Gabinet
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet
Miejsce pracy Lucindy. Spędza tutaj naprawdę dużo czasu. Jako łamacz klątw i poszukiwacz artefaktów nie ma swojego prawdziwego miejsca pracy dlatego wszystkim zajmuje się w domu. Jej ojciec zawsze powtarzał, że gabinet powinien być miejscem mówiącym najwięcej nie tylko o umiejętnościach i wykonywanej pracy, ale także o samym człowieku. Dlatego w jej gabinecie znajdziecie wszystko. Od pamiątek rodowych po mapy i stare księgi zaklęć. Wszystkie przywiezione z różnych zakątków świata artefakty także znajdą tu swoje miejsce.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 08.11.16 20:43, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trzeba było być niezwykłym ignorantem by nie dać się wciągnąć w wir panującej wojny. Jej do ignorantki było daleko i może właśnie dlatego Alex pojawił się pod jej drzwiami w ten majowy i burzowy wieczór by przekonać ją do opowiedzenia się po tej jedynej słusznej stronie. Nie zastanawiała się wtedy długo wiedząc, że już i tak na własną rękę robi wszystko by pomagać innym. Pchała się tam gdzie coś aktualnie się działo nie analizując tego z czym tak dokładnie ma do czynienia. Taka była od samego początku i prawdopodobnie dla kogoś kto znał Zakon Feniksa obecność Lucindy była czymś całkowicie normalnym. Ona sama żałowała, że nie dowiedziała się o tym wcześniej. Może wtedy mogłaby zrobić więcej? Ludzie tacy jak Selwyn zawsze chcieli więcej i więcej, ale nigdy nie dla siebie. Zawsze dla innych.
Lucinda nie traktowała Perciego jako ignoranta, ale jakoś chyba nawet przez myśl jej nie przeszło by mógł opowiedzieć się po stronie Rycerzy Walpurgii. W końcu było wielu arystokratów, którzy szyli zgodnie z polityką swojego rodu nie wyłamując się z szeregu. Może chciała myśleć, że wojna nie wpływa na jej bliskich aż tak jak wpływała na nią. To było to co ludzie nazywali nadzieją, a dla blondynki to tylko idealny sposób by kurczowo chronić swoich bliskich przynajmniej we własnym umyśle.
Kiedy mężczyzna zapytał czy się czymś martwi jedynie wzruszyła ramionami. Ciężko było nazwać to wszystko martwieniem się kiedy przez tak długi czas tkwi się w tym stanie. Martwiła się tym co przyjdzie jej zrobić, misją, która ciągle była przed nimi, anomaliami, rodzinną potyczką o władze, ale martwiła się też o siebie i własne uczucia. Była przecież tylko człowiekiem, który starał się odnaleźć w rozpętanym na ziemi piekle i choć bardzo by chciała zostać bezwzględnym żołnierzem to niestety walki z samą sobą nigdy nie wygra. - Prędzej nie obudziłabym się wcale – odparła unosząc kącik ust w uśmiechu choć temat do zabawnych nie należał. Selwyn pogodziła się z łatką starej panny. Nie potrzebowała tego zmieniać, a już na pewno nie dlatego, że ktoś tego od niej wymagał. Wiedziała, że to by ją zniszczyło. Znalazłaby się w sytuacji bez wyjścia i zniszczyła wszystko do czego tak bardzo dążyła.
Lucinda chciałaby móc pocieszyć ich oboje. Od dawna jednak przestała to robić. Obiecywać ludziom, że wszystko będzie dobrze, zmuszać ich do nadziei, w którą sama nie wierzyła. Znała Perciego na tyle by wiedzieć, że czas zagoi rany i sprawi, że znajdzie nowy cel w swoim życiu. Możliwe, że już go znalazł tylko blondynka nie miała jeszcze tej świadomości. Chciała jednak dla niego tego spokoju. Wiadomości, które wymienili tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że za podjęte decyzje przyjdzie mu zapłacić. Cena może dla niego nie grała roli, ale już dla szlachcianki była naprawdę znacząca. Nie chciała tracić kolejnych bliskich jej osób. - Wiem, że nie wszyscy to pochwalają Percy – zaczęła skupiając na mężczyźnie wzrok. - Znam cię na tyle by wiedzieć, że nie podjąłeś tych decyzji pod wpływem chwili. Tak musiało się stać i żadne pocieszanie tutaj nie pomoże. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię oceniać, ale przynajmniej chce cię wspierać. - dodała. Może i to były słowa, których pokryć w tym momencie niczym nie mogła, ale chciała by miał tego świadomość. Nie wszyscy spisali go na straty, a już na pewno nie Lucinda.
Szlachcianka wyprostowała się czekając na to co ma jej do powiedzenia kuzyn. Czuła w kościach, że nie jest to coś o czym mogliby porozmawiać przy filiżance herbaty. Właściwie trochę obawiała się tego co na nią spadnie, ale trzymając się myśli, że wszyscy byli tylko ludźmi skupiła się na tym by go w żadnym stopniu nie oceniać. Blondynka skinęła głową by poprosił ją o wysłuchanie do końca. Nie wiedziała czy to szok związany ze słowami mężczyzny czy może chęć poskładania tego wszystkiego w całość zatrzymała ją na fotelu tak długo, ale dopiero widząc jak ucieka wzrokiem na dłonie dając jej wybór podniosła się z miejsca. Przez pierwszą chwile nic nie mówiła analizując słowa, które padły. Jak długo to trwało? Czego się dopuścił będąc po stronie wroga? Skoro okłamywał ją przez tak długi czas to czy teraz mógł mówić prawdę? Chyba to nurtowało ją teraz najbardziej. - Skąd wiesz, że jestem w Zakonie? - zapytała bo ciężko jej było sobie wyobrazić, że ktoś kto jeszcze niedawno był po stronie wroga teraz dysponował wiedzą o wszystkich Zakonnikach. Nawet Bathilda by na to nie pozwoliła.
Blondynka pokręciła głową nie potrafiąc tego objąć logiką. To był przecież Percy; w jej oczach nadal był jak starszy brat, który krył jej plecy na sabatach kiedy znudzona zwiedzała wszystkie zakamarki posiadłości. Nie wyobrażała go sobie z różdżką skierowaną w niewinną osobę. W mugola czy kogoś półkrwi. Nie wyobrażała sobie nienawiści w jego oczach, a jednak mówił jej teraz o tym pewnym głosem gotowy przyjąć wszystkie ciosy. - A mówisz mi to Percy bo stwierdziłeś, że czas skończyć z kłamstwami czy dlatego, że czegoś ode mnie potrzebujesz? - zapytała i choć ton jej głosu był twardy to w środku była jak galareta. Chciała mu wierzyć w końcu jeden Merlin wie, że wszyscy popełniali błędy. Chciała wierzyć, że nadszedł czas by podjąć słuszne decyzje, ale potrzebowała na to chwili i przede wszystkim pewności, że to co mówi jest prawdą.
Lucinda odetchnęła i sięgnęła po leżącą na biurku różdżkę. Podeszła do kuzyna by zamknąć swoją dłoń w jego. - Chce ci ufać – zaczęła już delikatniej wiedząc, że te wszystkie słowa wiele go kosztowały. - Pomogę ci jak tylko będę mogła, ale muszę wiedzieć, że mówisz prawdę. Muszę wiedzieć, że nikt cię do tego nie zmusił. Mam nadzieje, że rozumiesz. - dodała by wyciągnąć różdżkę w jego stronę i wypowiedzieć – Legilimens – chciała zobaczyć tylko to jedno wspomnienie. Nie tylko ciężar swojego życia nosiła na ramionach, ale także wielu innych i nie mogła pozwolić sobie na to ryzyko. Bolał ją fakt, że musiała to zrobić, bo przecież nie chciała go ranić. Wojna zmusza do wielu okropnych rzeczy.
Lucinda nie traktowała Perciego jako ignoranta, ale jakoś chyba nawet przez myśl jej nie przeszło by mógł opowiedzieć się po stronie Rycerzy Walpurgii. W końcu było wielu arystokratów, którzy szyli zgodnie z polityką swojego rodu nie wyłamując się z szeregu. Może chciała myśleć, że wojna nie wpływa na jej bliskich aż tak jak wpływała na nią. To było to co ludzie nazywali nadzieją, a dla blondynki to tylko idealny sposób by kurczowo chronić swoich bliskich przynajmniej we własnym umyśle.
Kiedy mężczyzna zapytał czy się czymś martwi jedynie wzruszyła ramionami. Ciężko było nazwać to wszystko martwieniem się kiedy przez tak długi czas tkwi się w tym stanie. Martwiła się tym co przyjdzie jej zrobić, misją, która ciągle była przed nimi, anomaliami, rodzinną potyczką o władze, ale martwiła się też o siebie i własne uczucia. Była przecież tylko człowiekiem, który starał się odnaleźć w rozpętanym na ziemi piekle i choć bardzo by chciała zostać bezwzględnym żołnierzem to niestety walki z samą sobą nigdy nie wygra. - Prędzej nie obudziłabym się wcale – odparła unosząc kącik ust w uśmiechu choć temat do zabawnych nie należał. Selwyn pogodziła się z łatką starej panny. Nie potrzebowała tego zmieniać, a już na pewno nie dlatego, że ktoś tego od niej wymagał. Wiedziała, że to by ją zniszczyło. Znalazłaby się w sytuacji bez wyjścia i zniszczyła wszystko do czego tak bardzo dążyła.
Lucinda chciałaby móc pocieszyć ich oboje. Od dawna jednak przestała to robić. Obiecywać ludziom, że wszystko będzie dobrze, zmuszać ich do nadziei, w którą sama nie wierzyła. Znała Perciego na tyle by wiedzieć, że czas zagoi rany i sprawi, że znajdzie nowy cel w swoim życiu. Możliwe, że już go znalazł tylko blondynka nie miała jeszcze tej świadomości. Chciała jednak dla niego tego spokoju. Wiadomości, które wymienili tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że za podjęte decyzje przyjdzie mu zapłacić. Cena może dla niego nie grała roli, ale już dla szlachcianki była naprawdę znacząca. Nie chciała tracić kolejnych bliskich jej osób. - Wiem, że nie wszyscy to pochwalają Percy – zaczęła skupiając na mężczyźnie wzrok. - Znam cię na tyle by wiedzieć, że nie podjąłeś tych decyzji pod wpływem chwili. Tak musiało się stać i żadne pocieszanie tutaj nie pomoże. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię oceniać, ale przynajmniej chce cię wspierać. - dodała. Może i to były słowa, których pokryć w tym momencie niczym nie mogła, ale chciała by miał tego świadomość. Nie wszyscy spisali go na straty, a już na pewno nie Lucinda.
Szlachcianka wyprostowała się czekając na to co ma jej do powiedzenia kuzyn. Czuła w kościach, że nie jest to coś o czym mogliby porozmawiać przy filiżance herbaty. Właściwie trochę obawiała się tego co na nią spadnie, ale trzymając się myśli, że wszyscy byli tylko ludźmi skupiła się na tym by go w żadnym stopniu nie oceniać. Blondynka skinęła głową by poprosił ją o wysłuchanie do końca. Nie wiedziała czy to szok związany ze słowami mężczyzny czy może chęć poskładania tego wszystkiego w całość zatrzymała ją na fotelu tak długo, ale dopiero widząc jak ucieka wzrokiem na dłonie dając jej wybór podniosła się z miejsca. Przez pierwszą chwile nic nie mówiła analizując słowa, które padły. Jak długo to trwało? Czego się dopuścił będąc po stronie wroga? Skoro okłamywał ją przez tak długi czas to czy teraz mógł mówić prawdę? Chyba to nurtowało ją teraz najbardziej. - Skąd wiesz, że jestem w Zakonie? - zapytała bo ciężko jej było sobie wyobrazić, że ktoś kto jeszcze niedawno był po stronie wroga teraz dysponował wiedzą o wszystkich Zakonnikach. Nawet Bathilda by na to nie pozwoliła.
Blondynka pokręciła głową nie potrafiąc tego objąć logiką. To był przecież Percy; w jej oczach nadal był jak starszy brat, który krył jej plecy na sabatach kiedy znudzona zwiedzała wszystkie zakamarki posiadłości. Nie wyobrażała go sobie z różdżką skierowaną w niewinną osobę. W mugola czy kogoś półkrwi. Nie wyobrażała sobie nienawiści w jego oczach, a jednak mówił jej teraz o tym pewnym głosem gotowy przyjąć wszystkie ciosy. - A mówisz mi to Percy bo stwierdziłeś, że czas skończyć z kłamstwami czy dlatego, że czegoś ode mnie potrzebujesz? - zapytała i choć ton jej głosu był twardy to w środku była jak galareta. Chciała mu wierzyć w końcu jeden Merlin wie, że wszyscy popełniali błędy. Chciała wierzyć, że nadszedł czas by podjąć słuszne decyzje, ale potrzebowała na to chwili i przede wszystkim pewności, że to co mówi jest prawdą.
Lucinda odetchnęła i sięgnęła po leżącą na biurku różdżkę. Podeszła do kuzyna by zamknąć swoją dłoń w jego. - Chce ci ufać – zaczęła już delikatniej wiedząc, że te wszystkie słowa wiele go kosztowały. - Pomogę ci jak tylko będę mogła, ale muszę wiedzieć, że mówisz prawdę. Muszę wiedzieć, że nikt cię do tego nie zmusił. Mam nadzieje, że rozumiesz. - dodała by wyciągnąć różdżkę w jego stronę i wypowiedzieć – Legilimens – chciała zobaczyć tylko to jedno wspomnienie. Nie tylko ciężar swojego życia nosiła na ramionach, ale także wielu innych i nie mogła pozwolić sobie na to ryzyko. Bolał ją fakt, że musiała to zrobić, bo przecież nie chciała go ranić. Wojna zmusza do wielu okropnych rzeczy.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Starał się nie myśleć o przeszłości. Wiedział, że nie mógł wymazać jej z pamięci – i nie chciał tego robić, wszystkie jego błędy i potknięcia, stoczone walki i trudne decyzje, pomogły mu zrozumieć, która strona była tą właściwą – ale wiedział też, że masochistyczne taplanie się we wspomnieniach mogło doprowadzić go tylko do zguby. Znał już ten schemat: odważny skok w nieznane, bolesny upadek, pozorne dojście do siebie, a później długie miesiące bezcelowego tarzania się w bagnie wyrzutów sumienia, żalu i tęsknoty, zakropione własną destrukcją i odepchnięciem od siebie wszystkich, którzy mogliby ów proces w jakikolwiek sposób zatrzymać; tak właśnie wyglądała jego rzeczywistość po przeklętej wyprawie, i chociaż obiecał sobie wtedy, że nie doprowadzi po raz drugi do rozegrania tego samego scenariusza, czasami zastanawiał się, czy już tego nie robił. Bo chociaż podnosił wysoko głowę, wzruszał ramionami i starał się przekonać wszystkich, że nie żałował opuszczenia rodziny, to tak naprawdę oszukiwał w ten sposób samego siebie, chwytając się złości i gniewu, żeby zapomnieć o tym, jak bardzo czasami za nimi tęsknił. Owszem, był zły, że tak łatwo wykreślili go ze swojego życia, ale ta wściekłość powoli się wypalała, a on nie wiedział, jak długo jeszcze był w stanie sztucznie ją rozniecać, dmuchając desperacko w gasnące bezpowrotnie płomienie; bał się momentu, w którym zgasną całkiem – a on zostanie tylko z tą okropną pustką, z którą nie miał pojęcia, co robić dalej. Dlatego tak bardzo był wdzięczny Lucindzie za jej słowa, i dlatego tak bardzo obawiał się, że za moment je cofnie; nie wiedział, czy zniósłby kolejne odrzucenie, choć wiedział, że na nie zasłużył. – Dziękuję, Lucy, to dużo znaczy – powiedział szczerze, pozwalając sobie na cień uśmiechu; nie wracał już w rozmowie do feralnych prawie-zaręczyn z Craigiem, choć słowa kuzynki zabrzmiały złowieszczo – miał jednak nadzieję, że wiedziała, iż prędzej pomógłby Burke’owi pożegnać się z tym światem, niż pozwoliłby, żeby coś stało się jej.
Z drugiej strony – nie zdziwiłoby go, gdyby w tym momencie podejrzewała go o najgorsze, stawiając go na równi z tymi, na myśl o których się krzywiła.
Nie patrzył w jej stronę, kiedy podniosła się z miejsca, wyczuł jednak poruszenie – i podniósł głowę, jakby odruchowo sprawdzając, czy wciąż znajdowała się w pomieszczeniu. Znajdowała, oczywiście, że tak; i dokładnie tak, jak się spodziewał, miała pytania. – Od Bena – odpowiedział zgodnie z prawdą, zastanawiając się przez moment, jak wiele powinien zdradzić jej od razu. – Przyjaźnimy się od Hogwartu. Z przerwami. – I komplikacjami. – To on mi pomógł. Pomaga. Wiedział, że się ze sobą kontaktujemy – wyjaśnił, mimowolnie przyjmując ton pełen niewypowiedzianego usprawiedliwienia; czy była zła, że się o niej dowiedział? Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, starając się wyczytać stamtąd wszystkie te emocje, których nie był w stanie wyłuskać z jej słów, ale nie potrafił przeniknąć do jej myśli. Musiał więc polegać na tym, co chciała mu przekazać; opuścił na powrót spojrzenie, kiedy pokręciła głową, zadając kolejne pytanie. Zasadne, sprawiedliwe – ale i tak odbijające się w jego umyśle jakoś głucho i gorzko. – Jedno i drugie – powiedział, milknąc jedynie na krótki moment. Zawahał się – po czym podniósł wzrok, marszcząc nieznacznie brwi. – Jestem tutaj, bo ci ufam, Lucy. To nie tak, że całkowicie skończyłem z kłamstwami, mam w tej chwili więcej tajemnic niż kiedykolwiek; rzeczy, o których nie mogę powiedzieć prawie nikomu, żeby nie narazić innych na niebezpieczeństwo. – Czasami dusił się tymi kłamstwami i sekretami, ciążyły mu na ramionach jak ołów, ciągnąc go ku ziemi; dopuszczenie do prawdy przynajmniej jednej osoby, być może egoistyczne, robiło ogromną różnicę. Już w tamtej chwili czuł się lepiej, spokojniej – bojąc się oceny, to prawda, ale już nie tego, że Lucinda dowie się o wszystkim przez przypadek, wyciągając własne, pochopne wnioski. – Wierzę jednak, że prawda będzie u ciebie bezpieczna. Ta, i inne, bo rzeczywiście potrzebuję też twojej pomocy, potrzebuję kogoś, kto pomoże mi nauczyć się oklumencji – i jeżeli się zgodzisz, to zobaczysz w moim umyśle rzeczy, które trudno będzie ci zrozumieć. Zwłaszcza bez świadomości, kim do niedawna byłem – powiedział, werbalizując wreszcie drugi powód, dla którego pojawił się tego dnia pod jej drzwiami, prawie bezwiednie przemycając we własnej wypowiedzi pytanie: czy była skłonna mu pomóc? Wiedział, że nie był w stanie zrobić tego bez niej, choć oczywiście – próbował; myśl o opanowaniu sztuki zamykania własnego umysłu na wpływy z zewnątrz nie pojawiła się u niego pod wpływem chwili, mielił ją w myślach od czasu uwolnienia się spod wpływu przeklętej, halucynogennej anomalii. Świadomość, że tak łatwo dał się oszukać, nie dawała mu spokoju przez długie tygodnie, spędzając sen z powiek, aż wreszcie zaczął czytać na własną rękę, w końcu stając jednak przed oczywistością: potrzebował też praktyki.
Dotyk ciepłych palców na dłoni wyrwał go z zamyślenia; spojrzał na Lucindę, dopiero teraz dostrzegając, że trzymała w ręce różdżkę. – Oczywiście – przytaknął. Wiedział, co zaraz nastąpi – znał wypowiedzianą przez kuzynkę inkantację, a mimo to na nagłe pojawienie się w jego umyśle dodatkowej obecności odruchowo zareagował oporem. Bezskutecznym; niemy protest pogorszył jedynie trudny do opisania, mentalny dyskomfort, na pewien sposób pomagając mu jednak przypomnieć sobie, kto właściwie stał po drugiej stronie różdżki. Wycofał się więc powoli, starając się dodatkowo nakierować ją na wspomnienie, którego szukała, zanurzając się na powrót w panujących przed domem Alexandra ciemnościach, rozproszonych jedynie przez żółtawe światło na ganku. Nie chciał przeżywać przesłuchania raz jeszcze, nie potrafił jednak odciąć się od własnego umysłu, obserwował je więc razem z Lucindą: widział nieprzychylne spojrzenia, słyszał gorzkie słowa rzucanych oskarżeń, czuł w ustach pozbawiony smaku chłód veritaserum; jego własny głos rozbijał się o jego czaszkę, gdy słuchał swoich odpowiedzi, opowieści o dołączeniu do Rycerzy, opisu popełnionych czynów, informacji o samej organizacji; gdy wreszcie – zgadzał się na złożenie przysięgi, wstawał z miejsca, dłoń zaciśnięta na dłoni, świetliste wstęgi, pięciokrotnie powtórzone słowo przysięgam – i ponowne zanurzenie się w ciemności.
Z drugiej strony – nie zdziwiłoby go, gdyby w tym momencie podejrzewała go o najgorsze, stawiając go na równi z tymi, na myśl o których się krzywiła.
Nie patrzył w jej stronę, kiedy podniosła się z miejsca, wyczuł jednak poruszenie – i podniósł głowę, jakby odruchowo sprawdzając, czy wciąż znajdowała się w pomieszczeniu. Znajdowała, oczywiście, że tak; i dokładnie tak, jak się spodziewał, miała pytania. – Od Bena – odpowiedział zgodnie z prawdą, zastanawiając się przez moment, jak wiele powinien zdradzić jej od razu. – Przyjaźnimy się od Hogwartu. Z przerwami. – I komplikacjami. – To on mi pomógł. Pomaga. Wiedział, że się ze sobą kontaktujemy – wyjaśnił, mimowolnie przyjmując ton pełen niewypowiedzianego usprawiedliwienia; czy była zła, że się o niej dowiedział? Zatrzymał spojrzenie na jej twarzy, starając się wyczytać stamtąd wszystkie te emocje, których nie był w stanie wyłuskać z jej słów, ale nie potrafił przeniknąć do jej myśli. Musiał więc polegać na tym, co chciała mu przekazać; opuścił na powrót spojrzenie, kiedy pokręciła głową, zadając kolejne pytanie. Zasadne, sprawiedliwe – ale i tak odbijające się w jego umyśle jakoś głucho i gorzko. – Jedno i drugie – powiedział, milknąc jedynie na krótki moment. Zawahał się – po czym podniósł wzrok, marszcząc nieznacznie brwi. – Jestem tutaj, bo ci ufam, Lucy. To nie tak, że całkowicie skończyłem z kłamstwami, mam w tej chwili więcej tajemnic niż kiedykolwiek; rzeczy, o których nie mogę powiedzieć prawie nikomu, żeby nie narazić innych na niebezpieczeństwo. – Czasami dusił się tymi kłamstwami i sekretami, ciążyły mu na ramionach jak ołów, ciągnąc go ku ziemi; dopuszczenie do prawdy przynajmniej jednej osoby, być może egoistyczne, robiło ogromną różnicę. Już w tamtej chwili czuł się lepiej, spokojniej – bojąc się oceny, to prawda, ale już nie tego, że Lucinda dowie się o wszystkim przez przypadek, wyciągając własne, pochopne wnioski. – Wierzę jednak, że prawda będzie u ciebie bezpieczna. Ta, i inne, bo rzeczywiście potrzebuję też twojej pomocy, potrzebuję kogoś, kto pomoże mi nauczyć się oklumencji – i jeżeli się zgodzisz, to zobaczysz w moim umyśle rzeczy, które trudno będzie ci zrozumieć. Zwłaszcza bez świadomości, kim do niedawna byłem – powiedział, werbalizując wreszcie drugi powód, dla którego pojawił się tego dnia pod jej drzwiami, prawie bezwiednie przemycając we własnej wypowiedzi pytanie: czy była skłonna mu pomóc? Wiedział, że nie był w stanie zrobić tego bez niej, choć oczywiście – próbował; myśl o opanowaniu sztuki zamykania własnego umysłu na wpływy z zewnątrz nie pojawiła się u niego pod wpływem chwili, mielił ją w myślach od czasu uwolnienia się spod wpływu przeklętej, halucynogennej anomalii. Świadomość, że tak łatwo dał się oszukać, nie dawała mu spokoju przez długie tygodnie, spędzając sen z powiek, aż wreszcie zaczął czytać na własną rękę, w końcu stając jednak przed oczywistością: potrzebował też praktyki.
Dotyk ciepłych palców na dłoni wyrwał go z zamyślenia; spojrzał na Lucindę, dopiero teraz dostrzegając, że trzymała w ręce różdżkę. – Oczywiście – przytaknął. Wiedział, co zaraz nastąpi – znał wypowiedzianą przez kuzynkę inkantację, a mimo to na nagłe pojawienie się w jego umyśle dodatkowej obecności odruchowo zareagował oporem. Bezskutecznym; niemy protest pogorszył jedynie trudny do opisania, mentalny dyskomfort, na pewien sposób pomagając mu jednak przypomnieć sobie, kto właściwie stał po drugiej stronie różdżki. Wycofał się więc powoli, starając się dodatkowo nakierować ją na wspomnienie, którego szukała, zanurzając się na powrót w panujących przed domem Alexandra ciemnościach, rozproszonych jedynie przez żółtawe światło na ganku. Nie chciał przeżywać przesłuchania raz jeszcze, nie potrafił jednak odciąć się od własnego umysłu, obserwował je więc razem z Lucindą: widział nieprzychylne spojrzenia, słyszał gorzkie słowa rzucanych oskarżeń, czuł w ustach pozbawiony smaku chłód veritaserum; jego własny głos rozbijał się o jego czaszkę, gdy słuchał swoich odpowiedzi, opowieści o dołączeniu do Rycerzy, opisu popełnionych czynów, informacji o samej organizacji; gdy wreszcie – zgadzał się na złożenie przysięgi, wstawał z miejsca, dłoń zaciśnięta na dłoni, świetliste wstęgi, pięciokrotnie powtórzone słowo przysięgam – i ponowne zanurzenie się w ciemności.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Lucinda nie chciała pytać już o nic więcej. W takich sytuacjach kierowała się własną intuicją. Ona gdyby znalazła się na miejscu Perciego miałaby dość rozgrzebywania ran i tłumaczenia się z podjętych decyzji. Może i naiwnie to brzmiało, ale czy nie zapłacił już nadto wysokiej ceny za to co zrobił? Czemu ludziom tak łatwo przychodziło ocenianie innych skoro nie mieli pojęcia ile tak naprawdę należało poświęcić by w ów miejscu się znaleźć? Blondynka nie chciałaby być hipokrytką, bo w końcu doskonale wiedziała jak to jest być pod wiecznym ostrzałem uwag i dotkliwych ocen. Chciała mu tego oszczędzić wiedząc, że mężczyzna sam powie jej to co uważa za słuszne, a naciskanie na kogokolwiek wcale nie pomagało; to tak jakby z impetem zamknąć drzwi, a potem dziwić się, że te pozostają zamknięte.
Na słowa mężczyzny uśmiechnęła się delikatnie. Nawet jeśli wszyscy się od niego finalnie odwrócili to Lucinda nie miała zamiaru tego zrobić. Tak jak on nie pozwoliłby jej skrzywdzić tak i ona nie chciała by spotkało go jeszcze więcej krzywdy niż już i tak w ostatnim czasie go spotkało. Skoro mogli mieć na coś wpływ to przede wszystkim na tratowanie samych siebie. Czasami żałowała, że ludzie patrzą na siebie w tak zakrojony sposób. Widzą to co łatwo i zobaczyć, nie szukają głębiej. Czasami był to błąd, a czasami cud ratujący życie. Ona sama nie do końca potrafiła to rozgryźć.
Selwyn chciała wierzyć, że rzeczy, które robił i idea, którą wyznawał stanowiły już historię. O zaufanie było jednak ciężko, a już niejednokrotnie na własnej skórze się przekonała, że każdy może zdradzić każdego. Nawet najbliższa osoba, nawet członek rodziny czy ktoś komu oddało się prawie wszystko. Potrafiła szastać zaufaniem na prawo i lewo chcąc tłumaczyć zachowania ludzi w sposób jak najbardziej logiczny, ale Merlin jej świadkiem, że niektórych decyzji nie można było już wytłumaczyć. Miała jednak nadzieje, że Percival nie był osobą, która jej zaufaniem by pogardziła. Blondynka podejrzewała, że to spotkanie będzie ciężkie tak samo dla niego jak i dla niej. Oczami wyobraźni widziała wrak człowieka, który stara się poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazł. Jego słowa były jednak niesamowitym zaskoczeniem. To tak naprawdę tylko potwierdza jak mało wiedziała o ludziach, którzy byli jej bliscy. Miała świadomość tego, że po drugiej stronie barykady może się znajdować naprawdę każdy, ale z drugiej strony myślenie w takich kategoriach o najbliższych jest trudne, a często nawet niemożliwe. - Wie, że mi o tym wszystkim mówisz? - zapytała kiedy wspomniał o Benie. Właściwie wiedziała, że musiał być to ktoś z gwardzistów. Nie miała mu za złe, że wie o ile to wszystko było prawdą. Jeżeli przeszedł do niej bo potrzebował pomocy to Lucinda nie miała zamiaru mu tej pomocy odmówić. Słysząc też czego ma ów pomoc dotyczyć wszystko zrozumiała. Musiał jej przecież powiedzieć o tym wszystkim skoro chciał żeby raz za razem wchodziła mu do głowy. Nauka oklumencji prawdopodobnie była jeszcze trudniejsza niż nauka legilimencji. Sztuką jest zamknąć drzwi zanim ktoś sięgnie do klamki, bo później może być już za późno. - Nie powiedziałabym nikomu o powierzonych mi tajemnicach, Percy. Rozmawialiśmy o tym w listach i zdania nie zmieniłam. Każdy ma prawo do popełniania złych decyzji, nikt nie jest idealny, a ten, który tak uważa najprędzej siebie oszukuje. Potrafię to wszystko zrozumieć. Toczymy wojnę i łatwo w niej o błędy, ale nie chce, żebyś ty za swoje płacił krwią. - może dlatego, że się o niego martwiła, a może po prostu wiedziała, że każdy musi mieć szansę by popełnione błędy naprawić, ale wiedziała, że musi mu pomóc.
Przekonało ją do tego jeszcze bardziej to co zobaczyła w głowie mężczyzny. Czując początkowy opór zadziałała mocniej. Była to normalna reakcja obronna, ale już teraz mogła stwierdzić, że nauka oklumencji nie będzie tak mozolna jak można by się tego spodziewać. Potem widziała już wszystko. Przesłuchanie, znajome twarze, nazwiska wrogów i przysięga. Ciężko było ukryć, że to nią wstrząsnęło. Dowiedziała się o wiele więcej niż się spodziewała czy nawet chciała. Może powinna każdej osobie, której ufa profilaktycznie wejść do głowy by sprawdzić czy nie jest obsesyjnym kłamcą? Blondynka odsunęła się od mężczyzny, ale tylko o krok i położyła mu dłoń na ramieniu. Nic nie powiedziała, bo nie potrzebne tu były słowa. Wiedziała już przez co przeszedł i jaką naprawdę cenę zapłacił. Spoglądała w jego oczy i wiedziała, że nie ma potrzeby rozgrzebywania kolejnych ran. Nie było potrzeby atakowania mężczyzny kolejnym mentalnym policzkiem. Dostał wystarczająco od Rycerzy, od Zakonu i od samego siebie. Lucinda nie musiała dolewać oliwy do ognia.
Blondynka wolnym krokiem podeszła do biurka by otworzyć dolną szafkę i wyciągnąć z niej butelkę ognistej i dwie szklanki. Już dawno przestała się zamartwiać ilością wypitego alkoholu. Jeżeli istniało coś innego co tak potrafi ukoić umysł to Lucinda chętnie o tym porozmawia. Szlachcianka uzupełniła szkło i wróciła do Perciego podając mu jedną ze szklanek. - Co wiesz o oklumencji? - zapytała upijając łyk ze szklanki. Jeżeli miało im się to udać to musieli od czegoś zacząć.
Na słowa mężczyzny uśmiechnęła się delikatnie. Nawet jeśli wszyscy się od niego finalnie odwrócili to Lucinda nie miała zamiaru tego zrobić. Tak jak on nie pozwoliłby jej skrzywdzić tak i ona nie chciała by spotkało go jeszcze więcej krzywdy niż już i tak w ostatnim czasie go spotkało. Skoro mogli mieć na coś wpływ to przede wszystkim na tratowanie samych siebie. Czasami żałowała, że ludzie patrzą na siebie w tak zakrojony sposób. Widzą to co łatwo i zobaczyć, nie szukają głębiej. Czasami był to błąd, a czasami cud ratujący życie. Ona sama nie do końca potrafiła to rozgryźć.
Selwyn chciała wierzyć, że rzeczy, które robił i idea, którą wyznawał stanowiły już historię. O zaufanie było jednak ciężko, a już niejednokrotnie na własnej skórze się przekonała, że każdy może zdradzić każdego. Nawet najbliższa osoba, nawet członek rodziny czy ktoś komu oddało się prawie wszystko. Potrafiła szastać zaufaniem na prawo i lewo chcąc tłumaczyć zachowania ludzi w sposób jak najbardziej logiczny, ale Merlin jej świadkiem, że niektórych decyzji nie można było już wytłumaczyć. Miała jednak nadzieje, że Percival nie był osobą, która jej zaufaniem by pogardziła. Blondynka podejrzewała, że to spotkanie będzie ciężkie tak samo dla niego jak i dla niej. Oczami wyobraźni widziała wrak człowieka, który stara się poradzić sobie z sytuacją, w której się znalazł. Jego słowa były jednak niesamowitym zaskoczeniem. To tak naprawdę tylko potwierdza jak mało wiedziała o ludziach, którzy byli jej bliscy. Miała świadomość tego, że po drugiej stronie barykady może się znajdować naprawdę każdy, ale z drugiej strony myślenie w takich kategoriach o najbliższych jest trudne, a często nawet niemożliwe. - Wie, że mi o tym wszystkim mówisz? - zapytała kiedy wspomniał o Benie. Właściwie wiedziała, że musiał być to ktoś z gwardzistów. Nie miała mu za złe, że wie o ile to wszystko było prawdą. Jeżeli przeszedł do niej bo potrzebował pomocy to Lucinda nie miała zamiaru mu tej pomocy odmówić. Słysząc też czego ma ów pomoc dotyczyć wszystko zrozumiała. Musiał jej przecież powiedzieć o tym wszystkim skoro chciał żeby raz za razem wchodziła mu do głowy. Nauka oklumencji prawdopodobnie była jeszcze trudniejsza niż nauka legilimencji. Sztuką jest zamknąć drzwi zanim ktoś sięgnie do klamki, bo później może być już za późno. - Nie powiedziałabym nikomu o powierzonych mi tajemnicach, Percy. Rozmawialiśmy o tym w listach i zdania nie zmieniłam. Każdy ma prawo do popełniania złych decyzji, nikt nie jest idealny, a ten, który tak uważa najprędzej siebie oszukuje. Potrafię to wszystko zrozumieć. Toczymy wojnę i łatwo w niej o błędy, ale nie chce, żebyś ty za swoje płacił krwią. - może dlatego, że się o niego martwiła, a może po prostu wiedziała, że każdy musi mieć szansę by popełnione błędy naprawić, ale wiedziała, że musi mu pomóc.
Przekonało ją do tego jeszcze bardziej to co zobaczyła w głowie mężczyzny. Czując początkowy opór zadziałała mocniej. Była to normalna reakcja obronna, ale już teraz mogła stwierdzić, że nauka oklumencji nie będzie tak mozolna jak można by się tego spodziewać. Potem widziała już wszystko. Przesłuchanie, znajome twarze, nazwiska wrogów i przysięga. Ciężko było ukryć, że to nią wstrząsnęło. Dowiedziała się o wiele więcej niż się spodziewała czy nawet chciała. Może powinna każdej osobie, której ufa profilaktycznie wejść do głowy by sprawdzić czy nie jest obsesyjnym kłamcą? Blondynka odsunęła się od mężczyzny, ale tylko o krok i położyła mu dłoń na ramieniu. Nic nie powiedziała, bo nie potrzebne tu były słowa. Wiedziała już przez co przeszedł i jaką naprawdę cenę zapłacił. Spoglądała w jego oczy i wiedziała, że nie ma potrzeby rozgrzebywania kolejnych ran. Nie było potrzeby atakowania mężczyzny kolejnym mentalnym policzkiem. Dostał wystarczająco od Rycerzy, od Zakonu i od samego siebie. Lucinda nie musiała dolewać oliwy do ognia.
Blondynka wolnym krokiem podeszła do biurka by otworzyć dolną szafkę i wyciągnąć z niej butelkę ognistej i dwie szklanki. Już dawno przestała się zamartwiać ilością wypitego alkoholu. Jeżeli istniało coś innego co tak potrafi ukoić umysł to Lucinda chętnie o tym porozmawia. Szlachcianka uzupełniła szkło i wróciła do Perciego podając mu jedną ze szklanek. - Co wiesz o oklumencji? - zapytała upijając łyk ze szklanki. Jeżeli miało im się to udać to musieli od czegoś zacząć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Był wdzięczny za bijący od Lucindy spokój, za próbę zrozumienia jego działań przed wystawieniem im oceny, za brak głośno werbalizowanych wyrzutów; zasługiwał na nie - wiedział o tym - ale jednocześnie egoistycznie nie chciał ich już po raz kolejny słyszeć, w którymś momencie orientując się, że żeby ruszyć wreszcie do przodu, musiał paskudną i naznaczoną tragicznymi wyborami przeszłość pozostawić daleko za sobą. Taplał się w duszących wyrzutach sumienia od tygodni, starając się za wszelką cenę zasypać wyrwy ziejące między nim, a ludźmi, na których mu zależało, ale Ben miał rację - nie mógł bez końca kopać się mentalnie, nie miał czasu na kolejne miesiące użalania się nad samym sobą. Jego wrogowie nie spali, nie byli bierni; przyjdą po niego prędzej czy później - a kiedy to się stanie, będzie musiał być gotowy.
Przypuszczał, że Lucinda również to rozumiała - a może po prostu rozumiała jego, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak wyglądał ich świat, oraz jak trudno było odnaleźć się w nim takim jak oni. Jakakolwiek nie byłaby prawda, cieszył się, że postanowił przyjść akurat do niej, żałując jedynie, że nie zrobił tego dawno temu; być może gdyby zaufał jej wcześniej, wyjawiając wszystko zamiast zasłaniać się koniecznością chronienia najbliższych (patrząc na to z perspektywy czasu - czy w rzeczywistości nie próbował zwyczajnie ochronić samego siebie?) ostateczny upadek nie byłby aż tak bolesny.
Nie mógł cofnąć czasu, mógł jednak dołożyć wszelkich starań, żeby nie powtórzyć błędów przeszłości - i tym razem postawić na szczerość, przynajmniej tam, gdzie była ona zasadna; dobierając sojuszników ostrożnie, ale tych prawdziwych ceniąc i szanując bardziej niż poprzednio. - Tak, wie o wszystkim - odpowiedział, kiwając głową. Ben mu zaufał, podejmując nieskończenie wielkie ryzyko, gdy zdecydował się pozwolić mu nie tylko na pozostanie na wolności, ale również wstawiając się za nim przed Zakonem Feniksa; Percival zdawał sobie sprawę, że nie musiał tego robić, więcej - nie była to nawet decyzja stuprocentowo podyktowana zdrowym rozsądkiem, a Wright nie był mu niczego winien: mógł obezwładnić go tamtego pamiętnego dnia w Weymouth, postępując z nim jak z każdym innym przeciwnikiem. Zamiast tego zachował się jak przyjaciel, pokładając w nim nadzieje, których nie zamierzał zawieść, działając w jakikolwiek sposób za jego plecami - bez względu na to, czy robiłby to w dobrej wierze, czy nie. Niepotrzebne tajemnice były jednym z czynników, które zaprowadziły go w miejsce, w jakim znajdował się dzisiaj.
Nie chciał mieć ich również przed Lucindą, zwłaszcza odkąd dowiedział się, że od dłuższego czasu nie pozostawała bierna; nigdy nie uważał jej zresztą za kogoś, kto pozwoliłby trzymać się pod ochronnym, sterylnym kloszem, podejrzewając, że taka izolacja wyrządziłaby jej więcej szkody niż przyniosła pożytku. - Wiem, Lucy - w innym wypadku by mnie tutaj nie było - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Ani przez moment nie podejrzewał jej o nieszczere intencje, wiedział jednak też, że tajemnice, nawet cudze, bywały ciężarem - a tego nigdy bez jej zgody nie dołożyłby na jej barki. Dlatego chciał, by miała przynajmniej cząstkową świadomość tego, czego mogła stać się świadkiem, i by miała ją już teraz - zanim zgodzi się udzielić mu pomocy.
A błędy - za nie miał zapłacić czym będzie trzeba.
Nie przerwał ciszy jako pierwszy, zachowując milczenie jeszcze na długo po tym, jak prawie namacalna obecność Lucindy zniknęła z jego umysłu, zastąpiona przez kojący dotyk dłoni na ramieniu. Łagodzący nieco zmęczone nerwy, choć nie na tyle, by całkowicie zniwelować strach przed spojrzeniem jej w oczy; pokonany - mimo obaw nie odwrócił spojrzenia, na szczęście nie dopatrując się w jasnych tęczówkach chłodu ani odrazy.
Zmarszczył lekko brwi, kiedy odwróciła się w stronę szafki, jego niewypowiedziane pytanie bardzo szybko doczekało się jednak odpowiedzi; roześmiał się cicho na widok butelki i pary szklanek, ale naczynie z alkoholem przyjął z wdzięcznością; co prawda czasy zapijana własnych żali pozostawił już daleko za sobą, ale trudno było zaprzeczyć faktowi, że mierzenie się z trudną rzeczywistością przychodziło łatwiej, gdy całemu procesowi towarzyszyła ognista. - Dziękuję - powiedział, upijając łyk bursztynowego płynu, sprawiając wrażenie, że dziękował właśnie za niego - choć tak naprawdę za jego słowami kryło się znacznie więcej.
Zastanowił się przez moment nad jej pytaniem, nie odpowiadając na nie od razu. Co wiedział o oklumencji? Jeszcze kilka minut wcześniej wydawało mu się, że całkiem sporo - zanim w ogóle dopuścił do siebie perspektywę praktycznych ćwiczeń, starał się zgłębić tyle wiedzy, ile tylko był w stanie, czytając o samej istocie tej trudnej sztuki i znanych czarodziejom technikach jej opanowania, jednak wystarczyło krótkie spotkanie z legilimencją, by dotarło do niego, że przełożenie suchych faktów na umiejętności miało okazać się znacznie trudniejsze niż przypuszczał. - Znam teorię - powiedział w końcu, wyraźną niepewnością w głosie, bawiąc się bezwiednie trzymaną w dłoni szklanką i przyglądając się kołyszącemu na boki alkoholowi, choć prawie go nie widząc. - Wiem, że kluczem jest pozbycie się emocji, odizolowanie od uczuć i zamknięcie umysłu, choć nie do końca rozumiem, jak jedno ma się do drugiego - ani jak taki stan osiągnąć - przyznał po chwili, decydując, że nie było sensu udawać; wszystkie jego słabości i tak miały za moment wyjść na światło dzienne.
Przypuszczał, że Lucinda również to rozumiała - a może po prostu rozumiała jego, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak wyglądał ich świat, oraz jak trudno było odnaleźć się w nim takim jak oni. Jakakolwiek nie byłaby prawda, cieszył się, że postanowił przyjść akurat do niej, żałując jedynie, że nie zrobił tego dawno temu; być może gdyby zaufał jej wcześniej, wyjawiając wszystko zamiast zasłaniać się koniecznością chronienia najbliższych (patrząc na to z perspektywy czasu - czy w rzeczywistości nie próbował zwyczajnie ochronić samego siebie?) ostateczny upadek nie byłby aż tak bolesny.
Nie mógł cofnąć czasu, mógł jednak dołożyć wszelkich starań, żeby nie powtórzyć błędów przeszłości - i tym razem postawić na szczerość, przynajmniej tam, gdzie była ona zasadna; dobierając sojuszników ostrożnie, ale tych prawdziwych ceniąc i szanując bardziej niż poprzednio. - Tak, wie o wszystkim - odpowiedział, kiwając głową. Ben mu zaufał, podejmując nieskończenie wielkie ryzyko, gdy zdecydował się pozwolić mu nie tylko na pozostanie na wolności, ale również wstawiając się za nim przed Zakonem Feniksa; Percival zdawał sobie sprawę, że nie musiał tego robić, więcej - nie była to nawet decyzja stuprocentowo podyktowana zdrowym rozsądkiem, a Wright nie był mu niczego winien: mógł obezwładnić go tamtego pamiętnego dnia w Weymouth, postępując z nim jak z każdym innym przeciwnikiem. Zamiast tego zachował się jak przyjaciel, pokładając w nim nadzieje, których nie zamierzał zawieść, działając w jakikolwiek sposób za jego plecami - bez względu na to, czy robiłby to w dobrej wierze, czy nie. Niepotrzebne tajemnice były jednym z czynników, które zaprowadziły go w miejsce, w jakim znajdował się dzisiaj.
Nie chciał mieć ich również przed Lucindą, zwłaszcza odkąd dowiedział się, że od dłuższego czasu nie pozostawała bierna; nigdy nie uważał jej zresztą za kogoś, kto pozwoliłby trzymać się pod ochronnym, sterylnym kloszem, podejrzewając, że taka izolacja wyrządziłaby jej więcej szkody niż przyniosła pożytku. - Wiem, Lucy - w innym wypadku by mnie tutaj nie było - odpowiedział, uśmiechając się lekko. Ani przez moment nie podejrzewał jej o nieszczere intencje, wiedział jednak też, że tajemnice, nawet cudze, bywały ciężarem - a tego nigdy bez jej zgody nie dołożyłby na jej barki. Dlatego chciał, by miała przynajmniej cząstkową świadomość tego, czego mogła stać się świadkiem, i by miała ją już teraz - zanim zgodzi się udzielić mu pomocy.
A błędy - za nie miał zapłacić czym będzie trzeba.
Nie przerwał ciszy jako pierwszy, zachowując milczenie jeszcze na długo po tym, jak prawie namacalna obecność Lucindy zniknęła z jego umysłu, zastąpiona przez kojący dotyk dłoni na ramieniu. Łagodzący nieco zmęczone nerwy, choć nie na tyle, by całkowicie zniwelować strach przed spojrzeniem jej w oczy; pokonany - mimo obaw nie odwrócił spojrzenia, na szczęście nie dopatrując się w jasnych tęczówkach chłodu ani odrazy.
Zmarszczył lekko brwi, kiedy odwróciła się w stronę szafki, jego niewypowiedziane pytanie bardzo szybko doczekało się jednak odpowiedzi; roześmiał się cicho na widok butelki i pary szklanek, ale naczynie z alkoholem przyjął z wdzięcznością; co prawda czasy zapijana własnych żali pozostawił już daleko za sobą, ale trudno było zaprzeczyć faktowi, że mierzenie się z trudną rzeczywistością przychodziło łatwiej, gdy całemu procesowi towarzyszyła ognista. - Dziękuję - powiedział, upijając łyk bursztynowego płynu, sprawiając wrażenie, że dziękował właśnie za niego - choć tak naprawdę za jego słowami kryło się znacznie więcej.
Zastanowił się przez moment nad jej pytaniem, nie odpowiadając na nie od razu. Co wiedział o oklumencji? Jeszcze kilka minut wcześniej wydawało mu się, że całkiem sporo - zanim w ogóle dopuścił do siebie perspektywę praktycznych ćwiczeń, starał się zgłębić tyle wiedzy, ile tylko był w stanie, czytając o samej istocie tej trudnej sztuki i znanych czarodziejom technikach jej opanowania, jednak wystarczyło krótkie spotkanie z legilimencją, by dotarło do niego, że przełożenie suchych faktów na umiejętności miało okazać się znacznie trudniejsze niż przypuszczał. - Znam teorię - powiedział w końcu, wyraźną niepewnością w głosie, bawiąc się bezwiednie trzymaną w dłoni szklanką i przyglądając się kołyszącemu na boki alkoholowi, choć prawie go nie widząc. - Wiem, że kluczem jest pozbycie się emocji, odizolowanie od uczuć i zamknięcie umysłu, choć nie do końca rozumiem, jak jedno ma się do drugiego - ani jak taki stan osiągnąć - przyznał po chwili, decydując, że nie było sensu udawać; wszystkie jego słabości i tak miały za moment wyjść na światło dzienne.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Lucinda miała czasami wrażenie, że bierność była tym co określa wielu jej znanych ludzi, a przynajmniej z pozoru. Ona jako szlachcianka powinna być bierna z urodzenia. Możliwe, że w jakimś stopniu nawet potrafiła to rozumieć. Nie każdemu z taką łatwością przychodziło łamanie wszelkich zasad i narzuconych przez ród reguł. Mogłoby się wydawać, że jedynie szlachetnie urodzone kobiety miały z tym problem, ale to też nie do końca była prawda. Szlachcic zamknięty w Tower także nie wyglądał na idealnego lorda swojego rodu. W oczach Lucindy bierność była jak maska, którą łatwo jest założyć kiedy chce się ukryć prawdziwą wolę działania. Gdyby ludzie od początku wiedzieli o sobie wszystko prawdopodobnie wojna skończyłaby się o wiele szybciej, ale raczej z marnym dla całego świata czarodziei skutkiem. Bierność była już tylko wygodą, na którą raczej mało kto może sobie pozwolić lub dobrą przykrywką w pewnym stopniu budzącą niepokój, a przynajmniej w Lucindzie, która po tym co zobaczyła we wspomnieniach Perciego wiedziała, że czasami gra nie jest warta świeczki. Gra, uczucia, a nawet zaufanie.
Selwyn miała dość kłamstw, tajemnic, które odbijały się później echem w jej życiu, ale potrafiła zrozumieć dlaczego Percy wolał przez ten cały czas milczeć. Lucinda także miała tajemnice, których nie chciała poruszać, a prawdopodobnie powinna. I choć łatwiej jest mówić, że właśnie dzięki nim chroni się swoich najbliższych to równie dobrze tym samym można ich ranić tak jak nigdy wcześniej. Tego nie dało się uniknąć, ale też nie dało się z tym walczyć. Pojedynek z samym sobą był jednym, który od samego początku jest skazany na przegraną. Przynajmniej tak teraz jej się wydawało. - Cieszę się, że tu jesteś – zaczęła bo nie chciała żeby chociaż przez chwile myślał inaczej. - Może przyjdzie nam ramię w ramię się z tym wszystkim zmierzyć. - ta myśl była pokrzepiająca. W Zakonie Feniksa było wiele bliskich jej osób. Czasami widząc ich twarze czuła ogromną ulgę wiedząc, że to nie tylko zbliża ich jak nic innego, ale także nie muszą kłamać im prosto w twarz. Z drugiej strony jednak zawsze pozostawał strach, bo przecież każda akcja ciągnęła za sobą reakcję. Niekoniecznie dobrą.
Słysząc śmiech mężczyzny także uśmiechnęła się szeroko. To całkowicie nie pasowało do informacji, które jeszcze chwile wcześniej zdobyła, ale szlachcianka od zawsze uważała, że w szaleństwie jest metoda. W swoim życiu miała już naprawdę mało chwil przynoszących uśmiech. Kiedyś łatwo jej było cieszyć się z małych sukcesów i prostych spraw. Teraz niemal ciągle chodziła zamyślona, ciągle się czymś zamartwiała. Wiedziała, że nie jest w tym osamotniona. Kiedy podziękował skinęła głową i upiła łyk ze szklanki by zaraz odstawić ją na stolik. Jeśli mieli się zabrać do nauki to to był najlepszy do tego moment. - Tym lepiej, że użyłam na tobie teraz legilimencji. Chcąc dojrzeć wspomnienia poczułam opór i to jest bardzo dobry znak. Oklumencja jest o wiele trudniejszą sztuką niżeli legilimencja. - zaczęła obracając w dłoni różdżkę – Oklumenta jest w stanie zbudować dosłowny mur w swoim umyśle, przez który legilimenta nie będzie w stanie się przedrzeć. Mówi się, że dobra oklumencja wymaga pozbycia się uczuć, emocji, całkowitego obdarcia się z tego co w jakimś sensie czyni nas ludzkimi. Dlatego jest tak trudna i tak okrutna, ale wiesz o tym więc rozumiem, że na to też jesteś gotowy. Po prostu musisz wiedzieć, że nagle pozbycie się bólu i emocji pozostawia ślad i ciężko mi jest powiedzieć jak duży on będzie. Sama nigdy tego nie próbowałam. - odparła spoglądając mężczyźnie w oczy by upewnić się, że jest co do tego przekonany. - Spróbuję teraz ponownie wejść do twojego umysłu, a ty postaraj oswoić się z bólem, wyprzeć go i jeśli dasz radę stawiaj mi opór. Zachowaj przy tym spokój, bo to wszystko musi być Percy świadome inaczej będzie trafem przypadku, a tego przecież nie chcemy. - dodała jeszcze i ze skupieniem skierowała ponownie różdżkę w stronę mężczyzny. Nie chciała robić mu krzywdy, ale wiedziała, że tylko tak będzie w stanie go czegoś nauczyć. Ona tego samego oczekiwałaby od niego gdyby sytuacja była odwrotna. - Legilimens - wyszeptała.
Selwyn miała dość kłamstw, tajemnic, które odbijały się później echem w jej życiu, ale potrafiła zrozumieć dlaczego Percy wolał przez ten cały czas milczeć. Lucinda także miała tajemnice, których nie chciała poruszać, a prawdopodobnie powinna. I choć łatwiej jest mówić, że właśnie dzięki nim chroni się swoich najbliższych to równie dobrze tym samym można ich ranić tak jak nigdy wcześniej. Tego nie dało się uniknąć, ale też nie dało się z tym walczyć. Pojedynek z samym sobą był jednym, który od samego początku jest skazany na przegraną. Przynajmniej tak teraz jej się wydawało. - Cieszę się, że tu jesteś – zaczęła bo nie chciała żeby chociaż przez chwile myślał inaczej. - Może przyjdzie nam ramię w ramię się z tym wszystkim zmierzyć. - ta myśl była pokrzepiająca. W Zakonie Feniksa było wiele bliskich jej osób. Czasami widząc ich twarze czuła ogromną ulgę wiedząc, że to nie tylko zbliża ich jak nic innego, ale także nie muszą kłamać im prosto w twarz. Z drugiej strony jednak zawsze pozostawał strach, bo przecież każda akcja ciągnęła za sobą reakcję. Niekoniecznie dobrą.
Słysząc śmiech mężczyzny także uśmiechnęła się szeroko. To całkowicie nie pasowało do informacji, które jeszcze chwile wcześniej zdobyła, ale szlachcianka od zawsze uważała, że w szaleństwie jest metoda. W swoim życiu miała już naprawdę mało chwil przynoszących uśmiech. Kiedyś łatwo jej było cieszyć się z małych sukcesów i prostych spraw. Teraz niemal ciągle chodziła zamyślona, ciągle się czymś zamartwiała. Wiedziała, że nie jest w tym osamotniona. Kiedy podziękował skinęła głową i upiła łyk ze szklanki by zaraz odstawić ją na stolik. Jeśli mieli się zabrać do nauki to to był najlepszy do tego moment. - Tym lepiej, że użyłam na tobie teraz legilimencji. Chcąc dojrzeć wspomnienia poczułam opór i to jest bardzo dobry znak. Oklumencja jest o wiele trudniejszą sztuką niżeli legilimencja. - zaczęła obracając w dłoni różdżkę – Oklumenta jest w stanie zbudować dosłowny mur w swoim umyśle, przez który legilimenta nie będzie w stanie się przedrzeć. Mówi się, że dobra oklumencja wymaga pozbycia się uczuć, emocji, całkowitego obdarcia się z tego co w jakimś sensie czyni nas ludzkimi. Dlatego jest tak trudna i tak okrutna, ale wiesz o tym więc rozumiem, że na to też jesteś gotowy. Po prostu musisz wiedzieć, że nagle pozbycie się bólu i emocji pozostawia ślad i ciężko mi jest powiedzieć jak duży on będzie. Sama nigdy tego nie próbowałam. - odparła spoglądając mężczyźnie w oczy by upewnić się, że jest co do tego przekonany. - Spróbuję teraz ponownie wejść do twojego umysłu, a ty postaraj oswoić się z bólem, wyprzeć go i jeśli dasz radę stawiaj mi opór. Zachowaj przy tym spokój, bo to wszystko musi być Percy świadome inaczej będzie trafem przypadku, a tego przecież nie chcemy. - dodała jeszcze i ze skupieniem skierowała ponownie różdżkę w stronę mężczyzny. Nie chciała robić mu krzywdy, ale wiedziała, że tylko tak będzie w stanie go czegoś nauczyć. Ona tego samego oczekiwałaby od niego gdyby sytuacja była odwrotna. - Legilimens - wyszeptała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mógłby powiedzieć, że nigdy nie spodziewał się, że znajdą się w tym miejscu – oderwani od rodowych wartości (on całkiem dosłownie), wrzuceni w sam środek wojennej zawieruchy – ale im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku, że taki obrót spraw był nieunikniony od samego początku. Przynajmniej dla niego; mógł oszukiwać samego siebie, mógł szarpać się z prawdą i za wszelką cenę starać dopasować do rzeczywistości, do której nie należał, ale przecież od dawna już miał świadomość, że tak naprawdę brał udział w jakiejś kiepskiej maskaradzie, odgrywając swoją rolę bez większego przekonania, i czekając jedynie na impuls, żeby porzucić gryzące go nieprzyjemnie przebranie. I taki impuls otrzymał – siedząc na jednej z ław kamiennego kręgu, obserwując, jak historia czarodziejskiego świata tworzy się na jego oczach, i orientując się, że zajmuje w niej złe miejsce – i to złe zarówno dosłownie, jak i w przenośni.
On również cieszył się, że tu był – i że była tu Lucinda, jako jedna z jego nielicznych krewnych stojąca po tej samej stronie. Nie wiedział, jak zniósłby perspektywę skrzyżowania z nią różdżek i oddychał z ulgą na myśl, że nie zdążyli tego zrobić nim jeszcze przejrzał na oczy; ulgą nieco słodko-gorzką, bo zanieczyszczoną faktem, że koniec końców i tak miał stanąć naprzeciw członkom własnej rodziny, z rodzonym bratem na czele. Póki co wolał jednak o tym nie myśleć. – Może – przytaknął, uśmiechając się lekko; miał nadzieję, że właśnie tak będzie, choć zdawał sobie sprawę, że droga w szeregi Zakonu Feniksa miała być dla niego długa i kamienista, i że być może stojący w jego szeregach czarodzieje i czarownice nigdy mu nie zaufają. Ale nie oczekiwał, że to zrobią; chciał jedynie, by pozwolili mu pomóc, by dali mu okazję wzięcia udziału w tej walce, w której i tak już od dłuższego czasu uczestniczył. – Jak długo z nimi jesteś? Z Zakonem? – zapytał, przyglądając jej się z ciekawością; jak długo nieświadomie działali przeciwko sobie? Od ilu tygodni i miesięcy się narażała, próbując robić to, co należało?
Widok jej szerokiego uśmiechu sprawił, że z jego ramion umknęła lwia część upakowanego na nich ciężaru; rozproszenie, na jakie sobie pozwolił, było jednak tylko chwilowe. Odstawił ostrożnie szklankę, skupiając się już w pełni na wypływających spomiędzy warg Lucindy słowach, chłonąc każde jedno i zachowując je gdzieś w tyle własnej głowy; potrzebował każdego skrawka informacji, który mógłby mu pomóc, każdej wskazówki, która mogłaby cokolwiek ułatwić. Tak, jak powiedział kuzynce, znał teorię – ale przekucie jej na praktykę wciąż stanowiło dla niego kompletną niewiadomą.
Kiwnął głową w odpowiedzi, gdy odniósł wrażenie, że oczekuje od niego potwierdzenia. – Tylko nie dawaj mi taryfy ulgowej – rzucił, pozornie lekko, ale mówił poważnie – nie chciał, by się powstrzymywała, bo miał pewność, że jego wrogowie nie będą tego robić. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko przejdzie do działania – i prawdę mówiąc, gdy wyszeptała formułę zaklęcia, był daleki od gotowości. Otworzył usta, chcąc powiedzieć, żeby zaczekała, ale zanim zdążyłby wypowiedzieć choć jedną sylabę niemego protestu, obraz jej skupionej twarzy rozmył się przed jego oczami, zastąpiony innymi wizjami – takimi, których nie pragnął wcale oglądać po raz drugi.
Tym razem nie spróbował wypchnąć jej z umysłu od razu, rozproszony i zaintrygowany nagłym błyskiem zieleni, kiedy jego pole widzenia zasnuły płomienie. Gorące, raz po raz wybuchające potężną chmurą, przeskakujące z jednego kominka do drugiego. Rozpoznał to miejsce, wiedział, że znów znalazł się w podziemiach manufaktury kominków, tuż przy źródle potężnej anomalii; rozpoznał również ból, rozlewający się po jego czaszce, zalewający całe wspomnienie niewidoczną falą, mieszający się z tym fizycznym, rozrywającym całe jego ciało, gdy niestabilna magia wybuchła, wciągając go prosto w próżnię – i wyrzucając na zapomnianym wybrzeżu w Kornwalii. Był pewien, że zaklął – chociaż nie usłyszał własnego głosu, skupiony na przelatujących mu przez głowę obrazach, na cierpieniu wspinającym się po zmiażdżonych w wybuchu w nogach; uchylił powieki (czy w ogóle miał je zamknięte?), żeby dostrzec nad sobą ciemne niebo, które przecięły czarne skrzydła wrony; zatrzymał na nich spojrzenie i nagle przeniósł się zupełnie gdzieś indziej, o kilka miesięcy wprzód, a jego uszy wypełnił łopot czarnych szat krążących nad Stonehenge dementorów. Opuścił wzrok niżej, na zniszczony trzęsieniem ziemi kamienny krąg, na leżące na stopniach, zakrwawione ciała – i wiedział już, czyją postać zaraz zobaczy, stojącą na podwyższeniu, z różdżką skierowaną prosto w burzowe chmury. Wężowe, lodowato zimne spojrzenie wwierciło się prosto w jego myśli, obiecując mu rychłą śmierć w najgorszych męczarniach, zmuszając go do przypomnienia sobie, że nie powinno go tu być; zacisnął powieki, starając odgrodzić się od tego wspomnienia, ale wciąż uparcie rozgrywało się pod ciemną zasłoną. Wystarczy, powiedział stanowczo, kierując to słowo gdzieś do wnętrza własnego umysłu, ale jeżeli kluczem do powstrzymania ataku legilimenty było wyzbycie się emocji, to zabierał się do tego kompletnie nie tak; czuł je wszystkie, strach, gniew, satysfakcję; jak miał się od nich odgrodzić? Mimo wszystko spróbował, i ledwie to zrobił, odniósł wrażenie, że ból w jego czaszce nabrał na sile, porażając zakończenia nerwowe. Musiał się stamtąd wydostać, z powrotem na powierzchnię – spróbował więc zapomnieć, pozbawić obrazy kolorów, wygłuszyć dźwięki; kręciło mu się w głowie; postacie i przedmioty zamazywały mu się przed oczami. – Wystarczy – wydyszał gdzieś w przestrzeń, podejmując kolejną próbę odzyskania kontroli nad własnym umysłem, lecz znów więcej niż uporządkowania, było w niej chaosu.
On również cieszył się, że tu był – i że była tu Lucinda, jako jedna z jego nielicznych krewnych stojąca po tej samej stronie. Nie wiedział, jak zniósłby perspektywę skrzyżowania z nią różdżek i oddychał z ulgą na myśl, że nie zdążyli tego zrobić nim jeszcze przejrzał na oczy; ulgą nieco słodko-gorzką, bo zanieczyszczoną faktem, że koniec końców i tak miał stanąć naprzeciw członkom własnej rodziny, z rodzonym bratem na czele. Póki co wolał jednak o tym nie myśleć. – Może – przytaknął, uśmiechając się lekko; miał nadzieję, że właśnie tak będzie, choć zdawał sobie sprawę, że droga w szeregi Zakonu Feniksa miała być dla niego długa i kamienista, i że być może stojący w jego szeregach czarodzieje i czarownice nigdy mu nie zaufają. Ale nie oczekiwał, że to zrobią; chciał jedynie, by pozwolili mu pomóc, by dali mu okazję wzięcia udziału w tej walce, w której i tak już od dłuższego czasu uczestniczył. – Jak długo z nimi jesteś? Z Zakonem? – zapytał, przyglądając jej się z ciekawością; jak długo nieświadomie działali przeciwko sobie? Od ilu tygodni i miesięcy się narażała, próbując robić to, co należało?
Widok jej szerokiego uśmiechu sprawił, że z jego ramion umknęła lwia część upakowanego na nich ciężaru; rozproszenie, na jakie sobie pozwolił, było jednak tylko chwilowe. Odstawił ostrożnie szklankę, skupiając się już w pełni na wypływających spomiędzy warg Lucindy słowach, chłonąc każde jedno i zachowując je gdzieś w tyle własnej głowy; potrzebował każdego skrawka informacji, który mógłby mu pomóc, każdej wskazówki, która mogłaby cokolwiek ułatwić. Tak, jak powiedział kuzynce, znał teorię – ale przekucie jej na praktykę wciąż stanowiło dla niego kompletną niewiadomą.
Kiwnął głową w odpowiedzi, gdy odniósł wrażenie, że oczekuje od niego potwierdzenia. – Tylko nie dawaj mi taryfy ulgowej – rzucił, pozornie lekko, ale mówił poważnie – nie chciał, by się powstrzymywała, bo miał pewność, że jego wrogowie nie będą tego robić. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko przejdzie do działania – i prawdę mówiąc, gdy wyszeptała formułę zaklęcia, był daleki od gotowości. Otworzył usta, chcąc powiedzieć, żeby zaczekała, ale zanim zdążyłby wypowiedzieć choć jedną sylabę niemego protestu, obraz jej skupionej twarzy rozmył się przed jego oczami, zastąpiony innymi wizjami – takimi, których nie pragnął wcale oglądać po raz drugi.
Tym razem nie spróbował wypchnąć jej z umysłu od razu, rozproszony i zaintrygowany nagłym błyskiem zieleni, kiedy jego pole widzenia zasnuły płomienie. Gorące, raz po raz wybuchające potężną chmurą, przeskakujące z jednego kominka do drugiego. Rozpoznał to miejsce, wiedział, że znów znalazł się w podziemiach manufaktury kominków, tuż przy źródle potężnej anomalii; rozpoznał również ból, rozlewający się po jego czaszce, zalewający całe wspomnienie niewidoczną falą, mieszający się z tym fizycznym, rozrywającym całe jego ciało, gdy niestabilna magia wybuchła, wciągając go prosto w próżnię – i wyrzucając na zapomnianym wybrzeżu w Kornwalii. Był pewien, że zaklął – chociaż nie usłyszał własnego głosu, skupiony na przelatujących mu przez głowę obrazach, na cierpieniu wspinającym się po zmiażdżonych w wybuchu w nogach; uchylił powieki (czy w ogóle miał je zamknięte?), żeby dostrzec nad sobą ciemne niebo, które przecięły czarne skrzydła wrony; zatrzymał na nich spojrzenie i nagle przeniósł się zupełnie gdzieś indziej, o kilka miesięcy wprzód, a jego uszy wypełnił łopot czarnych szat krążących nad Stonehenge dementorów. Opuścił wzrok niżej, na zniszczony trzęsieniem ziemi kamienny krąg, na leżące na stopniach, zakrwawione ciała – i wiedział już, czyją postać zaraz zobaczy, stojącą na podwyższeniu, z różdżką skierowaną prosto w burzowe chmury. Wężowe, lodowato zimne spojrzenie wwierciło się prosto w jego myśli, obiecując mu rychłą śmierć w najgorszych męczarniach, zmuszając go do przypomnienia sobie, że nie powinno go tu być; zacisnął powieki, starając odgrodzić się od tego wspomnienia, ale wciąż uparcie rozgrywało się pod ciemną zasłoną. Wystarczy, powiedział stanowczo, kierując to słowo gdzieś do wnętrza własnego umysłu, ale jeżeli kluczem do powstrzymania ataku legilimenty było wyzbycie się emocji, to zabierał się do tego kompletnie nie tak; czuł je wszystkie, strach, gniew, satysfakcję; jak miał się od nich odgrodzić? Mimo wszystko spróbował, i ledwie to zrobił, odniósł wrażenie, że ból w jego czaszce nabrał na sile, porażając zakończenia nerwowe. Musiał się stamtąd wydostać, z powrotem na powierzchnię – spróbował więc zapomnieć, pozbawić obrazy kolorów, wygłuszyć dźwięki; kręciło mu się w głowie; postacie i przedmioty zamazywały mu się przed oczami. – Wystarczy – wydyszał gdzieś w przestrzeń, podejmując kolejną próbę odzyskania kontroli nad własnym umysłem, lecz znów więcej niż uporządkowania, było w niej chaosu.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Dołączyłam do Zakonu wraz z końcem maja – zaczęła przyglądając się uważnie kuzynowi. - To niezbyt długo. Sama jeszcze się do tego wszystkiego przyzwyczajam, ale wiesz… tak naprawdę to wszystko co robię teraz z nimi robiłam wcześniej sama. Tylko w całkowicie nieprzemyślany, lekkomyślny sposób. Chciałam walczyć z zagrożeniem chociaż tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie leży jego źródło. - blondynka potrafiła przyznać się do własnych błędów. Wiele ich w swoim życiu popełniła, ale tak naprawdę kto tego nie zrobił? W tak pokręconym i pełnym absurdów świecie łatwo o źle postawione kroki. Cieszyła się, że Alex przyszedł do niej i opowiedział o Zakonie Feniksa. Lucinda była zdania, że wszystko było lepsze od bierności, a ona nigdy bierna nie była.
To, że Percy należał do Rycerzy było dla Selwyn zaskoczeniem, ale także uświadomiła sobie, że naprawdę o zagrożeniu, z którym wcześniej chciała mierzyć się w pojedynkę niewiele wiedziała. Jej bliscy mieli swoje tajemnice, które prędzej czy później mogłyby wypłynąć. Co by się stało gdyby naprawdę przyszło im skrzyżować różdżki zamiast walczyć ramię w ramię? Co by wtedy zrobili? Potrafiliby sobie zrobić krzywdę w imię wojny lub pokoju? Nigdy nie chciałaby znaleźć się w podobnej sytuacji choć wiedziała, że nie na wszystko ma się wpływ. Może i to właśnie odróżniało ją od tych wszystkich ludzi, nawet członków Zakonu Feniksa. Nie wiedziała co musiałaby zrobić bliska jej osoba by ta postawiła na niej krzyżyk. Złe decyzje nie wymażą lat wspomnień jakie mieli. Nie jej było to przecież oceniać.
Kiedy wspomniał by go nie oszczędzała delikatnie się uśmiechnęła. - Oczekiwałabym od ciebie tego samego – odpowiedziała. Tak naprawdę w ogóle nie musiała się nad tą kwestią zastanawiać. To i tak miało być bolesne i tak. Nie mogła tym manipulować. Zmiana nie miała zajść w niej, ale w nim i ona nie mogła mu w tym pomóc. Lucinda kiedyś zastanawiała się nad nauką oklumencji, ale dla niej sam fakt wyzbycia się wszystkich uczuć i emocji był zbyt przerażający. Oczywiście czasami były momenty kiedy chciała już nic więcej nie czuć, ale to były pojedyncze sytuacje. Sztuka, którą próbował opanować Percy wymagała od niego o wiele więcej i kobieta miała nadzieje, że ten sobie z tym poradzi. Nie chciałaby patrzeć jak się w sobie zamyka czy załamuje. To wszystko już i tak w ostatnim czasie było nader skomplikowane.
Kiedy po raz kolejny przeniknęła do umysłu mężczyzny czuła wszystkie towarzyszące mu emocje. Na początku było ich mało i Lucinda odebrała to jako dobry znak, ale po chwili te zaczęły się nasilać i rosnąć w mężczyźnie bez jakiejkolwiek jego kontroli. Blondynka patrzyła na to jak przebiegał szczyt, słyszała słowa, które do niego wypowiadali i miała wrażenie, że w tym wszystkim uczestniczy. Bronił się, ale to było wciąż za mało. Nie wyzbył się uczuć, a przywitał je jak starego przyjaciela. Tego musieli uniknąć.
Wystarczy. To jedno słowo odbiło się echem nie tylko w jego głowie. Lucinda natychmiast wyrwała się ze wspomnienia i cofnęła się o krok by dać mu przestrzeń. - Spokojnie – zaczęła - Dobrze wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. To jest całkowicie normalne Percy, że od razu nie jesteś w stanie wyzbyć się wszystkiego co czujesz. Tym bardziej, że w ostatnim czasie w twoim życiu było tych emocji aż nazbyt wiele. Postaraj się teraz uspokoić. Jeżeli mam być szczera to nie spodziewałam się niczego innego. Musisz najpierw poznać czym jest legilimencja by nauczyć się stawiać jej opór. Musisz zacząć jej nienawidzić by znaleźć w sobie motywację do postawienia kolejnych kroków. Zróbmy pięć minut przerwy, a kiedy będziesz gotowy spróbujemy jeszcze raz. Mamy czas. - dodała i uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu chcąc dodać mu tym otuchy. Chyba oboje jej potrzebowali.
z.t x2
To, że Percy należał do Rycerzy było dla Selwyn zaskoczeniem, ale także uświadomiła sobie, że naprawdę o zagrożeniu, z którym wcześniej chciała mierzyć się w pojedynkę niewiele wiedziała. Jej bliscy mieli swoje tajemnice, które prędzej czy później mogłyby wypłynąć. Co by się stało gdyby naprawdę przyszło im skrzyżować różdżki zamiast walczyć ramię w ramię? Co by wtedy zrobili? Potrafiliby sobie zrobić krzywdę w imię wojny lub pokoju? Nigdy nie chciałaby znaleźć się w podobnej sytuacji choć wiedziała, że nie na wszystko ma się wpływ. Może i to właśnie odróżniało ją od tych wszystkich ludzi, nawet członków Zakonu Feniksa. Nie wiedziała co musiałaby zrobić bliska jej osoba by ta postawiła na niej krzyżyk. Złe decyzje nie wymażą lat wspomnień jakie mieli. Nie jej było to przecież oceniać.
Kiedy wspomniał by go nie oszczędzała delikatnie się uśmiechnęła. - Oczekiwałabym od ciebie tego samego – odpowiedziała. Tak naprawdę w ogóle nie musiała się nad tą kwestią zastanawiać. To i tak miało być bolesne i tak. Nie mogła tym manipulować. Zmiana nie miała zajść w niej, ale w nim i ona nie mogła mu w tym pomóc. Lucinda kiedyś zastanawiała się nad nauką oklumencji, ale dla niej sam fakt wyzbycia się wszystkich uczuć i emocji był zbyt przerażający. Oczywiście czasami były momenty kiedy chciała już nic więcej nie czuć, ale to były pojedyncze sytuacje. Sztuka, którą próbował opanować Percy wymagała od niego o wiele więcej i kobieta miała nadzieje, że ten sobie z tym poradzi. Nie chciałaby patrzeć jak się w sobie zamyka czy załamuje. To wszystko już i tak w ostatnim czasie było nader skomplikowane.
Kiedy po raz kolejny przeniknęła do umysłu mężczyzny czuła wszystkie towarzyszące mu emocje. Na początku było ich mało i Lucinda odebrała to jako dobry znak, ale po chwili te zaczęły się nasilać i rosnąć w mężczyźnie bez jakiejkolwiek jego kontroli. Blondynka patrzyła na to jak przebiegał szczyt, słyszała słowa, które do niego wypowiadali i miała wrażenie, że w tym wszystkim uczestniczy. Bronił się, ale to było wciąż za mało. Nie wyzbył się uczuć, a przywitał je jak starego przyjaciela. Tego musieli uniknąć.
Wystarczy. To jedno słowo odbiło się echem nie tylko w jego głowie. Lucinda natychmiast wyrwała się ze wspomnienia i cofnęła się o krok by dać mu przestrzeń. - Spokojnie – zaczęła - Dobrze wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. To jest całkowicie normalne Percy, że od razu nie jesteś w stanie wyzbyć się wszystkiego co czujesz. Tym bardziej, że w ostatnim czasie w twoim życiu było tych emocji aż nazbyt wiele. Postaraj się teraz uspokoić. Jeżeli mam być szczera to nie spodziewałam się niczego innego. Musisz najpierw poznać czym jest legilimencja by nauczyć się stawiać jej opór. Musisz zacząć jej nienawidzić by znaleźć w sobie motywację do postawienia kolejnych kroków. Zróbmy pięć minut przerwy, a kiedy będziesz gotowy spróbujemy jeszcze raz. Mamy czas. - dodała i uniosła kącik ust w delikatnym uśmiechu chcąc dodać mu tym otuchy. Chyba oboje jej potrzebowali.
z.t x2
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
/ 1 maja
Do głowy by jej wcześniej nie przyszło by bawić się w eliksiry. Nigdy nie była w nie dobra. Nawet w szkole potrafiła najprostsze z eliksirów po prostu sknocić choć zawsze starała się pilnie uczyć. Czasami były rzeczy, których nie można było zmienić. Niektórzy ludzie po prostu do niektórych rzeczy się nie nadają. Selwyn właśnie tak miała z eliksirami i ich specyfiką. O wiele lepiej wychodziło jej picie eliksirów i wykorzystywanie ich w walce niżeli tworzenie. Nie byłaby jednak sobą jeśli po tylu latach po prostu by nie spróbowała. Kto wie? Może akurat coś zdążyło się zmienić.
Szczerze mówiąc szlachcianka miała do eliksirów pewien uraz. Wszystko za sprawą jej choroby genetycznej. Ta zatruwała jej życie zmuszając do wzmacniania się kolejnymi obrzydliwymi trunkami. Blondynka potrzebowała wielu miesięcy by uzmysłowić sobie, że te lecznicze naprawdę potrafią uratować jej życie. Nabrała obławy i pewnego rodzaju zrozumienia co do swojej choroby. Ile razy mogła już umrzeć? Narażała się prawie codziennie. Czy to na misjach Zakonu Feniksa czy w Klubie Pojedynków. Zwykłe skaleczenie mogło się dla niej skończyć tragicznie. Eliksiry sprawiały, że nie musiała już tak bardzo bać się o swoje życie. Mogła ryzykować bez stresu, że przy pierwszym kontakcie z przeciwnikiem to choroba ją zabije.
Już wcześniej miała w planach powrócić do swojego starego zestawu małego alchemika. Czasami nawet podczas wypraw umiejętność tworzenia eliksirów się przydawała. Sama była zaskoczona jak wiele jest w stanie człowiek zrobić by zepchnąć uparte myśli na drugi plan.
Z myślą, że przecież warzenie eliksirów wcale nie może być takie trudne wyciągnęła z najciemniejszego kąta szafy swój kociołek. W końcu każdy czarodziej powinien taki posiadać. Nawet ktoś kto częściej eliksiry kupuje niż tworzy. Blondynka odkurzyła swój stary kociołek i przygotowała wszystkie potrzebne składniki. Eliksir, który próbowała otrzymać nazywany był wężowymi ustami. Jeszcze parę dni wcześniej szukając informacji mających pomóc jej w poszukiwaniach znalazła obszerny artykuł o działaniu właśnie tego eliksiru. Dostanie odpowiednich ingrediencji nie należało do najłatwiejszych, ale dla kogoś kto znajduje artefakty i ma kontakty w różnych miejscach nie było to niemożliwe.
Lucinda wrzuciła do kociołka najpierw serce eliksiru, którym były jaja widłowęża. W skupieniu zaczęła przyglądać się reszcie składników zastanawiając się nad kolejnością ich dodania. Wiedząc, że nie może zbyt długo zwlekać wrzuciła suszone kwiaty niezapominajki, pióra papugi, łuski węgorza, czernidło z kałamarnicy i włos szyszymory. Teraz mogło się już wszystko zdarzyć.
Do głowy by jej wcześniej nie przyszło by bawić się w eliksiry. Nigdy nie była w nie dobra. Nawet w szkole potrafiła najprostsze z eliksirów po prostu sknocić choć zawsze starała się pilnie uczyć. Czasami były rzeczy, których nie można było zmienić. Niektórzy ludzie po prostu do niektórych rzeczy się nie nadają. Selwyn właśnie tak miała z eliksirami i ich specyfiką. O wiele lepiej wychodziło jej picie eliksirów i wykorzystywanie ich w walce niżeli tworzenie. Nie byłaby jednak sobą jeśli po tylu latach po prostu by nie spróbowała. Kto wie? Może akurat coś zdążyło się zmienić.
Szczerze mówiąc szlachcianka miała do eliksirów pewien uraz. Wszystko za sprawą jej choroby genetycznej. Ta zatruwała jej życie zmuszając do wzmacniania się kolejnymi obrzydliwymi trunkami. Blondynka potrzebowała wielu miesięcy by uzmysłowić sobie, że te lecznicze naprawdę potrafią uratować jej życie. Nabrała obławy i pewnego rodzaju zrozumienia co do swojej choroby. Ile razy mogła już umrzeć? Narażała się prawie codziennie. Czy to na misjach Zakonu Feniksa czy w Klubie Pojedynków. Zwykłe skaleczenie mogło się dla niej skończyć tragicznie. Eliksiry sprawiały, że nie musiała już tak bardzo bać się o swoje życie. Mogła ryzykować bez stresu, że przy pierwszym kontakcie z przeciwnikiem to choroba ją zabije.
Już wcześniej miała w planach powrócić do swojego starego zestawu małego alchemika. Czasami nawet podczas wypraw umiejętność tworzenia eliksirów się przydawała. Sama była zaskoczona jak wiele jest w stanie człowiek zrobić by zepchnąć uparte myśli na drugi plan.
Z myślą, że przecież warzenie eliksirów wcale nie może być takie trudne wyciągnęła z najciemniejszego kąta szafy swój kociołek. W końcu każdy czarodziej powinien taki posiadać. Nawet ktoś kto częściej eliksiry kupuje niż tworzy. Blondynka odkurzyła swój stary kociołek i przygotowała wszystkie potrzebne składniki. Eliksir, który próbowała otrzymać nazywany był wężowymi ustami. Jeszcze parę dni wcześniej szukając informacji mających pomóc jej w poszukiwaniach znalazła obszerny artykuł o działaniu właśnie tego eliksiru. Dostanie odpowiednich ingrediencji nie należało do najłatwiejszych, ale dla kogoś kto znajduje artefakty i ma kontakty w różnych miejscach nie było to niemożliwe.
Lucinda wrzuciła do kociołka najpierw serce eliksiru, którym były jaja widłowęża. W skupieniu zaczęła przyglądać się reszcie składników zastanawiając się nad kolejnością ich dodania. Wiedząc, że nie może zbyt długo zwlekać wrzuciła suszone kwiaty niezapominajki, pióra papugi, łuski węgorza, czernidło z kałamarnicy i włos szyszymory. Teraz mogło się już wszystko zdarzyć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Ku zaskoczeniu blondynki eliksir się udał. Może nie była wcale taka najgorsza w tworzenie eliksirów? Może po prostu wybrany przez nią eliksir miał tak niski poziom trudności, że dziecko z zamkniętymi oczami byłoby w stanie go uwarzyć? To tak naprawdę nie miało już znaczenia. Wszystko wskazywało na to, że jest w stanie stawiać pojedyncze kroki w tej dziedzinie magii. Lucinda wiedziała, że dużo zależy od jej chęci do tworzenia rzeczy nowych. Zaangażowania się w coś czego nigdy wcześniej nie robiła. To jednak nie było tak proste jak mogło się wydawać. W końcu całe swoje życie dążyła do tego by być tym kim jest teraz. Wszystkie inne ścieżki odepchnęła na drugi, trzeci i kolejny plan nie mając zamiaru do niego wracać. Jedno było pewne. Należało się pogodzić z zalegający w jej szafie kociołkiem i zrobić z niego pożytek. Nawet jeśli niewielki. Nawet jeśli jedynie na własny użytek.
Blondynka pewną ręką sięgnęła po fiolkę, aby napełnić ją eliksirem. Nie wszystko czego się dotknie widocznie musi się kończyć fiaskiem.
z.t
Blondynka pewną ręką sięgnęła po fiolkę, aby napełnić ją eliksirem. Nie wszystko czego się dotknie widocznie musi się kończyć fiaskiem.
z.t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Gabinet
Szybka odpowiedź