Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
Strona 2 z 34 • 1, 2, 3 ... 18 ... 34
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 69
'k100' : 69
Świat zdawał się na chwilę spowolnić. Sekundy zmieniły się w minuty, gdy uświadomiłem sobie, że jestem za wolny, że nie zniknę za drzewem. Prócz strachu poczułem nieprzyjemne uczucie bezradności wobec tego co miało nastąpić. Już po chwili poczułem bowiem na sobie ciężar zwierzęcia napierającego na mnie i przyciskającego do ziemi. Rzuciło się na mnie z impetem. W akcie zawziętości i swego rodzaju desperacji wyciągnąłem przed siebie lewe ramię tak, że dzieliło ono bestię od mojego gardła i to właśnie w nim zatopiło swoje szczęki. Boleśnie, głęboko. Skręciło mnie z bólu do tego stopnia, że ie byłem w stanie zdławić dźwięku, który o tym świadczył. W zamian zacisnąłem mocniej dłoń na różdżce. Wątpiłem bym w pojedynkę podołał konfrontacji tym bardziej, że większość zaklęć ofensywnych jakie znałem nie nadawała się do użycia z takiej odległości. Potrzebowałem czegoś co odsunie ode mnie potwora. Da mi szansę na ucieczkę.
Levicorpus
Levicorpus
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Ofiara próbowała się bronić. Cudownie! Co to za zabawa gdy kawałek mięsa po prostu leży na ziemi a ty możesz spokojnie odrywać kawałek po kawałku. W końcu zakończone długimi pazurami łapy wilkołaka dopadły swoją ofiarę i powaliły ją na ziemie. W szale bestia próbowała się wgryźć w szyję swojej zabawki ale napotkała kolejny opór. Masywna szczęka zakleszczyła się wokół przedramienia Matta. Kły bez większego problemu przebiły skórę i wbiły się jeszcze głębiej jednocześnie wstrzykując w organizm mężczyzny jad. Nie było już dla niego ratunku. Albo wykrwawi się gdzieś w ciemnym lesie albo stanie się wilkołakiem. Sama bestia spełniła już obowiązek wobec własnej rasy, zapoczątkowała kolejną transmutacje. Jednak gdy poczuła w gardle cudowny smak ludzkiej krwi nie mogła się powstrzymać. Chciała zaatakować po raz kolejny i dalej bawić się ze swoją ofiarą ale prąd powietrza trochę zdezorientował bestie. Odsunęła się do mężczyzny dając mu te kilka potrzebnych sekund przewagi. Koniec doliczonego czasu. Gdy bestia zdała sobie sprawy, że jej zabawka próbuje uciec rzuciła się za nią celując tym razem w ramię.
The member 'Judith Skamander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Zwierze szarpnęło mną, przerywając inkantowane przeze mnie zaklęcie i wyduszając ze mnie dźwięki boleści. W bezwarunkowych odruchach, których nie potrafiłem powstrzymać, uderzyłem je kilkukrotnie po pysku nie godząc się na to, jak to całe spotkanie miało się dla mnie skończyć. Nie myślałem racjonalnie. Opanował mnie pierwotny strach, który zdawał się wyrywać mi serce z piersi przy każdym oddechu. Natychmiast wykorzystałem więc okazję, która się nadarzyła. Moje zaklęcie choć nie doszło do skutku to jednak dostatecznie zmąciło magią powietrze wokół by na sekundę zdezorientować wilkołaka. Uścisk na mym ramieniu zelżał. Nie potrzebowałem więcej. W panicznych odruchach szarpaniny wywinąłem się z pod łap podrywając się do biegu. Nie słyszałem niczego prócz szumu własnej krwi, a widziałem jedno wielkie gówno. Biegłem jednak przed siebie. Coś trzasnęło za mną przywracając mi świadomość, jak daremnej próby się podjąłem. Jak miałem zamiar przed tym uciec...?
- Impervius - rzuciłem na bezdechu nie chcąc ponownie pozwolić na to by potwór mnie rzszarpał.
- Impervius - rzuciłem na bezdechu nie chcąc ponownie pozwolić na to by potwór mnie rzszarpał.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 5
'k100' : 5
Czemu ta pieprzona magia nie mogła działać wtedy kiedy powinna? To dlatego, że byłe za wolny? Ręce za mocno mi drżały? Nie dostrzegałem w ciemności przeciwnika? Przecież nie miałem innej broni prócz tego pieprzonego kawałka bezużytecznego kija! Ale nie...znów czułem, po dwakroć mocniej, jak ciepła krew, moja własna krew, ścieka mi już nie strużką, a strumieniem pod rękawem. Sklejała swa lepkością strzępki materiału i mięsa. Nie myśląc, będąc częstowany kolejną porcją niemalże obezwładniającego bólu w obronnym zacisnąłem dłoń mocniej na różdżce z zamiarem wbicia jej w potwora.
The member 'Matthew Bott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Bestia nie zdarzyła zacisnąć szczęk na wyznaczony celu. Zostawiła po sobie tylko ślady po pazurach biegnące wzdłuż barku chłopaka. Kolejna pamiątka po nierównej walce z wilkołakiem. Zwierzyna stawiała się coraz mocniej z gardła potwora wydobył się przeraźliwych skowyt gdy różdżka wbiła się w jego ciało. Odskoczył od człowieka i popiskując zajął się wylizywaniem rany. Przestało boleć, można było bawić się dalej. Ale człowiek zdążył już umknąć. Wilkołak ruszył tropem świeżej krwi. Przedzierał się przez drzewa i krzaki a jego żądza krwi wciąż nie malała. Jeszcze tylko raz zatopić kły w miękkim ciele. Przecież to takie niewiele. Ta dzika gonitwa miała się skończyć w ruinach starego domu. Stamtąd już tam szybko się nie wydostanie. A sam wilkołak będzie mógł się bawić tym marnym człowiekiem dopóki nie wyczuje w pobliżu kolejnej ofiary. Już nic nie wskazywało na to by Matt miał przeżyć tą noc. Miał się wykrwawić i stać się pokarmem dla magicznej bestii. Nie ważne, że za potężną szczęką i masywnym ciałem wciąż ukrywała się mała Judith Skamander. Ona miała sobie do końca życia nie wybaczyć tej nocy…ale czy naprawdę można było ją obwiniać za to co się stało? Oczywiście, że tak! To ona nie zadbała o to by ochronić niczego nieświadomych ludzi przed swoim przekleństwem. Tak kończą wszystkie wilkołaki? W końcu przestają czuć nienawiść tylko do samego siebie i w końcu chcą by i inni poczuli na plecach to ciężkie brzemię?
Nie byłem przyzwyczajony do strachu, do tego, że to ja byłem ofiarą. Może, gdy to jeszcze byłem gówniarzem nie było to takie oczywiste, lecz szybko zacząłem udowadniać światu swą odwagę i niezłomność. Zbiegiem lat przekonanie o tym, że nie byłem łatwym łupem tylko wzrastała, a jednak teraz biegłem przez ciemność niczym tchórz. Smagany strachem, wiedzący, że jestem bezbronny. Złościło mnie to, frustrowało, wypalało dziurę i przerażało jednocześnie. Biegłem więc przed siebie, jakby goniła mnie sama śmierć (co wcale w tym momencie nie było tak bardzo dalekie od prawdy). Serce szalało w mojej piersi, a oddech miałem urywany. Patrzyłem obłędnie na magiczny kompas nie czując niczego poza świadomością, że mój krok staje się coraz krótszy i wolniejszy. Tylko dzięki adrenalinie i resztkach silnej woli byłem w stanie się poruszać i całe szczęście bo inaczej nie dobiegłbym do tych gnijących ruin starej chaty. Zapłonęła we mnie nadzieja, a słyszany w oddali dźwięk wycia upominał mi, że myśliwy nie śpi. Przekląłem pod nosem i wtoczyłem się zrujnowanej chaty. Niczym ścierka przesunąłem się po jednej z pokojowych ścian, wzrokiem szukając ujścia. Wiedziałem, że wilkołak był ledwie kilka uderzeń serca za mną. Okno. Wypadłem przez nie wiedząc, że w tym momencie pościg za mną już się skończył, przynajmniej taką miałem nadzieję...
