Wydarzenia


Ekipa forum
Ukryta Komnata
AutorWiadomość
Ukryta Komnata [odnośnik]07.08.16 19:33

Ukryta Komnata

O ukrytej komnacie w całej Wywernie wie tylko jedna osoba - właściciel przybytku i jego skrzat, który sekretu musi pilnować pod groźbą śmierci, jeśli piśnie choćby słowo niepowołanej osobie. Oprócz nich o pomieszczeniu wie Tom Riddle i ci z jego popleczników, którym zdecyduje się o nim powiedzieć. Pomieszczenie obłożone potężnymi zaklęciami nienanoszalnymi i wyciszającymi oddzielone od korytarze jest obrazem, który przedstawia atakującego węża. Strażnik otwiera przejście jedynie na hasło. Brzmi ono Morsmordre.
Komnata jest spora, wysoka, szczególnie jak na fakt, że znajduje się pod ziemią. Bogato zdobionych ścian i wygodnych krzeseł nie powstydziłaby się żadna szlachecka rezydencja. Na środku znajduje się masywny stół, który oświetlają ustawione w niewielkich odległościach świeczniki. U jego szczytu stoi duże drewniane krzesło obite skórą, znacznie większe niż inne, podobne ustawione przy dłuższych bokach. Świetna akustyka pomieszczenia pozwala usłyszeć nawet najcichszy szept. Jedynym źródłem światła w komnacie są świece ustawione na stole i duży żyrandol zwieszający się z sufitu. Sprawia to, że jasno jest jedynie w okolicach stołu, ściany, a już w szczególności kąty giną w mroku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ukryta Komnata Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]07.08.16 19:35
Tom Riddle nie pojawiał się na miejscu przez długi czas. Zgromadzeni w Białej Wywernie Rycerze zaś nie wzbudzali większego zainteresowania zebranej klienteli. Dopiero równo o dwudziestej właściciel wyszedł zza kontuaru i podchodząc do każdego z zaproszonych na spotkanie sprowadzał ich pojedynczo lub dwójkami do piwnicy, a tam do sali, w której odbyć miało się spotkanie.
Na krześle u szczytu stołu siedział Tom Riddle spoglądając na wchodzących Rycerzy zza złożonych palców. Jego oczy błyszczały w ciemności, odbijały światło nielicznych świec. I tylko dzięki temu kolejni przybyli mogli dostrzec szczupłą sylwetkę w czarnej szacie uważnie ich obserwującą. Kiedy zebrali się wszyscy, Tom Riddle przemówił.
- Witajcie - jego głos rozniósł się po sali. - Przynieśliście księgę?
Jego oczy bezbłędnie odszukały Tristana, Perseusa i Samaela. Patrzył na nich tyle tylko, ile wymagało potwierdzenie.
- Zanim przejdziemy do ważniejszych spraw, chętnie dowiem się, jak wam wszystkim poszło - uniósł rękę nakazując zebranym zachowanie ciszy. - Poradzę sobie - dodał śpiewnie zanim spojrzał wprost na Ramseya, który poczuł jakby igły bólu wbijały się w jego mózg. Tom Riddle przeglądał jego wspomnienia nie siląc na delikatność. Wszystkie myśli, obrazy, uczucia i wypowiedziane słowa stały się własnością siedzącego u szczytu stołu czarodzieja. W ciągu kilku uderzeń serca dowiedział się o całym przebiegu misji, a także o tych kilku faktach z życia, które miały pozostać tajemnicą. A gdy skończył z Mulciberem jego spojrzenie spoczęło na Tristanie. Nikomu z rycerzy nie udało się uniknąć legilimencji, ich myśli odczytywane były z przerażającą łatwością. Tom przenosił miedzy nimi swój wzrok w takiej kolejności, w jakiej siedzieli, bez specjalnego pośpiechu, pozwalając tym, którzy byli na końcu odczuć napięcie i strach, który pojawiał się na widok kolejnych mimowolnych grymasów bólu kolejnych Rycerzy. Zabiegu uniknęli jedynie Douglas i Deirdre. Kiedy Tom skończył inspekcję, spojrzał przed siebie w pustą przestrzeń jakby się nad czymś bardzo mocno zastanawiał.
- Pozostaje pogratulować skuteczności zaklęcia Lumos - zwrócił się wreszcie do Ramseya z uznaniem unosząc kielich, czekając aż Rycerze wychylą toast. - I Imperiusa - dodał po chwili uśmiechając się lekko zanim zawrócił się do kolejnego ze swych popleczników.
- Niektórym należy pogratulować umiejętności rozprawiania się z mugolami - wzrok Toma powędrował do Tristana, potem jednak omiótł resztę zgromadzonych, a głos Riddle'a stał się zimny, powodując ciarki. - Oni nie są nam równi, nie są godni miłosierdzia, litości, cienia sympatii. Nie zasłużyli, żeby żyć i zmuszać nas, czarodziejów do ukrywania się. Nie, z nimi nie należy postępować łagodnie i delikatnie. Cieszy - tu wrócił wzrokiem do Tristana, - że niektórzy o tym pamiętają.
Skinął Rosierowi głową w niemym uznaniu i spojrzał na kolejnego z Rycerzy.
- Perseus Avery, nasz dzielny szpieg. Powiedz mi, Perseusie, jak wygląda Zakon? - Zawiesił na chwilę głos, ale nie dał nikomu odpowiedzieć. - Mam nadzieję, że równie dobrze, co zwiedzanie jaskini. Jestem... pod wrażeniem. - W jego głosie nie zabrzmiała drwina. Tom Riddle odczekał chwilę zanim podsumował pracę kolejnych Rycerzy, którzy poszli zdobywać księgę.
- A jeśli chcesz poznać druhów gotowych na wiele, to czeka cię Slytherin... - zacytował doskonale znany fragment piosenki Tiary. - Prawda, Crispinie?
- Też coś o tym wiesz Ignotusie? - Lekki uśmiech pojawił się na ustach Toma po raz kolejny. - Muszę przyznać, że pozbywanie się druzgotków było całkiem pomysłowe.
Następnie spojrzał na Nicholasa.
- Diabelskie sidła? - Zapytał jakby lekko rozbawiony. - To raczej nie była przyjemna wycieczka. Cieszy mnie jednak, że się wydostałeś, to było - szukał przez chwilę słowa. - Imponujące. Tak.
- Samael - przez chwilę panowała cisza. - Myślałem, że tak głupie prowokacje są poniżej twojego poziomu. Czyżbym się mylił? - Cisza po tym ostatnim stwierdzeniu zdążyła wybrzmieć zanim zdecydował się kontynuować.
- Dobra robota, Samantho. Jak na wilkołaka - skończył podsumowanie i zamilkł na chwilę.
- Co się zaś tyczy nieobecnych. Nie wyobrażam sobie, żeby było coś ważniejszego niż zadanie, żadne prywatne spory - zawiesił głos. - Jeśli zaś chodzi o nowych rekrutów, muszę przyznać, że jestem zawiedziony. Zająłem się twoim kochankiem, Samaelu, przypilnuj jednak, żebym nigdy więcej nie musiał oglądać go na oczy. Co do Isolde Isoldę... Zajmie się nią ktoś z was - jego wzrok przesunął się po twarzach Rycerzy. - Zechcesz, Tristanie? - Nie czekał specjalnie na potwierdzenie, to wcale nie było pytanie. - Chciałbym wam wszystkim o czymś przypomnieć. Nie jesteśmy bandą dzieci, które bawią się czarną magią za plecami swoich rodziców. Nie po to się tu spotykamy. Dbamy o czystość czarodziejskiej krwi, którą nieustannie kalają szlamy i mugole. Podnoszenie ręki na czystej krwi czarodzieja dzielącego nasze poglądy jest... niedopuszczalne. Na los, jaki spotyka mugoli zasłużyli jedynie zdrajcy krwi. Mam nadzieję, że nikt nie popełni więcej podobnego błędu. Ale jeśli jeszcze ktoś zamierza korzystać z tego, czego się uczymy do krzywdzenia innego, prawdziwego czarodzieja, lepiej żeby przyznał się teraz - głos Riddle'a zimny jak stal przetoczył się po sali i zostawił po sobie pełną napięcia ciszę, której nikt rozsądny nie ważyłby się przerwać. Nie kiedy Tom zaczął gładzić rączkę swojej różdżki spoglądając w twarz każdemu obecnemu na sali Rycerzowi. Tom nie powiedział nic wprost. Jednakże wzrok, którym obdarzył Tristana mógł powiedzieć Rycerzom dość. Albo Isolde, albo bardziej prawdopodobne Lorne wykorzystali czarną magię przeciwko rodzinie Rosiera. A Riddle pozwalał mu teraz wymierzyć Bulstrode'om karę ostrzegając innych, że podobne praktyki nie będą tolerowane.
- A teraz z chęcią dowiem się, kto zaszczycił nas dzisiaj swoją obecnością - ciężka atmosfera rozwiała się, zgromadzeni znów mogli bezpiecznie nabrać powietrze. Wzrok Riddle'a skupił się na Tristanie i Vitalijiu, którzy przyprowadzili ze sobą towarzyszy stojących obecnie za ich krzesłami. To wtedy Douglas i Deirdre po raz drugi tego wieczoru doświadczyć mogli, co znaczy skupić na sobie uwagę Toma Riddle'a. W jego oczach próżno było szukać iskierek przyjaźni. Te oczy należały do człowieka, który nie toleruje porażek. A oni mieli właśnie podpisać pakt z diabłem i doświadczyć wszystkich konsekwencji, jakie on od nich wyciągnie, gdy zawiodą.

|Miejsca, jakie zajmujecie są podane w poście wyżej wraz z legendą i wyjaśnieniem.
Na odpis macie 48 godzin.


Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich

Czarny Pan
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Ukryta Komnata Tumblr_mmbuhtLKK11r3r73mo1_500
Konta specjalne
Konta specjalne
https://www.morsmordre.net/t3051-r-tom-riddle#50095 http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f303-piwnica https://www.morsmordre.net/f303-piwnica
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]07.08.16 20:29
Pojawienie się pewnej osoby tuż przed nim wpędziło go w lekką zadumę. Zmierzający do ich stolika mężczyzna, który odpowiedział na jego lekki, niezobowiązujący zakład pełen kpiny i znużenia, był jego ojcem. P r a w d z i w y m ojcem. To naturalne, że odkąd tylko wszedł w pole jego widzenia, aż zajął miejsce nie odrywał od niego bacznego spojrzenia. Jego milczącą obserwację zakłóciła Giovanna, której odwzajemnił uśmiech, nie wdając się już w żadne rozmowy. Toma nie było przez dłuższy czas, ale nikt nie śmiałby wyliczyć mu zwłoki. W końcu oni wszyscy, jak jeden mąż stawili się tu dla niego — bo ich wzywał.
Kiedy wybiła dwudziesta, ruszył za właścicielem Białej Wywerny do piwnicy, nie pytając o nic, choć w pierwszej chwili zawahał się. Lada chwila miał pojawić się Tom, a on nie zamierzał stanąć przed nim spóźniony z powodu jakiegoś błahego kaprysu faceta, który go prowadził schodami w dół. Zmierzył go wzrokiem, kiedy otworzył drzwi sali i wszedł do środka. Odczuł ulgę, ale również dziwną nerwowość, bo przecież na miejscu czekał już nikt inny jak sam Tom Riddle. Zajął wskazane miejsce po prawej stronie czarodzieja i skinął mu głową w niemym wyrazie powitania. I czekał aż wszyscy zajmą swoje miejsca, a cisza, jaka znów ogarnie to pomieszczenie będzie tłem dla słów Pierwszego Rycerza Walpurgii. Obrzucił wzrokiem przyniesione przez innych skrzynie, a po chwili poczuł rozrywający ból. To był zaledwie moment, a jemu zdawało się, że trwał przez całą wieczność. Rozsadzał mu czaszkę; paralizował kręgosłup, zagłuszał myśli i instynkty. Sprawiał, że mógł skupić się tylko na nim, a gdy ustał... spowiła go błoga, kojąca cisza. Nabrał powietrza w płuca i niechętnie otworzył oczy, doskonale rozumiejąc co miało właśnie miejsce, ale nie protestował — nie mógł, nie chciał. Pewne rzeczy uległy zmianie, Tom udowadniał wyższość nad nimi na każdym kroku, a bunt był niewskazany w miejscu, gdzie powinni śpiewać jednym głosem.
Kilka chwil na oddech, uspokojenie kołatającego serca.
Ujął kielich w dłoń w geście toastu z lekko pochylonym czołem przyjmując słowa Toma na swój temat. Nie spoglądał na Samaela, który padł ofiarą Imperiusa. Teraz to nie miało już najmniejszego znaczenia. Każdy z nich miał robić to, co do nich należało i nie miał żadnych wyrzutów sumienia, że postanowił wtedy wprowadzić porządek pomiędzy dwóch dziecinnie walczących czarnoksiężników. W skupieniu wysłuchał — jak wszyscy — pochwał, uwag i zastrzeżeń Riddle'a wobec swoich popleczników, spoglądając na persony, których to dotyczyło. Zatrzymał wzrok na siedzącym obok niego Perseusie, kiedy wspomniano o Zakonie, a później swoim ojcu, który nie dawał mu spokoju, aż w końcu na Samaelu, od razu przypominając sobie spotkanie z jego matką i zadanie, jakie mu zleciła z nienawiścią i bólem.
Ale to słowa, które później padły były naprawdę znaczące. Oni wszyscy powinni pamiętać jaka była ich rola i do czego dążyli, a przede wszystkim kto był ich wrogiem. Mieli czyścić świat z brudu, odkażać go i usuwać wszystkich, którzy nie byli godni prawdziwej magii. Spojrzał na Tristana, który siedział na przeciw niego, nie rozglądając się już po sali, kiedy Tom uraczył go tym spojrzeniem. A po chwili uniósł wzrok nieco ponad jego ramię na Azjatkę, która stała za nim.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ukryta Komnata 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]07.08.16 22:59
Czasu na refleksje było aż nadto. Każdy w milczeniu mógł się sobie poprzyglądać, nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi rozmowami, które - gdyby okazałyby się zbyt żywe i pasjonujące, mogłyby się okazać brakiem szacunku. Te spotkania były zbyt rzadkie, by mieli czuć się swobodnie. A osoba, która nimi kierowała, była zbyt nieprzewidywalna, by się choć na moment rozluźnić. Ale mimo wszystko lgnęli do jego towarzystwa. Bo nęciły ich dwie rzeczy. Idea, którą głosił oraz moc, którą posiadał.
Kiedy w końcu zaczęli być wyprowadzani do innego pomieszczenia, czuł jak zaciska mu się żołądek, a sam zamiera w oczekiwaniu. Zmiana otoczenia, ciemność i słabe światło świec go nieco zdziwiły. Widok znanej sylwetki zarówno cieszył jak i przerażał. Zawsze budził mieszane uczucia.
Usiadł przy stole, nie zwracając zbytniej uwagi na siedzące obok niego osoby. Persona siedząca na początku stołu była za bardzo absorbująca, by przegapić choć jedną ekspresję. Powitanie wywołało słaby uśmiech. I suchość w gardle. Tylko na moment zwrócił oczy w kierunku, w którym patrzył Riddle, odszukując bezpośrednich odbiorców jego słów.
Zacisnął szczękę, kiedy Tom skupił swój wzrok na pierwszej ofierze. Emocja odbijająca się na jego twarzy kazała mu przełknąć ślinę. Nie poruszył się jednak, zaciskając jedynie palce w pięści, gdy spojrzenie lidera przesuwało się wolno z jednej osoby na drugą, pozostawiając po sobie to samo piętno. Również na nim. Spiął wszystkie mięśnie, jakby mając nadzieję, że go to obroni, ale cierpienie przeszyło go tak samo jak pozostałych. Czysto, chirurgicznie, choć brutalnie i bez większej dbałości. Bezlitosna inwigilacja.
Położył dłoń na stole, jakby podpierając się na moment, patrząc na zbielałe kłykcie. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył odbicie bólu, jakie rysowało mu się w tej chwili w oczach. Czuł ulgę, że to się zakończyło. Podniósł wzrok w momencie, kiedy ostatnia osoba przechodziła tą krótką torturę. A potem słuchał relacji przebiegu misji, układając wolno wszystko w całość, próbując dojść do tego, do czego konkretnie odnosił się przemawiający.
Jego spostrzeżenia dotyczące mugoli zyskały aprobatę. Oczywiście, że nie byli równi im, czarodziejom. Byli słabi i krusi. Ledwie marionetki, których istnienie nie miało większego znaczenia. Przypomniał mu, że to właśnie przez tą szarą masę są dyscyplinowani przez rząd i zmuszani do życia w ukryciu. Poczuł gniew.
Dokładnie zapamiętywał komentarze co do konkretnych osób, czując szacunek do niektórych z nich.
Ostrzeżenie, które usłyszeli, definitywnie miało w sobie dużo racji. Mieli zadanie. Walka o ich los była ważniejsza od poszczególnych waśni. Ciężko było jednak zupełnie zignorować historię liczoną w setkach lat, na przestrzeni których budowały się relacje rodów. Bez wątpienia powinni odłożyć to jednak na potem. Pokiwał lekko głową, w ciszy zgadzając się z tymi słowami. Nie powiedział jednak nic, jak zaczarowany obserwowaniem sposobu, w jaki palce Riddle'a znaczyły jego różdżkę, jak gdyby chciał podkreślić, że w każdej chwili jest w stanie ją poderwać do ruchu i odpowiednio rozprawić się ze sprzeciwem. Dla części choćby taki argument powinien być przekonywujący.
Dopiero końcowe słowa przywódcy dały mu jakby przyzwolenie na spuszczenie z niego spojrzenia i odnalezienie nim nowych twarzy w tych szeregach. A zwłaszcza jednej, która kryła się za plecami lorda Rosiera.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 1:28
Przez jakiś czas do głównej sali Białej Wywerny napływali członkowie Rycerzy Walpurgii. Większość z nich skupiała całą swoją uwagę na kobiecie, która podejrzanie zdawała się wszystkich znać. Weasley nie interesowała się za bardzo swoimi... braćmi... Tak samo zresztą, jak oni ją. Dlatego też siedziała w ciszy i wyczekiwała na wezwanie do ukrytej komnaty.
Do której to znowu nie trafiła pierwsza, a wręcz przeciwnie. Posadzona też została na szarym końcu, naprzeciwko Dolohov. Powinna być chyba wdzięczna, że może siedzieć, chociaż nie widziała w tym żadnego wyróżnienia. Świadomość zasad, na jakich działała w tej organizacji hierarchia, Samantha posiadała i była z tym pogodzona. Wiedziała, że nawet gdyby służyła Riddle'owi, jak żaden z tych napuszonych szlachciców i została jedyna ze śmietanki, jaka teraz wypełniała salę - nawet kiedy na miejsce pozostałych dołączyliby nowi, ona nadal zagrzewałaby to ostatnie miejsce. Była przeklętym wilkołakiem, bestią. Bardziej przydatnym zwierzęciem niż kimś, kto zasługuje na czyjkolwiek szacunek. Chociaż zapewne, gdyby Mroczny Lord zaopatrzył się w jakiegoś zwierzaka - byłby on dla niego ważniejszy niż Weasleyówna. Ale czy czuła potrzebę bycia w centrum uwagi? Chciała być wyniesiona na piedestał? Jej na tym nie zależało, czego z pewnością nie można było powiedzieć o przynajmniej połowie z osób zasiadających przy tym prostokątnym stole. Jej potrzebny był tylko cel, zadanie i informacja zwrotna - czy uczyniła dobrze, czy zawiodła.
Nastrój był ponury, jak zawsze na ich spotkaniach. Każdy z tych wielkich czarnoksiężników zamieniał się w drżącego bobasa, gdy tylko Tom Riddle znalazł się w zasięgu wzroku. Ten człowiek budził jednak nie tylko postrach w sercach jego popleczników. Ta aura tajemnicy - co zrobi teraz? do czego zmierza w swoim wywołującym ogólne napięcie monologu? - którą była owiana jego postać, budowała poczucie szacunku i podziwu w stronę jego osoby. Pierwszy był jednak strach.
Utrzymywał tę organizację w ryzach dzięki swojej ogromnej sile. Kiedy wbijał się w umysł każdego z osobna, po kolei - zaczynając od tych siedzących najbliżej niego - siedząca na tyle Samantha nie potrafiła uspokoić szalonego rytmu swoje serca. Chociaż bardzo dobrze wiedziała, że i tak ją to spotka i przygotowywała się na ból, jakiego przy tym doświadczy, czuła grozę unoszącą się w powietrzu. Ich Pan robił to z taką lekkością, swobodą. Mógłby zniszczyć ich wszystkich jeno ruchem różdżki. Wymęczyć ich psychicznie samym spojrzeniem. Doprowadzić na granice wytrzymałości wkroczeniem w umysł. Był mistrzem Czarnej Magii.
Wychodząc z Weasleyowych myśli, Riddle zostawił po sobie ból prawie nie do wytrzymania. Mimo, że było już po wszystkim, w głowie Sam nadal niemiłosiernie kołatało. Tego uczucia nie mogła się tak łatwo pozbyć. Na szczęście dla niej, nie było czasu, by zamartwiać się bólem głowy. Lord Riddle wygłosił długi monolog, jak miał w zwyczaju. Zacząwszy toastem, powędrował wzrokiem po kolejnych osobach, które przybyły na spotkanie i skomentował ich dotychczasowe poczynania. Samanthy też nie ominął ten zaszczyt i chociaż pochwała była słodko-kwaśna - przyjęła ją z należytym szacunkiem. Czuła się w tym momencie bardziej doceniona niż jej kuzyn, Samael.
Ruda nie była osobą, od której oczekiwano czynnego udziału w rozmowie pomiędzy Rycerzami, dlatego też siedziała spokojnie, wpatrując się w towarzystwo (najbardziej jednak w swojego Pana) i próbując złapać każde wypowiedziane słowo. Nie liczyła na to, by Riddle zapragnął usłyszeć jej spostrzeżenia na jakikolwiek temat. Chociaż, wszystko może się przydarzyć.
Samantha Weasley
Samantha Weasley
Zawód : pomocnica Borgina i Burke'a
Wiek : 24
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : n/d
prawdziwy lis
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Ukryta Komnata Pbucket
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1176-samantha-weasley#8370 https://www.morsmordre.net/t1933-poczta-samanthy#27277 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-smiertelny-nokturn-16a https://www.morsmordre.net/t1568-samantha-weasley#15344
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 4:45
Nie umknęło mi, gdy kolejne osoby proszone były gdzieś przez właściciela tego uroczego przybytku. Sam długo nie czekałem na ciche, subtelne zaproszenie. Ruszyłem z Douglasem drogą, którą chwilę wcześniej przeszedł mój syn. Jako pierwszy. Odczułem satysfakcję widząc, że Ramsey siedzi po prawicy Toma. Uśmiechnąłem się lekko korzystając, że w ciemnym pokoju prawdopodobnie nikt tego nie zauważył.
- Dobry wieczór - przywitałem się z Riddlem, gdy podszedłem do przeznaczonego dla mnie miejsca koło Perseusa. - Douglas jest zainteresowany dołączeniem do Rycerzy - przedstawiłem mężczyznę, który przyszedł ze mną. Patrzyłem na niego uważnie czekając na potwierdzenie, akceptację. Gdyby w tej chwili powiedział, że Jones nie jest tu mile widziany, nie zwlekałbym, wyprowadziłbym go z sali, osobiście wyczyściłbym mu pamięć. Wystarczyło jedno skinienie. Ale on nie zdawał się być zainteresowany nową twarzą. Drugą już dzisiaj, za krzesłem Tristana stała ta nieznajoma mi kobieta. Jeżeli wierzyć plotkom, które docierały na Nokturn, lord Rosier miał się niedługo żenić. Czyżby więc przyprowadzał swoją wybrankę na spotkanie? Chciał, żeby Tom ją zaakceptował czy zamierzał sprowadzić kolejną panienkę do Rycerzy?
Patrzyłem na kolejne wchodzące osoby ciesząc się, że świdrujący wzrok Riddle'a nie był skupiony na mnie przez cały czas. Nie miałem odwagi przerwać panującej w komnacie ciszy, którą co jakiś czas zakłócały jedynie pojawienia się kolejnych osób, jednak nie szmer rozmów. Spojrzałem na Ramseya siedzącego niedaleko mnie próbując złapać jego spojrzenie. Byłem go ciekawy. Nie wpatrywałem się jednak natrętnie, ani czas, ani miejsce na podobne zabawy. Szczególnie, że za moimi plecami stał Douglas, który z pewnością bardziej potrzebował pokrzepiającego uśmiechu niż ktokolwiek z zebranych. Odwróciłem się kontrolując, co robi Jones, jak się czuje i czy pierwsze spotkanie z Tomem zrobiło na nim takie wrażenie, jak na mnie. Zaproszenie kogoś do Rycerzy zawsze wiązało się z ryzykiem. Ufałem jednak, że wiem co robię i znam się na ludziach wystarczająco dobrze, by móc się czuć bezpiecznie. A przynajmniej na tyle bezpiecznie, na ile można się tak czuć w obecności Riddle'a. Nie popełniałem błędu nie doceniając go, to by była głupota, a ze wszystkich wad, jakie można mi zarzucić, tej z pewnością nie mam. Szybko się to potwierdziło. Pierwszy legilimencji doświadczył Ramsey. Wiedziałem, jakie uczucie towarzyszy czytaniu myśli. Nie współczułem synowi, nie użalałem się nad nikim, nawet nad sobą. Czułem jednak rosnące napięcie przed nieuniknionym, gdy wzrok Toma zaszczycał kolejnych Rycerzy. Aż wreszcie spoczął na mnie. Byłem gotowy na ból, nieprzyjemne uczucie obcej obecności w głowie, ale nie powstrzymałem granicy bólu, nie udało mi się zatrzymać sapnięcia bólu, gdy zimne ostrza wbijały mi się w mózg. Zamknąłem oczy na wypadek odcinając się od wszelkich bodźców licząc, że to pomoże. Ale nie było ucieczki. Nie miałem tajemnic, nie przed Riddlem, mógł wziąć z mojej głowy, co tylko chciał, nie ukrywałem nic. Tajemnice, których miał nie poznać nikt nie obejmowały Jego. Gdy ból zelżał poczułem, że zacisnąłem pięści. Podniosłem opuszczoną do tej pory głowę nabierając powietrze do płuc. Na czas badania wstrzymałem oddech. Potrzebowałem chwili, by dojść do siebie. Gdy ponownie spojrzałem na Toma, jego wzrok skierowany był już nie na mnie. Odczułem lekką ulgę. Żyłem, miałem się całkiem nieźle, to była pokrzepiająca myśl. Patrzyłem jak kolejne osoby poddawane są działaniu legilimencji. A gdy to się skończyło, pełną napięcia ciszę przerwał wreszcie Tom. Podsumowanie misji było ciekawe. Nie wiedziałem, jak poszło innym drużynom, co się działo. Te strzępki informacji wystarczyły mi jednak, by stwierdzić, że nie było gorzej niż u nas. Jedynie Samael zasłużył na lekką krytykę. Ciekawiło mnie, co też się tam stało. Szybko rozwiązała się jednak tajemnica Isolde. Tak jak od początku myślałem, to nie miejsce dla kobiet jej pokroju. Wadziła tylko. Podobnie jak Fawley, kochanek. Spojrzałem na Samaela unosząc brwi w zdziwieniu, niemym zainteresowaniu czekając, co zobaczę na jego twarzy. Nie, nie wierzyłem, że ktokolwiek z nas mógł się zbliżyć do czegoś tak obrzydliwego. Chodziło raczej o okazanie niezadowolenia Avery'emu. Czymś na pewno na to zasłużył. Nie obawiałem się, że na następnym spotkaniu czeka mnie podobne traktowanie, Douglas nie był Fawleyem. Byłem ciekawy, jakie na Jonesie wrażenie wywarła przemowa o czystości krwi. To podobnymi słowami udało zdobyć mu się poparcie tylu ludzi, kupić lojalność tak niezależnych ludzi. Nie pytałem jednak Douga o nic, stał za mną, a Tomowi nie powinien przerywać nikt, kto ceni sobie życie. Ale kolejna cisza, która zapadła była przeznaczona do przerwania mnie albo Rosierowi. Odezwałem się przed Tristanem. Czy mi było łatwiej wydobyć głos, czy po prostu pozwalał mi zacząć nie miało znaczenia. Wstałem, przedstawianie kogoś na siedząco wydało mi się nie na miejscu.
- Douglas Jones - mój głos poniósł się po sali, gdy przemówiłem patrząc na Toma. - Ręczę za niego moją różdżką.
Tom był w mojej głowie, wiedział, ile to znaczyło. Nie musiałem wiele mówić, Riddle i tak wiedział wszystko. Patrzyłem na niego, gdy ponownie zajmowałem moje miejsce po krótkiej prezentacji. Nie zostało nic do dodania, decyzja należała do Toma. Jak zawsze.



Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss.  The abyss gazes also into you.

Ignotus Mulciber
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ukryta Komnata B3e8d48ddeaf7e46b947b02738129a68
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t1112-ignotus-mulciber https://www.morsmordre.net/t1438-listy-ignacego-vitkowskiego#12506 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f272-smiertelny-nokturn-34-2 https://www.morsmordre.net/t4270-skrytka-bankowa-nr-324 https://www.morsmordre.net/t4143-ignotus-mulciber#82512
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 13:21
Tajemnice zaczynały mu ciążyć. Czuł, jakby został spowity w ociekającą wodą szatę, która osiadła mu na ramionach i za nic nie chciała oderwać się od ciała, powoli równając go w dół. Ciągnąc wprost w niezbadaną otchłań, wypełnioną nieznaną, nieprzyjemną materią, osiadającą na skórze i grzebiącą go żywcem. Zawsze miał bujną wyobraźnię... lecz wykorzystywał po swojemu. Ostatnie miesiące pokazały jednakże Avery'emu, że ten miecz ma dwa ostrza i że właśnie nadział się na swoją własną, obosieczną broń. Mortimer znowu zniknął, pozostawiając go już rzeczywiście - samego. Przez całe dorosłe życie Avery znakomicie radził sobie bez niczyjej pomocy, nawet preferując rozwiązywanie wszelkich niedogodności na własną rękę, lecz sypiące się na niego tragedie nieco ostudziły zapał mężczyzny i pozwoliły mu trzeźwo osądzić sytuację. Nie poprzez roziskrzone spojrzenie granatowych oczu, nie przez kryształową taflę megalomanii (znacznie przewyższył w niej samego Aleksandra Macedońskiego), nie przez pochlebstwa, jak piasek przesypujące się między jego mocnymi dłońmi. Znajdował się w potrzasku i przez ostatnie tygodnie miotał się rozpaczliwie w ciasnej klatce, z której nie potrafił znaleźć wyjścia, znokautowany przez własne uczucia. Te same, których latami chorobliwie się wystrzegał.
Gdyby ktoś mu powiedział, że zgubi go miłość, nie uwierzyłby.
Gdyby ktoś mu powiedział, że zgubi go miłość do kobiety, wyśmiałby go.
A jednak kręcił się w emocjonalnym kołowrotku, kompletnie ociemniały i niezdolny do efektownego rozsądzenia kwestii przyszłości. Ostatecznego zmierzenia się z sobą, bo tak naprawdę Laidan niewiele miała z tym wspólnego, stanowiąc raczej punkt zaczepienia, aniżeli podmiot ogniskującego sporu. Przyłapywał się na tym, że nieustannie o niej myślał, ale... wynikało to jedynie z irracjonalnej zaborczości odrzuconego kochanka. Brakiem przestał się gryźć wkrótce po śmierci Reagana, zrozumiawszy, że w gruncie rzeczy nadal może ją mieć. Kiedy zechce, gdzie zechce, jak zechce, bo cóż przyjdzie z jej protestów, skoro stała się od niego uzależniona i na niego skazana? Pragnął po prostu poukładania pewnych elementów, aby w spokoju ułożyć sobie życie, w którym rola Lai miała nie podlegać dyskusji. Był przecież skłonny do ustępstw, choć wątpił, by obecny kompromis czynił kobietę szczęśliwszą, aniżeli w znienawidzonym małżeństwie. Zapewne krzywdził ją mocniej, dotkliwiej i trwalej, ale wszystko to działo się wyłącznie na jej niewypowiedziane życzenie. I wszystkie zwerbalizowane wyrzuty.
Pochłonęła go bez reszty. Tak jak kiedyś rozpływał się w ułudzie beztroski, nie znając trudów dorosłości ani konsekwencji podejmowania decyzji, ważących na ich losie (bo czyż postanowienie o zatrzymaniu Julie nie stanowiło zwykłego impulsu, podyktowanego pierwszym, rodzicielskim rozchwianiem?), tak teraz musiał stawić czoła prawdziwemu huraganowi. Braki uginały się pod rzuconym na Avery'ego brzemieniem, czoło szpeciła głęboka bruzda, zmarszczone brwi wyrażały nieustanne spięcie, nieufność oraz wrogość. Zamiast na powrót pogrążyć się w wyniszczającej rozpaczy, przyjmował obronną pozę. Groźną i nie zachęcającą do rozpoczynania kurtuazyjnych pogawędek. Nigdy nie był wszak duszą towarzystwa, lecz po ostatnich incydentach, rozgrywających się za zaryglowanymi drzwiami zamku Ludlow - jego zamku - sposępniał jeszcze bardziej, odstraszając zarówno tych, próżno szczycących się mianem przyjaciół, jak i interesownych znajomych, przychodzących doń po prośbie. Cierpliwość przeniósł na kontrolowanie reakcji swego ciała (wstyd przyznać, lecz czasem szybszego od myśli), by przypadkiem ponownie nie podnieść ręki na Laidan. Prawdziwą mistrzynię wytrącania go z równowagi, choć przecież upadła do rangi zupełnie obcej mu kobiety.
Obok tego pojawiały się problemy dnia codziennego, spychane na margines, tak, jak zwykle brutalnie odtrącał żebraka, łakomie i impertynencko czepiającego się skraju jego szaty. Brud zawsze lądował w rynsztoku, lecz nie każdy detal, z pozoru zupełnie nieważny zasługiwał na wyrzucenie na śmietnik. Korespondencja z Munga, zwykle znakomicie służąca jako opał (szpital inwestował w zaskakująco grube koperty) tym razem nie kryła w sobie bzdur, lecz zapowiedź... rychłych zmian? Natłoku obowiązków? Nie mógł się cieszyć uznaniem w oczach Lowe'a, zwłaszcza że nieszczęsna wiadomość zbiegła się w czasie z wydarzeniem nieco bardziej - podniosłym?
Na pewno nie wyczekiwanym; Avery nie miał najmniejszej ochoty oglądać na oczy przerażającej większości szacownego rycerskiego zgromadzenia, ale wpojone przez Marcolfa poczucie obowiązku (a może w i d m o karzącej ojcowskiej ręki nad sobą?) było zdecydowanie silniejsze od wszelkich uprzedzeń. Zachęcała również perspektywa poznania zawartości skrzyni, której nie tykał od czasu listopadowej wyprawy. Deprymująca Samaela samą swoją obecnością oraz faktem, iż nie potrafił jej otworzyć. Jej istnienie przypominało o braku umiejętności, co z kolei niemożebnie irytowało Avery'ego. Nie przywykł do porażek, nie tolerował ich, nie cierpiał nawet samego brzmienia tego słowa, a tymczasem został zmuszony do pogodzenia się z niepodołaniem zadaniu. Miał skrzynię z niewiadomą zawartością - jaki procent szans wskazywał na to, że rzeczywiście spoczywa w niej poszukiwana przez Toma księga? Zagryzając spierzchnięte usta niemalże do krwi, z wilczym uśmiechem teleportował się jednak na Nokturn, trzymając za pazuchą ozdobioną okuciami skrzyneczkę. Dyskretnie: kuferek chroniła ciemna peleryna oraz dłoń w rękawicy ze smoczej skóry, zaciśnięta na twardym drewnie. Mógł sobie wyobrażać, że to gardło Reagana albo uda Laidan, już sam nie wiedział, co sprawiłoby mu większą satysfakcję.
Drzwi Białej Wywerny zamknęły się za Averym, a on bezszelestnie prześlizgnął się przez zapełnioną nokturnowymi mętami salę, prowadzony przez barmana do umówionego miejsca. Jak na jego gust wciąż nieco za mało dyskretnego, lecz milczał, zajmując jedno z nielicznych wolnych miejsc przy stole i kiwając głową na powitanie swym wspólnikom. Nazwiska znienawidzone, zupełnie obojętne, te, które darzył nikłą sympatią. Wszystko zbladło, a o dziwo najjaśniejszym punktem wśród nich była kobieta, zajmująca podrzędne miejsce, tuż za krzesłem Tristana. Samael wątpił, by Rosier zdecydował się w tak osobliwy sposób umilić im dzisiejsze spotkanie - zapewne podzielał jego opinię (wysuniętą wprawdzie po jednym, niezwykle roz...mownym wieczorze), że owa egzotyczna kurtyzana potrafi nieco więcej, aniżeli tylko rozkładać nogi przed mężczyznami. Dlatego obdarzył ją spojrzeniem dłuższym, przeciągłym, koncentrującym się wyłącznie na jej twarzy. Prawie zachwyciła go determinacja w skośnych oczach Deirdre, lecz j e g o przybycie skutecznie wyprało analizowanie pobudek prostytutki.
Tom potrafił zaskakiwać, odwracać uwagę, atakować znienacka zupełnie jak wąż. Avery mimo tego nie czuł się bezbronny: uznawał wyższość Riddle'a, ale nie bał się mu przeciwstawić. Nie oczekiwał chyba tchórzostwa od swych popleczników?. Kiwnął głową, napotkawszy badawczy wzrok mężczyzny, pewny, że za chwilę przerodzi się on w umysłową penetrację. Doświadczał jej nie pierwszy raz z jego ręki, wcześniej poznawszy smak przesiewania myśli dzięki ojcu. Za co był wdzięczny, mogąc kontrolować wykrzywiający jego oblicze grymas i redukować widoczne skutki zgłębiania swych tajemnic do minimum. Nie musiał kryć niczego - dla Riddle'a wszak nie istniały zagadki niemożliwe do rozwiązania.
-To - rzekł cicho, lecz wyraźnie, wyjmując zza pazuchy szaty skrzynkę i popychając ją po wypolerowanym blacie stołu ku Tomowi - jedyna wartościowa rzecz, jaką znaleźliśmy u Bzika. On sam...nie wiedział wiele - wyjaśnił enigmatycznie, bo to była informacje, którymi nie podzielił się jeszcze z nikim, woląc zachować je wyłącznie dla Riddle'a, który może zrozumie nieco więcej z bredzenia martwego już starca. Słuchał dalej jego monologu, nieco zafrapowany przebiegiem misji pozostałych Rycerzy. Najwidoczniej Tom był zadowolony... albo jedynie maskował swój gniew. Avery zerknął na Perseusa, usłyszawszy o zakonie - czyżby nie tylko bojownicy o zachowanie czystości krwi jęli się zgromadzać, by tępić brud? - po czym ponownie przeniósł wzrok na siedzącego u szczytu stołu Toma.
-Żałuję - rzekł bez cienia nienawiści, głosem suchym i oschłym, jakby przedstawiał fakty na wykładzie z magipsychiatrii - że crucio nie odebrało Lestrange'owi zmysłów - dokończył nadzwyczaj spokojnie, choć rozumiał, że to było pytanie niewymagające odpowiedzi, a raczej potulnej zgody. Przed nikim nie musiał się tłumaczyć, a on zbyt dobrze go znał, zbyt dobrze znał ich wszystkich, by nie wiedzieć o słabych stronach. To nie jej wina, że się taka urodziła. Nie miał prawa drwić z mojej córki. Musiał zapłacić. Avery świadomie dyktował podprogowe komunikaty, zrozumiałe wyłącznie dla Toma. Nie liczył, że się z nim zgodzi, że mu pogratuluje, nie obchodziły go ewentualne konsekwencje; dla Julienne postawiłby na szali znacznie więcej. Ucichł, zaciskając dłoń na zakurzonym pucharze i nie odezwał się więcej. Mimo kolejnej prowokacji: zachował kamienne oblicze, dopiero po chwili ze średnim zainteresowaniem zwracając się ku młodemu protegowanemu Vitalijego.


And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Doskonała rozpusta wymaga doskonałego odprężenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t631-samael-marcolf-avery#1801 https://www.morsmordre.net/t1443-samaelowa-skrzynka-z-pogrozkami#12562 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f119-shropshire-peace-street-102 https://www.morsmordre.net/t2798-skrytka-bankowa-nr-160#45281 https://www.morsmordre.net/t972-ten-lepszy-avery
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 15:01
Nie doceniał czasu, który tak szybko upłynął od chwili wejścia w progi Wywerny do zejścia na dół. Nie był absolutnie zainteresowany rozmowami, a samo wymienienie stosownych uprzejmości z odpowiednimi osobami uznawał za wystarczające. Powoli wypełniał się emocjami związanymi ze spotkaniem. Niewątpliwie na samym wierzchu czaiła się ciekawość, co też takiego Riddle przygotował dla wszystkich, a tuż za nią niewielka obawa o niepotrzebny rozlew krwi. Znacznie głębiej krzewił się strach. Słyszał plotki i niedomówienia pełne niekompetencji współtowarzyszących mu dziś Rycerzy. Choć sam Cassius nie znajdował się pośród nich, wiedział zbyt dobrze, że porażki innych odbiją się na wszystkich. I jemu samemu wydawało się to zbyt absurdalne, by mogło być prawdziwe, wszak miał styczność z Riddlem jeszcze w szkole, lecz wtedy nie zanosiło się na coś takiego. Wszyscy żyli w obawie przed Grindelwaldem i czarodziejską wojną, a tylko nieliczni już wtedy znali koniec tej błazenady. Całe szczęście nie należał do tego wątpliwego grona. Niewiedza chroniła go przed nieubłaganymi konsekwencjami oraz stojącymi za nimi karami. Choć z ochotą ujrzałby rozlew krwi, nie chciał widzieć własnej. Była dla niego zbyt cenna, by mogła spłynąć na podłogę. Znaczyła o wiele więcej, niż ktokolwiek przypuszczałby. Już nie chodziło tylko o szlachetną, błękitną krew czy coś, co utrzymywało ciało przy życiu. To mieli wszyscy, a on – jeden z nielicznych – otrzymał dodatek, który go zabijał. Jednakże myśli te nie mogły wyjść na wierzch. Nie należały do świata znajdującego się pod Wywerną. Tutaj panował strach i tylko głupiec okłamywał się, że go nie odczuwał.
Siedząc pomiędzy Nicholasem i Cygnusem, nie odważył się wychylić, by ujrzeć Tristana. Miał tylko pewność, że siedział wystarczająco blisko Perseusa i Mulcibera. Dostrzegał te subtelne różnice. Byli ważni dla Riddle'a i dostąpili zaszczytu. Zdobył się jednak na odwagę zerknąć na lewo, gdzie siedziała Morgan i jeszcze jakaś kobieta. Na samym końcu, zdołał jeszcze pomyśleć, nim myśli o ich okrutnych torturach nawiedziły go bez reszty. Hierarchia jasno mówiła, kto miał dzisiaj szanse wyjść cało i, choć nie uważał się za szczęśliwca, przyznane mu miejsce w zupełności odpowiadało jego potrzebom. Pozostawał w cieniu najbardziej zaszczyconych Rycerzy i nie znajdował się w blasku hańby na końcu stołu, jednak dużo bardziej zastanawiało go puste miejsce naprzeciw niego, które zajął Avery. Odwrócił wzrok, zatrzymując się na czymś ponad głowami innych. Spóźnił się i wiedział, że w tej właśnie chwili zajmował idealne miejsce, by móc oglądać przedstawienie, jeśli tylko Riddle zdecyduje się podnieść kurtynę. Kto wie, może inni dostaną szansę wykazania się, podczas gdy on będzie patrzeć... a może planował dla nich coś bardziej niespodziewanego. Przenikliwość myśli Toma znikała wraz z każdym użyciem przez niego legilimencji. Skończył jak pozostali. Nie opierał się. Pozwolił mu przeniknąć głębię umysłu, starając się odepchnąć strach i codzienne zmartwienia, by przekazać wszystkie informacje na temat Weasleya oraz tego drugiego. Właśnie tak widział swoją rolę pośród Rycerzy, ale wkrótce i on zostanie posłany tam, gdzie inni byli wcześniej. Lecz tymczasem pozostawało mu tylko słuchać tego, co mieli do powiedzenia. Nie zamierzał im przerywać. Z pewnością posiadali informacje, które uprzyjemnią ten wieczór nie tylko Riddle'owi.


We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
?
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t2650-cassius-prince-nott https://www.morsmordre.net/t2726-ksiaze#43660 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f236-nottinghamshire-ashfield-manor https://www.morsmordre.net/t3103-skrytka-bankowa-nr-707#50829 https://www.morsmordre.net/t2859-cassius-prince-nott
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 16:19
Nie interesowały jej walko kogucików i stroszenie piórek, aby udowodnić innym kurom, kto ma lepsze pierze i geny do przekazania. Dumne powiewanie grzebieniem i skrzydłami jedynie ją bawiło, a właśnie coś takiego mogła obserwować dzisiejszego dnia, siedząc wygodnie na swoim miejscu i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. Takie spotkania zawsze budziły w niej mieszane uczucia, z jednej strony potrzebne, ale skonsolidować tak różnorodne towarzystwo, z drugiej strony jednak pamiętała, że nigdy nie kończyły się one dobrze, a rzucane z wściekłością spojrzenia swoim oponentom były jednym z milszych akcentów. Nie chciała brać w czymś takim udziału, trzymała się więc z daleka, wyławiając jedynie wzrokiem Caesara i zastanawiając się za każdym razem, czy jej kuzyn wyjdzie żywy z kolejnych spotkań, Nie, żeby mu jakoś szczególnie kibicowała, ale nadal pozostawał jej rodziną, powinna więc wykazywać nim chociaż odrobinę zainteresowania.
Przycupnęła na wskazanym jej krześle, mając wyśmienity widok na cały stół. N i e m a l ż e równie doskonały jak Tom, chociaż musiała nieznacznie odwrócić głowę, aby spojrzeć na osobę siedzącą po jej lewej stronie, co jednak sobie darowała; bezsensowne wyciąganie szyi było zdecydowanie poniżej jej godności, tak jak i poniżej było prychanie za każdym razem, gdy w zasięgu jej wzroku znalazła się jakaś parszywa twarz, której nie miała ochoty oglądać. Riddle musiał się naprawdę postarać, jeśli z ich bezładnej zbieraniny, w której nie można było znaleźć najmniejszego schematu, chciał stworzyć krąg zjednoczonych ze sobą osób. Zadanie prawie że niewykonalne, zwłaszcza że powiew nienawiści czuć było nawet tutaj, tak daleko od głównego źródła niechęci bijącego między rycerzami. Zastanawiające, że to właśnie panowie wykazywali się takim entuzjazmem we wzajemnym obrzucaniu się błotem... i Cruciatusami, podczas gdy panie, ta ponoć słabsza płeć, zdolne były zachować trzeźwość umysłu i opanowanie.
Nie było trudno zamknąć oczy i pozwolić myślom płynąć swobodnie, odsłaniając swoje sekrety i wydostając na światło dzienne tajemnice, o których sama często nie chciała pamiętać. Taka jednak była cena przynależności do rycerzy, cena, którą płacił kolejno każdy zebrany w tej sali, wykrzywiając twarz w zabawnych grymasach, chociaż zapewne samym zainteresowanym nie było do śmiechu. Jej również, mimo że starała się panować nad reakcjami ciała i mimiką, nie udało się uniknąć drobnego skrzywienia ust, gdy Tom panoszył się po jej umyśle z łatwością, z jaką pięciolatek rozdeptuje mrówki.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 16:22
Nikt nawet nie zauważył zmiany w nastroju Riddle'a. A kiedy Rycerze się zorientowali, było już za późno. Wystarczył jeden ruch różdżki, by Samael wyleciał z krzesła z hukiem uderzając o ścianę. Avery usłyszał wyraźnie trzask łamanej... kości? Drewna? To druga odpowiedź okazała się prawdziwa, na ziemię wysunęła się jego złamana różdżka, niezdatna do użytku, niemożliwa do naprawienia. Riddle wstał, a jego twarz wykrzywiła się w wyrazie najczystszej pogardy, gdy spojrzał na Samaela.
- Niech nikt nie waży się odwrócić wzroku - wysyczał jedynie robiąc krok w kierunku Avery'ego. Jego różdżka ponownie skierowała się na mężczyznę.
- Corio. - Zaklęcia wypowiadał na głos tylko po to, by wszyscy  zgromadzeni mogli domyślać się, co niebawem stanie się z kimś, kto poważył się okazać brak respektu, by mogli widzieć ich zabójczą skuteczność i nadludzką moc, której żaden z nich nie był w stanie się przeciwstawić.
Samael został oskórowany na niemalże całym torsie. Jego szata szybko przesiąkła krwią. Tom jednak nie zamierzał kończyć wyładowywać swojej wściekłości po zaledwie dwóch zaklęciach.  - Igne Inferiori - kość udowa Avery'ego została zmiażdżona. Najtwardsza w ludzkim organizmie, pękła pod wpływem zaklęcia jakby była ledwie cieniutką gałązką. - Crepito - gałka oczna dosłownie eksplodowała zalewając twarz Samaela krwią, wlewając mu się do ust, ściekając po brodzie, brudząc włosy. Avery coraz bardziej przypominał swoją własną, makabryczną karykaturę niż człowieka, jakim był jeszcze chwilę temu.
- Nie będę tolerował sprzeciwu pederastów i gwałcicieli własnych matek - wysyczał. - Nie ma dla nich miejsca przy tym stole. Crucio.
Zwijającego się w agonii Samaela, Tom uniósł w powietrze. Bezbronnego i zakrwawionego. Wyglądał żałośnie, niekontrolowanie majtając nogami, prężąc się w spazmach bólu, znacząc podłogę swoją krwią. I wszyscy widzieli go doskonale.
- Przeproś - wszyscy mogli zauważyć rzucone niewerbalnie zaklęcie. Potężne imperio sięgnęło Samaela zmuszając go do błagania o przebaczenie, mieszając mu w głowie. Nie pozostawiło w niej nic oprócz zimnego, rozkazującego głosu. Avery musiał błagać o wybaczenie. Wykrzykiwać swoje prośby. Ogromny ból, który odczuwał nie pozwalał mu zachować spokoju.
Riddle przesunął w powietrzu Samaela na koniec stołu.
- Podaj dłoń kuzynowi, Samantho - w jego głosie czaiła się groźba i rozkaz. Avery pod wpływem zaklęcia, które owładnęło jego umysłem nie miał jak się przeciwstawić. Robił wszystko, co rozkazał mu Riddle. Posłusznie więc uniósł dłoń i posłusznie odpowiadał tak na każde pytanie.
- Czy przysięgasz wykonywać wszystkie polecenia? - Tak! - Czy przysięgasz, że nigdy więcej nie sprzeciwisz mi się słowem ani myślą? - Tak! - Czy przysięgasz, że nie wyjawisz istnienia tej organizacji nikomu innemu? - Tak!
Ostatnie, czerwone pasmo owinęło rękę Samaela i Samanthy. Przysięga wieczysta została złożona. Tom uniósł Avery'ego nad stół, gdzie, na samym środku, zostawił go lewitującego. Zirytowany najwyraźniej coraz bardziej nieskładnymi błaganiami o wybaczenie zakneblował go uniemożliwiając mu ulżenie sobie krzykiem. - Crespito. - Druga gałka oczna nabiegła krwią i wybuchła rozbryzgując krew wokół. Zamykając Samaela w całkowitej ciemności i bólu. - Somniumante - zakończył spychając mężczyznę w otchłań jego własnego, ogarniętego gorączką umysłu. Pojawiające się wizje uniemożliwiały racjonalne myślenie, zachowanie spokoju. To co najbardziej go przerażało, właśnie stawało się faktem. Zagubiony w koszmarach nie słyszał, co działo się wokół, bez oczu nic nie mógł zobaczyć, rzeczywista była tylko przerażająca wizja kreowana przez jego umysł i rozrywający ciało ból, który zdawał się nie mieć końca.
Tom Riddle wreszcie spojrzał na innych Rycerzy siedzących przy stole, na który kapała krew Samaela.
- Nikt więcej nie odważy mi się okazać braku szacunku - jego głos niczym grom przeszył salę, w której zapadła nagła cisza po uciszeniu Avery'ego. - Nie będziecie się do mnie zwracać inaczej niż Czarny Panie - zakończył spoglądając na swoich popleczników, a jego przeszywający wzrok wyłowiłby każdą, nawet najmniejszą iskierkę buntu u zasiadających przy stole.

|Jest to post dodatkowy, czas na odpisy dalej macie do jutra, do około 20.


Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich

Czarny Pan
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Ukryta Komnata Tumblr_mmbuhtLKK11r3r73mo1_500
Konta specjalne
Konta specjalne
https://www.morsmordre.net/t3051-r-tom-riddle#50095 http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f303-piwnica https://www.morsmordre.net/f303-piwnica
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 16:33
Nie rozmawiał z nikim ze zgromadzonych tylko przywitał się z godnymi uwagi lekkim skinieniem głowy. Nie było nawet czasu na rozmowy, które były bardziej wymianą dwóch, trzech zdań, bo nie było zwyczajnie na to czasu. A przynajmniej w chwili, w której znalazł się w środku. Razem z pojawieniem się ostatniego z Rycerzy, niektórzy z nich byli zabierani przez właściciela, nie wzbudzając zainteresowania przebywającej w Białej Wywernie klienteli. Najwidoczniej już się zaczęło… Przejechał spojrzeniem jeszcze po wnętrzu ponurego lokalu, zanim i przed nim pojawił się wspomniany wcześniej mężczyzna. Ten spojrzał wymownie na Giovannę Borgię i razem poszli we wskazanym przez niego kierunku. Przed ulotnieniem się właściciela placówki, Morgoth złapał go za ramię i rzucił:
- Przyprowadź go do mnie, gdy będzie trzeba.
Ten skinął głową w milczeniu. Nie musiał dodawać o kogo chodziło. Otumaniony mugol, siedzący w rogu baru wyglądał po prostu na pijanego gościa, który zapomniał, gdzie jest. Yaxley nie miał zamiaru pozwalać, by ten był w pobliżu nikogo z Rycerzy dłużej niż było to potrzebne. W dodatku nie wiedział, co planował dla niego Tom, a słuchanie rozmów między zgromadzonymi nie było wpisane w plan tej nocy. Gdy wszedł do komnaty, musiał przyzwyczaić się do panującego wewnątrz półmroku, jednak gdy ten minął, zobaczył człowieka odpowiedzialnego za działanie organizacji, do której przynależał. Zajmując wyznaczone miejsce, Morgoth czuł na sobie jego spojrzenie, a później także i obecność Czarnego Pana w swoim umyśle. Czuł jak napinają się mu wszystkie mięśnie, a serce przyspieszyło. Żołądek na tę chwilę mu się nieprzyjemnie skręcił, a kilka kropel potu spłynęło mu po plecach. Nie trwało to jednak w nieskończoność. Tom przeniósł spojrzenie na kolejną osobę, a napięcie odeszło tak szybko jak przyszło. Chociaż ból pozostał… Wiedział już wszystko. Zbędne były słowa, a Morgothowi wydawało się, że ten sposób zdobywania informacji, mimo że był tak przerażający, był lepszy od słuchania innych. Nie miał nastroju na zbędne słowa. Posłał krótkie spojrzenie siedzącej naprzeciwko Giovannie i dopiero wtedy przeniósł uwagę na lorda Riddle’a. Słuchał jego słów z uwagą, nie rozumiejąc wszystkiego, ale najwidoczniej tak miało być. Był początkującym dzieciakiem i mógł jedynie cieszyć się z zaszczytu, którego dostąpił. Zaszczytu i obowiązku. Słuchał monologu potężnego czarodzieja, który ominął jego osobę. Morgoth wiedział, że nie wykonał żadnego zadanie godnego pochwały, a jego status tutaj był jednym z niższych. Powinien więc być zadowolony z samego faktu uczestniczenia w zebraniu. I tak właśnie to odebrał. Nie został potępiony ani pochwalony, dlatego nie widział sensu zbytniego się przejmowania. Milczał, obserwując wspomnianych wcześniej Rycerzy, a także analizując ich słowa. Niektóre były zdecydowanie niepotrzebne, ale nie jemu było to osądzać. Jego uwagę przyciągnął wspomniany zakon, a także fakt, że osobą, do której zwracał się ich przywódca był Perseus Avery. Zmarszczył lekko brwi, ale następną osobą zabierającą głos był Vitalij Karkarow. Jako jedyny poza Tristanem przyprowadził kandydata, którego należycie przedstawił. Morgoth musiał przyznać, że prezentacja zrobiła na nim wrażenie – krótka i treściwa. Zaraz potem jednak podskoczył na krześle, gdy Samael dosłownie wyleciał ze swojego siedzenia. Nie odwracał wzroku zgodnie z rozkazem, nie dlatego że musiał, po prostu poczuł strach. Głęboki i pierwotny. Widząc ciemniejącą szatę Avery’ego, zagryzł szczęki, a następne zaklęcia rzucane w jego stronę przez Czarnego Pana powodowały jedynie rosnące napięcie w jego umyśle. Zupełnie jakby struna pęczniała, by chwilę później wybuchnąć. Dokładnie w tym samym momencie gałka oczna Samaela eksplodowała, obryzgując krwią podłogę dookoła. Morgoth zbił palce w siedzenie krzesła, słysząc wrzaski bólu. Jednak nie to było najgorsze. Lewitujące, pozbawione jakiejkolwiek w tamtej chwili witalności ciało zawisło zaraz naprzeciwko niego. Czerwone plamy kapały w różnym tempie, gromadząc się i spływając w jego kierunku. Yaxley słuchał krzyków Riddle’a, nie mogąc oderwać spojrzenia od hipnotyzującej go krwi.



They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.

Morgoth Yaxley
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3063-morgoth-yaxley https://www.morsmordre.net/t3117-kylo#51270 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f288-fenland-palac-yaxleyow https://www.morsmordre.net/t3525-skrytka-bankowa-nr-803#61584 https://www.morsmordre.net/t3124-morgoth-yaxley#51390
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 16:40
Uśmiechnął się na widok Giovanny. Zapewne gdyby spotkali się w innych okolicznościach byłby bardziej zadowolony z jej widoku jednak nie mógł powstrzymać uśmiechu wywołanego przez jej piękną, zgrabną sylwetkę i delikatne rysy twarzy. Podobała mu się od dawna, gdy jeszcze był nastolatkiem, wiec nie mógł odmówić sobie chwilowego zawieszenia wzroku na Włoszce. Jednak to nie było spotkanie towarzyskie i zaczęli przemieszczać się do piwnic Wywerny. Nick czuł pewien niepokój tym spowodowany, ale logicznie rzecz biorąc to on powinien być jednym z powodów niepokoju, a nie tym, który to uczucie przeżywa. Usiadł na swoim miejscu obok Cassiusa. Nie podobało mu się, że ma jakiegoś półkrawiaka po swojej prawicy i w dodatku zajmuje on miejsce bliżej Toma niż on. Na jego twarzy pojawił się lekki grymas, ale wiedział, że nie może sobie pozwolić na żaden komentarz. Wręcz próbował wyrzucić te myśli ze swojej świadomość wiedząc, że Tom nie będzie zachwycony tego typu zachowaniem. Z niechęcią myślał o misji, w której miał wątpliwą przyjemność uczestniczyć. Na samą myśl czuł ukłucie w kostce, która została skręcona przez atak tych cholernych chochlików. Wstrzymał na chwilę oddech, bo w tym momencie miało miejsce to czego nie lubił najbardziej. Przetrzepanie umysłu i poznanie wszystkich, nawet najbardziej skrywanych myśli nie było najprzyjemniejszym doznaniem. Tym bardziej, że Riddle nie pokusił się o delikatność. Jednak nie śmiał się w jakikolwiek sposób opierać. Widocznie to było konieczne. A nawet jeśli nie było to, to nie jego decyzja. Spojrzał na Toma dopiero, gdy ten się do niego odezwał. Następnie skinął głową wyrażając w ten sposób szacunek, mimo że poczuł lekkie ukłucie upokorzenia przy tym wszystkim. Spiął się słuchając dalszych słów Riddle’a. W porównaniu do tego, co działo się teraz, gdy znajdowali się w głównej sali panowała wśród nich atmosfera jak na jakimś przyjęciu. Teraz Nick nieśmiało, ale z zaciekawieniem spoglądał w kierunku Toma i słuchał jego słów. Oczywiście, że popierał wartości, którymi kierowali się wszyscy Rycerze, jednak coraz bardziej miał wrażenie, że głównym powodem, dla którego tu przyszedł był strach. Wpakował się w coś, z czego nie ma już wyjścia. Ale z drugiej strony nie mógł się nie wpakowywać, bo uważał to za swój szlachecki obowiązek. Miał pewien dylemat jednak jego lojalności kwestionować się nie dało. Stawiał ich wspólną sprawę na pierwszym miejscu. Po chwili jednak okazało się, że można być jeszcze bardziej spiętym. Całkowicie niespodziewanie Avery spadł z krzesła powalony jednym ruchem różdżki Toma. Nigdy nie lubił Averych, ale w tym momencie… był po prostu przerażony. Bał się, że coś podobnego niechybnie i jego spotka, że w jakiś sposób urazi Toma i wtedy będzie skazany na coś podobnego. Starał się ukryć swoje przerażenie pod chłodnym spojrzeniem i maską obojętności jednak nie spodziewał się tego. Wstrzymał oddech na chwilę czekając na rozwój wydarzeń. To nie miał być przyjemny wieczór.
Nicholas Nott
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Może impreza?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11527-nicholas-nott https://www.morsmordre.net/t11529-black-jack#357518 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11530-n-nott#357520
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 17:07
Czas zdawał się stanąć w miejscu, a niecierpliwość narastała, gdy godzina rozpoczęcia właściwej części spotkania przedłużała się i chociaż Perseus zabębnił palcami o blat stołu, jak za każdym razem, gdy zmuszony był wyczekiwać czegoś w bezczynności, wiedział, że warto czekać - zresztą czymże były minuty dzielące ich od stanięcia twarzą w twarz z wizjonerem, który szerzoną ideą potrafił zrzeszyć dookoła siebie i nakłonić do współpracy przedstawicieli zwaśnionych rodów w porównaniu z tygodniami oczekiwania na pojawienie się charakterystycznej śnieżnobiałej sowy? Szlachcic przeniósł spojrzenie na właściciela lokalu, gdy ten podjął w końcu akcję i nie pomylił się. Już po chwili mężczyzna wprowadzał ich do ukrytej sali, gdzie czekał na nich Riddle, a nieopodal niego miejsce przeznaczone dla Avery’ego. Przywitał Toma uprzejmym skinieniem głowy, kolejnym potwierdził dostarczenie skrzyni, którą miał wciąż przy sobie; wiedział, że nadmiar słów nie jest wskazany, a popisy retoryki należy sobie oszczędzić na okazje salonowe. Nikt nie przybył do Wywerny na popisy krasomówstwa. Ale nie wszyscy zdawali się to rozumieć.
Niezależnie od tego, ile razy miało się wątpliwą przyjemność doświadczyć kunsztu legilimencji, do tego punkty programu najzwyczajniej na świecie nie dało się przyzwyczaić. W głowie Perseusa niejednokrotnie szperał jego stosujący niekonwencjonalne metody wychowawcze i forsujący naukę magii umysłu ojciec, krótkotrwałe wtargnięcie zdarzyło się również Leandrze, stając się tym samym zarzewiem najpoważniejszej jak dotąd kłótni w historii jego relacji z siostrą, lecz nikt nie przeczesywał myśli z tak zatrważającą skutecznością i bezwzględnością jak Tom Marvole Riddle. Gdy nadeszła kolej Avery’ego na lustrację, zacisnął szczęki tak mocno, że na jego twarzy uwydatniła się cała seria niewidocznych zazwyczaj mięśni, a palce lewej dłoni wbił w swoje udo, jakby bodźce dobiegające z tej części ciała były w stanie chociaż trochę stępić chłód setki ostrych sztyletów, przecinających bezlitośnie każdy centymetr jego jestestwa. Nie miał niczego do ukrycia, chciał, by Riddle prześwietlił jego wspomnienia i myśli, by uchwycić je w formie niezaburzonej przez wieloznaczność słów; próbował wycofać się z własnej głowy, by pozostawić mu większe pole do manewru, próbował wysunąć na pierwszy plan obrazy z przebiegu misji, obserwacji Zakonu oraz wspomnień związanych z Deirdre w wieku szkolnym, buszującą w dziale ksiąg zakazanych i chłonącą wszystkie informacje o czarnej magii jak gąbka, dając tym samym Riddle’owi dodatkowy punkt widzenia na nowego rekruta i jakby wyrażając niewerbalnie swoje poparcie dla jej kandydatury - jakby to miało coś zmienić. Przeszywającego bólu nie dało się jednak oswoić.
Nie wiedział, że jego płuca mają aż taką pojemność, dopóki Tom nie skupił się na kolejnym Rycerzu, dając mu tym samym możliwość swobodnego nabrania powietrza. Przełknął głośno ślinę, potarł pulsujące skronie, nie próbując nawet udawać, że cały zabieg nie ruszył go ani trochę, kiedy ruszał przecież wszystkich, bez wyjątku. Słuchanie szczątkowego podsumowania misji wszystkich grup było o wiele przyjemniejsze, chociaż wciąż nie otrzymał informacji, na której zależało mu najbardziej: czy Parkinson zginął przez niekompetencję swoich towarzyszy? Avery odnalazł spojrzeniem nieprzeniknione tęczówki Riddle’a, gdy kolejne jego słowa odnosiły się właśnie do niego i jego poczynań, które przecież nie były już żadną tajemnicą. Skinął głową po raz kolejny, w niemym geście dziękując za wyrazy uznania, które zakiełkowały poczuciem dumy, po czym wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni szaty, by wyciągnąć z niej trzy rolki pergaminu, zabezpieczone woskową pieczęcią. Służbowy perfekcjonizm Avery’ego dawał o sobie znać.
- Przygotowałem raport z obserwacji - oznajmił krótko, pochylając się nad stołem, by wręczyć pergamin czarnoksiężnikowi, który sam mógł stwierdzić jak szczegółowe informacje wywiadowcze kryły kolejne rzędy równo skreślonych liter. Słuchał dalszych uwag Riddle’a, a jego szczęki zacisnęły się raz jeszcze, gdy głos zabrał Samael. Zamilcz, głupcze, nie mów już nic, krzyczały myśli Avery’ego, który wprost nie mógł uwierzyć w to, że jego kuzyn mógł się popisać aż takim brakiem wyczucia, by komentarzami napędzanymi przez rozbuchane ego (które było przecież chorobą zaraźliwą, a jednak dającą się trzymać w ryzach) grać na tak delikatnej strunie. Wszak nie było zbrodni gorszej od zbrodni na krwi szlachetnej, nie było głupoty większej od prowokowania Riddle’a.
Ale było już za późno. Całość trwała dosłownie parę chwil, tak przynajmniej zdawało się Perseusowi, który jak zahipnotyzowany wpatrywał się w wijącego się agonii Samaela, broczącego posadzkę resztkami oka i krwią, przesiąkającą przez jego szatę coraz gwałtowniej, z każdym uderzeniem serca. Nigdy wcześniej nie widział zaklęć tak przeraźliwie skutecznych. Wnętrzności szlachcica skręcały się nieprzyjemnie, lecz w całej tej makabresce było coś, co nie pozwalało mu odwrócić spojrzenia - i nie był to tylko zakaz wypowiedziany tonem nieznoszącym sprzeciwu. Obserwował więc całe zajście, chłodnymi tęczówkami chłonąc każde spazmatyczne drgnięcie, każdą kroplę krwi rozbryzgującą się na stole, dookoła którego zasiadali, a w głowie kołowała mu tylko myśl, jak wielką hańbą okryty został jego ród. Nie będę tolerował sprzeciwu pederastów i gwałcicieli własnych matek. Czy możliwym było, by tyle lat tkwił nieświadomie tuż obok najgorszych możliwych dewiacji? On, dostrzegający wszystko, otoczony kłamstwem i cierpiący na przewlekłą krótkowzroczność? Kolacja zjedzona w towarzystwie uroczej żony podjechała mu aż do gardła, przynosząc ze sobą smak żółci, a drastyczne sceny nie były tego głównym powodem. Czarny Pan. Nie miał już wątpliwości, że czas na półśrodki minął. Wkraczali w nową erę.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 17:43
A jednak ten moment nastąpił, lecz ważniejsze było zdarzenie go poprzedzające. Samael Avery, kuzyn, który widocznie ukrywał prócz zwyczajnej nienawiści do Caesara także wiele innych, gorszych tajemnic w swej dotychczas wynoszącej się ponad innych głowie - śmiał rzucić wyzwanie cierpliwości Toma Riddle'a. Jego słowa zaskrzypiały w pomieszczeniu, pozostawiając po sobie głuchą ciszę. Żałuję, że crucio nie odebrało Lestrange'owi zmysłów.... Cisza była jednak zbyt krótka, by zwiastować nadejście burzy - diabelnie szybka i precyzyjna błyskawica gniewu Riddle'a poraziła Avery'ego praktycznie w kilka sekund po jego słowach. Mężczyzna poddany został ogromowi czarnomagicznych zaklęć, rozgromiony na każdej płaszczyźnie, by w końcu, zmuszony Imperiusem, wypluwać musiał gromkie (tak je na pewno odczuli milczący obserwatorzy) przeprosiny.
Jak jednak wspomniane już zostało wcześniej - moment nadszedł. Samantha miała się do czegoś przydać na tym zebraniu. Kiedy ledwo żywe ciało jej kuzyna znalazło się tuż przy niej, otrzymała konkretne polecenie, podszyte co prawda groźbą, rozkazem, jednak nie były one jej potrzebne. Widząc upadek jej szlachetnie urodzonego kuzyna, najczystszego z najczystszych, jak pewnie pragnął, by o nim mówili - widząc co, w jaki sposób i w jak krótkim czasie uczynił z Samaela jej Pan, nie miała najmniejszych wątpliwości co do słuszności jej wyborów. I rozumiała już, że tylko On, Czarny Pan, może zapewnić jej bezpieczeństwo. Jeśli tylko odwróci się od niego, skończy tak samo, jeżeli nie gorzej niż jej znienawidzony krewny.
Ból głowy się wzmożył, strach narastał, zmuszając jej serce do przyspieszenia procesu dotleniania krwi. Podała mu rękę. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero, gdy Samael pozbawiony został drugiej gałki ocznej, Weasley zrozumiała, co się wydarzyło. Odebrała Wieczystą Przysięgę z rąk Avery'ego. I czy była to dla niej nagroda, a może kara dla niego... To nie było ważne. Ważna była już tylko służba.
Samantha Weasley
Samantha Weasley
Zawód : pomocnica Borgina i Burke'a
Wiek : 24
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : n/d
prawdziwy lis
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Ukryta Komnata Pbucket
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1176-samantha-weasley#8370 https://www.morsmordre.net/t1933-poczta-samanthy#27277 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f144-smiertelny-nokturn-16a https://www.morsmordre.net/t1568-samantha-weasley#15344
Re: Ukryta Komnata [odnośnik]08.08.16 22:39
Gdy kolejni towarzysze wieczoru zaczęli znikać za drzwiami, prowadzącymi gdzieś dalej, Deirdre opanował zadziwiający spokój. A więc zaczęło się. W końcu. Już nieodwołanie. Niepokój rozpłynął się w przesyconym alkoholem i dymem papierosowym powietrzu, pozostawiając po sobie tylko podekscytowanie. Bliskie niemalże religijnemu podnieceniu, typowemu dla pielgrzymów, odwiedzających w końcu jedno ze świętych miejsc. Być może jej myśli były pretensjonalne, ale odkąd tylko usłyszała o nim, władającym czarną magią i ludzkimi umysłami, coś w jej sercu ożyło. Jakaś zapomniana, pokorna część, pragnąca władzy i przewodnictwa kogoś silniejszego, o przekraczającej pojmowanie mocy. Riddle, który wyłaniał się z opowieści niegdyś Blacka a teraz Tristana, stał się dla Deirdre nieskończoną ideą. Kimś, kogo pragnęła poznać i...kogo śmiertelnie obawiała się od pierwszej sekundy.
Przekroczyła próg Ukrytej Komnaty jako jedna z ostatnich, podążając za Rosierem. Żadnego rozglądania się na boki po wspaniałych wnętrzach, żadnego zerkania na Crispina, Perseusa czy Arthura. W chwili, w której znalazła się w nowej sali, strach powrócił na nowo, tym razem intensywniejszy, sięgający dużo głębiej. I choć siedzący za długim stołem mężczyzna wydawał się jej praktycznie nie zauważać, Tsagairt poczuła się całkowicie naga. W pierwszej sekundzie nie mogła oderwać wzroku od twarzy Toma, ale równie szybko pojęła, że robi coś wręcz świętokradzkiego i szybko skierowała spojrzenie w dół, przystając posłusznie za krzesłem Rosiera. Siedzącego po lewej stronie gospodarza dzisiejszego uroczego wieczoru. Od Riddle'a dzieliło ją kilkanaście cali, lecz nie była to bliskość kojąca. Wręcz przeciwnie; Deirdre stała sztywno wyprostowana, biorąc rzadkie i bezgłośne oddechy. Na szczęście pierwszy szok powoli mijał i mogła uważnie słuchać słów mężczyzny, spoglądając na wymienionych Rycerzy. Wiedziała o misji, powierzonej Rosierowi - lecz tylko niezbędne minimum, bez konkretów. Nie dopytywała, nie naciskała, wiedząc, że nie może zostać wtajemniczona. Próbowała jednak ułożyć strzępy docierających do niej obecnie informacji, obserwując jednocześnie z wręcz masochistycznym skupieniem ból, wypisany na kolejnych twarzach zgromadzonych przy stole. Widocznie cierpieli i Dei odruchowo przypomniała sobie przeszłość: Castora, wbijającego się w jej umysł. Nie drgnęła jednak, skupiona na kolejnych słowach Toma, wręcz spijając każde kolejne zdanie z wąskich warg, całą swoją posturą okazując jednak spięty szacunek. Nie kuliła jednak ramion, daleka od służalczości. Emanowała raczej mistycznym przejęciem. Czy podobnie czuł się Douglas? Zerknęła na niego przelotnie...i sekunda wystarczyła, by rzeczowa rozmowa zmieniła się w rzeź.
Dosłownie. Trzask. Wrzaski. Zwierzęce, prymitywne wycie. Zaklęcia, wypowiadane z nonszalancką pogardą, uderzające w ciało Samaela, z każdą kolejną klątwą coraz mniej przypominającego samego siebie. Deirdre nie mogła odwrócić od niego wzroku. Posłuszna rozkazowi Riddle'a, ale jednocześnie wręcz zahipnotyzowana okrucieństwem. Mdłości podchodziły jej do gardła a serce zaczęło bić w niezdrowo szybkim rytmie. Przerażenia, szoku i - gdzieś podskórnie, podświadomie, niezauważalnie dla samej Tsagairt - podziwu. Dla bezwzględności, dla mocy wymagających przecież zaklęć, dla siły, bijącej od Toma. Czarnego Pana, karzącego okrutnie za nieposłuszeństwo.
Blade policzki kobiety stały się teraz wręcz białe a dłonie, do tej pory zaplecione za plecami, zacisnęły się na oparciu krzesła Tristana. Nawet tego nie zauważyła, potrzebując nie tyle wsparcia drewnianego, bogato zdobionego mebla, co świadomości, że tuż obok jest Rosier. Nie chciała jednak jego ochrony: raczej upewnienia się, ze także znajduje się w tej sali, w tym koszmarze, obserwując wielkie krople krwi, spadające na blat stołu. Przez krótką chwilę słabość, jaka ją ogarnęła, dotyczyła wysnuwanych przez Toma epitetów bardziej nawet niż obrzydliwego obrazka - gwałciciel? kazirodca? pederasta? - ale gdy gałka oczna Avery'ego wybuchła, Deirdre na nowo skupiła się na powstrzymywaniu mdłości. Skutecznie. Była po prostu zbyt przerażona, by zwracać uwagę na szaleństwo spetryfikowanego ciała. Liczył się tylko głos Toma, rozbrzmiewający w ciszy niesamowicie głośno, przenikający na wskroś.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 1 z 9 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Ukryta Komnata
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach