Sala przesłuchań
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala przesłuchań
To jedna z niewielu sal, nieprzypominająca typowych zimnych klit więzienia. Pokój nie jest przeznaczony do przesłuchiwań najgroźniejszych przestępców, ale - zwykle - czarodziejów z nieskazitelnym aktem urodzenia, którzy z jakichś powodów muszą złożyć zeznania. Świadkowie mają się tam czuć jak najbardziej komfortowo, co zapewnia w miarę domowy wystrój i styl mebli. Dobrze ogrzewane pomieszczenie pełni swoją funkcję w każdej porze roku, niezależnie od godziny. Centrum stanowi stół z czterema krzesłami dookoła, które znajdują się na małym podwyższeniu. Lustro weneckie odgradza znajdujących się w pokoiku obok magicznych policjantów od przesłuchiwanych. Mimo wszystko pomieszczenie służy pracownikom, a nie wygodzie ludzi wewnątrz.
Z pewną satysfakcją przyglądał się wymianie spojrzeń, które ukradkiem padły między Nottem, a Krugerem. Niewerbalny przekaz zupełnie sprzecznych oczekiwań, a to niosło ze sobą konflikt interesów...i przy dobrym rozegraniu - korzyść dla aurora. Zanim jednak wprowadził w życie konsekwencje swoich obserwacji, do drzwi dotarło koeljne dziś pukanie. Skamander spojrzał na obu mężczyzn, jakby któreś oczekiwało gościa, po czym zaprosił do środka...kolegę po fachu.
- Hessler? - uniósł brwi i zamilkł, kiedy padły kolejne słowa. Niemal natychmiastowo na ustach Skamandera pojawił się (nieco złowieszczy) uśmiech - Zobaczy co nam wróżka aurorka sprezentowała... - przejął pakunek od mężczyzny i dosyć ostentacyjnie ustawił go pzred nosem Krugera. Przesłuchiwany prawdopodobnie zaczynał rozumieć, że żadna protekcja nie pozwoli mu się wywinąć. Nie tym razem.
Skamander otworzył pudełko, wyciągając rozpiskę i kilka ważnych elementów, które spokojnie mogły posłużyć do przygwożdżenia gnoja. Nie wszystko co znalazł go cieszyło. Potwierdzało, ze skurczysyn solidnie maczał łapska...w handlu Śnieżką. zacisnął zęby. Ile wil musiało stracić życie, by ta łachudra się obłowiła? Ile cierpienia i krwi przecisnął przez palce, które do tej pory umykały władzom jak oślizgłe węże?
Przedłużające się milczenie przypomniało mu o towarzystwie, które nie było już konieczne - Nasz szacowny gość na szczęście nie będzie dziś potrzebny - spojrzał wymownie na arystokratę i zaraz przeniósł wzrok na Krugera, który poruszył się nerwowo w miejscu - Nottt... - cichy syk padł z ust złoczyńcy, ale szlachcic bez słowa wyszedł. nawet jeśli rzeczywiście miał wpływy by pomóc schwytanemu, bardzo sensownie uznał ich niewykorzystywanie.
- Świetna robota Hessler, mam nadzieję, że zostaniesz na miłą pogawędkę z naszym gościem? - wyciągnął z kartonu...pukiel jasnych włosów. Teoretycznie mogły należeć do jednej z wielu kobiet, które dziwnym trafem stały się ważne dla zatrzymanego. A jednak w kontekście całego dochodzenia świadczyło o zbrodni. Tym bardziej, ze pudełko zawierało więcej zwiniętych równiutko, jasnych włosów. Coś zimnego przeszyło skórę dreszczem, gdy pomyślał co działo się z byłymi właścicielkami i czemu ten parszywiec kolekcjonował ich włosy.
- Rozumiem, że chciałbyś nam opowiedzieć historię...tego? - podniósł wyżej pukiel, obwiązany czerwoną wstążką. Nawet teraz wydawały się niezwykle gładkie w dotyku, zupełnie jakby wciąż łączyły się z wilową mocą. Na twarzy Krugera odmalowała się - po raz pierwszy - duszona wściekłość - Narzeczona - wysyczał - to do niej należały - spętane dłonie zaciskały się i rozluźniały. Czyli rzeczywiście coś było na rzeczy - I ten też? I ten? Trochę się różnią, ile tych narzeczonych miałeś? - wyciągał z kartonu kolejne pukle, wywołując kwitnące na obliczu schwytanego rumieńce gniewu - To moje - wysyczał, przechylając się do przodu. Wcześniejsza pewność rozpływała się, znacząc coraz wyraźniejsze znamiona porażki. Wystarczyło pociągnąć dalej za język, by w końcu przywitał się z kimś dużo...nieprzyjemniejszym.
- Hessler? - uniósł brwi i zamilkł, kiedy padły kolejne słowa. Niemal natychmiastowo na ustach Skamandera pojawił się (nieco złowieszczy) uśmiech - Zobaczy co nam wróżka aurorka sprezentowała... - przejął pakunek od mężczyzny i dosyć ostentacyjnie ustawił go pzred nosem Krugera. Przesłuchiwany prawdopodobnie zaczynał rozumieć, że żadna protekcja nie pozwoli mu się wywinąć. Nie tym razem.
Skamander otworzył pudełko, wyciągając rozpiskę i kilka ważnych elementów, które spokojnie mogły posłużyć do przygwożdżenia gnoja. Nie wszystko co znalazł go cieszyło. Potwierdzało, ze skurczysyn solidnie maczał łapska...w handlu Śnieżką. zacisnął zęby. Ile wil musiało stracić życie, by ta łachudra się obłowiła? Ile cierpienia i krwi przecisnął przez palce, które do tej pory umykały władzom jak oślizgłe węże?
Przedłużające się milczenie przypomniało mu o towarzystwie, które nie było już konieczne - Nasz szacowny gość na szczęście nie będzie dziś potrzebny - spojrzał wymownie na arystokratę i zaraz przeniósł wzrok na Krugera, który poruszył się nerwowo w miejscu - Nottt... - cichy syk padł z ust złoczyńcy, ale szlachcic bez słowa wyszedł. nawet jeśli rzeczywiście miał wpływy by pomóc schwytanemu, bardzo sensownie uznał ich niewykorzystywanie.
- Świetna robota Hessler, mam nadzieję, że zostaniesz na miłą pogawędkę z naszym gościem? - wyciągnął z kartonu...pukiel jasnych włosów. Teoretycznie mogły należeć do jednej z wielu kobiet, które dziwnym trafem stały się ważne dla zatrzymanego. A jednak w kontekście całego dochodzenia świadczyło o zbrodni. Tym bardziej, ze pudełko zawierało więcej zwiniętych równiutko, jasnych włosów. Coś zimnego przeszyło skórę dreszczem, gdy pomyślał co działo się z byłymi właścicielkami i czemu ten parszywiec kolekcjonował ich włosy.
- Rozumiem, że chciałbyś nam opowiedzieć historię...tego? - podniósł wyżej pukiel, obwiązany czerwoną wstążką. Nawet teraz wydawały się niezwykle gładkie w dotyku, zupełnie jakby wciąż łączyły się z wilową mocą. Na twarzy Krugera odmalowała się - po raz pierwszy - duszona wściekłość - Narzeczona - wysyczał - to do niej należały - spętane dłonie zaciskały się i rozluźniały. Czyli rzeczywiście coś było na rzeczy - I ten też? I ten? Trochę się różnią, ile tych narzeczonych miałeś? - wyciągał z kartonu kolejne pukle, wywołując kwitnące na obliczu schwytanego rumieńce gniewu - To moje - wysyczał, przechylając się do przodu. Wcześniejsza pewność rozpływała się, znacząc coraz wyraźniejsze znamiona porażki. Wystarczyło pociągnąć dalej za język, by w końcu przywitał się z kimś dużo...nieprzyjemniejszym.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 26.12.16 17:09, w całości zmieniany 1 raz
Hessler ciągle stał z dumnie wypiętą piersią, wciskając palce za szlufki eleganckich, służbowych spodni. Na wpół mugolskie wdzianko nie tylko przypominało mu o swych korzeniach, ale także dodawało męskości. Mimo upływu lat i dorastania w czarodziejskim świecie, ciągle nie mógł przyzwyczaić się do tych wszystkich szat, nieprzyjemnie kojarzących się z habitami, sutannami albo innymi kieckami, odejmującymi testosteronu takiemu samcowi alfa jak Thomas.
Odwzajemnił złowieszczy uśmieszek Skamandera i odprowadził równie sprawiedliwym wzrokiem do drzwi tego przylizanego. Notta. No tak, podobno organizowali najlepsze bankiety wśród tej całej szlachty, nic więc dziwnego, że i Śnieżka musiała się tam sypać niczym białe płatki z nieba w pierwszy dzień świąt.
- Miłe pogawędki z niemiłymi ludźmi to moja ulubiona forma spędzania czasu! - zawołał entuzjastycznie, gdy Samuel zaproponował mu wspólne przesłuchanie jegomościa, i od razu zasiadł na niezbyt wygodnym krzesełku tuż obok aurora. Zaplótł ręce na piersi, łypnął niechętnie na delikwenta i w skupieniu przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań. A właściwie aktowi oskarżenia, urzeczywistniającego się w kolejnych złotych puklach, wyciąganych z przyniesionego przezeń pudełka. Obrzydliwe. Biedne, biedne kobiety, na pewno nie narzeczone. Thomas, jak każdy mężczyzna, szanował kobiety, a już z pewnością płakał rzewnie nad losem wili, brutalnie mordowanych dla plugawego narkotyku.
- Ty mały fetyszysto, myślisz, że nie wiemy, co zrobiłeś z ich właścicielkami? - gruchnął donośnie, widocznie doskonale odnajdując się w roli równie-złego-gliny. Oraz szczerze poruszonego tragedią ofiar człowieka. - Daj spokój, Skamander, wszystkie dowody świadczą przeciwko niemu, za fraki go i do Tower. A stamtąd może i do Azkabanu, na pewno w innych świństwach też mieszał palce - dodał gniewnie, łypiąc z ukosa na Krugera. Chciał go wystraszyć i ułatwić Samuelowi ewentualne wypytywanie o swych współpracowników. To była jedyna droga do ewentualnego złagodzenia wiszącego nad seryjnym mordercą - Tom nie bał się tego słowa, już ferując zakończenie tej historii - wyroku.
Odwzajemnił złowieszczy uśmieszek Skamandera i odprowadził równie sprawiedliwym wzrokiem do drzwi tego przylizanego. Notta. No tak, podobno organizowali najlepsze bankiety wśród tej całej szlachty, nic więc dziwnego, że i Śnieżka musiała się tam sypać niczym białe płatki z nieba w pierwszy dzień świąt.
- Miłe pogawędki z niemiłymi ludźmi to moja ulubiona forma spędzania czasu! - zawołał entuzjastycznie, gdy Samuel zaproponował mu wspólne przesłuchanie jegomościa, i od razu zasiadł na niezbyt wygodnym krzesełku tuż obok aurora. Zaplótł ręce na piersi, łypnął niechętnie na delikwenta i w skupieniu przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań. A właściwie aktowi oskarżenia, urzeczywistniającego się w kolejnych złotych puklach, wyciąganych z przyniesionego przezeń pudełka. Obrzydliwe. Biedne, biedne kobiety, na pewno nie narzeczone. Thomas, jak każdy mężczyzna, szanował kobiety, a już z pewnością płakał rzewnie nad losem wili, brutalnie mordowanych dla plugawego narkotyku.
- Ty mały fetyszysto, myślisz, że nie wiemy, co zrobiłeś z ich właścicielkami? - gruchnął donośnie, widocznie doskonale odnajdując się w roli równie-złego-gliny. Oraz szczerze poruszonego tragedią ofiar człowieka. - Daj spokój, Skamander, wszystkie dowody świadczą przeciwko niemu, za fraki go i do Tower. A stamtąd może i do Azkabanu, na pewno w innych świństwach też mieszał palce - dodał gniewnie, łypiąc z ukosa na Krugera. Chciał go wystraszyć i ułatwić Samuelowi ewentualne wypytywanie o swych współpracowników. To była jedyna droga do ewentualnego złagodzenia wiszącego nad seryjnym mordercą - Tom nie bał się tego słowa, już ferując zakończenie tej historii - wyroku.
I show not your face but your heart's desire
Skamander miał za sobą wiele spraw, także tych brudnych, przyprawiających o mdłości nie tylko kursantów. Świat czarodziejski, ten czarnomagiczny - sięgał po najbardziej podłe, okrutne i przerażające metody. Największy jednak brak zrozumienia dotyczył świadomości, że to w ludzkich sercach rodziło się zło. Magia była narzędziem, werbalizacją intencji, jaką władał człowiek. Czy można było wybaczyć podobną ciemność? Truciznę zalewająca serca? Czy mógł chcieć widzieć skruchę? Zmiany? Gdyby chociaż...żałował. To co prezentował Kruger, z każdą kolejną chwilą, nie miała nic z tym wspólnego. Malował się gniew, dziwna mieszanka obrzydliwego odurzenia, agresji i...fanatyzmu? Ten sam mężczyzna, który wydawał się w opanowaniu wieścić kolejne soje uwolnienie - teraz prawie syczał na aurorów, jakby dotknęli czegoś świętego.
- Nie macie prawa tego trzymać - kolejny warkot głosu i huk uderzenia, gdy odezwał się Hessler. Skamander nie krzyczał, cedził każde dalsze słowa. Początkowo - uznawał Krugera za nokturnowego parszywca - jakich wiele. Łasego na pieniądze, egoistę, okrutnika i szmuglera. Ale to co sobą prezentował od kilku chwil, raziło boleśnie w Skamanderowe wartości. Kobiety były tą wartością, a Samuel nienawidził, gdy niszczyło się to, co uznawał za ważne. Odłożył trzymany pukiel włosów na brzeg kartonu.
- Wiesz Hessler? - zawiesił głos, nachylając się bliżej skutego mężczyzny - nie wydaje ci się, że pan Kruger jest nieco zbyt agresywny? Mógłby zrobić sobie przypadkowo krzywdę, jeśli nadal będzie się tak rzucać... - i nim skończył zdanie, złapał gwałtownie za tył głowy Krugera by z impetem uderzyć jego twarzą o blat stołu. Rozluźnił palce, odsuwając się do poprzedniej pozycji - Widzisz? Już się potłukł - dodał, gdy rozległ się jęk. Wiedział, ze powinien był grać tego lepszego, z którym łatwej się dogadać. Ale nie miał najmniejszej ochoty na przedłużanie przesłuchania. Dowody były jasne i bezsprzecznie wskazywały na winę. Już nie tylko o przemyt, czy handel śnieżką. Morderstwa.
- On pójdzie prosto do Azkabanu. Ten śmieć nie zasługuje na nic innego...ale zanim do tego dojdziemy. Musi odpowiedzieć na jedno ważne pytanie - zwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego naprzeciw. Nos spektakularnie puchł, sącząc strużkę krwi, ale nie był złamany - Gdzie je trzymaliście - teoretycznie Kruger nie miał powodu by mówić aurorom cokolwiek. Był spalony. Tylko...czy chciał w tym trwać sam? Skamander raz jeszcze sięgnął po jasny pukiel włosów, tym razem z pomocą różdżki. Uniósł wyżej czerwoną wstążkę, która rozwiązała się, rozwijając zwinięte, złociste pasmo - Są moje - wysapał parszywiec, prawie dusząc się własnym oddechem, gdy próbował przysunąć twarz bliżej zawieszonego w powietrzu skarbu - Już wszystkie dawno śpią.
- Nie macie prawa tego trzymać - kolejny warkot głosu i huk uderzenia, gdy odezwał się Hessler. Skamander nie krzyczał, cedził każde dalsze słowa. Początkowo - uznawał Krugera za nokturnowego parszywca - jakich wiele. Łasego na pieniądze, egoistę, okrutnika i szmuglera. Ale to co sobą prezentował od kilku chwil, raziło boleśnie w Skamanderowe wartości. Kobiety były tą wartością, a Samuel nienawidził, gdy niszczyło się to, co uznawał za ważne. Odłożył trzymany pukiel włosów na brzeg kartonu.
- Wiesz Hessler? - zawiesił głos, nachylając się bliżej skutego mężczyzny - nie wydaje ci się, że pan Kruger jest nieco zbyt agresywny? Mógłby zrobić sobie przypadkowo krzywdę, jeśli nadal będzie się tak rzucać... - i nim skończył zdanie, złapał gwałtownie za tył głowy Krugera by z impetem uderzyć jego twarzą o blat stołu. Rozluźnił palce, odsuwając się do poprzedniej pozycji - Widzisz? Już się potłukł - dodał, gdy rozległ się jęk. Wiedział, ze powinien był grać tego lepszego, z którym łatwej się dogadać. Ale nie miał najmniejszej ochoty na przedłużanie przesłuchania. Dowody były jasne i bezsprzecznie wskazywały na winę. Już nie tylko o przemyt, czy handel śnieżką. Morderstwa.
- On pójdzie prosto do Azkabanu. Ten śmieć nie zasługuje na nic innego...ale zanim do tego dojdziemy. Musi odpowiedzieć na jedno ważne pytanie - zwrócił się w stronę mężczyzny siedzącego naprzeciw. Nos spektakularnie puchł, sącząc strużkę krwi, ale nie był złamany - Gdzie je trzymaliście - teoretycznie Kruger nie miał powodu by mówić aurorom cokolwiek. Był spalony. Tylko...czy chciał w tym trwać sam? Skamander raz jeszcze sięgnął po jasny pukiel włosów, tym razem z pomocą różdżki. Uniósł wyżej czerwoną wstążkę, która rozwiązała się, rozwijając zwinięte, złociste pasmo - Są moje - wysapał parszywiec, prawie dusząc się własnym oddechem, gdy próbował przysunąć twarz bliżej zawieszonego w powietrzu skarbu - Już wszystkie dawno śpią.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 27.12.16 16:24, w całości zmieniany 1 raz
Uczestniczenie w prawdziwym przesłuchaniu, do tego prowadzonym przez powszechnie szanowanego Samuela, z pewnością stanowiło perełkę w koronie tego paskudnego miesiąca. Hessler rozsiadł się jeszcze wygodniej - na tyle, na ile mógł wygodnie rozmieścić swoje spore rozmiary na ledwie taboreciku - łypiąc na Krugera coraz groźniej. Im bardziej ten obnażał swoją paskudną naturę - zbierająca się w kącikach ust ślina, lśniące wrogo oczy, utkwione w błyszczących, srebrnych oraz złotych włosach; cennych trofeach, które przechowywał pomimo ryzyka. Powinien je spalić, wyrzucić, pozbyć się każdego śladu po dokonanych morderstwach, ale widocznie Śnieżka uderzyła mu do głowy, gwarantując złudne wrażenie bezpieczeństwa. Czy czasami wyciągał te relikwie, dotykał lśniących splotów, przypominając sobie martwe twarze przerażonych kobiet? Jaki los tak naprawdę je spotykał? Czy przed okrutną, brutalną śmiercią długo cierpiały?
Im dłużej Thomas wpatrywał się w pałającą żądzą i okrucieństwem twarz Krugera, tym bardziej zgadzał się z tym, co właśnie zadziało się na jego oczach. Prosty chwyt za kark, nieprzyjemny trzask, odgłos gruchotanej kości. Hessler normalnie skrzywiłby się nerwowo albo i pokręcił ze smutkiem głową, ale w tej sytuacji w żadne sposób nie pokazał swojego niezadowolenia. Nieistniejącego. Kruger powinien spędzić resztę długiego życia w Azkabanie, egzystując w ciągnącym się godzinami najgorszym koszmarze.
- Nieostrożny chłoptaś- mruknął tylko, bardziej do siebie, obserwując pogłębiającą się na twarzy zatrzymanego psychozę. Każdy dotyk Samuela, muskający rozwiązane włosy, wywoływał w handlarzu Śnieżką kolejne stadium szału, prawie apopleksji. - Gdzie je trzymaliście. I kto ci pomagał - powtórzył tonem nie znoszącym sprzeciwu, mimowolnie prostując się na lichym siedzisku, gdyby Kruger jakimś cudem zerwał się z miejsca i postanowił odzyskać swoją własność bez względu na wszystko.
Im dłużej Thomas wpatrywał się w pałającą żądzą i okrucieństwem twarz Krugera, tym bardziej zgadzał się z tym, co właśnie zadziało się na jego oczach. Prosty chwyt za kark, nieprzyjemny trzask, odgłos gruchotanej kości. Hessler normalnie skrzywiłby się nerwowo albo i pokręcił ze smutkiem głową, ale w tej sytuacji w żadne sposób nie pokazał swojego niezadowolenia. Nieistniejącego. Kruger powinien spędzić resztę długiego życia w Azkabanie, egzystując w ciągnącym się godzinami najgorszym koszmarze.
