dopuścić? To nie mógł być czysty przypadek, musiał coś przeskrobać, inaczej nic takiego nie miałoby miejsca, prawda?
Funkcjonariusze opuścili swoje różdżki, ale żadna nie zniknęła za pazuchą, wciąż trzymana w gotowości na wszelkie niespodzianki. Nie do końca byli wciąż przekonani do zaproponowanego im rozwiązania, tak jak i wciąż nie
- Pójdziecie z nami - zawyrokował ten bardziej rozmowny i wskazał brodą na skrzyżowanie, skąd mogli przedostać się dalej, do Ministerstwa Magii.
- Oby ten twój plan zadziałał - rzucił bratu półgębkiem, nie sprzeciwiając się otrzymanym poleceniom. Byleby matka się nie dowiedziała, przemknęło mu tylko przez myśl, kiedy w tej zacnej eskorcie zniknął za zakrętem uliczki.
| zt x2, idziemy dalej
11 listopada 1957
- Lady Moraine, Sylvia Moraine, rudowłosa czarodziejka - wierzba płacząca, tam, gdzie brzeg, zielonym okiem zerka.Smukłe palce musnęły miedziane struny, które wydały z siebie niskie, ale jednocześnie pewnego rodzaju tęskne nuty. Chociaż Sheila regularnie ćwiczyła grę na swojej harfie, którą pieszczotliwie nazywała Paramicha, uważając, że nie ma lepszej nazwy na instrument niż właśnie słowo na opowieść, to mimo wszystko często robiła to w zaciszu własnego domu. Nie dlatego, że się wstydziła, czy przez fakt, że jej gra potrzebowała sporego nakładu rozwijania umiejętności, ale raczej dlatego, że wcale nie wychodziła z domu ostatnimi czasy, a co dopiero rozmyślałaby nad tym, aby wyjść na świeże powietrze i grać przed ludźmi.
Brakowało je jednak widowni, osób, których jej gra mogłaby poruszyć, aby ci chociaż na chwilę przystanęli w tym szarym, smutnym Londynie i przez chwilę przeniosły się gdzieś indziej, tak poza rzeczywistość, w opowieść, którą właśnie młoda Sheila wysnuwała, dośpiewując konkretne fragmenty. Nad głosem mogłaby jednak poćwiczyć.
- Pełnia księżyca, raz na jakiś czas uwalnia czary elfie, na uroczysku nieziemski blask, mrok gęsty jak grzywa Kelpie. Minęło chyba już ze sto lat od tamtej nocy pamiętnej, gdy obdarzony czarem driad uwiódł elf czarodziejkę.
Wybrała do siedzenia market – może dlatego, że dawno nie spędziła więcej czasu nad wodą, mogąc obserwować jak cudownie kołyszą się łódki na falach (w środkach transportu wybierała zawsze wozy, ale gdy nie było jak, cóż, łódź też mogła okazać się niesamowitym sposobem podróżowania), jak ludzie z różnych miejsc przechodzą zrobić zakupy. Przysiadła niedaleko głównej uliczki, ale wciąż gdzieś na uboczu, aby nikt nie został zdeptany, gdyby sam zatrzymał się posłuchać, jak również to, że mało prawdopodobne było jej przegonienie. Najgorzej, jeżeli nikt by się nie zatrzymał, ale to też jej duma mogła przeżyć.
- Wierzba Moraine, Sylvia Moraine, gdy pełnia na niebie, niedługa, zza rudych włosów Sylvia Moraine zielonym okiem mruga.
Kończąc piosenkę, zauważyła stojącą nieopodal kobietę, dlatego nieśmiale skłoniła się, dłonie kładąc na strunach aby wyciszyć harfę.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Ostatnio zmieniony przez Sheila Doe dnia 03.05.21 16:23, w całości zmieniany 1 raz
Nie miała szczególnego sentymentu do Magicznego Portu, a już na pewno nie miała sentymentu takiego, który skłaniałby ją do wizyt w tym miejscu. To był jednak jej Londyn... Miasto, w którym od setek lat Blackowie mieli swoją główną siedzibę, którego nigdy nie opuścili, nawet gdy mugolskie pospólstwo panoszyło się po ulicach. Grimmauld Place 12 w Westminister zapewniało bliskość do Ministerstwa Magii, gdzie zacni lordowie jej rodziny spędzali większość tygodnia, pracując nad przyszłością tego kraju. Blackom zbędne były wydumane zamki, zdobione pałace, czy potężne twierdze. Mieli coś, czym nie mogli się poszczycić lordowie innych hrabstw. Wolny Londyn.
Gdy Aquila ostatnim razem zatrzymała się na portowej alejce, aby obejrzeć występ ulicznego artysty, wyciągnęła dłoń w geście pomocy, pozwalając Celine przy poszła z nią na Grimmauld Place. Służka była jak piesek, który dostrzegając troszkę blasku, pognał w jego kierunku. Chociaż przysparzała kłopotów, to jednak Black mogła być pewna, że zwyczajnie Celine z własnej woli jej nie zostawi. Że skoro wybrała ją sobie na powierniczkę, sporo praktycznie wychowywała, by kiedyś stała się porządną służbą, oraz skoro płaciła jej wystarczająco należycie, to Celine zwyczajnie nie odejdzie. Zostanie na zawsze, tam, gdzie jej potrzebowała. W domu, przy łóżku Aquili, nalewając kolejne kielichy wina, gdy lady będzie mieć na to chęci. Czasem spacerowała po mieście jedynie w towarzystwie skrzata, on wystarczał. Skrzaty miały dziwną moc, wystarczającą, by ochronić, chociaż wciąż przez Aquilę niezbyt zrozumiałą.
Nie zajmowała się tym jednak. Teraz nie patrzyła na balet, który rozmiękczał serce. Teraz zajęła się spoglądaniem i słuchaniem ciemnowłosej dziewczyny, która przygrywała na harfie melodię, opowiadając historię. Aquila udała się na spacer na targ, przekonana, że kupi coś niezwykłego. Może złotą biżuterię, opływającą w kamienie bransoletę, albo księgi sprowadzane z samej Aleksandrii. Ceny odstraszały tych mniej zamożnych mieszkańców Londynu, a to znaczyło, że najprawdopodobniej Black nie natknie się na targu na hołotę. Marudek, który niósł trzy pudła, ledwo widząc w którą stronę kroczy, zatrzymał się tuż przy swojej lady, obserwując, co poczyniła i czy nie potrzebuje pomocy. Gdy młoda ciemnowłosa dziewczyna przerwała swoją pieśń i skłoniła się, Aquila zaklaskała kilka razy, chociaż dźwięk w skórzanych rękawiczkach nie niósł się echem.
