Horizont Alley
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Horizont Alley
Ulicę Pokątną prostopadle przecina Horizont Alley. Można znaleźć tu znacznie mniej sklepów i lokali, a więcej budynków mieszkalnych. Stojące w szeregach kamienice są domem wielu rodzin czarodziejów. Mówi się, że mimo usytuowania nieopodal centrum na Horizont Alley lepiej nie pojawiać się po zmroku. Alejka prowadzi bezpośrednio na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, wskutek czego w nocy można tu spotkać osobników spod ciemnej gwiazdy. Jednak za dnia panuje tu gwar - na rogu znajduje się popularna dzięki niskim cenom apteka, nieco dalej podupadający sklepik ze słodkościami, a tuż przy ulicy Pokątnej warto odwiedzić herbaciarnię słynącą z serwowania herbat-niespodzianek.
Tego było za wiele. Mężczyzna wprawdzie próbował protestować, ale dosłownie słaniał się na nogach i Gwen nie potrafiła traktować go poważnie. Nie miała zamiaru dostarczać mu kawy: jeszcze by się okazało, że to źle na niego wpłynie i będzie miała nieznajomego na sumieniu.
Nie do końca zwracała uwagę na mamrotanie Thomasa. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, wzywając Błędnego Rycerza. Pewnie przyjdzie im na niego chwile poczekać, jednak im szybciej się zjawi, tym lepiej dla Harrisona – przynajmniej zdaniem malarki.
– Niech pan nie protestuje – powiedziała, delikatnie dotykając jego ramienia, dając mu sygnał, aby zszedł ze środka drogi. Lepiej, aby nie stali tak, gdy pojawi się tutaj autobus. Betty grzecznie podążała za właścicielką. – Zaraz będzie Błędny Rycerz, zawiezie pana do Munga, tam sprawdzą, czy wszystko jest w porządku – wyjaśniła, starając się, aby jej głos brzmiał pewnie.
Właściwie mogłaby go po prostu zostawić i sobie pójść. Jakaś część jej naprawdę tego chciała. To rozwiązałoby sprawę. Miała jednak świadomość, że wyrzuty sumienia nie dałyby jej spokoju. A co jeśli mężczyzna po prostu się przewróci i zrobi sobie krzywdę? Alb jeśli go okradną… albo nagle będzie miał halucynacje, czy… czy cokolwiek! Nie miała pojęcia, z czego może wynikać jego dziwne zachowanie i uznała, że lepiej będzie, jeśli sprawdzi to uzdrowiciel. Dobrze wiedziała, że nie wszyscy pracujący w Mungu są sympatyczni, ale pracowali tam nie bez powodu. Mieli wiedze, której ona nie miała i której Harrison teraz wyraźnie potrzebował.
– Kręci się panu w głowie? Boli coś pana? Co się dzieje? – zaczęła dopytywać, chcąc się zorientować, co może być nieznajomemu. – Jest pan w stanie wyraźnie mówić?
Może to jakiś problem z językiem? Nie miała pojęcia, czy istnieją jakieś magiczne choroby wiążące język, ale kto wie. Mogło to oczywiście być też zwykłe, mugolskie schorzenie, przez które chorzy nie są w stanie normalnie mówić. Hogwart nie zapewniał jednak edukacji w dziedzinie pierwszej pomocy i całą – niewielką – wiedzę na ten temat, jaką posiadała, zdobyła sama. Nawet nie była pewna, czy informacje, które posiada są w pełni prawdziwe.
Nie do końca zwracała uwagę na mamrotanie Thomasa. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, wzywając Błędnego Rycerza. Pewnie przyjdzie im na niego chwile poczekać, jednak im szybciej się zjawi, tym lepiej dla Harrisona – przynajmniej zdaniem malarki.
– Niech pan nie protestuje – powiedziała, delikatnie dotykając jego ramienia, dając mu sygnał, aby zszedł ze środka drogi. Lepiej, aby nie stali tak, gdy pojawi się tutaj autobus. Betty grzecznie podążała za właścicielką. – Zaraz będzie Błędny Rycerz, zawiezie pana do Munga, tam sprawdzą, czy wszystko jest w porządku – wyjaśniła, starając się, aby jej głos brzmiał pewnie.
Właściwie mogłaby go po prostu zostawić i sobie pójść. Jakaś część jej naprawdę tego chciała. To rozwiązałoby sprawę. Miała jednak świadomość, że wyrzuty sumienia nie dałyby jej spokoju. A co jeśli mężczyzna po prostu się przewróci i zrobi sobie krzywdę? Alb jeśli go okradną… albo nagle będzie miał halucynacje, czy… czy cokolwiek! Nie miała pojęcia, z czego może wynikać jego dziwne zachowanie i uznała, że lepiej będzie, jeśli sprawdzi to uzdrowiciel. Dobrze wiedziała, że nie wszyscy pracujący w Mungu są sympatyczni, ale pracowali tam nie bez powodu. Mieli wiedze, której ona nie miała i której Harrison teraz wyraźnie potrzebował.
– Kręci się panu w głowie? Boli coś pana? Co się dzieje? – zaczęła dopytywać, chcąc się zorientować, co może być nieznajomemu. – Jest pan w stanie wyraźnie mówić?
Może to jakiś problem z językiem? Nie miała pojęcia, czy istnieją jakieś magiczne choroby wiążące język, ale kto wie. Mogło to oczywiście być też zwykłe, mugolskie schorzenie, przez które chorzy nie są w stanie normalnie mówić. Hogwart nie zapewniał jednak edukacji w dziedzinie pierwszej pomocy i całą – niewielką – wiedzę na ten temat, jaką posiadała, zdobyła sama. Nawet nie była pewna, czy informacje, które posiada są w pełni prawdziwe.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Mimo sporego problemu z koncentracją udało mu się zrozumieć co powiedziała w jego kierunku czarownica. Sytuacja nie wyglądała najlepiej z żadnej strony. Zebranie myśli było coraz cięższe, a na dodatek jeszcze spotkał czarownice, która musiała ukazywać, aż nadmiar miłosierdzia. W obecnej sytuacji chyba wolałby nie spotkać nikogo i zdrzemnąć się gdzieś za rogiem, aż wrócą mu siły. Teraz jednak mógł tylko marzyć o takim rozwiązaniu.
Przeszła mu na chwilę przez myśl ucieczka jak najdalej, zanim ten przeklęty błędny rycerz się pojawi. Jednak w takim stanie to byłoby dopiero głupie rozwiązanie. Wiedział, że był w stanie zrobić co najwyżej kilka kroków zanim padłby na ziemię. Poza tym nadal nie wiedział jak zareagowałaby ta czarownica. Teraz mogła być miła i pomocna jednak gdyby próbował uciekać mogłaby zacząć myśleć, że jest potencjalnie niebezpieczny. Zresztą nawet dla czystości własnego sumienia mogła go łatwo oszołomić prostym zaklęciem, aby mieć pewność, że nie zrobi sobie krzywdy, a on nie miałby obecnie szans na obronę.
Każda możliwość jaka przychodziła mu do głowy kończyła się porażką. Do tej pory próbował wyjaśniać swoją sytuacje, ale nawet na to brakowało mu już sił. Obecnie największą ochotę miał na położenie się tutaj na twardej ziemi i zaśniecie. Może gdyby zobaczyła jak zaczyna pochrapywać leżąc na ziemi w końcu zdołała by go zrozumieć
Czasu na myślenie, które i tak sprawiało mu trudności było niewiele. Uzdrowiciele szybko się domyślą co jest z nim nie tak, co do tego nie było wątpliwości. Ale jak znał życie to na tym by się nie skończyło. Szukaliby na siłę jakiejś choroby lub wypytywali o powody jego braku snu. A zdecydowanie nie chciał tracić czasu. Lekko zmarszczył brwi próbując zrozumieć pytania jakie padały ze strony dziewczyny, aż w końcu otworzył usta.
- Nie... - wymruczał bardziej słabo niż do tej pory. Można by było uznać, że to była odpowiedź na jej pytania, ale na tym nie poprzestał, nagle dodał ponownie słabym tonem. - spałem... - pokręcił lekko głową, mówiąc znów bardziej pod nosem. - sen...
Przeszła mu na chwilę przez myśl ucieczka jak najdalej, zanim ten przeklęty błędny rycerz się pojawi. Jednak w takim stanie to byłoby dopiero głupie rozwiązanie. Wiedział, że był w stanie zrobić co najwyżej kilka kroków zanim padłby na ziemię. Poza tym nadal nie wiedział jak zareagowałaby ta czarownica. Teraz mogła być miła i pomocna jednak gdyby próbował uciekać mogłaby zacząć myśleć, że jest potencjalnie niebezpieczny. Zresztą nawet dla czystości własnego sumienia mogła go łatwo oszołomić prostym zaklęciem, aby mieć pewność, że nie zrobi sobie krzywdy, a on nie miałby obecnie szans na obronę.
Każda możliwość jaka przychodziła mu do głowy kończyła się porażką. Do tej pory próbował wyjaśniać swoją sytuacje, ale nawet na to brakowało mu już sił. Obecnie największą ochotę miał na położenie się tutaj na twardej ziemi i zaśniecie. Może gdyby zobaczyła jak zaczyna pochrapywać leżąc na ziemi w końcu zdołała by go zrozumieć
Czasu na myślenie, które i tak sprawiało mu trudności było niewiele. Uzdrowiciele szybko się domyślą co jest z nim nie tak, co do tego nie było wątpliwości. Ale jak znał życie to na tym by się nie skończyło. Szukaliby na siłę jakiejś choroby lub wypytywali o powody jego braku snu. A zdecydowanie nie chciał tracić czasu. Lekko zmarszczył brwi próbując zrozumieć pytania jakie padały ze strony dziewczyny, aż w końcu otworzył usta.
- Nie... - wymruczał bardziej słabo niż do tej pory. Można by było uznać, że to była odpowiedź na jej pytania, ale na tym nie poprzestał, nagle dodał ponownie słabym tonem. - spałem... - pokręcił lekko głową, mówiąc znów bardziej pod nosem. - sen...
Gość
Gość
Już podjęła decyzje. Powoli zaczęło do niej wprawdzie docierać, że głównym problemem mężczyzny jest senność, ale nie wiedziała, co ją powoduje. Mógł być niewyspany, ale powodów tego stanu mogła być cała masa. Naprawdę lepiej będzie, jeśli ktoś go zbada.
W dalszym ciągu nie przejmowała się więc mamrotaniem Harrisona. Nie odpowiadał na jej pytania i panna Grey czuła, że nie jest w stanie nic z niego wyciągnąć. Brakowało jej więc danych, dzięki którym mogłaby dojść do jakichkolwiek bardziej rozbudowanych wniosków.
Przygryzła więc wargę, zmuszając Thomasa co cofnięcia się jeszcze o krok, gdy Błędny Rycerz zaparkował tuż przed nimi. Betty, widząc autobus, zaszczekała kilkukrotnie. Choć była przyzwyczajona do samochodów to w okolicach Pokątnej pojazdy były rzadkim zjawiskiem, zwłaszcza tak duże i pojawiające się znienacka. Piesek miał powód, aby nieco się zdziwić.
– Niech pan wejdzie do środka – powiedziała, gdy otwarły się drzwi, po czym zajrzała przez nie do wewnątrz autobusu: – Tego pana trzeba odwieść do Munga – wyjaśniła kierowcy.
Odsunęła się od wyjścia, myśląc nad tym, co powinna dalej zrobić. Nie znała tego człowieka, ale… martwiła się o niego. W końcu w pewnym sensie wzięła za tego człowieka odpowiedzialność.
– Musi pan o siebie zadbać – mruknęła pod nosem na tyle cicho, że Harrison nie musiał jej usłyszeć. Gdyby czasy były bezpieczniejsze, może podałaby mu swój adres, czy nazwisko, aby napisał do niej z informacją, czy wszystko jest w porządku, ale przecież wcale go nie znała. Choć Thomas nie wyglądał na groźnego to przecież swobodnie mógł być czarknoksiężnikiem, czyż nie? Lepiej chuchać na zimne, przynajmniej dopóki wojna się nie skończy.
Zaczekała, aż mężczyzna wsiądzie do pojazdu, a Błędny Rycerz odjedzie, po czym ruszyła smyczą Betty. Jednocześnie wypowiedziała ciche „chodź”, ruszając z pieskiem przed siebie. Nie miała ochoty jeszcze wracać do domu i potrzebowała chwili, aby znów wrócił jej dobry nastrój. Przez kolejne piętnaście minut nie potrafiła przestać myśleć o Harrisonie i tym, co się z nim później stało, jednak na całe szczęście, natrafiła na niezwykle kolorową wystawę artystycznego sklepu, która natychmiast zawładnęła jej wyobraźnią.
| z/t x2
W dalszym ciągu nie przejmowała się więc mamrotaniem Harrisona. Nie odpowiadał na jej pytania i panna Grey czuła, że nie jest w stanie nic z niego wyciągnąć. Brakowało jej więc danych, dzięki którym mogłaby dojść do jakichkolwiek bardziej rozbudowanych wniosków.
Przygryzła więc wargę, zmuszając Thomasa co cofnięcia się jeszcze o krok, gdy Błędny Rycerz zaparkował tuż przed nimi. Betty, widząc autobus, zaszczekała kilkukrotnie. Choć była przyzwyczajona do samochodów to w okolicach Pokątnej pojazdy były rzadkim zjawiskiem, zwłaszcza tak duże i pojawiające się znienacka. Piesek miał powód, aby nieco się zdziwić.
– Niech pan wejdzie do środka – powiedziała, gdy otwarły się drzwi, po czym zajrzała przez nie do wewnątrz autobusu: – Tego pana trzeba odwieść do Munga – wyjaśniła kierowcy.
Odsunęła się od wyjścia, myśląc nad tym, co powinna dalej zrobić. Nie znała tego człowieka, ale… martwiła się o niego. W końcu w pewnym sensie wzięła za tego człowieka odpowiedzialność.
– Musi pan o siebie zadbać – mruknęła pod nosem na tyle cicho, że Harrison nie musiał jej usłyszeć. Gdyby czasy były bezpieczniejsze, może podałaby mu swój adres, czy nazwisko, aby napisał do niej z informacją, czy wszystko jest w porządku, ale przecież wcale go nie znała. Choć Thomas nie wyglądał na groźnego to przecież swobodnie mógł być czarknoksiężnikiem, czyż nie? Lepiej chuchać na zimne, przynajmniej dopóki wojna się nie skończy.
Zaczekała, aż mężczyzna wsiądzie do pojazdu, a Błędny Rycerz odjedzie, po czym ruszyła smyczą Betty. Jednocześnie wypowiedziała ciche „chodź”, ruszając z pieskiem przed siebie. Nie miała ochoty jeszcze wracać do domu i potrzebowała chwili, aby znów wrócił jej dobry nastrój. Przez kolejne piętnaście minut nie potrafiła przestać myśleć o Harrisonie i tym, co się z nim później stało, jednak na całe szczęście, natrafiła na niezwykle kolorową wystawę artystycznego sklepu, która natychmiast zawładnęła jej wyobraźnią.
| z/t x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
❍ 6 marca, 1957 r., ((12:13)) ❍
Trzynaście minut po dwunastej, taka była dokładnie godzina całego zdarzenia, choć Clem czas dotąd płynął zbyt błogo, żeby mogła go liczyć. Chociaż... W stanie, w którym obecnie się znajdowała, chyba nawet powinna.
Dosłownie przed chwilą poszła do jednego sklepu. Skuszona ładnie wyglądającą butelką alkoholu, wyciągnęła po nią łapkę– i dosłownie chwilę później przypominała już swoją babkę. Lśniąca szyba w pomieszczeniu, w którym odbijała się Clementine, to właśnie jej podpowiadało.
Westchnęła ciężko. Czy naprawdę tylko jej miało się to wszystko przytrafiać? Nie żeby była pesymistką, ale miała czasem wrażenie, że wykazuje silne tendencje do wpadania w kłopoty.
Przyjęła jednak przeprosiny od sprzedawcy, bo co innego miałaby zrobić? Tego nie da się naprawić ot tak i nikt nie miał powodu, by robić to specjalnie, w końcu nikomu nie podpadła. Czasami zdaje się, że denerwowała swoich rozmówców, ale żaden z nich nie porwałby się na coś takiego.
Swoją drogą, co podkusiło ją, by tu przychodzić? Teraz miała do pokonania długą drogę, a – nawet jeśli urok nie był szczególnie silny – stanowił dodatkowe utrudnienie. Czuła się tak, jakby jej nogi dziwnie straciły całą siłę. No i dzięki zaklęciu wyglądały na takie należące do kury, którą tak często Clem miała w zwyczaju obierać na obiad. Z jednej strony śmieszne, ale z drugiej... Jak miała pokonać tak potężny dystans na takich chudych patyczkach?
Nie wspominając o tym, że już niemal słyszała przyszłe narzekania mamy. "Clem, zawsze sprowadzasz problemy", "Clem, czemu się nie pilnujesz?", "Clem, po co ci był ten alkohol!". Jak miała jej się pokazać w takim stanie? Kochała ją całym sercem, zawiedzenie jej nie wchodziło w grę. Aczkolwiek... Gdyby nie wróciła do domu, rodzicielka zmartwiłaby się jeszcze bardziej.
– Uuch, tak źle, i tak niedobrze. – westchnęła z żałością, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziała to na głos. Postronni jednak mogli stwierdzić, że to kolejna babuleńka narzekająca na swoje schorowane nogi i obolałe stopy.
Trzynaście minut po dwunastej, taka była dokładnie godzina całego zdarzenia, choć Clem czas dotąd płynął zbyt błogo, żeby mogła go liczyć. Chociaż... W stanie, w którym obecnie się znajdowała, chyba nawet powinna.
Dosłownie przed chwilą poszła do jednego sklepu. Skuszona ładnie wyglądającą butelką alkoholu, wyciągnęła po nią łapkę– i dosłownie chwilę później przypominała już swoją babkę. Lśniąca szyba w pomieszczeniu, w którym odbijała się Clementine, to właśnie jej podpowiadało.
Westchnęła ciężko. Czy naprawdę tylko jej miało się to wszystko przytrafiać? Nie żeby była pesymistką, ale miała czasem wrażenie, że wykazuje silne tendencje do wpadania w kłopoty.
Przyjęła jednak przeprosiny od sprzedawcy, bo co innego miałaby zrobić? Tego nie da się naprawić ot tak i nikt nie miał powodu, by robić to specjalnie, w końcu nikomu nie podpadła. Czasami zdaje się, że denerwowała swoich rozmówców, ale żaden z nich nie porwałby się na coś takiego.
Swoją drogą, co podkusiło ją, by tu przychodzić? Teraz miała do pokonania długą drogę, a – nawet jeśli urok nie był szczególnie silny – stanowił dodatkowe utrudnienie. Czuła się tak, jakby jej nogi dziwnie straciły całą siłę. No i dzięki zaklęciu wyglądały na takie należące do kury, którą tak często Clem miała w zwyczaju obierać na obiad. Z jednej strony śmieszne, ale z drugiej... Jak miała pokonać tak potężny dystans na takich chudych patyczkach?
Nie wspominając o tym, że już niemal słyszała przyszłe narzekania mamy. "Clem, zawsze sprowadzasz problemy", "Clem, czemu się nie pilnujesz?", "Clem, po co ci był ten alkohol!". Jak miała jej się pokazać w takim stanie? Kochała ją całym sercem, zawiedzenie jej nie wchodziło w grę. Aczkolwiek... Gdyby nie wróciła do domu, rodzicielka zmartwiłaby się jeszcze bardziej.
– Uuch, tak źle, i tak niedobrze. – westchnęła z żałością, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziała to na głos. Postronni jednak mogli stwierdzić, że to kolejna babuleńka narzekająca na swoje schorowane nogi i obolałe stopy.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzynaście przecznic musiała przejść, aby móc dostać się na ulicę Pokątną. W barze podsłuchała, że jeden z tamtejszych alkoholowych sklepików otrzymał swego czasu dość intrygujący towar zza oceanu. Pani Boyle po usłyszeniu tejże nowiny natychmiast zarządziła, że trzeba to sprawdzić. Może lubiła nietypowe smaki, może chciała przyciągnąć miejscowych dziwaków pod szemrany daszek tawerny lub po prostu obadać konkurencję. Cwaniaczki potrafiły kupować flaszkę w sklepie i potem opróżniać ją w jakimś zasikanym zaułku. W każdym razie Phils udała się do owego sklepiku w nieco mniej wystawnej części ulicy. Gdy weszła do środka, zabrzmiał dzwoneczek, a właściciel kiwnął głową, zapraszając dziewczynę do środka. Od progu już uderzyła ją woń słodkich likierów. Czegoś takiego nie podawali w Parszywym. W potrząsanych mocno naczyniach mieszały się smaki komponowane przez zdolne barmanki. Czasem wystarczyło tylko to jedno spojrzenie na klienta, aby wiedzieć, jakiej rozkoszy tego wieczoru potrzebuje najbardziej. Słodkość była zbyt neutralna i przewidywalna. Lubiła mieszać więc kontrowersyjne składniki.