- Nieostrożny chłoptaś- mruknął tylko, bardziej do siebie, obserwując pogłębiającą się na twarzy zatrzymanego psychozę. Każdy dotyk Samuela, muskający rozwiązane włosy, wywoływał w handlarzu Śnieżką kolejne stadium szału, prawie apopleksji. - Gdzie je trzymaliście. I kto ci pomagał - powtórzył tonem nie znoszącym sprzeciwu, mimowolnie prostując się na lichym siedzisku, gdyby Kruger jakimś cudem zerwał się z miejsca i postanowił odzyskać swoją własność bez względu na wszystko.
I show not your face but your heart's desire
Czasami chciał nie pamiętać imion, które czarną listą ofiar, rysowały się podczas śledztw. Najbardziej dziwiły go sprawy dotyczące tych najbardziej brutalnych, okrutnych...i obejmujących najsłabszych, niewinnych. Skamander miał wrażenie, że każdy, kto dokonywał użycia tak ciemnej magii na bezbronnych - próbował wyłącznie podnieść własne ego. Musieli sami być słabi i niegodni noszenia miana mężczyzny. Tchórze, którzy nie potrafią znaleźć godnego przeciwnika, ukazując swoją pozorną władzę wobec kogoś, kto...nieważne.
Miał ochotę powtórzyć zabieg i całkowicie roztrzaskać nos Krugera z satysfakcją patrzeć...na jakąkolwiek inna emocję niż fanatycznie obleśne spojrzenie.Trzymany za pomocą magii jasny pukiel włosów, skupiał na sobie niemal całkowita uwagę mężczyzn. Zdawało się że srebrzyste blaski wilowej mocy, wciąż przyciągają. Ale tylko Kruger przypominał zahipnotyzowanego w szale wariata. Co jeszcze w sobie skrywał pod maską, którą tyle czasu manił aurorów?
- Sami je znajdźcie - wysapał skrępowany, by niemal zawisnąć twarzą nad stolikiem, coraz bardziej nachylając się ku upatrzonej zdobyczy.
- Znajdziemy, obiecuję - po czym jednym gestem różdżki pozwolił opaść czerwonej wstążce i jasnym pasmom włosów na blat. Skamander schował ją w dłoni, tym samym kryjąc przed wzrokiem parszywca. Auror nie miał ochoty dłużej patrzeć na zakazaną gębę - Ale porozmawiamy o tym w Tower i..po spotkaniu z kimś wyjątkowym - dementorzy. Odwróciła spojrzenie ku drugiemu aurorowi - Wezwij, by go zabrali. Spotkamy się na miejscu.
Nie musiał długo czekać. Już po chwili szarpiącego się Krugera wyprowadzano z sali przesłuchać. Potraktowany zaklęciem - przestał się w końcu rzucać. Z cichym trzaskiem wieszczącym deportację - zniknęli wszyscy. Skamander jeszcze przez moment siedział na swoim miejscu w pustej sali, z otwartym kartonem przed sobą. W palcach wciąż obracał czerwoną wstążkę, kryjącą za sobą gorzką tajemnicę. Miał zamiar dotrzeć do jej źródła i sprawić, by ścierwo podobne Krugerowi - zapłaciło za całe dokonane zło. Samuel był w końcu aurorem i jego wizja świata nie pozwalała na inną decyzję. Musiał działać.
zt
Miał ochotę powtórzyć zabieg i całkowicie roztrzaskać nos Krugera z satysfakcją patrzeć...na jakąkolwiek inna emocję niż fanatycznie obleśne spojrzenie.Trzymany za pomocą magii jasny pukiel włosów, skupiał na sobie niemal całkowita uwagę mężczyzn. Zdawało się że srebrzyste blaski wilowej mocy, wciąż przyciągają. Ale tylko Kruger przypominał zahipnotyzowanego w szale wariata. Co jeszcze w sobie skrywał pod maską, którą tyle czasu manił aurorów?
- Sami je znajdźcie - wysapał skrępowany, by niemal zawisnąć twarzą nad stolikiem, coraz bardziej nachylając się ku upatrzonej zdobyczy.
- Znajdziemy, obiecuję - po czym jednym gestem różdżki pozwolił opaść czerwonej wstążce i jasnym pasmom włosów na blat. Skamander schował ją w dłoni, tym samym kryjąc przed wzrokiem parszywca. Auror nie miał ochoty dłużej patrzeć na zakazaną gębę - Ale porozmawiamy o tym w Tower i..po spotkaniu z kimś wyjątkowym - dementorzy. Odwróciła spojrzenie ku drugiemu aurorowi - Wezwij, by go zabrali. Spotkamy się na miejscu.
Nie musiał długo czekać. Już po chwili szarpiącego się Krugera wyprowadzano z sali przesłuchać. Potraktowany zaklęciem - przestał się w końcu rzucać. Z cichym trzaskiem wieszczącym deportację - zniknęli wszyscy. Skamander jeszcze przez moment siedział na swoim miejscu w pustej sali, z otwartym kartonem przed sobą. W palcach wciąż obracał czerwoną wstążkę, kryjącą za sobą gorzką tajemnicę. Miał zamiar dotrzeć do jej źródła i sprawić, by ścierwo podobne Krugerowi - zapłaciło za całe dokonane zło. Samuel był w końcu aurorem i jego wizja świata nie pozwalała na inną decyzję. Musiał działać.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
| 27 marca
Szybkim, nierównym krokiem zmierzałam ku departamentu przestrzegania prawa, w lewej ręce ściskając pomięty list, którego adresatem był sam Jordan Rogers. Minę miałam niemrawą, od dłuższego zresztą już czasu, towarzyszyło mi uczucie niepokoju. Nie byłam nowicjuszem, przez te parę lat widziałam wiele. Nigdy jednak mój salon nie został zalany taką ilością sów, z podobnymi informacjami, w tak krótkim odstępie czasowym. Kiedy tylko postawiłam nogę na marmurowej posadzce drugiego poziomu, wiedziałam, że i tym razem przeczucie mnie nie myliło. Wszyscy aurorzy postawieni w stan gotowości? Jeden rzut okiem wystarczył, by stwierdzić, że nie była to zwyczajna sytuacja - jak się później okazało, podobne zdarzenia miały miejsce na terenie całego kraju i wątpliwym było, by były to czyste zbiegi okoliczności.
Skinęłam głową na Raven i zagarnąwszy odpowiednie dokumenty, udałam się wraz z nią do jednej z sali przesłuchań. Potrzeba nam było odrobiny prywatności, w tym zgiełku człowiek nie był w stanie słyszeć własnych myśli. W milczeniu rozkładałam kolejne karty z zeznaniami świadków oraz z sekcji zwłok, jaki wszelkie inne notatki, zdjęcia czy opisy sprawy. Posłałam jej krótkie spojrzenie, odsuwając się od stołu na kilka kroków.
- Co o tym sądzisz? - Rzuciłam pytanie w eter, na powrót świdrując wzrokiem zapisany pergamin. - Ciało odsączone z niemal siedemdziesięciu procent krwi, podejrzenie rzucenia klątwy czarnomagicznej... - mówiłam wolno, cicho, całą swoją uwagę skupiałam na aktach, ponownie analizując kawałek po kawałku. Mężczyzna. Krew czysta. Wiek ok 142 lat. Najpewniej spetryfikowany. Dwa podłużne, głębokie, precyzyjne cięcia na przedramionach. Przygryzłam lekko dolną wargę, na chwilę zapominając, że oprócz mnie w pomieszczeniu znajduje się również Raven. To wszystko, oprócz ogólnego schematu, nie trzymało się kupy. Jednorożce, czarodzieje... Na Merlina, któż ośmieliłby się do podobnych czynów? Jacy czarodzieje, czarodzieje, bo niemożliwością było, by ktoś dokonał tych wszystkich zbrodni w pojedynkę. - Niemożliwym jest, by był to zwykły zbieg okoliczności. - Odezwałam się w końcu, przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę. - Te wszystkie sprawy są zbyt do siebie podobne, musimy znaleźć wszystkie punkty, jakie je łączą. Nie istnieją zbrodnie doskonałe, gdzieś musieli popełnić błąd. - Mruknęłam, opadając w końcu na jedno z krzeseł, w smukłe palce zaś, chwytając na powrót raport z sekcji zwłok.
Szybkim, nierównym krokiem zmierzałam ku departamentu przestrzegania prawa, w lewej ręce ściskając pomięty list, którego adresatem był sam Jordan Rogers. Minę miałam niemrawą, od dłuższego zresztą już czasu, towarzyszyło mi uczucie niepokoju. Nie byłam nowicjuszem, przez te parę lat widziałam wiele. Nigdy jednak mój salon nie został zalany taką ilością sów, z podobnymi informacjami, w tak krótkim odstępie czasowym. Kiedy tylko postawiłam nogę na marmurowej posadzce drugiego poziomu, wiedziałam, że i tym razem przeczucie mnie nie myliło. Wszyscy aurorzy postawieni w stan gotowości? Jeden rzut okiem wystarczył, by stwierdzić, że nie była to zwyczajna sytuacja - jak się później okazało, podobne zdarzenia miały miejsce na terenie całego kraju i wątpliwym było, by były to czyste zbiegi okoliczności.
Skinęłam głową na Raven i zagarnąwszy odpowiednie dokumenty, udałam się wraz z nią do jednej z sali przesłuchań. Potrzeba nam było odrobiny prywatności, w tym zgiełku człowiek nie był w stanie słyszeć własnych myśli. W milczeniu rozkładałam kolejne karty z zeznaniami świadków oraz z sekcji zwłok, jaki wszelkie inne notatki, zdjęcia czy opisy sprawy. Posłałam jej krótkie spojrzenie, odsuwając się od stołu na kilka kroków.
- Co o tym sądzisz? - Rzuciłam pytanie w eter, na powrót świdrując wzrokiem zapisany pergamin. - Ciało odsączone z niemal siedemdziesięciu procent krwi, podejrzenie rzucenia klątwy czarnomagicznej... - mówiłam wolno, cicho, całą swoją uwagę skupiałam na aktach, ponownie analizując kawałek po kawałku. Mężczyzna. Krew czysta. Wiek ok 142 lat. Najpewniej spetryfikowany. Dwa podłużne, głębokie, precyzyjne cięcia na przedramionach. Przygryzłam lekko dolną wargę, na chwilę zapominając, że oprócz mnie w pomieszczeniu znajduje się również Raven. To wszystko, oprócz ogólnego schematu, nie trzymało się kupy. Jednorożce, czarodzieje... Na Merlina, któż ośmieliłby się do podobnych czynów? Jacy czarodzieje, czarodzieje, bo niemożliwością było, by ktoś dokonał tych wszystkich zbrodni w pojedynkę. - Niemożliwym jest, by był to zwykły zbieg okoliczności. - Odezwałam się w końcu, przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę. - Te wszystkie sprawy są zbyt do siebie podobne, musimy znaleźć wszystkie punkty, jakie je łączą. Nie istnieją zbrodnie doskonałe, gdzieś musieli popełnić błąd. - Mruknęłam, opadając w końcu na jedno z krzeseł, w smukłe palce zaś, chwytając na powrót raport z sekcji zwłok.
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niezły dzień. Szkoda, że jego noce nie wyglądały równie pasjonująco. W sumie to w ogóle nie wyglądały przez wzgląd na dużą ilość spraw, które rozgrywały się nie tylko w Londynie, ale były powiązane ze sobą na terenie całego kraju. Banda pojebów grasowała i obcinała mugolom głowy, wyżynała jednorożce, zabierając im krew i to samo robiła z czarodziejami. Chyba mieli do czynienia z jakąś podziemną sektą, o której jeszcze nikt nie słyszał. Raczej wątpił, żeby nagle w Wielkiej Brytanii ktoś postanowił iść w ślady Majów i Azteków, by wyrywać serca ku czci tajemniczym okrutnym bóstwom. Dlatego przysypiał na kozetce w biurze policji albo po prostu układał nogi na biurku i starał się nie wywalić na krześle. Ministerstwo Magii po prostu zastąpiło mu dom. Ku jego nieszczęściu. Ale pracował i można było powiedzieć, że szło mu coraz lepiej. Chociaż poszlak było bardzo mało i szło to opornie, ciągle parł naprzód. W końcu taka była jego rola. Prowadził kilka spraw na raz i było to dosłownie niezgodne z regulaminem pracy, ale każdy gliniarz nie miał teraz w co wkładać rąk. Wiadomości i donosy nie przestawały się kończyć, a oni nie mieli tylu ludzi, by się w tym ogarnąć. Dlatego też biuro przypominało chaos. Do tego wszystkiego niedawna ostra wymiana zdań wcale nie zachęcała go do powrotu do domu. Gdyby natknął się na nią w korytarzu, po prostu czuć by było napiętą atmosferę i dziwne wibracje, które nie były im potrzebne. Musiał się z nią pogodzić, przeprosić za ten wybuch, ale nie potrafił. Na razie uciekał i wiedział, że to co robił było złe. Gdy wpadał jednak w tok pracy, wszystko inne znikało, a funkcjonariusz przejmował władzę nad Raidenem.
Wychodził właśnie z archiwum, gdy zaczepił go tamtejszy pracownik mówiąc, że jakieś dwie panie auror prosiły o te dokumenty. Co miał młot na czarownice do dokumentów policji? Jednak Raiden nie miał głosu w tej sprawie, dlatego wziął teczkę i nieco niechętnie skierował się w stronę sali przesłuchań, gdzie podobno miały być owe kobiety. Po drodze zgarnął przy okazji jakiegoś pączka z poczęstunku dla vipów, kontrolujących ich departament. Gdy wszedł do sali, właśnie przeżuwał. Zatrzymał spojrzenie na obu panienkach i rozpoznał w jednej swoją daleką kuzynkę.
- Hej, Rafen - rzucił z pełnymi policzkami. - To dla fas były te fafierki? - spytał, po czym przełknął. Nie dokończył jednak mówić, gdy kolejna osoba weszła do sali przesłuchań i wspomniała, że pani Carter jest wzywana. Gdy i ona zniknęła, Raiden odwrócił się w stronę jasnowłosej panny z uniesionymi brwiami. - Ale tłok tu od rana! No to zostaliśmy sami - powiedział, po czym przeszedł w jej stronę, by przekazać teczkę.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 27.05.17 10:41, w całości zmieniany 1 raz
Simone pracowała w Ministerstwie Magii od lat. Nie było rzeczy, o której by nie wiedziała i nie było osób, których by nie znała. Kiedy ktoś nie wiedział gdzie powinien się udać – pytał ją. Kiedy ktoś kogoś szukał – pytał ją. Kiedy ktoś coś zgubił – pytał ją. Wiedziała po której stronie łóżka śpi Minister Magii, co na obiad w czwartek je szef departamentu tajemnic, a zawód niewymownego przy niej to pestka. Ci nie znający jej wcale mówili, że jest tylko wcinającą nos w nie swoje sprawy panią od sprzątania. Chyba nie wiedzieli jak bardzo mówiąc to się pomylili. Na takich ludzi też miała swoje haki i odpowiednią wiedzę. Kto bagatelizuję takie kobiety jak ona może skończyć w bardzo przykry sposób. Kochała swoją pracę. Była związana z tym miejscem bardziej niż Irytek z Hogwartem. Teraz przechodząc obok głównego biura aurorów została poproszona o znalezienie jakiej wolnej sali przesłuchań. O tej porze? W taki dzień? To zadanie mogło wydawać się być nie do zrobienia. Dla wszystkich tylko nie dla Simone Bones. W pierwszej trwało w najlepsze przesłuchanie świadka pobicia, w drugiej jakaś kobieta składała zeznania dotyczące śmierci jej męża, w trzeciej zobaczyła przykrą scenę kiedy to matka dowiaduje się o śmierci swojego dziecka. Dopiero kolejna sala przesłuchań była zajęta i wolna zarazem. Chyba mogli podawać sobie teczki w innym miejscu? Od tego mieli poczekalnie, korytarz, bibliotekę, a nawet milion innych gabinetów. Sala przesłuchań zdecydowanie nie należała do tego typu miejsc. Otworzyła drzwi uśmiechając się oczywiście jak zawsze z naturalną dla siebie słodyczą. - Pani Avery, Panie Carter… - zaczęła otwierając szerzej drzwi. - Zostałam poproszona o znalezienie wolnej sali przesłuchań. Ponoć jakaś większa sprawa… - dodała szeptem kiwając przy tym delikatnie głową. - A we wszystkich innych jest przesłuchanie świadka. Chyba nie mam wyjścia i muszę prosić państwa o znalezienie innego miejsca. Mam nadzieje, że mnie państwo zrozumieją. - nawet nie ją, a tego co jej to zlecił. Nie miała pojęcia po co im była ta sala przesłuchań, ale jeśli ktoś zgłasza się po to do niej to zwykle jest bardzo zdesperowany. Ona naprawdę czasem jest cudotwórcą!
I show not your face but your heart's desire
Raidenowi nie trudno było rozpoznać w osobach ich intencje. Dlatego też nie był miły dla opieszałych dupków z departamentu piętro niżej. Zafajdane fajfusy z policji antymugolskiej zaczynały go poważnie drażnić. Zapewne już niedługo miał wytrzymać i nie ubogacić jednego z nich o nową śliwkę lub brak zęba. Nie podobali mu się i to w żadnym razie. Najwyraźniej jednak nie miał na razie na to wpływu czy ich widuje czy nie. Łazili gdzie chcieli i kiedy chcieli, nawet nie na swoim terenie. Było też kilka osób, których nie cierpiał ze swojego departamentu. A dział Przestrzegania Prawa Czarodziejów był naprawdę sporawy i te kilka tak naprawdę mogło być kilkudziesięcioma osobami. Nie mógł jednak nie lubić Simone Bones. Często pomagała mu w drobniejszych sprawach jak zapewne wszystkich pracownikom. Jej wiedza była tak niesamowita, że aż nie wiedział jak ona mogła sypiać. Może w ogóle nie spała? Z takimi dojściami byłaby idealnym szpiegiem. Może kiedyś udałoby mu się z nią o tym porozmawiać? Inni mogli ją bagatelizować. On wolał tego nie robić. Szczególnie że potrafił doceniać takie ciche myszki.
- Już skończyłem - odparł, wzruszając lekko ramionami i podchodząc do starszej kobiety. Była jak dobra babcia Ministerstwa Magii, jeśli ów placówka jeszcze potrafiła posiadać w sobie taką cząstkę. - Ah, Simone. Bez ciebie to miejsce pewnie zginie - westchnął, uśmiechając się do niej szeroko. - Coś ważnego?
- Już skończyłem - odparł, wzruszając lekko ramionami i podchodząc do starszej kobiety. Była jak dobra babcia Ministerstwa Magii, jeśli ów placówka jeszcze potrafiła posiadać w sobie taką cząstkę. - Ah, Simone. Bez ciebie to miejsce pewnie zginie - westchnął, uśmiechając się do niej szeroko. - Coś ważnego?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ah, Simone. Bez ciebie to miejsce pewnie zginie. Nie wyciągałaby aż tak poważnych wniosków, ale na pewno byłoby bardzo bliskie upadkami. Simone nie tylko dbała o ten budynek w kontekście fizycznym, ale także mentalnym i emocjonalnym. Wiedziała kto z kim się nie lubi, kto zawsze ma problemy, kto jest największym gadułą, kto plotkarzem, albo kto zamiast prysznica tylko rano popsikał się drogimi perfumami (ble). Jednak nie była wścibską babą. Ludzie po prostu dużo jej powierzali, a to dlatego, że naprawdę była osobą godną zaufania. Jeżeli ktoś miał jakieś tajemnice Simone nigdy by ich nie zdradziła, a gdy ktoś zasłużył na to by o nim mówiono robiła wszystko by wieść rozchodziła się w ciągu sekundy. Ta starsza kobieta uwielbiała widzieć na najwyższym stanowisku w całym magicznym świecie właśnie kobietę. To kobiety rządziły światem chociaż pozwalały myśleć mężczyznom, że jest inaczej. Ci lubili czuć kontrolę niż zwyczajnie ją mieć. Simone uśmiechnęła się delikatnie na słowa mężczyzny poprawiając czepek na głowie. - Więc bez powodu państwu przerwałam skoro i tak już kończycie… - mruknęła spoglądając to na kobietę to na mężczyznę. Właściwie policjanci i aurorzy rzadko ze sobą współpracowali i nawet stara Simone potrafiła to zauważyć. Woleli nie wchodzić sobie w drogę. Jedni uważali się za lepszych, a drudzy nie robili nic by tych pierwszych z tego błędu wyprowadzić. Chociaż patrząc na taką szlachciankę w zawodzie aurora mogła powiedzieć, że to całkiem miłe, że zechciała ruszyć tyłek z salonów by bronić świata, który nie obchodzi zwykle arystokratycznie urodzonych. Przeniosła zaraz wzrok na Cartera. Tego rozrabiakę lubiła. Często wpadał do niej kiedy do Ministerstwa przychodziła dostawa smakołyków na różne uroczystości. Uśmiechnęła się. - Ponoć tak ważne, że nawet ja o tym nie wiem. - mruknęła i wzruszyła ramionami. - Ponoć nic nie wiem. - uniosła dłonie w obronnym geście kiedy spojrzał na nią wzrokiem mówiącym, że to niemożliwe. - Powiem tylko, że jest to związane z jakimś nielegalnym transportem dżinów… - szepnęła do mężczyzny tak, żeby tylko on mógł usłyszeć przekazane informacje.
I show not your face but your heart's desire
Oj, to była prawda. Zawsze pojawiał się we właściwym czasie i właściwej porze, gdy chodziło o słodycze. Bo musiał przyznać, że te wysyłane na uroczystości czy spotkania polityków w Ministerstwie Magii były dopieszczone na ostatni guzik. Ale kto tam by zauważył, że jeden czy dwa kawałki ciasta zniknęły? I garść cukierków? I trzy babeczki? No, raczej nikt, bo przed podaniem nikt ich nie liczył, a Simone była skarbem, który bez problemu pozwalał mu się rozbestwiać właśnie w takich chwilach. Co do towarzyszącej mu kobiety - nie wiedział kim była nim pani Bones nie wypowiedziała jej nazwiska. Nie zrobiło to na nim wrażenia, ale wiadomo, że każda myśl o szlachcie wywołała w nim pewne negatywne odczucia, dlatego lekko zmarszczył brwi. Biedna Artis. Nie zasłużyła sobie na takie traktowanie. Nikt nie zasłużył za zrobienie czegoś takiego. Cieszył się jednak z tego, że przyszła do niego i mu to powiedziała. Zawsze mogła przecież pozbyć się problemu bez wyjawiania mu tego, co było dla niego nie do pomyślenia. Mimo wszystko dobrze wybrał, chociaż nie miał pojęcia o konsekwencjach tej jednej nielegalnej nocy. W tym samym momencie pani auror wstała i spojrzała to na niego to na Simone, by powiedzieć słowa pożegnania. Raiden odprowadził ją spojrzeniem, po czym wrócił uwagą do stojącej wciąż obok kobieciny.
- Jasne, jasne. Mnie nie oszukasz - roześmiał się, słysząc jej słowa. Jego spojrzenie było aż za bardzo wymowne, a głos którym się do niej zwracał również. Nie było rzeczy o której by nie wiedziała. No i proszę. Czyli jednak wiedziała, co w trawie piszczało. - O, to może się dowiemy i zarobimy na boku? - zaproponował z poważną miną, ale w środku dosłownie wybuchał głośnym śmiechem. - A jak ma się pan Bones? Już wyzdrowiał? - zagaił lekko, korzystając jeszcze z chwili prywatności, którą zapewniała im pusta sala przesłuchań.
- Jasne, jasne. Mnie nie oszukasz - roześmiał się, słysząc jej słowa. Jego spojrzenie było aż za bardzo wymowne, a głos którym się do niej zwracał również. Nie było rzeczy o której by nie wiedziała. No i proszę. Czyli jednak wiedziała, co w trawie piszczało. - O, to może się dowiemy i zarobimy na boku? - zaproponował z poważną miną, ale w środku dosłownie wybuchał głośnym śmiechem. - A jak ma się pan Bones? Już wyzdrowiał? - zagaił lekko, korzystając jeszcze z chwili prywatności, którą zapewniała im pusta sala przesłuchań.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Simone była uczciwą kobietą. Nigdy nie użyłaby swoje wiedzy by komuś zaszkodzić. Chciała jedynie pomagać ludziom bo świat był okrutny. Mogło się wydawać, że wszystko jest od nas zależne, ale wcale takie nie było. Niektórym ludziom należało się trochę szczęścia, a jeśli ona mogła im to szczęście podarować to czemu nie? Ludzie nie rodzą się dobrzy albo źli. Nie istnieje nawet predyspozycja do jednego czy drugiego. Sposób w jaki żyją się liczy i ludzie jakich poznają. - Panie Carter… przecież Pan wie, że u mnie tajemnica to rzecz święta! - odparła niby zdruzgotana jego propozycją. Jednak nie uważała by ten mógł mówić to poważnie. Żeby tak każdemu humor dopisywał jak dopisywał Raidenowi to w Ministerstwie ludziom żyłoby się na pewno lepiej. Pani Bones prócz dobrej duszy Ministerstwa Magii była także żoną, matką i od kilku miesięcy także babcią. Jej mąż był strażnikiem w wierzy astronomicznej, ale ostatnio miał spore problemy ze zdrowiem dlatego Simone musiała wziąć parę dni wolnego by zająć się swoim starym wyjadaczem. Pokręciła głową na pytanie o jego zdrowie. - Gdyby przyszedł Pan do niego z butelką ognistej nawet minuty by się nie zastanawiał! - powiedziała nawet nie wiedząc co można więcej do tego dodać. - Ale już wnuczki popilnować to on pierwszy chory… ręce mu się telepią i w panikę wpada. Mężczyźni głupieją przy dzieciach. Powtarzam mu zawsze. Swoją dwójkę wychowałeś to co się boisz? Przecież to dziecko nie z piórka jest. Nie rozumie. - skwitowała zdając sobie sprawę z tego, że właśnie opowiada mężczyźnie o problemach, o których prawdopodobnie on słuchać nie chce. Bo kto by chciał? Machnęła ręką. - Ja też nie rozumiem. Mam nadzieje, że u ciebie przynajmniej bez problemowo chociaż patrząc na to co tu się ostatnio dzieje to nie masz zbytnio czasu na problemy, prawda? - uniosła brew poprawiając swój fartuszek z kolorowymi naszywkami. Nawet to było u niej charakterystyczne aż nadto.
I show not your face but your heart's desire
- Jesteśmy sami. Mi możesz ufać, Simone. Nie wydam ciebie ani twoich ośmiu baniek, które chowasz pod krzesłem dozorcy - powiedział poważnie, kładąc jej dłoń na delikatne ramię starszej kobiety i spojrzał jej w oczy z całą powagą. Z nią żarty to była przyjemność. Gra i historia, którą mogli naginać według swojej woli. Do tego niewiele brakowało, a jeśli ktoś by ich podsłuchał, mógłby wziąć to za prawdę. Często te słowne przepychanki miały właśnie takie zabarwienie - rozumieć je mogli tylko oni. Dokładnie. Szkoda, że całe Ministerstwo Magii nie składało się jedynie z takich pań Bones. Wszyscy chodziliby zadowoleni, żadne cholerne referendum by się nie wydarzyło, nikt nie musiałby się bać o chaos, a on zapewne miałby o wiele, o w i e l e mniej roboty niż teraz. To było jakieś chore urwanie głowy, nad którym nikt nie panował i nie mógł zapanować. - Kupowanie przeze mnie Ognistej jest ostatnio dość niebezpieczne - powiedział, przypominając sobie, że ten alkohol był w dużym stopniu własnością Macmillanów, którzy na pewno nie cieszyli się na fakt, że jakiś znany bałamutnik będzie im jeszcze dorzucał pieniędzy na skrytkę bankową. Ta wizja bardzo rozbawiła Raidena. - To pan Bones! On się niczego nie boi tylko małżonkę chce podrażnić - dodał, uśmiechając się szeroko. Gdyby tylko z Artis było lepiej... Och ostatnia rozmowa nie należała niestety do najlepszych, a Carter przypominał już jakiegoś wypranego z emocji nastolatka. Tylko ta starsza pani jeszcze umiała coś z niego wyciągnąć. Słysząc jej słowa, pokiwał głową. - Oh, kochana pani Bones - ni to westchnął, ni to na poważnie utrzymał ton, wzruszając lekko ramionami przy głębszych wdechu i wypuszczeniu powietrza. - W robocie zalatania, w domu już niedługo też będzie niezły sajgon... W sumie to już jest. Mam nadzieję, że mnie kobieta nie zmusi do wyprowadzi - rzucił z żartem, widząc ten charakterystyczny gest kobiety.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Simone parsknęła śmiechem kręcąc przy tym głową. - Nie mów tego głośno. Myślisz, że chce się dzielić tym wszystkim z sępami? - zapytała unosząc brew, ale zaraz znowu pokręciła głową. Naprawdę nie powinien mówić tego na głos. Oni wiedzieli, że to żarty, ale w Ministerstwie były sępy, które tylko czekały by zwolnić niektóre stanowiska. Kobieta nic nie mogła poradzić na to, że słyszała to co mówią ludzie. Akurat przechodziła, albo akurat stała, albo mówili tak głośno, że było ich słychać aż z drugiego pomieszczenia. Często zdarzało jej się słyszeć, że nie ma sensu trzymać niektórych ludzi i nawet raz padło jej imię. Simone nie wiedziałaby co by się stało jakby nagle ktoś ją zwolnił z pracy. Nie chodziło o pieniądze, a o to, że to miejsce w pewnym sensie należało do niej. Było częścią jej. Mogła przejść na emeryturę już dawno i cieszyć się wolnym czasem, ale wiedziała, że nie będzie potrafiła. Dla niej ta praca nie była pracą samą w sobie. Odpoczynkiem. Relaksem. Czymś co robiła od zawsze i już zawsze miała robić. - Tym lepiej! Zdrowie ważna rzeczy, a po ognistej tylko ciśnienie się podwyższa. Może Ciebie jeszcze to nie dotyczy, ale uwierz mi, że pewnego dnia odbije ci się to na zdrowiu. - powiedziała i zaraz uniosła dłonie w obronnym geście. - Nie, żebym krakała. Na szczęście wieszczką nie jestem. - dodała uśmiechając się delikatnie. O tym co było między Carterem a szlachcianką to nawet Simone nie wiedziała. Nie interesowało ją to co działo się w szlacheckich domach bo ci ludzie nigdy nie byli dla niej dobrzy. Było paru takich, których naprawdę zdążyła polubić, ale w końcu od każdej reguły były wyjątki, a oni byli jednym z nich. - Drażni mnie już wystarczająco długo. Przyzwyczajenie robi swoje, Panie Carter! - mruknęła chociaż jasne było, że w tym małżeństwie chodziło przede wszystkim o miłość. Simone kochała swojego starego całym sercem chociaż u nich nie była to tak wylewna sprawa. Pamiętała jak jeszcze byli młodzi i zapytała go czy ją kocha. Odpowiedział, że raz jej to powiedział i jak się coś zmieni to jej da wtedy znać. I tak nie zmieniło się już od czterdziestu lat. Także dalej sobie żyją. - Proszę się nie przejmować. Na pewno znajdzie Pan sposób na kobietę. Przecież kobiety są bardzo proste i tylko jednego potrzebują. Tylko bezpieczeństwa. - odparła z westchnięciem. - Uciekajmy stąd. W składziku mam szarlotkę bo ostatnio męczy mnie ochota na jabłka. - zaśmiała się i pogoniła go ręką by przeszli dalej.
z.t
z.t
I show not your face but your heart's desire
Uśmiechnął się delikatnie, słysząc jej śmiech. Zastanawiał się w sumie, co by było, gdyby jego matka żyła. Czy też słyszałby jej śmiech? Tęsknił za nią i za tym jej ciepłem. Zawsze potrafiła powiedzieć coś w odpowiednim momencie, zareagować właściwie... Zupełnie jakby była wszechwiedząca. Gdy był mały, Raiden wierzył w to, że jego mam naprawdę wie dosłownie wszystko. Teraz zapewne by w to powątpiewał, ale dobrze że nie było nikogo wszechwiedzącego. Nawet Simone miała swoje ograniczenia. Patrzył na nią ciepło, gdy tak opowiadała o swoim mężu. Tak łatwo i prosto. I z miłością. Znał to spojrzenie, które zawsze towarzyszyło jego rodzicom. Zaśmiał się jednak na jej słowa o Ognistej. Cóż... Zapewne miała rację, ale czarodzieje mieli inne zdrowie niż mugole i mogli sobie na więcej pozwolić. Nie oznaczało to jednak że byli odporni na trucizny. Albo szkło w drinku. Albo cokolwiek innego. Czego ludzie by nie wymyślili. Tak naprawdę w sumie gdyby Raiden postanowił być tym złym byłby całkiem dobry w te klocki. Dobrze jednak że wylądował po właściwej stronie. Rozpromienił się na słowa o cieście, bo tylko tego mu brakowało!
- Z cynamonem? - zapytał podekscytowany jakby z powrotem miał osiem lat. - Wiem, że masz tam wszystko, Simone. Wiesz jak sprawić, żeby człowiek był zadowolony. Jesteś groźną kobietą, wiesz? - rzucił do niej, po czym ruszył śladem starszej pracownicy Ministerstwa Magii.
|zt
- Z cynamonem? - zapytał podekscytowany jakby z powrotem miał osiem lat. - Wiem, że masz tam wszystko, Simone. Wiesz jak sprawić, żeby człowiek był zadowolony. Jesteś groźną kobietą, wiesz? - rzucił do niej, po czym ruszył śladem starszej pracownicy Ministerstwa Magii.
|zt
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sala przesłuchań
Szybka odpowiedź