Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Highlands
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Highlands
To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
#1 'k3' : 3
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
Kiwnąłem głową na znak, że usłyszałem zapewnienie Helene o jej dobrym stanie. Słyszałem jednak w jej głosie coś, czego nie powinno tam być - smutek. Powoli przestawało mi się podobać irytowanie Magnusa. Szkoda było na to strzępić języka, ta rozmowa prowadziła dosłownie donikąd - i tak miałem wrażenie, że zabrnęliśmy już za daleko. To miał być radosny wyścig sanek organizowany przy okazji zbiórki pieniędzy na ratowanie niewidzialnych demimozów, a nie miejsce politycznych dysput. Zamilkłem więc, decydując się na ignorowanie jadącej na końcu naszych sanek zakały i skupiłem się już tylko i wyłącznie na kierowaniu - chyba to w końcu zaczęło przynosić odpowiednie rezultaty, bowiem wraz z zaklęciem rzuconym przez Magnusa nasz Gwiazdozbiór zdecydowanie przyspieszył. Minęliśmy kilka sanek, między innymi te, w których jechała śpiewająca Miriam.
- Widzimy się na mecie, biedronko! - krzyknąłem do Mirci, po czym puściłem oko do Neali, siostry Brendana, i pokazując język Archibaldowi popędziłem dalej na przód. Nie miałem w zasięgu wzroku sanek Foxa, wydedukowałem więc że musiał jechać gdzieś z przodu. Za punkt honoru postawiłem sobie dopaść Lisa i jego również wyprzedzić. Trzeba było nadrobić jakoś ten spóźniony zapłon na starcie.
Nagle, w mojej dłoni pojawił się kubek. - Kakao? - powiedziałem na głos, unosząc brwi do góry, lecz nim zdążyłem choćby powąchać napój ten zdematerializował się tak nagle jak się pojawił. - Hej! - zawołałem, rozglądając się za zielonym kubkiem. W panującej zawierusze jednak ciężko było wypatrzeć tak małą rzecz. Mój odmrożony na próbie nos jeszcze bardziej się zaczerwienił od chłodu przyniesionego wraz ze smagającym nas mroźnym powietrzem. Niestety poza przydługimi włosami związanymi w koczek z tyłu głowy nie ochraniało mnie nic - żałowałem wielce, iż nie założyłem dzisiaj czapki. Wzdrygnąłem się jednakże nie z zimna, a na przekleństwo użyte przez Magnusa; sam przeklinałem nie raz i nie dwa o wiele gorzej, jednak w towarzystwie jego córki... Musiałem już naprawdę bardzo mocno przeciągnąć strunę, skoro stracił nad sobą kontrolę aż w takim stopniu. Kusiło mnie, by jednak jeszcze trochę go sprowokować - i niestety uległem tej zachciance.
- Przynajmniej umiem trzymać nerwy i język na wodzy w rozmowie z przedstawicielem rodu o zupełnie innych poglądach - mruknąłem, poprawiając chwyt na różdżce. Może mnie usłyszał, może i nie. Zaznaczyłem też przy tym fakt, że Magnus zaczął temat z niewłaściwą osobą - przecież wiadomym było, że Selwynowie pozostają w pozytywnych stosunkach względem mugoli. A ja akurat byłem ekstremistą, ot co, biedaczysko trafił fatalnie. Wtedy odezwała się znów Helene.
- Ma lady całkowitą rację - przytaknąłem, uśmiechając się lekko przez ramię. - Niech lady wybaczy ten niewygodny temat - oznajmiłem, odwracając się znów do kierunku jazdy. - Może dla poprawy humoru zaśpiewamy jakieś piosenki świąteczne? Och, no przecież, jak śpiewać gdy tak okropnie wieje. Już coś robię z tą niepogodą, niech lady mi wybaczy po raz kolejny. Facere! Caelum! - wykrzyknąłem dwie inkantacje jedna po drugiej, zwracając się aktualnie tylko i wyłącznie do dziewczynki, jej ojca ignorując. Trzeba było coś zrobić z tą pogodą zanim ktoś z nas się nie wychłodzi... choć Rowle'a to akurat mogli wszyscy dementorzy brać, nie płakałbym po nim.
- Widzimy się na mecie, biedronko! - krzyknąłem do Mirci, po czym puściłem oko do Neali, siostry Brendana, i pokazując język Archibaldowi popędziłem dalej na przód. Nie miałem w zasięgu wzroku sanek Foxa, wydedukowałem więc że musiał jechać gdzieś z przodu. Za punkt honoru postawiłem sobie dopaść Lisa i jego również wyprzedzić. Trzeba było nadrobić jakoś ten spóźniony zapłon na starcie.
Nagle, w mojej dłoni pojawił się kubek. - Kakao? - powiedziałem na głos, unosząc brwi do góry, lecz nim zdążyłem choćby powąchać napój ten zdematerializował się tak nagle jak się pojawił. - Hej! - zawołałem, rozglądając się za zielonym kubkiem. W panującej zawierusze jednak ciężko było wypatrzeć tak małą rzecz. Mój odmrożony na próbie nos jeszcze bardziej się zaczerwienił od chłodu przyniesionego wraz ze smagającym nas mroźnym powietrzem. Niestety poza przydługimi włosami związanymi w koczek z tyłu głowy nie ochraniało mnie nic - żałowałem wielce, iż nie założyłem dzisiaj czapki. Wzdrygnąłem się jednakże nie z zimna, a na przekleństwo użyte przez Magnusa; sam przeklinałem nie raz i nie dwa o wiele gorzej, jednak w towarzystwie jego córki... Musiałem już naprawdę bardzo mocno przeciągnąć strunę, skoro stracił nad sobą kontrolę aż w takim stopniu. Kusiło mnie, by jednak jeszcze trochę go sprowokować - i niestety uległem tej zachciance.
- Przynajmniej umiem trzymać nerwy i język na wodzy w rozmowie z przedstawicielem rodu o zupełnie innych poglądach - mruknąłem, poprawiając chwyt na różdżce. Może mnie usłyszał, może i nie. Zaznaczyłem też przy tym fakt, że Magnus zaczął temat z niewłaściwą osobą - przecież wiadomym było, że Selwynowie pozostają w pozytywnych stosunkach względem mugoli. A ja akurat byłem ekstremistą, ot co, biedaczysko trafił fatalnie. Wtedy odezwała się znów Helene.
- Ma lady całkowitą rację - przytaknąłem, uśmiechając się lekko przez ramię. - Niech lady wybaczy ten niewygodny temat - oznajmiłem, odwracając się znów do kierunku jazdy. - Może dla poprawy humoru zaśpiewamy jakieś piosenki świąteczne? Och, no przecież, jak śpiewać gdy tak okropnie wieje. Już coś robię z tą niepogodą, niech lady mi wybaczy po raz kolejny. Facere! Caelum! - wykrzyknąłem dwie inkantacje jedna po drugiej, zwracając się aktualnie tylko i wyłącznie do dziewczynki, jej ojca ignorując. Trzeba było coś zrobić z tą pogodą zanim ktoś z nas się nie wychłodzi... choć Rowle'a to akurat mogli wszyscy dementorzy brać, nie płakałbym po nim.
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 16
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Saneczki' :
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 16
--------------------------------
#3 'k10' : 3
--------------------------------
#4 'Saneczki' :
Ledwie rzuciła zaklęcie, a jego promień rozrzedził się. Była tak zaaferowana jazdą i ich małą awarią saneczek, że nie dostrzegła wcześniej podobnego efektu u innych; z błękitnego promienia uformował się refinifer, który pociągnął sanki mocniej do przodu. Panna Pomfrey chwilę wpatrywała się w niego jak urzeczona, wzruszona jego pięknem i ulotnością tej chwili. Jeszcze bardziej poczuła się jak mała dziewczynka i było to niezwykle miłe poczucie. Beztroska i radość - niemal o nich zapomniała.
Być może i związanie desek szalikiem okazało się nader skuteczne, lecz Poppy nie miała zaufania co do tak prowizorycznych metod. Panna Pomfrey była czepialska i nie uznawała półśrodków, wszystko winno być skończone jak należy, jak Merlin przykazał. Jeszcze by ta deska znowu się rozwaliła i by tylko było więcej kłopotu! Odetchnęła z ulgą, gdy lordowi Traversowi skutecznie udało się naprawić szkodę.
Dopiero wówczas mogła ze spokojem wypowiedzieć zaklęcie: -Facere!
Wiele sań wciąż było za nimi, przed nimi zaledwie jedne! Nigdy nie czuła potrzeby bycia we wszystkim pierwszą, lecz miło by było wygrać, czyż nie?
Być może i związanie desek szalikiem okazało się nader skuteczne, lecz Poppy nie miała zaufania co do tak prowizorycznych metod. Panna Pomfrey była czepialska i nie uznawała półśrodków, wszystko winno być skończone jak należy, jak Merlin przykazał. Jeszcze by ta deska znowu się rozwaliła i by tylko było więcej kłopotu! Odetchnęła z ulgą, gdy lordowi Traversowi skutecznie udało się naprawić szkodę.
Dopiero wówczas mogła ze spokojem wypowiedzieć zaklęcie: -Facere!
Wiele sań wciąż było za nimi, przed nimi zaledwie jedne! Nigdy nie czuła potrzeby bycia we wszystkim pierwszą, lecz miło by było wygrać, czyż nie?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Poppy Pomfrey' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
--------------------------------
#4 'k10' : 1
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k3' : 2
--------------------------------
#3 'Saneczki' :
--------------------------------
#4 'k10' : 1
Wygrywanie zawsze było miłe, przegrana pozostawiała gorzkie uczucie porażki. Nie zależało mi na zwycięstwie, choć nie chciałbym też dojechać do mety ostatni. Z pewnością to właśnie dlatego podjąłem się mimo wszystko próby naprawienia sań. Szalikowa konstrukcja może faktycznie zachowywała się odpowiednio, może nawet wyglądała awangardowo, ale i tak nie miałem zaufania do swoich własnych rąk. Gdyby to była żeglarska lina, to być może bardziej zaufałbym swoim umiejętnościom, a także odpowiednim węzłom scalającym dwie złamane części. Dopiero kiedy reperacja za pomocą magii odniosła sukces, mogłem odetchnąć z ulgą.
Z tego wszystkiego dopiero na sam koniec dostrzegłem renifera ciągnącego nasz pojazd, na chwilę pomagając nam w wyścigu. Uśmiechnąłem się szczerze na ten widok i rozluźniłem spięte do tej pory mięśnie. Skuliłem się trochę w sobie, by zniwelować efekt braku szalika na swojej szyi i zachować więcej ciepła swojego ciała. Wyścig mi się podobał, ale nie zmieniało to istotnego faktu, że było po prostu zimno.
Obserwowałem dalej drogę, co jakiś czas się wychylając i sprawdzając, czy żadna przeszkoda nie stoi nam na drodze w osiągnięciu celu. Szło nam całkiem nieźle i szkoda byłoby to stracić przez jakiś głupi błąd. Wolałem już od początku wykazać się refleksem i w razie czego szybko powiadomić Poppy o ewentualnym problemie.
Nie paliłem się szczególnie do prowadzenia sań. Może to było trochę wygodne, ale to nie tak, że tylko siedziałem z tyłu i nic nie robiłem. Jak dotąd popisałem się znajomością historii magii, zręcznymi palcami oraz skutecznym zaklęciem. Bałem się co prawda, że kolejne zadania będą coraz trudniejsze, a ja nie zdołam ich rozwiązać, ale na razie po prostu siedziałem i wypatrywałem.
Kiedy zauważyłem wzniesienie, spojrzałem pytająco na kobietę siedzącą przede mną i kiedy nie patrzyła uznałem, że trochę pomogę nam w tej gonitwie.
- Libramuto – wypowiedziałem machnąwszy różdżką w powietrzu, kreśląc skrupulatny ruch dłonią. Z jednej strony obawiałem się, że zbłaźnię się przed Poppy nieumiejętnym rzucaniem zaklęć z dziedziny transmutacji, z której słynął mój ród, z drugiej prawdopodobnie mnie okrzyczy za próby drobnego wsparcia naszych sań, ale w głowie już sobie przygotowałem jak powinna wyglądać najsłodsza mina świata, dzięki której wszystkie przewinienia zostaną mi wybaczone.
Z tego wszystkiego dopiero na sam koniec dostrzegłem renifera ciągnącego nasz pojazd, na chwilę pomagając nam w wyścigu. Uśmiechnąłem się szczerze na ten widok i rozluźniłem spięte do tej pory mięśnie. Skuliłem się trochę w sobie, by zniwelować efekt braku szalika na swojej szyi i zachować więcej ciepła swojego ciała. Wyścig mi się podobał, ale nie zmieniało to istotnego faktu, że było po prostu zimno.
Obserwowałem dalej drogę, co jakiś czas się wychylając i sprawdzając, czy żadna przeszkoda nie stoi nam na drodze w osiągnięciu celu. Szło nam całkiem nieźle i szkoda byłoby to stracić przez jakiś głupi błąd. Wolałem już od początku wykazać się refleksem i w razie czego szybko powiadomić Poppy o ewentualnym problemie.
Nie paliłem się szczególnie do prowadzenia sań. Może to było trochę wygodne, ale to nie tak, że tylko siedziałem z tyłu i nic nie robiłem. Jak dotąd popisałem się znajomością historii magii, zręcznymi palcami oraz skutecznym zaklęciem. Bałem się co prawda, że kolejne zadania będą coraz trudniejsze, a ja nie zdołam ich rozwiązać, ale na razie po prostu siedziałem i wypatrywałem.
Kiedy zauważyłem wzniesienie, spojrzałem pytająco na kobietę siedzącą przede mną i kiedy nie patrzyła uznałem, że trochę pomogę nam w tej gonitwie.
- Libramuto – wypowiedziałem machnąwszy różdżką w powietrzu, kreśląc skrupulatny ruch dłonią. Z jednej strony obawiałem się, że zbłaźnię się przed Poppy nieumiejętnym rzucaniem zaklęć z dziedziny transmutacji, z której słynął mój ród, z drugiej prawdopodobnie mnie okrzyczy za próby drobnego wsparcia naszych sań, ale w głowie już sobie przygotowałem jak powinna wyglądać najsłodsza mina świata, dzięki której wszystkie przewinienia zostaną mi wybaczone.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Glaucus Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Brutusowi nie zamykała się buzia, a ja zacząłem zastanawiać się, czy Abraxas przypadkiem nie knebluje swoich dzieci w domu, skoro wykazują tak silną potrzebę konwersacji. No, a przynajmniej Brutusa – reszty bratanków (i bratanicy) nie miałem jeszcze okazji poznać, choć doskonale wiedziałem, jak wyglądają Marie oraz Septimus. Pogawędga okazała się na tyle zajmująca, że jeszcze nie zdążyłem się zorientować, iż nasze sanie powoli wysuwały się na prowadzenie.
- Znam Joego. Jestem na prawie każdym jego meczu. - Nie mogłem wiedzieć, że nagłe zwrócenie się małego lorda w moją stronę było wręcz desperackim wołaniem o pomoc. Po prostu nie potrafiłem sobie wyyobrazić, że można by być tak beznadziejnym ojcem, by odebrać dzieciom przyjemność oglądania rozgrywek na żywo, ze względu na ich niezbyt szlachetny charakter. Jakby w żylach Macmillanów nie płynęła błękitna krew... - Znam również Jamiego Wrighta, jego starszego brata. - Dodałem, czując na sobie niemal wygłodniałe spojrzenie Brutusa, które całkowicie mnie zmiękczyło. Jeden-zero dla Malfoya. Tego młodszego, znaczy się. W końcu już od ośmiu lat oficjalnie byłem Frederickiem Foxem. - Ale chyba nie możesz pamiętać czasów, kiedy grał jeszcze w Jastrzębiach, siejąc postrach tłuczkiem w całej pierwszej lidze quidditcha. - Nie wspominam nic o naszej zażyłej przyjaźni, budując wokół Benjamina należyty nastrój legendarnego pałkarza. Swoją drogą, istniała jednak spora szansa na to, że Oscar doskonale wiedział, o kim mówię. – Skoro jesteśmy już w temacie quidditcha, jak w tym roku wypada Gryffindor w rankingu sportowym? – Zainteresowałem się, wyciągając szyję przed siebie (i zupełnie mimowolnie wspomagają się przy tym metamorfomagią), tym samym upewniając się, że żaden szum sań nie zakłóci moich słów.
Chwilę później poczułem się przyparty do muru przez ośmiolatka.
Hipotezty hipotezami, trudno było mi jednak nie doszukiwać się w słowach chłopca ukrytego przesłania. Znaczy, to oczywiste, że dzieci lubiły zadawać abstrakcyjne pytania, ale zbyt dobrze znałem rodzinne mechanizmy Malfoyów, bym uznał dywagacje Brutusa za całkowicie oderwane od rzeczywistości. Poczułem złośc na samą myśl o tym, że Abraxas mógł otwarcie faworyzować tylko wybranych przez siebie potomków – a może chodziło tylko o to, że Brutus był metamorfomagiem, za bardzo przypominając w tym mnie? Galopada myśli ruszyła z kopyta w szaleńczy kulig pod moją czaszką, a ja musiałem mocno się postarać, by z tych emocji moje wrodzone zdolności nie oblały mojej twarzy (bądź włosów) plamą czerwieni.
No i musiałem wyjść z tej dyskusji neutralnie obronną ręką.
- Skoro nie tyczy się to twojego taty, to chyba nie ma się do przejmować, prawda? - Wyrzuciłem z siebie w końcu, puszczając małemu M a l f o y o w i (tak zupełnie innego od wszystkich, których dotychczas spotkałem – no, może z wyjątkiem Callisto) perskie oko. - Twój tata raczej za mną nie przepada. - Przyznałem zgodnie z prawdą, w najdelikatniejszy z możliwych sposobów komunikując Brutusowi, że chwalenie się naszym spotkaniem nie będzie należało do najrozsądniejszych posunięć.
Choć przypuszczałem, że jeśli nie zrobi tego sam Brutus, guweren – zapewne uczulony przez Abraxasa na moje personalia – uczyni to za chłopca.
Poczułem się nieco speszony stwierdzeniem rzuconym w stronę Oscara na temat fajności jego ojca, które nie stawiało w komfortowej pozycji ani mnie, ani Gryfona. Cóż, przez wgląd na moją trzynastoletnią nieobecnośc nie miałem zbyt wielu powodów do dumy, Oscar chyba również niekoniecznie palił się do zwierzania na temat ojca.
- Tiara chciała wysłać mnie do Gryffindoru, ale się nie zgodziłem. Więc przydzieliła mnie do Slytherinu. - Wyjaśniłem, trochę żałując, że w pędzących saniach nie było sprzyjających warunków ku temu, bym mógł podzielić się moimi głębszymi przemyśleniami, nawet nie tyle z Brutusem, co z Oscarem. Pisząc do niego list, wydawało mi się, że wyścig będzie świetną okazją do rozmowy – a teraz pozostawało mi łudzić się, że jeśli dojedziemy do mety, chłopak da się namówić na ciepłe kakao.
- Pnącza Maddocka. - Wyjaśniłem szybko, gdy tylko płozy zaskrzypiały głucho, a sanie zaczęły wytracać prędkość. - Ale nie damy się im przyhamować. Wystarczy hałas, żeby je wystraszyć. Wtedy odpuszczą. Mam jednak lepszy pomysł, a ty możesz mi pomóc. Posłuchaj. - Zacząłem wystukiwać prosty rytm, klaszcząc na przemian to w dłonie, to klepiąc własne udo. - Spróbujesz razem ze mną? - Zachęciłem Brutusa, który szybko podłapał rytmiczną sekwencję i już po chwili, z niemałą pomocą flory, sunęliśmy do przodu z zawrotną prędkością, tym samym wyuwając się na prowadzenie. - Nieźle ci idzie, Oscar. - Dodałem, udając tym samym, że w c a l e nie było to mogą (no i Brutusową) zasługą. - Powyżej oczekiwań.* - Wyszeptałem konspiracyjnie do bratanka, unosząc otwartą dłoń na znak udanej współpracy. Była to całkiem przyjemna rekompensata za skradzione czapki i szaliki – i nawet mróz aż tak bardzo nie doskwierał, kiedy całą rodziną sunęliśmy na czele wyścigu. Musiałem aż wychylić się za siebie, chąc sprawdzić, jak daleko za nami pędziły pozostałe drużyny. Śnieg unosił się kłębami w powietrzu, przecinany przez otrza płóz, ale nawet mimo tego zdawało mi się, że dostrzegłem, iż ktoś tutaj nie grał zgodnie z zasadami.
A we mnie rozbudził się właśnie duch sprawiedliwej i uczciwej rywalizacji!
- Buuu, nieładnie, Naukowcy oszukują! - Krzyknąłem rozbawionm tonem, z teatralną przesadą układając boki obu dłoni wokół ust, jakby gest ten miał wzmocnić siłę mojego głosu. - Leanne Tonks, Cyrus Snape, jesteście u sędziego! - Dorzuciłem, niczym rasowo rozbestwiony pięciolatek. No bo jak to tak, uczciwi Zakonnicy rozlewający wodę, żeby prześcignąć Lisy z Highlands?!
* uznajmy, że to czarodziejska piąta!
i rzucam na spostrzegawczość, poziom III
- Znam Joego. Jestem na prawie każdym jego meczu. - Nie mogłem wiedzieć, że nagłe zwrócenie się małego lorda w moją stronę było wręcz desperackim wołaniem o pomoc. Po prostu nie potrafiłem sobie wyyobrazić, że można by być tak beznadziejnym ojcem, by odebrać dzieciom przyjemność oglądania rozgrywek na żywo, ze względu na ich niezbyt szlachetny charakter. Jakby w żylach Macmillanów nie płynęła błękitna krew... - Znam również Jamiego Wrighta, jego starszego brata. - Dodałem, czując na sobie niemal wygłodniałe spojrzenie Brutusa, które całkowicie mnie zmiękczyło. Jeden-zero dla Malfoya. Tego młodszego, znaczy się. W końcu już od ośmiu lat oficjalnie byłem Frederickiem Foxem. - Ale chyba nie możesz pamiętać czasów, kiedy grał jeszcze w Jastrzębiach, siejąc postrach tłuczkiem w całej pierwszej lidze quidditcha. - Nie wspominam nic o naszej zażyłej przyjaźni, budując wokół Benjamina należyty nastrój legendarnego pałkarza. Swoją drogą, istniała jednak spora szansa na to, że Oscar doskonale wiedział, o kim mówię. – Skoro jesteśmy już w temacie quidditcha, jak w tym roku wypada Gryffindor w rankingu sportowym? – Zainteresowałem się, wyciągając szyję przed siebie (i zupełnie mimowolnie wspomagają się przy tym metamorfomagią), tym samym upewniając się, że żaden szum sań nie zakłóci moich słów.
Chwilę później poczułem się przyparty do muru przez ośmiolatka.
Hipotezty hipotezami, trudno było mi jednak nie doszukiwać się w słowach chłopca ukrytego przesłania. Znaczy, to oczywiste, że dzieci lubiły zadawać abstrakcyjne pytania, ale zbyt dobrze znałem rodzinne mechanizmy Malfoyów, bym uznał dywagacje Brutusa za całkowicie oderwane od rzeczywistości. Poczułem złośc na samą myśl o tym, że Abraxas mógł otwarcie faworyzować tylko wybranych przez siebie potomków – a może chodziło tylko o to, że Brutus był metamorfomagiem, za bardzo przypominając w tym mnie? Galopada myśli ruszyła z kopyta w szaleńczy kulig pod moją czaszką, a ja musiałem mocno się postarać, by z tych emocji moje wrodzone zdolności nie oblały mojej twarzy (bądź włosów) plamą czerwieni.
No i musiałem wyjść z tej dyskusji neutralnie obronną ręką.
- Skoro nie tyczy się to twojego taty, to chyba nie ma się do przejmować, prawda? - Wyrzuciłem z siebie w końcu, puszczając małemu M a l f o y o w i (tak zupełnie innego od wszystkich, których dotychczas spotkałem – no, może z wyjątkiem Callisto) perskie oko. - Twój tata raczej za mną nie przepada. - Przyznałem zgodnie z prawdą, w najdelikatniejszy z możliwych sposobów komunikując Brutusowi, że chwalenie się naszym spotkaniem nie będzie należało do najrozsądniejszych posunięć.
Choć przypuszczałem, że jeśli nie zrobi tego sam Brutus, guweren – zapewne uczulony przez Abraxasa na moje personalia – uczyni to za chłopca.
Poczułem się nieco speszony stwierdzeniem rzuconym w stronę Oscara na temat fajności jego ojca, które nie stawiało w komfortowej pozycji ani mnie, ani Gryfona. Cóż, przez wgląd na moją trzynastoletnią nieobecnośc nie miałem zbyt wielu powodów do dumy, Oscar chyba również niekoniecznie palił się do zwierzania na temat ojca.
- Tiara chciała wysłać mnie do Gryffindoru, ale się nie zgodziłem. Więc przydzieliła mnie do Slytherinu. - Wyjaśniłem, trochę żałując, że w pędzących saniach nie było sprzyjających warunków ku temu, bym mógł podzielić się moimi głębszymi przemyśleniami, nawet nie tyle z Brutusem, co z Oscarem. Pisząc do niego list, wydawało mi się, że wyścig będzie świetną okazją do rozmowy – a teraz pozostawało mi łudzić się, że jeśli dojedziemy do mety, chłopak da się namówić na ciepłe kakao.
- Pnącza Maddocka. - Wyjaśniłem szybko, gdy tylko płozy zaskrzypiały głucho, a sanie zaczęły wytracać prędkość. - Ale nie damy się im przyhamować. Wystarczy hałas, żeby je wystraszyć. Wtedy odpuszczą. Mam jednak lepszy pomysł, a ty możesz mi pomóc. Posłuchaj. - Zacząłem wystukiwać prosty rytm, klaszcząc na przemian to w dłonie, to klepiąc własne udo. - Spróbujesz razem ze mną? - Zachęciłem Brutusa, który szybko podłapał rytmiczną sekwencję i już po chwili, z niemałą pomocą flory, sunęliśmy do przodu z zawrotną prędkością, tym samym wyuwając się na prowadzenie. - Nieźle ci idzie, Oscar. - Dodałem, udając tym samym, że w c a l e nie było to mogą (no i Brutusową) zasługą. - Powyżej oczekiwań.* - Wyszeptałem konspiracyjnie do bratanka, unosząc otwartą dłoń na znak udanej współpracy. Była to całkiem przyjemna rekompensata za skradzione czapki i szaliki – i nawet mróz aż tak bardzo nie doskwierał, kiedy całą rodziną sunęliśmy na czele wyścigu. Musiałem aż wychylić się za siebie, chąc sprawdzić, jak daleko za nami pędziły pozostałe drużyny. Śnieg unosił się kłębami w powietrzu, przecinany przez otrza płóz, ale nawet mimo tego zdawało mi się, że dostrzegłem, iż ktoś tutaj nie grał zgodnie z zasadami.
A we mnie rozbudził się właśnie duch sprawiedliwej i uczciwej rywalizacji!
- Buuu, nieładnie, Naukowcy oszukują! - Krzyknąłem rozbawionm tonem, z teatralną przesadą układając boki obu dłoni wokół ust, jakby gest ten miał wzmocnić siłę mojego głosu. - Leanne Tonks, Cyrus Snape, jesteście u sędziego! - Dorzuciłem, niczym rasowo rozbestwiony pięciolatek. No bo jak to tak, uczciwi Zakonnicy rozlewający wodę, żeby prześcignąć Lisy z Highlands?!
* uznajmy, że to czarodziejska piąta!
i rzucam na spostrzegawczość, poziom III
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
- Mrwah? Naprawdę? - Była w szoku. Nie dość, że jechali prosto na trolla, to jeszcze zaczęli z nim rozmawiać - i prosić o przesunięcie się. To było szalone i nieodpowiedzialne. Całkowicie niemądre, zwyczajnie lekkomyślne. Ale, być może, nie mieli również innego wyjścia; troll raczej nie zniknąłby im z drogi nagle sam z siebie, a ona wiedziała, że nie będzie w stanie zatrzymać przed nim saneczek, powstrzymując makabryczną kraksę. Morgano, siedziało z nimi dziecko! Westchnęła. - Przepraszam, Billy - zreflektowała się po chwili, dochodząc do wniosku, że być może zareagowała jednak nieco zbyt niegrzecznie. Mimo wszystko zamiary Moore'a odniosły sukces - i ocalił ich przed nieprzyjemnym wypadkiem. Jego wzorem więc obejrzała się bez pewności i nieco chwiejnym ruchem dłoni zasalutowała trollowi: z jakiegoś powodu Billy odnajdował z nim wspólny język, a mieli mu za co dziękować. Kubek kakao, który zmaterializował się w jej ręce pachniał zachęcająco, ale jej nie skusił - uważając, żeby nie wylać ani kropli przepuściła Billy'ego do przodu, samej zachodząc za niego - zdecydowanie powinna od tego odpocząć. Zacisnęła dłoń również na jego ramieniu, ciesząc się z jego silnego uścisku - pomagał zachować równowagę, kiedy sanie sunęły na przód. Spokojnie usadowiła się na tylnej ławeczce, kiedy zapachniało drugie kakao; dopiero drugie odebrała od Billy'ego i posmakowała czekoladowego, zachęcającego zapachu. Niewiele myśląc, wzięła łyk napoju. Sanie sunęły przez las wytyczoną drogą, bezpieczniej niż wcześniej. Minnie właściwie nie odczuła skutków coraz chłodniejszej pogody, wpierw chroniona przez plecy Billy'ego, później - przez jego doskonale rzucone zaklęcie. Uśmiechnęła się ciepło do dziewczynki, ale szybko pokręciła przecząco głową.
- Patrz przed siebie, Amelio - upomniała ją spokojnie, wciąż ciepło i z troską, ale nie zapominając o tym, że podróż była niebezpieczna, a droga wyboista - wysaneczkować sanie nie było wcale trudno, dziewczynka musiała na siebie uważać. - Trzymaj się sań - poprosiła, nachylając brodę nad jej ramieniem. Przez chwilę biła się z myślami, oszukiwanie nie było czymś, co pochwalała. Ale przegrywania nie pochwalała jeszcze bardziej, a wydawało jej się, że od czoła wyścigu tylko się oddalali. Przygryzła lekko wargi, nim, napełniona energią po wypiciu kakao, wysunęła ramię poza sanki i pchnęła je kilka razy, pomagając przesunąć je przez wertepy, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy - byłoby jej naprawdę wstyd. Kiedy mijali kolejne drzewa, Minerwa po drodze ułamała kawałek gałązki; stosunkowo chudy, niedługi, ale też nie taki, kóry spaliłby się w kilka minut. Objęła go dłońmi, przez chwilę kontemplując.
- Incendio - wyszeptała, chcąc stworzyć prowizoryczną pochodnię - jej ciepło z pewnością ogrzeje dziewczynkę. Jej i Billy'emu również pojedzie się przyjemniej, a wiatr nie powinien ugasić ognia - Billy skutecznie ich przed nim ochronił.
- Patrz przed siebie, Amelio - upomniała ją spokojnie, wciąż ciepło i z troską, ale nie zapominając o tym, że podróż była niebezpieczna, a droga wyboista - wysaneczkować sanie nie było wcale trudno, dziewczynka musiała na siebie uważać. - Trzymaj się sań - poprosiła, nachylając brodę nad jej ramieniem. Przez chwilę biła się z myślami, oszukiwanie nie było czymś, co pochwalała. Ale przegrywania nie pochwalała jeszcze bardziej, a wydawało jej się, że od czoła wyścigu tylko się oddalali. Przygryzła lekko wargi, nim, napełniona energią po wypiciu kakao, wysunęła ramię poza sanki i pchnęła je kilka razy, pomagając przesunąć je przez wertepy, mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy - byłoby jej naprawdę wstyd. Kiedy mijali kolejne drzewa, Minerwa po drodze ułamała kawałek gałązki; stosunkowo chudy, niedługi, ale też nie taki, kóry spaliłby się w kilka minut. Objęła go dłońmi, przez chwilę kontemplując.
- Incendio - wyszeptała, chcąc stworzyć prowizoryczną pochodnię - jej ciepło z pewnością ogrzeje dziewczynkę. Jej i Billy'emu również pojedzie się przyjemniej, a wiatr nie powinien ugasić ognia - Billy skutecznie ich przed nim ochronił.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85
'k100' : 85
Nie wiedziała, co właściwie zdziwiło ją bardziej; odgłos wyjątkowo siarczystego charknięcia, który wydostał się z jej gardła, przypominając raczej stłumiony wrzask duszonego zwierzęcia niż ludzki głos, czy też może fakt, że troll istotnie zdawał się pojmować przekaz. Lekko rozchyliła spierzchnięte od mrozu usta w wyrazie bezkresnego zdziwienia, kiedy zwalisty kształt z niechętnym sapnięciem przesunął się na bok, pozwalając im przemknąć tuż obok.
-Właśnie rozmawiałam z trollem- oznajmiła raczej niepewnie, poprawiając uchwyt zziębniętych palców na złamanym oparciu sań.- Nie jestem pewna, jak się z tym czuję.
Chwilę potem roześmiała się jednak, odrzucając do tyłu głowę i pozbywając się wdzierających do ust pukli włosów. Pozostawiając Johnatanowi prowadzenie, wykorzystała chwilę na rozejrzenie się na boki i oszacowanie konkurencji. Ku jej radości, okazała się ona być niewielką; przed sobą dostrzegła tylko jedne sanie, cała reszta zdawała się ciągnąć za nimi lub szusować tuż koło nich. Nie czuła niepokoju- konkurencja jedynie motywowała ją do tego, by pracować ciężej, mocniej, by chcieć bardziej.
W ostateczności ktoś musiał oczekiwać drużyny Billy'ego na mecie.
Zanim jednakże zdążyła podzielić się tym naglącym spostrzeżeniem z siedzącym z przodu partnerem, przyjemny wcześniej powiew wiatru zaczął zacinać w zaróżowione od mrozu policzki i pozbawioną buta nogę boleśniej niż dotychczas. Skrzywiła się, sięgając ręką za pazuchę w poszukiwaniu różdżki. Podczas treningów Quidditcha zdążyła już dotkliwie przekonać się o tym, że wiatr był jej sprzymierzeńcem jedynie wtedy, gdy wiał od strony pleców, a nie skrzywionej z zimna twarzy.
Wolną ręką wciąż podtrzymując złamane siedzenie, wykonała zamaszysty zamach różdżką.
-Caelum!- Zawołała, czując, jak zimne powietrze wdziera się pod brzegi czapki.- Poradzę sobie z tym paskudztwem, tylko jedź, jedź!
Dodała jeszcze w stronę Johnatana, szybko rzucając okiem w jego stronę w poszukiwaniu oznak wychłodzenia. Tym razem jednak powstrzymała chęć silnego poklepania go po plecach, decydując, że wszelkie oznaki narastającego uznania musiały poczekać aż do momentu przekroczenia mety.
Rzecz jasna, na pierwszej pozycji.
-Właśnie rozmawiałam z trollem- oznajmiła raczej niepewnie, poprawiając uchwyt zziębniętych palców na złamanym oparciu sań.- Nie jestem pewna, jak się z tym czuję.
Chwilę potem roześmiała się jednak, odrzucając do tyłu głowę i pozbywając się wdzierających do ust pukli włosów. Pozostawiając Johnatanowi prowadzenie, wykorzystała chwilę na rozejrzenie się na boki i oszacowanie konkurencji. Ku jej radości, okazała się ona być niewielką; przed sobą dostrzegła tylko jedne sanie, cała reszta zdawała się ciągnąć za nimi lub szusować tuż koło nich. Nie czuła niepokoju- konkurencja jedynie motywowała ją do tego, by pracować ciężej, mocniej, by chcieć bardziej.
W ostateczności ktoś musiał oczekiwać drużyny Billy'ego na mecie.
Zanim jednakże zdążyła podzielić się tym naglącym spostrzeżeniem z siedzącym z przodu partnerem, przyjemny wcześniej powiew wiatru zaczął zacinać w zaróżowione od mrozu policzki i pozbawioną buta nogę boleśniej niż dotychczas. Skrzywiła się, sięgając ręką za pazuchę w poszukiwaniu różdżki. Podczas treningów Quidditcha zdążyła już dotkliwie przekonać się o tym, że wiatr był jej sprzymierzeńcem jedynie wtedy, gdy wiał od strony pleców, a nie skrzywionej z zimna twarzy.
Wolną ręką wciąż podtrzymując złamane siedzenie, wykonała zamaszysty zamach różdżką.
-Caelum!- Zawołała, czując, jak zimne powietrze wdziera się pod brzegi czapki.- Poradzę sobie z tym paskudztwem, tylko jedź, jedź!
Dodała jeszcze w stronę Johnatana, szybko rzucając okiem w jego stronę w poszukiwaniu oznak wychłodzenia. Tym razem jednak powstrzymała chęć silnego poklepania go po plecach, decydując, że wszelkie oznaki narastającego uznania musiały poczekać aż do momentu przekroczenia mety.
Rzecz jasna, na pierwszej pozycji.
Penny Vause
Zawód : ścigająca Jastrzębi z Falmouth
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Holy light, oh, burn the night, oh keep the spirits strong
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
Watch it grow, child of wolf
Keep holdin' on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Penny Vause' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 29
'k100' : 29
Perspektywa zobaczenia renifera, takiego prawdziwego, z uszami pokrytymi miękkim futerkiem, a nie złożonego z wiatru i srebrnego pyłu, wywołała na jej usteczkach szczery, czerwony od radości uśmiech. Już sobie wyobrażała, jak patataja na nim w stronę zachodzącego słońca. Takie renifery to były nawet lepsze niż koniki wujcia Adriena, bo miały wielkie rogi i dzwoniły dzwoneczkami, kiedy biegły!
- Tak! – odparła więc ochoczo, czerwieniąc się na całej buźce. – Winnie też go musi zobaczyć! I mama, i babcia, i ciocia Julcia, i wujcio Ulek, i wujcio Alex – wilk wywołany z lasu obdarzył Biedronkowóz swoich uśmiechem i, co nie mogło ujść uwadze Miriam, wystawił język do papy! Spojrzała na niego, mrugając zdziwiona. – Papciu, ale ten wujaszek jest niegrzeczny! Pewnie Winnie go nauczył wystawiać tak język! Pani Picks mówi, że garboróg ma dłuższy i się nie chwali – zachichotała, łapiąc za kapturek swojego płaszczyka i naciągając go na głowę tak, że faktycznie wyglądała jak mała biedronka. Czułki naszyte na materiał furkotały na wietrze jak szalone. – Biedronki, biedronki, w kropki biedronki, lubią zielone stonki! Wieczorem spotykają się przy herbatce i puszczają kolorowe latawce! – wyrecytowała wierszyk, nadając mu brzmienie krótkiej pioseneczki, posiadając w swoim dziecięcym poważaniu fakt, że wszyscy ich wyprzedzili. Zabawa była przednia, a przy okazji jechała ze swoją ukochaną rodziną, więc nic nie było im straszne! Pomagała sobie klaskaniem, chociaż klaskanie w rękawiczkach nigdy nie było zbyt spektakularne. – Przyjdzie konik, zagra na skrzypkach, biedronkom i stonkom zaśpiewa piosenkę! Wokół motylki zatańczą walca i do herbatki zjedzą zakalca!
Ostatnie zgłoski wyśpiewała, jakby grała na grzebieniu – szczęka skakała tak śmiesznie, że zaczęła się śmiać. Brzmiało tak brązowo, jak piasek gryziony między zębami, kiedy ktoś wywrócił się na plaży. Te komiczne odgłosy szybko ustały i Miriam w porę zauważyła, że coś jest nie tak.
- Ojeju – mruknęła do siebie i obróciła się do papy, żeby sprawdzić, co się z nim działo. Łapką zaczęła uderzać w deseczkę, żeby ta wskoczyła na swoje miejsce, bo jakoś dziwnie odskakiwała. Wydęła usteczka, szukając sposobu rozwiązania tej dziwnej sytuacji. Lubiła prace manualne - składanie origami czy nawet nauki wyszywania u pani Sprouse. To była bardzo trudna sztuka, ale całkiem przyjemna! Pomyślała, że z tymi sankami to trochę jak z płócienkiem – tu trzeba przewiązać, żeby się trzymało, tam zahaczyć.
- Papciu, patrz! – zawołała do taty, odwiązując jedną ze wstążek ze swojego warkoczyka i owijając nią deseczkę. – O! Ładnie? – uśmiechnęła się. – Tylko papcio teraz musi zawiązać kokardkę, o tu.
Pokazała palcem miejsce. Potrafiła robić sporo rzeczy sama, ale wciąż potrzebowała przy wielu z nich pomocy.
- Tak! – odparła więc ochoczo, czerwieniąc się na całej buźce. – Winnie też go musi zobaczyć! I mama, i babcia, i ciocia Julcia, i wujcio Ulek, i wujcio Alex – wilk wywołany z lasu obdarzył Biedronkowóz swoich uśmiechem i, co nie mogło ujść uwadze Miriam, wystawił język do papy! Spojrzała na niego, mrugając zdziwiona. – Papciu, ale ten wujaszek jest niegrzeczny! Pewnie Winnie go nauczył wystawiać tak język! Pani Picks mówi, że garboróg ma dłuższy i się nie chwali – zachichotała, łapiąc za kapturek swojego płaszczyka i naciągając go na głowę tak, że faktycznie wyglądała jak mała biedronka. Czułki naszyte na materiał furkotały na wietrze jak szalone. – Biedronki, biedronki, w kropki biedronki, lubią zielone stonki! Wieczorem spotykają się przy herbatce i puszczają kolorowe latawce! – wyrecytowała wierszyk, nadając mu brzmienie krótkiej pioseneczki, posiadając w swoim dziecięcym poważaniu fakt, że wszyscy ich wyprzedzili. Zabawa była przednia, a przy okazji jechała ze swoją ukochaną rodziną, więc nic nie było im straszne! Pomagała sobie klaskaniem, chociaż klaskanie w rękawiczkach nigdy nie było zbyt spektakularne. – Przyjdzie konik, zagra na skrzypkach, biedronkom i stonkom zaśpiewa piosenkę! Wokół motylki zatańczą walca i do herbatki zjedzą zakalca!
Ostatnie zgłoski wyśpiewała, jakby grała na grzebieniu – szczęka skakała tak śmiesznie, że zaczęła się śmiać. Brzmiało tak brązowo, jak piasek gryziony między zębami, kiedy ktoś wywrócił się na plaży. Te komiczne odgłosy szybko ustały i Miriam w porę zauważyła, że coś jest nie tak.
- Ojeju – mruknęła do siebie i obróciła się do papy, żeby sprawdzić, co się z nim działo. Łapką zaczęła uderzać w deseczkę, żeby ta wskoczyła na swoje miejsce, bo jakoś dziwnie odskakiwała. Wydęła usteczka, szukając sposobu rozwiązania tej dziwnej sytuacji. Lubiła prace manualne - składanie origami czy nawet nauki wyszywania u pani Sprouse. To była bardzo trudna sztuka, ale całkiem przyjemna! Pomyślała, że z tymi sankami to trochę jak z płócienkiem – tu trzeba przewiązać, żeby się trzymało, tam zahaczyć.
- Papciu, patrz! – zawołała do taty, odwiązując jedną ze wstążek ze swojego warkoczyka i owijając nią deseczkę. – O! Ładnie? – uśmiechnęła się. – Tylko papcio teraz musi zawiązać kokardkę, o tu.
Pokazała palcem miejsce. Potrafiła robić sporo rzeczy sama, ale wciąż potrzebowała przy wielu z nich pomocy.
Zgubiła swe kropki na łące
a może w ogródku na grządce
a może w ogródku na grządce
The member 'Miriam Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Highlands
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja