Ukryta Komnata
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ukryta Komnata
O ukrytej komnacie w całej Wywernie wie tylko jedna osoba - właściciel przybytku i jego skrzat, który sekretu musi pilnować pod groźbą śmierci, jeśli piśnie choćby słowo niepowołanej osobie. Oprócz nich o pomieszczeniu wie Tom Riddle i ci z jego popleczników, którym zdecyduje się o nim powiedzieć. Pomieszczenie obłożone potężnymi zaklęciami nienanoszalnymi i wyciszającymi oddzielone od korytarze jest obrazem, który przedstawia atakującego węża. Strażnik otwiera przejście jedynie na hasło. Brzmi ono Morsmordre.
Komnata jest spora, wysoka, szczególnie jak na fakt, że znajduje się pod ziemią. Bogato zdobionych ścian i wygodnych krzeseł nie powstydziłaby się żadna szlachecka rezydencja. Na środku znajduje się masywny stół, który oświetlają ustawione w niewielkich odległościach świeczniki. U jego szczytu stoi duże drewniane krzesło obite skórą, znacznie większe niż inne, podobne ustawione przy dłuższych bokach. Świetna akustyka pomieszczenia pozwala usłyszeć nawet najcichszy szept. Jedynym źródłem światła w komnacie są świece ustawione na stole i duży żyrandol zwieszający się z sufitu. Sprawia to, że jasno jest jedynie w okolicach stołu, ściany, a już w szczególności kąty giną w mroku.
Komnata jest spora, wysoka, szczególnie jak na fakt, że znajduje się pod ziemią. Bogato zdobionych ścian i wygodnych krzeseł nie powstydziłaby się żadna szlachecka rezydencja. Na środku znajduje się masywny stół, który oświetlają ustawione w niewielkich odległościach świeczniki. U jego szczytu stoi duże drewniane krzesło obite skórą, znacznie większe niż inne, podobne ustawione przy dłuższych bokach. Świetna akustyka pomieszczenia pozwala usłyszeć nawet najcichszy szept. Jedynym źródłem światła w komnacie są świece ustawione na stole i duży żyrandol zwieszający się z sufitu. Sprawia to, że jasno jest jedynie w okolicach stołu, ściany, a już w szczególności kąty giną w mroku.
Nie wyglądał na zainteresowanego tym, co pozostali Rycerze mieli do powiedzenia Czarnemu Panu. Nadal pozostawał pod wrażeniem jego potęgi, z uwielbieniem obserwując poturbowane ciało Avery'ego. Niestety nie trwało to długo; jego własne imię zawisło w powietrzu wraz z rodowym nazwiskiem przynależącym do kuzyna. Nie pozwolił sobie na okazanie jakiegokolwiek szoku tym nagłym obrotem spraw dzisiejszego wieczora. Byłoby ujmą dla honoru, gdyby zareagował jak nieobyty z towarzystwem podlotek, jednak potrzebował krótkiej chwili, by wypowiedziane słowa zabrzmiało zgodnie z prawdą. Domyślał się, dlaczego tu przyszedł, lecz za nic w świecie nie potrafił zrozumieć głupoty, którą właśnie popełnił. Niestety to nie miało żadnego znaczenia, Czarny Pan sprawdzi go, jeśli będzie miał takie życzenie i wysnuje własne, z pewnością realne wnioski.
— To brat Juliusa, mój Panie — odparł wreszcie, jedynie zerkając w jego stronę z wyrazem szacunku. Następnie utkwił wzrok w Samaelu, doskonale wiedząc, że obserwowanie upodlenia zapewni mu odrobinę spokoju od tego, co działo się w komnacie. Głucho dostrzegał detale, a najważniejsze elementy śledził z trudem. Fascynacja tego, co ujrzał, nie opuszczał go i nie potrafił oprzeć się uczuciu, iż potrafiłby dokonać podobnych czynów, gdyby tylko otrzymał szansę.
Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale z ust wydobyło się prychnięcie sugerujące rozbawienie listem przeczytanym przez Mulcibera. Nie słuchał go. Zaledwie wyłapał poszczególne słowa, składając je razem w spójną całość, wyobrażając sobie, jak Carrow skończy po wizycie swoich byłych towarzyszy. Nie chciał nawet myśleć, co stanie się z jego ukochaną żoną, która zdradziła ideały szlachetnej krwi czarodziejów na rzecz Zakonu. To on był głównym źródłem zainteresowania i cieszył się, że posiadał swój mały wkład w demaskowaniu organizacji przewodzonej rękami Weasleya. Wolał nie ścierać się z nim, gdy tylko uświadomił sobie, że mogli dokonać wyboru. Nie wszyscy, to fakt, lecz z ogromną przyjemnością zająłby się kimś innym, byle nie brukać siebie krwią zdrajców. Cały czas skupiał się na niepotrzebnej obecności Percivala, jednak już nic nie dało się z tym zrobić. Wkraczając tutaj podjął własną decyzję, a w jego obowiązku – jako dobrego kuzyna – leżało jedynie ostrzeżenie i wprowadzenie w okrutny świat Rycerzy. Od tej gorszej strony, skoro Czarny Pan dał Yaxleyowi wyjątkowe zadanie sprowadzenia obrzydliwego mugolaka. Zaledwie zerknął na ich przyjaciela, poświęcając uwagę skrzyniom, które on otworzył bez najmniejszego problemu. Czy jeszcze ktoś miał otrzymać dzisiaj karę?
— To brat Juliusa, mój Panie — odparł wreszcie, jedynie zerkając w jego stronę z wyrazem szacunku. Następnie utkwił wzrok w Samaelu, doskonale wiedząc, że obserwowanie upodlenia zapewni mu odrobinę spokoju od tego, co działo się w komnacie. Głucho dostrzegał detale, a najważniejsze elementy śledził z trudem. Fascynacja tego, co ujrzał, nie opuszczał go i nie potrafił oprzeć się uczuciu, iż potrafiłby dokonać podobnych czynów, gdyby tylko otrzymał szansę.
Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale z ust wydobyło się prychnięcie sugerujące rozbawienie listem przeczytanym przez Mulcibera. Nie słuchał go. Zaledwie wyłapał poszczególne słowa, składając je razem w spójną całość, wyobrażając sobie, jak Carrow skończy po wizycie swoich byłych towarzyszy. Nie chciał nawet myśleć, co stanie się z jego ukochaną żoną, która zdradziła ideały szlachetnej krwi czarodziejów na rzecz Zakonu. To on był głównym źródłem zainteresowania i cieszył się, że posiadał swój mały wkład w demaskowaniu organizacji przewodzonej rękami Weasleya. Wolał nie ścierać się z nim, gdy tylko uświadomił sobie, że mogli dokonać wyboru. Nie wszyscy, to fakt, lecz z ogromną przyjemnością zająłby się kimś innym, byle nie brukać siebie krwią zdrajców. Cały czas skupiał się na niepotrzebnej obecności Percivala, jednak już nic nie dało się z tym zrobić. Wkraczając tutaj podjął własną decyzję, a w jego obowiązku – jako dobrego kuzyna – leżało jedynie ostrzeżenie i wprowadzenie w okrutny świat Rycerzy. Od tej gorszej strony, skoro Czarny Pan dał Yaxleyowi wyjątkowe zadanie sprowadzenia obrzydliwego mugolaka. Zaledwie zerknął na ich przyjaciela, poświęcając uwagę skrzyniom, które on otworzył bez najmniejszego problemu. Czy jeszcze ktoś miał otrzymać dzisiaj karę?
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego źrenice zdały się rozszerzyć, kiedy Tristan dostrzegł jajo wyciągnięte przez Crispina. Widział je już wcześniej, badał, wiedział, co zawierało: coś niezwykłego, wyjątkowego, niemal legendarnego. Dałby sobie uciąć rękę, może nawet prawą, by pomóc wykluć się temu stworzeniu, milczał jednak - milczał jak grób.
Odruchowo przeniósł wzrok na drzwi, kiedy pojawiła się w nich kolejna persona, Percival Nott, cóż za niespodzianka. Tristan nie spodziewał się ujrzeć tutaj znajomego smokologa, ale pewien był, że jego uczestnictwo w ich wspólnej sprawie przyniesie wiele korzyści. Cenił go: jak człowieka i jako czarodzieja, cenił jego umiejętności i wierzył w jego lojalność. Z rekrutów nie znał tylko Jonesa - któremu przyglądał się badawczo, kiedy sięgnęła go legilimencja, żałując, że nie może dostrzec wyrazu na twarzy Deirdre: tak naprawdę to on interesował go najbardziej, on i zadowolenie Czarnego Pana z niego, obawiał się, że jeżeli coś mu się w niej nie spodoba, to on będzie tym, który tego pożałuje. Groźba ich przywódcy zdała się jednak rozjaśnić sytuację, Tristan jedynie pochylił głowę, uznając się za jednego z jej adresatów - będzie musiał zadbać o Deirdre... i o to, żeby rzeczywiście nie zawiodła. Wierzył w jej ambicję, ale nie miał powodów, by wierzyć w jej odwagę.
Patrzył na Ramseya, kiedy ten odczytywał list, unosząc lekko brew ku górze, wiedział, że Deimos jest idiotą - ale nie wiedział, że aż takim. Milczał, nie dostrzegając na sobie wzroku Toma, jego zadaniem było złożyć wizytę Isoldzie - zrobi to, Deirdre powinna mu towarzyszyć. Może ktoś jeszcze, mruknął w myślach sam do siebie, z ukosa spozierając na siedzących na przeciw, dalej od Czarnego Pana rycerzy. Potrzebował kogoś wiernego i oddanego, a przede wszystkim kogoś, kto nie pokrzyżuje mu planów. Wymienione nazwiska... nie były mu obce, Cornelia odwiedziła go nie tak dawno temu, Bartiusa nie widział już od lat, a Garrett Weasley... z nim miał niejeden rachunek do wyrównania - chętnie złożyłby mu wizytę. Czy chętniej niż Isoldzie? Nie, na pewno nie.
Obejrzał się za Morgohtem, który odszedł po przyjaciela, otulił go niepokój.
- Jest coś jeszcze, mój panie - zaczął, kiedy rycerze wybierali swoje ofiary. Wyciągnął niewielki worek opinający kulisty kształt, kładąc go na stole pomiędzy sobą a czarnoksiężnikiem. - Ten artefakt, kula, obłożona jest czarnomagiczną klątwą, która sprawia, że nie można dotknąć jej dłonią. - Przekazanie czarnoksiężnikowi daru w worku mogłoby zostać odczytane jako brak szacunku, bynajmniej nie to kierowało Tristanem. Nie potrafił ściągnąć z przedmiotu klątwy, a nie chciał narażać ani siebie ani kogokolwiek z innych zebranych tutaj czarodziejów na ciężkie poparzenia. - Z jakiegoś powodu poszukiwał jej Departament Tajemnic. Zabrałem ją Garrettowi Weaselyowi i Cornelii Ignisson. - Dziwny zbieg okoliczności, że akurat o nich wspominasz, panie, w kontekście Zakonu; uciekł kątem oka do Perseusa, wciąż nie wiedząc, czy zdołał zabrać drugą z kul. Nie mógł wiedzieć, czy przedmiot miał jakiegokolwiek znaczenia lub wartość, ale znaleźne, jakie za tę kulę oferowało Ministerstwo, wydawało się nieprawdopodobnie wielkie: dość, by sądzić, że miała w sobie jakąś ukrytą moc. Dopiero gdy skończył mówić, uniósł wzrok, by dostrzec reakcje na twarzy sami-wiecie-kogo, choć niepokój boleśnie zaciskał się w jego gardle, kiedy powietrze przecinał kolejny krzyk pozbawionego pomocy Samaela.
Odruchowo przeniósł wzrok na drzwi, kiedy pojawiła się w nich kolejna persona, Percival Nott, cóż za niespodzianka. Tristan nie spodziewał się ujrzeć tutaj znajomego smokologa, ale pewien był, że jego uczestnictwo w ich wspólnej sprawie przyniesie wiele korzyści. Cenił go: jak człowieka i jako czarodzieja, cenił jego umiejętności i wierzył w jego lojalność. Z rekrutów nie znał tylko Jonesa - któremu przyglądał się badawczo, kiedy sięgnęła go legilimencja, żałując, że nie może dostrzec wyrazu na twarzy Deirdre: tak naprawdę to on interesował go najbardziej, on i zadowolenie Czarnego Pana z niego, obawiał się, że jeżeli coś mu się w niej nie spodoba, to on będzie tym, który tego pożałuje. Groźba ich przywódcy zdała się jednak rozjaśnić sytuację, Tristan jedynie pochylił głowę, uznając się za jednego z jej adresatów - będzie musiał zadbać o Deirdre... i o to, żeby rzeczywiście nie zawiodła. Wierzył w jej ambicję, ale nie miał powodów, by wierzyć w jej odwagę.
Patrzył na Ramseya, kiedy ten odczytywał list, unosząc lekko brew ku górze, wiedział, że Deimos jest idiotą - ale nie wiedział, że aż takim. Milczał, nie dostrzegając na sobie wzroku Toma, jego zadaniem było złożyć wizytę Isoldzie - zrobi to, Deirdre powinna mu towarzyszyć. Może ktoś jeszcze, mruknął w myślach sam do siebie, z ukosa spozierając na siedzących na przeciw, dalej od Czarnego Pana rycerzy. Potrzebował kogoś wiernego i oddanego, a przede wszystkim kogoś, kto nie pokrzyżuje mu planów. Wymienione nazwiska... nie były mu obce, Cornelia odwiedziła go nie tak dawno temu, Bartiusa nie widział już od lat, a Garrett Weasley... z nim miał niejeden rachunek do wyrównania - chętnie złożyłby mu wizytę. Czy chętniej niż Isoldzie? Nie, na pewno nie.
Obejrzał się za Morgohtem, który odszedł po przyjaciela, otulił go niepokój.
- Jest coś jeszcze, mój panie - zaczął, kiedy rycerze wybierali swoje ofiary. Wyciągnął niewielki worek opinający kulisty kształt, kładąc go na stole pomiędzy sobą a czarnoksiężnikiem. - Ten artefakt, kula, obłożona jest czarnomagiczną klątwą, która sprawia, że nie można dotknąć jej dłonią. - Przekazanie czarnoksiężnikowi daru w worku mogłoby zostać odczytane jako brak szacunku, bynajmniej nie to kierowało Tristanem. Nie potrafił ściągnąć z przedmiotu klątwy, a nie chciał narażać ani siebie ani kogokolwiek z innych zebranych tutaj czarodziejów na ciężkie poparzenia. - Z jakiegoś powodu poszukiwał jej Departament Tajemnic. Zabrałem ją Garrettowi Weaselyowi i Cornelii Ignisson. - Dziwny zbieg okoliczności, że akurat o nich wspominasz, panie, w kontekście Zakonu; uciekł kątem oka do Perseusa, wciąż nie wiedząc, czy zdołał zabrać drugą z kul. Nie mógł wiedzieć, czy przedmiot miał jakiegokolwiek znaczenia lub wartość, ale znaleźne, jakie za tę kulę oferowało Ministerstwo, wydawało się nieprawdopodobnie wielkie: dość, by sądzić, że miała w sobie jakąś ukrytą moc. Dopiero gdy skończył mówić, uniósł wzrok, by dostrzec reakcje na twarzy sami-wiecie-kogo, choć niepokój boleśnie zaciskał się w jego gardle, kiedy powietrze przecinał kolejny krzyk pozbawionego pomocy Samaela.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Lord Bulstrode siedział w ciszy na swoim miejscu, patrząc tam, gdzie kazał mu Tom Riddle. Dostrzegł ogrom cierpienia ludzi, których łączyła wspólna misja. Ten obraz pobudził go do zadumy nad tym, czy wszyscy tu obecni byliby w stanie pokonać Toma. Liczebność nie odgrywała tu żadnej roli. Czy byłby w stanie w jednej chwili zamordować całe zgromadzenie?
Lorne bał się, a jakże, choć był to nieco inny odcień strachu. Przywódca Rycerzy nie poświęcił mu ani chwili uwagi, do tej pory traktował go jak powietrze. Jednak szybko bijące serce zdradzało, że i na niego przyjdzie czas. Czy Tom był świadomy jego przemiany w lamę? Na pewno był.
Lorne zachował jednak pozory, siedział wyprostowany i skupiony, by dowiedzieć się o wszystkim, co mogłoby być przydatne. Póki nie utraci zmysłów. Póki nie stanie się nieprzydatną do niczego szmacianką, zupełnie jak Samael. Współczucie wylało się niepewnym strumieniem z głębin czarodzieja, ale szybko spróbował je stłumić. Wszak taka słabość nie mogła umknąć najpotężniejszemu z nich. Nie chciał być ukarany podwójnie, tylko przez dziwne, ludzkie odruchy.
Riddle wspomniał o czarnomagicznym zaklęciu, które dotknęło jego narzeczoną. Gdy szykował zemstę, gdzieś w tył głowy uderzała go świadomość, że ON nie zrozumie tego planu. Nie zaakceptuje tego haniebnego czynu. Czystość krwi wskazywała, że Darcy nie powinna być obiektem przemocy. Ale... żadnych ale. Ale Darcy niszczyła go od wewnątrz, czyniła słabszym, co wpływało na skuteczność podczas misji Rycerzy.
Lorne był winny. I czekał. Ile krótkich, spazmatycznych chwil oddzielało go od boleści i wstydu? Czy może Tom zupełnie pominie jego targaną wątpliwościami osobę? Wielce nieprawdopodobne.
Wątpliwości te tyczyły się również Isolde, tyczyły się Tristana. Czuł jak kropelka potu ścieka po jego czole. Wręcz parzyła. Szybkim ruchem starł ją, a po tym nie pozostało nic, tylko czekać.
Wiedział tylko tyle, że nie pozwoli skrzywdzić swojej siostry. Choćby za wątpliwą cenę swojej duszy. Zupełnie jednak nie docierało do niego to, że przecież on sam chciał zamordować Darcy, siostrę swojego najlepszego przyjaciela. Tristan wiedział. Był cierpliwy, ale na pewno nie zapomniał.
Nagle Lorne zorientował się, że pozostał sam. Bez jakiegokolwiek sojusznika. Bez jakiejkolwiek siły. Zdany na łaskę tego, dla którego liczy się tylko krew i potęga.
Lorne bał się, a jakże, choć był to nieco inny odcień strachu. Przywódca Rycerzy nie poświęcił mu ani chwili uwagi, do tej pory traktował go jak powietrze. Jednak szybko bijące serce zdradzało, że i na niego przyjdzie czas. Czy Tom był świadomy jego przemiany w lamę? Na pewno był.
Lorne zachował jednak pozory, siedział wyprostowany i skupiony, by dowiedzieć się o wszystkim, co mogłoby być przydatne. Póki nie utraci zmysłów. Póki nie stanie się nieprzydatną do niczego szmacianką, zupełnie jak Samael. Współczucie wylało się niepewnym strumieniem z głębin czarodzieja, ale szybko spróbował je stłumić. Wszak taka słabość nie mogła umknąć najpotężniejszemu z nich. Nie chciał być ukarany podwójnie, tylko przez dziwne, ludzkie odruchy.
Riddle wspomniał o czarnomagicznym zaklęciu, które dotknęło jego narzeczoną. Gdy szykował zemstę, gdzieś w tył głowy uderzała go świadomość, że ON nie zrozumie tego planu. Nie zaakceptuje tego haniebnego czynu. Czystość krwi wskazywała, że Darcy nie powinna być obiektem przemocy. Ale... żadnych ale. Ale Darcy niszczyła go od wewnątrz, czyniła słabszym, co wpływało na skuteczność podczas misji Rycerzy.
Lorne był winny. I czekał. Ile krótkich, spazmatycznych chwil oddzielało go od boleści i wstydu? Czy może Tom zupełnie pominie jego targaną wątpliwościami osobę? Wielce nieprawdopodobne.
Wątpliwości te tyczyły się również Isolde, tyczyły się Tristana. Czuł jak kropelka potu ścieka po jego czole. Wręcz parzyła. Szybkim ruchem starł ją, a po tym nie pozostało nic, tylko czekać.
Wiedział tylko tyle, że nie pozwoli skrzywdzić swojej siostry. Choćby za wątpliwą cenę swojej duszy. Zupełnie jednak nie docierało do niego to, że przecież on sam chciał zamordować Darcy, siostrę swojego najlepszego przyjaciela. Tristan wiedział. Był cierpliwy, ale na pewno nie zapomniał.
Nagle Lorne zorientował się, że pozostał sam. Bez jakiegokolwiek sojusznika. Bez jakiejkolwiek siły. Zdany na łaskę tego, dla którego liczy się tylko krew i potęga.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czarny Pan. Teraz już nie mógł sobie wmawiać, że ich relacja dalej przypominała tę z czasów szkolnych. Może i od dawna był nieznoszącym sprzeciwu przywódcą jednak Nick jakby starał się tego nie widzieć. Teraz jednak mieli wręcz zapomnieć jak się nazywa i to nikomu nie przeszłoby przez myśl, żeby zaprotestować. Nie po tym, co zrobił Avery’emu. Następnym przecież mógł być każdy z nich. W tym momencie nie było już odwrotu. Na twarzy Nicka pojawił się lekki grymas, bo jakoś nie przywykł do zwracania się do kogoś per „Panie”. Był arystokratą i uważał siebie za kogoś, kto znajduje się już na takim szczeblu drabiny społecznej, że na większość ludzi może patrzeć z góry, a Ci, którzy się liczą są na równi. Czuł się w tym momencie upokorzony i niezbyt mu się to podobało. Jednak chciał jak najszybciej wyrzucić tę myśl z głowy, bo przecież w każdym momencie Tom… Czarny Pan może sprawdzić jego myśli. Wtedy nie miałby czasu nawet zawalczyć z niechęcią do uniżania się przed nim. Wolał więc szybko zmienić swój sposób myślenia zanim ktokolwiek zorientuje się, że coś mu się nie podoba w nowym sposobie zwracania się do ich przywódcy. Wcześniej traktował go jak mistrza, a nie jak swojego Pana. Rozejrzał się po siedzących przy stole Rycerzach. Rzeczywiście nie było wśród nich Carrowa. Czy on do końca zdurniał? Tom Riddle był osobą, której się nie odmawia. Albo jest głupi, albo się teraz gdzieś zaszyje, żeby odroczyć swoją karę. Jednak przecież przed Czarnym Panem się nie ukryje. Gdy usłyszał treść listu Deimosa jego twarz wykrzywiła się w niesmaku. Nie było wiadomo czy śmiać się czy płakać, ale na pewno poczuł się urażony. Bo niby do czego potrzebne im były jego pieniądze? Wszyscy tutaj mogli sypać galeonami na prawo i lewo, a on traktował ich jak jakiś biedaków. Szepnął pod nosem coś co mogło brzmieć jak „żenujące”, jednak nie odważył się powiedzieć czegokolwiek na głos. Nie spodziewał się takiego obrotu rzeczy. Przyglądał się więc wszystkiemu w milczeniu nieco zażenowany całą sytuacją. Czyżby Deimos zmienił stronę w konflikcie? W dodatku ulegając przy tym młodej żonie? Zastanawiał się czy Astoria przypadkiem nie będzie miała podobnych zapędów. Będzie musiał wybadać sprawę, bo to ogromny wstyd. Właściwie to sam czuł się nieco odpowiedzialny za siostrę żony. Z zainteresowaniem spoglądał w kierunku człowieka, którego Yaxley przyprowadził. Niezbyt rozumiał, co w tym momencie się stało. W dodatku zainteresowany był obecnością Percivala… Spojrzał pytająco na Cassiusa zastanawiając się czy o coś o tym wiedział.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dał znać Douglasowi, Deirdre i Percivalowi, by udzieli wskazując im wolne miejsca na końcu stołu. Popatrzył jeszcze raz na dar Crispina, potem na kulę przyniesioną przez Tristana. Ponownie wyciągnął różdżkę . Wystarczyły dwa zaklęcia. Potem spojrzał na siedzącego po swojej prawicy rycerza.
- Odczytaj ją, Ramseyu - zwrócił się do Mulcibera wskazując kulę. Jej dotknięcie było już całkowicie bezpieczne. Potem jego wzrok ponownie powędrował do jaja.
- Mam coś ważnego do zrobienia. Zaopiekuj się nim, Crispinie.
Zamilkł na chwilę.
- Teraz, kiedy jesteśmy wśród przyjaciół - zaczął jakby zupełnie nie zauważał obecności przeprowadzonego przez Morgotha mężczyzny. Spojrzał zaś na Lorne'a. - Chciałbym się z wami czymś podzielić.
Z palca Tom Riddle zdjął poerścień zwracając na niego uwagę zgromadzonych.
- Należał do mojego dziadka - mówił cicho. - Marvolo Gaunta, ostatniego żyjącego członka rodu. A to - wyjął kawałek pergaminu pokryty nierównym, mało eleganckim pismem. - To jest list potwierdzający moje nazwisko. Tom Marvolo Gaunt. - Pozwolił obecnym na przyswojenie wiadomości. - Ale chciałbym utrzymać to w tajemnicy. Póki co.
Zajrzał do otwartych skrzyń. Z jednej z nich, tej którą przyniósł Tristan wyciągnął księgę, którą podniósł. Pozostałe dwa przesunął dalej na stół i pozwolił obejrzeć rycerzom. W jednej znajdował się opis zaklęcia pozwalającego podróżować pod postacią czarnej chmury. W drugiej był przepis na eliksir, o którym wcześniej żaden z rycerzy nie słyszał. Wywar powodujący ból, przywołujący najgorsze wspomnienia z życia. Eliksir, którego nie da się wylać. Jednym ze składników niezbędnych do jego uwarzenia był popiół feniksa.
W czasie gdy rycerze oglądali zawartość dwóch kufrów, Tom przeglądał księgę. Uwagę zgromadzonych zwrócił trzask. Tom siedział u szczytu stołu z różdżką gotową do użycia. O ostatnim jej wykorzystaniu ciągle przypominał wiszący pod sufitem, krwawiący Samael.
- Avada kedavra - głos potoczył się niczym grom. Zielony promień uderzył w przeprowadzonego mężczyznę, który upadł martwy na ziemię. Riddle w tym czasie skierował różdżkę na leżący przed nim pierścień. W sali zrobiło się ciemno, czuć było potężną magię wypełniającą pomieszczenie. Po chwili jakby cały mrok i moc wciągnięte zostały przez pierścień. W sali zapadła cisza. Tom otworzył oczy, które zamknął, gdy jego zaklęcie się skończyło. W jego źrenicach pojawiły się czerwone błyski.
- W takim razie Nicholas zajmie się Bartiusem - podsumował wybory rycerzy.
- Mam dla was jeszcze jedno zadanie - podjął po chwili. - Chcę żebyście przekonali rody do poparcia naszych działań. Tristanie, weźmiesz Arthura, Ramseya, Vitalija i Crispina do Rosierów i Slughornów. Perseusie, z Milburgą, Samaelem, Douglasem i Lornem udacie się do nestorów Averych i Bulstrode'ów. Morgoth wraz z Caesarem, Remim, Giovanną, Cecile i Deirdre odwiedzą Yaxleyów i Lestrange'ów. Nicholas poprowadzi Cassiusa, Percivala, Cygnusa oraz Samanthę do Nottów oraz Blacków - popatrzył się wybranym przywódcom czekając na jakieś potwierdzenie z ich strony, skinienie głowy, że zrozumieli.
| Na odpis macie 48 godzin.
Zaklęcie i eliksir udostępnione były jedynie rycerzom z pierwszym stopniem biegłości.
- Odczytaj ją, Ramseyu - zwrócił się do Mulcibera wskazując kulę. Jej dotknięcie było już całkowicie bezpieczne. Potem jego wzrok ponownie powędrował do jaja.
- Mam coś ważnego do zrobienia. Zaopiekuj się nim, Crispinie.
Zamilkł na chwilę.
- Teraz, kiedy jesteśmy wśród przyjaciół - zaczął jakby zupełnie nie zauważał obecności przeprowadzonego przez Morgotha mężczyzny. Spojrzał zaś na Lorne'a. - Chciałbym się z wami czymś podzielić.
Z palca Tom Riddle zdjął poerścień zwracając na niego uwagę zgromadzonych.
- Należał do mojego dziadka - mówił cicho. - Marvolo Gaunta, ostatniego żyjącego członka rodu. A to - wyjął kawałek pergaminu pokryty nierównym, mało eleganckim pismem. - To jest list potwierdzający moje nazwisko. Tom Marvolo Gaunt. - Pozwolił obecnym na przyswojenie wiadomości. - Ale chciałbym utrzymać to w tajemnicy. Póki co.
Zajrzał do otwartych skrzyń. Z jednej z nich, tej którą przyniósł Tristan wyciągnął księgę, którą podniósł. Pozostałe dwa przesunął dalej na stół i pozwolił obejrzeć rycerzom. W jednej znajdował się opis zaklęcia pozwalającego podróżować pod postacią czarnej chmury. W drugiej był przepis na eliksir, o którym wcześniej żaden z rycerzy nie słyszał. Wywar powodujący ból, przywołujący najgorsze wspomnienia z życia. Eliksir, którego nie da się wylać. Jednym ze składników niezbędnych do jego uwarzenia był popiół feniksa.
W czasie gdy rycerze oglądali zawartość dwóch kufrów, Tom przeglądał księgę. Uwagę zgromadzonych zwrócił trzask. Tom siedział u szczytu stołu z różdżką gotową do użycia. O ostatnim jej wykorzystaniu ciągle przypominał wiszący pod sufitem, krwawiący Samael.
- Avada kedavra - głos potoczył się niczym grom. Zielony promień uderzył w przeprowadzonego mężczyznę, który upadł martwy na ziemię. Riddle w tym czasie skierował różdżkę na leżący przed nim pierścień. W sali zrobiło się ciemno, czuć było potężną magię wypełniającą pomieszczenie. Po chwili jakby cały mrok i moc wciągnięte zostały przez pierścień. W sali zapadła cisza. Tom otworzył oczy, które zamknął, gdy jego zaklęcie się skończyło. W jego źrenicach pojawiły się czerwone błyski.
- W takim razie Nicholas zajmie się Bartiusem - podsumował wybory rycerzy.
- Mam dla was jeszcze jedno zadanie - podjął po chwili. - Chcę żebyście przekonali rody do poparcia naszych działań. Tristanie, weźmiesz Arthura, Ramseya, Vitalija i Crispina do Rosierów i Slughornów. Perseusie, z Milburgą, Samaelem, Douglasem i Lornem udacie się do nestorów Averych i Bulstrode'ów. Morgoth wraz z Caesarem, Remim, Giovanną, Cecile i Deirdre odwiedzą Yaxleyów i Lestrange'ów. Nicholas poprowadzi Cassiusa, Percivala, Cygnusa oraz Samanthę do Nottów oraz Blacków - popatrzył się wybranym przywódcom czekając na jakieś potwierdzenie z ich strony, skinienie głowy, że zrozumieli.
| Na odpis macie 48 godzin.
Zaklęcie i eliksir udostępnione były jedynie rycerzom z pierwszym stopniem biegłości.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Gdy Riddle wycedził, że chciałby się czymś podzielić, darząc Lorna wymownym spojrzeniem, lord był świadom swego rychłego końca. Jednak Czarny Pan zaskakiwał bez końca. Pierścień okazał się ciekawszy, niż anegdota o tonącej lamie czy o paśmie niepowodzeń w wykonaniu Bulstroda. I dobrze. Może faktycznie nie był tak ważną personą, by ktokolwiek zwrócił na niego uwagę? Słodko-gorzkie uczucie. Ulga z zażenowaniem. Z jednej strony Lorne winien się cieszyć, że jego gałki oczne nie wybuchną, a skóra pozostanie na miejscu. Jednak chorobliwa ambicja nie dawała spokoju. Siedział zdecydowanie za daleko. Niedostrzeżony. Pominięty.
Odchrząknął cicho i skupił się na tym, co ważne. Wytężył wzrok. Oparł się łokciami o stół i pochylił się nieco do przodu, by lepiej słyszeć. Nawet nie drgnął, gdy śmierć poniósł mugolak. Muchy i komary zgniatane były każdego dnia. Jedynym problemem w tej pladze było to, że rozmnażała się szybko. Nigdy nie wystarczało środków na to, by pozbyć się problemu na dobre.
Lorne pokiwał głową, gdy Riddle rozdzielił zadanie. Tym razem nie zawiodą. Chyba, że w szeregach Rycerzy nie ma dobrych dyplomatów.
Czytelnicy wzgardzili zbyt krótkim postem, więc urażona duma wzięła górę. Edytuję!
Spojrzał na Tristana, a trwało to nie dłużej niż dwie sekundy. Niewielka więc była szansa na to, by wyczuł na sobie wzrok. Lorne zastanawiał się, czy Rosier szykuje zemstę. Darcy była jego skarbem, choć nie potrafił zrozumieć dlaczego. Dumna dziewucha, której jedynym celem było zatruwanie życia innym.
Odrzucił jednak szybko myśl o zemście, bowiem dopóki Tom nie wyda rozkazu, Tristan będzie mu posłuszny. Niczym pies z podkulonym ogonem. Ułuda bezpieczeństwa.
Wnet przed oczami Lorna stanął obraz Isolde.
Odchrząknął cicho i skupił się na tym, co ważne. Wytężył wzrok. Oparł się łokciami o stół i pochylił się nieco do przodu, by lepiej słyszeć. Nawet nie drgnął, gdy śmierć poniósł mugolak. Muchy i komary zgniatane były każdego dnia. Jedynym problemem w tej pladze było to, że rozmnażała się szybko. Nigdy nie wystarczało środków na to, by pozbyć się problemu na dobre.
Lorne pokiwał głową, gdy Riddle rozdzielił zadanie. Tym razem nie zawiodą. Chyba, że w szeregach Rycerzy nie ma dobrych dyplomatów.
Czytelnicy wzgardzili zbyt krótkim postem, więc urażona duma wzięła górę. Edytuję!
Spojrzał na Tristana, a trwało to nie dłużej niż dwie sekundy. Niewielka więc była szansa na to, by wyczuł na sobie wzrok. Lorne zastanawiał się, czy Rosier szykuje zemstę. Darcy była jego skarbem, choć nie potrafił zrozumieć dlaczego. Dumna dziewucha, której jedynym celem było zatruwanie życia innym.
Odrzucił jednak szybko myśl o zemście, bowiem dopóki Tom nie wyda rozkazu, Tristan będzie mu posłuszny. Niczym pies z podkulonym ogonem. Ułuda bezpieczeństwa.
Wnet przed oczami Lorna stanął obraz Isolde.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Łaskawe zezwolenie na zajęcie miejsca przy stole Deirdre odebrała z mieszaniną ulgi i dziwnego żalu. Z jednej strony stojąc w drugim rzędzie, za plecami Tristana, tuż przy Czarnym Panie, czuła niepokój, z drugiej: znajdowała się blisko, mogąc śledzić najdrobniejsze gesty bladych dłoni mężczyzny. Posłusznie jednak przeszła wzdłuż rzędu krzeseł aż na jego koniec, zajmując w milczeniu miejsce tuż obok nieznajomego. Percivala? Przesunęła wzrokiem po jego twarzy, uznając, że jest to odpowiedniejszy kompan do milczącej komitywy od tego rozchwytywanego gracza Quidditcha. Wolała towarzystwo arystokratów, nawet jeśli Nott pojawił się tutaj w dość dziwny sposób a z jego twarzy przebłyskiwała dezorientacja. Ukrywał ją doskonale, ale Dei potrafiła odczytać uczucia większości mężczyzn. Poświęciła mu jednak zaledwie chwile, powracając wzrokiem do Toma. Przepowiednia, jajo...pierścień. Gaunt. A więc w Riddle'u płynęła szlachetna krew. Dopełniało to obrazu potężnego czarodzieja, choć chyba nikt nie śmiał wątpić w siłę Czarnego Pana. Nie po tym, co stało się z Samaelem, którego Deirdre widziała ciągle kątem oka, zastanawiając się, czy czasem nie są świadkami jego powolnej śmierci. Dziwne, że myślała właśnie o umieraniu, gdy nieznajomy, przyprowadzony przez Morgotha, zostawał raniony ostatecznym zaklęciem. Błysk zielonego światła rozjaśnił pomieszczenie na sekundę, później jeszcze mocniej akcentując panujący w komnacie półmrok. Tak łatwo, tak lekko. Lęk znów mieszał się z podekscytowaniem; obydwa uczucia doskonale widoczne w ciemnych oczach, nie odrywających się od dalszych poczynań Czarnego Pana.
Żałowała, że nie może poznać sekretów dwóch dalszych skrzyń, ale nie okazywała tego w żaden sposób, przyjmując w milczeniu rozdzielone zadanie. Żałowała, że nie będzie towarzyszyła Tristanowi. Perspektywa współpracy z całym burdelem wydawała się jej nieco szalona, ale miała nadzieję, że kretyńskie zachowanie Caesara zostanie zrównoważone rozsądkiem Giovanny. Najchętniej posłałaby jej lekki uśmiech, ale wydawało się jej to absolutnie nie na miejscu. Nie tutaj, nie teraz, nie z jednymi zwłokami tuż obok i kolejnym ciałem, zbliżającym się do granicy wyczerpania. Czarny Pan w ciągu zaledwie kilku minut zaprezentował swoją potęgę, urastając w oczach Tsagairt jeszcze mocniej.
Żałowała, że nie może poznać sekretów dwóch dalszych skrzyń, ale nie okazywała tego w żaden sposób, przyjmując w milczeniu rozdzielone zadanie. Żałowała, że nie będzie towarzyszyła Tristanowi. Perspektywa współpracy z całym burdelem wydawała się jej nieco szalona, ale miała nadzieję, że kretyńskie zachowanie Caesara zostanie zrównoważone rozsądkiem Giovanny. Najchętniej posłałaby jej lekki uśmiech, ale wydawało się jej to absolutnie nie na miejscu. Nie tutaj, nie teraz, nie z jednymi zwłokami tuż obok i kolejnym ciałem, zbliżającym się do granicy wyczerpania. Czarny Pan w ciągu zaledwie kilku minut zaprezentował swoją potęgę, urastając w oczach Tsagairt jeszcze mocniej.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zajęcie wskazanego miejsca wywołało u niego dosyć mieszane odczucia. Miał wrażenie, że siadając na zdobionym krześle, tracił odrobinę cennej stabilności, jaką dawało mu stanowcze stanie na własnych nogach; jednocześnie jednak mógł wreszcie objąć spojrzeniem cały stół wraz z otaczającymi go sylwetkami, korzystając z okazji, że ich oczy skierowane były w przeciwnym do niego kierunku. Dyskretne, szybkie oględziny potwierdziły fakt, na który zwrócił uwagę już na samym początku: większość oświetlonych żółtawym światłem twarzy była mu więcej niż znajoma, a z niektórymi miał okazję rozmawiać stosunkowo niedawno, lecz uparcie wstrzymywał się z roztrząsaniem w myślach tej zależności, skupiając się na śledzeniu kolejnych wydarzeń, czując się, jakby oglądał przedstawienie, którego właśnie stał się częścią, o dziwo – bardziej świadomie i celowo, niż mu się początkowo wydawało.
Przeniósł spojrzenie na początek stołu, który teraz widział o wiele słabiej; gdzieś na krawędzi pola widzenia dostrzegał drgającą niespokojnie sylwetkę Samaela, którego obecności wciąż nie potrafił ignorować, choć z każdą minutą rozpraszała jego uwagę coraz mniej. Z ledwie widocznym błyskiem w oku przyglądał się tajemniczej kuli i jaju, przy czym to drugie budziło w nim znacznie większe zainteresowanie. Żałował teraz, że nie wykorzystał okazji i nie przyjrzał się mu lepiej – ze swojego miejsca przy końcu stołu ledwie mógł dojrzeć słabe zarysy.
Na widok pierścienia i listu, jedynie uniósł wyżej brwi, bardziej w wyrazie mglistego uznania, niż zdziwienia – odkąd po raz pierwszy postawił stopę w komnacie, podejrzewał, że za Riddlem musiało kryć się coś więcej. Rozmyślania na ten temat przerwał jednak rozbłysk zielonego światła oraz następujący po nim, nieprzyjemny dźwięk ciężkiego ciała, uderzającego o posadzkę. Percival miał wrażenie, że na jego wnętrznościach zacisnęło się coś chłodnego – puste oczy mugola wywołały niechciany ciąg skojarzeniowy, prowadzący prostą drogą do zagrzebanych nie tak dawno wspomnień – ale zignorował z rozmysłem zarówno to, jak i fantomowe uczucie swędzenia, roznoszące się od nadgarstków, przez przedramiona, aż do barków.
Nie spodziewał się przydzielenia zadania od razu, przyjął je jednak z zaskakującym spokojem, podświadomie ciesząc się z imion, które towarzyszyły jego własnemu, nieco nieufnie witając jedynie to ostatnie.
Lekkie mrowienie w okolicach karku poinformowało go, że ktoś go obserwował; odwrócił wzrok w tamtym kierunku, zatrzymując go na siedzącej obok kobiecie, która jednak zdążyła już z powrotem obrócić się do niego profilem. Nie znał jej, tego był pewien – azjatyckie, ostre rysy i ciemne jak noc włosy byłyby trudne do przeoczenia w tłumie, a jeszcze trudniejsze do wyrzucenia z pamięci – ale mgliście kojarzył, że jeszcze przed momentem stała za plecami Tristana Rosiera. Nieczęsto dawał się złapać w pułapkę czynionych z góry założeń, był jednak przekonany, że skoro została przyprowadzona przez niego – musiała być godna zaufania.
Pozwolił tej myśli zawisnąć luźno w przestrzeni, wracając do wcześniejszej pozycji i znów skupiając spojrzenie na nieokreślonym punkcie przed sobą. Czekał.
Przeniósł spojrzenie na początek stołu, który teraz widział o wiele słabiej; gdzieś na krawędzi pola widzenia dostrzegał drgającą niespokojnie sylwetkę Samaela, którego obecności wciąż nie potrafił ignorować, choć z każdą minutą rozpraszała jego uwagę coraz mniej. Z ledwie widocznym błyskiem w oku przyglądał się tajemniczej kuli i jaju, przy czym to drugie budziło w nim znacznie większe zainteresowanie. Żałował teraz, że nie wykorzystał okazji i nie przyjrzał się mu lepiej – ze swojego miejsca przy końcu stołu ledwie mógł dojrzeć słabe zarysy.
Na widok pierścienia i listu, jedynie uniósł wyżej brwi, bardziej w wyrazie mglistego uznania, niż zdziwienia – odkąd po raz pierwszy postawił stopę w komnacie, podejrzewał, że za Riddlem musiało kryć się coś więcej. Rozmyślania na ten temat przerwał jednak rozbłysk zielonego światła oraz następujący po nim, nieprzyjemny dźwięk ciężkiego ciała, uderzającego o posadzkę. Percival miał wrażenie, że na jego wnętrznościach zacisnęło się coś chłodnego – puste oczy mugola wywołały niechciany ciąg skojarzeniowy, prowadzący prostą drogą do zagrzebanych nie tak dawno wspomnień – ale zignorował z rozmysłem zarówno to, jak i fantomowe uczucie swędzenia, roznoszące się od nadgarstków, przez przedramiona, aż do barków.
Nie spodziewał się przydzielenia zadania od razu, przyjął je jednak z zaskakującym spokojem, podświadomie ciesząc się z imion, które towarzyszyły jego własnemu, nieco nieufnie witając jedynie to ostatnie.
Lekkie mrowienie w okolicach karku poinformowało go, że ktoś go obserwował; odwrócił wzrok w tamtym kierunku, zatrzymując go na siedzącej obok kobiecie, która jednak zdążyła już z powrotem obrócić się do niego profilem. Nie znał jej, tego był pewien – azjatyckie, ostre rysy i ciemne jak noc włosy byłyby trudne do przeoczenia w tłumie, a jeszcze trudniejsze do wyrzucenia z pamięci – ale mgliście kojarzył, że jeszcze przed momentem stała za plecami Tristana Rosiera. Nieczęsto dawał się złapać w pułapkę czynionych z góry założeń, był jednak przekonany, że skoro została przyprowadzona przez niego – musiała być godna zaufania.
Pozwolił tej myśli zawisnąć luźno w przestrzeni, wracając do wcześniejszej pozycji i znów skupiając spojrzenie na nieokreślonym punkcie przed sobą. Czekał.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Pozycja pierwszego gościa była bardzo zasadna — na kolanach, z zakrytą twarzą. Powinien kłaniać się przed Czarnym Panem, oddawać mu należyty szacunek i cierpliwie czekać na to, co nastąpi — a Mulciber miał przeczucie, co do tego. A później pojawił się ktoś jeszcze. Obrzucił go tylko krótkim spojrzeniem, powracając wzrokiem do rzeczy pozostawionych na stole. Piękna, szklana kula, którą przyniósł Tristan sprawiła, że od razu zaświeciły mu się oczy. Kula z przepowiednią, taka jak te, które kiedyś miał przypadkiem okazję zobaczyć w Departamencie Tajemnic. Biło od niej słabe światło, a ona sama mieściła się w jednej dłoni. Sięgnął po nią, kiedy Czarny Pan wyznaczył mu zadanie, na co skinął głową. Zrobi to z prawdziwą przyjemnością.
— Oczywiście, Panie.
Patrzył na nią przez krótką chwilę, lecz szybko przeniósł wzrok na czarnoksiężnika, obok którego szcześliwie mógł zasiadać. Od razu zwrócił uwagę na pierścień, który zsunął z palca. Marvolo Gaunt, powtórzył w myślach. Potężny, szlachecki ród, a Czarny Pan był jego ostatnim przedstawicielem. To było prawdziwe zaskoczenie. Riddle odpłynęło w niepamięć całkowicie, przestało mieć znaczenie. Płynęła w nim arystokratyczna krew. Ale co najważniejsze, krew najznakomitszego przodka, Salazara Slytherina. Nie potrzebował więcej dowodów na to, że on był niezwykle potężnym czarodziejem. I zaczynał skrycie wierzyć w to, że był silniejszy od Dumbledore'a, czy Grindelwalda. Tom Riddle. Czarny Pan.
Zawartość skrzyń została przekazana do ich wglądu. Nie zwlekał więc, a od razu pochylił się w kierunku pierwszej z nich, aby poznać nowy, nieznany dotąd sposób teleportacji, przemieszczania się w kłębie czarnego dymu. W drugiej znajdowała się receptura nieznanego eliksiru, którą przyswoił, choć interesowała go o wiele mniej, przez wzgląd na niewielkie zainteresowanie alchemią. Trzask i głos Czarnego Pana zwróciły jego uwagę. Przyprowadzony mężczyzna został porażony zaklęciem, które odebrało mu życie. Zielone światło rozbłysło w ciemnym i mrocznym pomieszczeniu. Czy na twarzy wypowiadającego inkantacje czarodzieja cokolwiek się zmeiniło? Spojrzał na niego, ale nie to co widział wzbudziło w nim dziwne odczucie, a to co czuł. Aura się zmieniła, otoczyła ich potężna czarna magia, w chwili, w której Czarny Pan skierował różdżkę na swój pierścień. Nie był pewien, czy w tym momencie coś nagle wypełniło salę, czy po prostu ostatnie resztki światła jakie się tu znajdowały zostały po prostu pożerane przez to, co czynił czarnoksiężnik. Ucisk w trzewiach był dotkliwy i przytłaczający. Lecz nie trwało to zbyt długo. Nagle wróciło do normalności, a on znów się odezwał, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.
Kolejne zadanie. Mimochodem spojrzał na Tristana i wszystkich innych, którym miał towarzyszyć w tej wyprawie.
— Oczywiście, Panie.
Patrzył na nią przez krótką chwilę, lecz szybko przeniósł wzrok na czarnoksiężnika, obok którego szcześliwie mógł zasiadać. Od razu zwrócił uwagę na pierścień, który zsunął z palca. Marvolo Gaunt, powtórzył w myślach. Potężny, szlachecki ród, a Czarny Pan był jego ostatnim przedstawicielem. To było prawdziwe zaskoczenie. Riddle odpłynęło w niepamięć całkowicie, przestało mieć znaczenie. Płynęła w nim arystokratyczna krew. Ale co najważniejsze, krew najznakomitszego przodka, Salazara Slytherina. Nie potrzebował więcej dowodów na to, że on był niezwykle potężnym czarodziejem. I zaczynał skrycie wierzyć w to, że był silniejszy od Dumbledore'a, czy Grindelwalda. Tom Riddle. Czarny Pan.
Zawartość skrzyń została przekazana do ich wglądu. Nie zwlekał więc, a od razu pochylił się w kierunku pierwszej z nich, aby poznać nowy, nieznany dotąd sposób teleportacji, przemieszczania się w kłębie czarnego dymu. W drugiej znajdowała się receptura nieznanego eliksiru, którą przyswoił, choć interesowała go o wiele mniej, przez wzgląd na niewielkie zainteresowanie alchemią. Trzask i głos Czarnego Pana zwróciły jego uwagę. Przyprowadzony mężczyzna został porażony zaklęciem, które odebrało mu życie. Zielone światło rozbłysło w ciemnym i mrocznym pomieszczeniu. Czy na twarzy wypowiadającego inkantacje czarodzieja cokolwiek się zmeiniło? Spojrzał na niego, ale nie to co widział wzbudziło w nim dziwne odczucie, a to co czuł. Aura się zmieniła, otoczyła ich potężna czarna magia, w chwili, w której Czarny Pan skierował różdżkę na swój pierścień. Nie był pewien, czy w tym momencie coś nagle wypełniło salę, czy po prostu ostatnie resztki światła jakie się tu znajdowały zostały po prostu pożerane przez to, co czynił czarnoksiężnik. Ucisk w trzewiach był dotkliwy i przytłaczający. Lecz nie trwało to zbyt długo. Nagle wróciło do normalności, a on znów się odezwał, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych.
Kolejne zadanie. Mimochodem spojrzał na Tristana i wszystkich innych, którym miał towarzyszyć w tej wyprawie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Najwidoczniej ominęła go chwila konwersacji, jednak nadrobiło to wymienione nazwisko Marvolo Gaunta. Czy zmieniało to, cokolwiek w stosunku do Czarnego Pana? I tak podążyłby za nim, gdyby nigdy nie pojawił się ów list potwierdzający jego pochodzenie. Ale na pewno było wartościowym uzupełnieniem, a reszta wątpliwości, które kiedykolwiek mogły kołatać się w umyśle Yaxley’a zostały odepchnięte na dobre. Żadne słowa nie były potrzebne do potwierdzenia tego faktu.
Avery jęknął, a Morgoth zerknął w jego stronę równocześnie zahaczając spojrzeniem o Giovannę. Gdy znowu więzień się poruszył, nie zdążył zareagować. Usłyszał zaklęcie, a po chwili półmrok pomieszczenia rozjaśnił się zielonkawym blaskiem. Poczuł jedynie zimne powietrze w chwili, gdy przyprowadzony mugol, znieruchomiał i upadł na ziemię u jego stóp. Morgoth spojrzał na ciało, które jeszcze chwilę było żywym człowiekiem, a potem na Toma Riddle’a. To co wydarzyło się chwilę później ponownie upewniło go o potędze przywódcy. Chyba do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, czego był świadkiem, ale ciszę przerwał sam zainteresowany. Yaxley odepchnął jeszcze ciało zabitego, by nie zawadzało przy wchodzeniu i wychodzeniu z komnaty, po czym ruszył w stronę swojego krzesła, chowając równocześnie różdżkę do specjalnie przystosowanej do tego kieszeni marynarki. Poprawił ją jeszcze zanim usiadł w ciszy, słuchając następnych słów Riddle’a. Sądził, że na rozdzieleniu misji dotyczących zakonników się zakończy. Mylił się. Najwidoczniej Czarny Pan miał poważniejsze plany, którym mieli się przysłużyć po raz kolejny.
Słysząc swoje imię, odwrócił głowę w stronę szczytu stołu. W odpowiedzi kiwnął jedynie, krzyżując się na moment wzrokiem z Tomem. Nie powiedział nic na temat przydzielonych im osób, a jedynie wymienił się wymownymi spojrzeniami z Caesarem, siedzącym obok niego drugim Lestrangem, a na Giovannie kończąc. Gdy Riddle wymienił nazwisko Yaxley'ów, pomyślał o ojcu, który teraz stał się najważniejszą osobą ich rodu. Jeśli to właśnie z nim mieli rozmawiać, nie potrzeba było do tego całej grupy. Mógł spokojnie w pojedynkę porozmawiać z kimś, kto sam wciągnął go w szeregi Rycerzy Walpurgii. Chyba że Tom chciał, żeby zrobiło to kilka osób… Miał nadzieję, że nie było to konieczne.
Avery jęknął, a Morgoth zerknął w jego stronę równocześnie zahaczając spojrzeniem o Giovannę. Gdy znowu więzień się poruszył, nie zdążył zareagować. Usłyszał zaklęcie, a po chwili półmrok pomieszczenia rozjaśnił się zielonkawym blaskiem. Poczuł jedynie zimne powietrze w chwili, gdy przyprowadzony mugol, znieruchomiał i upadł na ziemię u jego stóp. Morgoth spojrzał na ciało, które jeszcze chwilę było żywym człowiekiem, a potem na Toma Riddle’a. To co wydarzyło się chwilę później ponownie upewniło go o potędze przywódcy. Chyba do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, czego był świadkiem, ale ciszę przerwał sam zainteresowany. Yaxley odepchnął jeszcze ciało zabitego, by nie zawadzało przy wchodzeniu i wychodzeniu z komnaty, po czym ruszył w stronę swojego krzesła, chowając równocześnie różdżkę do specjalnie przystosowanej do tego kieszeni marynarki. Poprawił ją jeszcze zanim usiadł w ciszy, słuchając następnych słów Riddle’a. Sądził, że na rozdzieleniu misji dotyczących zakonników się zakończy. Mylił się. Najwidoczniej Czarny Pan miał poważniejsze plany, którym mieli się przysłużyć po raz kolejny.
Słysząc swoje imię, odwrócił głowę w stronę szczytu stołu. W odpowiedzi kiwnął jedynie, krzyżując się na moment wzrokiem z Tomem. Nie powiedział nic na temat przydzielonych im osób, a jedynie wymienił się wymownymi spojrzeniami z Caesarem, siedzącym obok niego drugim Lestrangem, a na Giovannie kończąc. Gdy Riddle wymienił nazwisko Yaxley'ów, pomyślał o ojcu, który teraz stał się najważniejszą osobą ich rodu. Jeśli to właśnie z nim mieli rozmawiać, nie potrzeba było do tego całej grupy. Mógł spokojnie w pojedynkę porozmawiać z kimś, kto sam wciągnął go w szeregi Rycerzy Walpurgii. Chyba że Tom chciał, żeby zrobiło to kilka osób… Miał nadzieję, że nie było to konieczne.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Sądził, że zaprzyjaźnił się ze śmiercią. Że podarował jej tak wiele istnień, że kiedy nadejdzie czas, on zostanie oszczędzony. A przynajmniej... jego bliscy. Zawsze wiedział, że dla Julienne był gotów na najwyższe poświęcenie, niezależnie, czy przyszłoby mu dalej egzystować bez zmysłu wzroku, czy po prostu oddalić się w nieznane. Mylił się jednak, naiwnie uznając konszachty ze śmiercią za wiążące. Zbyt długo z nią pogrywał, może płacił z dawna zaciągnięte długi lub po prostu nigdy nie istniało nic takiego, jak urojone porozumienie. Ale Avery przecież wciąż żył: to ona odchodziła. Powoli, a Samael wiedział, że cierpi. Widział to, pomimo zatrważającej ciemności, która go pochłonęła, oplotła i zamknęła w ścisłym, niewygodnym kokonie. Rodzic zawsze wyczuwa, kiedy jego dziecku dzieje się krzywda: Avery dopiero dziś to pojął, targany niewysłowionym bólem. Chciał przejąć choć część jej cierpień, by nie zostawiać drobnego ciałka na pastwę losu, by nie pozwolić poczuć Julie jak smakuje męka. By nie musieć słyszeć jej zatrważających krzyków i fantomowo widzieć swej drżącej kruszynki, miotanej w spazmatycznych falach zalewającego ją bólu. Nie zasłużyła ani na swoją chorobę, ani na katusze, jakim poddawała ją jej własna matka. Kolejna kobieta, jaką darzyła fatalną miłością. Widać w s z y s t k o musiało się na nim zemścić; gdzieś w odmętach sflaczałej psychiki zamajaczył Czarny Pan i Samael ponownie się upadlał, błagając. W myślach prosił i przepraszał, padał na kolana, nie mogąc znieść cierpienia Julie, które zaczynał masochistycznie odczuwać jako swoje. Chciał to przerwać, za wszelką cenę. Już i tak oddał mu duszę, złożył przysięgę wieczystą, ale mógł przecież uczynić znacznie, znacznie więcej, byle tylko nie kazał mu obserwować powolnego umierania jego kochanej dziewczynki. Kolejny wrzask, niesłyszany dla Avery'ego, ale głośny, rozpaczliwy, zwierzęcy wydarł się z jego ust, podczas gdy zawieszone w powietrzu ciało drgało, męczone potwornymi wizjami.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obserwował kulę, artefakt, który wpadł w ręce Ramseya, zawiedziony, że nie dowiedział się, czym był. Przeniósł wzrok na Crispina, który otrzymał polecenia zajęcia się jajem, czując mdły wyrzut - zrobiły to lepiej, miał warunki - nie odważył się jednak nawet spojrzeć na Toma, pozostało mu zaakceptować decyzję... a jego oko odruchowo pomknęło ku kroplom krwi spadającym z ciała Samaela.
Objęło go coś na kształt ulgi, kiedy ze szkatuły wyjęta została księga, po zadowoleniu Czarnego Pana - zdało mu się, że była to książka, której poszukiwał. Eliksir pominął swoją uwagą, ale zaklęciu się przyjrzał - uważnie, dogłębnie, obiecując sobie sprawdzić to kiedyś w praktyce. Brzmiało jak czarna magia, magia, po którą nie powinno się sięgać - brzmiało jak potęga i otwierało... olbrzymie możliwości.
Gaunt. Wymarły ród, dziś już się o nim nie mówi, ostatni uznany potomek siedzi w Azkabanie - czyżby? Przed nimi stał jeden z nich, równy im urodzeniem. Można się było tego spodziewać, ostatnie machnięcie pędzlem, które malowało przed nimi sylwetkę wybitnego czarodzieja, czarnoksiężnika, persony wybitnej i wyjątkowej, innej od kogokolwiek, kogo było mu dane w życiu spotkać. Mówią, że ludzie nie rodzą się równi, że jedni są stworzeni do większych, inni do mniejszych czynów, ktoś taki jak Tom Marvolo... Gaunt? Zwany od dziś Czarnym Panem był stworzony do czynów wielkich. Przerażających i straszliwych - ale wielkich. Obserwował jego poczynania, od odebrania życia mugolowi, poprzez sprowadzenie na nich straszliwych ciemności, aż do finalnego zakończenia mrocznego rytuału, którego cel... z pewnością jeszcze kiedyś poznają. Ciemność zrobiła na nim silniejsze wrażenie niż zielony błysk, przez cały czas nie poruszył się jednak z miejsca - patrzył, patrzył na Toma epatującego pełnią swojej potęgi. Zastygł w bezruchu, podnosząc głowę dopiero, kiedy Tom go wywołał.
Wuj Llowell, liczył na godne przyjęcie. Był człowiekiem rozsądnym, z wszechmiar uzdolnionym i z pewnością mającym poprawne poglądy. I choć wezbrała się w nim obawa, czy pewnego dnia nie będzie zmuszony wybierać pomiędzy rodziną a kwestią Rycerzy... z wolna docierało do niego, że jego powodzenie zagwarantuje mu pod tym względem protekcję. Musiało się powieść. Obejrzał się na Arthura, zastanawiając się, jak pójdzie ze Slughornem - przekonają się wkrótce. Uchwycił spojrzenie Ramseya, następnie odnajdując pozostałych, u których boku przyjdzie mu działać w imię tej słusznej sprawy.
I Deirdre - już dalej od niego, rzucona na głęboką wodę Lestrange'ów. Miała dobrą opiekę, towarzyszyła ludziom, których znała. Nie zawiedź mnie, Orchideo.
Objęło go coś na kształt ulgi, kiedy ze szkatuły wyjęta została księga, po zadowoleniu Czarnego Pana - zdało mu się, że była to książka, której poszukiwał. Eliksir pominął swoją uwagą, ale zaklęciu się przyjrzał - uważnie, dogłębnie, obiecując sobie sprawdzić to kiedyś w praktyce. Brzmiało jak czarna magia, magia, po którą nie powinno się sięgać - brzmiało jak potęga i otwierało... olbrzymie możliwości.
Gaunt. Wymarły ród, dziś już się o nim nie mówi, ostatni uznany potomek siedzi w Azkabanie - czyżby? Przed nimi stał jeden z nich, równy im urodzeniem. Można się było tego spodziewać, ostatnie machnięcie pędzlem, które malowało przed nimi sylwetkę wybitnego czarodzieja, czarnoksiężnika, persony wybitnej i wyjątkowej, innej od kogokolwiek, kogo było mu dane w życiu spotkać. Mówią, że ludzie nie rodzą się równi, że jedni są stworzeni do większych, inni do mniejszych czynów, ktoś taki jak Tom Marvolo... Gaunt? Zwany od dziś Czarnym Panem był stworzony do czynów wielkich. Przerażających i straszliwych - ale wielkich. Obserwował jego poczynania, od odebrania życia mugolowi, poprzez sprowadzenie na nich straszliwych ciemności, aż do finalnego zakończenia mrocznego rytuału, którego cel... z pewnością jeszcze kiedyś poznają. Ciemność zrobiła na nim silniejsze wrażenie niż zielony błysk, przez cały czas nie poruszył się jednak z miejsca - patrzył, patrzył na Toma epatującego pełnią swojej potęgi. Zastygł w bezruchu, podnosząc głowę dopiero, kiedy Tom go wywołał.
Wuj Llowell, liczył na godne przyjęcie. Był człowiekiem rozsądnym, z wszechmiar uzdolnionym i z pewnością mającym poprawne poglądy. I choć wezbrała się w nim obawa, czy pewnego dnia nie będzie zmuszony wybierać pomiędzy rodziną a kwestią Rycerzy... z wolna docierało do niego, że jego powodzenie zagwarantuje mu pod tym względem protekcję. Musiało się powieść. Obejrzał się na Arthura, zastanawiając się, jak pójdzie ze Slughornem - przekonają się wkrótce. Uchwycił spojrzenie Ramseya, następnie odnajdując pozostałych, u których boku przyjdzie mu działać w imię tej słusznej sprawy.
I Deirdre - już dalej od niego, rzucona na głęboką wodę Lestrange'ów. Miała dobrą opiekę, towarzyszyła ludziom, których znała. Nie zawiedź mnie, Orchideo.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Robiło się groźnie, ale zaczynał być coraz bardziej spokojny. Jakby zaczynał przyzwyczajać się do terroru panującego w owym pomieszczeniu. Może po kolejnych miesiącach, może latach, przyzwyczai się do niego do tego stopnia, że nie będzie czuł nad sobą bata, który każe za każde złe posunięcie. Jakby mógł zrobić coś złego nawet oddychaniem. Bał się odezwać nawet słowem, a tym bardziej przeciwstawić. Mimo że jego duma została urażona nie planował nawet pisnąć słowa sprzeciwu. Byłby wtedy wyjątkowo głupi. Spojrzał na Averyego. W jego przypadku śmierć byłaby wybawieniem. Nie chciał znaleźć się w podobnym stanie. Performens z karaniem go na oczach wszystkich zadziałał. Przynajmniej w wypadku tego Notta. Oczy zabłyszczały mu, gdy z zaciekawieniem przyglądał się pierścieniowi, w którego posiadaniu był Czarny Pan. Zazdrość? Nie, bardziej podziw. W pewnym stopniu także uzasadnienie tego dlaczego poddał się jego woli i nie protestował w żadnym stopniu. Był jednym z nich, a nawet więcej niż jednym z nich. Jego pochodzenie nie było nijakie i nikomu nieznane. Nie podążali za nim tylko dlatego że jest najpotężniejszym czarodziejem, który kroczy po tej ziemi. Jego poglądy miały uzasadnienie w jego pochodzeniu. Teraz tym bardziej arystokraci powinni stanąć za nim murem.
I już robiły się podziały. W tym momencie widział, że Tom… tfu… wiedział, że Czarny Pan nie traktuje ich wszystkich jednakowo ale według jakiejś, tylko sobie znanej hierarchii. Siedział blisko. Bliżej niż większość, zgromadzonych tutaj rycerzy jednak nie miał prawa dowiedzieć się więcej, dostać się do tego jeszcze bliższego kręgu, co było dla niego frustrujące i dość zniechęcające. Notta szybko można było zniechęcić do jakiegokolwiek działania jeśli nie przynosiło skutku. Znów więc na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Na nic większego sobie nie pozwolił. Nie był już małym chłopcem i musiał sobie z tym radzić w ciszy i zachowując spokój. Zaczął uważnie przyglądać się strukturze stołu przy, którym siedzieli a wzrok podniósł dopiero, gdy usłyszał swoje imię. Skinął głową w geście zrozumienia. Następnie wysłuchał, tego co Czarny Pan miał do powiedzenia. Po kolei spoglądał na twarze osób, które miały z nim iść do nestorów i nie krył niezadowolenia słysząc o panne Weasley. Nie dość, że Weasley to jeszcze bez praw do tego nazwiska. Nie mógł w towarzystwie kogoś takiego pojawić się u nestorów dwóch możnych rodów. Nottowie w końcu okazywali jawną niechęć rudzielcom.
- Oczywiście, Panie – odpowiedział, a głos mu nieco zachrypiał od dłuższego milczenia. Następnie skinął głową w geście szacunku i czekał na jakieś dalsze instrukcje czy informacje.
I już robiły się podziały. W tym momencie widział, że Tom… tfu… wiedział, że Czarny Pan nie traktuje ich wszystkich jednakowo ale według jakiejś, tylko sobie znanej hierarchii. Siedział blisko. Bliżej niż większość, zgromadzonych tutaj rycerzy jednak nie miał prawa dowiedzieć się więcej, dostać się do tego jeszcze bliższego kręgu, co było dla niego frustrujące i dość zniechęcające. Notta szybko można było zniechęcić do jakiegokolwiek działania jeśli nie przynosiło skutku. Znów więc na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Na nic większego sobie nie pozwolił. Nie był już małym chłopcem i musiał sobie z tym radzić w ciszy i zachowując spokój. Zaczął uważnie przyglądać się strukturze stołu przy, którym siedzieli a wzrok podniósł dopiero, gdy usłyszał swoje imię. Skinął głową w geście zrozumienia. Następnie wysłuchał, tego co Czarny Pan miał do powiedzenia. Po kolei spoglądał na twarze osób, które miały z nim iść do nestorów i nie krył niezadowolenia słysząc o panne Weasley. Nie dość, że Weasley to jeszcze bez praw do tego nazwiska. Nie mógł w towarzystwie kogoś takiego pojawić się u nestorów dwóch możnych rodów. Nottowie w końcu okazywali jawną niechęć rudzielcom.
- Oczywiście, Panie – odpowiedział, a głos mu nieco zachrypiał od dłuższego milczenia. Następnie skinął głową w geście szacunku i czekał na jakieś dalsze instrukcje czy informacje.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zerknął na Nicholasa w chwili, gdy ten rzucał mu pytające spojrzenie i natychmiast zaprzeczył jakimkolwiek domysłom delikatnym ruchem głowy. Nie miał bladego pojęcia, co Percival robił pośród nich, jednak był absolutnie pewien, iż stan ten wymagał szybkiego i niewątpliwie klarownego wyjaśnienia. Wkrótce, bowiem teraz czekały na nich sprawy co najmniej godne uwagi. Skrupulatnie obserwował każdego, komu dana była możliwość obejrzenia zawartości skrzynek. Czarny Pan nagradzał tych, którzy przysłużyli się ich sprawie i Cassius nie wątpił, że któregoś dnia również znajdzie się pośród nich. Dotychczas nie miał okazji, by zabłysnąć, choć wprawdzie nie zmieniało to zbyt wiele, bowiem coraz więcej zaczynało się dziać na spotkaniu otwartym tak dumnym wystąpieniem jednego z nich. Z ogromną chęcią obejrzałby jeszcze jeden pokaz potęgi Czarnego Pana, jednak jego myśli powoli odpływały w stronę zadań powierzanych każdemu z Rycerzy. Przypuszczał, iż będzie musiał podjąć decyzję, którego z zakonniku zapragnie zniszczyć. Wolał uniknąć niepotrzebnych starć z Weasleyem, choć trudno byłoby mu się oprzeć przed czymś takim. Unikanie swojego współpracownika z departamentu było niezmiernie łatwe, gdy zajmowali się swoimi sprawami i nie musieli na siebie wpadać. Tak, mógł spokojnie oddać tę część komuś innemu, samemu zażywając odrobiny spokoju przy kimś innym. Jednakże nie teraz powinien zastanawiać się nad wyborem. W jego oczach pojaśniał zielony blask klątwy uśmiercającej skierowanej w przypadkowego mugolaka. Padło na niego, cóż, taki przypadł mu los i nikt nie przedstawiał ku temu jakichkolwiek obiekcji. Podjął nawet myśl, że tylu atrakcji w ciągu jednego wieczora nie będzie im dane ujrzeć przez długi czas, ale właśnie wtedy Czarny Pan okazał im łaskę i pokazał kolejny, niesamowity wyczyn. Podjął się próby niewiarygodnie potężnej magii z nieoczekiwanym skutkiem. W niemym szoku obserwował, czuł, jak coś między nimi wszystkimi przemyka i wędruje do pierścienia. Pierścienia potwierdzającego, że Czarny Pan posiadał pochodzenie dużo godniejsze, niż wcześniej podejrzewał. Reprezentował ród, który obecnie nie istniał i to oni otrzymali zaszczyt poznania tak wyjątkowej informacji. Wprawdzie w świetle wydarzeń całego czarodziejskiego świata nie zmieniało to zbyt wiele, lecz ta garstka tu obecnych została naznaczona. Wybrana grupa tych, którzy razem – z Czarnym Panem na czele – przywróci ład i porządek.
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gorycz rozlała się pełnią smaku w ustach Perseusa, gdy jego uszu doleciały słowa o aż nazbyt dobrze mu znanej kuli, w której swoje źródła brały nieporozumienia z Weasleyem i początek końca zaufania - obleczona klątwami kula była symbolem porażki, zadania spieprzonego podwójnie, bo oto Avery nie zdołał dostarczyć drugiego egzemplarza Riddle’owi, a po drodze na szalę włożył swoją wiarygodność. I ją stracił. Spojrzeniem chłodnych tęczówek prześlizgnął się po worku podawanym przez Rosiera, by po chwili odruchowo pochylić się nad stołem z nieskrywaną ciekawością, gdy czarnoksiężnik neutralizował tajemnicze zaklęcia z taką łatwością, jakby było to zadnie dla pięciolatka. Lecz sensacjom nie było końca, a uwagę wszystkich już po chwili skupił wskazywany pierścień, który w połączeniu z listem potwierdzał pochodzenie Toma i nie pozostawiał już miejsca na żadne dalsze dywagacje. Gaunt. Tylko kompletny ignorant niezaznajomiony z historią magii pozostałby obojętny na taką nowinę - ostatni, brakujący element układanki wskakiwał właśnie na swoje miejsce, wyjaśniając radykalność poglądów, charyzmę, z jaką ostatni potomek wiekowego rodu skupiał dookoła siebie ludzi i niezwykłą moc, jaką posiadł, moc samego Salazara Slytherina.
Przyjrzał się uważnie zawartości obu skrzyń, a ekscytacja wykiełkowała łaskoczącym uczuciem gdzieś w jego trzewiach. Potężny i bezlitosny eliksir, którego nie dało się wylać, budził spore zainteresowanie, lecz ze względu na ciężki do pozyskania składnik, zainteresowanie to było raczej na poziomie teoretycznym. Podróżowanie pod postacią czarnej chmury, to już inna historia. Avery chłonął kolejne linijki opisu zaklęcia, po raz pierwszy od dawna czując dobrze znane uczucie towarzyszące poznawaniu nowej, dotychczas tajemniczej dziedziny magii - Czarny Pan dał im możliwość rozwoju, podzielił się z nimi nowymi perspektywami, a Perseus wiedział już, że było warto. Kawałek po kawałku, Tom kupował ich wszystkich, w ten czy inny sposób.
Zielony błysk przeciął powietrze, szlama padła bez życia, w zestawieniu z wciąż zwijającym się w agonii Samaelem to nie nonszalancja zadawania śmierci przyciągała spojrzenia, tylko dalsze zabiegi Czarnego Pana, koncentrujące się na pierścieniu. Chłód przeszył ciało Avery’ego, gdy w sali zapadła ciemność, w powietrzu wyczuwał dziwne wibracje, jakby niepojęta moc krążyła między nimi. Już po chwili uczucia te zniknęły, pierścień wchłonął wszystko. Czy tylko mu się wydawało, czy w oczach Toma błysnęła czerwień? Zadanie. Nadstawił uszu, spodziewając się kolejnej tajemniczej wyprawy, by doczekać się… poselstwa. Czy pokazy retoryki w spotkaniu z nestorami mogły okazać się trudniejsze od mozolnych poszukiwań w zapomnianych przez Merlina miejscach? Skinął głową po raz kolejny, by potwierdzić, że rozumie swoją rolę - i zrobi wszystko, by nie zawieść.
Przyjrzał się uważnie zawartości obu skrzyń, a ekscytacja wykiełkowała łaskoczącym uczuciem gdzieś w jego trzewiach. Potężny i bezlitosny eliksir, którego nie dało się wylać, budził spore zainteresowanie, lecz ze względu na ciężki do pozyskania składnik, zainteresowanie to było raczej na poziomie teoretycznym. Podróżowanie pod postacią czarnej chmury, to już inna historia. Avery chłonął kolejne linijki opisu zaklęcia, po raz pierwszy od dawna czując dobrze znane uczucie towarzyszące poznawaniu nowej, dotychczas tajemniczej dziedziny magii - Czarny Pan dał im możliwość rozwoju, podzielił się z nimi nowymi perspektywami, a Perseus wiedział już, że było warto. Kawałek po kawałku, Tom kupował ich wszystkich, w ten czy inny sposób.
Zielony błysk przeciął powietrze, szlama padła bez życia, w zestawieniu z wciąż zwijającym się w agonii Samaelem to nie nonszalancja zadawania śmierci przyciągała spojrzenia, tylko dalsze zabiegi Czarnego Pana, koncentrujące się na pierścieniu. Chłód przeszył ciało Avery’ego, gdy w sali zapadła ciemność, w powietrzu wyczuwał dziwne wibracje, jakby niepojęta moc krążyła między nimi. Już po chwili uczucia te zniknęły, pierścień wchłonął wszystko. Czy tylko mu się wydawało, czy w oczach Toma błysnęła czerwień? Zadanie. Nadstawił uszu, spodziewając się kolejnej tajemniczej wyprawy, by doczekać się… poselstwa. Czy pokazy retoryki w spotkaniu z nestorami mogły okazać się trudniejsze od mozolnych poszukiwań w zapomnianych przez Merlina miejscach? Skinął głową po raz kolejny, by potwierdzić, że rozumie swoją rolę - i zrobi wszystko, by nie zawieść.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Ukryta Komnata
Szybka odpowiedź