Izba przyjęć
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izba przyjęć
Wezwanie z Munga przyszło do Ciebie nagle, zupełnie niespodziewanie, na dodatek było jeszcze na tyle zawiłe, że miałeś/miałaś problem ze zrozumieniem go, co tylko spotęgowało Twój strach. Czyżby komuś z Twoich bliskich stało się coś złego? Pędem wpadasz na izbę przyjęć, rozglądając się dookoła dzikim wzrokiem dopóty, dopóki nie zauważasz podstarzałej kobiety w niestarannie zrobionym koku, która siedzi za podniszczonym kontuarem z jasnego drewna. Podchodząc do niej pospiesznie, nie spodziewasz się, że odbiegać będzie ona od tak pochwalanego przez Ciebie obrazu miłej starszej pani. Tymczasem jednak kobieta ostentacyjnie Cię ignoruje, choć wyraźnie nie umykasz jej uwadze, a gdy już się odzywa, skrzekliwy głos wdziera Ci się w uszy tak, że z pewnością przez co najmniej tydzień będzie on Twoim towarzyszem niedoli. W sidłach nieprzyjemnego monologu o wyrywaniu sobie żył dla tych niewdzięczników nie widzisz szansy na ratunek. Po chwili pomaga Ci jednak miła stażystka, osobiście wszystko sprawdzając i zabierając Cię z tego domu wariantów... Ostatnim, co widzisz, są jeszcze białe ściany i drewniana podłoga oraz inni, bardziej nieszczęśliwi potrzebujący. Pikanie aparatury miesza się z chaotycznymi wypowiedziami.
Zamyślenie ogarnęło go momentalnie, gdy tylko umysł wypełniły szybkie analizy tego, jaka kuracja będzie najlepsza. Zapomniał na moment o obecności alchemika i przemierzył kilka kroków po niewielkiej izolatce. Teorie powstające w jego głowie nie były jeszcze gotowe do spisania ani tym bardziej do wygłoszenia szerszemu gronu. Wciąż tworzyły pasmo cienkich, delikatnych nici, których splot nie miał wystarczającej siły do niesienia przekonania czy nadziei potrzebnej w tak dramatycznej sytuacji. Miał pełną świadomość, że wydane polecenie jak i tok leczenia, który właśnie zamierzał podjąć mogły nie przynieść pomyślnych skutków, lecz mimo tego był w stanie wziąć na barki ciężar tej decyzji i zaryzykować, mając na uwadze fakt, że dotychczasowa wiedza mogła być niewystarczająca w swych finalnych konsekwencjach.
— Dwie porcje powinny wystarczyć do pobudzenia — stwierdził jeszcze, przystając przy łóżku, by z fałd limonkowej szaty wyciągnąć różdżkę. Z dość charakterystycznym dla siebie w takich chwilach namaszczeniem ujął ją w palce lekko, jakby zaraz miała wypaść mu z rąk i wyszeptał inkantację zaklęcia, przesuwając jej końcem po prześcieradle okrywającym pacjenta. — Eliksir odtworzenia. Nie było go na stanie — odezwał się, po czym ponownie szepnął cicho Diagno Haemo, raz jeszcze sprawdzając stan wspomnianej całkiem niedawno śledziony. — Może potrzebować nowej. Idź. Będę tutaj, gdy skończysz warzyć potrzebne eliksiry — rzucił obojętnie, nie spoglądając na Ingissona. Czekał jedynie na odgłos zamykanych drzwi, by mieć pewność, że został sam.
Dopiero otrzymana samotność dała mu moment na chwilę oddechu. Spokój silnie stowarzyszony z brakiem obecności innych sprzyjał mu w przemyśleniu kolejnych kroków. Najbliższe kilka godzin traktował jako decydujące w obranej kuracji, swoje spostrzeżenia wreszcie spisując na karcie pacjenta. Jak nigdy, pod całością zostawił wyjątkowo zamaszysty podpis i wyszedł zaledwie na kilka minut, aby wrócić z paroma fiolkami potrzebnych eliksirów. Odtworzenie krwinek stanowiło zaledwie pierwszy krok, który miał uratować pacjenta. Uwagi alchemika przyjął z pokorą, lecz dopiero teraz przekuwał je w czyny, podejmując nieco inne kroki, jakby wygłoszona wcześniej opinia straciła całe swoje znaczenie. Przynajmniej pozornie, bowiem w środku, w głębi duszy, Zachary zastanawiał się nad tym, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie, dlaczego tak świeży alchemik był w stanie rozpoznać truciznę, o której nie miał pojęcia. Pytanie oraz nieznaną mu na nie odpowiedź odłożył na później krótkim potrząśnięciem głowy i odkorkował pierwszy z eliksirów, aby powoli zacząć aplikować jak najmniejsze dawki w krwiobieg pacjenta. Organizm i tak był już wycieńczony poprzednimi antidotami. Zamierzał zachować całą ostrożność, a nawet jej przyzwoity nadmiar, który miał być pomocnym w oczekiwaniu na Ingissona i zamówione u niego wywary. To w jego rękach leżał upływający czas otrutego, nieprzytomnego mężczyzny na łóżku.
