Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Wnętrze karczmy jest brudne, zaniedbane i zapuszczone, chłodne i odpychające, jeżące włos na głowie nowoprzybyłych. Zwykle też, co ważniejsze, jej wnętrze jest puste, dzięki czemu załatwianie interesów staje się odrobinę łatwiejsze i mniej ryzykowne. Handel kradzionymi przedmiotami, truciznami, alkoholem nieznanego pochodzenia, szmuglowanymi zza granicy miotłami, diablim zielem przemycanym z Bułgarii, czy ciałem – wszystko uchodzi tutaj na sucho, gdyż bywalców obowiązuje niepisany pakt milczenia. Przysięga zachowania dla siebie wszystkiego, co zostało zobaczone, wszystkiego, co zostało powiedziane.
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
W głównej części lokalu znajduje się kilkanaście ław i stolików, wszystkie podniszczone, pozalewane steryną. Jest tam też oczywiście kontuar, przy którym stacjonuje barman, nie został on jednak ulokowany tuż przy głównym wejściu do Mantykory, a kawałek dalej, skąd pracownicy mają dobry widok na to, kto wchodzi, a kto wychodzi. Nieopodal znajdują się dwie pary drzwi – jedna prowadząca na niewielki korytarz z przejściem do gabinetu i piwnicy, druga – na zaplecze, gdzie krzątają się zatrudnione dziewczyny. W kącie widać też schody, które prowadzą na piętro, ku nielicznym pokojom, w których zdesperowani klienci mogą się przespać lub zaznać uciech cielesnych.
Przyjrzał mu się badawczo po usłyszeniu propozycji. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, szczególnie, że nigdy nie wiązały go bliższe relacje z żadnym Averym. Ta krótka wymiana zdań wystarczyła, żeby zaufał mu na tyle, by zaproponować współpracę? - Mogę się podjąć - powiedział po krótkiej chwili ciszy. W takich sytuacjach rzadko odmawiał. Za bardzo interesowały go tajemnice skrywane przez zaklęte przedmioty. Za bardzo lubił swoją pracę. Musiałby być chory, żeby zrezygnować z takiego wyzwania. - Ale szczegóły umówmy listownie - dodał, nie chcąc dyskutować o tej sprawie w karczmie na Nokturnie. Już dawno wyzbył się strachu chodzenia po tej ulicy, jednak wciąż nie uważał, żeby rozmawianie o takich rzeczach było dobrym pomysłem. Odsunął od siebie pusty kieliszek, który wciąż trzymał w dłoniach. - To prawda - skwitował krótko, nie mając ochoty na wdawanie się w pogawędkę. Bardziej zależało mu na pierścieniu i po zadaniu konkretnego pytania, zawiesił wzrok na Perseusie, czekając na jego odpowiedź. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy mężczyzna podał mu pierścień, ponieważ od razu poczuł na sobie jego czujne spojrzenie. Myślał, że go ukradnie? Nałoży na palec i czym prędzej wybiegnie z karczmy? Czy może po prostu zniszczy? Rzuci na podłogę i go rozdepcze? Żadna z tych opcji nie pasowała do Edgara, więc Avery nie powinien się bać o swoją własność. Edgara po prostu zżerała ciekawość i jeżeli pierścień faktycznie okaże się czymś więcej, wtedy ewentualnie mógłby rozpocząć pertraktacje. Nie mógł ukryć, że lubił posiadać oryginalne przedmioty na własność, jednak czasami starczało mu samo spotkanie z rzadkim przedmiotem. Ujrzenie go na żywo, dokładne przyjrzenie się, szybka analiza. Nigdy nie był sentymentalny. Najczęściej sprowadza czarnomagiczne artefakty na sprzedaż, nie otacza się nimi i nie tworzy wielkich kolekcji. Owszem, czasami coś sobie zostawi, jednak nie jest to jego główny cel. Tak więc trzymając w rękach pierścień bardziej chciał się upewnić co do jego wyjątkowości, by po prostu móc samemu przed sobą powiedzieć, że tak - widziałem to, przez moment to miałem, wiem jak to wygląda. Tak więc zmrużył lekko oczy, gdyż w tym marnym świetle niewiele było widać, i przyjrzał się dokładniej szlachetnemu kamieniowi. Według niego nie wyglądał na kamień wyjątkowo szczególny pod względem magicznym, jednak razem ze srebrną otoczką sprawiał wrażenie przedmiotu niezwykle starego. Edgar podejrzewał, że należał do jednego z europejskich magnatów, który po prostu zgubił go podczas pobytu w Aleksandrii. Tubylcy raczej nie nosili tego typu biżuterii. Obrócił pierścień w dłoniach, sprawdzając czy nie ma tam jakiegoś minimalnego zarysowania, wskazującego na wyryte inicjały czy słowo, widoczne jedynie za pomocą porządnej lupy. Przybliżył pierścień bliżej zmrużonych oczu, ponieważ właśnie takie zarysowanie zauważył - zapewne zrobione przy użyciu różdżki. Wyglądało na to, że przedmiot może nie miał wiele wspólnego z magią, jednak z pewnością posiadał bogatą historię. Na stole w karczmie mógł zobaczyć tylko tyle. Potrzebował lepszego światła i lupy, jednak i bez nich dowiedział się najważniejszej rzeczy, że nie jest to to czego szuka. - Proponuję dokładniej mu się przyjrzeć - powiedział, oddając własność właścicielowi. - Ten pierścień skrywa w sobie bogatą historię - dodał i wstał od stolika. Załatwił to co miał załatwić, nie miał zamiaru zostawać w tym lokalu ani minuty dłużej. - Nie będę już lordowi przeszkadzał. Oby spotkał lord tego kogo szuka - powiedział i skinął głową na pożegnanie, spokojnym krokiem wychodząc z karczmy w ciemną nokturnową ulicę.
|zt
|zt
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Podobno kto szuka, nie błądzi. Może czasem wystarczyło się po prostu otworzyć na nowe, dotąd niedopuszczane do siebie opcje, by w późniejszym terminie w pełni czerpać z nich profity? Avery, chociaż uważał się za osobnika dość konserwatywnego na niemalże każdej płaszczyźnie życia, uczony doświadczeniem, wstrzymywał się z pochopnymi konkluzjami, czasem płynąc z prądem, by zobaczyć, dokąd go to zabierze. - W takim razie może lord oczekiwać mojej sowy - oznajmił z nutą zadowolenia rozbrzmiewającą w głosie, zupełnie tak, jakby dojście do konsensusu z Edgarem zajmowało miejsce numer jeden na liście jego planów na ten dzień, a po odhaczeniu tego punktu mógł spokojnie odetchnąć i rozkoszować się ulotnym uczuciem wolności. Korespondencyjne uzgodnienia i unikanie wyjawiania szczegółów w tak wątpliwym miejscu było jedynym słusznym planem - kolejny dowód na to, że lord Burke potrafił sprawnie unosić się na powierzchni półświatka, zamiast utonąć w nim niczym kamień rzucony w mętną wodę. Zgadzali się co do każdej z poruszonych enigmatycznie kwestii, czy było to znakiem ostrożności właściwej nieznajomym, czy zwiastunem możliwej do wypracowania kruchej nici porozumienia? Perseus nie był jeszcze pewny i prawdę mówiąc, nie poświęcał temu zbyt wiele rozmyślań, w głowie wciąż trzymając się ważniejszych spraw, które sprawiły, że tego dnia postawił swoje stopy na Nokturnie. Dalsze tematy jednak zostały wyczerpane, a dość osobliwa i zaskakująca konwersacja niewątpliwie chyliła się ku końcowi. Nie było sensu jej przedłużać, dlatego też młody szlachcic przytaknął głową po raz kolejny. Był ciekaw werdyktu specjalisty. Czy możliwym było to, że przez tyle lat pozostawał nieświadomy być może wyjątkowej historii obiektu, który towarzyszył mu każdego dnia? Przyglądał się uważnie poczynaniom lorda Burke, nie z obawy, że ten postanowi się ewakuować z jego własnością, lecz z czystej ciekawości, jakby same obserwacje mogły pomóc mu wynieść nowe umiejętności, fachowej analizy i oceny rzadkich przedmiotów, jakby śledzenie ruchów Edgara miało mu zapewnić przenikliwość spojrzenia. - Jeśli tylko lord będzie skłonny poświęcić mi odrobinę swojego cennego czasu, z chęcią poznam tę historię - odpowiedział zupełnie szczerze, odbierając pierścień i ponownie wsuwając go na palec. - Życzę owocnych interesów, lordzie Burke - oznajmił w ramach pożegnania, po czym odprowadziwszy spojrzeniem mężczyznę, dopił swoją whisky. Odczekał parę dłuższych chwil, nim dał swojemu informatorowi kolejny sygnał. Pusta szklanka przesunięta na prawy skraj stołu w krótkim czasie przywołała do niego wychudłego czarodzieja, niosącego nową porcję wiadomości. Ten dzień zdecydowanie można było zaliczyć do udanych.
| zt
| zt
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Nick zdecydowanie nie lubił takich miejsc, a pogoda w dodatku była naprawdę paskudna. Niby zima a jednak Londyn wyglądał tego dnia jak jedna wielka plucha. Nie był zachwycony pomysłem wycieczki na Nokturn, ale nie miał żadnych argumentów, którymi mógłby nawet sam siebie przekonać, że to jest zły pomysł. Uważał, że informacja jest kluczem do władzy. Po pierwsze zawsze lepiej wiedzieć coś niż tego czegoś nie wiedzieć, a po drugie sam nie wiedział kiedy różne takie bzdety mogą nawet uratować życie. A jeszcze lepiej zaprowadzić do uznania w oczach innych. Właściwie czasami zastanawiał się jak to się stało, że wychowując się na salonach zaczął coraz częściej zapuszczać się w takie miejsca. Był arystokratą przywykłym do nieco innego otoczenia niż szary, brudny Nokturn, a podczas ostatnich miesięcy bywał tu coraz częściej. Tym razem zapuścił się tutaj z Remim Lestrangem. Równie znamienity ród. Tak sam arystokrata jak on, a znajdował się razem z nim w tym zapyziałym miejscu, na które powinni co najwyżej splunąć, a nie zapuszczać się do jakiejś śmierdzącej brudem speluny. Postanowili trochę powęszyć, może uda się czegoś dowiedzieć, można nawet zyskać uznanie Czarnego Pana. To warte jest nawet wizyty w nokturnowej knajpie. Jeśli uda im się czegoś dowiedzieć wieczór na pewno będzie można uznać za udany, a przynajmniej nie za zmarnowany, a po mieście (no i nie tylko po mieście, bo przecież w Ministerstwie czasami można usłyszeć podobne rzeczy) słuchy, że spotykają się tutaj poplecznicy Grindewalda. Nick naprawdę miał nadzieję na pozyskanie jakiś ważnych informacji, ale jeśli jednak się nie uda to przynajmniej można byłoby zneutralizować jakąś cześć zwolenników tego czarodzieja. Była to w pewnym sensie walka przypominająca suszenie oceanu, ale przynajmniej nie będą się czuli do końca bezpieczni. Czuł jaki sens pojawienia się w tym obskurnym miejscu tego wieczoru i miał nadzieję, że przeczucie go nie zawiedzie i trafili rzeczywiście pod dobry adres, a nie okaże się, że dotarli tutaj za wyssanymi z palca plotkami. Wchodząc do lokalu dalej miał postawiony kołnierz u płaszcza. Jakoś nie chciał się obnosić z bywaniem w takich miejscach. Zmierzył wzrokiem młodą dziewczynę roznoszącą alkohol. Nie tknąłby. Ani jej ani tym bardziej alkoholu. Spojrzał pytająco na Remi’ego jakby mając nadzieję, że on ma więcej weny na to, co robić dalej. Skoro już tutaj dotarli.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć obecność arystokraty (innego niż Weasley, rzecz jasna, oni oceniani byli według nieco innych norm) w przybytkach temu podobnych - a nawet Nokturnie jako takim - może mieć znamiona jakiegoś dziwacznego zgrzytu kompozycyjnego trudnego do pojęcia dla człowieka o dosyć przeciętnej umysłowości, to Barthelemy Lestrange nie widzi w tym żadnego problemu. Zachowuje wprawdzie dla siebie rozbawienie związane ze zdegustowaną miną lorda Notta czy jego nieco skrępowaną sylwetką. To nie nasz świat, zdaje się wołać Nicholas całą swoją postawą, choć jednocześnie próbuje ukrywać pogardę (a może i przestrach?) wobec ciemnego półświatka. Oddając honor, nie wychodzi mu to najgorzej. Może wcale tego nie widać, może to Remi popuszcza wodze fantazji lub bazuje na swojej wiedzy o szlachcie?
Wydawać by się mogło zatem, że sam Remi uważa się za wolnego od obaw związanych z przebywaniem w takim miejscu. Faktycznie, nie twierdzi on, by cały Nokturn był miejscem nieciekawym - bo niegodnym jest z pewnością - gdyż często spędza czas w miejscach, które jedynie w takiej dzielnicy mają rację bytu. Odwiedzane przez arystokratów, ale skryte we wzmagającym ekscytację cieniu - znane niemal wszystkim, lecz o nazwach wypowiadanych szeptem. Tamte miejsca, miejsca ukochane przez lorda Lestrange'a są jednak zdecydowanie różne od tej plugawej karczmy. Nie ma w niej nic egzotycznego, nic zakazanego - może prócz pijackich mord - nic nęcącego swoim wyrafinowanym zepsuciem. Z pewnością i tu można byłoby zasiąść na moment obserwacji splamionej ludzkiej natury (co zresztą zamierzają uczynić), ale nie przyniosłoby to tak interesującego skutku jakiego można byłoby oczekiwać przy marnowaniu cennego czasu.
W innych okolicznościach żaden z niepasujących tu mężczyzn nie znalazłby się w Mantykorze, ale tym razem wiąże ich zadanie. Nie jest trudne, nie jest też najłatwiejsze, wymaga jednak zaangażowania i szczęścia.
I pomysłu.
- Dwa Portery Starego Sue - zamawia na wstępie, jak gdyby od dziecka nic innego nie robił, jak tylko rozbijał się po podejrzanych spelunach i podpijał alkohole drugiej czy trzeciej klasy. Niestety zadanie wyklucza Ognistą, a inne magiczne alkohole mają pewne tradycje spożywania, zatem marynarskie mocne piwo wydaje się być dobrym pomysłem. Przy przejmowaniu napitku rzuca jeszcze Nicholasowi spojrzenie w stylu tych uspokajających, bowiem alkoholizacja ma tym razem większy cel niż jedynie poprawienie wyglądu zastanej rzeczywistości. - Stoliki pod ścianą - rzuca Nicholasowi cicho, sprawiając wrażenie, jakby komentował walory tutejszej kelnerki. - Ja mówię, ty słuchasz, ale ich - poucza towarzysza, wciąż bez większego przejęcia. Sprawa jest prostsza niż się zdaje, o ile - rzecz jasna - uda im się usłyszeć coś ciekawego.
Sam rzeczywiście zaczyna opowiadać jakieś dyrdymały o pogodzie i zmyślonych (lub nie) panienkach z Wenus. Nie liczy się sens, lecz sam fakt mówienia - ludzie rozmawiający są jednak mniej podejrzewani o podsłuchiwanie niż inni.
Wydawać by się mogło zatem, że sam Remi uważa się za wolnego od obaw związanych z przebywaniem w takim miejscu. Faktycznie, nie twierdzi on, by cały Nokturn był miejscem nieciekawym - bo niegodnym jest z pewnością - gdyż często spędza czas w miejscach, które jedynie w takiej dzielnicy mają rację bytu. Odwiedzane przez arystokratów, ale skryte we wzmagającym ekscytację cieniu - znane niemal wszystkim, lecz o nazwach wypowiadanych szeptem. Tamte miejsca, miejsca ukochane przez lorda Lestrange'a są jednak zdecydowanie różne od tej plugawej karczmy. Nie ma w niej nic egzotycznego, nic zakazanego - może prócz pijackich mord - nic nęcącego swoim wyrafinowanym zepsuciem. Z pewnością i tu można byłoby zasiąść na moment obserwacji splamionej ludzkiej natury (co zresztą zamierzają uczynić), ale nie przyniosłoby to tak interesującego skutku jakiego można byłoby oczekiwać przy marnowaniu cennego czasu.
W innych okolicznościach żaden z niepasujących tu mężczyzn nie znalazłby się w Mantykorze, ale tym razem wiąże ich zadanie. Nie jest trudne, nie jest też najłatwiejsze, wymaga jednak zaangażowania i szczęścia.
I pomysłu.
- Dwa Portery Starego Sue - zamawia na wstępie, jak gdyby od dziecka nic innego nie robił, jak tylko rozbijał się po podejrzanych spelunach i podpijał alkohole drugiej czy trzeciej klasy. Niestety zadanie wyklucza Ognistą, a inne magiczne alkohole mają pewne tradycje spożywania, zatem marynarskie mocne piwo wydaje się być dobrym pomysłem. Przy przejmowaniu napitku rzuca jeszcze Nicholasowi spojrzenie w stylu tych uspokajających, bowiem alkoholizacja ma tym razem większy cel niż jedynie poprawienie wyglądu zastanej rzeczywistości. - Stoliki pod ścianą - rzuca Nicholasowi cicho, sprawiając wrażenie, jakby komentował walory tutejszej kelnerki. - Ja mówię, ty słuchasz, ale ich - poucza towarzysza, wciąż bez większego przejęcia. Sprawa jest prostsza niż się zdaje, o ile - rzecz jasna - uda im się usłyszeć coś ciekawego.
Sam rzeczywiście zaczyna opowiadać jakieś dyrdymały o pogodzie i zmyślonych (lub nie) panienkach z Wenus. Nie liczy się sens, lecz sam fakt mówienia - ludzie rozmawiający są jednak mniej podejrzewani o podsłuchiwanie niż inni.
Gość
Gość
Posłał Remiemu pytające spojrzenie. Serio będę tutaj coś pić? Może zdecydowanie podejrzanym byłoby gdyby po prostu usiedli przy stoliku, ale jakoś podświadomość Nicka cały czas wypierała fakt, że może wziąć do ust cokolwiek serwowanego w tym lokalu. Lestrange wyglądał jakby czuł się tutaj jak ryba w wodzie. A może po prostu był lepszym aktorem niż Nott wcześniej przypuszczał? Nick szczerze w to wątpił. Zazwyczaj był bardzo spostrzegawczy i zauważyłby jakieś, choćby najmniejsze, zawahanie na twarzy Lestrenge’a. Może właśnie dlatego nie protestował, gdy Remi zaczął zachowywać się tak jakby był w tym momencie jego przełożonym. Nick nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób utrudniać sprawy. Chciał pomóc, a sam nie znał się na tym półświatku, więc uznawał, choć z niechęcią, wyższość swojego towarzysza w tej kwestii. W końcu wydawał się obeznany. Usiadł więc przy stoliku przy ścianie. Przez chwilę rozglądał się po lokalu widocznie kręcąc noskiem. No nie podobało mu się tutaj i jakoś trudno byłoby mu to ukryć. Jednak zdawał sobie sprawę z tego, że powinien zachowywać się bardziej naturalnie. Mimo siedzenia całkowicie z boku mógł się rzucać w oczy ciągle wybrzydzając, a tego na pewno nie chcieli. Spojrzał jeszcze raz na to piwo. A niech sobie stoi, na sam widok robiło mi się niedobrze, bo jednak wychowywał się na salonach i przesiąkł arystokracją jak typowy szlachciur. Posłuchał więc Lestrange’a i puszczał mimo uszu jego bezsensowne opowieści, które miały jedynie sprawiać pozory, a skupił się na rozmowach siedzących nieopodal opryszków. Po chwili był już wręcz pewien, że to zwolennicy Grindewalda przez co posłał swojemu towarzyszowi porozumiewawcze spojrzenie i skinął głową. Ale nie mogło to być takie proste. Chyba jednak nie byli skończonymi idiotami, żeby dać się podsłuchiwać.
- Są za daleko – szepnął zrezygnowany i nieco podirytowany tą sytuacją. Może i pomysł Remiego był dobry, ale chyba nie do zrealizowania w tym momencie.
- Są za daleko – szepnął zrezygnowany i nieco podirytowany tą sytuacją. Może i pomysł Remiego był dobry, ale chyba nie do zrealizowania w tym momencie.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|Może 3 kwietnia?
Śmiesznie łatwo było umówić się na spotkanie z jednym z działaczy Ruchu Obrony Mugoli. Wystarczyło wysłać mu informację, że ma się kompromitujące referendum wiadomości. Obiecać gruszki na wierzbie, wzbudzić zaufanie, a potem dodać, że to wiedza bardzo niebezpieczna i tępiona przez posiadających władzę. Mężczyzna sam zaproponował Nokturn. Z lekkim przestrachem w głosie, ale pewnością, że we dwójkę, z nowym przyjacielem z pewnością dadzą sobie radę. A ja tylko skwapliwie przytakiwałem i wspomniałem, że jest tu taka znacznie mniej uczęszcza na karczma niż Wywerna, że tu z pewnością będzie mniej podejrzanych typków. A on, głupiec, uwierzył. I oto czekałem w brudnym, śmierdzącym pokoju nad barem i oczekiwałem aż działacz postanowi zaszczycić mnie swoją obecnością. Mnie i Deirdre, której zdolności do omamiania i wciskania największych bezsensów wzbudzały podziw. Sam bym lepiej nie zagrał roli przestraszonego posiadaną wiedzą. Bez niej nie zagonilibyśmy naszej muszki w skrupulatnie uwitą pajęczynę.
W dłoni trzymałem Proroka Codziennego. Przeglądałem go już po raz któryś tego dnia. Wydanie, które informowało o referendum, o rozwiązaniu jednostki, w której niegdyś pracowałem. Jakoś nie było mi szkoda. Tam też była informacja o ruchu, który wzięliśmy dzisiaj na celownik. Nie kłóciłem się z tym, że przyszło mi pracować z Deirdre. Nie byłem na tyle głupi, by kłócić się o takie rzeczy. Poza tym, kobieta szybko udowodniła, że nie jest Śmierciożercą z przypadku. W to też raczej nie wątpiłem. Czarny Pan raczej nie przyjmował w najbliższe sobie kręgi byle kogo.
- Spóźnia się - mruknąłem spoglądając na zegarek. Nie lubiłem, gdy ktoś był niepunktualny. To niekulturalne. Spóźnianie się na własny pogrzeb jest zaś całkowitym faux pas. Nie podobało mi się takie zachowanie. Nie bałem się, że do nas nie dotrze. Fanatycy mają to do siebie, że uwierzą we wszystko, co tylko pozwala podtrzymać ich fanatyzm. A my, nieskromnie mówiąc, byliśmy bardzo przekonywujący.
- Byłaś w ogóle na tym głosowaniu? - Rzuciłem jej gazetę, na której pierwszej stronie dumnie obwieszczano sukces pani Minister. Nie żeby mnie w jakikolwiek sposób obchodził albo żebym w jakikolwiek sposób w niego wierzył Prorok od dawna był całkowicie podporządkowany Ministerstwu i pisał wszystko, co mu kazali. Jakby zmienili politykę, to i mugoli zacząłby gloryfikować.
- O, chyba nasz gość zamierza się jednak pojawić - zaskrzypiały schody prowadzące na górę. Z barmanem umówiliśmy się, żeby nie wpuszczał nikogo poza naszym przyjacielem tutaj nie wpuszczał. Zadziwiające, ile słowo przyjaciół Czarnego Pana potrafiło zdziałać na Nokturnie. Nie usłyszeliśmy nawet słowa skargi na to, że będziemy wszczynać burdę w karczmie.
- Najpierw go obezwładniamy, a potem proponuję poćwiczyć Crucio - w końcu nie zawsze była po temu okazja, należało z nich skrzętnie korzystać. A mężczyzna, który pomału zbliżał się do własnej śmierci wyglądał na dosyć silnego, by przeżyć nawet kilka zaklęć torturujących. Wyciągnąłem różdżkę i schowałem ją w rękawie szaty, tak by gość nie zorientował się od razu, w co właśnie wdepnął. Niech wejdzie do pokoju, niech czuje się bezpiecznie aż do ostatniej chwili. A potem... Potem bezpieczeństwo będzie już ostatnim z jego zmartwień. Spojrzałem jeszcze na Deirdre porozumiewawczo, w milczeniu. W końcu nie chcieliśmy, żeby nasza ofiara spłoszyła się zbyt szybko, prawda?
Śmiesznie łatwo było umówić się na spotkanie z jednym z działaczy Ruchu Obrony Mugoli. Wystarczyło wysłać mu informację, że ma się kompromitujące referendum wiadomości. Obiecać gruszki na wierzbie, wzbudzić zaufanie, a potem dodać, że to wiedza bardzo niebezpieczna i tępiona przez posiadających władzę. Mężczyzna sam zaproponował Nokturn. Z lekkim przestrachem w głosie, ale pewnością, że we dwójkę, z nowym przyjacielem z pewnością dadzą sobie radę. A ja tylko skwapliwie przytakiwałem i wspomniałem, że jest tu taka znacznie mniej uczęszcza na karczma niż Wywerna, że tu z pewnością będzie mniej podejrzanych typków. A on, głupiec, uwierzył. I oto czekałem w brudnym, śmierdzącym pokoju nad barem i oczekiwałem aż działacz postanowi zaszczycić mnie swoją obecnością. Mnie i Deirdre, której zdolności do omamiania i wciskania największych bezsensów wzbudzały podziw. Sam bym lepiej nie zagrał roli przestraszonego posiadaną wiedzą. Bez niej nie zagonilibyśmy naszej muszki w skrupulatnie uwitą pajęczynę.
W dłoni trzymałem Proroka Codziennego. Przeglądałem go już po raz któryś tego dnia. Wydanie, które informowało o referendum, o rozwiązaniu jednostki, w której niegdyś pracowałem. Jakoś nie było mi szkoda. Tam też była informacja o ruchu, który wzięliśmy dzisiaj na celownik. Nie kłóciłem się z tym, że przyszło mi pracować z Deirdre. Nie byłem na tyle głupi, by kłócić się o takie rzeczy. Poza tym, kobieta szybko udowodniła, że nie jest Śmierciożercą z przypadku. W to też raczej nie wątpiłem. Czarny Pan raczej nie przyjmował w najbliższe sobie kręgi byle kogo.
- Spóźnia się - mruknąłem spoglądając na zegarek. Nie lubiłem, gdy ktoś był niepunktualny. To niekulturalne. Spóźnianie się na własny pogrzeb jest zaś całkowitym faux pas. Nie podobało mi się takie zachowanie. Nie bałem się, że do nas nie dotrze. Fanatycy mają to do siebie, że uwierzą we wszystko, co tylko pozwala podtrzymać ich fanatyzm. A my, nieskromnie mówiąc, byliśmy bardzo przekonywujący.
- Byłaś w ogóle na tym głosowaniu? - Rzuciłem jej gazetę, na której pierwszej stronie dumnie obwieszczano sukces pani Minister. Nie żeby mnie w jakikolwiek sposób obchodził albo żebym w jakikolwiek sposób w niego wierzył Prorok od dawna był całkowicie podporządkowany Ministerstwu i pisał wszystko, co mu kazali. Jakby zmienili politykę, to i mugoli zacząłby gloryfikować.
- O, chyba nasz gość zamierza się jednak pojawić - zaskrzypiały schody prowadzące na górę. Z barmanem umówiliśmy się, żeby nie wpuszczał nikogo poza naszym przyjacielem tutaj nie wpuszczał. Zadziwiające, ile słowo przyjaciół Czarnego Pana potrafiło zdziałać na Nokturnie. Nie usłyszeliśmy nawet słowa skargi na to, że będziemy wszczynać burdę w karczmie.
- Najpierw go obezwładniamy, a potem proponuję poćwiczyć Crucio - w końcu nie zawsze była po temu okazja, należało z nich skrzętnie korzystać. A mężczyzna, który pomału zbliżał się do własnej śmierci wyglądał na dosyć silnego, by przeżyć nawet kilka zaklęć torturujących. Wyciągnąłem różdżkę i schowałem ją w rękawie szaty, tak by gość nie zorientował się od razu, w co właśnie wdepnął. Niech wejdzie do pokoju, niech czuje się bezpiecznie aż do ostatniej chwili. A potem... Potem bezpieczeństwo będzie już ostatnim z jego zmartwień. Spojrzałem jeszcze na Deirdre porozumiewawczo, w milczeniu. W końcu nie chcieliśmy, żeby nasza ofiara spłoszyła się zbyt szybko, prawda?
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez brudną szybę okna - niemytego chyba od wieków; szara membrana zacieków i kurzu przesłaniała widok lepkim witrażem - Deirdre mogła zauważyć co najwyżej odległe ogniki rozświetlonych okien po drugiej stronie zaułka, prowadzącego na zaplecze Mantykory, lecz i tak nie odrywała wzroku od tej niechlujnej nicości. Odkąd tylko pojawiła się w zaniedbanym pokoju knajpy nie ruszała się z odgórnie ustalonego miejsca chwilowego spoczynku. Zajęcie któregoś z zakurzonych foteli wydawało się jej skrajnie niehigieniczne - kto wie, co za obrzydliwości czaiły się w popękanej tapicerce - więc jedyną sensowną opcją cierpliwego poczekania na pojawienie się wspaniałego gościa było odliczanie czasu na stojąco, tuż przy szerokim parapecie. Z widokiem na zamglone morze Nokturnu. Oparła się barkiem o ścianę obok wykusza i, pogrążona w swoich myślach, milczała. Mogło zostać to odebrane jako aroganckie bądź skrajnie uprzejme (pozwalała w spokoju przeglądać Vitalijowi najnowsze wydanie Proroka), ale Deirdre nie przejmowała się opinią Karkarowa na swój temat. Co nie znaczyło, że go ignorowała, wręcz przeciwnie; obserwowała niewyraźne odbicie skupionego mężczyzny. Starszy od większości Rycerzy, zdecydowany, spokojny, stateczny, doświadczony. Wyróżniał się z głównie szlacheckiego grona nie tylko wiekiem, ale i wypisanym na twarzy życiowym balastem, trudnym do zgłębienia zahartowaniem, którego mimowolnie mu zazdrościła. Może to jego urok a może jej słabość do mężczyzn, mających zastąpić wzór surowego ojca; nieważne, ważne, że wypełnienie wspólnego zadania sprawiało jej autentyczną przyjemność. Dobrze skrywaną za maską zblazowanej obojętności, chociaż miała nieprzyjemne wrażenie, że Vitalij prześwietliłby ją dokładnie, bez problemów. Gdyby tylko interesowała go bardziej od wymiętej stronicy.
Kiwnęła tylko głową, obserwując ruchomą fotografię zadowolonej minister, świętującej polityczny triumf. Naiwna. Dni fasadowych rządów miały się - niedługo - skończyć, pozwalając na faktyczne zajęcie się szlamami i wprowadzenie prawdziwego, ratującego czarodziejski świat reżimu. - Opuszczenie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów to skrajna głupota - powiedziała tylko; ten temat bolał ją osobiście, odsłaniał chłodnym podmuchem zasypane piaskiem czasu wspomnienia dyplomatycznej kariery. Najchętniej rozpoczęłaby dwugodzinny wywód o wadach tego rozwiązania, skazującego Królestwo na wykluczenie i ostracyzm, ale słowa Karkarowa przywołały ją do rzeczywistości. Na schodach rozległy się głuche kroki - ich przyjaciel miał za chwilę pojawić się na progu obskurnego pokoiku, by otrzymać równie istotną lekcję. Nie ze stosunków międzynarodowych a raczej...spraw wewnętrznych.
Deirdre wyprostowała się i odsunęła od ściany, przystając tuż obok siedzącego Karkarowa. Sugestię - rozkaz? polecenie? przywykła do nich - przyjęła kolejnym kiwnięciem głową a czarne włosy rozsypały się na ramionach, okalając bladą twarz czarnym tłem. Idealnie akcentującym niepewny, nieśmiały i nieco wystraszony uśmiech, jaki sekundę później wykwitł na ustach Tsagairt, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich ich długo wyczekiwany gość. Parszywa półszlama.
- Och, jak dobrze, że już jesteś, niepokoiłam się. Myślałam, że nas wystawiłeś, że nie będziemy mieć szansy, by przekazać komuś odpowiedniemu nasze informacje, że nikt nam nie uwierzy - zaczęła mówić od razu, chaotycznie, emocjonalnie, bez kulturalnych powitań, podchodząc do wahającego się na progu mężczyzny. Delikatnie ujęła go pod ramię, uśmiechając się do niego. Prosząco, łagodnie, spokojnie. Baśń o referendalnych nieprawidłowościach, opowiedziana z wszelkimi ministerialnymi szczegółami - pamiętała przecież uroki biurokracji i najważniejsze nazwiska - miała mieć ciąg dalszy. W środku; oswojony kobiecym urokiem mężczyzna otrząsnął się z Nokturnowego niepokoju i śmiało dał poprowadzić się w głąb pokoju, a trzask zamykanych drzwi nie wytrącił go z równowagi, być może zakłócony dalszą emfatyczną przemową Deirdre.
Kiwnęła tylko głową, obserwując ruchomą fotografię zadowolonej minister, świętującej polityczny triumf. Naiwna. Dni fasadowych rządów miały się - niedługo - skończyć, pozwalając na faktyczne zajęcie się szlamami i wprowadzenie prawdziwego, ratującego czarodziejski świat reżimu. - Opuszczenie Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów to skrajna głupota - powiedziała tylko; ten temat bolał ją osobiście, odsłaniał chłodnym podmuchem zasypane piaskiem czasu wspomnienia dyplomatycznej kariery. Najchętniej rozpoczęłaby dwugodzinny wywód o wadach tego rozwiązania, skazującego Królestwo na wykluczenie i ostracyzm, ale słowa Karkarowa przywołały ją do rzeczywistości. Na schodach rozległy się głuche kroki - ich przyjaciel miał za chwilę pojawić się na progu obskurnego pokoiku, by otrzymać równie istotną lekcję. Nie ze stosunków międzynarodowych a raczej...spraw wewnętrznych.
Deirdre wyprostowała się i odsunęła od ściany, przystając tuż obok siedzącego Karkarowa. Sugestię - rozkaz? polecenie? przywykła do nich - przyjęła kolejnym kiwnięciem głową a czarne włosy rozsypały się na ramionach, okalając bladą twarz czarnym tłem. Idealnie akcentującym niepewny, nieśmiały i nieco wystraszony uśmiech, jaki sekundę później wykwitł na ustach Tsagairt, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich ich długo wyczekiwany gość. Parszywa półszlama.
- Och, jak dobrze, że już jesteś, niepokoiłam się. Myślałam, że nas wystawiłeś, że nie będziemy mieć szansy, by przekazać komuś odpowiedniemu nasze informacje, że nikt nam nie uwierzy - zaczęła mówić od razu, chaotycznie, emocjonalnie, bez kulturalnych powitań, podchodząc do wahającego się na progu mężczyzny. Delikatnie ujęła go pod ramię, uśmiechając się do niego. Prosząco, łagodnie, spokojnie. Baśń o referendalnych nieprawidłowościach, opowiedziana z wszelkimi ministerialnymi szczegółami - pamiętała przecież uroki biurokracji i najważniejsze nazwiska - miała mieć ciąg dalszy. W środku; oswojony kobiecym urokiem mężczyzna otrząsnął się z Nokturnowego niepokoju i śmiało dał poprowadzić się w głąb pokoju, a trzask zamykanych drzwi nie wytrącił go z równowagi, być może zakłócony dalszą emfatyczną przemową Deirdre.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Bardzo ceniłem sobie dyskretne milczenie Deirdre, która wpatrywała się w okno oczekując na gościa. Obserwowałem ją czasem znad gazety, przyglądałem się jak błądzi oczami po pajęczynie kurzu okrywającej szklaną szybę. Doceniałem, ze potrafiła milczeć. Dawno nauczyłem się, że większą wartością od nieskładnego potoku słów i szczebiotania, którym kobiety lubiły zabijać czas ma cisza. Tsagairt była ładną kobietą. Ale to niespecjalnie mnie w niej interesowało. Ładnych kobiet było pełno. Większość z nich jednak niczym poza wyglądem nie potrafiła się pochwalić. Większość była po prostu nudna. W sam raz, żeby na nie popatrzeć, nacieszyć oczy, ale nic więcej. Nikt nie zostaje jednak Śmierciożercą przez wygląd. Czarny Pan nie obdarza swoją mocą za ładne oczy albo grzanie łóżka. Nie wątpiłem, że właśnie pod wpływem tego spojrzenia Tristan Rosier postanowił przyprowadzić kobietę na spotkanie. Ale on nie był Lordem Voldemortem. Deirdre intrygowała mnie w pewien sposób. Nie była dobrze urodzonym, rozpieszczonym paniątkiem, któremu wszystko zawsze podtykano pod nos, nie była głupią kobietą stworzoną tylko do rodzenia dzieci i plotkowania. Za czarniejszymi od nocy oczami kryło się coś, co sprawiało, że była jedyną kobietą wśród śmierciożerców. Szukałem tego w jej błądzącym po Nokturnie spojrzeniu, po nieco lekceważącej postawie, po milczeniu, w którym trwała. Stanowiła zagadkę na dzisiejsze popołudnie, krzyżówkę do rozwiązywania podczas oczekiwania. Ciekawszą niż gazeta pełna półprawd i erystyki, choć wolałem tego jawnie nie okazywać. Popatrzyłem na nią z zainteresowaniem, kiedy się wreszcie odezwała. Skinąłem głową w milczącej zgodzie. To był błąd. Spojrzałem znowu na uśmiechniętą Wilhelminę Tuft. Cieszącą się do mnie ze zdjęcia. W jednym trzeba było przyznać rację temu całemu Ruchowi, ostatnie decyzje Ministerstwa były niedorzeczne. Pomysł na Brexit był nieporozumieniem. Bardziej jednak niż zastanawianie się nad tym, dokąd jako kraj zmierzamy zainteresowało mnie, że Deirdre zdawała wiedzieć się na ten temat więcej niż chciała powiedzieć. Nie drążyłem tematu. Ostatecznie nie ciekawiło mnie jej zdanie odnośnie tej kwestii, a jedynie to, na co zwróciła uwagę w całym Proroku. Zastawianie z nią pułapki może okazać się przyjemniejsze niż z początku sądziłem. Odpowiadało mi, że siedząc w brudnym pokoju z jednym ze śmierciożerców nie czułem aury rywalizacji, że nie było spojrzeń spode łba i chęci udowodnienia kto jest lepszy, że nie miałem wrażenia jakbym kroczył po cienkim lodzie. Nie interesowało mnie pokazywanie, kto jest wierniejszym sługą Czarnego Pana, nie bawiły mnie animozje między rodzinami i ukryte uszczypliwości. Czułem pewien rodzaj spokoju przy Deirdre, która nie rzucała mi wyzwań, których nie zamierzałem podejmować. Nawet oczekiwanie na spóźnionego gościa nie było zbyt uciążliwe. Ucieszył mnie jednak jego koniec. Bardzo nie lubiłem spóźnień.
Nagła zmiana, jaka zaszła na twarzy Deirdre była zajmująca, jak całe jej przedstawienie. Pozwoliłem jej działać, wciągać niczego nieświadomego jeszcze głupca na samo dno piekieł. Nie istnieją większe grzechy niż dać się bezmyślnie prowadzić jak owca na rzeź. Nie poświęcałem mu jednak specjalnej uwagi. Jego godziny były już policzone. W klepsydrze nad jego głową przesypywały się ostatnie ziarenka pisaku. Może jakby dobrze się przyjrzeć, moglibyśmy je nawet zobaczyć.
Cichy trzask zamykanych drzwi ani szelest odkładanej gazety nie wzbudziły podejrzeń chuderlawego mężczyzny. Jego krzywo w pospiechu założone okulary i lekko trzęsące się ręce były ostatnimi śladami zdenerwowania, jakie towarzyszyło mu, gdy przemykał przez ciemne uliczki Nokturnu. Jego głos, gdy wyrażał zdumienie bezczelnością Ministerstwa był już za to pewny. Wszak przedarł się przez najgorsze, teraz już tylko z górki. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo się myli. Słuchałem bajki opowiadanej przez Deirdre tak przekonująco, że sam niemalże jej uwierzyłem. Wyciągnąłem jednak różdżkę i jednym zaklęciem pozbawiłem mężczyznę złudzeń co do przyjaźni, którą rzekomo mu ofiarowaliśmy. Petrificus totalusTyle wystarczyło, by zedrzeć wszystkie maski, żeby przestać udawać kogoś, kim nie byliśmy nawet przez chwilę. Nawet jeśli oglądanie zdolności aktorskich Deirdre sprawiało prawdziwą przyjemność.
- Proszę, czyń honory - tym razem to ja zająłem miejsce przy oknie. Nie wyglądałem jednak na Nokturn, patrzyłem na ostatnie chwile bezbronnego czarodzieja, w którego oczach pojawiło się to samo przerażenie, które gości w spojrzeniach owiec, gdy zdają sobie sprawę, że właśnie same pobiegły na rzeź.
Nagła zmiana, jaka zaszła na twarzy Deirdre była zajmująca, jak całe jej przedstawienie. Pozwoliłem jej działać, wciągać niczego nieświadomego jeszcze głupca na samo dno piekieł. Nie istnieją większe grzechy niż dać się bezmyślnie prowadzić jak owca na rzeź. Nie poświęcałem mu jednak specjalnej uwagi. Jego godziny były już policzone. W klepsydrze nad jego głową przesypywały się ostatnie ziarenka pisaku. Może jakby dobrze się przyjrzeć, moglibyśmy je nawet zobaczyć.
Cichy trzask zamykanych drzwi ani szelest odkładanej gazety nie wzbudziły podejrzeń chuderlawego mężczyzny. Jego krzywo w pospiechu założone okulary i lekko trzęsące się ręce były ostatnimi śladami zdenerwowania, jakie towarzyszyło mu, gdy przemykał przez ciemne uliczki Nokturnu. Jego głos, gdy wyrażał zdumienie bezczelnością Ministerstwa był już za to pewny. Wszak przedarł się przez najgorsze, teraz już tylko z górki. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo się myli. Słuchałem bajki opowiadanej przez Deirdre tak przekonująco, że sam niemalże jej uwierzyłem. Wyciągnąłem jednak różdżkę i jednym zaklęciem pozbawiłem mężczyznę złudzeń co do przyjaźni, którą rzekomo mu ofiarowaliśmy. Petrificus totalusTyle wystarczyło, by zedrzeć wszystkie maski, żeby przestać udawać kogoś, kim nie byliśmy nawet przez chwilę. Nawet jeśli oglądanie zdolności aktorskich Deirdre sprawiało prawdziwą przyjemność.
- Proszę, czyń honory - tym razem to ja zająłem miejsce przy oknie. Nie wyglądałem jednak na Nokturn, patrzyłem na ostatnie chwile bezbronnego czarodzieja, w którego oczach pojawiło się to samo przerażenie, które gości w spojrzeniach owiec, gdy zdają sobie sprawę, że właśnie same pobiegły na rzeź.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lekkie poddenerwowanie, towarzyszące pierwszemu prawie samodzielnemu - bo bez surowego spojrzenia Tristana, wwiercającego się w kark - działaniu jako pełnoprawny sługa Czarnego Pana, towarzyszyło jej od dobrych kilku dni, na szczęście nie przeobrażając się w strach. Czułą się pewna, silna, stojąca bez problemu na własnych nogach, gotowa zmierzyć się z stawianymi przed nią zadaniami. Znała swoje miejsc, lecz i tak patrzyła wyżej, dużo wyżej, pragnąc wiedzieć, robić, służyć więcej. Należała przecież do Śmierciożerców, co przepełniało ją szaleńczą dumą, z czasem przytłumiającą przerażenie. Nie tyle ewentualnymi konsekwencjami, co mocą, jaką władał ich Mistrz. Zetknięcie się z kimś tak silnym ścierało na proch poprzednie wartości, nakazując absolutną zmianę myśli, zachowań, nawet wspomnień. Ciągle pozostawała pod wrażeniem, ciągle czuła na języku okropny smak krwi i eliksiru Rozpaczy. Czarny tatuaż, zajmujący lewe przedramię, pozostawał zaczerwieniony: stałe, palące przypomnienie, do kogo należała i komu przysięgała wierność. Każdy, kto został naznaczony tym znakiem, zajmował specjalne miejsce w hierarchii - także tej prywatnej, nieco poszarpanej wbrew konwenansom. Deirdre uważała Vitalija za znacznie bardziej przydatnego od kierowanego szaleństwem i nieprzewidywalnego Samaela czy Craiga, charakteryzującego się w jej ocenie - być może błędnej - zbytnim chłopięctwem. Przy Karkarowie czuła się swobodnie, acz nie zbyt swobodnie. Łudziła się, że także na równi, łagodnie dusząc podszepty pokory. Może kiedyś, moja droga, może kiedyś, gdy piękna twarz będzie tylko wspomnieniem a nie narzędziem, wykorzystywanym do omotania pojawiającego się w pokoju przyjaciela.
Kontynuowała słodką opowieść, odruchowo puszczając rękaw mężczyzny. Doprawdy, jeśli ten cały idiotyczny Ruch Obrony Mugoli składał się z ludzi równie naiwnych, co ich niefrasobliwy przedstawiciel, to zniszczenie grupy w zarodku nie będzie stanowiło żadnego problemu nawet dla skrajnie niekompetentnych ludzi Wilhelminy Tuft. Ostatnia głoska nęcącej opowiastki wybrzmiała w opustoszałym pomieszczeniu w tej samej chwili, w której z różdżki Vitalija wystrzelił mocny promień zaklęcia. Ugodził okularnika prosto w pierś. Dei cofnęła się o krok, nie chcąc, by upadające ciało musnęło choć na sekundę jej szatę - brud tego typu spierał się gorzej od gęstej krwi - a blada twarz kobiety wróciła do normalności. Niespokojny, czuły uśmiech należał już do przeszłości, tak samo jak lśniące oczy, na nowo zamykające się niezdrową czernią, upodabniającą ją do zaklętego posągu o marmurowych białkach.
Spojrzała z góry na bezwładnego blondyna, powstrzymując grymas obrzydzenia. Zarówno z powodu brudnego płynu, przepływającego przez jego żyły, jak i z przyczyn mniej fizycznych. Sam przecież dokonał wyboru, stając się jednym z ważniejszych członków ochronnego ruchu, mającego na celu roztoczenie opieki nad mugolami. Podniosła głowę, mierząc wzrokiem Vitalija, po czym wyciągnęła z rękawa szaty różdżkę, mierząc nią w ofiarę. - Crucio - powiedziała, starając się, by głos nie zadrżał jej ani o jeden ton. Po raz pierwszy rzucała to zaklęcie bez protekcji Rosiera i gdzieś w głębi duszy czuła się niepewnie. Przesadna pewność siebie i przesadna ostrożność mieszały się ze sobą, ale wypośrodkowane pozwalały jej mieć nadzieję na skuteczne rzucenie klątwy i rozpoczęcie przyjemnego wieczoru.
Kontynuowała słodką opowieść, odruchowo puszczając rękaw mężczyzny. Doprawdy, jeśli ten cały idiotyczny Ruch Obrony Mugoli składał się z ludzi równie naiwnych, co ich niefrasobliwy przedstawiciel, to zniszczenie grupy w zarodku nie będzie stanowiło żadnego problemu nawet dla skrajnie niekompetentnych ludzi Wilhelminy Tuft. Ostatnia głoska nęcącej opowiastki wybrzmiała w opustoszałym pomieszczeniu w tej samej chwili, w której z różdżki Vitalija wystrzelił mocny promień zaklęcia. Ugodził okularnika prosto w pierś. Dei cofnęła się o krok, nie chcąc, by upadające ciało musnęło choć na sekundę jej szatę - brud tego typu spierał się gorzej od gęstej krwi - a blada twarz kobiety wróciła do normalności. Niespokojny, czuły uśmiech należał już do przeszłości, tak samo jak lśniące oczy, na nowo zamykające się niezdrową czernią, upodabniającą ją do zaklętego posągu o marmurowych białkach.
Spojrzała z góry na bezwładnego blondyna, powstrzymując grymas obrzydzenia. Zarówno z powodu brudnego płynu, przepływającego przez jego żyły, jak i z przyczyn mniej fizycznych. Sam przecież dokonał wyboru, stając się jednym z ważniejszych członków ochronnego ruchu, mającego na celu roztoczenie opieki nad mugolami. Podniosła głowę, mierząc wzrokiem Vitalija, po czym wyciągnęła z rękawa szaty różdżkę, mierząc nią w ofiarę. - Crucio - powiedziała, starając się, by głos nie zadrżał jej ani o jeden ton. Po raz pierwszy rzucała to zaklęcie bez protekcji Rosiera i gdzieś w głębi duszy czuła się niepewnie. Przesadna pewność siebie i przesadna ostrożność mieszały się ze sobą, ale wypośrodkowane pozwalały jej mieć nadzieję na skuteczne rzucenie klątwy i rozpoczęcie przyjemnego wieczoru.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Obserwowałem Deirdre z mojego miejsca przy oknie oparty o jego zakurzoną framugę. Za plecami miałem brudną plątaninę nokturnowych uliczek, które zawsze zdawały się być zasnute mrokiem, niezależnie od pory dnia. Były groźne. W ich załomach czaiło się niebezpieczeństwo gotowe w każde chwili wyskoczyć na kogoś niewystarczająco uważnego. Ukrywało się, przemykało na granicy granicy wzroku, migając tyko w kącie oka, by zasygnalizować swoją obecność. Żeby ten, kto nie powinien nie czuł się tu zbyt bezpiecznie. Szeptało za plecami. Groteskowa momentami groza, która odpychała rozsądnych i przyciągała głupców, by ujawnić prawdziwe niebezpieczeństwo, które wcale nie było przemykającym cieniem. Niebezpieczni na Nokturnie byli ludzie ukrywający się w mroku. Którzy nie ostrzegali przed sobą. Dlatego nie spoglądałem na ciemne uliczki za plecami pełne wyimaginowanych dłoni z cienia łapiących za kostki. Patrzyłem na prawdziwe niebezpieczeństwo. Na jedną z tych osób, po których nigdy nie spodziewasz się, że może w jednej sekundzie z przyjaciela zamienić się w orędownika samej śmierci. Symfonia grozy, która nie miała w sobie nic z groteskowej straszności kilku zaułków. Podziwiałem ją w milczeniu, gdy gdzieś w mojej głowie grała cicha muzyka. Spetryfikowany mężczyzna leżał bez ruchu i tylko w jego oczach widać było strach. Odbijała się w nich cała jego dusza, która obecnie ociekała milczącym i nieruchomym przerażeniem. Deirdre górowała nad nim dumnie, z twarzą równie piękną jak wtedy, gdy przekonywała go, że jest jego przyjaciółką, gdy bez mrugnięcia okiem wykonywała jego ufność i gdy w jednej chwili zrywała ze wszystkimi pozorami. Brak życzliwego uśmiechu pasował do niej znacznie bardziej niż niespokojna, budząca zaufanie niepewność wymalowana na twarzy. Stała się posągiem, uosobieniem potęgi i bezwzględności. Emanowała z niej siła. Nie udawana, odgrywana potęga, która miała odgonić drapieżniki, przerazić je na tyle, by zostawili ją w spokoju. Nie, Deirdre nie była myszką, która uciekała do nory, kiedy w pobliżu pojawiał się kot, nie stroszyła swoich piór, by wydawać się groźniejszą. Kiedy stała z twarzą jak wyciosaną z marmuru, widać było, że tak naprawdę sama była wytrawnym łowcą. Jak trujący kwiat, który stroi się w kolorowe płatki, by przyciągnąć do siebie jak najwięcej niewinnych i nieświadomych zagrożenia stworzeń, a potem obdarować je długą i bolesną śmiercią w swoich toksycznych oparach. Była tak inna od przerażającej kostuchy, którą obserwowałem w książce z baśniami w dzieciństwie, a jednocześnie znacznie groźniejsza. Skryta pod maską z urody i niewinności, którą zdejmowała z taką łatwością. Nie miałem wątpliwości, że widząc Deirdre z uniesioną różdżką, z gładką twarzą niewyrażającą emocji, z błyskiem w oczach, widzę ją prawdziwszą niż kiedykolwiek do tej pory. Zapamiętywałem każdy szczegół. To jak układały się jej włosy, jak różdżka stapiała się z jej przedramieniem stanowiąc jego doskonałe przedłużenie. Zapisywałem w pamięci grę świateł i błyski przerażenia w oczach jej ofiary. Wiedziałem już, co będzie kolejnym obrazkiem, który naszkicuję w ramach odzyskiwania utraconej w więzieniu sprawności dłoni. Zachowałem piękny, pełen napięcia moment tuż przed wypowiedzeniem inkantacji w pamięci.
Poczułem zawód, którego nie dałem po sobie poznać, kiedy zaklęcie nie wyszło. Czerwona wstęga Crucio nie uderzyła w obezwładnionego mężczyznę. Jego otwarte oczy wskazywały już szczyty, jakie może osiągnąć ludzkie przerażenie.
- Musisz naprawdę chcieć rzucić Crucio - mówiłem cicho, by nie zniszczyć chwiejącego się już kolażu piękna i grozy. Stanąłem po drugiej stronie bezwładnego ciała.
- Crucio.
Poczułem zawód, którego nie dałem po sobie poznać, kiedy zaklęcie nie wyszło. Czerwona wstęga Crucio nie uderzyła w obezwładnionego mężczyznę. Jego otwarte oczy wskazywały już szczyty, jakie może osiągnąć ludzkie przerażenie.
- Musisz naprawdę chcieć rzucić Crucio - mówiłem cicho, by nie zniszczyć chwiejącego się już kolażu piękna i grozy. Stanąłem po drugiej stronie bezwładnego ciała.
- Crucio.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Vitalij Karkarow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 3
'k100' : 3
Zbyt cicha inkantacja, pochopny ruch nadgarstka, rozkojarzenie wynikające z pierwszego takiego samotnego wieczoru - powodów mogło być setki i mózg Deirdre, niezadowolony z chwiejnej porażki, jaką właśnie poniosła, serwował milion wymówek. Część z nich była sensowna, część zupełnie niedorzeczna, ale Tsagairt uciszyła je praktycznie od razu, nie pozwalając, by na jej twarzy pojawiło się nieprzyjemne zaskoczenie. Gdzieś w głębi racjonalnej duszy - ostatnio stojącej w wytrawnej opozycji do coraz okrutniejszych poczynań nosicielki - wiedziała przecież, że pomimo ostatnich sukcesów, dopiero niedawno zostawiła za sobą etap dziecięcego raczkowania wśród czarnomagicznych zakamarków. Wbrew temu, co chciała widzieć, łudząc się obrazem siebie samodzielnej, niezależnej, w pełni panującej nad magiczną mocą, nie należała jeszcze do świata mężczyzny, którego podziwiała. Na szczęście wraz z posłuszeństwem nauczyła się także opanowywać furię zranionej ambicji, przyjmując potknięcia jako warte odrobienia lekcje, a nie siarczyste policzki, mające z powrotem rzucić ją na kolana. I choć różdżką nie rozgrzała się mocą a leżący na ziemi mężczyzna, spetryfikowany, niezdolny do ruszenia żadnym mięśniem swego przerażonego ciała, nie wił się z bólu, to w oczach Deirdre nie zalśniło upokorzenie. Rysy zmieniły się jedynie odrobinę, nieco łagodniejąc, przeobrażając się w maskę stoickiego, niewzruszonego spokoju. Niewiele rzeczy wyprowadzało ją z równowagi, a dzisiaj była - paradoksalnie - zbyt spięta, by móc zakląć i rwać włosy z głowy. Nie miała do czynienia z paskudną Borgią; zresztą, nie znajdowała się tutaj sama. Obecność Vitalija, patrzącego jej na ręce, o dziwo, wcale jej nie frustrowała. Owszem, czuła się oceniana, lecz przecież nie znalazła się tutaj, by zachwycać i wzbudzać w starszym mężczyźnie aplauz. Nie był Tristanem, którego grymas niezadowolenia z pewnością wbiłby w jej serce chłodne ostrze, doprowadzając do złości. Mieli do wykonania zadanie i towarzystwo doświadczonego czarodzieja raczej ją uspokajało niż denerwowało.
Podniosła na Karkarowa dopiero po chwili, jakby uporczywe spojrzenie na wielbiciela szlam mogło wypalić mu w głowie dziurę lepiej od mrocznego zaklęcia - spodziewała się pogardliwego uśmiechu, ale nic takiego się nie stało, co od razu powiększyło szacunek, jaki Dei czuła do siwowłosego mężczyzny. Wzięła nieco szybszy oddech i obserwowała w skupieniu, jak Vitalij podchodzi do ciała, wyciągając różdżkę, by sprawić, że ich ofiara zacznie żałować swych narodzin. Instynktownie oczekiwała przyjemnego widowiska, ale...
Cóż. Widocznie aura tego przeklętego pokoju, pijackie wrzaski dochodzące z dołu albo po prostu odraza do naiwnego blondyna wpływała dość destrukcyjnie na koncentrację. Deirdre skłamałaby jednak przed samą sobą, gdyby nie poczuła pewnej ulgi po nieudanym zaklęciu. Skoro doświadczony czarodziej także miał z nim problemy, ona sama nie powinna tuż po wyjściu z Mantykory dokonywać aktu autoagresji i pokuty. Nie uśmiechała się jednak, stojąc na przeciwko niego z tym samym, spokojnym wyrazem twarzy, choć przez sekundę rozważała wytoczenie subtelnych dział ukojenia, które rozdawała mężczyznom w jego wieku, którym także coś nie wychodziło. W zupełnie innych okolicznościach. Och, rozumiem, chciałeś mi pokazać, jak tego się n i e powinno robić. Zachowała to jednak dla siebie, bowiem niedorzeczna myśl o pocieszającym głaskaniu ramienia Vitalija wydawała się jej wręcz świętokradcza. - Mam jeszcze problem ze skupieniem - powiedziała po prostu, szczerze, nie tłumacząc się niczym zrozpaczona uczennica, ale też nie podkreślając arogancko, że to jednorazowy wypadek przy pracy. Zadziwiająca skromność i racjonalność jak na kogoś, należącego do gromady megalomańskich samców alfa. Nie poddawała się jednak, ponownie kierując różdżkę na leżącego blondyna. - Crucio - spróbowała ponownie.
Podniosła na Karkarowa dopiero po chwili, jakby uporczywe spojrzenie na wielbiciela szlam mogło wypalić mu w głowie dziurę lepiej od mrocznego zaklęcia - spodziewała się pogardliwego uśmiechu, ale nic takiego się nie stało, co od razu powiększyło szacunek, jaki Dei czuła do siwowłosego mężczyzny. Wzięła nieco szybszy oddech i obserwowała w skupieniu, jak Vitalij podchodzi do ciała, wyciągając różdżkę, by sprawić, że ich ofiara zacznie żałować swych narodzin. Instynktownie oczekiwała przyjemnego widowiska, ale...
Cóż. Widocznie aura tego przeklętego pokoju, pijackie wrzaski dochodzące z dołu albo po prostu odraza do naiwnego blondyna wpływała dość destrukcyjnie na koncentrację. Deirdre skłamałaby jednak przed samą sobą, gdyby nie poczuła pewnej ulgi po nieudanym zaklęciu. Skoro doświadczony czarodziej także miał z nim problemy, ona sama nie powinna tuż po wyjściu z Mantykory dokonywać aktu autoagresji i pokuty. Nie uśmiechała się jednak, stojąc na przeciwko niego z tym samym, spokojnym wyrazem twarzy, choć przez sekundę rozważała wytoczenie subtelnych dział ukojenia, które rozdawała mężczyznom w jego wieku, którym także coś nie wychodziło. W zupełnie innych okolicznościach. Och, rozumiem, chciałeś mi pokazać, jak tego się n i e powinno robić. Zachowała to jednak dla siebie, bowiem niedorzeczna myśl o pocieszającym głaskaniu ramienia Vitalija wydawała się jej wręcz świętokradcza. - Mam jeszcze problem ze skupieniem - powiedziała po prostu, szczerze, nie tłumacząc się niczym zrozpaczona uczennica, ale też nie podkreślając arogancko, że to jednorazowy wypadek przy pracy. Zadziwiająca skromność i racjonalność jak na kogoś, należącego do gromady megalomańskich samców alfa. Nie poddawała się jednak, ponownie kierując różdżkę na leżącego blondyna. - Crucio - spróbowała ponownie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Nie byłem zadowolony z nieudanego Crucio. Podwójnie za to się cieszyłem, że oto nie brałem udziału w żadnych zawodach z młodszymi ode mnie Rycerzami. W nich chęć udowodnienia, kto jest lepszy zdecydowanie popsułaby całkiem przyjemną atmosferę, którą udało nam się wypracować wspólnie z Deirdre. Spokojną, kojącą, wręcz sielską. Mężczyzna, który leżał przed nami ciągle nie mógł się poruszyć, nie wydawał z siebie głosu. Niepopychani rywalizacją mogliśmy w spokoju kontemplować i napawać się uroczym popołudniem. Nawet pomimo lekkiej konsternacji wywołanej niepowodzeniami. W końcu nam nie przystało. Nie Śmierciożercom, ludziom naznaczonych przez Czarnego Pana, wybranych, obdarzonych specjalnymi łaskami. Mi nie wypadało. Nie byłem w końcu pierwszym lepszym chłystkiem, który czarną magię poznawał z książek i nigdy nie praktykował. Nic nie powiedziałem milczeniem wyrażając moje niepocieszenie zaistniałą sytuacją. Spojrzałem tylko na Deirdre, której też nie poszło dużo lepiej niż mi. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Doceniałem jej brak komentarza. Brak wyrzutu i kpiny w spojrzeniu. Nawet jeśli przyszły jej na myśl, a byłem tego niemalże pewien, zakryła je idealnie. Nie tłumaczyłem się więc. Od niej również nie wymagałem usprawiedliwień. Nasze niepowodzenia zostawimy w tej obskurnej karczmie i udamy, że nigdy nie miały miejsca. W końcu podczas ćwiczenia zaklęć coś zawsze może nie wyjść. A po to tu byliśmy, żeby się doskonalić. Ruch nadgarstka, którego wymagało rzucenie Crucio wbiło mi się w pamięć wiele lat temu. Więcej prawdopodobnie niż liczyła sobie moja urocza towarzyszka. Drobne wręcz drgnięcie. Dużo ważniejsze było to, co działo się w głowie. Każda jedna myśl, odrobina zwątpienia potrafiła zniweczyć całe zaklęcie. Składało się na nie dużo więcej niż pozornie się wydawało. Czarna magia była niezwykłą sztuką. Wymagała czegoś więcej niż suchej inkantacji. Trzeba było do niej poświęcić przynajmniej część swojej duszy, pozwolić jej rozsmakować się w mroku i cierpieniu, żeby móc rzucić swoją pierwszą klątwę. W tym wszystkim łatwo było zapomnieć o odpowiednim zgięciu nadgarstka, o wykonaniu wyuczonego przed latami gestu. Oczywiście, to nie było usprawiedliwienie. Czar powinien wyjść tak po prostu. Mnie się podobne wpadki nie zdarzały. Jeśli chodziło o to, byłem perfekcjonistą. Nie wyjdę stąd dopóki mój Cruciatus nie będzie idealny. Teraz miałem czas, żeby poćwiczyć, praktykować, przypominać sobie o wszystkim, czego się nauczyłem, a co zdążyło lekko zajść rdzą w wilgotnej celi Tower of London. Odkurzyć wspomnienia. Trudno było wracać do dawnej formy.
Przyjąłem tłumaczenia Deirdre lekkim uśmiechem, skinieniem głowy. Nie oczekiwałem, że zacznie wyjaśniać, skąd niepowodzenie. Zdarzało się czasem. Nie chciałem, żeby mi cokolwiek udowadniała, żeby denerwowała się tym, że ktoś ogląda jej porażki. Choć sporo mówiło to o jej ambicji.
- Crucio - spróbowałem po raz drugi. Zła passa w końcu musi minąć.
Przyjąłem tłumaczenia Deirdre lekkim uśmiechem, skinieniem głowy. Nie oczekiwałem, że zacznie wyjaśniać, skąd niepowodzenie. Zdarzało się czasem. Nie chciałem, żeby mi cokolwiek udowadniała, żeby denerwowała się tym, że ktoś ogląda jej porażki. Choć sporo mówiło to o jej ambicji.
- Crucio - spróbowałem po raz drugi. Zła passa w końcu musi minąć.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala główna
Szybka odpowiedź