Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer jeden
AutorWiadomość
Sala numer jeden [odnośnik]31.03.15 0:00
First topic message reminder :

Sala numer jeden

Wszyscy wiemy, jak ma się rzeczywistość w Mungu i że nie jest ona lepsza od tej poza jego murami. Niedawna wojna zrobiła swoje - znaczna większość pomieszczeń potrzebuje remontu dosłownie na gwałt. Pociemniała biała farba na sufitach, którą bardziej określić można jako szaro-żółtą lub zwyczajnie szarą, w zależności od oświetlenia, parapety pomalowane paskudną olejną farbą, wszelkiego rodzaju rysy, obdrapania, ślady po stuknięciach... Chybotliwe łóżka, pod których nogi częstokroć podstawiane są drewniane klocki lub kawałki gazet, by jakoś je ustabilizować, z lekka nieszczelne okna, na które niby rzucane są wszelkiego rodzaju zaklęcia, lecz raczej z dosyć marnym skutkiem... Długo by wymieniać wszelkie mankamenty.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer jeden [odnośnik]11.05.19 0:32
Niebieskie tęczówki przyglądały się jej intensywnie spomiędzy lekko przymrużonych powiek. Wzrokiem studiował wyraz jej twarzy, rejestrował każdy, nawet ten najsłabszy oddech. Niechętnie chociaż z oślim uporem, jego spojrzenie wracało w stronę opatrunków nałożonych na jej rany. Analizował obrażenia, mogąc jedynie domyślić się co tak naprawdę się wydarzyło. Zaczął się zastanawiać, czy skóra Elyon zawsze wyglądała tak, jak gdyby nawet najmniejszy nacisk miał ją przerwać? Czy zawsze przypominała zszarzały skrawek papiery, który może rozpaść się w rękach? Czy zawsze była tak krucha, przywodząc na myśl lekkie piórko, które byle jaki podmuch może zabrać w byle jaką stronę? Nie, przecież nic i nikt nie mógł jej zabrać. Z każdą kolejną odnotowaną raną zaciskał mocniej szczęki, niemalże słysząc zgrzytanie swoich zębów. Czekał i miał wrażenie, że sekundy trwają całą wieczność, a jej powieki ani razu nie uniosły się w górę, ani nawet nie podjęły próby podniesienia się. Ta cisza była uciążliwa, nie pozwalała swobodnie nabrać powietrza. Zupełnie jakby jego płuca były spętane niewidzialnym łańcuchem i nie mógł wyzbyć się wrażenie, że bicie jego serca odbijało się echem od sal ściany numer jeden.
Jego ciało spięło się jeszcze bardziej, gdy wyłapał drgające powieki, które podjęły walkę i próbowały unieść się, odkrywając niebieskie oczy Elyon, które naprawdę chciał zobaczyć. Skłamałby, gdyby powiedział, że ze spokojem czekał na jakąkolwiek reakcję czarownicy. A gdy w końcu spomiędzy lekko uchylonych warg wydobył się ledwo słyszalny, delikatny głos to nie wiedział, czy powinien odetchnąć z ulgą, czy jeszcze bardziej się zaniepokoić tym co powiedziała. - Spróbowałabyś - wyrzucił w końcu pojedyncze słowo, próbując się uśmiechnąć, ale jakoś ten uśmiech zgubił się gdzieś po drodze. Być może w tym momencie ktoś nazwałby go hipokrytą, ale czy to dziwne, że wolałby sam zająć jej miejsce i nie musieć patrzeć na to, jak leży poturbowana, sponiewierana na szpitalnym łóżku? Przez chwilę przypatrywał się jej twarzy, starając się utrzymać na twarzy tę karykaturę uśmiechu, którą udało mu się przywołać. - Potrzebujesz czegoś? Zawołać medyka? - zagaił, gotów poderwać się i zawołać kogoś z personelu szpitalnego.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Sala numer jeden [odnośnik]19.05.19 20:53
Rzeczywistość była rozmyta. Zupełnie jakby świadomość spowiły opary absurdu, mieszających się ze sobą kolorów, oślepiającej, brudnej bieli, faktur, tekstur. Gdzieś na granicy pomiędzy snem a jawą tańczyły nieporadne stopy próbujące dogonić takt oszalałego baletu, z każdym krokiem orkiestra grała coraz szybciej, a beton rozpływał się po powierzchni płuc. Na tym etapie powinna odczuwać już konkretne skutki działania medykamentów podanych jej przez magomedyka nadzorującego jej kurację oraz towarzyszące mu pielęgniarki. Opieka była tu przecież na najwyższym poziomie - jednak nadszarpnięte działaniem anomalii zdrowie czarownicy nie poczyniło jeszcze spektakularnych postępów, wzbraniało się przed działaniem aplikowanych do jej organizmu substancji. Gdyby tylko obrażenia razem z Charlene odniosły w innych okolicznościach, być może byłaby już na nogach, świadoma i pełna werwy; otępienie pozwalało jej nie odczuwać promieniującego po ciele bólu. Kości prostowane przez eliksiry, głębokie rany i zmiażdżenia wyrównywane dzięki alchemicznej interwencji, dzięki zaklęciom. Jej umysłowi oszczędzono tej tortury. To dlatego oscylowała na cienkiej granicy między jestem tu a jestem gdzieś indziej, to dlatego twarz Gabriela widziała jakby przez mgłę, rozbitą na kilka majaczących przed jej spojrzeniem głów jednego człowieka. W przebłysku triumfującej myśli nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tak przystojna aparycja zasługiwała na kilka wersji; może wszyscy strażnicy zaświatów przywdziewali jego twarz? W takim wypadku nie mogłaby przesadnie narzekać na panujące po śmierci warunki.
Suche gardło wydało z siebie chropowaty, ostry i zduszony śmiech, melodią przypominający paznokcie przesuwane w dół kredowej tablicy. Spróbowałabyś. Może ruszyłby wtedy za nią, skoczył w objęcia metempsychozy, jak Orfeusz goniący za Eurydyką? Jak Dante poszukujący swojej Beatrycze? Nie wiedziała, dlaczego teraz, właśnie w tym momencie, w tej jednej, jedynej chwili, zapragnęła od niego tego poświęcenia. Tej deklaracji. Tego nieprzejednanego, ślepego oddania i miłości zdolnej przezwyciężyć ostatnią barierę. Nie powiedziała o tym jednak nic. Rozdzierające wnętrzności pragnienie zdusiła w sobie wraz z kaszlnięciem, donośnym i brzydkim, wyjątkowo duszącym.
- Godności, ale tego nie zwróci mi żaden medyk - wychrypiała potem, cicho, ledwo dosłyszalnie, zamknęła z powrotem oczy. Wynik walki z anomalią był dla niej okrutną porażką. Pokonane przez własną niewiedzę. Niekompetencję. Odchrząknęła później, czuła, jak susza drapie jej gardło od środka z każdym powziętym oddechem; zwilżyła zatem usta językiem i dodała później, wciąż nie otwierając oczu: - Wody.


we saw the power to change the future in our dream

Elyon Meadowes
Elyon Meadowes
Zawód : Ofiolog, hodowca jadowitych węży
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
where did the beasts go?
where did the trees go?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7170-elyon-meadowes https://www.morsmordre.net/t7188-ribbit https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-lavender-hill-24 https://www.morsmordre.net/t7187-skrytka-nr-1769#192058 https://www.morsmordre.net/t7191-e-meadowes#192186
Re: Sala numer jeden [odnośnik]26.05.19 1:58
Po tej drugiej stronie, rzeczywistość jawiła się aż nazbyt szczegółowo. Popielata biel jej skóry naciągniętej na zrastające się kości kuła po oczach. Jego wzrok wyłapywał każdą purpurę, kryjącą się pod cienką warstwą skóry. Każde zadrapanie jarzyło się krwistą czerwienią. Wydawała się tak krucha, zupełnie jakby pierwszy podmuch, przychodzący wraz z otworzeniem się drzwi do sali miał zmieść ją z powierzchni. Przywodziła pył niesiony bezwładnie przez wiatr, nie mając wpływu na kierunek, w którym podąży. Jedyne co mogłoby powstrzymać ją od całkowitego zniknięcia wydawała się dłoń Gabriela, delikatnie ułożoną na jej dłoni. Nie zdecydował się na zaciśnięcie palców, bojąc się, że mógłby wyrządzić jej krzywdę.
Czy poszedłby w najczarniejsze ostępy, aby sprowadzić Elyon z powrotem? Zapewne sam przed sobą jeszcze nie przyznałby się do takiego aktu heroizmu, nie dopuszczając do siebie tego co dyktowało mu serce. Czuł jednak jak strach chwyta go w swoje szponu, na moment bezczelnie zabierając mu możliwość nabrania powietrza do płuc, gdy dowiedział się o wypadku panny Meadowes. Czuł się tak, jakby na chwilę wypadł z pociągu pośpiesznego i po chwili wsiadł do następnego, który wjechał na stację. A on? Przez te ułamki sekund oglądał świat z zewnątrz. Na razie nie wiedział, czy potrafił kochać, a może po prostu bał się tego uczucia. Szczególnie teraz, gdy grunt pod nogami niepewny i łatwo może się osunąć. A mimo to z przejęciem wpatrywał się w twarz Ely, obserwując jej zaciekłą walkę z rzeczywistością. Nie skomentował. Czy jakiekolwiek zapewnienia mogłyby w tym momencie sprawić iż poczuje się lepiej? Iż zapomni o tym co stało się podczas próby naprawienia anomalii? Nie. Sam pamiętał rozlewający się w ustach smak porażki, gdy niestabilna moc nie miała zamiaru ustąpić pod naciskiem jego działań. I znowu zielony strumień światła obezwładniał jego ciało przeszywającym na wskroś bólem. Nie podołał, zawiódł. Ogień strawił część londyńskiej dzielnicy, a on wił się pod wpływem zielonego światła. Podniósł się, mogła poczuć jak zabiera dłoń z jej dłoni. Zapewne w sali znajdował się dzban z wodą i naczynia. Po chwili znowu zajmował miejsce na niewygodnym taborecie, trzymając szklankę wypełnioną wodą. - Pomóc ci? - spytał, przyglądając się uważnie jej twarzy.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Sala numer jeden [odnośnik]07.06.19 8:59
Nienawidziła, kiedy się martwił.
Błysk przejęcia bijący od zwykle spokojnych oczu, pogłębiająca się zmarszczka na czole, palce ułożone na wierzchu jej dłoni tak delikatnie, jakby jej natura przybrała formę porcelanowej lalki nadszarpniętej upadkiem, zbitej gdzieniegdzie. A każdy mocniejszy gest miałby spotęgować ilość rozłamań piętnujących alabastrową powierzchnię. Być może dla własnego spokoju chciałaby, by chwycił ją mocniej - nawet kosztem chwilowego bólu promieniującego od kończyny, lecz skutecznie później niwelowanego przez pływające pośród żył medykamenty mające uśmierzyć każde ukłucie dyskomfortu zrastających się kości. Być może dla własnego spokoju chciałaby, żeby wyśmiał jej nieporadną próbę naprawienia anomalii, jej porywcze chęci przyczynienia się do pomyślności Zakonu Feniksa, do którego szeregów świeżo dołączyła. Cokolwiek, byle tylko pozbyć się z umysłu przeświadczenia, że kilka zadrapań odniesionych w skutek braków w magicznym warsztacie klasyfikowało ją do taryfy ulgowej szpitalnego pacjenta.
Gdy Gabriel powrócił z poszukiwań upragnionej wody i ponownie zajął miejsce przy jej łóżku, Elyon odpowiedziała mu przeczącym ruchem głowy; zamiast skorzystać, słusznie zresztą, z jego uprzejmości, ostatkiem sił podniosła się na łóżku i uniosła dłoń, przechwytując od niego kubek. Ten z kolei uniosła drżąco do ust - od kiedy zwykłe szklanki wydawały się tak drastycznie przybrać na wadze? - i przechyliła, pijąc tak łapczywie, jak wysuszony od słońca i gorących ulic kot... Och, Merlinie. Oczy czarownicy rozszerzyły się gwałtownie, a ona niemalże zadławiła się kolejnym łykiem.
- Moje węże - wychrypiała po kilku kaszlnięciach, czerwonymi nagle oczyma patrząc na siedzącego nieopodal Gabriela. - Powinny dać sobie radę, to w końcu tylko kilka dni, ale... Milk. Kot. - Strach skutkował niespodziewanym wzmożeniem energii, zupełnie tak, jakby za chwilę sama Elyon miała zdecydować się na wstanie z łóżka, odłączenie magicznego osprzętu i wymaszerowanie na Lavender Hill, z powrotem do swojego domu. Przecież żaden z sąsiadów nie został powiadomiony o jej nieobecności; nikt oprócz jej ojca nie posiadał zapasowych kluczy, a tego martwić swoim stanem absolutnie nie zamierzała. Spojrzała więc jeszcze raz na Tonksa. - Mógłbyś? Trzeba przynajmniej dać mu wody, zostawić coś do jedzenia. Merlinie, wiedziałam, że samonapełniające się miski to dobry pomysł, wiedziałam, teraz mam za swoje. - Z rozgniewanym westchnieniem opadła na poduszki ignorując majaczące gdzieś w oddali ukłucie bólu, odrobina wody chlusnęła z kubka, a Elyon poczuła, jak szybko nagły przypływ sił stawał się jedynie wspomnieniem. - Nawet nie wiem, gdzie trzymają moje rzeczy - dodała już ciszej, przymknęła zmęczone światłem oczy. A to utrudniało przekazanie kluczy; wszak dom chroniony był zaklęciami wykluczającymi wtargnięcie intruza zaklęciem.