Przechodziła między półkami, czasem przejechała paznokciem po kolorowej etykietce. Badała towar. Jeśli mieli jakieś ciekawe nowości, na pewno szybko uda jej się dowiedzieć, do kogo się udać, by pozyskać te trunki dla tawerny. Chwyciła butelkę wina z wymalowanym kangurem na naklejce. Przez chwilę podziwiała odważne kolory, chyba nawet ręczną robotę. Gdy zerknęła na cenę, była już niemal pewna, że to coś wyjątkowego. Pokręciła lekko głową i odłożyła ją, wystawiając stopę do kolejnego kroku. Wtedy też usłyszała coś podejrzanego. Ciekawskie oczy natychmiast poszukały źródła tego poruszenia. Jej reakcja była jednak zbyt późna, by mogła dojrzeć, jak dziewczątko przeobraża się w staruchę. Nie mogła wiedzieć, że jest to pracownica czekoladowej krainy, u której kilka miesięcy temu zamawiała tort. Podeszła bliżej staruszki, pamiętając, że chyba przed chwilą coś się jej przytrafiło. Niestety półki zasłoniły jej pełen obraz. Słyszała także smutne słowa kobiety. Nigdy nie była wrażliwa na płacz połamanych staruszek. Wkrótce jednak stanęła przed babcią i zawiesiła na niej spojrzenie.
– Czy ja panią znam? – zapytała, marszcząc czoło. Najwyraźniej na jej pomarszczonej twarzyczce dostrzegła coś znajomego. A może to oczy? Nie, wcale nie chciała oferować swojego młodego ramienia. O wiele bardziej interesowała się tym, co tutaj przed chwilą zaszło i, niestety, ją ominęło. Przyuważyła także, że sprzedawczyk coś nerwowo zerkał w ich stronę. Ewidentnie coś było nie tak i aż pożałowała, że poświęciła aż tyle uwagi kangurzej etykiecie. Nie lubiła, kiedy coś jej umykało. Kobieta jednak wydawała się bardzo zmarnowana. Tę zagadkę należało koniecznie rozwiązać!
Przechodziła między półkami, czasem przejechała paznokciem po kolorowej etykietce. Badała towar. Jeśli mieli jakieś ciekawe nowości, na pewno szybko uda jej się dowiedzieć, do kogo się udać, by pozyskać te trunki dla tawerny. Chwyciła butelkę wina z wymalowanym kangurem na naklejce. Przez chwilę podziwiała odważne kolory, chyba nawet ręczną robotę. Gdy zerknęła na cenę, była już niemal pewna, że to coś wyjątkowego. Pokręciła lekko głową i odłożyła ją, wystawiając stopę do kolejnego kroku. Wtedy też usłyszała coś podejrzanego. Ciekawskie oczy natychmiast poszukały źródła tego poruszenia. Jej reakcja była jednak zbyt późna, by mogła dojrzeć, jak dziewczątko przeobraża się w staruchę. Nie mogła wiedzieć, że jest to pracownica czekoladowej krainy, u której kilka miesięcy temu zamawiała tort. Podeszła bliżej staruszki, pamiętając, że chyba przed chwilą coś się jej przytrafiło. Niestety półki zasłoniły jej pełen obraz. Słyszała także smutne słowa kobiety. Nigdy nie była wrażliwa na płacz połamanych staruszek. Wkrótce jednak stanęła przed babcią i zawiesiła na niej spojrzenie.
– Czy ja panią znam? – zapytała, marszcząc czoło. Najwyraźniej na jej pomarszczonej twarzyczce dostrzegła coś znajomego. A może to oczy? Nie, wcale nie chciała oferować swojego młodego ramienia. O wiele bardziej interesowała się tym, co tutaj przed chwilą zaszło i, niestety, ją ominęło. Przyuważyła także, że sprzedawczyk coś nerwowo zerkał w ich stronę. Ewidentnie coś było nie tak i aż pożałowała, że poświęciła aż tyle uwagi kangurzej etykiecie. Nie lubiła, kiedy coś jej umykało. Kobieta jednak wydawała się bardzo zmarnowana. Tę zagadkę należało koniecznie rozwiązać!
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Możliwe że nie do końca znała się na czarach. W końcu, czy tak dobrze umiejąc posługiwać się różdżką w dziedzinie uroków i zaklęć, mogłaby nie znać odpowiedzi na pytanie, ile to zgubny efekt linii wieku potrwa? Ale naprawdę nie wiedziała. Niby sprzedawca mówił, że jutro jej przejdzie, ale… czy mogła mu wierzyć? Sprzedawał przecież źle oznaczone towary, a ona nie była taka głupia, na jaką wyglądała!
Nie spodziewała się jednak, że ktoś ze znajomych w ogóle ją tu zobaczy. „Znajomych”, jeśli tak mogłaby nazwać dziewczynę, która wpadła ostatnio zamówić tort na zlecenie swojej pracodawczyni. Clementine miała całkiem dobrą pamięć do twarzy, więc zdziwiła się, że nie rozpoznała jej o wiele wcześniej. Czyżby jej wzrok już tak zawodził?
Clem spojrzała na nią ucieszona, na chwilę zapominając o swoim nieszczęściu. Przynajmniej miała towarzystwo, które pomogłoby dojść jej do domu, bo nogi już nie takie!
– Tak, znamy się, proszę pani! Albo panno… – zastanawiała się Clementine. Teraz gdy wychodziła na starszą od niej, powinna może zwracać się do niej „panno”, chociaż czy rzeczywiście powinna? – Nieważne. Spotkałyśmy się jakiś czas temu w cukierni. Moje nazwisko to Thorne, ale pewnie nic ci ono nie mówi…
Mogła odczuć, jak pomimo nie najlepszego wyglądu, kobieta plecie z największym przejęciem. Wiśniowowłosej – a teraz prędzej siwej – zależało na tym, by została. By nie odwróciła się i sobie poszła. Chciała, żeby pomogła dostać jej się do domu. Ciężko byłoby dojść tam na tych kurzych nogach i w dodatku z lekkim garbem… Jeżeli Clem miała wyglądać tak za trzydzieści lat to jejku! Powinna uprawiać więcej ruchu, choć obecnie myślała, że zażywa go wystarczająco. No naprawdę… Skoro postarzała się równolegle do swojego żywota, powinna mieć młodego ducha, a nie kondycję jak u leniwego dziecka!
Westchnęła zrezygnowana. Przejdź do sedna, Clementine, przejdź wreszcie do sedna.
– Rzecz w tym… – zawahała się nieco. Jak nieznajoma-znajoma zareaguje na prośbę? Nie była jej przyjaciółką, nie musiała jej pomagać. – Mogłaby mi pani pomóc dojść do domu? W takim stanie wątpię, czy daleko zajdę.
Nie spodziewała się jednak, że ktoś ze znajomych w ogóle ją tu zobaczy. „Znajomych”, jeśli tak mogłaby nazwać dziewczynę, która wpadła ostatnio zamówić tort na zlecenie swojej pracodawczyni. Clementine miała całkiem dobrą pamięć do twarzy, więc zdziwiła się, że nie rozpoznała jej o wiele wcześniej. Czyżby jej wzrok już tak zawodził?
Clem spojrzała na nią ucieszona, na chwilę zapominając o swoim nieszczęściu. Przynajmniej miała towarzystwo, które pomogłoby dojść jej do domu, bo nogi już nie takie!
– Tak, znamy się, proszę pani! Albo panno… – zastanawiała się Clementine. Teraz gdy wychodziła na starszą od niej, powinna może zwracać się do niej „panno”, chociaż czy rzeczywiście powinna? – Nieważne. Spotkałyśmy się jakiś czas temu w cukierni. Moje nazwisko to Thorne, ale pewnie nic ci ono nie mówi…
Mogła odczuć, jak pomimo nie najlepszego wyglądu, kobieta plecie z największym przejęciem. Wiśniowowłosej – a teraz prędzej siwej – zależało na tym, by została. By nie odwróciła się i sobie poszła. Chciała, żeby pomogła dostać jej się do domu. Ciężko byłoby dojść tam na tych kurzych nogach i w dodatku z lekkim garbem… Jeżeli Clem miała wyglądać tak za trzydzieści lat to jejku! Powinna uprawiać więcej ruchu, choć obecnie myślała, że zażywa go wystarczająco. No naprawdę… Skoro postarzała się równolegle do swojego żywota, powinna mieć młodego ducha, a nie kondycję jak u leniwego dziecka!
Westchnęła zrezygnowana. Przejdź do sedna, Clementine, przejdź wreszcie do sedna.
– Rzecz w tym… – zawahała się nieco. Jak nieznajoma-znajoma zareaguje na prośbę? Nie była jej przyjaciółką, nie musiała jej pomagać. – Mogłaby mi pani pomóc dojść do domu? W takim stanie wątpię, czy daleko zajdę.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Gdyby Philippie dane było poznać przemyślenia tejże żałosnej nieszczęśnicy, z pewnością rozmyłaby jej niepewność. Trudno nazwać znajomymi dwie panny spotykające się wyłącznie w interesie, dopuszczające się jedynie formalnego kontaktu. To nie była pogawędka psiapsiółek, to tylko kilka nudnych zdań, choć przebiegły pomyślnie. Nie zapamiętała jej jednak, od tamtego poranka minęła tysiące obcych twarzy, mnóstwo dziewczątek zaczepnie przemykających po porcie, wielu rozpasanych żeglarzy i niezliczone ilości ludzi tajemnicy. Sporo się wydarzyło, ale mimo to niektóre spojrzenia zapadały jej w pamięci na tyle, by napotkane ponownie mogły wzbudzić uczucie nieokreślonego podejrzenia. Stąd pytanie, stąd te ciekawskie błyski w ciemnych oczach Moss. Jeśli tylko nie bałeś się sensacji, mogłeś otrzymać odpowiedzi karmiące twoje umiłowanie do czyiś sekretów.
Cukiernia. Ostatni raz była w jakimś słodkim miejscu, kiedy zamawiała tort. Zmrużyła oczy, łącząc jej słowa z tym starym widokiem. Później odsunęła się i lekko wyprostowała plecy z energią, która wskazywała na możliwe rozpracowanie tej babcinej zagadki. Wcisnęła dłoń we własną talię i cmoknęła zaintrygowana. Nie, nazwisko totalnie nic jej nie mówiło, ale miejsce już tak. – W tym wcieleniu przypominasz raczej swoją matkę, albo nawet babkę – rzuciła, nie kryjąc wcale swojego rozbawienia. – Ktoś wyssał z ciebie młodość? – zapytała, pragnąc szczegółów tej historii, jeszcze zanim ta zacznie tutaj lamentować nad swoim nieszczęściem. A może właśnie to pytanie ten lament rozpocznie? – Też bym pewnie poszła kupić flaszkę, gdyby mnie coś takiego spotkało – stwierdziła, przenosząc swoje zainteresowanie na lokal, w którym się znajdowały. W jej rękach nie widziała jednak żadnej butelki, ale tego smutku nie dało się nie zauważyć. Może ktoś rzucił na nią urok? Popatrzyła znów na sprzedawcę. Kto by pomyślał, że podczas kupowania alkoholu można wpaść na taką łamigłówkę? Sekret sekretem, ale Moss właściwie dalej brakowało pewności co do tego, czy faktycznie ma ochotę i czas na takie bzdety. Jednak pokusa okazała się póki co mocniejsza. Oj, ależ się plątała ta dziewuszko-staruszka. Pokręciła lekko głową, rzucając jej nieco ponaglające spojrzenie. No śmiało, powiedz to.
– Mam cię prowadzić do domu? – zapytała zdziwiona. Potem znów zerknęła na te liche kończyny i wywróciła lekko oczami. – Daleko mieszkasz? – wtrąciła jeszcze, nim padły z jej strony jakiekolwiek deklaracje. Musiała się czuć słabiutko, skoro zaczepiała prawie obce, ledwo kojarzone twarze. Phils nie miała serca z kamienia, mogła ją objąć i podprowadzić. Wygląda na to, że faktycznie wraz z wydartą młodością odebrano jej również i siły. Sama chyba by się zabiła, gdyby przyszło jej się mierzyć z tak podłą klątwą. Straszne rzeczy. Straszne, ale jednak trochę zabawne. Może powinna pomóc tej Thorne spojrzeć na to bardziej od tej strony?
Cukiernia. Ostatni raz była w jakimś słodkim miejscu, kiedy zamawiała tort. Zmrużyła oczy, łącząc jej słowa z tym starym widokiem. Później odsunęła się i lekko wyprostowała plecy z energią, która wskazywała na możliwe rozpracowanie tej babcinej zagadki. Wcisnęła dłoń we własną talię i cmoknęła zaintrygowana. Nie, nazwisko totalnie nic jej nie mówiło, ale miejsce już tak. – W tym wcieleniu przypominasz raczej swoją matkę, albo nawet babkę – rzuciła, nie kryjąc wcale swojego rozbawienia. – Ktoś wyssał z ciebie młodość? – zapytała, pragnąc szczegółów tej historii, jeszcze zanim ta zacznie tutaj lamentować nad swoim nieszczęściem. A może właśnie to pytanie ten lament rozpocznie? – Też bym pewnie poszła kupić flaszkę, gdyby mnie coś takiego spotkało – stwierdziła, przenosząc swoje zainteresowanie na lokal, w którym się znajdowały. W jej rękach nie widziała jednak żadnej butelki, ale tego smutku nie dało się nie zauważyć. Może ktoś rzucił na nią urok? Popatrzyła znów na sprzedawcę. Kto by pomyślał, że podczas kupowania alkoholu można wpaść na taką łamigłówkę? Sekret sekretem, ale Moss właściwie dalej brakowało pewności co do tego, czy faktycznie ma ochotę i czas na takie bzdety. Jednak pokusa okazała się póki co mocniejsza. Oj, ależ się plątała ta dziewuszko-staruszka. Pokręciła lekko głową, rzucając jej nieco ponaglające spojrzenie. No śmiało, powiedz to.
– Mam cię prowadzić do domu? – zapytała zdziwiona. Potem znów zerknęła na te liche kończyny i wywróciła lekko oczami. – Daleko mieszkasz? – wtrąciła jeszcze, nim padły z jej strony jakiekolwiek deklaracje. Musiała się czuć słabiutko, skoro zaczepiała prawie obce, ledwo kojarzone twarze. Phils nie miała serca z kamienia, mogła ją objąć i podprowadzić. Wygląda na to, że faktycznie wraz z wydartą młodością odebrano jej również i siły. Sama chyba by się zabiła, gdyby przyszło jej się mierzyć z tak podłą klątwą. Straszne rzeczy. Straszne, ale jednak trochę zabawne. Może powinna pomóc tej Thorne spojrzeć na to bardziej od tej strony?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Westchnęła ciężko. Klientka najwyraźniej jej nie rozpoznawała. Brała ją za czyjąś matkę albo co gorsza babcię! Przekonanie jej będzie… trudne. Lekko mówiąc.
– Poważnie, to ja! – zawołała wreszcie wkurzona, wymachując na domiar rękami. Któraś z wykonywanych czynności musiała najwyraźniej wywołać poruszenie wśród tłumu, bo wszyscy zwrócili na Clemuwagę. Zawstydzona opuściła ręce. – Musisz mnie kojarzyć...
Spojrzała na nią jak zbity pies. Nie pamiętała jej? Naprawdę? Zwykle mówiono jej właśnie, że jest bardzo charakterystyczna. Że z nikim nie da się jej pomylić.
Naburmuszyła się, nadymając policzki jak rozdymka na odpowiedź rozmówczyni. Niepotrzebnie pytała ją o pomoc. Jeżeli zamierzała robić sobie z niej żarty, to nie była na to pora.
– No wiesz co! Prosiłam cię o pomoc, nie o nabijanie się ze mnie! – zamarudziła, opuszczając krawędź sukienki. Z patrzenia w dół nie mogło wyjść nic dobrego. Widok kurzych nóżek był aż zanadto dobijający. – Nie mówiłabyś tak, gdyby to ciebie trafił cię głupi czar lub urok!
Słysząc, jak wspomina o nieszczęsnej flaszce, Clementine westchnęła żałośnie. Jak nie zachciałoby jej się nagle kupić alkoholu, do niczego takiego by nie doszło… A co jeśli wszystkie butelki u tego sprzedawcy są tak samo źle opatrzone? Byłby z niego dopiero burak!
Pokiwała głową z rezygnacją na wzmiankę o poprowadzeniu do domu. Może i dałaby radę dojść tam sama, ale nie chciała ryzykować. Mama na pewno martwiłaby się nawet, gdyby dłużej nie wracała, nie musiała się kaleczyć ani być na okładkach gazet.
– Bardzo cię proszę! – złożyła ręce w proszącym geście. – Tylko ten jeden raz!
Zrobiła oczy niczym kot proszący o resztki jedzenia ze stołu. Oby zadziało, oby zadziałało, oby zadziałało!
– Niee, mieszkam przy lasku. Jeśli nie kojarzysz okolicy, mogę iść przodem! – odpowiedziała dziarsko. – O, i jak odzyskam siły to wyślę ci flaszkę w ramach podziękowania! Opcjonalnie konfitury – cokolwiek wolisz.
Jest! Udało się! Położyła ręce na biodrach, uśmiechając się najszerzej jak mogła.
– Komu w drogę, temu czas! – zawołała, wysuwając się na prowadzenie.
– Poważnie, to ja! – zawołała wreszcie wkurzona, wymachując na domiar rękami. Któraś z wykonywanych czynności musiała najwyraźniej wywołać poruszenie wśród tłumu, bo wszyscy zwrócili na Clemuwagę. Zawstydzona opuściła ręce. – Musisz mnie kojarzyć...
Spojrzała na nią jak zbity pies. Nie pamiętała jej? Naprawdę? Zwykle mówiono jej właśnie, że jest bardzo charakterystyczna. Że z nikim nie da się jej pomylić.
Naburmuszyła się, nadymając policzki jak rozdymka na odpowiedź rozmówczyni. Niepotrzebnie pytała ją o pomoc. Jeżeli zamierzała robić sobie z niej żarty, to nie była na to pora.
– No wiesz co! Prosiłam cię o pomoc, nie o nabijanie się ze mnie! – zamarudziła, opuszczając krawędź sukienki. Z patrzenia w dół nie mogło wyjść nic dobrego. Widok kurzych nóżek był aż zanadto dobijający. – Nie mówiłabyś tak, gdyby to ciebie trafił cię głupi czar lub urok!
Słysząc, jak wspomina o nieszczęsnej flaszce, Clementine westchnęła żałośnie. Jak nie zachciałoby jej się nagle kupić alkoholu, do niczego takiego by nie doszło… A co jeśli wszystkie butelki u tego sprzedawcy są tak samo źle opatrzone? Byłby z niego dopiero burak!
Pokiwała głową z rezygnacją na wzmiankę o poprowadzeniu do domu. Może i dałaby radę dojść tam sama, ale nie chciała ryzykować. Mama na pewno martwiłaby się nawet, gdyby dłużej nie wracała, nie musiała się kaleczyć ani być na okładkach gazet.
– Bardzo cię proszę! – złożyła ręce w proszącym geście. – Tylko ten jeden raz!
Zrobiła oczy niczym kot proszący o resztki jedzenia ze stołu. Oby zadziało, oby zadziałało, oby zadziałało!
– Niee, mieszkam przy lasku. Jeśli nie kojarzysz okolicy, mogę iść przodem! – odpowiedziała dziarsko. – O, i jak odzyskam siły to wyślę ci flaszkę w ramach podziękowania! Opcjonalnie konfitury – cokolwiek wolisz.
Jest! Udało się! Położyła ręce na biodrach, uśmiechając się najszerzej jak mogła.
– Komu w drogę, temu czas! – zawołała, wysuwając się na prowadzenie.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
– Łoooho, Thorne! – zawołała, robiąc wyraźny, choć zdecydowanie przesadzony gest obronny, jakby próbowała umknąć przed tymi machającymi nerwowo dłońmi. Staruszka w rozpaczy to jedno, ale staruszka będąca młodą dziewczyną, w dodatku niepotrafiącą zapanować nad emocjami, mogła zdecydowanie wyrządzić więcej szkód. Phils ceniła swoją twarz i wolała nie wracać do domu z połamanym nosem. Nie umiała nawet wyleczyć zadrapania, a co dopiero skleić kości.
Babcia histeryzowała. Ta panika sprawiała, że można było łatwo posądzić ją o szaleństwo. Tym bardziej, że chwilę później ta wzburzona rozpacz gwałtownie opadła, przemieniając się w nieznośny smutek. Może ktoś powinien wylać jej na głowę wiadro z zimną wodą? Możliwe, że dopiero wtedy babcia da się namówić na kilka głębszych wdechów, a później będzie się dało wyłapać więcej z jej spokojniejszej opowieści. Nie zamierzała jednak bawić się w jakiegoś pieprzonego testera nieopanowanych dusz. Musiała się mierzyć z tym, co tutaj się działo.
– Ej, więc to jednak urok? Ciężko mi pomóc, skoro nie bardzo wciąż wiem, co się stało. Uspokój się – zaproponowała, uznając, że tu potrzeba twardych konkretów. Z obydwu stron. Dlatego postawiła na jasne komunikaty i na moment zrezygnowała z tego drwiącego uśmieszku. Chyba tylko rozjuszał panienkę i wcale nie pomagał. – Inaczej zaraz zrzucisz którąś flaszkę i pożegnasz się z kieszonkowym – dorzuciła dodatkowy argument. Chyba nie należało szukać motywacji w potrzebie dbania o wątpliwe zdrowie. – Czy ktoś cię zaatakował? – zapytała jeszcze czujnie. To ważna sprawa. Phils umiała sobie radzić z głupimi żartownisiami. Mogła dać komuś w twarz albo machnąć złowieszczo różdżką. W końcu chodziło o pomoc kobiecie. Ta tutaj wyraźnie unikała dokładnego wyjaśnienia, co się stało. Moss jednak pomyślała, że może krępowała się przy sprzedawcy. Dlatego zaraz po lekkim wywróceniu oczami na jej słodziutkie miny, chwyciła ja za ramię, miejmy nadzieję, że nie za mocno, i wyprowadziła za drzwi lokalu. Tam będą mogły porozmawiać już normalniej, bez zbędnych świadków. Na ten gest dziewczę zareagowało z dość zaskakującym dla niej entuzjazmem. Więc przeżyła dramat czy nie? Dziwnie się zachowywała.
– Odprowadzę cię. Nie chcę konfitury i flaszki, daj spokój. To nic. Tylko… Na pewno wszystko w porządku? Czujesz się, no wiesz, jak ty? Poza obolałymi kośćmi, oczywiście – powiedziała, na końcu precyzując swoje pytanie. Interesowała się jej duchową formą. O tym, że z tą cielesną jest coś nie tak, już wiedziała. Widziała już różne stany upojenia, odurzenia i mieszania komuś w głowie. Nie znała Clementine na tyle, by stwierdzić, czy ten typ tak ma, czy po prostu podkręca się tą nieprzyjemną sytuacją.
I jaki udział miał w tym wszystkim ten podejrzany sprzedawczyk?!
Babcia histeryzowała. Ta panika sprawiała, że można było łatwo posądzić ją o szaleństwo. Tym bardziej, że chwilę później ta wzburzona rozpacz gwałtownie opadła, przemieniając się w nieznośny smutek. Może ktoś powinien wylać jej na głowę wiadro z zimną wodą? Możliwe, że dopiero wtedy babcia da się namówić na kilka głębszych wdechów, a później będzie się dało wyłapać więcej z jej spokojniejszej opowieści. Nie zamierzała jednak bawić się w jakiegoś pieprzonego testera nieopanowanych dusz. Musiała się mierzyć z tym, co tutaj się działo.
– Ej, więc to jednak urok? Ciężko mi pomóc, skoro nie bardzo wciąż wiem, co się stało. Uspokój się – zaproponowała, uznając, że tu potrzeba twardych konkretów. Z obydwu stron. Dlatego postawiła na jasne komunikaty i na moment zrezygnowała z tego drwiącego uśmieszku. Chyba tylko rozjuszał panienkę i wcale nie pomagał. – Inaczej zaraz zrzucisz którąś flaszkę i pożegnasz się z kieszonkowym – dorzuciła dodatkowy argument. Chyba nie należało szukać motywacji w potrzebie dbania o wątpliwe zdrowie. – Czy ktoś cię zaatakował? – zapytała jeszcze czujnie. To ważna sprawa. Phils umiała sobie radzić z głupimi żartownisiami. Mogła dać komuś w twarz albo machnąć złowieszczo różdżką. W końcu chodziło o pomoc kobiecie. Ta tutaj wyraźnie unikała dokładnego wyjaśnienia, co się stało. Moss jednak pomyślała, że może krępowała się przy sprzedawcy. Dlatego zaraz po lekkim wywróceniu oczami na jej słodziutkie miny, chwyciła ja za ramię, miejmy nadzieję, że nie za mocno, i wyprowadziła za drzwi lokalu. Tam będą mogły porozmawiać już normalniej, bez zbędnych świadków. Na ten gest dziewczę zareagowało z dość zaskakującym dla niej entuzjazmem. Więc przeżyła dramat czy nie? Dziwnie się zachowywała.
– Odprowadzę cię. Nie chcę konfitury i flaszki, daj spokój. To nic. Tylko… Na pewno wszystko w porządku? Czujesz się, no wiesz, jak ty? Poza obolałymi kośćmi, oczywiście – powiedziała, na końcu precyzując swoje pytanie. Interesowała się jej duchową formą. O tym, że z tą cielesną jest coś nie tak, już wiedziała. Widziała już różne stany upojenia, odurzenia i mieszania komuś w głowie. Nie znała Clementine na tyle, by stwierdzić, czy ten typ tak ma, czy po prostu podkręca się tą nieprzyjemną sytuacją.
I jaki udział miał w tym wszystkim ten podejrzany sprzedawczyk?!
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Domyślała się, że to machanie dłońmi musiało być dziwne. Nie mogła nic jednak poradzić na to, że była spanikowana. Nigdy przecież nie dostała linią wieku! Do tego cztery litery dalej ją bolały... Miała głęboko nadzieję, że do tego odrzucenia nic jej się nie stało.
– Przepraszam – westchnęła bezradnie, uspokajając się nieco. Musiała wyglądać biednie w tych siwych włosach i w dodatku pocerowanych ubraniach. Jedno było wynikiem czaru, drugie zaś efektem wieloletniej biedy Thorne'ów. Na to ostatnie nie mogła za to wiele w najbliższym czasie poradzić. Oby chociaż ten urok zniknął w terminie podanym przez sprzedawcę.
– Zdenerwowałam się, wybacz. Znam się na czarach, ale to dla mnie kompletnie nowa sytuacja, nigdy nie trzepnęła mną linia wieku.
Mówiła najczystszą prawdę. W Hogwarcie może i była dobra z czarów, ale w praktyce naprawdę nigdy nie dostała źle wykonaną linią wieku. Była grzeczna i posłuszna, po co miałaby chwytać się czegoś, co było nieadekwatne do przeżytych przez nią lat? Nie ciągnęło ją do tego i tyle.
Miała ochotę westchnąć: "Chciałabym mieć w ogóle kieszonkowe" na słowa rozmówczyni. Zdała sobie jednak sprawę, że w sumie to dostaje takie kieszonkowe, tylko że z pracy. Rzecz w tym że były one i tak mniejsze niż powinny być zarobki... Strasznie frustrujące.
Szczęśliwie wyszły na zewnątrz, więc Clem całkowicie ochłonęła. Zdecydowanie lepiej było trzymać ją z dala od sprzedawcy, który wywoływał w niej niepotrzebne napięcie, które ciągle się gromadziło. Co prawda nie nienawidziła go i nie byłaby w stanie go okrzyczeć, ale rzeczywiście mocno zalazł jej za skórę.
Pokręciła głową na pytanie o atak. Jeżeli nie był to sabotaż to nie, nie liczyło się to jako atak. Bardziej był to pech bądź kwestia przypadku.
– Żaden atak. Po prostu osoba z tego sklepu sprzedała mi butelkę alkoholu ze źle sformułowanym urokiem, a konkretniej to linią wieku. Mam ponad dwadzieścia lat i chociaż czuję się na siedemnaście, ten czar to naprawdę przesada. – poskarżyła się, spuszczając ze zrezygnowaniem głowę. Naprawdę, była teraz karana za infantylne zachowanie? W takim momencie?! Przecież mogła ten alkohol dać dowolnej osobie, nie dotykając go, to by był dopiero problem! Clementine przynajmniej dostała informację, że następnego dnia czar minie, a co na przykład w przypadku jednego z jej przyjaciół lub kuzyna, kiedy sprzedawcy w pobliżu by nie było?
– Mam dzisiaj wieczorną zmianę w cukierni, więc to trochę kłopot... Chciałam zjeść w spokoju obiad i wrócić akurat w porę, ale nie wiem, czy dam radę w ogóle dojść do domu w takim stanie. – spuściła wzrok speszona. Może i miała lekkiego bzika na punkcie pracy, ale hej, zbierała przecież na sklep, który należał kiedyś do jej ojca! – W takim stanie to ja nawet cięższego pudła nie uniosę.
Zwykle tak nie marudziła, ale widziała obraz tej sytuacji – pracodawca odsyłający ją z powrotem do domu i ucinający pensję. W jej pracy trzeba było się przecież dużo ruszać, do tego przenosić ciężkie rzeczy, szybko liczyć i mieć cały czas łeb na karku, na wypadek jakby jakiś złodziej chciał coś zwinąć. Zmartwiło ją to, bo po dostaniu linią wieku nieszczególnie była zdolna do którejkolwiek z tych czynności.
– Przepraszam – westchnęła bezradnie, uspokajając się nieco. Musiała wyglądać biednie w tych siwych włosach i w dodatku pocerowanych ubraniach. Jedno było wynikiem czaru, drugie zaś efektem wieloletniej biedy Thorne'ów. Na to ostatnie nie mogła za to wiele w najbliższym czasie poradzić. Oby chociaż ten urok zniknął w terminie podanym przez sprzedawcę.
– Zdenerwowałam się, wybacz. Znam się na czarach, ale to dla mnie kompletnie nowa sytuacja, nigdy nie trzepnęła mną linia wieku.
Mówiła najczystszą prawdę. W Hogwarcie może i była dobra z czarów, ale w praktyce naprawdę nigdy nie dostała źle wykonaną linią wieku. Była grzeczna i posłuszna, po co miałaby chwytać się czegoś, co było nieadekwatne do przeżytych przez nią lat? Nie ciągnęło ją do tego i tyle.
Miała ochotę westchnąć: "Chciałabym mieć w ogóle kieszonkowe" na słowa rozmówczyni. Zdała sobie jednak sprawę, że w sumie to dostaje takie kieszonkowe, tylko że z pracy. Rzecz w tym że były one i tak mniejsze niż powinny być zarobki... Strasznie frustrujące.
Szczęśliwie wyszły na zewnątrz, więc Clem całkowicie ochłonęła. Zdecydowanie lepiej było trzymać ją z dala od sprzedawcy, który wywoływał w niej niepotrzebne napięcie, które ciągle się gromadziło. Co prawda nie nienawidziła go i nie byłaby w stanie go okrzyczeć, ale rzeczywiście mocno zalazł jej za skórę.
Pokręciła głową na pytanie o atak. Jeżeli nie był to sabotaż to nie, nie liczyło się to jako atak. Bardziej był to pech bądź kwestia przypadku.
– Żaden atak. Po prostu osoba z tego sklepu sprzedała mi butelkę alkoholu ze źle sformułowanym urokiem, a konkretniej to linią wieku. Mam ponad dwadzieścia lat i chociaż czuję się na siedemnaście, ten czar to naprawdę przesada. – poskarżyła się, spuszczając ze zrezygnowaniem głowę. Naprawdę, była teraz karana za infantylne zachowanie? W takim momencie?! Przecież mogła ten alkohol dać dowolnej osobie, nie dotykając go, to by był dopiero problem! Clementine przynajmniej dostała informację, że następnego dnia czar minie, a co na przykład w przypadku jednego z jej przyjaciół lub kuzyna, kiedy sprzedawcy w pobliżu by nie było?
– Mam dzisiaj wieczorną zmianę w cukierni, więc to trochę kłopot... Chciałam zjeść w spokoju obiad i wrócić akurat w porę, ale nie wiem, czy dam radę w ogóle dojść do domu w takim stanie. – spuściła wzrok speszona. Może i miała lekkiego bzika na punkcie pracy, ale hej, zbierała przecież na sklep, który należał kiedyś do jej ojca! – W takim stanie to ja nawet cięższego pudła nie uniosę.
Zwykle tak nie marudziła, ale widziała obraz tej sytuacji – pracodawca odsyłający ją z powrotem do domu i ucinający pensję. W jej pracy trzeba było się przecież dużo ruszać, do tego przenosić ciężkie rzeczy, szybko liczyć i mieć cały czas łeb na karku, na wypadek jakby jakiś złodziej chciał coś zwinąć. Zmartwiło ją to, bo po dostaniu linią wieku nieszczególnie była zdolna do którejkolwiek z tych czynności.
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zatem ten psikus sprezentowała jej linia wieku, a nie żaden chytry sprzedawczyk o wątpliwych intencjach. Cóż, przynajmniej tyle dobrze. Jednak najwyraźniej niepotrzebnie doszukiwała się nie wiadomo jakich historii. Właściwie teraz to było nawet zabawne. Chociaż jeśli tylko dobrze pamiętała, ta postać i tak wyglądała bardzo młodo. Może nie miała jeszcze odpowiedniego wieku albo magia podświadomie objawiała jakieś swoje wątpliwości? Oberwała, tylko to teraz było faktem, którego nie dało się w żaden sposób podważyć.
– Może nie bez przyczyny trafiła cię ta linia wieku… – zasugerowała złośliwie, a później zaśmiała się lekko. Bywała wredna, ale te kąśliwe uwagi poniekąd wywoływała sama postawa przestraszonej kobiety, która w stresie dawała się ponosić wyraźnym emocjom, stawała się łatwym celem, wchłaniała przytyki Moss. Mogło istnieć wiele powodów, przez które magia nie zadziałała właściwie, ale po anomaliach raczej rzadko zdarzały się takie wyskoki. Thorne musiała mieć naprawdę parszywy dzień.
W dodatku uwagę Phils wkrótce potwierdziły jej słowa. Czuła się na siedemnaście lat? Uniosła brew w dość wyraźnym geście, a potem lekko pokręciła głową – Nie masz szczęścia, dziewczyno. Ale na twoim miejscu odstawiłabym flaszki na jakiś czas… – oznajmiła, jeszcze odruchowo oglądając się za siebie, prosto na ten szyld alkoholowego sklepu. Nie takie akcje już widziała, choć Parszywy należał do zupełnie oddzielnej kategorii, jeśli chodziło o przygody z wódką. Niemniej sama nie była pewna, czy sprzedałaby jej drinka bez weryfikacji wieku. – Wyglądałaś chyba młodziutko, Thorne. Może linia wieku zgłupiała – spróbowała ją pocieszyć, choć w sumie to aż tak jej na tym nie zależało. Wyszły stąd jednak i teraz towarzysząca jej staruszka zrobiła się bardziej wylewna. Dzięki Merlinie, przynajmniej Filipa była w stanie wyłapać jakieś konkrety z jej wypowiedzi. A może świeże powietrze pomagało staruszkom? Nie wiedziała. – Na twoim miejscu załatwiłabym sobie zastępstwo. Chyba że szef nie ma nic przeciwko takiej… pracownicy – rzuciła otwarcie. – Jak długo to będzie trwało? – dopytała zaciekawiona tym, czy to jednak krótkie mignięcie, kartka z babcinego kalendarza, czy może będzie się z tym męczyła przez następny tydzień. – Może jakiś specjalista mógłby zdjąć z ciebie efekty tej magii – zaproponowała luźno, wędrując razem z nią wzdłuż ulicy. Czuła się jak wnuczka. Nagle mocniej doceniła siłę młodego ciała i jego niewątpliwe piękno. Starość, choć nasączona doświadczeniem, dla kobiety nie mogła oznaczać zewnętrznego piękna. Co innego mężczyźni. Dojrzali wydawali się Philippie wyjątkowo intrygujący - i mowa tu nie tylko o aspekcie cielesnym. Mieli zapewne do zaoferowania nieco więcej niż ci energiczni gówniarze, łapiący ochoczo wiatr w żagle.
– Ale i tak za nic w świecie nie poszłabym do roboty w takim stanie – podsumowała, rozglądając się po dość ruchliwej ulicy. Przynajmniej Clementine mogła liczyć na to, że nikt ze znajomych nie zdoła jej rozpoznać w tym stanie. Wyglądała na taką, która przejęłaby się spotkaniem przyjaciela po takim żarcie. – Coś wymyślisz – dodała lekko, wodząc wzrokiem po wystawie jakiegoś nowego butiku. Szkoda, że do setki nie zdoła uzbierać forsy na taki płaszcz.
– Może nie bez przyczyny trafiła cię ta linia wieku… – zasugerowała złośliwie, a później zaśmiała się lekko. Bywała wredna, ale te kąśliwe uwagi poniekąd wywoływała sama postawa przestraszonej kobiety, która w stresie dawała się ponosić wyraźnym emocjom, stawała się łatwym celem, wchłaniała przytyki Moss. Mogło istnieć wiele powodów, przez które magia nie zadziałała właściwie, ale po anomaliach raczej rzadko zdarzały się takie wyskoki. Thorne musiała mieć naprawdę parszywy dzień.
W dodatku uwagę Phils wkrótce potwierdziły jej słowa. Czuła się na siedemnaście lat? Uniosła brew w dość wyraźnym geście, a potem lekko pokręciła głową – Nie masz szczęścia, dziewczyno. Ale na twoim miejscu odstawiłabym flaszki na jakiś czas… – oznajmiła, jeszcze odruchowo oglądając się za siebie, prosto na ten szyld alkoholowego sklepu. Nie takie akcje już widziała, choć Parszywy należał do zupełnie oddzielnej kategorii, jeśli chodziło o przygody z wódką. Niemniej sama nie była pewna, czy sprzedałaby jej drinka bez weryfikacji wieku. – Wyglądałaś chyba młodziutko, Thorne. Może linia wieku zgłupiała – spróbowała ją pocieszyć, choć w sumie to aż tak jej na tym nie zależało. Wyszły stąd jednak i teraz towarzysząca jej staruszka zrobiła się bardziej wylewna. Dzięki Merlinie, przynajmniej Filipa była w stanie wyłapać jakieś konkrety z jej wypowiedzi. A może świeże powietrze pomagało staruszkom? Nie wiedziała. – Na twoim miejscu załatwiłabym sobie zastępstwo. Chyba że szef nie ma nic przeciwko takiej… pracownicy – rzuciła otwarcie. – Jak długo to będzie trwało? – dopytała zaciekawiona tym, czy to jednak krótkie mignięcie, kartka z babcinego kalendarza, czy może będzie się z tym męczyła przez następny tydzień. – Może jakiś specjalista mógłby zdjąć z ciebie efekty tej magii – zaproponowała luźno, wędrując razem z nią wzdłuż ulicy. Czuła się jak wnuczka. Nagle mocniej doceniła siłę młodego ciała i jego niewątpliwe piękno. Starość, choć nasączona doświadczeniem, dla kobiety nie mogła oznaczać zewnętrznego piękna. Co innego mężczyźni. Dojrzali wydawali się Philippie wyjątkowo intrygujący - i mowa tu nie tylko o aspekcie cielesnym. Mieli zapewne do zaoferowania nieco więcej niż ci energiczni gówniarze, łapiący ochoczo wiatr w żagle.
– Ale i tak za nic w świecie nie poszłabym do roboty w takim stanie – podsumowała, rozglądając się po dość ruchliwej ulicy. Przynajmniej Clementine mogła liczyć na to, że nikt ze znajomych nie zdoła jej rozpoznać w tym stanie. Wyglądała na taką, która przejęłaby się spotkaniem przyjaciela po takim żarcie. – Coś wymyślisz – dodała lekko, wodząc wzrokiem po wystawie jakiegoś nowego butiku. Szkoda, że do setki nie zdoła uzbierać forsy na taki płaszcz.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie bez przyczyny zareagowała w ten sposób. Zawsze była dość żywiołowa, ale tego dnia wyjątkowo wszystko szło nie tak, więc zamierzała zrobić, co w jej mocy, by przekonać dziewczynę do pomocy. Na ogół Clem tej pomocy nie potrzebowała, więc tym bardziej było jej dziwnie o nią prosić.
Westchnęła jednocześnie ze zdenerwowania i bezradności, odgarniając nerwowo opadającą jej pod wpływem wiatru na oczy grzywkę. Chciała sobie pójść, czując, że niedawna klientka się z niej tylko i wyłącznie nabija, z drugiej strony jednak kto inny mógłby jej pomóc? Poza tym ta dziewczyna nie wydawała się zła, może to kwestia poczucia humoru, na pewno nie miała złych intencji… Wielu pomaga zaraz po głupim dowcipie, może więc do takich należała.
Skrzyżowała ręce pod biustem w niezadowoleniu, czekając, aż rozmówczyni się do końca wyzłośliwi. Nie musiała jej powtarzać, że wyglądała na młodziutką, mówiono jej to od dziecka. Łagodne rysy twarzy, okrągłe policzki i nie największy biust gdziekolwiek by nie poszła, musiały dawać znać wszystkim, że jest młodsza niż dwadzieścia pięć lat. Irytujące, ale co mogła na to poradzić? Nie mogła przecież urodzić się pięć lat wcześniej niż jej mama przewidywała.
Wygięła usta w kwaśnej minie na wzmiankę o przymusowym „urlopie”. To kompletnie jej się nie uśmiechało. Zarabiała przecież na cukiernię, musiała pracować dzień i noc, inaczej… nigdy nie będzie w stanie odzyskać własności swojej rodziny. W obecnym stanie jednak raczej ciężko byłoby o dobrze wykonaną robotę – była stara i miała słabsze, dwa razy bardziej spracowane ręce niż wcześniej. Do tego te nogi… Uch, jak miała przenosić większe rzeczy na takich patyczkach?
– To będzie trwało podobno do jutra, więc chyba nie ma sensu zamawiać jakiegoś specjalisty. – odpowiedziała szczerze. – Tak czy inaczej muszę zamienić się z kimś godzinami pracy, bo nie mogę tak po prostu wziąć wolnego. – przyznała, rozmyślając o tym, czy pracodawca jej nie wyrzuci. Tak nagły incydent mógł być też pretekstem do obcięcia jej wypłaty. Jak dotąd myślała, że niemal niczego się nie bała, ale cóż… Chyba znalazła rzecz, którą martwiła się i której lękała się ponad wszystko.
Westchnęła bezradnie. Co w tej sytuacji miała zrobić? Musiała dać sobie spokój i zostać w domu. Miała tylko nadzieję, że nie będzie to miało dla niej szczególnie negatywnych skutków w przyszłości. Zdecydowanie za dużo odniosła ich już w dzieciństwie.
Spojrzała na koniec uliczki. Poznawała tę drogę, bo to tędy właśnie przyszła. Skrótami z łatwością trafi do lasu, a potem do domu.
Popatrzyła na młodszą teraz od niej dziewczynę z wdzięcznością. Może i trochę robiła sobie z niej żartów, ale koniec końców okazała się dobrą osobą, jak zresztą Clementine przeczuwała. Pomogła jej z dobroci serca, nie chciała nawet nic w zamian. Thorne postanowiła, że musi jej to kiedyś wynagrodzić.
– Jesteśmy już prawie rzut beretem od mojego domu, stąd już sama trafię. – Pokiwała głową z lekkim uśmiechem. – Przepraszam za kłopot i dziękuję, że mi pomogłaś. Gdyby nie ty, pewnie nigdy bym się tu nie znalazła… No, czas na mnie. Spotkajmy się jeszcze kiedyś. – powiedziała, mrugając do niej. Naprawdę była miła, więc czemu by tak nie wpaść na siebie raz jeszcze?
Wreszcie odwróciła się w pożądanym kierunku. Z oddali widziała królujące korony drzew i wyczuwała zbliżające się kłopoty. Ciężko będzie wymyślić jakąś sensowną wymówkę dla matki, ale a nuż widelec się uda…?
[z/t]
Westchnęła jednocześnie ze zdenerwowania i bezradności, odgarniając nerwowo opadającą jej pod wpływem wiatru na oczy grzywkę. Chciała sobie pójść, czując, że niedawna klientka się z niej tylko i wyłącznie nabija, z drugiej strony jednak kto inny mógłby jej pomóc? Poza tym ta dziewczyna nie wydawała się zła, może to kwestia poczucia humoru, na pewno nie miała złych intencji… Wielu pomaga zaraz po głupim dowcipie, może więc do takich należała.
Skrzyżowała ręce pod biustem w niezadowoleniu, czekając, aż rozmówczyni się do końca wyzłośliwi. Nie musiała jej powtarzać, że wyglądała na młodziutką, mówiono jej to od dziecka. Łagodne rysy twarzy, okrągłe policzki i nie największy biust gdziekolwiek by nie poszła, musiały dawać znać wszystkim, że jest młodsza niż dwadzieścia pięć lat. Irytujące, ale co mogła na to poradzić? Nie mogła przecież urodzić się pięć lat wcześniej niż jej mama przewidywała.
Wygięła usta w kwaśnej minie na wzmiankę o przymusowym „urlopie”. To kompletnie jej się nie uśmiechało. Zarabiała przecież na cukiernię, musiała pracować dzień i noc, inaczej… nigdy nie będzie w stanie odzyskać własności swojej rodziny. W obecnym stanie jednak raczej ciężko byłoby o dobrze wykonaną robotę – była stara i miała słabsze, dwa razy bardziej spracowane ręce niż wcześniej. Do tego te nogi… Uch, jak miała przenosić większe rzeczy na takich patyczkach?
– To będzie trwało podobno do jutra, więc chyba nie ma sensu zamawiać jakiegoś specjalisty. – odpowiedziała szczerze. – Tak czy inaczej muszę zamienić się z kimś godzinami pracy, bo nie mogę tak po prostu wziąć wolnego. – przyznała, rozmyślając o tym, czy pracodawca jej nie wyrzuci. Tak nagły incydent mógł być też pretekstem do obcięcia jej wypłaty. Jak dotąd myślała, że niemal niczego się nie bała, ale cóż… Chyba znalazła rzecz, którą martwiła się i której lękała się ponad wszystko.
Westchnęła bezradnie. Co w tej sytuacji miała zrobić? Musiała dać sobie spokój i zostać w domu. Miała tylko nadzieję, że nie będzie to miało dla niej szczególnie negatywnych skutków w przyszłości. Zdecydowanie za dużo odniosła ich już w dzieciństwie.
Spojrzała na koniec uliczki. Poznawała tę drogę, bo to tędy właśnie przyszła. Skrótami z łatwością trafi do lasu, a potem do domu.
Popatrzyła na młodszą teraz od niej dziewczynę z wdzięcznością. Może i trochę robiła sobie z niej żartów, ale koniec końców okazała się dobrą osobą, jak zresztą Clementine przeczuwała. Pomogła jej z dobroci serca, nie chciała nawet nic w zamian. Thorne postanowiła, że musi jej to kiedyś wynagrodzić.
– Jesteśmy już prawie rzut beretem od mojego domu, stąd już sama trafię. – Pokiwała głową z lekkim uśmiechem. – Przepraszam za kłopot i dziękuję, że mi pomogłaś. Gdyby nie ty, pewnie nigdy bym się tu nie znalazła… No, czas na mnie. Spotkajmy się jeszcze kiedyś. – powiedziała, mrugając do niej. Naprawdę była miła, więc czemu by tak nie wpaść na siebie raz jeszcze?
Wreszcie odwróciła się w pożądanym kierunku. Z oddali widziała królujące korony drzew i wyczuwała zbliżające się kłopoty. Ciężko będzie wymyślić jakąś sensowną wymówkę dla matki, ale a nuż widelec się uda…?
[z/t]
Oh my darling ClementineYou were lost and gone forever
Dreadful sorrow, Clementine
Dreadful sorrow, Clementine
Clementine Thorne
Zawód : ~ Czekoladniczka ~
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Do you ever feel like a misfit?
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
Everything inside you is
Dark and twisted
Oh, but it's okay to be different
'Cause baby, so am I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kwestia wolnego dnia mogła być trudna. Phils też nie do końca wyobrażała swoje urlopy. Wpadała w tryb maksymalnego skupienia, żyła od zmiany do zmiany, rozlewała piwo z zamkniętymi oczami, potrafiła wskazać, który stolik dziś się będzie awanturował i o co tym razem pójdzie. Nocą zaś śniła o byciu w robocie. Gdy wreszcie wypadała z tego trybu i cieszyła się wolnymi dniami, nie istniało nic poza szaleństwami Philippy Moss. W samej tawernie, mimo syfu i bójek, miała w sumie dość dużą swobodę, panowała nad swoją pracą, sama tworzyła obowiązkowe zadania. Po tych siedmiu latach stała się iskrą, twarzą rozpoznawalną, lubianą pod dachami lokalu i wiele rzeczy robiła samodzielnie. Większość problemów już przeżyła, niejedną mordę zlała, niejedną łapę zbliżającą się do jej tyłka gotowa była uciąć. Trudno jej było ujrzeć siebie w innym miejscu, w innej dzielnicy i podporządkowaną biurowej nudzie. Nie chciała utracić przestrzeni, która ją wyrzeźbiła – co do tego nie było żadnych wątpliwości.
A w takiej sytuacji? Wymyśliłaby coś. Kombinowałaby tak długo, aż wreszcie udałoby jej się rozwiązać problem złośliwego zaklęcia. Barmańskie oko jednak wiedziało, że ekipa ulubionych moczymord nie może jej ujrzeć w tak starym wcieleniu.
– Tak zrób. Byłoby szkoda połamać sobie plecy przez ciastka – odparła krótko, tym razem bez wyraźnych złośliwości. Widziała jednak przed oczami, jak babcia niesie grubą blachę, a gdy potyka się o własne kruche nogi, cukiernia zamienia się w pobojowisko. Chyba po prostu lepiej dla Clem i dla jej szefa, gdyby ktoś inny tego dnia się zajął jej powinnościami. Jeśli właściciel jest w porządku, to przecież nie zwolni jej. Zresztą zamiana jeszcze nie oznaczała typowego wolnego dnia. A zaklęcie jutro miało minąć, więc kłopot lada chwila odejdzie w zapomnienie. Nie jest tak źle! Phils starała się myśleć o tym wszystkim praktycznie, bez marudzenia i rozbierania sprawy na ułamki, ale też wkradał się w te rozważania jakiś dziwny optymizm.
– W porządku, Thorne – powiedziała, kiwając głową, gdy znalazły się już na tej pobliskiej alejce. – Wracaj do młodego wcielenia, oby jak najszybciej – powiedziała dość przyjaźnie. Cukierniczka miała rację, Moss nie była zła, ale bywała trudna, uparta i przesycona specyficznym humorem. Nie próbowała też szczerze jej współczuć, stawiać się w jej roli. Gdybała, owszem, ale nie było w tym rozpracowywania ewentualnych emocji, brakowało faktycznej empatii. Moss nigdy nie była zbyt empatyczna. Może trochę się przed tym broniła, uznając zbytnią wrażliwość za słabość, przez którą kolana łamały się jeszcze szybciej – niezależnie od stanu kości.
Rzuciła Thorne ten ostatni nikły uśmiech, nie dodając już niczego więcej. Odwróciła się w swoja stronę i wkrótce odeszła. A tamten sklep? Chyba nie będzie chciała tam nigdy więcej wracać.
zt x2
A w takiej sytuacji? Wymyśliłaby coś. Kombinowałaby tak długo, aż wreszcie udałoby jej się rozwiązać problem złośliwego zaklęcia. Barmańskie oko jednak wiedziało, że ekipa ulubionych moczymord nie może jej ujrzeć w tak starym wcieleniu.
– Tak zrób. Byłoby szkoda połamać sobie plecy przez ciastka – odparła krótko, tym razem bez wyraźnych złośliwości. Widziała jednak przed oczami, jak babcia niesie grubą blachę, a gdy potyka się o własne kruche nogi, cukiernia zamienia się w pobojowisko. Chyba po prostu lepiej dla Clem i dla jej szefa, gdyby ktoś inny tego dnia się zajął jej powinnościami. Jeśli właściciel jest w porządku, to przecież nie zwolni jej. Zresztą zamiana jeszcze nie oznaczała typowego wolnego dnia. A zaklęcie jutro miało minąć, więc kłopot lada chwila odejdzie w zapomnienie. Nie jest tak źle! Phils starała się myśleć o tym wszystkim praktycznie, bez marudzenia i rozbierania sprawy na ułamki, ale też wkradał się w te rozważania jakiś dziwny optymizm.
– W porządku, Thorne – powiedziała, kiwając głową, gdy znalazły się już na tej pobliskiej alejce. – Wracaj do młodego wcielenia, oby jak najszybciej – powiedziała dość przyjaźnie. Cukierniczka miała rację, Moss nie była zła, ale bywała trudna, uparta i przesycona specyficznym humorem. Nie próbowała też szczerze jej współczuć, stawiać się w jej roli. Gdybała, owszem, ale nie było w tym rozpracowywania ewentualnych emocji, brakowało faktycznej empatii. Moss nigdy nie była zbyt empatyczna. Może trochę się przed tym broniła, uznając zbytnią wrażliwość za słabość, przez którą kolana łamały się jeszcze szybciej – niezależnie od stanu kości.
Rzuciła Thorne ten ostatni nikły uśmiech, nie dodając już niczego więcej. Odwróciła się w swoja stronę i wkrótce odeszła. A tamten sklep? Chyba nie będzie chciała tam nigdy więcej wracać.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
13 lutego 1957 roku
Trzynaście uderzeń serca musi minąć, nim opary zmęczenia zasnuwające umysł niczym wijące się sploty mlecznej mgły ustąpią powoli przeświadczeniu, iż właśnie popełniła błąd. Miękkie, niewidoczne włoski na karku uniosą się, a niezdrowo blada skóra drgnie pod wpływem lodowatych dreszczy sunących wzdłuż kręgosłupa. Nie zatrzyma się jednak, niewielkie obcasy butów nie zaprzestaną wystukiwania nieregularnego rytmu, niezwykle głośnego w ciszy, jaka zapadła nad pustymi ulicami Londynu skąpanymi w mrokach nocy. Powinna się obrócić przynajmniej raz, mimochodem obejrzeć się przez ramie, bacznym spojrzeniem czekoladowych tęczówek przedrzeć się przez półmrok powstały przez światło latarni, ku ukojeniu rozedrganego wnętrza, powściągnięcia nazbyt bujnej wyobraźni - nie czyni tego. Ciemność nie wprawia bowiem szczupłego ciała w drżenie, nie zmusza płatków ust do zaciśnięcia się w wąską kreskę, nie nakazuje mięśniom czuwać w napięciu. Lepkie palce lęku nie suną po smukłej linii szyi z powodu znikomego blasku, który odbija się w mijanych oknach - to raczej to, co kryje się na krawędzi, skrzętnie skryte podczas płynących leniwie dni, wyłaniające się z drapieżnie wyszczerzonymi kłami po zmroku. Tak, tego mogła obawiać się najbardziej. Choć to było irracjonalne, tak bać się, gdy magia poddawała się ponownie woli, a niebo, chociaż wciąż okryte ciężarem chmur, tak nie dzierżyło już przeraźliwego ryku gromów, smukłych wstęg błyskawic oraz zimnych kropel zacinającego deszczu. Zamiast tego było milczenie miasta oraz skrzypienie śniegu pod butami, które zdecydowanie nie należały do - jak się zdaje - mniejszej kobiety. Zdrowy rozsądek radził nie rozwodzić się nadto nad słyszanymi odgłosami, magiczna dzielnica przyciągała do siebie najdziwniejsze jednostki, także amatorów nocnych spacerów albo - jak w przypadku jej samej - równie nocnych powrotów. Rozwaga jednak nakazywała wyczuć pod opuszkami smukłość drewna różdżki, pozostawać czujną na wzór lat spędzonych na podróżach, które nie zawsze niosły ze sobą posmak bezpieczeństwa. Czasem zapominała, pomimo napięcia cienką siecią oplatającego członki, iż mieli do czynienia ze stanem wojennym. Że uzurpator przejął władzę nad Ministerstwem Magii, a fałszywy lord pławi się w oklaskach robaczywej szlachty pochwalającej mord dokonywany na niewinnych. Okropieństwa rzeczywistości zacierały się przy cierpkim smaku wina tańczącym na podniebieniu, przy ckliwej muzyce dobiegającej z odbiornika rozgłośni radiowej oraz cieple kominka. Perlisty śmiech płynący prosto z przepony przeganiał przygnębienie, nadając wrażenia normalności - zwykłego spotkania towarzyskiego po pracy, bez ciszy nocnej, bez nekrologów widniejących na stronicach gazet zakazanych mniej lub bardziej. Coś wręcz rozpaczliwego tkwiło w potrzebie odganiania niekorzystnych dlań faktów tylko dla tych rzadkich chwil, w których wciąż mogła czuć się sobą, gdzie barwy nabierały ostrości, a podawane przekąski miały swój własny niepowtarzalny smak, nieograniczający się do posmaku popiołu. Brak głębszego zastanowienia nad podjętymi działaniami owocował właśnie takimi sytuacjami, nieznajomą obecnością za plecami w alejce prowadzącej do najgroźniejszej z ulic Pokątnej. Zwłaszcza teraz, gdy czarna magia stała ponad prawem, a wszelką krzywdę gloryfikowano. Głupia, ma ochotę syknąć, gdy próbuje jak najbardziej naturalnym, spokojnym gestem wsunąć różdżkę do rękawa płaszcza, dzięki czemu będzie mogła użyć jej swobodnie bez alarmowania nikogo gwałtownymi ruchami. Sądziła, że to nie jest najgorszy pomysł, powrócić pieszo do mieszkania kuzynki, przy pomocy chłodnego powietrza odgonić zmęczenie oraz resztki alkoholu nadal krążące w organizmie, nie ryzykując aportacją, przez którą nierozważnie mogłaby utracić pół twarzy przez rozszczepienie. Potrzeba nienarzucania się swoją osobą była nazbyt silna, by mogła przyjąć propozycję pozostania na noc i oto jak popełniła pierwszy błąd. Drugi miał miejsce nieco później, oddzielany trzynastoma uderzeniami serca, kiedy chcąc się upewnić, iż rzeczywiście przesadza, skręca w boczną uliczkę, orientując się przerażająco za późno, iż trafiła na ślepy zaułek. Gratulacje Potter, zawodowo spierdoliłaś. I Kaelie nie jest do końca pewna, czy głos goszczący w jej myślach należy do niej, czy jednak do Dhalii, której zdegustowanie jest sobie w stanie wyobrazić nawet teraz, w tak niedogodnym dla samotnej kobiety momencie.
I can still breathe,
so I'm fine
so I'm fine
Data niezwykle łatwo zapadająca w pamięć - trzynastego lutego, dzień po urodzinach, dzień przed świętem zakochanych - właśnie wtedy w kalendarzu panny Lovegood przypadał... dzień nietoperza! Przygotowywała się do niego skrupulatnie, nie przegapiając okazji ani razu od swoich czwartych urodzin i choć początkowo to niezawodna mama przypominała o tym istotnym wydarzeniu, szybko wpisało się ono w pamięć samej Sue. Była to właściwie rocznica odnalezienia rannego nietoperza na ganku; dla wielu nieistotna okoliczność (zawsze zaskakująca chociażby dziadka Jeremy'ego, nie potrafił zapamiętać, że w tej dacie wnuczka rokrocznie wymyśla coraz to ciekawsze sposoby celebracji), lecz dla Sue - niezwykle ważna. Nietoperz Merlin był bowiem pierwszym uratowanym przez nią zwierzątkiem, doglądała go pod czujnym okiem rodziców, zgodnie z zaleceniem znawcy, aż do całkowitego wyzdrowienia, kiedy to skrzydlata pociecha postanowiła zamieszkać w ich domu na zawsze. Merlin nie wydał z siebie co prawda żadnego werbalnego komunikatu, który Susanne mogłaby zrozumieć, jednak niezbitym dowodem na jego przywiązanie były regularne powroty, obserwowane przez dziewczynkę wieczorami. Wypatrywała swojego nietoperka, cierpliwie siedząc w ciemnościach z nosem przyciśniętym do zimnej szyby. Prawdziwe celebracje zaczęły się głównie po śmierci Merlina i miały za zadanie uczcić jego pamięć. Co roku obejmowały coraz szersze grono znajomych, a przynajmniej panna Lovegood chciała w to wierzyć - mało kto utrzymywał się w tym dłużej niż jedno pełne świętowanie, jeśli nie liczyć rodziców, brata oraz najbliższych przyjaciół, w tym Kaelie. Jedno było pewne - nigdy nie świętowano tak samo.
Co o nietoperzach wiedziałby nawet najmniej obeznany? Ich porą jest noc, dlatego czas działania nie pozostawiał wątpliwości. Z kim świętowano w Hogwarcie? Z Kalcią, więc oczywiste, że wybierze się gdzieś w jej rejony. Susanne przeszła samą siebie. Nie pozostawiła na sobie ani skrawka bieli, jeśli nie liczyć białek oczu - do pomocy w przebraniu zatrudniła oczywiście Bojczuka, który zadbał o makijaż oddający postać dokładnie tak, jak chciała. Swoje ząbki zmieniła w zjawiskowe kły, włosy pokryła czarną, zmywalną, magiczną farbą, wypiła eliksir zmieniający głos, dokonała trochę transmutacyjnych zmian tu, trochę tam i w efekcie - nie przypominała siebie ani trochę. Z ramion spływały nietoperze skrzydła, czarny kostium zlewał się z ciemnością - najbliżej było jej do wampira. Przemierzała ulice niewzruszona, maszerując do Kalci, gotowa na świętowanie, ale och - czy to nie ona? Czyżby los tak jej dziś sprzyjał? Tylko czemu pakowała się w ślepą uliczkę? Chyba nie miała tam jakichś szemranych interesów? Podleciała (podbiegła zwiewnie) tam prędko i cicho.
- Kaaaaaeeeeeliiieeeeee - wypowiedziała półszeptem, przeciągając znajome imię, gdy zagrodziła wyjście przyjaciółce. Zupełnie zapomniała, że zmieniła sobie głos - trudno, wszystko dla efektu. Był niższy, ochrypły, podejrzany - ale przecież panna Potter bez problemu ją pozna, nawet nie wątpiła w jej możliwości.
Co o nietoperzach wiedziałby nawet najmniej obeznany? Ich porą jest noc, dlatego czas działania nie pozostawiał wątpliwości. Z kim świętowano w Hogwarcie? Z Kalcią, więc oczywiste, że wybierze się gdzieś w jej rejony. Susanne przeszła samą siebie. Nie pozostawiła na sobie ani skrawka bieli, jeśli nie liczyć białek oczu - do pomocy w przebraniu zatrudniła oczywiście Bojczuka, który zadbał o makijaż oddający postać dokładnie tak, jak chciała. Swoje ząbki zmieniła w zjawiskowe kły, włosy pokryła czarną, zmywalną, magiczną farbą, wypiła eliksir zmieniający głos, dokonała trochę transmutacyjnych zmian tu, trochę tam i w efekcie - nie przypominała siebie ani trochę. Z ramion spływały nietoperze skrzydła, czarny kostium zlewał się z ciemnością - najbliżej było jej do wampira. Przemierzała ulice niewzruszona, maszerując do Kalci, gotowa na świętowanie, ale och - czy to nie ona? Czyżby los tak jej dziś sprzyjał? Tylko czemu pakowała się w ślepą uliczkę? Chyba nie miała tam jakichś szemranych interesów? Podleciała (podbiegła zwiewnie) tam prędko i cicho.
- Kaaaaaeeeeeliiieeeeee - wypowiedziała półszeptem, przeciągając znajome imię, gdy zagrodziła wyjście przyjaciółce. Zupełnie zapomniała, że zmieniła sobie głos - trudno, wszystko dla efektu. Był niższy, ochrypły, podejrzany - ale przecież panna Potter bez problemu ją pozna, nawet nie wątpiła w jej możliwości.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Horizont Alley
Szybka odpowiedź