Zaplecze
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Zaplecze
To tutaj dzieje się magia! Zaplecze urządzone jest bardzo prosto i praktycznie, aby ułatwić utrzymywanie wnętrza w czystości. Jasne blaty; otwarte szafki, w których poukładane są elementy wyposażenia; no i oczywiście wielka zaczarowana szafa chłodnicza, w której kryją się gotowe do sprzedaży lody. Wszystko zaplanowane jest w taki sposób, by nie tylko ułatwić produkcje lodów na bieżące potrzeby lokalu, ale również pracę nad kolejnymi recepturami. Ważne miejsce stanowi wysoki stół otoczony przez cztery krzesła - to tutaj najczęściej odbywają się degustacje nowych smaków, na którą można czasem otrzymać zaproszenie od właścicieli.
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:35, w całości zmieniany 2 razy
3 marca?
Dumbledore był geniuszem. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane dowiedzieć się, jaką magię tchnął w pióra feniksa, że te pojawiały się znikąd, wskazując kolejne osoby wybrane do tego, by przywrócić w Anglii porządek. Kiedy obudziłem się rano, z czerwonnnym piórem sąsiadującym na drugiej poduszce, delikatnie ująłem jego koniec, obserwując, jak złote litery układają się w dobrze znane mi nazwisko, by po chwili rozpłynąć się w porannej mgle. Wiadomość wydawała mi się oczywista – musiałem przekazać je prawowitemu właścicielowi, wraz z całą bazą informacji dotyczących Zakonu. Dziwił jedynie fakt, iż zadanie spadło na moje barki; Florence wydawała mi się bardziej odpowiednią osobą do tego, by wyjawić tajemnicę Zakonu Floreanowi, nie zamierzałem jednak podważać o d g ó r n y c h decyzji.
Tego dnia biuro aurorów opuściłem wyjątkowo późno, czym prędzej udając się na Pokątną pod same drzwi lodziarni rodzeństwa Fortescue. Lokal był już zamknięty, jednak przez witrynę dostrzegłem jarzące się gdzieś na zapleczu światło. Zapukałem w szybę, licząc na to, że to jedno z bliźniaków plącze się jeszcze gdzieś od kuchni. Stałem tak chyba z pięć minut, dudniąc kostkami w okno, aż w końcu z mroku wyłoniła się znajoma twarz Floreana. Pomachałem mu energicznie, po czym wskazałem na drzwi, żywo gestykulując i tym samym licząc na to, że zostanę wpuszczony do środka.
- Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo zajęty. - Uścisnąłem mu dłoń, po czym wsunąłem ją w kieszeń własnego płaszcza, sprawdzając, czy piórko nadal spoczywa na swoim miejscu. - Jest tu ktoś poza nami? - Zapytałem zdawkowo, mimowolnie rozglądając się po dobrze mi znanym pomieszczeniu. - Jeśli nie, dokładnie zamknij lodziarnię i chodźmy na zaplecze. Najlepiej, jakby znalazło się tam coś mocniejszego do picia. - Posłałem mu blady uśmiech, trzymając w sekrecie powód swojej wizyty. Choć po głębszym przemyśleniu uznałem, że może nie był to najtrafniejszy pomysł: sam nie wiedziałem, czy Florean mniej lub bardziej domyślał się, co właściwie wyprawiam z jego siostrą. Na samą myśl o tym, że mógłby coś podejrzewać, przez moje ciało przepłynęła fala gorąca, i pozostawało mi jedynie łudzić się, że nim ja użyję słowa Zakon, z jego ust nie padnie imię Florence.
Dumbledore był geniuszem. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mi dane dowiedzieć się, jaką magię tchnął w pióra feniksa, że te pojawiały się znikąd, wskazując kolejne osoby wybrane do tego, by przywrócić w Anglii porządek. Kiedy obudziłem się rano, z czerwonnnym piórem sąsiadującym na drugiej poduszce, delikatnie ująłem jego koniec, obserwując, jak złote litery układają się w dobrze znane mi nazwisko, by po chwili rozpłynąć się w porannej mgle. Wiadomość wydawała mi się oczywista – musiałem przekazać je prawowitemu właścicielowi, wraz z całą bazą informacji dotyczących Zakonu. Dziwił jedynie fakt, iż zadanie spadło na moje barki; Florence wydawała mi się bardziej odpowiednią osobą do tego, by wyjawić tajemnicę Zakonu Floreanowi, nie zamierzałem jednak podważać o d g ó r n y c h decyzji.
Tego dnia biuro aurorów opuściłem wyjątkowo późno, czym prędzej udając się na Pokątną pod same drzwi lodziarni rodzeństwa Fortescue. Lokal był już zamknięty, jednak przez witrynę dostrzegłem jarzące się gdzieś na zapleczu światło. Zapukałem w szybę, licząc na to, że to jedno z bliźniaków plącze się jeszcze gdzieś od kuchni. Stałem tak chyba z pięć minut, dudniąc kostkami w okno, aż w końcu z mroku wyłoniła się znajoma twarz Floreana. Pomachałem mu energicznie, po czym wskazałem na drzwi, żywo gestykulując i tym samym licząc na to, że zostanę wpuszczony do środka.
- Mam nadzieję, że nie jesteś bardzo zajęty. - Uścisnąłem mu dłoń, po czym wsunąłem ją w kieszeń własnego płaszcza, sprawdzając, czy piórko nadal spoczywa na swoim miejscu. - Jest tu ktoś poza nami? - Zapytałem zdawkowo, mimowolnie rozglądając się po dobrze mi znanym pomieszczeniu. - Jeśli nie, dokładnie zamknij lodziarnię i chodźmy na zaplecze. Najlepiej, jakby znalazło się tam coś mocniejszego do picia. - Posłałem mu blady uśmiech, trzymając w sekrecie powód swojej wizyty. Choć po głębszym przemyśleniu uznałem, że może nie był to najtrafniejszy pomysł: sam nie wiedziałem, czy Florean mniej lub bardziej domyślał się, co właściwie wyprawiam z jego siostrą. Na samą myśl o tym, że mógłby coś podejrzewać, przez moje ciało przepłynęła fala gorąca, i pozostawało mi jedynie łudzić się, że nim ja użyję słowa Zakon, z jego ust nie padnie imię Florence.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
okej
Florean ma bujną wyobraźnię. Niemalże każdej nocy śnią mu się niezwykłe historie, mogące stanowić oddzielną powieść. Przynajmniej mogłyby, gdyby Florean je zapamiętywał, ale niestety ulatywały z jego pamięci zaraz po otwarciu oczu. Inaczej było ze snem, który przyśnił mu się parę dni temu. Wciąż go pamiętał jakby był żywym wspomnieniem i wracał do niego w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas kąpieli, wysyłania listu, wyrzucania śmieci. Jednak teraz już był wieczór i tajemniczy sen chwilowo zniknął z jego głowy. Za to pojawiła się w niej Matylda, drugi w kolejności temat, który nie dawał mu spokoju. Dlatego też postanowił zostać w lodziarni, żeby zająć myśli czymś innym, zamiast siedzieć w pustym pokoju i myśleć za dużo. Zamknął się od środka i poszedł na zaplecze, zabierając się do roboty. Rozłożył na blacie wszelkie potrzebne składniki do stworzenia najlepszych lodów na świecie i westchnął głęboko, główkując się nad tym, co właściwie mógłby zrobić. Niby takie emocje, jakie nim teraz targały, pomagały artystom stworzyć coś wielkiego, ale na niego to nie działało. Stał tak nad tymi miseczkami przez dobre kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt, minut i wciąż nic nie przychodziło mu do głowy. Ostatecznie zaplecze pozostało czyste, miseczki nieruszone, składniki nierozpakowane. Nagle uświadomił sobie, że ciągle słyszy pukanie. Wiatr? Rozejrzał się dookoła, aż zauważył znajomą twarz w oknie. I znowu przypomniał sobie ten dziwny sen! Czuł się tak, jakby wiedział, że Frederick do niego przyjdzie. Czy tak się czują jasnowidze? Przez to zdziwienie stał tak przez chwilę i po prostu przyglądał się swojemu gościowi, ale w końcu się opamiętał i wpuścił go do środka. - Nie, nie jestem - odparł, odwzajemniając uścisk dłoni. - Nie... - odpowiedział, spoglądając na lisa z ciekawością. Jego zachowanie nie było normalne, jego obecność tutaj o tej godzinie też nie za bardzo. - O co chodzi? - Zapytał z lekka poddenerwowany, bo to wszystko było nieco podejrzane, ale zgodnie z prośbą zamknął drzwi i zasłonił wszystkie okna. - Naprawdę myślisz, że w lodziarni znajdzie się Ognista? - Upewnił się, prowadząc go na zaplecze, choć lis doskonale wiedział, gdzie ono się znajduje. - To masz rację - zaśmiał się cicho, wyjmując z górnej szafki rozpoczętą już butelkę whiskey. W lodziarni nie sprzedawali alkoholu, ale zostało trochę po ostatnich fortescue'owych imprezach. Z tej samej szafki wyjął też kieliszki i postawił je przed foxem, nalewając do nich odpowiednią ilość alkoholu. Zawiesił na nim swój wzrok, zastanawiając się poważnie, co tutaj robi. Dlaczego przyszedł do niego, a nie do Florence? A może coś stało się Florence? Tu na pewno chodzi o Florence, z jakiej innej przyczyny przychodziłby do niego o tej godzinie. - Chodzi o Florence? - Zapytał, mając przeogromną nadzieję, że jednak nie. Chyba, że się jej oświadczył, czy coś.
Florean ma bujną wyobraźnię. Niemalże każdej nocy śnią mu się niezwykłe historie, mogące stanowić oddzielną powieść. Przynajmniej mogłyby, gdyby Florean je zapamiętywał, ale niestety ulatywały z jego pamięci zaraz po otwarciu oczu. Inaczej było ze snem, który przyśnił mu się parę dni temu. Wciąż go pamiętał jakby był żywym wspomnieniem i wracał do niego w najmniej oczekiwanych momentach. Podczas kąpieli, wysyłania listu, wyrzucania śmieci. Jednak teraz już był wieczór i tajemniczy sen chwilowo zniknął z jego głowy. Za to pojawiła się w niej Matylda, drugi w kolejności temat, który nie dawał mu spokoju. Dlatego też postanowił zostać w lodziarni, żeby zająć myśli czymś innym, zamiast siedzieć w pustym pokoju i myśleć za dużo. Zamknął się od środka i poszedł na zaplecze, zabierając się do roboty. Rozłożył na blacie wszelkie potrzebne składniki do stworzenia najlepszych lodów na świecie i westchnął głęboko, główkując się nad tym, co właściwie mógłby zrobić. Niby takie emocje, jakie nim teraz targały, pomagały artystom stworzyć coś wielkiego, ale na niego to nie działało. Stał tak nad tymi miseczkami przez dobre kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt, minut i wciąż nic nie przychodziło mu do głowy. Ostatecznie zaplecze pozostało czyste, miseczki nieruszone, składniki nierozpakowane. Nagle uświadomił sobie, że ciągle słyszy pukanie. Wiatr? Rozejrzał się dookoła, aż zauważył znajomą twarz w oknie. I znowu przypomniał sobie ten dziwny sen! Czuł się tak, jakby wiedział, że Frederick do niego przyjdzie. Czy tak się czują jasnowidze? Przez to zdziwienie stał tak przez chwilę i po prostu przyglądał się swojemu gościowi, ale w końcu się opamiętał i wpuścił go do środka. - Nie, nie jestem - odparł, odwzajemniając uścisk dłoni. - Nie... - odpowiedział, spoglądając na lisa z ciekawością. Jego zachowanie nie było normalne, jego obecność tutaj o tej godzinie też nie za bardzo. - O co chodzi? - Zapytał z lekka poddenerwowany, bo to wszystko było nieco podejrzane, ale zgodnie z prośbą zamknął drzwi i zasłonił wszystkie okna. - Naprawdę myślisz, że w lodziarni znajdzie się Ognista? - Upewnił się, prowadząc go na zaplecze, choć lis doskonale wiedział, gdzie ono się znajduje. - To masz rację - zaśmiał się cicho, wyjmując z górnej szafki rozpoczętą już butelkę whiskey. W lodziarni nie sprzedawali alkoholu, ale zostało trochę po ostatnich fortescue'owych imprezach. Z tej samej szafki wyjął też kieliszki i postawił je przed foxem, nalewając do nich odpowiednią ilość alkoholu. Zawiesił na nim swój wzrok, zastanawiając się poważnie, co tutaj robi. Dlaczego przyszedł do niego, a nie do Florence? A może coś stało się Florence? Tu na pewno chodzi o Florence, z jakiej innej przyczyny przychodziłby do niego o tej godzinie. - Chodzi o Florence? - Zapytał, mając przeogromną nadzieję, że jednak nie. Chyba, że się jej oświadczył, czy coś.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy zdezorientowany Florean odpowiadał na moje pytania, ja dla pewności zdążyłem rzucić kilka niewerbalnych zaklęć, które pomogły mi sprawdzić poziom bezpieczeństwa lokalu, jak i to, czy przypadkiem w połowie drogi nie przyplątał mi się jakiś ogon. Ostatnie miesiące znacznie wyostrzyły moją czujność; czasami czułem się, jakbym znowu miał osiemnaście lat i uciekał przed własnym nazwiskiem, niepewny kolejnego dnia. Tylko tym razem to nie noszone nazwisko było moim utrapieniem – raczej ludzie wywodzący się z równie wspaniałych rodów, których cele bynajmniej do szlachetnych nie należały.
- Zwątpiłbym w ciebie, Fortescue, gdybyś nie miał ani kropli w barku. - W zasadzie nie byłby bratem swojej siostry, gdyby było inaczej, ale tę uwagę już sobie darowałem. Niemądrym byłoby niepotrzebne zwracanie uwagi Floreana na to, jak dobrze znałem jego siostrę.
Ledwie weszliśmy na zaplecze, a moje nozdrza uderzyła mieszanina słodkich zapachów, zupełnie niepasująca do londyńskiej szarugi panującej za oknem oraz wszechobecnego marazmu. Jakby rodzeństwo Fortescue w istocie wyrwało kawałek słonecznych Włoch, dla kontrastu zasadzając go tutaj, między ponurymi kamienicami przy ulicy Pokątnej.
Siadamy naprzeciwko siebie, a Ognista wydaje mi się słusznym rozwiązaniem, bo to, co zamierzałem wyjawić Floreanowi ciężko było przełykać na trzeźwo. Obracam szkło w dłoniach, kiedy ten pyta o Florence. Dźwięk jej imienia na chwilę zbija mnie z pantałyku. Nieustannie łudzę się, że jej brat niczego nie podejrzewa.
- Poniekąd. Powiedzmy, że... też jest w to zamieszana. Ale spokojnie, nic jej nie jest. - Jak dotychczas, ale czas już pokazał, że nikt z nas nie był bezpieczny. Sięgnąłem do kieszeni, powoli wyciągając z niej piórko. Zatrzymałem jednak dłoń w połowie, podnosząc spojrzenie na Floreana i zaglądając do jego duszy, jakby miało to pomóc rozwiać mi wszelkie wątpliwości. Musiałem mu powiedzieć, musiałem zaufać Fawkesowi.
W najgorszym przypadku mogło mi się przecież oberwać za fakt, że Florence narażała swoje życie, nie informując o tym brata.
- Nie wiem w zasadzie, od czego powinienem zacząć. Ale zapewne nie umknęło twojej uwadze, że nastroje polityczne w Anglii stały się ostatnio niezbyt przyjazne, zwłaszcza dla pewnych... grup społecznych. Jeśli czytałeś dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego, wiesz, co mam na myśli. Nie wierzę, że wybuch w Muzeum Tolerancji Mugoli był wypadkiem, nie wierzę też, że wezwanie do referendum jest jakkolwiek demokratyczne. Obawiam się, że bez względu na głos społeczeństwa, wkrótce w państwie zajdą duże, niekoniecznie dobre zmiany. Ale to... - ostrożnie ułożyłem na środku niewielkiego stolika mieniące się czerwienią piórko, a przez chwilę Florean mógł zobaczyć mieniące się na nim swoje imię i nazwisko, które zniknęło tak szybko, jak się pojawiło - może być odpowiedzią.
- Zwątpiłbym w ciebie, Fortescue, gdybyś nie miał ani kropli w barku. - W zasadzie nie byłby bratem swojej siostry, gdyby było inaczej, ale tę uwagę już sobie darowałem. Niemądrym byłoby niepotrzebne zwracanie uwagi Floreana na to, jak dobrze znałem jego siostrę.
Ledwie weszliśmy na zaplecze, a moje nozdrza uderzyła mieszanina słodkich zapachów, zupełnie niepasująca do londyńskiej szarugi panującej za oknem oraz wszechobecnego marazmu. Jakby rodzeństwo Fortescue w istocie wyrwało kawałek słonecznych Włoch, dla kontrastu zasadzając go tutaj, między ponurymi kamienicami przy ulicy Pokątnej.
Siadamy naprzeciwko siebie, a Ognista wydaje mi się słusznym rozwiązaniem, bo to, co zamierzałem wyjawić Floreanowi ciężko było przełykać na trzeźwo. Obracam szkło w dłoniach, kiedy ten pyta o Florence. Dźwięk jej imienia na chwilę zbija mnie z pantałyku. Nieustannie łudzę się, że jej brat niczego nie podejrzewa.
- Poniekąd. Powiedzmy, że... też jest w to zamieszana. Ale spokojnie, nic jej nie jest. - Jak dotychczas, ale czas już pokazał, że nikt z nas nie był bezpieczny. Sięgnąłem do kieszeni, powoli wyciągając z niej piórko. Zatrzymałem jednak dłoń w połowie, podnosząc spojrzenie na Floreana i zaglądając do jego duszy, jakby miało to pomóc rozwiać mi wszelkie wątpliwości. Musiałem mu powiedzieć, musiałem zaufać Fawkesowi.
W najgorszym przypadku mogło mi się przecież oberwać za fakt, że Florence narażała swoje życie, nie informując o tym brata.
- Nie wiem w zasadzie, od czego powinienem zacząć. Ale zapewne nie umknęło twojej uwadze, że nastroje polityczne w Anglii stały się ostatnio niezbyt przyjazne, zwłaszcza dla pewnych... grup społecznych. Jeśli czytałeś dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego, wiesz, co mam na myśli. Nie wierzę, że wybuch w Muzeum Tolerancji Mugoli był wypadkiem, nie wierzę też, że wezwanie do referendum jest jakkolwiek demokratyczne. Obawiam się, że bez względu na głos społeczeństwa, wkrótce w państwie zajdą duże, niekoniecznie dobre zmiany. Ale to... - ostrożnie ułożyłem na środku niewielkiego stolika mieniące się czerwienią piórko, a przez chwilę Florean mógł zobaczyć mieniące się na nim swoje imię i nazwisko, które zniknęło tak szybko, jak się pojawiło - może być odpowiedzią.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Usiadł naprzeciwko Lisa, bacznie go obserwując. Starał się nie zadawać niepotrzebnych pytań, sądząc, że zaraz i tak wszystkiego się dowie, ale... To chyba normalne, że cała otoczka tego spotkania wprawiła go w niemałe zdenerwowanie. Późna godzina, spotkanie w lodziarni przy Ognistej, w dodatku Frederick zazwyczaj miał więcej interesów do jego siostry niż do niego. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że nie są sobie obojętni, aczkolwiek i tak nie znał całej prawdy odnośnie ich relacji - nawet bliźnięta nie wiedzą o sobie wszystkiego! Tak czy inaczej właśnie dlatego od razu pomyślał o swojej siostrze i odpowiedź Lisa w niczym mu nie pomogła. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej zamotała mu w głowie. - Jak mam być spokojny skoro zjawiasz się tutaj nagle o tej godzinie i od razu każesz wyciągać alkohol - zauważył z lekka zniecierpliwiony. - Mów o co chodzi - powiedział, chwytając za kieliszek Ognistej. Zaczął go pomału obracać w dłoniach, zerkając na Fredericka. - Czytałem... - zaczął niepewnie, więcej już mu nie przerywając. Nie do końca wiedział, jaki to wszystko ma związek z tym spotkaniem, ale wierzył, że Lis mu to wkrótce wyjaśni.
Piórkiem? Jego imię i nazwisko zniknęło z niego tak szybko, że Florean uznał to za zwidy. Za to czerwony kolor znowu przypomniał mu o śnie i to realistyczniej niż dotychczas. Niepewnie wziął je do ręki i obejrzał z każdej strony. - Dalej nic nie rozumiem - powiedział, wzdychając cicho. - Co ma wybuch w Muzeum Tolerancji Mugoli z tym piórem? - Zapytał. Nie chciał się domyślać, chciał po prostu usłyszeć o co w tym wszystkim chodzi. I dlaczego Florence jest w to wplątana, a on o niczym nie wie. Może nie dzielili się każdym szczegółem ze swojego życia, ale jednak informowali się o najważniejszych wydarzeniach. Poza tym byli bliźniakami, czasami nie musieli nic mówić, a jedno i tak zauważyło, że z drugim coś jest nie tak. Jakim cudem mógł przeoczyć coś tak ważnego? Nawet nie wiedział, co dokładnie, ale i tak zaczynało go to męczyć.
Piórkiem? Jego imię i nazwisko zniknęło z niego tak szybko, że Florean uznał to za zwidy. Za to czerwony kolor znowu przypomniał mu o śnie i to realistyczniej niż dotychczas. Niepewnie wziął je do ręki i obejrzał z każdej strony. - Dalej nic nie rozumiem - powiedział, wzdychając cicho. - Co ma wybuch w Muzeum Tolerancji Mugoli z tym piórem? - Zapytał. Nie chciał się domyślać, chciał po prostu usłyszeć o co w tym wszystkim chodzi. I dlaczego Florence jest w to wplątana, a on o niczym nie wie. Może nie dzielili się każdym szczegółem ze swojego życia, ale jednak informowali się o najważniejszych wydarzeniach. Poza tym byli bliźniakami, czasami nie musieli nic mówić, a jedno i tak zauważyło, że z drugim coś jest nie tak. Jakim cudem mógł przeoczyć coś tak ważnego? Nawet nie wiedział, co dokładnie, ale i tak zaczynało go to męczyć.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pewnych informacji lepiej nie przyjmować na trzeźwo. A tak poważnie, to po prostu chciałem się z tobą napić. - Wyjaśniam pospiesznie, unosząc swoje naczynie i tym samym dając Floreanowi znak, że powinien podążyć moim śladem. Wszystko wskazywało na to, że Florence trzymała buzię na kłódkę i nie pisnęła bratu ani słowa na temat działalności Zakonu Feniksa. Przyglądałem się mu bacznie, gdy z niedowierzaniem spoglądał na piórko, całkowicie skonfundowany, i najpewniej nie ogarniający umysłem tego, czego właśnie stawał się świadkiem. - Zaraz pomogę ci zrozumieć. I, wbrew pozorom, te rzeczy maja ze sobą bardzo wiele wspólnego. To piórko należy do ciebie. Jest w nim zaklęte twoje imię, nie mogło ci to umknąć. Wiem, że zabrzmi to dość nieprawdopodobnie, ale... zostawił je na mojej poduszce feniks Dumbledore'a, prawdopodobnie dlatego, bym wręczył ci je i opowiedział o Zakonie Feniksa. - Przerwałem na chwilę, dając Floreanowi czas na uporządkowanie myśli, jednocześnie napełniając puste szklanki Ognistą. - Napijmy się jeszcze. - Wzniosłem szkło lekko ku górze, by po chwili wlać jego zawartość do gardła i odstawić już puste naczynie z głuchym stukotem na blat. - Widzisz sam, że nie jest dobrze. Grindewald i Minister Magii to jednak nie jedyni mąciciele spokoju świata magicznego. Istnieje jeszcze tajna organizacja zwana Rycerzami Walpurgii, która zrzesza głównie szlachetnie urodzonych i być może tych, którzy wierzą w wyższość krwi czystej nad innymi. Anglia się dzieli. Rozpada na kawałki. Niewykluczone, że szykuje się nam wojna domowa. My... jakby to ująć, stanowimy ruch oporu. Mówiąc w liczbie mnogiej, mam też na myśli twoją siostrę. Nie bądź na nią zły. Nie mogła ci powiedzieć. Musimy trzymać fakt istnienia Zakonu w ukryciu, choć Rycerze prawdopodobnie już o nas wiedzą. Ale piórko wskazuje na to, że ty jesteś po naszej stronie.
Zamilkłem, próbując zajrzeć Floreanowi do głowy, choć mogłem jedynie zgadywać, że w tej chwili panował tam li wyłącznie chaos. W końcu nie codziennie ma się okazję zostać b o h a t e r e m. Pozostawało mi tylko liczyć na to, że przekazane informacje nie sparaliżują Fortescue, zniechęcając go do zasilenia szeregów Zakonu. Nie przygotowałem się na podobny scenariusz.
Zamilkłem, próbując zajrzeć Floreanowi do głowy, choć mogłem jedynie zgadywać, że w tej chwili panował tam li wyłącznie chaos. W końcu nie codziennie ma się okazję zostać b o h a t e r e m. Pozostawało mi tylko liczyć na to, że przekazane informacje nie sparaliżują Fortescue, zniechęcając go do zasilenia szeregów Zakonu. Nie przygotowałem się na podobny scenariusz.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Florean przestał się odzywać, próbując poukładać sobie ten nawał zaskakujących informacji. Zastygł, trzymając w dłoniach wciąż pełną szklankę i nie spuszczając wzroku z Frederica. Jakby oczekiwał, że ten zaraz zaśmieje się głośno i powie: Mamy cię! Gdybyś tylko mógł zobaczyć swoją minę! ale czuł, że jednak nic takiego się nie stanie. Dopiero na sam koniec jego monologu się przebudził, wypuszczając ze świstem powietrze, które trzymał tak od parunastu sekund. - Jeszcze raz - powiedział w końcu. - Feniks Dumbledore'a zostawił ci to piórko - obrócił je, ponownie spoglądając na swoje imię i nazwisko wygrawerowane na jednej stronie. - żeby wcielić mnie do Zakonu Feniksa, który walczy ze złem czyli z Grindelwaldem i Rycerzami - tu zrobił chwilową pauzę, nie mogąc sobie przypomnieć pełnej nazwy organizacji. - Że szykuje się wojna domowa i... że Florence już walczy? - Powiedział i choć wszystko to było dla niego istotne to tak naprawdę ostatnie pytanie interesowało go najbardziej. Dlaczego o niczym mu nie powiedziała? Jak to się stało, że Florean nawet nie zauważył niczego szczególnie podejrzanego? Chociaż teraz parę sytuacji zaczynało się układać w logiczną całość, ale aż nie chciał wierzyć, że Florence była zdolna do tak wiarygodnych kłamstw. Ona narażała się na niebezpieczeństwo, a on siedział w lodziarni i sprzedawał ludziom lody? - Jak długo? I dlaczego ona nie mogła mi o tym wszystkim powiedzieć? - Nagle w jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań i nie wiedział nawet od którego zacząć. Temat Florence wolał jednak zakończyć. Będzie musiał z nią poważnie porozmawiać, Lis nie miał tu nic do rzeczy. Westchnął cicho, wypijając w końcu zawartość swojej szklaneczki. - Co mam ci powiedzieć? Czy się zgadzam? - Zapytał. - A mam w ogóle inne wyjście? - Wojna czarodziejów. Nie wiedział jak na to wszystko zareagować, choć przecież zauważał wszystkie podejrzane rzeczy dziejące się w rządzie i poza nim. Czy mógłby nie dołączyć i żyć neutralnie tak długo jak tylko by się dało? Nie, to do niego nie pasowało. I feniks musiał o tym wiedzieć. Uśmiechnął się lekko i dolał Ognistej. - To co? Za najlepszych bohaterów jakich widziała magiczna Anglia? - No bo... Sprawa była przesądzona. A początkowe zaskoczenie ustępowało miejsca zaciekawieniu i lekkiemu podekscytowaniu.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- W bardzo uproszczonym schemacie... to tak. Mniej więcej. - Przekazane przeze mnie informacje były zaledwie kroplą w morzu. Co gorsza, nasza wiedza na temat Rycerzy Walpurgii również. - Grindelwald to szaleniec, i choć ostatnio jego działania zdają się ograniczać do Hogwartu, niepokoi mnie nastawienie Ministerstwa do świata mugolskiego. Ktokolwiek nie pociąga za sznurki tego przedstawienia, pociągnie na dno w s z y s t k i c h. W listopadzie strażnicy z Tower złapali kilku naszych. Próbowaliśmy ich odbić z więzienia, ale spóźniliśmy się. Wyciągaliśmy z cel trupy. To właśnie dzieje się w państwie. Nie wiem, jak dobitniej mogę ci to przekazać. - I choć usilnie starałem się wyprzeć ten obraz z pamięci, twarz skatowanej Cressidy, niczym zjawa, pojawiała się nieodwołalnie za każdym razem, gdy wspominałem o Tower. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem, komu nie mogę przebaczyć tak parszywego czynu. Bezimiennemu strażnikowi? Organom ministerstwa? Grindewaldowi? Rycerzom Walpurgii? Kto stał za mordowaniem aresztowanych? Dlaczego dekrety prawiące o wolności w rzeczywistości ją ograniczały? - Co zaś tyczy się Florence... Nie wiadomo, kto stoi po czyjej stronie. Ze względu na tajność działań Zakonu Feniksa nie możemy nadużywać zaufania, stosując wręcz ekstremalne środki ostrożności. Wśród nas znalazł się już jeden zdrajca. To może być każdy. Dlatego właśnie przekazałem ci to piórko. One, w jakiś niewyjaśniony dla mnie sposób, korzystają z magii, która zdradza nam sojuszników. Musiałeś słyszeć też z pewnością o masowym mordzie nestorów podczas Sabatu. Nikt nie spodziewał się rzezi podczas noworocznej zabawy. Wokół nas – i mam tu na myśli każdego mieszkańca Anglii – snują się ludzie, którzy chcą pogrążyć nasz świat w chaosie. Dlatego musimy uważać. Aż do przesady. - Czasami, kiedy zwalniam na chwilę, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że całe życie nie robię nic innego poza uciekaniem i chowaniem się. Uciekaniem od rodziny. Najpierw rezygnacja z życia na salonach, później praca, a teraz jeszcze Zakon – wszystko coraz bardziej wyostrzało mi zmysły, uświadamiając, jak bardzo życie jest kruche. A tak się składało, że miałem jeszcze sporo do powiedzenia w wielu kwestiach i nie zamierzałem dać się u s u n ą ć. - Jeśli nie przyjmiesz piórka, obawiam się, że jutro nie będziesz pamiętał naszej rozmowy. Ani tego, że w ogóle do ciebie przyszedłem. - Spojrzałem na Floreana wyczekująco, ale trochę też ostrzegawczo, jakbym próbował przekazać mu, że odmowa nie będzie słusznym wyborem. - Nie wiem, czy potrafię podzielić twój entuzjazm. Działanie w Zakonie Feniksa ma też drugą stronę medalu. Niektórzy wyszli ze swoich domów i już nigdy do nich nie wrócili. Podejmujesz ryzyko na własną odpowiedzialność. - Zastanów się, czy w a r t o, Floreanie. To kluczowe słowo. - Ale masz racje, napijmy się.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Niektórzy wyszli ze swoich domów i już nigdy do nich nie wrócili.
Florean od razu się domyślił, że przynależność do Zakonu jednocześnie oznacza narażanie życia, jednak wypowiedzenie tych słów na głos, dodawało grozy. Tylko czy mógł się teraz wycofać? Skoro jego siostra już walczy z rosnącym w siłę złem? Frederick? I zapewne mnóstwo innych osób, które znał? Obrócił piórko w dłoniach, jeszcze raz przyglądając się wygrawerowanemu imieniu i nazwisku. Czy ktokolwiek wcześniej, postawiony w sytuacji Floreana, odmówił? Wydawało mu się, że nie; że właśnie dlatego jego imię się na nim pojawiło. Doceniał fakt, że Frederick powiedział mu o wszystkich stronach przynależności do Zakonu Feniksa, ale Florian podjął już decyzję. Nie miał nic do stracenia. A ślepy nie był i zauważał, że wokół niego zaczynają dziać się coraz bardziej niepokojące rzeczy. Miał pozwolić, żeby było jeszcze gorzej? Świat ledwie podniósł się z jednej wojny, by już szykować się do drugiej. Historia to jednak lubi zataczać koło.
W listopadzie strażnicy z Tower złapali kilku naszych. Próbowaliśmy ich odbić z więzienia, ale spóźniliśmy się. Wyciągaliśmy z cel trupy.
Od tego wszystkiego zaczynała boleć go głowa, ale te wszystkie straszne informacje, które Lis mu przekazał, tylko utwierdzały Floriana w przekonaniu, że powinien do nich dołączyć. - Rozumiem - powiedział, podnosząc wzrok. - I podjąłem decyzję - dodał. Czuł jak serce zaczyna mu szybciej bić. Wiedział, że od tych słów nie będzie już odwrotu, że jego życie ulegnie znaczącej zmianie. Najwidoczniej tak miało być. Westchnął głęboko i wypił porządnego łyka ze swojej szklanki. - Co teraz? - Zapytał. Spłynie na niego niebieskie światło? Usłyszy fanfary i gromkie brawa?
Nie, dobrze wiedział, że nie. Nie był aż tak niepoważny, a pytanie było zadane jak najbardziej serio. Mieli cotygodniowe spotkania? Gdzie? Wysyłali do siebie listy? W jaki sposób skoro mogą zostać przechwycone? Jak to wszystko wyglądało od środka? Jak się organizowali? Jak, jak, jak, jak, jak. Miliony pytań kłębiły się w jego głowie i chciał na każde z nich poznać odpowiedź, choć z drugiej strony nie był pewny, czy jeszcze jakąkolwiek będzie w stanie przetrawić. Ten dzień niezaprzeczalnie stanie się jednym z ważniejszych w jego życiu - już to wiedział.
Florean od razu się domyślił, że przynależność do Zakonu jednocześnie oznacza narażanie życia, jednak wypowiedzenie tych słów na głos, dodawało grozy. Tylko czy mógł się teraz wycofać? Skoro jego siostra już walczy z rosnącym w siłę złem? Frederick? I zapewne mnóstwo innych osób, które znał? Obrócił piórko w dłoniach, jeszcze raz przyglądając się wygrawerowanemu imieniu i nazwisku. Czy ktokolwiek wcześniej, postawiony w sytuacji Floreana, odmówił? Wydawało mu się, że nie; że właśnie dlatego jego imię się na nim pojawiło. Doceniał fakt, że Frederick powiedział mu o wszystkich stronach przynależności do Zakonu Feniksa, ale Florian podjął już decyzję. Nie miał nic do stracenia. A ślepy nie był i zauważał, że wokół niego zaczynają dziać się coraz bardziej niepokojące rzeczy. Miał pozwolić, żeby było jeszcze gorzej? Świat ledwie podniósł się z jednej wojny, by już szykować się do drugiej. Historia to jednak lubi zataczać koło.
W listopadzie strażnicy z Tower złapali kilku naszych. Próbowaliśmy ich odbić z więzienia, ale spóźniliśmy się. Wyciągaliśmy z cel trupy.
Od tego wszystkiego zaczynała boleć go głowa, ale te wszystkie straszne informacje, które Lis mu przekazał, tylko utwierdzały Floriana w przekonaniu, że powinien do nich dołączyć. - Rozumiem - powiedział, podnosząc wzrok. - I podjąłem decyzję - dodał. Czuł jak serce zaczyna mu szybciej bić. Wiedział, że od tych słów nie będzie już odwrotu, że jego życie ulegnie znaczącej zmianie. Najwidoczniej tak miało być. Westchnął głęboko i wypił porządnego łyka ze swojej szklanki. - Co teraz? - Zapytał. Spłynie na niego niebieskie światło? Usłyszy fanfary i gromkie brawa?
Nie, dobrze wiedział, że nie. Nie był aż tak niepoważny, a pytanie było zadane jak najbardziej serio. Mieli cotygodniowe spotkania? Gdzie? Wysyłali do siebie listy? W jaki sposób skoro mogą zostać przechwycone? Jak to wszystko wyglądało od środka? Jak się organizowali? Jak, jak, jak, jak, jak. Miliony pytań kłębiły się w jego głowie i chciał na każde z nich poznać odpowiedź, choć z drugiej strony nie był pewny, czy jeszcze jakąkolwiek będzie w stanie przetrawić. Ten dzień niezaprzeczalnie stanie się jednym z ważniejszych w jego życiu - już to wiedział.
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mówię dużo. Myślę jednak, że Florean powinien wiedzieć. W innym wypadku miałbym go na sumieniu, pomimo tego, że przemawiam przecież w imieniu całego Zakonu Feniksa. Za śmierć Cressidy też nie czułem odpowiedzialności zbiorowej, To ja przybyłem za późno. Może o godzinę. Może o minutę.
Przez cały czas spoglądam mu w oczy i zdaje mi się, że nie dostrzegam w nich strachu. Tylko ten dobrze mi znany cień troski o innych, gdzieś tam w kącikach, bliźniaczy z tym, który krył się w spojrzeniu Florence. Zdaję sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie miałem okazji porozmawiać z Floreanem w cztery oczy i dopiero teraz dostrzegam, w jak wielu prostych, dla postronnego nic nie znaczących gestach, przypomina swoją siostrę.
- Dziękuję. - Kiwam nieznacznie głową na znak aprobaty, choć nie potrafię wykrzesać z siebie uśmiechu. Ja, Frederick Fox, zapracowany po łokcie wolontariusz zwalczający ponuractwo. I choć nadal bardzo chcę się śmiać, całe to uświadamianie Floreana, w jak głębokim bagnie byliśmy zanurzeni, zdawało się jednocześnie przewiercić przez grubą warstwę ochronną mojego umysłu, docierając do rdzenia i paraliżując sektory odpowiedzialne za niepoprawny optymizm.
Nie wiedziałem, co dalej. W pierwszej chwili chciałem powiedzieć postaraj się nie umrzeć, ale jakoś nie przeszło mi to przez gardło.
- Możesz przetransmutować piórko w pierścień, wszyscy je nosimy. - Na potwierdzenie uniosłem lewą dłoń, gdzie na wskazującym palcu jawił się moja wręcz ascetyczna, drewniana ozdoba. - Za ich pomocą się komunikujemy.- Przerwałem na chwilę, zastanawiając się, o czym jeszcze powinienem poinformować Floreana. - Garrett Weasley jest strażnikiem tajemnicy naszej ukrytej kwatery, tylko on może ci zdradzić jej położenie. Nie wiem, czy w tej chwili jestem w stanie przekazać ci więcej użytecznej wiedzy. Może twoja siostra będzie w tym lepsza. Coś mi podpowiada, że czeka was długa rozmowa. - Chwyciłem za butelkę, rozlewając pozostałą zawartość do dwóch szklanek. - Napijmy się jeszcze. Za Zakon. I nowego obrońcę sprawiedliwości. - Dodałem już nieco raźniej. Bo choć robienie tego, co wydawało mi się słuszne, nie uważałem za przejaw bohaterstwa, dobrze było wiedzieć, że wokół byli jeszcze ludzie gotowi podjąć ryzyko w imię wolności.
Przez cały czas spoglądam mu w oczy i zdaje mi się, że nie dostrzegam w nich strachu. Tylko ten dobrze mi znany cień troski o innych, gdzieś tam w kącikach, bliźniaczy z tym, który krył się w spojrzeniu Florence. Zdaję sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie miałem okazji porozmawiać z Floreanem w cztery oczy i dopiero teraz dostrzegam, w jak wielu prostych, dla postronnego nic nie znaczących gestach, przypomina swoją siostrę.
- Dziękuję. - Kiwam nieznacznie głową na znak aprobaty, choć nie potrafię wykrzesać z siebie uśmiechu. Ja, Frederick Fox, zapracowany po łokcie wolontariusz zwalczający ponuractwo. I choć nadal bardzo chcę się śmiać, całe to uświadamianie Floreana, w jak głębokim bagnie byliśmy zanurzeni, zdawało się jednocześnie przewiercić przez grubą warstwę ochronną mojego umysłu, docierając do rdzenia i paraliżując sektory odpowiedzialne za niepoprawny optymizm.
Nie wiedziałem, co dalej. W pierwszej chwili chciałem powiedzieć postaraj się nie umrzeć, ale jakoś nie przeszło mi to przez gardło.
- Możesz przetransmutować piórko w pierścień, wszyscy je nosimy. - Na potwierdzenie uniosłem lewą dłoń, gdzie na wskazującym palcu jawił się moja wręcz ascetyczna, drewniana ozdoba. - Za ich pomocą się komunikujemy.- Przerwałem na chwilę, zastanawiając się, o czym jeszcze powinienem poinformować Floreana. - Garrett Weasley jest strażnikiem tajemnicy naszej ukrytej kwatery, tylko on może ci zdradzić jej położenie. Nie wiem, czy w tej chwili jestem w stanie przekazać ci więcej użytecznej wiedzy. Może twoja siostra będzie w tym lepsza. Coś mi podpowiada, że czeka was długa rozmowa. - Chwyciłem za butelkę, rozlewając pozostałą zawartość do dwóch szklanek. - Napijmy się jeszcze. Za Zakon. I nowego obrońcę sprawiedliwości. - Dodałem już nieco raźniej. Bo choć robienie tego, co wydawało mi się słuszne, nie uważałem za przejaw bohaterstwa, dobrze było wiedzieć, że wokół byli jeszcze ludzie gotowi podjąć ryzyko w imię wolności.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Kiwnął głową, odsuwając od siebie piórko, które nieświadomie trzymał przez ostatnie kilka minut. Postanowił przetransmutować je już w mieszkaniu, na razie korzystając z obecności Fredericka jako skarbnicy wiedzy na dręczące go pytania. A dręczyły go tysiące pytań, aż sam nie wiedział, które z nich zadać. Cała ta rozmowa była na tyle niezwykła, że zaczęła mu się wydawać snem. On, Florean, na straży dobra. To chyba tylko we śnie jest możliwe! A jednak nie, a jednak rzeczywistość potrafi pisać równie niezwykłe scenariusze. Jak zareaguje Florence, gdy się dowie, że i on został wybrany? Ucieszy się, a może wręcz przeciwnie? On na jej miejscu by się nie ucieszył. Oznaczałoby to, że musi nie tylko dbać o siebie, ale i o nią. Czuł... Nie, był pewny, że jego siostra właśnie tak zacznie postępować, ale on to wyrówna. Ostatecznie ona będzie dbała o niego, a on o nią. Zawsze tak było i najwidoczniej już zawsze tak będzie. - Tak... - westchnął cicho. Zdecydowanie czeka ich długa rozmowa. Na początku był na nią zły, ale w zasadzie to uczucie zaczęło już z niego ulatywać. Zaczynał pomału, naprawdę pomału, układać wszystkie informacje i zaczynał też rozumieć, że nie miała szansy na wyznanie mu prawdy. Chociaż... Ale o tym już porozmawia z nią dzisiaj w mieszkaniu. - Zapytam się jej o całą resztę - zapewnił. Pomimo zmęczenia chciał już teraz zobaczyć kwaterę i, przede wszystkim, poznać pozostałych członków Zakonu. Ilu znajomych do niego należało? Jak wiele twarzy widuje niemalże codziennie i jak wiele z nich wieczorami zamienia się w superbohatera, nadstawiając karku w imię dobra? - Za wszystkich obrońców - poprawił go, bo przecież tamci też zasługiwali na toast. W tym momencie nawet bardziej od niego, choć tak naprawdę jeszcze nie wiedział, co go czeka. Mógł się tylko domyślać, ale na razie czuł się na swój sposób podekscytowany nową rolą, w jaką przyjdzie mu się wcielić.
Pożegnał Fredericka, kiedy tylko ten postanowił już iść, po czym sam wrócił do mieszkania. Było już późno, więc nie zdziwił go widok śpiącej Florence. Postanowił jej nie budzić i poważną rozmowę przełożyć na następny dzień.
|zt
Pożegnał Fredericka, kiedy tylko ten postanowił już iść, po czym sam wrócił do mieszkania. Było już późno, więc nie zdziwił go widok śpiącej Florence. Postanowił jej nie budzić i poważną rozmowę przełożyć na następny dzień.
|zt
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|12 marca
Ten dzień przytrafia mi się raz na dwa miesiące. I musicie uwierzyć, że przytrafia mi się o ten raz za dużo. Całe moje ja zostaje odwrócone do góry nogami. Budzę się zmęczony, pomimo przespanej nocy. Nakładam na siebie same ciemne kolory, choć moja szafa pęka w szwach od tych kolorowych. Nie jem śniadania i nawet wyjątkowo mój żołądek nie robi z tego powodu afery. Mało tego! Wychodzę niezadowolony na ulicę i nie mówię sąsiadom dzień dobry - to wystarczy, żeby zorientowali się, co dzisiaj za dzień. Ja (jak nie ja) naburmuszony staję przed drzwiami lodziarni i (naprawdę jak nie ja) nie mam ochoty tam wchodzić. Stoję tak przez parę minut, aż nagle drzwi zostają otwarte przez moją siostrę. Mija mnie z szerokim, wręcz psychodelicznym (!), uśmiechem i zaczyna zdejmować krzesła ze stolików. Ja wciąż stoję na zimnie i czuję się tak, jakby tylko nade mną jedynym pojawiła się niewielka chmurka, z której pada deszcz. Dopiero po chwili orientuję się, że tak faktycznie jest. Ze złością likwiduję ją jednym machnięciem różdżki i wchodzę do środka, taksując siostrę wzrokiem. Ona tylko rwie boki ze śmiechu. Dzisiejszego dnia jej nastrój jest odwrotnie proporcjonalny do mojego. Przedrzeźniam ją chwilę i niezadowolony wchodzę na zaplecze.
To jest to.
To mnie dzisiaj czeka.
Nie uwolnię się od tego.
Muszę to dzisiaj skończyć.
To dlatego Florence jest dzisiaj taka radosna.
Bowiem na biurku leży nienaturalnie wielki stos papierów. Obok niego leży drugi, a za nim trzeci. I to właśnie ja muszę je dzisiaj przejrzeć i uporządkować. Musicie o czymś wiedzieć. Jeżeli jest coś, czego nienawidzę bardziej od przegranego meczu Strzał, to jest to właśnie praca papierkowa. To właśnie przez nią uciekłem z Ministerstwa. To właśnie ona zaprzepaściła moje szanse na zostanie najlepszym mediatorem z duchami jakiego magiczny świat widział. I proszę - pomimo szczerych chęci i tak nie udało mi się od niej uwolnić. Spotykam się z nią regularnie raz na dwa miesiące. Razem z Florence ustanowiliśmy taki podział obowiązków i na chwilę obecną tylko to, że za miesiąc to ona będzie się z tym męczyć, trzyma mnie przy życiu. Powolnymi ruchami zdejmuję z siebie kurtkę, czapkę i szalik jakby przedłużanie czasu miało sprawić, że część roboty po prostu zapadnie się pod ziemię. Niestety tak się nie dzieje. Zerkam na zegarek. Dopiero za cztery minuty wybije ósma rano i mam zamiar na nią poczekać. Nie podoba mi się rozpoczynanie pracy o niepełnej godzinie. Siadam na krześle i zaczynam się bujać do tyłu... do przodu... do tyłu... do przodu... Dostrzegam podejrzaną plamę na suficie, prawdopodobnie stworzoną za pomocą sosu z czarnej porzeczki, więc łapię za różdżkę i odpowiednim zaklęciem ją likwiduję. Zerkam na zegarek. Ósma siedem.
Cholera.
Czekam na ósmą dziesięć. Wyglądam delikatnie na główną salę, chcąc zobaczyć co robi Florence. Niestety ta od razu mnie zauważa i wygania z powrotem na zaplecze. Biorę głęboki wdech i ponownie siadam na zużytym już krześle, spoglądając na godzinę. Ósma dziewięć... Ósma dziewięć i trzydzieści sekund... Ósma dziewięć i pięćdziesiąt sekund... Ósma dziesięć. Niechętnie biorę do ręki najbliższy świstek i zaczynam dokładnie go przeglądać. Sięgam po następny i próbuję je ze sobą porównać, ale idzie mi to opornie. Czuję jak pot zbiera mi się na czole, a to przecież dopiero pierwsze minuty pracy! Tylko co ja mogę na to poradzić, skoro liczenie tych wszystkich cyferek to dla mnie ogromny wysiłek. Nigdy nie byłem w tym dobry i podejrzewam, że to już się nie zmieni. Niby praktyka czyni mistrza, ale czy gdybym zaczął od jutra ćwiczyć balet, to czy za parę lat dostałbym się do mugolskiego Teatru Bolszoj? Nie sądzę. To samo jest z liczeniem. Wolę czytać książki o paleniu czarownic niż liczyć pieniądze i to jest główny powód, przez który nigdy nie będę bogaty. Przywołuję do siebie kawałek pergaminu i pióro z atramentem, by zapisać na nim co ważniejsze informacje. Biorę kolejny świstek i kolejny i kolejny...
Nagle przede mną staje wielki troll. Przerażony rozglądam się dookoła i wołam siostrę, lecz ta nie odpowiada. Serce zaczyna mi bić niebezpiecznie szybko, oddech robi się płytki - czuję się tak, jakbym miał zaraz dostać ataku astmy. Sięgam do kieszeni po różdżkę, ale jej tam nie ma. Zrozpaczony szukam jej na biurku, parapecie, podłodze, ale wygląda na to, że zapadła się pod ziemię. Przymykam na chwilę oczy, by choć trochę się uspokoić. Florean, wymyślisz coś... wmawiam sobie i po chwili odważnie spoglądam na trolla. Widzę jak ślina cieknie mu z paszczy, czuję bijący od niego smród. Już mam zamiar po prostu wstać i uciec, kiedy ten podchodzi bliżej mnie i łapie moją głowę w te swoje paskudne łapska. Zaczyna brać kartki z piętrzącego się stosu, który miałem ogarnąć, i zaczyna wpychać mi je do gardła. Zaczynam się dusić, robię się czerwony, łzy zaczynają ciec mi z oczu. Macham rękoma i nogami, marnując cenny tlen, ale przecież tylko to mi zostało. A więc na taki koniec zasłużyłem? Co zrobiłem nie tak?
FLOREAN!
Otwieram oczy i biorę głęboki wdech jakbym dopiero co wyszedł spod tafli wody. Rozglądam się przerażony dookoła siebie, ale nigdzie nie widzę trolla. Podświadomie dotykam dłonią szyi, jednak wszystkie kartki zniknęły z mojego przełyku. Nawet różdżka bezpiecznie leży na biurku. Tylko siostra patrzy na mnie rozeźlona i rozbawiona zarazem (Tak się da?), mówiąc, że śpię zamiast pracować. Śpię? Po raz enty zerkam na zegarek i oczom wierzyć mi się nie chce, ale już jest po dwunastej. Przespałem ponad dwie godziny! Postanawiam zaparzyć sobie kawę, naiwnie wierząc, że postawi mnie na nogi. Z ciekawości zerkam na to, co się dzieje poza zapleczem, a dzieje się dużo. Klientów jak zwykle przyszło całkiem sporo, Florence biega od stolika do stolika, podając zainteresowanym pysznie wyglądające pucharki lodów. Biorę łyka i marzę o tym, żeby kofeina zadziałała tak jak powinna. Wracam do swojej jamy, nie chcąc się dłużej dołować. I ponownie siadam na rozklekotanym krześle i ponownie zerkam na zegarek i ponownie sięgam po dokument, by ponownie mu się przyjrzeć i stwierdzić czy jest z nim coś nie tak. I tak przeglądam dokument po dokumencie, umowę po umowie, paragon po paragonie, list po liście. Czas leci nieubłaganie, za oknem zaczyna się robić ciemno, a ja wciąż liczę i analizuję i liczę i analizuję. Nie zauważam żadnych nieścisłości, jedynie jeden niewielki dług, który wciąż staramy się regularnie spłacać. Prostuję się i zaczynam kręcić głową na wszystkie strony, chcąc choć trochę rozruszać zasiedziały kark. Zaczynam nucić pod nosem jakąś niedawno usłyszaną piosenkę - nawet nie wiem kto jest jej wykonawcą. Tupię stopą do rytmu, niektóre dokumenty składając na odpowiedni stosik, a inne rwąc na kawałki. I ta druga czynność podoba mi się najbardziej, w końcu mogę się wyżyć na tym strasznym tworze. Rwę i śmieję się złowieszczo, chyba zaczyna mi już odbijać, ale czy to dziwnie? W końcu siedzę tu sam od samego rana. Przyszedłem jak było jeszcze ciemno i wyjdę jak będzie całkiem ciemno. Cały dzień wyjęty z życia, a mogłem spędzić go na tyle lepszych sposobów. Rozrywam ostatni papier i wstaję, unosząc triumfalnie zaciśnięte pięści. Nie wierzę, że dotrwałem do końca. Już zaczynałem myśleć, że przyjdzie spędzić mi tu całą noc. Chwytam różdżkę i za jej pomocą przenoszę uporządkowane dokumenty do odpowiedniej szafki. Porwane kawałki mam ochotę podpalić i zatańczyć dookoła nich rytualny taniec zwycięstwa, ale jednak postanawiam tego nie robić, więc unoszę je i wyrzucam do kosza. Ubieram się, zamykam lokal i zmierzam w kierunku mieszkania. Mam z tym spokój na najbliższe dwa miesiące.
|zt
Ten dzień przytrafia mi się raz na dwa miesiące. I musicie uwierzyć, że przytrafia mi się o ten raz za dużo. Całe moje ja zostaje odwrócone do góry nogami. Budzę się zmęczony, pomimo przespanej nocy. Nakładam na siebie same ciemne kolory, choć moja szafa pęka w szwach od tych kolorowych. Nie jem śniadania i nawet wyjątkowo mój żołądek nie robi z tego powodu afery. Mało tego! Wychodzę niezadowolony na ulicę i nie mówię sąsiadom dzień dobry - to wystarczy, żeby zorientowali się, co dzisiaj za dzień. Ja (jak nie ja) naburmuszony staję przed drzwiami lodziarni i (naprawdę jak nie ja) nie mam ochoty tam wchodzić. Stoję tak przez parę minut, aż nagle drzwi zostają otwarte przez moją siostrę. Mija mnie z szerokim, wręcz psychodelicznym (!), uśmiechem i zaczyna zdejmować krzesła ze stolików. Ja wciąż stoję na zimnie i czuję się tak, jakby tylko nade mną jedynym pojawiła się niewielka chmurka, z której pada deszcz. Dopiero po chwili orientuję się, że tak faktycznie jest. Ze złością likwiduję ją jednym machnięciem różdżki i wchodzę do środka, taksując siostrę wzrokiem. Ona tylko rwie boki ze śmiechu. Dzisiejszego dnia jej nastrój jest odwrotnie proporcjonalny do mojego. Przedrzeźniam ją chwilę i niezadowolony wchodzę na zaplecze.
To jest to.
To mnie dzisiaj czeka.
Nie uwolnię się od tego.
Muszę to dzisiaj skończyć.
To dlatego Florence jest dzisiaj taka radosna.
Bowiem na biurku leży nienaturalnie wielki stos papierów. Obok niego leży drugi, a za nim trzeci. I to właśnie ja muszę je dzisiaj przejrzeć i uporządkować. Musicie o czymś wiedzieć. Jeżeli jest coś, czego nienawidzę bardziej od przegranego meczu Strzał, to jest to właśnie praca papierkowa. To właśnie przez nią uciekłem z Ministerstwa. To właśnie ona zaprzepaściła moje szanse na zostanie najlepszym mediatorem z duchami jakiego magiczny świat widział. I proszę - pomimo szczerych chęci i tak nie udało mi się od niej uwolnić. Spotykam się z nią regularnie raz na dwa miesiące. Razem z Florence ustanowiliśmy taki podział obowiązków i na chwilę obecną tylko to, że za miesiąc to ona będzie się z tym męczyć, trzyma mnie przy życiu. Powolnymi ruchami zdejmuję z siebie kurtkę, czapkę i szalik jakby przedłużanie czasu miało sprawić, że część roboty po prostu zapadnie się pod ziemię. Niestety tak się nie dzieje. Zerkam na zegarek. Dopiero za cztery minuty wybije ósma rano i mam zamiar na nią poczekać. Nie podoba mi się rozpoczynanie pracy o niepełnej godzinie. Siadam na krześle i zaczynam się bujać do tyłu... do przodu... do tyłu... do przodu... Dostrzegam podejrzaną plamę na suficie, prawdopodobnie stworzoną za pomocą sosu z czarnej porzeczki, więc łapię za różdżkę i odpowiednim zaklęciem ją likwiduję. Zerkam na zegarek. Ósma siedem.
Cholera.
Czekam na ósmą dziesięć. Wyglądam delikatnie na główną salę, chcąc zobaczyć co robi Florence. Niestety ta od razu mnie zauważa i wygania z powrotem na zaplecze. Biorę głęboki wdech i ponownie siadam na zużytym już krześle, spoglądając na godzinę. Ósma dziewięć... Ósma dziewięć i trzydzieści sekund... Ósma dziewięć i pięćdziesiąt sekund... Ósma dziesięć. Niechętnie biorę do ręki najbliższy świstek i zaczynam dokładnie go przeglądać. Sięgam po następny i próbuję je ze sobą porównać, ale idzie mi to opornie. Czuję jak pot zbiera mi się na czole, a to przecież dopiero pierwsze minuty pracy! Tylko co ja mogę na to poradzić, skoro liczenie tych wszystkich cyferek to dla mnie ogromny wysiłek. Nigdy nie byłem w tym dobry i podejrzewam, że to już się nie zmieni. Niby praktyka czyni mistrza, ale czy gdybym zaczął od jutra ćwiczyć balet, to czy za parę lat dostałbym się do mugolskiego Teatru Bolszoj? Nie sądzę. To samo jest z liczeniem. Wolę czytać książki o paleniu czarownic niż liczyć pieniądze i to jest główny powód, przez który nigdy nie będę bogaty. Przywołuję do siebie kawałek pergaminu i pióro z atramentem, by zapisać na nim co ważniejsze informacje. Biorę kolejny świstek i kolejny i kolejny...
Nagle przede mną staje wielki troll. Przerażony rozglądam się dookoła i wołam siostrę, lecz ta nie odpowiada. Serce zaczyna mi bić niebezpiecznie szybko, oddech robi się płytki - czuję się tak, jakbym miał zaraz dostać ataku astmy. Sięgam do kieszeni po różdżkę, ale jej tam nie ma. Zrozpaczony szukam jej na biurku, parapecie, podłodze, ale wygląda na to, że zapadła się pod ziemię. Przymykam na chwilę oczy, by choć trochę się uspokoić. Florean, wymyślisz coś... wmawiam sobie i po chwili odważnie spoglądam na trolla. Widzę jak ślina cieknie mu z paszczy, czuję bijący od niego smród. Już mam zamiar po prostu wstać i uciec, kiedy ten podchodzi bliżej mnie i łapie moją głowę w te swoje paskudne łapska. Zaczyna brać kartki z piętrzącego się stosu, który miałem ogarnąć, i zaczyna wpychać mi je do gardła. Zaczynam się dusić, robię się czerwony, łzy zaczynają ciec mi z oczu. Macham rękoma i nogami, marnując cenny tlen, ale przecież tylko to mi zostało. A więc na taki koniec zasłużyłem? Co zrobiłem nie tak?
FLOREAN!
Otwieram oczy i biorę głęboki wdech jakbym dopiero co wyszedł spod tafli wody. Rozglądam się przerażony dookoła siebie, ale nigdzie nie widzę trolla. Podświadomie dotykam dłonią szyi, jednak wszystkie kartki zniknęły z mojego przełyku. Nawet różdżka bezpiecznie leży na biurku. Tylko siostra patrzy na mnie rozeźlona i rozbawiona zarazem (Tak się da?), mówiąc, że śpię zamiast pracować. Śpię? Po raz enty zerkam na zegarek i oczom wierzyć mi się nie chce, ale już jest po dwunastej. Przespałem ponad dwie godziny! Postanawiam zaparzyć sobie kawę, naiwnie wierząc, że postawi mnie na nogi. Z ciekawości zerkam na to, co się dzieje poza zapleczem, a dzieje się dużo. Klientów jak zwykle przyszło całkiem sporo, Florence biega od stolika do stolika, podając zainteresowanym pysznie wyglądające pucharki lodów. Biorę łyka i marzę o tym, żeby kofeina zadziałała tak jak powinna. Wracam do swojej jamy, nie chcąc się dłużej dołować. I ponownie siadam na rozklekotanym krześle i ponownie zerkam na zegarek i ponownie sięgam po dokument, by ponownie mu się przyjrzeć i stwierdzić czy jest z nim coś nie tak. I tak przeglądam dokument po dokumencie, umowę po umowie, paragon po paragonie, list po liście. Czas leci nieubłaganie, za oknem zaczyna się robić ciemno, a ja wciąż liczę i analizuję i liczę i analizuję. Nie zauważam żadnych nieścisłości, jedynie jeden niewielki dług, który wciąż staramy się regularnie spłacać. Prostuję się i zaczynam kręcić głową na wszystkie strony, chcąc choć trochę rozruszać zasiedziały kark. Zaczynam nucić pod nosem jakąś niedawno usłyszaną piosenkę - nawet nie wiem kto jest jej wykonawcą. Tupię stopą do rytmu, niektóre dokumenty składając na odpowiedni stosik, a inne rwąc na kawałki. I ta druga czynność podoba mi się najbardziej, w końcu mogę się wyżyć na tym strasznym tworze. Rwę i śmieję się złowieszczo, chyba zaczyna mi już odbijać, ale czy to dziwnie? W końcu siedzę tu sam od samego rana. Przyszedłem jak było jeszcze ciemno i wyjdę jak będzie całkiem ciemno. Cały dzień wyjęty z życia, a mogłem spędzić go na tyle lepszych sposobów. Rozrywam ostatni papier i wstaję, unosząc triumfalnie zaciśnięte pięści. Nie wierzę, że dotrwałem do końca. Już zaczynałem myśleć, że przyjdzie spędzić mi tu całą noc. Chwytam różdżkę i za jej pomocą przenoszę uporządkowane dokumenty do odpowiedniej szafki. Porwane kawałki mam ochotę podpalić i zatańczyć dookoła nich rytualny taniec zwycięstwa, ale jednak postanawiam tego nie robić, więc unoszę je i wyrzucam do kosza. Ubieram się, zamykam lokal i zmierzam w kierunku mieszkania. Mam z tym spokój na najbliższe dwa miesiące.
|zt
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|13 marzec
Był wczesny ranek, a on wybierał się właśnie na kilka zakupów na Pokątną, ale przecież nie mógł przegapić takiej okazji do odwiedzin jakże uroczej Florki, prawda? Drzwi frontowe były jeszcze zamknięte, ale widząc przez sklepową witrynę, że ktoś się tak krząta przeszedł budynek wokół i skorzystał z tylnych drzwi.
Czy włamanie się do lodziarni było przestępstwem? Trudno... zresztą nie włamał się tylko wykorzystał nieuwagę któregoś z właścicieli. Nie używał łomu, czy tym podobnych przedmiotów, nie musiał rzucać nawet kamieniem w okno, bądź kraść klucze, a tym bardziej rzucać zaklęć. Wystarczyło jedynie nacisnąć klamkę co jednocześnie sprawiło mu niewiarygodną frajdę, a dziwaczny uśmieszek nie mógł zniknąć mu z twarzy. Miał tylko nadzieję, że nie natrafi w pierwszej kolejności na jej brata, bo dość mocno mu się oberwie. O ile nie bardziej od niej...
Te jakże satysfakcjonująco stojące otworem drzwi powadziły prosto do zaplecza, czyli serca tego Małego Królestwa. Uwielbiał lody, uwielbiał lodziarnie, więc i uwielbił sobie to miejsce. A skoro w trakcie sezonu bywał tu codziennie to nie sposób było również zapoznać się z jego śliczną i młodziutką współwłaścicielką. Od razu wchodząc zauważył ją opartą o duży stół i spisującą coś skrupulatnie w notatniku.
Podszedł cichaczem bliżej kobiety z szelmowskim uśmiechem na ustach, aby ostatecznie przystanąć za jej plecami zaglądając jej przez ramie. Rzucił okiem na notatnik, w którym zapisane były jeśli się nie mylił jakieś składniki, a następnie przeniósł całą swoją uwagę na szatynkę.
-Dzień dobry śliczna.-Czyżby przekraczał właśnie jej przestrzeń osobistą? Na pewno nie...
Był wczesny ranek, a on wybierał się właśnie na kilka zakupów na Pokątną, ale przecież nie mógł przegapić takiej okazji do odwiedzin jakże uroczej Florki, prawda? Drzwi frontowe były jeszcze zamknięte, ale widząc przez sklepową witrynę, że ktoś się tak krząta przeszedł budynek wokół i skorzystał z tylnych drzwi.
Czy włamanie się do lodziarni było przestępstwem? Trudno... zresztą nie włamał się tylko wykorzystał nieuwagę któregoś z właścicieli. Nie używał łomu, czy tym podobnych przedmiotów, nie musiał rzucać nawet kamieniem w okno, bądź kraść klucze, a tym bardziej rzucać zaklęć. Wystarczyło jedynie nacisnąć klamkę co jednocześnie sprawiło mu niewiarygodną frajdę, a dziwaczny uśmieszek nie mógł zniknąć mu z twarzy. Miał tylko nadzieję, że nie natrafi w pierwszej kolejności na jej brata, bo dość mocno mu się oberwie. O ile nie bardziej od niej...
Te jakże satysfakcjonująco stojące otworem drzwi powadziły prosto do zaplecza, czyli serca tego Małego Królestwa. Uwielbiał lody, uwielbiał lodziarnie, więc i uwielbił sobie to miejsce. A skoro w trakcie sezonu bywał tu codziennie to nie sposób było również zapoznać się z jego śliczną i młodziutką współwłaścicielką. Od razu wchodząc zauważył ją opartą o duży stół i spisującą coś skrupulatnie w notatniku.
Podszedł cichaczem bliżej kobiety z szelmowskim uśmiechem na ustach, aby ostatecznie przystanąć za jej plecami zaglądając jej przez ramie. Rzucił okiem na notatnik, w którym zapisane były jeśli się nie mylił jakieś składniki, a następnie przeniósł całą swoją uwagę na szatynkę.
-Dzień dobry śliczna.-Czyżby przekraczał właśnie jej przestrzeń osobistą? Na pewno nie...
Gość
Gość
Dzień jak zwykle zaczynał się bardzo wcześnie. Wystarczyło, że słońce ledwo wzeszło a Florence już była na nogach. To jednak nie tak, że od razu gnała do sklepu. W końcu domem też musiał się ktoś zająć. Więc zanim przeszła tych kilkadziesiąt metrów, które dzieliły ją od ich rodzinnego biznesu, najpierw posprzątała w kuchni i przygotowała posiłek na dzisiejszy dzień. Taka to była pracowita myszka.
Z podobnym oddaniem skupiała się też na pracy w lodziarni. Nawet jeśli nie było jeszcze sezonu, trzeba było wiele przygotować. To wcale nie wyglądało tak, że gdy robiło się zimno, lodziarnia zamierała! Starania by kolejne lato było jeszcze bardziej owocne zaczynały się już z chwilą końca tak ukochanych przez dzieciaki wakacyjnych miesięcy. A tym roku Florka zastanawiała się nad niewielkim przemeblowaniem w lokalu. Ale przede wszystkim skupiała się na nowych smakach! Dzisiejszego ranka miała pracować właśnie nad nowym połączeniem. A gdy jej umysł owładnięty był lodami, recepturami i ilościami, trudno było ją wyrwać z takiego stanu! Prawdopodobnie dlatego Carter nie miał większych problemów z dostaniem się do lodziarni!
Florence podskoczyła jak oparzona, boleśnie obijając sobie biodro, w momencie gdy tuż za jej plecami nagle rozległ się głos.
- John! - zawołała pełna oburzenia, wypuszczając z rąk swój notatnik. Szybko go podniosła a potem trzepnęła nim mężczyznę w ramię - Ile razy ci mówiłam, że nie lubię straszenia! I zakradania się!
Wyglądała na złą, chociaz była jednocześnie nieco rozbawiona. Nie okazywała tego jednak póki co, niech Johnny stawi czoło jej złości i karze za swoje występki!
Z podobnym oddaniem skupiała się też na pracy w lodziarni. Nawet jeśli nie było jeszcze sezonu, trzeba było wiele przygotować. To wcale nie wyglądało tak, że gdy robiło się zimno, lodziarnia zamierała! Starania by kolejne lato było jeszcze bardziej owocne zaczynały się już z chwilą końca tak ukochanych przez dzieciaki wakacyjnych miesięcy. A tym roku Florka zastanawiała się nad niewielkim przemeblowaniem w lokalu. Ale przede wszystkim skupiała się na nowych smakach! Dzisiejszego ranka miała pracować właśnie nad nowym połączeniem. A gdy jej umysł owładnięty był lodami, recepturami i ilościami, trudno było ją wyrwać z takiego stanu! Prawdopodobnie dlatego Carter nie miał większych problemów z dostaniem się do lodziarni!
Florence podskoczyła jak oparzona, boleśnie obijając sobie biodro, w momencie gdy tuż za jej plecami nagle rozległ się głos.
- John! - zawołała pełna oburzenia, wypuszczając z rąk swój notatnik. Szybko go podniosła a potem trzepnęła nim mężczyznę w ramię - Ile razy ci mówiłam, że nie lubię straszenia! I zakradania się!
Wyglądała na złą, chociaz była jednocześnie nieco rozbawiona. Nie okazywała tego jednak póki co, niech Johnny stawi czoło jej złości i karze za swoje występki!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Kobiety zawsze dość specyficznie reagowały na jego widok. Całowały, przytulały, krzyczały, wyciągały różdżkę, ewentualnie coś ostrego, ale tego jeszcze nie było. Poczułby nawet lekkie wyrzuty sumienia widząc jak dziewczyna uderza się biodrem o stół, gdyby oczywiście go później nie zaczęła okładać tym cholerstwem! Za co?!
-A mówiłaś?-Zapytał przekrzywiając głowę w bok i kuląc się teatralnie osłaniając się tym samym przed uderzeniem morderczej broni, którą był notatnik.
Zaraz później jednak, gdy już męsko przyjął na siebie cios zadany przez kobietę pochwycił jej nadgarstek i przytrzymał jej rękę wysoko w górze. -Nie pieklij się tak. Złość piękności szkodzi słońce.-Puścił jej oczko wyciągając z jej dłoni notatnik. Przezorny zawsze ubezpieczony, a ten notatnik był naprawdę dość gruby... Westchnął głośno, odłożył go na stół, o który sam się oparł spoglądając z szelmowskim uśmiechem na kobietę, która wyswobodziła z jego uścisku swoją rękę.
-I nie zakradałem się. To ty nie byłaś wystarczająco czujna.-Śmiejąc się cicho okrążył stół, za którym schował się prowizorycznie, aby nie oberwać czasem czymś gorszym niż notatnik.
-I jak tam interes? Już niedługo zaczyna się sezon.-Naprawdę był uzależniony od słodkości. A od lodów szczególnie. Dla niego nie było podziału na sezony. Czy to lato, czy to zima on mógł pożerać te zmrożone łakocie kilogramami.
-Znowu przez was przytyje...-Powiedział zrozpaczony.-Dziękuję codziennie Merlinowi za dobry metabolizm.-Nie miał wątpliwości, że gdyby nie on i jego w miarę aktywny tryb życia już dawno skończyłby jako grubas, który nie może w odmętach tłuszczu dostrzec nawet swoich stóp... Oh, jak bardzo był wdzięczny za ten dar.
-A mówiłaś?-Zapytał przekrzywiając głowę w bok i kuląc się teatralnie osłaniając się tym samym przed uderzeniem morderczej broni, którą był notatnik.
Zaraz później jednak, gdy już męsko przyjął na siebie cios zadany przez kobietę pochwycił jej nadgarstek i przytrzymał jej rękę wysoko w górze. -Nie pieklij się tak. Złość piękności szkodzi słońce.-Puścił jej oczko wyciągając z jej dłoni notatnik. Przezorny zawsze ubezpieczony, a ten notatnik był naprawdę dość gruby... Westchnął głośno, odłożył go na stół, o który sam się oparł spoglądając z szelmowskim uśmiechem na kobietę, która wyswobodziła z jego uścisku swoją rękę.
-I nie zakradałem się. To ty nie byłaś wystarczająco czujna.-Śmiejąc się cicho okrążył stół, za którym schował się prowizorycznie, aby nie oberwać czasem czymś gorszym niż notatnik.
-I jak tam interes? Już niedługo zaczyna się sezon.-Naprawdę był uzależniony od słodkości. A od lodów szczególnie. Dla niego nie było podziału na sezony. Czy to lato, czy to zima on mógł pożerać te zmrożone łakocie kilogramami.
-Znowu przez was przytyje...-Powiedział zrozpaczony.-Dziękuję codziennie Merlinowi za dobry metabolizm.-Nie miał wątpliwości, że gdyby nie on i jego w miarę aktywny tryb życia już dawno skończyłby jako grubas, który nie może w odmętach tłuszczu dostrzec nawet swoich stóp... Oh, jak bardzo był wdzięczny za ten dar.
Gość
Gość
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zaplecze
Szybka odpowiedź