we saw the power to change the future in our dream

Elyon Meadowes
Elyon Meadowes
Zawód : Ofiolog, hodowca jadowitych węży
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
where did the beasts go?
where did the trees go?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7170-elyon-meadowes https://www.morsmordre.net/t7188-ribbit https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f31-lavender-hill-24 https://www.morsmordre.net/t7187-skrytka-nr-1769#192058 https://www.morsmordre.net/t7191-e-meadowes#192186
Re: Sala numer jeden [odnośnik]13.06.19 17:04
Mogła nienawidzić i złościć się za każdym razem, gdy charakterystyczna zmarszczka pojawiała się między brwiami, ale nie zmieni to faktu, że nadal będzie to robił. Nadal z nadmierną delikatnością będzie trzymał w swojej dłoni jej dłoń. Nie zmieni to jego pełnego przejęcia i troski spojrzenia, którego pewnie sam chciałby się pozbyć. Uważnie obserwował jej twarz, jak gdyby badając, czy nie została ona wykrzywiona przez kolejny grymas bólu, którego - nie daj Merlinie - on byłby sprawcą.
Szybko pojawił się obok jej szpitalnego łóżka ze szklanką wypełnioną wodą, gotów do pomocy w podniesieniu się. Oczywiście Elyon wykazała się niesamowitym uporem i mimo palącego bólu, który mimo starań czarownicy, bardzo wyraziście odmalował się na jej twarzy. Kilka słów cisnęło się mocno na jego język, ale ostatecznie zrezygnował, posyłając jej uważne, skupione spojrzenie. Gotów był zareagować w każdym momencie, ale teraz najchętniej chciałby ją skarcić niczym małe, uparte dziecko, które za wszelką cenę próbuje udowodnić, że ma racje. Zastanawiał się, czy czyjkolwiek upór irytował go kiedykolwiek w ten sam sposób. Usadowił się ponownie na niezbyt wygodnym taborecie - dlaczego one musiały być tak twarde, czy pielęgniarki chciały przegnać odwiedzających, którzy przesiadywali zbyt długo?
Naprawdę? Miał ochotę w tym momencie pokręcił głową i załamać ręce nad Elyon, ale no rozumiał, że trzymanie żywych stworzeń pod własnym dachem determinowało odpowiedzialność za nie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego prośby o wypoczynek spotkałyby się z nieprzychylną reakcją dlatego nawet nie podejmował się tego tematu. Czy mógłby? A czemu nie miałby móc? Czy kiedykolwiek dał jej powód do tego, aby sądziła iż nie wspomoże jej w każdej sytuacji? Zrobi to, nawet jeżeli do kotów i wszelkich kotopodobnych zwierząt miał uraz wyniesiony jeszcze z czasów dzieciństwa i wizyt u cioteczki, do których nie chciał wracać. - Przecież wiesz, że dla ciebie wszystko, nawet wejdę w drogę tej twojej bestii - rzucił żartobliwie, chcąc pozbyć się powagi i ciszy, która ociężale opadła na jego ramiona. Uniósł jedną brew ku górze, przyglądając się jej uważnie. - Pewnie masz w szafce albo mają je pielęgniarki - stwierdził, pomijając pytanie oto co tak właściwie było jej potrzebne, bo przecież w szpitalu jeszcze posiedzi, a zagojenie się ran i zrośnięcie kości potrzebowało czasu. - Potrzeba ci czegoś? Chcesz coś z domu? - zagadnął, oczywiście tym samym oferując swoją pomoc w przyniesieniu jej niezbędnych rzeczy.
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Sala numer jeden [odnośnik]30.07.19 7:07
Przełożona siostra Helga gorączkowo przemierzała korytarze, wyposażona w wózeczek z pastylkami i eliksirami. Różowa, krótka czupryna podskakiwała równomiernie z każdym jej kolejnym krokiem postanowionym na świeżo wypastowanej podłodze. Z powodu anomalii w Świętym Mungu miała istne urwanie głowy - trafiały do niej ofiary nieudanej teleportacji, czarodzieje tracący pamięć, ofiary wybuchających kociołków, magiczni zoolodzy pogryzieni przez swoich podopiecznych... Na dodatek trzy z pielęgniarek próbowały za pomocą zaklęcia naprawić złamaną kość małego chłopca - w efekcie wszyscy czworo wylądowali na ostrym dyżurze z zamienionymi miejscami częściami ciała. Helga nie wiedziała, czy jest dzień, czy noc. Była na nogach przynajmniej od dwudziestu czterech godzin, a wytrwać pomagał jej jedynie wywar wzmacniający. Szła od salki do salki, wypełniając obowiązki swoich podopiecznych. Od dawna mówiła, że w Świętym Mungu brakuje personelu na takie przypadki, ale nikt jej nie słuchał! Na dodatek ta stara ropucha Doris poszła sobie na urlop! Helga w ekspresowym tempie podawała magiczne pastylki, eliksiry poprawiające witalność i inne lekarstwa, które przepisywali pacjentom lekarze. Jednak kiedy wchodziła do kolejnej - nie liczyła już, której z kolei - salki, nie uwierzyła własnym oczom. Przy łóżku ledwo co przyjętej pacjentki ktoś siedział. Na oddziale magizoologicznym, gdzie można było zarazić się byle wysypką pochodzącą od zwierzaka z afrykańskiego kraju. Zapowietrzyła się, a jej czuprynka zrobiła to razem z nią. - Co pan tu robi? Pora odwiedzin już dawno minęła - rzuciła w biegu, szukając na wózeczku odpowiedniego wywaru dla panny... Elyon. Znalazła podpisaną fiolkę i podeszła do łóżka dziewczyny. - Proszę to wypić, do dna. Słodkie w smaku, więc nie wybrzydzać - rzuciła w stronę dziewczyny, po czum odwróciła głowę w kierunku Gabriela. Nie była pewna, czy nadal można było odwiedzać pacjentów - w końcu nie wiedziała, jaka jest godzina - ale jej się nie spodobał z tą swoją nieprzyjemną brodą i dziwnym spojrzeniem. Normalnie łypał na nią spod oka! - Czy pan mnie nie słyszał? JUŻ DAWNO MINĘŁA PORA ODWIEDZIN, PROSZĘ OPUŚCIĆ SZPITAL - dodała nieco głośniej, jakby bała się, że Tonks jest głuchy albo niedorozwinięty i trzeba powtarzać mu trzy razy. Kiedy jednak mężczyzna nadal tkwił na swoim miejscu, uniosła dłoń i skierowała palec w kierunku drzwi. - Wynocha. Kolejny raz nie będę powtarzać - warknęła stanowczo, nie spuszczając z oczu Gabriela. Dopiero gdy wstał i zniknął za drzwiami, poprawiła poduszki Elyon, spytała, czy potrzeba jej czegoś jeszcze i czy po eliksirze zrobiło jej się nieco lepiej. Po tej krótkiej wymianie zdań wyszła z sali numer jeden i skierowała się do sali numer dwa...

[zt]


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer jeden - Page 8 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer jeden [odnośnik]31.07.19 12:46
Właściwie to nie wiedział już ile czasu minęło od kiedy wyszedł od uzdrowiciela, z którym był dzisiaj umówiony i od momentu, w którym przekroczył próg sali numer jeden, gdzie leżała właśnie Elyon. Bolał go ten widok, nie chciał, aby narażała się w jakikolwiek sposób. Najchętniej to wszystkie osoby, w jakiś sposób drogie jego sercu wysłałby za ocean, gdzie macki tego, który samego siebie nazywał Czarnym Panem, nie dosięgnęłyby ich życia. Ale co by w ten sposób zdziałał? Wiedział, że ktoś musiał stawić opór i nie będzie w stanie ochronić wszystkich. Tylko co po racjonalnym myśleniu, kiedy w tym momencie czuł niemalże fizyczny ból, patrząc na cierpienie panny Meadowes. Chciał w jakiś sposób jej pomóc, nawet jeżeli to wiązało się z obcowaniem z tymi okropnymi futrzastymi bestiami potocznie zwanymi kotami, czy igranie z wygłodniałymi wężami. W końcu czego nie robi się dla bliskich prawda?
Pewnie spędziłby tu jeszcze sporą chwilę, gdyby nie wtargnięcie jednej z pielęgniarek, która - jak zdążył zauważyć już po tonie, którego używała - nie należała do najprzyjemniejszych. A już na pewno nie do takich, której serce by zmiękło na widok czarującego uśmiechu na twarzy Tonksa. Widać to było po spojrzeniu, jakim go uraczyła. Naprawdę, niezbyt przyjemna z niej czarownica, ale nie miał wątpliwości, że swoją pracę wykonywała z największą rzetelnością. Początkowo nie miał zamiaru ruszać się ani na krok od łóżka Meadowes, ale widział rozbawienie malujące się na twarzy chorej, kiedy pielęgniarka upominała Tonksa i głosem nieznoszącym sprzeciwu kazała wynieść się z sali. - Już, już idę - mruknął ostatecznie, niechętnie podnosząc się z niewygodnego taboretu, o czym zresztą chciał poinformować pielęgniarkę, ale darował sobie - nie chciał zarobić w zęby. - Jutro wpadnę i przyniosę ci rzeczy, o których mówiłaś - zwrócił się już bezpośrednio do Elyon, po czym zgarnął swój płaszcz i udał się do wyjścia z sali. Obejrzał się jeszcze raz przez ramię. A potem zniknął, wychodząc ze szpitala na zewnątrz. Po raz kolejny krople deszczu spłynęły po jego twarzy.

/zt
Gabriel X. Tonks
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6145-gabriel-tonks https://www.morsmordre.net/t6193-gabrysiowe-listy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t6795-skrytka-bankowa-nr-1529 https://www.morsmordre.net/t6194-gabriel-tonks
Re: Sala numer jeden [odnośnik]28.05.23 11:16
13 lipca

Od kiedy znalazła w swojej skrytce wiadomość spisaną ręką samego lorda Longbottoma ― nie mogła przestać o niej myśleć. Zadanie, które przed nią postawił wydawało się wielopoziomowe, złożone i przede wszystkim ― wymagające od niej całego wachlarza umiejętności, z mistrzowsko odegranym kłamstwem na czele. Nie chodziło już tylko o śledztwo, które ― nawiasem mówiąc ― władze bardzo umiejętnie zamiotły pod dywan by nie niepokoić szerszej publiki; a o całkiem świeży motyw niesubordynacji w podziemiu, bezczelnej samowoli, która mogła zniweczyć całą pracę nad kruchym zawieszeniem broni. Informacje, których potrzebował Longbottom musiały być zatem sprawdzone, przepuszczone przez odpowiedni filtr, potwierdzone w paru źródłach by zminimalizować możliwość pomyłki, błędnego osądu, który mógłby kosztować zbyt wiele.
Od momentu otrzymania zadania nie mogła także pozbyć się myśli dotyczących Igora; wracały natrętnie, gryzły i piekły, pozostawiając na duszy niewygodny ślad, ale tym samym pozwalały jej przypomnieć sobie strzępy informacji, którymi się z nią dzielił. Był funkcjonariuszem magicznej policji, czarodziejem oddanym służbie i choć nigdy nie spytała go o to wprost ― wyglądało na to, że niejakiego Arnolda Montague znał dość dobrze. Nie na tyle rzecz jasna, by z miejsca stwierdzić jakie są jego najpilniej skrywane sekrety, ale na tyle, by napomknąć o jego ministerialnej karierze. O uporze z jakim piął się w górę policyjnej hierarchii, o tym, jak postrzegają go koledzy. Informacje w głównej mierze niekonkretne, nie mogłaby ich przekazać prawowitemu Ministrowi, ale jednocześnie będące kluczem do zgromadzenia konkretów. Solidną bazą, fundamentem, na którym nie bałaby się postawić stopy.
Ponadto ― znając zarys jego sylwetki jako człowieka, wiedząc o tym, że lubi grywać w magiczne szachy, jak i doceniać kunszt muzyki operowej czy baletu, mogła zawczasu przemyśleć sposób w jaki do niego podejdzie. Śmiałe kokietki bywały w cenie, ale we właściwych kręgach; poważny, poukładany komendant mógł wymagać innego rodzaju opieki: subtelniejszej, w dobrym tonie.
Mógł. Mógł, ale wcale nie musiał.
To był jeden z tych absurdalnie upalnych dni, kiedy wydawało jej się, że kometa jest po prostu drugim słońcem i grzeje z równą mocą ― to tłumaczyłoby gorąc, tłumaczyłoby to, że nie było czym oddychać. Przy takiej pogodzie Londyn wydawał się jakby uśpiony: na ulicach widywała jeszcze mniej osób niż zazwyczaj, a te, które udało jej się spotkać albo chowały się w cieniach budynków albo pośpiesznie zmierzały z punktu A do B, nie oglądając się przy tym zbytnio na urok miasta szykowanego do obchodów festiwalu. A było na co popatrzeć.
Adda spacerowym krokiem przekroczyła pustą ulicę ― miasto było dziwne bez tych wszystkich mugolskich pojazdów, ale zdążyła przywyknąć ― z właściwą sobie lekkością wskoczyła na chodnik i zwinnie wyminęła miotłę zamiatającą placyk przed sklepem z eliksirami. Obrzuciła ciekawskim spojrzeniem jakiegoś jegomościa czytającego najnowsze wydanie Walczącego Maga, a kiedy uniósł na nią wzrok, uśmiechnęła się, roztaczając wokół siebie przyjemną aurę. Pozornie zafascynowana ozdabianym właśnie budynkiem przeszła wzdłuż chodnika, aż dotarła do skrzyżowania, tam odbiła w prawo, w stronę znajomej bryły opuszczonego domu towarowego. Kiedy manekin spytał ją o cel wizyty, odparła mu zgodnie z prawdą, że przychodzi w odwiedziny do jednego z poharatanych ostatnio brygadzistów i wślizgnęła się do wnętrza szpitala.
Już od progu uderzył w nią zapach środków do oczyszczania ran; specyficzny, ostry, trudny do zignorowania.
