Ukryta Komnata
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta Komnata
O ukrytej komnacie w całej Wywernie wie tylko jedna osoba - właściciel przybytku i jego skrzat, który sekretu musi pilnować pod groźbą śmierci, jeśli piśnie choćby słowo niepowołanej osobie. Oprócz nich o pomieszczeniu wie Tom Riddle i ci z jego popleczników, którym zdecyduje się o nim powiedzieć. Pomieszczenie obłożone potężnymi zaklęciami nienanoszalnymi i wyciszającymi oddzielone od korytarze jest obrazem, który przedstawia atakującego węża. Strażnik otwiera przejście jedynie na hasło. Brzmi ono Morsmordre.
Komnata jest spora, wysoka, szczególnie jak na fakt, że znajduje się pod ziemią. Bogato zdobionych ścian i wygodnych krzeseł nie powstydziłaby się żadna szlachecka rezydencja. Na środku znajduje się masywny stół, który oświetlają ustawione w niewielkich odległościach świeczniki. U jego szczytu stoi duże drewniane krzesło obite skórą, znacznie większe niż inne, podobne ustawione przy dłuższych bokach. Świetna akustyka pomieszczenia pozwala usłyszeć nawet najcichszy szept. Jedynym źródłem światła w komnacie są świece ustawione na stole i duży żyrandol zwieszający się z sufitu. Sprawia to, że jasno jest jedynie w okolicach stołu, ściany, a już w szczególności kąty giną w mroku.
Komnata jest spora, wysoka, szczególnie jak na fakt, że znajduje się pod ziemią. Bogato zdobionych ścian i wygodnych krzeseł nie powstydziłaby się żadna szlachecka rezydencja. Na środku znajduje się masywny stół, który oświetlają ustawione w niewielkich odległościach świeczniki. U jego szczytu stoi duże drewniane krzesło obite skórą, znacznie większe niż inne, podobne ustawione przy dłuższych bokach. Świetna akustyka pomieszczenia pozwala usłyszeć nawet najcichszy szept. Jedynym źródłem światła w komnacie są świece ustawione na stole i duży żyrandol zwieszający się z sufitu. Sprawia to, że jasno jest jedynie w okolicach stołu, ściany, a już w szczególności kąty giną w mroku.
To było trudne. Siedzieć tam z maską bezbłędnego spokoju na twarzy, kiedy pod czaszką aż gotowało się od natłoku informacji i myśli. Pojawiłem się w Wywernie pełen oczywistego napięcia wywołanego ponownym spotkaniem z naszym panem, ale wydarzyło się wiele rzeczy, których kompletnie się nie spodziewałem. Starałem się więc tylko oddychać miarowo, oczyścić głowę z wszystkich myśli. Nie potrzebowałem tego wiru teraz, w chwili, kiedy winnym był wykazać się szczególnym skupieniem. Dlatego nie uciekła mi zgoda Riddle'a na dołączenie nowych rekrutów do naszego stołu. Uchwyciłem kątem oka sylwetkę Douglasa, a także poczułem subtelny powiew, gdy za moimi plecami przechodziła Deirdre. Wciąż nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, więc po prostu odrzuciłem te rozważania na potem. Albo na nigdy.
Z ciekawością spoglądam na kulę, która trafia w ręce Ramseya. Nie jest mi jednak dane przyglądać się temu przedmiotowi dłużej, bo mistrz po raz kolejny zwraca się do mnie bezpośrednio. Pospiesznie, ale zarazem ostrożnie wykonuję jego polecenie, ponownie przysuwając do siebie jajo. Kiedy teraz kładę dłonie na gładkiej skorupie mam wrażenie, że życie pulsuje pod nią żywiej. Czuję na sobie spojrzenie Tristana i nie wiem jak je rozczytać. Sądził, że teraz przejdzie ono w jego opiekę? Uważał, że nie nadaję się na kogoś godnego zajęcia się tym niezwykłym stworzeniem? Skoro spędziło u mnie tyle czasu w nienaruszonym stanie to nie ma mowy o jakiejkolwiek zmianie. Dlatego nie zwracam na to uwagi. Tym bardziej, że rozgrywają się przed nami zupełnie istotniejsze rzeczy. Sam fakt, że nazwał nas swoimi przyjaciółmi jest zadziwiający. Jeszcze przed chwilą ostro rozprawił się z Averym, który nie był posłuszny i kazał nazywać się Czarnym Panem, a teraz to. Kąciki ust drgają mi w pełnym uznania uśmiechu. Zdecydowanie Tom wie jak manipulować. Jak odpowiednio budować wśród nas nastroju. Nie mogę zaprzeczyć, ja też jestem urzeczony. Patrzę z dużym zaskoczeniem na pierścień oraz list potwierdzający korzenie naszego przywódcy. Jestem szczerze zaskoczony. Wszyscy wiemy, że nasz przywódca ma nie do końca czystą krew, ale to rozpływa się pod wrażeniem jego nowej tożsamości. Gaunt. Ród uznany już za wymarły za sprawą śmierci i zesłania jego ostatnich przedstawiciela. Znany też z pochodzenia w prostej linii od szlachetnego założyciela jednego z domów Hogwartu. Rodzi się we mnie jeszcze głębszy szacunek, ale także zrozumienie wielkiej potęgi płynącej w krwi Toma Marvola Riddle'a, a raczej już Gaunta. To nie przypadek, to jego przeznaczenie.
To uczucie nie gaśnie, kiedy do wglądu otrzymujemy dwie z trzech przyniesionych skrzyń. Oczywiście nie wszyscy, co zdecydowanie łechce ego wybrańców, w tym także i moje. Nie znam się na eliksirach jak rasowy alchemik, ale receptura wygląda na trudną, a zastosowanie wywaru mrożące w żyłach, delikatnie mówiąc. Jednak, jak chyba każdy, jestem bardziej zaciekawiony drugą zawartością. Zaklęcie ze sposobem przemieszczania się, o jakim nigdy wcześniej nie słyszałem. Skąd Czarny Pan wiedział, że takie rzeczy będą w tych miejscach? Jestem oczarowany.
Tylko nie trwa to długo, bo zaraz zarówno mnie, jak zapewne innych wypełniają zgoła inne emocje. Instynktownie zaciskam palce na śliskiej powierzchni jaja, gdy inkantacja morderczego zaklęcia przecina powietrze. Nie wzdrygam się, kiedy mugol umiera, widziałem śmierć już wiele razy, ale czuję ciarki na plecach, gdy ta dziwna aura wypełnia całe pomieszczenie. Powietrze jest wręcz ciężkie od magii, niezwykle silnej, którą pierścień wydaje się pochłaniać. I nagle wszystko ustaje, a Pan znów zwraca się do nas, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Przydzielone nam zostaje jeszcze jedno zadanie i dziwię się trochę, że też mam brać w nim udział, skoro w moich żyłach tylko połowicznie płynie szlachetna krew. Uznaję to jednak za wyróżnienie, chociaż nie uśmiecha mi się za bardzo współpraca z Rosierem. Mimo to kiwam głową, potwierdzając zrozumienie zadania i gotowość do jego wykonania. Tomowi Gauntowi się nie odmawia.
Z ciekawością spoglądam na kulę, która trafia w ręce Ramseya. Nie jest mi jednak dane przyglądać się temu przedmiotowi dłużej, bo mistrz po raz kolejny zwraca się do mnie bezpośrednio. Pospiesznie, ale zarazem ostrożnie wykonuję jego polecenie, ponownie przysuwając do siebie jajo. Kiedy teraz kładę dłonie na gładkiej skorupie mam wrażenie, że życie pulsuje pod nią żywiej. Czuję na sobie spojrzenie Tristana i nie wiem jak je rozczytać. Sądził, że teraz przejdzie ono w jego opiekę? Uważał, że nie nadaję się na kogoś godnego zajęcia się tym niezwykłym stworzeniem? Skoro spędziło u mnie tyle czasu w nienaruszonym stanie to nie ma mowy o jakiejkolwiek zmianie. Dlatego nie zwracam na to uwagi. Tym bardziej, że rozgrywają się przed nami zupełnie istotniejsze rzeczy. Sam fakt, że nazwał nas swoimi przyjaciółmi jest zadziwiający. Jeszcze przed chwilą ostro rozprawił się z Averym, który nie był posłuszny i kazał nazywać się Czarnym Panem, a teraz to. Kąciki ust drgają mi w pełnym uznania uśmiechu. Zdecydowanie Tom wie jak manipulować. Jak odpowiednio budować wśród nas nastroju. Nie mogę zaprzeczyć, ja też jestem urzeczony. Patrzę z dużym zaskoczeniem na pierścień oraz list potwierdzający korzenie naszego przywódcy. Jestem szczerze zaskoczony. Wszyscy wiemy, że nasz przywódca ma nie do końca czystą krew, ale to rozpływa się pod wrażeniem jego nowej tożsamości. Gaunt. Ród uznany już za wymarły za sprawą śmierci i zesłania jego ostatnich przedstawiciela. Znany też z pochodzenia w prostej linii od szlachetnego założyciela jednego z domów Hogwartu. Rodzi się we mnie jeszcze głębszy szacunek, ale także zrozumienie wielkiej potęgi płynącej w krwi Toma Marvola Riddle'a, a raczej już Gaunta. To nie przypadek, to jego przeznaczenie.
To uczucie nie gaśnie, kiedy do wglądu otrzymujemy dwie z trzech przyniesionych skrzyń. Oczywiście nie wszyscy, co zdecydowanie łechce ego wybrańców, w tym także i moje. Nie znam się na eliksirach jak rasowy alchemik, ale receptura wygląda na trudną, a zastosowanie wywaru mrożące w żyłach, delikatnie mówiąc. Jednak, jak chyba każdy, jestem bardziej zaciekawiony drugą zawartością. Zaklęcie ze sposobem przemieszczania się, o jakim nigdy wcześniej nie słyszałem. Skąd Czarny Pan wiedział, że takie rzeczy będą w tych miejscach? Jestem oczarowany.
Tylko nie trwa to długo, bo zaraz zarówno mnie, jak zapewne innych wypełniają zgoła inne emocje. Instynktownie zaciskam palce na śliskiej powierzchni jaja, gdy inkantacja morderczego zaklęcia przecina powietrze. Nie wzdrygam się, kiedy mugol umiera, widziałem śmierć już wiele razy, ale czuję ciarki na plecach, gdy ta dziwna aura wypełnia całe pomieszczenie. Powietrze jest wręcz ciężkie od magii, niezwykle silnej, którą pierścień wydaje się pochłaniać. I nagle wszystko ustaje, a Pan znów zwraca się do nas, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Przydzielone nam zostaje jeszcze jedno zadanie i dziwię się trochę, że też mam brać w nim udział, skoro w moich żyłach tylko połowicznie płynie szlachetna krew. Uznaję to jednak za wyróżnienie, chociaż nie uśmiecha mi się za bardzo współpraca z Rosierem. Mimo to kiwam głową, potwierdzając zrozumienie zadania i gotowość do jego wykonania. Tomowi Gauntowi się nie odmawia.
Thank you, I'll say goodbye now though its the end of the world, don't blame yourself and if its true, I will surround you and give life to a world thats our own
Crispin Russell
Zawód : Auror, opiekun testrali
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
sometimes we deliberately step into those traps
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
I was born in mine; I don't mind it anymore
oh, but you should, you should mind it
I do, but I say I don't
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zakon Feniksa. Nazwa zadźwięczała jej w uszach, odciskając swe piętno w myślach Włoszki. Zamyśliła się na moment - jednak nawet gdyby nie, to i tak nie zgłosiła by się teraz do pomocy przy polowaniu na jego członków. Postanowiła sobie, że po spotkaniu porozmawia z którymś z Rycerzy przydzielonych do konkretnych "Zakonników".
Borgia podświadomie przeczuwała, jaki będzie los przyprowadzonego przez nich mugolaka. Rozbłysk zielonego światła odbił się blaskiem w jej oczach o kolorze mlecznej czekolady. Poczuła to. Poczuła moc krążącą pośród nich, czarną moc wyzwoloną w momencie, gdy porwany padł bez życia na kamienną, zimną podłogę. Moc, którą Czarny Pan okiełznał.
Spojrzenie Giovanny zmieniło wyraz, gdy spojrzała na Pierwszego Rycerza ponownie. Do szacunku w jej wzroku dołączył bezbrzeżny podziw i głód wiedzy, głód chęci poznania - głód, który od dekad już czynił z kobiety uwodzicielkę magii. Wiedziała jednak za mało. A za wiedzę, wiedzę która niosła potęgę, Borgia gotowa była zrobić wszystko.
Borgia podświadomie przeczuwała, jaki będzie los przyprowadzonego przez nich mugolaka. Rozbłysk zielonego światła odbił się blaskiem w jej oczach o kolorze mlecznej czekolady. Poczuła to. Poczuła moc krążącą pośród nich, czarną moc wyzwoloną w momencie, gdy porwany padł bez życia na kamienną, zimną podłogę. Moc, którą Czarny Pan okiełznał.
Spojrzenie Giovanny zmieniło wyraz, gdy spojrzała na Pierwszego Rycerza ponownie. Do szacunku w jej wzroku dołączył bezbrzeżny podziw i głód wiedzy, głód chęci poznania - głód, który od dekad już czynił z kobiety uwodzicielkę magii. Wiedziała jednak za mało. A za wiedzę, wiedzę która niosła potęgę, Borgia gotowa była zrobić wszystko.
Patrzyłem przed siebie czując ziejącą chłodem pustą przestrzeń obok mnie. Miejsce, które jeszcze przed chwilą zajmował Samael Avery było obecnie przerażającym przypomnieniem, co oznacza nieposłuszeństwo. Bałem się, nie jestem głupi, ale strach mnie nie paraliżował, nie odbierał zdolności myślenia, górował nad nim podziw, niemy zachwyt i pewność, że postępuję właściwie. Byłem oczarowany potęgą, za którą gotowy byłem oddać duszę, gdyby tego zażądał Czarny Pan. To nie było ślepe uwielbienie, ale na tyle duże bym potrafił przymknąć oko na to, co mogłoby mi się nie spodobać. A gdyby ono nie wystarczyło - pamięć o Samaelu i tym, co go spotkało była aż nazbyt świeża.
Patrzyłem jak Tom pokazuje pierścień, kiedy mówi, że jest członkiem starożytnego rodu i czułem pewnego rodzaju dumę, że dzieli się tym również ze mną. Z nami wszystkimi. Zabawne wręcz było jak ten młodszy ode mnie chłopak potrafił opleść sobie wokół palca ludzi znacznie starszych niż on sam, indywidualistów. Często do tego stopnia, że gdy próbowali zdać sobie sprawę ze swojej zależności i pozycji, było już za późno. Ja zdałem sobie z tego sprawę, gdy rozporządzał mną jakbym należał do niego. Nawet jeśli pytał o zdanie liczył jedynie na potwierdzenie, które z resztą otrzymał. Skinąłem posłusznie głową, nie wypowiedziałem ani słowa, kiedy postanowił mówić mi, czym się zajmę. Powinienem być zły a siebie i na niego, ale nie byłem. Przyjąłem rozkazy w milczącej zgodzie. To już nie było poświęcanie swojej odrębności dla sprawy i właśnie zaczynałem to rozumieć. Teraz każdy sprzeciw był wyrokiem śmierci, nawet gdyby okazało się, że zmierzamy w zupełnie innym kierunku niż tego chciałem, było za późno, żeby się nad tym zastanowić. Ale ja wierzyłem, że to się nie zmieniło. Byliśmy tu wszyscy z jakiegoś powodu, bo w Tomie Riddle'u znaleźliśmy spełnienie naszych marzeń, za które płaciliśmy cenę bezwarunkowego posłuszeństwa. Nie mogłem winić nikogo, że okazało się to być dla nich za dużo. Mogłem jednak gardzić ich głupotą, gdy nie rozumieli tej prostej zależności.
Spojrzałem na twarze tych, z którymi zostałem przydzielony do wykonania zadania. Rosierowie. Znowu. Tyle lat minęło, a mnie ciągle los wiąże z rodem z różą w herbie. Ale nic nie mówiłem, zgadzałem się na wszystko, na drużynę, której oczy badałem próbując odgadnąć, jak im podoba się ten przydział, na rody, które przyjdzie mi odwiedzić i przekonać, ostateczne także na cenę, którą płaciłem za moje marzenie. Jeśli się nad nim zastanowić, to wcale nie była tak wysoka, jeszcze ani razu, wykonywanie woli Czarnego Pana nie było niczym sprzecznym ze mną samym.
Patrzyłem jak Tom pokazuje pierścień, kiedy mówi, że jest członkiem starożytnego rodu i czułem pewnego rodzaju dumę, że dzieli się tym również ze mną. Z nami wszystkimi. Zabawne wręcz było jak ten młodszy ode mnie chłopak potrafił opleść sobie wokół palca ludzi znacznie starszych niż on sam, indywidualistów. Często do tego stopnia, że gdy próbowali zdać sobie sprawę ze swojej zależności i pozycji, było już za późno. Ja zdałem sobie z tego sprawę, gdy rozporządzał mną jakbym należał do niego. Nawet jeśli pytał o zdanie liczył jedynie na potwierdzenie, które z resztą otrzymał. Skinąłem posłusznie głową, nie wypowiedziałem ani słowa, kiedy postanowił mówić mi, czym się zajmę. Powinienem być zły a siebie i na niego, ale nie byłem. Przyjąłem rozkazy w milczącej zgodzie. To już nie było poświęcanie swojej odrębności dla sprawy i właśnie zaczynałem to rozumieć. Teraz każdy sprzeciw był wyrokiem śmierci, nawet gdyby okazało się, że zmierzamy w zupełnie innym kierunku niż tego chciałem, było za późno, żeby się nad tym zastanowić. Ale ja wierzyłem, że to się nie zmieniło. Byliśmy tu wszyscy z jakiegoś powodu, bo w Tomie Riddle'u znaleźliśmy spełnienie naszych marzeń, za które płaciliśmy cenę bezwarunkowego posłuszeństwa. Nie mogłem winić nikogo, że okazało się to być dla nich za dużo. Mogłem jednak gardzić ich głupotą, gdy nie rozumieli tej prostej zależności.
Spojrzałem na twarze tych, z którymi zostałem przydzielony do wykonania zadania. Rosierowie. Znowu. Tyle lat minęło, a mnie ciągle los wiąże z rodem z różą w herbie. Ale nic nie mówiłem, zgadzałem się na wszystko, na drużynę, której oczy badałem próbując odgadnąć, jak im podoba się ten przydział, na rody, które przyjdzie mi odwiedzić i przekonać, ostateczne także na cenę, którą płaciłem za moje marzenie. Jeśli się nad nim zastanowić, to wcale nie była tak wysoka, jeszcze ani razu, wykonywanie woli Czarnego Pana nie było niczym sprzecznym ze mną samym.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tom przyjął potwierdzenia od swoich Rycerzy milczącym, ledwo zauważalnym skinieniem głowy.
- Kiedy będziecie rozmawiać z nestorami, nie zdradzajcie mojego prawdziwego imienia, nie mówicie też o mim pochodzeniu. Niech to pozostanie... Tajemnicą. Przedstawiajcie mnie jako Lorda Voldemorta. Niech to pozostanie moim oficjalnym imieniem - jego głos poniósł się po sali po raz kolejny. Zupełnie wyprany z emocji, a jednak nie było wątpliwości, to był kolejny rozkaz. Nie był też pozbawiony sensu, gdyby ktoś dowiedział się o organizacji, jej przywódca mógłby mieć poważne problemy. Można jednak było odnieść wrażenie, że nie tylko to powoduje Riddlem, gdy czynił swój szkolny przydomek, znany tylko przez nieliczną grupę znajomych swoim oficjalnym mianem. Spojrzał na kulę i jajo, które powierzył swoim poplecznikom.
- Tristanie, bardzo dziękuję za twoje oddanie - popatrzył na kulę wręczoną Ramseyowi zanim przeniósł wzrok na Rosiera.
- Skoro wszystko sobie powiedzieliśmy... Do rychłego zobaczenia - pożegnał się dłonią pokazując na wyjście. Wypraszał ich, spotkanie dobiegło końca.
- Zabierzcie go stąd - Wskazał na Samaela, który wreszcie przebudzony z koszmaru runął na stół. Bolały go już jedynie rany i wspomnienia. Nie działały na niego żadne zaklęcia. W jego umyśle jednak pojawił się myśl, wtłoczona tam przez Czarnego Pana. Jeśli chciał odkupienia, należało zająć się kobietą, o której dowiedział się od Bzika. O szczegółach, zdawało się mówić wtłoczone przez Lorda Voldemota wspomnienie, dowie się wkrótce.
Lord Voldemort opuścił komnatę dopiero, gdy zniknęli wszyscy inni, nie widzieli więc, w którym udał się kierunku ani czy zabrał coś ze sobą.
| To jest koniec spotkania, możecie napisać jeszcze kończące posty, kontynuować rozmowy musicie jednak w innym miejscu. Doświadczenie i biegłości zostaną naliczone, informacja pojawi się w temacie z wydarzeniem.
W sprawie odwiedzin u nestorów czekajcie na informację od Mistrza Gry.
Misje związane z Zakonnikami, Deimosem, Megarą i Isoldą musicie wykonać samodzielnie, również dobrać sobie drużyny. Data zadania to 14 marca (przyszły miesiąc fabularny). Do każdego muszą iść przynajmniej po dwie osoby, nie więcej jednak niż trzy. W razie problemów z dobraniem grup, proszę kontaktować się z Mistrzem Gry.
Samael, leczenie ran zajmie około tygodnia, odnowienie gałek ocznych będzie jednak bardziej skomplikowane i nawet, gdy się odnowią przez kolejny miesiąc wymagana będzie ostrożność. Koszmary będą dawały jeszcze o sobie znać przez jakiś czas, jednak z coraz mniejszą częstotliwością. Za sprzeciw wobec Toma tracisz jeden punkt biegłości. W sprawie zadania skontaktuje się z Tobą Mistrz Gry.
- Kiedy będziecie rozmawiać z nestorami, nie zdradzajcie mojego prawdziwego imienia, nie mówicie też o mim pochodzeniu. Niech to pozostanie... Tajemnicą. Przedstawiajcie mnie jako Lorda Voldemorta. Niech to pozostanie moim oficjalnym imieniem - jego głos poniósł się po sali po raz kolejny. Zupełnie wyprany z emocji, a jednak nie było wątpliwości, to był kolejny rozkaz. Nie był też pozbawiony sensu, gdyby ktoś dowiedział się o organizacji, jej przywódca mógłby mieć poważne problemy. Można jednak było odnieść wrażenie, że nie tylko to powoduje Riddlem, gdy czynił swój szkolny przydomek, znany tylko przez nieliczną grupę znajomych swoim oficjalnym mianem. Spojrzał na kulę i jajo, które powierzył swoim poplecznikom.
- Tristanie, bardzo dziękuję za twoje oddanie - popatrzył na kulę wręczoną Ramseyowi zanim przeniósł wzrok na Rosiera.
- Skoro wszystko sobie powiedzieliśmy... Do rychłego zobaczenia - pożegnał się dłonią pokazując na wyjście. Wypraszał ich, spotkanie dobiegło końca.
- Zabierzcie go stąd - Wskazał na Samaela, który wreszcie przebudzony z koszmaru runął na stół. Bolały go już jedynie rany i wspomnienia. Nie działały na niego żadne zaklęcia. W jego umyśle jednak pojawił się myśl, wtłoczona tam przez Czarnego Pana. Jeśli chciał odkupienia, należało zająć się kobietą, o której dowiedział się od Bzika. O szczegółach, zdawało się mówić wtłoczone przez Lorda Voldemota wspomnienie, dowie się wkrótce.
Lord Voldemort opuścił komnatę dopiero, gdy zniknęli wszyscy inni, nie widzieli więc, w którym udał się kierunku ani czy zabrał coś ze sobą.
| To jest koniec spotkania, możecie napisać jeszcze kończące posty, kontynuować rozmowy musicie jednak w innym miejscu. Doświadczenie i biegłości zostaną naliczone, informacja pojawi się w temacie z wydarzeniem.
W sprawie odwiedzin u nestorów czekajcie na informację od Mistrza Gry.
Misje związane z Zakonnikami, Deimosem, Megarą i Isoldą musicie wykonać samodzielnie, również dobrać sobie drużyny. Data zadania to 14 marca (przyszły miesiąc fabularny). Do każdego muszą iść przynajmniej po dwie osoby, nie więcej jednak niż trzy. W razie problemów z dobraniem grup, proszę kontaktować się z Mistrzem Gry.
Samael, leczenie ran zajmie około tygodnia, odnowienie gałek ocznych będzie jednak bardziej skomplikowane i nawet, gdy się odnowią przez kolejny miesiąc wymagana będzie ostrożność. Koszmary będą dawały jeszcze o sobie znać przez jakiś czas, jednak z coraz mniejszą częstotliwością. Za sprzeciw wobec Toma tracisz jeden punkt biegłości. W sprawie zadania skontaktuje się z Tobą Mistrz Gry.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Patrzył na Czarnego Pana bez wyrazu, ale skupiał na nim całą uwagę, słuchając go niezwykle uważnie. Czuł respekt napędzany strachem i podziwem jednocześnie, niespokojne bicie serca doskwierało mu od chwili, kiedy przekroczył próg tej komnaty. Nie było już żadnych wątpliwości, że jest wszechpotężny i inteligentny, a te wszystkie działania prowadzą do konkretnego celu, którego słuszność od wielu lat uznawał i podzielał. Ten świat powinien się zmienić, nadeszła pora, aby zająć się sprawami, które czekały na czyjąś reakcję zbyt długo. Czarny Pan rozdzielił zadania między nimi, mniejsze, większe, a wydawało się, że wszyscy (lub prawie wszyscy) przyjęli je z ulgą i zadowoleniem. To dobrze. Przyjemność zmieszana ze strachem były najlepszą mieszanką motywującą do działania.
I on sam był zadowolony, że mógł tu być, do tego niezwykle wyróżniony — siedząc po jego prawicy, mogąc mu służyć w dowolny sposób. Ale Czarny Pan musiał wiedzieć, że każdy test lojalności przejdzie pomyślnie i niezależnie od ceny wykona jego wolę.
Lord Voldemort.
Uśmiechnął się lekko i pochylił nieco głowę nim wstał. Spotkanie dobiegło końca, mieli się rozejść w swoje strony, wziąć do pracy. Należało też zabrać stąd Samaela, ktoś to musiał uczynić, nawet jeśli budził obrzydzenie i niechęć. Nie krwią, nie ranami, które pokrywały jego ciało, a tym co czynił ze sobą i bliskim. Spojrzał przelotnie na Perseusa, który był z nim spokrewniony, podejrzewając, że to właśnie on zgarnie tą zabrudzoną szkarłatem kupę mięsa i przetransportuje ją we właściwe miejsce. Cóż powie Laidan, kiedy go w końcu ujrzy? Czy poczuje ulgę, że spotkało go to, na co zasłużył, czy ból? I wtedy zerknął na swojego ojca, którego ukradkiem obserwował przy każdej sposobności, ale to nie było miejsce na to, by z nim zamienić kilka słów. Sam też nie wiedział, co chciał mu powiedzieć, tym bardziej, że nie przybył tu sam. Innym razem. Może kiedyś. Ale mimo wszystko czuł ulgę, że ktoś w kim płynęła ta sama krew podzielał jego poglądy, był tu razem z nim. Zignorował nieobecność Grahama, pozwalając by jego widmo odeszło w niepamięć. Ostatecznie.
Chwycił szklaną kulę i otoczył ją swoim płaszczem, a następnie opuścił komnatę, żegnając się z pozostałymi ledwie skinieniem głowy.
|Zt
I on sam był zadowolony, że mógł tu być, do tego niezwykle wyróżniony — siedząc po jego prawicy, mogąc mu służyć w dowolny sposób. Ale Czarny Pan musiał wiedzieć, że każdy test lojalności przejdzie pomyślnie i niezależnie od ceny wykona jego wolę.
Lord Voldemort.
Uśmiechnął się lekko i pochylił nieco głowę nim wstał. Spotkanie dobiegło końca, mieli się rozejść w swoje strony, wziąć do pracy. Należało też zabrać stąd Samaela, ktoś to musiał uczynić, nawet jeśli budził obrzydzenie i niechęć. Nie krwią, nie ranami, które pokrywały jego ciało, a tym co czynił ze sobą i bliskim. Spojrzał przelotnie na Perseusa, który był z nim spokrewniony, podejrzewając, że to właśnie on zgarnie tą zabrudzoną szkarłatem kupę mięsa i przetransportuje ją we właściwe miejsce. Cóż powie Laidan, kiedy go w końcu ujrzy? Czy poczuje ulgę, że spotkało go to, na co zasłużył, czy ból? I wtedy zerknął na swojego ojca, którego ukradkiem obserwował przy każdej sposobności, ale to nie było miejsce na to, by z nim zamienić kilka słów. Sam też nie wiedział, co chciał mu powiedzieć, tym bardziej, że nie przybył tu sam. Innym razem. Może kiedyś. Ale mimo wszystko czuł ulgę, że ktoś w kim płynęła ta sama krew podzielał jego poglądy, był tu razem z nim. Zignorował nieobecność Grahama, pozwalając by jego widmo odeszło w niepamięć. Ostatecznie.
Chwycił szklaną kulę i otoczył ją swoim płaszczem, a następnie opuścił komnatę, żegnając się z pozostałymi ledwie skinieniem głowy.
|Zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Lord Voldemort. Czarny Pan. Już nie, już nigdy Tom Marvolo Riddle. Wsłuchiwał się w jego słowa, a jego twarz nawet nie drgnęła; jak kamienna zastygła - obawiając się, że nawet oddech mógłby go sprowokować. Złowieszczo kapiąca krew z ciała Samaela wywoływała upiorną atmosferę, nie chciałby być bohaterem podobnego przedstawienia w przyszłości. Nie chciałby - wykrwawiać się przed wszystkimi, żałośnie, pozbawiony godności i, co najgorsze chyba, pozbawiony sekretów. Jeśli to prawda... Nie - nie powinien zastanawiać się, czy to prawda, Czarny Pan nie rzucał słów na wiatr. Samael Avery zgwałcił własną matkę. Obrzydliwe. Wbrew naturze. Żenujące, Laidan była przecież oczywiście słabsza od niego.
Ale nie to było teraz ważne, a ich wspólne plany, plany na przyszłość, plany Czarnego Pana - wchodził w tę grę na poważniej, chcąc przekabacić na swoją stronę nestorów pradawnych rodów. Nestora Rosierów - to było ciężkie zadanie, a oddelegowanie do niego synów rodzin było rozsądnym posunięciem. Tristan nie chciał zawieść ani Toma ani wuja. Będzie musiał się postarać, żeby wyjść z tej podróży zwycięsko - żeby Czarny Pan się na nim nie zawiódł i wciąż obdarzał go łaskami, żeby wuj Llowell pojął, jak cennym sojusznikiem będzie lord Voldemort. Żeby żadne z nich nie kazało im wybierać pomiędzy nim a drugim - w jego interesie było, by ich cele stały się zbieżne. Schylił lekko głowę, słysząc kierowane ku niemu podziękowania i odprowadził kulę wzrokiem, patrzył, jak znika pod płaszczem Ramseya. Nie protestował - nie odważył się, choć poczuł niesmak, że kula jest mu odbierana. Nawet zaczął otwierać usta, mój panie, potrafię zająć się tym jajem tak, by było bezpieczne. Ale nie odezwał się na głos. Czarny Pan ich wyprosił - więc to koniec, przynajmniej póki co.
Wstał od stołu, nie unosząc głowy i nie patrząc już na czarnoksiężnika. Nie patrzył również na Samaela. Skinął krótko głową Deirdre w ponaglającym geście, wraz z nią opuszczając cuchnącą krwią i rozkładem komnatę, czas się przewietrzyć. Był dumny ze swojej podopiecznej, zachowała się dokładnie tak, jak było trzeba - bez zbędnej buty, bez idiotycznej bezczelności jak ta, na którą odważył się Avery. Nauki nie poszły w las, dobra robota, Orchideo.
/zt
Ale nie to było teraz ważne, a ich wspólne plany, plany na przyszłość, plany Czarnego Pana - wchodził w tę grę na poważniej, chcąc przekabacić na swoją stronę nestorów pradawnych rodów. Nestora Rosierów - to było ciężkie zadanie, a oddelegowanie do niego synów rodzin było rozsądnym posunięciem. Tristan nie chciał zawieść ani Toma ani wuja. Będzie musiał się postarać, żeby wyjść z tej podróży zwycięsko - żeby Czarny Pan się na nim nie zawiódł i wciąż obdarzał go łaskami, żeby wuj Llowell pojął, jak cennym sojusznikiem będzie lord Voldemort. Żeby żadne z nich nie kazało im wybierać pomiędzy nim a drugim - w jego interesie było, by ich cele stały się zbieżne. Schylił lekko głowę, słysząc kierowane ku niemu podziękowania i odprowadził kulę wzrokiem, patrzył, jak znika pod płaszczem Ramseya. Nie protestował - nie odważył się, choć poczuł niesmak, że kula jest mu odbierana. Nawet zaczął otwierać usta, mój panie, potrafię zająć się tym jajem tak, by było bezpieczne. Ale nie odezwał się na głos. Czarny Pan ich wyprosił - więc to koniec, przynajmniej póki co.
Wstał od stołu, nie unosząc głowy i nie patrząc już na czarnoksiężnika. Nie patrzył również na Samaela. Skinął krótko głową Deirdre w ponaglającym geście, wraz z nią opuszczając cuchnącą krwią i rozkładem komnatę, czas się przewietrzyć. Był dumny ze swojej podopiecznej, zachowała się dokładnie tak, jak było trzeba - bez zbędnej buty, bez idiotycznej bezczelności jak ta, na którą odważył się Avery. Nauki nie poszły w las, dobra robota, Orchideo.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
29 kwietnia, wieczór
Czarny Pan nie zdążył jeszcze przybyć do ukrytej komnaty - Śmierciożercy mogli być jednak pewni, że ich przywódca wkrótce przybędzie, by przekazać im wieści.
| Na napisanie posta macie czas do 17 marca.
Czarny Pan nie zdążył jeszcze przybyć do ukrytej komnaty - Śmierciożercy mogli być jednak pewni, że ich przywódca wkrótce przybędzie, by przekazać im wieści.
| Na napisanie posta macie czas do 17 marca.
Zdawkowy list z wykaligrafowaną datą spotkania Rycerzy Walpurgii zastał Deirdre w dość marnym nastroju. Była zmęczona, zirytowana, zaręczynowy pierścień ciążył na jej palcu niczym kłamliwie obciążony tombak, a wizja kolejnych trudnych dni napełniała ją skrajną frustracją. Nieco wilgotny od wiosennego deszczu pergamin napełnił ją jednak od razu absolutnym spokojem, wymrażając zwykłe, przyziemne kłopoty. Nieistotne, osiadające zaledwie złudną rosą na szkle, wprowadzające chwilowe zamroczenie, nieważne z prawdziwego punktu widzenia. Porzucała przecież samą siebie na rzecz służby, wywołującej w niej dość sprzeczne uczucia. Zaskakującą - i nieco uwłaczającą w swej skrajnej emocjonalności - dziewczęcą radość skutecznie przykrywał drżący niepokój i chociaż nie miała żadnych racjonalnych powodów, by się obawiać, to i tak pewne napięcie pętało jej umysł krwawą łuną. Isolde, żałosny przedstawiciel Ruchu Obrony Mugoli; nad obydwoma kłopotami udało się roztoczyć skuteczną, morderczą opiekę, ale w porównaniu z innymi, powierzonymi ostatnio zadaniami, jej poświęcenie wydawało się drobne. Była ciekawa, jak skończyły się rozmowy z aurorami; docierały do niej jedynie niesprawdzone plotki, którym nie zamierzała ufać. Pojawiała się więc w Wywernie z wieloma znakami zapytania w głowie, podekscytowana i przejęta, pełna szacunku, niepokoju i pewności siebie, wymieszanych w idealnych proporcjach. Wrzących, lecz nie dających żadnych zewnętrznych symptomów, które i tak ukryłyby się pod czarnym, przepastnym płaszczem, srebrzystą maską i grubym materiałem kaptura, ukrywającym długie włosy splecione w ciasnym warkoczu. Przemknęła przez mglisty Nokturn w czarnym obłoku, materializując się jak najbliżej zejścia do podziemi, w które wkroczyła pewnie, przybywając jeszcze przed czasem. Spóźnienie byłoby głupotą; wolała pojawić się wcześniej, by okiełznać masochistyczne zniecierpliwienie - co dziś im pokaże? czym się z nimi podzieli? czego będzie wymagał, przesuwając napięte granice jeszcze dalej? - i zarazem drżący niepokój.
Przekroczyła próg Ukrytej Komnaty przypuszczając, że pojawi się tam jako pierwsza i nie myliła się: pomieszczenie przywitało ją chłodną, nieco zawilgłą pustką a odgłosy jej kroków były jedynymi dźwiękami, wypełniającymi mroczną przestrzeń. Przystanęła w końcu za jednym z krzeseł, kładąc trupioblade dłonie na brzegu wysokiego oparcia. Białe palce i równie jasne, niemal przeźroczyste paznokcie, odbijały się od ciemnego dębu drewna; wystukiwała nimi leniwy rytm, zbyt powolny, by można było odebrać te zsynchronizowane ruchy jako oznakę zdenerwowania. Deirdre była spokojna, wychłodzona, czujna. I...przejęta; serce biło w jej piersi tak głośno, że nie zdziwiłaby się, gdyby głuchy pogłos odbijał się echem od ukrytych w mroku ścian pomieszczenia. Chociaż była tu dopiero raz, nie rozglądała się dookoła w zaciekawieniu: utkwiła wzrok w bladej poświacie żyrandola, wiszącego tuż nad wyższym krzesłem - w wystawnym przepychu zdobiących do drzeworytów przypominało tron - ustawionym przy krótszym boku długiego stołu. Dzieliło ją od niego kilka pustych miejsc; nie miała w sobie za knut przesadnej śmiałości (albo raczej głupiej brawury) i nie zamierzała zasiadać najbliżej Niego, lecz jednocześnie nie kryła się w żenującej pokorze na samym końcu przestronnego pomieszczenia. Cokolwiek miał im dziś do przekazania Czarny Pan: była gotowa, niezależnie, czy targający nią niepokój miał okazać się prawdziwą, nieprzyjemną wróżbą.
Przekroczyła próg Ukrytej Komnaty przypuszczając, że pojawi się tam jako pierwsza i nie myliła się: pomieszczenie przywitało ją chłodną, nieco zawilgłą pustką a odgłosy jej kroków były jedynymi dźwiękami, wypełniającymi mroczną przestrzeń. Przystanęła w końcu za jednym z krzeseł, kładąc trupioblade dłonie na brzegu wysokiego oparcia. Białe palce i równie jasne, niemal przeźroczyste paznokcie, odbijały się od ciemnego dębu drewna; wystukiwała nimi leniwy rytm, zbyt powolny, by można było odebrać te zsynchronizowane ruchy jako oznakę zdenerwowania. Deirdre była spokojna, wychłodzona, czujna. I...przejęta; serce biło w jej piersi tak głośno, że nie zdziwiłaby się, gdyby głuchy pogłos odbijał się echem od ukrytych w mroku ścian pomieszczenia. Chociaż była tu dopiero raz, nie rozglądała się dookoła w zaciekawieniu: utkwiła wzrok w bladej poświacie żyrandola, wiszącego tuż nad wyższym krzesłem - w wystawnym przepychu zdobiących do drzeworytów przypominało tron - ustawionym przy krótszym boku długiego stołu. Dzieliło ją od niego kilka pustych miejsc; nie miała w sobie za knut przesadnej śmiałości (albo raczej głupiej brawury) i nie zamierzała zasiadać najbliżej Niego, lecz jednocześnie nie kryła się w żenującej pokorze na samym końcu przestronnego pomieszczenia. Cokolwiek miał im dziś do przekazania Czarny Pan: była gotowa, niezależnie, czy targający nią niepokój miał okazać się prawdziwą, nieprzyjemną wróżbą.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Morgoth pojawił się zgodnie z życzeniem Czarnego Pana. List spopielił ogień zaraz po przeczytaniu, podobnie zresztą jak koperta. Sowa pojawiła się w jego otwartym oknie i usiadła na oparciu wysokiego fotela. Nie spodziewał się tak szybkiej reakcji, jednak najwidoczniej wszyscy Śmierciożercy i Rycerze Walpurgii wykonali swoje zadania. Wciąż miał w pamięci spotkanie z marca, gdzie Riddle rozdzielał zadania związane z Zakonnikami. Odetchnął, pojawiając się w zaułku Ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Już niedługo miała również dojść ustalona godzina spisana znajomym pismem na kartce przysłanego listu. Data nie była trudna do zapamiętania podobnie jak miejsce. Zawsze to samo, ale Yaxley nie przyzwyczaił się do tego lokalu na Nokturnie. I prawdę powiedziawszy nie chciał tego robić. Nienawidził smrodu tej części Londynu chyba najbardziej z tego całego miasta. Przypominało odór doków, jednak tu było coś innego... Sam nie mógł doprecyzować co. Z ukrytą twarzą przeszedł w cieniu budynków, by znaleźć się we wskazanym miejscu. Dotarł do Ukrytej Komnaty, by czekać na Czarnego Pana. Oczywiście że jeszcze go tam nie było - miał pojawić się na sam koniec. Dostrzegł już tam jedną postać przy jednym z krzeseł, ale nie podszedł w tamtą stronę. Ominął stół z drugiej strony, by stanąć przy ścianie i w spokoju móc obserwować tych, którzy mieli się pojawić w następnej kolejności. Co do wspomnianego już Śmierciożercy widział te blade dłonie należące do kobiety z poprzednich spotkań. W pewnym sensie jej pojawienie się jako pierwszej, nie zaskoczyło go. Nie zajmowała jednak jego myśli, bo równie dobrze mógł tam stać sam. Zastanawiał się co wypłynie dzisiejszej nocy na tym spotkaniu. Zdawał sobie sprawę, że misja Marianny i jego nie poszła idealnie, ale posiadali parę informacji. Trzeba było się nimi podzielić z Lordem Voldemortem. Instynktownie zwrócił głowę na krzesło, stojące na szczycie stołu.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Listy od niego przestały go zaskakiwać. Wyniosły biały puchacz stał się zwiastunem grozy, poznawszy ptaka niosącego nowinę od Czarnego Pana Tristan od razu przeczytał list i zjawił się na miejsce zgodnie z czasem, z szacunkiem zostawiając dla siebie bezpieczny czas w zapasie: doskonale zdawał sobie z tego sprawę, że nie mógł pozwolić na siebie czekać temu, który go wzywał, a którego imienia nie miał odwagi już wymawiać. Korzystając z teleportacji w mgnieniu oka znalazł się we wnętrzu Wywerny, jedynie odnajdując wzrok barmana, nie skinąwszy mu nawet głową, minął zbierających się rycerzy bez słowa i przeszedł do piwnic, gdzie odnalazł ukryte komnaty. Dostrzegł tylko dwie persony - złapał spojrzeniem alabaster dłoni Deirdre, kątem oka przyuważył kuzyna, skinął głową - w przestrzeń. Wąska grupa zaufanych ludzi Czarnego Pana najwyraźniej zawęziła się jeszcze mocniej, rzędy krzeseł stały puste. Pozostali nie zostali wezwani? A może - zatrzymało ich któreś z wykonywanych zadań? On żądał wszak od nich coraz to większego zaangażowania - i coraz to większego poświęcenia się dla sprawy.
Był ciekaw. Ciekaw tego, co przyniosą ze sobą pozostali. Ominęła go kwestia Zakonu, wraz z Deirdre mieli tylko ukarać Isoldę - co uczynili zgodnie z jego wolą. Jeśli jednak komukolwiek udało się uzyskać na ten temat informację, będą one cenne. Zarazę należało zwalczyć zanim się rozprzestrzeni - później... mogło się to stać znacznie trudniejsze. Szkoda, ze słów, które padły, wynikało, że organizacja działa już od pewnego czasu. Ale wierzył w nich i w ich przywódcę, wierzył w służące im straszne moce, dla których nie istniały rzeczy niemożliwe. Na wrogów rycerskiej braci czekało oczywiste przeznaczenie - i była nią śmierć. Wolnym krokiem minął Deirdre, bez słowa zasiadając nieco dalej, oddzielając się od niej jednym krzesłem i zawiesił wzrok na pustym tronie, oczekując przybycia tego, który dzielił i rządził, pomijając już uwagą nieobecnych. Towarzyszyła mu niepewność, lęk rzucał długi, posępny cień, a płomienie świec tańczyły na ścianach. Stół był za długi. Większość stała na zewnątrz. A on - oczekiwał, ani dobre, ani złe przeczucia nie mogły zmienić tego, co miało dopiero nadejść.
Był ciekaw. Ciekaw tego, co przyniosą ze sobą pozostali. Ominęła go kwestia Zakonu, wraz z Deirdre mieli tylko ukarać Isoldę - co uczynili zgodnie z jego wolą. Jeśli jednak komukolwiek udało się uzyskać na ten temat informację, będą one cenne. Zarazę należało zwalczyć zanim się rozprzestrzeni - później... mogło się to stać znacznie trudniejsze. Szkoda, ze słów, które padły, wynikało, że organizacja działa już od pewnego czasu. Ale wierzył w nich i w ich przywódcę, wierzył w służące im straszne moce, dla których nie istniały rzeczy niemożliwe. Na wrogów rycerskiej braci czekało oczywiste przeznaczenie - i była nią śmierć. Wolnym krokiem minął Deirdre, bez słowa zasiadając nieco dalej, oddzielając się od niej jednym krzesłem i zawiesił wzrok na pustym tronie, oczekując przybycia tego, który dzielił i rządził, pomijając już uwagą nieobecnych. Towarzyszyła mu niepewność, lęk rzucał długi, posępny cień, a płomienie świec tańczyły na ścianach. Stół był za długi. Większość stała na zewnątrz. A on - oczekiwał, ani dobre, ani złe przeczucia nie mogły zmienić tego, co miało dopiero nadejść.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Czułem się źle. Połamane żebra protestowały przy każdym nieporadnym kroku, który wykonywałem. Zawroty głowy przychodziły falami. Pojawiały się, by zasłonić mi widok na świat kolorowymi plamami i mijały po chwili, w trakcie której zdążyłem stracić równowagę i zatoczyć się próbując za wszelką cenę nie upaść na ziemię. Nie byłem pewien czy uda mi się wstać, jeśli już do tego dojdzie. A i tak było ze mną lepiej. To, że dałem radę się tu pojawić zawdzięczałem tylko Cassandrze i jej zdolnościom leczniczym. Ból może wcale nie minął, ale przynajmniej osłabł na tyle, żebym mógł stanąć o własnych siłach i dotrzeć do Wywerny na spotkanie. Mój stan nie miał specjalnie znaczenia, musiałem tu być. Nie wierzyłem, że Czarny Pan zdolny był wybaczyć nieobecność. I pewny byłem tego, że ja bym nie potrafił. Dopóki tylko jeszcze się ruszałem, nie było siły, która mogła powstrzymać mnie od stawienia się na wezwanie. Mroczny Znak na przedramieniu przypominał o przysiędze, którą złożyłem nawet wtedy, gdy nie piekł, nawet, kiedy go nie widziałem. Sama świadomość, że jest wystarczył, by w mojej głowie nieustannie tliło się wspomnienie obietnicy, jaką złożyłem przed Tomem Riddlem. I żadne połamane żebra, żaden wstrząs mózgu nie mógł mnie zatrzymać.
Wtoczyłem się bardziej niż wszedłem do Wywerny, przytrzymując się ściany, kiedy przed moimi oczami barwy mieszały się w impresjonistycznych obrazach pozbawionych kształtów. Oddychanie sprawiało mi ból i bałem się tego, kiedy wreszcie przyjdzie mi usiąść. Zagryzłem zęby przechodząc przez główną salę z kapturem na głowie, pilnując, by nie dostrzegł mnie nikt znajomy, żeby nikt nie widział, jak słaby właśnie byłem. Dopiero na schodach do piwnicy pozwoliłem sobie na kolejny postój. Opierałem się o ścianę trzymając się kurczowo poręczy, łapiąc oddech, rozciągając obolałe żebra. Niech to pożoga pochłonie, byłem słaby, bardzo słaby. Wyczerpałem moje wszystkie siły i nie udając już, że jestem w lepszej kondycji niż byłem faktycznie dotarłem do odpowiedniej komnaty. Tylko dwa zajęte miejsca. Trzy osoby w sali. I puste miejsce przeznaczone dla Czarnego Pana. Ruszyłem ku szczytowi stołu mając w sobie jeszcze na tyle dumy, by nie siadać na najbardziej oddalonym od Niego krańcu. Podczas mojej długiej, upokarzającej wędrówki korzystałem z oparć krzeseł, żeby się nie przewrócić. Sunąłem powoli i zdecydowanie nie dostojnie bardziej przypominając inferiusa niż żywego człowieka. Widziałem moją twarz w lustrze zanim wyszedłem do Wywerny. Bywało ze mną dużo, dużo lepiej. Dotarłem wreszcie do właściwego szczytu stołu. Nie byłem jednak na tyle próżny, by zajmować najbliższe miejsce. A nawet jeśli byłem, to dzisiaj zajęcie krzesła zbyt blisko Czarnego Pana nie było dobrym pomysłem. Gdyby zdarzyło mi się zemdleć, lepiej nie polecieć na niego. Krzesła mnożyły się w moich oczach, rozjeżdżały, by ponownie połączyć w jedno i znów oddalić. Trudno było zająć odpowiednie miejsce, kiedy nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie się znajduję. Miałem nadzieję, że przybliżona lokalizacja wystarczy. Powoli i delikatnie, na ile pozwoliło mi oczywiście zmęczone ciało, usiadłem na krześle po drugiej stronie stołu niż Tristan i Deirdre. Między mną a Czarnym Panem pozostawiłem jedno wolne miejsce. Nie powinienem siadać zbyt blisko, ale nie miałem siły, by się przesunąć. Odetchnąłem głośno i zrzuciłem z głowy kaptur. Nie było ze mną dobrze i prawdopodobnie każdy mógł to zauważyć. Mimo to jednak podniosłem wzrok, by spojrzeć na innych zgromadzonych. Niezależnie od mojego cierpienia, od niedyspozycji ciała, wzrok pozostawał jasny i skupiony. Przynajmniej na czas tego spotkania.
Wtoczyłem się bardziej niż wszedłem do Wywerny, przytrzymując się ściany, kiedy przed moimi oczami barwy mieszały się w impresjonistycznych obrazach pozbawionych kształtów. Oddychanie sprawiało mi ból i bałem się tego, kiedy wreszcie przyjdzie mi usiąść. Zagryzłem zęby przechodząc przez główną salę z kapturem na głowie, pilnując, by nie dostrzegł mnie nikt znajomy, żeby nikt nie widział, jak słaby właśnie byłem. Dopiero na schodach do piwnicy pozwoliłem sobie na kolejny postój. Opierałem się o ścianę trzymając się kurczowo poręczy, łapiąc oddech, rozciągając obolałe żebra. Niech to pożoga pochłonie, byłem słaby, bardzo słaby. Wyczerpałem moje wszystkie siły i nie udając już, że jestem w lepszej kondycji niż byłem faktycznie dotarłem do odpowiedniej komnaty. Tylko dwa zajęte miejsca. Trzy osoby w sali. I puste miejsce przeznaczone dla Czarnego Pana. Ruszyłem ku szczytowi stołu mając w sobie jeszcze na tyle dumy, by nie siadać na najbardziej oddalonym od Niego krańcu. Podczas mojej długiej, upokarzającej wędrówki korzystałem z oparć krzeseł, żeby się nie przewrócić. Sunąłem powoli i zdecydowanie nie dostojnie bardziej przypominając inferiusa niż żywego człowieka. Widziałem moją twarz w lustrze zanim wyszedłem do Wywerny. Bywało ze mną dużo, dużo lepiej. Dotarłem wreszcie do właściwego szczytu stołu. Nie byłem jednak na tyle próżny, by zajmować najbliższe miejsce. A nawet jeśli byłem, to dzisiaj zajęcie krzesła zbyt blisko Czarnego Pana nie było dobrym pomysłem. Gdyby zdarzyło mi się zemdleć, lepiej nie polecieć na niego. Krzesła mnożyły się w moich oczach, rozjeżdżały, by ponownie połączyć w jedno i znów oddalić. Trudno było zająć odpowiednie miejsce, kiedy nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie się znajduję. Miałem nadzieję, że przybliżona lokalizacja wystarczy. Powoli i delikatnie, na ile pozwoliło mi oczywiście zmęczone ciało, usiadłem na krześle po drugiej stronie stołu niż Tristan i Deirdre. Między mną a Czarnym Panem pozostawiłem jedno wolne miejsce. Nie powinienem siadać zbyt blisko, ale nie miałem siły, by się przesunąć. Odetchnąłem głośno i zrzuciłem z głowy kaptur. Nie było ze mną dobrze i prawdopodobnie każdy mógł to zauważyć. Mimo to jednak podniosłem wzrok, by spojrzeć na innych zgromadzonych. Niezależnie od mojego cierpienia, od niedyspozycji ciała, wzrok pozostawał jasny i skupiony. Przynajmniej na czas tego spotkania.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tik tok. Tik tok. Tik tok… Słyszał w głowie tykanie zegara, nieustannie, nieprzerwanie, ogłuszające, irytujące, doprowadzające do szaleństwa. Dzięki krótkim, rytmicznym uderzeniom — może jednak serca? — odliczał sekundy, a po nich minuty i godziny, w których nie mógł zmrużyć oka póki wywar przyrządzony przez Cassandrę nie pozwolił mu całkowicie odpłynąć. Głuchy cykl rozpoczynał swe granie od nowa, kiedy tylko rozchylił powieki. Bezczynność go dobijała, a przez lata hartowany bólem duch nie pozwolił mu tkwić na nokturnowym łożu śmierci, na tym samym, na którym zmartwychwstawał średnio dwa razy w miesiącu, gdy wieść o spotkaniu śmierciożerców do niego dotarła. Od razu wiedział, że się zjawi. Nie było na tej świecie siły, która powstrzymałaby go przed stawiennictwem przed oblicze Czarnego Pana.
Zaraz za swym ojcem przekroczył próg ukrytej sali w podziemiach Białej Wywerny. Pulsujący ból głowy wydawał się nie do zniesienia, lecz nie pozwolił mu przejąć nad sobą kontroli i obezwładnić się całkowicie. Rana na głowie, tuż nad prawym łukiem brwiowym, pomimo początkowych problemów z intensywnym wypływem krwi, goiła się szybko dzięki umiejętnościom najzdolniejszej uzdrowicielki jaką znał. Plecy przestały być problemem, tylko ta jedna, ciągnąca się przez pierś aż do brzucha, wyrządzona przez przedziwne pomioty piekła dotkliwie i stawiała trudny do przełamania opór. Jeśli otworzy się ponownie, wróci do niej aby po raz kolejny poświęciła mu kilka cennych minut, licząc, że nie będzie pytać o sens opuszczania jej progów. Czuł się lepiej niż wczoraj, choć gorzej niż jutro, a ta myśl dodawała mu siły. Jego wola walki i mobilizacja były tak wielkie, że z zaciśniętymi zębami zjawił się w miejscu spotkań o własnych nogach. Pomimo dolegliwości jego chód pozostał niezmienny, wyraz twarzy tak samo poważny, choć blada skóra skażona zaczerwienieniem zdradzała przebyte w ostatnich dniach przygody. Oddychał płytko, starając się zminimalizować nieprzyjemne kłucie powodowane każdym, najmniejszym nawet ruchem. Rozpięty płaszcz wpuszczał w ubrania chłód, który przynosił ukojenie i uspokajał targany od dwóch dni gorączką organizm.
Nie patrzył na nikogo zaraz po wejściu, nie szukał spojrzenia Tristana, upewniając się, że jego misje się powiodły, a on wrócił w jednym kawałku; nie taksował bystrej Deirdre, nie witał się z Morgothem. Bezszelestnie zajął miejsce obok Vitalija, tuż obok Czarnego Pana, najwyraźniej pchany pychą większą niż ich wszystkich tutaj, lecz również gotowością do przyjęcia batów za każdego z nich i wzięcia odpowiedzialności za nieudolność, jeśli takowa zaistniała. Był pewien, że choć tego wieczora był mocno niedyspozycyjny, a ból głowy osłabiał jego koncentrację i myślenie nie pozostał bezużyteczny, a jego obecność zadowoli mistrza.
Usiadł na skraju, nie torturując swoich poranionych pleców twardym oparciem krzesła. Podparł się bokiem na podłokietniku i odpiął jeden z guzików koszuli, szukając ulgi w panującym we wnętrzu zimnie. I czekał, słuchając głuchego stukania w swojej głowie.
Zaraz za swym ojcem przekroczył próg ukrytej sali w podziemiach Białej Wywerny. Pulsujący ból głowy wydawał się nie do zniesienia, lecz nie pozwolił mu przejąć nad sobą kontroli i obezwładnić się całkowicie. Rana na głowie, tuż nad prawym łukiem brwiowym, pomimo początkowych problemów z intensywnym wypływem krwi, goiła się szybko dzięki umiejętnościom najzdolniejszej uzdrowicielki jaką znał. Plecy przestały być problemem, tylko ta jedna, ciągnąca się przez pierś aż do brzucha, wyrządzona przez przedziwne pomioty piekła dotkliwie i stawiała trudny do przełamania opór. Jeśli otworzy się ponownie, wróci do niej aby po raz kolejny poświęciła mu kilka cennych minut, licząc, że nie będzie pytać o sens opuszczania jej progów. Czuł się lepiej niż wczoraj, choć gorzej niż jutro, a ta myśl dodawała mu siły. Jego wola walki i mobilizacja były tak wielkie, że z zaciśniętymi zębami zjawił się w miejscu spotkań o własnych nogach. Pomimo dolegliwości jego chód pozostał niezmienny, wyraz twarzy tak samo poważny, choć blada skóra skażona zaczerwienieniem zdradzała przebyte w ostatnich dniach przygody. Oddychał płytko, starając się zminimalizować nieprzyjemne kłucie powodowane każdym, najmniejszym nawet ruchem. Rozpięty płaszcz wpuszczał w ubrania chłód, który przynosił ukojenie i uspokajał targany od dwóch dni gorączką organizm.
Nie patrzył na nikogo zaraz po wejściu, nie szukał spojrzenia Tristana, upewniając się, że jego misje się powiodły, a on wrócił w jednym kawałku; nie taksował bystrej Deirdre, nie witał się z Morgothem. Bezszelestnie zajął miejsce obok Vitalija, tuż obok Czarnego Pana, najwyraźniej pchany pychą większą niż ich wszystkich tutaj, lecz również gotowością do przyjęcia batów za każdego z nich i wzięcia odpowiedzialności za nieudolność, jeśli takowa zaistniała. Był pewien, że choć tego wieczora był mocno niedyspozycyjny, a ból głowy osłabiał jego koncentrację i myślenie nie pozostał bezużyteczny, a jego obecność zadowoli mistrza.
Usiadł na skraju, nie torturując swoich poranionych pleców twardym oparciem krzesła. Podparł się bokiem na podłokietniku i odpiął jeden z guzików koszuli, szukając ulgi w panującym we wnętrzu zimnie. I czekał, słuchając głuchego stukania w swojej głowie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Fizyczny dyskomfort stanowił fraszkę: przywykł do niego, nauczył się sympatyzować z bólem, chociaż naturalnie nie pokochał uczucia rozrywanego ciała. Gojące się rany, nieprzyjemny wzrost kości i tak zdawał się Avery'emu przyjemną, lekką pieszczotą w porównaniu z cierpieniem fundowanym mu przez Czarnego Pana, kiedy zagryzał z bólu własny język, licząc się z tym, że wkrótce nie wytrzyma dławienia się krwią i naprawdę go sobie odgryzie. Drobne rany na dłoniach przypominały o wydarzeniach sprzed kilku dni, wzmagając paniczny strach o córkę - zaczął pilnować jej jak oka w głowie, musiał mieć ją przy sobie cały czas - ponownie, od długiej przerwy zaczął z nią spać, obawiając się, że nagle mu zniknie. Piekące, krótkie cięcia, niesprawny bark i wciąż dający mu się we znaki powoli zrastający się obojczyk - urażające, acz niedorzeczne wymówki, jakimi mógłby tłumaczyć swą absencję przed Czarnym Panem. Piwnica Białej Wywerny powitała Avery'ego znajomym chłodem oraz zapachem ziemi: tutaj ostatni raz doświadczył wielkości, tutaj ponownie miała spotkać się garstka wybranych. Powiększona? Samael nie spodziewał się ujrzeć tu nikogo więcej spoza wąskiego grona popleczników Riddle'a, z którymi w tym samym pomieszczeniu uprzednio podzielił się swą władzą. Czarny tatuaż na lewym przedramieniu, czarna mgła, w jaką zostało im dane nauczyć się przemieniać, Czarny Pan, stojący na ich czele i predestynowany do rozrządzenia nimi i wskazania właściwej drogi, do jak najwierniejszego spełnienia służby. Powinien obawiać się kary, nie wypełnił jeszcze swego zadania, Bartius wciąż pozostawał żywy, a on wraz z Percivalem nie wiedział nic. Nott, który miał ich poprowadzić zniknął, więc może Avery zbyt późno wziął na swe barki ten zaszczyt i za późno zaczął planować ich wizytę? Hereward stał się nieuchwytny, niedostępny i... Samael miał niejasną nadzieję, że jego Pan zrozumie, że próba wtargnięcia do Hogwartu i wyciągnięcia z Bartiusa informacji natychmiast nie przyniosłaby tak dobrych efektów - a może okazałaby się i tragiczna w skutkach? Nie wiedział, jak spisali się inni, lecz sądząc po znajomych twarzach - przybył każdy, prócz Burke'a i Perseusa, którego najchętniej oglądałby leżącego w trumnie - musiało im się udać. Opadł na jedno z wolnych krzeseł tuż obok Tristana, machinalnie gładząc nowo nabytą różdżkę. Identyczną, jak poprzednia, zaufał temu połączeniu, a Ollivanderowie spisali się znakomicie (i bardzo szybko). Możliwe, że Ulisses miał w tym swój udział, ale kwestia tak trywialna, w ogóle nie powinna zaprzątać mu głowy, od nowa napełnionej ideą, za którą zgodził się umrzeć.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
przed przyjściem kupiłam jeszcze nierozliczone punkty statystyk
Przybycie listu było zaledwie kwestią czasu - widok sowy na parapecie nie zdziwił go ani trochę, podobnie zresztą jak wezwanie na spotkanie. Grobowa atmosfera rządziła nieprzerwanie w Ludlow już któryś dzień z rzędu (a może kilkunasty? sam już nie wiedział, kiedy dokładnie swoje źródło znalazły najgorsze z jego problemów), cisza wypełniała jego komnaty i chociaż zazwyczaj napawał się spokojem samotni do granic możliwości, tak teraz brak jakichkolwiek dźwięków, brak śmiechu, brak echa kroków czy nawet brak żywiołowo wypowiadanych słów - wszystko przypominało mu o odniesionej porażce; zaledwie dwa dni wcześniej ostatnie z rzeczy Lilith zostały odesłane do Derbyshire. Teraz powracało do niego również widmo kolejnej porażki; rozmowa z Doreą Potter wbrew jego staraniom okazała się być zupełnie bezowocna, a moce chroniące tajemnice Zakonu zbyt silne, by mógł je przełamać. We wspomnieniach Avery’ego majaczył potężny Imperius Mulcibera i niemiłe ukłucie rozczarowania, gdy nawet on nie rozwiązał języka sekciarzom Dumbledore’a. Bitwa łyżeczka kontra nóż, czy naprawdę tylko tyle byli w stanie zdziałać, tylko do tego przymusić ludzi na tyle słabych, że wdarcie się do ich domu było zaledwie dziecinną igraszką? Gdzie popełnili błąd? Gdzie on sam popełnił błąd? Czuł na sobie ciążący ciężar odpowiedzialności za niepowodzenie misji, wszak to on sam zgłosił chęć odwiedzenia Doliny Godryka i to on miał być gwarantem powodzenia wizyty. Zawiódł, nie dowiedział się niczego ponad to, co wiedział już wcześniej - był ciekaw tego, jak inni poradzili sobie z przełamywaniem oporu, czy - może - umknęło mu coś, co umknąć nie powinno było, a wyciągnięcie informacji z gardeł Potterów było jednak możliwe.
Charakterystyczny trzask teleportacji obwieścił jego przybycie do Wywerny, lecz nie tracił nawet sekundy na witanie się z kimkolwiek ze zbierających się na górnym poziomie szemranego lokalu. Swoje kroki skierował do spowitych chłodem podziemi, by znaleźć się w komnacie ukrytej za obrazem węża. Morsmordre. Ze wspomnień na nowo wypłynął obraz Mrocznego Znaku wykwitającego nad Doliną Godryka, nie poświęcił mu jednak zbyt wiele uwagi, zagłębiając się w mrok pomieszczenia, w którego centrum znajdował się oświetlony nikłym blaskiem świec masywny stół - zbyt duży dla garstki, która stopniowo zbierała się naokoło. Nie przerywał swojego milczenia, wszelkie słowa zachowując dla tego, który wezwał ich wszystkich; przesunął spojrzeniem po ledwie widocznych sylwetkach, w ciszy zdumiewając się stanem co poniektórych, jednocześnie kontynuując swoją wędrówkę w kierunku odpowiedniego miejsca. Lecz gdzież ono było? Parę nieznośnie długich chwil deliberował nad tym, które krzesło odsunąć, nim ostatecznie doszedł do wniosku, że niezadowolenia Czarnego Pana ani nie osłabi, ani nie wzmoże rozlokowanie miejsc, a tych, którzy mieli odczuć konsekwencje swoich czynów, nie ocali złudne oddalenie. Wyminął Rosiera, by zbliżyć się nieco do szczytu stołu; był gotów ponieść odpowiedzialność, choć wciąż miał w sobie wystarczająco dużo pokory, by nie zająć miejsca bezpośrednio przy pustym jeszcze siedzisku Czarnego Pana. Czekał, jak i reszta, swoje nadzieje, obawy i przeczucia chowając za chłodną maską spiętych mięśni twarzowych. Teraz - nie zmieni już nic.
Przybycie listu było zaledwie kwestią czasu - widok sowy na parapecie nie zdziwił go ani trochę, podobnie zresztą jak wezwanie na spotkanie. Grobowa atmosfera rządziła nieprzerwanie w Ludlow już któryś dzień z rzędu (a może kilkunasty? sam już nie wiedział, kiedy dokładnie swoje źródło znalazły najgorsze z jego problemów), cisza wypełniała jego komnaty i chociaż zazwyczaj napawał się spokojem samotni do granic możliwości, tak teraz brak jakichkolwiek dźwięków, brak śmiechu, brak echa kroków czy nawet brak żywiołowo wypowiadanych słów - wszystko przypominało mu o odniesionej porażce; zaledwie dwa dni wcześniej ostatnie z rzeczy Lilith zostały odesłane do Derbyshire. Teraz powracało do niego również widmo kolejnej porażki; rozmowa z Doreą Potter wbrew jego staraniom okazała się być zupełnie bezowocna, a moce chroniące tajemnice Zakonu zbyt silne, by mógł je przełamać. We wspomnieniach Avery’ego majaczył potężny Imperius Mulcibera i niemiłe ukłucie rozczarowania, gdy nawet on nie rozwiązał języka sekciarzom Dumbledore’a. Bitwa łyżeczka kontra nóż, czy naprawdę tylko tyle byli w stanie zdziałać, tylko do tego przymusić ludzi na tyle słabych, że wdarcie się do ich domu było zaledwie dziecinną igraszką? Gdzie popełnili błąd? Gdzie on sam popełnił błąd? Czuł na sobie ciążący ciężar odpowiedzialności za niepowodzenie misji, wszak to on sam zgłosił chęć odwiedzenia Doliny Godryka i to on miał być gwarantem powodzenia wizyty. Zawiódł, nie dowiedział się niczego ponad to, co wiedział już wcześniej - był ciekaw tego, jak inni poradzili sobie z przełamywaniem oporu, czy - może - umknęło mu coś, co umknąć nie powinno było, a wyciągnięcie informacji z gardeł Potterów było jednak możliwe.
Charakterystyczny trzask teleportacji obwieścił jego przybycie do Wywerny, lecz nie tracił nawet sekundy na witanie się z kimkolwiek ze zbierających się na górnym poziomie szemranego lokalu. Swoje kroki skierował do spowitych chłodem podziemi, by znaleźć się w komnacie ukrytej za obrazem węża. Morsmordre. Ze wspomnień na nowo wypłynął obraz Mrocznego Znaku wykwitającego nad Doliną Godryka, nie poświęcił mu jednak zbyt wiele uwagi, zagłębiając się w mrok pomieszczenia, w którego centrum znajdował się oświetlony nikłym blaskiem świec masywny stół - zbyt duży dla garstki, która stopniowo zbierała się naokoło. Nie przerywał swojego milczenia, wszelkie słowa zachowując dla tego, który wezwał ich wszystkich; przesunął spojrzeniem po ledwie widocznych sylwetkach, w ciszy zdumiewając się stanem co poniektórych, jednocześnie kontynuując swoją wędrówkę w kierunku odpowiedniego miejsca. Lecz gdzież ono było? Parę nieznośnie długich chwil deliberował nad tym, które krzesło odsunąć, nim ostatecznie doszedł do wniosku, że niezadowolenia Czarnego Pana ani nie osłabi, ani nie wzmoże rozlokowanie miejsc, a tych, którzy mieli odczuć konsekwencje swoich czynów, nie ocali złudne oddalenie. Wyminął Rosiera, by zbliżyć się nieco do szczytu stołu; był gotów ponieść odpowiedzialność, choć wciąż miał w sobie wystarczająco dużo pokory, by nie zająć miejsca bezpośrednio przy pustym jeszcze siedzisku Czarnego Pana. Czekał, jak i reszta, swoje nadzieje, obawy i przeczucia chowając za chłodną maską spiętych mięśni twarzowych. Teraz - nie zmieni już nic.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
W zacienionym kącie komnaty zaczęła kłębić się mgła. Z jej odmętów wyszedł ten, którego oczekiwali Śmierciożercy; Czarny Pan kroczył powoli i sunął za nim ciężki materiał ciemnych jak noc szat. Wydawało się, że od czasu ostatniego spotkania Rycerzy zmieniło się także jego oblicze - przez ostre rysy bladej twarzy przypominał Śmierć, a przeszywające na wskroś spojrzenie emanowało potęgą i nie znosiło sprzeciwu.
Spoczął na obitym skórą krześle znajdującym się na wzniesieniu i uważnie przyjrzał się swoim poplecznikom - wszystkim i każdemu z osobna.
- Usiądźcie - polecił cicho, ale i tak jego głos przepełniony był wielką mocą; wykonał zachęcający do spoczęcia gest dłonią, choć oczy Czarnego Pana pozostały lodowe. - Zdajcie mi szczegółowy raport z wizyt swoich i innych Rycerzy.
| Osoby biorące udział w wydarzeniu Za zasłoną cienia (Ramsey, Samael, Vitalij) otrzymują karę za obrażenia do wszystkich rzutów kością o wartości -15. Niweluje ją bonus za biegłość silna wola (obowiązują stare biegłości).
Kary do kości: Ramsey: -14, Samael: -15, Vitalij: -5
Na odpis macie 72h.
Spoczął na obitym skórą krześle znajdującym się na wzniesieniu i uważnie przyjrzał się swoim poplecznikom - wszystkim i każdemu z osobna.
- Usiądźcie - polecił cicho, ale i tak jego głos przepełniony był wielką mocą; wykonał zachęcający do spoczęcia gest dłonią, choć oczy Czarnego Pana pozostały lodowe. - Zdajcie mi szczegółowy raport z wizyt swoich i innych Rycerzy.
| Osoby biorące udział w wydarzeniu Za zasłoną cienia (Ramsey, Samael, Vitalij) otrzymują karę za obrażenia do wszystkich rzutów kością o wartości -15. Niweluje ją bonus za biegłość silna wola (obowiązują stare biegłości).
Kary do kości: Ramsey: -14, Samael: -15, Vitalij: -5
Na odpis macie 72h.
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Ukryta Komnata
Szybka odpowiedź