— Dwie porcje powinny wystarczyć do pobudzenia — stwierdził jeszcze, przystając przy łóżku, by z fałd limonkowej szaty wyciągnąć różdżkę. Z dość charakterystycznym dla siebie w takich chwilach namaszczeniem ujął ją w palce lekko, jakby zaraz miała wypaść mu z rąk i wyszeptał inkantację zaklęcia, przesuwając jej końcem po prześcieradle okrywającym pacjenta. — Eliksir odtworzenia. Nie było go na stanie — odezwał się, po czym ponownie szepnął cicho Diagno Haemo, raz jeszcze sprawdzając stan wspomnianej całkiem niedawno śledziony. — Może potrzebować nowej. Idź. Będę tutaj, gdy skończysz warzyć potrzebne eliksiry — rzucił obojętnie, nie spoglądając na Ingissona. Czekał jedynie na odgłos zamykanych drzwi, by mieć pewność, że został sam.
Dopiero otrzymana samotność dała mu moment na chwilę oddechu. Spokój silnie stowarzyszony z brakiem obecności innych sprzyjał mu w przemyśleniu kolejnych kroków. Najbliższe kilka godzin traktował jako decydujące w obranej kuracji, swoje spostrzeżenia wreszcie spisując na karcie pacjenta. Jak nigdy, pod całością zostawił wyjątkowo zamaszysty podpis i wyszedł zaledwie na kilka minut, aby wrócić z paroma fiolkami potrzebnych eliksirów. Odtworzenie krwinek stanowiło zaledwie pierwszy krok, który miał uratować pacjenta. Uwagi alchemika przyjął z pokorą, lecz dopiero teraz przekuwał je w czyny, podejmując nieco inne kroki, jakby wygłoszona wcześniej opinia straciła całe swoje znaczenie. Przynajmniej pozornie, bowiem w środku, w głębi duszy, Zachary zastanawiał się nad tym, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie, dlaczego tak świeży alchemik był w stanie rozpoznać truciznę, o której nie miał pojęcia. Pytanie oraz nieznaną mu na nie odpowiedź odłożył na później krótkim potrząśnięciem głowy i odkorkował pierwszy z eliksirów, aby powoli zacząć aplikować jak najmniejsze dawki w krwiobieg pacjenta. Organizm i tak był już wycieńczony poprzednimi antidotami. Zamierzał zachować całą ostrożność, a nawet jej przyzwoity nadmiar, który miał być pomocnym w oczekiwaniu na Ingissona i zamówione u niego wywary. To w jego rękach leżał upływający czas otrutego, nieprzytomnego mężczyzny na łóżku.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ingisson bardziej niż chętnie posłuchał się polecenia uzdrowiciela i opuścił izolatkę, pozostawiając Shafiqa samego sobie. Åsbjørn przeszedł kilka kroków, po czym zatrzymał się przy innych drzwiach. Oparł się o ścianę i objął tors ramionami biorąc parę głębokich oddechów. Cała ta sytuacja stresowała go niezmiernie. Tajemniczy uzdrowiciel, pacjent umierający od trucizny, którą ona sam wymyślił wieki temu, nowe miejsce i zupełnie nowy porządek dnia. Nigdy nie był osobą, która prędko adaptowała się do zmian, dlatego te uderzały w niego ze zdwojoną mocą.
Stał tak jednak tylko przez bardzo krótką chwilę. Na jego mikstury czekał umierający człowiek, tu nie było miejsca na umartwianie się nad sobą i gładzenie się po głowie. Norweg odepchnął się od ściany i ruszył z nową energią do pracowni alchemicznej, gdzie czekały na niego czyste przyrządy. Umył prędko zalany wodą kociołek i rozpalając pod nim płomień zabrał się do pracy nad zleconymi eliksirami. Zaczął od eliksiru wzmacniającego krew: posiekał mandragorę i wrzucił do gorącej wody, dodając następnie krew byka i ikrę ramory. Zamieszał trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, aby następnie uzupełnić eliksir wyciągiem z aloesu i olejkiem nardowym. Pozostawił miksturę do uwarzenia i wziął kolejny kociołek, rozstawiając go na drugim stanowisku. Rozpoczął prace nad eliksirem odtworzenia. Kiedy wziął z szafki na ingrediencje popiół feniksa zauważył, że była to jedna z ostatnich porcji tej niezwykle drogiej ingrediencji. Skrzywił się lekko, wiedząc co to znaczyło: będzie musiał przekazać zapotrzebowanie. Zdążył już zauważyć, że w szpitalu wydatków nie przyjmowano z otwartymi ramionami. Tutaj koszty zdecydowanie wolało się ciąć niż generować.
Zrobił jednak prędką notatkę i podgrzewając wodę w drugim kociołku zabrał się do warzenia kolejnej mikstury. Ostatniej z tego niespodziewanego zapotrzebowania, ponieważ antidotum na niepowszechne trucizny uwarzył szczęśliwie przed spotkaniem z Shafiqiem. Ingisson w skupieniu dobierał i mieszał ze sobą ingrediencje, wkrótce mając już cały komplet mikstur, o które prosił uzdrowiciel. Alchemik zebrał je do pojemnika do przenoszenia fiolek i zatrzaskując za sobą drzwi do kanciapy pospieszył na powrót w stronę izolatki.
| zt x2
Stał tak jednak tylko przez bardzo krótką chwilę. Na jego mikstury czekał umierający człowiek, tu nie było miejsca na umartwianie się nad sobą i gładzenie się po głowie. Norweg odepchnął się od ściany i ruszył z nową energią do pracowni alchemicznej, gdzie czekały na niego czyste przyrządy. Umył prędko zalany wodą kociołek i rozpalając pod nim płomień zabrał się do pracy nad zleconymi eliksirami. Zaczął od eliksiru wzmacniającego krew: posiekał mandragorę i wrzucił do gorącej wody, dodając następnie krew byka i ikrę ramory. Zamieszał trzy razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, aby następnie uzupełnić eliksir wyciągiem z aloesu i olejkiem nardowym. Pozostawił miksturę do uwarzenia i wziął kolejny kociołek, rozstawiając go na drugim stanowisku. Rozpoczął prace nad eliksirem odtworzenia. Kiedy wziął z szafki na ingrediencje popiół feniksa zauważył, że była to jedna z ostatnich porcji tej niezwykle drogiej ingrediencji. Skrzywił się lekko, wiedząc co to znaczyło: będzie musiał przekazać zapotrzebowanie. Zdążył już zauważyć, że w szpitalu wydatków nie przyjmowano z otwartymi ramionami. Tutaj koszty zdecydowanie wolało się ciąć niż generować.
Zrobił jednak prędką notatkę i podgrzewając wodę w drugim kociołku zabrał się do warzenia kolejnej mikstury. Ostatniej z tego niespodziewanego zapotrzebowania, ponieważ antidotum na niepowszechne trucizny uwarzył szczęśliwie przed spotkaniem z Shafiqiem. Ingisson w skupieniu dobierał i mieszał ze sobą ingrediencje, wkrótce mając już cały komplet mikstur, o które prosił uzdrowiciel. Alchemik zebrał je do pojemnika do przenoszenia fiolek i zatrzaskując za sobą drzwi do kanciapy pospieszył na powrót w stronę izolatki.
| zt x2
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Siedząc przy uporządkowanym biurku, w równie schludnie zorganizowanym gabinecie, Zachary zastanawiał się nad tym, ile z jego działań podjętych w ostatnim czasie przybliżało go do osiągnięcia celu. Wojna eskalowała w coraz poważniejszy konflikt – nie był to już bunt, co do tego miał nieskazitelną pewność. Ofiar przybywało po jednej i drugiej stronie, a większość z nich kończyła w Świętym Mungu, jeśli była dostatecznie czysta i wspierała odpowiednie działania. Inni kończyli u Cassandry, co było całkowicie zrozumiałe, gdy nie chcieli pojawiać się tutaj, natomiast ci trzeci znajdowali się poza ich zasięgiem. Nie wiedział zbyt wiele o działaniach poza szpitalem. Każdego dnia pracy w Londynie wyposażał samego siebie w coraz to większą wiedzę o tym, kto i kiedy biernie przyglądał się wojennej zawierusze, a kto stawał do walki. Ostatnie trzy miesiące wyznaczyły pewien trend, zgodnie z którym był w stanie organizować swoją pracę, uzdrowicieli oddziału oraz garstki stażystów. Mimo bycia szeregowym członkiem kadry, odważył się podjąć tego działania, na własne barki przyjmując ciężar odzyskania równowagi i spokoju. Nie chciał wiedzieć, czy jego ambicje i starania zostaną docenione; wierzył, że tak będzie i to z tą myślą spoglądał na stosy dokumentów piętrzące się w na blacie biurka, osłaniające herbatę oraz sylwetkę Shafiqa przed tym, kto przekroczyłby drzwi zajmowanego przezeń gabinetu.
Niewielkie łyki naparu z własnoręcznie przygotowanego suszu umilały dość żmudną biurokrację, którą zwykł zajmować się w popołudniowej porze. Gdy inni pracownicy oddziału umilali sobie czas przerwą i odpoczynkiem, Zechariah nieustannie pracował i myślał o kolejnych krokach, które powinien podjąć. Powoli, choć skutecznie, przemierzał przez archiwalne karty pacjentów, porządkując je, sprawdzając, czy zawierały wszystkie wytyczne pozostające zgodne ze sztuką. Koniec tygodnia zazwyczaj był dobrym momentem na tego rodzaju prace – ponowne przejście przez własne kartoteki zgromadzone wciągu tygodnia oraz naniesienie stosownych korekt na te, które spisywali stażyści. Pozostali uzdrowiciele nie zarzucali go tego rodzaju pracą, jednak nie mógł odmówić sobie przyjemności, by sprawdzić także ich działania. W konsekwencji kończył z pełnym biurkiem dokumentów, przez minione miesiące ucząc się, jak sprawnie organizować porządkowanie i archiwizację, by zajmowały jak najmniej czasu. Schemat postępowania pozostawał niezmiennie ten sam. Wpierw opracowywał własne teczki, później sięgał po stażystów, poświęcając im najwięcej czasu, by na końcu posegregować ostatnią stertę wymagającą nieszczególnie dużych nakładów pracy. Nie uważał za złośliwość tego, że sprawdzał, czy wszystko wykonano starannie. Troska o jak najlepsze reprezentowanie się samego oddziału leżało mu mocno na sercu i miał wrażenie, że był jednym z niewielu, który rzeczywiście troszczył się o sprawne funkcjonowanie skomplikowanej, szpitalnej machiny.
Z chwilą odłożenia ostatniej teczki sięgnął po różdżkę i machnął nią, posyłając uporządkowane stosy dokumentacji do trzech kolejnych szuflad wysokiej szafki po lewej stronie gabinetu. Przez chwilę obserwował, jak wszystkie papiery suną w powietrzu, układając się zgodnie z zarządzonym porządkiem, po czym raz jeszcze machnął różdżką, tym razem w kierunku drzwi, otwierając na oścież i kontynuował rytuał picia herbaty do momentu, aż wszystkie teczki wylądowały w szufladach. Kolejnym ruchem akacjowego drewna sprawił, że kolejne zasuwki zatrzasnęły się, zostawiając poczucie bezpieczeństwa, iż nic – co znajdowało się w środku – nie zostanie naruszone. Dopiero wtedy sięgnął po podkładkę z listą pacjentów, których miał odwiedzić przed wieczornym obchodem, po czym opuścił gabinet, już manualne zamykając za sobą drzwi. Wciąż pamiętał o tym, aby korzystać z siły własnych mięśni i nie zawsze sięgać po magię.
Wędrując głównym korytarzem oddziału, nikłym skinieniem przywitał dwójkę uzdrowicieli, których minął po drodze. Nie zaszedł do izby przyjęć, za to wkroczył do pokoju zajmowanego przez alchemików, gdzie bez słowa położył przygotowane rano zlecenie i ruszył w dalszą wędrówkę po oddziale, jasnym spojrzeniem spoglądając na kolejne drzwi. Przy jednych z nich zatrzymał się. Były uchylone; pozwalały zajrzeć do środka bez niepotrzebnej ingerencji. Krótką chwilę patrzył na jednego z pacjentów przechodzącego długą, aczkolwiek bezpieczną kurację odtruwającą. Cokolwiek za mieszankę spożył ten starszy i schorowany czarodziej, nieprzerwanie od tygodni utrzymywało się w jego organizmie, opierając wszelkim antidotom z wyjątkowo oślim uporem. Wszedłszy do środka, przeniósł niewygodne stołek bliżej łóżka. Usiadł na nim, podkładkę układając na złączonych nogach. Robił to już tyle razy, że czarodziej w zasadzie odpowiadał kolejno na niezadane pytania. Zachary jedynie cicho skrobał piórem po przygotowanej karcie: „Pacjent nie zgłasza dolegliwości żołądkowych w stosunku do poprzedniej wizyty. Obserwacje poczynione w trakcie wywiadu wskazując na wzmożoną potliwość – prawdopodobnie wysiłek organizmu próbującego neutralizować toksyny zgodnie z badaniem w karcie pacjenta ZE-1957AV. Podano trzy krople eliksiru znieczulającego oraz kolejną 1/64 dawki eliksiru oczyszczającego z toksyn. Pacjent kolejny raz popada w otępienie po zażyciu eliksirów i przez kolejny kwadrans bełkocze o próbie otrucia przez żonę. Podano eliksir wzmacniający krew.” Odręczny podpis znalazł się w rogu stworzonej dokumentacji, po czym zalecił zwyczajowo, by mężczyzna leżał i odpoczywał, zaś sam opuścił salę i zamknął się w jednym z pokoi tuż obok, gdzie w niewielkiej grupie radził się z innymi uzdrowicielami.
— W takim tempie tylko pogłębimy jego uzależnienie od eliksiru oczyszczającego — stwierdził obojętnym tonem, odkładając stworzoną kartę na blat stolika. Na dwójkę współpracowników nie spojrzał, lecz od razu pochylił się nad tym, co zgromadzili w toku podjętego leczenia oraz prowadzonych badań na skomplikowanym przypadkiem. Kilka fiolek z próbkami krwi było już opisanych, a ingrediencje do tworzonych eliksirów czekały w kuferku na swoją kolej. Opierając się biodrem o kant blatu, zaczął przeglądać ostatnią analizę.
— Być może powinniśmy odstawić eliksir oczyszczający, skoro jego skuteczność i tak jest znikoma — Padła sugestia pewnym tonem ze strony łysego czarodzieja. Spojrzał na Shafiqa z dezaprobatą, jasno oceniając sposób, w jaki prowadził terapię. Zachary jednak omiótł spojrzeniem sylwetkę, będąc o ponad głowę wyższym. Nie odezwał się słowem na przytyk. W ciągu konsultacji prowadzonych przez ostatnie dwa tygodnie padło ich wystarczająco dużo, by wyrobił w sobie nie tyle odporność, co wewnętrzne antidotum.
— Jeśli sugerujesz wprowadzenie go w śpiączkę- — zaczął drugi z uzdrowicieli, nieco podnosząc głos, który urwał się wraz z uniesieniem ręki Zachary'ego ku górze. Przytaknął krótko, czarodziejowi, po czym utkwił błękitnoszare, pozbawione emocjonalnego wyrazu spojrzenie w krytykancie podjętych środków. — Przy obecnej niewydolności organizmu równie dobrze możemy go zabić. Czy poranne Diagno Coro powtórzyło wczorajszy wynik z wieczora?
— Tak. Każdy co trzeci kurcz jest nieco dłuższy. Pacjent zwykle bierze wtedy nieco głębszy wdech. Przy płytkim oddychaniu nie ma żadnej nieprawidłowości. Pierwsze badanie wykazywało znaczne osłabienie, a późniejsza obserwacja odnotowała znaczną poprawę. Żadna ze zmian nie powstała wcześniej i zdaje się efektem długiego pobytu w szpitalu. Może jakaś wydzielina gromadząca się w płucach?
— Anapneo rzucone dwa dni temu nie wykazało niczego. — Wtrącił pierwszy uzdrowiciel. — Odrzuciliśmy już wszelkie możliwe reakcje alergiczne. Kto ostatnio odwiedzał pacjenta?
— Żona z wnukami. Gdyby podała mu coś w jedzeniu, skarżyłby się na bóle żołądka... albo konsekwentnie kłamie, albo coś jest nie tak z zatruciem, które zdiagnozowano w maju — zastanowił się głośno, sięgając palcami ku brodzie pokrytej zarostem. Przez chwile drapał skórę osłoniętą nieco sztywnym i zbyt gęstym włosem, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w pustą ścianę. — Sprawdziliście z magipsychiatrę czy to nie są problemy z pamięcią? — Zapytał, a widząc zaprzeczenie w ruchach uzdrowicieli, milcząco machnął głową w kierunku drzwi. Pierwszy z nich opuścił pomieszczenie, drugi jeszcze przez chwilę i wyszedł, wspominając jedynie, że podanie eliksiru rekognicji mogło im pomóc. Zachary przytaknął temu działaniu, wciąż jednak pozostawał na miejscu, aż kroki za drzwiami ucichły. W palcach obrócił różdżkę i wyszeptanym Lumos rozpalił jej koniec bladym światłem, które skierował na próbki krwi. Chwycił dwie z aktualnego tygodnia i odmierzył kilka kropel na dwa szkiełka. Z kuferka wyjął dwa niewielkie płatki mirtu, ułożył na powierzchni stworzonych preparatów i dwa razy szepnął Incendio, podpalając je. Niewielkie rozmiary nie stworzyły za dużo dymu, dlatego prędko raz jeszcze rozpalił różdżkę i w jej oświetleniu obejrzał najpierw małe, szarawe kłęby wywołane spaleniem, po czym skierował wytworzony popiół, marszcząc brwi. Starodawna sztuka przodków Zachary'ego tym razem nie przyniosła oczywistej odpowiedzi, a jedynie pogłębiła zamyślenie, w którym chwycił za maść rozgrzewającą z półki i opuścił pomieszczenie z zamiarem powrotu do sali, w której przebywał pacjent. Mimo tego, że spał, nawykł do działania z nieprzytomnymi czy śpiącymi i – wcisnąwszy różdżkę do kieszeni limonkowej szaty – zaczął nacierać ramię mężczyzny ziołowym specyfikiem w nadziei, że zacznie działać w przeciągu najbliższych paru chwil. Wtarłszy niemal połowę słoiczka, wytarł palce w chustkę noszoną przy sobie i wyciągnął pustą fiolkę, oczekując na pojawienie się pierwszy oznak wzmożonej potliwości. Niestety maść nie była na tyle silna i potrzebowała dobrych kilkunastu minut cierpliwego czekania, aż pierwsze krople płynów ustrojowych wystąpiły na czole, powoli spływając na posiwiałe brwi. Ostrożnym ruchem przytknął otwór fiolki do skóry na krawędzi włosów i patrzył na przezroczyste krople wypełniające szkło przez kolejne minuty. Palce zdążyły ścierpnąć od niezmienianej pozycji, ale konsekwentnie czekał, chcąc zrealizować myśl. Mając niecałe pół fiolki płynu, w domyśle smakującego solą, przytknął otwór kciukiem i opuścił salę z zamiarem pozyskania odpowiedzi. Bądź postawienia kolejnych pytań w tym przeciągającym się wyścigu z czasem.
|z/t
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pierwsze miesiące od nominacji otrzymanej od Lowe'a mijały szybko; za szybko. Zachary nie oczekiwał ani nie spodziewał się, że rola ordynatora oddziału pochłonie go jeszcze bardziej niż dotychczasowa praca jako szeregowy uzdrowiciel. Mimo to pozostawał w przekonaniu, że zasługiwał na tego rodzaju wyróżnienie i, prędzej czy później, otrzymałby podobną propozycję. Choć przez toczącą się wojnę oraz jego udział miała ona dość szczególny charakter, to starał się o tym nie myśleć i nie rozmyślać. Z resztą nie miał na to wystarczająco dużo wolnego czasu, bowiem skrzętnie utrzymywany grafik dnia stał się jeszcze ciaśniejszy i pilniejszy niż wcześniej.
Pierwsze tygodnie upłynęły Zachary'emu na zapoznaniu się, czy też uporządkowaniu najistotniejszych spraw. Nie chciał, aby ktokolwiek z mu podwładnych, wykazywał niezdrowe zainteresowanie promugolskimi poglądami. Obserwował uzdrowicieli, uzdrowicielki, alchemików i alchemiczki. Swoją obecnością niezmiennie próbował przypomnieć im, gdzie się znajdowali oraz jakiego rodzaju służbę wobec porządku publicznego pełnili. Kogo ratowali od śmierci i jak wielkim wysiłkiem dla nich był ten czyn za każdym razem. Mimo to próba zaprowadzenia porządku nie była ani prosta, ani krótka. Przeciwności stawały raz za razem, a szczególnie wtedy, gdy on sam nieco podupadł na zdrowiu – nie zmienił jednak swojego terminarza. Próbując dochować delikatnej równowagi, ciężko pracował każdego dnia, kompletując stosowne dokumentacje pacjentów oraz pracowników, biorąc na własne bardzki przede wszystkim zachowanie należytego porządku w papierach. Na choćby podstawowe zrozumienie tematu potrzebował całych tygodni, za punkt honoru biorąc sobie rzetelne poznanie tajników ekonomii. Wiedział, że jako ordynator winien mieć pieczę nie tyle nad pracownikami i pacjentami, lecz także i nad księgą finansową oddziału. Wyjątkowo grubą i zakurzoną, jak się okazało, lecz niepustą. Ilość wpisów zwiastujących wydatki w pewnym momencie stała się przytłaczająca i to tak bardzo, iż Zachary odłożył księgę w najodleglejszy kąt zajmowanego gabinetu, by machnięciem różdżki przywołać do siebie równiutką stertę dokumentów czekających na jego podpis. Nie sięgnął jednak po pióro, co najwyraźniej jego poprzednik czynił nader często, zgadzając się na nieuzasadnione wydatki. Nie miał on na głowie także wojny i problemów zaopatrzeniem, a zima czyhająca za szpitalnym oknem jedynie potwierdzała, iż problemów miało jedynie przybyć.
Pochylając się nad kolejnym z dokumentów, dość cierpko wygiął wargi w zadowoleniu. Odkąd począł przyglądać się wszystkim zleceniom wypisywanym przez alchemików czy samych uzdrowicieli, dostrzegł wyraźną zmianę w ich podejściu. Unikali go, choć wcześniej nie towarzyszyli mu zbyt często. Wykazywali za to sztywne maniery, z którymi nie zamierzał walczyć. Łechtanie własnego ego było przyjemne, a zostawienie woskowej pieczęci oddziału z odmową, jeszcze przyjemniejsze. Prośby o składniki do eliksirów oraz dodatkowego zaopatrzenia odrzucał regularnie. Przecież każdego piątkowego poranka otrzymywał bieżący stan wszystkich ingrediencji; niczego nie brakowało, a magazynowanie tak drogich składników stanowiło o marnotrawstwie. Nie próbował jednak być tym, który czynił wszystkim na przekór. W swojej nadzorczej roli przede wszystkim obserwował i zbierał informacje. Pilnował porządku, kompletował odpowiednie raporty, na podstawie których mógł świadomie zrealizować stosowne zamówienie. Powoli coraz lepiej rozumiał każdy knut wydany w szpitalu, nie mogąc pozwolić przecież na dokładanie z własnej kieszeni ani zaciąganie długów. Wojna odbijała się na działaniu Świętego Munga mocno, dosadnie wtłaczając w mury fale rannych i umierających. Nawet jego oddział stawał się powoli miejscem, w którym doraźnie pomagano każdemu. Mimo wewnętrznych sprzeciwów, zgodził się na tego rodzaju rozwiązanie, w zamian domagając się jedynie skrupulatnego odnotowywania każdego, kto nie powinien znaleźć się na innym oddziale. Nadal jednak była to jedna z wielu rzeczy, którymi Zachary Shafiq zajmował się na oddziale zatruć eliksiralnych i roślinnych.
Objąwszy stanowisko, nieco odsunął się od bezpośrednich spotkań z pacjentami. Pojawiał się rano, zbierał zespół i wyznaczał tego, kto miał poprowadzić obchód. Zyskiwał dzięki temu kilka chwil na przejrzenie raportów z nocnego dyżuru i trwało to wystarczająco dużo czasu, aby dołączyć do obchodu u pacjentów o najbardziej rozległych bądź trudnych do jednoznacznego zidentyfikowania zatruciach. Raptem dwoje, jeśli nie myliła go pamięć. Trzeciemu poprawiło się po szesnastu dożylnych dawkach eliksiru oczyszczającego z toksynu, ale pojawiły się całkowicie zasadne objawy uzależnienia oraz niewielka odpowiedź organizmu zwalczającego truciznę. Próbującego zwalczyć truciznę, będąc precyzyjnym. Mimo upływających tygodni, nadal ani on, ani pozostali uzdrowiciele nie weszli w posiadanie pełnej wiedzy co do kompozycji specyfiku krążącego w żyłach nieprzytomnego czarodzieja. Utrzymywany w magicznej śpiączce nie mógł udzielić odpowiedzi, lecz tym samym nie cierpiał z powodu bólu oraz wybroczyn nieustępujących z ramion. Już na pierwszy rzut oka wyglądały na ropiejące i dostające się do krwioobiegu, a opróżnianie ich za pomocą strzykawek było widokiem, na który natrafił Zachary, zatrzymując się przy uchylonych drzwiach prowadzących do sali. Wolną dłonią pchnął je lekko i wszedł do środka, od razu kierując się prosto do stolika, przy których starsi stażem uzdrowiciele oglądali wyniki badań. Rozmowa na moment ucichła, gdy się zjawił i szybko wróciła do swojego rytmu, choć Zachary wciąż nie mógł nawyknąć do posyłanych mu ostrożnych spojrzeń. Mimo to nie reagował na tego rodzaju zachowania, niezmiennie zachowując obojętny wyraz twarzy do spółki z powagą i zaangażowaniem w rozmowę. Mimo to nie przyjmował większości słów do wiadomości, więcej uwagi poświęcając spreparowanym fiolkom z krwią. Z fałd szat wyciągnął różdżkę, mamrocząc inkantację, która rozświetliła koniec akacjowego drewna. Posiadając dodatkowe światło, uniósł szkło do góry, po czym oświetlił z każdej strony, starając dojrzeć się konsystencję oraz zmiany. Z każdą kolejną fiolką postąpił tak samo, aż dwanaście próbek ocenił podług własnej wiedzy oraz umiejętności, jedynie nieznacznie spoglądając na uzdrowicieli kontynuujących rozpoczętą przed jego przybyciem rozmowę. Nie chciał im przeszkadzać. Poczynienie własnych obserwacji dawało mu poczucie dołożenia czegoś nowego i świeżego w prowadzony tok leczenia, choć w tym wypadku długo zastanawiał się nad tym, nim z metalowej szafki obok wyciągnął kasetkę z ingrediencjami. Z dość ograniczonego wyboru wybrał dyptam, szałwię oraz piołun, które ułożył na sześciu szkiełkach. Następnie delikatnie do każdej z wybranych roślin przytknął różdżkę, kolejnym cichym, szeptanym zaklęciem wypuszczając płomień trawiący wysuszone składniki. Powoli sięgnąwszy po fiolkę, którą wybrał w trakcie oględzin, począł upuszczać krople na szkło, każdemu przyglądając się ledwie ułamki sekund w poszukiwaniu pożądanych reakcji. Powracanie do niepraktykowanej powszechnie sztuki przodków, pozostającej poniekąd tajemnicą rodu, przychodziło mu z trudem, lecz często stawało się nieocenioną pomocą w ustaleniu odpowiedzi. Silne zadymienie nad dyptamem nie dawało niestety jednoznacznej wskazówki. Raptem kilka dni wcześniej używali specyfików na jego bazie, więc jedynym słusznym wnioskiem było to, iż jego pozostałości wciąż znajdowały się w krwi. Podobnie jak szałwia z wczoraj. Brak dymu nad piołunem istotnie go pocieszał i upewniał w przekonaniu, że tym razem ulubiona, trująca roślina trucicieli-amatarów nie została wykorzystana tym razem. Przejście przez cały zielnik nie było odpowiedzią ani tym bardziej rozwiązaniem. Badanie ropy z obrzęków i wybroczyn musiało zostać ponownie zlecone do dokładniejszej, toksykologicznej analizy, a kolejne godziny poświęcone na oglądanie wyników prowadziło do zbędnej frustracji, której zamierzał sobie oszczędzić. Zdecydowanie lepiej pracowało mu się w zaciszu zajmowanego gabinetu, z kopią wyników w ręce oraz dostępem do unikalnej, arabskiej biblioteczki, z której nader często korzystał, gdy każdego dnia zmagał się z tajemnicami ludzkiego ciała. Mimo całej swojej wiedzy, nadal spotykał się z czymś nowym, unikalnym i to właśnie tego rodzaju przypadki zachowywał dla siebie, napawając się satysfakcją. Lecz najpierw czekało go kilka pilnych spotkań z ordynatorami pozostałych oddziałów, by zorganizować pracę na najbliższych kilka dni; bezowocne rozmowy, za którymi Zachary nie przepadał, szczególnie za ordynatorem magipsychiatrii, który najwyraźniej cenił sobie dogłębne analizy pacjentów z rozległymi oparzeniami czy pozbawionymi kończyn. Ale przed tym krótka wizyta w herbaciarni. I odebranie listy z recepcji.
z/t
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź