Kuchnia
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kuchnia
Kuchnia to miejsce w "Słodkiej Próżności" dostępne oczywiście jedynie dla personelu, choć kto tak naprawdę wie, czyja niespokojna dusza zabłądzi wśród tych ścian...? Wypiekanie to nie tylko pasja i sposób zarobku, ale również świetna zabawa i terapia w jednym!
Dokładnie w tym miejscu poprzez wszelkie ręczne oraz magiczne batalie - zwane również zabawami - z ciastem powstają słodkie cuda sprzedawane zarówno w sklepie, jak i dostarczane na zamówienia do odbiorców. Tu również mają okazję powstawać nowe przepisy, a także najsłodsze żarty na temat ciężkiej pracy u pani Vanity... Taaak! Strzeżcie się, moi mili, ponoć ściany mają uszy!
Dokładnie w tym miejscu poprzez wszelkie ręczne oraz magiczne batalie - zwane również zabawami - z ciastem powstają słodkie cuda sprzedawane zarówno w sklepie, jak i dostarczane na zamówienia do odbiorców. Tu również mają okazję powstawać nowe przepisy, a także najsłodsze żarty na temat ciężkiej pracy u pani Vanity... Taaak! Strzeżcie się, moi mili, ponoć ściany mają uszy!
Miała szczerą nadzieję, że jej pomysł okaże się trafiony. Już widziała mnóstwo możliwości co do smaku takich baniek! Owocowe, orzechowe, czekoladowe, a nawet sezonowe, o smaku pierniczkowym na święta albo nawet alkoholowe dla dorosłych! Udało jej się na chwilę zachwycić swoim pomysłem i niemal z niecierpliwością wypisaną na twarzy patrzyła, jak Bertie zaczyna mieszać w misce, aż proszek bananowy całkowicie połączy się z masą.
Mimo wszystko powoli zaczynała być trochę zmęczona. Długie batalie z przeróżnymi kombinacjami składników odcisnęły na niej swoje piętno nie tylko w postaci masy lukru na włosach. Choć skupiała się na bańkach, łapała się na tym, że wspomina swoje super wygodne łóżko w mieszkanku kilka bloków dalej. Ponownie jednak odgoniła tę wizję, obserwując jak Bertie podejmuje milionową już próbę nadmuchania bańki. Za każdym razem trzymała kciuki, by tym razem im wyszło, ale w miarę pozytywne testy przyszły dopiero z czasem. Bańka, którą teraz nadmuchał Bercik, prezentowała się całkiem obiecująco.
- Będę spać do południa - stwierdziła, zerkając na odbitą od jego palca bańkę. Florence wiedziała, że wróci do domu późno. Jej brat też to wiedział. Testy w kuchni Bercika zawsze zajmowały mnóstwo czasu, a z racji, że była to również świetna zabawa, nim się człowiek obejrzał, okazywało się, że na samym dobieraniu składników spędzili już wieczność. Ale i tak zawsze najzabawniejszą częścią były testy. Nieco mniej zabawną częścią było spisywanie ich wszystkich prób, w końcu gdyby coś im wyszło, musieli wiedzieć w jaki sposób ewentualnie powtórzyć daną kombinację. Już nie raz zdarzało się, że czasem Florence zapominała czegoś zanotować i potem nie wiedzieli, jakie ilości składników zostały użyte!
Florence złapała więc drugi patyczek i spróbowała nadmuchać bańkę. Wyszła jej podobnie do tej Bercikowej, była może troche mniejsza. Jeśli kto by ją spytał, zaszli już naprawdę daleko. - No, ale potem do pracy. Nie zostawię Florka na posterunku samego cały dzień.
A propos Florka, już wyobrażała sobie jego zachwyt, jak zobaczy efekt ich dzisiejszej pracy!
Mimo wszystko powoli zaczynała być trochę zmęczona. Długie batalie z przeróżnymi kombinacjami składników odcisnęły na niej swoje piętno nie tylko w postaci masy lukru na włosach. Choć skupiała się na bańkach, łapała się na tym, że wspomina swoje super wygodne łóżko w mieszkanku kilka bloków dalej. Ponownie jednak odgoniła tę wizję, obserwując jak Bertie podejmuje milionową już próbę nadmuchania bańki. Za każdym razem trzymała kciuki, by tym razem im wyszło, ale w miarę pozytywne testy przyszły dopiero z czasem. Bańka, którą teraz nadmuchał Bercik, prezentowała się całkiem obiecująco.
- Będę spać do południa - stwierdziła, zerkając na odbitą od jego palca bańkę. Florence wiedziała, że wróci do domu późno. Jej brat też to wiedział. Testy w kuchni Bercika zawsze zajmowały mnóstwo czasu, a z racji, że była to również świetna zabawa, nim się człowiek obejrzał, okazywało się, że na samym dobieraniu składników spędzili już wieczność. Ale i tak zawsze najzabawniejszą częścią były testy. Nieco mniej zabawną częścią było spisywanie ich wszystkich prób, w końcu gdyby coś im wyszło, musieli wiedzieć w jaki sposób ewentualnie powtórzyć daną kombinację. Już nie raz zdarzało się, że czasem Florence zapominała czegoś zanotować i potem nie wiedzieli, jakie ilości składników zostały użyte!
Florence złapała więc drugi patyczek i spróbowała nadmuchać bańkę. Wyszła jej podobnie do tej Bercikowej, była może troche mniejsza. Jeśli kto by ją spytał, zaszli już naprawdę daleko. - No, ale potem do pracy. Nie zostawię Florka na posterunku samego cały dzień.
A propos Florka, już wyobrażała sobie jego zachwyt, jak zobaczy efekt ich dzisiejszej pracy!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Ostatnio zmieniony przez Florence Fortescue dnia 02.04.18 0:34, w całości zmieniany 1 raz
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Florence Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
- To dobrze, oboje zasłużyliśmy na solidny sen.
Przyznał, patrząc na maź, z której już po chwili uformował słodką bańkę. Konsystencję miała w każdym razie doskonałą, nie pękała od razu ale była delikatna, przezroczysta ale delikatnie mieniąca bańkowymi kolorami. Wszystko wydawało się w porządku szczególnie, że pozostałe powoli leciały lekko ku górze, jednak dość długo dało się je złapać. Nie mieli zamiaru w końcu frustrować dzieciaków, prawda?
- Też będę na popołudnie, dogadałem się z Cynthią. - dodał bo chociaż właścicielka cukierni nie brała czynnego udziału w badaniach, bardzo się nimi cieszyła i czasami pomagała kiedy mieli jakąś większą zagwozdkę. Dodatkowy umysł w końcu zawsze jest plusem, prawda?
- Smakują... jak papier. Słodki ale papier.
Mruknął niezadowolony, spróbowawszy bańki i skrzywił się lekko. Nie tego się spodziewał, nie tego chciał. Mieli tutaj za dużo chyba, za mało myśleli o smaku a zbyt mocno o tym jakie bańki mają być. Jeśli chodzi o cechy fizyczne - wyszło doskonale. Ostatecznie była to jednak cukiernia i takie rzeczy nie wystarczą.
- Wiesz... mogę spróbować to sam skończyć, wiele nie zostało, trzeba tylko pokombinować z proporcjami, pomyśleć nad smakami. - wzruszył ramionami, bo owszem zabawa była dobra ale chyba oboje mieli już na dzisiaj dość. Marzyli o solidnym prysznicu, Bert w każdym razie marzył i o tym, żeby się położyć. - Może będą owocowe? Wiesz, cytrusy głównie na przykład, dzieciom powinny smakować, ale banan może był zbyt mdły po prostu. Miałoby sens.
Podsumował swoje myśli, zapisując na kartce ostatnie zmiany, żeby nie musieć potem zaczynać na nowo i odkładając kolejne gary do zlewu. Już celował różdżką chcąc, by naczynia same się zmyły, jednak wspominając dziwne reakcje jakich doznał przy odnawianiu Starej Chaty, postanowił zabrać się za ręczne zmywanie naczyń.
- Brakuje mi magii pod tym względem. - przyznał niechętnie, bo i podłoga i blaty, czy raczej sprzątanie z nich słodkiej mazi miał0 zająć im spokojnie pół godziny.
zt x 2
Przyznał, patrząc na maź, z której już po chwili uformował słodką bańkę. Konsystencję miała w każdym razie doskonałą, nie pękała od razu ale była delikatna, przezroczysta ale delikatnie mieniąca bańkowymi kolorami. Wszystko wydawało się w porządku szczególnie, że pozostałe powoli leciały lekko ku górze, jednak dość długo dało się je złapać. Nie mieli zamiaru w końcu frustrować dzieciaków, prawda?
- Też będę na popołudnie, dogadałem się z Cynthią. - dodał bo chociaż właścicielka cukierni nie brała czynnego udziału w badaniach, bardzo się nimi cieszyła i czasami pomagała kiedy mieli jakąś większą zagwozdkę. Dodatkowy umysł w końcu zawsze jest plusem, prawda?
- Smakują... jak papier. Słodki ale papier.
Mruknął niezadowolony, spróbowawszy bańki i skrzywił się lekko. Nie tego się spodziewał, nie tego chciał. Mieli tutaj za dużo chyba, za mało myśleli o smaku a zbyt mocno o tym jakie bańki mają być. Jeśli chodzi o cechy fizyczne - wyszło doskonale. Ostatecznie była to jednak cukiernia i takie rzeczy nie wystarczą.
- Wiesz... mogę spróbować to sam skończyć, wiele nie zostało, trzeba tylko pokombinować z proporcjami, pomyśleć nad smakami. - wzruszył ramionami, bo owszem zabawa była dobra ale chyba oboje mieli już na dzisiaj dość. Marzyli o solidnym prysznicu, Bert w każdym razie marzył i o tym, żeby się położyć. - Może będą owocowe? Wiesz, cytrusy głównie na przykład, dzieciom powinny smakować, ale banan może był zbyt mdły po prostu. Miałoby sens.
Podsumował swoje myśli, zapisując na kartce ostatnie zmiany, żeby nie musieć potem zaczynać na nowo i odkładając kolejne gary do zlewu. Już celował różdżką chcąc, by naczynia same się zmyły, jednak wspominając dziwne reakcje jakich doznał przy odnawianiu Starej Chaty, postanowił zabrać się za ręczne zmywanie naczyń.
- Brakuje mi magii pod tym względem. - przyznał niechętnie, bo i podłoga i blaty, czy raczej sprzątanie z nich słodkiej mazi miał0 zająć im spokojnie pół godziny.
zt x 2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
29.05.1956, praca
Kolejny dzień w pracy. Bertie ostatnimi czasy miał ręce pełne roboty. Badania szły pełną parą, kolejne pomysły, kolejne próby, szykowali się do promocji nowych słodyczy, do tego odbudowa Starej Chaty bardzo go zajęła, dała mu poczucie pracy, pracy na coś lepszego, być może niewielki krok, lepsze jednak to niż stanie w bezruchu. Podobnie wiele innych rzeczy, kolejny już remont Rudery, świat szalał, życie toczyło się niesamowicie szybkim tempem - choć akurat na to Bott nigdy nie narzekał.
Dziś jednak znów został w pracy trochę dłużej, zaledwie kilka dni temu złożono zamówienie, słodycze na urodziny jakiejś młodej szlachcianeczki. Słodka Próżności była coraz bardziej popularna, zyskiwała rozgłos, swego rodzaju prestiż. Być może dla niektórych nadal była zbyt zwyczajna, plebejska, jednak mało kto mógł zaprzeczyć: tutejsze słodycze po prostu były doskonałe.
Bertie kończąc pracę zamknął drzwi i przekręcił plakietkę tak, by na zewnątrz widniał napis zamknięte, uprzątnął wszystko, na szczęście tym razem bez szaleństw (tańczące w rytm Elvisa krzesła były fajne, chyba jednak Bott miał już powoli dość emocji jak na jeden miesiąc) i ruszył do kuchni.
Umył dokładnie ręce, w tej chwili pracował raczej bez użycia magii, jeśli było to możliwe, w ten sposób pieczenie zajmowało więcej czasu, jednak było bezpieczniejsze i znacznie bardziej panował nad tym, co później sprzeda. Z różdżki od czasu do czasu nadal korzystał, jednak już nie wykonywał przy jej pomocy większości czynności.
Zaraz powyciągał wszystko, co trzeba: jajka w ilości olbrzymiej, mleko, mąki wszelkiej maści po słoiku każdej, na drugi stół ozdoby i składniki magiczne, sproszkowane skrzydełka chochlików kornwalijskich, proszek śmieszek, trochę bardzo ruchliwych goździków (zamknął je w małym słoiczku), niewielkie opakowanie sproszkowanych skorupek jaj świergotnika różnych kolorów. Powinno wystarczyć na zamówienie pełne niesamowitości.
Najważniejszy był jednak tort, tort zgodnie z zamówieniem waniliowy, biały jak śnieg, z lukrowanymi postaciami, których zdjęcia otrzymał tańczącymi na jego trzech poziomach. Postaci były przedstawicielami zaprzyjaźnionych rodów z tym którego przedstawicielka była solenizantką.
Niby ród promugolski, a jednak dziwnie to trochę wyglądało w umyśle Bertiego. Bott nigdy do końca nie rozumiał lukrowych figurek, wyglądały mu one dość makabrycznie, no bo kto by chciał zjadać bliskich? Znaczy dla żartu to i jeszcze, ale jednak jakoś tak... dziwnie. Ale klient zamawia, klient płaci - klient wymaga.
Póki co Bott wziął się po prostu za ciasto, najzwyklejszy, prosty biszkopt, masło roztopione, mąka wymieszana, jajka poodzielane. Ubijanie białek zawsze zajmowało dobrą chwilę, jednak Bertiemu szło to już całkiem nieźle, miał ostatecznie całkiem długą praktykę, w końcu więc piana była sztywna i i przetrwała nawet test odwróconego garnuszka. Złączenie składników, delikatnie, ostrożnie. Potem wszystko przełożyć do już przygotowanych form i piec. Mugolskie pieczenie zajmowało znacznie więcej czasu, jednak także zapach wydobywał się z pieca zdecydowanie wolniej, zostawał jakby na dłużej. To było całkiem przyjemne, trzeba przyznać.
W tym czasie Bertie zabrał się za przygotowywanie kremu waniliowego, też całkiem zwyczajnego i mugolskiego. Nie wszystkie ciasta muszą być zaraz zaczarowane, wystarczy w końcu żeby były pyszne i i tak wszyscy będą zadowoleni zazwyczaj. Poza tym tańczące po torcie postaci już i tak będą ciekawym elementem, bez wątpienia!
Krem był idealnie gotowy, kiedy trzeba było wyciągać biszkopt, trzy porcje ładnie urosły i się zarumieniły. Wszystkie młody cukiernik pokroił na mniejsze i poprzekładał przygotowanym kremem, by zaraz także całość nim zakryć po bokach. Jeszcze troszkę śnieżnego puszku, żeby na prawdę był idealnie biały i może lekko chłodnawy, choć nie zimny jak lody i, żeby ładnie mienił się w świetle. Bertie bardzo lubił dbać o tego typu szczegóły, może dlatego tak często dostawał specjalne zamówienia do wykonania?
Tak czy inaczej tort był już po chwili niemal gotowy. Trzeba było dać mu trochę czasu żeby masa lekko zastygła. Teraz była typowym kremem, jednak w kilkanaście minut delikatnie stwardnieje i dobrze będzie się ją później kroiło. No i figurki ładniej staną, nie będą brodziły jak po błocie!
Właśnie za lepienie figurek zabrał się dalej, trzeba było do nich dużo cukru pudru, sporo wanilii i do tego mleka dobrego póki co. Magiczny składnik przyjdzie na sam koniec, póki co Bott mieszał masę dobrą chwilę i podzielił na czterdzieści elementów, bo tyle dokładnie małych figurek miało ładnie tańczyć na torcie.
Dalej formowanie - to jednak musiało być magiczne, Bertie aż takiej zdolności manualnej nie miał, ale różdżką radził sobie dobrze, nakazując kolejnym figurkom przybierać wygląd poruszających się na fotografiach wesołych postaci, z których część z resztą miał przyjemność znać. Sporą część z Hogwartu, Zakonu lub innych imprez. Tego typu zadania przynosiły mu dodatkową radochę, kiedy myślał o bliskich osobach, które zobaczą takie figurki na torcie i zaczną doszukiwać się w nich swoich odruchów, gestów, czy mimiki. Czy chociażby faktycznego podobieństwa.
Trwało to dobrą chwilę, bo i różdżka nie zawsze chciała słuchać poleceń, czasami płatała głupie figle i tworzyła karykatury lub zmieniała kolor lukru. W końcu jednak stało przed nim czterdzieści lukrowanych przedstawicieli kilku szlachcekich rodów, które za kolejnym skinieniem różdżki zaczęły dobierać się w pary i tańczyć jakieś całkiem eleganckie tańce. Poustawiał ich zaraz na miejsca, na dole dwudziestu, trochę wyżej piętnastu i piątkę dzieciaków zgodnie z zamówieniem na samej górze, one całkiem zabawnie tuptały, choć też już powoli zaczynały swoje taneczne podrygi.
Jeszcze tylko trzeba było go spakować, wsunął pod niego długą, cienką tacę i za jej pomocą przełożył ostrożnie wypiek na tekturę, którą zaraz złożył, dobierając odpowiednią wysokość. Kolejnym zaklęciem dopilnował, by w środku panowała odpowiednia temperatura i wystawił tort w miejsce gdzie zwykle stawiali zamówienia (pozbawiony mebli róg kuchni, lekki podeścik) i podpisał co to dokładnie jest.
Poszło nawet szybko i całkiem bezproblemowo. Dalej trzeba było przygotować jeszcze trochę porcji kąsających ciasteczek, które okazywały się prawdziwym hitem na dziecięcych zabawach (tylko ich przygotowywanie od czasu do czasu jeszcze bywało kłopotliwe). Prócz tego solidna porcja płynnej czekolady, idealnej do wlania w przygotowaną specjalnie czekoladową fontannę, trochę innego rodzaju ciasteczek, od tych dzielących swoim zapachem, po zwykłe, owocowe.
Na sam koniec trochę małych, kokosowych kuleczek, wszystko ponownie zapakować i można wyjść!
No, jak tylko ogarnie to, co wydarzyło się w kuchni, a pod koniec pieczenia mąka zwykle jest dosłownie wszędzie, podobnie jak kremy, cukier, lukier zaschnięty tak, że trzeba go zdrapywać i inne takie. I lady Selwyn, która uciekła z pudełka. O.
Bott zaraz złapał małą figurkę.
- Wiem, że lord Prewett kiepsko tańczy, ale musi lady wytrzymać do jutra. - pokręcił głową na tę lukrowaną niesubordynację i odłożył zaraz figurkę na miejsce. Policzył jeszcze resztę figurek czy na pewno wszystkie są na swoich miejscach, lekko wbił lorda Prewetta żeby był trochę przyblokowany kremem i nie mógł już deptać lady Selwyn i znów zamknął opakowanie. I tym razem zrobił to bardzo szczelnie, by mieć pewność, że żadnych więcej uciekinierów nie będzie.
Odetchnął, znów zatęsknił za magicznym sprzątaniem, złapał jednak szmatkę w dłoń i zaczął szorować solidnie duży stół pełen zaschniętego lukru, potem kolejną jego część - tę oblepioną ciasteczkową, lepką masę. Szmatka na sam koniec wydawała się tylko do wywalenia, za to Bertie zabrał się za dokładne zamiatanie podłogi, by na koniec zmyć ją solidnie mopem - znów wyśpiewując przy tym arię tęsknoty za prostym chłoszczyść.
W końcu jednak mógł spokojnie i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zgasić wszystkie palące się w pomieszczeniu świece, opuścić lokal i pozamykać wszystkie drzwi na klucz.
To był długi i pełen dobrze wykonanej pracy dzień.
zt
Kolejny dzień w pracy. Bertie ostatnimi czasy miał ręce pełne roboty. Badania szły pełną parą, kolejne pomysły, kolejne próby, szykowali się do promocji nowych słodyczy, do tego odbudowa Starej Chaty bardzo go zajęła, dała mu poczucie pracy, pracy na coś lepszego, być może niewielki krok, lepsze jednak to niż stanie w bezruchu. Podobnie wiele innych rzeczy, kolejny już remont Rudery, świat szalał, życie toczyło się niesamowicie szybkim tempem - choć akurat na to Bott nigdy nie narzekał.
Dziś jednak znów został w pracy trochę dłużej, zaledwie kilka dni temu złożono zamówienie, słodycze na urodziny jakiejś młodej szlachcianeczki. Słodka Próżności była coraz bardziej popularna, zyskiwała rozgłos, swego rodzaju prestiż. Być może dla niektórych nadal była zbyt zwyczajna, plebejska, jednak mało kto mógł zaprzeczyć: tutejsze słodycze po prostu były doskonałe.
Bertie kończąc pracę zamknął drzwi i przekręcił plakietkę tak, by na zewnątrz widniał napis zamknięte, uprzątnął wszystko, na szczęście tym razem bez szaleństw (tańczące w rytm Elvisa krzesła były fajne, chyba jednak Bott miał już powoli dość emocji jak na jeden miesiąc) i ruszył do kuchni.
Umył dokładnie ręce, w tej chwili pracował raczej bez użycia magii, jeśli było to możliwe, w ten sposób pieczenie zajmowało więcej czasu, jednak było bezpieczniejsze i znacznie bardziej panował nad tym, co później sprzeda. Z różdżki od czasu do czasu nadal korzystał, jednak już nie wykonywał przy jej pomocy większości czynności.
Zaraz powyciągał wszystko, co trzeba: jajka w ilości olbrzymiej, mleko, mąki wszelkiej maści po słoiku każdej, na drugi stół ozdoby i składniki magiczne, sproszkowane skrzydełka chochlików kornwalijskich, proszek śmieszek, trochę bardzo ruchliwych goździków (zamknął je w małym słoiczku), niewielkie opakowanie sproszkowanych skorupek jaj świergotnika różnych kolorów. Powinno wystarczyć na zamówienie pełne niesamowitości.
Najważniejszy był jednak tort, tort zgodnie z zamówieniem waniliowy, biały jak śnieg, z lukrowanymi postaciami, których zdjęcia otrzymał tańczącymi na jego trzech poziomach. Postaci były przedstawicielami zaprzyjaźnionych rodów z tym którego przedstawicielka była solenizantką.
Niby ród promugolski, a jednak dziwnie to trochę wyglądało w umyśle Bertiego. Bott nigdy do końca nie rozumiał lukrowych figurek, wyglądały mu one dość makabrycznie, no bo kto by chciał zjadać bliskich? Znaczy dla żartu to i jeszcze, ale jednak jakoś tak... dziwnie. Ale klient zamawia, klient płaci - klient wymaga.
Póki co Bott wziął się po prostu za ciasto, najzwyklejszy, prosty biszkopt, masło roztopione, mąka wymieszana, jajka poodzielane. Ubijanie białek zawsze zajmowało dobrą chwilę, jednak Bertiemu szło to już całkiem nieźle, miał ostatecznie całkiem długą praktykę, w końcu więc piana była sztywna i i przetrwała nawet test odwróconego garnuszka. Złączenie składników, delikatnie, ostrożnie. Potem wszystko przełożyć do już przygotowanych form i piec. Mugolskie pieczenie zajmowało znacznie więcej czasu, jednak także zapach wydobywał się z pieca zdecydowanie wolniej, zostawał jakby na dłużej. To było całkiem przyjemne, trzeba przyznać.
W tym czasie Bertie zabrał się za przygotowywanie kremu waniliowego, też całkiem zwyczajnego i mugolskiego. Nie wszystkie ciasta muszą być zaraz zaczarowane, wystarczy w końcu żeby były pyszne i i tak wszyscy będą zadowoleni zazwyczaj. Poza tym tańczące po torcie postaci już i tak będą ciekawym elementem, bez wątpienia!
Krem był idealnie gotowy, kiedy trzeba było wyciągać biszkopt, trzy porcje ładnie urosły i się zarumieniły. Wszystkie młody cukiernik pokroił na mniejsze i poprzekładał przygotowanym kremem, by zaraz także całość nim zakryć po bokach. Jeszcze troszkę śnieżnego puszku, żeby na prawdę był idealnie biały i może lekko chłodnawy, choć nie zimny jak lody i, żeby ładnie mienił się w świetle. Bertie bardzo lubił dbać o tego typu szczegóły, może dlatego tak często dostawał specjalne zamówienia do wykonania?
Tak czy inaczej tort był już po chwili niemal gotowy. Trzeba było dać mu trochę czasu żeby masa lekko zastygła. Teraz była typowym kremem, jednak w kilkanaście minut delikatnie stwardnieje i dobrze będzie się ją później kroiło. No i figurki ładniej staną, nie będą brodziły jak po błocie!
Właśnie za lepienie figurek zabrał się dalej, trzeba było do nich dużo cukru pudru, sporo wanilii i do tego mleka dobrego póki co. Magiczny składnik przyjdzie na sam koniec, póki co Bott mieszał masę dobrą chwilę i podzielił na czterdzieści elementów, bo tyle dokładnie małych figurek miało ładnie tańczyć na torcie.
Dalej formowanie - to jednak musiało być magiczne, Bertie aż takiej zdolności manualnej nie miał, ale różdżką radził sobie dobrze, nakazując kolejnym figurkom przybierać wygląd poruszających się na fotografiach wesołych postaci, z których część z resztą miał przyjemność znać. Sporą część z Hogwartu, Zakonu lub innych imprez. Tego typu zadania przynosiły mu dodatkową radochę, kiedy myślał o bliskich osobach, które zobaczą takie figurki na torcie i zaczną doszukiwać się w nich swoich odruchów, gestów, czy mimiki. Czy chociażby faktycznego podobieństwa.
Trwało to dobrą chwilę, bo i różdżka nie zawsze chciała słuchać poleceń, czasami płatała głupie figle i tworzyła karykatury lub zmieniała kolor lukru. W końcu jednak stało przed nim czterdzieści lukrowanych przedstawicieli kilku szlachcekich rodów, które za kolejnym skinieniem różdżki zaczęły dobierać się w pary i tańczyć jakieś całkiem eleganckie tańce. Poustawiał ich zaraz na miejsca, na dole dwudziestu, trochę wyżej piętnastu i piątkę dzieciaków zgodnie z zamówieniem na samej górze, one całkiem zabawnie tuptały, choć też już powoli zaczynały swoje taneczne podrygi.
Jeszcze tylko trzeba było go spakować, wsunął pod niego długą, cienką tacę i za jej pomocą przełożył ostrożnie wypiek na tekturę, którą zaraz złożył, dobierając odpowiednią wysokość. Kolejnym zaklęciem dopilnował, by w środku panowała odpowiednia temperatura i wystawił tort w miejsce gdzie zwykle stawiali zamówienia (pozbawiony mebli róg kuchni, lekki podeścik) i podpisał co to dokładnie jest.
Poszło nawet szybko i całkiem bezproblemowo. Dalej trzeba było przygotować jeszcze trochę porcji kąsających ciasteczek, które okazywały się prawdziwym hitem na dziecięcych zabawach (tylko ich przygotowywanie od czasu do czasu jeszcze bywało kłopotliwe). Prócz tego solidna porcja płynnej czekolady, idealnej do wlania w przygotowaną specjalnie czekoladową fontannę, trochę innego rodzaju ciasteczek, od tych dzielących swoim zapachem, po zwykłe, owocowe.
Na sam koniec trochę małych, kokosowych kuleczek, wszystko ponownie zapakować i można wyjść!
No, jak tylko ogarnie to, co wydarzyło się w kuchni, a pod koniec pieczenia mąka zwykle jest dosłownie wszędzie, podobnie jak kremy, cukier, lukier zaschnięty tak, że trzeba go zdrapywać i inne takie. I lady Selwyn, która uciekła z pudełka. O.
Bott zaraz złapał małą figurkę.
- Wiem, że lord Prewett kiepsko tańczy, ale musi lady wytrzymać do jutra. - pokręcił głową na tę lukrowaną niesubordynację i odłożył zaraz figurkę na miejsce. Policzył jeszcze resztę figurek czy na pewno wszystkie są na swoich miejscach, lekko wbił lorda Prewetta żeby był trochę przyblokowany kremem i nie mógł już deptać lady Selwyn i znów zamknął opakowanie. I tym razem zrobił to bardzo szczelnie, by mieć pewność, że żadnych więcej uciekinierów nie będzie.
Odetchnął, znów zatęsknił za magicznym sprzątaniem, złapał jednak szmatkę w dłoń i zaczął szorować solidnie duży stół pełen zaschniętego lukru, potem kolejną jego część - tę oblepioną ciasteczkową, lepką masę. Szmatka na sam koniec wydawała się tylko do wywalenia, za to Bertie zabrał się za dokładne zamiatanie podłogi, by na koniec zmyć ją solidnie mopem - znów wyśpiewując przy tym arię tęsknoty za prostym chłoszczyść.
W końcu jednak mógł spokojnie i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zgasić wszystkie palące się w pomieszczeniu świece, opuścić lokal i pozamykać wszystkie drzwi na klucz.
To był długi i pełen dobrze wykonanej pracy dzień.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
15.05.1956r
W tym pomieszczeniu sporo się działo. Praca nad nowymi i starymi słodyczami szła pełną parą, pracownicy Próżności zmieniali się co chwila, z kolei sama cukiernia wciąż się rozwijała. Gości także było wciąż i wciąż coraz więcej, słodkie zapachy kusiły kolejne osoby, inne przychodziły zachęcone przez innych, mieli coraz więcej zamówień na różnego rodzaju wydarzenia, a wszyscy którzy pracowali tu dłużej czuli się dumni mogąc obserwować i niewątpliwie wpływać na rozwój tego miejsca.
Badania były jedną z tych rzeczy które młodego Botta emocjonowały najbardziej. Jego twórcza natura aktywowała się, kiedy tylko przekraczał progi kuchni Słodkiej Próżności, nie miał najmniejszego problemu z nadgodzinami, zarówno praca z ludźmi jak i na kuchni była czymś, co szczerze lubił. No, na kuchni chyba nawet spełniał się trochę lepiej.
Tak i teraz skończywszy swoją zmianę za ladą, wszedł właśnie tutaj, bo i obiecał w końcu dopracować ich bańki. A wiedział przecież, że są już blisko, zaledwie maleńki kroczek oddziela ich od celu. Wyjął ostatnie notatki, zapisane jego charakterystycznym, okrągłym pismem, odczytał po raz kolejny wypisane składniki by sprawdzić, jak ostatnim razem dobrnęli do celu. Jedynie smak jeszcze był nie taki, coś mu nie odpowiadało, ani on ani Flo nie była zadowolona, a ostatecznie są to nadal słodycze nie tylko do zabawy, a głównie do jedzenia.
Masa sama w sobie działała dobrze, jednak smakowała jak słodki papier, Bertie postanowił więc że nie będzie skupiał się na niej, a na konkretnych wariantach smakowych. Odtworzył masę dokładnie, zgodnie z przepisem, zapewne jeszcze będzie z nim kombinować, czegoś doda więcej, czegoś mniej, póki co jednak potrzebował dokładnie tego samego, co stworzyli z Florence.
Prócz tego powyciągał z szafek suszone owoce, które po kolei zmielił w młynku i przesypał proszek do osobnych miseczek. Jagody, cytryny, pomarańcze, owoce o wyrazistym smaku. Do tego starta wanilia osobno, jako przeciwwaga i cynamon.
Do kolejnych miseczek znów przelał po trochę przygotowanej wcześniej masy i zaczął dokładnie mieszać. Zapach sugerował, że wszystko powinno już działać, niestety jednak zapach nie zawsze równa się smakowi, poza tym nowe składniki mogą wpłynąć na właściwości magicznych słodyczy. No, ale mniejsza, trzeba próbować!
Bertie niezrażony wieloma porażkami jakie zawsze wiązały się z eksperymentowaniem, nie tylko tym kuchennym złapał patyczek i zamoczył go w pomarańczowej masie, zamierzając sprawdzić, czy tym razem osiągnął to, czego wspólnie chcieli.
zt
W tym pomieszczeniu sporo się działo. Praca nad nowymi i starymi słodyczami szła pełną parą, pracownicy Próżności zmieniali się co chwila, z kolei sama cukiernia wciąż się rozwijała. Gości także było wciąż i wciąż coraz więcej, słodkie zapachy kusiły kolejne osoby, inne przychodziły zachęcone przez innych, mieli coraz więcej zamówień na różnego rodzaju wydarzenia, a wszyscy którzy pracowali tu dłużej czuli się dumni mogąc obserwować i niewątpliwie wpływać na rozwój tego miejsca.
Badania były jedną z tych rzeczy które młodego Botta emocjonowały najbardziej. Jego twórcza natura aktywowała się, kiedy tylko przekraczał progi kuchni Słodkiej Próżności, nie miał najmniejszego problemu z nadgodzinami, zarówno praca z ludźmi jak i na kuchni była czymś, co szczerze lubił. No, na kuchni chyba nawet spełniał się trochę lepiej.
Tak i teraz skończywszy swoją zmianę za ladą, wszedł właśnie tutaj, bo i obiecał w końcu dopracować ich bańki. A wiedział przecież, że są już blisko, zaledwie maleńki kroczek oddziela ich od celu. Wyjął ostatnie notatki, zapisane jego charakterystycznym, okrągłym pismem, odczytał po raz kolejny wypisane składniki by sprawdzić, jak ostatnim razem dobrnęli do celu. Jedynie smak jeszcze był nie taki, coś mu nie odpowiadało, ani on ani Flo nie była zadowolona, a ostatecznie są to nadal słodycze nie tylko do zabawy, a głównie do jedzenia.
Masa sama w sobie działała dobrze, jednak smakowała jak słodki papier, Bertie postanowił więc że nie będzie skupiał się na niej, a na konkretnych wariantach smakowych. Odtworzył masę dokładnie, zgodnie z przepisem, zapewne jeszcze będzie z nim kombinować, czegoś doda więcej, czegoś mniej, póki co jednak potrzebował dokładnie tego samego, co stworzyli z Florence.
Prócz tego powyciągał z szafek suszone owoce, które po kolei zmielił w młynku i przesypał proszek do osobnych miseczek. Jagody, cytryny, pomarańcze, owoce o wyrazistym smaku. Do tego starta wanilia osobno, jako przeciwwaga i cynamon.
Do kolejnych miseczek znów przelał po trochę przygotowanej wcześniej masy i zaczął dokładnie mieszać. Zapach sugerował, że wszystko powinno już działać, niestety jednak zapach nie zawsze równa się smakowi, poza tym nowe składniki mogą wpłynąć na właściwości magicznych słodyczy. No, ale mniejsza, trzeba próbować!
Bertie niezrażony wieloma porażkami jakie zawsze wiązały się z eksperymentowaniem, nie tylko tym kuchennym złapał patyczek i zamoczył go w pomarańczowej masie, zamierzając sprawdzić, czy tym razem osiągnął to, czego wspólnie chcieli.
zt
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
xx.06?
- No dobra, Bertie. To jeszcze raz od początku. Jaki eliksir z tych leczniczych próbowałeś uwarzyć? - zapytała już chyba po raz dziesiąty. Prawdopodobnie stawało się to już nieco nużące, ale jednak pracowali nad eliksirem - a w tej kwestii Florene nie miała absolutnie żadnego doświadczenia. Dotychczasowe próby na których spędzili niemal pół dnia spełzły na niczym - a Florence było już nieco głupio, kiedy drugi raz musiała zajrzeć do apteki, żeby zakupić całą skrzynkę składników do eliksirów na przeziębienie. Musiała przyznać, że Bertie faktycznie był geniuszem - jego pomysł był objawieniem niemal tak samo intrygującym, jak jadalne bańki, na które wpadł Florean. Jednak z drugiej strony bardzo chętnie Florka trzepnęłaby go w głowę za próby mieszania w składzie wywarów, w momencie kiedy znał się na tym tak samo dobrze, jak ona. Pomijając sam fakt, że było to niezwykłą głupotą, Florka postanowiła zdecydowanie bardziej dbać o swoich przyjaciół - tych, którzy jej zostali. Ale co mogła zrobić, kiedy sami wpadali na dziwne pomysły i testowali je potem na sobie? Eh.
Na stole leżało pełno przeróżnych buteleczek - część z nich zaczęta, część z nich jeszcze nie rozpakowana. Florence zajrzała do kociołka, w którym właśnie bulgotała głośno ich dziesiąta próba uwarzenia czegoś konkretnego. Breja przypominała jednak raczej fioletowe błoto - co z resztą różniło się zarówno od wyglądu eliksiru na przeziębienie jak i od opisu wywaru, który udało się jakimś sposobem zrobić Bercikowi. Zniesmaczona, skrzywiła nos i łapiąc za grube rękawice do pieczenia, najgrubsze jakie Bott miał w swojej kuchni, a potem ujęła kociołek za rączkę i wylała jego zawartość do kubła w kącie. Wyszorowała go porządnie i ponownie postawiła na stojaku - całe szczęście, że był niewielki, przynajmniej było mniej sprzątania po nieudanych próbach! Chociaż i tak kuchnia wypełniona była mnóstwem kolorowego dymu i różnorakich plam, a Florence zdążyła już nabawić się tęczowych łusek na dłoniach i zmiany koloru części włosów na jaskrawy róż po tym, jak skosztowała jednej z ich nieudanych prób. Bercik też doczekał się pewnych zmian w wyglądzie, chociaż były one nieco mniej estetyczne - chyba szósty eliksir, który warzyli, sprawił, że na głowie, pomiędzy włosami, wyrosły mu pióra. Wyglądał trochę jak wyrwana ze snu sowa.
- Może w punkcie trzecim mieszamy w złą stronę? To w końcu też ma znaczenie! - skrzywiła się lekko. Podążanie za recepturą na eliksir na przeziębienie niby było proste. Podążanie za tylko częścią opisanych instrukcji, by odkryć inną recepturę, już stanowiło jednak pewne wyzwanie!
- No dobra, Bertie. To jeszcze raz od początku. Jaki eliksir z tych leczniczych próbowałeś uwarzyć? - zapytała już chyba po raz dziesiąty. Prawdopodobnie stawało się to już nieco nużące, ale jednak pracowali nad eliksirem - a w tej kwestii Florene nie miała absolutnie żadnego doświadczenia. Dotychczasowe próby na których spędzili niemal pół dnia spełzły na niczym - a Florence było już nieco głupio, kiedy drugi raz musiała zajrzeć do apteki, żeby zakupić całą skrzynkę składników do eliksirów na przeziębienie. Musiała przyznać, że Bertie faktycznie był geniuszem - jego pomysł był objawieniem niemal tak samo intrygującym, jak jadalne bańki, na które wpadł Florean. Jednak z drugiej strony bardzo chętnie Florka trzepnęłaby go w głowę za próby mieszania w składzie wywarów, w momencie kiedy znał się na tym tak samo dobrze, jak ona. Pomijając sam fakt, że było to niezwykłą głupotą, Florka postanowiła zdecydowanie bardziej dbać o swoich przyjaciół - tych, którzy jej zostali. Ale co mogła zrobić, kiedy sami wpadali na dziwne pomysły i testowali je potem na sobie? Eh.
Na stole leżało pełno przeróżnych buteleczek - część z nich zaczęta, część z nich jeszcze nie rozpakowana. Florence zajrzała do kociołka, w którym właśnie bulgotała głośno ich dziesiąta próba uwarzenia czegoś konkretnego. Breja przypominała jednak raczej fioletowe błoto - co z resztą różniło się zarówno od wyglądu eliksiru na przeziębienie jak i od opisu wywaru, który udało się jakimś sposobem zrobić Bercikowi. Zniesmaczona, skrzywiła nos i łapiąc za grube rękawice do pieczenia, najgrubsze jakie Bott miał w swojej kuchni, a potem ujęła kociołek za rączkę i wylała jego zawartość do kubła w kącie. Wyszorowała go porządnie i ponownie postawiła na stojaku - całe szczęście, że był niewielki, przynajmniej było mniej sprzątania po nieudanych próbach! Chociaż i tak kuchnia wypełniona była mnóstwem kolorowego dymu i różnorakich plam, a Florence zdążyła już nabawić się tęczowych łusek na dłoniach i zmiany koloru części włosów na jaskrawy róż po tym, jak skosztowała jednej z ich nieudanych prób. Bercik też doczekał się pewnych zmian w wyglądzie, chociaż były one nieco mniej estetyczne - chyba szósty eliksir, który warzyli, sprawił, że na głowie, pomiędzy włosami, wyrosły mu pióra. Wyglądał trochę jak wyrwana ze snu sowa.
- Może w punkcie trzecim mieszamy w złą stronę? To w końcu też ma znaczenie! - skrzywiła się lekko. Podążanie za recepturą na eliksir na przeziębienie niby było proste. Podążanie za tylko częścią opisanych instrukcji, by odkryć inną recepturę, już stanowiło jednak pewne wyzwanie!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
12.06.1956r?
Było źle. Jego odporność nigdy nie należała do wybitnych, nie był także jednak jakoś szalenie chorowity. Ot przeziębienie od czasu do czasu, raz na kilka lat jakaś grypa. To jednak jak rozszalała się pogoda musiało jednak się odbić na ludziach, nie tylko na nim, sporo osób chodziło zakatarzonych. I cierpiał rzecz jasna, bo i gorączkę miał, czuł się słabo i w ogóle dramat generalny, a do pracy w takim stanie chodzić nie mógł, bo i kto to widział kichać do ciasteczek? Cynthia podrzuciła mu jednak cynk, że ma w kuchni wszystkie składniki do świetnego eliksiru na przeziębienie, więc zapominając że kompletnie się na eliksirach nie zna młody Bott przybył do Próżności w celu poprawiania swojego stanu zdrowia. Tylko że po pierwszej próbie nie stało się nic, po kolejnej dostał jakichś koszmarnych drgawek, które utrzymywały się bitych piętnaście minut. Kiedy przeszło, postanowił że chyba jednak potrzebuje pomocy w uwarzeniu tego jakże banalnego eliksiru, a jak za kilka minut się okazało, potrzebuje także pomocy w cofnięciu efektów tego nieudanego, bo i jego skóra zaczęła się dziwnie mienić i co gorsza, swędzieć. Napisał więc list w nadziei że Flo da radę mu pomóc, bo i ona chyba coś o eliksirach wiedziała?
No i przyszła. I działała, tylko okazało się, że to jest zdecydowanie trudniejsza sprawa niż sądził.
- Cynthia mówiła, że to banalnie proste. Nie znam go. Że sproszkowany róg dwurożca i cośtam z bezoaru i zamieszać... - wyjął z kieszeni list który od szefowej dostał, bo na nim było wszystko ładnie napisane. Nie ważne, iż w liście jak byk stało mandragora, nie bezoar, co najwidoczniej Bertie w swojej życiowej gapowatości po ludzku przegapił i, co zapewne było przyczyną całego zamieszania. - Pieprzowy się nazywa.
Dodał zaraz, czując że gorączka mu się podnosi.
- Umrę tutaj zaraz.
Nie mogło się obyć bez odrobiny dramatyzowania, bo i przecież czuł się koszmarnie i musiał dać o tym znać światu. Może to, jak Florka śmiesznie wyglądała trochę pomagało. Przesunął dłonią po swoich włosach, napotykając w nich znów pióra będące wynikiem jednej z prób cofnięcia skutków ubocznych kolejnej próby cofania skutków ubocznych jego nieudanego eliksiru.
Było źle. Jego odporność nigdy nie należała do wybitnych, nie był także jednak jakoś szalenie chorowity. Ot przeziębienie od czasu do czasu, raz na kilka lat jakaś grypa. To jednak jak rozszalała się pogoda musiało jednak się odbić na ludziach, nie tylko na nim, sporo osób chodziło zakatarzonych. I cierpiał rzecz jasna, bo i gorączkę miał, czuł się słabo i w ogóle dramat generalny, a do pracy w takim stanie chodzić nie mógł, bo i kto to widział kichać do ciasteczek? Cynthia podrzuciła mu jednak cynk, że ma w kuchni wszystkie składniki do świetnego eliksiru na przeziębienie, więc zapominając że kompletnie się na eliksirach nie zna młody Bott przybył do Próżności w celu poprawiania swojego stanu zdrowia. Tylko że po pierwszej próbie nie stało się nic, po kolejnej dostał jakichś koszmarnych drgawek, które utrzymywały się bitych piętnaście minut. Kiedy przeszło, postanowił że chyba jednak potrzebuje pomocy w uwarzeniu tego jakże banalnego eliksiru, a jak za kilka minut się okazało, potrzebuje także pomocy w cofnięciu efektów tego nieudanego, bo i jego skóra zaczęła się dziwnie mienić i co gorsza, swędzieć. Napisał więc list w nadziei że Flo da radę mu pomóc, bo i ona chyba coś o eliksirach wiedziała?
No i przyszła. I działała, tylko okazało się, że to jest zdecydowanie trudniejsza sprawa niż sądził.
- Cynthia mówiła, że to banalnie proste. Nie znam go. Że sproszkowany róg dwurożca i cośtam z bezoaru i zamieszać... - wyjął z kieszeni list który od szefowej dostał, bo na nim było wszystko ładnie napisane. Nie ważne, iż w liście jak byk stało mandragora, nie bezoar, co najwidoczniej Bertie w swojej życiowej gapowatości po ludzku przegapił i, co zapewne było przyczyną całego zamieszania. - Pieprzowy się nazywa.
Dodał zaraz, czując że gorączka mu się podnosi.
- Umrę tutaj zaraz.
Nie mogło się obyć bez odrobiny dramatyzowania, bo i przecież czuł się koszmarnie i musiał dać o tym znać światu. Może to, jak Florka śmiesznie wyglądała trochę pomagało. Przesunął dłonią po swoich włosach, napotykając w nich znów pióra będące wynikiem jednej z prób cofnięcia skutków ubocznych kolejnej próby cofania skutków ubocznych jego nieudanego eliksiru.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szczerze powiedziawszy to po liście od Bercika w pierwszej chwili chciała go zwyczajnie udusić. Chociaż swoją naukę i staż w świętym Mungu rzuciła już lata temu, nigdy nie opuściło jej poczucie odpowiedzialności za zdrowie jej przyjaciół - chociaż tak po prawdzie, to chyba ogółem była rola przyjaciół, nie? Ale jednak żadne duszenie miejsca nie miało, a skoro już zgodziła się pomóc to obietnicy musiała dotrzymać... chociaż dużo chętniej najpierw wysłałaby Bercika do Munga, bo z godziny na godzinę wyglądał coraz słabiej. Kosztowanie eliksirów z niesprawdzonym, eksperymentalnym składem na pewno też mu nie pomagało.
Florence westchnęła cicho. Trochę też obawiała się pracy w takich warunkach, gdyż nie chciała się zarazić od kichającego Botta. Może było to tylko przeziębienie a może lada moment miała wykwitnąć z tego grypa? Nie mogła sobie pozwolić na chorobowe. W razie konieczności jednak, ona planowała skorzystać z pomocy magomedyków.
- Pieprzowy - powtórzyła po nim i wzięła od niego listę składników. - Skąd wytrzasnąłeś ten bezoar? Na liście go nie ma. I pierwszy raz go wspominasz. - czyżby Bertie używał go podczas swojej pierwszej próby, tej która zmieniła mu głos? To był już jakiś trop! Och, szkoda że Florence nie była legilimentką! Mogłaby wejść Bercikowi do głowy, odnaleźć wspomnienie kiedy samemu próbował uwarzyć eliksir i spróbować odczytać składniki, których używał!
Spojrzała z troską na przyjaciela.
- Może jednak odłożymy to na parę dni? Naprawdę nie wyglądasz dobrze, Bertie. - doskonale wiedziała, że mężczyźni mieli tendencję do dramatyzowania nawet przy najmniejszych przeziębieniach, ale Bott naprawdę był coraz bardziej czerwony. Florence miała tylko nadzieję, że to wynik któregoś z ich nieudanych eliksirów a nie pogarszająca się gorączka. Domyślała się jednak, że Bertie tak łatwo nie odpuści, dlatego zaraz potem dodała: - Spróbujemy jeszcze dwa razy, okej? A jak nam nie wyjdzie, to trudno. Ty pójdziesz do łóżka a ja do domu i wrócimy do tego za parę dni, jak sie poczujesz lepiej. - to powiedziawszy zerknęła ponownie na przepis i sięgnęła po sproszkowany róg dwurożca oraz mandragorę. Potem z nieco niepewną miną chwyciła bezoar.
Florence westchnęła cicho. Trochę też obawiała się pracy w takich warunkach, gdyż nie chciała się zarazić od kichającego Botta. Może było to tylko przeziębienie a może lada moment miała wykwitnąć z tego grypa? Nie mogła sobie pozwolić na chorobowe. W razie konieczności jednak, ona planowała skorzystać z pomocy magomedyków.
- Pieprzowy - powtórzyła po nim i wzięła od niego listę składników. - Skąd wytrzasnąłeś ten bezoar? Na liście go nie ma. I pierwszy raz go wspominasz. - czyżby Bertie używał go podczas swojej pierwszej próby, tej która zmieniła mu głos? To był już jakiś trop! Och, szkoda że Florence nie była legilimentką! Mogłaby wejść Bercikowi do głowy, odnaleźć wspomnienie kiedy samemu próbował uwarzyć eliksir i spróbować odczytać składniki, których używał!
Spojrzała z troską na przyjaciela.
- Może jednak odłożymy to na parę dni? Naprawdę nie wyglądasz dobrze, Bertie. - doskonale wiedziała, że mężczyźni mieli tendencję do dramatyzowania nawet przy najmniejszych przeziębieniach, ale Bott naprawdę był coraz bardziej czerwony. Florence miała tylko nadzieję, że to wynik któregoś z ich nieudanych eliksirów a nie pogarszająca się gorączka. Domyślała się jednak, że Bertie tak łatwo nie odpuści, dlatego zaraz potem dodała: - Spróbujemy jeszcze dwa razy, okej? A jak nam nie wyjdzie, to trudno. Ty pójdziesz do łóżka a ja do domu i wrócimy do tego za parę dni, jak sie poczujesz lepiej. - to powiedziawszy zerknęła ponownie na przepis i sięgnęła po sproszkowany róg dwurożca oraz mandragorę. Potem z nieco niepewną miną chwyciła bezoar.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Jak nie ma?
Z czym go w takim razie pomylił? Możliwe, że swoim zwyczajem jedno robił, o drugim myślał, o trzecim rozmawiał, możliwe że mu się ubzdurało. Nie pierwszy i nie ostatni raz, choć był niemal pewien, że miał dodać i ten składnik do swojego wywaru. Cóż, to musiał być początek.
Odetchnął, czując że na prawdę najchętniej by się po prostu teraz położył, wiedział jednak że jeśli Florka da radę chociaż cofnąć skutki jego nieudanych prób, po prostu dojdzie do siebie szybciej. Nie miał za bardzo możliwości zwalniać się na długo - na pewno w razie czego Cynthia by na to przystała, w tym stanie na pewno nie był dobrą wizytówką lokalu, jednak cóż... no, po prostu wolał, żeby trwało to krócej niż dłużej nawet jeśli chwilę się jeszcze pomęczy.
Kichnął po chwili i choć zasłonił usta, czy to za sprawą magicznej choroby czy któregoś eliksiru czy błądzących w powietrzu anomalii, powiew jaki z siebie wydał okazał się na tyle silny że przesunął trzy krzesła, jakie spotkał na swojej drodze i zamknął szafkę.
- Będę chuchał i dmuchał? - uniósł lekko brwi, nawiązując do starej bajki, którą za dzieciaka nawet całkiem lubił, w której wilk groził rozdmuchaniem w pył domu trzech małych świnek. Swoją drogą dobra psychodela, pomijając już gadające zwierzęta.
- Ale jeśli ci się uda to przejdzie mi szybciej. W sensie chociaż cofnąć to coś. No przecież na pewno potrafisz. - spojrzał prosto na nią, no przecież mu nie odmówi! I wierzył z całego serca czy raczej swojej nadziei i niechęci do chorób, że jej zdolności wystarczą by mu pomóc.
- Jak nam nie wyjdzie jeszcze dwa razy, zwolnię się tutaj i zatrudnię w namiocie dziwadeł w magicznym cyrku. - uśmiechnął się pod nosem, choć do śmiechu wcale mu nie było, bo i czuł się koszmarnie i marzył o tym, żeby zakopać się w kołdrę i po prostu pójść spać. - Dobra, jak znowu się nie uda to po prostu to przeczekam, pewnie samo zniknie. Ale może uda ci się tego po prostu pozbyć.
Oby...
Z czym go w takim razie pomylił? Możliwe, że swoim zwyczajem jedno robił, o drugim myślał, o trzecim rozmawiał, możliwe że mu się ubzdurało. Nie pierwszy i nie ostatni raz, choć był niemal pewien, że miał dodać i ten składnik do swojego wywaru. Cóż, to musiał być początek.
Odetchnął, czując że na prawdę najchętniej by się po prostu teraz położył, wiedział jednak że jeśli Florka da radę chociaż cofnąć skutki jego nieudanych prób, po prostu dojdzie do siebie szybciej. Nie miał za bardzo możliwości zwalniać się na długo - na pewno w razie czego Cynthia by na to przystała, w tym stanie na pewno nie był dobrą wizytówką lokalu, jednak cóż... no, po prostu wolał, żeby trwało to krócej niż dłużej nawet jeśli chwilę się jeszcze pomęczy.
Kichnął po chwili i choć zasłonił usta, czy to za sprawą magicznej choroby czy któregoś eliksiru czy błądzących w powietrzu anomalii, powiew jaki z siebie wydał okazał się na tyle silny że przesunął trzy krzesła, jakie spotkał na swojej drodze i zamknął szafkę.
- Będę chuchał i dmuchał? - uniósł lekko brwi, nawiązując do starej bajki, którą za dzieciaka nawet całkiem lubił, w której wilk groził rozdmuchaniem w pył domu trzech małych świnek. Swoją drogą dobra psychodela, pomijając już gadające zwierzęta.
- Ale jeśli ci się uda to przejdzie mi szybciej. W sensie chociaż cofnąć to coś. No przecież na pewno potrafisz. - spojrzał prosto na nią, no przecież mu nie odmówi! I wierzył z całego serca czy raczej swojej nadziei i niechęci do chorób, że jej zdolności wystarczą by mu pomóc.
- Jak nam nie wyjdzie jeszcze dwa razy, zwolnię się tutaj i zatrudnię w namiocie dziwadeł w magicznym cyrku. - uśmiechnął się pod nosem, choć do śmiechu wcale mu nie było, bo i czuł się koszmarnie i marzył o tym, żeby zakopać się w kołdrę i po prostu pójść spać. - Dobra, jak znowu się nie uda to po prostu to przeczekam, pewnie samo zniknie. Ale może uda ci się tego po prostu pozbyć.
Oby...
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- No nie ma - pokazała mu spis.
Bezoar był jednym z dość znanych składników, już na pierwszym roku w Hogwarcie o nim uczyli! Na pewno rzuciłby się jej w oczy, jakby mieli dodać do wywaru akurat go. A jak sprawdzała kartkę ze składnikami, to go tam nie było - z resztą Florence nie kupowała go nawet w aptece, kiedy przynosiła wszystkie składniki do ich prób!
- Nie rób sobie wielkich nadziei, że ja to wyleczę - pokręciła głową. Nadal nie sądziła by eksperymentowanie z eliksirami, o których żadne z nich nie miało pojęcia, było dobrym pomysłem. Skoro jednak Bertie się uparł, Flo zajrzała ponownie do przepisu i po kolei wrzuciła jeszcze kilka składników, zapisanych na kartce. - No, a teraz musisz sobie przypomnieć co tam jeszcze dodałeś. Sok z chrobotka? Ponoć jest stosowany w wielu leczniczych eliksirach. Woda miodowa? Gdzieś czytałam, że dobrze działa na gardło. Może to ją dodałeś do swojego wywaru i dlatego wcześniej zmieniło ci głos? Albo sok z ciemiernika? Sok z granatów? - zaczęła rzucać składnikami, które tyko zdołała sobie przypomnieć. O zielarstwie posiadała wiedzę minimalnie podstawową - raczej zbyt mało, by móc samodzielnie wymyślać jakiś eliksir. Kto wie, jakie to miałoby skutki uboczne!
- Egzotyczniejsze i droższe składniki na pewno odpadają... - zaczęła mruczeć do siebie, pochylając się nad kociołkiem, aż jej różowe włosy zaczęły się lekko kręcić od oparów. Bercik na pewno nie mógł dodać takich ingrediencji jak łuska smoka czy smocza krew. Takich to Florence nawet na oczy nie widziała, a ich cenie wolała nawet nie myśleć. Kiedy zamieszała eksperymentalnym wywarem w kociołku, kolor eliksiru zmienił się na różowy.
- Właśnie dlatego w Hogwarcie nienawidziłam eliksirów - bąknęła znów, nieco skrzywiona. A przecież w teorii eliksiry tak bardzo nie różniły się od gotowania! I w przypadku jednego i drugiego dodaje się jakieś składniki do gotującego naczynia, miesza, ewentualnie czeka jakiś czas i produkt końcowy powinien być gotowy! Czemu więc aż tak źle jej szło? Eh, eliksiry chyba jednak były trochę trudniejsze. W końcu przy gotowaniu potrawki z kurczaka nie miało znaczenia, ile razy zakręci się łyżką, ani czy miesza się w prawo czy też w lewo! - Wygląda, albo chociaż pachnie znajomo? - wróciła się znów do Bercika.
Bezoar był jednym z dość znanych składników, już na pierwszym roku w Hogwarcie o nim uczyli! Na pewno rzuciłby się jej w oczy, jakby mieli dodać do wywaru akurat go. A jak sprawdzała kartkę ze składnikami, to go tam nie było - z resztą Florence nie kupowała go nawet w aptece, kiedy przynosiła wszystkie składniki do ich prób!
- Nie rób sobie wielkich nadziei, że ja to wyleczę - pokręciła głową. Nadal nie sądziła by eksperymentowanie z eliksirami, o których żadne z nich nie miało pojęcia, było dobrym pomysłem. Skoro jednak Bertie się uparł, Flo zajrzała ponownie do przepisu i po kolei wrzuciła jeszcze kilka składników, zapisanych na kartce. - No, a teraz musisz sobie przypomnieć co tam jeszcze dodałeś. Sok z chrobotka? Ponoć jest stosowany w wielu leczniczych eliksirach. Woda miodowa? Gdzieś czytałam, że dobrze działa na gardło. Może to ją dodałeś do swojego wywaru i dlatego wcześniej zmieniło ci głos? Albo sok z ciemiernika? Sok z granatów? - zaczęła rzucać składnikami, które tyko zdołała sobie przypomnieć. O zielarstwie posiadała wiedzę minimalnie podstawową - raczej zbyt mało, by móc samodzielnie wymyślać jakiś eliksir. Kto wie, jakie to miałoby skutki uboczne!
- Egzotyczniejsze i droższe składniki na pewno odpadają... - zaczęła mruczeć do siebie, pochylając się nad kociołkiem, aż jej różowe włosy zaczęły się lekko kręcić od oparów. Bercik na pewno nie mógł dodać takich ingrediencji jak łuska smoka czy smocza krew. Takich to Florence nawet na oczy nie widziała, a ich cenie wolała nawet nie myśleć. Kiedy zamieszała eksperymentalnym wywarem w kociołku, kolor eliksiru zmienił się na różowy.
- Właśnie dlatego w Hogwarcie nienawidziłam eliksirów - bąknęła znów, nieco skrzywiona. A przecież w teorii eliksiry tak bardzo nie różniły się od gotowania! I w przypadku jednego i drugiego dodaje się jakieś składniki do gotującego naczynia, miesza, ewentualnie czeka jakiś czas i produkt końcowy powinien być gotowy! Czemu więc aż tak źle jej szło? Eh, eliksiry chyba jednak były trochę trudniejsze. W końcu przy gotowaniu potrawki z kurczaka nie miało znaczenia, ile razy zakręci się łyżką, ani czy miesza się w prawo czy też w lewo! - Wygląda, albo chociaż pachnie znajomo? - wróciła się znów do Bercika.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Było coś z ciemiernikiem...
Przyznał. Rany, czuł się koszmarnie. Było mu zimno, koszmarnie zimno i do tego bolała go głowa. Nienawidził chorować, nienawidził przeziębień, jednak jakoś musi ten koszmar przeżyć. W jeśli Flo pomoże mu chociaż cofnąć efekty uboczne jego nędznych prób to będzie już jakiś krok. Odetchnął, rozglądając się dookoła. Nawet nie uśmiechał się jak zwykle, taki był chorobą zmęczony!
- O, tu jest fiolka po tym. - podniósł się żeby podejść do dziewczyny i dać jej buteleczkę, może cośtam Florka pozna po zapachu czy kolorze resztek. On się nie znał, kompletnie ale coś takiego było tam chyba z resztą napisane. Siadł zaraz na miejscu, słuchając dalej co dziewczyna ma do powiedzenia.
Oprócz tego, że to zły pomysł.
- Nie, nic szczególnie udziwnionego. Chyba. - istnieje prawdopodobieństwo, że nawet nie wiedział iż wrzuca do kociołka coś szczególnego, jednak raczej nie... jakiekolwiek smocze elementy raczej zwróciłyby jego uwagę, nie ważne jak bardzo byłby chory.
- Uwierz, nikt nie nienawidził ich mocniej niż ja. - uśmiechnął się pod nosem, bo i prawda była taka, że zionął szczerą nienawiścią do tego przedmiotu zawsze, kiedy był do niego zmuszany. No, może to lekka przesada, lubił kiedy działo się w kociołku coś fajnego, tylko wtedy zwykle nauczyciel się złościł i czepiał się go - co poradzić! Bertie zdawał ten przedmiot z niemałym trudem, niejednokrotnie podtruwając kolegów dziwnymi dymami jakie wydobywały się z jego kociołka.
Kiedy Flo zamieszała coś po raz kolejny, zajrzał do kociołka.
- Noooo... kolor ma jakby taki sam. - eliksir był niebieski. Tamten był też niebieski więc coś powinno z tego być chyba. - I pachnie tak gorzko jak tamten...
Więc to może dobra rzecz? Wziął kubek który opłukał zaraz i nalał sobie trochę eliksiru.
- Dobra, to ostatnia próba...
Oznajmił. No, chyba że się nie uda to kolejna będzie ostatnia. No, w końcu musi wyjść z tego coś dobrego, prawda? Napił się powoli, jakby ostrożnie, zupełnie jakby skutki uboczne miały być zależne od tempa picia.
Przyznał. Rany, czuł się koszmarnie. Było mu zimno, koszmarnie zimno i do tego bolała go głowa. Nienawidził chorować, nienawidził przeziębień, jednak jakoś musi ten koszmar przeżyć. W jeśli Flo pomoże mu chociaż cofnąć efekty uboczne jego nędznych prób to będzie już jakiś krok. Odetchnął, rozglądając się dookoła. Nawet nie uśmiechał się jak zwykle, taki był chorobą zmęczony!
- O, tu jest fiolka po tym. - podniósł się żeby podejść do dziewczyny i dać jej buteleczkę, może cośtam Florka pozna po zapachu czy kolorze resztek. On się nie znał, kompletnie ale coś takiego było tam chyba z resztą napisane. Siadł zaraz na miejscu, słuchając dalej co dziewczyna ma do powiedzenia.
Oprócz tego, że to zły pomysł.
- Nie, nic szczególnie udziwnionego. Chyba. - istnieje prawdopodobieństwo, że nawet nie wiedział iż wrzuca do kociołka coś szczególnego, jednak raczej nie... jakiekolwiek smocze elementy raczej zwróciłyby jego uwagę, nie ważne jak bardzo byłby chory.
- Uwierz, nikt nie nienawidził ich mocniej niż ja. - uśmiechnął się pod nosem, bo i prawda była taka, że zionął szczerą nienawiścią do tego przedmiotu zawsze, kiedy był do niego zmuszany. No, może to lekka przesada, lubił kiedy działo się w kociołku coś fajnego, tylko wtedy zwykle nauczyciel się złościł i czepiał się go - co poradzić! Bertie zdawał ten przedmiot z niemałym trudem, niejednokrotnie podtruwając kolegów dziwnymi dymami jakie wydobywały się z jego kociołka.
Kiedy Flo zamieszała coś po raz kolejny, zajrzał do kociołka.
- Noooo... kolor ma jakby taki sam. - eliksir był niebieski. Tamten był też niebieski więc coś powinno z tego być chyba. - I pachnie tak gorzko jak tamten...
Więc to może dobra rzecz? Wziął kubek który opłukał zaraz i nalał sobie trochę eliksiru.
- Dobra, to ostatnia próba...
Oznajmił. No, chyba że się nie uda to kolejna będzie ostatnia. No, w końcu musi wyjść z tego coś dobrego, prawda? Napił się powoli, jakby ostrożnie, zupełnie jakby skutki uboczne miały być zależne od tempa picia.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Słysząc jego słowa, Florence zaraz zapisała coś na osobnej kartce. Właściwie to połowa blatu (bo druga połowa zastawiona była buteleczkami ze składnikami) była zawalona jej notatkami i starannie - jak na kogoś bez talentu malarskiego - rozrysowanymi instrukcjami co do tego, jak powstawały kolejne z ich prób. W końcu jeśli by trafili na właściwą recepturę, musiała być ona od razu zanotowana!
- A więc ciemiernik - kiedy odłożyła pióro i spojrzała na fiolkę, którą podał jej Bercik, obejrzała ją krytycznie pod światło. Naprawdę w tym momencie chciałaby się znać na eliksirach. Słyszała, że zdolni alchemicy potrafią rozpoznać dany wywar po samym zapachu, ewentualnie po zobaczeniu ledwie kilku kropli jakiegoś specyfiku. Cóż, nie ważne z jaką ilością eliksiru ona miała do czynienia, i tak nie potrafiłaby powiedzieć co się w nim znajduje. Zrezygnowana odstawiła więc fiolkę na bok. Mogła posłużyć jedynie za wskazówkę, jakiego koloru i zapachu powinien być poszukiwany przez nich wywar. Niewiele ale zawsze coś.
- O, kłóciłabym się. - też się uśmiechnęła. Zawsze się dziwiła, jak udało jej się dostać na magimedycynę ze swoimi, raczej marnymi wynikami z eliksirów. Jeszcze w Hogwarcie umiała uwarzyć co nieco - kilka z najbardziej podstawowych z wywarów - i nie otruć przy tym innych osób w pomieszczeniu. Może to im wystarczyło. W każdym razie, i tak od tamtego czasu zapomniała już niemal wszystko czego się uczyła z tego przedmiotu.
Przy dodawaniu ciemiernika Florence starannie odmierzyła ilość, zaciskając przy tym wargę. Gwałtowna zmiana koloru nieco ją wystraszyła, zaraz jednak zauważyła podobieństwo o którym mówił też Bercik - resztka eliksiru we fiolce faktycznie była niebieskawa. Może więc faktycznie im się udało? Nieco niechętnie patrzyła jak Bertie nalewa sobie wywaru i go pije.
- No i co? Czujesz jakąś różnicę? - zapytała. Cóż, nadal miał pióra, więc nie udało jej się cofnąć skutków tamtej konkretnej nieudanej próby (podejrzewała, że trzeba je będzie po prostu wyskubać, jak to czasem robiły zestresowane kury!). Nic mu też nowego na szczęście nie wyrosło. Czyżby niewypał? A może jednak się udało?
- A więc ciemiernik - kiedy odłożyła pióro i spojrzała na fiolkę, którą podał jej Bercik, obejrzała ją krytycznie pod światło. Naprawdę w tym momencie chciałaby się znać na eliksirach. Słyszała, że zdolni alchemicy potrafią rozpoznać dany wywar po samym zapachu, ewentualnie po zobaczeniu ledwie kilku kropli jakiegoś specyfiku. Cóż, nie ważne z jaką ilością eliksiru ona miała do czynienia, i tak nie potrafiłaby powiedzieć co się w nim znajduje. Zrezygnowana odstawiła więc fiolkę na bok. Mogła posłużyć jedynie za wskazówkę, jakiego koloru i zapachu powinien być poszukiwany przez nich wywar. Niewiele ale zawsze coś.
- O, kłóciłabym się. - też się uśmiechnęła. Zawsze się dziwiła, jak udało jej się dostać na magimedycynę ze swoimi, raczej marnymi wynikami z eliksirów. Jeszcze w Hogwarcie umiała uwarzyć co nieco - kilka z najbardziej podstawowych z wywarów - i nie otruć przy tym innych osób w pomieszczeniu. Może to im wystarczyło. W każdym razie, i tak od tamtego czasu zapomniała już niemal wszystko czego się uczyła z tego przedmiotu.
Przy dodawaniu ciemiernika Florence starannie odmierzyła ilość, zaciskając przy tym wargę. Gwałtowna zmiana koloru nieco ją wystraszyła, zaraz jednak zauważyła podobieństwo o którym mówił też Bercik - resztka eliksiru we fiolce faktycznie była niebieskawa. Może więc faktycznie im się udało? Nieco niechętnie patrzyła jak Bertie nalewa sobie wywaru i go pije.
- No i co? Czujesz jakąś różnicę? - zapytała. Cóż, nadal miał pióra, więc nie udało jej się cofnąć skutków tamtej konkretnej nieudanej próby (podejrzewała, że trzeba je będzie po prostu wyskubać, jak to czasem robiły zestresowane kury!). Nic mu też nowego na szczęście nie wyrosło. Czyżby niewypał? A może jednak się udało?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Odpowiadał na pytania, jednak nie wtrącał się zanadto. Nie znał się na eliksirach i w gruncie rzeczy, mało znał osób które by się znały. Nie był to popularny przedmiot, na całe klasy z reguły może z połowa radziła sobie w miarę dobrze, a talent wykazywały dosłownie pojedyncze jednostki. Zaklęcia, czy Obrona Przed Czarną Magią - to już inna sprawa. Z jakichś przyczyn te dziedziny magii miały znacznie więcej fanów, także jego. Może dlatego, że efekt i postępy były szybciej widoczne? A może zwyczajnie były bardziej energiczne, wymagały mniej cierpliwości. Cierpliwość jest cnotą którą bardzo niewiele osób może się poszczycić, Bertie zdecydowanie nie.
Obserwował Flo, która zaliczała się do grona, które po prostu sobie radziło. Ten poziom mu wystarczał, wierzył w nią i wierzył, że sobie poradzi. O dziwo był przy tym mniej gadatliwy niż zazwyczaj, skupiał się na swoim wielkim cierpieniu bardziej niż na rozmowach.
Wypił w końcu eliksir i poczuł, jak coś rozgrzewa go od środka. Przymknął na moment oczy, przez kilka chwil ciepło było wręcz nieprzyjemne, kiedy jednak zaczęło znikać, znikało razem ze złym samopoczuciem. Może nie w stu procentach, jednak czuł się zdecydowanie lepiej.
- Cóż, po raz kolejny okazuje się, że jesteś geniuszem.
Odpowiedział jej z lekkim uśmiechem. Poczuł przy tym, jak głowa lekko go swędzi, podrapał, jednak chwilę później patrzył jak kilka piór swobodnie opada na ziemię. Ułożyły się w niewielką kupkę, lekko jedno na drugim. Wyglądało na to, że zniknęły efekty uboczne jego prób i przynajmniej część objawów choroby na którą skarżył się na samym początku. I chyba nie oczekiwał więcej, nie ma sensu przesadzać.
- Chyba wypiłem na dzisiaj już dość eliksirów. Mam nadzieję, że cię przy tym niczym nie zaraziłem, póki co chyba powinienem pójść do domu i po prostu trochę odespać.
Dodał, bo i odpoczynek wydawał mu się znacznie bardziej kuszący niż kolejne próby. Było lepiej, zdecydowanie lepiej - i tego się trzymajmy!
- Dziękuję za pomoc.
Obserwował Flo, która zaliczała się do grona, które po prostu sobie radziło. Ten poziom mu wystarczał, wierzył w nią i wierzył, że sobie poradzi. O dziwo był przy tym mniej gadatliwy niż zazwyczaj, skupiał się na swoim wielkim cierpieniu bardziej niż na rozmowach.
Wypił w końcu eliksir i poczuł, jak coś rozgrzewa go od środka. Przymknął na moment oczy, przez kilka chwil ciepło było wręcz nieprzyjemne, kiedy jednak zaczęło znikać, znikało razem ze złym samopoczuciem. Może nie w stu procentach, jednak czuł się zdecydowanie lepiej.
- Cóż, po raz kolejny okazuje się, że jesteś geniuszem.
Odpowiedział jej z lekkim uśmiechem. Poczuł przy tym, jak głowa lekko go swędzi, podrapał, jednak chwilę później patrzył jak kilka piór swobodnie opada na ziemię. Ułożyły się w niewielką kupkę, lekko jedno na drugim. Wyglądało na to, że zniknęły efekty uboczne jego prób i przynajmniej część objawów choroby na którą skarżył się na samym początku. I chyba nie oczekiwał więcej, nie ma sensu przesadzać.
- Chyba wypiłem na dzisiaj już dość eliksirów. Mam nadzieję, że cię przy tym niczym nie zaraziłem, póki co chyba powinienem pójść do domu i po prostu trochę odespać.
Dodał, bo i odpoczynek wydawał mu się znacznie bardziej kuszący niż kolejne próby. Było lepiej, zdecydowanie lepiej - i tego się trzymajmy!
- Dziękuję za pomoc.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Musiało minąć kilka dłuższych chwil ale oto nadeszły i efekty. Florence w milczeniu patrzyła, jak z Bertiego, jedno za drugim, opadały pióra. Och, a więc się udało? Szczerze mówiąc, nie sądziła, że w końcu do tego dojdą. Bała się, że kolejna z jej prób może sprawić, że wyrośnie mu coś nowego. Ale nie można powiedzieć, żeby nie była zadowolona. Takie niewielkie zwycięstwa też były ważne!
- Do geniusza mi daleko... ale dziękuję - uśmiechnęła się.
Musiała przyznać, że Bertie od razu zaczął wyglądać lepiej. Nie tylko w kwestii pozbycia się piór... wyglądał, jakby odzyskał odrobinę blasku, szczególnie jego oczy. Jeśli to zaś znaczyło że i samopoczucie mu się poprawiło, ona była zadowolona. Chwyciła więc za kartkę ze swoimi notatkami, dodając kilka linijek o zaobserwowanym działaniu eliksiru i stawiając duży wykrzyknik tuż obok ostatnich zapisków, zawierających skład wywaru, który Bertie właśnie wypił - Zapisałam wszystko tutaj. Nie wiem, czy prędko znów będę się chciała bawić eliksirami, ale zawsze warto to zachować. Może się przydać. - złożyła wszystkie swoje papierzyska na kupkę. Trzeba to było potem posegregować, część zapewne trafi do kosza. Potem spojrzała na resztę bałaganu, który powstał w kuchni. Chyba nie wypadało tego tak zostawić, jednak wolałaby już widzieć Bertiego zmierzającego do domu, skoro udało jej się nieco go podleczyć. - A tylko spróbuj mnie zarazić, to ci wleję do soku dyniowego nasz nieudany eliksir numer cztery! - zagroziła z poważną miną, machając kartką, na której zanotowała skład wywaru, który to sprawił że jej włosy zmieniły kolor na różowy. Zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić na chorobę, lodziarnia potrzebowała teraz nadzoru bardziej niż zwykle.
Ogarnięcie całego bałaganu okazało się w sumie dość proste - chociaż wcześniej przeklinała, że w cukierni znajdował się tylko jeden kociołek, teraz okazało się to błogosławieństwem. Wszystkie składniki, które zostały im po próbach, schowała do pudełka - specjalnie oznaczonego. W końcu na co dzień do wypieków raczej nie używało się bezoaru i soku z ciemiernika! Szybko poszło.
- No i to by było na tyle. Masz o siebie zadbać i szybko wyzdrowieć, jasne?
- Do geniusza mi daleko... ale dziękuję - uśmiechnęła się.
Musiała przyznać, że Bertie od razu zaczął wyglądać lepiej. Nie tylko w kwestii pozbycia się piór... wyglądał, jakby odzyskał odrobinę blasku, szczególnie jego oczy. Jeśli to zaś znaczyło że i samopoczucie mu się poprawiło, ona była zadowolona. Chwyciła więc za kartkę ze swoimi notatkami, dodając kilka linijek o zaobserwowanym działaniu eliksiru i stawiając duży wykrzyknik tuż obok ostatnich zapisków, zawierających skład wywaru, który Bertie właśnie wypił - Zapisałam wszystko tutaj. Nie wiem, czy prędko znów będę się chciała bawić eliksirami, ale zawsze warto to zachować. Może się przydać. - złożyła wszystkie swoje papierzyska na kupkę. Trzeba to było potem posegregować, część zapewne trafi do kosza. Potem spojrzała na resztę bałaganu, który powstał w kuchni. Chyba nie wypadało tego tak zostawić, jednak wolałaby już widzieć Bertiego zmierzającego do domu, skoro udało jej się nieco go podleczyć. - A tylko spróbuj mnie zarazić, to ci wleję do soku dyniowego nasz nieudany eliksir numer cztery! - zagroziła z poważną miną, machając kartką, na której zanotowała skład wywaru, który to sprawił że jej włosy zmieniły kolor na różowy. Zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić na chorobę, lodziarnia potrzebowała teraz nadzoru bardziej niż zwykle.
Ogarnięcie całego bałaganu okazało się w sumie dość proste - chociaż wcześniej przeklinała, że w cukierni znajdował się tylko jeden kociołek, teraz okazało się to błogosławieństwem. Wszystkie składniki, które zostały im po próbach, schowała do pudełka - specjalnie oznaczonego. W końcu na co dzień do wypieków raczej nie używało się bezoaru i soku z ciemiernika! Szybko poszło.
- No i to by było na tyle. Masz o siebie zadbać i szybko wyzdrowieć, jasne?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kuchnia
Szybka odpowiedź