Jadalnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Jadalnia
Ulokowana na parterze jadalnia jest średnich rozmiarów otwartym pomieszczeniem. Beżowe ściany współgrają z ciemnymi obiciami krzeseł jak i kanapy, a także miękkim drewnem, z którego zbudowane są znajdujące się w środku meble. Centru stanowi okrągły stół z czwórką krzeseł ustawionych dookoła. Na jego środku zawsze stoi dzban z bukietem róż, które kochała pani Carter. Duże okno wychodzi na mały pas zieleni przed domem, a także spokojną ulicę Beckenham.
[bylobrzydkobedzieladnie]
O ile wcześniej była jednym wielkim kłębkiem nerwów i chęci rozszarpania świata, tak z chwilą, w której Carter złapał ją za ramiona i powiedział te słowa, zupełnie sflaczała. Nadal płakała i była dość żałośnie emocjonalna, ale cała ta złość zupełnie wyparowała. Z kolei do głowy zaczęły napływać te wszystkie części układanki, które odsuwała od siebie zbyt skupiona na głównym problemie. Rzuciła Raidenowi spojrzenie, które było po części tragicznie smutne, po części pełne nadziei i w jakimś procencie zapewne szczęśliwe, a potem rozszlochała się na dobre, choć nie w ten okropny dziecięcy sposób pełen dziwnych jęków, a po cichu, z mnóstwem łez, jakby ktoś uruchomił fontannę. Dopiero teraz zrozumiała w jakim stopniu jej życie miało się zmienić i jak bardzo nie była na to przygotowana. Mogła wyobrazić sobie nagłówki gazet mówiące o skandalu w rodzinie Macmillanów, którzy nic nie zawinili. Dobrze wiedziała, że coś takiego oznacza problemy w interesach, w kontaktach towarzyskich i brudy, które będą wywlekane za każdym razem jak ktoś będzie miał ochotę im dokopać. Choć nie to było tym, co najbardziej ją dobiło.
- Stracę rodzinę - wyszeptała smutno. Stała głównie dlatego, że wciąż ją trzymał za ramiona.
- I dom - tym razem mówiła jeszcze ciszej, z coraz większym zrezygnowaniem - Będę zupełnie sama. Z marną pensją aurora, bez męża, bez domu i bez nazwiska - akurat to ostatnie martwiło ją najmniej - Będę hańbą, nie ma nic bardziej pogrążającego pannę niż nieślubna ciąża - ostatnie zdanie było ledwo słychać, ale z każdym słowem flaczała coraz bardziej zapadając się w sobie. Trzęsła się lekko, ciężko stwierdzić czy ze zmęczenia czy ilości emocji jakie przepływały przez jej ciało. Na pewno nie z zimna, bo wciąż nie zdjęła tego głupiego płaszcza.
- To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być inaczej - kręciła lekko głową wciąż patrząc na niego, choć oczy miała tak zamglone od płaczu że ledwo widziała zarys sylwetki Cartera. Ale był w tym momencie jedynym stałym elementem, który nie dość że ją trzymał w pionie, to najwyraźniej miał zamiar wspierać w tym bałaganie.
- Stracę rodzinę - wyszeptała smutno. Stała głównie dlatego, że wciąż ją trzymał za ramiona.
- I dom - tym razem mówiła jeszcze ciszej, z coraz większym zrezygnowaniem - Będę zupełnie sama. Z marną pensją aurora, bez męża, bez domu i bez nazwiska - akurat to ostatnie martwiło ją najmniej - Będę hańbą, nie ma nic bardziej pogrążającego pannę niż nieślubna ciąża - ostatnie zdanie było ledwo słychać, ale z każdym słowem flaczała coraz bardziej zapadając się w sobie. Trzęsła się lekko, ciężko stwierdzić czy ze zmęczenia czy ilości emocji jakie przepływały przez jej ciało. Na pewno nie z zimna, bo wciąż nie zdjęła tego głupiego płaszcza.
- To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być inaczej - kręciła lekko głową wciąż patrząc na niego, choć oczy miała tak zamglone od płaczu że ledwo widziała zarys sylwetki Cartera. Ale był w tym momencie jedynym stałym elementem, który nie dość że ją trzymał w pionie, to najwyraźniej miał zamiar wspierać w tym bałaganie.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wcześniej jej sztywne, naprężone ciało zwyczajnie odpuściło, a Artis dosłownie osunęłaby się na ziemię, gdyby jej nie podtrzymywał. Jakby równocześnie z tymi słowami, które padły z jego ust, opuścił ją cały gniew. Wyzbyła się złości i jak to kobieta, nie mogła po prostu przestać myśleć. Dała się ponieść kolejnej fali uczuć, zostając kruchą i słabą. Gdzie się podziała ta silna i niezależna pani auror, którą była chwilę temu? Prawdę powiedziawszy wolał ją, gdy oczekiwała od niego podjęcia decyzji, niż gdy z nim walczyła. Po co? Czemu to miało służyć? Nie powinna się teraz w żaden sposób denerwować, a najwidoczniej postanowiła z jednego problemu, wyszukać sobie następny. Owszem. To było ważne. Ważne co mówiła, jednak gdyby się wsłuchała w to, zrozumiałaby, że tak naprawdę te zdania były do przejścia. Mogli sobie poradzić z tymi wyzwaniami. Razem. Mówiła jakby wszyscy ją porzucili. Jakby właśnie postawili na niej krzyżyk, wyrzucili z domu, zatrzasnęli drzwi przed nosem. Może tak miało być, przecież znała swoją rodzinę lepiej niż on i mogła przewidzieć ich reakcje, ale on dalej nie przejmował się ich posranymi zasadami. Chcieli wyrzucić ciężarną dziewczynę za to, że postawiła na swoim? Kto tak robił? Sądziła, że on był taki sam? Czy przez ten cały czas nie rozumiała, że on różnił się od szlachciców. Nie miał zamiaru patrzeć na to, co uważali za złe i naganne.
- Artis. Zyskujesz coś innego - zaczął, gdy skończyła początek swojego wywodu. Nie puścił jej. Ciągle był pewny, że gdyby to zrobił, osunęłaby się na ziemię. Nie zamierzał dawać jej się smucić. Nie teraz, gdy miała powody do radości. Może jeszcze tego nie widziała, ale to poruszyło go i miało również wpłynąć w ten sposób na nią. - Będziesz matką. Czy właśnie nie to sprawia, że będziesz miała rodzinę? - Ponownie kazał jej spojrzeć na siebie mimo że była cała zapłakana i możliwe, że niewiele widziała. Zignorował to, gdy mówiła o pensji, braku męża, domu, nazwiska. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. - Nie jesteś pogrążona! - Potrząsnął nią, by przestała się nad sobą użalać. Nie miał zamiaru jej na to pozwalać. - Co najważniejsze będziesz matką mojego dziecka. Słyszysz?
To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być inaczej.
A więc chciała wyjść za nudziarza i urodzić mu jego małe kopie? Gdzie była ta rządna przygód młoda dziewczyna, którą zdołał w niej dostrzec przez chwilę? Bała się i oddała miejsce zagubionej szarej myszce? Wyprostował się, chociaż nie zluźnił uścisku. Nie myślał nad tym długo. Miał gotową odpowiedź, zanim poruszyła ten temat. Tak naprawdę nie wyobrażał sobie, by wyglądało to inaczej. Nigdy nie brał innej opcji pod uwagę.
- Zostań ze mną - powiedział, odszukując jej spojrzenie i nie mogąc przestać się w nią wpatrywać. - Na zawsze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Artis. Zyskujesz coś innego - zaczął, gdy skończyła początek swojego wywodu. Nie puścił jej. Ciągle był pewny, że gdyby to zrobił, osunęłaby się na ziemię. Nie zamierzał dawać jej się smucić. Nie teraz, gdy miała powody do radości. Może jeszcze tego nie widziała, ale to poruszyło go i miało również wpłynąć w ten sposób na nią. - Będziesz matką. Czy właśnie nie to sprawia, że będziesz miała rodzinę? - Ponownie kazał jej spojrzeć na siebie mimo że była cała zapłakana i możliwe, że niewiele widziała. Zignorował to, gdy mówiła o pensji, braku męża, domu, nazwiska. Nie teraz. Jeszcze nie teraz. - Nie jesteś pogrążona! - Potrząsnął nią, by przestała się nad sobą użalać. Nie miał zamiaru jej na to pozwalać. - Co najważniejsze będziesz matką mojego dziecka. Słyszysz?
To nie tak miało wyglądać. Wszystko miało być inaczej.
A więc chciała wyjść za nudziarza i urodzić mu jego małe kopie? Gdzie była ta rządna przygód młoda dziewczyna, którą zdołał w niej dostrzec przez chwilę? Bała się i oddała miejsce zagubionej szarej myszce? Wyprostował się, chociaż nie zluźnił uścisku. Nie myślał nad tym długo. Miał gotową odpowiedź, zanim poruszyła ten temat. Tak naprawdę nie wyobrażał sobie, by wyglądało to inaczej. Nigdy nie brał innej opcji pod uwagę.
- Zostań ze mną - powiedział, odszukując jej spojrzenie i nie mogąc przestać się w nią wpatrywać. - Na zawsze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 30.09.16 7:53, w całości zmieniany 1 raz
Jej wyjście z tego amoku zdecydowanie nie było tak gwałtowne jak przejście z wściekłości w kompletne rozbicie, ale wyszło dość efektywnie kiedy usłyszała co mówi.
Zostań ze mną. Na zawsze.
Jej spojrzenie zrobiło się jakby bardziej przytomne, rysy ostrzejsze, a ciało bardziej stabilne. Ale nie mniej zaskoczone, choć odrobinę szczęśliwsze po usłyszanych wcześniej zapewnieniach. Jednak ta odrobina zdrowego rozsądku wystarczyła by zrozumiała co Carter proponuje.
- Oszalałeś. Wiesz co to znaczy? – ciężko stwierdzić czy patrzyła bardziej z niedowierzaniem czy takim nieśmiałym szczęściem, które wyglądało jakby ktoś pierwszy raz od dawna zobaczył słońce i zrozumiał, że może za tą masą wody jest jakiś ląd – Nie tylko chcesz ze mną utknąć na całe życie, ale chcesz też stać się głównym tematem wszystkich gazet i ludzi, którzy je czytają na najbliższe miesiące. W dodatku dobrowolnie. I… - musiała na chwilę przerwać bo z tego zaaferowania aż się zapowietrzyła, a łzy nadal leciały jej po policzkach, choć chyba już nie były aż tak smutne – I Ty masz swoje życie. I nawet tak dobrze mnie nie znasz, nie możesz się na to skazywać – gdyby miała trochę więcej zdrowego rozsądku zrozumiałaby pewnie, że właśnie działa na swoją niekorzyść. Nie potrafiła jednak zrozumieć, że ktoś, tak po prostu, chciał jej. I nawet jeśli przemawiała za tym również zawartość jej brzucha, nie zaniżało to wartości tego wszystkiego.
- Poza tym Sophia i wszystko – oznaczało to w skrócie, że skończyły jej się argumenty, a ona mogła wrócić do jakiegoś nędznego poziomu równowagi przejmując się kimś innym. Cały czas stali w tej śmiesznej pozycji, choć ona zamiast wpatrywać się w jego twarz, jak wcześniej, patrzyła w kierunku swoich dłoni. W dodatku cały czas czuła zapach tego okropnego mleka.
- Błagam, zabierz to mleko zanim ubrudzę ci tapicerkę – mruknęła cicho, ale wciąż się nie odsunęła. Właściwie dobrze jej tak było, nawet jeśli nie mogła patrzeć w te okropne oczy Cartera, które obiecywały jej złote góry nie patrząc na ich cenę.
Zostań ze mną. Na zawsze.
Jej spojrzenie zrobiło się jakby bardziej przytomne, rysy ostrzejsze, a ciało bardziej stabilne. Ale nie mniej zaskoczone, choć odrobinę szczęśliwsze po usłyszanych wcześniej zapewnieniach. Jednak ta odrobina zdrowego rozsądku wystarczyła by zrozumiała co Carter proponuje.
- Oszalałeś. Wiesz co to znaczy? – ciężko stwierdzić czy patrzyła bardziej z niedowierzaniem czy takim nieśmiałym szczęściem, które wyglądało jakby ktoś pierwszy raz od dawna zobaczył słońce i zrozumiał, że może za tą masą wody jest jakiś ląd – Nie tylko chcesz ze mną utknąć na całe życie, ale chcesz też stać się głównym tematem wszystkich gazet i ludzi, którzy je czytają na najbliższe miesiące. W dodatku dobrowolnie. I… - musiała na chwilę przerwać bo z tego zaaferowania aż się zapowietrzyła, a łzy nadal leciały jej po policzkach, choć chyba już nie były aż tak smutne – I Ty masz swoje życie. I nawet tak dobrze mnie nie znasz, nie możesz się na to skazywać – gdyby miała trochę więcej zdrowego rozsądku zrozumiałaby pewnie, że właśnie działa na swoją niekorzyść. Nie potrafiła jednak zrozumieć, że ktoś, tak po prostu, chciał jej. I nawet jeśli przemawiała za tym również zawartość jej brzucha, nie zaniżało to wartości tego wszystkiego.
- Poza tym Sophia i wszystko – oznaczało to w skrócie, że skończyły jej się argumenty, a ona mogła wrócić do jakiegoś nędznego poziomu równowagi przejmując się kimś innym. Cały czas stali w tej śmiesznej pozycji, choć ona zamiast wpatrywać się w jego twarz, jak wcześniej, patrzyła w kierunku swoich dłoni. W dodatku cały czas czuła zapach tego okropnego mleka.
- Błagam, zabierz to mleko zanim ubrudzę ci tapicerkę – mruknęła cicho, ale wciąż się nie odsunęła. Właściwie dobrze jej tak było, nawet jeśli nie mogła patrzeć w te okropne oczy Cartera, które obiecywały jej złote góry nie patrząc na ich cenę.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co to w ogóle było za pytanie? Wiesz co to oznacza? Tak. Wiedział. Że został właśnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Mimo że sytuacja przedstawiała się została przedstawiona tak dramatycznie przez Artis, Raiden nie widział żadnego w niej problemu. Bo czym miał się martwić? Kolejnym zajętym pokojem w domu? Zaraz jednak Macmillan zasypała go potokiem słów, gdy nieco umocniła się w swojej pozycji, a on poczuł jak ponownie odzyskuje równowagę, jednak z tego wszystkiego nie zamierzał jej puszczać. A przynajmniej jeszcze nie.
- A ty wiesz, co się właśnie stało? - spytał, nie mogąc powstrzymać dziwnego pół histerycznego pół szczęśliwego uśmiechu. Nie wiedział czy rozbawiła go reakcja Artis, czy może część jej argumentów, które w jego rzeczywistości były po prostu niczym. Nie miały uzasadnienia w tym wszystkim. Były po prostu śmieszne. - Myślisz, że obchodzą mnie jakieś pisemka? I te wszystkie wujaszki Samy, które zaczytują się w tych szmatławcach? Że mnie to wystraszy? Że zostawiłbym cię samą z tym wszystkim? Że zrezygnowałbym ze swojego dziecka? - dopytywał bez cienia gniewu, frustracji czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Z każdym słowem po prostu czuł jak serce podskakiwało mu gwałtowniej, a mały uśmiech poszerzał się. - Jeśli tak, to nie powiem kto tu jest szalony. Nigdzie nie idę. I ty też nie - zawyrokował, nie mogąc już powstrzymać grymasu radości. - A właściwie to... Wy też nie.
Nawet nie wiedziała jak bardzo chciał jej w tej chwili. Miał nadzieję, że to, że zostanie jest już przesądzone. Lub właściwie nie mógł przyjąć odmowy. Nie widział innej opcji. Dalej jednak bawiły go argumenty Artis. Zupełnie bezpodstawne. I głupie. Naprawdę sądziła, że przez to ucieknie na drzewo?
- Sophia? To nie jest jej życie. W dodatku co ona ma do tego? - spytał szczerze zdumiony, ale zaraz jego uwagę przykuło coś innego. Na jej słowa Raiden odwrócił się, złapał miskę i wyrzucił ją przez otwarte okno. Usłyszeli pisk kota i tłuczoną ceramikę, ale Carter nie przejął się tym. Przyciągnął za to Artis do siebie i przytulił. Tak po prostu. Nigdy nie czuł się lepiej jak właśnie w tej chwili. - Teraz już się mnie nie pozbędziesz - mruknął, całując ją w czubek głowy.
- A ty wiesz, co się właśnie stało? - spytał, nie mogąc powstrzymać dziwnego pół histerycznego pół szczęśliwego uśmiechu. Nie wiedział czy rozbawiła go reakcja Artis, czy może część jej argumentów, które w jego rzeczywistości były po prostu niczym. Nie miały uzasadnienia w tym wszystkim. Były po prostu śmieszne. - Myślisz, że obchodzą mnie jakieś pisemka? I te wszystkie wujaszki Samy, które zaczytują się w tych szmatławcach? Że mnie to wystraszy? Że zostawiłbym cię samą z tym wszystkim? Że zrezygnowałbym ze swojego dziecka? - dopytywał bez cienia gniewu, frustracji czy jakichkolwiek negatywnych emocji. Z każdym słowem po prostu czuł jak serce podskakiwało mu gwałtowniej, a mały uśmiech poszerzał się. - Jeśli tak, to nie powiem kto tu jest szalony. Nigdzie nie idę. I ty też nie - zawyrokował, nie mogąc już powstrzymać grymasu radości. - A właściwie to... Wy też nie.
Nawet nie wiedziała jak bardzo chciał jej w tej chwili. Miał nadzieję, że to, że zostanie jest już przesądzone. Lub właściwie nie mógł przyjąć odmowy. Nie widział innej opcji. Dalej jednak bawiły go argumenty Artis. Zupełnie bezpodstawne. I głupie. Naprawdę sądziła, że przez to ucieknie na drzewo?
- Sophia? To nie jest jej życie. W dodatku co ona ma do tego? - spytał szczerze zdumiony, ale zaraz jego uwagę przykuło coś innego. Na jej słowa Raiden odwrócił się, złapał miskę i wyrzucił ją przez otwarte okno. Usłyszeli pisk kota i tłuczoną ceramikę, ale Carter nie przejął się tym. Przyciągnął za to Artis do siebie i przytulił. Tak po prostu. Nigdy nie czuł się lepiej jak właśnie w tej chwili. - Teraz już się mnie nie pozbędziesz - mruknął, całując ją w czubek głowy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Musiała naprawdę głupio wyglądać z otwartymi lekko ustami, kiedy Carter obalał każdy jej argument. Właściwie gdyby zastanowiła się nad przebiegiem tej rozmowy zapewne jej mina nie różniłaby się wiele. Tak jakby on to wszystko miał przemyślane i zaplanowane. Jakby to było takie oczywiste. Co śmieszne jej ciało najwyraźniej miało własne zdanie na ten temat wypełniając się z każdym słowem spokojem i pewnością. Stała tak z szeroko otwartymi, wciąż lekko sączącymi łzy oczami, delikatnie otwartymi ustami i wyrazem ogólnego szoku na twarzy, przytrzymywana jego silnymi rękami i poza tym wszystkim wyglądająca jak siedem nieszczęść. I chyba szczęśliwa, chociaż nie potrafiła jeszcze tego przyznać przed samą sobą.
Wy też nie.
Nie miała pojęcia, że można czuć takie ciepło w klatce piersiowej po prostu słysząc słowa wsparcia. Nie miała pojęcia. Poza tym wystarczyło, że wspomniał o dziecku. O niej i o dziecku, by się rozczuliła. To śmieszne, bo ta fasolka w jej brzuchu wywracała właśnie jej życie o sto osiemdziesiąt stopni, a ona, zamiast jak porządna szlachcianka, myśleć o usunięciu problemu, stała tam rzeczywiście zaczynając wierzyć w te zapewnienia, które Raiden wyrzucał z siebie. Oczywiste, że usunięcie dziecka nawet nie przyszłoby jej do głowy, marzyła o macierzyństwie jak o niczym innym, ale tego zapewne oczekiwano by od niej. Prędzej jednak zaszyłaby się w lesie niż rozważyła tą opcję.
Pewną ulgę przyniosło jej pozbycie się miski z płatkami, chociaż sposób wykonania świadczył o niezdrowych zmysłach rzucającego. Kolejne jednak gesty, choć znów wytrąciły ją z równowagi, dały jej to poczucie bezpieczeństwa, którego nie znajdowała nigdzie od dobrych kilku lat. Było to dziwne i równocześnie wspaniałe, wtuliła się więc w ciało Cartera znajdując ułożenie, które idealnie wpasowywało jej drobniejszą sylwetkę w tą większą należącą do niego. Zamknęła oczy, dając się chociaż na moment opanować temu uczuciu w pełni, nawet jeśli było tak intensywne głównie przez hormony. W duchu dziękowała Merlinowi za porę, ponieważ prawdopodobnie nie zniosłaby perfum, czy nawet wody kolońskiej. Jej własne okazały się zabójcze, co dopiero męskie.
I o ile jej ciało czuło się już całkiem dobrze, odzyskawszy równowagę i zyskawszy bardzo przyjemne oparcie, jej głowa nie była tak czysta. Nawet jeśli większość wątpliwości została wyjaśniona, jeden problem wciąż wisiał nad nią jak burzowa chmura.
- Muszę im o tym powiedzieć.
Wy też nie.
Nie miała pojęcia, że można czuć takie ciepło w klatce piersiowej po prostu słysząc słowa wsparcia. Nie miała pojęcia. Poza tym wystarczyło, że wspomniał o dziecku. O niej i o dziecku, by się rozczuliła. To śmieszne, bo ta fasolka w jej brzuchu wywracała właśnie jej życie o sto osiemdziesiąt stopni, a ona, zamiast jak porządna szlachcianka, myśleć o usunięciu problemu, stała tam rzeczywiście zaczynając wierzyć w te zapewnienia, które Raiden wyrzucał z siebie. Oczywiste, że usunięcie dziecka nawet nie przyszłoby jej do głowy, marzyła o macierzyństwie jak o niczym innym, ale tego zapewne oczekiwano by od niej. Prędzej jednak zaszyłaby się w lesie niż rozważyła tą opcję.
Pewną ulgę przyniosło jej pozbycie się miski z płatkami, chociaż sposób wykonania świadczył o niezdrowych zmysłach rzucającego. Kolejne jednak gesty, choć znów wytrąciły ją z równowagi, dały jej to poczucie bezpieczeństwa, którego nie znajdowała nigdzie od dobrych kilku lat. Było to dziwne i równocześnie wspaniałe, wtuliła się więc w ciało Cartera znajdując ułożenie, które idealnie wpasowywało jej drobniejszą sylwetkę w tą większą należącą do niego. Zamknęła oczy, dając się chociaż na moment opanować temu uczuciu w pełni, nawet jeśli było tak intensywne głównie przez hormony. W duchu dziękowała Merlinowi za porę, ponieważ prawdopodobnie nie zniosłaby perfum, czy nawet wody kolońskiej. Jej własne okazały się zabójcze, co dopiero męskie.
I o ile jej ciało czuło się już całkiem dobrze, odzyskawszy równowagę i zyskawszy bardzo przyjemne oparcie, jej głowa nie była tak czysta. Nawet jeśli większość wątpliwości została wyjaśniona, jeden problem wciąż wisiał nad nią jak burzowa chmura.
- Muszę im o tym powiedzieć.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przechodząc myślami w przeszłość, zatrzymał się przy ich pierwszym spotkaniu. Co ciekawe pierwszym co zobaczył u Artis były jej nogi. Gdy zbierał papiery z podłogi w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, trafił po prostu na Macmillan. Widząc ją tamtego dnia, byłby chyba pijany, gdyby wyciągnął hipotezę, która mówiła o tym, że kiedyś to wszystko się wydarzy i zakończy lub właściwie właściwszym słowem było zacznie u niego w jadalni. Nigdy. Tak samo nie widział się w roli ojca. Ta myśl go wręcz przerażała, gdy był w wieku Artis. Przecież wtedy miał zupełnie co innego na głowie. Latanie za przestępcami, ratowanie świata i wypicie kolejnego piwa w barze przy żywej muzyce. Tego chciał, a nie ustatkowania się i patrzenia czy wszystko się zgadza. I chociaż uważał że się nie zmienił od tego czasu, nie mógł już przestawić myślenia na stare tory. Na to że był po prostu Raidenem z Sophią. Teraz byli we trójkę, tworząc specyficzną, ale mającą szansę na dobre życie rodzinę. Bo tym właśnie była dla niego Artis. Już nie tylko bliską znajomą, kobietą, której pragnął - była matką małego Cartera rosnącego wolno, ale równocześnie zdecydowanie za szybko po jej sercem.
Gdyby wspomniała chociażby o usunięciu, Raiden nie byłby jednak tak miły. Uznawał to za barbarzyństwo i cieszył się, że w trakcie krzyków nie usłyszał wzmianki o tym pomyśle. Straciłby do niej szacunek, który posiadał wobec jej osoby. Nigdy nie chciałaby tego zobaczyć. Zabijając dziecko, zniszczyłaby wszystko co właśnie napędzało go do dalszego życia, do pracy, do posiadania celu. Bo teraz też jego życie się zmieniło. W tym właśnie momencie, w tym pomieszczeniu. Wszystko pozostało jednak takie same prócz jednego - nie żył już tylko dla siebie. Gdy pozwoliła się przytulić, był spokojny. Zdał sobie sprawę, że mógł tak zostać do końca życia. Wiedział, że był to dopiero początek. Ale początek czegoś cudownego. A przynajmniej taki miał nastrój dopóki trochę nie podupadł, gdy odezwała się Artis. Oparł brodę na jej włosach i myślał nad słowami, które powiedziała. Westchnął, zanim się odezwał:
- Kiedy chcesz to zrobić?
Właśnie. Musiała im powiedzieć. Pytanie było tylko kiedy. Teraz? Jutro? Za miesiąc? Nie. Chciałby, żeby zrobiła to jak najszybciej, ale wiedział, że było to o wiele większe wyzwanie niż przyjście dziś pod jego drzwi.
Gdyby wspomniała chociażby o usunięciu, Raiden nie byłby jednak tak miły. Uznawał to za barbarzyństwo i cieszył się, że w trakcie krzyków nie usłyszał wzmianki o tym pomyśle. Straciłby do niej szacunek, który posiadał wobec jej osoby. Nigdy nie chciałaby tego zobaczyć. Zabijając dziecko, zniszczyłaby wszystko co właśnie napędzało go do dalszego życia, do pracy, do posiadania celu. Bo teraz też jego życie się zmieniło. W tym właśnie momencie, w tym pomieszczeniu. Wszystko pozostało jednak takie same prócz jednego - nie żył już tylko dla siebie. Gdy pozwoliła się przytulić, był spokojny. Zdał sobie sprawę, że mógł tak zostać do końca życia. Wiedział, że był to dopiero początek. Ale początek czegoś cudownego. A przynajmniej taki miał nastrój dopóki trochę nie podupadł, gdy odezwała się Artis. Oparł brodę na jej włosach i myślał nad słowami, które powiedziała. Westchnął, zanim się odezwał:
- Kiedy chcesz to zrobić?
Właśnie. Musiała im powiedzieć. Pytanie było tylko kiedy. Teraz? Jutro? Za miesiąc? Nie. Chciałby, żeby zrobiła to jak najszybciej, ale wiedział, że było to o wiele większe wyzwanie niż przyjście dziś pod jego drzwi.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Każde kolejne uderzenie serca upewniało ją, że to wszystko ma już za sobą i naprawdę istnieje jakieś wyjście z tej sytuacji. Upewniało ją też, że nie czeka jej samotne macierzyństwo i brak domu, chociaż myśl o tym, że tracąc jedną rodzinę zyskała drugą, jeszcze nie potrafiła zagnieździć się w jej mózgu. Jak na razie zapewnienie, że ma obok siebie kogoś, kto, tak samo jak ona, jest w stanie poświęcić wszystko dla tej małej fasolki, wystarczyło.
Wciąż czuła lodowate szpony stresu, kiedy myślała o tym wszystkim co może nie wyjść. Mogła być złą matką, mogła skrzywdzić to dziecko, mogła przekazać mu zupełnie skrzywione spojrzenie na świat… Ale kiedy wiedziała już, że w razie czego będzie obok Raiden, gotowy zrobić to samo, ale na swój sposób i w efekcie wyprodukować porządnego człowieka, to wszystko nie wydawało się już tak bardzo straszne. Niestety jego obecność nie była w stanie załagodzić tego okropnego ściskania w żołądku na myśl o wyduszeniu z siebie wszystkiego w kierunku jej rodziny. Cóż, wkrótce byłej rodziny. Nie była głupia, dobrze wiedziała jak kończą nieodpowiedzialne arystokratki, według opowieści na ogół w rynsztokach jako prostytutki, ale dla niej wciąż była nadzieja. Zamknęła oczy, ale dzielnie kontynuowała temat. Z jednej strony chciałaby po prostu zniknąć i nigdy więcej nie pojawić się przed ich oczami, ale bardziej racjonalnym wyjściem byłoby zapewne wyjaśnić to wszystko zanim brzuch zrobi się widoczny i jakaś szuja z Czarownicy zacznie ją śledzić w poszukiwaniu informacji.
- Wolałabym nigdy – mruknęła w jego koszulkę i jęknęła cicho – Mniej by mnie znienawidzili gdybym po prostu za Ciebie wyszła – odetchnęła kilka razy i odsunęła się trochę, by móc rzeczywiście go zobaczyć zamiast wciskania nosa w miękki materiał.
- Lepiej prędzej powiedzieć niż później. Lepiej mieć publiczny lincz i wypalanie z rodu zanim stanie się to niebezpieczne dla zdrowia – nie planowała zabarwiania tych słów w ten sposób, ale dzielny uśmiech wskazywał, że naprawdę zdobyła się na żart, nawet jeśli był odrobinę ponury.
Wciąż czuła lodowate szpony stresu, kiedy myślała o tym wszystkim co może nie wyjść. Mogła być złą matką, mogła skrzywdzić to dziecko, mogła przekazać mu zupełnie skrzywione spojrzenie na świat… Ale kiedy wiedziała już, że w razie czego będzie obok Raiden, gotowy zrobić to samo, ale na swój sposób i w efekcie wyprodukować porządnego człowieka, to wszystko nie wydawało się już tak bardzo straszne. Niestety jego obecność nie była w stanie załagodzić tego okropnego ściskania w żołądku na myśl o wyduszeniu z siebie wszystkiego w kierunku jej rodziny. Cóż, wkrótce byłej rodziny. Nie była głupia, dobrze wiedziała jak kończą nieodpowiedzialne arystokratki, według opowieści na ogół w rynsztokach jako prostytutki, ale dla niej wciąż była nadzieja. Zamknęła oczy, ale dzielnie kontynuowała temat. Z jednej strony chciałaby po prostu zniknąć i nigdy więcej nie pojawić się przed ich oczami, ale bardziej racjonalnym wyjściem byłoby zapewne wyjaśnić to wszystko zanim brzuch zrobi się widoczny i jakaś szuja z Czarownicy zacznie ją śledzić w poszukiwaniu informacji.
- Wolałabym nigdy – mruknęła w jego koszulkę i jęknęła cicho – Mniej by mnie znienawidzili gdybym po prostu za Ciebie wyszła – odetchnęła kilka razy i odsunęła się trochę, by móc rzeczywiście go zobaczyć zamiast wciskania nosa w miękki materiał.
- Lepiej prędzej powiedzieć niż później. Lepiej mieć publiczny lincz i wypalanie z rodu zanim stanie się to niebezpieczne dla zdrowia – nie planowała zabarwiania tych słów w ten sposób, ale dzielny uśmiech wskazywał, że naprawdę zdobyła się na żart, nawet jeśli był odrobinę ponury.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
A jego właśnie wizja bycia przy małym dziecku i obserwowanie jak wpierw się rodzi, a potem dorasta było jedną wielką euforią. Gdyby chociaż przez chwilę skupił się na tym, co mogła i co niosła przyszłość, zacząłby krzyczeć ze szczęścia. Raiden po prostu pamiętał swoje dzieciństwo pełne radosnych wspomnień, pełne rodziców, pełne miłości. Czy było coś lepszego niż danie tego samego innemu człowiekowi? I to jeszcze jego własnemu dziecku! Cholera... Nie mógł się przyzwyczaić do faktu, że był ojcem. Co innego mówić, że spodziewasz się dziecka, a co innego nazwać rzeczy po imieniu. Ojciec... Przecież jeszcze niedawno sam go miał i nigdy nie zamieniłby się z nim miejscem. Nigdy nie powiedziałby, że od jutra chce zostać czyimś rodzicem. Nie. Jeszcze wczoraj, ba!, dzisiaj rano roześmiałby się takiemu komuś w twarz i stwierdził, że nie ma takiego zamiaru. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Jeszcze... Słowo jeszcze było naprawdę okrutnym słowem. Mogło rozciągać się do granic nieskończoności i zawsze dawać pewien rodzaj wytłumaczenia i asekuracji tym, którzy je używali. Teraz jednak Raiden nie wyobrażał sobie powrotu. Stało się i mimo że kiedyś by się bał, wiedział, co miał robić. Wiedział czego chciał, a chciał właśnie Artis i tego dziecka. Uśmiechnął się na samą myśl i jeszcze mocniej przytulił do siebie blondynkę.
Słysząc jej pierwsze słowa, ponownie przyłożył usta do jej włosów, zupełnie jakby tym samym miał pozbyć się tych wszystkich niepokojących, może i przerażających myśli.
- Myślisz, że miałoby to aż takie znaczenie? - spytał, czując się jednak trochę dziwnie, gdy poruszyła temat małżeństwa. Kamień w żołądku zaczął ciągnąć go ku ziemi, zupełnie jakby związanie się na stałe go przerażało. A może tak właśnie było? - Nie wiem czy... - zaczął, nie wiedząc jak zebrać to wszystko w słowa. Wtedy na niego spojrzała, a on już nie potrafił się skupić na tym, co chciał jej powiedzieć. - Małżeństwo tylko z tego powodu nie byłoby uczciwe - odparł szczerze, mając nadzieję, że Artis zrozumie to przesłanie. Zaraz jednak podłapał ten czarny humor, nie chcąc, by znowu zapadła ciężka atmosfera. - To jak zrywanie plastra. Musi być szybkie, ale potem przychodzi ulga.
Zaśmiał się i przez chwilę również patrzył w jej twarz, zanim pochylił się i ją pocałował.
Słysząc jej pierwsze słowa, ponownie przyłożył usta do jej włosów, zupełnie jakby tym samym miał pozbyć się tych wszystkich niepokojących, może i przerażających myśli.
- Myślisz, że miałoby to aż takie znaczenie? - spytał, czując się jednak trochę dziwnie, gdy poruszyła temat małżeństwa. Kamień w żołądku zaczął ciągnąć go ku ziemi, zupełnie jakby związanie się na stałe go przerażało. A może tak właśnie było? - Nie wiem czy... - zaczął, nie wiedząc jak zebrać to wszystko w słowa. Wtedy na niego spojrzała, a on już nie potrafił się skupić na tym, co chciał jej powiedzieć. - Małżeństwo tylko z tego powodu nie byłoby uczciwe - odparł szczerze, mając nadzieję, że Artis zrozumie to przesłanie. Zaraz jednak podłapał ten czarny humor, nie chcąc, by znowu zapadła ciężka atmosfera. - To jak zrywanie plastra. Musi być szybkie, ale potem przychodzi ulga.
Zaśmiał się i przez chwilę również patrzył w jej twarz, zanim pochylił się i ją pocałował.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie wiedziała czy bardziej przerażała ją wizja tego całego rabanu, który ją czekał po powiedzeniu prawdy Macmillanom, czy raczej konsekwencji. W ogóle miała dziwne przeczucia, że ta rozmowa może zawierać zaklęcia. I przemieszczające się elementy martwej natury.
- Nie, nie, nie, nie… – zrobiła wielkie oczy – To narzekanie. Po prostu pewnie zostaliby uznani za mniej zhańbionych przeze mnie. Spokojnie. Nie proponuję Ci małżeństwa. Chyba wystarczy, że przed chwilą chciałeś, nie, kazałeś mi zostać tu na zawsze. Mam nadzieję, że dostanę jakieś przepustki na pracę? – przez chwilę miała wrażenie, że dostaje zawału. To nie byłoby lepsze niż aranżowane małżeństwo, choć zdecydowanie ułatwiłoby jej funkcjonowanie w społeczeństwie. Mimo to nadal szanowała swoje dawne postanowienia o wyjściu za mąż z miłości. Posiadanie dziecka nie było tego gwarancją, szczególnie gdy rodzice tegoż znali się raczej krótko. Mina Raidena świadczyła, że sam uważał podobnie, choć oczywiście z pominięciem dbania o honor Macmillanów, raczej nie był ich wielkim fanem.
- Tylko to będzie bardzo duży plaster. Albo góra plastrów. Ale nie martw się, Ciebie ten sąd nie dotyczy – pocieszyła go, sama w tym momencie nie będąc pewna co o tym sądzić. Jej uczucia skakały z miejsca na miejsce, raz mówiąc że będzie dobrze, raz roztaczając wizje gigantycznej kłótni, mnóstwa ciężkich oskarżeń w jej kierunku i zdecydowanie niemiłego procesu obdzierania jej z dziedzictwa. Cieszyła się, że prawie nie używała swoich zarobków, chociaż myśl, że straci dostęp nawet do swojej szafy budziła w niej dyskomfort. Nie była do końca pewna, czy wydziedziczanie dotyczy też rzeczy osobistych, ale mogła się domyślać, że upokarzanie rozpustnej panny musiało sięgać dość daleko by ta nigdy nie podniosła się z hańby.
- Będzie w porządku – mruknęła, zanim jej usta zostały brutalnie zamknięte pocałunkiem. To był bardzo skuteczny sposób na odsunięcie jej myśli od ponurych tematów. Był to ogólnie świetny sposób na skłonienie jej mózgu do urlopu w ogóle. Zanim się opanowała, już zdążyła nieźle wygnieść mu koszulkę zaciskając na niej dłonie. Odsunęła się na kilka milimetrów i uśmiechnęła, choć wciąż nie do końca pewnie.
- Wszystko świetnie, ale wciąż mam na sobie płaszcz. I spędziłam noc na ławce w parku – powiedziała patrząc w Carterowe oczy i zastanawiając się, czy to rzeczywiście wystarczające powody by się odsuwać. W razie czego miała zamiar winić hormony, to na pewno była ich wina.
- Nie, nie, nie, nie… – zrobiła wielkie oczy – To narzekanie. Po prostu pewnie zostaliby uznani za mniej zhańbionych przeze mnie. Spokojnie. Nie proponuję Ci małżeństwa. Chyba wystarczy, że przed chwilą chciałeś, nie, kazałeś mi zostać tu na zawsze. Mam nadzieję, że dostanę jakieś przepustki na pracę? – przez chwilę miała wrażenie, że dostaje zawału. To nie byłoby lepsze niż aranżowane małżeństwo, choć zdecydowanie ułatwiłoby jej funkcjonowanie w społeczeństwie. Mimo to nadal szanowała swoje dawne postanowienia o wyjściu za mąż z miłości. Posiadanie dziecka nie było tego gwarancją, szczególnie gdy rodzice tegoż znali się raczej krótko. Mina Raidena świadczyła, że sam uważał podobnie, choć oczywiście z pominięciem dbania o honor Macmillanów, raczej nie był ich wielkim fanem.
- Tylko to będzie bardzo duży plaster. Albo góra plastrów. Ale nie martw się, Ciebie ten sąd nie dotyczy – pocieszyła go, sama w tym momencie nie będąc pewna co o tym sądzić. Jej uczucia skakały z miejsca na miejsce, raz mówiąc że będzie dobrze, raz roztaczając wizje gigantycznej kłótni, mnóstwa ciężkich oskarżeń w jej kierunku i zdecydowanie niemiłego procesu obdzierania jej z dziedzictwa. Cieszyła się, że prawie nie używała swoich zarobków, chociaż myśl, że straci dostęp nawet do swojej szafy budziła w niej dyskomfort. Nie była do końca pewna, czy wydziedziczanie dotyczy też rzeczy osobistych, ale mogła się domyślać, że upokarzanie rozpustnej panny musiało sięgać dość daleko by ta nigdy nie podniosła się z hańby.
- Będzie w porządku – mruknęła, zanim jej usta zostały brutalnie zamknięte pocałunkiem. To był bardzo skuteczny sposób na odsunięcie jej myśli od ponurych tematów. Był to ogólnie świetny sposób na skłonienie jej mózgu do urlopu w ogóle. Zanim się opanowała, już zdążyła nieźle wygnieść mu koszulkę zaciskając na niej dłonie. Odsunęła się na kilka milimetrów i uśmiechnęła, choć wciąż nie do końca pewnie.
- Wszystko świetnie, ale wciąż mam na sobie płaszcz. I spędziłam noc na ławce w parku – powiedziała patrząc w Carterowe oczy i zastanawiając się, czy to rzeczywiście wystarczające powody by się odsuwać. W razie czego miała zamiar winić hormony, to na pewno była ich wina.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że miała się martwić. W końcu żyła w tym świecie całe życie, a teraz miała się go wyzbyć dla zwykłego żywota normalnej śmiertelniczki bez przywilejów. Bez stada służących, bez wzdychających do niej na każdym kroku grona zakłamanych ludzi, bez jęczącej nad głową matki co może a co nie. Po prostu... Spokój. Wiadomo, że miało być na początku ciężko chociażby z tą cholerną prasą, jednak zawsze mogli wyjechać na jakiś czas. Było kilka opcji, ale nie miał zamiaru na razie ich poruszać. Widząc jej reakcje na jego wypowiedź, poczuł pewną dozę ulgi, a zmieszanie odeszło już na dobre. Miał dziwne wrażenie, że ten temat miał jeszcze powrócić. I to nie raz...
- Nie widzę innej opcji - powtórzył uparcie i twardo, gdy wspomniała o rozkazie zostania. Tak miało być i koniec. Gdy zaakcentowała odpowiednie słowo, uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że była to najlepsza decyzja w ostatnim czasie, której się podjął. Jednak żadnej nie pragnął tak bardzo jak właśnie tej. Zjechał dłońmi na jej plecy i przekrzywił lekko głowę. - Jesteście teraz najważniejsi - ty... I nasz mini Carter - dodał, zerkając w dół na płaski jeszcze brzuch Artis. Uśmiechnął się na samą myśl o tej miniaturce samego siebie, która rosła od około czterech tygodni pod sercem Macmillan. Nie skomentował jej słów o przepustkach do pracy. Na to nie miał jeszcze głowy i nie zamierzał sobie tym zaśmiecać myśli. Zajmowały je dwie istoty w ciele jednej, które znajdowały się tuż przed nim. Co do samego ślubu Raiden byłby skłonny to zrobić, gdyby od tego zależało dalsze życie blondynki. Wiedział jednak że gdyby to zrobili, byłoby to nieszczere, a tego nie mógłby przeżyć - dalszego egzystowania blisko siebie w kłamstwie i dziwnym letargu. - Nie mogę ci w tym pomóc? - spytał, gdy wspomniała o swojej rodzinie. Nie chciał jej z tym zostawiać samej. Był współwinny jej szczęścia w nieszczęściu, chociaż to pierwsze zdecydowanie przeważało szalę. Jeśli Raiden potrafiłby czytać w myślach, pacnąłby delikatnie Artis w głowę. Co za głupoty... Myślała o garderobie i pensji, ciągle zapominając, że teraz siedzieli w tym razem. Gdzie zgubiła znaczenie słowa razem?
Gdy do niego przylgnęła, poczuł jak znowu wiotczała. Drobna, młoda Artis, cała dla niego, mająca w sobie również część jego samego. Będzie w porządku? Będzie fantastycznie! Pomijając oczywiście to zdzieranie plastra, ale potem wszystko się miało zmienić. Na lepsze, inne, oczekujące tej chwili za osiem miesięcy, gdy miał rozlec się pierwszy głośny krzyk kolejnego członka rodziny Carter.
- Widzę, że degradacja ze szlachcianki na menela odbyła się w zastraszający tempie - zaśmiał się delikatnie, nie odsuwając się od niej na znaczną odległość i praktycznie stykając się z nią czołem. - A skoro tak... - kontynuował, zjeżdżając ustami po jej szyi i całując odsłonięte ramię. - To może pójdziemy wziąć prysznic?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Nie widzę innej opcji - powtórzył uparcie i twardo, gdy wspomniała o rozkazie zostania. Tak miało być i koniec. Gdy zaakcentowała odpowiednie słowo, uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że była to najlepsza decyzja w ostatnim czasie, której się podjął. Jednak żadnej nie pragnął tak bardzo jak właśnie tej. Zjechał dłońmi na jej plecy i przekrzywił lekko głowę. - Jesteście teraz najważniejsi - ty... I nasz mini Carter - dodał, zerkając w dół na płaski jeszcze brzuch Artis. Uśmiechnął się na samą myśl o tej miniaturce samego siebie, która rosła od około czterech tygodni pod sercem Macmillan. Nie skomentował jej słów o przepustkach do pracy. Na to nie miał jeszcze głowy i nie zamierzał sobie tym zaśmiecać myśli. Zajmowały je dwie istoty w ciele jednej, które znajdowały się tuż przed nim. Co do samego ślubu Raiden byłby skłonny to zrobić, gdyby od tego zależało dalsze życie blondynki. Wiedział jednak że gdyby to zrobili, byłoby to nieszczere, a tego nie mógłby przeżyć - dalszego egzystowania blisko siebie w kłamstwie i dziwnym letargu. - Nie mogę ci w tym pomóc? - spytał, gdy wspomniała o swojej rodzinie. Nie chciał jej z tym zostawiać samej. Był współwinny jej szczęścia w nieszczęściu, chociaż to pierwsze zdecydowanie przeważało szalę. Jeśli Raiden potrafiłby czytać w myślach, pacnąłby delikatnie Artis w głowę. Co za głupoty... Myślała o garderobie i pensji, ciągle zapominając, że teraz siedzieli w tym razem. Gdzie zgubiła znaczenie słowa razem?
Gdy do niego przylgnęła, poczuł jak znowu wiotczała. Drobna, młoda Artis, cała dla niego, mająca w sobie również część jego samego. Będzie w porządku? Będzie fantastycznie! Pomijając oczywiście to zdzieranie plastra, ale potem wszystko się miało zmienić. Na lepsze, inne, oczekujące tej chwili za osiem miesięcy, gdy miał rozlec się pierwszy głośny krzyk kolejnego członka rodziny Carter.
- Widzę, że degradacja ze szlachcianki na menela odbyła się w zastraszający tempie - zaśmiał się delikatnie, nie odsuwając się od niej na znaczną odległość i praktycznie stykając się z nią czołem. - A skoro tak... - kontynuował, zjeżdżając ustami po jej szyi i całując odsłonięte ramię. - To może pójdziemy wziąć prysznic?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Ostatnio zmieniony przez Raiden Carter dnia 02.03.17 21:36, w całości zmieniany 1 raz
Mini Carter. Mogła się mylić, ale najwyraźniej naprawdę uszczęśliwiła go swoim stanem. Było to dla niej coś nowego, po prostu przyjmować tą sytuację i jego podejście. Nigdy nie sądziła, że ktokolwiek mógł cieszyć się z czegoś tak nieplanowanego i niespodziewanego. I o ile sama powoli pozwalała sobie na przemykające z tyłu głowy myśli o ewentualnym szczęściu, spodziewała się cały czas nadejścia jakiegoś aspektu, który zniszczy to wszystko. Tym bardziej, że jeszcze się nie zaczęło.
Jakąś sekundę później dotarło do niej, że nawet gdyby chciała, dziecko nie mogło otrzymać jej nazwiska. Była to jakaś drobna ulga, że mogło zostać Carterem. Były szanse, że dzięki temu uniknie wielu nieprzyjemnych aspektów. Ale to nie był problem nad którym powinna się martwić.
Samo wyobrażenie przedstawiania ojca jej nieślubnego i, przynajmniej według rodziny, brudnokrwistego dziecka wydawało się idiotyczne. Poza tym nie sądziła, by było to dla Cartera bezpieczne w jakikolwiek sposób. Zresztą słyszała historie, lub plotki, o naprawdę dramatycznych wydziedziczeniach zawierających porwania i otrucia. Sama nie wiedziała czy jej rodzina nie jest do tego zdolna.
- Jeśli chcesz dożyć porodu to zdecydowanie nie możesz mi pomóc – uśmiechnęła się lekko i usiłowała nie myśleć o tym jak bardzo mogła to być prawda. Macmillanowie mieli temperament, ale byli też nieprzewidywalni, co dawało mieszankę wybuchową.
O dziwo jej wyznanie nie zrobiło na nim tak wielkiego wrażenia, jak by się spodziewała. Naprawdę czuła się okropnie, nie rozumiała w ogóle, jak Carter może całować kogoś tak okropnie wyglądającego i zapewne pachnącego. Mimo to wydawało się, jakby niezależnie od jej stanu, chciał być blisko. Już zaczynała robić się podejrzliwa co do jego rozsądku, kiedy żart o menelu rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Grabisz sobie – powiedziała w pierwszej reakcji, ale kontynuacja jego wypowiedzi wydawała się zadowalająca – Kuszące. A potem coś zjemy, choć jeszcze nie odkryłam bezpiecznych śniadań. Będzie trzeba eksperymentować – odchyliła lekko głowę dając mu lepszy dostęp i sama dziwiąc się, jak łatwo jej mózg ze zbytniego zamartwiania się, przeskoczył na takie tory. Nawet nie zauważyła jak jej dłonie wsunęły się częściowo pod brzeg koszulki Raidena. Niewiele myśląc, przesunęła dłońmi po ciepłym ciele mężczyzny wyczuwając znajome krzywizny i uśmiechnęła się, tym razem nieco rozbawiona.
- Ty specjalnie mnie rozpraszasz, prawda? Ale nawet jeśli Cię przejrzałam, ten prysznic nadal brzmi dobrze.
Jakąś sekundę później dotarło do niej, że nawet gdyby chciała, dziecko nie mogło otrzymać jej nazwiska. Była to jakaś drobna ulga, że mogło zostać Carterem. Były szanse, że dzięki temu uniknie wielu nieprzyjemnych aspektów. Ale to nie był problem nad którym powinna się martwić.
Samo wyobrażenie przedstawiania ojca jej nieślubnego i, przynajmniej według rodziny, brudnokrwistego dziecka wydawało się idiotyczne. Poza tym nie sądziła, by było to dla Cartera bezpieczne w jakikolwiek sposób. Zresztą słyszała historie, lub plotki, o naprawdę dramatycznych wydziedziczeniach zawierających porwania i otrucia. Sama nie wiedziała czy jej rodzina nie jest do tego zdolna.
- Jeśli chcesz dożyć porodu to zdecydowanie nie możesz mi pomóc – uśmiechnęła się lekko i usiłowała nie myśleć o tym jak bardzo mogła to być prawda. Macmillanowie mieli temperament, ale byli też nieprzewidywalni, co dawało mieszankę wybuchową.
O dziwo jej wyznanie nie zrobiło na nim tak wielkiego wrażenia, jak by się spodziewała. Naprawdę czuła się okropnie, nie rozumiała w ogóle, jak Carter może całować kogoś tak okropnie wyglądającego i zapewne pachnącego. Mimo to wydawało się, jakby niezależnie od jej stanu, chciał być blisko. Już zaczynała robić się podejrzliwa co do jego rozsądku, kiedy żart o menelu rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Grabisz sobie – powiedziała w pierwszej reakcji, ale kontynuacja jego wypowiedzi wydawała się zadowalająca – Kuszące. A potem coś zjemy, choć jeszcze nie odkryłam bezpiecznych śniadań. Będzie trzeba eksperymentować – odchyliła lekko głowę dając mu lepszy dostęp i sama dziwiąc się, jak łatwo jej mózg ze zbytniego zamartwiania się, przeskoczył na takie tory. Nawet nie zauważyła jak jej dłonie wsunęły się częściowo pod brzeg koszulki Raidena. Niewiele myśląc, przesunęła dłońmi po ciepłym ciele mężczyzny wyczuwając znajome krzywizny i uśmiechnęła się, tym razem nieco rozbawiona.
- Ty specjalnie mnie rozpraszasz, prawda? Ale nawet jeśli Cię przejrzałam, ten prysznic nadal brzmi dobrze.
Artis Finnleigh
Zawód : Auror
Wiek : 25
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
I'm gonna trust you, babe
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
I'm gonna look in your eyes
And if you say, "Be alright"
I'll follow you into the light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że go uszczęśliwiła. I chociaż mózg jeszcze nie zarejestrował wszystkiego (przecież to działo się w zastraszającym tempie), Raiden jechał na samych emocjach. A one mówiły, nie, wręczy krzyczały, że jest przeszczęśliwy i gdyby jeszcze trochę ten stan podwyższyć, wybuchłby. Jeśli istniała śmierć ze szczęścia, to Carter był bliski jej osiągnięcia. On cieszył się chwilą, a Artis chyba jeszcze tego nie potrafiła. Gdyby mógł, zwyczajnie wyrzuciłby jej te myśli z głowy. Czemu szukała dziury w całym? Miał nadzieję, że nie należała do tych, którzy w pięknym obrazie doszukiwali się mikroskopijnej skazy i nie widzieli poza nią niczego innego, zamiast cieszyć się pięknem dzieła. Gdy mówił o mini Carterze w ogóle nie miał na myśli tego, że dziecko dostanie jego nazwisko. Oczywiście, że się to z tym wiązało, ale zwyczajnie nie wiedział jak do tego podejść. Przecież nie chciał mówić w kółko dziecko jakby bez emocji. Jeśli coś nazywał, to zaczynał się przyzwyczajać, a mini Carter było najlepszym co podsunął mu jego umysł w tamtym momencie. Gdy proponował pomoc, nie chodziło mu o wjechanie na środek salonu do posiadłości Macmillanów i oświadczeniu, że zagarnia sobie ich córkę i mogą sobie zrobić kolejną póki mogą. Chociaż była to jakaś opcja. Niemniej bardzo kusząca, chociażby po to by zobaczyć ich miny. I minę Milesa. Ten stary precel... Raiden miał nadzieję już nigdy nie oglądać jego obrażonej gęby. W oferowaniu wsparcia chodziło o to, by nie dała się zaszantażować. By zawsze do niego wracała. By nie dała sobie wmówić, że to koszmar i nigdy nie będzie szczęśliwa. Jeśli nie akceptowali jej taką jaką była naprawdę, kto miałby ją szanować, gdyby udawała kogoś innego? Otrucia, porwania... Dobrze, że nie gwałty, chociaż gdyby powiedziała to na głos, roześmiałby się najgłośniej niż do tej pory. Co za idiotyczne zasady... Jednak nie zamierzał dolewać oliwy do ognia. I tak temat rodziny Macmillan był tematem drażliwym. Wcześniej, a teraz szczególnie.
- Nie zostawię was, a na porodówce będę nawet jeśli miałbym spotkanie z samą Marilyn Monroe. Nigdy bym tego nie przegapił - odpowiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że Artis mogła nie orientować się w amerykańskich gwiazdkach filmowych. Cóż. Musieli naprawdę wiele nadrobić! Skoro miała mieszkać u niego w domu, musiała również przywyknąć do faktu, że słuchał takiej muzyki, a nie innej, że lubił kino i zamierzał ją zabierać na nie tak długo, aż wymieni mu wszystkich czołowych aktorów Hollywoodu. O nich także miał jej trochę do opowiadania. W końcu nie siedział jedenastu lat tylko w Chicago. - Kochanie. Właśnie wyrzuciłem miskę przez okno - mruknął, patrząc na nią znacząco, gdy wspomniała o śniadaniu. Cóż. Kobieta zmienną była, a w ciąży stawała się predatorem zmian.
- Rozpraszam? - spytał jakby nie wiedząc, co się dzieje i dalej sunąc po jej ciele. - Po prostu jestem taki uroczy i nie potrafisz mi się oprzeć - mruknął, zaczynając się z nią drażnić. Tym razem jednak jego myśli były bliskie nowego życia.
|zt x2
- Nie zostawię was, a na porodówce będę nawet jeśli miałbym spotkanie z samą Marilyn Monroe. Nigdy bym tego nie przegapił - odpowiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że Artis mogła nie orientować się w amerykańskich gwiazdkach filmowych. Cóż. Musieli naprawdę wiele nadrobić! Skoro miała mieszkać u niego w domu, musiała również przywyknąć do faktu, że słuchał takiej muzyki, a nie innej, że lubił kino i zamierzał ją zabierać na nie tak długo, aż wymieni mu wszystkich czołowych aktorów Hollywoodu. O nich także miał jej trochę do opowiadania. W końcu nie siedział jedenastu lat tylko w Chicago. - Kochanie. Właśnie wyrzuciłem miskę przez okno - mruknął, patrząc na nią znacząco, gdy wspomniała o śniadaniu. Cóż. Kobieta zmienną była, a w ciąży stawała się predatorem zmian.
- Rozpraszam? - spytał jakby nie wiedząc, co się dzieje i dalej sunąc po jej ciele. - Po prostu jestem taki uroczy i nie potrafisz mi się oprzeć - mruknął, zaczynając się z nią drażnić. Tym razem jednak jego myśli były bliskie nowego życia.
|zt x2
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Jadalnia
Szybka odpowiedź