Pracownia twórcy perfum
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:47, w całości zmieniany 2 razy
Matki były szczególnymi osobami w życiu każdego człowieka. To one zdecydowały się na noszenie ich pod sercem przez dziewięć miesięcy, a potem długie lata wychowywały. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia by zobaczyć chociażby ich twarz, ale mimo wszystko samo słowo matka było czymś wyjątkowym. Dlatego też Morgoth zamierzał dołożyć wszelkich starań, by nadchodzący dzień jej urodzin był idealny. Beatrice zawsze ze sporą dozą wrodzonej delikatności i łagodności budziła go, gdy był młodszy i starszy o kolejny rok. Było to miłe wspomnienie. Być może najsilniejsze, które posiadał pod względem tych dobrych. Nie wystarczyło jednak dla kogoś takiego jak on, by wyczarować patronusa. A przynajmniej już nie. Wraz z przyjęciem Mrocznego Znaku który wciąż delikatnie poruszał się czasami na jego lewym przedramieniu, wyrzekł się tej umiejętności, stając się kimś na wieki przeklętym. Ale czy jeden człowiek pchnięty w otchłań potępienia, nie był wart, by dzięki temu uratować rodzinę?
Ocknął się dopiero, gdy szedł już z lady Parkinson, chociaż jego myśli wciąż błądziły przy matce. Ona musiała wiedzieć czym zajmował się jej mąż, a potem syn. Wiadomo że nie była to pełnia wiedzy, ale jednak nie była naiwna. Co by zrobiła gdyby znała całą prawdę? Również tak łagodnie patrzyłaby na swoje dziecko, które na rękach wciąż miało i będzie miało jeszcze mieć? Dlatego dobrze że działania te były wykonywane w ukryciu, a przynajmniej jeszcze. Po wydarzeniach w Białej Wywernie na pewno sam fakt ich istnienia ujrzał światło dzienne. Jednak czy zainteresował ludzi na tyle, by przedłożyli go ponad wybuchy anomalii? W końcu wszedł do pracowni swojej towarzyszki, wracając znów do sprawy, która go tu ściągnęła. Poczuł mocny zapach ziół jak i przeróżnych mieszanek, które zdążyły już przedrzeć się przez zakamarki ścian i wchłonąć do ich wnętrza. Nawet gdyby starano się wywietrzyć je magią, aromat wciąż by pozostał. Ciekawe czy Victoria wciąż je czuła tak silnie jak on? Spędzała tu całe dnie i można było przywyknąć. Stać się praktycznie jednym z zapachów, które się tworzyło.
- Dziękuję, nie - odparł, gdy spytała o coś do picia. Zaraz potem również i wskazał dłonią jej miejsce, by usiadła. Dopiero gdy to zrobiła, sam zajął siedzisko niedaleko, by swobodnie wymieniać informacje. Nie musiała czekać na jego zgodę, bo to on był zależny od niej, ale oboje znali etykietę w najdrobniejszym szczególe dlatego wiedzieli jak działała. Dlatego też on czekał teraz na nią. Jako profesjonalistka, jako kobieta musiała go spytać nim zabrałby głos. Było to jednak dla nich tak naturalne, że można było z boku stwierdzić, że nikt ich tego kiedyś nie uczył.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Do zapachu w mojej pracowni przywykłam. Oczywiście po nieobecności był on wyczuwalny, ale w ciągu kilku chwil przestawałem go zauważać. Tworzyłam już tutaj od jakiegoś czasu, zdążyłam więc przywyknąć. Do ciągle gotującej się zawartości kociołków, do małych fragmentów luster porozrzucanych po całym stole, z których uczyłam się robić flakoniki, do szafek, w których ingrediencje ułożone były według mojego własnego klucza. Moje królestwo, w którym rządziłam ja. Jakże pięknie było mieć takie miejsce, które należało tylko i wyłącznie do mnie. Gdzie mogłam się wyciszyć, odpocząć i zapomnieć. Oddać się pracy. Nawet na tej kanapie często przesiadywałam, tak właśnie jak teraz, gdy lord Yaxley wskazał mi miejsce. Tu odpoczywałam, pijałam popołudniową herbatkę, tu dostawałam olśnienia. Spojrzałam na niego i nie czekając na jego słowa od razu sięgnęłam po pergamin leżący na półeczce pod blatem stołu. Na wierzch wyciągnęłam też kałamarz, ręką odgarniając lustrzane fragmenciki trójkątów na bok. Abym miała miejsce na pisanie.
- Proszę podyktować mi ingrediencje, o których lord wspominał - zaproponowałam.
Byłam ciekawa co takiego miało się w nich znaleźć, jaka nuta zapachowa miała wybijać się na pierwszy plan, czy były to nuty słodkie i ciężkie odpowiednie do wieczornych kreacji i na zimę, czy raczej delikatne i soczyste, które dodawałyby jej lekkości podczas letnich poranków. Każda kobieta lubiła na sobie nosić coś innego. Ja zdecydowanie preferowałam kwiatowe pachnidła, które także i teraz otaczały moje ciało. Zdecydowanie można było wyczuć fiołki, które tak uwielbiałam. W perfumach, które tworzyłam dla siebie, nawet jeśli podstawa i serce były inne, tak głową zawsze był fiołek. Moja matka natomiast lubiła otaczać się jaśminem. Ostatnio stworzyłam dla niej nowe. Głową był jaśmin, kwiat pomarańczy i mandarynka, sercem natomiast gwoździki, konwalia i lilia, a podstawą było drzewo sandałowe. Na Merlina, jak trudno było to zdobyć!
- A przy okazji, dobrze by było gdybyś opowiedział mi o swojej matce, sir - dodałam po chwili. - Abym mogła trafić w jej gusta.
Miałam nadzieję, że nie było to zbyt nachalne i nie odpowiednie. Nie chciałam wyjść na wścibską czy zbyt nachalną. Jednak, gdy dostawałam takie zamówienie, zawsze chciałam się chociaż co nieco dowiedzieć o osobie, której perfumy miały zostać przekazane. Dzięki temu łatwiej było mi się wczuć, wyobrazić daną postać i dobrać dla niej podstawę. Każdy kwiat, każda roślina odpowiadała w pewien sposób cechom charakteru, tak jak rdzenie czy drewno w różdżkach. Zasada była podobna. A przynajmniej ja niesamowicie mocno w to wierzyłam.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
- Baza na pewno składa się z drzewo cedrowego i piżma - zaczął, pamiętając zapisane ingrediencje, które tkwiły w wewnętrznej kieszeni jego marynarki. Ale nie zamierzał ich wyjmować. Za dobrze znał zapach matczynych perfum, by je pomylić z czym innym. Nie znał się na tyle jednak by tak łatwo rozpoznać każdy składnik. Mimo to z niewielką pomocą siostry zdołał spisać przynajmniej niektóre z nich. Były to wszak typowo kobiece zainteresowania. Nic dziwnego, że Leia tak dobrze się określiła. - Była jeszcze magnolia, mandarynka, sól morska. Później jeszcze lekko wyczuwalne były miód, wiciokrzew i imbir - zakończył, czekając po każdym składniku, zawieszając głos w powietrzu, by dziewczyna mogła spokojnie je spisać. Musiał przyznać, że cała ta kompozycja tworzyła wysoko energetyczną, kwiatowo-owocową mieszankę o ciekawym słonecznym zabarwieniu. Liczyło się dla niego, by lady Parkinson zawarła rzeczy, które wymienił. O resztę mogła zadbać sama i mógł zaufać jej w tej kwestii na tyle, by nie interweniować. Niezauważalnie skrzywił się, gdy padło pytanie o jego matkę. Morgoth nie dzielił się informacjami o członkach rodziny i nie chciał nigdy tego robić bez potrzeby. Nie sądził, by lady Parkinson zamierzała to wykorzystać w niecnym celu, ale nie chodziło tutaj o brak pokładania w niej choćby cienia wiary w profesjonalizm. Jako Yaxley był bardzo skryty, nigdy nie rozmawiał o uczuciach ani też ich nie okazywał. Mimo to ugiął się. Wstał delikatnie i cicho, czując, że siedzenie w ostatnim czasie w jednym miejscu stało się dla niego męczące. Podszedł do jednej ze ścian, gdzie znajdowały się szafki z ingrediencjami i odezwał się po tej chwili wymownej ciszy. - Jest inna niż wszyscy Yaxleyowie. Ciepła i pełna dobroci. Wyjątkowa, a przy tym znajduje idealną równowagę między obowiązkiem, a bliskimi. Orzeźwiająca - urwał, by obrócić lekko głowę w prawo, chociaż nie patrzył na siedzącą wciąż kobietę. - Chciałbym, żeby właśnie to oddawał ten zapach.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Skrupulatnie zapisywałam poszczególne części. Cedr atlaski, który my wykorzystujemy, zawsze sprowadzamy, ponieważ występuje jedynie w afryce. Jest niesamowicie drogi, właśnie ze względu na trudność w jego zdobyciu, ale byłam pewna, że jeszcze mi się trochę ostało z ostatniej dostawy. Mówi się, że zapach drzewa cedrowego umożliwia poczucie połączenia z ziemią oraz daje ukojenie oraz duchowy spokój. Dalej, lord Yaxley podał piżmo, które również zapisałam. Zawsze mnie to bawiło, że do perfum, których składnikami są zazwyczaj substancje pochodzenia roślinnego, pojawia się substancja pochodząca od zwierzęcia. Ponoć jest to najbardziej zmysłowy i erotyczny zapach na całym świecie. Magnolia jako silny afrodyzjak, mandarynka odświeżająca i pobudzająca, sól morska, miód, wiciokrzew i imbir.
- Ciekawe - mruknęłam pod nosem, patrząc na swoją listę.
Wychodziła z tego interesująca mieszanka, bardzo kobieca, słodka, pociągająca dla mężczyzn, jednocześnie gdzieś czuć było te pobudzenie i energię. Uśmiechnęłam się pod nosem, bowiem wyzwaniem było stworzyć perfum, który byłby dla tej kobiety idealne. Dlatego też zdecydowałam się zadać pytanie na temat tego jaka jest jego matka i niezwykle się ucieszyłam, gdy otrzymałam odpowiedź. Opisywał ją jako cudowną osobę, ciepłą, dobrą, jednocześnie znającą swoje miejsce i obowiązki. To w jaki sposób o niej mówił od razu pokazywał, że jest to jedna z wyjątkowych, czy może najbardziej wyjątkowa, osoba w jego życiu i choćby bardzo chciał zaprzeczyć, to tymi słowami zdradził się w zupełności.
- Będzie tak, jak sobie lord życzy - odpowiedziałam, trzymając pergamin w dłoniach. - Na dniach zbiorę wszystkie potrzebne mi ingrediencje i zacznę pracować, czy życzy sobie lord, abym relacjonowała o postępach prac? Oczywiście wyślę do lorda próbki tego, co uda mi się stworzyć i pełny flakonik wykonam po zatwierdzeniu przez pana odpowiedniego zapachu - zapewniłam.
Starałam się brzmieć profesjonalnie, uchodzić za osobę, która zna się na swoim fachu i chociaż byłam jeszcze bardzo młoda, to uważałam, że radzę sobie bardzo dobrze. Odkąd zaczęłam pracę w perfumerii w Domu Mody nikt nigdy nie miał zastrzeżeń do zapachów, które tworzę. Mogłam więc mieć szczerą nadzieję, bo nigdy nie można było mieć pewności, że i tym razem uda mi się trafić w gust samego lorda oraz jego szanownej matki.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
- Dobrze - odparł jedynie, wciąż nie spuszczając wzroku z ingrediencji przed sobą i chociaż odpowiedział poniekąd na zadane przez lady Parkinson pytanie, jego myśli były wciąż zupełnie gdzie indziej. W końcu przez ostatnie kilka tygodni działo się wystarczająco dużo, by odrywać go od spraw codziennych - nawet tych dotyczących prezentu dla ukochanej matki. Pomimo chęci utrzymania się właśnie przy tym temacie, nie potrafił. Wciąż wracały mu zasłyszane w domu słowa od ojca lub wydarzenia mające największy wpływ na Yaxleyów. Dlatego już pod koniec wizyty w Domu Mody Parkinson nie znajdował się z całą uwagą w tym miejscu. Nie było od tego odpoczynku i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Zgodnie z tradycją pożegnał znajdującą się w pracowni szlachciankę odpowiednio do statusu jej urodzenia, po czym skierował się do holu głównego, by tym samym wrócić do swoich wcześniejszych spraw.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Musiałam się czymś zająć, ciągłe myślenie o ostatnich wydarzeniach mi nie służyło. Rodzice nie chcieli, abym wracała do pracy. Moje blizny nie były jeszcze wystarczająco zaleczona, a ciało było osłabione, jednak korzystając z ich chwilowej nieobecności w posiadłości wymknęłam się, biorąc potem na siebie wszystkie konsekwencje mojego czynu, i korzystając z sieci Fiuu przetransportowałam się do Domu Mody Parkinsonów. Od razu znalazłam się w swojej pracowni, czułam się tu zdecydowanie bardziej bezpieczna niż we własnej sypialni, skąd anomalie zabrały mnie tak brutalnie.
Zabrałam się za pracę nad eliksirem Silnej Woli. Ostatnio nie miałam czasu, aby się tym zająć, nie wiedziałam nawet czy moja przyjaciółka Inara coś w tej kwestii poczyniła, aczkolwiek miałam dziwne wrażenie, że powinnyśmy się już za to zabrać Myślę, że teraz, kiedy potrzebowałam zająć czymś swoje myśli, to był idealny moment, aby trochę popracować. Przede wszystkim nad dobraniem składników.
Pierwszym tropem jaki podjęłam było sprawdzenie jak reagują razem róg byka i muchy siatkoskrzydłe. Róg garboroga łączył ze sobą dwa eliksiry: siły i niezłomności. Stąd też stawiałam na to, że powinien być on podstawą naszego eliksiru. Jednakże, pochodził z ingrediencji neutralnych, należało dobrać mu kolejne składniki, sprawdzić czy bardziej będą pasować szlachetne czy plugawe. Tyle pracy przed nami. Póki co jednak miałam zamiar skupić się na kroku pierwszym. Jeśli nie wyjdzie, to wtedy będę się martwić.
Nalałam wody do kociołka, włączyłam pod nim ogień i zabrałam się do testów. Jest kilka cech charakterystycznych, które pokazują, że dane składniki dobrze ze sobą współpracują. Przede wszystkim - nic nie powinno wybuchnąć i to chyba była najważniejsza uwaga. Dalej kolor nie powinien zmieniać się zbyt gwałtownie, odpowiedni zapach, wszystko to było opisane w książce do eliksirów, którą szybko ściągnęłam z półki o, niemal znając na pamięć jej spis treści, otworzyłam na odpowiedniej stronie. Muchy siatkoskrzydłe rozdrobniłam, a następnie bardzo drobniutko poszatkowałam, natomiast róg garboroga należało utrzeć w moździerzu. Wymagało to ode mnie trochę siły, ale udało się. Stwierdziłam, analizując opis składników, że najlepszy efekt osiągniemy, jeżeli właśnie główną ingrediencją będzie róga garboroga, był eliksir, który posiadał te dwa skłądniki - eliksir siły, ale wydaje mi się, że gdyby użyła ilość roga garboroga jaka jest w nim wykorzystywana, to efekt byłby inny od tego, który chciałabym osiągnąć. Nie chodziło przecież o to, aby dodać siły fizycznej, a siły bardziej duchowej. Zmniejszyłam więc proporcje z 4/5 na ⅗. Czyli trzy części rogu garboroga i dwie części much siatkoskrzydłych. Należało teraz obserwować efekt, porównać go ze wskazówkami zawartymi w książce i ewentualnie zmodyfikować dodając więcej jednego lub drugiego składnika. Metodą prób i błędów na pewno uda mi się osiągnąć odpowiedni efekt.
+ statystyka eliksirów
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
'k100' : 34
Dostałam już pierwsze informacje od Inary odnośnie jej prac nad eliksirem. Dobierała odpowiednie ingrediencje. Testowała smoczą krew i róg garboroga, którym ja się już zajmowałam i z tego co mi pisała, to szło jej całkiem nieźle. Musiałam jedynie popracować jeszcze bardziej nad proporcjami. Inara coś tam kombinowała, próbowała dopracować, ale miałam wrażenie, że musimy się jeszcze trochę nad tym skupić. Wzięłam to na siebie, ponieważ musiałam się trochę skupić na czymś innym niż moje życie osobiste i zmiany, które niedługo miały w nim zajść. A wiedziałam, że spędzenie dnia w pracowni na pewno bardzo dobrze mi zrobi i wręcz z samego rana nie mogłam się doczekać, aż trafię do Domu Mody, gdzie będę mogła zaszyć się wśród swoich ingrediencji i popracować. Jutrzejszego dnia miałam spotkanie z dobrą koleżanką - Marine, więc wiedziałam, że nie uda mi się nic zrobić, dlatego musiałam porządnie się spiąć, aby nie zostawiać niczego niedokończonego. Te badania należało już kończyć, a my, przyznam szczerze, wlekłyśmy się trochę tym bardziej, że spadło na nad podwójna ilość pracy po rezygnacji pana Cresswell’a.
Miałam więc przy sobie odpowiednie składniki. Wspomniany już wcześniej róg garboroga, ale również mętę, na którą nalegała Inara, chitynowe pancerzyki i karaluchy. Inara napisała mi, że nasypała trzy łyżeczki sproszkowanego rogu, dała garść chitynowych pancerzyków i trzy karaluchy. Od razu uznałam, że karaluchów może być zdecydowanie za dużo. Mogły przyćmić wartości chitynowych pancerzyków, więc ich ilość zmniejszyłam do dwóch. Przygotowałam więc wodę z miętą, którą postawiłam na kociołku i dopiero gdy się zagotowała dodałam trzy łyżeczki sproszkowanego rogu. Ten etap nie był niczym zaskakującym, nie raz wykorzystywałam już ten składnik i wiedziałam jak się zachowuje, dlatego kontrolowałam go tylko czasami spoglądając. W tym czasie skupiłam się na rozdrabnianiu pozostałych składników. Moździerz poszedł w ruch i już po chwili słychać była charakterystyczne chrupanie. Oh, jak ja bardzo nie lubiłam tego dźwięku, ale niektórych rzeczy po prostu nie dało rady przeskoczyć. Po odpowiednim upływie czasu dodałam zawartość do kociołka i obserwowałam co się dzieje. Coś buchnęło, coś pyknęło i brzydko zapachniało. Wzięłam to za niezbyt dobrą wróżbę i nim jeszcze skończyło się gotować, to już wiedziałam, że jest coś nie tak. Tym razem w ruch poszły podręczniki o dobieraniu odpowiednich proporcji eliksirów. Uwielbiałam je, bo rozpisane było który dokładnie składnik z jakim rodzajem ingrediencji, szlachetnych czy plugawych albo neutralnych, należało dać w jakich proporcjach. Czasami trzeba było to zmodyfikować, dopasować pod to czego samemu się potrzebowało, ale w gruncie rzeczy stanowiło dobrą podpowiedź. Zawartość kociołka zniknęła, za to pojawiła się nowa woda ze świeżą miętą. Według podręczników i moich własnych obliczeń odpowiednia proporcja powinna wyglądać tak, że daję cztery łyżki sproszkowanego rogu garboroga, dwie garści chitynowych pancerzyków i tak jak założyłam dwa karaluchy. Po sprawdzeniu swoich obliczeń wykonałam eliksir, teraz wyglądał zdecydowanie lepiej. Jedną fiolkę wraz z listem z objaśnieniami odesłałam do lady Nott.
zt
+ statystyka eliksirów
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
'k100' : 96
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
W Domu Mody Parkinson anomalie zadomowiły się na dobre. Kolejna z nich dopadła pracownię wytwórczyni perfum. Pomimo prób opanowania sytuacji przez pracowników Domu Mody, pracownia została zamknięta przez ministerialnych urzędników. Zza zamkniętych i ogrodzonych taśmami drzwi raz po raz do uszu przebywających akurat na korytarzu czarodziejów dobiegały dźwięki tłuczonego szkła, a z przerwy pod drzwiami nieustannie sączyły się barwne kłęby perfum.
Wchodząc do pomieszczenia dostrzegacie istne pobojowisko: wszędzie rozrzucone są szklane resztki flakoników, barwne plamy rozsiadły się na ścianach, podłogach i sufitach, zdziczałe rośliny rozrosły się przejmując a opary perfum unoszące się w powietrzu przypominały mgłę o słodko-mdlącej woni, która lekko kręciła w nosie. Wtem, kilka flakoników stojących na stole zaczęło niebezpiecznie drżeć, po czym wybuchnęło, wystrzeliwując w waszą stronę salwę ostrych, nierównych odłamków szkła.
Wymaganie: Poprawne rzucenie zaklęcia Protego lub Protego Maxima przez przynajmniej jednego z czarodziejów.
Niepowodzenie skutkuje dotkliwym poranieniem odłamkami szkła, które zadają 50 PŻ obrażeń (krwotok).
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 130, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Wykorzystując waszą nieuwagę zdziczałe i stęsknione za ludzkim towarzystwem rośliny oplotły się wokół waszych kostek, szybko pnąc się wzwyż i zaciskając się na kolejnych częściach waszych ciał.
Wymaganie: ST rozpoznania w roślinach zdziczałych fruwokwiatów wynosi 50, do rzutu doliczana jest biegłość zielarstwa. Żeby kwiaty rozluźniły uścisk wystarczy je pogłaskać.
Niepowodzenie skutkuje podduszeniem czarodziejów do utraty przytomności. Po jakimś czasie zostaną oni znalezieni przez pracowników Domu Mody i zgłoszeni do Oddziału Kontroli Magicznej, której przedstawiciele aresztują intruzów na trzy dni.
Nie była zła. Przywykła już chyba do tego, jak niespodziewane są anomalie. Jakby same potrafiły bronić przed ludźmi, którzy znajdują się w ich okolicach. Którzy próbują przejąć nad nimi kontrolę. Gdyby nie to, że Kieran szedł przodem, bardzo prawdopodobnym było to, że to ona weszła by w piaski. Nie spodziewali się tego - a przecież powinni.
Nie miało to już jednak znaczenia, gdy opuszczali pośpiesznie plac zabaw, już dawno wyłączony z użyteczności. Zerknęła w jego kierunku, gdy wspomniał o Mungu, tylko przez ułamek sekundy uznając to za bzdurny. Przecież mogła go uleczyć, znała magię leczniczą, była ratowniczką medyczną - łącznie ze stażem - już prawie dekadę. Ale potem sobie to uświadomiła - Mung posiadał sposób, by przeciwstawić się anomaliom. Ona mogła w chęci pomocy wyczarować wielkiego, czarnomagicznego węża, a spotkań z nich miała już trochę dość. Skinęła więc głową, zgadzając się z jego słowami. Krótki przystanek w Mungu nie mógł im przecież mocno zaszkodzić. A wręcz przeciwnie, był w stanie jedynie pomóc. Poczekała na dole, wedle prośby, którą wystosował w jej kierunku. Oparła się plecami o budynek, czekając, aż nie zejdzie do niej wybawiony od zranień, które zdobył. Wiedziała, że nie powie prawdy - znajdowanie się w miejscu anomalii było nielegalne - ale nie obchodził jej powód, jaki podał. Odetchnęła lekko, gdy chwilę później zszedł. Zamierzyła go uważnym spojrzeniem, od góry do dołu. Co jak co, ale Jackie nie wybaczyłaby jej, gdyby doprowadziła do śmierci jej ojca. Tonks sama sobie by tego nie wybaczyła. Skinęła więc głową raz jeszcze, ruszając w stronę kolejnej anomalii. Była już w Domu Mody Parkinsonów, w Szwalniach dokładnie. To właśnie w nich udało jej się razem z Arturem naprawić jedną z anomalii. Miała nadzieję, że może i tym razem pójdzie jej równie dobrze. Już z oddali słyszała dźwięk tłuczonego szkła. Wchodząc do pomieszczenia, jej oczom ukazało się istne pobojowisko; wszędzie leżały rozrzucone szklane resztki flakoników, rośliny rozrosły się a całość wypełniał słodkawo mdlący zapach, które kręcił w nosie. Skrzywiła się mimowolnie. Tym razem wchodząc jako pierwsza, kurczowo zaciskając dłoń na niemal białej, osikowej różdżce. Jednak gdy tylko przekroczyli próg, flakoniki - jakimś cudem ocalałe - zaczęły drżeć, by wybuchnąć, wystrzeliwując w ich stronę salwę ostrych, nierównych odłamków.
- Protego! - wybrała od razu, nie mając ochoty stać się poduszką, na szklane odłamki. Liczyła, że tym razem jej magia jej nie zawiedzie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Doceniał to, że w towarzystwie Tonks mógł milczeć. Cisza między nimi nie przyjmowała tego krępującego wyrazu, była raczej solidnym porozumieniem, na jakie kiedyś po prostu się zdobyli i tak już zostało. Kieran nie należał nigdy do osób wylewnych, rzadko kiedy sam wychodził z inicjatywą rozpoczęcia rozmowy. O wiele chętniej porozumiewał się krzykiem, zapoznając innych ze swoją wolą w sposób bezwzględny, nie pozostawiając pola do dyskusji. Justine też za wiele przy nim nie mówiła, co wydawało się czymś zrozumiałym, gdy miała tak wiele do przemyślenia po doświadczeniu trudów Próby. Starał się to zrozumieć, wszyscy się starali; tylko pozostali Gwardziści, którzy przeszli tę samą drogę, rozumieli to w pełni. Choćby Samuel, który ewidentnie dojrzał po dołączeniu do Zakonu, a potem do Gwardii. Na jego widok na szczycie stołu podczas ostatniego spotkania Rinehearta trochę rozpierała duma. Ale jak zwykle nie potrafił otwarcie tego wyznać.
Dotarli do Domu Mody Parkinson, gdzie udało im się wejść bez trudu. I choć przy pomieszczeniu, które interesowało ich najbardziej, były wystawione tabliczki z zakazem wejścia, to jednak nie była to żadna przeszkoda. Tym razem to Justine czyniła honory i do pracowni twórcy perfum weszła jako pierwsza. Nim Kieran zdołał się za nią wsunąć do środka, nagle coś eksplodowało, a jego towarzyszka już rzuciła magiczną tarczę, skutecznie osłaniając siebie, i nie tylko, przed odłamkami szkła. Starał się nie wdychać mdłych aromatów. Dyskretnie rozglądał się po pomieszczeniu, dostrzegając kolorowe plamy, zdziczałe rośliny. Miał nadzieję, że uda im się doprowadzić to miejsce do porządku, skoro już udało im się pokonać pierwsze niebezpieczeństwo.
– Jestem twoim wsparciem – stwierdził po chwili, przystając obok Tonks. Uniósł swą różdżkę, nie odrywając spojrzenia od czarownicy. Miał nadzieję, że uda mu się rzucić zaklęcie, o którym myślał już od kilku chwil. – Magicus Extremos – wypowiedział inkantację z ogromną nadzieją, że magia go nie zawiedzie i udane zaklęcie doda Justine sił.
'k100' : 17
Nigdy nie obawiała się milczenia. Nie przeszkadzało jej ono - a czasem zdawało jej się, że milczenie, mówi więcej niż słowa. Jej mama powiedziała jej kiedyś, że jeśli milcząc z kimś nie czuje się palącej, irytującej wręcz potrzeby, odezwania się, to oznacza, że czuje się w towarzystwie tej osoby całkowicie swobodnym. A to znaczy, że jest się całkowicie sobą. W jakiś sposób dorastała wraz z Jackie, a Kieran był nieodłączną częścią jej życia. Nie czuła przy nim potrzeby by zapełniać ciszę nic nie znaczącą gadaniną, choć wcześniej często po to sięgała zmieniła się. Teraz była inna, teraz skupiała się całkowicie na zadaniu, na tym, czemu podporządkowała swoje życie i swoje myśli.
Udało jej się. Potężna tarcza utworzyła się przed nią w ułamku sekundy. Ćwiczenia, którym poddawała się niestrudzenie przez ostatnie miesiące przynosiły efekty i teraz, tutaj, miała tego namacalny dowód. Czuła pod palcami, jak osikowe drewno rozgrzało się od mocy, którą rozbrzmiało to zaklęcie. Wiedziała że było zdolne nie tylko do obrony, ale i do odbicia zaklęcia. Skinęła głowa na słowa Kierana, jednak, jakby nie do końca je słysząc. Skupiała się na anomalii, którą tutaj była tak dokładna, tak dosadna, że właściwie dało się ją poczuć na skórze. Ruszyła powoli do przodu, przechodząc bardziej na środek pomieszczenia, nadal nie opuszczając różdżki.
- Trzeba pozwolić jej się zbliżyć i złączyć. - powiedziała cicho unosząc dłonie, niczym dyrygent, powoli wypuszczała wiązki magicznej energii wabiąc anomalię, zapraszając do siebie, czekając, aż ta nie oplecie się wokół niej. Dopiero wtedy zbliżyła się mocniej, bardziej, powoli, prawie niezauważalnie by w odpowiednim momencie móc przejąć kontrolę. Była silna - anomalia - ale spotykała już silniejsze od niej. We dwójkę mieli szansę na to, by naprawić to miejsce. Pozwolić mu powrócić do wcześniejszego stanu. Potrzebowali jedynie skupienia i opanowania.
| naprawiamy metodą zakonu
ST 130 | 70+20=90, 130-90=40
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.