Korytarz
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz
Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Yanie także rzadko kiedy zależało na obcych. Troszczyła się jednak o swoją rodzinę, los krewnych absorbował ją dużo bardziej niż los nieznajomych. Wiedziała też doskonale, czym jest ból straty. Na przestrzeni zaledwie dwóch lat straciła połowę tej najbliższej rodziny – matkę oraz dwoje rodzeństwa. Każde z nich zginęło tragicznie i przedwcześnie, a Yana musiała oswoić się z rzeczywistością, w której nagle zabrakło trzech bardzo ważnych osób. Musiała wtedy zejść z obłoków na ziemię, dorosnąć i stać się twardszą. Zrozumiała, że nic nie trwa wiecznie, że nikt nie jest nieśmiertelny, ani że nic nie zostało dane raz na zawsze. Ale wolała już nikogo nie tracić, ani z tej bliskiej ani z dalszej rodziny.
Czuła ulgę że przetrwała tamtą straszną noc, a także, że przetrwała ją Elvira. To dobrze, będzie mogła dać znać Marii, że starsza Multon żyje i jest w Mungu. Nie każdy obecny tamtej nocy w Waltham miał tyle szczęścia, uciekając widziała przecież nieruchome ciała, słyszała krzyki ludzi osuwających się w szczeliny, urywające się gwałtownie niczym melodia nagle zatrzaśniętej, wyjątkowo upiornej pozytywki. Tamtej nocy bardzo nie chciała do nich dołączyć, wola przetrwania gnała ją do przodu, zmuszała do pokonywania kolejnych metrów, oddalania się od niebezpieczeństw. I udało się, przeżyła.
- To prawda. Jesteśmy, żyjemy, to najważniejsze. Jeśli chodzi o… to, co stało się w mieście, magia potrafi zdziałać cuda i zapewne może wkrótce odbudować to, co zostało zniszczone. Taką przynajmniej mam nadzieję... – Ale choć można było odbudować zniszczenia, niestety nie istniał sposób, by przywrócić życie zmarłym. Oni odeszli bezpowrotnie, dla nich nie było już żadnej przyszłości. – Londyn wygląda… okropnie. Aż boję się pomyśleć, jak wyglądają moje rodzinne strony. – Na szczęście jej ojciec i brat żyli, dom podobno też stał, ale nie miała pojęcia, jak wygląda reszta jej rodzinnego Suffolk. Bo wyglądało na to, że to nie stało się tylko lokalnie, że skutku wybuchu komety odczuł cały kraj, a nie tylko obszar wokół Londynu. – Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego kometa wybuchła i dlaczego jej fragmenty spadły akurat na Anglię, a nie w jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi.
Bardzo ją to nurtowało, przez cały ten czas. Była z natury osobą dociekliwą, lubiącą wiedzieć więcej. Rozumieć otaczający ją świat i wiedzieć, czego może się spodziewać. Owszem, czytała kiedyś o tym, że w odległej przeszłości Ziemi uderzały w nią różne ciała niebieskie, ale za jej życia nic podobnego nie miało miejsca. Wielu ludzi prześlizgiwało się przez życie nie ciekawiąc się niczym sięgającym dalej niż koniec ich własnego nosa i najbardziej fundamentalne potrzeby, ale Yana zawsze wolała wiedzieć.
Nie gniewała się o jego pomyłkę z nazwiskiem, w końcu mógł nie wiedzieć, jak się nazywała. Skinęła głową, uświadamiając sobie, że jej rozmówca mógł być kimś ważnym. Na takiego przynajmniej wyglądał i się zachowywał; przez całe swoje życie naoglądała się klientów ojca, wśród których nie brakowało ważniaków. Ubogich nie było stać na biżuterię Blythe’ów. Ojciec pouczał ją też, że znajomości z ważnymi ludźmi są cenne i że dobrze żyć z nimi w poprawnych relacjach.
- Ja pochodzę z Suffolk, ale jeszcze nie dane mi było się tam dostać ani tym bardziej sprawdzić, co się tam dzieje. Napotkałam pewne… problemy z opuszczeniem miasta z powodu zniszczeń, i wciąż czekam na oczyszczenie trasy wiodącej do punktu teleportacyjnego, ale mam nadzieję, że jeszcze dziś będzie możliwe wydostanie się z Londynu. – W końcu nie mogła teleportować się skądkolwiek, jak kiedyś. Miasto zostało zabezpieczone by nie wnikały tu jednostki nieodpowiednie i mogące nieść zagrożenie, ale w obliczu ostatnich tragicznych wydarzeń, niemożność teleportacji była dużym utrudnieniem, być może niektórzy z tego powodu nie zdołali uciec przed niebezpieczeństwem. Powiedzenie z jakiego hrabstwa pochodzi też nie było żadną tajemnicą, bo każdy, kto choć trochę znał historię rodzin czystej choć nieszlachetnej krwi, mógł kojarzyć związek Blythe’ów z tymi ziemiami, tam mieszkała najbliższa rodzina Yany, choć na pewno były też dalsze gałęzie, które żyły w innych miejscach, nawet w Londynie.
- To prawda, było trzęsienie ziemi, to przez nie… w lesie zapadła się ziemia – wyjaśniła. Ale i w tym przypadku nie wiedziała, w jaki sposób wiąże się to z kometą, choć późniejsze lżejsze wstrząsy zapewne były już spowodowane uderzeniami fragmentów ciała niebieskiego. Ale to, co pamiętała z lasu, zaczęło się jeszcze zanim meteoryty uderzyły w ziemię. Wiedziała też, że w Wielkiej Brytanii trzęsienia ziemi nie były zjawiskiem normalnym i powszechnym, i tym dziwniejsze było wystąpienie dwóch kataklizmów jednocześnie. Dziwne, naprawdę dziwne. Ale skoro mężczyzna został, według swoich słów, niemal natychmiast zabrany przez skrzata, mógł nie doświadczyć pełni skutków trzęsienia. Lepiej dla niego. – Tak, w stolicy. Uciekłyśmy z Waltham do miasta… Pomógł nam chłopak, który jej towarzyszył, gdyby nie on, byłoby dużo trudniej. Żadna z nas nie zna Londynu bardzo dobrze – dodała, nie mając pojęcia, że ów mężczyzna jest ojcem Marcela, którego poznała za sprawą Marii i który wraz ze swoimi znajomymi, którzy zapewne także uciekali z terenów Waltham, pomógł im znaleźć bezpieczną drogę i przetrwać noc. Nie mogła jednak wiedzieć o ich pokrewieństwie ani o tym, jak burzliwa i skomplikowana była ich relacja, dlatego nie zdawała sobie sprawy, że może powinna to przemilczeć. W swoim mniemaniu powiedziała coś normalnego i nieszkodliwego.
Czuła ulgę że przetrwała tamtą straszną noc, a także, że przetrwała ją Elvira. To dobrze, będzie mogła dać znać Marii, że starsza Multon żyje i jest w Mungu. Nie każdy obecny tamtej nocy w Waltham miał tyle szczęścia, uciekając widziała przecież nieruchome ciała, słyszała krzyki ludzi osuwających się w szczeliny, urywające się gwałtownie niczym melodia nagle zatrzaśniętej, wyjątkowo upiornej pozytywki. Tamtej nocy bardzo nie chciała do nich dołączyć, wola przetrwania gnała ją do przodu, zmuszała do pokonywania kolejnych metrów, oddalania się od niebezpieczeństw. I udało się, przeżyła.
- To prawda. Jesteśmy, żyjemy, to najważniejsze. Jeśli chodzi o… to, co stało się w mieście, magia potrafi zdziałać cuda i zapewne może wkrótce odbudować to, co zostało zniszczone. Taką przynajmniej mam nadzieję... – Ale choć można było odbudować zniszczenia, niestety nie istniał sposób, by przywrócić życie zmarłym. Oni odeszli bezpowrotnie, dla nich nie było już żadnej przyszłości. – Londyn wygląda… okropnie. Aż boję się pomyśleć, jak wyglądają moje rodzinne strony. – Na szczęście jej ojciec i brat żyli, dom podobno też stał, ale nie miała pojęcia, jak wygląda reszta jej rodzinnego Suffolk. Bo wyglądało na to, że to nie stało się tylko lokalnie, że skutku wybuchu komety odczuł cały kraj, a nie tylko obszar wokół Londynu. – Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego kometa wybuchła i dlaczego jej fragmenty spadły akurat na Anglię, a nie w jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi.
Bardzo ją to nurtowało, przez cały ten czas. Była z natury osobą dociekliwą, lubiącą wiedzieć więcej. Rozumieć otaczający ją świat i wiedzieć, czego może się spodziewać. Owszem, czytała kiedyś o tym, że w odległej przeszłości Ziemi uderzały w nią różne ciała niebieskie, ale za jej życia nic podobnego nie miało miejsca. Wielu ludzi prześlizgiwało się przez życie nie ciekawiąc się niczym sięgającym dalej niż koniec ich własnego nosa i najbardziej fundamentalne potrzeby, ale Yana zawsze wolała wiedzieć.
Nie gniewała się o jego pomyłkę z nazwiskiem, w końcu mógł nie wiedzieć, jak się nazywała. Skinęła głową, uświadamiając sobie, że jej rozmówca mógł być kimś ważnym. Na takiego przynajmniej wyglądał i się zachowywał; przez całe swoje życie naoglądała się klientów ojca, wśród których nie brakowało ważniaków. Ubogich nie było stać na biżuterię Blythe’ów. Ojciec pouczał ją też, że znajomości z ważnymi ludźmi są cenne i że dobrze żyć z nimi w poprawnych relacjach.
- Ja pochodzę z Suffolk, ale jeszcze nie dane mi było się tam dostać ani tym bardziej sprawdzić, co się tam dzieje. Napotkałam pewne… problemy z opuszczeniem miasta z powodu zniszczeń, i wciąż czekam na oczyszczenie trasy wiodącej do punktu teleportacyjnego, ale mam nadzieję, że jeszcze dziś będzie możliwe wydostanie się z Londynu. – W końcu nie mogła teleportować się skądkolwiek, jak kiedyś. Miasto zostało zabezpieczone by nie wnikały tu jednostki nieodpowiednie i mogące nieść zagrożenie, ale w obliczu ostatnich tragicznych wydarzeń, niemożność teleportacji była dużym utrudnieniem, być może niektórzy z tego powodu nie zdołali uciec przed niebezpieczeństwem. Powiedzenie z jakiego hrabstwa pochodzi też nie było żadną tajemnicą, bo każdy, kto choć trochę znał historię rodzin czystej choć nieszlachetnej krwi, mógł kojarzyć związek Blythe’ów z tymi ziemiami, tam mieszkała najbliższa rodzina Yany, choć na pewno były też dalsze gałęzie, które żyły w innych miejscach, nawet w Londynie.
- To prawda, było trzęsienie ziemi, to przez nie… w lesie zapadła się ziemia – wyjaśniła. Ale i w tym przypadku nie wiedziała, w jaki sposób wiąże się to z kometą, choć późniejsze lżejsze wstrząsy zapewne były już spowodowane uderzeniami fragmentów ciała niebieskiego. Ale to, co pamiętała z lasu, zaczęło się jeszcze zanim meteoryty uderzyły w ziemię. Wiedziała też, że w Wielkiej Brytanii trzęsienia ziemi nie były zjawiskiem normalnym i powszechnym, i tym dziwniejsze było wystąpienie dwóch kataklizmów jednocześnie. Dziwne, naprawdę dziwne. Ale skoro mężczyzna został, według swoich słów, niemal natychmiast zabrany przez skrzata, mógł nie doświadczyć pełni skutków trzęsienia. Lepiej dla niego. – Tak, w stolicy. Uciekłyśmy z Waltham do miasta… Pomógł nam chłopak, który jej towarzyszył, gdyby nie on, byłoby dużo trudniej. Żadna z nas nie zna Londynu bardzo dobrze – dodała, nie mając pojęcia, że ów mężczyzna jest ojcem Marcela, którego poznała za sprawą Marii i który wraz ze swoimi znajomymi, którzy zapewne także uciekali z terenów Waltham, pomógł im znaleźć bezpieczną drogę i przetrwać noc. Nie mogła jednak wiedzieć o ich pokrewieństwie ani o tym, jak burzliwa i skomplikowana była ich relacja, dlatego nie zdawała sobie sprawy, że może powinna to przemilczeć. W swoim mniemaniu powiedziała coś normalnego i nieszkodliwego.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
W niedawnej katastrofie najbardziej przerażały mnie chaos, bezsilność i poczucie, że przetrwanie zależało nie od woli życia (jak na polu walki) czy sprytu, ale od nieprzewidywalnego szczęścia. Meteoryty zaskoczyły ludzi w ich domach, zmiażdżyły ich żywcem, zrujnowały obchody na elfim szlaku. Przetrwają najsilniejsi nie było już mottem, w które można wierzyć. Samemu nie wiedziałem, czy odbudujemy kraj rękami tych, którym sprzyjał los, czy może tych, którzy nieco dopomogli przeznaczeniu. Nikt nie będzie mówił o ludziach, którzy tratowali innych aby przeżyć—ani o tym, jak obojętnie mój syn spoglądał na mnie w momencie, który mógł być moim ostatnim. Ani o tym, która z kuzynek przyszła odwiedzić Elvirę w Mungu. Czy ci, którzy wykazali się tamtej nocy altruizm, w ogóle zdołali przeżyć? Yana przynajmniej była tu i teraz, poświęcając wojny dzień na odszukanie zaginionej krewnej—a mnie urzekło coś w jej zachowaniu, bo może i nie rozumiałem troski o obcych, ale rozumiałem troskę o swoich. Nie byłem świadom, że panna Blythe straciła już inne bliskie osoby, ale doskonale pamiętałem godziny spędzone nad korespondencją, w której dopominałem się o wiadomości o losie mojego tragicznie zmarłego brata. Współczułem jej niepewności i egoistycznie cieszyłem się, że mogę niejako odkupić moją bezczynność na elfim szlaku, przekazując rodzinie Elviry dobre wieści i vice versa.
Uśmiechnąłem się z przymusem, gdy wyraziła typową dla młodych pokoleń wiarę w cuda dokonywane za pomocą magii. Z jednej strony ucieszyło mnie, że głoszona w kraju propaganda przynosi sukcesy—nowe pokolenia miały uwierzyć w to, że mugole ograniczali naszą kreatywność i że w oczyszczonej z nich Anglii dokonamy wielkich rzeczy. Z drugiej strony—pamiętałem, ile prywatnej fortuny wydał Minister Malfoy na odbudowę spalonego gmachu Ministerstwa, pamiętałem miesiące oczekiwania na efekty remontu i wiedziałem, że nic nie będzie proste. Kraj krwawił, a z pustego nikt nie naleje.
-Tak, dzięki jedności i magii odbudujemy nasz kraj. - odpowiedziałem mechanicznie. -Wszyscy chcemy się tego dowiedzieć. - przytaknąłem. -Interesujesz się astronomią? - zagaiłem. -Powiedziałbym, że astronomowie już się nad tym głowią... ale ci sami naukowcy nie przewidzieli, że może dojść do tragedii. - westchnąłem, ciężko. -Zupełnie jakby nie chcieli nas ostrzec. - zmyślałem, szukając winnego, ale zamierzałem pracować dalej nad wyimaginowanym-lub-nie wątkiem zdrajców w kręgach naukowych. Ludzie w moim rodzinnym hrabstwie już i tak ich obwiniali, ale to dlatego, że w Shropshire prężnie działało koło młodych astronomów, a poszkodowani w tragedii mieszkańcy byli świadomi dofinansowań otrzymywanych przez naukowców i z pewnością o nie zazdrośni. Yana była dla mnie czystą kartą, nie znałem jej poglądów, choć domyślałem się, że z uwagi na nazwisko są właściwe—i spadła mi dziś z nieba, bo oto mogłem przetestować nowe propagandowe tematy na nowym rozmówcy.
Uśmiechnąłem się nieco cieplej na wspomnienie Suffolk, choć też martwiłem się o los hrabstwa. Spędziłem część nocy czternastego sierpnia w towarzystwie nowego namiestnika Suffolk i byłem gotów oferować Drew dalszą pomoc—martwiłem się zresztą, że pomimo niezbitego autorytetu Śmierciożerców, ich pozycja będzie trudniejsza niż lordów, którzy od wieków panowali nad mieszkańcami.
-Do którego z punktów teleportacyjnych próbujesz się dostać? Znam drogę na północ miasta, samemu powinienem wrócić do Shropshire. - ale nie wróciłem, spędzając ostatnie dwie noce w moim gabinecie, ilość pracy mnie przytłaczała. -Muszę wracać do pracy, ale zdaję sobie sprawę, jak niepokojące może być przemieszczanie się w zniszczonym mieście dla młodej dziewczyny. Jeśli chcesz, za godzinę mogę przysłać tu mojego podwładnego, by pomógł ci znaleźć drogę. - Dirk i tak nie przyda mi się przez najbliższe dwie godziny w Ministerstwie. -Zdaję sobie sprawę, że dopiero się spotkaliśmy, ale od dłuższego czasu współpracuję z Elvirą i cenię sobie jej pomoc—a że jest niedysponowana, źle czułbym się z myślą, że jej krewna ugrzęzła w stolicy. Czarodzieje o jednakowych poglądach powinni sobie. pomagać. - wyjaśniłem, by nie stworzyć żadnych dwuznaczności. Jeśli Yana wiedziała nieco więcej o wojennych wyczynach Elviry, będzie mogła się domyślić, że to Rycerze Walpurgii powinni sobie pomagać—ale jeśli trzymała się z dala od polityki i nie była świadoma mojej pozycji w Ministerstwie, to równie dobrze mogłem brzmieć jak zatroskany przyjaciel jej kuzynki.
-To prawdziwy pech, że trzęsienie skumulowało się z pożarami. - westchnąłem grzecznościowo, ale potem moje spojrzenie wyostrzyło się. Chłopak. Uciekła z chłopakiem. Nie wiedziałem, czy mój syn przeżył tamtą noc, ale widziałem go w towarzystwie Marii chwilę przed tragedią i bez wątpienia znał Londyn. A w dodatku najwyraźniej uratował życie kuzynkom Elviry Multon. Na sekundę zalała mnie fala ulgi—istnienie Marceliusa było niebezpieczne i prościej byłoby gdyby zginął, ale mimo wszystko nie umiałem życzyć mu śmierci—i może nawet nutka dumy, ale doskonale pamiętałem nienawistne spojrzenie jakie posłał mi na pożegnanie. Pamiętałem też dziwne zachowanie Marii, która wydawała się rozzłoszczona na Elvirę. Być może to przypadek i pokłóciły się wcześniej o coś innego, ale dlaczego Marcelius potrafił lądować pośrodku dziwnych wydarzeń i sytuacji?
-To... prawdziwe szczęście, że trafiłyście na przewodnika. Bohatera dnia codziennego. - skwitowałem. -Ministerstwo powinno kiedyś nagrodzić takich anonimowych pomocników. - dodałem. -Skoro jesteś nowa w Londynie... czy jest coś, co w przyszłości ułatwiłoby ci nawigację miasta? - zainteresowałem się, próbując odpędzić myśl o synu. -Na festiwalu były wytyczone ścieżki do namiotów i kwater, ale w przyszłości można pomyśleć nad sygnalizacją bezpiecznych miejsc na wypadek... nieprzewidzianego. - zawahałem się, zmysł organizatora imprez masowych (nie organizowałem ich samemu, ale częściowo nadzorowałem ich program, łącząc je z propagandą) i chęć przygotowania się na przyszłość walczyła ze mną z chęcią udawania, że taka tragedia już nigdy się nie zdarzy. Ostatecznie wygrał pragmatyzm, musieliśmy być przygotowani na wszystko. -Gdzie się schroniłyście? - spytałem, już mimochodem i z ciekawości. Samemu przeczekałem noc w piwnicy, ale takich próżno było szukać w lesie.
Uśmiechnąłem się z przymusem, gdy wyraziła typową dla młodych pokoleń wiarę w cuda dokonywane za pomocą magii. Z jednej strony ucieszyło mnie, że głoszona w kraju propaganda przynosi sukcesy—nowe pokolenia miały uwierzyć w to, że mugole ograniczali naszą kreatywność i że w oczyszczonej z nich Anglii dokonamy wielkich rzeczy. Z drugiej strony—pamiętałem, ile prywatnej fortuny wydał Minister Malfoy na odbudowę spalonego gmachu Ministerstwa, pamiętałem miesiące oczekiwania na efekty remontu i wiedziałem, że nic nie będzie proste. Kraj krwawił, a z pustego nikt nie naleje.
-Tak, dzięki jedności i magii odbudujemy nasz kraj. - odpowiedziałem mechanicznie. -Wszyscy chcemy się tego dowiedzieć. - przytaknąłem. -Interesujesz się astronomią? - zagaiłem. -Powiedziałbym, że astronomowie już się nad tym głowią... ale ci sami naukowcy nie przewidzieli, że może dojść do tragedii. - westchnąłem, ciężko. -Zupełnie jakby nie chcieli nas ostrzec. - zmyślałem, szukając winnego, ale zamierzałem pracować dalej nad wyimaginowanym-lub-nie wątkiem zdrajców w kręgach naukowych. Ludzie w moim rodzinnym hrabstwie już i tak ich obwiniali, ale to dlatego, że w Shropshire prężnie działało koło młodych astronomów, a poszkodowani w tragedii mieszkańcy byli świadomi dofinansowań otrzymywanych przez naukowców i z pewnością o nie zazdrośni. Yana była dla mnie czystą kartą, nie znałem jej poglądów, choć domyślałem się, że z uwagi na nazwisko są właściwe—i spadła mi dziś z nieba, bo oto mogłem przetestować nowe propagandowe tematy na nowym rozmówcy.
Uśmiechnąłem się nieco cieplej na wspomnienie Suffolk, choć też martwiłem się o los hrabstwa. Spędziłem część nocy czternastego sierpnia w towarzystwie nowego namiestnika Suffolk i byłem gotów oferować Drew dalszą pomoc—martwiłem się zresztą, że pomimo niezbitego autorytetu Śmierciożerców, ich pozycja będzie trudniejsza niż lordów, którzy od wieków panowali nad mieszkańcami.
-Do którego z punktów teleportacyjnych próbujesz się dostać? Znam drogę na północ miasta, samemu powinienem wrócić do Shropshire. - ale nie wróciłem, spędzając ostatnie dwie noce w moim gabinecie, ilość pracy mnie przytłaczała. -Muszę wracać do pracy, ale zdaję sobie sprawę, jak niepokojące może być przemieszczanie się w zniszczonym mieście dla młodej dziewczyny. Jeśli chcesz, za godzinę mogę przysłać tu mojego podwładnego, by pomógł ci znaleźć drogę. - Dirk i tak nie przyda mi się przez najbliższe dwie godziny w Ministerstwie. -Zdaję sobie sprawę, że dopiero się spotkaliśmy, ale od dłuższego czasu współpracuję z Elvirą i cenię sobie jej pomoc—a że jest niedysponowana, źle czułbym się z myślą, że jej krewna ugrzęzła w stolicy. Czarodzieje o jednakowych poglądach powinni sobie. pomagać. - wyjaśniłem, by nie stworzyć żadnych dwuznaczności. Jeśli Yana wiedziała nieco więcej o wojennych wyczynach Elviry, będzie mogła się domyślić, że to Rycerze Walpurgii powinni sobie pomagać—ale jeśli trzymała się z dala od polityki i nie była świadoma mojej pozycji w Ministerstwie, to równie dobrze mogłem brzmieć jak zatroskany przyjaciel jej kuzynki.
-To prawdziwy pech, że trzęsienie skumulowało się z pożarami. - westchnąłem grzecznościowo, ale potem moje spojrzenie wyostrzyło się. Chłopak. Uciekła z chłopakiem. Nie wiedziałem, czy mój syn przeżył tamtą noc, ale widziałem go w towarzystwie Marii chwilę przed tragedią i bez wątpienia znał Londyn. A w dodatku najwyraźniej uratował życie kuzynkom Elviry Multon. Na sekundę zalała mnie fala ulgi—istnienie Marceliusa było niebezpieczne i prościej byłoby gdyby zginął, ale mimo wszystko nie umiałem życzyć mu śmierci—i może nawet nutka dumy, ale doskonale pamiętałem nienawistne spojrzenie jakie posłał mi na pożegnanie. Pamiętałem też dziwne zachowanie Marii, która wydawała się rozzłoszczona na Elvirę. Być może to przypadek i pokłóciły się wcześniej o coś innego, ale dlaczego Marcelius potrafił lądować pośrodku dziwnych wydarzeń i sytuacji?
-To... prawdziwe szczęście, że trafiłyście na przewodnika. Bohatera dnia codziennego. - skwitowałem. -Ministerstwo powinno kiedyś nagrodzić takich anonimowych pomocników. - dodałem. -Skoro jesteś nowa w Londynie... czy jest coś, co w przyszłości ułatwiłoby ci nawigację miasta? - zainteresowałem się, próbując odpędzić myśl o synu. -Na festiwalu były wytyczone ścieżki do namiotów i kwater, ale w przyszłości można pomyśleć nad sygnalizacją bezpiecznych miejsc na wypadek... nieprzewidzianego. - zawahałem się, zmysł organizatora imprez masowych (nie organizowałem ich samemu, ale częściowo nadzorowałem ich program, łącząc je z propagandą) i chęć przygotowania się na przyszłość walczyła ze mną z chęcią udawania, że taka tragedia już nigdy się nie zdarzy. Ostatecznie wygrał pragmatyzm, musieliśmy być przygotowani na wszystko. -Gdzie się schroniłyście? - spytałem, już mimochodem i z ciekawości. Samemu przeczekałem noc w piwnicy, ale takich próżno było szukać w lesie.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pewnie gdyby mogła wydostać się z miasta wcześniej, może nie trafiłaby do Munga, ale że i tak czekała na oczyszczenie drogi do punktu teleportacyjnego, to coś ją tknęło, żeby tu wejść i sprawdzić, upewnić się, czy czasem nie trafiła tu Elvira. Pozostawało faktem, że każde z nich miało tamtej nocy sporo szczęścia, ale Yana bała się myśleć, ile ofiar było w samym Waltham, nie mówiąc o całym kraju. Zaledwie parę godzin przed zdarzeniem wszyscy bawili się, świętując koniec radosnego letniego wydarzenia, a potem walczyli o życie, niektórym się to nie udało. Przez cały ten czas, aż do momentu otrzymania listu od brata, bała się też, że jej bliscy także mogli zginąć, przerażała ją myśl o tym, że mogła zostać na świecie zupełnie sama. Na szczęście tym razem los zlitował się nad nią i nie odebrał jej ojca ani brata.
Była młoda, dlatego do wielu rzeczy podchodziła z większą wiarą niż ludzie dorośli i doświadczeni życiem. Wierzyła że magia może dokonać wielu rzeczy znacznie łatwiej i szybciej. Jako osoba młoda była też podatna na propagandę i wierzyła, że czarodzieje mogą lepiej się rozwijać odkąd nie muszą chować się jak szczury przed mugolami, którzy byli ułomni i ograniczeni, ale również bardzo niebezpieczni, o czym miała nieszczęście przekonać się jej siostra, żywcem spalona przez mugolską tłuszczę która urządzała sobie polowanie na czarownice. Yana z tego powodu była do mugoli nastawiona bardzo niechętnie, wręcz się ich bała i wolała żeby znajdowali się jak najdalej od niej.
- Interesuję, ale z pewnością nie posiadam tak dużej wiedzy jak starsi czarodzieje, którzy poświęcili całe życie na zgłębienie tematu i zajmują się tym zawodowo – przyznała w kwestii astronomii. Posiadała większą wiedzę niż ta typowo szkolna, bo sporo czytała, była bystra i starała się rozwijać, ale dalej nie była to wiedza na poziomie kogoś, kto poświęcił na naukę kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat. W końcu skończyła Hogwart dopiero trzy lata temu. Niemniej jednak astronomia była jej potrzebna, bo mocno wiązała się z alchemią, a ta z kolei była niezbędna do wytwarzania talizmanów. Yana jako twórca talizmanów i biżuterii, nawet jeśli wciąż uczący się, musiała posiadać wiedzę z różnych dziedzin. – Dlatego właśnie mam nadzieję, że profesjonalni astronomowie wkrótce odkryją, co stało za tą okropną tragedią i podzielą się wieściami ze społeczeństwem. Ale… czy to możliwe, że nikt z nich nie widział wcześniej, że kometa może zmierzać w kierunku Ziemi?
Yana nie dysponowała profesjonalnym sprzętem, a tylko swoim starym szkolnym teleskopem, ale badacze z prawdziwego zdarzenia pewnie taki mieli i powinni widzieć więcej. Yana aż do tamtego dnia była pewna, że kometa po prostu przelatuje obok Ziemi tak jak inne tego typu ciała niebieskie, które w historii już się pojawiały. Czy to możliwe, że prawdziwi badacze także tak myśleli? Może dopiero kolejne tygodnie i miesiące przyniosą rozwiązanie wątpliwości, które nią targały.
- Jest mi to wszystko jedno, byle bezpiecznie tam dotrzeć i móc wrócić do domu – powiedziała. Było jej tak naprawdę obojętne, którym punktem wróci, byle wydostać się z miasta, nie wpadając po drodze w jakąś dziurę i nie oglądając zmasakrowanych zwłok, bo pewnie jeszcze nie wszystkie ofiary zostały zabrane z widoku. – To prawda, jest to niepokojące, więc… chętnie skorzystam z pomocy, oczywiście jeśli to nie jest problem. Dziękuję – podziękowała mu, jednocześnie zastanawiając się, skąd znali się z Elvirą, zdecydowanie nie wyglądali na rówieśników, więc odpadała znajomość szkolna. Nie byli też raczej rodziną, bo pewnie by wiedziała o jakichś powiązaniach Multonów i Sallowów, gdyby takie istniały w obrębie bliższej rodziny. Yana wiedziała że Rycerze Walpurgii istnieją, bo chyba nie była to żadna tajemnica, ale jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że Elvira jest jakoś mocniej zaangażowana. Nie wiedziała nawet, że jej zmarły dwa miesiące temu brat także był sojusznikiem rycerzy, bo nie zdążył jej o tym powiedzieć, nie mogła też wiedzieć, że jest nim stojący przed nią pan Sallow, choć mogła się domyślać, że był z ministerstwa, więc to też nie kleiło się z Elvirą, która przecież była uzdrowicielką. Światopoglądowo Yana pozostawała jednak po tej samej stronie, po stronie czarodziejskości i tradycji, bo tak ją wychowano, a śmierć siostry z rąk mugoli tylko utwierdziła ją w poglądach i niechęci do niemagicznych.
Korciło ją, żeby o to zapytać, ale nie chciała wyjść na zbyt wścibską. Zawsze mogła później spytać Elvirę, jeśli oczywiście ta będzie skora do rozmowy. Nie miała też pojęcia o pokrewieństwie pana Sallowa i Marcela. Nie wiedziała nawet, co tak naprawdę łączyło go z Marią, ale pomógł jej wtedy i była mu za to wdzięczna, kimkolwiek był. Zakładała też, że skoro był na terenie Waltham i festiwalu, który zapewne był chroniony w jakiś sposób przed wnikaniem nieodpowiednich jednostek, to raczej nie mógł być żadnym szlamą ani innym niebezpiecznym osobnikiem.
- Tak, to prawdziwe szczęście, że pomógł nam ktoś, kogo nawet nie znałam wcześniej – pokiwała głową. To był zwykły przypadek, że uciekając trafiła akurat na Marię, Marcela i resztę grupy. Spędziła tamtą straszną noc ze zbieraniną obcych sobie ludzi; w Hogwarcie i po jego ukończeniu raczej obracała się w innym gronie, w większości czystokrwistym. Ale w noc taką jak tamta wiele kwestii schodziło na dalszy plan. Liczyło się tylko przetrwanie. – W przeszłości bywałam w Londynie, bo jak każdy czasem mam tu jakieś sprawy, ale nigdy tu nie mieszkałam, dlatego, choć znam tak istotne miejsca jak ulica Pokątna czy Mung, to nie poruszam się po mieście tak sprawnie jak ci, którzy żyją tu na co dzień. – Poza tym kiedyś miejsca czarodziejskie były punktami rozproszonymi wśród miasta mugoli, które wtedy porządni czarodzieje omijali, dostając się do konkretnych magicznych przybytków z pomocą teleportacji lub sieci Fiuu. Ale teraz cały Londyn należał do czarodziejów, więc ilość miejsc i dróg, które należało poznać, znacznie wzrosła, zwłaszcza że w obrębie miasta nie można już było się swobodnie teleportować z jednego punktu do drugiego. – Z pewnością przydałyby się czytelniejsze oznaczenia dróg wiodących do punktów teleportacji – dodała po chwili zastanowienia. – Uciekliśmy… Jakimiś starymi tunelami, które podobno pozostały po mugolach, a nas uchroniły przed sypiącym się z nieba kosmicznym gruzem. Nie wiedziałam wcześniej o ich istnieniu. Potem ukrywaliśmy się… w jakimś podziemnym pubie, bo na powierzchni było zbyt niebezpiecznie. Schroniło się tam bardzo wielu okolicznych mieszkańców, ale pewnie większość już opuściła to miejsce, kiedy… zrobiło się bezpieczniej.
Wciąż pamiętała ten ścisk, mnogość ukrywających się czarodziejów, zapewne głównie z Pokątnej i okolic. Pamiętała ciężkie powietrze i gęstą atmosferę strachu i niepewności. Mówiła to wszystko, bo była przekonana, że skoro pan Sallow był z ministerstwa, to na pewno mógł jakoś pomóc poszkodowanym mieszkańcom miasta takim jak ci, których widziała tamtej nocy; wierzyła w końcu, że to oni są tymi dobrymi, którzy dbają o dobrostan kraju i jego mieszkańców. Ktoś powinien zająć się tymi ludźmi i pomóc im. Poza tym mężczyzna wydawał się porządny, w końcu troszczył się o Elvirę, zaproponował pomoc także jej. A Yana jako dziewczyna z dobrego domu, która nigdy nie miała żadnych zatargów z prawem, a jej pochodzenie nie budziło wątpliwości, nie miała powodu by nie ufać ministerialnym autorytetom czy wątpić w dobre intencje stojącego przed nią mężczyzny.
Była młoda, dlatego do wielu rzeczy podchodziła z większą wiarą niż ludzie dorośli i doświadczeni życiem. Wierzyła że magia może dokonać wielu rzeczy znacznie łatwiej i szybciej. Jako osoba młoda była też podatna na propagandę i wierzyła, że czarodzieje mogą lepiej się rozwijać odkąd nie muszą chować się jak szczury przed mugolami, którzy byli ułomni i ograniczeni, ale również bardzo niebezpieczni, o czym miała nieszczęście przekonać się jej siostra, żywcem spalona przez mugolską tłuszczę która urządzała sobie polowanie na czarownice. Yana z tego powodu była do mugoli nastawiona bardzo niechętnie, wręcz się ich bała i wolała żeby znajdowali się jak najdalej od niej.
- Interesuję, ale z pewnością nie posiadam tak dużej wiedzy jak starsi czarodzieje, którzy poświęcili całe życie na zgłębienie tematu i zajmują się tym zawodowo – przyznała w kwestii astronomii. Posiadała większą wiedzę niż ta typowo szkolna, bo sporo czytała, była bystra i starała się rozwijać, ale dalej nie była to wiedza na poziomie kogoś, kto poświęcił na naukę kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat. W końcu skończyła Hogwart dopiero trzy lata temu. Niemniej jednak astronomia była jej potrzebna, bo mocno wiązała się z alchemią, a ta z kolei była niezbędna do wytwarzania talizmanów. Yana jako twórca talizmanów i biżuterii, nawet jeśli wciąż uczący się, musiała posiadać wiedzę z różnych dziedzin. – Dlatego właśnie mam nadzieję, że profesjonalni astronomowie wkrótce odkryją, co stało za tą okropną tragedią i podzielą się wieściami ze społeczeństwem. Ale… czy to możliwe, że nikt z nich nie widział wcześniej, że kometa może zmierzać w kierunku Ziemi?
Yana nie dysponowała profesjonalnym sprzętem, a tylko swoim starym szkolnym teleskopem, ale badacze z prawdziwego zdarzenia pewnie taki mieli i powinni widzieć więcej. Yana aż do tamtego dnia była pewna, że kometa po prostu przelatuje obok Ziemi tak jak inne tego typu ciała niebieskie, które w historii już się pojawiały. Czy to możliwe, że prawdziwi badacze także tak myśleli? Może dopiero kolejne tygodnie i miesiące przyniosą rozwiązanie wątpliwości, które nią targały.
- Jest mi to wszystko jedno, byle bezpiecznie tam dotrzeć i móc wrócić do domu – powiedziała. Było jej tak naprawdę obojętne, którym punktem wróci, byle wydostać się z miasta, nie wpadając po drodze w jakąś dziurę i nie oglądając zmasakrowanych zwłok, bo pewnie jeszcze nie wszystkie ofiary zostały zabrane z widoku. – To prawda, jest to niepokojące, więc… chętnie skorzystam z pomocy, oczywiście jeśli to nie jest problem. Dziękuję – podziękowała mu, jednocześnie zastanawiając się, skąd znali się z Elvirą, zdecydowanie nie wyglądali na rówieśników, więc odpadała znajomość szkolna. Nie byli też raczej rodziną, bo pewnie by wiedziała o jakichś powiązaniach Multonów i Sallowów, gdyby takie istniały w obrębie bliższej rodziny. Yana wiedziała że Rycerze Walpurgii istnieją, bo chyba nie była to żadna tajemnica, ale jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że Elvira jest jakoś mocniej zaangażowana. Nie wiedziała nawet, że jej zmarły dwa miesiące temu brat także był sojusznikiem rycerzy, bo nie zdążył jej o tym powiedzieć, nie mogła też wiedzieć, że jest nim stojący przed nią pan Sallow, choć mogła się domyślać, że był z ministerstwa, więc to też nie kleiło się z Elvirą, która przecież była uzdrowicielką. Światopoglądowo Yana pozostawała jednak po tej samej stronie, po stronie czarodziejskości i tradycji, bo tak ją wychowano, a śmierć siostry z rąk mugoli tylko utwierdziła ją w poglądach i niechęci do niemagicznych.
Korciło ją, żeby o to zapytać, ale nie chciała wyjść na zbyt wścibską. Zawsze mogła później spytać Elvirę, jeśli oczywiście ta będzie skora do rozmowy. Nie miała też pojęcia o pokrewieństwie pana Sallowa i Marcela. Nie wiedziała nawet, co tak naprawdę łączyło go z Marią, ale pomógł jej wtedy i była mu za to wdzięczna, kimkolwiek był. Zakładała też, że skoro był na terenie Waltham i festiwalu, który zapewne był chroniony w jakiś sposób przed wnikaniem nieodpowiednich jednostek, to raczej nie mógł być żadnym szlamą ani innym niebezpiecznym osobnikiem.
- Tak, to prawdziwe szczęście, że pomógł nam ktoś, kogo nawet nie znałam wcześniej – pokiwała głową. To był zwykły przypadek, że uciekając trafiła akurat na Marię, Marcela i resztę grupy. Spędziła tamtą straszną noc ze zbieraniną obcych sobie ludzi; w Hogwarcie i po jego ukończeniu raczej obracała się w innym gronie, w większości czystokrwistym. Ale w noc taką jak tamta wiele kwestii schodziło na dalszy plan. Liczyło się tylko przetrwanie. – W przeszłości bywałam w Londynie, bo jak każdy czasem mam tu jakieś sprawy, ale nigdy tu nie mieszkałam, dlatego, choć znam tak istotne miejsca jak ulica Pokątna czy Mung, to nie poruszam się po mieście tak sprawnie jak ci, którzy żyją tu na co dzień. – Poza tym kiedyś miejsca czarodziejskie były punktami rozproszonymi wśród miasta mugoli, które wtedy porządni czarodzieje omijali, dostając się do konkretnych magicznych przybytków z pomocą teleportacji lub sieci Fiuu. Ale teraz cały Londyn należał do czarodziejów, więc ilość miejsc i dróg, które należało poznać, znacznie wzrosła, zwłaszcza że w obrębie miasta nie można już było się swobodnie teleportować z jednego punktu do drugiego. – Z pewnością przydałyby się czytelniejsze oznaczenia dróg wiodących do punktów teleportacji – dodała po chwili zastanowienia. – Uciekliśmy… Jakimiś starymi tunelami, które podobno pozostały po mugolach, a nas uchroniły przed sypiącym się z nieba kosmicznym gruzem. Nie wiedziałam wcześniej o ich istnieniu. Potem ukrywaliśmy się… w jakimś podziemnym pubie, bo na powierzchni było zbyt niebezpiecznie. Schroniło się tam bardzo wielu okolicznych mieszkańców, ale pewnie większość już opuściła to miejsce, kiedy… zrobiło się bezpieczniej.
Wciąż pamiętała ten ścisk, mnogość ukrywających się czarodziejów, zapewne głównie z Pokątnej i okolic. Pamiętała ciężkie powietrze i gęstą atmosferę strachu i niepewności. Mówiła to wszystko, bo była przekonana, że skoro pan Sallow był z ministerstwa, to na pewno mógł jakoś pomóc poszkodowanym mieszkańcom miasta takim jak ci, których widziała tamtej nocy; wierzyła w końcu, że to oni są tymi dobrymi, którzy dbają o dobrostan kraju i jego mieszkańców. Ktoś powinien zająć się tymi ludźmi i pomóc im. Poza tym mężczyzna wydawał się porządny, w końcu troszczył się o Elvirę, zaproponował pomoc także jej. A Yana jako dziewczyna z dobrego domu, która nigdy nie miała żadnych zatargów z prawem, a jej pochodzenie nie budziło wątpliwości, nie miała powodu by nie ufać ministerialnym autorytetom czy wątpić w dobre intencje stojącego przed nią mężczyzny.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wyjątkowo nie mówiłem, a słuchałem, pozwalając Yanie opowiedzieć mi o swoim zainteresowaniu astronomią i rozwinąć myśl. Lubiłem błyszczeć własną wiedzą, ale wiedziałem kiedy zamilknąć, szczególnie, że nawet nieśmiali ludzie zdawali się rozkwitać gdy mogli opowiedzieć o własnych zainteresowaniach.
-To światowi eksperci, więc samemu się zastanawiam... czy mogli nie wiedzieć? - zapytałem wymownie, retorycznie. -Nawet nie podejrzewać? Środowisko naukowe ma skłonność do zduszania w zarodku hipotez dla nich niewygodnych. Może ta też była... niewygodna. Wśród nas wciąż są ci, którzy chcieliby widzieć upadek czarodziejskiego świata, nawet jeśli mieliby się przyczynić do tego jedynie bezczynnością. - westchnąłem teatralnie.
-To żaden problem. - uśmiechnąłem się cieplej. W zachowaniu i słowach Yany nie dostrzegłem żadnych oznak tego, że zapamiętała z elfiego szlaku moje tchórzostwo, ale i tak zależało mi by nowe pierwsze wrażenie przyćmiło tamte wspomnienia, by zapamiętała mnie jako uczynnego znajomego (może nawet przyjaciela?) swojej kuzynki i swojej rodziny. Było w tym trochę interesowności i dbałości o własny wizerunek, ale być może postąpiłbym podobnie nawet gdyby nie traumatyczne wspomnienia z Nocy Tysiąca Gwiazd? Nie bywałem filantropem dla nieznajomych, ale Yana była rodziną znajomej i przykro było sobie wyobrażać młodą dziewczynę zagubioną w Londynie. Nie wątpiłem, że służby działają sprawnie i niedługo przejścia będą zorganizowane, ale z moim ochroniarzem u boku powinna czuć się bezpieczniej i przede wszystkim dotrzeć na miejsce szybciej. Dirk pracował w czarodziejskiej policji zanim został niesprawiedliwie zwolniony przez marionetki Harolda Longbottoma. Po objęciu rządów przez Cronusa Malfoya mógłby w teorii powrócić do pracy, ale teraz był wierny mnie. W trakcie swojego wieloletniego doświadczenia w policji poznał Londyn jak własną kieszeń, może byłby w stanie pokazać Yanie bezpieczny skrót. Niektórzy z jego dawnych podwładnych i kolegów nadal pracowali w służbach, może Doge i panna Blythe miną ich dziś na ulicach. A ja byłem rozpoznawalny nawet bez niego, nie wiedziałem zresztą, czy nie spędzę dzisiaj nocy w gabinecie. Tonąłem w pracy, a sumienie chyba naprawdę mi doskwierało, że znalazłem czas na wyrwanie się do Elviry.
-Przyślę tu pana Doge za pół godziny, do hallu szpitala. Będzie wiedział, że ma cię szukać i będzie wiedział, gdzie iść. Mieszkał w tym mieście prawie całe swoje życie. - zapowiedziałem. -Cieszę się, że odnalazłyście się z Elvirą i mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. To bardzo zdolna uzdrowicielka, czytałaś jej naukowe -quasi-naukowe i propagandowe, ale niczego więcej na razie nie potrzebowałem -wypowiedzi w lipcowym Walczącym Magu? - zagaiłem, wyjaśniając w zawoalowany sposób moją znajomość z jej kuzynką. Jeśli Yana sięgnie po tamten numer, znajdzie w nim również moje nazwisko.
-Prawdziwe szczęście. - powtórzyłem jak echo za Yaną, słuchając o ucieczce z miasta. Skinąłem głową, notując w myślach jej wrażenia z oznaczenia dróg do punktów do teleportacji—nie zajmowałem się bezpieczeństwem ani, dzięki teleportacji skrzata, nie musiałem samemu korzystać z tamtych dróg, ale mogłem przekazać wrażenia ludzi komu trzeba. Służby z pewnością już nad tym pracowały i wyciągały lekcje z tragicznego doświadczenia, ale w mojej potrzebie kontroli wszystkiego mogłem się wtrącić i do tego—odkąd w Departamencie Przestrzegania Prawa pracowali ludzie o słusznych poglądach, pogawędki z ich personelem irytowały mnie mniej niż kiedyś, a komendanta policji znałem osobiście.
-Tuneli... fascynujące, jakie relikty kryją się w Londynie. - udałem zaskoczenie, choć wiedziałem o jakich tunelach może mówić Yana. Layla pokazywała mi kiedyś metro. -Czarodziejski pub w mugolskich podziemiach? - zagaiłem niezobowiązująco. Kojarzyłem takie miejsce przy Pokątnej, choć mnie nie wypadało się tam pokazywać, a mało kto docierał do niego od mugolskiej strony. -Mieliście szczęście. - odezwałem się, nie drążąc już dalej tematu. Elvira na pewno będzie wdzięczna za wiadomości o Marii, a i ja brzmiałem po prostu na zatroskanego obywatela. -Chaos nadal trwa, ale wkrótce rozpoczną się pomoc i odbudowa. Miło było cię poznać, Yano. Przekaż moje uszanowanie Elvirze i swojej rodzinie - kupowałem u Twoich krewnych pierścionek zaręczynowy. - w sklepie Blythe'ów na Pokątnej, rzecz jasna. Ukłoniłem się na pożegnanie, musiałem już wracać do pracy—i posłać tu Dirka, by po spotkaniu z Elvirą zapewnił Yanie bezpieczny powrót do domu.
/zt
-To światowi eksperci, więc samemu się zastanawiam... czy mogli nie wiedzieć? - zapytałem wymownie, retorycznie. -Nawet nie podejrzewać? Środowisko naukowe ma skłonność do zduszania w zarodku hipotez dla nich niewygodnych. Może ta też była... niewygodna. Wśród nas wciąż są ci, którzy chcieliby widzieć upadek czarodziejskiego świata, nawet jeśli mieliby się przyczynić do tego jedynie bezczynnością. - westchnąłem teatralnie.
-To żaden problem. - uśmiechnąłem się cieplej. W zachowaniu i słowach Yany nie dostrzegłem żadnych oznak tego, że zapamiętała z elfiego szlaku moje tchórzostwo, ale i tak zależało mi by nowe pierwsze wrażenie przyćmiło tamte wspomnienia, by zapamiętała mnie jako uczynnego znajomego (może nawet przyjaciela?) swojej kuzynki i swojej rodziny. Było w tym trochę interesowności i dbałości o własny wizerunek, ale być może postąpiłbym podobnie nawet gdyby nie traumatyczne wspomnienia z Nocy Tysiąca Gwiazd? Nie bywałem filantropem dla nieznajomych, ale Yana była rodziną znajomej i przykro było sobie wyobrażać młodą dziewczynę zagubioną w Londynie. Nie wątpiłem, że służby działają sprawnie i niedługo przejścia będą zorganizowane, ale z moim ochroniarzem u boku powinna czuć się bezpieczniej i przede wszystkim dotrzeć na miejsce szybciej. Dirk pracował w czarodziejskiej policji zanim został niesprawiedliwie zwolniony przez marionetki Harolda Longbottoma. Po objęciu rządów przez Cronusa Malfoya mógłby w teorii powrócić do pracy, ale teraz był wierny mnie. W trakcie swojego wieloletniego doświadczenia w policji poznał Londyn jak własną kieszeń, może byłby w stanie pokazać Yanie bezpieczny skrót. Niektórzy z jego dawnych podwładnych i kolegów nadal pracowali w służbach, może Doge i panna Blythe miną ich dziś na ulicach. A ja byłem rozpoznawalny nawet bez niego, nie wiedziałem zresztą, czy nie spędzę dzisiaj nocy w gabinecie. Tonąłem w pracy, a sumienie chyba naprawdę mi doskwierało, że znalazłem czas na wyrwanie się do Elviry.
-Przyślę tu pana Doge za pół godziny, do hallu szpitala. Będzie wiedział, że ma cię szukać i będzie wiedział, gdzie iść. Mieszkał w tym mieście prawie całe swoje życie. - zapowiedziałem. -Cieszę się, że odnalazłyście się z Elvirą i mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. To bardzo zdolna uzdrowicielka, czytałaś jej naukowe -quasi-naukowe i propagandowe, ale niczego więcej na razie nie potrzebowałem -wypowiedzi w lipcowym Walczącym Magu? - zagaiłem, wyjaśniając w zawoalowany sposób moją znajomość z jej kuzynką. Jeśli Yana sięgnie po tamten numer, znajdzie w nim również moje nazwisko.
-Prawdziwe szczęście. - powtórzyłem jak echo za Yaną, słuchając o ucieczce z miasta. Skinąłem głową, notując w myślach jej wrażenia z oznaczenia dróg do punktów do teleportacji—nie zajmowałem się bezpieczeństwem ani, dzięki teleportacji skrzata, nie musiałem samemu korzystać z tamtych dróg, ale mogłem przekazać wrażenia ludzi komu trzeba. Służby z pewnością już nad tym pracowały i wyciągały lekcje z tragicznego doświadczenia, ale w mojej potrzebie kontroli wszystkiego mogłem się wtrącić i do tego—odkąd w Departamencie Przestrzegania Prawa pracowali ludzie o słusznych poglądach, pogawędki z ich personelem irytowały mnie mniej niż kiedyś, a komendanta policji znałem osobiście.
-Tuneli... fascynujące, jakie relikty kryją się w Londynie. - udałem zaskoczenie, choć wiedziałem o jakich tunelach może mówić Yana. Layla pokazywała mi kiedyś metro. -Czarodziejski pub w mugolskich podziemiach? - zagaiłem niezobowiązująco. Kojarzyłem takie miejsce przy Pokątnej, choć mnie nie wypadało się tam pokazywać, a mało kto docierał do niego od mugolskiej strony. -Mieliście szczęście. - odezwałem się, nie drążąc już dalej tematu. Elvira na pewno będzie wdzięczna za wiadomości o Marii, a i ja brzmiałem po prostu na zatroskanego obywatela. -Chaos nadal trwa, ale wkrótce rozpoczną się pomoc i odbudowa. Miło było cię poznać, Yano. Przekaż moje uszanowanie Elvirze i swojej rodzinie - kupowałem u Twoich krewnych pierścionek zaręczynowy. - w sklepie Blythe'ów na Pokątnej, rzecz jasna. Ukłoniłem się na pożegnanie, musiałem już wracać do pracy—i posłać tu Dirka, by po spotkaniu z Elvirą zapewnił Yanie bezpieczny powrót do domu.
/zt
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Ostatnio zmieniony przez Cornelius Sallow dnia 01.02.24 13:43, w całości zmieniany 1 raz
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Yana także się zastanawiała, czy profesjonalni badacze nieba naprawdę mogli nie zauważyć żadnych oznak zagrożenia. Jeśli by coś zauważyli, to chyba powinni ostrzec społeczeństwo i podjąć działania dla zminimalizowania liczby ofiar? A tymczasem dla Yany i innych uczestników obchodów ostatniego dnia festiwalu, to wszystko było nagłą i bardzo nieprzyjemną niespodzianką.
- Może ma pan rację. To wszystko wygląda dziwnie – przytaknęła mu. Coś mogło być w jego słowach. Yana była młoda, ale zdawała sobie sprawę, że społeczeństwo było podzielone bardziej niż kiedykolwiek. Szlamolubnym nie odpowiadał obecny ład, chcieli zaprowadzić swój. To wszystko było jednak dość zagmatwane, Yana miała nadzieję, że nadchodzące tygodnie przyniosą wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, i przede wszystkim, naprawę negatywnych skutków.
- Dobrze, dziękuję za pomoc. Na pewno będę się czuła bezpieczniej, mając u swojego boku kogoś, kto zna miasto – podziękowała mu. Yana nie była typem omdlewającej niewiasty która nieustannie potrzebowała opieki, z wieloma sytuacjami umiała sobie radzić, ale to, co działo się w Londynie teraz, normalne nie było, i żadna osoba z instynktem samozachowawczym wolałaby nie przedzierać się przez zrujnowane miasto zupełnie samotnie, zwłaszcza jeśli nie znała go dobrze. – Też mam nadzieję, że Elvira niedługo wyzdrowieje. I oczywiście, czytałam ten artykuł. – Przypomniała sobie teraz, jak ją wtedy zdziwił widok nazwiska Elviry w tekście. A sam artykuł czytała, żeby lepiej poznać możliwe zagrożenia ze strony mugoli. Wiedziała już, że byli niebezpieczni, początkiem roku jej siostra straciła życie z ich rąk. Lepiej było wiedzieć, jak można się uchronić przed podobnym losem. Nie pamiętała jednak nazwiska Corneliusa z tekstu, bo minęło kilka tygodni odkąd czytała artykuł, ale jeśli go ponownie odnajdzie i przeczyta, to zapewne będzie mogła skojarzyć to nazwisko z mężczyzną, z którym dziś rozmawiała.
- To prawda, miałyśmy z Marią niesamowite szczęście – zgodziła się. Zdawała sobie sprawę, że ich ucieczka mogłaby nie wyglądać tak kolorowo, gdyby nie towarzysz Marii i jego znajomi. Gdyby była zdana sama na siebie, to być może także leżałaby teraz w Mungu, albo byłaby zimnym trupem gdzieś pod zwałami gruzu na ulicach. Więc w tamtym momencie pozostałość po dziwacznym świecie mugoli, jaką były podziemne tunele, bardzo się przydała, a sama nigdy by tam nie trafiła, bo nie wiedziała wcześniej o ich istnieniu. – Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy. – Ale kto tego nie chciał? Wszyscy rozsądnie myślący czarodzieje z pewnością także pragnęli, żeby świat jak najszybciej wrócił do normalności, żeby wydarzenia sprzed dwóch dni stały się tylko przykrym wspomnieniem. – Oczywiście, przekażę. – Pokiwała głową. Wiedziała, że w rodzinie Blythe nie tylko jej ojciec tworzył biżuterię, było to najbardziej powszechne rodzinne zajęcie już od wieków. – Do widzenia, panie Sallow – pożegnała się z nim, a gdy odszedł, skierowała się w stronę sali, gdzie zgodnie ze słowami mężczyzny, miała znaleźć Elvirę.
| zt.
- Może ma pan rację. To wszystko wygląda dziwnie – przytaknęła mu. Coś mogło być w jego słowach. Yana była młoda, ale zdawała sobie sprawę, że społeczeństwo było podzielone bardziej niż kiedykolwiek. Szlamolubnym nie odpowiadał obecny ład, chcieli zaprowadzić swój. To wszystko było jednak dość zagmatwane, Yana miała nadzieję, że nadchodzące tygodnie przyniosą wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, i przede wszystkim, naprawę negatywnych skutków.
- Dobrze, dziękuję za pomoc. Na pewno będę się czuła bezpieczniej, mając u swojego boku kogoś, kto zna miasto – podziękowała mu. Yana nie była typem omdlewającej niewiasty która nieustannie potrzebowała opieki, z wieloma sytuacjami umiała sobie radzić, ale to, co działo się w Londynie teraz, normalne nie było, i żadna osoba z instynktem samozachowawczym wolałaby nie przedzierać się przez zrujnowane miasto zupełnie samotnie, zwłaszcza jeśli nie znała go dobrze. – Też mam nadzieję, że Elvira niedługo wyzdrowieje. I oczywiście, czytałam ten artykuł. – Przypomniała sobie teraz, jak ją wtedy zdziwił widok nazwiska Elviry w tekście. A sam artykuł czytała, żeby lepiej poznać możliwe zagrożenia ze strony mugoli. Wiedziała już, że byli niebezpieczni, początkiem roku jej siostra straciła życie z ich rąk. Lepiej było wiedzieć, jak można się uchronić przed podobnym losem. Nie pamiętała jednak nazwiska Corneliusa z tekstu, bo minęło kilka tygodni odkąd czytała artykuł, ale jeśli go ponownie odnajdzie i przeczyta, to zapewne będzie mogła skojarzyć to nazwisko z mężczyzną, z którym dziś rozmawiała.
- To prawda, miałyśmy z Marią niesamowite szczęście – zgodziła się. Zdawała sobie sprawę, że ich ucieczka mogłaby nie wyglądać tak kolorowo, gdyby nie towarzysz Marii i jego znajomi. Gdyby była zdana sama na siebie, to być może także leżałaby teraz w Mungu, albo byłaby zimnym trupem gdzieś pod zwałami gruzu na ulicach. Więc w tamtym momencie pozostałość po dziwacznym świecie mugoli, jaką były podziemne tunele, bardzo się przydała, a sama nigdy by tam nie trafiła, bo nie wiedziała wcześniej o ich istnieniu. – Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy. – Ale kto tego nie chciał? Wszyscy rozsądnie myślący czarodzieje z pewnością także pragnęli, żeby świat jak najszybciej wrócił do normalności, żeby wydarzenia sprzed dwóch dni stały się tylko przykrym wspomnieniem. – Oczywiście, przekażę. – Pokiwała głową. Wiedziała, że w rodzinie Blythe nie tylko jej ojciec tworzył biżuterię, było to najbardziej powszechne rodzinne zajęcie już od wieków. – Do widzenia, panie Sallow – pożegnała się z nim, a gdy odszedł, skierowała się w stronę sali, gdzie zgodnie ze słowami mężczyzny, miała znaleźć Elvirę.
| zt.
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
15 listopada
Wisteria zawsze wiedziała, że praca w szpitalu Świętego Munga będzie dla niej tymczasowym zajęciem. Jednakże, potrzebowała środków na swoje wydatki, dlatego codziennie wstawała przed świtem, by dotrzeć do Munga.
Dzień zaczynał się wcześnie rano, kiedy korytarze szpitala były jeszcze ciche i spokojne. Przechodziła przez długie korytarze, czując mieszankę spokoju i lekkiego napięcia, wiedząc, że każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Po szybkim śniadaniu w swojej małej, przytulnej kuchni, wkładała swój uniform i ruszyła do Munga.
Szpital o tej porze dnia był prawie pusty, co Wisteria lubiła najbardziej. Pierwszym zadaniem było sprawdzenie listy pacjentów i zaplanowanie dnia. Jej rola jako pomocy w szpitalu obejmowała różnorodne obowiązki – od przynoszenia eliksirów i materiałów medycznych, przez pomoc przy prostych zabiegach, po towarzyszenie pacjentom podczas ich wizyt u uzdrowicieli.
Jednym z jej ulubionych miejsc w szpitalu była apteka. Tam, wśród zapachu ziół i mikstur, czuła się najbardziej na swoim miejscu. Często zaglądała tam, by pomóc przy przygotowywaniu eliksirów. Uzdrowiciele wiedzieli o jej zamiłowaniu do ziół i czasami pozwalali jej asystować przy bardziej skomplikowanych procesach. W takich momentach zapominała o całym świecie, całkowicie pochłonięta pracą.
Tego dnia jednak zaczęło się od nietypowej sytuacji. Kiedy tylko dotarła do szpitala, zauważyła, że coś jest nie tak. Jedna z pacjentek, starsza kobieta o imieniu pani Anderson, wyglądała na niezwykle zaniepokojoną. Wisteria podeszła do niej, próbując ją uspokoić.
- Pani Anderson, co się stało? - zapytała łagodnie. Kobieta spojrzała na nią z trudem, jakby nie mogła znaleźć słów.
- Miałam umówioną wizytę z panem Thorne, ale nikt mi nie powiedział, że go nie ma! - wybuchła w końcu. Wisteria westchnęła cicho. Pan Thorne był jednym z najbardziej sumiennych uzdrowicieli, więc jego nieobecność była naprawdę niecodzienna. Obiecała pani Anderson, że dowie się, co się stało, i ruszyła w stronę biura koordynatora. Koordynator, pan McKinnon, przeglądał notatki, gdy Wisteria weszła do biura. Jego zmarszczone brwi i przygryzanie wargi wskazywały na to, że sam był zaniepokojony sytuacją. Wisteria przemierzała korytarze szpitala, zaglądając do kolejnych biur i pytając innych uzdrowicieli. Dr Harper, młodszy uzdrowiciel, spojrzał na nią z wyraźnym zakłopotaniem, nie mając żadnych wieści o Thorne. Z kolei starszy uzdrowiciel, dr Pritchard, nawet nie podniósł wzroku znad swoich notatek, tylko potrząsnął głową. Wróciła do pani Anderson, starając się zachować profesjonalizm i spokój.
- Pani Anderson, proszę wybaczyć ale na tą chwilę nic nie wiadomo, skontaktujemy się z panią listownie jak tylko dostaniemy jakieś informacje-- powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i profesjonalnie. Jednak w ciągu dnia nie brakowało innych, bardziej pozytywnych momentów. Wisteria cieszyła się, gdy mogła pomagać pacjentom płci męskiej, wykorzystując swój naturalny urok półwili, aby rozładować napięcia i sprawić, że współpracowali.
Jednym z takich pacjentów był pan Blackwood, który często sprawiał problemy swoim kapryśnym zachowaniem. Dzisiaj miał szczególnie zły humor, więc Wisteria wiedziała, że będzie musiała użyć swojego uroku.
- Panie Blackwood, jak się pan dzisiaj czuje? - zapytała z uśmiechem, lekko pochylając się w jego stronę. Jej oczy błyszczały ciepłem, a uśmiech był promienny. Pan Blackwood, choć początkowo burkliwy, zmiękł pod jej spojrzeniem.
- Och, Wisterio, jakoś lepiej, gdy pani tutaj jest - odpowiedział z uśmiechem.
- Cieszę się, że mogę pomóc - odparła, podając mu eliksir, który miał zażyć. Takie momenty przypominały jej, dlaczego warto było codziennie przychodzić do Munga. Praca w szpitalu dawała jej wiele satysfakcji. Każdego dnia mogła pomagać ludziom, ucząc się jednocześnie nowych rzeczy, które mogły jej się przydać w przyszłości.
Pod koniec dnia Wisteria była zmęczona, ale zadowolona. Choć nie wszystkie sytuacje udało się rozwiązać od razu, czuła, że jej praca ma sens. Wracając do domu, myślała o swoich doświadczeniach, planując kolejne kroki w swoich działaniach. Wiedziała, że każdy dzień w Mungowie przynosi nowe doświadczenia, które w przyszłości mogą okazać się bezcenne.
Tego wieczoru, gdy słońce zaczęło zachodzić, Wisteria znalazła chwilę na odpoczynek w swojej ulubionej kawiarni na rogu ulicy. W ciszy sączyła herbatę z melisy, przeglądając notatki ze swoich działań w szpitalu. Miejsce to zawsze dodawało jej inspiracji, a delikatny zapach kawy i świeżo pieczonych ciast tworzył idealną atmosferę do refleksji.
Rozmyślała o dzisiejszym dniu i nagłej nieobecności pana Thorne. Myśli o jego rodzinnych problemach nie dawały jej spokoju. Wiedziała, że to może być coś poważnego, skoro zniknął bez słowa. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni, a Thorne wróci do pracy, jednak nie mogła się oprzeć uczuciu, że coś jest nie tak.
Wisteria postanowiła, że jutro porozmawia z dr. Whitfieldem raz jeszcze, może dowie się czegoś więcej. Chciała być przygotowana na każdą ewentualność, zwłaszcza że pacjenci pana Thorne zasługiwali na najlepszą opiekę, a ona chciała zrobić wszystko, co w jej mocy, by im pomóc.
Wracając do domu, jej myśli skupiły się na pracy w szpitalu. Miała zamiar przeprowadzić nowe działania, które mogłyby okazać się przełomowe. Wiedziała, że noc będzie długa, ale była gotowa poświęcić czas, by osiągnąć sukces. Jej mieszkanie było skromne, ale przytulne, wypełnione książkami i sprzętem medycznym. Wisteria czuła się tam najlepiej, zwłaszcza gdy mogła oddać się swoim pasjom.
Kiedy rozpoczęła analizę notatek, myśli o szpitalu i problemach zniknęły. Całkowicie skupiła się na precyzyjnym planowaniu swoich działań i przygotowaniach. Była w swoim żywiole, czuła, że właśnie to jest jej prawdziwe powołanie.
Nagle poczuła lekki dreszcz emocji – to był moment, na który czekała. Plan zaczynał nabierać kształtów, a jej notatki były coraz bardziej precyzyjne. Wisteria wiedziała, że jest blisko sukcesu. Z szerokim uśmiechem na twarzy, zanotowała wszystkie obserwacje i zamknęła księgę badań.
Gdy zegar wybił północ, Wisteria poczuła zmęczenie, ale i satysfakcję. Wiedziała, że przed nią jeszcze wiele pracy, ale dzisiejszy dzień był krokiem w dobrą stronę. Ułożyła się do snu z myślą, że każdy dzień przybliża ją do osiągnięcia celu.
Następnego ranka, świeża i pełna energii, Wisteria wstała wcześnie, gotowa stawić czoła kolejnemu dniu w szpitalu. Była zdeterminowana, by dowiedzieć się więcej o nieobecności pana Thorne i kontynuować swoje działania. Praca w Mungowie była wymagająca, ale dawała jej wiele satysfakcji i cennych doświadczeń. Wiedziała, że jej przyszłość zależy od jej wytrwałości i determinacji.
Gdy dotarła do szpitala, pierwsze kroki skierowała do biura koordynatora uzdrowicieli. Pan McKinnon spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, jakby oczekując dalszych pytań.
- Dowiedział się pan czegoś nowego o panu Thorne? - zapytała, starając się ukryć swoje zniecierpliwienie. Uśmiechała się słodko, mając nadzieję, że to trochę zachęci uzdrowiciela do szybszego podzielenia się informacjami.
- W rzeczywistości tak. Okazuje się, że pan Thorne wysłał sowę z wiadomością, że będzie nieobecny przez najbliższy tydzień z powodu pilnych spraw rodzinnych. Przepraszam, że nie poinformowaliśmy wcześniej – odparł McKinnon. Wisteria odetchnęła z ulgą. Teraz, gdy miała jasną sytuację, mogła skupić się na swojej pracy i pacjentach. Sprawy rodzinne Thorne nie były zagrożeniem dla jego zdrowia, co było najważniejsze. Kto inny powiadomi jego pacjentów o zaistniałej sytuacji.
Przemierzając korytarze szpitala, czuła, że każdy dzień przybliża ją do realizacji swoich marzeń. Praca w Mungowie była pełna wyzwań, ale także dawała jej ogromną satysfakcję. Każde spotkanie z pacjentami, każda chwila spędzona w aptece, każde słowo uznania od uzdrowicieli przypominały jej, że jest na właściwej drodze.
Tego dnia do szpitala przybył też nowy pacjent, pan Grayson, znany z wyjątkowo kapryśnego charakteru. Wisteria wiedziała, że będzie musiała użyć swojego uroku, by nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Zbliżyła się do niego z promiennym uśmiechem.
- Panie Grayson, witam. Jak się pan dzisiaj czuje? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy. Pan Grayson, znany z burkliwego usposobienia, wydawał się nieco złagodnieć pod jej spojrzeniem. Wisteria poczuła, że jej taktyka działa.
- No, może trochę lepiej, skoro pani pyta - odparł z pewnym oporem. Nie wydawał sie zbytnio przekonany.
- Bardzo mnie to cieszy - odparła Wisteria, podając mu potrzebne leki zgodnie z instrukcjami na jego karcie pacjenta.
- Jeśli potrzebuje pan czegokolwiek, proszę tylko powiedzieć- Pan Grayson skinął głową, a Wisteria poczuła satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, ale to były właśnie te momenty, które przypominały jej, dlaczego warto było codziennie przychodzić do Munga. Pod koniec dnia Wisteria była zmęczona, ale zadowolona. Czuła, że jej praca ma sens, a każdy dzień przynosi nowe doświadczenia, które w przyszłości mogą okazać się bezcenne. Wracając do domu, myślała o swoich doświadczeniach, planując kolejne kroki w swoich działaniach. Wiedziała, że jest na właściwej drodze, a jej determinacja i wytrwałość przybliżają ją do osiągnięcia wszystkich celów.
zt
Wisteria zawsze wiedziała, że praca w szpitalu Świętego Munga będzie dla niej tymczasowym zajęciem. Jednakże, potrzebowała środków na swoje wydatki, dlatego codziennie wstawała przed świtem, by dotrzeć do Munga.
Dzień zaczynał się wcześnie rano, kiedy korytarze szpitala były jeszcze ciche i spokojne. Przechodziła przez długie korytarze, czując mieszankę spokoju i lekkiego napięcia, wiedząc, że każdy dzień przyniesie nowe wyzwania. Po szybkim śniadaniu w swojej małej, przytulnej kuchni, wkładała swój uniform i ruszyła do Munga.
Szpital o tej porze dnia był prawie pusty, co Wisteria lubiła najbardziej. Pierwszym zadaniem było sprawdzenie listy pacjentów i zaplanowanie dnia. Jej rola jako pomocy w szpitalu obejmowała różnorodne obowiązki – od przynoszenia eliksirów i materiałów medycznych, przez pomoc przy prostych zabiegach, po towarzyszenie pacjentom podczas ich wizyt u uzdrowicieli.
Jednym z jej ulubionych miejsc w szpitalu była apteka. Tam, wśród zapachu ziół i mikstur, czuła się najbardziej na swoim miejscu. Często zaglądała tam, by pomóc przy przygotowywaniu eliksirów. Uzdrowiciele wiedzieli o jej zamiłowaniu do ziół i czasami pozwalali jej asystować przy bardziej skomplikowanych procesach. W takich momentach zapominała o całym świecie, całkowicie pochłonięta pracą.
Tego dnia jednak zaczęło się od nietypowej sytuacji. Kiedy tylko dotarła do szpitala, zauważyła, że coś jest nie tak. Jedna z pacjentek, starsza kobieta o imieniu pani Anderson, wyglądała na niezwykle zaniepokojoną. Wisteria podeszła do niej, próbując ją uspokoić.
- Pani Anderson, co się stało? - zapytała łagodnie. Kobieta spojrzała na nią z trudem, jakby nie mogła znaleźć słów.
- Miałam umówioną wizytę z panem Thorne, ale nikt mi nie powiedział, że go nie ma! - wybuchła w końcu. Wisteria westchnęła cicho. Pan Thorne był jednym z najbardziej sumiennych uzdrowicieli, więc jego nieobecność była naprawdę niecodzienna. Obiecała pani Anderson, że dowie się, co się stało, i ruszyła w stronę biura koordynatora. Koordynator, pan McKinnon, przeglądał notatki, gdy Wisteria weszła do biura. Jego zmarszczone brwi i przygryzanie wargi wskazywały na to, że sam był zaniepokojony sytuacją. Wisteria przemierzała korytarze szpitala, zaglądając do kolejnych biur i pytając innych uzdrowicieli. Dr Harper, młodszy uzdrowiciel, spojrzał na nią z wyraźnym zakłopotaniem, nie mając żadnych wieści o Thorne. Z kolei starszy uzdrowiciel, dr Pritchard, nawet nie podniósł wzroku znad swoich notatek, tylko potrząsnął głową. Wróciła do pani Anderson, starając się zachować profesjonalizm i spokój.
- Pani Anderson, proszę wybaczyć ale na tą chwilę nic nie wiadomo, skontaktujemy się z panią listownie jak tylko dostaniemy jakieś informacje-- powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i profesjonalnie. Jednak w ciągu dnia nie brakowało innych, bardziej pozytywnych momentów. Wisteria cieszyła się, gdy mogła pomagać pacjentom płci męskiej, wykorzystując swój naturalny urok półwili, aby rozładować napięcia i sprawić, że współpracowali.
Jednym z takich pacjentów był pan Blackwood, który często sprawiał problemy swoim kapryśnym zachowaniem. Dzisiaj miał szczególnie zły humor, więc Wisteria wiedziała, że będzie musiała użyć swojego uroku.
- Panie Blackwood, jak się pan dzisiaj czuje? - zapytała z uśmiechem, lekko pochylając się w jego stronę. Jej oczy błyszczały ciepłem, a uśmiech był promienny. Pan Blackwood, choć początkowo burkliwy, zmiękł pod jej spojrzeniem.
- Och, Wisterio, jakoś lepiej, gdy pani tutaj jest - odpowiedział z uśmiechem.
- Cieszę się, że mogę pomóc - odparła, podając mu eliksir, który miał zażyć. Takie momenty przypominały jej, dlaczego warto było codziennie przychodzić do Munga. Praca w szpitalu dawała jej wiele satysfakcji. Każdego dnia mogła pomagać ludziom, ucząc się jednocześnie nowych rzeczy, które mogły jej się przydać w przyszłości.
Pod koniec dnia Wisteria była zmęczona, ale zadowolona. Choć nie wszystkie sytuacje udało się rozwiązać od razu, czuła, że jej praca ma sens. Wracając do domu, myślała o swoich doświadczeniach, planując kolejne kroki w swoich działaniach. Wiedziała, że każdy dzień w Mungowie przynosi nowe doświadczenia, które w przyszłości mogą okazać się bezcenne.
Tego wieczoru, gdy słońce zaczęło zachodzić, Wisteria znalazła chwilę na odpoczynek w swojej ulubionej kawiarni na rogu ulicy. W ciszy sączyła herbatę z melisy, przeglądając notatki ze swoich działań w szpitalu. Miejsce to zawsze dodawało jej inspiracji, a delikatny zapach kawy i świeżo pieczonych ciast tworzył idealną atmosferę do refleksji.
Rozmyślała o dzisiejszym dniu i nagłej nieobecności pana Thorne. Myśli o jego rodzinnych problemach nie dawały jej spokoju. Wiedziała, że to może być coś poważnego, skoro zniknął bez słowa. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni, a Thorne wróci do pracy, jednak nie mogła się oprzeć uczuciu, że coś jest nie tak.
Wisteria postanowiła, że jutro porozmawia z dr. Whitfieldem raz jeszcze, może dowie się czegoś więcej. Chciała być przygotowana na każdą ewentualność, zwłaszcza że pacjenci pana Thorne zasługiwali na najlepszą opiekę, a ona chciała zrobić wszystko, co w jej mocy, by im pomóc.
Wracając do domu, jej myśli skupiły się na pracy w szpitalu. Miała zamiar przeprowadzić nowe działania, które mogłyby okazać się przełomowe. Wiedziała, że noc będzie długa, ale była gotowa poświęcić czas, by osiągnąć sukces. Jej mieszkanie było skromne, ale przytulne, wypełnione książkami i sprzętem medycznym. Wisteria czuła się tam najlepiej, zwłaszcza gdy mogła oddać się swoim pasjom.
Kiedy rozpoczęła analizę notatek, myśli o szpitalu i problemach zniknęły. Całkowicie skupiła się na precyzyjnym planowaniu swoich działań i przygotowaniach. Była w swoim żywiole, czuła, że właśnie to jest jej prawdziwe powołanie.
Nagle poczuła lekki dreszcz emocji – to był moment, na który czekała. Plan zaczynał nabierać kształtów, a jej notatki były coraz bardziej precyzyjne. Wisteria wiedziała, że jest blisko sukcesu. Z szerokim uśmiechem na twarzy, zanotowała wszystkie obserwacje i zamknęła księgę badań.
Gdy zegar wybił północ, Wisteria poczuła zmęczenie, ale i satysfakcję. Wiedziała, że przed nią jeszcze wiele pracy, ale dzisiejszy dzień był krokiem w dobrą stronę. Ułożyła się do snu z myślą, że każdy dzień przybliża ją do osiągnięcia celu.
Następnego ranka, świeża i pełna energii, Wisteria wstała wcześnie, gotowa stawić czoła kolejnemu dniu w szpitalu. Była zdeterminowana, by dowiedzieć się więcej o nieobecności pana Thorne i kontynuować swoje działania. Praca w Mungowie była wymagająca, ale dawała jej wiele satysfakcji i cennych doświadczeń. Wiedziała, że jej przyszłość zależy od jej wytrwałości i determinacji.
Gdy dotarła do szpitala, pierwsze kroki skierowała do biura koordynatora uzdrowicieli. Pan McKinnon spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, jakby oczekując dalszych pytań.
- Dowiedział się pan czegoś nowego o panu Thorne? - zapytała, starając się ukryć swoje zniecierpliwienie. Uśmiechała się słodko, mając nadzieję, że to trochę zachęci uzdrowiciela do szybszego podzielenia się informacjami.
- W rzeczywistości tak. Okazuje się, że pan Thorne wysłał sowę z wiadomością, że będzie nieobecny przez najbliższy tydzień z powodu pilnych spraw rodzinnych. Przepraszam, że nie poinformowaliśmy wcześniej – odparł McKinnon. Wisteria odetchnęła z ulgą. Teraz, gdy miała jasną sytuację, mogła skupić się na swojej pracy i pacjentach. Sprawy rodzinne Thorne nie były zagrożeniem dla jego zdrowia, co było najważniejsze. Kto inny powiadomi jego pacjentów o zaistniałej sytuacji.
Przemierzając korytarze szpitala, czuła, że każdy dzień przybliża ją do realizacji swoich marzeń. Praca w Mungowie była pełna wyzwań, ale także dawała jej ogromną satysfakcję. Każde spotkanie z pacjentami, każda chwila spędzona w aptece, każde słowo uznania od uzdrowicieli przypominały jej, że jest na właściwej drodze.
Tego dnia do szpitala przybył też nowy pacjent, pan Grayson, znany z wyjątkowo kapryśnego charakteru. Wisteria wiedziała, że będzie musiała użyć swojego uroku, by nawiązać z nim jakikolwiek kontakt. Zbliżyła się do niego z promiennym uśmiechem.
- Panie Grayson, witam. Jak się pan dzisiaj czuje? - zapytała, patrząc mu prosto w oczy. Pan Grayson, znany z burkliwego usposobienia, wydawał się nieco złagodnieć pod jej spojrzeniem. Wisteria poczuła, że jej taktyka działa.
- No, może trochę lepiej, skoro pani pyta - odparł z pewnym oporem. Nie wydawał sie zbytnio przekonany.
- Bardzo mnie to cieszy - odparła Wisteria, podając mu potrzebne leki zgodnie z instrukcjami na jego karcie pacjenta.
- Jeśli potrzebuje pan czegokolwiek, proszę tylko powiedzieć- Pan Grayson skinął głową, a Wisteria poczuła satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, ale to były właśnie te momenty, które przypominały jej, dlaczego warto było codziennie przychodzić do Munga. Pod koniec dnia Wisteria była zmęczona, ale zadowolona. Czuła, że jej praca ma sens, a każdy dzień przynosi nowe doświadczenia, które w przyszłości mogą okazać się bezcenne. Wracając do domu, myślała o swoich doświadczeniach, planując kolejne kroki w swoich działaniach. Wiedziała, że jest na właściwej drodze, a jej determinacja i wytrwałość przybliżają ją do osiągnięcia wszystkich celów.
zt
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Korytarz
Szybka odpowiedź