Zaplecze
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
to jeszcze będzie wyglądać porządnie
to jeszcze będzie wyglądać porządnie
Wyrachowane oplatanie Asteriona cieniutkimi nitkami zależności sprawiało Deirdre prawdziwą przyjemność. Z początku wręcz sadystyczną: obserwowała go uważnie, zbierając wszelkie potrzebne informacje, a gdy już uznała, że zainwestowanie w tę relację z pewnością się opłaci, od razu wskoczyła na głęboką wodę. Ciągnąc za sobą Valhakisa. Podczas wielu spotkań miał okazję wykazać się jako jej obrońca, doskonały rozmówca, fascynujący wzór i...po prostu dobry człowiek. Stał przed nią mężczyzna honorowy, przedsiębiorczy, opiekuńczy. Prawdziwa głowa rodziny, ochraniająca silnymi ramionami swój dom, razem z wspaniałymi córkami i majątkiem. Być może nawet niezbyt lotny magipsychiatra od razu rozpoznałby fałszywą nutę w prezentowanej przez Miu pieśni, ale ona sama także zdawała sobie sprawę ze swojej słabości. I z poszukiwania w Asterionie męskiego wzorca, którego zabrakło w jej zbyt sielankowym dzieciństwie. Nie wątpiła, że As przychyliłby nieba swoim dzieciom, ale nie utracił przy tym atrybutów swej płci. Może wypatrywała w siwowłosym, postawnym Greku swojego ojca, może instynktownie lgnęła do dużo starszego mężczyzny tylko po to, by nadrobić brakujące elementy osobowościowej układanki, jaka rozsypała się w dziecięcych latach. Może. To jednak nie było ważne. Akceptowała ten drżący niepokój pewnej części swojej duszy i nie skupiała się na nim zbyt poważnie, zajęta bardziej konkretnymi planami. Na to przeznaczała całe swoje siły, chociaż z każdą kolejną godziną spędzoną w towarzystwie Asteriona, czuła się coraz swobodniej, pokazując mu siebie. Nie w stu procentach, ale właściwie nie musiała udawać, gdy odwzajemniała uśmiechy i poruszona dopytywała o szczegóły przeżytych przez niego historii. Otaczała tajemnicą wyłącznie swoją profesję i stopień zainteresowania czarna magią, choć i o niej wspominała niejednokrotnie, widząc, że w tym konkretnym aspekcie Valhakis nie należy do osób uprzedzonych.
Nie przeczuwała jednak, co może jej pokazać, i gdy zostali już sami, odgrodzeni od świata grubymi murami sklepu na Pokątnej, Deirdre uśmiechała się lekko, zarówno do niego jak i do siebie, oczekując niespodzianki innego kalibru.
- Poznałam cię na tyle dobrze, Asterionie, by wiedzieć, że nie muszę się niczego obawiać - Tylko tak skomentowała troskliwy przytyk, wytrzymując jego ostrzejsze spojrzenie. Odpowiedziała na nie swoim, wyreżyserowanym, ufnym, wręcz słodkim, gdyby nie czające się w czarnych tęczówkach zaciekawienie. Rosnące z każdą kolejną sekundą i każdym działaniem mężczyzny. Trzask otwieranej szuflady, brzęk zatrzasku, ledwie słyszalny świst ostrza noża, które najpierw błyszczy w półmroku ostrym srebrem a sekundę potem: szkarłatem. Nie mogła oderwać wzroku od podłużnej rany, z której ściekała krew, i w pierwszej chwili to w przeciętą dłoń wpatrywała się z większą fascynacją niż w ochronioną silnym zaklęciem skrzynkę. Zreflektowała się jednak szybko i zrobiła kilka kroków do przodu, by znaleźć się bliżej stołu. Bezpieczna odległość, separującą ją nie tylko od wnętrza skarbu, ale i od krwawiącego Asteriona. W tej słabości było coś paradoksalnie silnego i pociągającego, lecz Dei przywołała szybko niesforne myśli do porządku, w ciszy czekając na to, co ujrzy we wnętrzu prostego kufra.
Nie przeczuwała jednak, co może jej pokazać, i gdy zostali już sami, odgrodzeni od świata grubymi murami sklepu na Pokątnej, Deirdre uśmiechała się lekko, zarówno do niego jak i do siebie, oczekując niespodzianki innego kalibru.
- Poznałam cię na tyle dobrze, Asterionie, by wiedzieć, że nie muszę się niczego obawiać - Tylko tak skomentowała troskliwy przytyk, wytrzymując jego ostrzejsze spojrzenie. Odpowiedziała na nie swoim, wyreżyserowanym, ufnym, wręcz słodkim, gdyby nie czające się w czarnych tęczówkach zaciekawienie. Rosnące z każdą kolejną sekundą i każdym działaniem mężczyzny. Trzask otwieranej szuflady, brzęk zatrzasku, ledwie słyszalny świst ostrza noża, które najpierw błyszczy w półmroku ostrym srebrem a sekundę potem: szkarłatem. Nie mogła oderwać wzroku od podłużnej rany, z której ściekała krew, i w pierwszej chwili to w przeciętą dłoń wpatrywała się z większą fascynacją niż w ochronioną silnym zaklęciem skrzynkę. Zreflektowała się jednak szybko i zrobiła kilka kroków do przodu, by znaleźć się bliżej stołu. Bezpieczna odległość, separującą ją nie tylko od wnętrza skarbu, ale i od krwawiącego Asteriona. W tej słabości było coś paradoksalnie silnego i pociągającego, lecz Dei przywołała szybko niesforne myśli do porządku, w ciszy czekając na to, co ujrzy we wnętrzu prostego kufra.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Obcując z ludźmi przez długie lata, posiadłem umiejętność rozczytania ich aury, odszyfrowania pragnień ukrytych za najtwardszą kamienną maską, żądzy przyczajonej w pustych oczach. Instynktownie czuję, kogo mogę obdarzyć zaufaniem, zaprosić w me skromne progi i odkryć przed nim swoje królestwo, bogaty asortyment przedmiotów niezwykle rzadkich, drogich, delikatnych oraz niebezpiecznych. Każdego dnia prowadzę groźną grę i ryzykuję nawet swym życiem - wiem o tym doskonale, lecz wciąż zawierzam nie tylko tej umiejętności właściwej oceny, ale i również własnemu sprytowi. Wciąż biegle władam różdżką oraz posiadam przewagę terytorium: sklep stanowi bezpieczną przystań, w której zupełnie rozsądnie czuję się władcą, zupełnie niezależnym od nikogo, od wszystkiego, co znajduje się na zewnątrz.
Oddychanie greckim powietrzem dodaje mi pewności siebie, tak jak delikatny, acz stanowczy dotyk Deirdre, łaskoczący moje spracowane dłonie. Nie uwiesza się mego ramienia, jak dzierlatka, nie chichocze irytująco jak niesforna uczennica, nie zadaje pytań, rozumiejąc, iż wszystkiego dowie się we właściwym czasie. Opanowanie Miu bardzo mi imponuje, a prócz dumy z jej zachowania (na piorun Zeusa, nie jestem jej ojcem!), przepełnia mnie ona również z faktu, iż dokonałem właściwej klasyfikacji kobiety, umieszczając ją wśród nielicznego grona osób, znających moje sekrety. Na razie nie obnażam przed Deirdre wszystkiego, lecz nie żałuję decyzji o wtajemniczeniu. Powoli odkrywam przed nią swą przeszłość i teraźniejszość, za rękę prowadząc ku wspólnej przyszłości. Zadziwia mnie nieokiełznana radość z tego samostanowienia o sobie i o towarzystwie, nie będącym wynikiem handlowej transakcji.
Podoba mi się, jak na mnie patrzy i podejrzewam, że w ogóle nie potrafię ukryć swej słabości. Oczy zdradzają zbyt wiele, tak jak me usta, mimowolnie rozciągające się w uśmiechu, gdy tylko ją widzę. Całe moje ciało emanuje niezwykłą energią, a ja w jednej chwili zapominam o tym, że na karku mam już ponad pół wieku i już nie wstydzę się zauroczenia w znacznie młodszej kobiecie. Pozwoliła mi na to, zbliżyła się do mnie; nie prześwietlam jej, aby wydobyć cel. Nie poddaję Deirdre żadnym wątpliwościom, choć może powinienem takowe posiadać? Zachwyt jednak zmywa każdą niepewność, zwłaszcza, gdy dostrzegam fascynację płonącą gorączkowo w jej czarnych tęczówkach. Nie krzyknęła, nie przestraszył jej widok noża, nie zemdlała na widok krwi. Nie niepokoi mnie to zupełnie, a przepełnia tym większą pewnością, że decyzja podjęta przeze mnie okazuje się w stu procentach słuszna.
Mimo wszystko, testuję jej cierpliwość, powoli opatrując krwawiącą dłoń kawałkiem materiału. Tkanina szybko przesiąka, choć rana jest stosunkowo płytka. Nie martwię się tym zbytnio, gdyż wiem, że po kilku minutach krwawienie ustanie - a ja zdążę przedstawić Deirdre przedmioty o straszliwym działaniu i przeznaczeniu.
-Nie przestraszyłem cię - stwierdzam z lekko wyczuwalną nutką zadowolenia w głosie. Nie, nie obawiałem się, że piśnie przerażona i gwałtownie uskoczy, lecz błysk noża w rękach dużo starszego, obcego mężczyzny... Zamiast dziękować za zaufanie, sięgam po jej dłoń i przesuwam ją na drewniane wieko, by dotknęła kufra, wyczuła jego fakturę. Runiczne inskrypcje wyryte na szkatule mają ją chronić - to część tej magii, nieznanej Brytyjczykom, zapomnianej i niedocenionej, choć niezwykle silnej - potrafisz je odczytać? - pytam, bo zdążyłem się już przekonać, że Deirdre posiada umiejętności, o jakich nawet i mnie się nie śniło. Nie chcę jednak przeciągać tego napięcia w nieskończoność, więc wyjmuję z kufra kilka niewielkich przedmiotów. Po kolei wykładam na stół kościany grzebień, wypolerowany sygnet, glinianą tabliczkę oraz mały pakunek owinięty czarnym suknem.
-Możesz je dotknąć i obejrzeć, lecz niczego nie nakładaj. I nie odwijaj materiału. Zgadniesz, co się pod nim kryje? - rzucam Deirdre wyzwanie, zaintrygowany jej wyobraźnią.
Oddychanie greckim powietrzem dodaje mi pewności siebie, tak jak delikatny, acz stanowczy dotyk Deirdre, łaskoczący moje spracowane dłonie. Nie uwiesza się mego ramienia, jak dzierlatka, nie chichocze irytująco jak niesforna uczennica, nie zadaje pytań, rozumiejąc, iż wszystkiego dowie się we właściwym czasie. Opanowanie Miu bardzo mi imponuje, a prócz dumy z jej zachowania (na piorun Zeusa, nie jestem jej ojcem!), przepełnia mnie ona również z faktu, iż dokonałem właściwej klasyfikacji kobiety, umieszczając ją wśród nielicznego grona osób, znających moje sekrety. Na razie nie obnażam przed Deirdre wszystkiego, lecz nie żałuję decyzji o wtajemniczeniu. Powoli odkrywam przed nią swą przeszłość i teraźniejszość, za rękę prowadząc ku wspólnej przyszłości. Zadziwia mnie nieokiełznana radość z tego samostanowienia o sobie i o towarzystwie, nie będącym wynikiem handlowej transakcji.
Podoba mi się, jak na mnie patrzy i podejrzewam, że w ogóle nie potrafię ukryć swej słabości. Oczy zdradzają zbyt wiele, tak jak me usta, mimowolnie rozciągające się w uśmiechu, gdy tylko ją widzę. Całe moje ciało emanuje niezwykłą energią, a ja w jednej chwili zapominam o tym, że na karku mam już ponad pół wieku i już nie wstydzę się zauroczenia w znacznie młodszej kobiecie. Pozwoliła mi na to, zbliżyła się do mnie; nie prześwietlam jej, aby wydobyć cel. Nie poddaję Deirdre żadnym wątpliwościom, choć może powinienem takowe posiadać? Zachwyt jednak zmywa każdą niepewność, zwłaszcza, gdy dostrzegam fascynację płonącą gorączkowo w jej czarnych tęczówkach. Nie krzyknęła, nie przestraszył jej widok noża, nie zemdlała na widok krwi. Nie niepokoi mnie to zupełnie, a przepełnia tym większą pewnością, że decyzja podjęta przeze mnie okazuje się w stu procentach słuszna.
Mimo wszystko, testuję jej cierpliwość, powoli opatrując krwawiącą dłoń kawałkiem materiału. Tkanina szybko przesiąka, choć rana jest stosunkowo płytka. Nie martwię się tym zbytnio, gdyż wiem, że po kilku minutach krwawienie ustanie - a ja zdążę przedstawić Deirdre przedmioty o straszliwym działaniu i przeznaczeniu.
-Nie przestraszyłem cię - stwierdzam z lekko wyczuwalną nutką zadowolenia w głosie. Nie, nie obawiałem się, że piśnie przerażona i gwałtownie uskoczy, lecz błysk noża w rękach dużo starszego, obcego mężczyzny... Zamiast dziękować za zaufanie, sięgam po jej dłoń i przesuwam ją na drewniane wieko, by dotknęła kufra, wyczuła jego fakturę. Runiczne inskrypcje wyryte na szkatule mają ją chronić - to część tej magii, nieznanej Brytyjczykom, zapomnianej i niedocenionej, choć niezwykle silnej - potrafisz je odczytać? - pytam, bo zdążyłem się już przekonać, że Deirdre posiada umiejętności, o jakich nawet i mnie się nie śniło. Nie chcę jednak przeciągać tego napięcia w nieskończoność, więc wyjmuję z kufra kilka niewielkich przedmiotów. Po kolei wykładam na stół kościany grzebień, wypolerowany sygnet, glinianą tabliczkę oraz mały pakunek owinięty czarnym suknem.
-Możesz je dotknąć i obejrzeć, lecz niczego nie nakładaj. I nie odwijaj materiału. Zgadniesz, co się pod nim kryje? - rzucam Deirdre wyzwanie, zaintrygowany jej wyobraźnią.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Gdy czuła na sobie ciepłe, troskliwe, pełne uczucia spojrzenie Asteriona, nie skręcała się z powodu nagłych wyrzutów sumienia. Nie czuła ich w ogóle; zostały wyżarte przez ambicję, pracoholizm i wielkie marzenia, pozostawiając duszę Deirdre pustą, nieunerwioną przestrzenią, mogąca wypełnić się tylko prawdziwą siłą. Przez całe swoje życie metodycznie wyrzucała ze swego umysłu i serca zbędne przedmioty, nastroje i słabości; wypalała do gołej tkanki każde przywiązanie i skrajną emocje, najpierw oglądając ją pod mikroskopem, by następnie dokładnie wyplenić owe szkaradzieństwa, stojące na przeszkodzie w osiągnięciu perfekcji. Wiedziała, że nigdy nie okiełzna jej w pełni, że nie wyrzeźbi się na wzór zapierającego dech w piersiach starożytnego pomnika, że zawsze pozostanie człowiekiem, ze swoimi wadami i ułomnościami, lecz dopóki walczyła z samą sobą, pozostawała daleko ponad przeciętnością. Ponosząc wysoką cenę za niezależność. Potrafiła przecież postawić na tacy wszystko - nawet swoją godność - by przetrwać i w końcu się przemienić, zasmakować choć na chwilę wielkości, o której śniła odkąd tylko pamiętała, w marzeniach rozsiadając się za biurkiem Ministra Magii i uśmiechając zwycięsko do tych, których pokonała po drodze. Traciła szansę na posiadanie rodziny, przekreślała zdecydowanie prywatne szczęście, nietykalność i szacunek; postawiła w płomieniach rzeczowe, rozsądne podstawy szczęśliwego życia, stając się nieuchwytna niczym czarny, duszący dym. Także dla samej siebie, cierpliwie oczekującej na okazję do chociażby chwilowej materializacji. Potrzebowała bezpiecznego schronienia, by rozplenić się niczym chwast, i uczynić kogoś swoim.
Podchodziła do Asteriona bezdusznie i gdyby ktokolwiek odczytał jej myśli, z pewnością poczułby w stosunku do Deirdre odrazę. Pogardę do tak płytkich pobudek, do wykorzystywania kogoś, kto zapałał do niej prawdziwym uczuciem, lecz ona sama nie czuła na sobie ciężaru odpowiedzialności. Potrzebowała silnego mężczyzny, kogoś, kto dotrzyma jej kroku a przy tym nie spęta rodzinnymi więzami. Valhakis nadawał się wręcz idealnie, a przymioty ducha równały się z przymiotami ciała, także istotnymi - nie była masochistką i choć mogła wiele wycierpieć, to nie skazałaby się na los żony nudnego, przeciętnego szaraczka. Asterion wybijał się ponad tłum w ten kojący, ojcowski sposób. Dlatego go wybrała. A on wybrał ją i wiedziała już, że następne kroki są kwestią czasu. Obserwowała go jednak z zainteresowaniem, uważnie, uśmiechając się przelotnie, gdy zamiast trwogi usłyszała w jego tonie zadowolenie.
- Trudno mnie przestraszyć. Ministerstwo to wbrew pozorom przerażające miejsce - odpowiedziała prawie wesoło, przesuwając wzrok z przystojnej twarzy Asteriona na szkatułę, na którą nakierował jej dłoń. Nie cofnęła jej, chociaż w pierwszej chwili chropowata powierzchnia kufra wydawała się nieprzyjemnie rozpalona. - Niestety nie - odparła, gdy zapytał o umiejętność czytania runów, a jej głos stał się odrobinę cierpki: nie znosiła przyznawać się do swej niewiedzy, nawet jeśli dotyczyła tak trudnej i tajemniczej sztuki. - A ty? - spytała, podnosząc głowę, by spojrzeć prosto w te ciepłe, czekoladowe oczy, tak różne od swoich, bezdennie czarnych niczym kamyki w białym obramowaniu. Przez chwilę mierzyła go spojrzeniem, zafascynowanym i prowokującym do pocałunku, jednak nie wykonała żadnego gestu, przenosząc wzrok na wyciągnięte z kufra przedmioty. Równie interesujące co ich właściciel. Musnęła grzebień opuszkami palców. - Czyje to kości? - zagadnęła, przyglądając się następnie bogato inkrustowanemu sygnetowi. Nie podnosiła wzroku, pochłonięta specyficznymi błyskotkami, zwłaszcza tą tajemniczo osłoniętą aksamitnym materiałem. - Opowiedz mi o nich - poprosiła a przez jej poważną twarz ponownie przemknął lekki, kobiecy uśmiech, odpowiednio pokorny i zaciekawiony. - I nie każ mi obnażać zasmucającej ignorancji - dodała cicho, z nieśmiałym śmiechem, na który pozwoliła sobie po raz pierwszy w jego obecności. Potrafiła wyobrazić sobie wiele, lecz dzisiaj chciała, by ją poprowadził, by odsłonił swoją pasję. Którą mogła z nim w przyszłości dzielić. Ze szczerym pragnieniem poszerzenia swej wiedzy na temat czarnoksięskich artefaktów.
Podchodziła do Asteriona bezdusznie i gdyby ktokolwiek odczytał jej myśli, z pewnością poczułby w stosunku do Deirdre odrazę. Pogardę do tak płytkich pobudek, do wykorzystywania kogoś, kto zapałał do niej prawdziwym uczuciem, lecz ona sama nie czuła na sobie ciężaru odpowiedzialności. Potrzebowała silnego mężczyzny, kogoś, kto dotrzyma jej kroku a przy tym nie spęta rodzinnymi więzami. Valhakis nadawał się wręcz idealnie, a przymioty ducha równały się z przymiotami ciała, także istotnymi - nie była masochistką i choć mogła wiele wycierpieć, to nie skazałaby się na los żony nudnego, przeciętnego szaraczka. Asterion wybijał się ponad tłum w ten kojący, ojcowski sposób. Dlatego go wybrała. A on wybrał ją i wiedziała już, że następne kroki są kwestią czasu. Obserwowała go jednak z zainteresowaniem, uważnie, uśmiechając się przelotnie, gdy zamiast trwogi usłyszała w jego tonie zadowolenie.
- Trudno mnie przestraszyć. Ministerstwo to wbrew pozorom przerażające miejsce - odpowiedziała prawie wesoło, przesuwając wzrok z przystojnej twarzy Asteriona na szkatułę, na którą nakierował jej dłoń. Nie cofnęła jej, chociaż w pierwszej chwili chropowata powierzchnia kufra wydawała się nieprzyjemnie rozpalona. - Niestety nie - odparła, gdy zapytał o umiejętność czytania runów, a jej głos stał się odrobinę cierpki: nie znosiła przyznawać się do swej niewiedzy, nawet jeśli dotyczyła tak trudnej i tajemniczej sztuki. - A ty? - spytała, podnosząc głowę, by spojrzeć prosto w te ciepłe, czekoladowe oczy, tak różne od swoich, bezdennie czarnych niczym kamyki w białym obramowaniu. Przez chwilę mierzyła go spojrzeniem, zafascynowanym i prowokującym do pocałunku, jednak nie wykonała żadnego gestu, przenosząc wzrok na wyciągnięte z kufra przedmioty. Równie interesujące co ich właściciel. Musnęła grzebień opuszkami palców. - Czyje to kości? - zagadnęła, przyglądając się następnie bogato inkrustowanemu sygnetowi. Nie podnosiła wzroku, pochłonięta specyficznymi błyskotkami, zwłaszcza tą tajemniczo osłoniętą aksamitnym materiałem. - Opowiedz mi o nich - poprosiła a przez jej poważną twarz ponownie przemknął lekki, kobiecy uśmiech, odpowiednio pokorny i zaciekawiony. - I nie każ mi obnażać zasmucającej ignorancji - dodała cicho, z nieśmiałym śmiechem, na który pozwoliła sobie po raz pierwszy w jego obecności. Potrafiła wyobrazić sobie wiele, lecz dzisiaj chciała, by ją poprowadził, by odsłonił swoją pasję. Którą mogła z nim w przyszłości dzielić. Ze szczerym pragnieniem poszerzenia swej wiedzy na temat czarnoksięskich artefaktów.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Znajduję upodobanie w jej czujnym wzroku, który ciężko osiada na moich plecach i ramionach, kiedy tylko odwrócę się od Deirdre. Może to niepokojące, może to niewłaściwe, może to niebezpieczne - taksujące, mierzące, oceniające, silne spojrzenie kobiety. Nad podziw zdecydowanej oraz ostrej, jestem tego pewny, że zdolnej do przebicia komuś tkanki mięśniowej samymi paznokciami. Pęta mnie ta zadziwiająca niezależność, uwodząc skuteczniej od zmysłowych uśmiechów, a nawet i subtelnego, przelotnego dotyku, jakim muska me dłonie i delikatnym masażem rozluźnia spięte po pracy barki. Nie szukam w Deirdre czułości: bardziej interesuje mnie jej ambicja. Mylne wrażenia spisuję na straty, lecz słodkiej Miu potrafiłem wybaczyć drobne kłamstwo; kobieca bezwzględność zdaje mi się największym atutem, choć nie chciałbym nigdy paść jej ofiarą. Czerpię zbyt dużą satysfakcję z towarzystwa niewiasty, którego chyba mi brakowało. Kocham me córki, ale nie mogą przecież ich obecnością koić samczego zdenerwowania i napięcia. Deirdre wkracza w me życie w idealnym momencie: świat jeszcze nie zdążył się zsunąć z ramion Atlasa, a ja zyskuję naprawdę motywujący bodziec, aby powalczyć o utrzymanie się na jakże zmiennym szczycie. Może to płytkie, może to śmieszne, może to sztampowe, aczkolwiek spotykając się z panną Tsagairt, czuję obowiązek (przyjemność?) roztoczenia nad nią swej pieczy. Także tej finansowej. Wprawdzie Miu wychodzi z cienia mężczyzn, nie pozwala sobie na zamknięcie w złotej klatce, ale chcę sprawić, by zaufała mi pod każdym względem oraz wiedziała, że zapewnię jej wszystko. Od lat nie miałem przy sobie nikogo, więc czuję nieodpartą potrzebę wydostania się z tej pułapki. Ona otwiera dla mnie ogromną szansę, choć wciąż pozostaje nieco nierzeczywista i rozmyta, igrając ze mną w swej nieświadomej kokieterii. Która w ogóle mnie nie dręczy, jedynie potęgując starania. Zdobywamy się nawzajem, powoli, nieśpiesznie: każdy pocałunek to starannie wymierzona pieszczota, pełna uniesienia, ale i również... trucizny. Chcę ją usidlić, aby przy mnie została, a i ona krąży wokół mnie z podobnym celem. Udaję, że tego nie widzę, a pochlebia mi ten instynkt drapieżcy, jej zainteresowanie, okazywane jednocześnie powściągliwie, jak i z idealnie wymierzoną porcją ognia. Widoczną w błyszczących niezdrową fascynacją ciemnych oczach oraz buchającą z drobnego, gibkiego ciała. Chętnie trzymam ją przy sobie, tak samo jak z równym zadowoleniem obserwuję jej szczere zaintrygowanie. Pragnienie zawłaszczenia części mej wiedzy, zagryzienia mych ust do krwi i spicie z nich każdego słowa, zaklętego w magicznych przedmiotach.
-Co takiego przeraża cię w ministerstwie? - pytam, lekko skonsternowany, zaciekawiony odpowiedzi - niekompetentni pracownicy? - drwię, poważnie powątpiewając, by coś ponad biurokrację czy ludzką nieudolność mogło wzbudzić w Deirdre ten specyficzny rodzaj strachu. Zupełnie inny od tego, jaki może poczuć tutaj, w tej chwili, wraz ze mną, gdy razem nachylamy się nad topornie rzeźbioną szkatułą.
-To zaklęcie, istniejące wyłącznie w runicznym alfabecie. Nie ma odpowiednika w żadnym języku. Żąda ofiary od tego, kto je nałożył - odpowiadam spokojnie, z trudem wytrzymując zamglone spojrzenie Deirdre. Chcę już rozsmakować się w jej ustach i poczuć charakterystyczny zapach jaśminu, musnąć dłonią jej talię, przesunąć językiem po obojczykach... Zamiast tego po prostu staję tuż za nią, obejmując Miu lekko i uśmiechając się zagadkowo w odpowiedzi.
-Czarodzieja. Mugolskie szczątki nie posiadają takiej mocy, brakuje im magicznego rdzenia. W wytwórstwie amuletów są bezużyteczne - wyjaśniam - musiały zostać wydarte przed śmiercią - dodaję jako ciekawostkę, nie ganiąc jej dociekliwości. Wierzę, że podoła tej informacji, że nie ucieknie stąd z krzykiem. Wiem o tym, znam Deirdre i podejrzewam, że każdy kolejny szczegół mógłby nas wyłącznie zbliżyć.
-Słyszałaś o Narcyzie? Był wyjątkowo pięknym młodzieńcem, tak cudnej urody, że wzdychały do niego nawet nimfy, driady oraz pomniejsze boginie. On jednak kpił z ich miłości - za co spotkała go okrutna kara. Zakochał się we własnym odbiciu i całe dnie spędzał nas jasnym stawem, wpatrując się w swe oblicze widoczne w tafli wody. Nie jadł, nie spał, jedynie wzdychał nad swoją urodą. Wkrótce potem umarł, a nad owym stawem wyrósł kwiat, który imieniem Narcyza. To lustro... - urwał, biorąc do ręki owinięty materiałem przedmiot - wprowadzi nieszczęśnika, który się w nim przejrzy w identyczną katatonię. Będzie umierał powoli, stęskniony za swoim odbiciem - mówię cicho, otaczając Dei ramieniem. Dość już na dzisiaj, ale nie wykluczam, że ponownie pokażę jej jeszcze gorsze klątwy, jeszcze straszniejsze artefakty. Odbierające ludziom wszystko, co dla nich najcenniejsze w najokropniejszy sposób.
-Co takiego przeraża cię w ministerstwie? - pytam, lekko skonsternowany, zaciekawiony odpowiedzi - niekompetentni pracownicy? - drwię, poważnie powątpiewając, by coś ponad biurokrację czy ludzką nieudolność mogło wzbudzić w Deirdre ten specyficzny rodzaj strachu. Zupełnie inny od tego, jaki może poczuć tutaj, w tej chwili, wraz ze mną, gdy razem nachylamy się nad topornie rzeźbioną szkatułą.
-To zaklęcie, istniejące wyłącznie w runicznym alfabecie. Nie ma odpowiednika w żadnym języku. Żąda ofiary od tego, kto je nałożył - odpowiadam spokojnie, z trudem wytrzymując zamglone spojrzenie Deirdre. Chcę już rozsmakować się w jej ustach i poczuć charakterystyczny zapach jaśminu, musnąć dłonią jej talię, przesunąć językiem po obojczykach... Zamiast tego po prostu staję tuż za nią, obejmując Miu lekko i uśmiechając się zagadkowo w odpowiedzi.
-Czarodzieja. Mugolskie szczątki nie posiadają takiej mocy, brakuje im magicznego rdzenia. W wytwórstwie amuletów są bezużyteczne - wyjaśniam - musiały zostać wydarte przed śmiercią - dodaję jako ciekawostkę, nie ganiąc jej dociekliwości. Wierzę, że podoła tej informacji, że nie ucieknie stąd z krzykiem. Wiem o tym, znam Deirdre i podejrzewam, że każdy kolejny szczegół mógłby nas wyłącznie zbliżyć.
-Słyszałaś o Narcyzie? Był wyjątkowo pięknym młodzieńcem, tak cudnej urody, że wzdychały do niego nawet nimfy, driady oraz pomniejsze boginie. On jednak kpił z ich miłości - za co spotkała go okrutna kara. Zakochał się we własnym odbiciu i całe dnie spędzał nas jasnym stawem, wpatrując się w swe oblicze widoczne w tafli wody. Nie jadł, nie spał, jedynie wzdychał nad swoją urodą. Wkrótce potem umarł, a nad owym stawem wyrósł kwiat, który imieniem Narcyza. To lustro... - urwał, biorąc do ręki owinięty materiałem przedmiot - wprowadzi nieszczęśnika, który się w nim przejrzy w identyczną katatonię. Będzie umierał powoli, stęskniony za swoim odbiciem - mówię cicho, otaczając Dei ramieniem. Dość już na dzisiaj, ale nie wykluczam, że ponownie pokażę jej jeszcze gorsze klątwy, jeszcze straszniejsze artefakty. Odbierające ludziom wszystko, co dla nich najcenniejsze w najokropniejszy sposób.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Deirdre wiedziała, że subtelnie rozpoczyna transakcję wiązaną i że pierścionek nałożony na jej palec stanie się zastępczym, jubilerskim podpisem pod umową niemalże handlową. Lub międzynarodową; greckie obyczaje oraz doświadczenie versus japońska precyzja i racjonalność. Nie rozpatrywała swych planów w kategoriach pasożytnictwa, ba, brzydziła się nim, bliższa feministycznym postulatom niż uwielbieniu w stosunku do patriarchatu. Nie zamierzała przecież zostać żoną tylko po to, by osiąść na laurach, porzucić ambicję i egzystować wygodnie aż do końca swej zmysłowej przydatności do spożycia. Może i nie miała wyrzutów sumienia a moralność zdawała się być dalekim, nieznanym językiem, lecz w przypadkach tak delikatnych jak zamążpójście, Deirdre nigdy nie wkroczyłaby na grząski, niepewny teren jednostronnego niewolnictwa. Zbyt łatwa zdobyć zanudziłaby ją na śmierć, w końcu ileż można karmić się zmarłym za życia wrakiem człowieka? Potrzebowała kogoś silnego, kto nie tylko obejmie ramionami bezpieczną przystań, ale i będzie stanowić przyjemną część codzienności. Wzajemna - choć potwornie nierówna - wymiana korzyści gwarantowała świetlaną przyszłość i unormowane stosunki międzynarodowe. Przeciwieństwa się przyciągały, braki uzupełniały a zalety piętrzyły w wysoki mur, mający obronić Tsagairt przed gwałtownymi zmianami politycznej koniunktury. Posiadała przecież pokaźny posag i choć pod wiekiem bogato rzeźbionej skrzyni nie znajdował się tajemniczy pakunek dziewictwa, to z pewnością gwarantowała Asterionowi atrakcje znacznie bogatsze.
A przynajmniej taką miała nadzieję. Nie poruszali jeszcze tak intymnych tematów, ale w niecierpliwym spojrzeniu, jakim coraz częściej ją obdarzał, nie widziała nagany oraz moralnych hamulców, co dość dobrze wróżyło na niedaleką przyszłość, gdy spokojnie obnaży swój niewielki grzech, w zamian obdarowując Valhakisa resztą zachwycających przymiotów ducha i ciała. Nie powinien narzekać. Nie mógłby narzekać; oplatała go trującym, słodkim bluszczemcoraz dokładniej, wiedząc, że stanie się dla niego narzeczoną idealną.
- Namolni petenci, niewykwalifikowani współpracownicy, grafomańskie przepisy, biurokratyczne nieścisłości, nieudolność osób na najwyższych stanowiskach - wymieniła niemalże na jednym tchu, absolutnie szczerze, przypominając sobie z pewną nostalgią czas rządowego stażu. Nie skłamałaby, stawiając organizację Wenus ponad tą w Ministerstwie, o przejrzystości zasad nie wspominając. - Ale miejmy nadzieję, że niedługo nadejdzie władza, która przywróci wszystko do normy - dodała niejednoznacznie, nie chcąc jednak zagłębiać się w polityczne dyskusje. Jeszcze nie nadeszła na nie pora; wolała skupić się na obłożonych klątwami przedmiotach, niby prostych, a kryjących w sobie wielką moc. Możliwe, że przydatną - nie tylko jako wabik. Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Asterion stanął tuż za nią, owiewając kark ciepłym oddechem. Zazwyczaj taka pozycja wywoływała w niej nerwowe spięcie, lecz w obecności tego konkretnego mężczyzny rozluźniała się zupełnie. Nie miała się czego obawiać, przekonana, być może naiwnie, że jedynym drapieżnikiem w tym pomieszczeniu była ona sama.
- Gdzie zdobywa się takie przedmioty? To...legalne? - spytała z wyważoną ciekawością, zerkając z ukosa na Valhakisa, z mieszaniną doskonale udawanego obrzydzenia co do morderczych praktyk - ach, gdybyś tylko wiedział, kochany - i masochistycznego zainteresowania. Wysłuchała mitologicznej historii o Narcyzie ze spojrzeniem nasyconym podobnymi uczuciami i odwróciła się powoli przodem do Asteriona, opierając się jednocześnie biodrami o krawędź wysokiego stołu. - Skąd je masz? Handel podobnymi prezentami należy chyba do niebezpiecznych zajęć - zagadnęła lekko, naprawdę zastanawiając się nad posiadanymi przez mężczyznę przedmiotami. Odziedziczył je? Otrzymał od kogoś? W zamian za równie silnie magiczne amulety lub przysługi? Ile jeszcze nie wiedziała o tym postawnym, wysokim Greku, którego postanowiła wskazać jako swojego wybranka? Przesunęła od niechcenia dłonią po przodzie jego szaty, poprawiając nierówny materiał, pod którym wyczuwała powoli, głośno, bijące serce. Przez sekundę poczuła nagłe pragnienie, by przytulić policzek do klatki piersiowej i wsłuchać się w ten uspokajający rytm, lecz wydało się jej to zbyt teatralne i wręcz dziecinne, powstrzymała się więc, ograniczając napływ absurdalnej czułości. Lub tęsknoty za prawdziwym ojcem, którego nigdy nie posiadała?
A przynajmniej taką miała nadzieję. Nie poruszali jeszcze tak intymnych tematów, ale w niecierpliwym spojrzeniu, jakim coraz częściej ją obdarzał, nie widziała nagany oraz moralnych hamulców, co dość dobrze wróżyło na niedaleką przyszłość, gdy spokojnie obnaży swój niewielki grzech, w zamian obdarowując Valhakisa resztą zachwycających przymiotów ducha i ciała. Nie powinien narzekać. Nie mógłby narzekać; oplatała go trującym, słodkim bluszczemcoraz dokładniej, wiedząc, że stanie się dla niego narzeczoną idealną.
- Namolni petenci, niewykwalifikowani współpracownicy, grafomańskie przepisy, biurokratyczne nieścisłości, nieudolność osób na najwyższych stanowiskach - wymieniła niemalże na jednym tchu, absolutnie szczerze, przypominając sobie z pewną nostalgią czas rządowego stażu. Nie skłamałaby, stawiając organizację Wenus ponad tą w Ministerstwie, o przejrzystości zasad nie wspominając. - Ale miejmy nadzieję, że niedługo nadejdzie władza, która przywróci wszystko do normy - dodała niejednoznacznie, nie chcąc jednak zagłębiać się w polityczne dyskusje. Jeszcze nie nadeszła na nie pora; wolała skupić się na obłożonych klątwami przedmiotach, niby prostych, a kryjących w sobie wielką moc. Możliwe, że przydatną - nie tylko jako wabik. Uśmiechnęła się przelotnie, gdy Asterion stanął tuż za nią, owiewając kark ciepłym oddechem. Zazwyczaj taka pozycja wywoływała w niej nerwowe spięcie, lecz w obecności tego konkretnego mężczyzny rozluźniała się zupełnie. Nie miała się czego obawiać, przekonana, być może naiwnie, że jedynym drapieżnikiem w tym pomieszczeniu była ona sama.
- Gdzie zdobywa się takie przedmioty? To...legalne? - spytała z wyważoną ciekawością, zerkając z ukosa na Valhakisa, z mieszaniną doskonale udawanego obrzydzenia co do morderczych praktyk - ach, gdybyś tylko wiedział, kochany - i masochistycznego zainteresowania. Wysłuchała mitologicznej historii o Narcyzie ze spojrzeniem nasyconym podobnymi uczuciami i odwróciła się powoli przodem do Asteriona, opierając się jednocześnie biodrami o krawędź wysokiego stołu. - Skąd je masz? Handel podobnymi prezentami należy chyba do niebezpiecznych zajęć - zagadnęła lekko, naprawdę zastanawiając się nad posiadanymi przez mężczyznę przedmiotami. Odziedziczył je? Otrzymał od kogoś? W zamian za równie silnie magiczne amulety lub przysługi? Ile jeszcze nie wiedziała o tym postawnym, wysokim Greku, którego postanowiła wskazać jako swojego wybranka? Przesunęła od niechcenia dłonią po przodzie jego szaty, poprawiając nierówny materiał, pod którym wyczuwała powoli, głośno, bijące serce. Przez sekundę poczuła nagłe pragnienie, by przytulić policzek do klatki piersiowej i wsłuchać się w ten uspokajający rytm, lecz wydało się jej to zbyt teatralne i wręcz dziecinne, powstrzymała się więc, ograniczając napływ absurdalnej czułości. Lub tęsknoty za prawdziwym ojcem, którego nigdy nie posiadała?
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Orientalne połączenie dwóch krańców świata niegdyś wydawało mi się niemożliwością, acz przyjemnością zmieniam swą opinię, z niewyobrażalną satysfakcją obserwując przenikanie się dwóch kultur. Śródziemnomorskiej oraz wschodniej, niemalże równie starej jak Kreta, równie intrygującej, wyzwalającej w mej piersi szybsze łomotanie serca. Krew się burzy, a ja łatwo się wzruszam, jakbym słyszał lirę Orfeusza tęskniącego za swą ukochaną. Swoją mam tuż przy sobie, ociera się o mnie swym ciepłym ciałem, ale mimo wszystko pozostaje nieco przejrzysta, jak jej szklane, czarne oczy, rozkładające moje przyjazne i skrajnie czułe spojrzenie na czynniki pierwsze. Wnikliwą ocenę pozostawiam Deirdre, czerpiąc za wiele radości ze skradzionych intymnych chwil. Każda jest dla mnie pierwszą randką, gdy me ręce drżały ze zdenerwowania, a ja niepewnie oczekiwałem odpowiedzi, czy wybierze się ze mną do Zielonej Wróżki. Podjąłem zdaje się znakomitą decyzję, nie proponując jej banalnego sake, a coś innego, mocnego, narkotyzującego, łudząco podobne do eleganckiego, uderzającego do głowy absyntu. Profity dokonanego wyboru prężą się przede mną w pełnej krasie: kobieca klasa, drapieżność, zmysłowość oraz inteligencja. Pakiet cnót, jakich nie spotkałem dotąd u żadnej niewiasty. Wyróżnia ją więcej niż bystrość umysłu oraz egzotyczna uroda; tak diametralnie różni się od przedstawianych mi panien, że nadal zachłystuję się tą niezwykłą osóbką. Bardziej rozwiązłą od usztywnionych Angielek oraz znacznie bardziej stanowczą od uległych Greczynek. Przekonuje mnie swą dumą, każdą pozorną wadę przekuwając pod mym okiem w rozkoszną zaletę. Odmładza mnie w ten perfidny sposób, sprawia że z łatwością zapomina, iż mógłbym mienić się jej ojcem. Już nie myślę o tej przepaści między nami i nie stawiam się w świetle paskudnego porywacza, kradnącego czyjeś dziecko. Deirdre ma swoją niezależność - którą część roku postanowi spędzić ze mną zależy wyłącznie od tego, czy kiedyś (w jak dalekiej przyszłości?) wyrazi swoją zgodę i przyjmie ode mnie szczególny klejnot. Częstuję ją granatem zupełnie nieoficjalnie; egzotyczne smaki stale goszczą w mym domu, a pokazuję przecież Miu całego siebie. Dlatego nie żałuję tego, iż zademonstrowałem jej czarnomagiczne skarby głęboko ukryte przed niepożądanym wzrokiem. Powinna wiedzieć wszystko: nie cierpię kłamstwa i nie chcę oszukiwać kobiety, która powoli i jakby mimowolnie, staje się dla mnie coraz bliższa. Nie odtrąciła mnie wcześniej, więc liczę na wyjątkowo szczęśliwe zakończenie tego mitu. Antyczny chór przewiduje dla nas dobre zakończenie, nie podpowiadając pieśniami ucieczki, nie zapowiadając plag ani klątwy rzuconej przez rozgniewanych bogów. Planujących represję na większą skalę?
-Chcesz znaleźć się na szczycie, prawda? Pragniesz tego bardziej, niż czegokolwiek? - pytam bez ogródek, zupełnie nie zniesmaczony szalonymi ambicjami Deirdre. Podziwiam twardość jej charakteru, upór w dążeniu do celu. Ryzykuję stwierdzeniem, iż po trupach, chociaż nie wiem, czy potrafię osądzić ją obiektywnie. Polityczne gry toczące się za kulisami buduarów w ministerstwie nie są moją dziedziną, choć prawdopodobnie kilku wysoko postawionych urzędników zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach za moją drobną pomocą. Roszady na scenie dyplomatycznej nieco mnie nużą: ugruntowana pozycja wynikająca z nazwiska oraz powinowactwa (nieszczęsnego co prawda) zdołają utrzymać mnie na powierzchni. Pracuję więc ciężko, aby się nad nią wybić, nie uciekając się jednak do wywoływania zamętu na wiecach.
-Nie igraj ze mną, Deirdre - ostrzegam ją, z zadowoleniem przyjmując powolną stratę zainteresowania artefaktami na rzecz odwrócenia się w moją stronę. Nie czuję się poirytowany, ale chcę pozbyć się z niej tej wciąż nieśmiałej części, która hamuje ją przed zupełnym obnażeniem. Wyczytuję z jej oczu, mowy ciała, a nawet z pytań, jakie mi zadaje - absolutne oczarowanie magicznymi przedmiotami. Przeklętymi, ale niezwykle potężnymi - doskonale wiesz, że to czarna magia, że za samo posiadanie tych błyskotek mógłbym trafić do Azkabanu[/b] - dodaję cicho, patrząc wprost w jej hipnotyzujące oczy, proszące o obdarzenie jej pocałunkiem. Niekoniecznie jednak przy wyznaniach niemalże zatwardziałego kryminalisty; milknę na moment, pozwalając Deirdre wygładzić miękki materiał szaty i zatrzymać się na sercu. Załamanie światła i mam wrażenie, że jest gotowa, aby mi je wyrwać - aż tak jej zależy? - jednak uznaję, iż to wyłącznie gra cieni, późna pora oraz tematy tabu, poruszane zbyt lekkomyślnie.
-Zrobiłem je z moim ojcem. I nie wszystkie są na sprzedaż - odpowiadam, zbywając ewentualność niebezpieczeństwa. Może kiedyś opowiem jej o tym biedaczynie obdartym ze skóry, o tym, że dotykała kości człowieka, którego osobiście pozbawiłem życia. Gdyby tylko wiedziała...
-Chcesz znaleźć się na szczycie, prawda? Pragniesz tego bardziej, niż czegokolwiek? - pytam bez ogródek, zupełnie nie zniesmaczony szalonymi ambicjami Deirdre. Podziwiam twardość jej charakteru, upór w dążeniu do celu. Ryzykuję stwierdzeniem, iż po trupach, chociaż nie wiem, czy potrafię osądzić ją obiektywnie. Polityczne gry toczące się za kulisami buduarów w ministerstwie nie są moją dziedziną, choć prawdopodobnie kilku wysoko postawionych urzędników zniknęło w niewyjaśnionych okolicznościach za moją drobną pomocą. Roszady na scenie dyplomatycznej nieco mnie nużą: ugruntowana pozycja wynikająca z nazwiska oraz powinowactwa (nieszczęsnego co prawda) zdołają utrzymać mnie na powierzchni. Pracuję więc ciężko, aby się nad nią wybić, nie uciekając się jednak do wywoływania zamętu na wiecach.
-Nie igraj ze mną, Deirdre - ostrzegam ją, z zadowoleniem przyjmując powolną stratę zainteresowania artefaktami na rzecz odwrócenia się w moją stronę. Nie czuję się poirytowany, ale chcę pozbyć się z niej tej wciąż nieśmiałej części, która hamuje ją przed zupełnym obnażeniem. Wyczytuję z jej oczu, mowy ciała, a nawet z pytań, jakie mi zadaje - absolutne oczarowanie magicznymi przedmiotami. Przeklętymi, ale niezwykle potężnymi - doskonale wiesz, że to czarna magia, że za samo posiadanie tych błyskotek mógłbym trafić do Azkabanu[/b] - dodaję cicho, patrząc wprost w jej hipnotyzujące oczy, proszące o obdarzenie jej pocałunkiem. Niekoniecznie jednak przy wyznaniach niemalże zatwardziałego kryminalisty; milknę na moment, pozwalając Deirdre wygładzić miękki materiał szaty i zatrzymać się na sercu. Załamanie światła i mam wrażenie, że jest gotowa, aby mi je wyrwać - aż tak jej zależy? - jednak uznaję, iż to wyłącznie gra cieni, późna pora oraz tematy tabu, poruszane zbyt lekkomyślnie.
-Zrobiłem je z moim ojcem. I nie wszystkie są na sprzedaż - odpowiadam, zbywając ewentualność niebezpieczeństwa. Może kiedyś opowiem jej o tym biedaczynie obdartym ze skóry, o tym, że dotykała kości człowieka, którego osobiście pozbawiłem życia. Gdyby tylko wiedziała...
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Badała pewny grunt znajomości ostrożnie, z wyczuciem, lecz już dawno przestała odczuwać napięcie. Droga ku bezpiecznej przystani zdawała się szeroka, prosta, wygodna, bez żadnych niespodziewanych wybojów, ruchomych piasków i innych naturalnych przeszkód, mogących utrudnić wędrówkę. Ufała Asterionowi coraz bardziej i choć nie obnażała przed nim najważniejszych sekretów, to i tak prezentowała mu najbliższą prawdy wersję samej siebie. Jak kiedyś, jak za niewinnych lat młodości, gdy świat tylko czekał na przejęcie nad nim kontroli a przyszłość oświetlały promienie wschodzącego szybko słońca. Widziała w Valhakisie swojego przyjaciela i tak też go traktowała - na tyle, na ile pozwalał instynkt samozachowawczy, spowijający miłosierną mgłą jej prawdziwe intencje. Myśli. Plany. Nie chciała go skrzywdzić, wręcz przeciwnie, wiedziała, że jeśli uszczęśliwi przyszłego narzeczonego, tylko na tym zyska. Znała się na ludziach, na ich pragnieniach; potrafiła odczytać aury i ta, która emanowała z postawnej sylwetki Asteriona, gwarantowała szczęśliwe zakończenie pewnego etapu. Nie będzie jej więził w domu, nie zamknie w kuchni, nie uderzy, i co równie ważne, nie zanudzi na śmierć swoją obecnością. Wierzyła, że dadzą sobie wystarczająco dużo przestrzeni, by móc wynieść z emocjonalnej transakcji jak najwięcej.
Aż dziwne, że wykazywała się taką wrażliwością, bowiem wizja przyszłości u boku Valhakisa wywołała na jej twarzy autentyczny, czuły uśmiech. Z pewnością sprowokowany także bliskością czarnomagicznych przedmiotów, ale...nie przekreślała wpływu bruneta na swój dobry nastrój. Wybrała go przecież własnoręcznie i krytykowanie genialności tegóż wyboru byłoby samobójczym przyznaniem się do porażki. A ta nie wchodziła w grę.
- Bardziej pragnę bezpieczeństwa, a ci na szczycie zawsze stanowią łatwy cel - odparła powoli przeciągając głoski, trochę zgodnie z prawdą, trochę zgodnie z kaligrafowanymi w duszy kłamstwami. Zmrużyła lekko oczy, zastanawiając się, czy kiedyś odsłoni się przed Asterionem zupełnie. Na razie wydawało się to absolutnie niemożliwe. - Musisz więc uważać. Nie chciałabym odwiedzać cię w Azkabanie - dodała miękko, wręcz troskliwie, ponownie przesuwając dłonią po jego klatce piersiowej, tym razem już bez pozorów przygładzania materiału. Potrzebowała ciepła jego ciała, silnych mięśni, szerokich ramion, gotowych objąć ją całą. Ochronić, ale też i ustabilizować. Dopiero niedawno przyznała się przed samą sobą do wstydliwej słabości, do chęci posiadania kręgosłupa, podłogi, podstawy, tej mitycznej przystani. Brakowało jej korzeni, a te, która posiadała dzięki krwi, przegniły już dawno, czyniąc ją może i nieosiągalną - nie należała do żadnej trwałej przestrzeni - ale równocześnie słabą. To miało się zmienić już wkrótce, gdy po cichu wpełznie do greckiej familii, a bluszcz jej kłamstw rozrośnie się po pięknej fasadzie. Uśmiechała się dalej, do swoich myśli, do przyszłości, do Asteriona, do jego sekretów, milcząc przez dłuższą chwilę. Z szacunku do leżących nieopodal przedmiotów, do ojca Valhakisa, do historii, jaka skrywała się pod klatką żeber i koroną czaszki. Na sekundę otworzyła usta, jakby chciała o coś dopytać, lecz zamiast tego stanęła na palcach i przesunęła suchymi ustami po wargach bruneta. Delikatnie, nieśmiało, co wymagało od Dei sporego skupienia. Nie przywykła do niepewnych pieszczot, do drżącej dłoni sunącej w górę szaty, by musnąć skórę szyi i szorstki zarost, do szybszego oddechu. I do urokliwego zawstydzenia, jakie wykwitło naturalnie na jej twarzy, gdy odsunęła się od niego, zarumieniona, z świecącymi oczami, prezentując perfekcyjny gest nieco nerwowego odgarniania kosmyka włosów z czoła.
Aż dziwne, że wykazywała się taką wrażliwością, bowiem wizja przyszłości u boku Valhakisa wywołała na jej twarzy autentyczny, czuły uśmiech. Z pewnością sprowokowany także bliskością czarnomagicznych przedmiotów, ale...nie przekreślała wpływu bruneta na swój dobry nastrój. Wybrała go przecież własnoręcznie i krytykowanie genialności tegóż wyboru byłoby samobójczym przyznaniem się do porażki. A ta nie wchodziła w grę.
- Bardziej pragnę bezpieczeństwa, a ci na szczycie zawsze stanowią łatwy cel - odparła powoli przeciągając głoski, trochę zgodnie z prawdą, trochę zgodnie z kaligrafowanymi w duszy kłamstwami. Zmrużyła lekko oczy, zastanawiając się, czy kiedyś odsłoni się przed Asterionem zupełnie. Na razie wydawało się to absolutnie niemożliwe. - Musisz więc uważać. Nie chciałabym odwiedzać cię w Azkabanie - dodała miękko, wręcz troskliwie, ponownie przesuwając dłonią po jego klatce piersiowej, tym razem już bez pozorów przygładzania materiału. Potrzebowała ciepła jego ciała, silnych mięśni, szerokich ramion, gotowych objąć ją całą. Ochronić, ale też i ustabilizować. Dopiero niedawno przyznała się przed samą sobą do wstydliwej słabości, do chęci posiadania kręgosłupa, podłogi, podstawy, tej mitycznej przystani. Brakowało jej korzeni, a te, która posiadała dzięki krwi, przegniły już dawno, czyniąc ją może i nieosiągalną - nie należała do żadnej trwałej przestrzeni - ale równocześnie słabą. To miało się zmienić już wkrótce, gdy po cichu wpełznie do greckiej familii, a bluszcz jej kłamstw rozrośnie się po pięknej fasadzie. Uśmiechała się dalej, do swoich myśli, do przyszłości, do Asteriona, do jego sekretów, milcząc przez dłuższą chwilę. Z szacunku do leżących nieopodal przedmiotów, do ojca Valhakisa, do historii, jaka skrywała się pod klatką żeber i koroną czaszki. Na sekundę otworzyła usta, jakby chciała o coś dopytać, lecz zamiast tego stanęła na palcach i przesunęła suchymi ustami po wargach bruneta. Delikatnie, nieśmiało, co wymagało od Dei sporego skupienia. Nie przywykła do niepewnych pieszczot, do drżącej dłoni sunącej w górę szaty, by musnąć skórę szyi i szorstki zarost, do szybszego oddechu. I do urokliwego zawstydzenia, jakie wykwitło naturalnie na jej twarzy, gdy odsunęła się od niego, zarumieniona, z świecącymi oczami, prezentując perfekcyjny gest nieco nerwowego odgarniania kosmyka włosów z czoła.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Uwodzenie młodej kobiety nie wydaje mi się już niewłaściwe: początkową nieśmiałość oraz te ciche wyrzuty sumienia spetryfikowało proste pożądanie. Najskuteczniej utwierdzające mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie, że spotykając się z Deirdre nie popełniam błędu. Dużo rozmawiamy, w zasadzie wzajemnie karmiąc się naszymi spostrzeżeniami, myślami, poglądami. Łaknę tych chwil bliskości z każdą rozłąką coraz bardziej, choć staram się powściągać to nieuzasadnione i zupełnie szalone pragnienie Miu. Również to platoniczne, bowiem umiem panować nad swą chucią. Pod tym względem przewyższam samego Zeusa, szastającego swym boskim nasieniem na prawo i lewo. Jestem ostrożny, spokojny, cierpliwy. Nie chcę niczego wymuszać na pięknej Deirdre, o której marzę, że niegdyś nazwę ją swoją. Sielankowa wizja posiadania kobiety oraz prawdziwego domu, w jakim będzie na mnie czekać i rozgrzewać go swoją obecnością. Zamknięcie Miu w czterech ścianach absolutnie nie wchodzi w grę, lecz instynktownie kojarzę ją sobie w roli mej partnerki, towarzyszki, żony. Erotyczny magnetyzm emanujący z jej smukłego ciała zwodzi mnie równie skutecznie, jak jej inteligencja, która nie powinna się marnować. Nie przy mnie. Odbiegam od standardów narzuconych Brytyjczykom przez wychowanie i tłamszenie niewieścich ambicji niebywale mnie odstręcza. W Grecji podobne zwyczaje praktykowano w Starożytności, a ja sam zawsze wspieram moje córki (oczywiście w granicach rozsądku), pozwalając im na realizowanie ich pomysłów.
Słowa Dei rozluźniają mnie całkowicie: nie widzę przyczyny, dla której mógłbym jej nie uwierzyć. Odkryłem się przed nią już wystarczająco, by wiedziała, że zapewnię jej to, czego potrzebuje za wszelką cenę. Nie wiem, czy istnieje rzecz, jakiej bym dla niej nie zrobił; ot, zwyczajnie oszalałem na jej punkcie, lecz nie wstydzę się w ogóle słabości do tej wyjątkowej kobiety. Pokonuję dzielącą nas przepaść małymi krokami, bojąc się od razu rzucić na głęboką wodę - nadal czasem nachodzą mnie wątpliwości, czy ona również podziela moje uczucia, czy po prostu szuka odskoczni i rozrywki, miłej, niecodziennej odmiany od perwersyjnych, w gorącej wodzie kąpanych młodzieńców? Jestem pewny, iż mogła ich mieć na pęczki, a czysta krew nie obligowała jej wszak do nadskakiwania doskonałymi manierami nadętym arystokratom.
-Zatem pociąganie za sznurki, stojąc w cieniu? - pytam zaintrygowany jej przezornością, jednocześnie ściślej ją do siebie przyciągając i zamykając w uścisku silnych ramion. Tylko ją obejmuję: me dłonie spoczywają statecznie na ramionach Miu, choć walczę z ochotą przesunięcia ich na jej talię, na muśnięciu szyi, obojczyków, bioder. To nie czułe przytulenie rozkochanego młodziaka: raczej zaborcze skradnięcie dziewczęcia i schowanie ją przed światem. Może trochę przypominam Hadesa, porywającego Persefonę, aczkolwiek to tylko złudzenie. Wypuszczam ją po chwili, wpatrując się w nią ciepłym wzrokiem i uśmiechając się lekko; chcę jej przekazać, że zawsze przy niej będę i gdy zajdzie potrzeba, zatrzymam i samego Tanatosa, aby zapewnić Deirdre bezpieczeństwo.
-Nie dojdzie do tego - obiecuję jej, ochrypłym głosem, wpatrując się w blade dłonie błądzące po mej klatce piersiowej. Pozwalam na to, samemu nie wykonując żadnego ruchu i dopiero, gdy czuję na swoich ustach chłód jej warg, odpowiadam pocałunkiem, zachłannym, żarliwym. A kiedy się odsunęła, zarumieniona i zawstydzona, nie potrafię się powstrzymać, by nie chwycić jej ręki i nie ponowić pieszczoty. Już delikatnej, czułej, prawie że troskliwej, równie subtelnej, jak me dłonie zaplątane w jej włosach, przyciągające ją bliżej.
Słowa Dei rozluźniają mnie całkowicie: nie widzę przyczyny, dla której mógłbym jej nie uwierzyć. Odkryłem się przed nią już wystarczająco, by wiedziała, że zapewnię jej to, czego potrzebuje za wszelką cenę. Nie wiem, czy istnieje rzecz, jakiej bym dla niej nie zrobił; ot, zwyczajnie oszalałem na jej punkcie, lecz nie wstydzę się w ogóle słabości do tej wyjątkowej kobiety. Pokonuję dzielącą nas przepaść małymi krokami, bojąc się od razu rzucić na głęboką wodę - nadal czasem nachodzą mnie wątpliwości, czy ona również podziela moje uczucia, czy po prostu szuka odskoczni i rozrywki, miłej, niecodziennej odmiany od perwersyjnych, w gorącej wodzie kąpanych młodzieńców? Jestem pewny, iż mogła ich mieć na pęczki, a czysta krew nie obligowała jej wszak do nadskakiwania doskonałymi manierami nadętym arystokratom.
-Zatem pociąganie za sznurki, stojąc w cieniu? - pytam zaintrygowany jej przezornością, jednocześnie ściślej ją do siebie przyciągając i zamykając w uścisku silnych ramion. Tylko ją obejmuję: me dłonie spoczywają statecznie na ramionach Miu, choć walczę z ochotą przesunięcia ich na jej talię, na muśnięciu szyi, obojczyków, bioder. To nie czułe przytulenie rozkochanego młodziaka: raczej zaborcze skradnięcie dziewczęcia i schowanie ją przed światem. Może trochę przypominam Hadesa, porywającego Persefonę, aczkolwiek to tylko złudzenie. Wypuszczam ją po chwili, wpatrując się w nią ciepłym wzrokiem i uśmiechając się lekko; chcę jej przekazać, że zawsze przy niej będę i gdy zajdzie potrzeba, zatrzymam i samego Tanatosa, aby zapewnić Deirdre bezpieczeństwo.
-Nie dojdzie do tego - obiecuję jej, ochrypłym głosem, wpatrując się w blade dłonie błądzące po mej klatce piersiowej. Pozwalam na to, samemu nie wykonując żadnego ruchu i dopiero, gdy czuję na swoich ustach chłód jej warg, odpowiadam pocałunkiem, zachłannym, żarliwym. A kiedy się odsunęła, zarumieniona i zawstydzona, nie potrafię się powstrzymać, by nie chwycić jej ręki i nie ponowić pieszczoty. Już delikatnej, czułej, prawie że troskliwej, równie subtelnej, jak me dłonie zaplątane w jej włosach, przyciągające ją bliżej.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Czarnomagiczne przedmioty, spoczywające tuż za nią na szerokim, kamiennym blacie kusiły, lecz ciągle trwała odwrócona przodem do Asteriona, subtelnie pokazując mu jego wyższość. Gdyby miała postępować zgodnie z własnymi pragnieniami, już dawno zarzuciłaby go setką technicznych pytań, upatrując w valhakisowskim skarbcu kopalni wiedzy i pomocy naukowych, mogących przydać się Czarnemu Panu. Musiała jednak postępować ostrożnie, wyważenie, przestawiając hierarchię wartości w taki sposób, by jak najłagodniej przebrnąć przez pierwszy, niewinno-niepewny etap znajomości. Na szczęście chylący się ku końcowi, bowiem nie zgrywała już ani przesadnie niedostępnej ani też zdezorientowanej, detal po detalu odsłaniając przed Asterionem swój prawdziwy obraz. Większość półcieni przecież się zgadzała; w każdym łgarstwie znajdowało się ziarno prawdy, kiełkujące w niespodziewanych kierunkach, gotowe zdradzić, nadszarpnąć, wręcz rozsadzić pieczołowicie ciosaną rzeźbę, mającą zachwycić postawnego mężczyznę. Omamić, skusić, przekonać całkowicie. Deirdre mogłaby spocząć na laurach, wyczuwała przecież zaangażowanie bruneta; zaangażowanie wybiegające znacznie dalej niż niecierpliwa chęć skonsumowania kobiety w wieku jego córki. Asterion zasługiwał na miano ideału, posiadając wszystkie wymagane przez Tsagairt cechy. Odpowiednia pozycja społeczna: nie za niska, nie chciała przecież żyć w biedzie, lecz też nie zbyt wysoka, by społeczeństwo nie kontrolowało ich każdego ruchu. Niegdyś żonaty: a więc doświadczony, rozumiejący kobiety, w pewien sposób także zaspokojony, podchodzący ze zdrowym dystansem do tak bliskiej relacji. Z dziećmi: czyż posiadanie czterech córek, wymagających posagu, nie pohamuje dzikiej chęci płodzenia kolejnych, ekonomicznie niepotrzebnych, potomków? Mogłaby wymieniać przymioty Valhakisa w nieskończoność, zachwycając się każdym elementem obrazu idealnego narzeczonego. Nikt nie powinien jej zarzucić zainteresowania Asterionem, a że było one wywołane niezbyt czystymi pobudkami...Cóż, nikt nie był idealny.
Nawet oni, uśmiechnięci, ukryci przed światem na zapleczu sklepu, otuleni ciepłym półmrokiem, rozjaśnionym dogasającymi świecami. Jakaś część Dei spoglądała na ten obrazek z boku, kontrolnie, ze zmrużonymi oczami, sprawdzając, co jeszcze może dodać, szczyptę jakiego, doskonale wyreżyserowanego uczucia, dosypać, by całość przybrała jeszcze intensywniejszego smaku szczerości. Nie szarżowała, spokojnie odnajdując się w tej bliskości, po raz pierwszy tak kameralnej, wręcz rodzinnej, czułej, skontrastowanej z morderczymi prezentami. Nieważnymi; tylko on się liczył, tylko to chciała mu pokazać, gdy uśmiechała się lekko a kąciki ust drżały, niby powstrzymywane przed okazaniem głębszego zadowolenia.
- To najbardziej mi odpowiada - odparła cicho, z dziwnym błyskiem w oku, wpatrzona w jego usta. Wąskie, spierzchnięte, poruszały się, układając w słowa, ale nie przywiązywała już do nich wagi. Liczyły się ciepłe, mocne ramiona, którymi ją obejmował, i jego smak. Gorzki, inny niż wszystkie, mocny, przypominający Deirdre zakurzone woluminy, ciężkie arrasy, welurowe materiały: przedmioty skrywające zadziwiającą magię, nasilającą się z wiekiem. Nie musiała dłużej grać zawstydzenia, gdy tym razem on rozpoczął pocałunek. Zadrżała w odpowiednim momencie, gdy jego palce musnęły odsłonięty kark, zbierając delikatnie czarne włosy, by przyciągnąć ją bliżej. Całował spokojnie, dojrzale. Poddawała mu się najpierw niepewnie, potem coraz śmielej, myślami będąc jednak całkiem odległa. Doskonale wpisywała się w schemat zauroczonej dzierlatki, planującej już ślub, wspólne mieszkanie, dostęp do rodowego majątku. Nic więc dziwnego, że uśmiechnęła się w trakcie pocałunku całkiem uroczo a następnie odsunęła się odrobinę, chowając twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. By nie zaszli za daleko i...by dłużej mogła rozkoszować się nieznajomym poczuciem bezpieczeństwa. Przy kimś, kto zawsze ją ochroni. Przy kimś, kogo zawsze będzie musiała okłamywać.
zt
Nawet oni, uśmiechnięci, ukryci przed światem na zapleczu sklepu, otuleni ciepłym półmrokiem, rozjaśnionym dogasającymi świecami. Jakaś część Dei spoglądała na ten obrazek z boku, kontrolnie, ze zmrużonymi oczami, sprawdzając, co jeszcze może dodać, szczyptę jakiego, doskonale wyreżyserowanego uczucia, dosypać, by całość przybrała jeszcze intensywniejszego smaku szczerości. Nie szarżowała, spokojnie odnajdując się w tej bliskości, po raz pierwszy tak kameralnej, wręcz rodzinnej, czułej, skontrastowanej z morderczymi prezentami. Nieważnymi; tylko on się liczył, tylko to chciała mu pokazać, gdy uśmiechała się lekko a kąciki ust drżały, niby powstrzymywane przed okazaniem głębszego zadowolenia.
- To najbardziej mi odpowiada - odparła cicho, z dziwnym błyskiem w oku, wpatrzona w jego usta. Wąskie, spierzchnięte, poruszały się, układając w słowa, ale nie przywiązywała już do nich wagi. Liczyły się ciepłe, mocne ramiona, którymi ją obejmował, i jego smak. Gorzki, inny niż wszystkie, mocny, przypominający Deirdre zakurzone woluminy, ciężkie arrasy, welurowe materiały: przedmioty skrywające zadziwiającą magię, nasilającą się z wiekiem. Nie musiała dłużej grać zawstydzenia, gdy tym razem on rozpoczął pocałunek. Zadrżała w odpowiednim momencie, gdy jego palce musnęły odsłonięty kark, zbierając delikatnie czarne włosy, by przyciągnąć ją bliżej. Całował spokojnie, dojrzale. Poddawała mu się najpierw niepewnie, potem coraz śmielej, myślami będąc jednak całkiem odległa. Doskonale wpisywała się w schemat zauroczonej dzierlatki, planującej już ślub, wspólne mieszkanie, dostęp do rodowego majątku. Nic więc dziwnego, że uśmiechnęła się w trakcie pocałunku całkiem uroczo a następnie odsunęła się odrobinę, chowając twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. By nie zaszli za daleko i...by dłużej mogła rozkoszować się nieznajomym poczuciem bezpieczeństwa. Przy kimś, kto zawsze ją ochroni. Przy kimś, kogo zawsze będzie musiała okłamywać.
zt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
| 2 kwietnia
Nie poznawał tego miejsca. Długo zwlekał z niezwykle męską decyzją, by sięgnąć po różdżkę i dokonać generalnych porządków, a dni przekształcały się w tygodnie, które z kolei zmieniały się w miesiące. Bałagan zaś w ogóle się nie zmniejszał, wręcz narastał, zwiększając tylko swoją powierzchnię. Niepotrzebne przedmioty nieopatrznie zostawione w pracowni, naczynia po uroczych pogawędkach z córkami, jakich notorycznie zapominał odnieść do niewielkiego aneksu, bo był tak pochłonięty pracą, książki, które czasami czytywał gdy akurat żaden klient nie kręcił się w sklepie, najrozmaitsze dziwne rzeczy zostawione przez klientów - zazwyczaj starał się odnaleźć właścicieli, bo o ile para rękawiczek tudzież eleganckie pióro nie stanowiło problematycznej zguby, tak kilkuletni chłopiec chowający się w kącie nieco zaniepokoił Asteriona. I natchnął do zrobienia porządku: Valhakis miał gorącą nadzieję, iż nie znajdzie już nigdzie żadnych dzieci czy zwierzątek. Tak żywych, jak i martwych, sam już nie wiedział, w jakiej formie takie znaleziska okazałyby się bardziej kłopotliwe. Wywieszona na drzwiach tabliczka uprzejmie informowała przechodniów o chwilowej przerwie w pracy, ale mimo wszystko niektórzy i tak zatrzymywali się przed wystawą, aby chociaż rzucić okiem. Może wrócą później? Asterion przez moment się zawahał, dostrzegając zainteresowanie na twarzach kobiet, pochylających się nad aksamitną wyściółką, na której spokojnie spoczywała brosza z górskiego kryształu, ale w końcu przezwyciężył tę słabość, zmuszając się jednocześnie do zasłonięcia wnętrza sklepu ciężkimi, purpurowymi kotarami. Zapach cytrusów oraz morskiej bryzy stał się jeszcze bardziej wyraźny, nawet dla niego - przyzwyczajonego przecież i oddychającego tym powietrzem na co dzień - co znowu przypomniało mu o Grecji. Ojczyzna jednak pozostawała daleko, mieszkał w Wielkiej Brytanii i... nie chciał jej opuszczać, zwłaszcza, że znalazł właśnie tutaj kogoś tak wyjątkowego jak Deirdre. Tchnęła w niego nową energię i sprawiła, że ponownie zakochał się w swoich amuletach. Ostatnie miesiące były dziwnie ciężkie, nocne sesje nie sprawiały mu takiej satysfakcji i nawet pomoc córek nie dawała mu radości. Valhakis po prostu walczył z całych sił, desperacko usiłując utrzymać swój sklep na powierzchni, powolutku wygrzebując się z finansowej dziury, w jaką się zapadł złymi decyzjami. Każdą myśl poświęcał na ponowne przeanalizowanie biznesplanu, swój odpoczynek na kolejne przeczytanie umowy z potencjalnym inwestorem, a przerwę wykorzystywał na nadrobienie produkcji. Kiedyś odczuwał realną przyjemność: lubił czuć pod palcami sękate drewno, ściskać dłuto, topić metale, szlifować kamienie, nakładać runy, rzucać nieznane Anglikom zaklęcia w tajemniczym dla nich języku, aczkolwiek w momencie, kiedy m u s i a ł to robić, gdy goniły go terminy, kiedy wierzyciele dyszeli mu wprost w kark, kiedy kłamał w oczy swoich córek - zupełnie nie potrafił się uśmiechnąć.
I nagle odżywał, zabierając się do pracy z realnym zaangażowaniem, z zacięciem, z pasją znowu błyszczącą w ciepłych, brązowych oczach. Szorstkie dłonie znowu sprawnie cięły materiał i szyły niewielkie sakiewki wypełnione opiłkami diamentów, wiązały malutkie, czerwone kokardki i spinały je złotymi agrafkami jako ochronę dla najmniejszych dzieci, znowu nożem strugał w drewnie starożytne runy, znowu zdobiły inskrypcjami proste obrączki dla przyszłych małżonków, znowu wykonywały masowo pierścienie z kamieniami księżycowymi dla szlacheckich matek - i niemalże się przy tym wzruszał, kiedy z przekąsem myślał o arystokratach, tak bardzo dbających o swe ukochane.
On był inny, tak samo jak wyjątkowa była Deirdre. Uśmiechał się myśląc o niej, choć jednocześnie różdżką usuwał pajęczyny z najodleglejszych kątów zagraconego zaplecza. Lepkie sieci znikały jedna po drugiej - na całe szczęście nie odnalazł nigdzie ani resztek jedzenia, ani mniej pożądanych skarbów - tylko całe mnóstwo unoszącego się w powietrzu kurzu o dziwnym, całkiem przyjemnym zapachu, kojarzącym się Asterionowi z grubymi księgami i ukrytą w nich wiedzą. Proste chłoszczyść załatwiło sprawę zalegającego na półkach pyłu, podobnie jak i lepkich śladów - rozlany sok z granatu? Jego ulubione greckie wino? Żywica? - acz przed Valhakisem pozostawało jeszcze sporo innego rodzaju wyzwań. Piętrzące się niemalże do sufitu pudła z nieznaną zawartością. Komody o wielu szufladach, których nie otwierał już od dawna. Nawet dla niego jego własny sklep stanowił tajemnicę. Czy Zeusowi też zdarzało gubić się na Olimpie?
Ostrożnie lewitował różdżką kolejne małe kufry, ułożone w wielkim stosie jeden na drugim. Co w nich znajdzie? Obawiał się tego - nieczęsto dokonywał tak dokładnych prac porządkowych, a ta część sklepu, zamknięta przed okiem klientów stanowiła domenę jego żony. Częściowo dlatego nie chciał tutaj zaglądać, burzyć uśpionej atmosfery tego miejsca. Z powodu nostalgii, szacunku dla tego, co zaprowadziła tutaj Europa. Ale ona odeszła już dawno... za to pojawiła się Dei. Asterion dokonywał więc ostatecznego rozliczenia z przeszłością. Skupioną nie tylko w długach, które systematycznie regulował, ale i w widmie zmarłej żony, nadal unoszącym się smętną mgiełką na zapleczu cichego sklepu.
Suknie: staromodne, wytarte, niektóre dziurawe; czyżby właśnie tutaj przechowywała niepotrzebną garderobę? Uśmiechnął się z czułością, przesuwającą ręką po jednej, pamiętnej kreacji. Długiej, prostej, granatowej, wyglądała w niej pięknie... Wrzucił wyjęty materiał z powrotem do pudła, podejmując bezzwłocznie decyzję o jego usunięciu. Tak jak i kolejnych, które zdejmował z kurczącego się stosu. Wszędzie znajdował jej wspomnienia - elementy garderoby, biżuterię - tę jako jedyną zatrzymał - z myślą o swych córkach - po czym dotarł do ostatniego już kufra. Zamkniętego na kłódkę, odwrotnie od innych. Zamek rozbłysnął, gdy rzucił zaklęcie i powoli uchylił wieko, zastając... pustkę. Tak mu się przynajmniej zdawało, bo kiedy przyjrzał się jej uważnie, kierując do środka płomień świecy, zauważył, iż całe dno zalane jest przetopionym spinelem. Podobnie jak ściany: stężony kamień lśnił i zapewne pozostałoby to niezauważone dla laika, ale Asterion od razu rozpoznał charakterystyczny błysk pomarańczowej luminescencji. Podniecony tym specyficznym podarunkiem - bo nie wątpił, iż to dzieło jego Europy, może pożegnanie, może pamiątka, może wyznanie miłości zaklęte w niesamowitym prezencie? - natychmiast zapomniał o rozgardiaszu panującym na zapleczu. Zabrał ze sobą pozornie pusty i bardzo ciężki (dopiero teraz dotarło do niego, iż mała skrzyneczka wyjątkowo dużo ważyła jak na niepozorne gabaryty) i natychmiast skierował swe kroki do pracowni. Odpowiednimi narzędziami ogrzał drewno, by mógł wyjąć z niego powłokę ze spinelu w stanie nienaruszonym. Wiedział, iż czeka go wiele godzin pełnego skupienia wysiłku, by mógł obrobić ten kamień w coś przydatnego, w coś specjalnego, ale samo znalezisko było tak niezwykłe, że aż drżał z ekscytacji na myśl o spodziewanym wyzwaniu. Istotnie: nim się obejrzał zapadła noc. Wszystkie lampy paliły się w pracowni, a on przez niewielkie okienko nie dostrzegał już zupełnie przechadzających się ludzi, co oznaczało, iż musiało być bardzo późno. Asterion jednak niestrudzenie pracował nad już szklaną taflą w jednolitym kształcie o grubości nieco ponad dwóch cali, którą w stanie nienaruszonym udało mu się wyciosać z kufra. Miał tysiące pomysłów na wykorzystanie spinelu - wszystkie zaś kręciły się dookoła męskiej biżuterii. Bransolety, spinki do mankietów, może i odważne naszyjniki? Elementy zegarków? Kuszące: Asterion zanotował sobie w pamięci, by w przyszłości porozmawiać o możliwości współpracy z działającym po sąsiedzku zegarmistrzem. Tarcza ze spinelu i kościane wskazówki, niemalże już widział ten mechanizm, nie tylko piękny, ale i symboliczny. Valhakis nie mógł powstrzymywać uśmiechu; bezpośredni fizyczny kontakt wystarczył do nakręcenia energii witalnej. W ogóle nie odczuwał zmęczenia ani znużenia, chociaż pozostawał na nogach od blisko dwudziestu czterech godzin. Doba jednak wcale mu się nie dłużyła, nie podczas wycinania z gładkiej tafli spinelu jego rzeczywistego kształtu. Bardzo się starał, wyciąć choć jeden kamień, mogący imitować naturalną formę jego występowania. Iskrę.
Dla treningu, dla pokazania sobie, iż w dziedzinie nadawania kształtów nadal potrafi osiągnąć maksima. Nowe szczyty. Dotychczas pracował przecież odwrotnie, ale właśnie dostrzegł potencjał w naturalnym występowaniu magicznych rdzeni. Spinel sam w sobie posiadał ogromną magię - nie musiał go zaklinać, by on sam czy wykonane z niego amulety działały. Z zadowoleniem odkładał nóż na stół, wpatrując się w ostre odłamki pozostałe po niezwykle owocnej nocy. Mógł dokończyć sprzątanie i otworzyć sklep.
zt
Nie poznawał tego miejsca. Długo zwlekał z niezwykle męską decyzją, by sięgnąć po różdżkę i dokonać generalnych porządków, a dni przekształcały się w tygodnie, które z kolei zmieniały się w miesiące. Bałagan zaś w ogóle się nie zmniejszał, wręcz narastał, zwiększając tylko swoją powierzchnię. Niepotrzebne przedmioty nieopatrznie zostawione w pracowni, naczynia po uroczych pogawędkach z córkami, jakich notorycznie zapominał odnieść do niewielkiego aneksu, bo był tak pochłonięty pracą, książki, które czasami czytywał gdy akurat żaden klient nie kręcił się w sklepie, najrozmaitsze dziwne rzeczy zostawione przez klientów - zazwyczaj starał się odnaleźć właścicieli, bo o ile para rękawiczek tudzież eleganckie pióro nie stanowiło problematycznej zguby, tak kilkuletni chłopiec chowający się w kącie nieco zaniepokoił Asteriona. I natchnął do zrobienia porządku: Valhakis miał gorącą nadzieję, iż nie znajdzie już nigdzie żadnych dzieci czy zwierzątek. Tak żywych, jak i martwych, sam już nie wiedział, w jakiej formie takie znaleziska okazałyby się bardziej kłopotliwe. Wywieszona na drzwiach tabliczka uprzejmie informowała przechodniów o chwilowej przerwie w pracy, ale mimo wszystko niektórzy i tak zatrzymywali się przed wystawą, aby chociaż rzucić okiem. Może wrócą później? Asterion przez moment się zawahał, dostrzegając zainteresowanie na twarzach kobiet, pochylających się nad aksamitną wyściółką, na której spokojnie spoczywała brosza z górskiego kryształu, ale w końcu przezwyciężył tę słabość, zmuszając się jednocześnie do zasłonięcia wnętrza sklepu ciężkimi, purpurowymi kotarami. Zapach cytrusów oraz morskiej bryzy stał się jeszcze bardziej wyraźny, nawet dla niego - przyzwyczajonego przecież i oddychającego tym powietrzem na co dzień - co znowu przypomniało mu o Grecji. Ojczyzna jednak pozostawała daleko, mieszkał w Wielkiej Brytanii i... nie chciał jej opuszczać, zwłaszcza, że znalazł właśnie tutaj kogoś tak wyjątkowego jak Deirdre. Tchnęła w niego nową energię i sprawiła, że ponownie zakochał się w swoich amuletach. Ostatnie miesiące były dziwnie ciężkie, nocne sesje nie sprawiały mu takiej satysfakcji i nawet pomoc córek nie dawała mu radości. Valhakis po prostu walczył z całych sił, desperacko usiłując utrzymać swój sklep na powierzchni, powolutku wygrzebując się z finansowej dziury, w jaką się zapadł złymi decyzjami. Każdą myśl poświęcał na ponowne przeanalizowanie biznesplanu, swój odpoczynek na kolejne przeczytanie umowy z potencjalnym inwestorem, a przerwę wykorzystywał na nadrobienie produkcji. Kiedyś odczuwał realną przyjemność: lubił czuć pod palcami sękate drewno, ściskać dłuto, topić metale, szlifować kamienie, nakładać runy, rzucać nieznane Anglikom zaklęcia w tajemniczym dla nich języku, aczkolwiek w momencie, kiedy m u s i a ł to robić, gdy goniły go terminy, kiedy wierzyciele dyszeli mu wprost w kark, kiedy kłamał w oczy swoich córek - zupełnie nie potrafił się uśmiechnąć.
I nagle odżywał, zabierając się do pracy z realnym zaangażowaniem, z zacięciem, z pasją znowu błyszczącą w ciepłych, brązowych oczach. Szorstkie dłonie znowu sprawnie cięły materiał i szyły niewielkie sakiewki wypełnione opiłkami diamentów, wiązały malutkie, czerwone kokardki i spinały je złotymi agrafkami jako ochronę dla najmniejszych dzieci, znowu nożem strugał w drewnie starożytne runy, znowu zdobiły inskrypcjami proste obrączki dla przyszłych małżonków, znowu wykonywały masowo pierścienie z kamieniami księżycowymi dla szlacheckich matek - i niemalże się przy tym wzruszał, kiedy z przekąsem myślał o arystokratach, tak bardzo dbających o swe ukochane.
On był inny, tak samo jak wyjątkowa była Deirdre. Uśmiechał się myśląc o niej, choć jednocześnie różdżką usuwał pajęczyny z najodleglejszych kątów zagraconego zaplecza. Lepkie sieci znikały jedna po drugiej - na całe szczęście nie odnalazł nigdzie ani resztek jedzenia, ani mniej pożądanych skarbów - tylko całe mnóstwo unoszącego się w powietrzu kurzu o dziwnym, całkiem przyjemnym zapachu, kojarzącym się Asterionowi z grubymi księgami i ukrytą w nich wiedzą. Proste chłoszczyść załatwiło sprawę zalegającego na półkach pyłu, podobnie jak i lepkich śladów - rozlany sok z granatu? Jego ulubione greckie wino? Żywica? - acz przed Valhakisem pozostawało jeszcze sporo innego rodzaju wyzwań. Piętrzące się niemalże do sufitu pudła z nieznaną zawartością. Komody o wielu szufladach, których nie otwierał już od dawna. Nawet dla niego jego własny sklep stanowił tajemnicę. Czy Zeusowi też zdarzało gubić się na Olimpie?
Ostrożnie lewitował różdżką kolejne małe kufry, ułożone w wielkim stosie jeden na drugim. Co w nich znajdzie? Obawiał się tego - nieczęsto dokonywał tak dokładnych prac porządkowych, a ta część sklepu, zamknięta przed okiem klientów stanowiła domenę jego żony. Częściowo dlatego nie chciał tutaj zaglądać, burzyć uśpionej atmosfery tego miejsca. Z powodu nostalgii, szacunku dla tego, co zaprowadziła tutaj Europa. Ale ona odeszła już dawno... za to pojawiła się Dei. Asterion dokonywał więc ostatecznego rozliczenia z przeszłością. Skupioną nie tylko w długach, które systematycznie regulował, ale i w widmie zmarłej żony, nadal unoszącym się smętną mgiełką na zapleczu cichego sklepu.
Suknie: staromodne, wytarte, niektóre dziurawe; czyżby właśnie tutaj przechowywała niepotrzebną garderobę? Uśmiechnął się z czułością, przesuwającą ręką po jednej, pamiętnej kreacji. Długiej, prostej, granatowej, wyglądała w niej pięknie... Wrzucił wyjęty materiał z powrotem do pudła, podejmując bezzwłocznie decyzję o jego usunięciu. Tak jak i kolejnych, które zdejmował z kurczącego się stosu. Wszędzie znajdował jej wspomnienia - elementy garderoby, biżuterię - tę jako jedyną zatrzymał - z myślą o swych córkach - po czym dotarł do ostatniego już kufra. Zamkniętego na kłódkę, odwrotnie od innych. Zamek rozbłysnął, gdy rzucił zaklęcie i powoli uchylił wieko, zastając... pustkę. Tak mu się przynajmniej zdawało, bo kiedy przyjrzał się jej uważnie, kierując do środka płomień świecy, zauważył, iż całe dno zalane jest przetopionym spinelem. Podobnie jak ściany: stężony kamień lśnił i zapewne pozostałoby to niezauważone dla laika, ale Asterion od razu rozpoznał charakterystyczny błysk pomarańczowej luminescencji. Podniecony tym specyficznym podarunkiem - bo nie wątpił, iż to dzieło jego Europy, może pożegnanie, może pamiątka, może wyznanie miłości zaklęte w niesamowitym prezencie? - natychmiast zapomniał o rozgardiaszu panującym na zapleczu. Zabrał ze sobą pozornie pusty i bardzo ciężki (dopiero teraz dotarło do niego, iż mała skrzyneczka wyjątkowo dużo ważyła jak na niepozorne gabaryty) i natychmiast skierował swe kroki do pracowni. Odpowiednimi narzędziami ogrzał drewno, by mógł wyjąć z niego powłokę ze spinelu w stanie nienaruszonym. Wiedział, iż czeka go wiele godzin pełnego skupienia wysiłku, by mógł obrobić ten kamień w coś przydatnego, w coś specjalnego, ale samo znalezisko było tak niezwykłe, że aż drżał z ekscytacji na myśl o spodziewanym wyzwaniu. Istotnie: nim się obejrzał zapadła noc. Wszystkie lampy paliły się w pracowni, a on przez niewielkie okienko nie dostrzegał już zupełnie przechadzających się ludzi, co oznaczało, iż musiało być bardzo późno. Asterion jednak niestrudzenie pracował nad już szklaną taflą w jednolitym kształcie o grubości nieco ponad dwóch cali, którą w stanie nienaruszonym udało mu się wyciosać z kufra. Miał tysiące pomysłów na wykorzystanie spinelu - wszystkie zaś kręciły się dookoła męskiej biżuterii. Bransolety, spinki do mankietów, może i odważne naszyjniki? Elementy zegarków? Kuszące: Asterion zanotował sobie w pamięci, by w przyszłości porozmawiać o możliwości współpracy z działającym po sąsiedzku zegarmistrzem. Tarcza ze spinelu i kościane wskazówki, niemalże już widział ten mechanizm, nie tylko piękny, ale i symboliczny. Valhakis nie mógł powstrzymywać uśmiechu; bezpośredni fizyczny kontakt wystarczył do nakręcenia energii witalnej. W ogóle nie odczuwał zmęczenia ani znużenia, chociaż pozostawał na nogach od blisko dwudziestu czterech godzin. Doba jednak wcale mu się nie dłużyła, nie podczas wycinania z gładkiej tafli spinelu jego rzeczywistego kształtu. Bardzo się starał, wyciąć choć jeden kamień, mogący imitować naturalną formę jego występowania. Iskrę.
Dla treningu, dla pokazania sobie, iż w dziedzinie nadawania kształtów nadal potrafi osiągnąć maksima. Nowe szczyty. Dotychczas pracował przecież odwrotnie, ale właśnie dostrzegł potencjał w naturalnym występowaniu magicznych rdzeni. Spinel sam w sobie posiadał ogromną magię - nie musiał go zaklinać, by on sam czy wykonane z niego amulety działały. Z zadowoleniem odkładał nóż na stół, wpatrując się w ostre odłamki pozostałe po niezwykle owocnej nocy. Mógł dokończyć sprzątanie i otworzyć sklep.
zt
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
wybierz datę <3
Gdy przystanęła przed sklepową witryną, przez moment zdawało jej się, że pośród medalionów połyskujących na delikatnym jedwabiu znów widzi naszyjnik z wizerunkiem Arachne.
Musiała mrugnąć kilka razy, by uświadomić sobie, że bogactwo amuletów spoczywających na licznych poduszkach tylko ją zwiodło. Mimo to wciąż nie potrafiła oderwać wzroku od misternych zdobień, lekko przytłumionego błysku klejnotów i niezaprzeczalnego piękna bijącego z zaklętych przedmiotów. Odnosiła wręcz wrażenie, że cała wystawa żyła w swoim niewielkim, odgrodzonym tylko cienką szybą świecie, a im dłużej jej się przyglądała, tym bardziej pragnęła wejść do środka.
Doskonale pamiętała dzień, gdy po raz pierwszy się tutaj zjawiła. Nawet późna godzina, która wygasiła niemal wszystkie światła ulicy Pokątnej, nie potrafiła zniechęcić jej do przekroczenia progu sklepu. Pajęczy naszyjnik przyciągnął ją tutaj jak płomień świecy ćmę i Tilda ani trochę nie żałowała, że uległa aurze tego niesamowitego miejsca.
Tak samo jak historiom, które zapisane dotąd tylko na papierze, tym razem usłyszała z ust rodowitego Greka.
Nie była pewna, ile ich już poznała, ale dzisiaj przybyła po kolejne, choć nie tylko - wszystko, co mówił Asterion Valhakis, budziło w niej ciekawość. Nie wahając się więc dłużej, nacisnęła w końcu klamkę i wślizgnęła się do środka. Zapach cytrusów i bryzy morskiej natychmiast owinął się wokół niej, zupełnie jakby znalazła się na skraju odległego, turkusowego morza, którego nigdy nie widziała na własne oczy. Zatrzymała się na progu - deszczowa i pochmurna Anglia nagle pozostała daleko za nią, choć wystarczyły zaledwie dwa kroki w tył, by znów się w niej znaleźć. Tego jednak nie miała w planach; nie śpiesząc się specjalnie, ruszyła ku drzwiom prowadzącym na zaplecze, ale liczne stojaki, komody i manekiny nieustannie kradły jej spojrzenie. Za każdym razem, kiedy tu była, miała ochotę zatrzymać się przy dosłownie każdej błyskotce, nawet tej najmniejszej, najbardziej ukrytej w czeluściach sklepu, by obejrzeć ją dokładnie i spróbować odgadnąć, co takiego mogła przynieść swojemu właścicielowi. To były jednak zagadki, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi - znał je tylko Asterion, podziwiany przez Tildę za niezwykłą umiejętność umieszczania czyichś życzeń w lśniących kamieniach.
Nie mogąc się powstrzymać, przystanęła raz jeszcze, by przyjrzeć się kilku medalionom. Mimo iż bardzo chciała unieść dłoń i dotknąć ich opuszkami palców, dla własnego dobra stłumiła w sobie tę pokusę. Wciąż jednak zastanawiało ją to, czy medaliony były w dotyku chłodne niczym lód czy może rozgrzane jak piasek na greckiej plaży; czy ich zadaniem było przynieść komuś szczęście, czy może znacznie gorszy los. To były właśnie pytania, na które odpowiedź pozostawała dla niej niejasna.
Odwróciła wreszcie wzrok od amuletów, przy okazji zatrzymując go na lustrze; silniejsze podmuchy kwietniowego wiatru nie oszczędziły ani jej włosów, ani prostej szaty koloru burgunda, którą miała na sobie. Przygładziła lekko ubranie i rozwiane przez wiatr kosmyki, po czym znów ruszyła ku drzwiom prowadzącym na zaplecze. Gdy się przy nich znalazła, zapukała kilkakrotnie, a następnie zacisnęła dłoń na klamce.
- Asterionie, jesteś tam? - zapytała, trochę niepewnie uchylając drzwi. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - dodała szybko, zastanawiając się jednocześnie, czy Valhakis nie pracował może nad czymś nowym, co za jakiś czas mogłaby podziwiać pomiędzy dziesiątkami innych amuletów.
Gdy przystanęła przed sklepową witryną, przez moment zdawało jej się, że pośród medalionów połyskujących na delikatnym jedwabiu znów widzi naszyjnik z wizerunkiem Arachne.
Musiała mrugnąć kilka razy, by uświadomić sobie, że bogactwo amuletów spoczywających na licznych poduszkach tylko ją zwiodło. Mimo to wciąż nie potrafiła oderwać wzroku od misternych zdobień, lekko przytłumionego błysku klejnotów i niezaprzeczalnego piękna bijącego z zaklętych przedmiotów. Odnosiła wręcz wrażenie, że cała wystawa żyła w swoim niewielkim, odgrodzonym tylko cienką szybą świecie, a im dłużej jej się przyglądała, tym bardziej pragnęła wejść do środka.
Doskonale pamiętała dzień, gdy po raz pierwszy się tutaj zjawiła. Nawet późna godzina, która wygasiła niemal wszystkie światła ulicy Pokątnej, nie potrafiła zniechęcić jej do przekroczenia progu sklepu. Pajęczy naszyjnik przyciągnął ją tutaj jak płomień świecy ćmę i Tilda ani trochę nie żałowała, że uległa aurze tego niesamowitego miejsca.
Tak samo jak historiom, które zapisane dotąd tylko na papierze, tym razem usłyszała z ust rodowitego Greka.
Nie była pewna, ile ich już poznała, ale dzisiaj przybyła po kolejne, choć nie tylko - wszystko, co mówił Asterion Valhakis, budziło w niej ciekawość. Nie wahając się więc dłużej, nacisnęła w końcu klamkę i wślizgnęła się do środka. Zapach cytrusów i bryzy morskiej natychmiast owinął się wokół niej, zupełnie jakby znalazła się na skraju odległego, turkusowego morza, którego nigdy nie widziała na własne oczy. Zatrzymała się na progu - deszczowa i pochmurna Anglia nagle pozostała daleko za nią, choć wystarczyły zaledwie dwa kroki w tył, by znów się w niej znaleźć. Tego jednak nie miała w planach; nie śpiesząc się specjalnie, ruszyła ku drzwiom prowadzącym na zaplecze, ale liczne stojaki, komody i manekiny nieustannie kradły jej spojrzenie. Za każdym razem, kiedy tu była, miała ochotę zatrzymać się przy dosłownie każdej błyskotce, nawet tej najmniejszej, najbardziej ukrytej w czeluściach sklepu, by obejrzeć ją dokładnie i spróbować odgadnąć, co takiego mogła przynieść swojemu właścicielowi. To były jednak zagadki, na które nie potrafiła znaleźć odpowiedzi - znał je tylko Asterion, podziwiany przez Tildę za niezwykłą umiejętność umieszczania czyichś życzeń w lśniących kamieniach.
Nie mogąc się powstrzymać, przystanęła raz jeszcze, by przyjrzeć się kilku medalionom. Mimo iż bardzo chciała unieść dłoń i dotknąć ich opuszkami palców, dla własnego dobra stłumiła w sobie tę pokusę. Wciąż jednak zastanawiało ją to, czy medaliony były w dotyku chłodne niczym lód czy może rozgrzane jak piasek na greckiej plaży; czy ich zadaniem było przynieść komuś szczęście, czy może znacznie gorszy los. To były właśnie pytania, na które odpowiedź pozostawała dla niej niejasna.
Odwróciła wreszcie wzrok od amuletów, przy okazji zatrzymując go na lustrze; silniejsze podmuchy kwietniowego wiatru nie oszczędziły ani jej włosów, ani prostej szaty koloru burgunda, którą miała na sobie. Przygładziła lekko ubranie i rozwiane przez wiatr kosmyki, po czym znów ruszyła ku drzwiom prowadzącym na zaplecze. Gdy się przy nich znalazła, zapukała kilkakrotnie, a następnie zacisnęła dłoń na klamce.
- Asterionie, jesteś tam? - zapytała, trochę niepewnie uchylając drzwi. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam - dodała szybko, zastanawiając się jednocześnie, czy Valhakis nie pracował może nad czymś nowym, co za jakiś czas mogłaby podziwiać pomiędzy dziesiątkami innych amuletów.
|16?
Znowu potrafił całkowicie zapaść się w ten uduchowiony świat, z którego czerpał natchnienie, wręcz wyrywając je zachłannymi garściami, jak każdy człowiek, zagrabiający ziemi jej owoce. Asterion nie wyzyskiwał; on w tej nierównej wymianie zaszczepiał proporcje i harmonię, kształtował rzeczywistość tak, aby mu się poddała, aby on się w niej zatracił, aby kontury rozgraniczające mit od prawdy zatarły się już na wieczność. To były jego inspiracje, którymi prawdziwie żył i oddychał, ponieważ wierzył. Już bez wątpliwości, bez empirycznych zrywów ku poznaniu i rozwikłaniu nieodgadnionych zagadek. Zapamiętale tworzył, odnajdując nowy rytm pracy, może nie przy dźwiękach boskich młotów Hefajstosa, lecz z równym zapałem klecił kolejne elementy metalowych sprzączek i śpiewnie wywoływał greckie inkantacje. Z rozbawieniem wplatał symbolikę niezrozumiałą dla niezbyt wprawnego oka do prostych ozdób, alegorie niemożliwe do odczytania przez ignorantów: i tak oto zwyczajne pierścienie, sygnety i brosze zaczynały nieść za sobą przesłanie. Na błyszczącym złocie odbijał obole, gwarantujące bezpieczną przeprawę przez rzeki Styksu, na delikatnych piórach wyszywał srebrzystymi nićmi imiona Hermesa, a na wisiorach wibrujących czarem Afrodyty rył niemalże niewidzialną strzałę Erosa. Wzmacniał działanie amuletów dobrą wolą, znakomitym nastrojem, płynnym szczęściem, krążącym wartko w żyłach i docierającym do każdej komórki organizmu wraz z życiodajnym tlenem.
Nic nie odrywało już Asteriona od brzmiącego zgrzytu dłuta, od mruczanych zaklęć i runów rzeźbionych w ciężkim, ciemnym drewnie. Zaplecze na powrót przegryzło się dźwiękami i zapachami: prócz cytrusów i świeżej bryzy unosiła się tu nuta wyprawionej skóry, jego ulubionego wina i wilgotnej ceramiki amfor, w których dojrzewało.
Oraz orchidei. Kwiaty wyrosły na tym żyznym gruncie, pojawiając się dosłownie wszędzie. Na każdym kroku towarzyszyła mu ta woń, drażniąca nozdrza przyjemnym wspomnieniem i odbijająca w ciepłych, brązowych oczach najmilsze mu chwile. Bukiety świeżych kwiatów spoczywały w wazonach na każdej wolnej powierzchni, a ich aromat mile komponował się z przesycającym powietrze orientem. Niezbyt ostry, nie duszący, nie wybijający się na pierwszy plan. Idealny hołd dla pani Asteriona, prócz miejsca w jego sercu zajmującą również każdą indywidualną myśl.
Podczas pracy nie potrafił słuchać, skupiony wyłącznie na estetyce, na formie, na znaczeniu, jakie pragnął ucieleśnić i wykreować w formie namacalnej i jak najbardziej fizycznej. Podniecała go możliwość uchwycenia gołymi rękami sacrum i stworzenia z ulotnej boskiej ingerencji przedmiotu. Człowieczego, ludzkiego, wyraźnie oznakowanego jako wyrób śmiertelnika. Jego w ł a s n y.
Ten niesprecyzowany tok wdzięcznych myśli i tak nieuchronnie skręcających ku Deirdre, przerwało ciche, rytmiczne stukanie do drzwi. Obracająca się gałka, skrzypnięcie drewna po gołej podłodze, struga światła rzucająca cień na jego twarz i drobna postać u progu.
-Tilda? - rzekł zaskoczony, wręcz porażony niespodziewaną wizytą kobiety. Znajomej, partnerki, przyjaciółki? Istniało zbyt wiele określeń, aby potrafił wybrać właściwe, ale pielęgnował drżącą (jak pajęczyny w jej mieszkaniu?) nić sympatii, ogromnie zafascynowany jej wiedzą i obyciem. Też miała nietypową pasję, też była persona non grata wśród czarodziejskiej socjety i Asterion nie opierał się kiełkującemu porozumieniu, jakie nawiązał, kiedy po raz pierwszy jako zaaferowana dziewczyna podeszła do niego, domagając się ostatniego wisiora z wizerunkiem Arachne - nie przeszkadzasz. Już skończyłem, już za długo męczę oczy - odparł, zgrabnie mijając się z prawdą. W transie spędziłby pewnie przy roboczym blacie jeszcze kilka godzin - jesteś blada. Bardziej niż zwykle - zauważył, machnięciem różdżki pozbywając się wszelkich niepotrzebnych przedmiotów - potrzebujesz czegoś? - spytał, po raz pierwszy skupiając się na jasnym obliczu Tildy, starając się rozwikłać zagadkę jej nieoczekiwanej wizyty.
Znowu potrafił całkowicie zapaść się w ten uduchowiony świat, z którego czerpał natchnienie, wręcz wyrywając je zachłannymi garściami, jak każdy człowiek, zagrabiający ziemi jej owoce. Asterion nie wyzyskiwał; on w tej nierównej wymianie zaszczepiał proporcje i harmonię, kształtował rzeczywistość tak, aby mu się poddała, aby on się w niej zatracił, aby kontury rozgraniczające mit od prawdy zatarły się już na wieczność. To były jego inspiracje, którymi prawdziwie żył i oddychał, ponieważ wierzył. Już bez wątpliwości, bez empirycznych zrywów ku poznaniu i rozwikłaniu nieodgadnionych zagadek. Zapamiętale tworzył, odnajdując nowy rytm pracy, może nie przy dźwiękach boskich młotów Hefajstosa, lecz z równym zapałem klecił kolejne elementy metalowych sprzączek i śpiewnie wywoływał greckie inkantacje. Z rozbawieniem wplatał symbolikę niezrozumiałą dla niezbyt wprawnego oka do prostych ozdób, alegorie niemożliwe do odczytania przez ignorantów: i tak oto zwyczajne pierścienie, sygnety i brosze zaczynały nieść za sobą przesłanie. Na błyszczącym złocie odbijał obole, gwarantujące bezpieczną przeprawę przez rzeki Styksu, na delikatnych piórach wyszywał srebrzystymi nićmi imiona Hermesa, a na wisiorach wibrujących czarem Afrodyty rył niemalże niewidzialną strzałę Erosa. Wzmacniał działanie amuletów dobrą wolą, znakomitym nastrojem, płynnym szczęściem, krążącym wartko w żyłach i docierającym do każdej komórki organizmu wraz z życiodajnym tlenem.
Nic nie odrywało już Asteriona od brzmiącego zgrzytu dłuta, od mruczanych zaklęć i runów rzeźbionych w ciężkim, ciemnym drewnie. Zaplecze na powrót przegryzło się dźwiękami i zapachami: prócz cytrusów i świeżej bryzy unosiła się tu nuta wyprawionej skóry, jego ulubionego wina i wilgotnej ceramiki amfor, w których dojrzewało.
Oraz orchidei. Kwiaty wyrosły na tym żyznym gruncie, pojawiając się dosłownie wszędzie. Na każdym kroku towarzyszyła mu ta woń, drażniąca nozdrza przyjemnym wspomnieniem i odbijająca w ciepłych, brązowych oczach najmilsze mu chwile. Bukiety świeżych kwiatów spoczywały w wazonach na każdej wolnej powierzchni, a ich aromat mile komponował się z przesycającym powietrze orientem. Niezbyt ostry, nie duszący, nie wybijający się na pierwszy plan. Idealny hołd dla pani Asteriona, prócz miejsca w jego sercu zajmującą również każdą indywidualną myśl.
Podczas pracy nie potrafił słuchać, skupiony wyłącznie na estetyce, na formie, na znaczeniu, jakie pragnął ucieleśnić i wykreować w formie namacalnej i jak najbardziej fizycznej. Podniecała go możliwość uchwycenia gołymi rękami sacrum i stworzenia z ulotnej boskiej ingerencji przedmiotu. Człowieczego, ludzkiego, wyraźnie oznakowanego jako wyrób śmiertelnika. Jego w ł a s n y.
Ten niesprecyzowany tok wdzięcznych myśli i tak nieuchronnie skręcających ku Deirdre, przerwało ciche, rytmiczne stukanie do drzwi. Obracająca się gałka, skrzypnięcie drewna po gołej podłodze, struga światła rzucająca cień na jego twarz i drobna postać u progu.
-Tilda? - rzekł zaskoczony, wręcz porażony niespodziewaną wizytą kobiety. Znajomej, partnerki, przyjaciółki? Istniało zbyt wiele określeń, aby potrafił wybrać właściwe, ale pielęgnował drżącą (jak pajęczyny w jej mieszkaniu?) nić sympatii, ogromnie zafascynowany jej wiedzą i obyciem. Też miała nietypową pasję, też była persona non grata wśród czarodziejskiej socjety i Asterion nie opierał się kiełkującemu porozumieniu, jakie nawiązał, kiedy po raz pierwszy jako zaaferowana dziewczyna podeszła do niego, domagając się ostatniego wisiora z wizerunkiem Arachne - nie przeszkadzasz. Już skończyłem, już za długo męczę oczy - odparł, zgrabnie mijając się z prawdą. W transie spędziłby pewnie przy roboczym blacie jeszcze kilka godzin - jesteś blada. Bardziej niż zwykle - zauważył, machnięciem różdżki pozbywając się wszelkich niepotrzebnych przedmiotów - potrzebujesz czegoś? - spytał, po raz pierwszy skupiając się na jasnym obliczu Tildy, starając się rozwikłać zagadkę jej nieoczekiwanej wizyty.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
może być!
Nie miała racji. Wcale nie znalazła się nad wodami Morza Śródziemnego, gdy weszła do sklepu - to było zaledwie krótkie preludium. Dopiero teraz, stojąc na progu zaplecza, uświadomiła sobie, że cała egzotyka, która przyciągnęła ją tutaj tamtego pamiętnego wieczoru i która teraz wciąż rozpraszała jej uwagę, miała swoje źródło właśnie w tym miejscu.
Powoli, niemalże z namaszczeniem wciągnęła do płuc powietrze przesycone cudowną wonią, próbując nadać w myślach nazwy poszczególnym zapachom. Żaden z nich nie był duszącym dymem, który tak często spowijał Londyn, ani deszczową wilgocią czy kamiennym chłodem starych kamienic. Rzadko czuła tak niezwykłe, świeże zapachy - wątpiła nawet, by zaklęto je w którychkolwiek, nawet najdroższych perfumach arystokratek. Zrobiła więc kolejny nieśpieszny wdech, prawie zupełnie zapomniawszy, że zamarła w miejscu z dłonią zaciśniętą na klamce. Czuła się lekko oszołomiona - jak gdyby nie tylko amulety Asteriona potrafiły rzucić czar, ale i sama aura panująca w jego sklepie skrywała w sobie jakąś nieznaną Tildzie magię, wobec której była zupełnie bezsilna.
Ocknęła się jednak na dźwięk jego głosu i zamrugała kilkakrotnie, skupiając spojrzenie na Valhakisie. Domyśliła się, że zapewne jeszcze przed chwilą pogrążony był w pracy; już sama ta myśl sprawiła, iż Tilda z ciekawością przyjrzała się spoczywającym wokół niego przedmiotom, zanim te zniknęły. Za każdym razem, gdy odwiedzała Asteriona, z trudem tłumiła w sobie chęć zapytania o każdą rzecz, jaka tylko wpadła jej w oko. Intrygowało ją to, co było inne, niedostępne, niezrozumiałe i chociaż zazwyczaj potrafiła zignorować tę palącą potrzebę wiedzy, to jednak czasem nie potrafiła się jej oprzeć.
Uśmiechnęła się lekko na widok Valhakisa, po czym przymknęła z powrotem drzwi i zrobiła kilka kroków w jego stronę, wciąż wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- To tylko praca. Nie tylko ty lubisz męczyć oczy - odpowiedziała, podtrzymując uśmiech i wzruszając lekko ramionami. Z Asterionem niewątpliwie łączyła ją pracowitość, która nie pozwalała Tildzie spędzić choć jednego dnia bez myślenia o hodowli, sprawdzania rachunków i planowania, o jakie pająki mogłaby powiększyć swoją kolekcję.
Nie znosiła marnować czasu; w pełni oddawała się wszystkiemu, co robiła, nawet jeśli płaciła za to chronicznym zmęczeniem - dla Tildy i tak była to niewielka cena. Odpoczynek znajdowała jedynie w książkach, ale nawet wtedy jej myśli krążyły wokół pająków, podobnie jak pająki krążyły wokół niej. Nie potrafiła od nich uciec i nawet nie chciała.
- Wydaje mi się, że tylko rozmowy. Jak zwykle zresztą - odparła w końcu, ale zaraz umilkła, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. W jej oczach błyszczało zainteresowanie, którego w żaden sposób nie potrafiła ukryć, a niezadane pytania wzbierały w jej myślach, domagając się wybrzmienia. - Po prostu byłam ciekawa, czy może nie pracujesz ostatnio nad czymś nowym. O ile nie jest to oczywiście tajemnica zawodowa - dodała szybko, mając jednak nadzieję, że Asterion mimo wszystko zdradzi jej choć kilka szczegółów. Zazwyczaj mogła oglądać tylko efekty jego pracy - już gotowe, lśniące amulety, które spoczywały w gablotach - jednak zawsze zastanawiała się, co działo się z nimi, zanim tam trafiły. Nigdy nie była do końca pewna, czy tak naprawdę mogła o to zapytać - może nie powinna? - i wciąż nie dawało jej to spokoju. Skierowała więc spojrzenie ku Asterionowi, z nutą cierpliwości oczekując jego odpowiedzi.
Nie miała racji. Wcale nie znalazła się nad wodami Morza Śródziemnego, gdy weszła do sklepu - to było zaledwie krótkie preludium. Dopiero teraz, stojąc na progu zaplecza, uświadomiła sobie, że cała egzotyka, która przyciągnęła ją tutaj tamtego pamiętnego wieczoru i która teraz wciąż rozpraszała jej uwagę, miała swoje źródło właśnie w tym miejscu.
Powoli, niemalże z namaszczeniem wciągnęła do płuc powietrze przesycone cudowną wonią, próbując nadać w myślach nazwy poszczególnym zapachom. Żaden z nich nie był duszącym dymem, który tak często spowijał Londyn, ani deszczową wilgocią czy kamiennym chłodem starych kamienic. Rzadko czuła tak niezwykłe, świeże zapachy - wątpiła nawet, by zaklęto je w którychkolwiek, nawet najdroższych perfumach arystokratek. Zrobiła więc kolejny nieśpieszny wdech, prawie zupełnie zapomniawszy, że zamarła w miejscu z dłonią zaciśniętą na klamce. Czuła się lekko oszołomiona - jak gdyby nie tylko amulety Asteriona potrafiły rzucić czar, ale i sama aura panująca w jego sklepie skrywała w sobie jakąś nieznaną Tildzie magię, wobec której była zupełnie bezsilna.
Ocknęła się jednak na dźwięk jego głosu i zamrugała kilkakrotnie, skupiając spojrzenie na Valhakisie. Domyśliła się, że zapewne jeszcze przed chwilą pogrążony był w pracy; już sama ta myśl sprawiła, iż Tilda z ciekawością przyjrzała się spoczywającym wokół niego przedmiotom, zanim te zniknęły. Za każdym razem, gdy odwiedzała Asteriona, z trudem tłumiła w sobie chęć zapytania o każdą rzecz, jaka tylko wpadła jej w oko. Intrygowało ją to, co było inne, niedostępne, niezrozumiałe i chociaż zazwyczaj potrafiła zignorować tę palącą potrzebę wiedzy, to jednak czasem nie potrafiła się jej oprzeć.
Uśmiechnęła się lekko na widok Valhakisa, po czym przymknęła z powrotem drzwi i zrobiła kilka kroków w jego stronę, wciąż wodząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- To tylko praca. Nie tylko ty lubisz męczyć oczy - odpowiedziała, podtrzymując uśmiech i wzruszając lekko ramionami. Z Asterionem niewątpliwie łączyła ją pracowitość, która nie pozwalała Tildzie spędzić choć jednego dnia bez myślenia o hodowli, sprawdzania rachunków i planowania, o jakie pająki mogłaby powiększyć swoją kolekcję.
Nie znosiła marnować czasu; w pełni oddawała się wszystkiemu, co robiła, nawet jeśli płaciła za to chronicznym zmęczeniem - dla Tildy i tak była to niewielka cena. Odpoczynek znajdowała jedynie w książkach, ale nawet wtedy jej myśli krążyły wokół pająków, podobnie jak pająki krążyły wokół niej. Nie potrafiła od nich uciec i nawet nie chciała.
- Wydaje mi się, że tylko rozmowy. Jak zwykle zresztą - odparła w końcu, ale zaraz umilkła, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. W jej oczach błyszczało zainteresowanie, którego w żaden sposób nie potrafiła ukryć, a niezadane pytania wzbierały w jej myślach, domagając się wybrzmienia. - Po prostu byłam ciekawa, czy może nie pracujesz ostatnio nad czymś nowym. O ile nie jest to oczywiście tajemnica zawodowa - dodała szybko, mając jednak nadzieję, że Asterion mimo wszystko zdradzi jej choć kilka szczegółów. Zazwyczaj mogła oglądać tylko efekty jego pracy - już gotowe, lśniące amulety, które spoczywały w gablotach - jednak zawsze zastanawiała się, co działo się z nimi, zanim tam trafiły. Nigdy nie była do końca pewna, czy tak naprawdę mogła o to zapytać - może nie powinna? - i wciąż nie dawało jej to spokoju. Skierowała więc spojrzenie ku Asterionowi, z nutą cierpliwości oczekując jego odpowiedzi.
Wyzwolił się z okowów twórczej niemocy, chociaż i tak myśli Asteriona błąkały się nieuczęszczanymi bezdrożami, próbując dojrzeć za którymś z plączących się zakrętów jego ukochaną. Wypatrywał jej bezustannie, mimowolnie zatrzymując postępy w pracy; ot, zsunięcie się dłuta po gładkiej powierzchni drewna, jaka winna pozostać nietknięta, zbyt duży kąt przy szlifowaniu cennych kamieni, nieczytelny runiczny zapis na ciężkim kamieniu - Valhakis nie zrzucał winy na Deirdre, będąc jedynie świadomy, jak wielki wpływ na niego wywierała, nawet nie będąc obecną.
Była przecież przy nim w każdej sekundzie w jego myślach, ckliwie nie opuszczających jej szczupłej sylwetki ani na chwilę. Dla niej skrupulatnie odmierzał błyszczący proch ze startych klejnotów i minerałów, dla niej z uśmiechem doradzał każdemu klientowi, który przekroczył wąski próg sklepiku przy Pokątnej, dla niej nakładał na amulety paskudne klątwy i opakowywał je starannie, by nie dosięgnęły przypadkiem ich nowego właściciela. Każdą najprostszą czynność wykonywał z myślą o niej i kiełkującym powoli marzeniom - nowy domek, niewielki, będący tylko ich, anonimowa przystań gdzieś w zielonej Irlandii, spokojna okolica, dookoła dzika przyroda. Nie pragnął wiele, a to, o czym fantazjował podczas oczyszczania górskiego kryształu z wszelkich niedoskonałości, było przecież na wyciągnięcie ręki.
Uśmiechał się szeroko, radośnie, nieco zaburzając powagę skupionego na swym dziele artysty. Nigdy rzemieślnika, to, co wyrastało spod jego dłoni stanowiło prawdziwy kunszt: precyzję połączoną z estetyką, piękno z wytrzymałością, jakby nad ciężką pracą Asteriona czuwał jednocześnie Hefajstos i Apollo, równoważąc boskie przymioty jego produktów. Właściwie: skończonych arcydzieł, bo każde było szczególne i wyjątkowe, Nie istniały dwa takie same talizmany, bo chociaż miały identyczne właściwości, Valhakis nadawał im szczególnego, osobistego ducha.
Wiedział, jak wyjątkowy był amulet z Arachne, który bardzo długo wyczekiwał na odpowiednią osobą, którą wybierze; zupełnie jak różdżka, nie pozwalając sobą dyrygować. Valhakis sam czuł się zaintrygowany za każdym razem, gdy pajęczy naszyjnik drgał na wystawie, manifestując drzemiącą w nim magię... Wybuchającą w momencie, kiedy tylko ta niepozorna, popielatowłosa kobieta zdecydowanie wkroczyła do sklepu i poprosiła właśnie o niego. Asterion nie krył swej fascynacji ani zainteresowania, żywo dopytując, czemu akurat on.
Dowiedział się znacznie więcej, niż przypuszczał, odkrywając w tej cichej kobiecie świetną rozmówczynię i prawdziwą pasjonatkę - o zainteresowaniach nietypowych. Tym chętniej zaprosił ją, aby wpadła jeszcze kiedyś, aż wizyty stały się jawnie towarzyskie, nie zabarwione interesownymi podtekstami.
-Musisz odpoczywać. Żaden człowiek nie wytrzyma nieustającego tempa - odparł z zastanowieniem, jednocześnie czyniąc sobie silne postanowienie, że już więcej nie zrezygnuje ze snu na koszt nagłego przypływu twórczego natchnienia - ostatnio interesuje mnie rodolit. Piękny kamień, wspaniały surowiec, ale... zdobycie odpowiedniej ilości w idealnym stanie, bez żadnych pęknięć graniczy z cudem - powiedział z namysłem, wpatrując się w niedokończony jeszcze egzemplarz miniaturowego granatu, nad którym pracował w wolnych chwilach, również zamierzając podarować go Deirdre. Na szczęście - zastanawiam się także nad rozszerzeniem działalności - przyznał, zerkając na Tildę, jakby oczekiwał na jej werdykt. Właściwie nie wspominał o tym nikomu: ani Deirdre, dla której miała to być niespodzianka, ani swym córkom, coraz mniej zainteresowanym rodzinnym biznesem - eliksiry, trucizny, antidota. Co o tym myślisz? - spytał, z delikatnym wahaniem w głosie.
Była przecież przy nim w każdej sekundzie w jego myślach, ckliwie nie opuszczających jej szczupłej sylwetki ani na chwilę. Dla niej skrupulatnie odmierzał błyszczący proch ze startych klejnotów i minerałów, dla niej z uśmiechem doradzał każdemu klientowi, który przekroczył wąski próg sklepiku przy Pokątnej, dla niej nakładał na amulety paskudne klątwy i opakowywał je starannie, by nie dosięgnęły przypadkiem ich nowego właściciela. Każdą najprostszą czynność wykonywał z myślą o niej i kiełkującym powoli marzeniom - nowy domek, niewielki, będący tylko ich, anonimowa przystań gdzieś w zielonej Irlandii, spokojna okolica, dookoła dzika przyroda. Nie pragnął wiele, a to, o czym fantazjował podczas oczyszczania górskiego kryształu z wszelkich niedoskonałości, było przecież na wyciągnięcie ręki.
Uśmiechał się szeroko, radośnie, nieco zaburzając powagę skupionego na swym dziele artysty. Nigdy rzemieślnika, to, co wyrastało spod jego dłoni stanowiło prawdziwy kunszt: precyzję połączoną z estetyką, piękno z wytrzymałością, jakby nad ciężką pracą Asteriona czuwał jednocześnie Hefajstos i Apollo, równoważąc boskie przymioty jego produktów. Właściwie: skończonych arcydzieł, bo każde było szczególne i wyjątkowe, Nie istniały dwa takie same talizmany, bo chociaż miały identyczne właściwości, Valhakis nadawał im szczególnego, osobistego ducha.
Wiedział, jak wyjątkowy był amulet z Arachne, który bardzo długo wyczekiwał na odpowiednią osobą, którą wybierze; zupełnie jak różdżka, nie pozwalając sobą dyrygować. Valhakis sam czuł się zaintrygowany za każdym razem, gdy pajęczy naszyjnik drgał na wystawie, manifestując drzemiącą w nim magię... Wybuchającą w momencie, kiedy tylko ta niepozorna, popielatowłosa kobieta zdecydowanie wkroczyła do sklepu i poprosiła właśnie o niego. Asterion nie krył swej fascynacji ani zainteresowania, żywo dopytując, czemu akurat on.
Dowiedział się znacznie więcej, niż przypuszczał, odkrywając w tej cichej kobiecie świetną rozmówczynię i prawdziwą pasjonatkę - o zainteresowaniach nietypowych. Tym chętniej zaprosił ją, aby wpadła jeszcze kiedyś, aż wizyty stały się jawnie towarzyskie, nie zabarwione interesownymi podtekstami.
-Musisz odpoczywać. Żaden człowiek nie wytrzyma nieustającego tempa - odparł z zastanowieniem, jednocześnie czyniąc sobie silne postanowienie, że już więcej nie zrezygnuje ze snu na koszt nagłego przypływu twórczego natchnienia - ostatnio interesuje mnie rodolit. Piękny kamień, wspaniały surowiec, ale... zdobycie odpowiedniej ilości w idealnym stanie, bez żadnych pęknięć graniczy z cudem - powiedział z namysłem, wpatrując się w niedokończony jeszcze egzemplarz miniaturowego granatu, nad którym pracował w wolnych chwilach, również zamierzając podarować go Deirdre. Na szczęście - zastanawiam się także nad rozszerzeniem działalności - przyznał, zerkając na Tildę, jakby oczekiwał na jej werdykt. Właściwie nie wspominał o tym nikomu: ani Deirdre, dla której miała to być niespodzianka, ani swym córkom, coraz mniej zainteresowanym rodzinnym biznesem - eliksiry, trucizny, antidota. Co o tym myślisz? - spytał, z delikatnym wahaniem w głosie.
No, I am not Prince Hamlet, nor was meant to be
Kiedyś frustrowała ją niewiedza.
Dawno temu zrobiłaby wszystko, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, które wywoływała w niej świadomość, że czegoś nie wiedziała. Nie potrafiła spokojnie zasnąć, zadając wciąż w myślach kolejne pytania i chcąc za wszelką cenę znaleźć na nie odpowiedź. W jej oczach świat - przede wszystkim magiczny świat - był żywym, pulsującym organizmem; skomplikowanym, a jednocześnie tak fascynującym, że nie pojmowała tych, którzy nie dążyli nawet do tego, by choć trochę zrozumieć jego mechanizmy. To było zwyczajne, zupełnie nieuzasadnione marnotrawstwo - wiedza istniała przecież po to, by ją zdobywać, poszerzać jej granice, zamiast wycofywać się i ograniczać do znanych już prawd. Dlatego też bez wahania podążała za własną ciekawością, gotowa pytać tak długo, aż opadłaby z sił. I była całkowicie (naiwnie?) pewna, że miała rację i że jej wysiłek miał się kiedyś opłacić. Minęło jednak zbyt wiele gorzkich lat, które sprawiły, iż cała determinacja, wówczas tak oczywista i tak słuszna, teraz wydawała jej się ponurym żartem. Nadal ceniła wiedzę oraz umiejętności, okazując szacunek wszystkim tym, którzy je posiadali, jednak nie czuła już, by sama ich potrzebowała. Zazwyczaj nie czuła.
Doskonale wiedziała, dlaczego tak bardzo lubiła tu przychodzić. Nie chodziło tylko o chwilę rozmowy - choć ta również była dla Tildy ważna - ale o to prawie zapomniane już uczucie, które niespodziewanie wzbierało w niej, gdy odwiedzała sklep Asteriona. Znów chciała wiedzieć, znów odnosiła wrażenie, że jeśli nie zapyta, nie przyjrzy się, nie przystanie na chwilę, to zmarnuje jedynie cenną okazję. Sztuka wytwarzania amuletów i stojąca za nią magia były Tildzie zupełnie obce, a momenty, gdy widziała Asteriona przy pracy, wzmagały w niej ciekawość. Zwykle sądziła, że utraciła ją bezpowrotnie już wiele lat temu, jednak za każdym razem, gdy przekraczała próg tego niezwykłego miejsca, narastały w niej ku temu wątpliwości.
- Jeszcze kiedyś odpocznę - rzuciła lekko. - Kiedy tylko skończę wszystko, co mam do zrobienia - dodała po chwili, całkowicie świadoma, że w jej przypadku praca w zasadzie nie miała końca. Mieszkając wraz z pająkami, które nieustannie domagały się uwagi, rzadko znajdowała odrobinę spokoju, choć nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by na to narzekać.
Zerknęła na wspomniany przez Asteriona kamień z żywym zainteresowaniem, podchodząc nieco bliżej, by uważniej przyjrzeć się fakturze, głębokiej barwie i wszystkim detalom, które mogła dostrzec w niewielkim okazie. Choć nie było to jeszcze ukończone dzieło, już teraz doceniała pracę, jaką wkładał w nie Valhakis.
- Jest naprawdę piękny. Czy to jakiś klient go sobie zażyczył? - zapytała jeszcze, nadal przyglądając się rodolitowi, ale kolejne słowa Asteriona sprawiły, że przeniosła na niego spojrzenie, unosząc lekko brwi. Milczała przez dobrą chwilę, nadal nieco zaskoczona; na pewno nie spodziewała się, że zapyta ją o zdanie, a jednak miała gotową odpowiedź.
Może już od dłuższego czasu miała?
- Wydaje mi się, że alchemikom z Pokątnej szykuje się całkiem poważna konkurencja - odezwała się w końcu, ponownie się uśmiechając. - I wystarczy słowo, jeżeli potrzebowałbyś pajęczych ingrediencji - zresztą bardzo chętnie pomogłabym ci w czymkolwiek.
Naprawdę chciała pomóc - nie była co prawda pewna, co takiego mogłaby zrobić poza dostarczeniem Asterionowi ingrediencji, ale łącząca ich sympatia była zobowiązująca. A poza tym Tilda nie ukrywała, że z chęcią spędziłaby tu trochę więcej czasu.
Dawno temu zrobiłaby wszystko, by pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, które wywoływała w niej świadomość, że czegoś nie wiedziała. Nie potrafiła spokojnie zasnąć, zadając wciąż w myślach kolejne pytania i chcąc za wszelką cenę znaleźć na nie odpowiedź. W jej oczach świat - przede wszystkim magiczny świat - był żywym, pulsującym organizmem; skomplikowanym, a jednocześnie tak fascynującym, że nie pojmowała tych, którzy nie dążyli nawet do tego, by choć trochę zrozumieć jego mechanizmy. To było zwyczajne, zupełnie nieuzasadnione marnotrawstwo - wiedza istniała przecież po to, by ją zdobywać, poszerzać jej granice, zamiast wycofywać się i ograniczać do znanych już prawd. Dlatego też bez wahania podążała za własną ciekawością, gotowa pytać tak długo, aż opadłaby z sił. I była całkowicie (naiwnie?) pewna, że miała rację i że jej wysiłek miał się kiedyś opłacić. Minęło jednak zbyt wiele gorzkich lat, które sprawiły, iż cała determinacja, wówczas tak oczywista i tak słuszna, teraz wydawała jej się ponurym żartem. Nadal ceniła wiedzę oraz umiejętności, okazując szacunek wszystkim tym, którzy je posiadali, jednak nie czuła już, by sama ich potrzebowała. Zazwyczaj nie czuła.
Doskonale wiedziała, dlaczego tak bardzo lubiła tu przychodzić. Nie chodziło tylko o chwilę rozmowy - choć ta również była dla Tildy ważna - ale o to prawie zapomniane już uczucie, które niespodziewanie wzbierało w niej, gdy odwiedzała sklep Asteriona. Znów chciała wiedzieć, znów odnosiła wrażenie, że jeśli nie zapyta, nie przyjrzy się, nie przystanie na chwilę, to zmarnuje jedynie cenną okazję. Sztuka wytwarzania amuletów i stojąca za nią magia były Tildzie zupełnie obce, a momenty, gdy widziała Asteriona przy pracy, wzmagały w niej ciekawość. Zwykle sądziła, że utraciła ją bezpowrotnie już wiele lat temu, jednak za każdym razem, gdy przekraczała próg tego niezwykłego miejsca, narastały w niej ku temu wątpliwości.
- Jeszcze kiedyś odpocznę - rzuciła lekko. - Kiedy tylko skończę wszystko, co mam do zrobienia - dodała po chwili, całkowicie świadoma, że w jej przypadku praca w zasadzie nie miała końca. Mieszkając wraz z pająkami, które nieustannie domagały się uwagi, rzadko znajdowała odrobinę spokoju, choć nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by na to narzekać.
Zerknęła na wspomniany przez Asteriona kamień z żywym zainteresowaniem, podchodząc nieco bliżej, by uważniej przyjrzeć się fakturze, głębokiej barwie i wszystkim detalom, które mogła dostrzec w niewielkim okazie. Choć nie było to jeszcze ukończone dzieło, już teraz doceniała pracę, jaką wkładał w nie Valhakis.
- Jest naprawdę piękny. Czy to jakiś klient go sobie zażyczył? - zapytała jeszcze, nadal przyglądając się rodolitowi, ale kolejne słowa Asteriona sprawiły, że przeniosła na niego spojrzenie, unosząc lekko brwi. Milczała przez dobrą chwilę, nadal nieco zaskoczona; na pewno nie spodziewała się, że zapyta ją o zdanie, a jednak miała gotową odpowiedź.
Może już od dłuższego czasu miała?
- Wydaje mi się, że alchemikom z Pokątnej szykuje się całkiem poważna konkurencja - odezwała się w końcu, ponownie się uśmiechając. - I wystarczy słowo, jeżeli potrzebowałbyś pajęczych ingrediencji - zresztą bardzo chętnie pomogłabym ci w czymkolwiek.
Naprawdę chciała pomóc - nie była co prawda pewna, co takiego mogłaby zrobić poza dostarczeniem Asterionowi ingrediencji, ale łącząca ich sympatia była zobowiązująca. A poza tym Tilda nie ukrywała, że z chęcią spędziłaby tu trochę więcej czasu.
You have witchcraftin your lips
Strona 2 z 2 • 1, 2
Zaplecze
Szybka odpowiedź