Stoliki przed lokalem
AutorWiadomość
Stoliki przed lokalem
W okresie od kwietnia do października przed lodziarnią rozstawione są trzy duże stoliki, z których każdy mieści pięć osób. Przed letnim słońcem lub jesiennym deszczem chronią kolorowe parasole z logiem lokalu. Aby uchronić klientów przed gwarem ulicy Pokątnej, wokół tego małego ogródka ustawiono niewysokie płotki wykonane z tego samego drewna co stoliki i krzesła: zaczarowane są w taki sposób, by wygłuszać hałas. W dwóch ogromnych donicach zawsze kwitną sezonowe kwiaty. W lokalu panuje samoobsługa, więc przed zajęciem miejsca koniecznie zajrzyj do środka, by złożyć zamówienie!
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:34, w całości zmieniany 2 razy
|18 stycznia
Godzina pierwsza. Siedzę za ladą i czekam na klientów. Niedługo ktoś powinien wejść, przecież nie jest aż tak zimno. Zresztą mamy w ofercie coś cieplejszego dla wielkich zmarzluchów i na pewno każdy o tym wie. Zaczynam zastanawiać się nad reklamą tego miejsca, ale chyba wszystko zrobiliśmy dobrze? Lodziarnia funkcjonuje już prawie dwa lata, zdążyliśmy wypracować sobie jakąś opinię. A nawet nie jakąś, a pozytywną. Dobrą, słuszną, odpowiednią. Każdy nas zna i mam nadzieję, że większość z nich nas chwali. I wie o czymś cieplejszym dla wielkich zmarzluchów.
Godzina druga. No dalej! Wyglądam za okno i widzę jak pojedyncze płatki śniegu leniwie opadają na ziemię. Wygląda na to, że dzisiaj na zewnątrz panuje całkiem przyjemna zima i nie ma powodów do ukrywania się w domu. Trzeba wychodzić do ludzi, na lody ich zapraszać. Niecierpliwie macham stopą, co i rusz zerkając na wiszący zegar.
Godzina trzecia. Już nie mam siły wpatrywać się w drzwi wejściowe. Idę na zaplecze i rozglądam się dookoła po pomieszczeniu. Wczoraj wieczorem zostało wysprzątane przeze mnie i Florence, więc aż lśniło swoją czystością. Nie przeszkodziło mi to w złapaniu za ścierkę, bo przecież nie udało nam się wysprzątać absolutnie każdego centymetra kwadratowego. Zacząłem czyścić klamki w oknach i drzwiach, jeszcze raz przetarłem krzesła, uporządkowałem książki w porządku alfabetycznym... Zaplecze było tak czyste chyba tylko pierwszego dnia użytkowania.
Godzina czwarta. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, więc lecę do głównej sali i witam przybysza szerokim uśmiechem. Ten pyta się mnie o drogę do banku swoim łamanym angielskim, więc z chęcią mu pomagam. Rysuję mu nawet mapę Pokątnej na białej serwetce i proponuję puchar lodów, ale ten jedynie kręci głową i wychodzi. Może nie miał pieniędzy? Może pójdzie do banku i zaraz wróci? W dwóch susach podskakuję do okna i obserwuję tajemniczego cudzoziemca, który przystanął na skrzyżowaniu i zaczął przyglądać się mojej autorskiej mapie. Po chwili ruszył dalej, niestety skręcając w przeciwną stronę. Wzdycham lekko. Może był z Bułgarii? Tam na tak mają nie i na nie mają tak, to może prawo i lewo też sobie pozmieniali? Mimo wszystko łudzę się, że wróci.
Godzina piąta. Siedzę na ladzie i próbuję przysunąć do siebie serwetki za pomocą siły umysłu. Na niczym innym się nie skupiam tylko na nich. Prawdopodobnie robię się czerwony od tego wysiłku, ale wciąż się nie poddaję. W końcu wyciągam rękę i zaciskam usta w wąską linię. Serwetki, serwetki, chodźcie tu do mnie myślę, obracając delikatnie nadgarstek. Dlaczego do czarów potrzebuję różdżki? Przecież mam we krwi to coś czego nie mają mugole, więc po co mi ten magiczny kawałek drewna? Skoro to tajemnicze coś cały czas wypełnia każdą komórkę mojego ciała, nie powinien wręcz emanować magią? Chodzić w złocistej otoczce, wprawiać przedmioty w drżenie jedynie krótkim spojrzeniem? Co takiego ma w sobie różdżka, że to właśnie ona kumuluje w sobie to dziwne magiczne coś z mojego ciała i pozwala na czary? Zaprzestaje moich prób przysunięcia serwetek i wyciągam ją - sierść psidwaka schowana w drewnie z platanu. Dwanaście cali, dość giętka. Wyginam ją lekko w każdą stronę, po czym celuję w serwetki i myślę accio. Momentalnie pojawiają się bliżej mnie, mimo że już wcześniej w nie celowałem i już wcześniej wypowiadałem moje życzenie. Przyglądam się swojej różdżce jakbym widział ją po raz pierwszy, a przecież nie opuszcza mnie na krok od szesnastu lat. Postanawiam zaraz po pracy pójść do Esów i Floresów. Może znajdę tam jakąś ciekawą pozycję o różdżkarstwie albo magii samej w sobie. Mam ochotę choć trochę to zrozumieć, choć trochę liznąć tej wiedzy. Chowam różdżkę i zeskakuję z blatu, odsuwając serwetki z powrotem na miejsce.
Godzina szósta. Tak, tak, tak! Nareszcie przyszli pierwsi klienci, więc z radością podchodzę do nich i pytam o zamówienie. Z jeszcze większą radością łapię za pucharki i nakładam do nich lody. Do jednego gałka lodów pistacjowych, karmelowych i śmietankowych. Do drugiego gałka lodów czekoladowych, malinowych i waniliowych. Do pierwszego polewa truskawkowa i posypka z orzechów. Do drugiego polewa czekoladowa i trochę prawdziwych malin. Do pierwszego pyszne ciasteczko. Do drugiego płatki róż. Do obydwu ogromne pokłady mojej radości. Podaję obydwa pucharki i odchodzę, siadając za ladą. Wyglądam przez okno i zauważam, że już śnieg przestał padać. To może przyjdzie ktoś jeszcze?
Godzina siódma. Tak, jest ktoś jeszcze! Co prawda nie Jacek i Barbara, ale bez wątpienia ktoś w sobie zakochany. Siadają przy stoliku i od razu zaczynają się całować, więc wstrzymuję się z podejściem po zamówienie. Właściwie wstrzymuję się również ze sprzątaniem sąsiedniego stolika, w żaden sposób nie chcąc im przeszkadzać. Ten widok przypomina mi o Mathildzie i próbuję szybko odgonić tę myśl, jednak przyczepia się mnie jak rzep psiego ogona. Dokładnie widzę przed oczami jej twarz i smutne spojrzenie. Zaciskam powieki, chcąc pozbyć się z głowy tego obrazu. Nawaliłem, wiem, chcę to naprawić, naprawdę, ale myślenie o tym teraz w niczym mi nie pomoże. Otwieram oczy i spoglądam na zakochaną parę, która wreszcie odsunęła się od siebie na nieco więcej niż pięć centymetrów. Uznaję to za dobry moment, by pójść po zamówienie. Zamawiają jeden pucharek i dwie łyżeczki. Zgodnie z prośbą wkładam do nich po kawałku każdego dostępnego smaku i polewam je czekoladą. Dodaję do tego wiórków czekoladowych i parę truskawek na samej górze. Nagle wpadam na pomysł stworzenia pucharu afrodyzjaków. Lody czekoladowe, truskawkowe, o smaku ostryg, miodu i roqueforta. Brzmi paskudnie? Może trochę, ale czuję, że ta konkretna para byłaby nim zachwycona. Niemniej podaje im ten zwykły, nudny puchar i zabieram się za sprzątanie stolika.
Godzina ósma. Jacek i Barbara wciąż są i szepcą sobie coś do ucha. Ja siedzę za ladą i czytam historię rozwoju mioteł. Niemalże zapominam o bożym świecie - nigdy nie pomyślałbym, że opis powstania Zmiataczy okaże się tak wciągający! Dopiero dźwięk otwieranych drzwi wyrywa mnie z zamyślenia, a widzę w nich... Tajemniczego cudzoziemca. Rzucam książkę na ladę i uśmiecham się szerzej, pytając go o wizytę w Gringotcie. Ten wymijająco odpowiada, że się udała, jednak zaraz potem na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jak tu był to lody tak dobra wyglądać, że ja przyjść chcieć i je zjeść, to co ja mogłem zrobić? Oczywiście podać mu najznakomitszy przysmak lokalu. Zaczyna go pożerać w takim tempie, że zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio coś jadł. Pytam się go czy jest z Bułgarii, ale ten kręci głową i wyciera usta rękawem. Ja z Macedonia, to niedaleko odpowiada i pyta się jeszcze czy ja kiedyś tam byłem. Powiadam, że niestety nie i że generalnie mało świata zwiedziłem. Ten jest tym faktem wyraźnie zasmucony. Ty nadrób to! Przyjdź do Macedonia, to piękno kraj! Namawia mnie, a ja grzecznie kiwam głową. Może kiedyś odwiedzę to miejsce - w końcu jestem jeszcze młody i życie stoi przede mną otworem, tak?
Godzina dziewiąta. Pan Macedończyk wciąż siedzi i je już trzeci puchar z rzędu. Naprawdę zaczynam się martwić o jego żołądek, ale może Macedończycy są wytrzymali i nie powinienem się tym przejmować? Tak postanawiam i zaczynam pomału czyścić lodziarnię do zamknięcia. Nie było wielu klientów, więc i sprzątania nie mam dużo. Właściwie wystarczyło umyć parę pucharów i zamieść podłogę. Kiedy kończę, pan Macedończyk wychodzi. Powodzenia z lodownią! mówi jeszcze, a ja kiwam głową i macham mu na pożegnanie.
Godzina dziesiąta. Lokal jest wysprzątany, a ja gotowy do wyjścia. Ubieram się ciepło i wychodzę na zewnątrz, momentalnie czując mroźne powietrze na nosie i policzkach. Odwracam się przodem w kierunku szyldu i stoję tak przez chwilę. W końcu odrywam wzrok od liter układających się w moje nazwisko, teleportując się wprost pod drzwi swojego mieszkania. Wchodzę do środka i pierwsze, co robię, to rzucenie się na kanapę. Trochę martwię się mniejszym ruchem w lodziarni, ale rozsądek podpowiada mi, że tak czasami musi być.
/zt
Godzina pierwsza. Siedzę za ladą i czekam na klientów. Niedługo ktoś powinien wejść, przecież nie jest aż tak zimno. Zresztą mamy w ofercie coś cieplejszego dla wielkich zmarzluchów i na pewno każdy o tym wie. Zaczynam zastanawiać się nad reklamą tego miejsca, ale chyba wszystko zrobiliśmy dobrze? Lodziarnia funkcjonuje już prawie dwa lata, zdążyliśmy wypracować sobie jakąś opinię. A nawet nie jakąś, a pozytywną. Dobrą, słuszną, odpowiednią. Każdy nas zna i mam nadzieję, że większość z nich nas chwali. I wie o czymś cieplejszym dla wielkich zmarzluchów.
Godzina druga. No dalej! Wyglądam za okno i widzę jak pojedyncze płatki śniegu leniwie opadają na ziemię. Wygląda na to, że dzisiaj na zewnątrz panuje całkiem przyjemna zima i nie ma powodów do ukrywania się w domu. Trzeba wychodzić do ludzi, na lody ich zapraszać. Niecierpliwie macham stopą, co i rusz zerkając na wiszący zegar.
Godzina trzecia. Już nie mam siły wpatrywać się w drzwi wejściowe. Idę na zaplecze i rozglądam się dookoła po pomieszczeniu. Wczoraj wieczorem zostało wysprzątane przeze mnie i Florence, więc aż lśniło swoją czystością. Nie przeszkodziło mi to w złapaniu za ścierkę, bo przecież nie udało nam się wysprzątać absolutnie każdego centymetra kwadratowego. Zacząłem czyścić klamki w oknach i drzwiach, jeszcze raz przetarłem krzesła, uporządkowałem książki w porządku alfabetycznym... Zaplecze było tak czyste chyba tylko pierwszego dnia użytkowania.
Godzina czwarta. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, więc lecę do głównej sali i witam przybysza szerokim uśmiechem. Ten pyta się mnie o drogę do banku swoim łamanym angielskim, więc z chęcią mu pomagam. Rysuję mu nawet mapę Pokątnej na białej serwetce i proponuję puchar lodów, ale ten jedynie kręci głową i wychodzi. Może nie miał pieniędzy? Może pójdzie do banku i zaraz wróci? W dwóch susach podskakuję do okna i obserwuję tajemniczego cudzoziemca, który przystanął na skrzyżowaniu i zaczął przyglądać się mojej autorskiej mapie. Po chwili ruszył dalej, niestety skręcając w przeciwną stronę. Wzdycham lekko. Może był z Bułgarii? Tam na tak mają nie i na nie mają tak, to może prawo i lewo też sobie pozmieniali? Mimo wszystko łudzę się, że wróci.
Godzina piąta. Siedzę na ladzie i próbuję przysunąć do siebie serwetki za pomocą siły umysłu. Na niczym innym się nie skupiam tylko na nich. Prawdopodobnie robię się czerwony od tego wysiłku, ale wciąż się nie poddaję. W końcu wyciągam rękę i zaciskam usta w wąską linię. Serwetki, serwetki, chodźcie tu do mnie myślę, obracając delikatnie nadgarstek. Dlaczego do czarów potrzebuję różdżki? Przecież mam we krwi to coś czego nie mają mugole, więc po co mi ten magiczny kawałek drewna? Skoro to tajemnicze coś cały czas wypełnia każdą komórkę mojego ciała, nie powinien wręcz emanować magią? Chodzić w złocistej otoczce, wprawiać przedmioty w drżenie jedynie krótkim spojrzeniem? Co takiego ma w sobie różdżka, że to właśnie ona kumuluje w sobie to dziwne magiczne coś z mojego ciała i pozwala na czary? Zaprzestaje moich prób przysunięcia serwetek i wyciągam ją - sierść psidwaka schowana w drewnie z platanu. Dwanaście cali, dość giętka. Wyginam ją lekko w każdą stronę, po czym celuję w serwetki i myślę accio. Momentalnie pojawiają się bliżej mnie, mimo że już wcześniej w nie celowałem i już wcześniej wypowiadałem moje życzenie. Przyglądam się swojej różdżce jakbym widział ją po raz pierwszy, a przecież nie opuszcza mnie na krok od szesnastu lat. Postanawiam zaraz po pracy pójść do Esów i Floresów. Może znajdę tam jakąś ciekawą pozycję o różdżkarstwie albo magii samej w sobie. Mam ochotę choć trochę to zrozumieć, choć trochę liznąć tej wiedzy. Chowam różdżkę i zeskakuję z blatu, odsuwając serwetki z powrotem na miejsce.
Godzina szósta. Tak, tak, tak! Nareszcie przyszli pierwsi klienci, więc z radością podchodzę do nich i pytam o zamówienie. Z jeszcze większą radością łapię za pucharki i nakładam do nich lody. Do jednego gałka lodów pistacjowych, karmelowych i śmietankowych. Do drugiego gałka lodów czekoladowych, malinowych i waniliowych. Do pierwszego polewa truskawkowa i posypka z orzechów. Do drugiego polewa czekoladowa i trochę prawdziwych malin. Do pierwszego pyszne ciasteczko. Do drugiego płatki róż. Do obydwu ogromne pokłady mojej radości. Podaję obydwa pucharki i odchodzę, siadając za ladą. Wyglądam przez okno i zauważam, że już śnieg przestał padać. To może przyjdzie ktoś jeszcze?
Godzina siódma. Tak, jest ktoś jeszcze! Co prawda nie Jacek i Barbara, ale bez wątpienia ktoś w sobie zakochany. Siadają przy stoliku i od razu zaczynają się całować, więc wstrzymuję się z podejściem po zamówienie. Właściwie wstrzymuję się również ze sprzątaniem sąsiedniego stolika, w żaden sposób nie chcąc im przeszkadzać. Ten widok przypomina mi o Mathildzie i próbuję szybko odgonić tę myśl, jednak przyczepia się mnie jak rzep psiego ogona. Dokładnie widzę przed oczami jej twarz i smutne spojrzenie. Zaciskam powieki, chcąc pozbyć się z głowy tego obrazu. Nawaliłem, wiem, chcę to naprawić, naprawdę, ale myślenie o tym teraz w niczym mi nie pomoże. Otwieram oczy i spoglądam na zakochaną parę, która wreszcie odsunęła się od siebie na nieco więcej niż pięć centymetrów. Uznaję to za dobry moment, by pójść po zamówienie. Zamawiają jeden pucharek i dwie łyżeczki. Zgodnie z prośbą wkładam do nich po kawałku każdego dostępnego smaku i polewam je czekoladą. Dodaję do tego wiórków czekoladowych i parę truskawek na samej górze. Nagle wpadam na pomysł stworzenia pucharu afrodyzjaków. Lody czekoladowe, truskawkowe, o smaku ostryg, miodu i roqueforta. Brzmi paskudnie? Może trochę, ale czuję, że ta konkretna para byłaby nim zachwycona. Niemniej podaje im ten zwykły, nudny puchar i zabieram się za sprzątanie stolika.
Godzina ósma. Jacek i Barbara wciąż są i szepcą sobie coś do ucha. Ja siedzę za ladą i czytam historię rozwoju mioteł. Niemalże zapominam o bożym świecie - nigdy nie pomyślałbym, że opis powstania Zmiataczy okaże się tak wciągający! Dopiero dźwięk otwieranych drzwi wyrywa mnie z zamyślenia, a widzę w nich... Tajemniczego cudzoziemca. Rzucam książkę na ladę i uśmiecham się szerzej, pytając go o wizytę w Gringotcie. Ten wymijająco odpowiada, że się udała, jednak zaraz potem na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jak tu był to lody tak dobra wyglądać, że ja przyjść chcieć i je zjeść, to co ja mogłem zrobić? Oczywiście podać mu najznakomitszy przysmak lokalu. Zaczyna go pożerać w takim tempie, że zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio coś jadł. Pytam się go czy jest z Bułgarii, ale ten kręci głową i wyciera usta rękawem. Ja z Macedonia, to niedaleko odpowiada i pyta się jeszcze czy ja kiedyś tam byłem. Powiadam, że niestety nie i że generalnie mało świata zwiedziłem. Ten jest tym faktem wyraźnie zasmucony. Ty nadrób to! Przyjdź do Macedonia, to piękno kraj! Namawia mnie, a ja grzecznie kiwam głową. Może kiedyś odwiedzę to miejsce - w końcu jestem jeszcze młody i życie stoi przede mną otworem, tak?
Godzina dziewiąta. Pan Macedończyk wciąż siedzi i je już trzeci puchar z rzędu. Naprawdę zaczynam się martwić o jego żołądek, ale może Macedończycy są wytrzymali i nie powinienem się tym przejmować? Tak postanawiam i zaczynam pomału czyścić lodziarnię do zamknięcia. Nie było wielu klientów, więc i sprzątania nie mam dużo. Właściwie wystarczyło umyć parę pucharów i zamieść podłogę. Kiedy kończę, pan Macedończyk wychodzi. Powodzenia z lodownią! mówi jeszcze, a ja kiwam głową i macham mu na pożegnanie.
Godzina dziesiąta. Lokal jest wysprzątany, a ja gotowy do wyjścia. Ubieram się ciepło i wychodzę na zewnątrz, momentalnie czując mroźne powietrze na nosie i policzkach. Odwracam się przodem w kierunku szyldu i stoję tak przez chwilę. W końcu odrywam wzrok od liter układających się w moje nazwisko, teleportując się wprost pod drzwi swojego mieszkania. Wchodzę do środka i pierwsze, co robię, to rzucenie się na kanapę. Trochę martwię się mniejszym ruchem w lodziarni, ale rozsądek podpowiada mi, że tak czasami musi być.
/zt
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mierzenie się z przeszłością. Zadanie, którego wypełnienie leżało w podstawie całej tej parszywej wycieczki do Londynu. Ociągałaś się z wypełnieniem go od października. Tłumaczyło cię wiele innych obowiązków. Chociażby to, że przecież jesteś malarką.
Kiedy byliście razem, nie malowałaś nic. Nawet jednego płótna. Później tłumaczyłaś sobie to tak, że umiesz malować tylko smutek. A na smutek nie było czasu, przecież żyliście w barwach pastelowych. I nie było czasu na ociąganie się, chwila która nie była spędzona na liczeniu centymetrów palcami delikatnie gładzącymi to usta to znów nosa, w poszukiwaniu swojszej bliskości. Nie było czasu na płótna, chociaż akurat kilka rysunków powstało. Wszystkie już nie istnieją, spłonęły razem ze zdjęciami w dniu w którym opuściłaś Londyn kilka lat temu.
Przecież jesteś malarką, przyjechałaś tu robić zawrotną karierę. Poszłaś do Lady Avery, nazywałaś ją Panią i chciałaś sprzedać swój cenny czas uwieczniony na płótnach. Ona kupiła to, ale oszukała cię perfidnie, ustawiając cię na równi z ulicznicą i jakimś beztalenciem, które się nawet nie chciało własnym nazwiskiem podpisać. Tych dwoje spodobało się konserwatywnej publiczności, ale raczej ze względu na status szlachecki. Wtedy, nie idąc na wernisaż miałaś dwa powody. Po pierwsze, byłaś śmiertelnie obrażona na Lady Avery. Na Sir Aloizego jeszcze mocniej, bo to on załatwił ci ten debiut na salonach londyńskich. Nieudany debiut. Ale był też drugi powód, który miałaś spotkać twarzą w twarz dziś wieczorem.
Stroisz się do tej chwili już trzeci dzień. Mieszkasz po sąsiedzku, w Dziurawym Kotle. Każdego ranka schodzisz z bijącym sercem, bojąc się, że wizja, która nawiedziła cię pewnego wieczoru spędzanego z Grahamem (gdzieś wyczytałaś, że zaginął? niemożliwe). Widziałaś w niej jasne proste włosy i nos o charakterystycznym kształcie, obracające się by spojrzeć wielkimi oczętami w twoje. Miałoby się to dziać właśnie w Dziurawym Kotle, a ty miałaś iść po schodach. I boisz się, bałaś się codziennie, że to dziś. A ty nie będziesz gotowa. I trzy dni temu miałaś inną wizję, taką która kazała ci się zebrać w sobie i przebrać i najpierw myślałaś o bluzce, w której poznałby cię na pewno. Jedynej z tamtych czasów. Ale już ci niepasuje. Jej kolor zbyt jaskrawy, odmieniłby twoje oblicze, które już się przyzwyczaiło do czarnego. A więc może piękna suknia, która podkreśla wszystkie atuty i została kupiona u magicznej krawcowej? Sprawił ci ją twój największy przyjaciel Ignatius, o którym pamięć wciąż jest żywa w twoim sercu. W końcu wybrałaś coś skromniejszego. Suknię w kolorze oczywiście czarnym, ale tylko do pół łydki. Spod niej wystaje koronkowy pas, zachacza on czasami o buty na wyższym koturnie. Jesteś więc wzrostu ponadprzeciętnego. Licząc, że jednak cię nie pozna, przemierzasz ten kilometr.
Śnieg udaremnił dziś wycieczki do lodowego królestwa milionom osób. Jesteś jedną z niewielu klientek. Inne z dziećmi przyklejonymi do lady, śmieją się, czyszczą ich rozbawione twarze. A ty patrzysz na te obrazki z goręjącym sercem, a łzy napływają ci do beznamiętnych oczu. Nie ma twarzy, która reagowała emocją na każdą myśl. Jest ściśnięta maska, która wypracowana została po latach zawodzenia się na innych. Tę maskę pokazujesz właścicielowi, który wyszedł na zewnątrz zapraszając do środka ciebie, zainteresowaną klientkę. Jeszcze cię nie poznał, prawda?
Inaczej schowałby się pod ladę, a nie wychodził tak chętnie na spotkanie.
Kiedy byliście razem, nie malowałaś nic. Nawet jednego płótna. Później tłumaczyłaś sobie to tak, że umiesz malować tylko smutek. A na smutek nie było czasu, przecież żyliście w barwach pastelowych. I nie było czasu na ociąganie się, chwila która nie była spędzona na liczeniu centymetrów palcami delikatnie gładzącymi to usta to znów nosa, w poszukiwaniu swojszej bliskości. Nie było czasu na płótna, chociaż akurat kilka rysunków powstało. Wszystkie już nie istnieją, spłonęły razem ze zdjęciami w dniu w którym opuściłaś Londyn kilka lat temu.
Przecież jesteś malarką, przyjechałaś tu robić zawrotną karierę. Poszłaś do Lady Avery, nazywałaś ją Panią i chciałaś sprzedać swój cenny czas uwieczniony na płótnach. Ona kupiła to, ale oszukała cię perfidnie, ustawiając cię na równi z ulicznicą i jakimś beztalenciem, które się nawet nie chciało własnym nazwiskiem podpisać. Tych dwoje spodobało się konserwatywnej publiczności, ale raczej ze względu na status szlachecki. Wtedy, nie idąc na wernisaż miałaś dwa powody. Po pierwsze, byłaś śmiertelnie obrażona na Lady Avery. Na Sir Aloizego jeszcze mocniej, bo to on załatwił ci ten debiut na salonach londyńskich. Nieudany debiut. Ale był też drugi powód, który miałaś spotkać twarzą w twarz dziś wieczorem.
Stroisz się do tej chwili już trzeci dzień. Mieszkasz po sąsiedzku, w Dziurawym Kotle. Każdego ranka schodzisz z bijącym sercem, bojąc się, że wizja, która nawiedziła cię pewnego wieczoru spędzanego z Grahamem (gdzieś wyczytałaś, że zaginął? niemożliwe). Widziałaś w niej jasne proste włosy i nos o charakterystycznym kształcie, obracające się by spojrzeć wielkimi oczętami w twoje. Miałoby się to dziać właśnie w Dziurawym Kotle, a ty miałaś iść po schodach. I boisz się, bałaś się codziennie, że to dziś. A ty nie będziesz gotowa. I trzy dni temu miałaś inną wizję, taką która kazała ci się zebrać w sobie i przebrać i najpierw myślałaś o bluzce, w której poznałby cię na pewno. Jedynej z tamtych czasów. Ale już ci niepasuje. Jej kolor zbyt jaskrawy, odmieniłby twoje oblicze, które już się przyzwyczaiło do czarnego. A więc może piękna suknia, która podkreśla wszystkie atuty i została kupiona u magicznej krawcowej? Sprawił ci ją twój największy przyjaciel Ignatius, o którym pamięć wciąż jest żywa w twoim sercu. W końcu wybrałaś coś skromniejszego. Suknię w kolorze oczywiście czarnym, ale tylko do pół łydki. Spod niej wystaje koronkowy pas, zachacza on czasami o buty na wyższym koturnie. Jesteś więc wzrostu ponadprzeciętnego. Licząc, że jednak cię nie pozna, przemierzasz ten kilometr.
Śnieg udaremnił dziś wycieczki do lodowego królestwa milionom osób. Jesteś jedną z niewielu klientek. Inne z dziećmi przyklejonymi do lady, śmieją się, czyszczą ich rozbawione twarze. A ty patrzysz na te obrazki z goręjącym sercem, a łzy napływają ci do beznamiętnych oczu. Nie ma twarzy, która reagowała emocją na każdą myśl. Jest ściśnięta maska, która wypracowana została po latach zawodzenia się na innych. Tę maskę pokazujesz właścicielowi, który wyszedł na zewnątrz zapraszając do środka ciebie, zainteresowaną klientkę. Jeszcze cię nie poznał, prawda?
Inaczej schowałby się pod ladę, a nie wychodził tak chętnie na spotkanie.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Od rana siedzi w lodziarni razem ze swoją siostrą, promując nowy smak lodów. Wymyślili go zaledwie dwa dni temu i zastanawiali się nad wiosenną premierą, jednak ostatecznie doszli do wniosku, że lepiej będzie pokazać go światu już teraz. Nie są pewni czy to była dobra decyzja, gdyż klientów wcale nie ma o wiele więcej niż zazwyczaj, jednak wciąż mają nadzieję, że ktoś jeszcze się pojawi. Na chwilę obecną po lokalu biegają małe dzieci przyprowadzone przez znudzonych rodziców i choć ci drudzy są jak przenośny psuj humoru, ci pierwsi ubarwiają Florianowi dzień. Florence nakłada im kolejne gałki lodów, a Florian zabawia je swoją gadką i dziwnymi minami. Czuje się swobodnie wśród dzieci odkąd tylko pamięta, choć na chwilę obecną bałby się posiadać swoje własne. W zupełności wystarczają mu dzieci znajomych albo tacy mali klienci lodziarni jak ci dzisiaj. Zaczyna opowiadać im wymyśloną historię z podziałem na role, kiedy Florence przypomina mu, że to nie przedszkole i proponuje zaprzestanie zabawiania małych klientów i zaproszenie nowych. Florian przyznaje jej rację i niechętnie przerywa historię, co dzieci przyjmują z ogromnym niezadowoleniem. Biegną do znudzonych rodziców, którzy również spoglądają na Floriana z nieukrywanym zawodem. Myśleli, że jeszcze przez parę minut uda im się w spokoju poczytać książkę, napisać list do starej znajomej czy po prostu posiedzieć w bezruchu. Florian wygląda przez okno i zauważa idącą kobietę, jak na razie jedyną osobę w zasięgu jego wzroku. Od razu postanawia zaprosić ją do środka, więc roześmiany wychodzi przed lodziarnię i zaczyna wesoło machać w jej kierunku. Chce zwrócić na sobie jej uwagę aż nagle zamiera. Przez ułamek sekundy wygląda jak rzeźba albo raczej nieruchoma postać z mugolskiego obrazu. Czas zatrzymuje się w miejscu. Zapomina o bożym świecie, skupiając całą swoją uwagę na tej konkretnej kobiecej sylwetce. Tak znajomej, choć wyglądającej zupełnie inaczej. Czerń to nie jej kolor.
Ułamek sekundy mija i czas zaczyna upływać szybciej niż powinien. Ręka pomału opada; uśmiech znika z twarzy i zastępuje go wielkie zdziwienie, wstyd, smutek, niepewność, ale i radość. Wielki miks emocji, z którymi organizm Floriana nie potrafi sobie poradzić, więc jego serce zaczyna bić jak oszalałe. Robi mu się gorąco, dudni mu w głowie, nie może się ruszyć. Po prostu patrzy na Mathildę jakby wciąż nie był do końca pewny, że to naprawdę ona, choć przecież rozpoznałby ją wszędzie. Wszystkie wspomnienia, które przez ostatnie lata były szczelnie zamknięte w wyimaginowanym kufrze na dnie świadomości, uderzyły w niego z podwójną siłą. Te dobre i te złe, z tym najgorszym na czele. I właśnie przez te najgorsze nie wie co zrobić. To przez niego ten związek się rozpadł. Wie o tym, nie ucieka przed odpowiedzialnością. To on zapadł się pod ziemię, to on całkowicie ją olał. Miał ku temu powody, jednak w tym momencie nawet one nie wydają mu się dobrym wytłumaczeniem. Co nie zmienia faktu, że razem z nią przyszły i te najboleśniejsze wspomnienia, do których miał już nigdy więcej nie wracać. I ten cały ból na pewno też po nim widać, widać po nim wszystko, bo jest zbyt zaskoczony, żeby chociaż postarać się ukryć część emocji. Ma ochotę zamknąć ją w silnym uścisku i uciec jednocześnie. Nie raz wyobrażał sobie ich konfrontację, jednak i tak nie był do niej przygotowany. - Mathilda? - Mówi w końcu. Na chwilę obecną nie stać go na nic więcej, mimo że zazwyczaj jest tak wygadany. Mierzy ją wzrokiem, zatrzymując się na załzawionych oczach. Wygląda inaczej, ale to wciąż ona.
Ułamek sekundy mija i czas zaczyna upływać szybciej niż powinien. Ręka pomału opada; uśmiech znika z twarzy i zastępuje go wielkie zdziwienie, wstyd, smutek, niepewność, ale i radość. Wielki miks emocji, z którymi organizm Floriana nie potrafi sobie poradzić, więc jego serce zaczyna bić jak oszalałe. Robi mu się gorąco, dudni mu w głowie, nie może się ruszyć. Po prostu patrzy na Mathildę jakby wciąż nie był do końca pewny, że to naprawdę ona, choć przecież rozpoznałby ją wszędzie. Wszystkie wspomnienia, które przez ostatnie lata były szczelnie zamknięte w wyimaginowanym kufrze na dnie świadomości, uderzyły w niego z podwójną siłą. Te dobre i te złe, z tym najgorszym na czele. I właśnie przez te najgorsze nie wie co zrobić. To przez niego ten związek się rozpadł. Wie o tym, nie ucieka przed odpowiedzialnością. To on zapadł się pod ziemię, to on całkowicie ją olał. Miał ku temu powody, jednak w tym momencie nawet one nie wydają mu się dobrym wytłumaczeniem. Co nie zmienia faktu, że razem z nią przyszły i te najboleśniejsze wspomnienia, do których miał już nigdy więcej nie wracać. I ten cały ból na pewno też po nim widać, widać po nim wszystko, bo jest zbyt zaskoczony, żeby chociaż postarać się ukryć część emocji. Ma ochotę zamknąć ją w silnym uścisku i uciec jednocześnie. Nie raz wyobrażał sobie ich konfrontację, jednak i tak nie był do niej przygotowany. - Mathilda? - Mówi w końcu. Na chwilę obecną nie stać go na nic więcej, mimo że zazwyczaj jest tak wygadany. Mierzy ją wzrokiem, zatrzymując się na załzawionych oczach. Wygląda inaczej, ale to wciąż ona.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Załzawione są, bo szczypie mróz. Jeżeli będzie tak nieelegancki i spyta o nie, zaraz zasłonisz się tym kłamstwem. Mróz, kochany to tylko mróz. Nie ty. Ale Florean nie jest typem faceta, który potrafił cię krzywdzić, chociażby tymi pytaniami. Zawsze wiedział tak na prawdę co powinien powiedzieć. A ty się mu odwdzięczałaś całą swoją samoistnością, czego już nigdy później nie powtórzyłaś. Z nikim.
Starasz się być obojętna, chociaż serce jest poruszone. Przypominasz sobie co czułaś, jak bolał upadek na samo dno. Jak leżałaś na zinych kafelkach i wbijałaś wzrok w sufit, zastanawiając się czy jest jeszcze po co żyć? Przyznaj się, czy na prawdę nie pamietasz ani jednej dobrej chwili? A to, jak leżeliście na hamaku i przyznał ci się, że sam nie wie już, czy praca z duchami jest dla niego tak na prawdę jedyna i najważniejsza? że ty jesteś? Dziś odpychasz te wspomnienia, zasłaniając się tylko tymi, które przekształciły cię. W czarną wdowę, po miłości do Floriana.
Dlatego spoglądasz na niego tymi oczętami. On się dziwi, że to ty? Och, no pewnie. Jak każdy sądził, że już nigdy cię nie spotka, a wszystkie konsekwencje go ominą.
- Florian - potwierdzasz jego podejrzenia, tak to ty. Nie brzmisz wcale na zdziwioną, bo przecież do niego przyszłaś i dobrze wiesz że tu pracuje. Chociażby po wielkim napisie ponad waszymi głowami. Ciekawe, czy wisi tam jeszcze bożonarodzeniowa jemioła. Nawet jeżeli, to raczej byś się nie skusiła. - Teraz o wiele łatwiej jest cię znaleźć. Aż irytująco łatwo - twój wzrok zatrzymuje się na jego czole. Są tam włosy z grzywki, która mu zasłania prawie oczy. Po co mu ta grzywka, przecież ma tak piękne oczy. Oczy, które są jak książka, a ty ją czytać umiałaś. Ale w zeszłym życiu, kiedy lat miałaś piętnaście a w głowie pstro. Dziwne to były czasy, kiedy cała się robiłaś czerwona w ramionach kogoś, kto raczył cię pocałować. Teraz to ty sprawiasz, że inni się peszą, albo podejmują twoje wyzwania. Chyba po prostu chciałaś być zupełnie inna niż w przeszłości. Wyszło ci. On cię poznał, ale może poznał się też na tobie? Wiedział, jakie demony w tobie się ukrywają i nie chciał mieć nic z tobą wspólnego? Jak dużo myślałaś ostatnio o jego motywacjach do opuszczenia cię? Nie ma co marnować życia Mathildo.
Starasz się być obojętna, chociaż serce jest poruszone. Przypominasz sobie co czułaś, jak bolał upadek na samo dno. Jak leżałaś na zinych kafelkach i wbijałaś wzrok w sufit, zastanawiając się czy jest jeszcze po co żyć? Przyznaj się, czy na prawdę nie pamietasz ani jednej dobrej chwili? A to, jak leżeliście na hamaku i przyznał ci się, że sam nie wie już, czy praca z duchami jest dla niego tak na prawdę jedyna i najważniejsza? że ty jesteś? Dziś odpychasz te wspomnienia, zasłaniając się tylko tymi, które przekształciły cię. W czarną wdowę, po miłości do Floriana.
Dlatego spoglądasz na niego tymi oczętami. On się dziwi, że to ty? Och, no pewnie. Jak każdy sądził, że już nigdy cię nie spotka, a wszystkie konsekwencje go ominą.
- Florian - potwierdzasz jego podejrzenia, tak to ty. Nie brzmisz wcale na zdziwioną, bo przecież do niego przyszłaś i dobrze wiesz że tu pracuje. Chociażby po wielkim napisie ponad waszymi głowami. Ciekawe, czy wisi tam jeszcze bożonarodzeniowa jemioła. Nawet jeżeli, to raczej byś się nie skusiła. - Teraz o wiele łatwiej jest cię znaleźć. Aż irytująco łatwo - twój wzrok zatrzymuje się na jego czole. Są tam włosy z grzywki, która mu zasłania prawie oczy. Po co mu ta grzywka, przecież ma tak piękne oczy. Oczy, które są jak książka, a ty ją czytać umiałaś. Ale w zeszłym życiu, kiedy lat miałaś piętnaście a w głowie pstro. Dziwne to były czasy, kiedy cała się robiłaś czerwona w ramionach kogoś, kto raczył cię pocałować. Teraz to ty sprawiasz, że inni się peszą, albo podejmują twoje wyzwania. Chyba po prostu chciałaś być zupełnie inna niż w przeszłości. Wyszło ci. On cię poznał, ale może poznał się też na tobie? Wiedział, jakie demony w tobie się ukrywają i nie chciał mieć nic z tobą wspólnego? Jak dużo myślałaś ostatnio o jego motywacjach do opuszczenia cię? Nie ma co marnować życia Mathildo.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Uciec? Odwrócić się na pięcie i z powrotem wejść do lodziarni? Już za późno. Szansa minęła, kiedy tylko wymawia jej imię. Nie ma odwrotu; musi zmierzyć się z rzeczywistością ukształtowaną przez własne błędy. Imię, wypowiedziane jej głosem, uderza go falą wspomnień jeszcze większą niż sama jej obecność. Przypomina sobie dobre chwile, których przecież było tak wiele. Przypomina sobie jak szaleńczo był w niej zakochany i jak wiele mógł dla niej zrobić. Kochał ją na wszelkie możliwe sposoby, a i tak ją skrzywdził, choć przecież jego uczucia w stosunku do niej nigdy się nie zmieniły. Przeżywał trudne chwile, nie wiedział jak je udźwignąć, zamknął się w sobie. Nie wpuszczał nawet swojej siostry, a przecież zawsze była dla niego taka ważna. Może nawet najważniejsza. Czy to dziwne, że odtrącił i ją? Czy faktycznie powinien czuć się tak winny jak czuł się właśnie w tej chwili? A może powinien pogodzić się z zaistniałą sytuacją i nie zachowywać jak nieposłuszny pies na widok pana. Bo w tym momencie właśnie tak się widział. Jak pies z podkulonym ogonem, który doskonale wiedział co zrobił i czekał na reprymendę.
Puszcza jej słowa mimo uszu. Poprosić, żeby została? Tylko co jej powie? Przeprosi? A czy przeprosiny cokolwiek zmienią? Przecież ten związek od dawna nie istnieje, co tutaj zmieni jakaś gadka szmatka.
A może jednak coś zmieni?
Może chociaż przestaną siebie unikać, może chociaż zaczną rozmawiać o pogodzie.
I zostaną przyjaciółmi?
To nie miało sensu. - Na długo przyjechałaś? - Pyta mimo wszystko, bo w tym momencie jego rozsądek całkowicie się wyłączył. Nie potrafi zignorować jej obecności - zbyt się za nią stęsknił, by móc teraz pozwolić jej odejść. Chce spędzić z nią chwilę czasu, choćby miała to być kłótnia stulecia. - Wejdziesz? - Pyta, mimo że spodziewa się odmowy. Ale może zdarzy się cud, może jednak Mathilda będzie chciała z nim porozmawiać. A gdyby tak udało się poprawić ich wspólne relacje? Chociaż trochę, Florean nie śmie nawet marzyć o powrocie do związku. Zresztą Mathilda się zmieniła, co widać już na pierwszy rzut oka. Ale czy nie ma w niej nawet odrobiny tej dawnej Mathildy? Tej odrobiny, którą Florean tak dobrze znał?
Puszcza jej słowa mimo uszu. Poprosić, żeby została? Tylko co jej powie? Przeprosi? A czy przeprosiny cokolwiek zmienią? Przecież ten związek od dawna nie istnieje, co tutaj zmieni jakaś gadka szmatka.
A może jednak coś zmieni?
Może chociaż przestaną siebie unikać, może chociaż zaczną rozmawiać o pogodzie.
I zostaną przyjaciółmi?
To nie miało sensu. - Na długo przyjechałaś? - Pyta mimo wszystko, bo w tym momencie jego rozsądek całkowicie się wyłączył. Nie potrafi zignorować jej obecności - zbyt się za nią stęsknił, by móc teraz pozwolić jej odejść. Chce spędzić z nią chwilę czasu, choćby miała to być kłótnia stulecia. - Wejdziesz? - Pyta, mimo że spodziewa się odmowy. Ale może zdarzy się cud, może jednak Mathilda będzie chciała z nim porozmawiać. A gdyby tak udało się poprawić ich wspólne relacje? Chociaż trochę, Florean nie śmie nawet marzyć o powrocie do związku. Zresztą Mathilda się zmieniła, co widać już na pierwszy rzut oka. Ale czy nie ma w niej nawet odrobiny tej dawnej Mathildy? Tej odrobiny, którą Florean tak dobrze znał?
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A więc on także wię waha? Jest postawiony przed faktem dokonanym, Twoim pojawieniem się zakłóciłaś jego rutynę spokojnego życia. Ale dlaczego miałoby go poruszyć Twoje pojawienie się, czy są jakiekolwiek przesłanki... że nie ułozył już sobie nowego życia. Tak jak ty poradziłaś sobie dobrze bez niego, tak i on poradził sobie bez ciebie. Najlepszy z was przykład na to, że czasami miłość nie wystarczy. Więc skąd to pragnienie ucieczki? Przecież nie ma nic czego musiałby się wstydzić, co by go ośmieszało w Twoich oczach.
W Twoich oczach już zawsze na jego widok będzie panował smutek, prawda? Będziesz mogła tylko obserwować, jak jest poza twoim zasięgiem. Daleko poza dłońmi, a każda sekunda będzie torturą. No już, już, koniec rozpamiętywania przeszłości. Ale im dłużej stoisz przed tymi drzwiami, czujesz jak mocno się pomyliłaś, twierdząc, że już jesteś w stanie się z nim spotkać. Bo on był dla ciebie martwy przez tyle lat, a teraz stoisz tu i widzisz jak jest żywy i każda jego mała komórka ciała, jest żywa (może prócz włosów, ale nie znasz się na biologi za bardzo, bardziej na dramatach). Przez chwilę sama się zastanawiasz, jak to możliwe, żeby czyjaś twarz tak dobrze wyryła się w sercu, że kiedy teraz znów na nią spoglądasz, widzisz zmiany, to jak przytyło mu się. Czy to przez jego nowy zawód?
Dopada cię rzeczywistość, powoli czujesz jak dusza opuszcza ciało i ucieka, ale drugą ręką łapie Floreana i ciągnie go za sobą. Nie może być tak jak było, nie może być po prostu dobrze? Dlaczego każdy problem trzeba rozwiązywać. Przestajesz na niego patrzeć, patrzysz pod nogi, by nie wywrócić się na zimowym chodniku.
- Przyszłam do Florence - wymigujesz się od odpowiedzi na zadawane pytania. Ale nim jeszcze weszłaś, masz dziwne wrażenie, że coś robisz nie tak. Że należą ci się wyjaśnienia, przynajmniej jedno wyjaśnienie. Rodzina z dzieciakami opuszcza sklep, przeciskają się w drzwiach, dzieciaki prawię cie potrąciły na tym chodniczku. Krzyczą, ale ty nie słyszysz nic. Krok za krokiem, zbliżasz się do drzwi i wnętrza.
Stoliczek najbliżej okien sobie wybrałaś. Nie patrzysz, czy on idzie za tobą. Ale nie widzisz, żeby Florence była na posterunku, czyżby uciekła na zaplecze widząc, że jej brat wreszcie ma okazję spotkać Mathildę. Mogłyby przecież wreszcie o nim porozmawiać, nie rozmawiały o nim od dobrych kilku lat. A przecież to jej brat bliźniak!
Florian pojawia się obok, może był tu cały czas. A ty wyciągasz spod bluzki swój amulet i trzymasz go zawieszonego na palcach.
- Wiesz co to jest? - zadajesz mu ciche pytanie, nie czekasz na odpowiedź, sama mu ją ofiarowując. - Jak mnie zostawiłeś, to wpadłam w histerię. I żebym nie oszalała do końca, dostałam to. Postaraj się go nie zniszczyć i nie denerwuj mnie dziś- prosisz go, rozkazujesz mu, patrzysz na niego spod byka, intensywnie i maskując wszystkie ciepłe uczucia, które rozlały się po twoim ciele, kiedy uświadomiłaś sobie, że nawet kiedy wyglądasz jak kukła, wciąż umie cię rozpoznać.
W Twoich oczach już zawsze na jego widok będzie panował smutek, prawda? Będziesz mogła tylko obserwować, jak jest poza twoim zasięgiem. Daleko poza dłońmi, a każda sekunda będzie torturą. No już, już, koniec rozpamiętywania przeszłości. Ale im dłużej stoisz przed tymi drzwiami, czujesz jak mocno się pomyliłaś, twierdząc, że już jesteś w stanie się z nim spotkać. Bo on był dla ciebie martwy przez tyle lat, a teraz stoisz tu i widzisz jak jest żywy i każda jego mała komórka ciała, jest żywa (może prócz włosów, ale nie znasz się na biologi za bardzo, bardziej na dramatach). Przez chwilę sama się zastanawiasz, jak to możliwe, żeby czyjaś twarz tak dobrze wyryła się w sercu, że kiedy teraz znów na nią spoglądasz, widzisz zmiany, to jak przytyło mu się. Czy to przez jego nowy zawód?
Dopada cię rzeczywistość, powoli czujesz jak dusza opuszcza ciało i ucieka, ale drugą ręką łapie Floreana i ciągnie go za sobą. Nie może być tak jak było, nie może być po prostu dobrze? Dlaczego każdy problem trzeba rozwiązywać. Przestajesz na niego patrzeć, patrzysz pod nogi, by nie wywrócić się na zimowym chodniku.
- Przyszłam do Florence - wymigujesz się od odpowiedzi na zadawane pytania. Ale nim jeszcze weszłaś, masz dziwne wrażenie, że coś robisz nie tak. Że należą ci się wyjaśnienia, przynajmniej jedno wyjaśnienie. Rodzina z dzieciakami opuszcza sklep, przeciskają się w drzwiach, dzieciaki prawię cie potrąciły na tym chodniczku. Krzyczą, ale ty nie słyszysz nic. Krok za krokiem, zbliżasz się do drzwi i wnętrza.
Stoliczek najbliżej okien sobie wybrałaś. Nie patrzysz, czy on idzie za tobą. Ale nie widzisz, żeby Florence była na posterunku, czyżby uciekła na zaplecze widząc, że jej brat wreszcie ma okazję spotkać Mathildę. Mogłyby przecież wreszcie o nim porozmawiać, nie rozmawiały o nim od dobrych kilku lat. A przecież to jej brat bliźniak!
Florian pojawia się obok, może był tu cały czas. A ty wyciągasz spod bluzki swój amulet i trzymasz go zawieszonego na palcach.
- Wiesz co to jest? - zadajesz mu ciche pytanie, nie czekasz na odpowiedź, sama mu ją ofiarowując. - Jak mnie zostawiłeś, to wpadłam w histerię. I żebym nie oszalała do końca, dostałam to. Postaraj się go nie zniszczyć i nie denerwuj mnie dziś- prosisz go, rozkazujesz mu, patrzysz na niego spod byka, intensywnie i maskując wszystkie ciepłe uczucia, które rozlały się po twoim ciele, kiedy uświadomiłaś sobie, że nawet kiedy wyglądasz jak kukła, wciąż umie cię rozpoznać.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Przyszła do Florence. Ten scenariusz nie pojawił się w jego głowie, choć przecież jest tak oczywisty. Przygląda się jej bez słowa, odczuwając coraz większe rozczarowanie. Ma ochotę samemu sobie dać z liścia - naprawdę sądził, że Mathilda po tym wszystkim ma ochotę się z nim spotkać? Ot tak wpaść do lodziarni i zobaczyć jak mu się wiedzie? Po co miałaby to robić? Przez ostatnie lata zdążył przywyknąć do myśli, że nie tylko ich związek się zakończył, ale i sama znajomość. Wciąż nie potrafił pogodzić się z faktem, że to wszystko było jego winą, aczkolwiek pogodził się z tym, że już się z tym nie pogodzi. Że przyszło mu żyć z wyrzutami sumienia, że za kilkadziesiąt lat będzie opowiadał wnukom o jego miłości do pewnej malarki.
Dopiero po chwili nieco zmieszany kiwa głową. Do Florence. Oczywiście, że do Florence. Przepuszcza ją w drzwiach, całkowicie ignorując rodzinę z dziećmi, które wesoło do niego machają na pożegnanie. W tym momencie jest tak zaskoczony obecnością Mathildy, że nie zauważa świata dookoła siebie. Zauważa jedynie siostrę, która znika na zapleczu. Florean jest jej wdzięczny za tą szybką reakcję. Nie potrafiłby patrzeć zza kontuaru jak plotkują i śmieją się do łez. Właśnie taka wizja staje mu przed oczami, choć w zasadzie powinien już zauważyć, że zmiany w Mathildzie nie nastąpiły jedynie w kwestii ubioru.
Idzie za nią do stolika, ale nie siada. Ma wrażenie, że Mathilda jest jak bomba zegarowa, i pod żadnym pozorem nie chce jej bardziej rozzłościć. Spogląda na wyjęty przez nią amulet, na początku go nie rozpoznając. Dopiero po chwili przypomina sobie, że to nic innego jak amulet wyciszenia. Nosi go przez niego? Czyli wspomnienia ich związku są wiecznie żywe? Z jakiego innego powodu miałaby go cały czas nosić. Doskonale wie, że to nic dobrego, a jednak jakiś ciemny zakamarek jego mózgu znajduje w tym pozytyw i zaczyna się cieszyć. Odwraca wzrok i siada naprzeciwko niej. - Naprawdę myślisz, że jedyne na co mam ochotę to wyprowadzenie cię z równowagi? - Pyta prosto z mostu, nagle przestając odczuwać całą tą skruchę, którą czuł jeszcze chwilę temu. Nie potrafi zignorować jej obecności i zawołać siostry. Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie skorzystał z tej okazji spędzenia odrobiny czasu z Mathildą. Może uda im się zakopać choć centymetr tego wojennego topora. Może, może, może... Dzisiaj nic nie jest pewne, z Mathildą nic nie jest pewne. - Wyobraź sobie, że nigdy nie chciałem tego robić - dodaje. Nie podoba mu się jej spojrzenie. Czy uda im się zamienić parę słów bez straszenia klientów swoimi żalami wyrzucanymi na prawo i lewo? Ma nadzieję, że tak, choć już teraz atmosfera zaczyna gęstnieć. Jeszcze trochę i będzie mógł ją nakładać do wafelków niczym lody. Lody o smaku nieszczęśliwej miłości! Raczej by się nie sprzedawały. - Malujesz? - Pyta nagle. To jedno naprawdę go interesuje. Przy nim nigdy tego nie robiła. Niby utrzymywała, że to nic takiego, ale może teraz jest jej lepiej? Bez niego może oddać się sztuce? Próbuje znaleźć pozytyw w jego ewidentnie spieprzonej sprawie, ale może jednak jakiś jest.
Dopiero po chwili nieco zmieszany kiwa głową. Do Florence. Oczywiście, że do Florence. Przepuszcza ją w drzwiach, całkowicie ignorując rodzinę z dziećmi, które wesoło do niego machają na pożegnanie. W tym momencie jest tak zaskoczony obecnością Mathildy, że nie zauważa świata dookoła siebie. Zauważa jedynie siostrę, która znika na zapleczu. Florean jest jej wdzięczny za tą szybką reakcję. Nie potrafiłby patrzeć zza kontuaru jak plotkują i śmieją się do łez. Właśnie taka wizja staje mu przed oczami, choć w zasadzie powinien już zauważyć, że zmiany w Mathildzie nie nastąpiły jedynie w kwestii ubioru.
Idzie za nią do stolika, ale nie siada. Ma wrażenie, że Mathilda jest jak bomba zegarowa, i pod żadnym pozorem nie chce jej bardziej rozzłościć. Spogląda na wyjęty przez nią amulet, na początku go nie rozpoznając. Dopiero po chwili przypomina sobie, że to nic innego jak amulet wyciszenia. Nosi go przez niego? Czyli wspomnienia ich związku są wiecznie żywe? Z jakiego innego powodu miałaby go cały czas nosić. Doskonale wie, że to nic dobrego, a jednak jakiś ciemny zakamarek jego mózgu znajduje w tym pozytyw i zaczyna się cieszyć. Odwraca wzrok i siada naprzeciwko niej. - Naprawdę myślisz, że jedyne na co mam ochotę to wyprowadzenie cię z równowagi? - Pyta prosto z mostu, nagle przestając odczuwać całą tą skruchę, którą czuł jeszcze chwilę temu. Nie potrafi zignorować jej obecności i zawołać siostry. Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie skorzystał z tej okazji spędzenia odrobiny czasu z Mathildą. Może uda im się zakopać choć centymetr tego wojennego topora. Może, może, może... Dzisiaj nic nie jest pewne, z Mathildą nic nie jest pewne. - Wyobraź sobie, że nigdy nie chciałem tego robić - dodaje. Nie podoba mu się jej spojrzenie. Czy uda im się zamienić parę słów bez straszenia klientów swoimi żalami wyrzucanymi na prawo i lewo? Ma nadzieję, że tak, choć już teraz atmosfera zaczyna gęstnieć. Jeszcze trochę i będzie mógł ją nakładać do wafelków niczym lody. Lody o smaku nieszczęśliwej miłości! Raczej by się nie sprzedawały. - Malujesz? - Pyta nagle. To jedno naprawdę go interesuje. Przy nim nigdy tego nie robiła. Niby utrzymywała, że to nic takiego, ale może teraz jest jej lepiej? Bez niego może oddać się sztuce? Próbuje znaleźć pozytyw w jego ewidentnie spieprzonej sprawie, ale może jednak jakiś jest.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Jakoś bardzo trudno mi w to uwierzyć, Florean - wyznajesz mu uparcie patrząc mu w oczy, co są jak dwie kule świecące jak słońce, gdybyś mogła wydrapałabyś mu te oczy i nosiła ze sobą w kieszeni, żeby zawsze jak ci źle, to żebyś mogła sobie w nie zajrzeć. Masz dziwne pragnienia, ale obrzydź sobie nawet te jego oczy, wszystko sobie obrzydź. I przywołaj te uczucia, które miałaś miesiąc po tym jak cię zostawił. To było dawno, ale jeszcze dawniej byliście parą, a ty co? A ty jakąś taką dziwną przejawiasz skłonność do pamiętania tego co było dobre. - Więc co po prostu chciałeś? Bo ja prawie zwariowałam? - zaciskasz oczy, nie wiesz już sama czy chcesz odpowiedzi na to pytanie znać.
Siedzicie tak, aż on zadaje ci inne. Mniej irytujące, ale jakże dziwne.
A więc będziecie teraz rozmawiać jakby nigdy nic się nie stało? Pociągasz nosem, dodając sobie tym samym potrzebnego powietrza do udzielenia odpowiedzi. To ta odwaga, której ci tak mocno brakuje. Bo zapomniałaś oddychać, albo się bałaś, że poczujesz jego zapach. I co, poczułaś go teraz. Albo tylko ci się wydaje, przecież nie siedzicie aż tak blisko. Każdy chce czuć to czego pragnie najmocniej, prawda?
- Miałam nawet wystawę w Londynie. U lady Avery, to chyba był zaszczyt. Ale anglikom nie spodobało się moje malarstwo. Amerykanie z większą przyjemnością się o nim wypowiadali - no i masz ci los, masz ten podbródek wysoko uniesiony, oczy które starają się być zimne i niedostępne, ale ręka ci się trzesie. Przytrzymujesz ją drugą i ściskasz ją pod stołem. Oby nie zauważył, czemu się tego boisz. Czy nie lepiej pokazać mu wszystko, pokazać jak wiele znaczy ujrzenie go po raz kolejny. - Tobie też by się nie spodobało - wyzywająco dodajesz komentarz, który pownien być absolutnie zbędny. Po co się z nim wychylałaś? Żeby mu zaakcentować tę różnicę co pomiędzy wami jest? To, że on jest teraz panem od lodów, a ty artystką z piekła rodem? Że jest kolejnym mężczyzną, którego obdarzasz uczuciem, a który nie rozumie jej malarstwa? Tfu, jak to obdarzasz. Czy to nie przeszłość? Zaciskasz ręce jeszcze mocniej wciskając je między uda i spoglądasz w bok.
Siedzicie tak, aż on zadaje ci inne. Mniej irytujące, ale jakże dziwne.
A więc będziecie teraz rozmawiać jakby nigdy nic się nie stało? Pociągasz nosem, dodając sobie tym samym potrzebnego powietrza do udzielenia odpowiedzi. To ta odwaga, której ci tak mocno brakuje. Bo zapomniałaś oddychać, albo się bałaś, że poczujesz jego zapach. I co, poczułaś go teraz. Albo tylko ci się wydaje, przecież nie siedzicie aż tak blisko. Każdy chce czuć to czego pragnie najmocniej, prawda?
- Miałam nawet wystawę w Londynie. U lady Avery, to chyba był zaszczyt. Ale anglikom nie spodobało się moje malarstwo. Amerykanie z większą przyjemnością się o nim wypowiadali - no i masz ci los, masz ten podbródek wysoko uniesiony, oczy które starają się być zimne i niedostępne, ale ręka ci się trzesie. Przytrzymujesz ją drugą i ściskasz ją pod stołem. Oby nie zauważył, czemu się tego boisz. Czy nie lepiej pokazać mu wszystko, pokazać jak wiele znaczy ujrzenie go po raz kolejny. - Tobie też by się nie spodobało - wyzywająco dodajesz komentarz, który pownien być absolutnie zbędny. Po co się z nim wychylałaś? Żeby mu zaakcentować tę różnicę co pomiędzy wami jest? To, że on jest teraz panem od lodów, a ty artystką z piekła rodem? Że jest kolejnym mężczyzną, którego obdarzasz uczuciem, a który nie rozumie jej malarstwa? Tfu, jak to obdarzasz. Czy to nie przeszłość? Zaciskasz ręce jeszcze mocniej wciskając je między uda i spoglądasz w bok.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie chce wracać do tamtych czasów. Naiwnie sądził, że to zamknięty rozdział i nigdy nie będzie musiał go otwierać i przeżywać na nowo. Wszelkie nieszczęścia miały się skończyć, a on miał rozpocząć nowe życie. Razem z Florence sprzedał rodzinny dom, w którym każdy centymetr chował przykre wspomnienia, by kupić coś nowego. Wspólnie zaplanowali swoje nowe życia i Florean uparcie się tych planów trzymał. Nie spodziewał się, że obecność Matyldy tak go dotknie. A on, patrząc na nią, czuje, jak ten jego misternie ułożony świat zaczyna się rozpadać. Przebieg ich rozmowy nie jest taki ważny, bo tak czy siak Florian nie będzie mógł przestać o niej myśleć i będzie musiał znaleźć dla niej jakieś sensowne miejsce w tym swoim pokręconym umyśle. - Nie wiem - odpowiada zniecierpliwiony. - Nie myślałem wtedy trzeźwo. Na pewno nie chciałem cię skrzywdzić i miałem zamiar wszystko ci wyjaśnić, ale zapadłaś się pod ziemię - dodaje, na moment odwracając od niej swój wzrok, bo to ciągłe wpatrywanie się w siebie nie jest zbyt komfortowe. Nie chce znowu o tym mówić. Nie chce opowiadać o swoim ojcu samobójcy ani o swoich problemach z nim związanych. To zbyt intymne sprawy, by w tym momencie i w tym miejscu je poruszać. Zresztą Matylda zniknęła nawet nie czekając na jego wyjaśnienia, więc dlaczego teraz miałby je dawać? Nie chce mówić o jej zapadaniu się pod ziemię z wyrzutem, ale drobna gorzka nutka jest wyczuwalna w jego głosie. To był dla niego trudny okres i dlatego miał do niej żal, że nie wykazała się większym zrozumieniem i nie poczekała aż wróci do normy. Po prostu zniknęła.
Dziwi się na wieść o wystawie jej prac w Londynie. Nigdy nigdzie nie zauważył jej nazwiska, w przeciwnym wypadku z pewnością udałby się je obejrzeć. Chociaż... Z pewnością biłby się z myślami czy warto iść je obejrzeć. A szkoda, mieliby to spotkanie już za sobą. - Skąd ta pewność? - Pyta, czując w sobie coraz więcej jadu, którego wcale nie chce czuć. Nie chce chlapnąć niczego głupiego, nie chce z tej rozmowy robić kłótni stulecia, ale nawet on nie potrafi być wiecznie uśmiechnięty i ugodowy. Dlaczego Matylda stwierdza, że nie spodobałoby mu się jej malarstwo? Żeby jeszcze mocniej podkreślić, że absolutnie nic ich nie łączy? Że Florean nie jest w stanie jej zrozumieć? Wyczuć? W takim razie nie musi, bo już po ich rozstaniu wiedział, że nie zdążył jej poznać. A teraz w ogóle Matylda wydaje mu się być całkiem inną osobą. Jak za nią nadążyć?
Dziwi się na wieść o wystawie jej prac w Londynie. Nigdy nigdzie nie zauważył jej nazwiska, w przeciwnym wypadku z pewnością udałby się je obejrzeć. Chociaż... Z pewnością biłby się z myślami czy warto iść je obejrzeć. A szkoda, mieliby to spotkanie już za sobą. - Skąd ta pewność? - Pyta, czując w sobie coraz więcej jadu, którego wcale nie chce czuć. Nie chce chlapnąć niczego głupiego, nie chce z tej rozmowy robić kłótni stulecia, ale nawet on nie potrafi być wiecznie uśmiechnięty i ugodowy. Dlaczego Matylda stwierdza, że nie spodobałoby mu się jej malarstwo? Żeby jeszcze mocniej podkreślić, że absolutnie nic ich nie łączy? Że Florean nie jest w stanie jej zrozumieć? Wyczuć? W takim razie nie musi, bo już po ich rozstaniu wiedział, że nie zdążył jej poznać. A teraz w ogóle Matylda wydaje mu się być całkiem inną osobą. Jak za nią nadążyć?
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Siostra zabrała mnie z Londynu widząc w jakim jestem stanie - wyjaśniasz odrazu, jakby to miało was usprawiedliwiać. Jego, że sie nie pośpieszył z napisaniem listu, ciebie, że nie poczekałaś na niego. Rzeczywiście, to nie jest tylko jego wina, bo w tym wszystkim nawet i twojej znajdzie się kawałek. Dlatego zanim pomyślisz, juz mówisz:
- Możesz wytłumaczyć teraz - czy to ta nadzieja, iskierka której oczekiwał Fortesque, ta jedna, która rozpalając się powoli w waszych sercach, miałaby na ponów sprawić, że serce twoje zacznie bić, a jego serce znów się tobą zainteresuje. Nie chciesz wierzyć w to, że nikogo nie ma. Tacy jak on, karierowicze z Pokątnej, oni zawsze już są zajęci. Mają te swoje ukochane w pięknych kolorowych sukienkach, o kształtach kuszących, ustach malinowych, jasnych policzkach, włosach pokręconych. Mama ci mówiła, Mathildo, zadbaj o siebie, zrób coś z włosami, bo nikt cię nie zechce. Ciekawe, czy Florean był na ślubie Teddy podczas sylwestra. Czy stał gdzieś za siostrą, czy też cię nie poznał. Bo miałaś wtedy fryzurę jak każda inna szanująca się dama. I suknię, która zaraz po sukni ślubnej była najpiękniejsza, bo tkana z włosem jednorożca. Na pewno by cię nie poznał, a może właśnie wygladałaś wtedy tak, jak wyglądałabyś, gdyby wasza historia potoczyła się inaczej? Gdyby rodzice Floreana nie odeszli tak prędko, gdybyś przy nim została. Uparcie dzwoniła do drzwi jego domu i czekała. Nie miesiąc, nie dwa, ale jak trzeba to i pięć lat.
Pięć lat minęło, a wy zmieniliście się nie do poznania. Liczyłaś na to, że on wciąż zajmuje się niesfornymi duchami, bo mogłabyś wtedy chociaż trochę się mu przypodobać - wszak wyglądasz jak duch w tych swoich długich czarnych włosach z grzywką niemodną.
Ty chcesz go odrzucić, budując wielki most kamienny, a on już ci na to pozwala, bawiąc się w tego, który będzie cię jadem kąsał. Osłoń się, nie daj mu ponownie przejść przez ten most. Osłoń się, odwróć się. Dlaczego chcesz zniszczyć ten moment, czy nie powinien być magiczny? Boisz się, że znów cię skrzywdzi, bo już raz zrobił to na całe milion sposobów. I nie masz jednak w sobie aż tyle odwagi, by mu na to pozwolić.
Odważnie zaś spoglądasz w jego oczy, twarz masz zaciętą. Z głębi brzucha ten jad swój wydobywasz, by pretensjonalnie użyć go w swoich słowach:
- Najpewniej uznałbyś, że moje obrazy są niepokojące, gorszące. Dla kogoś, kto odreagowuje tworząc słodycze, to musi być bezsenowne. Takie zatracanie się w smutku - tu dotykasz amuletu i odchylasz się na oparcie. Za dużo emocji, za dużo smutku. Ale przynajmniej robisz to na własnych zasadach.
Tylko że nie pilnowałaś się tym razem, a ręka która sięga po amulet drży zdradzając jak bardzo jesteś teraz przerażona. Wszystkim.
- Możesz wytłumaczyć teraz - czy to ta nadzieja, iskierka której oczekiwał Fortesque, ta jedna, która rozpalając się powoli w waszych sercach, miałaby na ponów sprawić, że serce twoje zacznie bić, a jego serce znów się tobą zainteresuje. Nie chciesz wierzyć w to, że nikogo nie ma. Tacy jak on, karierowicze z Pokątnej, oni zawsze już są zajęci. Mają te swoje ukochane w pięknych kolorowych sukienkach, o kształtach kuszących, ustach malinowych, jasnych policzkach, włosach pokręconych. Mama ci mówiła, Mathildo, zadbaj o siebie, zrób coś z włosami, bo nikt cię nie zechce. Ciekawe, czy Florean był na ślubie Teddy podczas sylwestra. Czy stał gdzieś za siostrą, czy też cię nie poznał. Bo miałaś wtedy fryzurę jak każda inna szanująca się dama. I suknię, która zaraz po sukni ślubnej była najpiękniejsza, bo tkana z włosem jednorożca. Na pewno by cię nie poznał, a może właśnie wygladałaś wtedy tak, jak wyglądałabyś, gdyby wasza historia potoczyła się inaczej? Gdyby rodzice Floreana nie odeszli tak prędko, gdybyś przy nim została. Uparcie dzwoniła do drzwi jego domu i czekała. Nie miesiąc, nie dwa, ale jak trzeba to i pięć lat.
Pięć lat minęło, a wy zmieniliście się nie do poznania. Liczyłaś na to, że on wciąż zajmuje się niesfornymi duchami, bo mogłabyś wtedy chociaż trochę się mu przypodobać - wszak wyglądasz jak duch w tych swoich długich czarnych włosach z grzywką niemodną.
Ty chcesz go odrzucić, budując wielki most kamienny, a on już ci na to pozwala, bawiąc się w tego, który będzie cię jadem kąsał. Osłoń się, nie daj mu ponownie przejść przez ten most. Osłoń się, odwróć się. Dlaczego chcesz zniszczyć ten moment, czy nie powinien być magiczny? Boisz się, że znów cię skrzywdzi, bo już raz zrobił to na całe milion sposobów. I nie masz jednak w sobie aż tyle odwagi, by mu na to pozwolić.
Odważnie zaś spoglądasz w jego oczy, twarz masz zaciętą. Z głębi brzucha ten jad swój wydobywasz, by pretensjonalnie użyć go w swoich słowach:
- Najpewniej uznałbyś, że moje obrazy są niepokojące, gorszące. Dla kogoś, kto odreagowuje tworząc słodycze, to musi być bezsenowne. Takie zatracanie się w smutku - tu dotykasz amuletu i odchylasz się na oparcie. Za dużo emocji, za dużo smutku. Ale przynajmniej robisz to na własnych zasadach.
Tylko że nie pilnowałaś się tym razem, a ręka która sięga po amulet drży zdradzając jak bardzo jesteś teraz przerażona. Wszystkim.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Zawiesza na niej swój wzrok. Chciałby wyrzucić z siebie wszystkie żale, ale nie wie, czy powinien. Nie chce robić z siebie ofiary; skrzywdzonego przez los chłopca. Ma jednak wrażenie, że Mathilda właśnie to robi, tyle że w odniesieniu do siebie. Była w złym stanie? Florean nigdy tego nie podważy. Wierzy jej. Tylko czy ona chociaż raz pomyślała o nim? Tak naprawdę? Czy nie doszłaby wtedy do wniosku, że zwykła rozmowa mogła naprawdę dużo zmienić? - O ile siostra cię nie zakneblowała i nie zamknęła w ciemnej piwnicy, to chyba mogłaś wrócić? Albo przynajmniej wysłać list? Z tego co wiem, większość świata korzysta z sowiej poczty - odpowiada spokojnie, choć początkowo miał tego nie robić. Niestety emocje, które w nim wzbudza, nie pozwalają na przemilczenie czegokolwiek. Przez te lata zebrało się za dużo żalów i wyrzutów, żeby pozwolić im dalej kisnąć gdzieś w środku. - A czy to coś teraz zmieni? - Pyta całkiem szczerze, a na jego twarz wpełza cień uśmiechu. Rzucą się sobie w ramiona? Przebaczą, pocałują i pójdą na romantyczny spacer po parku? Florean sprawia wrażenie optymisty, ale dobrze wie, że życie potrafi być gorzkie. Chce wierzyć w to, że uda im się znów być razem i w zasadzie niewielka iskierka nadziei wciąż się w nim tli, ale zdaje sobie sprawę, że to jest mało prawdopodobne. Patrząc na Mathildę ma wrażenie, że ona nie chciałaby z nim być. Że podczas swojej podróży znalazła ekscentrycznego malarza, dogłębnie rozumiejącego wszelkie jej boleści. Że pasują do siebie tak dobrze, jakby byli szyci na miarę - a nie na zasadzie przyciągających przeciwieństw, jak to było w ich przypadku. Także nie widzi sensu w otwieraniu starych ran.
Ma jednak ochotę przejść się na wystawę jej prac. Zmieniła się, ale czy aż tak? Chce podjąć próbę lepszego poznania Mathildy. Sprawdzenia słuszności jej słów - czy faktycznie nie spodobałyby mu się jej dzieła? To, że na co dzień woli otaczać się kolorami nie znaczy, że nie rozumie smutku. W zasadzie ma wrażenie, że oboje doświadczyli wiele złego i w tym są do siebie podobni. Po prostu starają się sobie z tym poradzić na różne sposoby. Florian nie ma ochoty na więcej nieszczęść, więc ubiera się kolorowo, dużo się śmieje i ubarwia innym dzień słodkościami. Wie, że przez to zły los go nie oszczędzi, ale po co się martwić na zapas? - Nie, nie bezsensowne... Po prostu inne - wzrusza ramionami, zatrzymując wzrok na jej drżącej dłoni. Aż tak denerwuje ją to spotkanie? Z jakiego powodu? Obawia się go? Nie powinna się go obawiać. Ma ochotę ją uspokoić, dotknąć, ale przecież teraz już nie powinien. Przełyka ślinę i unosi wzrok z powrotem na jej ciemne oczy. - Czyli jednak cię zdenerwowałem - mówi cicho, przypominając jej wcześniejsze słowa. Nie chciał jej zdenerwować. W zasadzie wciąż nie wie czego chce. Nie chciał przepuścić okazji do spędzenia z nią chwili, do zamienienia kilku słów. Ale co teraz? Pozwolić jej odejść na kolejne lata? Tego by nie chciał. Być z nią? Tego... Nie jest taki pewny, czy by nie chciał. Chyba by chciał, ale nie wie, czy to by wyszło.
Ma jednak ochotę przejść się na wystawę jej prac. Zmieniła się, ale czy aż tak? Chce podjąć próbę lepszego poznania Mathildy. Sprawdzenia słuszności jej słów - czy faktycznie nie spodobałyby mu się jej dzieła? To, że na co dzień woli otaczać się kolorami nie znaczy, że nie rozumie smutku. W zasadzie ma wrażenie, że oboje doświadczyli wiele złego i w tym są do siebie podobni. Po prostu starają się sobie z tym poradzić na różne sposoby. Florian nie ma ochoty na więcej nieszczęść, więc ubiera się kolorowo, dużo się śmieje i ubarwia innym dzień słodkościami. Wie, że przez to zły los go nie oszczędzi, ale po co się martwić na zapas? - Nie, nie bezsensowne... Po prostu inne - wzrusza ramionami, zatrzymując wzrok na jej drżącej dłoni. Aż tak denerwuje ją to spotkanie? Z jakiego powodu? Obawia się go? Nie powinna się go obawiać. Ma ochotę ją uspokoić, dotknąć, ale przecież teraz już nie powinien. Przełyka ślinę i unosi wzrok z powrotem na jej ciemne oczy. - Czyli jednak cię zdenerwowałem - mówi cicho, przypominając jej wcześniejsze słowa. Nie chciał jej zdenerwować. W zasadzie wciąż nie wie czego chce. Nie chciał przepuścić okazji do spędzenia z nią chwili, do zamienienia kilku słów. Ale co teraz? Pozwolić jej odejść na kolejne lata? Tego by nie chciał. Być z nią? Tego... Nie jest taki pewny, czy by nie chciał. Chyba by chciał, ale nie wie, czy to by wyszło.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie sądzisz, że i tak wystarczająco się upokorzyłam, kiedy wierzyłam w to, że możesz ze ną dzielić swoimi smutkami - żali cały wodospad. Powstrzymujesz go siłą woli, chociaż tak bardzo cię kusi... wyrzucić Florianowi całe swoje wnętrzności. Zrobić to przynajmniej raz.
Czy nie stajesz się przy nim lepszym człowiekiem?
- Poza tym, nie sądziłam, że to cokolwiek zmieni. Nie chciałeś ze mną rozmawiać, dlaczego miałbyś czytać moje listy - niech nie twierdzi, że to kłamstwo, bo wcale nim nie było. Odtrącał ją niejednokrotnie, a ona była niepewna siebie i bardzo młoda. Nie doświadczyła wiele w życiu, chociaż akurat śmierć rodzica owszem. Próbowała mu przypomnieć, że i jej ojciec umarł. Ale on nic sobie z tego nie robił. Siostra wiedziała co robi, odbierając ją jemu. Dołowaliby się za mocno nawzajem.
Czy to coś zmieni? To przekreśli sens wszystkich tych lat, które spędziłaś na wygnaniu. Sprawi, że twój smutek będzie jeszcze głębszy, a poczucie beznadzieji sparalizuje ci wszystkie członki. Dlatego, kiedy on się uśmiecha, ty ze wzrokiem pustym przed siebie patrzacym, wyobrażasz sobie, co się stanie jeżeli dowiesz się prawdy. Jeżeli prawda bedzie taka, że mogłaś zostać, a co jeżeli prawda bedzie taka, że specjalnie tak udawal, żeby się ciebie poznać. Może wcale nie chciał już tego ciągnąć, a to był odpowiedni pretekst. Może liczył, że zachowasz się inczej, może sie zawiódł.
Reagujesz nic nieznaczącym wykrzywieniem ust. Wzruszyłabyś jeszcze ramionami, ale to on jest mężczyzną i sam musi podjąć decyzję, czy będziecie wracać do tego czego nie uda wam się zmienić, czy może jednak przewrócicie kartkę na czystą stronę. I tam, jakoś uda wam się coś nowego zapisać.
Jak łatwo sądzić po pozorach. On jest przekonany, że ty poznałaś ekscentryka, ty zaś patrząc w jego radosną twarz (nawet, jeżeli jest poważny, to ma twarz tak miłą, że sama świeci uśmiechem) jesteś pewna, że zaraz przyjdzie jego ukochana. Przebrana w stos kolorów i wzorów. Blondynka. Uśmiechająca się naprawdę.
- A więc zgadłam, że tym odreagowujesz - uśmiech smutny posłany w jego kierunku. Zgadujesz, wcale nie jesteś niczego pewna, nie kiedy mowa jest o nim. Twój tryumf nie trwa długo, zauważył co się z tobą dzieje.
- To dla mnie trudne, rozmawiać z tobą w ten sposób.. - wyznajesz i chowasz dłoń pod stół. Zaraz unosisz ją do twarzy, żeby palcem otrzeć kącik oka. Wcale nie ma tam łez, ale się ich spodzewasz, uprzedzasz fakty z tego roztargnienia.
- Zobaczę się z Florence innym razem - zadecydowałaś. To nie było mądre - przychodzenie do wytwórni lodów, kiedy dobrze się wiedziało, że on także się tam kręci. Wstajesz od stołu i rozglądasz się po podłodze, szukając jakiegoś pretekstu do zapamiętania czegokolwiek poza wyrazem jego twarzy.
Jesteś przekonana, że jest bez ciebie najszczęśliwszym.
Czy nie stajesz się przy nim lepszym człowiekiem?
- Poza tym, nie sądziłam, że to cokolwiek zmieni. Nie chciałeś ze mną rozmawiać, dlaczego miałbyś czytać moje listy - niech nie twierdzi, że to kłamstwo, bo wcale nim nie było. Odtrącał ją niejednokrotnie, a ona była niepewna siebie i bardzo młoda. Nie doświadczyła wiele w życiu, chociaż akurat śmierć rodzica owszem. Próbowała mu przypomnieć, że i jej ojciec umarł. Ale on nic sobie z tego nie robił. Siostra wiedziała co robi, odbierając ją jemu. Dołowaliby się za mocno nawzajem.
Czy to coś zmieni? To przekreśli sens wszystkich tych lat, które spędziłaś na wygnaniu. Sprawi, że twój smutek będzie jeszcze głębszy, a poczucie beznadzieji sparalizuje ci wszystkie członki. Dlatego, kiedy on się uśmiecha, ty ze wzrokiem pustym przed siebie patrzacym, wyobrażasz sobie, co się stanie jeżeli dowiesz się prawdy. Jeżeli prawda bedzie taka, że mogłaś zostać, a co jeżeli prawda bedzie taka, że specjalnie tak udawal, żeby się ciebie poznać. Może wcale nie chciał już tego ciągnąć, a to był odpowiedni pretekst. Może liczył, że zachowasz się inczej, może sie zawiódł.
Reagujesz nic nieznaczącym wykrzywieniem ust. Wzruszyłabyś jeszcze ramionami, ale to on jest mężczyzną i sam musi podjąć decyzję, czy będziecie wracać do tego czego nie uda wam się zmienić, czy może jednak przewrócicie kartkę na czystą stronę. I tam, jakoś uda wam się coś nowego zapisać.
Jak łatwo sądzić po pozorach. On jest przekonany, że ty poznałaś ekscentryka, ty zaś patrząc w jego radosną twarz (nawet, jeżeli jest poważny, to ma twarz tak miłą, że sama świeci uśmiechem) jesteś pewna, że zaraz przyjdzie jego ukochana. Przebrana w stos kolorów i wzorów. Blondynka. Uśmiechająca się naprawdę.
- A więc zgadłam, że tym odreagowujesz - uśmiech smutny posłany w jego kierunku. Zgadujesz, wcale nie jesteś niczego pewna, nie kiedy mowa jest o nim. Twój tryumf nie trwa długo, zauważył co się z tobą dzieje.
- To dla mnie trudne, rozmawiać z tobą w ten sposób.. - wyznajesz i chowasz dłoń pod stół. Zaraz unosisz ją do twarzy, żeby palcem otrzeć kącik oka. Wcale nie ma tam łez, ale się ich spodzewasz, uprzedzasz fakty z tego roztargnienia.
- Zobaczę się z Florence innym razem - zadecydowałaś. To nie było mądre - przychodzenie do wytwórni lodów, kiedy dobrze się wiedziało, że on także się tam kręci. Wstajesz od stołu i rozglądasz się po podłodze, szukając jakiegoś pretekstu do zapamiętania czegokolwiek poza wyrazem jego twarzy.
Jesteś przekonana, że jest bez ciebie najszczęśliwszym.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Patrzy na nią i czuje, że rany na jego sercu zaczynają się otwierać i robią się coraz bardziej bolesne. Kochał ją. Naprawdę ją kochał, ale śmierć matki i samobójstwo ojca w tak krótkim czasie to było dla niego po prostu za dużo. Nie miał siły udawać, że dobrze sobie z tym radzi. Nie miał siły być pogodnym sobą. Nie miał też siły na ten temat rozmawiać - właściwie jakby się nad tym zastanowić, popadł wtedy w coś na wzór depresji. Wizja rozmowy z Matyldą była dla niego jednocześnie wizją rozmowy bezsensownej. Nie potrafił wyrzucić z siebie emocji i nie potrafił też udawać, że ich nie ma. Może się mylił, może to spotkanie z nią by mu pomogło. Ale nie podjął tej decyzji, podjął inną. I może to było samolubne z jego strony, że uważał, iż Matylda powinna na niego poczekać. Ale przecież on właśnie to by zrobił. Zamieszkał pod jej drzwiami niczym święty Aleksy i znosił dzielnie wylewane pomyje, by w końcu przekonać ją do spotkania. Przynajmniej wierzył, że właśnie tak by zrobił.
- Tak - odpowiada i na krótką chwilę się rozchmurza. Lodziarnia faktycznie mu pomogła. Jemu i jego siostrze również. Oboje złapali się na tym, że po ciężkim dniu wolą wylądować na zapleczu, próbując stworzyć z niczego coś nowego niż iść do mieszkania i położyć się spać. Wciąż uważał rzucenie pracy w ministerstwie za dobry pomysł. I to chyba jedyny jego dobry pomysł od długiego czasu, bo sprawę z Matyldą wybitnie zawalił.
- Dla mnie też - przyznaje, odwracając na moment swój wzrok. - Wiesz, naprawdę wierzyłem, że nam się uda - mówi po chwili, spoglądając na jakieś dziecko, zajadające się lodami truskawkowymi. Może się różnili, może ich związek od początku był skazany na niepowodzenie, a Florian i tak czuł się przy niej na odpowiednim miejscu. I naprawdę żałuje, że wyszło jak wyszło, choć jeszcze nie jest pewny, czy chciałby spróbować jeszcze raz. Może zdobyłby się na odwagę, gdyby wiedział, że Matylda wcale nie znalazła w podróży swojego ekscentrycznego malarza. A tak nie chciał wchodzić swoimi buciorami w jej życie, w którym on już na pewno by się nie zmieścił. Kiwa głową na jej słowa. Wstaje razem z nią, chce ją odprowadzić do wyjścia. Serce bije mu niebezpiecznie szybko i już nawet nie próbuje tego ukryć. Jest zestresowany, zdenerwowany, zrezygnowany. Chce powiedzieć coś mądrego, ale nic nie przychodzi mu do głowy. Obserwuje jak jego dawna miłość wychodzi z lokalu w mroźne powietrze. - Mathilda - zatrzymuje ją na chwilę. - Spotkajmy się jeszcze kiedyś - mówi tylko choć zaraz potem chce cofnąć te słowa. Po co? Żeby znowu rzucać w siebie słowami pełnymi żalu? Ale... Nie wyrzucili ich wszystkich już teraz? Jednak Florian czuje, że po tym spotkaniu wiele się zmieni. Nawet jeżeli miało ono na celu nie zmieniać nic. Przez krótką chwilę obserwuje jej sylwetkę znikającą w oddali i z lekka roztrzęsiony idzie na zaplecze ochłonąć. Nie spodziewał się, że to spotkanie wywrze na nim takie wrażenie. Tylko ten cały mętlik był spowodowany usłyszanymi słowami czy raczej samym faktem spotkania jej po tylu latach?
Matyldo, jak zwykle wywracasz wszystko do góry nogami.
|zt
- Tak - odpowiada i na krótką chwilę się rozchmurza. Lodziarnia faktycznie mu pomogła. Jemu i jego siostrze również. Oboje złapali się na tym, że po ciężkim dniu wolą wylądować na zapleczu, próbując stworzyć z niczego coś nowego niż iść do mieszkania i położyć się spać. Wciąż uważał rzucenie pracy w ministerstwie za dobry pomysł. I to chyba jedyny jego dobry pomysł od długiego czasu, bo sprawę z Matyldą wybitnie zawalił.
- Dla mnie też - przyznaje, odwracając na moment swój wzrok. - Wiesz, naprawdę wierzyłem, że nam się uda - mówi po chwili, spoglądając na jakieś dziecko, zajadające się lodami truskawkowymi. Może się różnili, może ich związek od początku był skazany na niepowodzenie, a Florian i tak czuł się przy niej na odpowiednim miejscu. I naprawdę żałuje, że wyszło jak wyszło, choć jeszcze nie jest pewny, czy chciałby spróbować jeszcze raz. Może zdobyłby się na odwagę, gdyby wiedział, że Matylda wcale nie znalazła w podróży swojego ekscentrycznego malarza. A tak nie chciał wchodzić swoimi buciorami w jej życie, w którym on już na pewno by się nie zmieścił. Kiwa głową na jej słowa. Wstaje razem z nią, chce ją odprowadzić do wyjścia. Serce bije mu niebezpiecznie szybko i już nawet nie próbuje tego ukryć. Jest zestresowany, zdenerwowany, zrezygnowany. Chce powiedzieć coś mądrego, ale nic nie przychodzi mu do głowy. Obserwuje jak jego dawna miłość wychodzi z lokalu w mroźne powietrze. - Mathilda - zatrzymuje ją na chwilę. - Spotkajmy się jeszcze kiedyś - mówi tylko choć zaraz potem chce cofnąć te słowa. Po co? Żeby znowu rzucać w siebie słowami pełnymi żalu? Ale... Nie wyrzucili ich wszystkich już teraz? Jednak Florian czuje, że po tym spotkaniu wiele się zmieni. Nawet jeżeli miało ono na celu nie zmieniać nic. Przez krótką chwilę obserwuje jej sylwetkę znikającą w oddali i z lekka roztrzęsiony idzie na zaplecze ochłonąć. Nie spodziewał się, że to spotkanie wywrze na nim takie wrażenie. Tylko ten cały mętlik był spowodowany usłyszanymi słowami czy raczej samym faktem spotkania jej po tylu latach?
Matyldo, jak zwykle wywracasz wszystko do góry nogami.
|zt
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ustal datę, która ci pasuje <3
Serah, wdech i wydech.
Przybyła. Właściwie to przydreptała. Nie byłoby kłamstwem, gdyby stwierdzić, że po każdych dwóch krokach w stronę lodziarni, jeden robiła w tył. Mieszkała tu tak długo, od jakiegoś czasu wychodząc na całkowitą idiotkę. Ten jakiś czas można było policzyć właściwie w latach.
W zimie było łatwiej. Serah jedynie przechodziła obok sklepu, a gdzieś za oknem mogła dostrzec sylwetkę Floreana, którą skutecznie eliminowały odbicia latarni. Idąc do pracy lub z niej wracając zawsze było ciemno, co dodatkowo tworzyło jakąś taką senną i mało realistyczną atmosferę, do tego nieco zaspaną. A on nie wydawał się aż tak realny. Skeeter nie musiała czuć wyrzutów sumienia, że mija sklep bez mrugnięcia okiem i dalej, bez wzruszenia, idzie przed siebie.
Problem pojawiał się wtedy, gdy przychodziła upragniona przez wszystkich wiosna, a każdy po męczącej zimie pragnął jedynie usiąść w tak rzadkich dla Londynu promieniach słońca i zamówić lody, bo temperatura nareszcie na to pozwalała. Wtedy było trudniej, bo dzień robił się coraz dłuższy, a świat coraz bardziej realny. Szczególnie, gdy przechodziło się obok przyjaciela ze szkolnych lat w odległości metra. I udawało się, że się go nie widzi.
Chyba było jej wstyd. Nawet nie chyba, a na pewno. A jedyną pociechą było to, że po prostu za lodami nie przepadała. Ostatecznie i tak niewiele co jadła, znajdowała inne przyjemności w życiu.
Tylko, że to on nie odpisał na ostatnią sowę. Może nie chciał dalej utrzymywać z nią kontaktu? Dlaczego miała się narzucać? Może wcale nie byli nigdy tak blisko, a cała ich relacja była wytworem jej nastoletniej wyobraźni? Dojrzała i nie chciała wyjść na idiotkę, pomimo tego, że najwyraźniej na nią wychodziła. Zerwali kontakt lata temu, ale rana dalej nie była zagojona, a prawie codzienne mijanie owej lodziarni nie pozwalało Serzę na osiągnięcie upragnionego spokoju ducha.
I mimo swojego powszechnego niewzruszenia, przez te lata bacznie obserwowała Floreana. Kątem oka, raz na jakiś czas. Wydawał się być szczęśliwy. Dlaczego w takim razie postanowiła cokolwiek zmienić?
Usiadła przy jednym ze stolików, drżącą dłonią sięgając do torebki po paczkę papierosów. Nie zwracała uwagi na to czy będzie komuś przeszkadzać, bo jakoś rzadko kiedy martwiła się o los małych dzieci wcinających lody. Jej umysł bił się sam ze sobą, a papieros mógł pomóc uspokoić myśli. Może jednak lepiej wrócić do domu? Na pewno z Floreanem jest wszystko w porządku, a to, że akurat wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle związane jest z tym, że ciężko pracuje, a nie z tym, że dzieje się coś złego. Z pewnością coś sobie wymyśliła, by mieć wymówkę i w końcu przyjść.
I nie ruszyła się z miejsca.
Serah, wdech i wydech.
Przybyła. Właściwie to przydreptała. Nie byłoby kłamstwem, gdyby stwierdzić, że po każdych dwóch krokach w stronę lodziarni, jeden robiła w tył. Mieszkała tu tak długo, od jakiegoś czasu wychodząc na całkowitą idiotkę. Ten jakiś czas można było policzyć właściwie w latach.
W zimie było łatwiej. Serah jedynie przechodziła obok sklepu, a gdzieś za oknem mogła dostrzec sylwetkę Floreana, którą skutecznie eliminowały odbicia latarni. Idąc do pracy lub z niej wracając zawsze było ciemno, co dodatkowo tworzyło jakąś taką senną i mało realistyczną atmosferę, do tego nieco zaspaną. A on nie wydawał się aż tak realny. Skeeter nie musiała czuć wyrzutów sumienia, że mija sklep bez mrugnięcia okiem i dalej, bez wzruszenia, idzie przed siebie.
Problem pojawiał się wtedy, gdy przychodziła upragniona przez wszystkich wiosna, a każdy po męczącej zimie pragnął jedynie usiąść w tak rzadkich dla Londynu promieniach słońca i zamówić lody, bo temperatura nareszcie na to pozwalała. Wtedy było trudniej, bo dzień robił się coraz dłuższy, a świat coraz bardziej realny. Szczególnie, gdy przechodziło się obok przyjaciela ze szkolnych lat w odległości metra. I udawało się, że się go nie widzi.
Chyba było jej wstyd. Nawet nie chyba, a na pewno. A jedyną pociechą było to, że po prostu za lodami nie przepadała. Ostatecznie i tak niewiele co jadła, znajdowała inne przyjemności w życiu.
Tylko, że to on nie odpisał na ostatnią sowę. Może nie chciał dalej utrzymywać z nią kontaktu? Dlaczego miała się narzucać? Może wcale nie byli nigdy tak blisko, a cała ich relacja była wytworem jej nastoletniej wyobraźni? Dojrzała i nie chciała wyjść na idiotkę, pomimo tego, że najwyraźniej na nią wychodziła. Zerwali kontakt lata temu, ale rana dalej nie była zagojona, a prawie codzienne mijanie owej lodziarni nie pozwalało Serzę na osiągnięcie upragnionego spokoju ducha.
I mimo swojego powszechnego niewzruszenia, przez te lata bacznie obserwowała Floreana. Kątem oka, raz na jakiś czas. Wydawał się być szczęśliwy. Dlaczego w takim razie postanowiła cokolwiek zmienić?
Usiadła przy jednym ze stolików, drżącą dłonią sięgając do torebki po paczkę papierosów. Nie zwracała uwagi na to czy będzie komuś przeszkadzać, bo jakoś rzadko kiedy martwiła się o los małych dzieci wcinających lody. Jej umysł bił się sam ze sobą, a papieros mógł pomóc uspokoić myśli. Może jednak lepiej wrócić do domu? Na pewno z Floreanem jest wszystko w porządku, a to, że akurat wyglądał na bardziej zmęczonego niż zwykle związane jest z tym, że ciężko pracuje, a nie z tym, że dzieje się coś złego. Z pewnością coś sobie wymyśliła, by mieć wymówkę i w końcu przyjść.
I nie ruszyła się z miejsca.
I will carry you here in my heart
You'll remind me
That come what may, I know the way
Serah Skeeter
Zawód : autorka poradników miłosnych, plotkuje dla Czarownicy
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
She would always like to say,
"Why change the past,
when you can own this day?"
"Why change the past,
when you can own this day?"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Stoliki przed lokalem
Szybka odpowiedź