Sala numer jeden
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala numer jeden
Niedawna wojna zrobiła z Mungiem swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu; pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Wiązka światła, w zamyśle mająca przynieść ulgę, rozbłysła nad aurorem obejmując ciemniejszymi promieniami widoczne rany od poparzeń, które momentalnie zaczęły poszerzać się i tym samym zajmować większą powierzchnię skóry. Swąd palonego ciała był nieunikniony podobnie jak niewyobrażalny ból doskwierający Kieranowi, kiedy przyszło mu ponownie zmierzyć się z posiadanymi obrażeniami. Czuł każde pojedynkowe zaklęcie na nowo, jakoby został trafiony nimi w jednej chwili. Siniaki przerodziły się w krwiaki, gdy moc zaklęcia pogłębiła powierzchowne urazy.
Ból spowodował u osłabionego pacjenta nieustannie nasilające się drgawki, Poppy musiała szybko reagować chcąc zapobiec pogorszeniu się jego stanu. Nie zemdlał, ale otępiony umysł zaczął płatać mu figle.
|Kieran: 65/244 (-50); obrażenia: 19 – odmrożenia, 44 – poparzenia, 116 – tłuczone
Ból spowodował u osłabionego pacjenta nieustannie nasilające się drgawki, Poppy musiała szybko reagować chcąc zapobiec pogorszeniu się jego stanu. Nie zemdlał, ale otępiony umysł zaczął płatać mu figle.
|Kieran: 65/244 (-50); obrażenia: 19 – odmrożenia, 44 – poparzenia, 116 – tłuczone
W oczekiwaniu na przybycie kompetentnej osoby, która chociaż pochyliłaby się nad jego ranami, spoglądał bez wyrazu na obdrapaną ścianę. Może to i dobrze, że na piątym piętrze zabrakło wolnych łóżek, w końcu całkiem miłą odmianą jest wylądować na innym oddziale niż zwykle, dzięki temu miał szansę zapoznać się z kolejną szpitalną salą. Rzecz jasna nie potrafił nigdy zbyt dobrze odnaleźć się w roli posłusznego pacjenta, jak również nie lubił przyznawać się do własnego cierpienia, które uznawał za wyraz słabości, jednak samo miejsce cenił. To w Mungu poznał przecież swoją żonę, właśnie na piątym piętrze, gdzie bezpardonowo nazwała go wariatem. Sentymenty nie były jego mocną stronę, jednak jakieś się w nim tliły i pielęgnował te jakże nieliczne dowody przywiązania.
Czasem swój wzrok zwracał na drzwi, próbując nie poświęcać nawet najmniejszej uwagi obolałemu ciału. Dobrze znał ból i był w stanie go znieść, zwłaszcza że i tak nie był w najgorszym stanie. Starał się jednak zbytnio nie poruszać, bo przy nawet najmniejszym drgnięciu któryś z mięśni wyraźnie dawał o sobie znać. Jakby wszystkie żywe komórki nagle zbuntowały się przeciw niemu, za nic mając jego wolę. Musiał stawić czoła smutnej prawdzie; nie był już młody, choć nie chciał też przyznać, że jest już stary – przynajmniej kilka lat do tej starości jeszcze miał. Bardzo cenił to, że z wiekiem przyszło doświadczenie, ale te wszystkie przeżyte lata wpłynęły też na jego ciało. Wciąż dbał o swoją kondycję, ale już zdążył zauważyć, że jego organizm szybciej opada z sił niż kiedyś. Zamierzał jednak dalej z uporem ścigać zwyrodnialców parających się czarną magią, to przecież było całym jego życiem.
Do pomieszczenia w końcu weszła dobrze znana mu pielęgniarka. Na widok Poppy uniósł ledwo widocznie kąciki ust, zmuszając się do wykrzesania z siebie resztek entuzjazmu, którego nie było w nim aż tak wiele, zwłaszcza w ostatnich dniach. – Panno Pomfrey – odparł całkiem łagodnie, jednak zaraz zmarszczył brwi na wspomnienie pojedynku. Wciąż analizował jego przebieg, coraz wścieklej wytykając sobie wszystkie błędy.
Z ust młodej kobiety wypadła inkantacja i z początku nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek złego się wydarzyło. Lecz jasny promień zaklęcia, jaki wydobył się z różdżki, rozbłysnął nad nim ostro, a chwile później poczuł ból. Ślady po poparzeniach zapiekły go ostro, wszystkie jednocześnie. To było tak nieoczekiwane, bolesne. Jego ciało zapłonęło żywym ogniem, wszystkie mięśnie napięły się do granic możliwości. Bolesne jęki i tak się z niego wydobywały, choć zaciskał mocno zęby. Uderzania bólu były niczym kolejne ciosy zadane osobno, lecz wszystkie w jednej chwili, czego jego umysł nie pojmował. Rażony bólem padł na łóżku, doznając jakiegoś szoku, który doprowadził go nagle do potężnych drgawek. Zaciskał mocno dłonie na szpitalnej pościeli, w końcu otwierając ust, aby ulżyć sobie i zawyć z bólu.
Czasem swój wzrok zwracał na drzwi, próbując nie poświęcać nawet najmniejszej uwagi obolałemu ciału. Dobrze znał ból i był w stanie go znieść, zwłaszcza że i tak nie był w najgorszym stanie. Starał się jednak zbytnio nie poruszać, bo przy nawet najmniejszym drgnięciu któryś z mięśni wyraźnie dawał o sobie znać. Jakby wszystkie żywe komórki nagle zbuntowały się przeciw niemu, za nic mając jego wolę. Musiał stawić czoła smutnej prawdzie; nie był już młody, choć nie chciał też przyznać, że jest już stary – przynajmniej kilka lat do tej starości jeszcze miał. Bardzo cenił to, że z wiekiem przyszło doświadczenie, ale te wszystkie przeżyte lata wpłynęły też na jego ciało. Wciąż dbał o swoją kondycję, ale już zdążył zauważyć, że jego organizm szybciej opada z sił niż kiedyś. Zamierzał jednak dalej z uporem ścigać zwyrodnialców parających się czarną magią, to przecież było całym jego życiem.
Do pomieszczenia w końcu weszła dobrze znana mu pielęgniarka. Na widok Poppy uniósł ledwo widocznie kąciki ust, zmuszając się do wykrzesania z siebie resztek entuzjazmu, którego nie było w nim aż tak wiele, zwłaszcza w ostatnich dniach. – Panno Pomfrey – odparł całkiem łagodnie, jednak zaraz zmarszczył brwi na wspomnienie pojedynku. Wciąż analizował jego przebieg, coraz wścieklej wytykając sobie wszystkie błędy.
Z ust młodej kobiety wypadła inkantacja i z początku nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek złego się wydarzyło. Lecz jasny promień zaklęcia, jaki wydobył się z różdżki, rozbłysnął nad nim ostro, a chwile później poczuł ból. Ślady po poparzeniach zapiekły go ostro, wszystkie jednocześnie. To było tak nieoczekiwane, bolesne. Jego ciało zapłonęło żywym ogniem, wszystkie mięśnie napięły się do granic możliwości. Bolesne jęki i tak się z niego wydobywały, choć zaciskał mocno zęby. Uderzania bólu były niczym kolejne ciosy zadane osobno, lecz wszystkie w jednej chwili, czego jego umysł nie pojmował. Rażony bólem padł na łóżku, doznając jakiegoś szoku, który doprowadził go nagle do potężnych drgawek. Zaciskał mocno dłonie na szpitalnej pościeli, w końcu otwierając ust, aby ulżyć sobie i zawyć z bólu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie darzyła tego miejsca specjalnym sentymentem, choć w przeciwieństwie do aurora naturę miała melancholijną i skłonną do sentymentów. Miłości życia tu nie poznała, wiele znajomości naprawdę warto było pielęgnować, zarówno podczas kursu, jak i stażu i później pracy w tym miejscu poznała naprawdę wspaniałe osoby, lecz najbardziej budynek szpitala łączyła z cierpieniem, które tu oglądała. Każdego dnia i każdej nocy, jakie tu spędziła, spoglądała na rannych, chorych, poszkodowanych w wypadkach. Czasami, gdy pacjenta ocalić się nie dało, kiedy odchodził na łóżku, gdy stała nad nim z różdżką - śnił jej się potem po nocach. Niektóre, najbardziej makabryczne obrazy, wyryły się w pamięci uzdrowicielki już na zawsze, lecz to było wpisane w ten zawód; musiała sobie z tym radzić, nauczyła się to robić. Potrafiła opanować nerwy - inaczej nie nadawałaby się wcale do tej pracy. To nawet poniekąd łączyło ją z panem Rineheart, choć oczywiście to o wiele za mocne określenie - oboje musieli trzymać nerwy na wodzy.
Czasami wydawało się jej, że ona potrafi zachować spokój o wiele częściej, niż on, kiedy tak krzyczał i się złościł.
Dziś uśmechnął się do niej łagodnie, odwzajemniła ten uśmiech; chciała ulżyć mu w bólu, by resztę zabiegów przeleżał w spokoju - pragnęła nawiązać z nim uprzejmą rozmowę, była ciekawa tego pojedynku, lecz nie zdążył udzielić jej odpowiedzi....
Nie spodziewała się tego, naprawdę; Poppy była przekonana, że magia w szpitalu św. Munga była ustabilizowana, przez ostatnie tygodnie nie dręczyły ich tu anomalie - a to, co stało się, gdy wypowiedziała słowa inkantacji przeczyło temu. Głęboki oddech przerażenia i wybałuszone oczy - to jasno świadczyło o tym jak czuła się zaskoczona. Mało czego była tak pewna jak własnych umiejętności w magii leczniczej, opanowała ją naprawdę dobrze, a teraz... Skrzywdziła pacjenta swą mocą po stokroć mocniej. W nozdrza uderzył swąd palonego ciała, a po chwili auror nie wytrzymał - i zawył z bólu, zaczął drżeć.
Jeszcze jeden głęboki oddech i wyrzekła zdecydowanym głosem: - Cauma Sanavi Maxima! - najpierw musiała zająć się poparzeniami, które zdawały się powiększać niebezpiecznie. - Tak bardzo przepraszam, nie wiem co się stało... - jęknęła Poppy, głęboko sobą zawiedziona. Musiała szybko zapanować nad sytuacją. Miała pana Rineheart uleczyć, a nie dobić.
Czasami wydawało się jej, że ona potrafi zachować spokój o wiele częściej, niż on, kiedy tak krzyczał i się złościł.
Dziś uśmechnął się do niej łagodnie, odwzajemniła ten uśmiech; chciała ulżyć mu w bólu, by resztę zabiegów przeleżał w spokoju - pragnęła nawiązać z nim uprzejmą rozmowę, była ciekawa tego pojedynku, lecz nie zdążył udzielić jej odpowiedzi....
Nie spodziewała się tego, naprawdę; Poppy była przekonana, że magia w szpitalu św. Munga była ustabilizowana, przez ostatnie tygodnie nie dręczyły ich tu anomalie - a to, co stało się, gdy wypowiedziała słowa inkantacji przeczyło temu. Głęboki oddech przerażenia i wybałuszone oczy - to jasno świadczyło o tym jak czuła się zaskoczona. Mało czego była tak pewna jak własnych umiejętności w magii leczniczej, opanowała ją naprawdę dobrze, a teraz... Skrzywdziła pacjenta swą mocą po stokroć mocniej. W nozdrza uderzył swąd palonego ciała, a po chwili auror nie wytrzymał - i zawył z bólu, zaczął drżeć.
Jeszcze jeden głęboki oddech i wyrzekła zdecydowanym głosem: - Cauma Sanavi Maxima! - najpierw musiała zająć się poparzeniami, które zdawały się powiększać niebezpiecznie. - Tak bardzo przepraszam, nie wiem co się stało... - jęknęła Poppy, głęboko sobą zawiedziona. Musiała szybko zapanować nad sytuacją. Miała pana Rineheart uleczyć, a nie dobić.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
| PŻ: 105/244 (-30); obrażenia: 19 – odmrożenia, 39 – poparzenia, 111 – tłuczone
Ból rozdzierał go na strzępy, które potem zbijał w jedną masę, aby ta znów została rozszarpana. Chory cykl trwał dalej, chwilę i wieczność zarazem. Wyostrzone przez cierpienie zmysły odbierały wszystkie bodźce, lecz otępiały umysł nie był w stanie ich odpowiednio zinterpretować. Pod powiekami go piekło, a kiedy otwierał oczy jasność panująca w pomieszczeniu raziła zbyt mocno, więc szybko znów zamykał oczy. Drżał od zimna, wił się z gorąca i jęczał z bólu. Mógłby przysiąc, że gdzieś w dali unosił się czyjś śpiew. Potem wciąż gdzieś daleko, ale zarazem nieco bliżej roznosił się gwizd. Na koniec słyszał przy uchu łagodny szept, głos pełen słodyczy był znajomy, choć tak dawno niesłyszany. Chciał wypowiedzieć imię należące do drogiej mu kobiety, lecz nie potrafił wydobyć z siebie nic więcej poza żałosnym charknięciem. Kierowany instynktem chwycił w geście obronnym cudzą dłoń, wcale jej nie rozpoznając, ale pragnąc ja odsunąć od siebie jak najdalej. Dlaczego więc zacisnął desperacko palce na smukłym nadgarstku, jakby jednak nie chciał tej dłoni mieć od siebie zbyt daleko?
Nawet nie wiedział co się stało, docierało do niego tylko to, że jego cierpienie skończyło się wreszcie. Wypowiedziana inkantacja przez Poppy być może dotarła do jego uszu, lecz nie wdarła się do umysłu. Jeszcze przez chwilę nic do niego nie docierało. Całe ciało znieruchomiało z ulgi, odbudowywało się na nowo kawałek po kawałku. Nie płonął żywcem, co było tak cudowne. Odetchnął ciężko i opadł na łóżko, obiema dłońmi leniwie gładząc materiał szpitalnego prześcieradła. Zamroczyło go, jednak powoli zaczynał dochodzić do siebie i przypominać sobie szczegóły. Pojedynek. Szpital. Poppy.
– Zacznę myśleć, że szczerze mnie nie znosisz, Poppy – wyrzucił z siebie mocno ochrypłym głosem, po czym odchrząknął, próbując poderwać się z łóżka. Jakoś nie myślał, że pozwala sobie na poufałość, nawet nie docierało do niego, że silił się na bycie żartobliwym. Przy ruchu wykrzywił twarz w bolesnym grymasie, jednak dopiął swego i znalazł się w pozycji siedzącej. – Cholerne anomalie – przeklął pod nosem, spojrzenie na chwilę wbijając w szpitalną podłogę. Potem obdarzył szkolną pielęgniarkę spojrzeniem, dzięki czemu mogła dostrzec, że niebieskie tęczówki pozostają zamglone, co świadczyło o utrzymującej się jeszcze nieprzytomności pacjenta po niedawnym zdarzeniu.
Ból rozdzierał go na strzępy, które potem zbijał w jedną masę, aby ta znów została rozszarpana. Chory cykl trwał dalej, chwilę i wieczność zarazem. Wyostrzone przez cierpienie zmysły odbierały wszystkie bodźce, lecz otępiały umysł nie był w stanie ich odpowiednio zinterpretować. Pod powiekami go piekło, a kiedy otwierał oczy jasność panująca w pomieszczeniu raziła zbyt mocno, więc szybko znów zamykał oczy. Drżał od zimna, wił się z gorąca i jęczał z bólu. Mógłby przysiąc, że gdzieś w dali unosił się czyjś śpiew. Potem wciąż gdzieś daleko, ale zarazem nieco bliżej roznosił się gwizd. Na koniec słyszał przy uchu łagodny szept, głos pełen słodyczy był znajomy, choć tak dawno niesłyszany. Chciał wypowiedzieć imię należące do drogiej mu kobiety, lecz nie potrafił wydobyć z siebie nic więcej poza żałosnym charknięciem. Kierowany instynktem chwycił w geście obronnym cudzą dłoń, wcale jej nie rozpoznając, ale pragnąc ja odsunąć od siebie jak najdalej. Dlaczego więc zacisnął desperacko palce na smukłym nadgarstku, jakby jednak nie chciał tej dłoni mieć od siebie zbyt daleko?
Nawet nie wiedział co się stało, docierało do niego tylko to, że jego cierpienie skończyło się wreszcie. Wypowiedziana inkantacja przez Poppy być może dotarła do jego uszu, lecz nie wdarła się do umysłu. Jeszcze przez chwilę nic do niego nie docierało. Całe ciało znieruchomiało z ulgi, odbudowywało się na nowo kawałek po kawałku. Nie płonął żywcem, co było tak cudowne. Odetchnął ciężko i opadł na łóżko, obiema dłońmi leniwie gładząc materiał szpitalnego prześcieradła. Zamroczyło go, jednak powoli zaczynał dochodzić do siebie i przypominać sobie szczegóły. Pojedynek. Szpital. Poppy.
– Zacznę myśleć, że szczerze mnie nie znosisz, Poppy – wyrzucił z siebie mocno ochrypłym głosem, po czym odchrząknął, próbując poderwać się z łóżka. Jakoś nie myślał, że pozwala sobie na poufałość, nawet nie docierało do niego, że silił się na bycie żartobliwym. Przy ruchu wykrzywił twarz w bolesnym grymasie, jednak dopiął swego i znalazł się w pozycji siedzącej. – Cholerne anomalie – przeklął pod nosem, spojrzenie na chwilę wbijając w szpitalną podłogę. Potem obdarzył szkolną pielęgniarkę spojrzeniem, dzięki czemu mogła dostrzec, że niebieskie tęczówki pozostają zamglone, co świadczyło o utrzymującej się jeszcze nieprzytomności pacjenta po niedawnym zdarzeniu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Jak mogło do tego dojść? Oczywiście, że zdarzały jej się wpadki. Umiejętności panny Pomfrey w dziedzinie magii leczniczej stały na naprawdę wysokim poziomie, ciężko na to pracowała przez ostatnie kilka lat, nie przyznałaby się do tego, była zbyt skromna, lecz miała naturalny talent do uzdrawiania, lecz wciąż była tylko człowiekiem - i popełniała błędy. Mogła przez większość czasu wykazywać się niezwykłą starannością i ostrożnością wykonywanych ruchów, przemyśleniem własnych czynów, lecz zdarzały się takie chwile, kiedy nieświadomie przekręciła słowo, źle poruszyła ręką, wybrał złą fiolkę. Przez zmęczenie, bo potrafiła pracować bez ustanku przez bardzo długie godziny, dokonywała złych wyborów. Zawsze starała się je naprawiać jak najprędzej, lecz gorzkie poczucie porażki zawsze pojawiało się na języku. Teraz wstyd palił pannę Pomfey od środka, czego świadectwem był rumieniec na piegowatych policzkach, upodabniający ją do dorodnego buraka.
Oczywiście to uczucie nie mogło równać się z tym, co czuł teraz pan Rineheart; jeśli coś płonęło, to on. Swąd palonej skóry drażnił zmysły, był okropny, lecz przede wszystkim wprawiał Poppy w jeszcze większe poczucie winy. Zauważyła jak zacisnął dłoń na jej lewym nadgarstku i prawie wtedy serce pękło jej na pół; sądziła, że ból musiał być naprawdę ogromny, skoro skłonił go do podobnego gestu. Kieran zawsze zdawał się Poppy bardzo szorstkim człowiekiem, o szlachetnym i dobrym sercu, lecz trudnym i chłodnym w obyciu, nieskory do okazywania czułości. Niektórzy mężczyźni po prostu tacy byli. W jego zawodzie chyba nawet powinni tacy być.
Na całe szczęście drugie zaklęcie zadziałało dokładnie tak jak powinno. Ustało syczenie palonej skóry, oparzenia już się nie powiększały; zaczynały blednąć, lecz nie wszędzie. Wciąż musiało go bardzo boleć.
- To nieprawda - zaprzeczyła od razu. Poczuła przerażenie na myśl, że pan Rineheart mógł naprawdę tak pomyśleć. Czy sądził, że uczyniła to specjalnie? - Ja-ja nie wiem jak to się stało, to był wypadek, przypadek, nie chciałam, tak bardzo przepraszam... - tłumaczyła się nieco zbyt nerwowo. Kolejne słowa ją uspokoiły; zrzucił to na karb anomalii. Westchnęła ciężko. Sądziła, że magia w Szpitalu św. Munga została ustabilizowana; przypuszczała, że wina leży wyłącznie po jej stronie - i czuła się winna. Nie wiedziała jak mu to teraz wynagrodzi. - Zaraz przestanie pana boleć i odpocznie pan - przemówiła do Kierana łagodnie, dostrzegając zamglone spojrzenie. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Nie zamierzała pozwolić mu opuścić dziś szpitala. Nie po tym co się dziś stało. - Cauma Sanavi Maxima! - powtórzyła Poppy, mając nadzieję, że oparzenia pozostaną już tylko przykrym wspomnieniem.
Oczywiście to uczucie nie mogło równać się z tym, co czuł teraz pan Rineheart; jeśli coś płonęło, to on. Swąd palonej skóry drażnił zmysły, był okropny, lecz przede wszystkim wprawiał Poppy w jeszcze większe poczucie winy. Zauważyła jak zacisnął dłoń na jej lewym nadgarstku i prawie wtedy serce pękło jej na pół; sądziła, że ból musiał być naprawdę ogromny, skoro skłonił go do podobnego gestu. Kieran zawsze zdawał się Poppy bardzo szorstkim człowiekiem, o szlachetnym i dobrym sercu, lecz trudnym i chłodnym w obyciu, nieskory do okazywania czułości. Niektórzy mężczyźni po prostu tacy byli. W jego zawodzie chyba nawet powinni tacy być.
Na całe szczęście drugie zaklęcie zadziałało dokładnie tak jak powinno. Ustało syczenie palonej skóry, oparzenia już się nie powiększały; zaczynały blednąć, lecz nie wszędzie. Wciąż musiało go bardzo boleć.
- To nieprawda - zaprzeczyła od razu. Poczuła przerażenie na myśl, że pan Rineheart mógł naprawdę tak pomyśleć. Czy sądził, że uczyniła to specjalnie? - Ja-ja nie wiem jak to się stało, to był wypadek, przypadek, nie chciałam, tak bardzo przepraszam... - tłumaczyła się nieco zbyt nerwowo. Kolejne słowa ją uspokoiły; zrzucił to na karb anomalii. Westchnęła ciężko. Sądziła, że magia w Szpitalu św. Munga została ustabilizowana; przypuszczała, że wina leży wyłącznie po jej stronie - i czuła się winna. Nie wiedziała jak mu to teraz wynagrodzi. - Zaraz przestanie pana boleć i odpocznie pan - przemówiła do Kierana łagodnie, dostrzegając zamglone spojrzenie. Zdecydowanie potrzebował odpoczynku. Nie zamierzała pozwolić mu opuścić dziś szpitala. Nie po tym co się dziś stało. - Cauma Sanavi Maxima! - powtórzyła Poppy, mając nadzieję, że oparzenia pozostaną już tylko przykrym wspomnieniem.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
PŻ: 150/244 (-15); obrażenia: 19 – odmrożenia, 39 – poparzenia, 111 – tłuczone
Tak niewiele rzeczy w tej jednej chwili miało jakiekolwiek znaczenie. Najważniejsze było to, że przeraźliwy ból ustał, a jego ciało powoli dochodziło do siebie. Odzyskiwał względny spokój, co było jeszcze niezakończonym kompletnie procesem, gdy wciąż miał w głowie plątaninę od intensywności bodźców, jakiej zaznał nagle i niespodziewanie. Na języku miał jeszcze ciężki posmak agonii, zbolałe dziąsła piekły, oczy zaś mrużyły się uparcie od światła obecnego w pomieszczeniu. Ale już było lepiej. Świadomość, że znajduje się w dobrych rękach, zaufanych rękach, koiła zszargane nadmiernie nerwy. Ledwo przytomnie był w stanie zauważyć, że poparzenia mimo wszystko zaczynają się goić, a przynajmniej nie postępują już tak szaleńczo. Był wdzięczny, naprawdę, ale zawsze miał problem z okazywaniem tak kłopotliwych emocji.
– Wybacz – bąknął pod nosem wręcz odruchowo, widząc to ogromne zakłopotanie na jej twarzy, w jakie ją wprawił. Chyba najwidoczniej ta żartobliwa nuta w jego głosie nie rozbrzmiała zbyt wyraźnie, rzadko przecież po nią sięgał. Silący się na bycie zabawnym Rineheart pewnie wypadał jak jedna wielka abstrakcja. – Nie mówiłem poważnie – dodał, bo przecież nie mógł powiedzieć tylko żartowałem, podobne sformułowanie nie przeszłoby mu nawet przez gardło w tym momencie, kiedy to panna Poppy tak bardzo trzęsła się nad nim z niebywałym oddaniem. Ale wobec wszystkich pacjentów taka właśnie była, czym niejednokrotnie potrafiła ująć każdego. Odrobinę martwiło go to, że tak życzliwa wobec wszystkich osoba znalazła się w szeregach Zakonu. Rzecz jasna nie było powodu, aby wątpić w lojalność młodej pielęgniarki, jednak czy będzie potrafiła być świadkiem wielkiego zła i mimo wszystko pozostać w pełni sobą? Wojna zmienia człowieka, a Rineheart nie wątpił, że właśnie do niej zmierza cały konflikt.
Odzyskiwał siły, czuł, że te do niego powracają i była to zasługa zaklęć wypowiadanych przez pannę Pomfrey. Z ulgi aż odetchnął, prostując nieco plecy, bo jego barków nie przygniatał już tak ogromny ciężar jak wcześniej. Wciąż jednak daleko mu było do pełnej sprawności, mimo to wierzył, że dzięki magii leczniczej zaraz będzie wszystko dobrze. Doświadczenie był tym, dzięki czemu Poppy była w stanie zdziałać cuda.
– Jak tylko poskładasz mnie do końca, droga Poppy, wracam do domu – oznajmił nad wyraz lekko, jakby wcale nieprzejęty tym, że jeszcze nie tak chwilę temu zwijał się z powodu ogromnego bólu.
Tak niewiele rzeczy w tej jednej chwili miało jakiekolwiek znaczenie. Najważniejsze było to, że przeraźliwy ból ustał, a jego ciało powoli dochodziło do siebie. Odzyskiwał względny spokój, co było jeszcze niezakończonym kompletnie procesem, gdy wciąż miał w głowie plątaninę od intensywności bodźców, jakiej zaznał nagle i niespodziewanie. Na języku miał jeszcze ciężki posmak agonii, zbolałe dziąsła piekły, oczy zaś mrużyły się uparcie od światła obecnego w pomieszczeniu. Ale już było lepiej. Świadomość, że znajduje się w dobrych rękach, zaufanych rękach, koiła zszargane nadmiernie nerwy. Ledwo przytomnie był w stanie zauważyć, że poparzenia mimo wszystko zaczynają się goić, a przynajmniej nie postępują już tak szaleńczo. Był wdzięczny, naprawdę, ale zawsze miał problem z okazywaniem tak kłopotliwych emocji.
– Wybacz – bąknął pod nosem wręcz odruchowo, widząc to ogromne zakłopotanie na jej twarzy, w jakie ją wprawił. Chyba najwidoczniej ta żartobliwa nuta w jego głosie nie rozbrzmiała zbyt wyraźnie, rzadko przecież po nią sięgał. Silący się na bycie zabawnym Rineheart pewnie wypadał jak jedna wielka abstrakcja. – Nie mówiłem poważnie – dodał, bo przecież nie mógł powiedzieć tylko żartowałem, podobne sformułowanie nie przeszłoby mu nawet przez gardło w tym momencie, kiedy to panna Poppy tak bardzo trzęsła się nad nim z niebywałym oddaniem. Ale wobec wszystkich pacjentów taka właśnie była, czym niejednokrotnie potrafiła ująć każdego. Odrobinę martwiło go to, że tak życzliwa wobec wszystkich osoba znalazła się w szeregach Zakonu. Rzecz jasna nie było powodu, aby wątpić w lojalność młodej pielęgniarki, jednak czy będzie potrafiła być świadkiem wielkiego zła i mimo wszystko pozostać w pełni sobą? Wojna zmienia człowieka, a Rineheart nie wątpił, że właśnie do niej zmierza cały konflikt.
Odzyskiwał siły, czuł, że te do niego powracają i była to zasługa zaklęć wypowiadanych przez pannę Pomfrey. Z ulgi aż odetchnął, prostując nieco plecy, bo jego barków nie przygniatał już tak ogromny ciężar jak wcześniej. Wciąż jednak daleko mu było do pełnej sprawności, mimo to wierzył, że dzięki magii leczniczej zaraz będzie wszystko dobrze. Doświadczenie był tym, dzięki czemu Poppy była w stanie zdziałać cuda.
– Jak tylko poskładasz mnie do końca, droga Poppy, wracam do domu – oznajmił nad wyraz lekko, jakby wcale nieprzejęty tym, że jeszcze nie tak chwilę temu zwijał się z powodu ogromnego bólu.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Silący się na poczucie humoru pan Rineheart może nie był aż tak ogromną abstrakcją, choć zawsze zdawał się pannie Pomfrey człowiekiem bardzo poważnym, a może wręcz sztywnym - nie był w tym oczywiście nic złego, bardzo to szanowała i ceniła, sama nie przepadała za osobowościami zbyt wyluzowanymi i zbyt lekko podchodzącymi do życia, bo sama kroczyła przez nie tak, jakby połknęła kijek od miotły - jednakże w połączeniu z ogromnym przejęciem Poppy, całą jej empatią i troską o jego zdrowie, a także wyrzutami sumienia... Cóż, żart, to ostatnie o czym by teraz pomyślała. Odetchnęła z ulgą, gdy dodał, że nie mówił poważnie; wcale nie pomniejszyło to jednak poczucia winy. Doprowadziła go do jeszcze gorszego stanu, jeszcze większego bólu nieudanym czarem, niż przeciwnik na arenie Klubie Pojedynków - to ujma przecież dla szanującego się uzdrowiciela. Jak każdy popełniała błędy, zwłaszcza teraz, kiedy anomalie nieustannie wpływały na powodzenia zaklęć.
- To dobrze, to dobrze... - wymamrotała Poppy. - Pan przecież wie, że ja bym wszystko bym zrobiła, byleby wam bólu odjąć... - mruknęła jeszcze, przyglądając się z uwagą tkankom, które zaczęły się regenerować. Zawsze to robiła, lecz teraz - przykładała do tego o wiele więcej uwagi. Badała spojrzeniem jak łagodne światło jej zaklęcia przywraca skórze odpowiedni koloryt, wybiela poparzenia, jak faktura skóry się wygładza. Widziała to już nie raz i nie dwa, lecz dziś zamierzała sporządzić odpowiednie notatki. W jej głowie formował się już pewien plan, poczyniła już pierwsze kroki ku temu, aby ruszyć z własnym projektem badań; wszystko musiała uważnie przelać na papier.
Wszystko dlatego, aby właśnie odjąć im wszystkim bólu.
W tym momencie - przede wszystkim członkom Zakonu Feniksa, który kładli swe życie na szali, aby ocalić ich świat. Podziwiała ich, Kierana, wszystkich aurorów, którzy zasilali ich szeregi, Gwardzistów - byli odważni i szlachetni. To ona martwiła się o o nich, pan Rineheart o nią - nie powinien. Nie brała udziału w walkach, nie nadawała się do tego, była zbyt słaba i nie posiadała odpowiednich umiejętności. Miała miękki i słaby charakter, lecz jednocześnie - przypominała gałązkę wierzby. Przeżyła już tak wiele - śmierć rodziców, stratę ukochanego, jego śmierć, stratę przyjaciół - i wciąż żyła dalej. Uginała się pod ciężkimi westchnieniami wiatru, lecz nie łamała, bo nie mogła. Musiała wspomóc ich wszystkimi swymi mocami.
- Och, to nie wchodzi w grę - pokręciła głową Poppy. W takich chwilach jak ta zupełnie zmieniała ton głosu - z łagodnego i pełnego troski, na bardzo stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. - Nie wypuszczę pana stąd. Musi pan zostać na noc, na obserwację, to nie podlega dyskusji - zarządziła pewnym siebie tonem.
| rzucam na anatomię (punkt 2. I etapu moich badań), poziom IV
- To dobrze, to dobrze... - wymamrotała Poppy. - Pan przecież wie, że ja bym wszystko bym zrobiła, byleby wam bólu odjąć... - mruknęła jeszcze, przyglądając się z uwagą tkankom, które zaczęły się regenerować. Zawsze to robiła, lecz teraz - przykładała do tego o wiele więcej uwagi. Badała spojrzeniem jak łagodne światło jej zaklęcia przywraca skórze odpowiedni koloryt, wybiela poparzenia, jak faktura skóry się wygładza. Widziała to już nie raz i nie dwa, lecz dziś zamierzała sporządzić odpowiednie notatki. W jej głowie formował się już pewien plan, poczyniła już pierwsze kroki ku temu, aby ruszyć z własnym projektem badań; wszystko musiała uważnie przelać na papier.
Wszystko dlatego, aby właśnie odjąć im wszystkim bólu.
W tym momencie - przede wszystkim członkom Zakonu Feniksa, który kładli swe życie na szali, aby ocalić ich świat. Podziwiała ich, Kierana, wszystkich aurorów, którzy zasilali ich szeregi, Gwardzistów - byli odważni i szlachetni. To ona martwiła się o o nich, pan Rineheart o nią - nie powinien. Nie brała udziału w walkach, nie nadawała się do tego, była zbyt słaba i nie posiadała odpowiednich umiejętności. Miała miękki i słaby charakter, lecz jednocześnie - przypominała gałązkę wierzby. Przeżyła już tak wiele - śmierć rodziców, stratę ukochanego, jego śmierć, stratę przyjaciół - i wciąż żyła dalej. Uginała się pod ciężkimi westchnieniami wiatru, lecz nie łamała, bo nie mogła. Musiała wspomóc ich wszystkimi swymi mocami.
- Och, to nie wchodzi w grę - pokręciła głową Poppy. W takich chwilach jak ta zupełnie zmieniała ton głosu - z łagodnego i pełnego troski, na bardzo stanowczy i nieznoszący sprzeciwu. - Nie wypuszczę pana stąd. Musi pan zostać na noc, na obserwację, to nie podlega dyskusji - zarządziła pewnym siebie tonem.
| rzucam na anatomię (punkt 2. I etapu moich badań), poziom IV
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 11
'k100' : 11
| PŻ: 150/244 (-15); 94 - tłuczone
– Wiem – odpowiedział z przekonaniem, aby dodać jej nieco otuchy, nawet jeśli tym samym zdradzał się z własnym uznaniem dla jej zasług. Ta chęć niesienia pomocy, którą kierowała się na każdym kroku, była przecież godna podziwu i nawet tak zatwardziały auror jak on, musiał dostrzec tę chwalebną cechę. Choć współczucie potrafiło być ogromną siłą napędową do działania, często z czasem przemieniało się w jeszcze większą słabość. Obawiał się tego, że kiedyś, od tego całego nadmiaru cierpienia, któremu przyjdzie jej się przyglądać, jej duch całkowicie się złamie. Być może nie doceniał wewnętrznej siły tej młodej kobiety, a może po prostu dziwnym trafem troszczył się o nią, choć w tajemnicy i milczeniu, niezauważalnie.
Gdy tylko spoglądał na Poppy, postrzegał ją przez pryzmat własnej córki. Jackie była wyższa, jej oczy były piwne, wiecznie marszczyła brwi i głośno wypowiadała swoje opinie – o co mógł winić tylko siebie, bo tego właśnie ją nauczył poprzez własne zachowanie. Na jej twarzy nigdy też nie gościły piegi, które były nieodłącznym elementem szkolnej pielęgniarki. Obie jednak miały po dwadzieścia pięć lat; tylko czy aż, sam już nie wiedział. Stały po tej samej stronie konfliktu, u progu wojny, lecz przypisane im były odmienne role. Ostatnimi czasy mimowolnie rozmyślał o tym, jak właściwie potoczyłby się los Jackie, gdyby jej wychowaniem zajęła się matka. Niekiedy dochodził do konkluzji, że pewnie zapałałaby wielką miłością do magii leczniczej, w końcu Abigail tak pięknie opowiadała o tej dziedzinie magii. Może po przegranym pojedynku to Jackie pomagałaby mu dojść do siebie.
Przyglądał się uzdrowicielce w milczeniu, śledząc ruch jej dłoni, kiedy spisywała jakieś notatki. Rzecz jasna poczuł się niczym obiekt testowy, ale to wcale go nie zrażało, był w stanie dalej cierpliwie siedzieć na brzegu łóżka, chcąc dopomóc swojej wybawicielce w czymkolwiek. To była jedyna podzięka, na jaką mógł sobie w tej chwili pozwolić.
Jej stanowczość naprawdę go rozbawiła. Ponownie uniósł kąciki ust w znikomym uśmiechu, następnie pokręcił głową, chcąc natychmiast wyrazić swój protest. Ostateczna nuta pobrzmiewająca w głosie panny Pomfrey wcale go nie deprymowała.
– Nie mam czasu na obserwację i leżenie. Zbyt wiele jest do zrobienia, przecież wiesz – na ostatnie dwa słowa nałożył pewien nacisk, kierując na nią w tej samej chwili uważne spojrzenie. – Nie wątpię w twoje umiejętności, a ty? – spytał w ramach małej prowokacji. – Już czuję się lepiej i to tylko dzięki tobie. Jeszcze trochę jestem obolały, ale na pewno coś na to zaradzisz.
Ani na chwilę nie zdjął z niej wręcz ufnego spojrzenia, poniekąd licząc na to, że wprowadzi ją w drobne zakłopotanie, dzięki któremu szybko skapituluje. Prowadzenie sporu byłoby w tej chwili jedynie marnotrawstwem sił.
– Wiem – odpowiedział z przekonaniem, aby dodać jej nieco otuchy, nawet jeśli tym samym zdradzał się z własnym uznaniem dla jej zasług. Ta chęć niesienia pomocy, którą kierowała się na każdym kroku, była przecież godna podziwu i nawet tak zatwardziały auror jak on, musiał dostrzec tę chwalebną cechę. Choć współczucie potrafiło być ogromną siłą napędową do działania, często z czasem przemieniało się w jeszcze większą słabość. Obawiał się tego, że kiedyś, od tego całego nadmiaru cierpienia, któremu przyjdzie jej się przyglądać, jej duch całkowicie się złamie. Być może nie doceniał wewnętrznej siły tej młodej kobiety, a może po prostu dziwnym trafem troszczył się o nią, choć w tajemnicy i milczeniu, niezauważalnie.
Gdy tylko spoglądał na Poppy, postrzegał ją przez pryzmat własnej córki. Jackie była wyższa, jej oczy były piwne, wiecznie marszczyła brwi i głośno wypowiadała swoje opinie – o co mógł winić tylko siebie, bo tego właśnie ją nauczył poprzez własne zachowanie. Na jej twarzy nigdy też nie gościły piegi, które były nieodłącznym elementem szkolnej pielęgniarki. Obie jednak miały po dwadzieścia pięć lat; tylko czy aż, sam już nie wiedział. Stały po tej samej stronie konfliktu, u progu wojny, lecz przypisane im były odmienne role. Ostatnimi czasy mimowolnie rozmyślał o tym, jak właściwie potoczyłby się los Jackie, gdyby jej wychowaniem zajęła się matka. Niekiedy dochodził do konkluzji, że pewnie zapałałaby wielką miłością do magii leczniczej, w końcu Abigail tak pięknie opowiadała o tej dziedzinie magii. Może po przegranym pojedynku to Jackie pomagałaby mu dojść do siebie.
Przyglądał się uzdrowicielce w milczeniu, śledząc ruch jej dłoni, kiedy spisywała jakieś notatki. Rzecz jasna poczuł się niczym obiekt testowy, ale to wcale go nie zrażało, był w stanie dalej cierpliwie siedzieć na brzegu łóżka, chcąc dopomóc swojej wybawicielce w czymkolwiek. To była jedyna podzięka, na jaką mógł sobie w tej chwili pozwolić.
Jej stanowczość naprawdę go rozbawiła. Ponownie uniósł kąciki ust w znikomym uśmiechu, następnie pokręcił głową, chcąc natychmiast wyrazić swój protest. Ostateczna nuta pobrzmiewająca w głosie panny Pomfrey wcale go nie deprymowała.
– Nie mam czasu na obserwację i leżenie. Zbyt wiele jest do zrobienia, przecież wiesz – na ostatnie dwa słowa nałożył pewien nacisk, kierując na nią w tej samej chwili uważne spojrzenie. – Nie wątpię w twoje umiejętności, a ty? – spytał w ramach małej prowokacji. – Już czuję się lepiej i to tylko dzięki tobie. Jeszcze trochę jestem obolały, ale na pewno coś na to zaradzisz.
Ani na chwilę nie zdjął z niej wręcz ufnego spojrzenia, poniekąd licząc na to, że wprowadzi ją w drobne zakłopotanie, dzięki któremu szybko skapituluje. Prowadzenie sporu byłoby w tej chwili jedynie marnotrawstwem sił.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nierzadko czuła się mało przydatna w Zakonie Feniksa. Czasami tak, jakby tam zawadzała i nie pomagała im tak naprawdę. Jeszcze przed powstaniem jednostki badawczej, w chwilach, w których planowano kolejne posunięcia i pełne niebezpieczeństw misje, gdy mówiono o nieuniknionych walce i pytano, kto jest na to gotowy. Poppy siedziała wówczas cichutko, ze spuszczoną głową i palącymi policzkami; w tej wojnie odgrywała zupełnie inną rolę, ważną, lecz czuła, że o wiele mniej. Pragnęła Zakonowi i światu przysłużyć się ze wszystkich swych sił. Nie potrafiła jednak walczyć. Nie mogła stanąć do pojedynku o światło, bo została zmieciona w proch w pierwsze kilka sekund. Była na to zbyt słaba i za miękka; już samo patrzenie na zmagania innych z ciemnymi mocami, sprawiało jej ból. Żałowała w duchu, że musiało do tego dojść, a jednocześnie bezgranicznie podziwiała ich odwagę i umiejętności. Tak było też w przypadku Kierana; darzyła go ogromnym szacunkiem za jego odwagę i siłę do tego, ab mierzyć się z tym okrutnym światem. Wybaczała mu wszystko - krzyki, szorstkość, czasami kpiące i pełne politowania spojrzenia dla jej słabości. Musiał taki być, aby przetrwać - i wygrać. Rozumiała to.
Żałowała, że świat zmuszał ludzi takich jak pan Rineheart, aby stwardnieli aż tak.
Poznawszy go przestała się dziwić naturze panny Rineheart, która była tak do ojca podobna. Może przez młodość była wciąż zbyt pyskata i w za gorącej wodzie kąpana, a do tego nie znała słowa przepraszam. Była ciekawa, czy jej ojciec wie o tym incydencie z przed lat, kiedy to Jackie złamała jej nos bez powodu. Poppy nie zamierzała się skarżyć, ależ skąd, szkołę już dawno miały za sobą, były dorosłymi kobietami... Coś mówiło jej jednak, że Kieran oceniłby technikę i siłę tego ciosu pod kątem szkolenia aurorskiego,
- Nie uciekną przez tę noc, obawiam się - odpowiedziała łagodnie, wytrzymując męskie spojrzenie. - Cieszę się, że pan w nie nie wątpi, ciężko na to pracowałam, jednakże w obecnych czasach, czasie anomalii, niczemu nie można ufać - odrzekła spokojnie, nie dając się podpuścić tej małej prowokacji; to nie była pycha, wiedziała, że magię leczniczą opanowała naprawdę dobrze - lecz wciąż nie ufała własnej różdżce w stu procentach. - Zaradzę, ale i tak nalegam, aby pan tu został, jeśli pan tego nie zrobi, to będę się bardzo martwić i najpewniej z tego zmartwienia w nocy nie zasnę, a mam bardzo dużo pracy, chyba nie chce mieć mnie pan na sumieniu, prawda? - Jak Kieran Poppy, tak Poppy Kieranowi. Uniosła różdżkę. - Episkey Maxima!
Żałowała, że świat zmuszał ludzi takich jak pan Rineheart, aby stwardnieli aż tak.
Poznawszy go przestała się dziwić naturze panny Rineheart, która była tak do ojca podobna. Może przez młodość była wciąż zbyt pyskata i w za gorącej wodzie kąpana, a do tego nie znała słowa przepraszam. Była ciekawa, czy jej ojciec wie o tym incydencie z przed lat, kiedy to Jackie złamała jej nos bez powodu. Poppy nie zamierzała się skarżyć, ależ skąd, szkołę już dawno miały za sobą, były dorosłymi kobietami... Coś mówiło jej jednak, że Kieran oceniłby technikę i siłę tego ciosu pod kątem szkolenia aurorskiego,
- Nie uciekną przez tę noc, obawiam się - odpowiedziała łagodnie, wytrzymując męskie spojrzenie. - Cieszę się, że pan w nie nie wątpi, ciężko na to pracowałam, jednakże w obecnych czasach, czasie anomalii, niczemu nie można ufać - odrzekła spokojnie, nie dając się podpuścić tej małej prowokacji; to nie była pycha, wiedziała, że magię leczniczą opanowała naprawdę dobrze - lecz wciąż nie ufała własnej różdżce w stu procentach. - Zaradzę, ale i tak nalegam, aby pan tu został, jeśli pan tego nie zrobi, to będę się bardzo martwić i najpewniej z tego zmartwienia w nocy nie zasnę, a mam bardzo dużo pracy, chyba nie chce mieć mnie pan na sumieniu, prawda? - Jak Kieran Poppy, tak Poppy Kieranowi. Uniosła różdżkę. - Episkey Maxima!
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
| PŻ: 200/244 (-5); 44 - tłuczone
Jeśli kogokolwiek strofował w Zakonie za brak podstawowych umiejętności z zakresu rzucania zaklęć obronnych, nie czynił tego ze złośliwości, ale z troski, którą zawsze przejawiał w sposób szorstki. Nie zależało mu nigdy na tym, aby udowadniać komuś brak przydatności, po prostu wiedział, że atak wroga może zostać wymierzony niekoniecznie w stawiających czynny opór, lecz w osoby stojące za nimi, czyli ich logistyczne zaplecze. Naprawdę doceniał wkład całej jednostki badawczej i nie tylko w działania na rzecz poprawy sytuacji, nie chcąc tracić żadnego ze zdolnych umysłów po tej jedynej słusznej stronie, po stronie dobra. Właśnie dlatego się martwił, niemożnością było chronić wszystkich w tych niespokojnych czasach. Po zamachu na Ministerstwo sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta i nie trzeba było mieć specjalnego rozeznania w tych wszystkich układach politycznych, aby czuć, że wojna nadeszła.
– Magia zawsze bywała kapryśna – oznajmił spokojnie i zaraz wzruszył ramionami, nie mogąc przecież nic zaradzić w tej materii. Stabilizowanie anomalii nie było łatwym zadaniem, którego, jak do tej pory, nie podjął się ani razu, zawsze pozostając zajętym czymś innym. Ostatnie dni były dla niego mocno pracowite, w końcu cała Kwatera Główna Aurorów postawiona została do pełnej gotowości. Przesłuchania naocznych świadków Szatańskiej Pożogi trwały i przedłużały się niemiłosiernie, z powodu mocno zdecentralizowanej struktury, bo każdy departament mieścił się gdzie indziej. Ale nie powinien usprawiedliwiać się ilością pracy, powinien bardziej zaangażować. – Z pewnością jest wiele innych osób, które bardziej potrzebują twojej troski – odparł spokojnie. – Możesz być pewna, że będzie mi to niezwykle schlebiać, jeśli rzeczywiście nie zaśniesz tej nocy z mojego powodu – rzekł żartobliwie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że może pozwala sobie na zbyt wiele. Chyba w jakiś sposób jego głos zabrzmiał wręcz kokieteryjnie, ale sam tego tak nie odbierał, chciał jedynie podroczyć się ze zmartwioną uzdrowicielką. – Choć oczywiście wolałbym, żebyś jednak porządnie się wyspała, zamiast martwić się niepotrzebnie o niepokornego pacjenta – dodał już nieco mniej zuchwale, przyglądając się jej uważnie z niewypowiedzianą prośbą skrytą w głębi niebieskich tęczówek. Nie musisz się o mnie martwić, Poppy – mówiły cierpliwie i wyrozumiale.
I jak miał nie doceniać umiejętności Poppy, gdy wyraźnie poczuł, jak jego ciało stawało się mniej obolałe za sprawą jednego zaklęcia wydobytego z jej różdżki? Był pod wrażeniem, kątem oka dostrzegając jak kilka siniaków z jego ręki po prostu znika, wnikając w skórę.
– Wiedziałem, że dzięki tobie odzyskam siły – wyrzucił z siebie z ulgą i dla potwierdzenia swoich słów przeciągnął się nieco, wyciągając ręce do tyłu, aby naprzeć na własne łopatki. A potem opuścił ręce wzdłuż ciała z lekką ulgą.
Jeśli kogokolwiek strofował w Zakonie za brak podstawowych umiejętności z zakresu rzucania zaklęć obronnych, nie czynił tego ze złośliwości, ale z troski, którą zawsze przejawiał w sposób szorstki. Nie zależało mu nigdy na tym, aby udowadniać komuś brak przydatności, po prostu wiedział, że atak wroga może zostać wymierzony niekoniecznie w stawiających czynny opór, lecz w osoby stojące za nimi, czyli ich logistyczne zaplecze. Naprawdę doceniał wkład całej jednostki badawczej i nie tylko w działania na rzecz poprawy sytuacji, nie chcąc tracić żadnego ze zdolnych umysłów po tej jedynej słusznej stronie, po stronie dobra. Właśnie dlatego się martwił, niemożnością było chronić wszystkich w tych niespokojnych czasach. Po zamachu na Ministerstwo sytuacja stała się jeszcze bardziej napięta i nie trzeba było mieć specjalnego rozeznania w tych wszystkich układach politycznych, aby czuć, że wojna nadeszła.
– Magia zawsze bywała kapryśna – oznajmił spokojnie i zaraz wzruszył ramionami, nie mogąc przecież nic zaradzić w tej materii. Stabilizowanie anomalii nie było łatwym zadaniem, którego, jak do tej pory, nie podjął się ani razu, zawsze pozostając zajętym czymś innym. Ostatnie dni były dla niego mocno pracowite, w końcu cała Kwatera Główna Aurorów postawiona została do pełnej gotowości. Przesłuchania naocznych świadków Szatańskiej Pożogi trwały i przedłużały się niemiłosiernie, z powodu mocno zdecentralizowanej struktury, bo każdy departament mieścił się gdzie indziej. Ale nie powinien usprawiedliwiać się ilością pracy, powinien bardziej zaangażować. – Z pewnością jest wiele innych osób, które bardziej potrzebują twojej troski – odparł spokojnie. – Możesz być pewna, że będzie mi to niezwykle schlebiać, jeśli rzeczywiście nie zaśniesz tej nocy z mojego powodu – rzekł żartobliwie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że może pozwala sobie na zbyt wiele. Chyba w jakiś sposób jego głos zabrzmiał wręcz kokieteryjnie, ale sam tego tak nie odbierał, chciał jedynie podroczyć się ze zmartwioną uzdrowicielką. – Choć oczywiście wolałbym, żebyś jednak porządnie się wyspała, zamiast martwić się niepotrzebnie o niepokornego pacjenta – dodał już nieco mniej zuchwale, przyglądając się jej uważnie z niewypowiedzianą prośbą skrytą w głębi niebieskich tęczówek. Nie musisz się o mnie martwić, Poppy – mówiły cierpliwie i wyrozumiale.
I jak miał nie doceniać umiejętności Poppy, gdy wyraźnie poczuł, jak jego ciało stawało się mniej obolałe za sprawą jednego zaklęcia wydobytego z jej różdżki? Był pod wrażeniem, kątem oka dostrzegając jak kilka siniaków z jego ręki po prostu znika, wnikając w skórę.
– Wiedziałem, że dzięki tobie odzyskam siły – wyrzucił z siebie z ulgą i dla potwierdzenia swoich słów przeciągnął się nieco, wyciągając ręce do tyłu, aby naprzeć na własne łopatki. A potem opuścił ręce wzdłuż ciała z lekką ulgą.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Sala numer jeden
Szybka odpowiedź