- Co to za historia, dziecko? - powiedziała spokojnie, podchodząc nieco bliżej, chociaż grajka była od niej może kilka lat młodsza. - Nie znam legendy o Sylvii Moraine, to twoja autorska pieśń? - wytężyła wzrok i zmarszczyła nieco brwi, ciekawa odpowiedzi, potrzebująca znów coś... znów kogoś odkryć, pomóc, zaskarbić sobie wdzięczność.
Gdy Aquila ostatnim razem zatrzymała się na portowej alejce, aby obejrzeć występ ulicznego artysty, wyciągnęła dłoń w geście pomocy, pozwalając Celine przy poszła z nią na Grimmauld Place. Służka była jak piesek, który dostrzegając troszkę blasku, pognał w jego kierunku. Chociaż przysparzała kłopotów, to jednak Black mogła być pewna, że zwyczajnie Celine z własnej woli jej nie zostawi. Że skoro wybrała ją sobie na powierniczkę, sporo praktycznie wychowywała, by kiedyś stała się porządną służbą, oraz skoro płaciła jej wystarczająco należycie, to Celine zwyczajnie nie odejdzie. Zostanie na zawsze, tam, gdzie jej potrzebowała. W domu, przy łóżku Aquili, nalewając kolejne kielichy wina, gdy lady będzie mieć na to chęci. Czasem spacerowała po mieście jedynie w towarzystwie skrzata, on wystarczał. Skrzaty miały dziwną moc, wystarczającą, by ochronić, chociaż wciąż przez Aquilę niezbyt zrozumiałą.
Nie zajmowała się tym jednak. Teraz nie patrzyła na balet, który rozmiękczał serce. Teraz zajęła się spoglądaniem i słuchaniem ciemnowłosej dziewczyny, która przygrywała na harfie melodię, opowiadając historię. Aquila udała się na spacer na targ, przekonana, że kupi coś niezwykłego. Może złotą biżuterię, opływającą w kamienie bransoletę, albo księgi sprowadzane z samej Aleksandrii. Ceny odstraszały tych mniej zamożnych mieszkańców Londynu, a to znaczyło, że najprawdopodobniej Black nie natknie się na targu na hołotę. Marudek, który niósł trzy pudła, ledwo widząc w którą stronę kroczy, zatrzymał się tuż przy swojej lady, obserwując, co poczyniła i czy nie potrzebuje pomocy. Gdy młoda ciemnowłosa dziewczyna przerwała swoją pieśń i skłoniła się, Aquila zaklaskała kilka razy, chociaż dźwięk w skórzanych rękawiczkach nie niósł się echem.
- Co to za historia, dziecko? - powiedziała spokojnie, podchodząc nieco bliżej, chociaż grajka była od niej może kilka lat młodsza. - Nie znam legendy o Sylvii Moraine, to twoja autorska pieśń? - wytężyła wzrok i zmarszczyła nieco brwi, ciekawa odpowiedzi, potrzebująca znów coś... znów kogoś odkryć, pomóc, zaskarbić sobie wdzięczność.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nawet jeżeli większość czasu spędzała we własnym, zamkniętym świecie, nawet jeżeli nie nawiązywała w mieście wielkich przyjaźni albo nie interesowała się polityką, doskonale wiedziała, jeżeli stała przed kimś, kto ma status, władzę i pieniądze (albo w tym wypadku, jeżeli ktoś stał przed nią). Widziała to w postawie, w spojrzeniu, słyszała w słowach, które do niej kierowano. Dlatego w momencie, gdy Aquila postanowiła nieco dłużej zabawić w jej towarzystwie, Sheila ostrożnie odstawiła na bok zdobiony instrument, dygając się lekko. Nie miała pojęcia, czy zrobiła dobrze czy nie, czy może nie powinna jeszcze jakoś przedstawić szacunku, ale kto normalny o wysokim statusie dopuszczałby do siebie cygankę? Nawet jeżeli przynależności nie miała wypisanej na czole, „egzotyczna uroda” którą tak mocno zachwalała Neala wybitnie zdradzała dość ciekawe korzenie. James miał w tej kwestii więcej szczęścia, zapewne dzięki temu łatwiej wtapiając się w tłum, przez co trudniej było go odnaleźć. Nie wiedziała, czy powinna być za to wdzięczna, czy też raczej przeklinać.
Nie obraziła się również na nazwanie jej dzieckiem, bo przecież sama nie poczuwała się do bycia wybitnie dorosłą. Wciąż nie myślała o sobie w tych kategoriach – kogoś, kto powinien w końcu nosić różdżkę, kto powinien pracować na pełen etat. Było to śmieszne, bo gdyby nie wydarzenia, które rozbiłyby jej rodzinę, najpewniej byłaby już wydana za mąż, a może i nawet spodziewałaby się dziecka. Czasem zabawne, jak tylko te drobne rzeczy potrafiły zmienić postrzeganie całego świata. Nie, żeby zamierzała się nagle przemyśleniami dzielić z osobą, która zainteresowana była jej grą, bo przecież nikt nie będzie słuchać jej głębokich rozterek i rozważań. Nie, mogła po prostu poopowiadać o melodiach i strunach, o drewnie i pieśniach, o tym, co stanowiło inspirację i dlaczego śpiewała o tym, o czym śpiewała.
- Ta opowieść nie stanowi kanonu legend, przyszła mi do głowy kiedy dostrzegłam wyjątkowo starą wierzbę płaczącą, która mimo to była w bardzo dobrej kondycji. Zaczerpnęłam z legend, honorując tradycję tego instrumentu, bowiem pieśni na harfę celtycką często dotyczą świata magicznego. Albo też wszelkiej maści uroczystości, od zaślubin aż po czuwanie przy zmarłych. – Nie rozwodziła się bardziej, chociaż mogła jeszcze poopowiadać, zarówno o historii samego instrumentu, którą to odkryła dużo później, niż zaczęła na nim grać, a to o tym, kto najczęściej mógł na tym instrumencie grywać. Podejrzewała jednak, że to nie ewentualne fascynujące opowieści zatrzymały tu kobietę, a raczej sama gra. Może chciała usłyszeć jeszcze?
- Mogę jeszcze zagrać coś na specjalne życzenie, o ile będę znać melodię. – W końcu nawet nie wymagała pieniędzy, więc propozycja nie powinna być źle odebrana, a przynajmniej miała taką nadzieję. Mimo oferty, nie usiadła jeszcze, czekając dopiero do momentu, aż kobieta zaakceptuje, zanim zajęła miejsce. Chyba, że wolała nie, wtedy wciąż stała, nie wiedząc, czy jeszcze jakoś może zaoferować coś jeszcze, czy powinna poczekać, aż Aquila pójdzie dalej.
Nie obraziła się również na nazwanie jej dzieckiem, bo przecież sama nie poczuwała się do bycia wybitnie dorosłą. Wciąż nie myślała o sobie w tych kategoriach – kogoś, kto powinien w końcu nosić różdżkę, kto powinien pracować na pełen etat. Było to śmieszne, bo gdyby nie wydarzenia, które rozbiłyby jej rodzinę, najpewniej byłaby już wydana za mąż, a może i nawet spodziewałaby się dziecka. Czasem zabawne, jak tylko te drobne rzeczy potrafiły zmienić postrzeganie całego świata. Nie, żeby zamierzała się nagle przemyśleniami dzielić z osobą, która zainteresowana była jej grą, bo przecież nikt nie będzie słuchać jej głębokich rozterek i rozważań. Nie, mogła po prostu poopowiadać o melodiach i strunach, o drewnie i pieśniach, o tym, co stanowiło inspirację i dlaczego śpiewała o tym, o czym śpiewała.
- Ta opowieść nie stanowi kanonu legend, przyszła mi do głowy kiedy dostrzegłam wyjątkowo starą wierzbę płaczącą, która mimo to była w bardzo dobrej kondycji. Zaczerpnęłam z legend, honorując tradycję tego instrumentu, bowiem pieśni na harfę celtycką często dotyczą świata magicznego. Albo też wszelkiej maści uroczystości, od zaślubin aż po czuwanie przy zmarłych. – Nie rozwodziła się bardziej, chociaż mogła jeszcze poopowiadać, zarówno o historii samego instrumentu, którą to odkryła dużo później, niż zaczęła na nim grać, a to o tym, kto najczęściej mógł na tym instrumencie grywać. Podejrzewała jednak, że to nie ewentualne fascynujące opowieści zatrzymały tu kobietę, a raczej sama gra. Może chciała usłyszeć jeszcze?
- Mogę jeszcze zagrać coś na specjalne życzenie, o ile będę znać melodię. – W końcu nawet nie wymagała pieniędzy, więc propozycja nie powinna być źle odebrana, a przynajmniej miała taką nadzieję. Mimo oferty, nie usiadła jeszcze, czekając dopiero do momentu, aż kobieta zaakceptuje, zanim zajęła miejsce. Chyba, że wolała nie, wtedy wciąż stała, nie wiedząc, czy jeszcze jakoś może zaoferować coś jeszcze, czy powinna poczekać, aż Aquila pójdzie dalej.
Każda muzyka musiała coś za sobą nieść. Ile zagubienia kryły klasyczne symfonie, ile tęsknoty celtyckie flety, a ile niepokoju skrywały opery pozornie wyśpiewywane z dziką lekkością w swoim bycie? Gdy muzyka rozbrzmiewała w dedykowanych ku temu salach, a dziesiątki braw wracały do uszu czcigodnych gości, mówić można było wiele na temat sztuki. Zaś tu, na ulicy, tuż obok Camden Market w listopadowy dzień, czym była sztuka, gdy wygrywała ją młoda dziewczyna, ewidentnie niezbyt majętna i zadbana. Aquila przystała na dłużej, zbyt ciekawa legend opowiadanych przez tę grajkę, by pominąć możliwość rozmowy na ich temat, nawet jeśli nie spodziewała się, że dziewczyna miałaby jej wiele sekretów do przekazania. Black skrzywiła się delikatnie, gdy historia okazała się zwykłą bajką, nieznajdującą się w kanonie legend. To jednak doskonale wyjaśniało, czemu jej nie zna. Oczywiście, sztuka to sztuka i nie zawsze musiałoby chodzić o przeszłość, ale przecież tak pięknie można by było z niej skorzystać. Nieść dalej wielkie treści na temat ich świata, na temat czarodziejów, którzy poświęcali się dla innych, na temat tego wszystkiego, co rosło teraz na ulicach. Czy nie powinny one stanowić miejsca, w którym prości ludzie nauczą się prawdy?
- O czym jeszcze opowiadasz? - Black dopytała, podchodząc na kolejny krok, gdy upewniła się, że skrzat jest tuż obok. - Potrafisz śpiewać o prawdziwej historii naszej potęgi? O wyzwoleniu Anglii? Nie zrozum mnie źle, Twoja muzyka jest... Jest ładna. Nawet bardzo - zapewniła dziewczynę. - Znam jednak legendy, o których Ci wszyscy ludzie powinni usłyszeć - dodała dumnie, unosząc nos nieco wyżej w górę. Wszystkie fakty na temat pogromu mugoli, to były informacje, które należało przekazywać teraz na ulicach. - Jak się nazywasz? - spotkanie zapowiadało się na dłuższą pogawędkę. Aquila więc rozejrzała się dookoła, dostrzegając oczywiście kilka par oczu, wpatrujących się co młoda Blackówna robi rozmawiając z grajką przy Camden Market. Nie było jednak powodu do wstydu, nie robiła nic złego i zdrożnego. Skrzat pilnujący jej bezpieczeństwa cały czas zresztą był obok.
- O czym jeszcze opowiadasz? - Black dopytała, podchodząc na kolejny krok, gdy upewniła się, że skrzat jest tuż obok. - Potrafisz śpiewać o prawdziwej historii naszej potęgi? O wyzwoleniu Anglii? Nie zrozum mnie źle, Twoja muzyka jest... Jest ładna. Nawet bardzo - zapewniła dziewczynę. - Znam jednak legendy, o których Ci wszyscy ludzie powinni usłyszeć - dodała dumnie, unosząc nos nieco wyżej w górę. Wszystkie fakty na temat pogromu mugoli, to były informacje, które należało przekazywać teraz na ulicach. - Jak się nazywasz? - spotkanie zapowiadało się na dłuższą pogawędkę. Aquila więc rozejrzała się dookoła, dostrzegając oczywiście kilka par oczu, wpatrujących się co młoda Blackówna robi rozmawiając z grajką przy Camden Market. Nie było jednak powodu do wstydu, nie robiła nic złego i zdrożnego. Skrzat pilnujący jej bezpieczeństwa cały czas zresztą był obok.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kochała dźwięki muzyki, każdej, która mogła wybrzmieć w przestrzeni. Czy to smętne szarpanie strun, mające wzbudzić litość i żałość, poruszyć coś ukrytego, czy to może radosna, skoczna muzyka po to, aby ciało mogło wyginać się w tańcu. Tęskniła za skrzypcami i akordeonem w tej dziwacznej harmonii, która pchała ją do kroków wokół ogniska, kiedy kolorowe tkaniny przecinały powietrze a ciemne włosy wirowały, oplatając jej ciało i przyklejając się do rozgrzanej od ciepła ogniska twarzy. Teraz były to odległe wspomnienia, ale muzyka była nierozerwalną częścią jej życia – struny na których grała budziły tę dawną jej stronę, jeszcze nie straconą, ale już nie taką samą jak kiedyś.
Chociaż nie cofnęła się, w jej umyśle coś drgnęło kiedy tak kolejny krok postawiony został w jej stronę. Nie czuła, by musiała podchodzić do niej tak blisko, a w tym jakimś idiotycznym podejściu nagle wyobrażała sobie właśnie, że powinna chronić przede wszystkim harfę. Nie wiedziała, czy to przez fakt, że była to jedna z niewielu rzeczy, które miała jeszcze ze sobą, kiedy opuszczała swój dom. Może po prostu panikowała nad wyraz? Rozmowa wszak toczyła się jedynie na temat muzyki, chociaż wplątanie w nią światopoglądów było równie niezręczne. W końcu daleko było jej do osoby, która na te tematy dyskutowała, nie była jednak na tyle nierozsądna, aby powszechnie chwalić się jakimikolwiek poglądami, który nie wpasowałyby się w oficjalnie głoszone polityki.
- Niewiele, proszę pani. Ostatnimi czasy mam jedynie chwilę na ćwiczenie melodii, tworzenie pieśni pozostawiając jednak osobom lepszym. – Prawdą było przecież, że chociaż mogłaby złożyć ze sobą sowa, nie zawsze czuła, że brzmiały ze sobą dobrze. Kiedy jednak padło pytanie, nie mogła jednak odpowiedzieć, że przecież nie jest chętna. – Ma lady oczywiście rację, prawdziwa potęga zasługuje na uwiecznienie w pieśniach, które mógłby usłyszeć każdy.
Cóż, bezpiecznie było założyć, że to była lady – jakość stroju, elegancja, cała postawa wskazywała na to wszystko. Chociaż Sheila nie była zupełną ignorantką, aby nie wiedzieć, co dzieje się na świecie albo kto posiada władzę w tym państwie z twarzy, imienia i nazwiska, nie znała też każdego, w tym wypadku uznając, że lepiej pomylić się z honorami niż kogoś zdegradować.
- Nigdy nie sądziłam, że moja muzyka mogłaby jakkolwiek uświetniać chwałę, ale jeżeli lady sądzisz, że moja muzyka może posłużyć w tym celu, być może powinnam poświęcić się również skomponowaniu jakiejś pieśni na ten temat. – Na ten moment gotowa była powiedzieć cokolwiek, co by wpasowało się w to, co Aquila chciałaby usłyszeć. Bez zbędnego pochlebstwa, aby nie czuć było, że od razu się podlizuje, jednak na tyle posłusznie, aby pokazać, że zna swoje miejsce.
Chociaż nie cofnęła się, w jej umyśle coś drgnęło kiedy tak kolejny krok postawiony został w jej stronę. Nie czuła, by musiała podchodzić do niej tak blisko, a w tym jakimś idiotycznym podejściu nagle wyobrażała sobie właśnie, że powinna chronić przede wszystkim harfę. Nie wiedziała, czy to przez fakt, że była to jedna z niewielu rzeczy, które miała jeszcze ze sobą, kiedy opuszczała swój dom. Może po prostu panikowała nad wyraz? Rozmowa wszak toczyła się jedynie na temat muzyki, chociaż wplątanie w nią światopoglądów było równie niezręczne. W końcu daleko było jej do osoby, która na te tematy dyskutowała, nie była jednak na tyle nierozsądna, aby powszechnie chwalić się jakimikolwiek poglądami, który nie wpasowałyby się w oficjalnie głoszone polityki.
- Niewiele, proszę pani. Ostatnimi czasy mam jedynie chwilę na ćwiczenie melodii, tworzenie pieśni pozostawiając jednak osobom lepszym. – Prawdą było przecież, że chociaż mogłaby złożyć ze sobą sowa, nie zawsze czuła, że brzmiały ze sobą dobrze. Kiedy jednak padło pytanie, nie mogła jednak odpowiedzieć, że przecież nie jest chętna. – Ma lady oczywiście rację, prawdziwa potęga zasługuje na uwiecznienie w pieśniach, które mógłby usłyszeć każdy.
Cóż, bezpiecznie było założyć, że to była lady – jakość stroju, elegancja, cała postawa wskazywała na to wszystko. Chociaż Sheila nie była zupełną ignorantką, aby nie wiedzieć, co dzieje się na świecie albo kto posiada władzę w tym państwie z twarzy, imienia i nazwiska, nie znała też każdego, w tym wypadku uznając, że lepiej pomylić się z honorami niż kogoś zdegradować.
- Nigdy nie sądziłam, że moja muzyka mogłaby jakkolwiek uświetniać chwałę, ale jeżeli lady sądzisz, że moja muzyka może posłużyć w tym celu, być może powinnam poświęcić się również skomponowaniu jakiejś pieśni na ten temat. – Na ten moment gotowa była powiedzieć cokolwiek, co by wpasowało się w to, co Aquila chciałaby usłyszeć. Bez zbędnego pochlebstwa, aby nie czuć było, że od razu się podlizuje, jednak na tyle posłusznie, aby pokazać, że zna swoje miejsce.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Chociaż słowo propaganda nacechowane bywało negatywnie, samo zjawisko było niezwykle cenne w obecnych czasach. Przez rządy Longbottoma i wcześniejszych Ministrów, społeczeństwo przestało myśleć racjonalnie. Dopiero Czarny Pan i lord Malfoy zaprowadzili ład w Londynie, a teraz w całej Anglii. To, że przesiąknięte promugolskim podejściem opinie musiały się zmienić, było całkowicie jasne. Z panem Sallowem zresztą dokładnie omówili ten temat. Teraz jednak w głowie Aquili pojawiały się nowe pomysły, które koniecznie musiała mu jak najszybciej przedstawić. Jak bardzo cieszyła się, że mogła być częścią tworzenia nowego pięknego świata. - Jeśli to ty napisałaś pieśń, którą przed chwilą śpiewałaś, to myślę, że masz talent - Black uśmiechnęła się uprzejmie, nie odsłaniając jednak zębów. Czerń, którą przywdziewała od września, nie pozwalała na zbyt wylewne okazywanie pozytywnych emocji, tych zresztą nawet nie czuła. Dziewczyna miała talent, a talenty należało pielęgnować. - No właśnie - kiwnęła głową, gdy ta potwierdziła słowa o prawdziwej potędze. Powinna się tym zająć. Z pewnością dostałaby na ulicy więcej pieniędzy, gdyby śpiewała pieśni wychwalające nowy ład i porządek, a przynajmniej tak wydawało się Aquili, niezbyt obeznanej z portem. Rozpoznała w niej lady, musiała więc wiedzieć, jak wygląda sytuacja polityczna w kraju. - Ależ nie mam zamiaru dyktować ci, o czym masz śpiewać - ziarno już zasiała. - Proszę - wyciągnęła z torebki małą portmonetkę, a z niej kilka złotych galeonów, po czym wręczyła je prosto do dłoni dziewczyny. - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie, jak się nazywasz? Ja jestem lady Aquila Black - na pewno słyszała o Blackach, kto w Londynie nie słyszał? Nie podała jej ręki, już samo wręczenie pieniędzy było bliskim kontaktem. Ostatnim razem gdy wyciągnęła dłoń w ten sposób, znalazła na ulicach portu służkę. Celine jednak póki co przysparzała więcej problemów, zresztą. Już się znały. Black nawet nie chciała myśleć o tej dziewczynie, chociaż być może wizyta w porcie miała na celu poszukanie jej wzrokiem, zobaczenie czy ponownie trafiła na ulice. Było jej szkoda Celine, bardzo szkoda... Ale prywatne uczucia Aquili musiały zostać zamiecione głęboko pod dywan. Rozproszona tymi myślami, znów spojrzała na stojącą przed nią harfiarkę. Nie zaufałaby jej, nie zrobiłaby z niej służki. Dość pomocy w ten sposób... Ale... Jakoś mogła jej przecież pomóc. Dziewczyna była skromna, grała pięknie, ale widać było, że bieda zajrzała jej w oczy. - Wiem, że życie bywa trudne - dłonią poprawiła sukienkę, chcąc zwrócić w ten sposób uwagę na żałobną czerń, którą przywdziała. - A życie w Londynie dopiero wraca do normalności, o co bardzo stara się Ministerstwo Magii i mój ród - mówiła pewnym głosem, przekonana o swojej racji. - Jestem w stanie zaproponować ci stały zarobek, gdy ty będziesz robiła dokładnie to, co kochasz - rozmarzony wzrok przeniosła na harfę dziewczęcia, uśmiechając się lekko. - Przygotuj melodię, a ja dostarczę teksty pieśni - ściszyła nieco głos, przywołując skrzata pstryknięciem, wprost do swoich nóg. - Jestem gotowa zapłacić, aby w naszym cudownym społeczeństwie rosły morale, gdy będziesz śpiewać pieśni o naszej potędze. Pokratkuj to jako zachętę - wspomniała o galeonach, wskazując jeszcze palcem na dłoń dziewczyny. - Zgadzasz się? - uśmiech przybrał teraz znacznie poważniejszą minę. Lekko zmarszczone brwi i przymrużone oczy nie znosiły odmowy.
Przekazuje Sheili 10PM. Sheila, dopisz je sobie w swojej Skrytce Gringotta, linkując ten post
Przekazuje Sheili 10PM. Sheila, dopisz je sobie w swojej Skrytce Gringotta, linkując ten post
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zastąpiłaby słowo propaganda idiotyzmami, bo w sumie tym właśnie było – górą bzdur, bezmyślnymi zachowaniami polukrowanymi dużą ilością ideologii o tym, że pewni smarkacze byli lepsi od innych. Oczywiście to nie były takie słowa, które mówiło się głośno, w jakiejkolwiek sytuacji, dlatego i teraz twarz Sheili nie wyrażała sobą cokolwiek innego niż aprobatę dla słów lady Aquili Black. Przecież nie miałaby nic innego do powiedzenia niż zachwyt dla obecnej władzy, pochwałę dla metod i działań Ministerstwa jak i całkowite przyklaskiwanie każdemu pomysłowi, które można by było znaleźć. Lubiła swoją skórę na karku i głowę nienabitą na pal, zwłaszcza, że nie chciała mieć jakiegokolwiek problemu z władzą. Wystarczyło, że ktokolwiek z możliwościami o wiele większymi od niej spojrzałby na nią krzywo, a już miałaby problemy. Nie potrzebowałaby problemów.
- Dziękuję, takie słowa są zdecydowanie pokrzepiające, zwłaszcza kiedy wybrzmiewają od osoby, która miała styczność z wielkimi dziełami. – Na pewno Aquila miała niejedną okazję, aby obcować z dziełami wielkich osób i wybitnych kompozytorów, w przeciwieństwie do przypadkowej harfiarki, która właśnie wygrywała niemal dziecięcą melodię na ulicy. Czy byłoby to idiotyczne, sądzić, że jej talent był doceniany? Trochę tak, bo przecież to wszystko miało wydźwięk tylko w kwestii jej przydatności dla obecnej władzy. Marność.
Zdziwiła się, kiedy do jej rąk trafiło parę monet, samej kłaniając się jeszcze raz, tym razem o wiele głębiej niż wcześniej. Nie wypadało źle okazywać wdzięczność, a nawet najdrobniejsze rzeczy zdecydowanie mogły pomóc jej w jakikolwiek sposób. Aquila nie miała jej zamiaru dyktować, co miałaby śpiewać, ale wyraźnie pieniądze trafiły głównie dlatego, że mogłaby śpiewać o konkretnych kwestiach.
- Wybaczy mi lady, nazywam się Sheila.– Mogłaby skłamać co do imienia, ale w perspektywie późniejszych zatrudnieni nie wydawało się, aby to był to jakikolwiek dobry plan. Nie, żeby jakkolwiek umiała kłamać, ale to już zupełnie inna kwestia. Dobrze za to, że kłaniała się już wcześniej, więc na jej przedstawienie mogła to zrobić jeszcze raz. Nie miała pojęcia, czy robi to właściwie, ale tak chyba wypadało? Nie przerywała myśli Aquili, wiedząc, że jest tutaj ostatnią osobą która powinna to jakkolwiek zrobić.
Propozycja, która padła, szczerze ją zaskoczyła. Z jednej strony mogło to oznaczać dodatkowy zarobek, co nigdy nie powinno być idiotyczne, z drugiej strony nie sprecyzowano, czy grać miała jedynie na ulicach, czy gdzieś jeszcze, no i co to mogło oznaczać dla niej samej jak nie podążenie w paszczę lwa. Widziała jednak, że pieniądze, które miała teraz w dłoniach, na pewno przydałyby się Jamesowi i Eve, czy nawet innym jej bliskim, a więcej pieniędzy zdecydowanie mogło pomóc. Dlatego po zakończonych słowach skinęła głową, jak najbardziej przyjmując propozycję.
- Oczywiście, że się zgadzam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby melodie do tych słów idealnie oddawały to, jak lepiej wygląda teraz nasze życie. – Nie, żeby w Londynie ktoś otwarcie chciał mówić jakoś inaczej, prawda?
- Dziękuję, takie słowa są zdecydowanie pokrzepiające, zwłaszcza kiedy wybrzmiewają od osoby, która miała styczność z wielkimi dziełami. – Na pewno Aquila miała niejedną okazję, aby obcować z dziełami wielkich osób i wybitnych kompozytorów, w przeciwieństwie do przypadkowej harfiarki, która właśnie wygrywała niemal dziecięcą melodię na ulicy. Czy byłoby to idiotyczne, sądzić, że jej talent był doceniany? Trochę tak, bo przecież to wszystko miało wydźwięk tylko w kwestii jej przydatności dla obecnej władzy. Marność.
Zdziwiła się, kiedy do jej rąk trafiło parę monet, samej kłaniając się jeszcze raz, tym razem o wiele głębiej niż wcześniej. Nie wypadało źle okazywać wdzięczność, a nawet najdrobniejsze rzeczy zdecydowanie mogły pomóc jej w jakikolwiek sposób. Aquila nie miała jej zamiaru dyktować, co miałaby śpiewać, ale wyraźnie pieniądze trafiły głównie dlatego, że mogłaby śpiewać o konkretnych kwestiach.
- Wybaczy mi lady, nazywam się Sheila.– Mogłaby skłamać co do imienia, ale w perspektywie późniejszych zatrudnieni nie wydawało się, aby to był to jakikolwiek dobry plan. Nie, żeby jakkolwiek umiała kłamać, ale to już zupełnie inna kwestia. Dobrze za to, że kłaniała się już wcześniej, więc na jej przedstawienie mogła to zrobić jeszcze raz. Nie miała pojęcia, czy robi to właściwie, ale tak chyba wypadało? Nie przerywała myśli Aquili, wiedząc, że jest tutaj ostatnią osobą która powinna to jakkolwiek zrobić.
Propozycja, która padła, szczerze ją zaskoczyła. Z jednej strony mogło to oznaczać dodatkowy zarobek, co nigdy nie powinno być idiotyczne, z drugiej strony nie sprecyzowano, czy grać miała jedynie na ulicach, czy gdzieś jeszcze, no i co to mogło oznaczać dla niej samej jak nie podążenie w paszczę lwa. Widziała jednak, że pieniądze, które miała teraz w dłoniach, na pewno przydałyby się Jamesowi i Eve, czy nawet innym jej bliskim, a więcej pieniędzy zdecydowanie mogło pomóc. Dlatego po zakończonych słowach skinęła głową, jak najbardziej przyjmując propozycję.
- Oczywiście, że się zgadzam. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby melodie do tych słów idealnie oddawały to, jak lepiej wygląda teraz nasze życie. – Nie, żeby w Londynie ktoś otwarcie chciał mówić jakoś inaczej, prawda?
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Komplementowała szczerze, Black w końcu właśnie tak lubiła. Zamiast składać fałszywe świadectwa, chwalić to czego się nie szanuje, wolałaby milczeć. W tym wypadku jednak tak nie było, mogła szczerze powiedzieć, że muzyka i dzieła tej dziewczynki, zwyczajnie jej się podobały. Nie powiedziałaby, że kontaktu z wielkimi działami było mnóstwo, no, chyba że mówiły o książkach, jednak uśmiechnęła się szerzej na te słowa. Owszem, zwiedzała francuskie muzea, słuchała węgierskich pianistów, oglądała greckie rzeźby i zwiedzała najlepsze galerie, które wystawiały obrazy czarodziejów z najdalszych zakątków Azji, albo nawet Afryki. Opera, balet, czy nawet teatr, nie miały się jednak do ulicy, do prawdziwego życia, którego, choć nie znała, świadoma była, że istnieje i nie ma się najlepiej w tym trudnym dla wszystkich, acz opłacalnym czasie. Aby trafić do wszystkich warstw społecznych, nie wystarczało rozmawiać o tym na salonach, potrzebne były drobniejsze gesty.
Imię to jedno, ale to nazwisko świadczyło tak naprawdę o człowieku. Dziewczyna ewidentnie nie radziła sobie z lepiej urodzonymi. - A jak masz na nazwisko? - dopytała, gotowa zerwać ich umowę, gdyby to okazało się nazwiskiem widniejącym na plakatach poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Oczywiście, nie było szans, by rodzina takich osób została wpuszczona do stolicy, ale nie miała zamiaru ryzykować żadnych plotek. Wystarczyło jej to co zrobiła jej Celine...
Teraz siedziała dumna, z tego jak sprytnie zachęciła młodą grajkę do śpiewania utworów wychwalających nowy porządek. Zresztą, na pewno się z nim zgadzała, skoro mieszkała w Londynie, dostała dodatkowy i to wcale nie najmniejszy datek. Czy mogła w ogóle odmówić? Po co? Przecież dla niej były to jedynie korzyści. - Wspaniale - powiedziała spokojnie, posyłając dziewczynie jeszcze jeden uroczy uśmiech. - Widzisz, droga Sheilo, jest mi niezmiernie miło rozmawiać z kimś inteligentnym, kto doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści - nie pozwoliła sobie wejść w słowo. - Tak, korzyści, bo o nich też możemy rozmawiać. Śpiewając o wspaniałym lordzie Ministrze, o Bezksiężycowej Nocy, o Stonehenge, czy chociażby, mężnej obronie Connaught Square przed bestialskim atakiem terrorystów z Zakonu Feniksa... - wzdrygnęła się na samą myśl, takie sytuacje wciąż potrafiły wywołać w niej ataki lęków, że będzie następna, że kamienica na Grimmauld Place zostanie zaatakowana przez te bestie. Jej ukochany brat zginął za to wszystko, o czym Sheila będzie miała szansę śpiewać. Oddał życie niczym bohater, a Aquila wciąż nosiła po nim czerń, zatapiając się w żałobie. - ...przysporzysz sobie fanów na wysokich szczeblach - kto wie, może kiedyś zaproszą ją nawet na deski średnich, a może nawet wysokich prestiżem miejsc. Która grajka mogłaby o tym nie marzyć? O pieniądzach, wielbicielach, scenie rozświetlonej tysiącami świec i publiką, która bije brawo przy każdej przerwie. Ona mogła to mieć, musiała się tylko postarać, gdy Black kładła jej niemal na tacy rozwiązanie. - Gdzie grywasz, oprócz Camden Market? - dopytała ponownie, robiąc krok do tylu i rozglądając się jeszcze na boki, a gęstem dłoni zachęcając, by dziewczyna wzięła ponownie harfę i zaczęła grać, chciała jej jeszcze posłuchać, ale najpierw potrzebowała odpowiedzi na to pytanie.
Imię to jedno, ale to nazwisko świadczyło tak naprawdę o człowieku. Dziewczyna ewidentnie nie radziła sobie z lepiej urodzonymi. - A jak masz na nazwisko? - dopytała, gotowa zerwać ich umowę, gdyby to okazało się nazwiskiem widniejącym na plakatach poszukiwanych zbrodniarzy wojennych. Oczywiście, nie było szans, by rodzina takich osób została wpuszczona do stolicy, ale nie miała zamiaru ryzykować żadnych plotek. Wystarczyło jej to co zrobiła jej Celine...
Teraz siedziała dumna, z tego jak sprytnie zachęciła młodą grajkę do śpiewania utworów wychwalających nowy porządek. Zresztą, na pewno się z nim zgadzała, skoro mieszkała w Londynie, dostała dodatkowy i to wcale nie najmniejszy datek. Czy mogła w ogóle odmówić? Po co? Przecież dla niej były to jedynie korzyści. - Wspaniale - powiedziała spokojnie, posyłając dziewczynie jeszcze jeden uroczy uśmiech. - Widzisz, droga Sheilo, jest mi niezmiernie miło rozmawiać z kimś inteligentnym, kto doskonale zdaje sobie sprawę z korzyści - nie pozwoliła sobie wejść w słowo. - Tak, korzyści, bo o nich też możemy rozmawiać. Śpiewając o wspaniałym lordzie Ministrze, o Bezksiężycowej Nocy, o Stonehenge, czy chociażby, mężnej obronie Connaught Square przed bestialskim atakiem terrorystów z Zakonu Feniksa... - wzdrygnęła się na samą myśl, takie sytuacje wciąż potrafiły wywołać w niej ataki lęków, że będzie następna, że kamienica na Grimmauld Place zostanie zaatakowana przez te bestie. Jej ukochany brat zginął za to wszystko, o czym Sheila będzie miała szansę śpiewać. Oddał życie niczym bohater, a Aquila wciąż nosiła po nim czerń, zatapiając się w żałobie. - ...przysporzysz sobie fanów na wysokich szczeblach - kto wie, może kiedyś zaproszą ją nawet na deski średnich, a może nawet wysokich prestiżem miejsc. Która grajka mogłaby o tym nie marzyć? O pieniądzach, wielbicielach, scenie rozświetlonej tysiącami świec i publiką, która bije brawo przy każdej przerwie. Ona mogła to mieć, musiała się tylko postarać, gdy Black kładła jej niemal na tacy rozwiązanie. - Gdzie grywasz, oprócz Camden Market? - dopytała ponownie, robiąc krok do tylu i rozglądając się jeszcze na boki, a gęstem dłoni zachęcając, by dziewczyna wzięła ponownie harfę i zaczęła grać, chciała jej jeszcze posłuchać, ale najpierw potrzebowała odpowiedzi na to pytanie.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znała Aquili i prawda była taka, że na pewno nigdy jej nie pozna, nie w pełni, a może i nawet w tej przerażająco niskiej części. Dzieliło je po prostu zbyt wiele, zaczynając od urodzenia, przez poglądy przechodząc a kończąc na tym, gdzie każda z nich lokowała marzenia. Gdyby nie ta cała wojna, gdyby nie to nagłe granie na ulicy, Sheila najpewniej nie wiedziałaby, kim tak w zasadzie stojąca przed nią kobieta była, znając nazwisko ale nigdy nie kojarzyłaby twarzy z postacią. Głównie dlatego, że wciąż podróżowałaby po kraju, jeżdżąc od jednego zakątka do drugiego i nigdzie nie przystając na miejscu. Chociaż może nie byłaby to prawda i głupota jej brata byłaby taka sama, sprowadzając na nich nieszczęście i kłopoty, łagodnie rzecz ujmując. Jej zamiłowanie do sztuki również istniało, ale na pewno było też o wiele mniejsze i nie tak powszechne jak jej. Normalnie by się cieszyła, gdyby teraz mogła na spokojnie grać i ludzie chwaliliby jej muzykę, teraz jednak się nieco denerwowała.
- Doe, proszę lady. Sheila Doe. – Nie miała powodów aby jej okłamać. Znaczy mogła, ale to nazwisko nie powinno powiedzieć czegokolwiek. Jej matka nigdy nie zaistniała poza małym domem w Birmingham, nikt z tym nazwiskiem nie biegał, próbując się rzucać na każdego przechodzącego szlachcica…jedynie jej rodzina próbowała wykradać (i to dosłownie) to co można było, zaczynając od uwagi aż po zawartość kieszeni. A Sheila zawsze się irytowała kiedy tylko miała pewne podejrzenia. Od niektórych ludzi zdecydowanie nie było mądrze kraść.
Słuchała uważnie kierowanych do niej słów, nie wyrywając się do powiedzenia czegokolwiek ani przerwania. Nieuprzejmie było wtrącać się w czyjeś słowa, więc nawet nie planowała pomijać wsłuchiwania się w to, o czym miała śpiewać, cokolwiek miała chwalić. Zastanawiało ją, na jaką reakcję miałaby natrafiać, gdyby tylko siadała i śpiewem przypominała ludziom o tym wszystkim co się zadziało. O cierpieniach i smutku i bólu. Czy będzie zignorowana? Czy raczej ktoś rzeczywiście przystanie ją posłuchać? Czy może jednak ktoś rzeczywiście przystanie aby jej posłuchać? Jaki chciałeś być, Londynie i o czym chciałeś słuchać.
- Ma lady rację, te wydarzenia powinny być wciąż żywe w pamięci, a my powinniśmy pamiętać, dzięki komu możemy cieszyć się prawdziwą wolnością. – Nie wiedziała, jakie emocje targają Aquilą, zdecydowanie znała swoje miejsce, aby nie pytać. Jeżeli chciała wyjść z tej rozmowy spokojnie, musiała wyznaczyć sobie samej rozsądne granice, przypominając sobie że rozmawia z kimś, kto obecnie był w lepszej sytuacji od jej własnej. – Jeżeli lady posiada teksty, to zacznę niezwłocznie przygotowywać melodie. Albo stworzyć mogę coś własnego, nie chciałabym jednak też śpiewać czegoś, co mogłoby nie uzyskać aprobaty.
Mogłaby te słowa wcześniej nawet wysłać do lady Black, jeżeli ta chciałaby je zaakceptować, a jeżeli nie, cóż, dałaby sobie radę i bez tego. W końcu nawet jeżeli mogłoby się wydawać inaczej, nigdy nie poszukiwała władzy. Miło robiło się przy każdym komplemencie, ale jej „zawodem” zawsze miała być pani domu. Scena wydawała się jej równie odległa co szlachectwo, ale jeżeli mogła zarobić parę groszy na śpiewaniu o polityce, czemu nie..
- Na ten moment nigdzie, ćwiczyłam głównie we własnym zakresie, jeżeli jednak powstaną pieśni dla lady, zdecydowanie rozszerzę swój repertuar miejsc do takich, gdzie ludzie będą mogli usłyszeć i docenić tę muzykę.
- Doe, proszę lady. Sheila Doe. – Nie miała powodów aby jej okłamać. Znaczy mogła, ale to nazwisko nie powinno powiedzieć czegokolwiek. Jej matka nigdy nie zaistniała poza małym domem w Birmingham, nikt z tym nazwiskiem nie biegał, próbując się rzucać na każdego przechodzącego szlachcica…jedynie jej rodzina próbowała wykradać (i to dosłownie) to co można było, zaczynając od uwagi aż po zawartość kieszeni. A Sheila zawsze się irytowała kiedy tylko miała pewne podejrzenia. Od niektórych ludzi zdecydowanie nie było mądrze kraść.
Słuchała uważnie kierowanych do niej słów, nie wyrywając się do powiedzenia czegokolwiek ani przerwania. Nieuprzejmie było wtrącać się w czyjeś słowa, więc nawet nie planowała pomijać wsłuchiwania się w to, o czym miała śpiewać, cokolwiek miała chwalić. Zastanawiało ją, na jaką reakcję miałaby natrafiać, gdyby tylko siadała i śpiewem przypominała ludziom o tym wszystkim co się zadziało. O cierpieniach i smutku i bólu. Czy będzie zignorowana? Czy raczej ktoś rzeczywiście przystanie ją posłuchać? Czy może jednak ktoś rzeczywiście przystanie aby jej posłuchać? Jaki chciałeś być, Londynie i o czym chciałeś słuchać.
- Ma lady rację, te wydarzenia powinny być wciąż żywe w pamięci, a my powinniśmy pamiętać, dzięki komu możemy cieszyć się prawdziwą wolnością. – Nie wiedziała, jakie emocje targają Aquilą, zdecydowanie znała swoje miejsce, aby nie pytać. Jeżeli chciała wyjść z tej rozmowy spokojnie, musiała wyznaczyć sobie samej rozsądne granice, przypominając sobie że rozmawia z kimś, kto obecnie był w lepszej sytuacji od jej własnej. – Jeżeli lady posiada teksty, to zacznę niezwłocznie przygotowywać melodie. Albo stworzyć mogę coś własnego, nie chciałabym jednak też śpiewać czegoś, co mogłoby nie uzyskać aprobaty.
Mogłaby te słowa wcześniej nawet wysłać do lady Black, jeżeli ta chciałaby je zaakceptować, a jeżeli nie, cóż, dałaby sobie radę i bez tego. W końcu nawet jeżeli mogłoby się wydawać inaczej, nigdy nie poszukiwała władzy. Miło robiło się przy każdym komplemencie, ale jej „zawodem” zawsze miała być pani domu. Scena wydawała się jej równie odległa co szlachectwo, ale jeżeli mogła zarobić parę groszy na śpiewaniu o polityce, czemu nie..
- Na ten moment nigdzie, ćwiczyłam głównie we własnym zakresie, jeżeli jednak powstaną pieśni dla lady, zdecydowanie rozszerzę swój repertuar miejsc do takich, gdzie ludzie będą mogli usłyszeć i docenić tę muzykę.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Camden Market
Szybka odpowiedź