Biblioteka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Biblioteka
Urządzona głównie przez panią Carter biblioteka jest zbiorem przeróżnych dzieł. Można znaleźć mugolskie powieści kryminalne, bajki jak i naukowe opracowania ze świata magii. Przeważające stonowane odcienie zieleni idealnie nastrajają przebywającego do sięgnięcia po jedną z książek, a miękka kanapa staje się wymarzonym miejscem wypoczynku. Pamiątki z podróży państwa Carter rozlokowane są po większości mebli. Stojący pod regałem globus jest pęknięty w jednym miejscu - pamiątka po dziecinnych zabawach Sophii i Raidena. Po lewej znajdują się trzy krzesła, które otaczają mały stolik do herbaty.
25 stycznia
Miał już dosyć trzymania się z daleka od miejsca, w którym dorastał. Początkowo szanował dystans Sophii, nie chcąc się zbytnio naprzykrzać. Rozumiał, że trudno jej było zaakceptować nową sytuację. Jemu też i to wcale nie prościej, jednak minął miesiąc, a on nie miał od niej żadnych wiadomości! Zostawił kontakt do siebie, powiedział, że się zatrzymał i każdego dnia działo się jedno wielkie nic. Pracował i to bardzo intensywnie, jednak w sprawach rodzinnych nie udało mu się nawiązać żadnego kontaktu. Postanowił przerwać ten dziwny cyrk i wysłał siostrze Talesa z listem oznajmiającym, że odwiedzi ją tego popołudnia i jeśli ma obiekcje co do terminu, to ma odesłać informacje. Odczekał kolejny tydzień i dalej nic. Dlatego bez zbędnego rozczulania się, spakował się, wsadził bagaż do samochodu i przejechał tak dobrze znaną drogę do Beckhenham. A potem jeszcze ulicami, którymi mógłby się poruszać po omacku, bo znał każdy kamień, każdy wybój dotarł pod rodzinny dom Carterów. Początkowo zatrzymał samochód przed wejściem, jednak nie gasił silnika. Tkwił tak z dobre dziesięć minut, nie mogąc zdobyć się na otworzenie drzwi. Nie bał się. Po prostu czul, że podziałało to na niego o wiele dobitniej niż się spodziewał. W końcu jednak stanął na schodach i nacisnął klamkę. O, dziwo było otwarte. To nawet lepiej. Oszczędził sobie tego żałosnego sterczenia pod drzwiami i czekania na łaskę Sophii. Znając ją, mógłby stać i przeszło tydzień i by go nie wpuściła. Co się z nimi stało?
Przeszedł cicho hol, zostawiając bagaż przy wejściu, po czym zdjął z głowy kapelusz i powiesił go na drewnianym wieszaku. To samo zrobił z płaszczem, zostając jednak w marynarce. Nie czuł się swobodnie. Jeszcze nie chociaż ciarki wspomnień już go dosięgały. Nie zamierzał czekać i skierował się do biblioteki, mając nadzieję, że siostra usłyszy poruszenie i do niego zejdzie. Nie mógł w to uwierzyć. Po ponad jedenastu latach wreszcie... Był w domu.
Miał już dosyć trzymania się z daleka od miejsca, w którym dorastał. Początkowo szanował dystans Sophii, nie chcąc się zbytnio naprzykrzać. Rozumiał, że trudno jej było zaakceptować nową sytuację. Jemu też i to wcale nie prościej, jednak minął miesiąc, a on nie miał od niej żadnych wiadomości! Zostawił kontakt do siebie, powiedział, że się zatrzymał i każdego dnia działo się jedno wielkie nic. Pracował i to bardzo intensywnie, jednak w sprawach rodzinnych nie udało mu się nawiązać żadnego kontaktu. Postanowił przerwać ten dziwny cyrk i wysłał siostrze Talesa z listem oznajmiającym, że odwiedzi ją tego popołudnia i jeśli ma obiekcje co do terminu, to ma odesłać informacje. Odczekał kolejny tydzień i dalej nic. Dlatego bez zbędnego rozczulania się, spakował się, wsadził bagaż do samochodu i przejechał tak dobrze znaną drogę do Beckhenham. A potem jeszcze ulicami, którymi mógłby się poruszać po omacku, bo znał każdy kamień, każdy wybój dotarł pod rodzinny dom Carterów. Początkowo zatrzymał samochód przed wejściem, jednak nie gasił silnika. Tkwił tak z dobre dziesięć minut, nie mogąc zdobyć się na otworzenie drzwi. Nie bał się. Po prostu czul, że podziałało to na niego o wiele dobitniej niż się spodziewał. W końcu jednak stanął na schodach i nacisnął klamkę. O, dziwo było otwarte. To nawet lepiej. Oszczędził sobie tego żałosnego sterczenia pod drzwiami i czekania na łaskę Sophii. Znając ją, mógłby stać i przeszło tydzień i by go nie wpuściła. Co się z nimi stało?
Przeszedł cicho hol, zostawiając bagaż przy wejściu, po czym zdjął z głowy kapelusz i powiesił go na drewnianym wieszaku. To samo zrobił z płaszczem, zostając jednak w marynarce. Nie czuł się swobodnie. Jeszcze nie chociaż ciarki wspomnień już go dosięgały. Nie zamierzał czekać i skierował się do biblioteki, mając nadzieję, że siostra usłyszy poruszenie i do niego zejdzie. Nie mógł w to uwierzyć. Po ponad jedenastu latach wreszcie... Był w domu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Dla Sophii również nie było to łatwe. Zbyt dużo było tych tragedii. Jeszcze w Stanach straciła bardzo bliską sobie osobę, co do której myślała, że może przyjdzie jej spędzić u jego boku resztę swojego życia, teraz niedawno utraciła także rodziców... Czuła się nie tylko osamotniona, ale i dręczyło ją poczucie winy, że żadnej z tych tragedii nie mogła zapobiec. Po utracie Jamesa wróciła do Anglii i została aurorem, ale los znowu z niej zadrwił, zabierając oboje rodziców w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach. Raidena również nie było, dobrze się bawił w Ameryce i nie wiedział o niczym, dopóki do niego nie napisała, prosząc go, żeby pojawił się przynajmniej na pogrzebie. Czy czuła do niego żal? Było to irracjonalne i zapewne niesprawiedliwe, ale przez dłuższy czas tak. Obwiniała nie tylko siebie, ale także jego, chociaż nie był niczemu winny, poza tym, że go tutaj nie było, kiedy to się stało.
Ostatnie trzy lata poświęcała głównie na kurs aurorski i szlifowanie swoich umiejętności. Nie miała zbyt wiele wolnego czasu, ale upór i ciężka praca pomogły jej przejść przez traumę związaną z zabraknięciem w jej życiu Jamesa (gdyby nie zginął, kto wie, może dziś nadal mieszkałaby w Chicago i byłaby panią Westwood?), na nowo odnaleźć się na tej drodze, z której na te dwa lata zboczyła, skuszona posmakiem zupełnie innego życia. Które najwyraźniej nie było jej przeznaczeniem. Teraz, odkąd pod koniec ubiegłego roku zginęli rodzice, bywała w domu jeszcze mniej, bo wszystko tu przypominało jej bliskich i dawne, szczęśliwe czasy, które tak nagle dobiegły końca.
Raiden miał szczęście (albo i nie, zależy jak na to spojrzeć), bo trafił akurat na moment, gdy Sophia była w domu. Odsypiała poprzednią zarwaną noc na kanapie w bibliotece; obok niej leżała książka, którą czytała, zanim jej powieki opadły i pogrążyła się we śnie. Wchodząc do pomieszczenia, Raiden mógł ją zobaczyć. Bladą, z cieniami pod oczami i potarganymi, rudymi włosami rozsypanymi na tapicerce. W tej chwili nie wyglądała jak ta wesoła dziewczyna, którą pamiętał; choć sen wygładził jej twarz, było widać odbijające się na niej troski.
Słysząc kroki, poruszyła się. Zapewne to kwestia aurorskich nawyków, ale miała dość czujny sen, musiała mieć. Natychmiast usiadła, a jej powieki uniosły się, ukazując złotawe tęczówki.
- Raiden – powiedziała cicho, szybko zauważając sylwetkę brata. – Co ty tutaj robisz? – zapytała. Ostatecznie był to również jego dom i mógł tutaj przebywać, ale po jego powrocie do kraju zamieszkał osobno, bo Sophia potrzebowała czasu, żeby oswoić się z sytuacją. Oboje uznali, że tak będzie najlepiej.
Ostatnie trzy lata poświęcała głównie na kurs aurorski i szlifowanie swoich umiejętności. Nie miała zbyt wiele wolnego czasu, ale upór i ciężka praca pomogły jej przejść przez traumę związaną z zabraknięciem w jej życiu Jamesa (gdyby nie zginął, kto wie, może dziś nadal mieszkałaby w Chicago i byłaby panią Westwood?), na nowo odnaleźć się na tej drodze, z której na te dwa lata zboczyła, skuszona posmakiem zupełnie innego życia. Które najwyraźniej nie było jej przeznaczeniem. Teraz, odkąd pod koniec ubiegłego roku zginęli rodzice, bywała w domu jeszcze mniej, bo wszystko tu przypominało jej bliskich i dawne, szczęśliwe czasy, które tak nagle dobiegły końca.
Raiden miał szczęście (albo i nie, zależy jak na to spojrzeć), bo trafił akurat na moment, gdy Sophia była w domu. Odsypiała poprzednią zarwaną noc na kanapie w bibliotece; obok niej leżała książka, którą czytała, zanim jej powieki opadły i pogrążyła się we śnie. Wchodząc do pomieszczenia, Raiden mógł ją zobaczyć. Bladą, z cieniami pod oczami i potarganymi, rudymi włosami rozsypanymi na tapicerce. W tej chwili nie wyglądała jak ta wesoła dziewczyna, którą pamiętał; choć sen wygładził jej twarz, było widać odbijające się na niej troski.
Słysząc kroki, poruszyła się. Zapewne to kwestia aurorskich nawyków, ale miała dość czujny sen, musiała mieć. Natychmiast usiadła, a jej powieki uniosły się, ukazując złotawe tęczówki.
- Raiden – powiedziała cicho, szybko zauważając sylwetkę brata. – Co ty tutaj robisz? – zapytała. Ostatecznie był to również jego dom i mógł tutaj przebywać, ale po jego powrocie do kraju zamieszkał osobno, bo Sophia potrzebowała czasu, żeby oswoić się z sytuacją. Oboje uznali, że tak będzie najlepiej.
Nie obwiniał jej za to, że zamknęła się w sobie po wypadku rodziców. Przecież było jej już trudno, gdy wyjeżdżała z Chicago. Coś w niej pękło i chyba potem nie mogło się odbudować. Stracili w Ameryce więcej niż każde z nich myślało. Czyżby Nowy Kontynent nie miał im przynieść szczęścia? Jak się okazało Anglia również nie miała im zapewnić spokoju. Gdziekolwiek się udawali, dosięgało ich cierpienie. Ale czy nie było to częścią życia, świadczącą o tym, że naprawdę żyli pomimo śmierci dookoła nich? W świecie jednak powinna istnieć harmonia. Gdzie więc było życie w tym wszystkim? Na razie widział jedynie ból i utratę. Nie żyli, a egzystowali, walcząc o przetrwanie innych. Tacy byli Carterowie - twardzi i nie do zdarcia. Jedynie rodzina mogła ich zranić. Raiden nie chciał znajdować się tak daleko od siostry. Przecież tak się dogadywali w czasach, gdy byli młodsi. Byli praktycznie nierozłączni mimo dość sporej różnicy wieku. Mały synek Carterów lubił zajmować się jeszcze mniejszą siostrzyczką, a jako dowód w całym domu Marlene porozwieszała ich zdjęcia. Nawet był jakiś obrazek przedstawiający ich jako superbohaterów z czego mała Sophia wyglądała jak karzełek przy ośmioletnim Raidenie. Gdzie podziały się te czasy? Wiedział, że było to dawno temu, ale nie mogli dalej byc tacy jak kiedyś? Zgrani, jednomyślni w wymyślaniu u pakowaniu się w kłpoty? Poniekąd to robili. On jako policjant czarodziejskiego wymiaru sprawiedliwości, a ona ścigająca czarnoksiężników. Wspólnie narażali życie dla dobra sprawy, ale byli oddzielnie.
Gdy zobaczył ją drzemiącą na kanapie, uśmiechnął się nikło, nie chcąc jej budzić. Sama jednak poruszyła się, a jej czerwona głowa podniosła się, patrząc na niego spod lekko przymrużonych oczu. Gdy wypowiedziała jego imię, coś się w nim poruszyło, ale już następne słowa nie były tak pokrzepiające.
- Nie dostałaś mojej sowy? - spytał od razu przechodząc do sedna. Owszem - oboje uznali, że tak będzie najlepiej, ale nawet nie zamienili słowa. Po prostu podjęli tę decyzję w ciszy, z daleka od siebie najwyraźniej nie chcąc za wcześnie się konfrontować. Teraz przyszła ta chwila i nie było odwrotu. Za długo już czekał, by stanąć po miesiącu pobytu w kraju w rodzinnym domu.
Gdy zobaczył ją drzemiącą na kanapie, uśmiechnął się nikło, nie chcąc jej budzić. Sama jednak poruszyła się, a jej czerwona głowa podniosła się, patrząc na niego spod lekko przymrużonych oczu. Gdy wypowiedziała jego imię, coś się w nim poruszyło, ale już następne słowa nie były tak pokrzepiające.
- Nie dostałaś mojej sowy? - spytał od razu przechodząc do sedna. Owszem - oboje uznali, że tak będzie najlepiej, ale nawet nie zamienili słowa. Po prostu podjęli tę decyzję w ciszy, z daleka od siebie najwyraźniej nie chcąc za wcześnie się konfrontować. Teraz przyszła ta chwila i nie było odwrotu. Za długo już czekał, by stanąć po miesiącu pobytu w kraju w rodzinnym domu.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia, nie licząc samej końcówki, wspominała dobrze pobyt w Ameryce, była tam szczęśliwa, póki kilku opryszków i ich klątwy nie odebrały jej bardzo ważnej osoby. Plany, które snuła z Jamesem w zaciszu jego przytulnego salonu w jednej chwili zostały przekreślone tylko dlatego, że znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie. Została sama, jeśli nie licząc brata, ale i z tym się pokłóciła (mając wrażenie, że nie rozumie jej bólu), po czym spakowała walizki i zamówiła świstoklik międzykontynentalny do Anglii, gdzie wprowadziła się z powrotem do rodziców, niewiele im mówiąc o tym, co zaszło. Tęskniła, ale kurs aurorski nie pozwolił jej długo roztrząsać smutków, bo zwyczajnie nie było na to czasu.
Zanim jednak się popsuło, ich relacje były naprawdę dobre i nie przeszkadzała im nawet różnica wieku. Sophia już jako mała dziewczynka uwielbiała podążać za swoim bratem, był dla niej wzorem. Tęskniła za nim, kiedy był w Hogwarcie, a później wyjechał prawie na drugi koniec świata. Marzyła o tym, żeby do niego dołączyć i udało jej się to, była skłonna nawet odłożyć w czasie kurs aurorski, by spędzić z nim trochę czasu.
Nawet teraz był dla niej bardzo ważny, i kiedy trochę ochłonęła, miała wyrzuty sumienia, że tak szorstko go potraktowała po pogrzebie rodziców, że musiał mieszkać poza rodzinnym domem. Szczególnie nocami (o ile akurat nie miała żadnej nocnej akcji) czuła się bardzo osamotniona w pustym domu, gdzie już nie słyszała głosów i kroków rodziców, tak dobrze pamiętanych z dzieciństwa. Zasypiała sama i sama się budziła, słysząc tylko ciszę, tylko czasem mąconą przez odgłosy padającego deszczu lub ptaków ćwierkających za oknem.
Łatwo więc wyłapała niepasujący dźwięk i obudziła się, patrząc prosto na brata. Gdy się odezwał, przypomniała sobie, że rzeczywiście widziała jego sowę, ale zaraz potem musiała wyjść i cisnęła liścik na biurko... A potem o nim zapomniała, bo tego dnia miała dość pracowitą służbę i wiadomość wypadła jej z głowy. Natychmiast zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio, że pominęła nawet taki drobiazg. Co, jeśli Raiden pomyśli, że nadal była na niego wściekła? Może trochę była, ale tylko odrobinkę, większość złości już dawno wyparowała, pozostał tylko żal i tęsknota za przeszłością.
- Może się zgubiła – skłamała więc, by zatuszować własne niedopatrzenie. – Twoja sowa jest dość roztrzepana. Albo trafiła tutaj w momencie, kiedy mnie nie było.
Wzruszyła ramionami, chociaż nie przyszło jej to z łatwością, podobnie jak udawanie, że zachowuje się zupełnie normalnie. Nic nie było normalne, atmosfera wydawała się nieznośnie gęsta, jak wtedy, kiedy w Chicago oznajmiła mu, że wraca do kraju. Ale przecież prędzej czy później musiał nadejść moment konfrontacji, nie mogli wiecznie jej unikać, bo to tylko wydłużało cierpienie i gorycz obydwojga.
- W każdym razie... Skoro już tu przyszedłeś, nie odchodź jeszcze – wypaliła nagle. – Porozmawiajmy. Wiem, że tamtego dnia rozstaliśmy się w takich, a nie innych okolicznościach, ale...
Urwała i umilkła, oddychając szybko. Naprawdę nie potrafiła długo chować urazy. Zwłaszcza do niego, dlatego gdzieś w głębi duszy liczyła, że się pogodzą, nawet jeśli nie dziś, to wkrótce. I zaczną powoli odbudowywać relacje.
Zanim jednak się popsuło, ich relacje były naprawdę dobre i nie przeszkadzała im nawet różnica wieku. Sophia już jako mała dziewczynka uwielbiała podążać za swoim bratem, był dla niej wzorem. Tęskniła za nim, kiedy był w Hogwarcie, a później wyjechał prawie na drugi koniec świata. Marzyła o tym, żeby do niego dołączyć i udało jej się to, była skłonna nawet odłożyć w czasie kurs aurorski, by spędzić z nim trochę czasu.
Nawet teraz był dla niej bardzo ważny, i kiedy trochę ochłonęła, miała wyrzuty sumienia, że tak szorstko go potraktowała po pogrzebie rodziców, że musiał mieszkać poza rodzinnym domem. Szczególnie nocami (o ile akurat nie miała żadnej nocnej akcji) czuła się bardzo osamotniona w pustym domu, gdzie już nie słyszała głosów i kroków rodziców, tak dobrze pamiętanych z dzieciństwa. Zasypiała sama i sama się budziła, słysząc tylko ciszę, tylko czasem mąconą przez odgłosy padającego deszczu lub ptaków ćwierkających za oknem.
Łatwo więc wyłapała niepasujący dźwięk i obudziła się, patrząc prosto na brata. Gdy się odezwał, przypomniała sobie, że rzeczywiście widziała jego sowę, ale zaraz potem musiała wyjść i cisnęła liścik na biurko... A potem o nim zapomniała, bo tego dnia miała dość pracowitą służbę i wiadomość wypadła jej z głowy. Natychmiast zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio, że pominęła nawet taki drobiazg. Co, jeśli Raiden pomyśli, że nadal była na niego wściekła? Może trochę była, ale tylko odrobinkę, większość złości już dawno wyparowała, pozostał tylko żal i tęsknota za przeszłością.
- Może się zgubiła – skłamała więc, by zatuszować własne niedopatrzenie. – Twoja sowa jest dość roztrzepana. Albo trafiła tutaj w momencie, kiedy mnie nie było.
Wzruszyła ramionami, chociaż nie przyszło jej to z łatwością, podobnie jak udawanie, że zachowuje się zupełnie normalnie. Nic nie było normalne, atmosfera wydawała się nieznośnie gęsta, jak wtedy, kiedy w Chicago oznajmiła mu, że wraca do kraju. Ale przecież prędzej czy później musiał nadejść moment konfrontacji, nie mogli wiecznie jej unikać, bo to tylko wydłużało cierpienie i gorycz obydwojga.
- W każdym razie... Skoro już tu przyszedłeś, nie odchodź jeszcze – wypaliła nagle. – Porozmawiajmy. Wiem, że tamtego dnia rozstaliśmy się w takich, a nie innych okolicznościach, ale...
Urwała i umilkła, oddychając szybko. Naprawdę nie potrafiła długo chować urazy. Zwłaszcza do niego, dlatego gdzieś w głębi duszy liczyła, że się pogodzą, nawet jeśli nie dziś, to wkrótce. I zaczną powoli odbudowywać relacje.
Nie przepadał za Jamesem. Prawdę powiedziawszy zawsze mówił mu o tym wprost. Nie spotykali się często, jednak podczas tych spotkań Raiden był starszym bratem, którego należało mieć się na uwadze, jeśli podchodziło się do jego siostry. Szczególnie nie pomagał fakt, że był członkiem czarodziejskiej policji. Już po kilku dniach od dowiedzenia się, dlaczego Sophia chodzi taka rozpromieniona i podekscytowana jak nigdy, wiedział o Westwoodzie wszystko. Bez żadnych zatrzymań, wykroczeń chłopak ze świetnym zawodem wydawał się, aż podejrzanie czysty. Nie musiał go jednak lubić. Widział jak Sophia się zachowywała i że była szczęśliwa. A to było dla niego najważniejsze. Oczywiście że Carter dalej warczał jak pies, gdy ten wchodził do nich do domu, instynktownie jakby wyczuwając jego obecność. Przynajmniej James akceptował jego wyższość lub przynajmniej udawał. Może Raiden patrzyłby na niego inaczej, gdyby wiedział jak skończy. Ale tego nie mógł wiedzieć nikt. Zaczęło się niewinnie. Potem było już tylko gorzej. Dlatego gdy Sophia zaczęła mu wyrzucać, że powinien dowiedzieć się kto zabił jej ukochanego, oznajmił, że sprawa została przydzielona Aurorom i nie może w tym uczestniczyć. Początek i koniec góry lodowej. Rozstali się w gniewie i do tego czasu nie mieli kontaktu. Nic więc dziwnego że tamta scena i chwila trzaskania drzwiami, pełna krzyków stanęła Raidenowi przed oczami jakby wydarzyła się dzień wcześniej. Nie kilka długich lat temu.
Przyjął to jednak na siebie. Fakt, że nikt go nie rozpoznał na pogrzebie, nikt z nim nie porozmawiał prócz Judith, która wypowiedziała jedynie kilka słów i odeszła. Jego ogromnym wsparciem był Cillian, ale nikt nie miał zapełnić pustki po starcie Sophii. Nie chciał się do tego przyznawać. A przynajmniej nie teraz, chociaż może mogłoby to w czymś pomóc. Mógłby po prostu podejść i ją przytulić, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Sam zadawał sobie to pytanie. Hamowała go świadomość, że ona może tego nie chcieć.
- Nieważne – odpowiedział jedynie, wzruszając ramionami, jednak nie wyjmując dłoni z kieszeni spodni. Miała rację. Tales był idiotą wśród sów, ale adresu nie mógł pomylić. Nie chciał jednak poświęcać temu za dużo czasu. Zachowywali się z Sophią zupełnie jakby byli sobie obojętni czy znajdowali się w jednym pokoju. W końcu byli rodzeństwem… - Wróciłem do domu. Zajmę swój pokój – mruknął, chcąc się odwrócić i wziąć bagaże, gdy rudowłosa zaczęła mówić. Zatrzymał się w pół kroku i obserwował ją jakby widział ją po raz pierwszy i zastanawiał się czy mówi prawdę. – Nie mam zamiaru odchodzić. Zbyt długo tkwiłem po drugiej stronie miasta, nie mogąc tu przyjść – odpowiedział nieco oschlej niż zamierzał. Kretyn! Dlaczego nie mógł powiedzieć, co czuł naprawdę?! – Mam nadzieję, że masz gdzieś drugi… - zawahał się, wpatrując w nieistniejący punkt. Zaschło mu w gardle, ale musiał to powiedzieć:
- Drugi zestaw kluczy.
Rodziców….
Przyjął to jednak na siebie. Fakt, że nikt go nie rozpoznał na pogrzebie, nikt z nim nie porozmawiał prócz Judith, która wypowiedziała jedynie kilka słów i odeszła. Jego ogromnym wsparciem był Cillian, ale nikt nie miał zapełnić pustki po starcie Sophii. Nie chciał się do tego przyznawać. A przynajmniej nie teraz, chociaż może mogłoby to w czymś pomóc. Mógłby po prostu podejść i ją przytulić, ale tego nie zrobił. Dlaczego? Sam zadawał sobie to pytanie. Hamowała go świadomość, że ona może tego nie chcieć.
- Nieważne – odpowiedział jedynie, wzruszając ramionami, jednak nie wyjmując dłoni z kieszeni spodni. Miała rację. Tales był idiotą wśród sów, ale adresu nie mógł pomylić. Nie chciał jednak poświęcać temu za dużo czasu. Zachowywali się z Sophią zupełnie jakby byli sobie obojętni czy znajdowali się w jednym pokoju. W końcu byli rodzeństwem… - Wróciłem do domu. Zajmę swój pokój – mruknął, chcąc się odwrócić i wziąć bagaże, gdy rudowłosa zaczęła mówić. Zatrzymał się w pół kroku i obserwował ją jakby widział ją po raz pierwszy i zastanawiał się czy mówi prawdę. – Nie mam zamiaru odchodzić. Zbyt długo tkwiłem po drugiej stronie miasta, nie mogąc tu przyjść – odpowiedział nieco oschlej niż zamierzał. Kretyn! Dlaczego nie mógł powiedzieć, co czuł naprawdę?! – Mam nadzieję, że masz gdzieś drugi… - zawahał się, wpatrując w nieistniejący punkt. Zaschło mu w gardle, ale musiał to powiedzieć:
- Drugi zestaw kluczy.
Rodziców….
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia zdawała sobie sprawy z niechęci Raidena do Jamesa. Może nie umiał się przyzwyczaić, że siostra ma w swoim amerykańskim życiu kogoś prócz niego, a może po prostu nie zgrali się charakterami. James był od niej starszy, już poukładany życiowo, bardzo ciepły i troskliwy, więc Sophia ani się nie obejrzała, kiedy się w nim zakochała. Nawet była gotowa zmienić dla niego swoje plany zawodowe, bo wtedy planowała zostać w Stanach i chciała być jak najbliżej niego, jakkolwiek głupio mogłoby to wyglądać z punktu widzenia jej brata. Cóż, młoda była i podatna, bo czym były młodzieńcze marzenia z lat szkolnych w obliczu rosnących w niej uczuć i fascynacji? Te marzenia nie dały jednak o sobie zapomnieć, bo powróciły z całą mocą, kiedy James został znaleziony martwy, ugodzony czarnomagiczną klątwą. Zanim ktoś nad ranem odnalazł go w krzakach w parku, przez który lubił wracać z pracy, było za późno. Zrozpaczona Sophia próbowała coś wskórać, ale nawet brat nie chciał jej pomóc, a tamtejsi aurorzy wydawali się podchodzić do całej sprawy bardzo opieszale. Wróciła do Anglii i niedługo później przystąpiła do egzaminów wstępnych na kurs aurorski. I tym sposobem trzy lata później przekroczyła progi Biura Aurorów. Przez ten czas utrzymywała z bratem kontakt, ale znikomy, tylko listowny. Z czasem przyjęła do wiadomości, że naprawdę nie mógł nic zrobić w sprawie Jamesa i wybaczyła mu to... Do czasu, aż zginęli rodzice i zakiełkował w niej nowy, inny żal, a dziecięcy ideał brata-bohatera, który może wszystko, legł w gruzach, bo okazało się, że jednak nie mógł.
Teraz znajdowali się naprzeciwko siebie po raz pierwszy od dnia pogrzebu i patrzyli na siebie. Złotawe oczy odnalazły zielone, ale zaraz potem umknęła spojrzeniem gdzieś w bok. Dlaczego to musiało być takie trudne? Dlaczego po prostu nie mogli się objąć i pogodzić, jak za dawnych lat? Ta sprawa różniła się jednak od błahych, dziecięcych zwad, które tak łatwo było puszczać w niepamięć.
- Mhm... Dobrze – wymamrotała tylko, gdy tak po prostu oznajmił, że ma zamiar znowu tu zamieszkać. Tak nagle, z zaskoczenia, więc nawet nie zdążyła dobrze pomyśleć nad swoimi słowami. – Zostań. Niczego nie zmieniałam w twoim pokoju. – Który zapewne niewiele się zmienił, odkąd Raiden wyjechał do Stanów. Chyba że w międzyczasie rodzice coś w nim ruszali. Sophia tylko czasami zaglądała tam, by rzucić zaklęcia czyszczące, kiedy na podłodze i sprzętach zbierało się zbyt dużo kurzu. Czasem przystawała tam, wspominając czasy, kiedy oboje byli dziećmi.
- Tak... mam. – Wyczuła jego zawahanie, pomyślała o tym samym, a przez jej twarz przemknął cień. Czy i on odczuje tę pustkę, którą czuła ona, kiedy pomieszka tutaj choć kilka dni i sam się przekona, jak bardzo nieprzyjemna była ta cisza?
- Może... Porozmawiamy? Zrobię herbaty – zaoferowała się nagle i zanim się odezwał, poszła do kuchni, by podczas robienia herbaty (mugolskim sposobem, żeby to wydłużyć) dać sobie więcej czasu do namysłu.
Teraz znajdowali się naprzeciwko siebie po raz pierwszy od dnia pogrzebu i patrzyli na siebie. Złotawe oczy odnalazły zielone, ale zaraz potem umknęła spojrzeniem gdzieś w bok. Dlaczego to musiało być takie trudne? Dlaczego po prostu nie mogli się objąć i pogodzić, jak za dawnych lat? Ta sprawa różniła się jednak od błahych, dziecięcych zwad, które tak łatwo było puszczać w niepamięć.
- Mhm... Dobrze – wymamrotała tylko, gdy tak po prostu oznajmił, że ma zamiar znowu tu zamieszkać. Tak nagle, z zaskoczenia, więc nawet nie zdążyła dobrze pomyśleć nad swoimi słowami. – Zostań. Niczego nie zmieniałam w twoim pokoju. – Który zapewne niewiele się zmienił, odkąd Raiden wyjechał do Stanów. Chyba że w międzyczasie rodzice coś w nim ruszali. Sophia tylko czasami zaglądała tam, by rzucić zaklęcia czyszczące, kiedy na podłodze i sprzętach zbierało się zbyt dużo kurzu. Czasem przystawała tam, wspominając czasy, kiedy oboje byli dziećmi.
- Tak... mam. – Wyczuła jego zawahanie, pomyślała o tym samym, a przez jej twarz przemknął cień. Czy i on odczuje tę pustkę, którą czuła ona, kiedy pomieszka tutaj choć kilka dni i sam się przekona, jak bardzo nieprzyjemna była ta cisza?
- Może... Porozmawiamy? Zrobię herbaty – zaoferowała się nagle i zanim się odezwał, poszła do kuchni, by podczas robienia herbaty (mugolskim sposobem, żeby to wydłużyć) dać sobie więcej czasu do namysłu.
Nie chciał za dużo myśleć o ich ostatnim spotkaniu. Lub właściwie przedostatnim, chociaż tak naprawdę dzień pogrzebu nie był nawet tym. Wyglądali jak kompletnie obce osoby, które spotkały się może dwa, trzy razy i nawet nie znały swoich imion. To bolało. A jeszcze bardziej bolał fakt, że chyba naprawdę się nimi stali. Dotknęło go to tak bardzo, że zaczynał powoli w to wierzyć. A nie powinien… A może sobie to wmawiał i to nigdy nie miało miejsca? Może wystarczyło po prostu podejść, wypowiedzieć, że dobrze być w domu, przytulić i pójść do siebie? Albo spędzić dzień razem z dawno straconą siostrą i nacieszyć się faktem, że mieli jeszcze siebie? Przecież żadne z nich nie umarło, a zachowywali się jakby właśnie tak było. dlaczego? Dlaczego nie potrafili tego zrozumieć? Raiden rozumiał, ale może był zbyt dumny… Zbyt niezależny, by przyznać swój błąd – powinien od razu zareagować, gdy tylko ją zobaczył na cmentarzu.
- Mieszkałem tu prawie całe życie – odparł ponownie wchodząc na nieprzyjemny ton. Idiota! Czemu nie mógł się po prostu zamknąć?! Sam się wkopywał. A niby potrafił mieć odpowiednie podejście do spraw… Dlaczego więc teraz gdy tego potrzebował, instynkt go zawiódł? A może nie zawiódł. Carter postanowił go na siłę zignorować. Pomyślał o swoim pokoju. Chciałby się tam teraz znaleźć, wtulić twarz w znajomą pościel i po prostu zasnąć. Jak zawsze gdy było mu źle, gdy był małym chłopcem. Może jak się obudzi usłyszy krzątanie się mamy po kuchni? Instynktownie odwrócił stronę w tamtym kierunku, ale nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy. Jak na złość. – Chciałbym je dostać, jeśli to nie kłopot – dodał, wiedząc, że to jest bolesne. Nie chciał zatrzymywać kluczy, którymi otwierali drzwi rodzice. Dorobi nowe, a tamte odwiesi na odpowiednie miejsce przy wejściu. Zawsze tak robili… Czuł, że powinny być tam zawsze i przypominać o nich. nie miał zamiaru pozbywać się ich przyzwyczajeń, bo czułby się wtedy, że o nich zapomniał. Nigdy! – Tak… - odparł tylko, przygryzając wargę i przepuszczając siostrę. Został w bibliotece, nasłuchując, co robiła Sophia. Sam zaczął wolno przechadzać się po pomieszczeniu, rozpoznając tak doskonale znane mu przedmioty. Dotykał książek, półek, zepsutego globusa. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. W końcu pękniecie było zasługą ich dwójki. Stał tam jakiś czas, gdy poczuł czyjąś obecność. Nie odwracając się, mruknął niemal z czułością:
- Mama była wściekła. Przywieźli ten globus z podróży poślubnej. Po raz pierwszy zabroniła nam jeść kolację i siedzieliśmy razem pod moim łóżkiem, bojąc się, że jak nas znajdzie to wybuchnie...
- Mieszkałem tu prawie całe życie – odparł ponownie wchodząc na nieprzyjemny ton. Idiota! Czemu nie mógł się po prostu zamknąć?! Sam się wkopywał. A niby potrafił mieć odpowiednie podejście do spraw… Dlaczego więc teraz gdy tego potrzebował, instynkt go zawiódł? A może nie zawiódł. Carter postanowił go na siłę zignorować. Pomyślał o swoim pokoju. Chciałby się tam teraz znaleźć, wtulić twarz w znajomą pościel i po prostu zasnąć. Jak zawsze gdy było mu źle, gdy był małym chłopcem. Może jak się obudzi usłyszy krzątanie się mamy po kuchni? Instynktownie odwrócił stronę w tamtym kierunku, ale nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy. Jak na złość. – Chciałbym je dostać, jeśli to nie kłopot – dodał, wiedząc, że to jest bolesne. Nie chciał zatrzymywać kluczy, którymi otwierali drzwi rodzice. Dorobi nowe, a tamte odwiesi na odpowiednie miejsce przy wejściu. Zawsze tak robili… Czuł, że powinny być tam zawsze i przypominać o nich. nie miał zamiaru pozbywać się ich przyzwyczajeń, bo czułby się wtedy, że o nich zapomniał. Nigdy! – Tak… - odparł tylko, przygryzając wargę i przepuszczając siostrę. Został w bibliotece, nasłuchując, co robiła Sophia. Sam zaczął wolno przechadzać się po pomieszczeniu, rozpoznając tak doskonale znane mu przedmioty. Dotykał książek, półek, zepsutego globusa. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. W końcu pękniecie było zasługą ich dwójki. Stał tam jakiś czas, gdy poczuł czyjąś obecność. Nie odwracając się, mruknął niemal z czułością:
- Mama była wściekła. Przywieźli ten globus z podróży poślubnej. Po raz pierwszy zabroniła nam jeść kolację i siedzieliśmy razem pod moim łóżkiem, bojąc się, że jak nas znajdzie to wybuchnie...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wiele się wydarzyło. Były to na tyle poważne wydarzenia, że oddaliły ich od siebie, rozdzieliły to, co dawniej wydawało się nienaruszalne. Tęskniła, bo przecież zawsze był jej bratem, nawet wtedy, gdy wyruszył do Ameryki i spędził tam tyle lat. Ale przecież skąd mógł wiedzieć, że ich rodzice zostaną znalezieni martwi? Nikt tego nie wiedział, ale jednak w pierwszej chwili, widząc go na cmentarzu, absurdalnie go obwiniła, nawet nie podeszła, by porozmawiać, a po prostu pragnęła jak najszybciej stamtąd uciec. Od świeżo usypanego nagrobka, w którym spoczywała dwójka ludzi, którzy powinni mieć przed sobą jeszcze wiele wspólnie spędzonych lat, od Raidena, od wszystkich. Była wdzięczna za swoją pracę, która stała się ucieczką, może nawet próbą odkupienia. Nie mogła uratować Jamesa ani rodziców, ale może kiedyś zapobiegnie innej tragedii?
- Tak... Tak, oczywiście – wymamrotała, ale musiała użyć całego swojego samozaparcia, żeby się nie rozpłakać, kiedy zdjęła klucze rodziców z wieszaka przy wejściu i podała je bratu. Nie chciała jednak, by widział ją w sytuacji bezradności i rozbicia, zwłaszcza teraz, podczas rozmowy która i tak była niezręczna, więc szybko zniknęła, by zrobić herbatę. W kuchni celowo się grzebała, robiąc ją w sposób całkowicie mugolski, i dopiero po jakichś dziesięciu minutach wróciła do biblioteki, niosąc ostrożnie dwa kubki, pamiętające jeszcze ich nastoletnie czasy.
Gdy wróciła, zastała brata stojącego obok starego, pękniętego globusa.
- Wpadłam na niego na swojej dziecięcej miotełce? To było tak dawno, że prawie nie pamiętam – powiedziała cicho, starając się brzmieć normalnie. Zupełnie jakby to było zwykłe spotkanie dawno nie widzącego się rodzeństwa.
Nie pamiętała co prawda, w jaki dokładnie sposób powstało to konkretne uszkodzenie, ale za dziecięcych czasów zepsuła dużo przedmiotów, śmigając po domu na swojej miniaturowej miotle, albo próbując się po wszystkim wspinać. Rodzice mieli z nią niemałe utrapienie, bo czasami uszkadzała także siebie.
- Wydaje mi się, że wtedy wszystko było dużo prostsze niż teraz – zauważyła, stawiając herbatę na stoliku. Następnie znowu usiadła na kanapie, na której spała, zanim przyszedł Raiden.
Kiedyś wszystko było prostsze. Tego była pewna.
- Tak... Tak, oczywiście – wymamrotała, ale musiała użyć całego swojego samozaparcia, żeby się nie rozpłakać, kiedy zdjęła klucze rodziców z wieszaka przy wejściu i podała je bratu. Nie chciała jednak, by widział ją w sytuacji bezradności i rozbicia, zwłaszcza teraz, podczas rozmowy która i tak była niezręczna, więc szybko zniknęła, by zrobić herbatę. W kuchni celowo się grzebała, robiąc ją w sposób całkowicie mugolski, i dopiero po jakichś dziesięciu minutach wróciła do biblioteki, niosąc ostrożnie dwa kubki, pamiętające jeszcze ich nastoletnie czasy.
Gdy wróciła, zastała brata stojącego obok starego, pękniętego globusa.
- Wpadłam na niego na swojej dziecięcej miotełce? To było tak dawno, że prawie nie pamiętam – powiedziała cicho, starając się brzmieć normalnie. Zupełnie jakby to było zwykłe spotkanie dawno nie widzącego się rodzeństwa.
Nie pamiętała co prawda, w jaki dokładnie sposób powstało to konkretne uszkodzenie, ale za dziecięcych czasów zepsuła dużo przedmiotów, śmigając po domu na swojej miniaturowej miotle, albo próbując się po wszystkim wspinać. Rodzice mieli z nią niemałe utrapienie, bo czasami uszkadzała także siebie.
- Wydaje mi się, że wtedy wszystko było dużo prostsze niż teraz – zauważyła, stawiając herbatę na stoliku. Następnie znowu usiadła na kanapie, na której spała, zanim przyszedł Raiden.
Kiedyś wszystko było prostsze. Tego była pewna.
To była prawda. Poważne wydarzenia powinny później ich zjednoczyć, ale nie były w stanie. Oddalili się od siebie, a potem każde z nich znajdowało się na innym kontynencie. Może i można było się przecież teleportować, były świstokliki, ale wszystkie te kłótnie zostawiły duże dziury w ich sercach. Braki, których nic nie mogło uleczyć. Albo mogły uleczyć jedynie kolejne relacje między nimi, odbudowane, naprawione. Nic się takiego jednak nie wydarzyło, a oni zostali sami. Do tego wszystkiego Raidena uderzyła kolejna dość gwałtowna tragedia, której się nie spodziewał i znowu zamknął się na relacje z siostrą. Powinien jej o tym kiedyś powiedzieć, ale nie miał zamiaru. Nie chciał tego robić. A przynajmniej nie teraz.
Gdy przekazywała mu klucze, wiedział, że było jej ciężko. Jemu samemu też ciążyło na sercu i to o wiele mocniej niż można było przypuszczać na pierwszy rzut oka. Czuł się jak złodziej, ograbiający ich z ostatnich wspomnień rodziców. Zabierający część ich samych. Gdy poczuł chłód kluczy na dłoni, patrzył na nie jeszcze chwilę. Ujęte breloczkiem w kształcie serca, który przywiozła kiedyś mama z jakiejś swojej podroży. Powiedziała, że mugole stosują je do takich śmiesznych rzeczy jak właśnie klucze. Postanowiła później, że każdy członek rodziny będzie się cieszył jej małym odkryciem. I tak już zostało.
Gdy Sophia wróciła i odpowiedziała na jego słowa, nie poruszył się tylko dalej wpatrywał w starawy przedmiot, wodząc wzrokiem po jego pęknięciach.
- Ja to pamiętam jakby to było wczoraj - odparł cicho i spokojnie, ale na tyle głośno, by dotarło do uszu siostry. Był starszy i pamiętał o wiele więcej niż młodsza z rodzeństwa. To było naturalne. Gdy rudowłosa usiadła, on dalej stał i przyglądał się przedmiotom ze swojej przeszłości. Z przeszłości Carterów, które tworzyły pewien ich obraz i nie pozwalały zapomnieć niektórych sytuacji, w których się znaleźli. - Było to na naszych oczach. Nigdy nie rozumiałem z czym mierzyli się rodzice dopóki nie zacząłem żyć w pojedynkę. Miałem dużo czasu.
Pomimo że wyjechał, śledził uważnie ich karierę dzięki informacjom czarodziejskiej policji z Anglii. W końcu nie zostawiłby ich samych. Nie do końca. I na co mu się to zdało?
- Cholera, powinienem to przewidzieć – dodał szeptem, zamykając oczy i spuszczając głowę. Zapomniał na milisekundę o siostrze, o tym że był w domu. Pomyślał o nich...
Gdy przekazywała mu klucze, wiedział, że było jej ciężko. Jemu samemu też ciążyło na sercu i to o wiele mocniej niż można było przypuszczać na pierwszy rzut oka. Czuł się jak złodziej, ograbiający ich z ostatnich wspomnień rodziców. Zabierający część ich samych. Gdy poczuł chłód kluczy na dłoni, patrzył na nie jeszcze chwilę. Ujęte breloczkiem w kształcie serca, który przywiozła kiedyś mama z jakiejś swojej podroży. Powiedziała, że mugole stosują je do takich śmiesznych rzeczy jak właśnie klucze. Postanowiła później, że każdy członek rodziny będzie się cieszył jej małym odkryciem. I tak już zostało.
Gdy Sophia wróciła i odpowiedziała na jego słowa, nie poruszył się tylko dalej wpatrywał w starawy przedmiot, wodząc wzrokiem po jego pęknięciach.
- Ja to pamiętam jakby to było wczoraj - odparł cicho i spokojnie, ale na tyle głośno, by dotarło do uszu siostry. Był starszy i pamiętał o wiele więcej niż młodsza z rodzeństwa. To było naturalne. Gdy rudowłosa usiadła, on dalej stał i przyglądał się przedmiotom ze swojej przeszłości. Z przeszłości Carterów, które tworzyły pewien ich obraz i nie pozwalały zapomnieć niektórych sytuacji, w których się znaleźli. - Było to na naszych oczach. Nigdy nie rozumiałem z czym mierzyli się rodzice dopóki nie zacząłem żyć w pojedynkę. Miałem dużo czasu.
Pomimo że wyjechał, śledził uważnie ich karierę dzięki informacjom czarodziejskiej policji z Anglii. W końcu nie zostawiłby ich samych. Nie do końca. I na co mu się to zdało?
- Cholera, powinienem to przewidzieć – dodał szeptem, zamykając oczy i spuszczając głowę. Zapomniał na milisekundę o siostrze, o tym że był w domu. Pomyślał o nich...
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 09.09.16 11:43, w całości zmieniany 1 raz
Teleportacja na taką odległość była niemożliwa, ale w magicznym świecie i tak mieliby możliwość się widywać. Mogli skorzystać ze świstoklików lub nawet z mugolskich sposobów podróżowania, ale jednak Sophia odkąd opuściła Amerykę przed trzema laty już się tam nie pojawiła, Raiden również jej nie odwiedził i po jej odejściu zobaczyli się ponownie dopiero na pogrzebie rodziców. Smutne, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich relacje w przeszłości. Wszystko było pomiędzy nimi dobrze przez większość życia, nawet kiedy mężczyzna wyjechał dużo wcześniej i też już widywali się bardzo rzadko. Dopiero, gdy zginął James, coś zaczęło się psuć, a sprawa rodziców popsuła jeszcze bardziej, może dlatego, że Sophia najzwyczajniej w świecie z żadną z tych tragedii nie potrafiła się pogodzić i desperacko szukała winnego. W sobie, w bracie, który miał pecha napatoczyć się w nieodpowiednim momencie.
Patrzyła, jak powoli zacisnął dłoń wokół chłodnego metalu kluczy ozdobionych przez mamę breloczkiem. Pani Carter była czarownicą czystej krwi, ale dała się zarazić fascynacją męża światem mugoli, i także lubiła zbierać różne drobiazgi. Miała tego całe mnóstwo, a Sophia nie miała serca, by cokolwiek wyrzucać. Sypialnia rodziców i inne użytkowane przez nich pomieszczenia wyglądały dokładnie tak, jak zawsze, nie potrafiła się zdobyć na nic więcej niż regularne czyszczenie przestrzeni zaklęciami. Czułaby się podle, gdyby miała cokolwiek wyrzucić, chociaż dobrze wiedziała, że oni już nigdy nie wrócą, że pozostały po nich tylko te rzeczy i wspomnienia wciąż żyjące w głowach ich dzieci. Chciała, żeby dom jak najdłużej wyglądał normalnie, choć zapewne miało to też częściowo oszukać ją samą.
Kiedy się odezwał, sama sobie to przypomniała, chociaż bardzo mgliście. Miała nie więcej niż trzy latka i mknęła na małej miotełce unoszącej się metr nad podłogą, nad którą jeszcze nie umiała w pełni panować i któregoś razu uderzyła w globus, wywracając go i robiąc pęknięcie. Uśmiechnęła się pod nosem, z nostalgią wspominając mamę podnoszącą ją na rękach z podłogi (bo chyba to była mama), po czym niespokojnie poprawiła rude włosy.
- Też tego nie rozumiałam, póki nie skończyłam szkoły i nie wyjechałam do ciebie – powiedziała po chwili namysłu. Spędziła osiemnaście lat w szczęściu i spokoju. Była normalnym dzieckiem, a później nastolatką. Miała swoje małe wzloty i upadki. Dopiero, gdy opuściła szkołę, zetknęła się z prawdziwym życiem. Wyfrunęła z rodzinnego gniazda i zamieszkała w Stanach z bratem, musiała szybko stać się samodzielna i nauczyć się funkcjonować w nowych realiach, przemyśleć swoje plany na przyszłość, w międzyczasie zdobyła przyjaźń, a potem uczucie, które z przyczyn całkowicie od niej niezależnych utraciła... Wtedy umarła część jej dziecinnej naiwności, pojawiła się nieco inna Sophia, poważniejsza, nie ograniczająca się tylko do snucia planów, a naprawdę po nie sięgająca. Tak czy inaczej, w tamtych latach dopiero przekonała się, ile trosk mieli na głowie ich rodzice, którzy musieli zadbać nie tylko o siebie, ale także o nich. I jeszcze bardziej zaczęła ich wtedy podziwiać, że podołali wychowaniu ich obojga, nie rezygnując jednocześnie z własnego życia.
- Ja tym bardziej. Przecież byłam tu, widywałam ich każdego dnia, a jednak nie... – Urwała i pokręciła głową, zaciskając powieki. Nie lubiła płakać, nigdy nie była beksą, ale od grudnia łatwiej traciła panowanie nad sobą w takich sytuacjach, jak obecna. Podwinęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Była tu, widywała ich i rozmawiała z nimi, gdy tylko wracała po zakończonych zajęciach. Powinna zauważyć, gdyby coś było nie tak, ale oboje skutecznie zatajali przed nią wszelkie problemy.
- Tak naprawdę to nie wierzę, że to wilkołak – wypaliła nagle. Niby było to prawdopodobne, dzień pełni, późna pora i odludne miejsce, ale jednak... Coś jej nie pasowało.
Patrzyła, jak powoli zacisnął dłoń wokół chłodnego metalu kluczy ozdobionych przez mamę breloczkiem. Pani Carter była czarownicą czystej krwi, ale dała się zarazić fascynacją męża światem mugoli, i także lubiła zbierać różne drobiazgi. Miała tego całe mnóstwo, a Sophia nie miała serca, by cokolwiek wyrzucać. Sypialnia rodziców i inne użytkowane przez nich pomieszczenia wyglądały dokładnie tak, jak zawsze, nie potrafiła się zdobyć na nic więcej niż regularne czyszczenie przestrzeni zaklęciami. Czułaby się podle, gdyby miała cokolwiek wyrzucić, chociaż dobrze wiedziała, że oni już nigdy nie wrócą, że pozostały po nich tylko te rzeczy i wspomnienia wciąż żyjące w głowach ich dzieci. Chciała, żeby dom jak najdłużej wyglądał normalnie, choć zapewne miało to też częściowo oszukać ją samą.
Kiedy się odezwał, sama sobie to przypomniała, chociaż bardzo mgliście. Miała nie więcej niż trzy latka i mknęła na małej miotełce unoszącej się metr nad podłogą, nad którą jeszcze nie umiała w pełni panować i któregoś razu uderzyła w globus, wywracając go i robiąc pęknięcie. Uśmiechnęła się pod nosem, z nostalgią wspominając mamę podnoszącą ją na rękach z podłogi (bo chyba to była mama), po czym niespokojnie poprawiła rude włosy.
- Też tego nie rozumiałam, póki nie skończyłam szkoły i nie wyjechałam do ciebie – powiedziała po chwili namysłu. Spędziła osiemnaście lat w szczęściu i spokoju. Była normalnym dzieckiem, a później nastolatką. Miała swoje małe wzloty i upadki. Dopiero, gdy opuściła szkołę, zetknęła się z prawdziwym życiem. Wyfrunęła z rodzinnego gniazda i zamieszkała w Stanach z bratem, musiała szybko stać się samodzielna i nauczyć się funkcjonować w nowych realiach, przemyśleć swoje plany na przyszłość, w międzyczasie zdobyła przyjaźń, a potem uczucie, które z przyczyn całkowicie od niej niezależnych utraciła... Wtedy umarła część jej dziecinnej naiwności, pojawiła się nieco inna Sophia, poważniejsza, nie ograniczająca się tylko do snucia planów, a naprawdę po nie sięgająca. Tak czy inaczej, w tamtych latach dopiero przekonała się, ile trosk mieli na głowie ich rodzice, którzy musieli zadbać nie tylko o siebie, ale także o nich. I jeszcze bardziej zaczęła ich wtedy podziwiać, że podołali wychowaniu ich obojga, nie rezygnując jednocześnie z własnego życia.
- Ja tym bardziej. Przecież byłam tu, widywałam ich każdego dnia, a jednak nie... – Urwała i pokręciła głową, zaciskając powieki. Nie lubiła płakać, nigdy nie była beksą, ale od grudnia łatwiej traciła panowanie nad sobą w takich sytuacjach, jak obecna. Podwinęła kolana pod brodę i oparła na nich głowę, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. Była tu, widywała ich i rozmawiała z nimi, gdy tylko wracała po zakończonych zajęciach. Powinna zauważyć, gdyby coś było nie tak, ale oboje skutecznie zatajali przed nią wszelkie problemy.
- Tak naprawdę to nie wierzę, że to wilkołak – wypaliła nagle. Niby było to prawdopodobne, dzień pełni, późna pora i odludne miejsce, ale jednak... Coś jej nie pasowało.
Mogli się spotkać. Mogli się tłumaczyć, że nie było czasu, że daleko. Ale Raiden mógł teleportować się do niej, gdy wyszła z jego domu i zmierzała do miejsca, skąd przenoszono się świstoklikami na stary kontynent. Mógł ją powstrzymać. Mógł przeprosić i poprosić, by została. By nie zostawiała go samego. A ona? Zapewne nie chciała go wtedy widzieć i nie zmieniła, by decyzji, ale czułby się, że coś zrobił. Coś, co mogło im pomóc w budowaniu relacji od nowa. By stali się na powrót rodziną, którą zawsze byli, a nie rozbitymi, skłóconymi jak inni członkami rodziny, którzy widują się na pogrzebach i ślubach. To pierwsze jednak ich spotkało i uderzyło gwałtowniej niż kiedykolwiek. Kto by to przewidział? Kto zrozumiałby i mógł powiedzieć, żeby nie jechali. Żeby nie wsiadali to tego samochodu. By po prostu napili się herbaty i porozmawiali. Jeśli by tu był – pomógł by? Może powiedziałby ojcu, żeby na chwilę przystopował z tym wygłaszaniem poglądów. By zabrał matkę nad Morze Północne – tam, gdzie się urodził, by odpoczęli. Dawno nie odpoczywali, tak bardzo byli poświęceni pracy. Jednak on był taki sam. Nie mógł przestać pracować, bo kto w tym czasie miał odwalać jego pracę? Był w tym jednym z lepszych w tym co robił, dlatego nie mógł pozwolić, by niewinni ludzie cierpieli za to, że postanowił wyjechać na urlop. Dni, które spędził na żałobie były pierwszymi od jedenastu lat dniami wolnymi od pracy… Jednak nie takiego urlopu chciał.
Nie wyjechała do ciebie...
Kiedy to było? już w sumie ledwo pamiętał. Jakby wydarzyło się to w innym życiu. Czy potrafiliby dalej spędzać wieczory na dziecinnych grach? Na spacerach po parku do późna? Na objadaniu się słodyczami i zasypianiu na podłodze podczas słuchania ulubionych utworów? Na wspólnym rozwiązywaniu problemów? Raiden bał się, że jeśli coś takiego teraz zaproponowałby swojej rudowłosej siostrze, wyśmiałaby go i pokręciła głową. Wiedział, że zapewne nic by takiego się nie stało, a jedynie by się speszyła. I to by było jeszcze gorsze. Dlatego milczał. Nie odpowiedział na jej słowa o pobycie w domu. Nie chciał się też odwracać. Zrobił to jednak, gdy powiedziała o swoich podejrzeniach. Carter spojrzał na siostrę uważnie, po czym podszedł, złapał jedno z krzeseł i podstawił je przy kanapie. Gdy usiadł, dopiero wtedy spojrzał na Sophię. Może rozmowa z nią o tym miała być spokojnym przejściem w dawny stan? Miał taką nadzieję, chociaż bał się, że stanie się coś odwrotnego.
- Przepraszam, że nie było mnie wtedy, gdy powinienem. Przepraszam, że cię zawiodłem. To ja powinienem być tu i ich zidentyfikować. Widziałem zdjęcia i wiem… - urwał, wyobrażając sobie jak Sophia patrzy na to co zostało z ich rodziców. Oparł się łokciami o kolanach, pochylając charakterystycznie do przodu. Przejechał jednak dłonią po włosach, czując się winnym. Roztarł zmęczoną twarz – wiedział, że ból po ich stracie wracał. – Wiem, że było ci ciężko. Widziałem akta i na pierwszy rzut oka widać, że nie był to zwyczajny wypadek.
Urwał i wstał. To nie była pora na omawiania takich rzeczy.
Nie wyjechała do ciebie...
Kiedy to było? już w sumie ledwo pamiętał. Jakby wydarzyło się to w innym życiu. Czy potrafiliby dalej spędzać wieczory na dziecinnych grach? Na spacerach po parku do późna? Na objadaniu się słodyczami i zasypianiu na podłodze podczas słuchania ulubionych utworów? Na wspólnym rozwiązywaniu problemów? Raiden bał się, że jeśli coś takiego teraz zaproponowałby swojej rudowłosej siostrze, wyśmiałaby go i pokręciła głową. Wiedział, że zapewne nic by takiego się nie stało, a jedynie by się speszyła. I to by było jeszcze gorsze. Dlatego milczał. Nie odpowiedział na jej słowa o pobycie w domu. Nie chciał się też odwracać. Zrobił to jednak, gdy powiedziała o swoich podejrzeniach. Carter spojrzał na siostrę uważnie, po czym podszedł, złapał jedno z krzeseł i podstawił je przy kanapie. Gdy usiadł, dopiero wtedy spojrzał na Sophię. Może rozmowa z nią o tym miała być spokojnym przejściem w dawny stan? Miał taką nadzieję, chociaż bał się, że stanie się coś odwrotnego.
- Przepraszam, że nie było mnie wtedy, gdy powinienem. Przepraszam, że cię zawiodłem. To ja powinienem być tu i ich zidentyfikować. Widziałem zdjęcia i wiem… - urwał, wyobrażając sobie jak Sophia patrzy na to co zostało z ich rodziców. Oparł się łokciami o kolanach, pochylając charakterystycznie do przodu. Przejechał jednak dłonią po włosach, czując się winnym. Roztarł zmęczoną twarz – wiedział, że ból po ich stracie wracał. – Wiem, że było ci ciężko. Widziałem akta i na pierwszy rzut oka widać, że nie był to zwyczajny wypadek.
Urwał i wstał. To nie była pora na omawiania takich rzeczy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Wiele rzeczy mogli zrobić. Nie wiadomo, czy coś by podziałało, ale może Sophia podświadomie też liczyła na to, że brat za nią pójdzie i będzie próbował przekonać ją do zostania? Nie poszedł. Nikt nie żegnał jej, kiedy brała do ręki świstoklik, który przeniósł ją do Londynu. Nikomu z amerykańskich znajomych nawet nie powiedziała, kiedy dokładnie wyjeżdża. Po prostu spakowała się i wróciła do Anglii.
Jeśli chodzi o rodziców, również mogła coś zrobić, choćby posiedzieć z nimi, by widzieli, że mimo pracy nadal chce poświęcać im swój czas i liczy się z ich obecnością i zdaniem. Gdyby tylko wiedziała, ale nie miała pojęcia, że ten niepozorny wyjazd za miasto będzie ich ostatnim, że kiedy wcześnie rano szła do pracy, widziała ich ostatni raz. Kolejnego nie było, wróciła do pustego domu w środku nocy, a potem, już rano pojawili się w nim wysłannicy ministerstwa, mówiąc, że za miastem znaleziono zwłoki Williama i Marlene Carterów. Sophia czuła się wtedy, jakby grunt nagle uciekł jej spod nóg, a ona spadała w dół, nie mając niczego, czego mogłaby się złapać. Ale nawet, gdyby istniał sposób, żeby to przewidzieć, czy nie okazałoby się, że to tylko odroczenie nieuchronnego końca i Carterowie i tak zginą, tylko troszkę później?
Nic nie dało się zrobić, ani wtedy, ani teraz. Mogli tylko żyć dalej i spróbować pogodzić się z tą tragedią, chociaż nie zapomną o niej nigdy.
Zanim ich relacje wrócą do normy musiało upłynąć trochę czasu. Nie byli już dziećmi, a tego, co się stało, nie dało się zlekceważyć. Ich relacje nie były jednak przekreślone, wciąż mogli spróbować zbudować je od nowa, musieli tylko oboje równie mocno tego chcieć. Sophia chciała. Miała nadzieję, że przyjście Raidena jest pierwszym krokiem na drodze do pogodzenia się i do odzyskania brata.
- Skąd mogłeś wiedzieć, że to się stanie – powiedziała cicho. Nie mógł, tak jak i ona nie mogła. Właściwie stracił jeszcze więcej, bo ona przez te ostatnie trzy lata mogła spędzić z nimi trochę czasu. On nie widział ich nie wiadomo od jak dawna i już na zawsze stracił tę szansę. Mógł wrócić tylko po to, by patrzeć na ich pogrzeb.
- Nic nie wskazywało na to, że coś mogłoby... – urwała, wahając się. Wszystko było normalnie, jeśli coś się działo, to ojciec o tym nie mówił w domu, na pewno nie jej. Jego poglądy budziły kontrowersje, wielu ludzi go nienawidziło, czasem nawet mu grożono, ale czy usprawiedliwiałyby taki czyn? Kiedyś znalazła w jego rzeczach coś, co wyglądało jak list z pogróżkami, ale postanowiła na razie nie mówić o nim bratu. Nie teraz, nie w momencie tego pierwszego spotkania, ale na pewno przyjdzie ten moment, kiedy będzie musiała uzasadnić, dlaczego myśli, że za całą sprawą kryło się coś więcej. Chyba, że on już coś wiedział, może dowiedział się na własną rękę, a ona jeszcze o tym nie wiedziała?
- Tak bardzo za nimi tęsknię – powiedziała tylko, odnajdując wzrokiem jedną ze stojących na kominku ramek ze zdjęciami.
Jeśli chodzi o rodziców, również mogła coś zrobić, choćby posiedzieć z nimi, by widzieli, że mimo pracy nadal chce poświęcać im swój czas i liczy się z ich obecnością i zdaniem. Gdyby tylko wiedziała, ale nie miała pojęcia, że ten niepozorny wyjazd za miasto będzie ich ostatnim, że kiedy wcześnie rano szła do pracy, widziała ich ostatni raz. Kolejnego nie było, wróciła do pustego domu w środku nocy, a potem, już rano pojawili się w nim wysłannicy ministerstwa, mówiąc, że za miastem znaleziono zwłoki Williama i Marlene Carterów. Sophia czuła się wtedy, jakby grunt nagle uciekł jej spod nóg, a ona spadała w dół, nie mając niczego, czego mogłaby się złapać. Ale nawet, gdyby istniał sposób, żeby to przewidzieć, czy nie okazałoby się, że to tylko odroczenie nieuchronnego końca i Carterowie i tak zginą, tylko troszkę później?
Nic nie dało się zrobić, ani wtedy, ani teraz. Mogli tylko żyć dalej i spróbować pogodzić się z tą tragedią, chociaż nie zapomną o niej nigdy.
Zanim ich relacje wrócą do normy musiało upłynąć trochę czasu. Nie byli już dziećmi, a tego, co się stało, nie dało się zlekceważyć. Ich relacje nie były jednak przekreślone, wciąż mogli spróbować zbudować je od nowa, musieli tylko oboje równie mocno tego chcieć. Sophia chciała. Miała nadzieję, że przyjście Raidena jest pierwszym krokiem na drodze do pogodzenia się i do odzyskania brata.
- Skąd mogłeś wiedzieć, że to się stanie – powiedziała cicho. Nie mógł, tak jak i ona nie mogła. Właściwie stracił jeszcze więcej, bo ona przez te ostatnie trzy lata mogła spędzić z nimi trochę czasu. On nie widział ich nie wiadomo od jak dawna i już na zawsze stracił tę szansę. Mógł wrócić tylko po to, by patrzeć na ich pogrzeb.
- Nic nie wskazywało na to, że coś mogłoby... – urwała, wahając się. Wszystko było normalnie, jeśli coś się działo, to ojciec o tym nie mówił w domu, na pewno nie jej. Jego poglądy budziły kontrowersje, wielu ludzi go nienawidziło, czasem nawet mu grożono, ale czy usprawiedliwiałyby taki czyn? Kiedyś znalazła w jego rzeczach coś, co wyglądało jak list z pogróżkami, ale postanowiła na razie nie mówić o nim bratu. Nie teraz, nie w momencie tego pierwszego spotkania, ale na pewno przyjdzie ten moment, kiedy będzie musiała uzasadnić, dlaczego myśli, że za całą sprawą kryło się coś więcej. Chyba, że on już coś wiedział, może dowiedział się na własną rękę, a ona jeszcze o tym nie wiedziała?
- Tak bardzo za nimi tęsknię – powiedziała tylko, odnajdując wzrokiem jedną ze stojących na kominku ramek ze zdjęciami.
Prawda byłą taka, że mógł być w domu, ale czy coś by to zmieniło? Nigdy się już tego nie dowiedzą, więc mógł sobie jedynie pluć w brodę. Mimo że zdawał sobie z tego świetnie sprawę, obwinianie się nie miało minąć tak szybko. Jeśli w ogóle. Tak samo musiało minął, zanim potrafiliby ponownie rozmawiać z Sophią. Bo to był jedynie dialog. Nie rozmowa, której potrzebowali. Której on potrzebował. Też traktował swoje przybycie jako złamanie pierwszego niemego traktatu wojennego, który dzielił ich od siebie. Teraz mieli nauczyć się ponownie żyć wspólnie. Powoli…
- Czasem mam wrażenie, że sama obecność, by pomogła – odparł jedynie na jej słowa. Wierzył w nie, chociaż jak bardzo miałaby pomóc? No, właśnie. Kolejna niewiadoma. Kolejne wyrzuty sumienia. Kolejne domysły. Westchnął ciężko, zatrzymując spojrzenie na drewnianym słoniu, który należał do ojca. przywiózł go kiedyś ze spotkania z człowiekiem z Indii czy może z samych Indii? Raiden nie wiedział wielu rzeczy o swoich rodzicach, chociaż wydawało mu się, że pomimo wyjazdu oni, wiedzieli o nim wszystko.
Przyjechał teraz, by spotkać Sophię, powiedzieć, że jest mu przykro. Była jego małą, kochaną siostrzyczką z burzą rudych włosów na główce… Chciał powiedzieć jej, że jej potrzebował. Że była dla niego wyjątkowa i zamierzał ją chronić do chwili swojej śmierci. Mieli tylko siebie, a to oznaczało, że jako straszy brat miał ten przywilej i obowiązek czuwania nad młodszą z rodzeństwa. Chciał, by wrócili do początku, bo na razie może i mogli mieszkać w jednym domu, ale zmierzali przez życie osobno. Nikt jednak nie powiedział, że to będzie łatwe. To po prostu taka szkoda dla nich, że nie się rozdzielili. Że utracili dawne relacje. Nie chciał jej jeszcze mówić o swoim śledztwie. A przynajmniej nie dzisiaj. Spojrzał na zegarek.
- Rozpakuję się i muszę iść do pracy. Ja... - urwał, wstając i przełykając ślinę. Miał zachrypnięty głos. Powędrował spojrzeniem za wzrokiem Sophii. Widział uśmiechniętych, złączonych w uścisku rodziców. - Też za nimi tęsknię... - wyszeptał, po czym szybko wyszedł, nie chcąc okazywać słabości. Nie przy niej. Nie teraz, gdy miał być wsparciem. Wszystko działo się nie tak jak powinno.
|zt x2
- Czasem mam wrażenie, że sama obecność, by pomogła – odparł jedynie na jej słowa. Wierzył w nie, chociaż jak bardzo miałaby pomóc? No, właśnie. Kolejna niewiadoma. Kolejne wyrzuty sumienia. Kolejne domysły. Westchnął ciężko, zatrzymując spojrzenie na drewnianym słoniu, który należał do ojca. przywiózł go kiedyś ze spotkania z człowiekiem z Indii czy może z samych Indii? Raiden nie wiedział wielu rzeczy o swoich rodzicach, chociaż wydawało mu się, że pomimo wyjazdu oni, wiedzieli o nim wszystko.
Przyjechał teraz, by spotkać Sophię, powiedzieć, że jest mu przykro. Była jego małą, kochaną siostrzyczką z burzą rudych włosów na główce… Chciał powiedzieć jej, że jej potrzebował. Że była dla niego wyjątkowa i zamierzał ją chronić do chwili swojej śmierci. Mieli tylko siebie, a to oznaczało, że jako straszy brat miał ten przywilej i obowiązek czuwania nad młodszą z rodzeństwa. Chciał, by wrócili do początku, bo na razie może i mogli mieszkać w jednym domu, ale zmierzali przez życie osobno. Nikt jednak nie powiedział, że to będzie łatwe. To po prostu taka szkoda dla nich, że nie się rozdzielili. Że utracili dawne relacje. Nie chciał jej jeszcze mówić o swoim śledztwie. A przynajmniej nie dzisiaj. Spojrzał na zegarek.
- Rozpakuję się i muszę iść do pracy. Ja... - urwał, wstając i przełykając ślinę. Miał zachrypnięty głos. Powędrował spojrzeniem za wzrokiem Sophii. Widział uśmiechniętych, złączonych w uścisku rodziców. - Też za nimi tęsknię... - wyszeptał, po czym szybko wyszedł, nie chcąc okazywać słabości. Nie przy niej. Nie teraz, gdy miał być wsparciem. Wszystko działo się nie tak jak powinno.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
| 02.06?
Choć niedawno zaczął się czerwiec, pogoda za oknami zupełnie nie przypominała czerwca. Gdy po powrocie z pracy Sophia aportowała się przed domem, poza granicą zaklęcia uniemożliwiającego aportację na terenie domu i podwórza, wylądowała po kolana w zaspie. Nawet w środku zimy nie widziała w Londynie takich ilości śniegu, jakie teraz zesłały na nich anomalie. Bo to musiały być anomalie, co innego sprawiłoby, że pogoda przez ostatnie tygodnie zdawała się oszaleć?
Otrzepała spodnie i buty ze śniegu, idąc w kierunku domu. Choć pozornie nic się nie zmieniło, spoglądając w okna miała wrażenie dziwnej pustki. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy otworzyła drzwi i wsunęła się do skąpanego w ciszy wnętrza. Odkąd Raiden postanowił wyjechać do Ameryki została tu sama, w rodzinnym domu trącącym gorzką ciszą i pustką, choć pomieszczenia wyglądały dokładnie tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy żyli jej rodzice. Ale choć na pozór nie było tego widać Sophia potrafiła wyczuć zmianę, szczególnie odczuwaną w nocy, gdy próbowała zasnąć, wiedząc że jest jedyną żywą duszą w tym domu. I chociaż była wytrzymała i odważna, ta samotność budziła w niej bliżej nieokreślony niepokój, była czymś obcym, nienaturalnym, do czego dopiero musiała się przyzwyczaić. Zasypiała jednak z różdżką w zasięgu dłoni, zachowując stałą czujność, choć praktycznie nic nie mąciło gęstej ciszy poza odgłosami pogody na zewnątrz, a każdego ranka stawiała się w pracy. Skupienie na obowiązkach pozwalało odepchnąć na bok myśli o samotności.
Nawet tak silna i niezależna kobieta jak Sophia Carter potrzebowała kogoś bliskiego, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Szybko zaczęło jej brakować brata, choć w obecnych okolicznościach nawet nie potrafiła być na niego wściekła, że tak po prostu uciekł, bo pocieszała ją myśl, że przynajmniej jest bezpieczny. Ona od tego momentu będzie musiała kroczyć przez życie samotnie, mierząc się z przeciwnościami losu i czarnymi chmurami krążącymi nad światem magii.
Zrobiwszy sobie herbatę, pod wpływem nagłego impulsu przeszła do niewielkiej biblioteczki Carterów, należącej niegdyś do jej rodziców. Choć zbiory Carterów nie mogły się równać z tymi będącymi w posiadaniu zamożniejszych rodzin, zdradzały wyraźnie zamiłowanie nieżyjących państwa Carter do literatury. Sophia niegdyś też czytała sporo, ale odkąd skończyła Hogwart rzadko miała na to czas.
Postawiła kubek na stoliku, po czym przeszła wzdłuż regału; książki układała tutaj jej matka i Sophia po jej śmierci nawet nie śmiałaby zmienić ułożenia jakiejkolwiek pozycji. Chciała, by to pomieszczenie zachowało swoją duszę, by jak najdłużej przechowywało w sobie pamięć Marlene Carter. Dotykając opuszkami wytartych grzbietów mogła przywołać obrazy z przeszłości, gdy czasem towarzyszyła tutaj czytającej mamie i obserwowała, jak starannie ustawia książki. Były tu też rozmaite drobiazgi, z których wiele pamiętało czasy, kiedy Carterowie żyli jeszcze w Ameryce, a było to w czasach zanim narodziła się Sophia. W kącie wciąż stał stary globus należący kiedyś do dziadka; aurorka mimowolnie uśmiechnęła się, wspominając, jak w dzieciństwie to ona wraz z bratem podczas zabawy wywrócili go, robiąc pęknięcie, które biegło przy jego dolnej części.
Tylko w samotności mogła pozwolić sobie na taki sentymentalizm i słabość. W końcu jednak usiadła na kanapie, podwijając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. I zastygła tak, zatapiając się w myślach, nieświadoma, na co właściwie czeka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Choć niedawno zaczął się czerwiec, pogoda za oknami zupełnie nie przypominała czerwca. Gdy po powrocie z pracy Sophia aportowała się przed domem, poza granicą zaklęcia uniemożliwiającego aportację na terenie domu i podwórza, wylądowała po kolana w zaspie. Nawet w środku zimy nie widziała w Londynie takich ilości śniegu, jakie teraz zesłały na nich anomalie. Bo to musiały być anomalie, co innego sprawiłoby, że pogoda przez ostatnie tygodnie zdawała się oszaleć?
Otrzepała spodnie i buty ze śniegu, idąc w kierunku domu. Choć pozornie nic się nie zmieniło, spoglądając w okna miała wrażenie dziwnej pustki. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy otworzyła drzwi i wsunęła się do skąpanego w ciszy wnętrza. Odkąd Raiden postanowił wyjechać do Ameryki została tu sama, w rodzinnym domu trącącym gorzką ciszą i pustką, choć pomieszczenia wyglądały dokładnie tak, jak jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy żyli jej rodzice. Ale choć na pozór nie było tego widać Sophia potrafiła wyczuć zmianę, szczególnie odczuwaną w nocy, gdy próbowała zasnąć, wiedząc że jest jedyną żywą duszą w tym domu. I chociaż była wytrzymała i odważna, ta samotność budziła w niej bliżej nieokreślony niepokój, była czymś obcym, nienaturalnym, do czego dopiero musiała się przyzwyczaić. Zasypiała jednak z różdżką w zasięgu dłoni, zachowując stałą czujność, choć praktycznie nic nie mąciło gęstej ciszy poza odgłosami pogody na zewnątrz, a każdego ranka stawiała się w pracy. Skupienie na obowiązkach pozwalało odepchnąć na bok myśli o samotności.
Nawet tak silna i niezależna kobieta jak Sophia Carter potrzebowała kogoś bliskiego, z kim mogłaby szczerze porozmawiać. Szybko zaczęło jej brakować brata, choć w obecnych okolicznościach nawet nie potrafiła być na niego wściekła, że tak po prostu uciekł, bo pocieszała ją myśl, że przynajmniej jest bezpieczny. Ona od tego momentu będzie musiała kroczyć przez życie samotnie, mierząc się z przeciwnościami losu i czarnymi chmurami krążącymi nad światem magii.
Zrobiwszy sobie herbatę, pod wpływem nagłego impulsu przeszła do niewielkiej biblioteczki Carterów, należącej niegdyś do jej rodziców. Choć zbiory Carterów nie mogły się równać z tymi będącymi w posiadaniu zamożniejszych rodzin, zdradzały wyraźnie zamiłowanie nieżyjących państwa Carter do literatury. Sophia niegdyś też czytała sporo, ale odkąd skończyła Hogwart rzadko miała na to czas.
Postawiła kubek na stoliku, po czym przeszła wzdłuż regału; książki układała tutaj jej matka i Sophia po jej śmierci nawet nie śmiałaby zmienić ułożenia jakiejkolwiek pozycji. Chciała, by to pomieszczenie zachowało swoją duszę, by jak najdłużej przechowywało w sobie pamięć Marlene Carter. Dotykając opuszkami wytartych grzbietów mogła przywołać obrazy z przeszłości, gdy czasem towarzyszyła tutaj czytającej mamie i obserwowała, jak starannie ustawia książki. Były tu też rozmaite drobiazgi, z których wiele pamiętało czasy, kiedy Carterowie żyli jeszcze w Ameryce, a było to w czasach zanim narodziła się Sophia. W kącie wciąż stał stary globus należący kiedyś do dziadka; aurorka mimowolnie uśmiechnęła się, wspominając, jak w dzieciństwie to ona wraz z bratem podczas zabawy wywrócili go, robiąc pęknięcie, które biegło przy jego dolnej części.
Tylko w samotności mogła pozwolić sobie na taki sentymentalizm i słabość. W końcu jednak usiadła na kanapie, podwijając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. I zastygła tak, zatapiając się w myślach, nieświadoma, na co właściwie czeka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Ostatnio zmieniony przez Sophia Carter dnia 22.01.18 18:47, w całości zmieniany 2 razy
Strona 1 z 2 • 1, 2
Biblioteka
Szybka odpowiedź