Gabinet Katyi
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Gabinet Katyi
Pomieszczenie, do którego nikt nie ma wstępu, o ile nie jest umówiony z lady. Rzadko kiedy wyraża zgodę na wizyty w tej części domu, wszak znajduje się tu wiele ksiąg związanych z czarną magią, którą studiuje, by wiedzieć z czym walczy, a także potrzebne rdzenie i drewna za pomocą, których tworzy najdoskonalsze różdżki.
Na środku niedużego pokoiku mieściu się duży, drewniany stół, którego nogi są ręcznie zdobione i przypominają kształtem dzikie pnącze. Dookoła znajdują się także półki, na których tkwią zbiory ksiąg wszelakich - od literatury angielskiej, przez francuską, a na nudnej łacinie kończąc. Obrazy i świeczniki ozdabiają skromne wnętrze, gdyż Katya nie przywiązuje szczególnej wagi do wyglądu swojego sanktuarium. Najważniejsze jest to, by panował tu względny porządek, a także bordowe kotary były zasłonięte.
To w mroku kryją się najgorsze demony.
Na środku niedużego pokoiku mieściu się duży, drewniany stół, którego nogi są ręcznie zdobione i przypominają kształtem dzikie pnącze. Dookoła znajdują się także półki, na których tkwią zbiory ksiąg wszelakich - od literatury angielskiej, przez francuską, a na nudnej łacinie kończąc. Obrazy i świeczniki ozdabiają skromne wnętrze, gdyż Katya nie przywiązuje szczególnej wagi do wyglądu swojego sanktuarium. Najważniejsze jest to, by panował tu względny porządek, a także bordowe kotary były zasłonięte.
To w mroku kryją się najgorsze demony.
[bylobrzydkobedzieladnie]
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Ostatnio zmieniony przez Katya Ollivander dnia 21.07.16 23:14, w całości zmieniany 1 raz
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
| 3 Stycznia 1956 |
Była przesiąknięta obawą i lękiem przed tym, co działo się w jej życiu. Nagle, jakby w ułamku sekundy, ktoś pstryknął palcami i podjął decyzję o tym, że dziewczyna nie ma prawa do dłuższego uśmiechu. Zapomniała o tych wszystkich ludziach, którzy pojawili się na moment, bo nie byli niczego warci, ale wciąż przecież istniały w jej sferze intymnej osoby, które pragnęła przy sobie zatrzymać, bo dawali jej coś... Coś niezwykłego. Dziwnego rodzaju wsparcie, a także spokój, którego pragnęła mieć jak najwięcej. Nie zastanawiała się jednak dłużej na tym, kogo winna na dobre wyrzucić z szarej codzienności, bo problemy, które nagle zaczęły ją trapić były dużo poważniejsze niż niezaliczone egzaminy.
Wysłane listy do Ramseya, Percivala, a także Samuela były tymi, które pisało jej się najtrudniej. Nie zamierzała się żegnać z tymi mężczyznami, ale ratunek nie nadchodził z żadnej strony, a lekarz, który do tej pory ją prowadził - zniknął. Została wiec sama i jedynie świadomość, że w Oslo był człowiek, któremu ufała i oddała swoje zdrowie w jego ręce, to cóż innego winna zrobić jak nie wyjechać na kilka dni, a może nawet tygodnii? Dopiero po dłuższym na myśle przypomniała sobie o tym, że przecież zawsze mogła liczyć na kuzyna, który był jej równie drogi, co sam Percy, ale problem polegał na tym, że wstydziła się zwrócić do niego z jakąkolwiek prośbą. Listy, które jednak wymienili sprawiły, że była skonsternowana, bo brakowało jej od wielu miesięcy takich rozmów i ciętego charakteru Raphela, który był bezpretensjonalny. Mówił co myślał i to ceniła w nim najmocniej, ale obnażenie się przed nim ze zdrowotnych kłopotów było nad wyraz problematyczne.
Tkwiła przy biurku i wertowała raporty, a także dokumenty, które kolekcjonowała od lat, jakby prowadząc własne śledztwo nie miała odwagi zgłosić się do kogokolwiek i poprosić o analizę tego, co zdążyła już odkryć. Od dawna prowadziła obserwacje i doszukiwała się pod tekstu wśród swoich bliskich, jakby ukrywali coś niezwykle ważnego, ale ona nie mogła się o tym dowiedzieć. Ani teraz ani kiedykolwiek wcześniej. Nie przypuszczała w końcu, że jej przyjaciele... Na te myśli pokręciła głową i wstała z siedziska. Ruszyła wolnym krokiem do niedużej drabinki, która stała przy jednym z regułów i z trudnością weszła na dwa pierwsze stopnie. Nie słyszała pukania, a już tym bardziej jakiś słów, dlatego sięgnęła po jedną z ksiąg, by ostatecznie upuścić ją wprost pod nogi lorda Notta i wpaść na niego z impetem, kiedy to straciła równowagę, a prawa noga odmówiła jej całkowitego posłuszeństwa.
-Och, powinieneś otrzymać tytuł księcia - powiedziała z subtelnym uśmiechem, gdy wspierając się o jego ramiona w końcu stanęła prosto. Syknęła z bólu, kiedy nieprzyjemne ukłucie przeszyło jej biodro i wzruszyła lekko ramionami. Była taka niezależna i zawsze dawała sobie radę sama. -Nie przypuszczałam, że zjawisz się tak szybko, ale dziękuje ci... To wiele dla mnie znaczy - mówiła prawdę, choć przecież na początku powinna mu przyznać się do tego, co się z nią działo, prawda? -Napijesz się czegoś?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zakwalifikował to spotkanie, jako wizytę domową. Nikt mu przecież nie mógł tego zabronić. Uzdrowiciele często zmuszeni byli opuszczać swoje gabinety, aby dążyć z pomocą swoim uziemionym pacjentom. Chociaż lady Ollivander napisała do niego całkowicie prywatnie, jako kuzynka, a nie osoba oczekująca porady lekarskiej to nie potrafiłby przejść obok tego obojętnie. Więzy krwi od zawsze stawiał najwyżej w swojej prywatnej hierarchii. Poza tym naprawdę lubił Katyę, z którą dzielił go tylko rok różnicy. Nie miał jednak najmniejszego pojęcia, że dręczy ją jedna z okrutnych chorób przenoszonych przez podstępne chromosomy. Z góry, dosyć snobistycznie, uznał za oczywiste, że ktoś z rodziny wybrałby jego za swojego lekarza. Nie myślał, aby ktoś mógł uznać to za krępujące czy niestosowne. Dlatego czytając listy dostarczone mu przez sowę czuł nieprzyjemne ukłucia oburzenia kąsające go od wewnątrz. Był jednak profesjonalny i jeśli teraz mimo wszystko chciała skorzystać z jego pomocy to zrobi to bez grymaszenia.
Nie napisała niczego wprost, ale wprawiony w swoją profesję umiał rozpoznać, o co chodzi już po tych drobnych wzmiankach. Fakt, że to on miał do niej przyjść tylko potwierdzał jego przypuszczenia. Na szczęście dzisiaj nie miał zbyt dużego ruchu, więc łatwo oczarował pielęgniarkę i zamienił ostatnią godzinę swojego dyżuru na wizytę domową. Zebrał swoje rzeczy, owinął się ciepło płaszczem i opuścił gabinet. Przed teleportowaniem się do posiadłości Ollivanderów odwiedził jeszcze pracownię alchemika, aby zabrać ze sobą odpowiednie eliksiry. Tych silniejszych nie trzymał u siebie, a widocznie właśnie takie były potrzebne. Dopełnił wszystkich formalności, spakował co trzeba i deportował się do wujostwa.
Płaszcz zostawił skrzatowi, po czym podążył według jego instrukcji do gabinetu. Odziany jak zwykle w czerń przemykał niczym cień korytarzami i tak samo wtargnął do wskazanego pomieszczenia. Wykazał się przy tym niemałym wyczuciem, bo umniejszając roli zwyczajowym grzecznościom zdołał uratować swoją kuzynkę przed spektakularnym upadkiem. Upuścił co prawda torbę, ale nie miał wątpliwości, że fiolki są doskonale zabezpieczone przed taką ewentualnością. Wygiął kąciki ust w rozbawionym uśmieszku słysząc słowa Katyi. Równie słodka, co w liście.
- Książę to tylko mały pionek, wolałbym być królem - odparł z błyskiem w oku. Mówił pół żartem, ale tylko pół. Przytrzymywał ją, kiedy łapała pion, ale nie spieszył się do puszczenia jej, bo następnym razem mógł nie zdążyć doskoczyć. - Nie ma o czym mówić - zbył jej podziękowania, bo były zbędne. - To zależy czy to wizyta lekarska, czy prywatna - rzucił lekkim tonem. Przyda się jej trochę rozluźnienia, skoro i tak jest już trochę sztywna. - Lepiej usiądź. - Nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem tej uwagi. Zboczenie zawodowe.
Nie napisała niczego wprost, ale wprawiony w swoją profesję umiał rozpoznać, o co chodzi już po tych drobnych wzmiankach. Fakt, że to on miał do niej przyjść tylko potwierdzał jego przypuszczenia. Na szczęście dzisiaj nie miał zbyt dużego ruchu, więc łatwo oczarował pielęgniarkę i zamienił ostatnią godzinę swojego dyżuru na wizytę domową. Zebrał swoje rzeczy, owinął się ciepło płaszczem i opuścił gabinet. Przed teleportowaniem się do posiadłości Ollivanderów odwiedził jeszcze pracownię alchemika, aby zabrać ze sobą odpowiednie eliksiry. Tych silniejszych nie trzymał u siebie, a widocznie właśnie takie były potrzebne. Dopełnił wszystkich formalności, spakował co trzeba i deportował się do wujostwa.
Płaszcz zostawił skrzatowi, po czym podążył według jego instrukcji do gabinetu. Odziany jak zwykle w czerń przemykał niczym cień korytarzami i tak samo wtargnął do wskazanego pomieszczenia. Wykazał się przy tym niemałym wyczuciem, bo umniejszając roli zwyczajowym grzecznościom zdołał uratować swoją kuzynkę przed spektakularnym upadkiem. Upuścił co prawda torbę, ale nie miał wątpliwości, że fiolki są doskonale zabezpieczone przed taką ewentualnością. Wygiął kąciki ust w rozbawionym uśmieszku słysząc słowa Katyi. Równie słodka, co w liście.
- Książę to tylko mały pionek, wolałbym być królem - odparł z błyskiem w oku. Mówił pół żartem, ale tylko pół. Przytrzymywał ją, kiedy łapała pion, ale nie spieszył się do puszczenia jej, bo następnym razem mógł nie zdążyć doskoczyć. - Nie ma o czym mówić - zbył jej podziękowania, bo były zbędne. - To zależy czy to wizyta lekarska, czy prywatna - rzucił lekkim tonem. Przyda się jej trochę rozluźnienia, skoro i tak jest już trochę sztywna. - Lepiej usiądź. - Nie mógł się powstrzymać przed rzuceniem tej uwagi. Zboczenie zawodowe.
Gość
Gość
Czy spodziewał się w jakim stanie jest Katya? Fizycznie wszystko było niemal dobrze, ale psychicznie czuła się zniszczona. Wspomnienia wracały do niej z impetem i uderzały w nią raz po raz doprowadzając na skraj wytrzymałości. Listy zaś, które pisała do najbliższych sprawiły, że zabrakło jej siły na korzystanie z dalszej części dnia. Dlatego zamknęła się w bibliotece i uciekła przed wścibskimi spojrzeniami rodzicielski, a także surowymi ocenami ojca, z którymi nie zamierzała rozmawiać. Ułożyła w głowie plan, który tyczył się Mulcibera, a skoro wyraził chęć na spotkanie, to wyłożył się jej sam na tacy. Problem w tym, że Ollivander traciła poczucie samej siebie i umysł płatał dziewczęciu ogromne figle. Widziała rzeczy z przed wielu miesięcy, a to co działo się obecnie stało za wielką szybką, przez którą nie potrafiła się przedrzeć. Dlatego spotkanie z Raphaelem traktowało jako czystego rodzaju wybawienie, choć smutek spowijał jej duszę, a w oczach brakowało iskierek, które zawsze tańczyły, gdy dochodziło między nimi do przekomarzania.
Nie spodziewała się jednak, że potraktuje jej prośbę tak poważnie. Podobnie jak u niego, rodzina była dla niej najważniejsze. Nie mogła oczywiście wliczać w to ojca, ale wszyscy poza nim nie musieli myśleć o tym, czy Katya zdecyduje się udzielić im pomocy. To było logiczne i też dlatego podjęła się próby napisania sowy do lorda Notta, który tak jak jego brat - był jej niezwykle bliski. Problem w tym, że tkwiła przez ostatnie pięć lat z dala od ludzi i wstyd jaki odczuwała względem kilku zbitych ze sobą słów doprowadzał ją do stanu irytacji. Wymagała, a nie dała nic w zamian. Jaką cenę przyjdzie jej zatem zapłacić?
Uśmiechnęła się lekko, gdy z jego ust padły pierwsze słowa i pokręciła z dezaprobatą głową. Dlaczego był taki bezczelny? Lubiła to, ale nie czuła się na siłach, choć zawzięcie próbowała wykrzesać z siebie równie ironiczny komentarz.
-Znam tylko jedną królową, ale obecnie nie poszukuję króla; obsadzenie cię w roli giermka musi cię zadowolić - puściła mu jeszcze oczko, ale to na tyle było z dobrego humoru Katyi, która znów pogrążyła się we własnych rozmyślaniach. Oczywiście, szanowała Raphaela za wszystko, co dla niej robił, ale przełamanie tej pierwszej bariery było niezwykle trudne. Może nawet za bardzo? -Prywatna wizyta może mieć miejsce, dopóki nie zaczniesz mnie badać, więc to od ciebie zależy, kiedy będzie musiała się ewoluować na ten poziom, który jest ci bardziej znany - była nieco złośliwa, ale to dlatego, że nie mogła wypaść z formy. Znała charakter Raphaela i wiedziała, że jej nie odpuści, a jeśli obniży gardę na moment, to pożre ją żywcem, a potem przez kolejny rok będzie przypominał o tym, że jego szanowna kuzynka nie potrafiła stawić czoła mężczyźnie. Lepiej usiądź podziałało na nią jak płachta na byka. Jak śmiał? Teraz już w zupełności nie żałowała drwiącej uwagi. -Dam sobie radę - warknęła przez zaciśnięte zęby, bo znał ją. Była samodzielna i nie potrzebowała wsparcia, a to tylko noga, która odmawiała posłuszeństwa. Wolnym krokiem, ciągle kulejąc i trzymając się za biodro, podeszła do barku, w którym trzymała ognistą whisky na specjalne okazje, a także francuskie wino. Wyciągnęła dwa kieliszki i odwracając się na pięcie, spojrzała na Raphaela. -Wybieraj, ale nie każ mi długo czekać, bo muszę czymś uśmierzyć ból.
Nie spodziewała się jednak, że potraktuje jej prośbę tak poważnie. Podobnie jak u niego, rodzina była dla niej najważniejsze. Nie mogła oczywiście wliczać w to ojca, ale wszyscy poza nim nie musieli myśleć o tym, czy Katya zdecyduje się udzielić im pomocy. To było logiczne i też dlatego podjęła się próby napisania sowy do lorda Notta, który tak jak jego brat - był jej niezwykle bliski. Problem w tym, że tkwiła przez ostatnie pięć lat z dala od ludzi i wstyd jaki odczuwała względem kilku zbitych ze sobą słów doprowadzał ją do stanu irytacji. Wymagała, a nie dała nic w zamian. Jaką cenę przyjdzie jej zatem zapłacić?
Uśmiechnęła się lekko, gdy z jego ust padły pierwsze słowa i pokręciła z dezaprobatą głową. Dlaczego był taki bezczelny? Lubiła to, ale nie czuła się na siłach, choć zawzięcie próbowała wykrzesać z siebie równie ironiczny komentarz.
-Znam tylko jedną królową, ale obecnie nie poszukuję króla; obsadzenie cię w roli giermka musi cię zadowolić - puściła mu jeszcze oczko, ale to na tyle było z dobrego humoru Katyi, która znów pogrążyła się we własnych rozmyślaniach. Oczywiście, szanowała Raphaela za wszystko, co dla niej robił, ale przełamanie tej pierwszej bariery było niezwykle trudne. Może nawet za bardzo? -Prywatna wizyta może mieć miejsce, dopóki nie zaczniesz mnie badać, więc to od ciebie zależy, kiedy będzie musiała się ewoluować na ten poziom, który jest ci bardziej znany - była nieco złośliwa, ale to dlatego, że nie mogła wypaść z formy. Znała charakter Raphaela i wiedziała, że jej nie odpuści, a jeśli obniży gardę na moment, to pożre ją żywcem, a potem przez kolejny rok będzie przypominał o tym, że jego szanowna kuzynka nie potrafiła stawić czoła mężczyźnie. Lepiej usiądź podziałało na nią jak płachta na byka. Jak śmiał? Teraz już w zupełności nie żałowała drwiącej uwagi. -Dam sobie radę - warknęła przez zaciśnięte zęby, bo znał ją. Była samodzielna i nie potrzebowała wsparcia, a to tylko noga, która odmawiała posłuszeństwa. Wolnym krokiem, ciągle kulejąc i trzymając się za biodro, podeszła do barku, w którym trzymała ognistą whisky na specjalne okazje, a także francuskie wino. Wyciągnęła dwa kieliszki i odwracając się na pięcie, spojrzała na Raphaela. -Wybieraj, ale nie każ mi długo czekać, bo muszę czymś uśmierzyć ból.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nigdy nie chciał zostać magipsychiatrą. Tajniki ludzkiego umysłu zawsze pozostawały dla niego tajemnicą. Nie umiał często rozczytać to sam ma na myśli, a co dopiero inni. Nie próbował więc rozgryzać jak czuję się jego kuzynka, poza tym czysto fizycznym aspektem. Mogła mu powiedzieć prawdę, zwierzyć się i być pewną, że ani słowo nie wypłynie poza ten pokój. Nie tylko ze względu na obowiązującą go tajemnicę lekarską. Chodziło o czyste zaufanie, którego on nigdy nie chciał zawieść. Jego bliscy byli jedynymi powodami, dla których jeszcze się nie rozsypał, a miał już ku temu wiele okazji. Nawet teraz. Być może jego gra pozorów była bezbłędna albo po części już przywykł do życia w takim stanie. Nie czuł się jednak zdrowy, w pełni zadowolony z życia czy sukcesów zawodowych. W klatce piersiowej nosił wciąż niezabliźnioną ranę, z której powoli sączyła się ropa zatruwając cały organizm. Nie potrafił poradzić sobie ze stratą, chociaż niejednokrotnie tłumaczył sobie, że żeby coś stracić to najpierw trzeba to mieć. A przecież on nigdy jej nie miał. Była mu przyjaciółką, powierniczką, ale nie przeszkadzało mu to kłamać jej w żywe oczy, ukrywać swoje uczucie. Była tuż obok, gdy wyciągał rękę w jej kierunku to jedynie muskał koniuszkami palców te wspaniałe włosy, nigdy nie zacisnąwszy na nich dłoni. Teraz już nigdy nie będzie mógł tego zrobić.
Dlatego uciekł niczym tchórz, którym był, nie wstydził się przyznać do tego przed sobą. Zakopał się po uszy w pracy, chowając się wśród chorych na ciele, aby uniknąć szukającej go nieustannie choroby na duszy. Wygodnym było przejmować się innymi, zarówno obcymi pacjentami, jak i najbliższymi, tym samym zapominając o sobie. Oszukiwał się, że wszystko jest w porządku, a podobno kłamstwo wypowiedziane tysiąckroć staje się w końcu prawdą. Nie wiedział natomiast ile razy będzie musiał powtórzyć Katyi prawdę, aby ona w nią uwierzyła. Nie wydawała się być przekonana w listach, że to nie jest problem. Przynajmniej teraz uśmiechała się, a nawet pozwoliła sobie na drobny przytyk w jego stronę.
- Zależy jak ładna jest królowa - odparł udając, że rozważa nawet taką opcję. Następnie uśmiechnął się szeroko słysząc jej jakże miłą uwagę na temat spotkań. - Stan, do którego się dopuściłaś jest widoczny na pierwszy rzut oka, więc nie wiem, czy takie badanie będzie w ogóle konieczne. - Nie ukrywał krytycyzmu w swoim głosie. Nieleczona choroba postępuje bardzo szybko, a cofanie jej objawów jest stopniowo coraz trudniejsze. Skrzywił się, więc gdy stwierdziła, że nie potrzebuje pomocy, ale nie skomentował tego faktu. I tak za długo nie wytrzyma, widział, jaki ból sprawia jej chodzenie. Chciał być uprzejmy, ale uwaga na temat znieczulenia tylko go rozjuszyła. Poderwał z ziemi swój neseser i podszedł do niej w dwóch susach. Ujął jej rękę w nadgarstku, zdecydowanie, ale nie mocno. - Nie będziesz pić żadnego alkoholu, bo gówno ci to da. Zaraz wypijesz eliksir rozgrzewający i to duszkiem albo sam ci go wleję do gardła. - Pozbawiony emocji ton w połączeniu z przeszywającym spojrzeniem niebieskich oczu pokazywał, że ani trochę nie żartuje. Jeśli chce, to chętnie jej to udowodni. - Usiądziesz w końcu czy w tym też mam ci pomóc?
Dlatego uciekł niczym tchórz, którym był, nie wstydził się przyznać do tego przed sobą. Zakopał się po uszy w pracy, chowając się wśród chorych na ciele, aby uniknąć szukającej go nieustannie choroby na duszy. Wygodnym było przejmować się innymi, zarówno obcymi pacjentami, jak i najbliższymi, tym samym zapominając o sobie. Oszukiwał się, że wszystko jest w porządku, a podobno kłamstwo wypowiedziane tysiąckroć staje się w końcu prawdą. Nie wiedział natomiast ile razy będzie musiał powtórzyć Katyi prawdę, aby ona w nią uwierzyła. Nie wydawała się być przekonana w listach, że to nie jest problem. Przynajmniej teraz uśmiechała się, a nawet pozwoliła sobie na drobny przytyk w jego stronę.
- Zależy jak ładna jest królowa - odparł udając, że rozważa nawet taką opcję. Następnie uśmiechnął się szeroko słysząc jej jakże miłą uwagę na temat spotkań. - Stan, do którego się dopuściłaś jest widoczny na pierwszy rzut oka, więc nie wiem, czy takie badanie będzie w ogóle konieczne. - Nie ukrywał krytycyzmu w swoim głosie. Nieleczona choroba postępuje bardzo szybko, a cofanie jej objawów jest stopniowo coraz trudniejsze. Skrzywił się, więc gdy stwierdziła, że nie potrzebuje pomocy, ale nie skomentował tego faktu. I tak za długo nie wytrzyma, widział, jaki ból sprawia jej chodzenie. Chciał być uprzejmy, ale uwaga na temat znieczulenia tylko go rozjuszyła. Poderwał z ziemi swój neseser i podszedł do niej w dwóch susach. Ujął jej rękę w nadgarstku, zdecydowanie, ale nie mocno. - Nie będziesz pić żadnego alkoholu, bo gówno ci to da. Zaraz wypijesz eliksir rozgrzewający i to duszkiem albo sam ci go wleję do gardła. - Pozbawiony emocji ton w połączeniu z przeszywającym spojrzeniem niebieskich oczu pokazywał, że ani trochę nie żartuje. Jeśli chce, to chętnie jej to udowodni. - Usiądziesz w końcu czy w tym też mam ci pomóc?
Gość
Gość
A szkoda, że nie chciał - może miałby więcej cierpliwości do Katyi, która w tym momencie lawirowała na granicy szczerej chęci rozmowy, a zamknięcia się w kokonie odosobnienia. Wiedziała jednak, że Raphael ją zbyt dobrze znał i od razu rozpozna dystans, który zrodził się w niej przez tych kilka ostatnich miesięcy, gdy to mierzyła się z przewrotnościami losu. Nie dopuszczała do siebie wizji, w której powinna szczerze wydusić wszystko, bo lord Nott był dla niej zbyt cenny, by zalewać go falą zbyt wielu przykrych słów, które niszczą i sprawiają, że człowiek czuje się jeszcze bardziej odpowiedzialny za swoich bliskich. Nie zamierzała dokładać mu zmartwień, bo doskonale pamiętała, co się stało kilka lat temu i nie posiadałaby w sobie za grosz honoru, gdyby dołożyła mu kłopotów.
Patrzyła teraz na mężczyznę ze złością, bo ledwie przyszedł i rozstawiał ją po kątach. Jakim właściwie prawem? Oboje mieli butne charaktery i potrafili działać sobie na nerwy, a żadne nie chciało ustąpić, ale Katya musiała nabrać pokory. Zjawił się w jej dworku, gotowy do pomocy, a ona? Rzucała jadem, a to tylko dlatego, że była rozżalona i czuła się bezużyteczna, kiedy noga raz po raz odmawiała posłuszeństwa. To był ból, który przeszywał ją na wskroś, ale nie pisnęła choćby słówkiem, a jedynie oczy i grymas, jaki wykrzywiał jej spierzchnięte wargi był potwierdzeniem, że po prostu jest ciężko. Zbyt ciężko.
Czy spodziewała się, że z nim jest równie źle, co z nią? Oczywiście, że nie. Trzymała pewnego rodzaju nerwy na wodzy, choć chciała ciskać gromami, ale oboje tonęli w pewnej otchłani, która w swych szponach przyciągała każdego i sprawiała, że człowiek nie miał szansy na odpowiednio szybki ratunek. Dla nich także mogło być już za późno, a to dlatego, że katharsis nie było im przeznaczone.
-Lordzie, spójrz w me niewinne oczęta i zaprzecz, że nie tryskam urodą niczym pierwsza, letnia lilia - odpowiedziała żartobliwie, jakby wątpił, że to ona ma być królową. Zrobiła też maślane spojrzenie, którym go obdarzyła i zaraz potem nastrój uleciał. Wszystko mknęło w niebezpieczne rejony, które mogły być powodem, a raczej początkiem rozpętania istnej wojny. -Wybacz, że bardziej przejmowałam się zdrowiem mężczyzny, który ma być moim mężem i zapomniałam o fiolkach z eliksirami - warknęła przez zaciśnięte zęby, ale taka była prawda. Nie kłamała. Zostawiła wszystko w mieszkaniu Mulcibera, do którego nie wróciła od czasów wizyty w św. Mungu. Czy to było więc dziwne, że nagłe odstawienie leków tak bardzo pogorszyło jej stan?
Nie spodziewała się, że Raphael złapie ją za nadgarstek. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i wypuściła głośno powietrze z płuc. Pamiętała moment, w którym narzeczony, a wcześniej ojciec trzymali ją w ten sposób, by wymierzyć jej karę. Nie przypuszczała więc, że i Raphael zdobędzie się na taki czyn, ale... Przywykła. Nauczyła się reagować na ból, który już wcale nie był taki straszny.
-Twoja wulgarność budzi mój... - zawiesiła głos i zamyśliła na moment. Szlachciankom w końcu nie wypadało mówić i słuchać brzydkich słów. -Sprzeciw - wydusiła w końcu i to wtedy wyszarpnęła rękę. -Lubisz takie zabawy, Raph? Wlewać kobiecie coś do gardła? No powiedz... - uśmiechnęła się drwiąco i mimowolnie ujęła jego dłoń, którą przesunęła na swoją szyję, by to tam zacisnął palce i zmusił ją do rozchylenia ust. -Spróbuj.
Patrzyła teraz na mężczyznę ze złością, bo ledwie przyszedł i rozstawiał ją po kątach. Jakim właściwie prawem? Oboje mieli butne charaktery i potrafili działać sobie na nerwy, a żadne nie chciało ustąpić, ale Katya musiała nabrać pokory. Zjawił się w jej dworku, gotowy do pomocy, a ona? Rzucała jadem, a to tylko dlatego, że była rozżalona i czuła się bezużyteczna, kiedy noga raz po raz odmawiała posłuszeństwa. To był ból, który przeszywał ją na wskroś, ale nie pisnęła choćby słówkiem, a jedynie oczy i grymas, jaki wykrzywiał jej spierzchnięte wargi był potwierdzeniem, że po prostu jest ciężko. Zbyt ciężko.
Czy spodziewała się, że z nim jest równie źle, co z nią? Oczywiście, że nie. Trzymała pewnego rodzaju nerwy na wodzy, choć chciała ciskać gromami, ale oboje tonęli w pewnej otchłani, która w swych szponach przyciągała każdego i sprawiała, że człowiek nie miał szansy na odpowiednio szybki ratunek. Dla nich także mogło być już za późno, a to dlatego, że katharsis nie było im przeznaczone.
-Lordzie, spójrz w me niewinne oczęta i zaprzecz, że nie tryskam urodą niczym pierwsza, letnia lilia - odpowiedziała żartobliwie, jakby wątpił, że to ona ma być królową. Zrobiła też maślane spojrzenie, którym go obdarzyła i zaraz potem nastrój uleciał. Wszystko mknęło w niebezpieczne rejony, które mogły być powodem, a raczej początkiem rozpętania istnej wojny. -Wybacz, że bardziej przejmowałam się zdrowiem mężczyzny, który ma być moim mężem i zapomniałam o fiolkach z eliksirami - warknęła przez zaciśnięte zęby, ale taka była prawda. Nie kłamała. Zostawiła wszystko w mieszkaniu Mulcibera, do którego nie wróciła od czasów wizyty w św. Mungu. Czy to było więc dziwne, że nagłe odstawienie leków tak bardzo pogorszyło jej stan?
Nie spodziewała się, że Raphael złapie ją za nadgarstek. Spojrzała na niego z niezrozumieniem i wypuściła głośno powietrze z płuc. Pamiętała moment, w którym narzeczony, a wcześniej ojciec trzymali ją w ten sposób, by wymierzyć jej karę. Nie przypuszczała więc, że i Raphael zdobędzie się na taki czyn, ale... Przywykła. Nauczyła się reagować na ból, który już wcale nie był taki straszny.
-Twoja wulgarność budzi mój... - zawiesiła głos i zamyśliła na moment. Szlachciankom w końcu nie wypadało mówić i słuchać brzydkich słów. -Sprzeciw - wydusiła w końcu i to wtedy wyszarpnęła rękę. -Lubisz takie zabawy, Raph? Wlewać kobiecie coś do gardła? No powiedz... - uśmiechnęła się drwiąco i mimowolnie ujęła jego dłoń, którą przesunęła na swoją szyję, by to tam zacisnął palce i zmusił ją do rozchylenia ust. -Spróbuj.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Był szorstki w obyciu i nie można tej cechy z niego po prostu wymazać. Owszem, potrafił być niezwykle czarujący, wręcz oszałamiający, uderzał do głowy niczym szampan z wykwintnego rocznika. Na początku. Cel uświęca środki jak to mówią i on nie wahał się hołdować temu powiedzeniu. Potrafił uwieść, jeśli się odpowiednio postarał, ale później maska opadała. Jeśli nie chciał to nic nie pozostawało z tego uroczego obrazka, który roztaczał. Była też jednak druga strona monety. To rzeczowe, momentami chłodne podejście wynikało, co może wydawać się mało prawdopodobne, z czystej troski. Troski przesiąkniętej do cna obawą. Już raz stracił kogoś bliskiego. Rzeczywistość roztrzaskała mu się wtedy na milion drobnych kawałeczków i chociaż było to dawno temu, a on rzucił się do zbierania tych wszystkich części niczym szaleniec to do tej pory obraz był niekompletny i popękany. Rzucająca szary cień siatka pęknięć nieustannie przypominała mu o porażce, druzgocącej klęsce, którą poniósł. On sam. Każdy mógł mu powtarzać, że to nie jego wina, że przecież nie było go na miejscu, że nie było możliwości zapobiegnięcia tej tragedii, ale jego to nie przekonywało. W swoim umyśle bezustannie rozgrywał to wszystko na nowo, widząc jak wypowiedzenie przez siebie prawdy wyswobadza ukochaną z pęt nagłej śmierci. Nic nie mógł już zrobić, ale przecież wciąż żyli jeszcze inni. Jego do bólu irytująca siostrzyczka nękana dokładnie tę samą chorobą, brat, który równie łatwo, co on sam wpadał we wszelkie kłopoty, Julius, który zniknął bez słowa, a teraz także irytująca w swej dziecięcej wręcz naiwności Ollivander. Musiał chronić ich wszystkich i próbować żyć w przekonaniu, że uda mu się to osiągnąć.
Nie myślał jednak o tym w takich ostatecznych kategoriach na co dzień, a dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Nie unikał co prawda kołaczącego się głowie oburzenia beztroskim zachowaniem kuzynki, ale jej powitanie trochę go ugłaskało. Teatralnie wywrócił oczyma na jej samo komplementację, ale uśmiech rozciągnął mu kąciki ust. Niestety na krótką chwilę. Zaraz potem atmosfera zgęstniała, a temperatura spadła o kilka stopni. Kpiła sobie z niego otwarcie, widocznie nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji. Jak gdyby stała przed nim Ulla.
- Żona w formie posągu raczej mu się nie przyda. Może jedynie, jako gustowny wieszak na płaszcze. - W porównaniu do Katyi, przez którą przetaczały się różnorodne emocje, on zdawał się być kompletnie nieporuszony, wręcz lekko znudzony. Doskonale się kontrolował, chowając wszelkie odczucia za maską zimnego profesjonalisty. Nie było to jednak łatwe, gdy potok słów, sprowokowany przez niego samego, wyrwał się z jej ust i kąsał go ostro. Niezwyczajny był do tego typu rozbuchanych, bezpodstawnych obelg. Szalę goryczy przeważył jej iście teatralny gest. Zacisnął usta w wąską linię, a gdyby spojrzenia mogły zabijać to pewnie leżałaby już martwa.
- Odnoszę wrażenie, że ciebie to podnieca - skomentował cicho, cofając rękę. Oczy błyszczały mu w uśmiechu, ale był on pozbawiony wesołości. - Po prostu irytuje mnie, gdy ktoś zazwyczaj odznaczający się nieprzeciętnym intelektem zachowuje się jak gówniara, która dopiero co zdjęła z głowy Tiarę Przydziału. Nie będę się z tobą bawił. - Podszedł do jej biurka, na którym oparł swoją torbę, aby móc swobodnie wydobyć z niej dwie pękate fiolki z eliksirami rozgrzewającymi. - Ten - rzekł, wskazując na pierwsze ze szkieł i nie patrząc na nią. - Wypij czym prędzej w całości. Drugi przed snem w proporcji jeden do jeden z wodą. I zgłoś się do Munga, jakiś uzdrowiciel na pewno cię przyjmie. - Zamknął torbę, po czym w końcu obdarzył ją spojrzeniem. - Skoro moja obecność tak ci urąga to pójdę już.
Nie myślał jednak o tym w takich ostatecznych kategoriach na co dzień, a dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem. Nie unikał co prawda kołaczącego się głowie oburzenia beztroskim zachowaniem kuzynki, ale jej powitanie trochę go ugłaskało. Teatralnie wywrócił oczyma na jej samo komplementację, ale uśmiech rozciągnął mu kąciki ust. Niestety na krótką chwilę. Zaraz potem atmosfera zgęstniała, a temperatura spadła o kilka stopni. Kpiła sobie z niego otwarcie, widocznie nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji. Jak gdyby stała przed nim Ulla.
- Żona w formie posągu raczej mu się nie przyda. Może jedynie, jako gustowny wieszak na płaszcze. - W porównaniu do Katyi, przez którą przetaczały się różnorodne emocje, on zdawał się być kompletnie nieporuszony, wręcz lekko znudzony. Doskonale się kontrolował, chowając wszelkie odczucia za maską zimnego profesjonalisty. Nie było to jednak łatwe, gdy potok słów, sprowokowany przez niego samego, wyrwał się z jej ust i kąsał go ostro. Niezwyczajny był do tego typu rozbuchanych, bezpodstawnych obelg. Szalę goryczy przeważył jej iście teatralny gest. Zacisnął usta w wąską linię, a gdyby spojrzenia mogły zabijać to pewnie leżałaby już martwa.
- Odnoszę wrażenie, że ciebie to podnieca - skomentował cicho, cofając rękę. Oczy błyszczały mu w uśmiechu, ale był on pozbawiony wesołości. - Po prostu irytuje mnie, gdy ktoś zazwyczaj odznaczający się nieprzeciętnym intelektem zachowuje się jak gówniara, która dopiero co zdjęła z głowy Tiarę Przydziału. Nie będę się z tobą bawił. - Podszedł do jej biurka, na którym oparł swoją torbę, aby móc swobodnie wydobyć z niej dwie pękate fiolki z eliksirami rozgrzewającymi. - Ten - rzekł, wskazując na pierwsze ze szkieł i nie patrząc na nią. - Wypij czym prędzej w całości. Drugi przed snem w proporcji jeden do jeden z wodą. I zgłoś się do Munga, jakiś uzdrowiciel na pewno cię przyjmie. - Zamknął torbę, po czym w końcu obdarzył ją spojrzeniem. - Skoro moja obecność tak ci urąga to pójdę już.
Gość
Gość
W przeciwieństwo do niego - nie była szorstka. Była zagubiona i coraz gorsze rzeczy zaczynały ją fascynować. Przez lata utarło się, że Katya Ollivander jest maskotką, która nie czuje, nie myśli i robi co się jej powie. Dzisiaj piastowała zupełnie inną rolę, w której nie potrafiła się odnaleźć, bo stała się wolna i szukała swojego miejsca w świecie. Na pozór niezwykla dobra i empatyczna, a w głębi siebie skrywała potężne demony, które doprowadzały ją do ostateczności. Potrafiła być butna, nieprzewidywalna, a toksyna, która przesiąknięta była jadem powstałym przez lata cierpienia, roztaczała się na całą powierzchnię jaka ją otaczała. I tak było z Ramseyem, gdy widziała go po raz ostatni, a fascynacja tym, że to on posiadał jej różdżkę stała się... Naturalna. Pociągała ją wizja, że oddała mu cząstkę siebie, ale w tym wszystkim gubiła coś istotnego. Własne przekonania i wiarę. Jak mogła jednak wierzyć w to, że łączenie się mugoli z czarodziejami jest właściwe? Zawodziła się na tych mniej magicznych i była przez nich traktowana w sposób absurdalny, jakby bez szacunku, co mierziło ją niemiłosiernie. Pojawiała się też kwestia Morpheusa, który ponoć zabił szlachciankę. Dlatego coraz bardziej wątpiła i gubiła się pomiędzy gęstymi gałęziami wpajanych zasad, a doświadczeń związanych z realnym światem. przypominała ciepłą formę, którą można ukształtować pod siebie i nie czuła się z tym źle. Smutek i cierpienie wyżerał jej umysł, który raz po raz poddawał się woli ludzi, którzy ją otaczali. Czy przez to była bezbarwna? Nie. Może trochę naiwna, ale w swoim sprycie umiałaby w tej chwili pokonać każdego, bo sensualność i ulotność stawały się najlepszym wabikiem. Raphael nie należał do grupy osób, którym wyrządziłaby krzywdę, wszak nie znajdował się na liście znienawidzonych i wzgardzonych. Do tej pory dopisała tam jedno nazwisko mężczyzny, któremu życzyła śmierci.
Patrzyła na lorda i oddychała ciężko, bo nie spodziewała się, że to spotkanie będzie tak trudne i ciężkie, ale nie miała sił. Była wycieńczona ciągłą walkę i potrzebowała zrzucić z siebie ten ciężar, który ją tłamsił od środka i wyniszczał pozostałości po dawnej Katyi Ollivander. Ta przed nim choć wciąż eteryczna, to zbyt cierpiąca, a uśmiech? Uśmiech był już tylko marną imitacją czegoś, co przeminęło. Chciała zapomnieć o tym.
Pragnęła być znowu sobą.
-Uważasz, że byłabym mu potrzebna? - zapytała bez wyrazu, bo nie rozważała swojego bycia u boku Ramseya w sposób, o którym wspominał Raphael. Przekrzywiła lekko głowę i była zaskoczona tym, co powiedział. W jakiś sposób ją to zabolało, ale to nie jego wina. Należał w końcu do osób, które nie miały pojęcia o niczym. Ani o tym, co się działo w dworku, a już tym bardziej o tym, co się wydarzyło w pewną listopadową noc. Dlatego milczała i nic nie mówiła, bo cios był zbyt głęboki, by umiała się przed nim obronić. Przyglądała się każdemu jego ruchowi, a łzy po raz kolejny wzbierały się w kącikach jej oczu. Kiedy nie patrzył, podeszła wolnym krokiem i wcale nie słuchała mężczyzny. Ujęła jego przegub i spuściła wzrok, bo skarcił ją jak małego szczeniaka, który źle zrobił. Jak dziecko, które nie słucha rodziców. -Przepraszam... - wydusiła z siebie, a robiła to przecież tak rzadko, jakby to magiczne słowo nie mogło przejść przez jej gardło. Pozwoliła spłynąć jednej łzie po policzku, by zaraz potem przetrzeć ją ledwie widocznym gestem, wszak popękała na zbyt wiele części, żeby tłumaczyć teraz każdą z osobna. -Nie zamierzałam cię obrazić, ale... Raphael... - szepnęła jeszcze bardziej do siebie, a emocje skumulowały się w jej drobnym ciele i zawzięcie szukały ujścia. Serce uderzało gwałtownie i wydawało się, że najmniejszy podmuch po raz kolejny uderzy w tą laleczkę z porcelany i zepchnie ją z kredensu. -Ja nie wiem, co się ze mną dzieje... - wydusiła na jendym wydechu, a jej blade lica zalały się łzami, nad którymi nie była w stanie zapanować.
Patrzyła na lorda i oddychała ciężko, bo nie spodziewała się, że to spotkanie będzie tak trudne i ciężkie, ale nie miała sił. Była wycieńczona ciągłą walkę i potrzebowała zrzucić z siebie ten ciężar, który ją tłamsił od środka i wyniszczał pozostałości po dawnej Katyi Ollivander. Ta przed nim choć wciąż eteryczna, to zbyt cierpiąca, a uśmiech? Uśmiech był już tylko marną imitacją czegoś, co przeminęło. Chciała zapomnieć o tym.
Pragnęła być znowu sobą.
-Uważasz, że byłabym mu potrzebna? - zapytała bez wyrazu, bo nie rozważała swojego bycia u boku Ramseya w sposób, o którym wspominał Raphael. Przekrzywiła lekko głowę i była zaskoczona tym, co powiedział. W jakiś sposób ją to zabolało, ale to nie jego wina. Należał w końcu do osób, które nie miały pojęcia o niczym. Ani o tym, co się działo w dworku, a już tym bardziej o tym, co się wydarzyło w pewną listopadową noc. Dlatego milczała i nic nie mówiła, bo cios był zbyt głęboki, by umiała się przed nim obronić. Przyglądała się każdemu jego ruchowi, a łzy po raz kolejny wzbierały się w kącikach jej oczu. Kiedy nie patrzył, podeszła wolnym krokiem i wcale nie słuchała mężczyzny. Ujęła jego przegub i spuściła wzrok, bo skarcił ją jak małego szczeniaka, który źle zrobił. Jak dziecko, które nie słucha rodziców. -Przepraszam... - wydusiła z siebie, a robiła to przecież tak rzadko, jakby to magiczne słowo nie mogło przejść przez jej gardło. Pozwoliła spłynąć jednej łzie po policzku, by zaraz potem przetrzeć ją ledwie widocznym gestem, wszak popękała na zbyt wiele części, żeby tłumaczyć teraz każdą z osobna. -Nie zamierzałam cię obrazić, ale... Raphael... - szepnęła jeszcze bardziej do siebie, a emocje skumulowały się w jej drobnym ciele i zawzięcie szukały ujścia. Serce uderzało gwałtownie i wydawało się, że najmniejszy podmuch po raz kolejny uderzy w tą laleczkę z porcelany i zepchnie ją z kredensu. -Ja nie wiem, co się ze mną dzieje... - wydusiła na jendym wydechu, a jej blade lica zalały się łzami, nad którymi nie była w stanie zapanować.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Nie był kimś, kto łatwo się dopasowuje i przystosowuje. Tylko z pozoru sprawiał wrażenie perfekcyjnego kameleona salonowego, który komponuje się z każdym wnętrzem. Tak naprawdę cechowała go stałość i upór. Nie tylko w dążeniu do celu, ale także utrzymywaniu swoich racji. Nie był skałą, bo ta wystawiona na wiele czynników zmieniała się bezustannie. Był wodą, płynącą wartkim strumieniem, nieprzerwanie, ciągle w jednym stanie skupienia, która z łatwością wpasowywała się w swoje koryto, a w razie potrzeby potrafiła stworzyć nowe, omijające przeszkodę. Nie zmieniał się, potrafił zmanipulować innych, nie zawsze, ale często nagiąć ich albo naprostować ukazując mądrość swoich racji. Nie bez powodu w kręgu jego zainteresowań znajdowała się zarówno literatura, jak i polityka. Czytane treści przepuszczał przez swój prywatny filtr wiedzy oraz doświadczeń, aby później to, co uznawał za słuszne, czy warte uwagi zastosować w swoim życiu. Nie można jednak tego mylić z byciem upartym osłem. Gardził walką z wiatrakami, bo była wyniszczająca i bezsensowna. Chodziło po prostu o posiadanie w życiu pewnych fundamentów, filarów, którymi nikt ani nic nie może wstrząsnąć, aby można oprzeć się na nich, kiedy wszystko inne obróci się w pył. Uzdrowicielstwo też było jednym z takich kamieni węgielnych. To właśnie tam uciekł w momencie spektakularnego upadku jednej z najważniejszych części jego życia. Równowaga życia prywatnego zachwiała się wtedy niebezpiecznie i do tej pory nie odzyskała pierwotnego stanu, ale doskonale to tuszował. Stopniowo coraz lepiej umiał się ukrywać z emocjami, a okazyjne maski powoli przyrastały mu do twarzy, bo liczba osób, przed którymi mógłby je zdejmować malała.
Tak samo teraz. Nie mógł sobie pozwolić na grę w otwarte karty. Nie dlatego, że chciał ją oszukiwać, ale z minuty na minutę widział jak sytuacja ulega skomplikowaniu. Wpadł do swojej drogiej kuzynki z drobną pomoc, a miał wrażenie, że chodzi o coś więcej. Niestety nie potrafił rozszyfrować, o co chodzi. Jego umiejętność czytania ludzi ograniczała się jedynie do kobiet, które chciał uwieść. Nic też nie zapowiadało, aby miał nauczyć się czegoś więcej.
- Nam wszystkim jesteś potrzebna w dobrej formie - odparł, nie mogąc powstrzymać się przed spojrzeniem wprost na nią. Nadchodziły ciężkie czasy, nie miał wątpliwości, że Sabat był zaledwie preludium do czegoś gorszego. Musieli trzymać się razem, bo wewnętrzne podziały tylko ich pogrążą. Nie wypowiedział jednak tego na głos, bo byłby głupcem obarczając ją takim ciężarem.
Nie pomyślał, że mógł ją zranić, bo widocznie ona też nie przejęła się faktem, że jej słowa mogą ciąć niczym nóż. Może trochę nawet chciał, żeby ją zabolało, gdzieś w środku licząc, że zadziała to na nią orzeźwiająco. Nie spodziewał się jednak, że podejdzie, więc drgnął zaskoczony, gdy złapała go za ramię. Dopiero wtedy poświęcił jej całą swoją uwagę i zauważył to, czego nie widział dotychczas. Jej zachwianą sylwetkę, nie tak dumną i prostą jak zazwyczaj, uciekające spojrzenie, zawahanie. Przeprosiła go, a to nie było częste. Szczerze zakładał, że pomacha mu na do widzenia. W napięciu słuchał, co mówi i jak chwieje się niebezpiecznie na jakiejś niewidocznej na niego granicy, którą przekracza wraz z ostatnim zdaniem. Wtedy po raz kolejny tego dnia odstawia swój neseser, aby dwoma wolnymi rękoma przyciągnąć do siebie drobną sylwetkę kuzynki. Prawdopodobnie w kilka chwil czarna koszula przesiąknie słonymi łzami, ale nie było to w tej chwili w żaden sposób istotne.
- W porządku - mruknął cicho, głaszcząc ją uspokajająco po plecach. Nic nie było w cholernym porządku, ale mógł przecież pooszukiwać się tę krótką chwilę. - Powiedz mi, co się stało - zażądał, chociaż naprawdę próbował, żeby brzmiało to jak prośba. Niestety nie był przyzwyczajony do proszenia się. Ale chciał jej pomóc, nie tylko z chorobą, a do tego musiał wiedzieć. Tylko co?
Tak samo teraz. Nie mógł sobie pozwolić na grę w otwarte karty. Nie dlatego, że chciał ją oszukiwać, ale z minuty na minutę widział jak sytuacja ulega skomplikowaniu. Wpadł do swojej drogiej kuzynki z drobną pomoc, a miał wrażenie, że chodzi o coś więcej. Niestety nie potrafił rozszyfrować, o co chodzi. Jego umiejętność czytania ludzi ograniczała się jedynie do kobiet, które chciał uwieść. Nic też nie zapowiadało, aby miał nauczyć się czegoś więcej.
- Nam wszystkim jesteś potrzebna w dobrej formie - odparł, nie mogąc powstrzymać się przed spojrzeniem wprost na nią. Nadchodziły ciężkie czasy, nie miał wątpliwości, że Sabat był zaledwie preludium do czegoś gorszego. Musieli trzymać się razem, bo wewnętrzne podziały tylko ich pogrążą. Nie wypowiedział jednak tego na głos, bo byłby głupcem obarczając ją takim ciężarem.
Nie pomyślał, że mógł ją zranić, bo widocznie ona też nie przejęła się faktem, że jej słowa mogą ciąć niczym nóż. Może trochę nawet chciał, żeby ją zabolało, gdzieś w środku licząc, że zadziała to na nią orzeźwiająco. Nie spodziewał się jednak, że podejdzie, więc drgnął zaskoczony, gdy złapała go za ramię. Dopiero wtedy poświęcił jej całą swoją uwagę i zauważył to, czego nie widział dotychczas. Jej zachwianą sylwetkę, nie tak dumną i prostą jak zazwyczaj, uciekające spojrzenie, zawahanie. Przeprosiła go, a to nie było częste. Szczerze zakładał, że pomacha mu na do widzenia. W napięciu słuchał, co mówi i jak chwieje się niebezpiecznie na jakiejś niewidocznej na niego granicy, którą przekracza wraz z ostatnim zdaniem. Wtedy po raz kolejny tego dnia odstawia swój neseser, aby dwoma wolnymi rękoma przyciągnąć do siebie drobną sylwetkę kuzynki. Prawdopodobnie w kilka chwil czarna koszula przesiąknie słonymi łzami, ale nie było to w tej chwili w żaden sposób istotne.
- W porządku - mruknął cicho, głaszcząc ją uspokajająco po plecach. Nic nie było w cholernym porządku, ale mógł przecież pooszukiwać się tę krótką chwilę. - Powiedz mi, co się stało - zażądał, chociaż naprawdę próbował, żeby brzmiało to jak prośba. Niestety nie był przyzwyczajony do proszenia się. Ale chciał jej pomóc, nie tylko z chorobą, a do tego musiał wiedzieć. Tylko co?
