Gabinet wschodni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet wschodni
Znajdujący się we wschodnim skrzydle gabinet jest drugim co do wielkości indywidualnym pokojem w pałacu. Z własną kolekcją książek, do której trzeba wejść po wąskich, krętych schodach i potężnych rozmiarów kominkiem stanowi idealne miejsce do pracy, jak i wypoczynku. W gabinecie głównym źródłem światła jest słońce, które wpada przez dziewięć okien ułożonych na dwóch sąsiadujących ścianach. Wcześniej zajmowany przez lorda Yaxley'a przeszedł w ręce jego syna, gdy Leon przeniósł się do większego gabinetu centralnego. Pomieszczenie posiada wiele tajnych przejść, które ciężko odnaleźć. Na ścianie za biurkiem nestora znajduje się obraz przedstawiający ostatnie pożegnanie lorda Manwë Yaxleya i jego żony Vardy z domu Malfoy.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 11.04.19 14:26, w całości zmieniany 3 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Morgoth, odkąd pamiętał - nawet, jeśli nie znali się zbyt długo - był mężczyzną spokojnym, raczej małomównym. Dziś jednak było w nim coś innego. Coś, co po zadaniu standardowych pytań wzbudziło w Travisie pewien rodzaj obawy. Nie do końca potrafił określić ich źródło, lecz taka drobna przesłanka wystarczyła do pomniejszenia swojego i tak już subtelnego uśmiechu. Przeszkadzał mu, czy chodziło o coś innego? Patrzył na Yaxley’a dłuższą chwilę, lecz nic nie powiedział. Żadnej więcej uwagi. Czekał raczej na odpowiedzi na swoje pytania. Z trzech tylko jedno uzyskało swoją odpowiedź, w dodatku może nieco nakreślającą obecną sytuację współpracownika. Kolegi nawet - chyba mógł już tak myśleć? Z byle znajomym z pracy nie rozmawiałby o takich rzeczach, o których debatował właśnie z Morgo. Były zbyt poufne - zbyt paranoiczne? - żeby móc się nimi dzielić z pierwszą lepszą napotkaną osobą. Dotyczyły one funkcjonowania Peak District, o konkurencję było nietrudno, a o tych mniej życzliwych jeszcze łatwiej. To sprawiało, że musiał posiadać do tej drugiej strony przynajmniej odrobinę zaufania, że go nie zdradzą.
Raz jeszcze Greengrass rozejrzał się po pomieszczeniu, zaraz jednak wrócił spojrzeniem do gospodarza. Który nosił w sobie jakiś problem, lecz niestety panowie nie byli na tym etapie, żeby móc się zwierzać ze swoich prywatnych kłopotów. Dlatego milczał, obserwując jak mężczyzna nalewa alkoholu, oraz słuchał jego wypowiedzi.
- Czy mogę coś poradzić na te inne zmartwienia? - spytał Travis, nie wierząc jednak w pozytywną odpowiedź na to pytanie. Tak czy inaczej gotów był pomóc - o ile potrafił - ponieważ takim był już człowiekiem. Nie zawsze nastawionym tylko i wyłącznie na siebie oraz swój czubek nosa. Niestety pytanie o rannych o tyle, o ile prawda była przyjemniejsza, o tyle wspomnienia sprawy z tamtego roku nie należały do tych szczęśliwych, dlatego było niefortunne. - Są już w domu, a nawet gotowi do pracy - stwierdził z wolna, ciesząc się jednak, że wszystko się dobrze skończyło. Prawie. - Ojciec zadecydował, żeby wzięli na razie wolne - dodał szybko zastanawiając się, czy może usiąść. Chyba bez zaproszenia nie wypadało.
- Może boją się reperkusji ze strony zarządu. Lub mojej. Niby rangą jestem zwykłym pracownikiem, lecz rezerwat należy do mojej rodziny, przy mnie nie powiedzą niczego złego o Peak District - odezwał się nagle, obserwując reakcję Morgotha. - Czy przy tobie też nic nie mówią? - spytał nieco zdziwiony. O ich komitywie raczej nikt nie wiedział. Raczej.
Raz jeszcze Greengrass rozejrzał się po pomieszczeniu, zaraz jednak wrócił spojrzeniem do gospodarza. Który nosił w sobie jakiś problem, lecz niestety panowie nie byli na tym etapie, żeby móc się zwierzać ze swoich prywatnych kłopotów. Dlatego milczał, obserwując jak mężczyzna nalewa alkoholu, oraz słuchał jego wypowiedzi.
- Czy mogę coś poradzić na te inne zmartwienia? - spytał Travis, nie wierząc jednak w pozytywną odpowiedź na to pytanie. Tak czy inaczej gotów był pomóc - o ile potrafił - ponieważ takim był już człowiekiem. Nie zawsze nastawionym tylko i wyłącznie na siebie oraz swój czubek nosa. Niestety pytanie o rannych o tyle, o ile prawda była przyjemniejsza, o tyle wspomnienia sprawy z tamtego roku nie należały do tych szczęśliwych, dlatego było niefortunne. - Są już w domu, a nawet gotowi do pracy - stwierdził z wolna, ciesząc się jednak, że wszystko się dobrze skończyło. Prawie. - Ojciec zadecydował, żeby wzięli na razie wolne - dodał szybko zastanawiając się, czy może usiąść. Chyba bez zaproszenia nie wypadało.
- Może boją się reperkusji ze strony zarządu. Lub mojej. Niby rangą jestem zwykłym pracownikiem, lecz rezerwat należy do mojej rodziny, przy mnie nie powiedzą niczego złego o Peak District - odezwał się nagle, obserwując reakcję Morgotha. - Czy przy tobie też nic nie mówią? - spytał nieco zdziwiony. O ich komitywie raczej nikt nie wiedział. Raczej.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Nie martw się - odparł, chociaż w jego głosie nie dało się słyszeć ulgi. Przez chwilę stał, wpatrując się w panoramę za oknem. Przez chwilę się dosłownie zawiesił. Gdyby mógł, myślałby o tym jak daleko zaszli z Lynn i o tym że jego matka czuje się wcale nie lepiej niż pod koniec grudnia. Wydawało się, że jej stan się polepszy wraz z czasem, ale klątwa była silna i nie chciała odpuścić. Ile to jeszcze miało trwać? Tracił cierpliwość, chęci do pracy, do spotykania się z ludźmi z socjety, do rozmów z kimkolwiek. Najchętniej wciąż drążyłby temat związany z poszukiwaniem winnego za cierpienia jego matki. Ojciec był zajęty sprawami związanymi z nowym stanowiskiem nestora rodu i Morgoth starał się odciążyć go w wielu domowych obowiązkach pana domu. Dodatkowo gdy matkę trawiła choroba nieznanego źródła, pałac utracił wprawną panią gospodarz. Leia była równie zajęta leczeniem i stażem w szpitalu Świętego Munga i wychodziło na to, że młody Yaxley został sam z wielkim domem na barkach. Nie wspominając oczywiście o pracy i śledztwie. Musiał przyznać, że jak zawsze pamiętał o spotkaniach, dzisiejsze kompletnie wyleciało mu z głowy. - Cieszę się, że nic im nie dolega - kontynuował, uśmiechając się w lekkim grymasie, chociaż jedynie kąciki ust uniosły mu się dosłownie na moment. - Twój ojciec jest doświadczonym człowiekiem i cokolwiek powie na pewno ma swoje uzasadnienie - dodał, posyłając i komplement i fakt w stronę syna lorda Greengrassa. Nie poruszył żadnym mięśniem mimicznym podczas słów Travisa, jednak pod koniec odetchnął. - Słyszałem jedynie że Summers myślał o zmianie pracy. To wszystko.
Zamyślił się na chwilę, zastanawiając się czy coś jeszcze obiło mu się o uszy.
- Czy to prawda, że mają się zmienić stanowiska zarządców? - spytał nagle. - Nie brałem tych plotek pod uwagę, dopóki nie usłyszałem o tym od kierownika budynku, gdzie trzymane są chore smoki.
Powinien pamiętać jego nazwisko, ale to był taki mały rudy mężczyzna z rzadką czupryną. Machnął jednak na to ręką.
- Może to tylko mój umysł doszukuje się już czegoś nowego.
Czy może jednak nie?
Zamyślił się na chwilę, zastanawiając się czy coś jeszcze obiło mu się o uszy.
- Czy to prawda, że mają się zmienić stanowiska zarządców? - spytał nagle. - Nie brałem tych plotek pod uwagę, dopóki nie usłyszałem o tym od kierownika budynku, gdzie trzymane są chore smoki.
Powinien pamiętać jego nazwisko, ale to był taki mały rudy mężczyzna z rzadką czupryną. Machnął jednak na to ręką.
- Może to tylko mój umysł doszukuje się już czegoś nowego.
Czy może jednak nie?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na taką właśnie ulgę Travis czekał. Nie doczekawszy się jej jednak, westchnął cicho. Nie był przyzwyczajony do ignorowania zmartwień, zwłaszcza wtedy, gdy wiedział o ich istnieniu. Morgoth był dorosłym człowiekiem, wiedział co robił, ba, mógł sam podejmować decyzje. Greengrass mógł jedynie bez słowa pokiwać głową. I najwyżej mieć nadzieję, że Yaxley zmieni zdanie. Do tego czasu powziął decyzję o nie kontynuacji tematu oraz wybicia go sobie z głowy. Spotkali się tutaj w konkretnym celu, nie na sesję terapeutyczną lub rozmowę od serca. Łowca przywołał do porządku swoje samarytańskie odruchy - a co za tym idzie - skoncentrował się na pierwotnych założeniach, z którymi przybył do Fenland. Nic innego, tylko tematy zawodowe. Spędzające Travisowi sen z powiek od dłuższego czasu. Dopiero w marcu wszystko miało podporządkować się naturalnemu rytmowi zdarzeń; w chwili obecnej odczuwał gniotący ramiona ciężar nie wiedząc gdzie - i komu - mógłby go wyładować.
Przymknął na chwilę powieki dążąc do maksymalnej koncentracji. Otworzył oczy w momencie, kiedy Morgo podchwycił temat zranionych pracowników. Szczęście w nieszczęściu, że już nic im nie jest. Dało się ich poskładać, doleczyć. Ich oddanie pracy wzruszało Greengrassa niezmiennie, tylko nie w stricte oczywistym znaczeniu tego słowa. Raczej uśmiechnął się idąc w ślad za rozmówcą - tylko on miał więcej silnej woli od gospodarza. Zakręcił się trochę niecierpliwie wokół własnej osi, po czym zaczął na nowo podziwiać wystrój gabinetu, robiąc parę kroków to tu, to tam.
- Ja również ufam jego decyzjom - odezwał się w końcu, przez chwilę skupiając wzrok na młodym Yaxley'u. Zaraz jednak powrócił do kontemplacji wnętrza, co paradoksalnie pozwalało mu zebrać myśli. Summers. Odszukał go w pamięci, a uśmiech zamienił się w kolejne zmartwienie.
- Szkoda, naprawdę szkoda - powiedział jedynie. W głębi ducha zastanawiając się jak rozwiązać kolejny problem. Tym razem spowodowany zbliżającymi się brakami w kadrze. Teraz, w chwili obecnej, nie miał dość czasu na zgłębienie tego zagadnienia. Morgoth podsunął mu już kolejny powód do zmartwień. Wynikający - tym razem - z jego niewiedzy. Prawda była taka, że Travis o niczym nie wiedział. Otworzył szerzej oczy w zdumieniu.
- Ja… nie wiem nic o tym - przyznał w końcu. Mieli być ze sobą szczerzy, więc Greengrass nie bawił się w żadne podchody. Owijanie w bawełnę. - Mówił coś konkretnego? - spytał w nadziei na otrzymanie więcej danych.
Przymknął na chwilę powieki dążąc do maksymalnej koncentracji. Otworzył oczy w momencie, kiedy Morgo podchwycił temat zranionych pracowników. Szczęście w nieszczęściu, że już nic im nie jest. Dało się ich poskładać, doleczyć. Ich oddanie pracy wzruszało Greengrassa niezmiennie, tylko nie w stricte oczywistym znaczeniu tego słowa. Raczej uśmiechnął się idąc w ślad za rozmówcą - tylko on miał więcej silnej woli od gospodarza. Zakręcił się trochę niecierpliwie wokół własnej osi, po czym zaczął na nowo podziwiać wystrój gabinetu, robiąc parę kroków to tu, to tam.
- Ja również ufam jego decyzjom - odezwał się w końcu, przez chwilę skupiając wzrok na młodym Yaxley'u. Zaraz jednak powrócił do kontemplacji wnętrza, co paradoksalnie pozwalało mu zebrać myśli. Summers. Odszukał go w pamięci, a uśmiech zamienił się w kolejne zmartwienie.
- Szkoda, naprawdę szkoda - powiedział jedynie. W głębi ducha zastanawiając się jak rozwiązać kolejny problem. Tym razem spowodowany zbliżającymi się brakami w kadrze. Teraz, w chwili obecnej, nie miał dość czasu na zgłębienie tego zagadnienia. Morgoth podsunął mu już kolejny powód do zmartwień. Wynikający - tym razem - z jego niewiedzy. Prawda była taka, że Travis o niczym nie wiedział. Otworzył szerzej oczy w zdumieniu.
- Ja… nie wiem nic o tym - przyznał w końcu. Mieli być ze sobą szczerzy, więc Greengrass nie bawił się w żadne podchody. Owijanie w bawełnę. - Mówił coś konkretnego? - spytał w nadziei na otrzymanie więcej danych.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Morgoth nie wymagał od siebie ani od nikogo innego ulgi w jakimkolwiek znaczeniu. Należał do ludzi których interesowały fakty, a nie coś tak błahego i płytkiego jak ulżenie sobie w niewiedzy lub innych cierpieniach. Dlatego większość ludzi miała go w pewnym sensie za okrutnego, gdy nie przykładał wagi do upragnionych przez nich uczuć. Oczywiście że mógłby powiedzieć, co trawiło jego rodzinę, jednak nie chodziło tutaj o Travisa. Prawdą byli że znali się zdecydowanie za krótko, a zaufanie którym obdarzyli siebie nawzajem było wystarczające by rozmawiać o pracy bez jakichkolwiek zmartwień. Jednak to wszystko. Morgoth nie mówił nawet Cynericowi czy Majesty wszystkiego, a co dopiero swojemu towarzyszowi z pracy. I chociaż pierwszy z wymienionego kuzynostwa miał zapewne wkrótce się dowiedzieć, Yaxley wolał na razie o tym nie myśleć. Mieli skupić się na pracy i właśnie to zamierzał zrobić i na tym się skupić. Najwidoczniej obaj wiedzieli o różnych sprawach związanych z różnymi częściami rezerwatu w Peak District, co nie było słabym punktem tych rozważań. Mogli poskładać tych parę wiadomości w jedną całość i dopiero wtedy się nad nimi zastanawiać. Możliwe że nie mieli dojść do niczego przełomowego, ale warto było się orientować, co się tak naprawdę działo w miejscu ich pracy. Morgoth na przykładzie wydarzeń grudniowych mógł dostrzec jak można było manipulować informacjami tak różnymi od prawdy. Gdyby nie dowiedział się tego na wyścigach z ust Greengrassa, zapewne nie znałby żadnych faktów. Nie zamierzał wierzyć plotkom, więc musiał się liczyć z niewiedzą. A plotki które obiły mu się niechcianie o uszy były zupełnie inne od prawdziwych zdarzeń.
Odetchnął niezauważalnie, gdy Travis wyraził swoje niezadowolenie związane z postacią Summersa. I miał rację. Każdy pracownik był na wagę złota. A rezygnacja w Peak District zapewne oznaczała podjęcie pracy u Rosierów. Morgoth dobrze żył z ich rodziną, jednak nie zamierzał pochwalać zmiany stanowisk. Widząc zaskoczenie na twarzy swojego towarzysza po podzieleniu się z nim informacją, skupił się na określonym wspomnieniu, chcąc przedstawić je jak najdokładniej i przypomnieć sobie wszystkie detale.
- Rozmawiał ze mną przez chwilę, gdy przenosiliśmy młodego z października. Wyglądał na poruszonego tym, że smoki praktycznie co chwila są przenoszone. A wiadomo że to zadanie dla zarządcy. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym danym przypadku problemów ze stawami. Młode przecież dość często je mają i później znowu się zdenerwował. Rzucił coś o tym, że nie dziwi się dlaczego zarządca w końcu się zmieni - urwał, przenosząc spojrzenie na Travisa. - Sądziłem, że o tym wiesz. Wydało mi się to bezpodstawne, bo jednak Peak District jest naprawdę dobrze zorganizowanym rezerwatem.
Odetchnął niezauważalnie, gdy Travis wyraził swoje niezadowolenie związane z postacią Summersa. I miał rację. Każdy pracownik był na wagę złota. A rezygnacja w Peak District zapewne oznaczała podjęcie pracy u Rosierów. Morgoth dobrze żył z ich rodziną, jednak nie zamierzał pochwalać zmiany stanowisk. Widząc zaskoczenie na twarzy swojego towarzysza po podzieleniu się z nim informacją, skupił się na określonym wspomnieniu, chcąc przedstawić je jak najdokładniej i przypomnieć sobie wszystkie detale.
- Rozmawiał ze mną przez chwilę, gdy przenosiliśmy młodego z października. Wyglądał na poruszonego tym, że smoki praktycznie co chwila są przenoszone. A wiadomo że to zadanie dla zarządcy. Przez chwilę rozmawialiśmy o tym danym przypadku problemów ze stawami. Młode przecież dość często je mają i później znowu się zdenerwował. Rzucił coś o tym, że nie dziwi się dlaczego zarządca w końcu się zmieni - urwał, przenosząc spojrzenie na Travisa. - Sądziłem, że o tym wiesz. Wydało mi się to bezpodstawne, bo jednak Peak District jest naprawdę dobrze zorganizowanym rezerwatem.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Brak zaufania do ledwo poznanych osób można w istocie zaliczyć do rozsądnych zachowań. Nie zmieniało to jednak faktu, że Travis chciał pomóc - bez względu na wszystko. Nie mógł oczywiście oczekiwać, że Morgoth ot tak wyrzuci z siebie wszystkie troski oraz zmartwienia, lecz mężczyzna czuł się w obowiązku przynajmniej spróbować. Zapytać. Może właśnie jego kolega potrzebował kogoś z zewnątrz, kto spojrzałby na te problemy z innej perspektywy? Już wiedział, że nie - dlatego nie zamierzał drążyć tematu - więc zaniechał także błądzenia myślami w tamtych rejonach. Postanowił się całkowicie skoncentrować na pracy, po to się zresztą spotkali. Greengrass był niesamowicie zadowolony, że przynajmniej na tej płaszczyźnie się dogadywali, a on zyskał kogoś, z kim mógł porozmawiać. Czasem odnosił wrażenie, że bardzo dużo obowiązków powierzał mu ojciec. Oczywiście, że go za to nie winił - sam miał ich jeszcze więcej - ktoś musiał mu pomóc. A kto jak nie rodzina? Reszta kuzynostwa Greengrass niespecjalnie przykładała się do obowiązków względem Peak District, dlatego czuł się w tej batalii o dobro rezerwatu trochę odosobniony.
Nie wiedział jak wyrazić wdzięczność Yaxley'owi, z pewnością jednak o tym pomyśli. Na razie się do niego uśmiechał, kiwając oszczędnie głową, wymieniając kolejne porcje zdań. Błądził wzrokiem to po pomieszczeniu, to po twarzy Morgo, szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Przynajmniej do momentu, w którym okazało się, że ma być jakaś zmiana zarządców. O której nic nie wiedział. Trochę się wystraszył z powodu tak drastycznych decyzji bez jego świadomości. Dlaczego ojciec to przed nim ukrywał? Uważał, że jego syn się sprzeciwi? Nawet jeśli to czy to miało jakieś znaczenie? Nie miał przecież władzy nad Peak District, był zwykłym pracownikiem.
Wysłuchał uważnie informacji zaserwowanych przez Morgotha. Potarł twarz w zamyśleniu nad całą tą tajemniczą sprawą. Układał sobie wszystko w głowie.
- Nie ma rady, muszę zapytać ojca wprost - odezwał się nagle wzdychając ciężko. - To poważny problem i faktycznie powinien zostać rozwiązany. Pytanie tylko czy nowy zarządca będzie w porządku. Ufam decyzjom rodzica, lecz to nie zmienia faktu, że jestem trochę zdziwiony - dodał po chwili, krążąc bez celu po gabinetu. Spojrzał w pewnym momencie za okno jakby szukając tam rozwiania swoich wątpliwości.
Nie wiedział jak wyrazić wdzięczność Yaxley'owi, z pewnością jednak o tym pomyśli. Na razie się do niego uśmiechał, kiwając oszczędnie głową, wymieniając kolejne porcje zdań. Błądził wzrokiem to po pomieszczeniu, to po twarzy Morgo, szukając dla siebie jakiegoś zajęcia. Przynajmniej do momentu, w którym okazało się, że ma być jakaś zmiana zarządców. O której nic nie wiedział. Trochę się wystraszył z powodu tak drastycznych decyzji bez jego świadomości. Dlaczego ojciec to przed nim ukrywał? Uważał, że jego syn się sprzeciwi? Nawet jeśli to czy to miało jakieś znaczenie? Nie miał przecież władzy nad Peak District, był zwykłym pracownikiem.
Wysłuchał uważnie informacji zaserwowanych przez Morgotha. Potarł twarz w zamyśleniu nad całą tą tajemniczą sprawą. Układał sobie wszystko w głowie.
- Nie ma rady, muszę zapytać ojca wprost - odezwał się nagle wzdychając ciężko. - To poważny problem i faktycznie powinien zostać rozwiązany. Pytanie tylko czy nowy zarządca będzie w porządku. Ufam decyzjom rodzica, lecz to nie zmienia faktu, że jestem trochę zdziwiony - dodał po chwili, krążąc bez celu po gabinetu. Spojrzał w pewnym momencie za okno jakby szukając tam rozwiania swoich wątpliwości.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Płomienie świec zamigotały w podmuchach wiejących spod drzwi. Najwidoczniej ktoś właśnie wychodził lub wchodził przez głównej drzwi. Dodatkowo zerwał się wiatr, który uderzył dość gwałtownie w szyby pałacu, jednak mieszkańcy nie musieli się o nic martwić. Wcześniej pan Kingsley mówił, że rankiem na jeziorze był rozbieg fal. Po okresie chłodu, który przyniosła zima wracały deszcze, a z nimi zawirowania na wodzie. Morgoth chciałby znaleźć się blisko morza, bo chociaż uwielbiał okolice pałacu, nie było niczego lepszego nad obserwowanie sztormu. Nie traktował oceanu w sposób sentymentalny, nie podziwiał jego piękna i nie bał się związanych z nim niebezpieczeństw; odnosił się jako do części natury, którą przecież wszyscy byli. I ludzie i cała reszta.
Rozumiał poczucie obowiązku lub zwyczajnego ludzkiego odruchu zapytania czy wszystko u niego w porządku. Przecież Travis był wychowanym człowiekiem w przeciwieństwie do części arystokracji, która niestety pławiła się w swoim statusie i nie stosowała się do obowiązków, które się z nim wiązały. Poniekąd stanowiło to z lorda Greengrassa wręcz chcianego towarzysza. Jeśli byłaby mowa o kimś kto potrafił być bardziej wylewny, otwarty i bez wewnętrznych hamulców można by powiedzieć, że Morgoth cieszył się z uzyskania silnego sojusznika w pracy. Patrząc po innych pracownikach rezerwatu, nie potrafił odnaleźć w nich nikogo więcej prócz ludzi, którzy znali się na swoim fachu. Nie mógł z nimi porozmawiać o niczym więcej, nie posiadali nic wspólnego prócz zainteresowania smokami. Było to w pewnym sensie i dobre z racji tego, że Morgoth nie był człowiekiem lubiącym towarzystwo innych, a na pewno nie byle kogo, a z drugiej niezbyt satysfakcjonujące. W końcu postrzegano go przez pryzmat aroganckiego szczeniaka, którego w ogóle nie powinno być w Peak District.
Zamiast jednak bezcelowego rozmyślania skupił uwagę na swoim gościu, który najwyraźniej nic nie wiedział o tym, co mówili między sobą pracownicy rezerwatu. Właśnie tym się zajmował - nie mówił za wiele, ale za to obserwował i układał sobie o ludziach opinie. Mało kto wiedział, że w drobnych gestach kumulowało się więcej informacji niż w słowach. Które najczęściej kłamały.
- Może się okazać, że to zwykłe gadanie - odparł po chwili zastanowienia. Oboje zamilkli. Te gwałtowne przetasowania w spokojnym rezerwacie nie wzbudzały pozytywnych odczuć. W pewnym momencie Morgoth stanął koło Travisa i wspólnie obserwowali pierwsze krople deszczu na szybie. - Masz kogoś zaufanego? - spytał, nie odrywając spojrzenia od obrazu za oknem i pijąc bursztynowy płyn. Jeśli mieli dojść do tego, co działo się w rezerwacie, oczywistym było, że nie mogli tego zrobić sami.
Rozumiał poczucie obowiązku lub zwyczajnego ludzkiego odruchu zapytania czy wszystko u niego w porządku. Przecież Travis był wychowanym człowiekiem w przeciwieństwie do części arystokracji, która niestety pławiła się w swoim statusie i nie stosowała się do obowiązków, które się z nim wiązały. Poniekąd stanowiło to z lorda Greengrassa wręcz chcianego towarzysza. Jeśli byłaby mowa o kimś kto potrafił być bardziej wylewny, otwarty i bez wewnętrznych hamulców można by powiedzieć, że Morgoth cieszył się z uzyskania silnego sojusznika w pracy. Patrząc po innych pracownikach rezerwatu, nie potrafił odnaleźć w nich nikogo więcej prócz ludzi, którzy znali się na swoim fachu. Nie mógł z nimi porozmawiać o niczym więcej, nie posiadali nic wspólnego prócz zainteresowania smokami. Było to w pewnym sensie i dobre z racji tego, że Morgoth nie był człowiekiem lubiącym towarzystwo innych, a na pewno nie byle kogo, a z drugiej niezbyt satysfakcjonujące. W końcu postrzegano go przez pryzmat aroganckiego szczeniaka, którego w ogóle nie powinno być w Peak District.
Zamiast jednak bezcelowego rozmyślania skupił uwagę na swoim gościu, który najwyraźniej nic nie wiedział o tym, co mówili między sobą pracownicy rezerwatu. Właśnie tym się zajmował - nie mówił za wiele, ale za to obserwował i układał sobie o ludziach opinie. Mało kto wiedział, że w drobnych gestach kumulowało się więcej informacji niż w słowach. Które najczęściej kłamały.
- Może się okazać, że to zwykłe gadanie - odparł po chwili zastanowienia. Oboje zamilkli. Te gwałtowne przetasowania w spokojnym rezerwacie nie wzbudzały pozytywnych odczuć. W pewnym momencie Morgoth stanął koło Travisa i wspólnie obserwowali pierwsze krople deszczu na szybie. - Masz kogoś zaufanego? - spytał, nie odrywając spojrzenia od obrazu za oknem i pijąc bursztynowy płyn. Jeśli mieli dojść do tego, co działo się w rezerwacie, oczywistym było, że nie mogli tego zrobić sami.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie dostrzegł zmian w płomieniach świec, jego uwagę przykuł dopiero wiatr uderzający w szyby. Spojrzał na niego z lekkim przestrachem uświadomiwszy sobie, że właściwie nie siedzi właśnie w swoim cieplutkim domu, a jest gościem w Fenland. Na moment spiął wszystkie mięśnie w niezadowolonym geście, lecz zaraz całkowicie się rozluźnił. Potrafił się wszak teleportować, nawet nie odczuje nadciągającej pogody pełnej nieprzyjemnych niespodzianek. Nawet tego deszczu, który zaczął bębnić głucho w tafle okien oraz parapety. Co więcej, uśmiechnął się na ten widok nie będąc świadomym myśli Morgotha. Jego niemalże całkowicie uległy oczyszczeniu koncentrując się na obserwacjach wydarzeń dziejących się na zewnątrz. Przez krótką chwilę zapomniał o rezerwacie tak jak zapomniał o troskach gospodarza dworu. Drgnął dopiero w momencie, gdy sylwetka Yaxley'a znalazła się tuż obok. Nadal z nieokreślonym wyczekiwaniem spoglądał w okna nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego komentarza. Zazwyczaj to on był tym, który mówi w towarzystwie najwięcej. Ba, zawsze miał również najwięcej do powiedzenia. Tematy oraz gotowe zdania same wskakiwały mu do świadomości - z niebywałą lekkością zresztą - robiąc z niego pożądanego rozmówcę. Teraz zaś wiele spraw spłynęło na niego w tym samym momencie przytwierdzając go swym ciężarem do podłogi. Oddychał głęboko rozmyślając o wszystkim, co do tej pory usłyszał. Sprawy, o których - zdawało się - nie miał pojęcia bardzo go uwierały. Chciał czym prędzej opuścić rezydencję i spotkać się z ojcem, uznał to jednak w swej spontaniczności za mało roztropne.
Obejrzał się na Morgo, a jego poważna mina została zastąpiona delikatnym uśmiechem. Naprawdę miło z jego strony, że poświęcał mu swój czas - nie musiał tego robić. Obaj byli zwykłymi pracownikami Peak District, lecz nie dało się ukryć, że to prędzej Greengrass z powodu - niestety - swojego nazwiska niósłby palmę pierwszeństwa w kolejce po władzę w rezerwacie. A to sprawiało, że Yaxley mógł mieć gdzieś pomoc Travisowi skoro nie należało to do jego obowiązków. Mimo to rozmawiał z nim, szukał wyjść z trudnych sytuacji oraz tak zwyczajnie, po ludzku wspierał w tym co robił.
- Trzeba sprawdzić każdy trop - odparł jednak, wybudzając się z lekkiego letargu. - Lepiej dmuchać na zimne - dodał obracając się bardziej w kierunku rozmówcy. Na jego pytanie uniósł brwi najpierw z powodu zdziwienia, następnie zmarszczył czoło w zamyśleniu. - Musiałbym to przemyśleć. Nie chcę podejmować decyzji pochopnie - odpowiedział spokojnie. Wolał zastanowić się nad konkretnymi nazwiskami, żeby być ich pewnym. Może nawet po dłuższej kontemplacji okazałoby się, że nie znalazłby ani jednego godnego zaufania?
Obejrzał się na Morgo, a jego poważna mina została zastąpiona delikatnym uśmiechem. Naprawdę miło z jego strony, że poświęcał mu swój czas - nie musiał tego robić. Obaj byli zwykłymi pracownikami Peak District, lecz nie dało się ukryć, że to prędzej Greengrass z powodu - niestety - swojego nazwiska niósłby palmę pierwszeństwa w kolejce po władzę w rezerwacie. A to sprawiało, że Yaxley mógł mieć gdzieś pomoc Travisowi skoro nie należało to do jego obowiązków. Mimo to rozmawiał z nim, szukał wyjść z trudnych sytuacji oraz tak zwyczajnie, po ludzku wspierał w tym co robił.
- Trzeba sprawdzić każdy trop - odparł jednak, wybudzając się z lekkiego letargu. - Lepiej dmuchać na zimne - dodał obracając się bardziej w kierunku rozmówcy. Na jego pytanie uniósł brwi najpierw z powodu zdziwienia, następnie zmarszczył czoło w zamyśleniu. - Musiałbym to przemyśleć. Nie chcę podejmować decyzji pochopnie - odpowiedział spokojnie. Wolał zastanowić się nad konkretnymi nazwiskami, żeby być ich pewnym. Może nawet po dłuższej kontemplacji okazałoby się, że nie znalazłby ani jednego godnego zaufania?
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Morgoth skinął praktycznie niezauważalnie głową, rozumiejąc doskonale wszystko o czym mówił Travis. W końcu nie musieli rozprawiać o tym w nieskończoność, by wyczuwać, że coś było na rzeczy, a im zbyt zależało na Peak District, żeby przymknąć na to oko. Jeśli naprawdę coś działo się niedobrego w rezerwacie, a wszystko wskazywało na to, że tak - musieli zareagować. W końcu kto jak nie oni? Młody Greengrass z oczywistych powodów, a Yaxley lubił swoją pracę, której się zawsze poświęcał, pomimo że nie mógł tego robić w stu procentach. Mimo to był dobrym obserwatorem, umiał też analizować, co mogło im w tym pomóc. Niewątpliwie potrzebowali każdego do pomocy. Dwójka mogła wiele zdziałać, ale nie mogli się rozdwoić, dlatego właśnie spytał czy syn odpowiedzialnego za rezerwat szlachcica ma kogoś zaufanego. Było to bardzo ważne.
Odetchnął nieznacznie na słowa mężczyzny. Miał rację. Wszystko się liczyło, a z doświadczenia mogli obaj powiedzieć, że lepiej było reagować wcześniej i niepotrzebnie niż za późno, a skutki tego mogły być katastrofalne. W każdej dziedzinie życia było to widoczne.
- To oczywiste - odparł krótko. Gdyby Travis odpowiedział mu w tej chwili, miałby go za głupca. Takie decyzje należało przemyśleć. Działanie pochopne mogło być bardziej niebezpieczne w konsekwencjach niż mogli przypuszczać. A skoro na tym stanęli, spotkanie dobiegło końca. Morgoth odprowadził lorda Greengrassa do foyer, gdzie kamerdyner już czekał z płaszczem arystokraty i uważnie przyglądał się gościowi. Morgoth spojrzał na niego niemo wydając rozkaz, by jeszcze chwilę poczekał. Tamten tylko skinął głową i stał w miejscu.
- Do zobaczenia - powiedział jedynie Travisowi, chociaż w jego spojrzeniu było coś, co współtowarzysz mógł odczytać jako zapewnienie wsparcia. Skoro zaczęli robić to razem, Yaxley nie zamierzał się wycofywać.
|zt x2
Odetchnął nieznacznie na słowa mężczyzny. Miał rację. Wszystko się liczyło, a z doświadczenia mogli obaj powiedzieć, że lepiej było reagować wcześniej i niepotrzebnie niż za późno, a skutki tego mogły być katastrofalne. W każdej dziedzinie życia było to widoczne.
- To oczywiste - odparł krótko. Gdyby Travis odpowiedział mu w tej chwili, miałby go za głupca. Takie decyzje należało przemyśleć. Działanie pochopne mogło być bardziej niebezpieczne w konsekwencjach niż mogli przypuszczać. A skoro na tym stanęli, spotkanie dobiegło końca. Morgoth odprowadził lorda Greengrassa do foyer, gdzie kamerdyner już czekał z płaszczem arystokraty i uważnie przyglądał się gościowi. Morgoth spojrzał na niego niemo wydając rozkaz, by jeszcze chwilę poczekał. Tamten tylko skinął głową i stał w miejscu.
- Do zobaczenia - powiedział jedynie Travisowi, chociaż w jego spojrzeniu było coś, co współtowarzysz mógł odczytać jako zapewnienie wsparcia. Skoro zaczęli robić to razem, Yaxley nie zamierzał się wycofywać.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Morgoth siedział już co najmniej piątą godzinę nad książkami poświęconymi opanowaniu umiejętności związanych z magią umysłu. Zgodnie z zarządzeniem swojej babki, a równocześnie nauczycielki w sprawie animagii poświęcał temu tematowi naprawdę sporą ilość czasu. Alkohol stojący tuż obok niego na biurku szybko i dość monotonnie znikał, chociaż Yaxley wcale zdawał się tego nie zauważać. Treść leżących przed nim woluminów wciągnęła go na tyle, że przestał zwracać uwagę na pragnienie czy głód. W obliczu tak ciekawego tematu nie zdawał sobie sprawy, że nie czuł również zmęczenia, a sięganie po szklankę było niczym więcej jak odruchem. Równie dobrze mógłby zwyczajnie pić wodę i nie zrobiłoby to mu różnicy. Czytał i czytał, nie mogąc i nie chcąc przestawać. Musiał się doskonalić, szczególnie teraz gdy osiągnięcie celu było an wyciągnięcie ręki. Niemal czuł pod skórą przybijające się przez niego zwierzę. Sęk w tym, że po jakimś nieokreślonym czasie zacząć mieć czkawkę. A to nie wróżyło niczego dobrego, a przynajmniej nie w przypadku czarodziejów. Nawet nie wiedział kiedy obraz domu i znajomych wnętrz zniknął, a przed twarzą pojawiły się rozległe tereny.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Potrzebował rady lub nawet delikatnej pomocy w kwestii, która zajmowała go od jakiegoś czasu. Początkowo sądził, że problemy ze snem skończą się wraz ze znalezieniem smoka i nic więcej nie pociągnie tej passy zmęczenia, ale mylił się. Powtarzająca się historia, kontynuowana z diaboliczną wręcz szczegółowością nie była mu znana z ksiąg, które przeglądał. Sądził, że mogło to być spowodowane czymś znacznie poważniejszym niż jedynie chwilowo zakłócenia jak i wątpliwości, które dręczyły go w pierwszej kolejności, a umysł stworzył krainę, do której mógł uciekać za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy. Ale tak nie było. T e sny różniły się od innych. Były niczym układanka, która prowadziła do określonego celu, a nie chaotyczne próby wymyślenia własnego świata jak to najczęściej działo się w nocnych marach. Wszystko się zmieniało, a Morgoth nie miał czasu walczyć z niewyspaniem i zmęczeniem, których nie potrzebował. Eliksir słodkiego snu nie był mu obcy, gdy był dawkowany jeszcze niedawno jego obłożonej klątwą matce. Do tego rozmowa z Lupusem upewniła go w tym, że być może jest to jedyna opcja, by z powrotem uzyskać pokój ducha. Yaxley nie chciał zbyt dużo się tym przejmować, w końcu mało kiedy myślał o samym sobie. Bardziej interesowała go rodzina i to, co działo się w jej szeregach. Jednak by jej pomóc, by ją utrzymać, by być gotowym musiał również być w pełni sił. Szybko więc spisał kilka słów do lorda Burke, prosząc o przysługę, której potrzebował. Utworzenie podobnego eliksiru nie było trudne czy skomplikowane. Nawet długotrwałe, ale Morgoth nie chciał się konsultować z alchemikami z przypadku czy łapanki, których interesowały wyłącznie pieniądze. Z Quentinem łączyły go nie tylko zdarzenia, podobne charaktery, ale również poglądy i dyskrecja. Wiedział, że mógł na nim polegać i nie martwić się o konsekwencje dalszych działań. Możliwe również że Burke mógł mu coś jeszcze doradzić. Coś co pominął jego kuzyn, gdy widzieli się ostatnim razem.
Morgoth wpatrywał się bez większego wyrazu w otwarte na oścież balkonowe okno, wychodzące na przód posiadłości, zastanawiając się nad tym czy dostanie kiedyś odpowiedzi na nurtujące go pytania. Tego dnia mgła jak zawsze unosiła się dookoła pałacu, ale była o wiele bardziej gęsta i nieprzenikniona, co sprawiało wrażenie jakby cała posiadłość była zanurzona w mleku i jedynie bardzo bliskie podejście mogło wyłonić ją z białego dymu. Odgrodzona przed całą resztą świata rozległym jeziorem chowała się wśród drzew i otaczających ją krzewów, chociaż wyższe piętra wystrzeliwały w górę doskonale komponując się z dzikością natury, do której byli przyzwyczajeni Yaxleyowie. Jasność współgrała z odcieniami szarości, nadając wyrazisty, pełen wyraz miejsca nad wodą. Widać było bogactwo, chociaż równocześnie oddalenie od każdej cywilizacji było zaprzeczeniem chęci wywyższania się, a jedynie odnalezienia spokoju i ciszy. Prywatność była w tym miejscu ceniona, a niechciani goście byli dość łatwo i szybko przeganiani przez poruszające się po terenie wedle woli trolle. Część z nich była znacznie agresywniejsza od reszty, ale nie miało to znaczenia. Chyba że było się intruzem, tych jednakże nikomu żal nie było.
Dłoń Yaxleya powędrowała do grubego szkła, w którym znajdował się bursztynowy napój sprowadzany prosto z Irlandii i Szkocji, dojrzewający spokojnie w pałacowych piwnicach. Przez chwilę bawił się szklanką w ciszy, aż wypił jej zawartość i wstał, by wyjrzeć przez wciąż otwarte okno. Wiatru praktycznie nie było i jedynie cicho, wolno snująca się mgła świadczyła o jakimkolwiek ruchu powietrza. Niedługo miał się zjawić jego gość, a to oznaczało, że przynajmniej na chwilę cisza i pozorna stagnacja lordów Cambridgeshire miały zostać przerwane.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Powietrze jest ciężkie. Przesycone burzą, czarnymi jak skrzydła kruka chmurami, gęste od zakłócającej codzienność magii. To nie zachęca do wychodzenia z domu - używanie różdżki jest mocno kłopotliwe. Chociaż nie przeszkadza to w tworzeniu eliksirów. Nadrabiam zaległości. Komponuję wiele specyfików wierząc, że pozwoli mi to odciążyć obolałe ramiona od wspomnień. Odpowiedzialności, nie tylko za siebie. Historii, w ogóle niechlubnej. Wręcz przeciwnie. Nadal noszę na sobie piętno wczorajszych decyzji. Powrót do normalności zajmuje zbyt wiele czasu. Wieści otrzymane po wyjściu ze szpitala nie napawają optymizmem - za to zapomniano o przesłuchaniu. Całe szczęście. Jeden problem z głowy, nawet jeśli to tylko kropla w oceanie serii fatalnych zdarzeń. Śmierć Daphne, anomalie, przez które się niemal wykrwawiłem na śmierć, zniszczenia, a niedługo to, że zostanę zmuszony do powrotu do zamku Durham; wszystko się składa w niewybredną całość, której mam serdecznie dosyć. Obrażenia są niemal niewidoczne, przynajmniej z nałożonymi na ciało warstwami ubrań. Fizycznie czuję się już naprawdę nieźle, tak jak nieźle może się czuć ktokolwiek z traumą krwi. Psychicznie? Bywa różnie. Jedyna szansa na wyrwanie się ze szpon marazmu odleciała w zapomnienie, przybijając mnie mocniej do dna - ile może wytrzymać jeden człowiek? Jak wiele cierpień jesteśmy w stanie przetłoczyć wraz z krwią? Ile smutków mieści się w pokrytym czernią sercu? Mam wrażenie, że kończy mi się pojemność, ale wtedy spadają na mnie inne problemy. Nieskończone. Absolutne. Jak gdyby los sprawdzał moją wytrzymałość - to cud, że jeszcze żyję. Podobno cierpienie uszlachetnia, a co nas nie zabija, to nas wzmacnia. Czy czuję się chociażby odrobinę silniejszy? Wszak czuję jak ulatuje ze mnie życie. A jednak żyję nadal. Tkwię we własnym sosie słodko-kwaśnym, w pułapce bez wyjścia. Oprócz ostateczności. Nie jestem do niej zdolny, nie wyjdę nigdy naprzeciw tchórzostwu oraz bezsensownych rozwiązań, godzących w czyjkolwiek honor - nawet jeśli wydaje się, że już go nie posiadam.
Muszę się wzmocnić, tak naprawdę. Odzyskać dawno utracony sens. Kreślę w myślach tysiące planów, skrupulatnie rozrysowując je na pergaminach, spisując wszystkie potrzebne do realizacji rzeczy, czy wręcz osoby, które mogłyby mi ułatwić dalszą drogę w życiu. Nie spodziewam się sowy, a przynajmniej nie od mężczyzny, z którym spotkałem się jakiś czas temu przypadkiem w opuszczonym laboratorium. To była dziwna historia. Zdziwiony odczytuję wszystkie nakreślone na papierze literki, odpisuję. I przygotowuję się na dwunastego maja - nie mogąc domyślić się o jaki eliksir może chodzić. Zawodowa ciekawość zżera mnie od środka, ale nie daję niczego po sobie poznać kiedy szykuję się do wyjścia.
Zjawiam się w Fenland, u przyjaciół rodu. To przyjemna perspektywa mieć tak sensownych sojuszników. Oddanych sprawie, niezajmujących się jedynie błyszczeniem na parkietach swych wielkich sali balowych. Z zadowoleniem w oczach mijam obleczony we mgle dziedziniec, aż dostaję się do wejściowych drzwi. Po zaproszeniu wejścia do środka oddaję moją wierzchnią szatę, idę za skrzatem prowadzącym mnie do właściwego pokoju. Zaanonsowany przekraczam próg gabinetu - chłodne powietrze opatula moje zimne ręce ułożone wzdłuż ciała. Naturalnie, bez typowej dla mnie sztywności.
- Witam lordzie Yaxley - odzywam się przerywając ciszę wieńczoną jedynie skrzypnięciem zatrzaskiwanych wrót do pomieszczenia. Zerkam na widok za oknem, ale z pewnością nie odnajduję tam przyjemnego krajobrazu. Nie mówię nic więcej, nie przystępując od razu do sedna sprawy - poganianie kogokolwiek nie leży w mojej naturze. Wolę spokojnie czekać na dalsze wydarzenia.
Muszę się wzmocnić, tak naprawdę. Odzyskać dawno utracony sens. Kreślę w myślach tysiące planów, skrupulatnie rozrysowując je na pergaminach, spisując wszystkie potrzebne do realizacji rzeczy, czy wręcz osoby, które mogłyby mi ułatwić dalszą drogę w życiu. Nie spodziewam się sowy, a przynajmniej nie od mężczyzny, z którym spotkałem się jakiś czas temu przypadkiem w opuszczonym laboratorium. To była dziwna historia. Zdziwiony odczytuję wszystkie nakreślone na papierze literki, odpisuję. I przygotowuję się na dwunastego maja - nie mogąc domyślić się o jaki eliksir może chodzić. Zawodowa ciekawość zżera mnie od środka, ale nie daję niczego po sobie poznać kiedy szykuję się do wyjścia.
Zjawiam się w Fenland, u przyjaciół rodu. To przyjemna perspektywa mieć tak sensownych sojuszników. Oddanych sprawie, niezajmujących się jedynie błyszczeniem na parkietach swych wielkich sali balowych. Z zadowoleniem w oczach mijam obleczony we mgle dziedziniec, aż dostaję się do wejściowych drzwi. Po zaproszeniu wejścia do środka oddaję moją wierzchnią szatę, idę za skrzatem prowadzącym mnie do właściwego pokoju. Zaanonsowany przekraczam próg gabinetu - chłodne powietrze opatula moje zimne ręce ułożone wzdłuż ciała. Naturalnie, bez typowej dla mnie sztywności.
- Witam lordzie Yaxley - odzywam się przerywając ciszę wieńczoną jedynie skrzypnięciem zatrzaskiwanych wrót do pomieszczenia. Zerkam na widok za oknem, ale z pewnością nie odnajduję tam przyjemnego krajobrazu. Nie mówię nic więcej, nie przystępując od razu do sedna sprawy - poganianie kogokolwiek nie leży w mojej naturze. Wolę spokojnie czekać na dalsze wydarzenia.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sam miał wiele szczęścia, że podczas dzikich anomalii nie zaatakowała go Ondyna w najmniej spodziewanym momencie. Brak objawów choroby w ostatnim czasie był dla niego dobrym znakiem, chociaż zawsze musiał się przygotować na najgorsze. Kiedyś po długim czasie ciszy Klątwa uderzyła z siłą mocniejszą niż kiedykolwiek przez co o mało nie pożegnał się z rodzinnym Cambridgeshire. Nie pamiętał tego, bo był za mały, ale kiedyś jego medyk wspominał mu o tym podczas ostrzejszych ataków w starszym wieku. Mimo wszystko trzeba było być w każdej chwili gotowym na najgorsze. Rodziny szlacheckie nie chwaliły się swoimi przypadłościami, preferując prywatność i brak rozgłosu. Ciężko było wtedy wydać córkę za mąż lub patrzyło się na kogoś przez pryzmat jego słabości. Morgoth nie interesował się życiem innych ludzi, dlatego jeśli gdziekolwiek i kiedykolwiek usłyszał o przypadłości lorda Burke, nie przykładał do tego wielkiej wagi. Nie oceniał go również poprzez ten fakt, zdając sobie doskonale sprawę, że to nie ona go określała jako człowieka, szlachcica czy Rycerza Walpurgii. Ostatnie wydarzenia w Białej Wywernie na pewno odbiły się na jego zdrowiu, ale najwidoczniej Quentin nie zamierzał usuwać się w cień, a wręcz przeciwnie. Odpowiedział na jego list, zapewniając o dyskrecji jak i stawieniu się w wyznaczonym przez Yaxleya miejscu.
Dobrze było wiedzieć, że nie wszyscy dali się rozpuścić brakowi wychowania jak i zepsuciu zostając jedynie przy roztrwanianiu majątku rodzinnego, a nie jego pomnażaniu. Tak naprawdę zarobki nie były horrendalne, jednak nie miało to znaczenia. Chodziło o sam fakt zajęcia się czymś odpowiednim. Czymś, co spowodowałoby, że również i szlachta byłaby postrzegana jako właściwa i godna uwagi czy ludzkiego zaufania. Pomimo wielkiego majątku ojciec Morgotha nigdy nie przykładał szczególnej wagi do pieniędzy i tego samego nauczył swoich dzieci. Jedyny syn wiedział o tym nazbyt dobrze, chociaż zajmowanie się czymś na własną rękę postrzegane było jako coś zobowiązującego każdego młodego szlachcica. Kobiety z rodzin o błękitnej krwi powinny unikać jak ognia wszelkich typowo męskich zawodów. Nic dziwnego, że zajęcie Liliany tak bardzo raziło nie tylko nestora, ale również i samego opiekuna smoków, któremu nie podobał się fakt, że jego kuzynka plugawi się w tak nisko cenionej instytucji. W ostatnim czasie ten prestiż został umniejszony w sposób o wiele bardziej drastyczny niż wcześniej, dlatego fakt, że kuzynka wciąż tam tkwiła i wystawiała nazwisko rodowe na pośmiewisko okropnie go kuło. Z tych ponurych myśli wytrąciło go jednak przybycie oczekiwanego gościa, który wszedł do gabinetu cicho, praktycznie bezszelestnie.
- Pozwoli, lord? Morgoth - odpowiedział Yaxley, podchodząc do mężczyzny i witając się z nim zgodnie z etykietą. Ta dwójka miała wiele wspólnego, dlatego młodszy z nich nie widział celu w tym, by dłużej ciągnąć rozmowę w oficjalnym tonie. Zresztą miał zamiar powiedzieć mu coś bardzo osobistego, coś co go niepokoiło. Wypadałoby więc gdyby przeszli na zwracanie się do siebie po imieniu. Odczekał na odpowiedź, a gdy ta w końcu padła, pozwolił gościowi zająć odpowiednie miejsce. Alkohol w ładnej, ale ciężkiej kryształowej karafce przeleciała na stolik tuż obok Quentina, czekając na jego skinięcie, by zapełnić szkło bursztynową zawartością. Gdy wszystko było gotowe i mogli przejść do sedna sprawy, Morgoth spojrzał na mężczyznę naprzeciwko i powiedział krótko, nie marnując swojego ani jego cennego czasu:
- Jak szybko powstaje eliksir słodkiego snu?
Dobrze było wiedzieć, że nie wszyscy dali się rozpuścić brakowi wychowania jak i zepsuciu zostając jedynie przy roztrwanianiu majątku rodzinnego, a nie jego pomnażaniu. Tak naprawdę zarobki nie były horrendalne, jednak nie miało to znaczenia. Chodziło o sam fakt zajęcia się czymś odpowiednim. Czymś, co spowodowałoby, że również i szlachta byłaby postrzegana jako właściwa i godna uwagi czy ludzkiego zaufania. Pomimo wielkiego majątku ojciec Morgotha nigdy nie przykładał szczególnej wagi do pieniędzy i tego samego nauczył swoich dzieci. Jedyny syn wiedział o tym nazbyt dobrze, chociaż zajmowanie się czymś na własną rękę postrzegane było jako coś zobowiązującego każdego młodego szlachcica. Kobiety z rodzin o błękitnej krwi powinny unikać jak ognia wszelkich typowo męskich zawodów. Nic dziwnego, że zajęcie Liliany tak bardzo raziło nie tylko nestora, ale również i samego opiekuna smoków, któremu nie podobał się fakt, że jego kuzynka plugawi się w tak nisko cenionej instytucji. W ostatnim czasie ten prestiż został umniejszony w sposób o wiele bardziej drastyczny niż wcześniej, dlatego fakt, że kuzynka wciąż tam tkwiła i wystawiała nazwisko rodowe na pośmiewisko okropnie go kuło. Z tych ponurych myśli wytrąciło go jednak przybycie oczekiwanego gościa, który wszedł do gabinetu cicho, praktycznie bezszelestnie.
- Pozwoli, lord? Morgoth - odpowiedział Yaxley, podchodząc do mężczyzny i witając się z nim zgodnie z etykietą. Ta dwójka miała wiele wspólnego, dlatego młodszy z nich nie widział celu w tym, by dłużej ciągnąć rozmowę w oficjalnym tonie. Zresztą miał zamiar powiedzieć mu coś bardzo osobistego, coś co go niepokoiło. Wypadałoby więc gdyby przeszli na zwracanie się do siebie po imieniu. Odczekał na odpowiedź, a gdy ta w końcu padła, pozwolił gościowi zająć odpowiednie miejsce. Alkohol w ładnej, ale ciężkiej kryształowej karafce przeleciała na stolik tuż obok Quentina, czekając na jego skinięcie, by zapełnić szkło bursztynową zawartością. Gdy wszystko było gotowe i mogli przejść do sedna sprawy, Morgoth spojrzał na mężczyznę naprzeciwko i powiedział krótko, nie marnując swojego ani jego cennego czasu:
- Jak szybko powstaje eliksir słodkiego snu?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mnie niestety sięgnęła trauma krwi - z powodu odniesionych ran podczas pierwszomajowego wybuchu magii. Musiałem znów trafić do szpitala, żeby tam odbyć rekonwalescencję nie tylko po spłonięciu Białej Wywerny, ale też po właśnie tym nieszczęśliwym wypadku, który wyrzucił mnie w jakiejś zatęchłej jaskini z Borgią. Było strasznie - a mimo to przetrwałem. Żyję nadal, chociaż pecha mam większego niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. To prawdopodobnie jakiś znak, być może nawiązujący do tego, żeby nie przestawać w dążeniu do własnych celów. Nie załamywać się pod naporem problemów, zgrabnie omijać kłody od losu. Wiele przeszedłem, jeszcze więcej się ucząc - nadal pozostaję skryty, małomówny, a mimo to pewność siebie buduje mnie na nowo. Zapominam o zgliszczach pozostawionych przez brak umiejętności oraz uśmiechu od fortuny. Składam się na nowo, liżę rany, umacniam się w tym, w czym powinienem umocnić się już dawno. Nie jestem byle chłystkiem, a lordem Durham - ci, którzy nie są mi równi, powinni się pokłonić, a inni noszące brzemię nie tylko krwi najszlachetniejszej, ale też najsłuszniejszych poglądów powinni mnie szanować. Bez względu na wszystko. Być może rzeczywiście nie z powodu zdolności do władania magią, ale z powodu wiedzy. Ona także się liczy w dzisiejszym świecie, nie wszystko można zdobyć walką, potem i krwią. Część spraw pozostaje zamknięta dla siły mięśni, a łatwo otwiera się potęgą umysłu. Eliksiry są tego idealnym przykładem - cały czas się kształcę zarówno w alchemii jak i astronomii, żeby osiągnąć poziom mistrzowski. I wiem, że to kwestia czasu, aż dopnę swego celu. Ta świadomość czyni mnie silniejszym niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Ministerstwo nie jest już miejscem ani godnym zaufania, ani godnym swego miana - rzeczy, które się w nim wyprawiają wołają o pomstę do nieba. Jako Burke nigdy nie lubiłem tej instytucji, nadal nic się w tej materii nie zmienia. Jego urzędnicy co rusz chcą się wtrącać w odwieczne tradycje mojego rodu, robić naloty na sklep, nienawidzić nas za samo istnienie - zdarza się, że czasem dla sprawdzenia się dostarczam im niektóre specyfiki, ale ostatnio postanowiłem ukrócić ten bezsensowny proceder. Nie dostaną już ode mnie złamanego sykla, tak samo jak pomocy w eliksirowarstwie. Niech zatrudniają naiwnych czarodziejów, skoro wycofali się z polityki antymugolskiej. A zapowiadało się tak wspaniale.
Odwiedziny u rodu o identycznych poglądach, pielęgnującego najpiękniejsze, arystokratyczne wartości same w sobie były przyjemne. Nawet jeśli nie czuję się najlepiej i nie przepadam za opuszczaniem alchemicznej pracowni. To moje prywatne upodobania, nie zarzut w stronę Cambrigeshire. Piękne, niemal tak mroczne jak Durham robi wrażenie.
Tak jak wspaniałe wnętrza Yaxley’s Hall, podobno nowej siedziby. Tutaj jeszcze nie byłem. Rozglądam się jednak bardzo dyskretnie, nie chcąc wyjść na człowieka nachalnego. Kiwam głową, gdyż rzeczywiście oficjalny ton nie jest potrzebny, nie w takiej sytuacji, nie kiedy zawiązujemy sojusze - oby długotrwałe.
- Quentin - mówię zatem, wymieniając się standardowymi uprzejmościami niewybiegającymi z ram etykiety. Dziękuję kolejnym skinięciem głowy, z niejaką ulgą zasiadam na krześle. Jeszcze się dobrze nie wykurowałem od wyjścia ze szpitala, nadal jestem nieco osłabiony. Dlatego niestety muszę odmówić hojnego poczęstunku - gdyby nie to, jakoś dałbym radę zmęczyć ten alkohol. - Przepraszam, ale jednak jestem świeżo po niedyspozycji, nadal pijam eliksiry, wolałbym nie mieszać ich z wysokoprocentowymi trunkami - dodaję, widząc, że Morgoth jest idealnym gospodarzem, który zaraz zaoferowałby mi drinka.
- Kilka godzin - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie wiem, czy mężczyzna chce wiedzieć coś jeszcze, dlatego milknę. Powinien zresztą wiedzieć, że nie jestem przesadnie rozmowny. Nie dodaję szczegółów do historii jeśli rozmówca wyraźnie nie zaznaczy, że ich potrzebuje.
Ministerstwo nie jest już miejscem ani godnym zaufania, ani godnym swego miana - rzeczy, które się w nim wyprawiają wołają o pomstę do nieba. Jako Burke nigdy nie lubiłem tej instytucji, nadal nic się w tej materii nie zmienia. Jego urzędnicy co rusz chcą się wtrącać w odwieczne tradycje mojego rodu, robić naloty na sklep, nienawidzić nas za samo istnienie - zdarza się, że czasem dla sprawdzenia się dostarczam im niektóre specyfiki, ale ostatnio postanowiłem ukrócić ten bezsensowny proceder. Nie dostaną już ode mnie złamanego sykla, tak samo jak pomocy w eliksirowarstwie. Niech zatrudniają naiwnych czarodziejów, skoro wycofali się z polityki antymugolskiej. A zapowiadało się tak wspaniale.
Odwiedziny u rodu o identycznych poglądach, pielęgnującego najpiękniejsze, arystokratyczne wartości same w sobie były przyjemne. Nawet jeśli nie czuję się najlepiej i nie przepadam za opuszczaniem alchemicznej pracowni. To moje prywatne upodobania, nie zarzut w stronę Cambrigeshire. Piękne, niemal tak mroczne jak Durham robi wrażenie.
Tak jak wspaniałe wnętrza Yaxley’s Hall, podobno nowej siedziby. Tutaj jeszcze nie byłem. Rozglądam się jednak bardzo dyskretnie, nie chcąc wyjść na człowieka nachalnego. Kiwam głową, gdyż rzeczywiście oficjalny ton nie jest potrzebny, nie w takiej sytuacji, nie kiedy zawiązujemy sojusze - oby długotrwałe.
- Quentin - mówię zatem, wymieniając się standardowymi uprzejmościami niewybiegającymi z ram etykiety. Dziękuję kolejnym skinięciem głowy, z niejaką ulgą zasiadam na krześle. Jeszcze się dobrze nie wykurowałem od wyjścia ze szpitala, nadal jestem nieco osłabiony. Dlatego niestety muszę odmówić hojnego poczęstunku - gdyby nie to, jakoś dałbym radę zmęczyć ten alkohol. - Przepraszam, ale jednak jestem świeżo po niedyspozycji, nadal pijam eliksiry, wolałbym nie mieszać ich z wysokoprocentowymi trunkami - dodaję, widząc, że Morgoth jest idealnym gospodarzem, który zaraz zaoferowałby mi drinka.
- Kilka godzin - odpowiadam zgodnie z prawdą. Nie wiem, czy mężczyzna chce wiedzieć coś jeszcze, dlatego milknę. Powinien zresztą wiedzieć, że nie jestem przesadnie rozmowny. Nie dodaję szczegółów do historii jeśli rozmówca wyraźnie nie zaznaczy, że ich potrzebuje.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znał człowieka, z którym rzuciło go do Cliodny. Nie obchodził go zresztą, bo tamten chyba stracił przytomność zaraz po tym jak się odezwał. Prostacki, zakrapiany obcą nutą akcent nie wskazywał na żadnego członka rodu szlacheckiego tak samo jak brak odpowiedniej dykcji. Wtedy wydawało się nawet, że dochodził do Morgotha smród zapijaczonego, pochłoniętego obłokami dymu taniego tytoniu miejsca. Zupełnie jakby ów człowiek dopiero został stamtąd zabrany. Ale nie poświęcał mu zbyt dużej uwagi, chociaż zastanawiał się czy nie zakończyć tamtego spotkania w tamtym momencie, dzięki instynktom i zmysłom w animagicznej postaci. Nie mógł też postępować pochopnie, bo to prowadziło do błędów, a nie było go na nie stać. Pamiętał to jak analizował wszystko za i przeciw swoim pomysłom działania. Jednak musiał działać szybko i bez zbędnego zastanowienia. Pomimo braku zmysłu wzroku wciąż pozostawał mu słuch. Nie był w stanie walczyć. Pod postacią człowieka nie było to bezpieczne, szczególnie, że dodatkowo nękała go Klątwa Ondyny. Jako wilk miał nie tylko słuch, ale również i węch. O wzmocnionej sile i zwinności nie wspominając. Miał zdecydowanie większe szanse, jednak nigdy nie podejmował niczego pochopnie. Co jeśli mężczyźnie obok udałoby się zbiec i zapamiętałby jego twarz? Co gdyby wiedział, że jest animagiem? Nie. Nie mógł sobie na to pozwolić. Rezygnacja z tego pomysłu była koniecznością, ale Yaxley nie zamierzał podejmować zbędnego ryzyka. Nie, gdy stawka była tak wysoka. Potem jednak znalazł go dozorca magicznego lunaparku, gdzie rzuciła go anomalia i bezpiecznie odprowadził go do działającego kominka. Przysłowiowy uśmiech losu potraktował łagodnie młodego Yaxleya przy okazji również zacierając ślady, które w jakikolwiek sposób mogły doprowadzić aurorów czy węszących policjantów od truchła Weasleya do niego. Anomalie nie tylko wszak miały niszczycielską moc, ale wybawiły go od wątpliwych kłopotów. Szansa taka jednak zawsze pozostawała. Niechciana i niewiadoma. Słyszał o pogrzebie, ale nie zjawił się z wiadomych przyczyn. Już nie posiadali ze zdradziecką rodziną jakichkolwiek stosunków innych niż wrogie, a zresztą nie był na tyle bezczelny, by stanąć nad trumną człowieka, którego sam tam zagonił. A powiadali że każdemu szlachcicowi należał się jakikolwiek szacunek. Gdyby jednak posiadali w sobie jakąkolwiek jeszcze czystą krew...
Morgoth od chwili, w której Burke przekroczył próg jego domu, zdawał się skupiać tylko na nim. Zupełnie jakby znowu szukał poparcia dla swojego zdania o tym, że Quentin był człowiekiem godnym uwagi i jego szacunku. Godnym poświęcania mu czasu, chociaż do zaufania nigdy nie miało dojść. Zbyt długie i silnie zakorzenione tradycje rodu z bagien żyjącego z dala od reszty odbijało się w opiekunie smoków. To była wielka zaleta z tego względu, że jeszcze na nikim się nie zawiódł. Nie doszło do tego, bo nie obrzucał swoimi względami każdego, kogo spotkał. Cyneric, ojciec, matka. Wciąż mocno trwali w jego wąskim gronie osób, którym zawierzał. Przedstawiciel rodziny z Durham mógł się okazać cichym sojusznikiem, którego Yaxleyowie potrzebowali. Nie mogli sami przeciwstawić się zepsuciu, które trawiło ich magiczny świat. A od czego zaczynało się koalicje? Od jednego, powolnego wydarzenia mającego wpływ na przebieg całej reszty wydarzeń. Gdy mężczyzna odmówił, przedmioty posłusznie wróciły na swoje miejsce.
- Występują efekty uboczne? - Morgoth pytał dalej, nie zamierzając rozwodzić się nad samym faktem i pytaniem. Oczywiście że chodziło mu o skutki uboczne działania eliksiru słodkiego snu. Nie zamierzał go zażywać nie znając w pełnie jego działania tego pożądanego jak i absolutnie niechcianego. Przy truciźnie należało nosić ze sobą antidotum. Ta zasada nie była inna w stosunku do wywarów. Nie raz zresztą spotkał się z takimi właśnie radami od strony ojca, ale również i w Szkole Magii i Czarodziejstwa, gdy nauczano go wiedzy na temat eliksirów. Lord Burke był poniekąd o wiele bardziej biegły w tej dziedzinie i na pewno potrafił wymienić składniki, działanie, przygotowanie z zamkniętymi oczami. Występują efekty uboczne, lordzie Burke? - Przygotowanie raczej nie jest trudne - kontynuował po dłuższej chwili ciszy, która wcale nie wydawał mu się niepotrzebna. Akurat nie w towarzystwie Quentina, który nie rzucał słów na wiatr.
Morgoth od chwili, w której Burke przekroczył próg jego domu, zdawał się skupiać tylko na nim. Zupełnie jakby znowu szukał poparcia dla swojego zdania o tym, że Quentin był człowiekiem godnym uwagi i jego szacunku. Godnym poświęcania mu czasu, chociaż do zaufania nigdy nie miało dojść. Zbyt długie i silnie zakorzenione tradycje rodu z bagien żyjącego z dala od reszty odbijało się w opiekunie smoków. To była wielka zaleta z tego względu, że jeszcze na nikim się nie zawiódł. Nie doszło do tego, bo nie obrzucał swoimi względami każdego, kogo spotkał. Cyneric, ojciec, matka. Wciąż mocno trwali w jego wąskim gronie osób, którym zawierzał. Przedstawiciel rodziny z Durham mógł się okazać cichym sojusznikiem, którego Yaxleyowie potrzebowali. Nie mogli sami przeciwstawić się zepsuciu, które trawiło ich magiczny świat. A od czego zaczynało się koalicje? Od jednego, powolnego wydarzenia mającego wpływ na przebieg całej reszty wydarzeń. Gdy mężczyzna odmówił, przedmioty posłusznie wróciły na swoje miejsce.
- Występują efekty uboczne? - Morgoth pytał dalej, nie zamierzając rozwodzić się nad samym faktem i pytaniem. Oczywiście że chodziło mu o skutki uboczne działania eliksiru słodkiego snu. Nie zamierzał go zażywać nie znając w pełnie jego działania tego pożądanego jak i absolutnie niechcianego. Przy truciźnie należało nosić ze sobą antidotum. Ta zasada nie była inna w stosunku do wywarów. Nie raz zresztą spotkał się z takimi właśnie radami od strony ojca, ale również i w Szkole Magii i Czarodziejstwa, gdy nauczano go wiedzy na temat eliksirów. Lord Burke był poniekąd o wiele bardziej biegły w tej dziedzinie i na pewno potrafił wymienić składniki, działanie, przygotowanie z zamkniętymi oczami. Występują efekty uboczne, lordzie Burke? - Przygotowanie raczej nie jest trudne - kontynuował po dłuższej chwili ciszy, która wcale nie wydawał mu się niepotrzebna. Akurat nie w towarzystwie Quentina, który nie rzucał słów na wiatr.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaufanie jest towarem zbyt cennym, żeby nim szastać bez opamiętania. Sądzę jednak, że jakaś nić porozumienia zawiązała się między nami tamtego feralnego dnia. Kiedy magia przestała działać, kiedy musieliśmy gonić jakiegoś dziada - zupełnie bezsensownie. Mogliśmy wtedy na siebie liczyć. I nawet jeśli nie zjedliśmy ze sobą beczki soli, a może raptem jedną łyżeczkę, to podchodzę do sprawy optymistycznie. Łączą nas w końcu więzy krwi, nawet jeśli nie dość bliskie na powierzenie sobie kredytów tego zaufania. Także ma kuzynka została oddana Yaxley’owi i gdyby nie jego tragiczna, zupełnie niepotrzebna śmierć, na pewno stanowiliby do tej pory udane małżeństwo. Nasze rody ostatnio zbliżyły się do siebie bardziej niż można było podejrzewać - i to napawa mnie zadowoleniem. Możliwe, że podchodzę do tego zbyt lekko, snując może przesadnie sielankowe wizje przyszłej współpracy, ale już sam fakt zaproszenia mnie do Yaxley’s Hall oraz poproszenia o rozmowę (przysługę?) mogę uznać za początki sukcesu. Nie oczekuję od razu fanfar, ściskania jakbym był od dawna wyczekiwanym krewnym - ja także jestem przecież od tego daleki. Musimy pozostawiać sobie pewien margines bezpieczeństwa, żeby nie przejechać się na zbytniej naiwności. Przede wszystkim nie tracić głowy, żyć w równowadze, niezbędnej harmonii - i nie pospieszać, jeśli coś zwyczajnie wymaga czasu, pewnego rodzaju sprawdzenia się. Los nie bywa rychliwy, ale z pewnością sprawiedliwy - a wiadomo, że sprawiedliwość jest po naszej stronie! Wszystkich rodów arystokratycznych walczących o słuszne idee opiewające w brak niegodnych czarodziejów oddychających tym samym powietrzem co my, także brak jarzma szlamu, panoszącego się zbyt śmiało i zagarniającego to, co należy się n a m. Jeśli powoli zaczniemy się łączyć w ważne sojusze, powoli przekonując się o swych zamiarach i intencjach, moglibyśmy stworzyć coś naprawdę potężnego.
To zaś tylko głupie myśli obijające się wewnątrz czaski dość nieskoordynowanie, tak jak nieskoordynowana jest ich prawdziwość. Oraz prawdopodobieństwo. Każdy ze szlacheckich rodów jest jednak zbyt dumny, żeby działać w tak mocnych skupiskach, gdzie koniecznością byłoby dogadywanie się.
Powracam zatem do rozmyślań o eliksirze, o który Morgoth tak wypytuje. Na chwilę unoszę brwi ze zdziwienia - nie posądzałbym tego specyfiku o jakiekolwiek skutki uboczne. Czasem zapominałem, że nie wszyscy wokół mnie są alchemikami.
- Nie ma. To prosty wywar, pozwalający na zaśnięcie, wybudzenie następuje łagodnie wraz z wyspaniem. Silniejszy bodziec zewnętrzny także potrafi rozbudzić, dlatego nie ma szans na przykładowo spłonięcie żywcem w czasie snu. Nie grozi także przedawkowanie czy jakakolwiek forma uczulenia - precyzuję, żeby wyjaśnić wszystko jak najprościej komuś, kto prawdopodobnie nie para się alchemią i nie posiada o niej zbyt wiele wiedzy. - Nie jest - potwierdzam z typowym dla siebie opanowaniem. - Masz ingrediencje? - pytam, domyślając się, że chciałby, żebym to ja uwarzył dla niego ten eliksir. Jeśli nie ma niczego, jestem w stanie sam to załatwić.
To zaś tylko głupie myśli obijające się wewnątrz czaski dość nieskoordynowanie, tak jak nieskoordynowana jest ich prawdziwość. Oraz prawdopodobieństwo. Każdy ze szlacheckich rodów jest jednak zbyt dumny, żeby działać w tak mocnych skupiskach, gdzie koniecznością byłoby dogadywanie się.
Powracam zatem do rozmyślań o eliksirze, o który Morgoth tak wypytuje. Na chwilę unoszę brwi ze zdziwienia - nie posądzałbym tego specyfiku o jakiekolwiek skutki uboczne. Czasem zapominałem, że nie wszyscy wokół mnie są alchemikami.
- Nie ma. To prosty wywar, pozwalający na zaśnięcie, wybudzenie następuje łagodnie wraz z wyspaniem. Silniejszy bodziec zewnętrzny także potrafi rozbudzić, dlatego nie ma szans na przykładowo spłonięcie żywcem w czasie snu. Nie grozi także przedawkowanie czy jakakolwiek forma uczulenia - precyzuję, żeby wyjaśnić wszystko jak najprościej komuś, kto prawdopodobnie nie para się alchemią i nie posiada o niej zbyt wiele wiedzy. - Nie jest - potwierdzam z typowym dla siebie opanowaniem. - Masz ingrediencje? - pytam, domyślając się, że chciałby, żebym to ja uwarzył dla niego ten eliksir. Jeśli nie ma niczego, jestem w stanie sam to załatwić.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet wschodni
Szybka odpowiedź