- Incarcerare maxima - rzuciłem i zamarłem, badając czy drżąca ręka tym razem posłusznie wykonała swoje zadanie i...odetchnąłem częściowo z ulgą widząc, że bestia pomimo możliwości nie jest w stanie doskoczyć do mojego gardła. Nie tym razem. Odsunąłem się, a właściwie odczołgałem na taką odległość, dopóki nie poczułem na swoich plecach oparcia w postaci drzewa lub kamienia bądź...właściwie czegokolwiek. Siedziałem tak uparcie przez kolejne minuty z wyciągniętą ręką. Na wszelki wypadek. A przynajmniej dopóki adrenalina w mych żyłach nie osłabła i nie dopadło mnie zmęczenie z powodu przetoczonej krwi. Resztkami świadomości zmusiłem się by obtoczyć ranione ramie w pelerynie. Kontakt materiału z poszarpanymi tkankami nie był przyjemny - lecz trzeźwiący, tak jak chłód. Nie wiem jak długo, lecz wydawało mi się, że przez kolejne godziny starałem się czuwać, będąc gotowym wymierzyć kolejne zaklęcie, tym razem śmiertelne, gdyby wilkołak się do mnie zbliżył, a to mógł uczynić tylko ze strony chaty. Zaskoczyłem sam siebie tym, że nie zrobiłem tego za pierwszym razem. Czyżby to przez świadomość, że po tamtej stronie był człowiek? Jednocześnie przez myśl przeszła mi chęć powiadomienia kogoś...Skamandera. Wystarczyłoby posłać patronusa, a jednak...jakaś obawa, że podobny czyn mógłby sprawić, że tej nocy nie jedna, a dwie ofiary mogłyby paść łupem magicznej bestii odwiodły nie od tego pomysłu. Nie wiedzieć kiedy - znużył mnie sen, którego nie byłem świadomy.
- Incarcerare maxima - rzuciłem i zamarłem, badając czy drżąca ręka tym razem posłusznie wykonała swoje zadanie i...odetchnąłem częściowo z ulgą widząc, że bestia pomimo możliwości nie jest w stanie doskoczyć do mojego gardła. Nie tym razem. Odsunąłem się, a właściwie odczołgałem na taką odległość, dopóki nie poczułem na swoich plecach oparcia w postaci drzewa lub kamienia bądź...właściwie czegokolwiek. Siedziałem tak uparcie przez kolejne minuty z wyciągniętą ręką. Na wszelki wypadek. A przynajmniej dopóki adrenalina w mych żyłach nie osłabła i nie dopadło mnie zmęczenie z powodu przetoczonej krwi. Resztkami świadomości zmusiłem się by obtoczyć ranione ramie w pelerynie. Kontakt materiału z poszarpanymi tkankami nie był przyjemny - lecz trzeźwiący, tak jak chłód. Nie wiem jak długo, lecz wydawało mi się, że przez kolejne godziny starałem się czuwać, będąc gotowym wymierzyć kolejne zaklęcie, tym razem śmiertelne, gdyby wilkołak się do mnie zbliżył, a to mógł uczynić tylko ze strony chaty. Zaskoczyłem sam siebie tym, że nie zrobiłem tego za pierwszym razem. Czyżby to przez świadomość, że po tamtej stronie był człowiek? Jednocześnie przez myśl przeszła mi chęć powiadomienia kogoś...Skamandera. Wystarczyłoby posłać patronusa, a jednak...jakaś obawa, że podobny czyn mógłby sprawić, że tej nocy nie jedna, a dwie ofiary mogłyby paść łupem magicznej bestii odwiodły nie od tego pomysłu. Nie wiedzieć kiedy - znużył mnie sen, którego nie byłem świadomy.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 21.01.17 4:40, w całości zmieniany 1 raz
Wycie, przeraźliwe wycie które odbijało się od kamieni i drzew. Kłapanie szczęki która nie mogła już zacisnąć się na ciele ofiary. Jeszcze ślady pazurów pozostawione na ścianach. Bestia zaczęła szaleć. Wydawało się, że stara chata zmieni się w stertę gruzu. Ale to przecież nie ściany trzymały ją tutaj niczym w klatce. Tym razem magia stanęła po stronie ofiary. Wilkołak mógł tylko czekać na wschód słońca i na ustąpienie zaklęcia. Tylko, że wówczas potwór zmieni się znów w człowieka. Istota którym głównym celem jest zabijanie stanie się drobną dziewczyną o sarnich oczach. I co wtedy? Przecież nie będzie mogła uciec mając nadzieję, że ktoś w końcu znajdzie Matta i zapewni mu odpowiednią opiekę.
Srebrna tarcza księżyca powoli znikała za ciemnymi chmurami. Zaczęło się, znikały pazury, znikały kły i ze skóry wilka powoli wyłaniał się człowiek. Judith odzyskiwała władzę nad własnym ciałem. Już mogła pobiec do Matta modląc się o to by jeszcze żył. Ale gdy na chwilę uchyliła powieki wydarzenia tamtej nocy wydawały jej się tylko snem. Niemożliwe, że wydostała się z jaskini. Niemożliwe, że kogoś zaatakowała. Nigdy nie dopuściłaby się tak makabrycznego czynu. Skuliła się na ziemi pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Posiniaczone i osłabione ciało na chwilę zastygło w bezruchu.
Ocknęła się dopiero gdy dotarły do niej pierwsze promienie słońca. Wciąż wydawało jej się, że jest w jaskini. Z trudem podniosła się na własnych rękach. Następny dzień jest najgorszy. Mówiąc najdelikatniej ma się wrażenie, że przeszyło się zderzenie z rozpędzonym pociągiem. Po kilku nieudanych próbach udało się jej w końcu podnieść na równe nogi. Czując, że zaraz upadnie wsparła się na czymś co okazało się…stołem. Przez kilka zbyt długich sekund wpatrywała się w mocno zniszczony mebel. Nie potrafiła zrozumieć co się stało i gdzie właściwie jest. Szare oczy powoli przesunęły się w stronę rozedrganych dłoni dziewczyny. Krew? Czy naprawdę widziała na nich krew?! Urywki wspomnień z poprzedniej nocy powoli zaczęły się układać w logiczną całość. Wydostanie się z jaskini, wyczuła człowieka…-Nie, tylko nie to - usłyszała swój błagalny szept. Przytrzymując się ścian budynku zaczęła zmierzać ku wyjściu. Teraz już nic nie blokowało jej drogi. - Matt! - ochrypłe wołanie nie mogło roznieść się daleko. Błagam, żyj- powtarzała w myślach. Mógł przecież znaleźć pomoc jeszcze w nocy. - Matt! - tym razem głos Jude wydawał się mocniejszy. Ignorując własny stan zaczęła się rozglądać za jakikolwiek śladem obecności Botta. W końcu dostrzegła ludzką sylwetkę kuląca się niedaleko. - Matt!!- krzyknęła po raz kolejny może mając nadzieję, że go tym obudzi i przekona się, że żyje. W końcu do niego dotarła. Uklękła przy mężczyźnie najpierw upewniając się czy jeszcze oddycha. Żyje! Ale to jeszcze nie był powód do radości. - Matt! Matt! - próbowała go wybudzić ze snu. - Musisz kogoś wezwać - przeniosła wzrok na prowizorycznie zabandażowane ramie a po drobnej twarzy przeszedł grymas świadczący o bólu i..strachu. -Jeśli przetrwałeś tak długo nic ci nie będzie ale ktoś musi opatrzyć te rany. Matt rozumiesz mnie!?- starała się ze wszystkich sił skupić na sobie uwagę przyjaciela. Na razie nie myślała jeszcze o tym, że jeśli pójdzie do Munga odpowiednie służby szybko dowiedzą się co zrobiła.
Srebrna tarcza księżyca powoli znikała za ciemnymi chmurami. Zaczęło się, znikały pazury, znikały kły i ze skóry wilka powoli wyłaniał się człowiek. Judith odzyskiwała władzę nad własnym ciałem. Już mogła pobiec do Matta modląc się o to by jeszcze żył. Ale gdy na chwilę uchyliła powieki wydarzenia tamtej nocy wydawały jej się tylko snem. Niemożliwe, że wydostała się z jaskini. Niemożliwe, że kogoś zaatakowała. Nigdy nie dopuściłaby się tak makabrycznego czynu. Skuliła się na ziemi pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Posiniaczone i osłabione ciało na chwilę zastygło w bezruchu.
Ocknęła się dopiero gdy dotarły do niej pierwsze promienie słońca. Wciąż wydawało jej się, że jest w jaskini. Z trudem podniosła się na własnych rękach. Następny dzień jest najgorszy. Mówiąc najdelikatniej ma się wrażenie, że przeszyło się zderzenie z rozpędzonym pociągiem. Po kilku nieudanych próbach udało się jej w końcu podnieść na równe nogi. Czując, że zaraz upadnie wsparła się na czymś co okazało się…stołem. Przez kilka zbyt długich sekund wpatrywała się w mocno zniszczony mebel. Nie potrafiła zrozumieć co się stało i gdzie właściwie jest. Szare oczy powoli przesunęły się w stronę rozedrganych dłoni dziewczyny. Krew? Czy naprawdę widziała na nich krew?! Urywki wspomnień z poprzedniej nocy powoli zaczęły się układać w logiczną całość. Wydostanie się z jaskini, wyczuła człowieka…-Nie, tylko nie to - usłyszała swój błagalny szept. Przytrzymując się ścian budynku zaczęła zmierzać ku wyjściu. Teraz już nic nie blokowało jej drogi. - Matt! - ochrypłe wołanie nie mogło roznieść się daleko. Błagam, żyj- powtarzała w myślach. Mógł przecież znaleźć pomoc jeszcze w nocy. - Matt! - tym razem głos Jude wydawał się mocniejszy. Ignorując własny stan zaczęła się rozglądać za jakikolwiek śladem obecności Botta. W końcu dostrzegła ludzką sylwetkę kuląca się niedaleko. - Matt!!- krzyknęła po raz kolejny może mając nadzieję, że go tym obudzi i przekona się, że żyje. W końcu do niego dotarła. Uklękła przy mężczyźnie najpierw upewniając się czy jeszcze oddycha. Żyje! Ale to jeszcze nie był powód do radości. - Matt! Matt! - próbowała go wybudzić ze snu. - Musisz kogoś wezwać - przeniosła wzrok na prowizorycznie zabandażowane ramie a po drobnej twarzy przeszedł grymas świadczący o bólu i..strachu. -Jeśli przetrwałeś tak długo nic ci nie będzie ale ktoś musi opatrzyć te rany. Matt rozumiesz mnie!?- starała się ze wszystkich sił skupić na sobie uwagę przyjaciela. Na razie nie myślała jeszcze o tym, że jeśli pójdzie do Munga odpowiednie służby szybko dowiedzą się co zrobiła.
Mówi się, że diabli złego nie biorą i być może coś w tym jest. Tak przynajmniej pomyślałem w momencie w którym niechętnie dźwignąłem ciążące mi powieki dopiero teraz zdając sobie sprawę, że je w ogóle zamknąłem. W głowie pojawiła mi się alarmująca myśl - na jak długo. Zamrugałem kilkukrotnie, a przynajmniej starałem się wyostrzyć obraz malujących się przede mną plamy. Nie wiedziałem gdzie patrzeć. Wszystko zdawało się zlewać w jednolitą, burą, leśną planszą. Niepokojąco jasnej. Czy nastał już świt? Tak długo...? Spiąłem się chcąc zmusić się do poruszenia czego zaraz pożałowałem - zesztywniałe od chłodu i pozycji ciało nie stawiało większy opór niż sobie wyobraziłem. Nie zdawałem sobie jeszcze sprawy jak wiele krwi straciłem i że gdyby nie materiał peleryny tworzący z luźnymi tkankami i krzepnącą krwią jeden wielki strup to by mnie tu już nie było. To był jednak najmniejszy problem. Ten większy był poważniejszy - czy...ktoś mnie wołał...? Zdezorientowała mnie ta myśl. Czyżbym mimo wszystko, nieświadomie kogoś wezwał? Czy może magia zaklęcia prysła i mój oprawca zamierzał pozbyć się światka? Poczucie niebezpieczeństwa, niepewność, strach zmobilizowały moje ciało sprawiając, że dostrzegłem wątła, bladą sylwetkę zmierzającą w moim kierunku. Przekląłem siarczyście szukając w nieco nerwowym geście różdżki, która wysunęła mi się w momencie mej nieświadomości. Znalazłem ją. Zacisnąłem na niej dłoń i już zamierzałem ją unosić z zamiarem ciśnięcia jakimś zaklęciem, lecz zastygłem w bezruchu w momencie gdy zorientowałem się, że niosący się dźwięk układa się konkretnie w moje imię. Nie rozumiałem czemu. Jak...? Co więcej - głos wydał mi się znajomy, kobiecy. Lily...? Nie, mowy nie było. Postać zbliżała się coraz prędzej, a ja byłem w stanie coraz lepiej wyłapać rysy jej twarzy wykrzywione w grymasie rozpaczy, strachu oraz troski.
Jud.
Biegła ze strony chaty, okrwawiona...
Na moment zapomniałem o wszystkim przerażony tym, że została skrzywdzona przez tego wilkołaka. Na moment.
Ona nim była.
Zupełnie, jakby uderzył mnie piorun.
- Nie podchodź - wyrzęziłem z trudem mieląc nieprzyjemną suchość w ustach, lecz najwyraźniej za cicho by zrozumiała - uklękła przy mnie. - Odsuń się... - zażądałem, nie będąc pewien czy mnie ignorowała czy nie - Odsuń się mówię! - oparłem grot różdżki na jej mostku. Oddychałem niespokojnie nie wiedząc co myśleć. Patrzyłem na nią niedowierzająco, z wyrzutem, niepewnością. Jud by mnie nie skrzywdziła - jeszcze wczoraj dałbym sobie za to rękę uciąć, a teraz...niemalże mi jej nie urwano. Sama mi jej niemal nie urwała. To wszystko było takie absurdalne...To się działo, prawda? Powinienem się bać? Pozwolić jej być tak blisko? Nie wiedziałem. Czy ja cie Jud ciągle znałem...? Ręka mi zadrżała - Po prostu się odsuń. Czwarty raz nie powtórzę - naparłem mocniej różdżką na jej skórę. Wszystkie moje myśli szalały, a mnie drażniło to, że w tym chaosie obaw były takie niejednoznaczne. Nie wiedziałem przez to jak powinienem się zachować. W swej desperacji poddałem się rozsądkowi, a ten koniecznie chciał trzymać źródło zagrożenia od mojego ciała na odległość.
Jud.
Biegła ze strony chaty, okrwawiona...
Na moment zapomniałem o wszystkim przerażony tym, że została skrzywdzona przez tego wilkołaka. Na moment.
Ona nim była.
Zupełnie, jakby uderzył mnie piorun.
- Nie podchodź - wyrzęziłem z trudem mieląc nieprzyjemną suchość w ustach, lecz najwyraźniej za cicho by zrozumiała - uklękła przy mnie. - Odsuń się... - zażądałem, nie będąc pewien czy mnie ignorowała czy nie - Odsuń się mówię! - oparłem grot różdżki na jej mostku. Oddychałem niespokojnie nie wiedząc co myśleć. Patrzyłem na nią niedowierzająco, z wyrzutem, niepewnością. Jud by mnie nie skrzywdziła - jeszcze wczoraj dałbym sobie za to rękę uciąć, a teraz...niemalże mi jej nie urwano. Sama mi jej niemal nie urwała. To wszystko było takie absurdalne...To się działo, prawda? Powinienem się bać? Pozwolić jej być tak blisko? Nie wiedziałem. Czy ja cie Jud ciągle znałem...? Ręka mi zadrżała - Po prostu się odsuń. Czwarty raz nie powtórzę - naparłem mocniej różdżką na jej skórę. Wszystkie moje myśli szalały, a mnie drażniło to, że w tym chaosie obaw były takie niejednoznaczne. Nie wiedziałem przez to jak powinienem się zachować. W swej desperacji poddałem się rozsądkowi, a ten koniecznie chciał trzymać źródło zagrożenia od mojego ciała na odległość.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Słyszała dudnienie własnego serca, krew uderzającą do mózgu. Starała się oprzytomnieć, wymyślić jakiś plan, zrobić cokolwiek co mogłoby mu pomóc. Ale tak naprawdę miała ochotę tylko siąść i zacząć płakać. Przecież właśnie spełnił się jeden z jej najgorszych koszmarów a oni…oni jej nigdy tego nie wybaczą, sama sobie tego nigdy nie wybaczy. W pierwszym momencie nawet nie zareagowała na dotyk różdżki. Dopiero gdy poczuła ucisk spojrzała na Matta z wyrazem wyraźnego niezrozumienia. Jak mógł jej grozić…przecież byli przyjaciółmi. Znał ją odkąd była małą dziewczynką a teraz celował w nią różdżką.Tyle, że przecież ona chciała go zabić. To pewnie wszystko przekreśla prawda? Spełniła jego żądanie i odsunęła się od niego. - Nic ci już nie zrobię - wydusiła w końcu znów skupiając wzrok na poszarpanej ręce. Teraz była bezbronna, mógł się nawet mścić jeśli to miało mu jakoś pomóc a ona nie mogłaby się bronić. Wzniosła obie dłonie w pokojowym geście- Ugryzienie nie koniecznie oznacza, że staniesz się taki jak ja. - dodała po chwili chyba próbując go pocieszyć. Może powinna go teraz przeprosić za to co zrobiła? Ale przecież to nie jej wina. Ona nie mogła się kontrolować a on jak ten ostatni głupek włóczył się po lesie podczas pełni. Kto przy zdrowym rozsądku kręci się po lesie podczas pełni?! Przecież Matt dobrze wiedział, że wilkołaki to nie postacie z legend. Potrząsnęła lekko głową. Nie, tak nie można. To ona musiała wziąć na siebie pełną odpowiedzialność i zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów. - Nie ma na to czasu Matt - szum w uszach powoli ustępował. Któreś z nich przecież musiało myśleć logicznie. - Musisz wezwać pomoc. Nie wiem jak głębokie są twoje rany - to musiało brzmieć trochę komicznie z ust osoby która sama je zadała. - Nie mogę ci pomóc. Moja różdżka - została w jaskini-dokończyła w myślach. - Matt! - krzyknęła na pewnie już byłego przyjaciela próbując go tym samym zmusić do działania.
Wiedziałem, że nic mi nie zrobi. Przecież to była mała Jud - krnąbrna wesz która była wszędzie dokazując wesoło. Ale może to było kiedyś? Wcale nie - próbowałem zaprzeczyć wszystkiemu co właściwie miało miejsce, lecz na daremno. Przytłaczało mnie to wszystko. Te wydarzenia, ucieczka, ból i zmęczenie, a teraz jeszcze obraz mojego kata, obraz Jud. Byłem w szoku i choć wiedziałem, że przecież mówi prawdę teraz nie miało to znaczenia bo napędzał mnie strach. JUŻ mi ni nie zrobi. Nie przestałem ją obrzucać tym samym przezornym i surowym spojrzeniem. Jakbym patrzył nie na nią, a na obcą mi osobę. Nie widziałem już czego mógłbym się po niej się spodziewać. Wolałem już bardziej nie ryzykować. Poprawiłem trzymaną w dłoni różdżkę czując, że różdżka umyka mi spod odrętwiałych palców.
- Nie zrobisz bo nie pozwolę na to - nie pozwolę ci podejść, Jud. Stanowcze stwierdziłem nie zamierzając zmienić zdania. Potem wygiąłem usta by zaśmiać się, jakbym usłyszał jakiś świński kawał. Ona się jednak nie śmiała, a do mnie jakby ze zdwojoną siłą dotarło co ma na myśli mówiąc, że miałbym się stać taki jak ona. Była wilkołakiem... Popatrzyłem na nią tempo, jakbym nie rozumiał angielskiego. Jednocześnie pomyślałem o Lily, o ludziach z którymi mieszkałem i miałem wrażenie, że krew w moich żyłach zmienia się w lód, a ta pieprzona karuzela spierdolenia tylko się z każdą sekundą coraz to bardziej nakręcała.
- Zamknij się! - nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim, a jej skowyczenie nie pomagało. Ręka mi zadrżała przez chwilę, lecz nie zamierzałem jej opuszczać - wystarczająco się na pomagałaś. Po prostu zniknij mi z oczu - przepadnij, Jud. W normalnych okolicznościach nigdy coś takiego nie przeszłoby mi przez gardło. Czułem się jednak w pewien sposób oszukany, zdradzony. Nie myślałem trzeźwo, o że ją ranię. W tamtej chwili przez myśl mi to nie przeszło.
- Nie zrobisz bo nie pozwolę na to - nie pozwolę ci podejść, Jud. Stanowcze stwierdziłem nie zamierzając zmienić zdania. Potem wygiąłem usta by zaśmiać się, jakbym usłyszał jakiś świński kawał. Ona się jednak nie śmiała, a do mnie jakby ze zdwojoną siłą dotarło co ma na myśli mówiąc, że miałbym się stać taki jak ona. Była wilkołakiem... Popatrzyłem na nią tempo, jakbym nie rozumiał angielskiego. Jednocześnie pomyślałem o Lily, o ludziach z którymi mieszkałem i miałem wrażenie, że krew w moich żyłach zmienia się w lód, a ta pieprzona karuzela spierdolenia tylko się z każdą sekundą coraz to bardziej nakręcała.
- Zamknij się! - nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim, a jej skowyczenie nie pomagało. Ręka mi zadrżała przez chwilę, lecz nie zamierzałem jej opuszczać - wystarczająco się na pomagałaś. Po prostu zniknij mi z oczu - przepadnij, Jud. W normalnych okolicznościach nigdy coś takiego nie przeszłoby mi przez gardło. Czułem się jednak w pewien sposób oszukany, zdradzony. Nie myślałem trzeźwo, o że ją ranię. W tamtej chwili przez myśl mi to nie przeszło.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 2 z 34 • 1, 2, 3 ... 18 ... 34
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja