Sala główna [ŚLUB]
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala główna
Jedna z największych sal lodowego pałacu, wybudowanego specjalnie na okoliczności ślubu i znajdującego się na tyłach posiadłości. To właśnie tutaj odbędzie się ceremonia zaślubin Lady Greengrass oraz Lorda Avery. Całość została zaczarowana tak, że przebywający tu czarodzieje nie odczuwają ani zimna, ani chłodu. Zarówno posadzki jak i ściany, wzniesione zostały z ogromnych, bogato zdobionych kawałków lodu, który to za pomocą zaklęć nie topnieje. Z sufitu zaś leniwie opadają płatki śniegu, które dotknąwszy ziemi lub jakiejkolwiek innej przeszkody znikają, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Punktualność była w cenie, choć spóźnianie się na spotkania towarzyskie czasem postrzegano jako oznaki dobrego wychowania. Niemniej jednak w wypadku ślubów należało przestrzegać ścisłej etykiety, jeśli otrzymało się takowe zaproszenie. Właśnie ono było dosyć zaskakującym zdarzeniem, którego Cassius nie oczekiwał. Rodzina Averych nie pozostawała w najlepszych stosunkach z Nottami, jednak jego własne doświadczenia z Perseusem nie zakrawały o krwawe bijatyki. Znajomość z nim utrzymywał w stonowanym dystansie, którego obaj bezwzględnie nie przekraczali. Wzajemna współpraca może i nie zwiastowała polepszenia się cienkiej nici porozumienia, jednak pozostawali we wspólnej sprawie, za którą opowiadali się w jednoznaczny sposób. I oczywiście brał ślub z jedną z rodu Greengrassów, więc mógł tylko domyślać się, że to właśnie ze strony panny młodej wypłynęło stosowne, grzecznościowe zaproszenie. Pokaźna ilość szczegółów w nim zawarta przyprawiała o zawrót głowy, gdyby musiał zająć się nimi osobiście, lecz posiadanie odpowiednich koneksji sprowadzało sytuację jedynie do zapamiętania, kiedy powinien pojawić się na uroczystości zaślubin. Zgodnie z zapowiedzianym dress codem przywdział na tę okazję rodową zieleń w tonacji tak jasnej, iż nie mógł się nadziwić, że nadal dobrze wyglądał. Połączenie jej z szarością oddawało chłód oczekiwany przez młodą parę, a stare srebro na guzikach oraz wszelakich przypinkach nadawało jedynie odrobiny blasku. Jedynie rodowy sygnet pozostał niezmienny; dwa zielone oczka lwiej paszczy lśniły, choć to nie Cassius wiódł prym dzisiejszego wieczora. Elegancka szata spełniała wymogi, zaś reszta leżała w jego rękach. Jego oraz Victorii, bowiem ona została przeznaczona mu na partnerkę spotkania. Nie chciał myśleć, dlaczego tak ułożyły się sprawy. Nie zostali sobie przyrzeczeni, lecz pojawiali się razem jako para. Niewątpliwie takie wrażenie odbiorą inni goście, a myśl ta była mu nie w smak przez wzgląd na brak odpowiedniego pierścionka na palcu panny Parkinson. W każdym razie nie zamierzał zmieniać ustalonego biegu wydarzeń. Nestorowie zawarli stosowne porozumienia, którym oni się podporządkowywali, gdy postanowił poprowadzić Victorię w stronę Percivala. Liczył na krótką rozmowę z kuzynem, zanim rozpoczną się stosowne uroczystości, a jeśli nie uda im się zamienić dwu przysłowiowych słów, to przynajmniej będzie mógł spędzić oficjalną część wieczoru w towarzystwie rodziny.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Darcy zdaje sobie sprawę z tego, jak to wygląda. Opuszczają salę przed rozpoczęciem oficjalnych czynności zaślubin. Pary młodej jednak jeszcze nie ma na Sali, część gości się jeszcze zbiera. Nikt nie powinien zauważyć ich nieobecności. Darcy wychodzi na balkon, czując chłód uderzający ją w twarz. Mróz niemalże od razu zabarwia jej jasna cerę różem. Rzeczywiście, jest chłodno. Oddech dziewczyny mimo to paruje w powietrzu bardzo wyraźnie, kiedy wypuszcza spomiędzy ust rozgrzane powietrze. Ona jeszcze nie wie dlaczego jest jej niedobrze. To płacz, ciśnie jej się do oczu, ale Darcy nie potrafi płakać. Darcy wypłakała w ostatnich miesiącach już swoje, wbrew swojej woli i wbrew surowemu wychowaniu zakazującemu takich słabości. Ostatnio Rosier jednak nie była sobą. W pierwszych tygodniach lutego, Darcy czuje jeszcze ciężar niedawno przegnanej choroby, o jakiej nie wolno jej mówić głośno. O której nie próbowałaby i nie chciałaby powiedzieć innym. Dlatego walczy teraz z zaciśniętym żołądkiem, ze słabym tchem i różnicą temperatur pomiędzy opanowującym ją ciepłem i lodowatym powietrzem. Opiera się rękoma o balustradę tarasu, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Do budynku wchodzą pojedynczo ludzie, pary, goście panstwa Avery. Wśród mniej bądź bardziej znanych twarzy szuka Tristana. Jego widok zawsze ją uspokaja. Dalej wypatruje Druelli, ona zawsze użycza jej siły. Nigdzie nie widzi jej, ani brata, ani nawet matki i ojca. Jej twarz jest napięta, wyzbyta z emocji. Kiedy mężczyzna zarzuca jej marynarkę na ramiona, nie napina mięśni, chociaż czując zapach męskiej wody perfumowanej, zaciska nieco wargi. Przełyka swój własny dyskomfort, żeby obrócić się przez ramię w jego kierunku.
— Dziękuję — mówi uprzejmie, chociaż czuje się osaczona tym gestem, doszukując się w nim podstępu. Obraca się w jego stronę, taksując jego sylwetkę spojrzeniem. Być może jakaś kobieta, jej kuzynka, będzie szczęśliwa z takiego męża, ale Darcy nie wierzy w to, że ten nie ma nic za uszami. Przytrzymuje jego marynarkę dłońmi na ramionach, kłócąc się ze sobą pomiędzy wyborem – oddać mu ją, czy zostawić. Ostatecznie poprawia materiał na barkach i opuszcza dłonie wzdłuż ciała. Twarz obraca na bok, dalej od jego oczu. Czuje się przygnębiona. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się stracić kontroli w miejscu tak bardzo publicznym.
— Powiedz mi, Quentinie. Dlaczego przyjąłeś moje zaproszenie? Bo nie po to, żeby mnie zabawiać, prawda? Wydajesz się bardzo milczący, na tym musi Ci w ogóle nie zależeć.
Słychać sarkazm. Im więcej złośliwości spłynie z jej ust, tym łatwiej będzie jej ukryć swoje złe samopoczucie.
— Dziękuję — mówi uprzejmie, chociaż czuje się osaczona tym gestem, doszukując się w nim podstępu. Obraca się w jego stronę, taksując jego sylwetkę spojrzeniem. Być może jakaś kobieta, jej kuzynka, będzie szczęśliwa z takiego męża, ale Darcy nie wierzy w to, że ten nie ma nic za uszami. Przytrzymuje jego marynarkę dłońmi na ramionach, kłócąc się ze sobą pomiędzy wyborem – oddać mu ją, czy zostawić. Ostatecznie poprawia materiał na barkach i opuszcza dłonie wzdłuż ciała. Twarz obraca na bok, dalej od jego oczu. Czuje się przygnębiona. Jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się stracić kontroli w miejscu tak bardzo publicznym.
— Powiedz mi, Quentinie. Dlaczego przyjąłeś moje zaproszenie? Bo nie po to, żeby mnie zabawiać, prawda? Wydajesz się bardzo milczący, na tym musi Ci w ogóle nie zależeć.
Słychać sarkazm. Im więcej złośliwości spłynie z jej ust, tym łatwiej będzie jej ukryć swoje złe samopoczucie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Żywił poważne obawy, czy należy pojawić się na włościach Greengrassów, mimo że to jego najbliższy kuzyn miał właśnie wejść w uświęcony związek małżeński. Istniał szereg przeszkód, które skutecznie do tego zniechęcały, od nieukrywanej niechęci do Perseusa, aż po niedawną śmierć Eilis oraz Reagana. Najważniejszą jednak przyczyną, dla której Samael nie miał ochoty opuszczać Shropshire była naturalnie Laidan. Nieustannie z kielichem czerwonego wina w dłoni, nieustannie zmieniająca swe nastroje, nieustannie żądająca innych ofiar. Avery wariował, próbując skupić ją w swej dłoni, ale ona wciąż się wymykała i pozostawiała go niepewnego.
Nie znosił tego uczucia, więc w końcu polecił skrzatom zamknąć dwór na cztery spusty: nie wpuszczać, ani nie wypuszczać nikogo, nawet, jeśli lady Laidan zagrozi im obcięciem głów. Był dziwnie pewny, że go posłuchają, zawsze traktował sługi nieco bardziej wyrozumiale od swej matki, rozumując, iż wdzięczność rodzi również i lojalność. Musiał przybyć - złożenie gratulacji nawet i w obliczu wielkiej tragedii, wstrząsającej całą szlachecką socjetą (a także jej szczególnymi wybrankami) okazywało się w dobrym guście. Zwłaszcza, iż jego matka nie mogła się pojawić. Jako najstarszy potomek winien przejąć na siebie jej obowiązki i powitać w familii pannę Greengrass również w imieniu Laidan.
Elegancka wieczorowa szata leżała na nim idealnie, choć nie ukrywała nienaturalnej bladości policzków. Nie pozwolił balwierzowi zgolić swej brody - czymś musiał odróżnić się od niemalże młodzieńczego Perseusa. Wkraczał na salę samotnie, nie wyrażając zachwytu nad dekoracjami. Owszem, robiły niesamowite wrażenie, lecz Avery był daleki od chęci komplementowania wnętrza. Ze względu na wisielczy nastrój, czy może raczej zawiniła natura mruka oraz samotnika? Z daleka dostrzegł swego brata z jego partnerką; ledwie skinął im głową, odchodząc jak najdalej od nich. W końcu podszedł do Ollivandera, po drodze przyjmując od kelnera kieliszek wina w smukłym kieliszku - och, Laidan zapewne będzie żałować, że nie posmakowała tych specjałów - i mocząc wargi w nieprzyzwoicie drogim trunku.
-To będzie piękny ślub, nieprawdaż? - spytał obojętnie, jakby z wymogu, a nie z własnej chęci prowadzenia rozmowy. Oby tylko wesele nie okazało się równie widowiskowe jak Sabat... Pozostawało mieć nadzieję, że o n nie lubił się powtarzać.
Nie znosił tego uczucia, więc w końcu polecił skrzatom zamknąć dwór na cztery spusty: nie wpuszczać, ani nie wypuszczać nikogo, nawet, jeśli lady Laidan zagrozi im obcięciem głów. Był dziwnie pewny, że go posłuchają, zawsze traktował sługi nieco bardziej wyrozumiale od swej matki, rozumując, iż wdzięczność rodzi również i lojalność. Musiał przybyć - złożenie gratulacji nawet i w obliczu wielkiej tragedii, wstrząsającej całą szlachecką socjetą (a także jej szczególnymi wybrankami) okazywało się w dobrym guście. Zwłaszcza, iż jego matka nie mogła się pojawić. Jako najstarszy potomek winien przejąć na siebie jej obowiązki i powitać w familii pannę Greengrass również w imieniu Laidan.
Elegancka wieczorowa szata leżała na nim idealnie, choć nie ukrywała nienaturalnej bladości policzków. Nie pozwolił balwierzowi zgolić swej brody - czymś musiał odróżnić się od niemalże młodzieńczego Perseusa. Wkraczał na salę samotnie, nie wyrażając zachwytu nad dekoracjami. Owszem, robiły niesamowite wrażenie, lecz Avery był daleki od chęci komplementowania wnętrza. Ze względu na wisielczy nastrój, czy może raczej zawiniła natura mruka oraz samotnika? Z daleka dostrzegł swego brata z jego partnerką; ledwie skinął im głową, odchodząc jak najdalej od nich. W końcu podszedł do Ollivandera, po drodze przyjmując od kelnera kieliszek wina w smukłym kieliszku - och, Laidan zapewne będzie żałować, że nie posmakowała tych specjałów - i mocząc wargi w nieprzyzwoicie drogim trunku.
-To będzie piękny ślub, nieprawdaż? - spytał obojętnie, jakby z wymogu, a nie z własnej chęci prowadzenia rozmowy. Oby tylko wesele nie okazało się równie widowiskowe jak Sabat... Pozostawało mieć nadzieję, że o n nie lubił się powtarzać.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stał w swoim miejscu mierząc wzrokiem każdego kolejnego gościa i powoli popijając wino, które znikało w niebezpiecznie szybkim tempie. Będzie musiał odmówić kolejnego kieliszka, albo zająć się czymś innym bo wesele jeszcze nawet się nie zaczęło! Obserwował także strojne suknie panien i elegnackie szaty panów, kiedy nagle dosłyszał czyjś głos. Głos, który najwidoczniej mówił do niego. Zmierzył Samaela wzrokiem witając go krótkim skinieniem i serdecznym uśmiechem - starszym należał się szacunek, i nawet jeśli Titus czasem o tym zapominał, tutaj musiał pilnować wszystkich manier. Nikt nie chciał by wyszedł na jakiegoś niewychowanego knypka, a gdyby coś poszło nie tak, matka chyba urwałaby mu uszy.
- Mhm. Dekoracje są zjawiskowe. - stwierdził kiwnąwszy głową, na nowo rzucając okiem naokoło, na te wszystkie kryształki migające w chłodnym świetle - Śluby w ogóle są piękne, cudownie jest brać w nich udział i myśleć, że kolejna para zdecydowała się spędzić ze sobą resztę życia. Niezależnie od tego, co planuje dla nich przyszłość. - wiedział, że nie zawsze to tak działa, że są pary, które wcale nie chcą powiedzieć sobie magicznego tak, ale zdecydowanie wolał patrzeć na to z tej znacznie optymistyczniejszej strony. Był jeszcze młody, wierzył w prawdziwą miłość.
- Oby tylko los okazał się łaskawy dla nowożeńców i oby łączące ich uczucie niegdy nie zgasło, rozświetlając nawet największy mrok. - uniósł kielich w geście toastu, powracając spojrzeniem do lorda Avery i na nowo obdarzając go delikatnym uśmiechem. Zamoczył wargi w trunku, spijając niewielki łyczek - Pozwoli pan, że zapytam o miano? - był raczej ostrożny, wiedział, że szlachta rządzi się swoimi prawami i każde słowo musi być idealnie dobrane. Czasem jeszcze gubił się w tych wszystkich uprzejmościach, bo choć odebrał stosowne wychowanie, jego młodzieńczy umysł nie był jeszcze przeżarty wszelkimi konwenansami. Nie sądził także, by mieli okazję poznać się wcześniej - może słyszał o Samaelu, ba! Na pewno tak było! W końcu lord Avery był szanowaną osobą (chyba), ale spora różnica wieku między nimi sprawiła, że raczej nie mogli znać się... właściwie znikąd.
- Mhm. Dekoracje są zjawiskowe. - stwierdził kiwnąwszy głową, na nowo rzucając okiem naokoło, na te wszystkie kryształki migające w chłodnym świetle - Śluby w ogóle są piękne, cudownie jest brać w nich udział i myśleć, że kolejna para zdecydowała się spędzić ze sobą resztę życia. Niezależnie od tego, co planuje dla nich przyszłość. - wiedział, że nie zawsze to tak działa, że są pary, które wcale nie chcą powiedzieć sobie magicznego tak, ale zdecydowanie wolał patrzeć na to z tej znacznie optymistyczniejszej strony. Był jeszcze młody, wierzył w prawdziwą miłość.
- Oby tylko los okazał się łaskawy dla nowożeńców i oby łączące ich uczucie niegdy nie zgasło, rozświetlając nawet największy mrok. - uniósł kielich w geście toastu, powracając spojrzeniem do lorda Avery i na nowo obdarzając go delikatnym uśmiechem. Zamoczył wargi w trunku, spijając niewielki łyczek - Pozwoli pan, że zapytam o miano? - był raczej ostrożny, wiedział, że szlachta rządzi się swoimi prawami i każde słowo musi być idealnie dobrane. Czasem jeszcze gubił się w tych wszystkich uprzejmościach, bo choć odebrał stosowne wychowanie, jego młodzieńczy umysł nie był jeszcze przeżarty wszelkimi konwenansami. Nie sądził także, by mieli okazję poznać się wcześniej - może słyszał o Samaelu, ba! Na pewno tak było! W końcu lord Avery był szanowaną osobą (chyba), ale spora różnica wieku między nimi sprawiła, że raczej nie mogli znać się... właściwie znikąd.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Zawsze, kiedy miał uczestniczyć w jakimkolwiek ślubie, posiadał mieszane odczucia. Z jednej strony lubił tego typu uroczystości, z drugiej doskonale zdawał sobie sprawę ze sztuczności całego przedsięwzięcia. Wszyscy doskonale wiedzą, że to tylko transakcja wiązana. Rzadko kiedy młodzi poznają się przed zawarciem węzła małżeńskiego - a nawet jeżeli dane jest im się spotkać, to i tak nie wiedzą o sobie niczego. W przeciwieństwie do świętej pamięci starszego brata, Travis nie był buntownikiem. Nie walczył o żadne idee, nie sprzeciwiał się ustalonemu niegdyś porządkowi. Zawierzał życie przodkom. Bez cienia wątpliwości byli od niego mądrzejsi oraz bardziej doświadczeni - a kim on był, żeby im się przeciwstawiać? - musieli wiedzieć co robią ustanawiając takie, a nie inne tradycje. Greengrass jak na przedstawiciela swojego rodu był wyjątkowo ugodowy. Nie burzył się więc z powodu aranżowanych związków, nie traktował przybycia na uroczystość jak zło konieczne. Ot, kolejny obowiązek do spełnienia. Lubił ludzi, lubił ich towarzystwo, lubił taniec, śmiech oraz rozmowy. Starał się cieszyć kolejnym małżeństwem czarodziejów, dzięki któremu magia nie zaniknie, dopóki oni będą żyć wydając na świat kolejne pokolenie równie uzdolnionych istot.
Jednak ten ślub był nadzwyczaj ważny. Już za kilka chwil jego kochana Lilith przestanie być lady Greengrass, zostanie lady Avery, na zawsze żegnając rodowe barwy oraz Derbyshire. Trudno było ocenić czy to właśnie takiego losu życzył jej Travis - nie lubił tej rodziny, a naprawdę bardzo niewiele było takich, których nie lubił. Mimo tego nie nastawiał się negatywnie: po rozmowach z kuzynką dowiedział się, że to było tym, czego pragnęła. Jako jedna z nielicznych miała to szczęście, że mogła wziąć sobie za męża tego mężczyznę, który zagościł w jej sercu. Łowca przyjął to z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy. Teraz mógł życzyć jej szczęścia wierząc, że odnajdzie je na terenach Shropshire.
Te wszystkie - zdawałoby się - drobne detale składały się na jego nastrój. Był dobry, lecz jednocześnie powściągliwy. Jego ojciec i dziadek musieli przypilnować rezerwatu, dlatego też miał być jedynym reprezentantem tej gałęzi rodu. Przygotowywał się do tego starannie, w asyście domowych skrzatów, które dopełniły nienaganny efekt. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik - wszystko, byleby tylko Greengrassowie nie musieli się za niego wstydzić. Podejrzewał, że goście i tak w głównej mierze poświęcą swoją uwagę państwu młodym - i prawidłowo - ale życie salonowe ma wszędzie oczy i uszy. Wyhaczy każde potknięcie, o którym nie zapomni nigdy.
Z tej przyczyny przybrał na swoją twarz uprzejmy uśmiech. Witał się z każdym kogo znał, lub kogo nie znał przedstawiając swoje personalia. Cały obrazek wydawał się być idealnym, niestety, do pełnej perfekcji brakowało u jego boku kobiety. Co nigdy wcześniej się nie zdarzało - widocznie los dbał o to, żeby Travis się nie nudził w swoim życiu - i czuł się z tego powodu bardzo niezręcznie. Ukrywał to jednak przed wszystkimi starając się być godnym krewnym panny młodej. Wreszcie zatrzymał się bliżej przodu rozglądając w poszukiwaniu sygnału zwiastującego rozpoczęcie ceremonii zaślubin.
Jednak ten ślub był nadzwyczaj ważny. Już za kilka chwil jego kochana Lilith przestanie być lady Greengrass, zostanie lady Avery, na zawsze żegnając rodowe barwy oraz Derbyshire. Trudno było ocenić czy to właśnie takiego losu życzył jej Travis - nie lubił tej rodziny, a naprawdę bardzo niewiele było takich, których nie lubił. Mimo tego nie nastawiał się negatywnie: po rozmowach z kuzynką dowiedział się, że to było tym, czego pragnęła. Jako jedna z nielicznych miała to szczęście, że mogła wziąć sobie za męża tego mężczyznę, który zagościł w jej sercu. Łowca przyjął to z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy. Teraz mógł życzyć jej szczęścia wierząc, że odnajdzie je na terenach Shropshire.
Te wszystkie - zdawałoby się - drobne detale składały się na jego nastrój. Był dobry, lecz jednocześnie powściągliwy. Jego ojciec i dziadek musieli przypilnować rezerwatu, dlatego też miał być jedynym reprezentantem tej gałęzi rodu. Przygotowywał się do tego starannie, w asyście domowych skrzatów, które dopełniły nienaganny efekt. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik - wszystko, byleby tylko Greengrassowie nie musieli się za niego wstydzić. Podejrzewał, że goście i tak w głównej mierze poświęcą swoją uwagę państwu młodym - i prawidłowo - ale życie salonowe ma wszędzie oczy i uszy. Wyhaczy każde potknięcie, o którym nie zapomni nigdy.
Z tej przyczyny przybrał na swoją twarz uprzejmy uśmiech. Witał się z każdym kogo znał, lub kogo nie znał przedstawiając swoje personalia. Cały obrazek wydawał się być idealnym, niestety, do pełnej perfekcji brakowało u jego boku kobiety. Co nigdy wcześniej się nie zdarzało - widocznie los dbał o to, żeby Travis się nie nudził w swoim życiu - i czuł się z tego powodu bardzo niezręcznie. Ukrywał to jednak przed wszystkimi starając się być godnym krewnym panny młodej. Wreszcie zatrzymał się bliżej przodu rozglądając w poszukiwaniu sygnału zwiastującego rozpoczęcie ceremonii zaślubin.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Stoję na zimnie. Otula mnie milionem małych igiełek, jeszcze mocniej odczuwalnych po zdjęciu marynarki. Nie patrzę na ciebie, nie chcę, żebyś czuła na sobie mój wzrok. Nie spieszy mi się do środka. Spoglądam na tereny wokół. Stoję jak manekin ze sztywną pozą, rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała. Na pewno w takiej pozycji umrę. Prawdopodobnie w takiej się urodziłem. Nie wiem, nie pamiętam. Tak sobie wyobrażam tę chwilę, kiedy zdarzy mi się o niej pomyśleć. Nie teraz, teraz to zupełnie nie zaprząta mojej głowy. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu stwierdzam, że… w ogóle o niczym nie myślę. Stoję. Patrzę. Oddycham. Żyję. Nic więcej. I nic mniej. Czysta dysfunkcyjność niczym nieskażona. Nie wiem co się dzieje w twojej głowie, w twoim życiu. Nie znamy się wcale, nie będę o to pytać. Czekam aż usłyszę pozwolenie wejścia do środka. Na zajęcie miejsca przed uroczystością. Lecz to nie nadchodzi. Stoimy dalej, nie wyrzucasz mojej marynarki za balustradę - to miłe. Naprawdę. Chcę zadać pytanie, obracam się nawet bardziej w kierunku wnętrza sali, ale ubiegasz mnie. Patrzę na ciebie lekko zdziwiony, po czym wzdycham bezgłośnie.
- Rzeczywiście. Gdybym chciał cię zabawiać, poczytałbym ci fragmenty książki. Albo pokazał jak się prawidłowo warzy eliksiry. W napadzie nieokiełznanego szaleństwa poczytałbym ci książkę podczas tworzenia mikstury - odpowiadam, może trochę kpiąco. Tak czułem się prawie cały czas. Za to mówię więcej niż zwykle, powinnaś to docenić. - Jak widać mam nieco odmienne pojęcie zabawy niż - normalni? - inni ludzie. Stąd nie staram się nikomu umilać czasu. Inteligentni ludzie się nie nudzą, nie potrzebują mnie do roli nadwornego błazna. - Kontynuuję ten dziwaczny wybuch słowotoku. Lustruję cię uważnym, może trochę zrezygnowanym wzrokiem. - Nie wiem dlaczego przyjąłem zaproszenie. Liczyłem na świeży start, gdyż poprzedni nam nie wyszedł. Każdy popełnia błędy. Skoro umiem liczyć, powinienem liczyć na siebie. - Kończę prawie że filozoficznie. Spoglądam gdzieś w przestrzeń za tobą, splatam ze sobą palce dłoni. - Mam nadzieję, że ta rozbudowana odpowiedź jest satysfakcjonująca, nie wiem czy kiedykolwiek powiedziałem więcej do własnego brata. - rzucam jeszcze pod wpływem impulsu, spojrzeniem powracając na twoją twarz. Nie powinienem się tak uzewnętrzniać, wiem. Było mi już wszystko jedno, tak po prostu.
- Rzeczywiście. Gdybym chciał cię zabawiać, poczytałbym ci fragmenty książki. Albo pokazał jak się prawidłowo warzy eliksiry. W napadzie nieokiełznanego szaleństwa poczytałbym ci książkę podczas tworzenia mikstury - odpowiadam, może trochę kpiąco. Tak czułem się prawie cały czas. Za to mówię więcej niż zwykle, powinnaś to docenić. - Jak widać mam nieco odmienne pojęcie zabawy niż - normalni? - inni ludzie. Stąd nie staram się nikomu umilać czasu. Inteligentni ludzie się nie nudzą, nie potrzebują mnie do roli nadwornego błazna. - Kontynuuję ten dziwaczny wybuch słowotoku. Lustruję cię uważnym, może trochę zrezygnowanym wzrokiem. - Nie wiem dlaczego przyjąłem zaproszenie. Liczyłem na świeży start, gdyż poprzedni nam nie wyszedł. Każdy popełnia błędy. Skoro umiem liczyć, powinienem liczyć na siebie. - Kończę prawie że filozoficznie. Spoglądam gdzieś w przestrzeń za tobą, splatam ze sobą palce dłoni. - Mam nadzieję, że ta rozbudowana odpowiedź jest satysfakcjonująca, nie wiem czy kiedykolwiek powiedziałem więcej do własnego brata. - rzucam jeszcze pod wpływem impulsu, spojrzeniem powracając na twoją twarz. Nie powinienem się tak uzewnętrzniać, wiem. Było mi już wszystko jedno, tak po prostu.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
suknia
Ślub Perseusa. Doprawdy pojawienie się tutaj Astorii było bardziej niż pewne. W końcu był to ślub jej kuzyna, prawda? A poza tym jej narzeczony został zaproszony, tak więc musiała towarzyszyć lordowi dzisiejszego dnia. Lady Malfoy starała się nie myśleć o tym co ją czekało, chociaż niewątpliwie to, że wybierała się na ceremonię zaślubin niczego nie ułatwiał. Nie mniej jednak robiła to co do niej należało. A w tym momencie było to godne przygotowanie się do uroczystości. Wybranie odpowiedniej sukienki, butów, fryzury i biżuterii. To na tym skupiła się młoda szlachcianka nie chcą dłużej myśleć o nadchodzącym ślubie. W sumie niezbyt wiele powinno zmienić się w jej życiu. Przecież małżeństwo nie mogło jej zabrać tego, czego nie miał. Wolności. Jako panna nigdy jej nie miała. A kto wie, może po ślubie będzie miała jej chociaż trochę więcej?
Pojawiła się na dworku Greengrassów u boku lorda Nicholasa Notta, który już niedługo miał zostać jej mężem. Mąż, nadal brzmiało to dziwnie, obco. Na jej ustach widniał delikatny, ujmujący uśmiech, chociaż była spięta bardziej niż zwykle. Trudno powiedzieć dlaczego tak było. Uwielbiała takie uroczystości, kiedy mogła się pokazać w pięknej sukni i brylować w towarzystwie. Tym razem wolałaby się skryć gdzieś w bibliotece w dworku Malfoyów i całą swoją uwagę poświęcić tłumaczeniom, które przez przygotowania do ślubu piętrzyły się na jej biurku. Nawet nie starała się wypatrywać znajomych twarzy, jedynie skinięciem głowy witając znajomych krewnych. Dała prowadzić się narzeczonemu. Uśmiechnęła się zarówno do Percivala jak i do Inary, którą miała już okazję spotkać wcześniej dzięki powiązaniom ze strony Megary.
-Lady Carrow, lordzie Nott.-przywitała ich należycie i to byłoby na tyle. Czyż nie miała tylko ładnie wyglądać? Poza tym niegrzecznie było wcinać się w rozmowę dwóm przedstawicielom tego samego rodu no i nie miała pojęcia, czy przybycie jej i Nicka nie przeszkodziło w czymś Inarze i jej narzeczonemu, co w sumie nie miałoby i tak większego znaczenia. Etykieta wymagała tego, aby zaprzeczyli, nawet jeżeli byli w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy. Zerknęła na Nicholasa, kiedy ten zwrócił uwagę na brak pary młodej. Uśmiechnęła się nieco szerzej.-Mam nadzieję, że nie. Jest tu naprawdę pięknie, szkoda by było to zmarnować.-powiedziała, zerkając na Inarę, licząc, że ta się teraz wypowie. Bo w końcu chyba ona najbardziej zrozumiałaby te ledwo widocznie iskierki w oczach Astorii.
Ślub Perseusa. Doprawdy pojawienie się tutaj Astorii było bardziej niż pewne. W końcu był to ślub jej kuzyna, prawda? A poza tym jej narzeczony został zaproszony, tak więc musiała towarzyszyć lordowi dzisiejszego dnia. Lady Malfoy starała się nie myśleć o tym co ją czekało, chociaż niewątpliwie to, że wybierała się na ceremonię zaślubin niczego nie ułatwiał. Nie mniej jednak robiła to co do niej należało. A w tym momencie było to godne przygotowanie się do uroczystości. Wybranie odpowiedniej sukienki, butów, fryzury i biżuterii. To na tym skupiła się młoda szlachcianka nie chcą dłużej myśleć o nadchodzącym ślubie. W sumie niezbyt wiele powinno zmienić się w jej życiu. Przecież małżeństwo nie mogło jej zabrać tego, czego nie miał. Wolności. Jako panna nigdy jej nie miała. A kto wie, może po ślubie będzie miała jej chociaż trochę więcej?
Pojawiła się na dworku Greengrassów u boku lorda Nicholasa Notta, który już niedługo miał zostać jej mężem. Mąż, nadal brzmiało to dziwnie, obco. Na jej ustach widniał delikatny, ujmujący uśmiech, chociaż była spięta bardziej niż zwykle. Trudno powiedzieć dlaczego tak było. Uwielbiała takie uroczystości, kiedy mogła się pokazać w pięknej sukni i brylować w towarzystwie. Tym razem wolałaby się skryć gdzieś w bibliotece w dworku Malfoyów i całą swoją uwagę poświęcić tłumaczeniom, które przez przygotowania do ślubu piętrzyły się na jej biurku. Nawet nie starała się wypatrywać znajomych twarzy, jedynie skinięciem głowy witając znajomych krewnych. Dała prowadzić się narzeczonemu. Uśmiechnęła się zarówno do Percivala jak i do Inary, którą miała już okazję spotkać wcześniej dzięki powiązaniom ze strony Megary.
-Lady Carrow, lordzie Nott.-przywitała ich należycie i to byłoby na tyle. Czyż nie miała tylko ładnie wyglądać? Poza tym niegrzecznie było wcinać się w rozmowę dwóm przedstawicielom tego samego rodu no i nie miała pojęcia, czy przybycie jej i Nicka nie przeszkodziło w czymś Inarze i jej narzeczonemu, co w sumie nie miałoby i tak większego znaczenia. Etykieta wymagała tego, aby zaprzeczyli, nawet jeżeli byli w trakcie bardzo pasjonującej rozmowy. Zerknęła na Nicholasa, kiedy ten zwrócił uwagę na brak pary młodej. Uśmiechnęła się nieco szerzej.-Mam nadzieję, że nie. Jest tu naprawdę pięknie, szkoda by było to zmarnować.-powiedziała, zerkając na Inarę, licząc, że ta się teraz wypowie. Bo w końcu chyba ona najbardziej zrozumiałaby te ledwo widocznie iskierki w oczach Astorii.
Astoria D. Nott
Zawód : Dama
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
„Hidden feeling of power is sometimes infinitely more delicious
than overt power.”
than overt power.”
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Imprezy towarzyskie kończyły się różnie, dla Avery'ego nader często znajdując finał zupełnie banalny. Nigdy się nie upijał i nie wdawał w burdy... pomijając kilka scysji z Lestrange'em, jednakowoż nie zauważył go wśród tłumu gości, zatem mógł z całą pewnością założyć, iż nie przysporzy wstydu swemu kuzynowi. Oni wszyscy musieli prezentować się nienagannie, dać idealny przykład oraz stworzyć przyjemną, radosną atmosferę - idealnie odpowiadającą samopoczuciu Samaela. Mężczyzna medytował nad kieliszkiem wina, zastanawiając się nad czmychnięciem z sali balowej - póki jeszcze nikt go nie widział - ale wiedział, że już na to zdecydowanie za późno i że powinien bawić się doskonale co najmniej do północy oraz hucznych oczepin. Zagryzł wargi z niesmakiem; nie przepadał za tak cierpkim alkoholem, choć niemalże czuł złoto rozpuszczające się na jego języku. Gdzież podziewała się para młoda; Avery pragnął jak najszybciej wypełnić swoje obowiązki i choć część pięknego wieczoru ukraść dla siebie. Zaszywając się z dala od zgiełku, samotnie sącząc wina i udając dobrą zabawę. Tego wymagało nazwisko oraz etykieta, a Samael wręcz błyskawicznie - tak jak i nabierał chęci do buntu, tak i równie szybko je tracił. Milcząca obserwacja jakkolwiek zapewne zostałaby odebrana jako brak taktu, zatem upatrzył sobie - ofiarę? - towarzysza dzisiejszej nocy. Zdawało mu się, że młodzieniec mignął mu kiedyś w sklepie Ollivanderów, stąd przypuszczał, że ma do czynienia z ich młodszym dziedzicem. Wielce... optymistycznym, choć Avery nie skomentował jego słów w żaden cyniczny sposób, jedynie lekko kiwając głową, jakby i on potwierdzał zdanie panicza.
-I niech Merlin ma ich w swej opiece - wyrecytował formułkę, uśmiechając się lekko, bo chyba podobne słowa jeszcze nigdy nie przeszły przez jego gardło. Gdzież była Laidan, kiedy najbardziej jej potrzebował?
-Samael Avery, lordzie Ollivander - przedstawił się, ściskając dłoń młodzieńca, choć nie rozumiał istoty owego ceremoniału. Nie mieli się przyjaźnić, lecz zająć wzajemnie swój czas, czekając na gwóźdź całego programu. Pocałunek; tradycji pokładzin zaniechano już dawno, a szkoda, bo przynajmniej Avery odnalazłby w tym całym weselu element spełniający jego kryteria dobrej zabawy.
-I niech Merlin ma ich w swej opiece - wyrecytował formułkę, uśmiechając się lekko, bo chyba podobne słowa jeszcze nigdy nie przeszły przez jego gardło. Gdzież była Laidan, kiedy najbardziej jej potrzebował?
-Samael Avery, lordzie Ollivander - przedstawił się, ściskając dłoń młodzieńca, choć nie rozumiał istoty owego ceremoniału. Nie mieli się przyjaźnić, lecz zająć wzajemnie swój czas, czekając na gwóźdź całego programu. Pocałunek; tradycji pokładzin zaniechano już dawno, a szkoda, bo przynajmniej Avery odnalazłby w tym całym weselu element spełniający jego kryteria dobrej zabawy.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiwnął głową - niech Merlin ma ich w swojej opiece - oby! Lady Greengrass życzył jak najlepiej wciąż mając w pamięci pozdrownienia, które pani Ollivander kazała mu przekazać. Lord Avery? Ojciec uważał, że wszystkich z tego rodu winno się rzucić testralom na pożarcie, ale Titus nie był jeszcze przeżarty nienawiścią, której zresztą wcale nie rozumiał.
- Bardzo mi miło lordzie Avery. Titus Ollivander. - skłonił głowę, entuzjastycznie potrząsając jego dłonią. Mężczyzna znał nazwisko, ale warto było podzielić się także imieniem - jasne, wcale nie musieli się przyjaźnić i pewnie nie będą, ale skoro zamierzali umilać sobie czas rozmową, to wypadało znać takie drobnostki. Ponownie zamoczył wargi w trunku, zlizując krwistą czerwien wina końcem języka - Jest pan psychiatrą, prawda? - o takich ludziach po prostu się słyszało, szczególnie kiedy ktoś był dobry w swoim fachu. I nosił nazwisko Avery, tak bardzo znienawidzone przez starszego Ollivandera - Praca z ludzkimi umysłami musi być fascynująca... I bardzo trudna. - sam pewnie nie chciałby zajmować się tymi wszystkimi świrami... Nie lubił szpitali, zaś na zakazane piętro Munga zapuścił się tylko raz, jako dzieciak, gdy matka na moment spuściła go z oczu podczas wizyty kontrolnej i już nigdy nie chciał tam wracać. Zresztą za bardzo kochał różdżki by w ogóle myśleć o jakiejkolwiek innej pracy. Niemniej był zwyczajnie ciekawski, głodny wiedzy na najróżniejsze tematy, a skoro miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej, to czemu nie skorzystać? Nawet jeśli nie sądził by lord Avery okazał się zbyt wylewnym rozmówcą. Ale! Jeśli już zaczęli konwersację to warto było ją ciągnąć - zawsze to czas szybciej płynął podczas pogaduszek, a Titus miał to do siebie, że był całkiem przyjemnym towarzyszem, bo w jego oczach lśniło prawdziwe zainteresowanie, nieważne czy mówca faktycznie był intrygujący, czy strasznie nudził.
- Bardzo mi miło lordzie Avery. Titus Ollivander. - skłonił głowę, entuzjastycznie potrząsając jego dłonią. Mężczyzna znał nazwisko, ale warto było podzielić się także imieniem - jasne, wcale nie musieli się przyjaźnić i pewnie nie będą, ale skoro zamierzali umilać sobie czas rozmową, to wypadało znać takie drobnostki. Ponownie zamoczył wargi w trunku, zlizując krwistą czerwien wina końcem języka - Jest pan psychiatrą, prawda? - o takich ludziach po prostu się słyszało, szczególnie kiedy ktoś był dobry w swoim fachu. I nosił nazwisko Avery, tak bardzo znienawidzone przez starszego Ollivandera - Praca z ludzkimi umysłami musi być fascynująca... I bardzo trudna. - sam pewnie nie chciałby zajmować się tymi wszystkimi świrami... Nie lubił szpitali, zaś na zakazane piętro Munga zapuścił się tylko raz, jako dzieciak, gdy matka na moment spuściła go z oczu podczas wizyty kontrolnej i już nigdy nie chciał tam wracać. Zresztą za bardzo kochał różdżki by w ogóle myśleć o jakiejkolwiek innej pracy. Niemniej był zwyczajnie ciekawski, głodny wiedzy na najróżniejsze tematy, a skoro miał okazję dowiedzieć się czegoś więcej, to czemu nie skorzystać? Nawet jeśli nie sądził by lord Avery okazał się zbyt wylewnym rozmówcą. Ale! Jeśli już zaczęli konwersację to warto było ją ciągnąć - zawsze to czas szybciej płynął podczas pogaduszek, a Titus miał to do siebie, że był całkiem przyjemnym towarzyszem, bo w jego oczach lśniło prawdziwe zainteresowanie, nieważne czy mówca faktycznie był intrygujący, czy strasznie nudził.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Uwielbia śluby, lecz te kameralne, nie arystokratyczne na podstawie zawartej umowy, a prawdziwego uczucia. Bez tej całej otoczki kłamstw, sztucznych uśmiechów i fałszywych gratulacji. Nie można mieć wszystkiego... Z racji jej ostatniej nieobecności w życiu społecznym musiała tu być. Oczywiście również jej pojawienie się tu było uwarunkowane pokrewieństwem jej oraz lorda Averego z rodem Crouch. Państwa młodych nie zna za dobrze, jedynie kojarzy ich z toczonych rozmów między innymi arystokratami, bądź widywała ich na spotkaniach towarzyskich. Choć tego nie lubi zmuszona była przyjść sama na uroczystość, jej syn spędzał ten wieczór z teściami kobiety, a za to jej nie wypadało pojawiać się w sytuacji, w której się znajdowała z mężczyzną u boku. Nigdy nie narzekała na samotność, lecz w czasie tak długiego przyjęcia jak to jednak lepiej jest mieć osobę, z którą można normalnie porozmawiać.
Ubrana jest w koronkową, dopasowaną, długą suknie w odcieniach szarości. Dziś wyjątkowo jej długie rude włosy spięte są w koka i jedynie pojedyncze, luźno puszczone, zakręcone kosmyki okalają jej twarz. Szyje zaś oraz uszy zdobi biżuteria jej matki. Zawsze starała się wyglądać elegancko bez względu na okoliczności, lecz dziś sama przed sobą musiała przyznać, że dużo bardziej się do tego zadanie przyłożyła. Chciała coś zrobić dla siebie, a nie ma chyba lepszej nagrody dla kobiety niż przeciągające się spojrzenia mężczyzn rzucane w jej kierunku.
Dekoracja była wspaniała. Widać, że włożono w nią wiele pracy i dużo troski o najmniejszy detal. Zachowanie sal w zimowym klimacie było zachwycające, a płatki śniegu spadające z sufitu wpływały na nią dość melancholijnie. Gdyby była dzieckiem zapewne zaczęłaby je łapać.
|zt
Ubrana jest w koronkową, dopasowaną, długą suknie w odcieniach szarości. Dziś wyjątkowo jej długie rude włosy spięte są w koka i jedynie pojedyncze, luźno puszczone, zakręcone kosmyki okalają jej twarz. Szyje zaś oraz uszy zdobi biżuteria jej matki. Zawsze starała się wyglądać elegancko bez względu na okoliczności, lecz dziś sama przed sobą musiała przyznać, że dużo bardziej się do tego zadanie przyłożyła. Chciała coś zrobić dla siebie, a nie ma chyba lepszej nagrody dla kobiety niż przeciągające się spojrzenia mężczyzn rzucane w jej kierunku.
Dekoracja była wspaniała. Widać, że włożono w nią wiele pracy i dużo troski o najmniejszy detal. Zachowanie sal w zimowym klimacie było zachwycające, a płatki śniegu spadające z sufitu wpływały na nią dość melancholijnie. Gdyby była dzieckiem zapewne zaczęłaby je łapać.
|zt
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 27.09.16 17:24, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Darcy powinna czuć się zaskoczona nagłą wylewnością swojego partnera. Zamiast tego, wpatruje się w milczeniu w jego tęczówki oczu, kiedy on mówi. On jeszcze nie wie, że na podstawie tych kilku słów, buduje sobie na jego temat swoją opinię. Nie jest ona pochlebna. Nie jest też krytyczna. Nie do końca. Darcy nie potrafi powiedzieć dlaczego, ale nie potrafi mu jasno przypisać jakiegokolwiek stanowiska. Dobry, zły, brzydki, interesujący, nudny? Był taki… bardzo… szary. Szarzy ludzie jej nie interesowali. Za jakiegoś jednak powodu napisała do niego list i zastanawia się dlaczego to zrobiła. Był przecież… nijaki. Nie wyrażał sobą żadnych emocji. Nie reprezentował sobą ani niepoprawnego, ani odpowiedniego zachowania. Nie był tak zajmujący jak Tristan, którego kobiety pochłaniały spojrzeniem. Nie był tak samo frustrujący jak Ramsey, którego chciałaby udusić, a którego wmawiała sobie, że obecnie nienawidzi. Nie był nawet tak problematyczny jak Morgoth, czy Lorne i jego próba zrujnowania jej życia. Konkurował z wieloma charakterystycznymi osobowościami. Powinien nie zwracać żadnej jej uwagi, a mimo to patrzyła na niego z politowaniem, kpiąc, jakby zasługiwał na taki wysiłek z jej strony:
— Poczytałbyś mi książkę i kazał uwarzyć eliksir? To jest Twoje największe szaleństwo, Quentin? — powtórzyła za nim, zrzucając jego marynarkę z ramion. Położyła ją na balustradzie za sobą, powoli odnajdując swój sposób na poradzenie sobie ze swoim nieszczęściem, w zamienianiu go na siłę słowa i sarkazmu. Wychyliła się do przodu, w kierunku Quentina, opierając się dalej jedną dłonią o balkonowy murek.
— Dać Ci posmakować trochę szaleństwa, lordzie Burke?
Tak naprawdę było to tylko pytanie retoryczne, bo zanim zdążył udzielić jej odpowiedzi, postanowiła wystawić typowego burka na próbę. Cofnęła się, przeciągając dłonią po gładkim materiale jedwabiu. Czuła jak palce przesnuwają jej się pomiędzy połami marynarki, a już chwilę później… świeżość mroźnego, lutowego powietrza na palcach.
— Ups. Spadła — mruknęła bardzo niewinnym tonem i nawet minę miała sfrasowaną, kiedy spojrzała za materiałem straconej marynarki, udając przejęcie. Udając tylko z grzeczności, bo oboje wiedzieli, ze nie było jej przykro. Mimo tego faktu, rzuciła z przekonaniem:
— Przepraszam.
Podchodząc do niego poluźniła mu krawat czy muszkę, w zależności co preferowały Burki. Rozwiązując supeł, uniosła wzrok do oczu Quentina, wpatrując się w nie z zawziętością, jakiej jeszcze moment temu nikt by się nie spodziewał po kobiecie, której było słabo. Widocznie świeże powietrze otrzeźwiło nie tylko jej umysł, ale też nerwy i samozachowawczość lady Rosier.
— Wygląda na to, że będzie pan musiał przywitać parę młodych w samej koszuli. Istne szaleństwo, czyż nie? — zakpiła uwalniając go spod pęka zawiązanego pod jego szyją. Uwolniony materiał wcisnęła mu w dłoń, oznajmiając powrót na salę główną, gdzie miała się chyba odbyć ceremonia, chociaż wcale się na to na razie nie zapowiadało.
— Być może będzie też pan musiał się tłumaczyć z tego wielu osobom dłużej, niż tłumaczyłby się pan własnemu bratu.
Nie znała granic. Oczywiście, ze była wredna i oczywiście, że Quentin mógł przywołać do siebie swoją marynarkę Accio, próbując ją oczyścić ze śniegu i brudu. Jeśli nie chciał przyjąć wyzwania jakie mu postawiła. Komizm był tym większy im częściej teraz tytułowała Burke'a oficjalnym, przerysowanym tonem.
— Poczytałbyś mi książkę i kazał uwarzyć eliksir? To jest Twoje największe szaleństwo, Quentin? — powtórzyła za nim, zrzucając jego marynarkę z ramion. Położyła ją na balustradzie za sobą, powoli odnajdując swój sposób na poradzenie sobie ze swoim nieszczęściem, w zamienianiu go na siłę słowa i sarkazmu. Wychyliła się do przodu, w kierunku Quentina, opierając się dalej jedną dłonią o balkonowy murek.
— Dać Ci posmakować trochę szaleństwa, lordzie Burke?
Tak naprawdę było to tylko pytanie retoryczne, bo zanim zdążył udzielić jej odpowiedzi, postanowiła wystawić typowego burka na próbę. Cofnęła się, przeciągając dłonią po gładkim materiale jedwabiu. Czuła jak palce przesnuwają jej się pomiędzy połami marynarki, a już chwilę później… świeżość mroźnego, lutowego powietrza na palcach.
— Ups. Spadła — mruknęła bardzo niewinnym tonem i nawet minę miała sfrasowaną, kiedy spojrzała za materiałem straconej marynarki, udając przejęcie. Udając tylko z grzeczności, bo oboje wiedzieli, ze nie było jej przykro. Mimo tego faktu, rzuciła z przekonaniem:
— Przepraszam.
Podchodząc do niego poluźniła mu krawat czy muszkę, w zależności co preferowały Burki. Rozwiązując supeł, uniosła wzrok do oczu Quentina, wpatrując się w nie z zawziętością, jakiej jeszcze moment temu nikt by się nie spodziewał po kobiecie, której było słabo. Widocznie świeże powietrze otrzeźwiło nie tylko jej umysł, ale też nerwy i samozachowawczość lady Rosier.
— Wygląda na to, że będzie pan musiał przywitać parę młodych w samej koszuli. Istne szaleństwo, czyż nie? — zakpiła uwalniając go spod pęka zawiązanego pod jego szyją. Uwolniony materiał wcisnęła mu w dłoń, oznajmiając powrót na salę główną, gdzie miała się chyba odbyć ceremonia, chociaż wcale się na to na razie nie zapowiadało.
— Być może będzie też pan musiał się tłumaczyć z tego wielu osobom dłużej, niż tłumaczyłby się pan własnemu bratu.
Nie znała granic. Oczywiście, ze była wredna i oczywiście, że Quentin mógł przywołać do siebie swoją marynarkę Accio, próbując ją oczyścić ze śniegu i brudu. Jeśli nie chciał przyjąć wyzwania jakie mu postawiła. Komizm był tym większy im częściej teraz tytułowała Burke'a oficjalnym, przerysowanym tonem.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyziemność tego ślubu powoli zaczęła go przytłaczać, kołysząc długimi, lepkimi mackami marazmu. Spokoju. Przyjęcie zdecydowanie odbiegało aranżacją rozrywek od niedawnego Sabatu i Avery począł myśleć, iż musi być nienormalny, skoro tęskni za krwią, lejącą się po posadzce i mrożących krew w żyłach krzykach zagłuszających orkiestrę. Jego kompan w niczym nie przypominał tamtych cieni, bladych i przypominających pachołków samej Śmierci. Promieniał niemalże tak samo - tak Samael przypuszczał - jak państwo młodzi, ponoć rzeczywiście darzący się czymś w rodzaju uczucia. Avery nie próbował nawet zrozumieć, twardo przyjmując rzeczywistość, napierającą na niego czterema ścianami wystrojonej sali. Przepych aż bił po oczach kryształami lodu... lecz to chyba prawdziwego uderzenia potrzebował, by poczuć się odrobinę lepiej. Wino nie pomagało, nie pomagała również nieobecność Lai. Wolałby mieć ją u swego boku, wspólnie z nią zatańczyć, pilnować, by nie przesadzała ze swym ulubionym trunkiem i nie uwodziła żonatych mężczyzn, ani młodych chłopców, wciąż podatnych na wdzięki zmysłowej kobiety.
-Wzajemnie - skinął głową, notując sobie w pamięci imię młodzieńca - może okazać się przydatne, sprawiał wrażenie zdecydowanie bardziej pomocnego aniżeli przeklęta i równie irytująca Katya. Pochlebiło mu, iż Titus o nim słyszał - rzecz nieszczególnie dziwna, aczkolwiek wybujałe ego zostało przyjemnie połechtane jego słowami, dodatkowo podsycone zaś smakiem czerwonego wina.
-Wszystkie ludzkie umysły są niezwykle złożone, lecz to prawdziwa przyjemność je badać i otwierać - odparł, nawiązując do przestarzałej i mierzącej go metody lobotomii - jak mniemam... kontynuujesz rodzinną tradycję, lordzie Ollivander? - spytał uprzejmie, choć nieco obojętnie, prowadząc wciąż nudną i przewidywalną rozgrywkę. Liczył na coś, co go zaskoczy, ale na razie był jedynie lekko rozczarowany.
-Wzajemnie - skinął głową, notując sobie w pamięci imię młodzieńca - może okazać się przydatne, sprawiał wrażenie zdecydowanie bardziej pomocnego aniżeli przeklęta i równie irytująca Katya. Pochlebiło mu, iż Titus o nim słyszał - rzecz nieszczególnie dziwna, aczkolwiek wybujałe ego zostało przyjemnie połechtane jego słowami, dodatkowo podsycone zaś smakiem czerwonego wina.
-Wszystkie ludzkie umysły są niezwykle złożone, lecz to prawdziwa przyjemność je badać i otwierać - odparł, nawiązując do przestarzałej i mierzącej go metody lobotomii - jak mniemam... kontynuujesz rodzinną tradycję, lordzie Ollivander? - spytał uprzejmie, choć nieco obojętnie, prowadząc wciąż nudną i przewidywalną rozgrywkę. Liczył na coś, co go zaskoczy, ale na razie był jedynie lekko rozczarowany.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zależy mi na twojej aprobacie. Nie po to tu stoję. Może jednak? Może przez chwilę sądziłem, że napad wylewności zakończy tę dziwną atmosferę między nami. Ten ślub mógł przecież przebiec zwyczajnie - bez rewelacji. Spełnilibyśmy nasze obowiązki względem salonowego życia i rozeszli w pokoju. Ale nie. Ty wymyślasz kolejne plany upokorzeń przeprowadzonych później na mojej osobie. Naiwnie wierzyłem w ten cały wzniosły świeży start, otrzymując w prezencie złośliwość. Stoję nie wierząc do końca w to, co ma tutaj miejsce. Patrzę, ale nie widzę; słyszę, ale nie rozumiem. Zaciskam usta w wąską linię czując jak wzbiera we mnie złość. Frustracja. Chęć zamiany bezczelnej kobiety w posąg, który zamilknie na wieki. Marszczę czoło niezadowolony, zirytowany, wystawiony na ciężką próbę. Nie wiem co o mnie myślisz, przestaje mnie to obchodzić właśnie w momencie, kiedy marynarka spada na sam dół. Odprowadzam ją nieprzytomnym wzrokiem. Nie mogę się poruszyć, gniew paraliżuje mnie od środka. Oddycham płytko, coraz szybciej unosząc klatkę piersiową. Chcę się uspokoić, zwolnić rytm serca zanim przed oczami pojawią się mroczki. Zaciskam palce w pięści, na zmianę je rozluźniając i ściskając. Wyładowuję złość.
Nie wiem czemu ma to służyć. Dlaczego nie ma już arystokratek z klasą. Dlaczego słowo (choćby i pisane) nie ma żadnego znaczenia. Wszyscy kłamią - zdanie niby powszechnie znane, a mimo to czuję się oszukany. Przyglądam się temu co robisz czekając na koniec przedstawienia. Gdy wreszcie kurtyna opada, wyciągam zza paska różdżkę i rzeczywiście przywołuję do siebie marynarkę. Mokrą od śniegu. Muszę ją osuszyć – zaklęcie na odprowadzanie wilgoci z tkanin nie jest na szczęście zbyt skomplikowane. Z zaciętą miną przywołuję ciuch do stanu używalności. Widzę w nim trochę siebie. Nikt go nie docenia dopóki nie postoi na mrozie naprawdę długo. Mógłbym… och, wiele rzeczy bym mógł, żadnej już nie chcę. Zamiast tego zakładam ubranie na siebie, ściśnięty w dłoni krawat rozprostowuję kolejnym urokiem. Chwilę później nienagannie zwisa z mojej szyi. Jeszcze zapięcie guzików…
Nie wiem co to za teatr, mam nadzieję, że bawiłaś się przednio. Ja nie jestem żadną małpą cyrkową gotową do robienia sztuczek na scenie. Co sprawia, że nie będę tańczyć jak mi zagrasz. Zastanawia mnie dlaczego nie dbasz o opinię swoją oraz swojej rodziny - gdybym wyszedł tak nieodpowiednio odziany, na pewno pojawiłyby się plotki na nasz temat. Może powinienem dać im się rozwinąć. Może powinienem mieć wszystko w głębokim poważaniu. Przeczyło to jednak mojej naturze, mojemu wychowaniu i mojemu kodeksowi moralności.
- Wejdźmy do środka - mówię wreszcie chrapliwym głosem, kiedy już wiem, że żaden krzyk nie opuści moich ust. Udaję, że nic nie miało miejsca, otwieram nawet drzwi na salę. Interesuje mnie jedynie spełnienie swoich powinności, nic więcej.
Nie wiem czemu ma to służyć. Dlaczego nie ma już arystokratek z klasą. Dlaczego słowo (choćby i pisane) nie ma żadnego znaczenia. Wszyscy kłamią - zdanie niby powszechnie znane, a mimo to czuję się oszukany. Przyglądam się temu co robisz czekając na koniec przedstawienia. Gdy wreszcie kurtyna opada, wyciągam zza paska różdżkę i rzeczywiście przywołuję do siebie marynarkę. Mokrą od śniegu. Muszę ją osuszyć – zaklęcie na odprowadzanie wilgoci z tkanin nie jest na szczęście zbyt skomplikowane. Z zaciętą miną przywołuję ciuch do stanu używalności. Widzę w nim trochę siebie. Nikt go nie docenia dopóki nie postoi na mrozie naprawdę długo. Mógłbym… och, wiele rzeczy bym mógł, żadnej już nie chcę. Zamiast tego zakładam ubranie na siebie, ściśnięty w dłoni krawat rozprostowuję kolejnym urokiem. Chwilę później nienagannie zwisa z mojej szyi. Jeszcze zapięcie guzików…
Nie wiem co to za teatr, mam nadzieję, że bawiłaś się przednio. Ja nie jestem żadną małpą cyrkową gotową do robienia sztuczek na scenie. Co sprawia, że nie będę tańczyć jak mi zagrasz. Zastanawia mnie dlaczego nie dbasz o opinię swoją oraz swojej rodziny - gdybym wyszedł tak nieodpowiednio odziany, na pewno pojawiłyby się plotki na nasz temat. Może powinienem dać im się rozwinąć. Może powinienem mieć wszystko w głębokim poważaniu. Przeczyło to jednak mojej naturze, mojemu wychowaniu i mojemu kodeksowi moralności.
- Wejdźmy do środka - mówię wreszcie chrapliwym głosem, kiedy już wiem, że żaden krzyk nie opuści moich ust. Udaję, że nic nie miało miejsca, otwieram nawet drzwi na salę. Interesuje mnie jedynie spełnienie swoich powinności, nic więcej.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Faktycznie - Titus zdawał się promienieć, ale to pewnie dlatego, że po prostu kochał śluby! Żałował tylko, że nie będzie miał z kim tańczyć, ale kto wie? Może trafi mu się jakaś wolna młódka, z którą powywija na prakiecie jak na młodzież przystało? Albo rzuci się w wir dworskiego walca?
Aż mu dreszcz przebiegł po plecach, kiedy Samael wspomniał o tym całym badaniu i otwieraniu.
- Ale chyba nie dosłownie? - rzucił ze śmiechem, ledwie powstrzymując łokieć od szturchnięcia swojego towarzysza. Na szczęście przykleił go do boku, jedynie zerkając w kierunku lorda Avery - Oczywiście! Różdżki są niezwykle fascynujące. To trudna sztuka, ale jakże subtelna i intrygująca. Poza tym, nie chcę wyjść na nieskromnego, ale gdyby nie my, Ollivanderowie, pewnie większość brytyjczyków musiałaby zwrócić się do Gregorowicza, a jego różdżki są przynajmniej o klasę gorsze od naszych! - pewnie wcale tak nie było, a jedynym powodem, dla którego Titus psioczył na Gregorowicza był fakt, że to konkurencja - To wielka odpowiedzialność tworzyć coś, co jest przedłużeniem ręki każdego czarodzieja. - energicznie pokiwał głową. Widać było, że ten temat jarał go jak nic innego i pewnie mógłby nawijać o różdżkach przez caaaaałe godziny! - Jestem stuprocentowo pewien, że gdyby pokazał mi pan teraz swoją różdżkę to nie tylko wiedziałbym z czego jest zrobiona i co kryje w środku, ale także kto ją wykonał. - każdy Ollivander miał jakiś swój malutki symbol, którym podpisywał wykonane patyki. Niewprawne oko pewnie nawet tego nie zauważy, ale chłopak był od małego uczony takich rzeczy, a fakt, że rzeczywiście to lubił z pewnością działał na plus.
Aż mu dreszcz przebiegł po plecach, kiedy Samael wspomniał o tym całym badaniu i otwieraniu.
- Ale chyba nie dosłownie? - rzucił ze śmiechem, ledwie powstrzymując łokieć od szturchnięcia swojego towarzysza. Na szczęście przykleił go do boku, jedynie zerkając w kierunku lorda Avery - Oczywiście! Różdżki są niezwykle fascynujące. To trudna sztuka, ale jakże subtelna i intrygująca. Poza tym, nie chcę wyjść na nieskromnego, ale gdyby nie my, Ollivanderowie, pewnie większość brytyjczyków musiałaby zwrócić się do Gregorowicza, a jego różdżki są przynajmniej o klasę gorsze od naszych! - pewnie wcale tak nie było, a jedynym powodem, dla którego Titus psioczył na Gregorowicza był fakt, że to konkurencja - To wielka odpowiedzialność tworzyć coś, co jest przedłużeniem ręki każdego czarodzieja. - energicznie pokiwał głową. Widać było, że ten temat jarał go jak nic innego i pewnie mógłby nawijać o różdżkach przez caaaaałe godziny! - Jestem stuprocentowo pewien, że gdyby pokazał mi pan teraz swoją różdżkę to nie tylko wiedziałbym z czego jest zrobiona i co kryje w środku, ale także kto ją wykonał. - każdy Ollivander miał jakiś swój malutki symbol, którym podpisywał wykonane patyki. Niewprawne oko pewnie nawet tego nie zauważy, ale chłopak był od małego uczony takich rzeczy, a fakt, że rzeczywiście to lubił z pewnością działał na plus.
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
Miał wątpliwości, oczywiście, że je miał. Nie co do samego ślubu - chęci zawiązania węzła małżeńskiego z lady Greengrass był pewny zupełnie tak jak tego, że słońce przesuwa się po nieboskłonie ze wschodu na zachód. Wątpliwą kwestią pozostawał dobór daty, jeszcze niedawno idealnej, a w zderzeniu z minionymi, obfitującymi w tragedie wydarzeniami, dość niefortunnej. Mocny akcent, nieuginanie karku w obliczu terroru niewiadomego pochodzenia, oddawanie hołdu zarżniętym niczym zwierzyna łowna przedstawicielom rodu poprzez wypełnianie ich ostatniej woli w wydaniu niezmienionym, jakby życie toczyło się dalej swoimi torami, a najgorętszą potrzebą było zapewnienie jego kontynuacji. Czy ktokolwiek mógł przewidzieć czy przyszłość wolna będzie od podobnych zdarzeń? Dążenie do normalności jako forma żałoby. Rozumiał, wszystko to rozumiał i nie ukrywał zadowolenia z tego, że nie będzie zmuszony czekać Merlin wie jak długo na coś, czego pragnął na wczoraj. Gdzieś z tyłu głowy Avery’ego dźwięczał umoralniający głos, uparcie twierdzący, że nie wypadało weselić się w dni spowite czernią, przywdziewając jednak elegancki strój, przygotowany na ceremonię, uciszył ten głos bezkompromisowo. Odmawiał zatruwania tak ważnego dnia, odmawiał świętowania na pół gwizdka. Nie ukrywał poddenerwowania towarzyszącemu mu od poranka jeszcze w rodzinnym domu, lecz gdy tylko pojawił się w Derbyshire, na długo przed gośćmi, by upewnić się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, mimo że niecierpliwie odliczał minuty do godziny zero, z całej jego osoby aż biło opanowanie.
Już czas, oświadczył oszczędnie w słowach ojciec Perseusa, tylko na parę chwil przerywając proces wymieniania uprzejmości z każdym z gości, którzy stopniowo przybywali na miejsce, zapełniając kolejne rzędy lodowych ławek okrytych futrami w kolorze śniegu. Śmieszna myśl, Avery zawsze sądził, że rozpoczęcie pełnoprawnego, dorosłego życia i założenie własnej, na razie dwuosobowej rodziny, wyznaczy wyrwanie się spod kaprysów rodzicieli i pozostawi go jako jednostkę odpowiadającą tylko przed nestorem - teraz granica pomiędzy rolą nestora i ojca została zatarta, materializując się pod postacią Juliusa. Perseus nie poświęcał jednak temu zbyt wiele uwagi, nie w momencie, w którym opuszczał zacisze pomieszczenia tymczasowo przeznaczonego jego potrzebom, by po uraczeniu uśmiechami mijanych przyjaciół i krewnych, znaleźć się w centralnym punkcie sali, gdzie czekał już urzędnik z Ministerstwa. Zmarszczył brwi dosłownie na ułamek sekundy, spostrzegając, że przybyło więcej gości niż początkowo się spodziewał, lecz wśród nich zabrakło paru osób, których obecności był absolutnie pewien. A może najzwyczajniej na świecie znajome twarze umknęły mu w tłumie? Dźwięki wydobywające się z instrumentów najlepszych w swoim fachu muzyków zmieniły się nagle, przywołując pierwsze nuty marszu weselnego, a Avery wyprostował się odruchowo, momentalnie przenosząc swoje spojrzenie w punkt, w którym powinna pojawić się Lilith. Wnętrzności zatańczyły mu kankana, myśli ruszyły galopem w sobie tylko znanych kierunkach, przyprawiając o serię pytań krążących dookoła lady Greengrass. Czy denerwowała się bardziej od niego? Czy płuca paliły ją żywcem, przenosząc ją na granicę omdlenia? A może wprost przeciwnie, rozmyśliła się i była już w połowie drogi do Peru? Byłby o wiele spokojniejszy, gdyby przestarzałe tradycje nie zakazywały im zobaczenia się przed częścią oficjalną ceremonii, która właśnie się rozpoczynała. Jeszcze nigdy nie był tak wdzięczny Sorenowi za wspierającą obecność u jego boku.
dobra, misie pysie, ruszamy z tym koksem! ze swojej strony przepraszam za opóźnienie, całość nie potoczyła się dokładnie tak, jak było to planowane, więc dziękuję za cierpliwość i mam nadzieję, że zreanimujemy ten ślubik! teraz zaczynamy część oficjalną, potoczy się ona dość szybko, w kolejnym poście raczej będzie już po wszystkim i przejdziemy do części rozrywkowej <3
Już czas, oświadczył oszczędnie w słowach ojciec Perseusa, tylko na parę chwil przerywając proces wymieniania uprzejmości z każdym z gości, którzy stopniowo przybywali na miejsce, zapełniając kolejne rzędy lodowych ławek okrytych futrami w kolorze śniegu. Śmieszna myśl, Avery zawsze sądził, że rozpoczęcie pełnoprawnego, dorosłego życia i założenie własnej, na razie dwuosobowej rodziny, wyznaczy wyrwanie się spod kaprysów rodzicieli i pozostawi go jako jednostkę odpowiadającą tylko przed nestorem - teraz granica pomiędzy rolą nestora i ojca została zatarta, materializując się pod postacią Juliusa. Perseus nie poświęcał jednak temu zbyt wiele uwagi, nie w momencie, w którym opuszczał zacisze pomieszczenia tymczasowo przeznaczonego jego potrzebom, by po uraczeniu uśmiechami mijanych przyjaciół i krewnych, znaleźć się w centralnym punkcie sali, gdzie czekał już urzędnik z Ministerstwa. Zmarszczył brwi dosłownie na ułamek sekundy, spostrzegając, że przybyło więcej gości niż początkowo się spodziewał, lecz wśród nich zabrakło paru osób, których obecności był absolutnie pewien. A może najzwyczajniej na świecie znajome twarze umknęły mu w tłumie? Dźwięki wydobywające się z instrumentów najlepszych w swoim fachu muzyków zmieniły się nagle, przywołując pierwsze nuty marszu weselnego, a Avery wyprostował się odruchowo, momentalnie przenosząc swoje spojrzenie w punkt, w którym powinna pojawić się Lilith. Wnętrzności zatańczyły mu kankana, myśli ruszyły galopem w sobie tylko znanych kierunkach, przyprawiając o serię pytań krążących dookoła lady Greengrass. Czy denerwowała się bardziej od niego? Czy płuca paliły ją żywcem, przenosząc ją na granicę omdlenia? A może wprost przeciwnie, rozmyśliła się i była już w połowie drogi do Peru? Byłby o wiele spokojniejszy, gdyby przestarzałe tradycje nie zakazywały im zobaczenia się przed częścią oficjalną ceremonii, która właśnie się rozpoczynała. Jeszcze nigdy nie był tak wdzięczny Sorenowi za wspierającą obecność u jego boku.
dobra, misie pysie, ruszamy z tym koksem! ze swojej strony przepraszam za opóźnienie, całość nie potoczyła się dokładnie tak, jak było to planowane, więc dziękuję za cierpliwość i mam nadzieję, że zreanimujemy ten ślubik! teraz zaczynamy część oficjalną, potoczy się ona dość szybko, w kolejnym poście raczej będzie już po wszystkim i przejdziemy do części rozrywkowej <3
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala główna [ŚLUB]
Szybka odpowiedź