Gość
Gość
Ona zaś była zbyt enigmatyczna. Z każdym dniem zamykała się w sobie. Pogoda ducha była naturalnym czynnikiem, który ją charakteryzowął, podobnie jak uśmiech rozświetlający blade lica. Oczy błyszczały za każdym razem, gdy się zawstydzała, droczyła lub prowadziła filozoficzną dysputę. To było niezwykłe. Na swój sposób tak normalne, ale kilka ostatnich tygodni sprawiło, że zatraciła coś istotnego. Coś niezwykle ważnego. Wiarę? Tak, zapewne to była wiara w dotychczasowe przekonania. Związek z Ramseyem pokazał jej, że musi być mądrzejsza niż on, bo w przeciwnym razie ją stłamsi. Przyjaźń z Samuelem sprawiała, że coraz częściej poddawała się emocjom, a przykre zdarzenia - jak chociażby te z Sabatu - wciągały ją w wir odpowiedzialności za drugiego człowieka. I kiedy dotarło do niej, że zawiodła, nie mogła podjąć innej decyzji. Zawiesiła swoją pracę na pewien okres, by tylko nie dopuścić do kolejnego uchybienia. Obwiniała się w końcu o śmierć Reagana czy nestorów, ale to dlatego, że grała w durną grę i poniosła porażkę, której nie była nauczona. Zawsze zwyciężała, a teraz z własnej głupoty... Nie potrafiła nawet interweniować, by inni czuli się bezpiecznie.
Czy Raphael wiedział z czym zmaga się jego kuzynka, która rozpadała się przed nim? Jutro miał odbyc się pogrzeb, a Katya coraz bardziej tęskniła za tym, że cokolwiek jest w stanie odmienić ten jakże pokręcony los. Szukała sposobności i zdawać się mogło, że odnalazła ją w stalowoszarym spojrzeniu mężczyzny, któremu złożyła absurdalną propozycję, ale nie mogła postąpić inaczej. Jej bezpieczeństwo było ważne, a dopóki go nie odczuwała - nie była w stanie zaakceptować rozpadu swojej duszy. Był zatem jej wybawieniem. Raphaelowi życzyła tego samego, by w pewnym momencie odnalazł szansę na powrócenie do życia i skupieniu się także na sobie, a nie przeszłości, która wypalała ich oboje. Egoistycznie przywłaszczała dwoje ludzi, którzy poszukiwali odkupienia za dawne grzechy. Jeżeli karma jest suką, to niegdyś musieli robić niewiarygodne złe rzeczy.
Nam wszystkim jesteś potrzebna w dobrej formie.
O czym on mówił? Nie rozumiała tych słów, bo czuła się bezużyteczna. Nieodpowiednia i niewłaściwa na miejscach, które zajmowała. U boku mężczyzny, który jej nie docenił. Wśród przyjaciół, którzy troszczyli się za bardzo. Przy ludziach, którzy nie chcieli powierzyć jej ważnych spraw, a ostatecznie przy rodzinie, o której nic nie wiedziała. Irytacja więc tylko wzrastała z niemocą, która odczuwała za każdym razem, gdy klatka piersiowa opadała w nierównomiernych oddechach, a serce kołowało w jej piersi. Wypuściła powietrze ze świstem i pokręciła głową, bo nie wierzyła w to.
-Do czego? - zapytała ledwie słyszalnie i zagryzła policzek od środka, bo czuła, że bliska jest załamania, które tliło się na horyzoncie, ale do dziś nie dawało o sobie znać. -Do tego, by znów ulec głupim zasadom, w których nie odmawia się niczego na arystokratycznym spędzie? A może pozwolić na to, żeby niewinni ludzie zostali zamordowani pod raz kolejny kilka metrów dalej i nie zrobić nic, bo nie byłabym w stanie? - wydusiła z siebie i pokręciła przecząco głową, gdy wsparła się o tors lorda dłońmi i chciała mu uciec. Wyswobodzić się ze szczelnego uścisku. Płakała i nie wstydziła się tego. Po raz pierwszy od lat szukała sposobności do upustu emocji, które ją pożerały od środka jak najgorsze demony. -Jak mogę być aurorem, kiedy nie potrafię zadbać o innych, a to o bezpieczeństwo każdego odpowiada mój departament? - w którym notabene już nie pracuję -Powiedz mi... Dlaczego? Wyjaśnij mi to - domagała się szczerości, by pozwolił jej zrozumieć, co tak właściwie się stało. Miała mu wyszeptać też o jednonocnej sytuacji związanej z Percivalem kilka lat temu? A może o wieczorze w domu Ramseya i ich awanturze? O policzku, który wymierzył jej ojciec niejednokrotnie? O Madison i Morpheusu? Co powinna a czego nie? Nie wiedziała i to sprawiało, że dusiła się sama ze sobą, jakby niewidzialna siła zawiązywała pętle na jej szyi i odbierała powietrze. -Jestem nikim, Raphaelu... - mruknęła bardziej dos iebie i zagryzła dolną wargę aż do krwi, bo tylko ból był w stanie oczyścić ją ze wszystkiego. Tak myślała, bo do tego była przyzwyczajona. -Nikim...
Czy Raphael wiedział z czym zmaga się jego kuzynka, która rozpadała się przed nim? Jutro miał odbyc się pogrzeb, a Katya coraz bardziej tęskniła za tym, że cokolwiek jest w stanie odmienić ten jakże pokręcony los. Szukała sposobności i zdawać się mogło, że odnalazła ją w stalowoszarym spojrzeniu mężczyzny, któremu złożyła absurdalną propozycję, ale nie mogła postąpić inaczej. Jej bezpieczeństwo było ważne, a dopóki go nie odczuwała - nie była w stanie zaakceptować rozpadu swojej duszy. Był zatem jej wybawieniem. Raphaelowi życzyła tego samego, by w pewnym momencie odnalazł szansę na powrócenie do życia i skupieniu się także na sobie, a nie przeszłości, która wypalała ich oboje. Egoistycznie przywłaszczała dwoje ludzi, którzy poszukiwali odkupienia za dawne grzechy. Jeżeli karma jest suką, to niegdyś musieli robić niewiarygodne złe rzeczy.
Nam wszystkim jesteś potrzebna w dobrej formie.
O czym on mówił? Nie rozumiała tych słów, bo czuła się bezużyteczna. Nieodpowiednia i niewłaściwa na miejscach, które zajmowała. U boku mężczyzny, który jej nie docenił. Wśród przyjaciół, którzy troszczyli się za bardzo. Przy ludziach, którzy nie chcieli powierzyć jej ważnych spraw, a ostatecznie przy rodzinie, o której nic nie wiedziała. Irytacja więc tylko wzrastała z niemocą, która odczuwała za każdym razem, gdy klatka piersiowa opadała w nierównomiernych oddechach, a serce kołowało w jej piersi. Wypuściła powietrze ze świstem i pokręciła głową, bo nie wierzyła w to.
-Do czego? - zapytała ledwie słyszalnie i zagryzła policzek od środka, bo czuła, że bliska jest załamania, które tliło się na horyzoncie, ale do dziś nie dawało o sobie znać. -Do tego, by znów ulec głupim zasadom, w których nie odmawia się niczego na arystokratycznym spędzie? A może pozwolić na to, żeby niewinni ludzie zostali zamordowani pod raz kolejny kilka metrów dalej i nie zrobić nic, bo nie byłabym w stanie? - wydusiła z siebie i pokręciła przecząco głową, gdy wsparła się o tors lorda dłońmi i chciała mu uciec. Wyswobodzić się ze szczelnego uścisku. Płakała i nie wstydziła się tego. Po raz pierwszy od lat szukała sposobności do upustu emocji, które ją pożerały od środka jak najgorsze demony. -Jak mogę być aurorem, kiedy nie potrafię zadbać o innych, a to o bezpieczeństwo każdego odpowiada mój departament? - w którym notabene już nie pracuję -Powiedz mi... Dlaczego? Wyjaśnij mi to - domagała się szczerości, by pozwolił jej zrozumieć, co tak właściwie się stało. Miała mu wyszeptać też o jednonocnej sytuacji związanej z Percivalem kilka lat temu? A może o wieczorze w domu Ramseya i ich awanturze? O policzku, który wymierzył jej ojciec niejednokrotnie? O Madison i Morpheusu? Co powinna a czego nie? Nie wiedziała i to sprawiało, że dusiła się sama ze sobą, jakby niewidzialna siła zawiązywała pętle na jej szyi i odbierała powietrze. -Jestem nikim, Raphaelu... - mruknęła bardziej dos iebie i zagryzła dolną wargę aż do krwi, bo tylko ból był w stanie oczyścić ją ze wszystkiego. Tak myślała, bo do tego była przyzwyczajona. -Nikim...
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Rodzina to świętość. Być może zostało mu to bezmyślnie wtłoczone do umysłu tak samo jak prawdy o niezwykłości wynikającej z nieskazitelnie czystej krwi, ale nie czyniło mu to żadnej różnicy. Ci, z którymi łączyły go więzy krwi od zawsze byli dla niego istotni. Z rodzicami nigdy nie zbudował specjalnie silnej więzi, ale zawsze darzył ich odpowiednim szacunkiem oraz naturalną wdzięcznością, jaką dziecko darzy tych, którzy wydali go na ten świat. Tak samo z siostrą. Nie byli jak ogień i woda, wręcz przeciwnie, można ich uznać za całkiem do siebie podobnych, przez co nieustannie się ścierali. Jednak jeśli przychodziło co, do czego to wiedział, że będzie w stanie zrobić wszystko, aby ochronić Ullę. Z Percivalem sprawa była prostsza, bo byli ze sobą o wiele bliżej, Raphael nie miał w nim niezwykłe wsparcie. To razem z nim spijał gorycz porażki i świętował słodkie zwycięstwa. Praktycznie tak samo mocno związany był ze swoim przyjacielem, którego traktował jak gdyby byli prawdziwymi braćmi. To właśnie tacy ludzie mieli na niego największy wpływ. Dobry czy zły, jakikolwiek. O nich się martwił, nad nimi drżał, to przez nich zdarzało mu się chodzić rozdrażnionym albo niepoprawnie rozbawionym cały dzień. Jacykolwiek nie byli - byli jego. Żadne z nie knuło za jego plecami, nie obniżało jego poczucia własnej wartości, nikt nie pluł mu do zupy, gdy nie patrzył ani nie czekał z nożem, gotów zadźgać go, kiedy stanie się niepotrzebny. O to chodziło w rodzinie. Z takim samym podejściem spotykał się z lady Ollivander. Była rodziną, a to, że ich stosunki były lepsze niż poprawne tylko popychało jego rozbuchaną potrzebę ochrony każdego. Zezłościł go już fakt ignorowania swoich objawów, a gdyby wiedział co się dzieje z jej życiu? Pewnie zrobiłoby się nieprzyjemnie. Bo nie chciał być bierny. Już nigdy więcej.
Tylko teraz nie mógł działać gwałtownie. Sytuacja robiła się napięta, a on nigdy nie był dobry w łagodzeniu i pocieszaniu innych. Mógł siedzieć w milczeniu dolewając wino, wychodziło mu to zdecydowanie lepiej, ale Katya nie mogła pić. Chociaż jego samokontrola topniała powoli to jedynym widocznym znakiem jego wewnętrznej walki były mocno zaciśnięte usta oraz lekko drgające mięśnie żuchwy. Rozumiał jej gorycz, nie wiedziała jak bardzo. Widział, że cierpiała, ale z drugiej strony nie była jedyną, której coś się nie udało. Oboje byli ludźmi, tylko ludźmi. I o ile on nam mógł żyć sobie w kokonie z poczucia winy to nie chciał takiego losu dla niej. Pozwolił jej więc wyrzucić z siebie nagromadzone emocje.
- Nie jesteśmy wszechmocni, Katya - odrzekł, opuszczając luźno ręce wzdłuż tułowia. Była wolna i stała przy nim tylko dlatego, że tego chciała. - Jesteśmy powiernikami magii, która czyni nas potężnymi, ale nie jesteśmy wszechmocni. Możesz się obwiniać o nieudzielenie pomocy tylko nikogo tym nie wskrzesisz. Gdybym zrezygnował z wykonywania zawodu po pierwszej porażce to nie stałbym tutaj przed tobą jako uzdrowiciel. Ja też zawiniłem, nie byłem w stanie uchronić najbliższej mi przyjaciółki. - Zamilkł na chwilę, bo mimo upływu czasu emocje ani trochę nie słabły, gdy o niej myślał. Nie opuścił jednak głowy, nadal się w nią wpatrywał. - Ale ty i ja dalej żyjemy. Jesteśmy potrzebni tym, którzy nas kochają. Jeśli się poddam to zaraz cały świat upadnie jak klocki domina, jedne po drugich. - Wyciągnął rękę, aby delikatnie złapać ją za brodę i uwolnić wargę z okowów białych zębów. - Nie jesteś nikim. - Westchnął, jak gdyby nagle zmęczony całym tym ciężarem, który dźwigał. - Ludzkie zero nie miałoby odwagi przyznać się do swoich słabości. A to właśnie one czynią nas silnymi.
Tylko teraz nie mógł działać gwałtownie. Sytuacja robiła się napięta, a on nigdy nie był dobry w łagodzeniu i pocieszaniu innych. Mógł siedzieć w milczeniu dolewając wino, wychodziło mu to zdecydowanie lepiej, ale Katya nie mogła pić. Chociaż jego samokontrola topniała powoli to jedynym widocznym znakiem jego wewnętrznej walki były mocno zaciśnięte usta oraz lekko drgające mięśnie żuchwy. Rozumiał jej gorycz, nie wiedziała jak bardzo. Widział, że cierpiała, ale z drugiej strony nie była jedyną, której coś się nie udało. Oboje byli ludźmi, tylko ludźmi. I o ile on nam mógł żyć sobie w kokonie z poczucia winy to nie chciał takiego losu dla niej. Pozwolił jej więc wyrzucić z siebie nagromadzone emocje.
- Nie jesteśmy wszechmocni, Katya - odrzekł, opuszczając luźno ręce wzdłuż tułowia. Była wolna i stała przy nim tylko dlatego, że tego chciała. - Jesteśmy powiernikami magii, która czyni nas potężnymi, ale nie jesteśmy wszechmocni. Możesz się obwiniać o nieudzielenie pomocy tylko nikogo tym nie wskrzesisz. Gdybym zrezygnował z wykonywania zawodu po pierwszej porażce to nie stałbym tutaj przed tobą jako uzdrowiciel. Ja też zawiniłem, nie byłem w stanie uchronić najbliższej mi przyjaciółki. - Zamilkł na chwilę, bo mimo upływu czasu emocje ani trochę nie słabły, gdy o niej myślał. Nie opuścił jednak głowy, nadal się w nią wpatrywał. - Ale ty i ja dalej żyjemy. Jesteśmy potrzebni tym, którzy nas kochają. Jeśli się poddam to zaraz cały świat upadnie jak klocki domina, jedne po drugich. - Wyciągnął rękę, aby delikatnie złapać ją za brodę i uwolnić wargę z okowów białych zębów. - Nie jesteś nikim. - Westchnął, jak gdyby nagle zmęczony całym tym ciężarem, który dźwigał. - Ludzkie zero nie miałoby odwagi przyznać się do swoich słabości. A to właśnie one czynią nas silnymi.
Gość
Gość
Who am I?
Czy ona też mogła powiedzieć, że rodzina jest świętością? Od dawna nie żyła w dobrych stosunkach z bratem, który szczerze jej nienawidził od pierwszej chwili, gdy tylko dowiedział się jak niezwykle cenna jest w oczach ojca. Z czasem ta niechęć przelała się też na rodziciela, który nie szczędził sobie przykrych słów pod adresem córki. Tak niedorzecznie przesiąkniętej potrzebą, by członkowie rodzin niemagicznych byli traktowani na równi. I nigdy nie zaznała tej miłości rodzicielskiej, która sprowadziłaby ją do poziomu człowieka, a nie maskotki, która ma jedynie pełnić funkcję reprezentatywną. Przyjmowała z uległością rozporządzenia, ale coś w niej pękło pewnego dnia, by najzwyczajniej w świecie wycofać się i zacząć żyć po swojemu. To jednak była błędna decyzja, która kosztowała ją trochę więcej niż parę wylanych łez. Wsparcie odnajdywała jedynie w Percivalu, a o ich sekrecie nie wiedział nikt oprócz nich samych, z czym Katya męczyła się w ciągu ostatnich kilku dni. Możliwe, że od momentu, w którym dowiedziała się o zaręczynach z Inarą, choć życzyła im ze szczerego serca szczęścia, ale postronni - znający prawdę - mogliby w to nie uwierzyć, zgadza się? Nie żywiła bowiem żalu do mężczyzny, że wszedł w posiadanie jej cnoty, bo to był moment, w którym oddała się człowiekowi, bo mu ufała i potrzebowała zapomnieć o tym, co złe. Za błędy się płacić, a ten być może będzie musiała spłacać całe życie. Był też Raphael, który nieświadomy niczego, stał teraz przed nią i próbował pokazać, że nie jest z tytanu, by walczyć o to, w co wierzyć i obwiniać się o rzeczy, na które nie miała wpływu. Problem w tym, że Katya przeżywała ten felerny wieczór podczas, którego doszło do istnej tragedii. I nie chodziło już tylko o Reagana, ale też o nestorów. Można by rzec, że często jawiła się jako nieczuła, zbyt buntownicza, jednak wciąż czuła. Była zbyt realna, żeby wyzbyć się wszystkich emocji związanych z arystokratycznym światem, który jej wcale nie odpowiadał, tak jak został wykreowany. Wdzięczność, która tliła się w sercu lady względem ów mężczyzny stała się ogromna, bo to on wysłuchiwał jej żalu i smutku, którego wcale nie musiał słuchać. To nie był jego obowiązek.
Ani teraz ani kiedykolwiek wcześniej.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a łzy płynęły po rozpalonych policzkach, które tak bardzo kontrastowały z bladością skóry. Oddychała ciężko, a serce uderzało raz po raz, kiedy ponownie przyglądała mu się zawzięcie i odszukiwała szczerych intencji, ale nie musiała ich szukać. Była tego pewna, że nie udaje i nie kreuje się na nikogo, kto odważyłby się ją oszukać.
-Złożyłam papiery w Ministerstwie z prośbą o zawieszenie mnie na parę tygodnii w prawie do wykonywania zawodu - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, a to zrodziło w niej jeszcze większy smutek. Wsparła się dłonią o biurko i przygryzła dolną wargę jeszcze bardziej, bo mogłaby opowiadać teraz piękną historię, do której brakłoby jej słów. Zmusiła się też do odwrócenia wzroku, bo wizja zakazu pracy była bolesna, ale wiedziała, że nie może postąpić inaczej. Jej stan emocjonalny nie pozwoliłby na racjonalne myślenie, które tylko przysporzyłoby partnerom więcej problemów. Nie chciała już nikogo zawodzić.
Nigdy więcej.
Kiedy wspomniał o przyjaciółce, przeniosła na niego spojrzenie. W ułamku sekundy poczuła jak robi jej się słabo, chociaż wciąż stała na równych nogach i starała się nie upaść. Wiedziała, że to nie jest odpowiedni moment, by w ogóle skupiać się na sobie, bo jeżeli on także doświadczył tak potężnej straty, to może był osobą, która zrozumie ją jak nikt? Madison, Morpheus, Reagan. Huczało jej w głowie od imion osób, z którymi nie miała szansy się już spotkać, a o tych, którzy ją zawiedli - nie chciała nawet myśleć. Nie wydusiła z siebie żadnego słowa, tylko pozwoliła na upust smutku, który coraz szczelniej pochłaniał ją w innym świecie.
-Raph... - jęknęła żałośnie, a zaraz potem zacisnęła dłoń na brzegu blatu i wlepiła wzrok w regał z książkami tuż za nim, by nie skupiać się na jego oczach. Przeszywał ją na wskroś, ale nie umiała dłużej udawać. -Tak bardzo żałuję, że wróciłam do Londynu... - dlaczego właściwie? - nie znała odpowiedzi. Nie potrafiła wytłumaczyć swoich uczuć, ale wiedziała, że życie tutaj nigdy nie będzie proste, bo etap, w którym wszystko było piękne się skończył. Zachwiane bezpieczeństwo. Utracone marzenia.
Brak tego, co człowieka motywuje by żyć.
Nie chciała.
Czy ona też mogła powiedzieć, że rodzina jest świętością? Od dawna nie żyła w dobrych stosunkach z bratem, który szczerze jej nienawidził od pierwszej chwili, gdy tylko dowiedział się jak niezwykle cenna jest w oczach ojca. Z czasem ta niechęć przelała się też na rodziciela, który nie szczędził sobie przykrych słów pod adresem córki. Tak niedorzecznie przesiąkniętej potrzebą, by członkowie rodzin niemagicznych byli traktowani na równi. I nigdy nie zaznała tej miłości rodzicielskiej, która sprowadziłaby ją do poziomu człowieka, a nie maskotki, która ma jedynie pełnić funkcję reprezentatywną. Przyjmowała z uległością rozporządzenia, ale coś w niej pękło pewnego dnia, by najzwyczajniej w świecie wycofać się i zacząć żyć po swojemu. To jednak była błędna decyzja, która kosztowała ją trochę więcej niż parę wylanych łez. Wsparcie odnajdywała jedynie w Percivalu, a o ich sekrecie nie wiedział nikt oprócz nich samych, z czym Katya męczyła się w ciągu ostatnich kilku dni. Możliwe, że od momentu, w którym dowiedziała się o zaręczynach z Inarą, choć życzyła im ze szczerego serca szczęścia, ale postronni - znający prawdę - mogliby w to nie uwierzyć, zgadza się? Nie żywiła bowiem żalu do mężczyzny, że wszedł w posiadanie jej cnoty, bo to był moment, w którym oddała się człowiekowi, bo mu ufała i potrzebowała zapomnieć o tym, co złe. Za błędy się płacić, a ten być może będzie musiała spłacać całe życie. Był też Raphael, który nieświadomy niczego, stał teraz przed nią i próbował pokazać, że nie jest z tytanu, by walczyć o to, w co wierzyć i obwiniać się o rzeczy, na które nie miała wpływu. Problem w tym, że Katya przeżywała ten felerny wieczór podczas, którego doszło do istnej tragedii. I nie chodziło już tylko o Reagana, ale też o nestorów. Można by rzec, że często jawiła się jako nieczuła, zbyt buntownicza, jednak wciąż czuła. Była zbyt realna, żeby wyzbyć się wszystkich emocji związanych z arystokratycznym światem, który jej wcale nie odpowiadał, tak jak został wykreowany. Wdzięczność, która tliła się w sercu lady względem ów mężczyzny stała się ogromna, bo to on wysłuchiwał jej żalu i smutku, którego wcale nie musiał słuchać. To nie był jego obowiązek.
Ani teraz ani kiedykolwiek wcześniej.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a łzy płynęły po rozpalonych policzkach, które tak bardzo kontrastowały z bladością skóry. Oddychała ciężko, a serce uderzało raz po raz, kiedy ponownie przyglądała mu się zawzięcie i odszukiwała szczerych intencji, ale nie musiała ich szukać. Była tego pewna, że nie udaje i nie kreuje się na nikogo, kto odważyłby się ją oszukać.
-Złożyłam papiery w Ministerstwie z prośbą o zawieszenie mnie na parę tygodnii w prawie do wykonywania zawodu - powiedziała bardziej do siebie niż do niego, a to zrodziło w niej jeszcze większy smutek. Wsparła się dłonią o biurko i przygryzła dolną wargę jeszcze bardziej, bo mogłaby opowiadać teraz piękną historię, do której brakłoby jej słów. Zmusiła się też do odwrócenia wzroku, bo wizja zakazu pracy była bolesna, ale wiedziała, że nie może postąpić inaczej. Jej stan emocjonalny nie pozwoliłby na racjonalne myślenie, które tylko przysporzyłoby partnerom więcej problemów. Nie chciała już nikogo zawodzić.
Nigdy więcej.
Kiedy wspomniał o przyjaciółce, przeniosła na niego spojrzenie. W ułamku sekundy poczuła jak robi jej się słabo, chociaż wciąż stała na równych nogach i starała się nie upaść. Wiedziała, że to nie jest odpowiedni moment, by w ogóle skupiać się na sobie, bo jeżeli on także doświadczył tak potężnej straty, to może był osobą, która zrozumie ją jak nikt? Madison, Morpheus, Reagan. Huczało jej w głowie od imion osób, z którymi nie miała szansy się już spotkać, a o tych, którzy ją zawiedli - nie chciała nawet myśleć. Nie wydusiła z siebie żadnego słowa, tylko pozwoliła na upust smutku, który coraz szczelniej pochłaniał ją w innym świecie.
-Raph... - jęknęła żałośnie, a zaraz potem zacisnęła dłoń na brzegu blatu i wlepiła wzrok w regał z książkami tuż za nim, by nie skupiać się na jego oczach. Przeszywał ją na wskroś, ale nie umiała dłużej udawać. -Tak bardzo żałuję, że wróciłam do Londynu... - dlaczego właściwie? - nie znała odpowiedzi. Nie potrafiła wytłumaczyć swoich uczuć, ale wiedziała, że życie tutaj nigdy nie będzie proste, bo etap, w którym wszystko było piękne się skończył. Zachwiane bezpieczeństwo. Utracone marzenia.
Brak tego, co człowieka motywuje by żyć.
Nie chciała.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Zastanawiał się, czy może powiedzieć jej prawdę.
Nikomu tego nie powiedział. Co prawda Barthelemy sam to zauważył, ale poza nim nikt nie miał pojęcia. Wszyscy byli przekonani, że Elisabeth była jedynie jego dobrą przyjaciółką. Powierniczką. Dziewczyną, z którą się wychował, a jarzmo chorób tylko ich wzmocniło. No bo jak inaczej? Przecież Raphael to babiarz. Niestrudzony, seryjny podrywacz, który spojrzeniem rozbrajająco błękitnych oczu przewiercał kobiece dusze jeszcze w Hogwarcie. A ona też miała chłopaków, Nott nigdy nie był jednym z nich.
Wszystko przez to, że był tchórzem. Bał się, ogromny lęk przewiercał jego duszę na wskroś. Nie zniósłby ani minuty odrzucenia. Nie przeżyłby, gdyby jej piękne usta wykrzywiły się w grymasie zaskoczenia, a potem przeszły w rozbawienie lub, co gorsza, oburzenie. Jeśli kiedykolwiek by go skreśliła to wiedział, że nie potrafiłby z tym żyć. Musiał więc zadowolić się tymi drobnymi chwilami jej obecności, krótkimi momentami dotyku, kiedy trącali się w rozbawieniu albo ona dźgała go palcem pod żebra, żeby zobaczyć jak odskakuje z udawaną trwogą. Zbierał te momenty tak jak ludzie zbierają fotografie w albumie i potem spędzał długie, bezsenne noce przypominając sobie dźwięk jej perlistego śmiechu, krzywiznę uśmiechu, wspaniały obraz całości.
Minęło już ponad pięć lat, a on nadal wszystko perfekcyjnie pamiętał.
Oczywiście mógł się po tym poddać. Mógł targnąć się na swoje życie, które nagle utraciło najjaśniejszy z promieni, ale nie zrobił tego. Miał zadanie. Uświadomił sobie, że musi odpokutować. Musi znaleźć lekarstwo. Nie może pozwolić, aby jego młodszej siostrzyczce, oczku w głowie matki stała się jakakolwiek krzywda. Teraz wydawało mu się, że Katya jest na takim samym rozdrożu. Obserwował ją uważnie, jakby bojąc się, że sięgnie po różdżkę i zakończy wszystko na jego oczach. Ale nie wierzył w to. Była silna, była Ollivander, mieli w żyłach podobną krew. Po prostu musiał jej to przypomnieć. W milczeniu przyjął jej informację. To było niedorzeczne. Dłuższy urlop zadziałałby dokładnie to samo. Nie skomentował tego jednak.
- Mogę zapalić? - spytał tylko, jak gdyby był oderwany od rzeczywistości. Nie czekał na odpowiedź. Nie cierpiała na Klątwę Ondyny, więc nie musiał przejmować się jej zdrowiem w tym akurat wypadku. Wyciągnął z torby paczkę magicznych papierosów, wyciągnął jednego potarł i wsunął do ust. Przysiadł na biurku obok jej ręki i w ciszy wpatrywał się w kuzynkę. Tytoń przyjemnie wypełniał mu płuca. Koił nerwy, które szarpały mu się powoli pod wpływem tego wszystkiego. Chciał jej pomóc. Widział doskonale, że cierpi i nie jest to spowodowane chorobą, jaką potrafił wyleczyć. Tu chodziło o coś więcej, a on był cholernie słaby w wyciąganiu ludzi z opresji. Co więcej, jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu, na jej uwagę o powrocie do Londynu. Jednak ten wyraz nie miał ani śladu wesołości. Wypuścił powoli dym z płuc, po czym przeniósł spojrzenie z niej na bliżej nieokreśloną przestrzeń.
- Wiesz, wiem coś o tym. Może gdybym nie wrócił z Paryża to nie nosiłbym w sobie poczucia winy. Salazarze, minęło już tyle czasu - westchnął kręcąc głową, po czym znów się zaciągnął. - Ta przyjaciółka, Elisabeth. Znaliśmy się od dziecka. Chorowała tak jak ja, więc postanowiono nas hodować razem - zakpił, nie ukrywając gorzkiego tonu. - Tylko ona miała traumę krwi. I umarła, a ja nie umiałem jej pomóc, bo zwlekałem z kursem rok. - Jeszcze raz przyłożył papierosa do ust, a lewa dłoń bezwiednie drżała mu leżąc bezwładnie na udzie. - Umarła, a ja nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham. A kochałem każdego, pierdolonego dnia. - Westchnął. To chyba nie była najlepsza droga, nie miał jej przecież dołować tylko pomóc. No ale nie był przecież w tym dobry. Tak jak zresztą we wszystkim. - Proszę nie mów tego nikomu. - Chociaż ona i tak nie żyje Nott, więc to nieistotne.
Nikomu tego nie powiedział. Co prawda Barthelemy sam to zauważył, ale poza nim nikt nie miał pojęcia. Wszyscy byli przekonani, że Elisabeth była jedynie jego dobrą przyjaciółką. Powierniczką. Dziewczyną, z którą się wychował, a jarzmo chorób tylko ich wzmocniło. No bo jak inaczej? Przecież Raphael to babiarz. Niestrudzony, seryjny podrywacz, który spojrzeniem rozbrajająco błękitnych oczu przewiercał kobiece dusze jeszcze w Hogwarcie. A ona też miała chłopaków, Nott nigdy nie był jednym z nich.
Wszystko przez to, że był tchórzem. Bał się, ogromny lęk przewiercał jego duszę na wskroś. Nie zniósłby ani minuty odrzucenia. Nie przeżyłby, gdyby jej piękne usta wykrzywiły się w grymasie zaskoczenia, a potem przeszły w rozbawienie lub, co gorsza, oburzenie. Jeśli kiedykolwiek by go skreśliła to wiedział, że nie potrafiłby z tym żyć. Musiał więc zadowolić się tymi drobnymi chwilami jej obecności, krótkimi momentami dotyku, kiedy trącali się w rozbawieniu albo ona dźgała go palcem pod żebra, żeby zobaczyć jak odskakuje z udawaną trwogą. Zbierał te momenty tak jak ludzie zbierają fotografie w albumie i potem spędzał długie, bezsenne noce przypominając sobie dźwięk jej perlistego śmiechu, krzywiznę uśmiechu, wspaniały obraz całości.
Minęło już ponad pięć lat, a on nadal wszystko perfekcyjnie pamiętał.
Oczywiście mógł się po tym poddać. Mógł targnąć się na swoje życie, które nagle utraciło najjaśniejszy z promieni, ale nie zrobił tego. Miał zadanie. Uświadomił sobie, że musi odpokutować. Musi znaleźć lekarstwo. Nie może pozwolić, aby jego młodszej siostrzyczce, oczku w głowie matki stała się jakakolwiek krzywda. Teraz wydawało mu się, że Katya jest na takim samym rozdrożu. Obserwował ją uważnie, jakby bojąc się, że sięgnie po różdżkę i zakończy wszystko na jego oczach. Ale nie wierzył w to. Była silna, była Ollivander, mieli w żyłach podobną krew. Po prostu musiał jej to przypomnieć. W milczeniu przyjął jej informację. To było niedorzeczne. Dłuższy urlop zadziałałby dokładnie to samo. Nie skomentował tego jednak.
- Mogę zapalić? - spytał tylko, jak gdyby był oderwany od rzeczywistości. Nie czekał na odpowiedź. Nie cierpiała na Klątwę Ondyny, więc nie musiał przejmować się jej zdrowiem w tym akurat wypadku. Wyciągnął z torby paczkę magicznych papierosów, wyciągnął jednego potarł i wsunął do ust. Przysiadł na biurku obok jej ręki i w ciszy wpatrywał się w kuzynkę. Tytoń przyjemnie wypełniał mu płuca. Koił nerwy, które szarpały mu się powoli pod wpływem tego wszystkiego. Chciał jej pomóc. Widział doskonale, że cierpi i nie jest to spowodowane chorobą, jaką potrafił wyleczyć. Tu chodziło o coś więcej, a on był cholernie słaby w wyciąganiu ludzi z opresji. Co więcej, jego wargi wykrzywiły się w uśmiechu, na jej uwagę o powrocie do Londynu. Jednak ten wyraz nie miał ani śladu wesołości. Wypuścił powoli dym z płuc, po czym przeniósł spojrzenie z niej na bliżej nieokreśloną przestrzeń.
- Wiesz, wiem coś o tym. Może gdybym nie wrócił z Paryża to nie nosiłbym w sobie poczucia winy. Salazarze, minęło już tyle czasu - westchnął kręcąc głową, po czym znów się zaciągnął. - Ta przyjaciółka, Elisabeth. Znaliśmy się od dziecka. Chorowała tak jak ja, więc postanowiono nas hodować razem - zakpił, nie ukrywając gorzkiego tonu. - Tylko ona miała traumę krwi. I umarła, a ja nie umiałem jej pomóc, bo zwlekałem z kursem rok. - Jeszcze raz przyłożył papierosa do ust, a lewa dłoń bezwiednie drżała mu leżąc bezwładnie na udzie. - Umarła, a ja nigdy nie powiedziałem jej, że ją kocham. A kochałem każdego, pierdolonego dnia. - Westchnął. To chyba nie była najlepsza droga, nie miał jej przecież dołować tylko pomóc. No ale nie był przecież w tym dobry. Tak jak zresztą we wszystkim. - Proszę nie mów tego nikomu. - Chociaż ona i tak nie żyje Nott, więc to nieistotne.
Gość
Gość
Czy nie byli do siebie podobni?
Oboje kolekcjonowali wspomnienia związane z ludźmi, których kochali. Katya czyniła to Morpheusowi, a Raphael przyjaciółce, która była dla niego kobietą idealną. Doświadczyli straty i pięknego uczucia, które czasami bywa nad wyraz destrukcyjne. Nie spodziewała się jednak, że przeżywał tak mocno odejście kogoś, bo pięć lat temu było czasem, w którym ona sama żegnała się z siostrą i ukochanym, a zaraz potem zamknęła się na kursach, które pozwoliły przestać na moment czy dwa myśleć. Nie odwlekała decyzji, gdy tylko usłyszała, że może odbyć pierwsze szkolenie, a potem drugi i każde kolejne. Czekała na to, by tylko zabezpieczyć swój umysł przed całkowitym rozpadem. Irracjonalność tamtego myślenia polegała na tym, że sądziła iż czas zmaże rany jak zaklęcie Obliviate, które zastosowała na sobie kilka tygodni temu, by dać Ramseyowi jeszcze jedną szansę. Nie postąpiło egoistycznie, a jednak uchodziła za samolubną istotę, która nie dała mu prawa wyboru.
Tak naprawdę, to nawet gdyby chciała, nie mogła.
Teraz jednak nie myślała o relacji z narzeczonym, ani spotkanie z Charlesem czy przypadkowym spojrzeniu w oczy Edgarowi. Stał przed nią człowiek równie popsuty, co ona sama. I nie umiała mu odpowiedzieć w sposób, który pozwoliłby im prowadzić swobodną konwersację, gdyż była rozbita, a cierpienie zalewało jej trzewia z każdej strony. Oddech się spłycał, a oczy wciąż zachodziły łzami. I, pomimo że początek wizyty jawił się jako coś naturalnego, tak teraz stała na rozstaju dróg i zastanawiała się, w którą stronę winna iść. Oczywistym było, że w odpowiednią, ale nie miała pojęcia, która jest odpowiednia.
Skinęła mu lekko głową, że może palić, choć nienawidziła tej używki jak żadnej innej. Brzydziła się zapachu tytoniu (o, ironio), ale dzisiaj zrobiła wyjątek. Obserwowała jak wyciąga magicznego papierosa i zastanawiała się czy nie spróbować, ale nie chciała się ośmieszać, bo nawet nigdy nie podpalała, a co dopiero mówić o normalnym zaciąganiu. Przygryzła w nerwowym geście policzek od środka, bo czuła jak odchodzą z niej siły, kiedy pulsujący ból w biodrze coraz bardziej dawał o sobie znać, ale nie jęknęła. Nie pisnęła nawet słówkiem, że ledwie trzyma się na nogach. Musiała być silna i w to chciała wierzyć, że osiągnie, bo posiadała krew Ollivanderów i Prewettów w sobie, a pierwiastek genetyczny Nottów dodawać miał tylko pewności, że poradzi sobie z każdą trudnością.
Nie wierzyła.
Kiedy zaczął mówić, zmarszczyła lekko brwi. Nie spodziewała się takiego wyznania, a to za sprawą tego, że nie oczekiwała takiej szczerości. Rozchyliła usta w niemym stwierdzeniu, że musiał ją kochać, ale sam ją w tym utwierdził. Oddychała jeszcze wolniej niż do tej pory, a kolejna samotna łza spłynęła po bladym policzku, którego czerwień wpasowywała się idealnie w odcień zasłoniętych kotar.
-Doskonale wiesz, że nie umarła, bo ty zwlekałeś... - szepnęła w końcu i zrobiła krok w jego stronę, a serce uderzyło gwałtownie, kiedy raz po raz czuła jego ciepło, które otulało ją całą. Przyglądała mu się i nawet nie zauważyła, że dzieląca ich odległość była zbyt mała. Nie chodziło o fizyczność, a sam fakt, że są zbyt blisko. Nie cofnęła się jednak, a wsparła o jego tors, by nie stracić równowagi. Spuściła mimowolnie wzrok na dłonie, których opuszki delikatnie rysowały niewidzialne znaki na materiale aż w końcu znów wróciła do patrzenia mu w oczy. -Elisabeth o tym wie, Raphaelu... - powiedziała z subtelnym uśmiechem, bo nagle przypomniała sobie spotkanie z Charlesem, który przyznał się, że tęskni za tatą. -Musiała to czuć, skoro wytrzymała z tobą całe życie, a teraz jest tutaj... - i zrobiła ten sam gest, który wykonała w stosunku do Charlesa. Dotknęła lewej strony klatki piersiowej lorda, tam gdzie miał serce. Naiwna była w swoich przekonaniach? Ufała temu, że ci wszyscy ludzie, którzy odeszli, własnie tam się znajdowali. W jej przypadku też mogło tak być, choć była zbyt popękana, by ktokolwiek umiał żyć tam dłużej niż kilka minut. Dlatego odczuwała pustkę i samotność, która mąciła zdrowy rozsądek. -Wolisz żebym ogłosiła to w Czarownicy, a może w Proroku Codziennym? - zażartowała, ale nie było jej do śmiechu. Udawała, że jest dobrze, choć doskonale wiedział, że go oszukuje. Na moment próbowała zapomnieć, że tematy, które poruszali są zbyt raniące.
Dla obojga.
Oboje kolekcjonowali wspomnienia związane z ludźmi, których kochali. Katya czyniła to Morpheusowi, a Raphael przyjaciółce, która była dla niego kobietą idealną. Doświadczyli straty i pięknego uczucia, które czasami bywa nad wyraz destrukcyjne. Nie spodziewała się jednak, że przeżywał tak mocno odejście kogoś, bo pięć lat temu było czasem, w którym ona sama żegnała się z siostrą i ukochanym, a zaraz potem zamknęła się na kursach, które pozwoliły przestać na moment czy dwa myśleć. Nie odwlekała decyzji, gdy tylko usłyszała, że może odbyć pierwsze szkolenie, a potem drugi i każde kolejne. Czekała na to, by tylko zabezpieczyć swój umysł przed całkowitym rozpadem. Irracjonalność tamtego myślenia polegała na tym, że sądziła iż czas zmaże rany jak zaklęcie Obliviate, które zastosowała na sobie kilka tygodni temu, by dać Ramseyowi jeszcze jedną szansę. Nie postąpiło egoistycznie, a jednak uchodziła za samolubną istotę, która nie dała mu prawa wyboru.
Tak naprawdę, to nawet gdyby chciała, nie mogła.
Teraz jednak nie myślała o relacji z narzeczonym, ani spotkanie z Charlesem czy przypadkowym spojrzeniu w oczy Edgarowi. Stał przed nią człowiek równie popsuty, co ona sama. I nie umiała mu odpowiedzieć w sposób, który pozwoliłby im prowadzić swobodną konwersację, gdyż była rozbita, a cierpienie zalewało jej trzewia z każdej strony. Oddech się spłycał, a oczy wciąż zachodziły łzami. I, pomimo że początek wizyty jawił się jako coś naturalnego, tak teraz stała na rozstaju dróg i zastanawiała się, w którą stronę winna iść. Oczywistym było, że w odpowiednią, ale nie miała pojęcia, która jest odpowiednia.
Skinęła mu lekko głową, że może palić, choć nienawidziła tej używki jak żadnej innej. Brzydziła się zapachu tytoniu (o, ironio), ale dzisiaj zrobiła wyjątek. Obserwowała jak wyciąga magicznego papierosa i zastanawiała się czy nie spróbować, ale nie chciała się ośmieszać, bo nawet nigdy nie podpalała, a co dopiero mówić o normalnym zaciąganiu. Przygryzła w nerwowym geście policzek od środka, bo czuła jak odchodzą z niej siły, kiedy pulsujący ból w biodrze coraz bardziej dawał o sobie znać, ale nie jęknęła. Nie pisnęła nawet słówkiem, że ledwie trzyma się na nogach. Musiała być silna i w to chciała wierzyć, że osiągnie, bo posiadała krew Ollivanderów i Prewettów w sobie, a pierwiastek genetyczny Nottów dodawać miał tylko pewności, że poradzi sobie z każdą trudnością.
Nie wierzyła.
Kiedy zaczął mówić, zmarszczyła lekko brwi. Nie spodziewała się takiego wyznania, a to za sprawą tego, że nie oczekiwała takiej szczerości. Rozchyliła usta w niemym stwierdzeniu, że musiał ją kochać, ale sam ją w tym utwierdził. Oddychała jeszcze wolniej niż do tej pory, a kolejna samotna łza spłynęła po bladym policzku, którego czerwień wpasowywała się idealnie w odcień zasłoniętych kotar.
-Doskonale wiesz, że nie umarła, bo ty zwlekałeś... - szepnęła w końcu i zrobiła krok w jego stronę, a serce uderzyło gwałtownie, kiedy raz po raz czuła jego ciepło, które otulało ją całą. Przyglądała mu się i nawet nie zauważyła, że dzieląca ich odległość była zbyt mała. Nie chodziło o fizyczność, a sam fakt, że są zbyt blisko. Nie cofnęła się jednak, a wsparła o jego tors, by nie stracić równowagi. Spuściła mimowolnie wzrok na dłonie, których opuszki delikatnie rysowały niewidzialne znaki na materiale aż w końcu znów wróciła do patrzenia mu w oczy. -Elisabeth o tym wie, Raphaelu... - powiedziała z subtelnym uśmiechem, bo nagle przypomniała sobie spotkanie z Charlesem, który przyznał się, że tęskni za tatą. -Musiała to czuć, skoro wytrzymała z tobą całe życie, a teraz jest tutaj... - i zrobiła ten sam gest, który wykonała w stosunku do Charlesa. Dotknęła lewej strony klatki piersiowej lorda, tam gdzie miał serce. Naiwna była w swoich przekonaniach? Ufała temu, że ci wszyscy ludzie, którzy odeszli, własnie tam się znajdowali. W jej przypadku też mogło tak być, choć była zbyt popękana, by ktokolwiek umiał żyć tam dłużej niż kilka minut. Dlatego odczuwała pustkę i samotność, która mąciła zdrowy rozsądek. -Wolisz żebym ogłosiła to w Czarownicy, a może w Proroku Codziennym? - zażartowała, ale nie było jej do śmiechu. Udawała, że jest dobrze, choć doskonale wiedział, że go oszukuje. Na moment próbowała zapomnieć, że tematy, które poruszali są zbyt raniące.
Dla obojga.
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Uciekł w pracę. Cały czas uciekał, licząc, że zapomni. Nie na zawsze, bo pogodził się już z faktem, że to niemożliwe. Długie godziny spędzone w gabinecie odrywały jego myśli od galopowania w jej stronę. Zajmował się chorobami, łagodził ich objawy, pomagał ludziom i próbował ich leczyć. Tylko medycyna w kwestii chorób genetycznych była dosyć bezradna. W większości wypadków mógł jedynie niwelować skutki wadliwych chromosomów, a nie sprawiać, że ludzie zdrowieli. Rozważał więc rozpoczęcie oficjalnych badań, które miały poprowadzić do odkrycia lekarstwa, które dawałoby wspaniałe efekty. Nie pogardziłby spektakularnym ozdrowieniem, ale nie wierzył w cuda i zwykł mierzyć siły na zamiary. Nie chciał jednak w najbliższym czasie zwalczyć śmiertelnej bladości. Przywykł do niej niczym do wiernego przyjaciela, który wśród wszystkich tych zawirowań losu i niepewności jutra zawsze czekał na jego powrót. Regularne transfuzje krwi stanowiły pewien rytuał wprawiający go w niemal błogostan odrywający myśli od rzeczywistości. Eliksirów unikał już bardziej, bo próbował na własną rękę stawać się niezależny od tych specyfików, ale i tak zawsze do nich wracał. Musiał mieć siłę, aby stawić czoło traumie krwi. Chorobie o wiele groźniejszej i niebezpiecznej niż jego przyjaciel.
Robił to dla niej, nigdy tego przed sobą nie ukrywał. Chciał to wynagrodzić, że był słaby, że nigdy nie potraktował jej poważnie, że nigdy nie zaufał jej do końca, aby wyznać całą prawdę. Trochę to śmieszne, bo jako uzdrowiciel żywił przekonanie, że martwi trafiają do piachu, a nie gdzieś indziej. Ale dla niej zawsze było specjalne miejsce. Ona była zbyt niezwykła, aby skończyć ziemskie życie jako ludzka wydmuszka w rodowym mauzoleum. Ironią było, że on miał natomiast wrażenie iż życie uleciało z niego samego już teraz. To co jej opowiedział było tym fragmentem, kiedy jeszcze był w nim ten żywy pierwiastek. Katya wciąż go w sobie miała, widział to i nie chciał, aby go utraciła. Dlatego jej to powiedział.
Uśmiechnął się blado, gdy to powiedziała. Wszyscy tak mówili. Ta historia budziła w ludziach niezmierzone pokłady współczucia. Przyjaciel cierpiący po stracie. Jeśli zmienić ten rzeczownik na platonicznego kochanka to robiło się jeszcze bardziej łzawo. Ale Raphael tego nie potrzebował, nic ani nikt nie mogło zmienić biegu przeszłych zdarzeń. Nie odtrącił jednak lady Ollivander niczym natrętnej muchy, która jak wszyscy powtarzała puste frazesy. Przyjął jej ciepło, bo brakowało mi kogoś kto po prostu by go zrozumiał. Chociaż musiał włożyć pewien wysiłek we wstrzymanie parsknięcia śmiechem, gdy wskazała jego serce. To był tylko tłoczący krew organ, narząd jakich wiele, zupełnie niezdolny do kochania tak jak jelito czy płuco, tak jak on cały. Uśmiechnął się jednak jeszcze trochę szerzej, gdy zażartowała, ale po chwili ujął jej dłonie w swoją i odsunął.
- Jak mam ci uwierzyć skoro sama w to nie wierzysz? - spytał, unosząc brew ku górze. - Uważasz, że jest ze mną i nie powinienem się obwiniać, kiedy ty nadal się biczujesz nie stosując się do własnych zaleceń. - Zaczął powoli krążyć po gabinecie, przesuwając między palcami tlącego się nadal papierosa. Chciał udowodnić jej tę lukę w logice, aby jej pomóc. - Może sobie nie przebaczyłem, ale nie porzuciłem pracy. Natomiast ty się poddałaś. - Zatrzymał się i spojrzał wprost na nią. Dłoń zadrżała mu w chęci zaciągnięcia się znów tytoniem, ale wstrzymał się. - I wypij w końcu ten cholerny eliksir.
Robił to dla niej, nigdy tego przed sobą nie ukrywał. Chciał to wynagrodzić, że był słaby, że nigdy nie potraktował jej poważnie, że nigdy nie zaufał jej do końca, aby wyznać całą prawdę. Trochę to śmieszne, bo jako uzdrowiciel żywił przekonanie, że martwi trafiają do piachu, a nie gdzieś indziej. Ale dla niej zawsze było specjalne miejsce. Ona była zbyt niezwykła, aby skończyć ziemskie życie jako ludzka wydmuszka w rodowym mauzoleum. Ironią było, że on miał natomiast wrażenie iż życie uleciało z niego samego już teraz. To co jej opowiedział było tym fragmentem, kiedy jeszcze był w nim ten żywy pierwiastek. Katya wciąż go w sobie miała, widział to i nie chciał, aby go utraciła. Dlatego jej to powiedział.
Uśmiechnął się blado, gdy to powiedziała. Wszyscy tak mówili. Ta historia budziła w ludziach niezmierzone pokłady współczucia. Przyjaciel cierpiący po stracie. Jeśli zmienić ten rzeczownik na platonicznego kochanka to robiło się jeszcze bardziej łzawo. Ale Raphael tego nie potrzebował, nic ani nikt nie mogło zmienić biegu przeszłych zdarzeń. Nie odtrącił jednak lady Ollivander niczym natrętnej muchy, która jak wszyscy powtarzała puste frazesy. Przyjął jej ciepło, bo brakowało mi kogoś kto po prostu by go zrozumiał. Chociaż musiał włożyć pewien wysiłek we wstrzymanie parsknięcia śmiechem, gdy wskazała jego serce. To był tylko tłoczący krew organ, narząd jakich wiele, zupełnie niezdolny do kochania tak jak jelito czy płuco, tak jak on cały. Uśmiechnął się jednak jeszcze trochę szerzej, gdy zażartowała, ale po chwili ujął jej dłonie w swoją i odsunął.
- Jak mam ci uwierzyć skoro sama w to nie wierzysz? - spytał, unosząc brew ku górze. - Uważasz, że jest ze mną i nie powinienem się obwiniać, kiedy ty nadal się biczujesz nie stosując się do własnych zaleceń. - Zaczął powoli krążyć po gabinecie, przesuwając między palcami tlącego się nadal papierosa. Chciał udowodnić jej tę lukę w logice, aby jej pomóc. - Może sobie nie przebaczyłem, ale nie porzuciłem pracy. Natomiast ty się poddałaś. - Zatrzymał się i spojrzał wprost na nią. Dłoń zadrżała mu w chęci zaciągnięcia się znów tytoniem, ale wstrzymał się. - I wypij w końcu ten cholerny eliksir.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Gabinet Katyi
Szybka odpowiedź