Ledwo zagłębiła się w główny hol, a już przed nosem mignęła jej limonkowa szata jakiegoś uzdrowiciela i niewielki tłumek chorych ― czy ten starszy pan po lewej miał ucho słonia?... ― wydających najróżniejsze dźwięki i odgłosy, okupujących rząd podniszczonych, staroświeckich krzesełek. Niezrażona, kontynuowała swój spacer, skinęła głową paru znajomym i w międzyczasie poczuła na sobie spojrzenie recepcjonistki, niejakiej Alice Bigsten. Uśmiechnęła się do niej grzecznie i również skinęła głową w geście pozdrowienia, tak jak zawsze, kiedy zjawiała się tu by kogoś odwiedzić; potem zniknęła dalej, w głębi korytarza. Nie bywała w Mungu wybitnie często, ale na tyle, że znała już rozkład poziomów i pomieszczeń, kojarzyła niektóre sale. Jej cel znajdował się na pierwszym piętrze, na urazach magizoologicznych. Początkowo, póki istniało realne podejrzenie zarażenia likantropią, Spencera trzymano pod ścisłą kontrolą, na zakażeniach, ale kiedy tylko wyniki badań obaliły tę tezę, większość obostrzeń została zniesiona. Adda bez problemów odnalazła odpowiednią salę i bezszelestnie wślizgnęła się do środka. Nie podeszła jednak od razu, najpierw zastukała knykciami we framugę, ściągając na siebie uwagę brygadzisty. Dziwne, że był w sali sam.
Nie przeszkadzam? ― spytała wesoło, trochę zaczepnie. Nie musiała udawać sympatii, lubiła go. Różnili się pod wieloma względami ― w tym w sprawie tolerancji brudnej krwi, choć była to przecież jedna z jej tajemnic ― ale jeśli wyciąć z osoby Spencera tych parę mankamentów, to był naprawdę dobrym kumplem. ― Wpadłam zobaczyć, czy nadal jesteś w jednym kawałku.
Mężczyzna parsknął na dzień dobry i podniósł się na łokciach, uśmiechnięty od ucha do ucha. Nikt go nie odwiedził do tej pory, czy cieszył się konkretnie z mojej obecności?... ― zastanowiła się przelotnie Adda, odkładając torebkę na niewielki stoliczek tuż przy łóżku.
A już myślałem, że mnie na straty spisaliście w tym Ministerstwie ― odparł. Ton wyszedł mu dość wesoły, ale przy tym zmęczony. Znać było, że jeszcze nie doszedł do siebie, nie tak całkiem. Zresztą, był blady, skóra na policzkach lekko się zapadła, włosy zmatowiały, szare oczy przygasły, straciły swój czar pełen ujmującej powagi. Musiał nieźle oberwać. ― Tyle roboty jest, że nikt nie mógł wpaść?
Adda przybrała minę najniewinniejszej osoby w Londynie i przysiadła na skraju łóżka. Któraś ze sprężyn w materacu jęknęła okropnie, podobnie jak stelaż.
Zawsze się znajdzie coś pilniejszego, zwłaszcza przed festiwalem ― stwierdziła, zaczesując kosmyk włosów za ucho. ― Ale już nie marudź, jestem przecież. Jak się czujesz? Długo jeszcze będa cię trzymać?
Spencer westchnął, wzruszył bezradnie ramionami, na powrót zapadł się w poduszki. Musiała jakoś wymanewrować rozmową tak, by zeszła na temat komendanta; brygadzista mógł mieć istotne dla jej śledztwa informacje. Zwłaszcza, że był w tym samym wieku.
Nie wiem, Adda ― mruknął, wbijając wzrok w poszarzały, brzydki sufit. ― Wiesz jak to jest, położą cię w sali, mówią, że wszystko gra, a potem biegają po korytarzu jak lunaballe bez głowy i na sam koniec dowiadujesz się, że zaraz umrzesz na skręt kiszek.
Brzmisz tak, jakbyś czekał na katalog z trumnami do wyboru. Pomóc ci wybrać?
Spencer parsknął i zaraz się skrzywił.
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo ― wydusił. Coś musiało go solidnie rozboleć, krzywił się ― choć udawał, że wcale nie ― mrużył oczy. Adda przeciągnęła spojrzeniem po jego sylwetce skrytej pod poszarzałą pierzyną, z zainteresowaniem rejestrując fakt nieruchomej nogi. (Montague musiał cierpieć na podobne dolegliwości, inaczej nie poruszałby się przecież o lasce). Skinęła głową w jej kierunku.
Już ci tak zostanie?
Na Merlina, oby nie ― odwrócił twarz w jej stronę, po chwili potarł zarośnięty policzek palcami. Wyglądał na zmartwionego ― ale czeka mnie podobno sroga rehabilitacja, zanim wrócę w teren minie trochę czasu. O ile w ogóle…
O ile w ogóle? ― podłapała natychmiast, święcie oburzona jego podejściem do sprawy. ― Czy ty się aby nie uderzyłeś zbyt mocno w głowę, Spencer? Mam wołać uzdrowiciela, bo ktoś mi kolegę podmienił?
Pamiętasz co mówiłem o lunaballach bez głowy?
Oczywiście, że tak. I uważam, że przesadzasz.
Naprawdę tak było. Jak przenieśli mnie z zakaźnego i…
Nie, nie, nie, oddalasz się od mojego głównego zainteresowania ― pomyślała z lekkim ukłuciem paniki i nieskalanym negatywną myślą uśmiechem przyklejonym do warg. Szybko, wymyśl coś!
Wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń w swoją, powstrzymując tym samym potok nieistotnych słów. Przysunęła się nieznacznie, na tyle blisko, by skupił się znów na niej i na tyle daleko, by nie zostać posądzoną o nieprzyzwoitość.
Spencer ― zaczęła poważnym tonem, z przejęciem malującym się w zielonych oczach. ― Wyjdziesz z tego, tak? Powtórz za mną: wyjdę z tego.
Wyjdę z tego… ― Brzmiał jak kompletnie nieprzekonany.
Poza tym, zobacz, jest paru funkcjonariuszy, którzy oberwali mniej lub mocniej i nadal pełnią służbę. Chociażby taki komendant ― wiesz, ten znajomy Igora ― niby nie utyka, a jednak wciąż ma przy sobie laskę. Coś musi być na rzeczy…
Błysk niezgody w jego oczach był wystarczającym tropem, by wiedzieć, że trafiła.
Mówisz o Arnoldzie? ― obruszył się.
Aha.
To nie tak, Adda. On wcale nie ma uszkodzonej nogi ― w każdym razie już nie.
Adda w sekundę przybrała minę niewinnej owieczki, szczerze zainteresowanej tematem. Zatrzepotała rzęsami, bezbrzeżnie zaskoczona nowinką i uniosłą dłoń do policzka, przejęta tak jakby na niebie pojawiła się co najmniej kolejna kometa.
Och, naprawdę? Więc czemu nosi przy sobie laskę? To ozdoba?
Nie wiem ― wzruszył ramieniem ― może przypomina mu o tym, co przeszedł. Może uznał to za eleganckie rozwiązanie.
Jak to: nie wiem? Rzucasz mi taki kąsek i nie chcesz zdradzić nic więcej? ― Westchnęła ciężko, smutno. ― Nie bądź jak Igor, on też mówił mi coś ciekawego i urywał w połowie, a wiesz przecież, jak przepadam za opowieściami o figurach godnych naśladowania. ― Chwila ciszy, pozór namysłu. ― Ojej, czy ja dobrze pamiętam i jesteś rówieśnikiem komendanta? Czy zawsze był taki…
Taki…?
Adda spłonęła najżywszym rumieńcem na jaki tylko można było się zdobyć.
No wiesz… poważny. Odległy. Bezwzględny.
Ty chyba naprawdę lubisz funkcjonariuszy magipolicji, co?
Nie przeczę ― przyznała z ociąganiem i zaraz szturchnęła go delikatnie w bok. ― No już, opowiedz mi coś, nie każ mi czekać i prosić.
Spencer westchnął i pokręcił głową, ale pozór dezaprobaty i oporu psuł delikatny uśmiech widoczny nie tyle co na wargach, ale w ogóle twarzy. Wiedziała, że jej nie odmówi. Już nie.
Tak, masz rację ― zaczął w końcu i przekręcił się nieco na bok, chcąc poprawić sobie poduszkę, ale nim zdołał wyciągnąć rękę, Adda pochyliła się i wyręczyła go z ochotą. Podziękował jej krótkim uśmiechem. ― Byliśmy na tym samym roku, chociaż przydzielono nas do innych domów.
Wygląda mi na Ślizgona. Ambitny, sprytny… musi być sprytny, byle kogo na komendanta nie wybierają.
I tu cię zaskoczę, Tiara przydzieliła go do Krukonów.
No co ty ― aż uniosła brwi ― a tak mi do niego pasuje zielony…
Zielony może i pasuje, ale taki był z niego kujon, że nie widziałbym go nigdzie indziej, tak po prawdzie.
Jak kujon, to pewnikiem lubiany przez kadrę?
No pewnie. W życiu nie widziałem osoby tak szybko pochłaniającej kolejne książki.
Hmm… ale skoro kujon, to jak znajdował czas na granie w Quidditcha?
Co?
No w drużynie…
Skąd ci się wzięła drużyna?
No przecież musiał coś robić, ćwiczyć, latać, inaczej nie prezentowałby się teraz tak…
Jak? ― podłapał Spencer, Adda powachlowała się dłonią. W sumie to udawanie zainteresowania Arnoldem nie było takie trudne.
Wiesz jak ― szepnęła konspiracyjnie i mrugnęła porozumiewawczo, wywołując tym krótki śmiech.
Oj, Adda, to znowu nie tak.No dalej, dalej, Spencer. Bądź uprzejmy mi wyjaśnić “jak”. To była marna witka, jakby mocniej zawiało, to pewnikiem poleciałby gdzieś hen daleko. Dopiero na kursie dla brygadzistów zaczął się starać także o siłę ciała, nie tylko umysłu.
Adda zmarszczyła brwi.
To chyba niecodzienne, żeby taki kujon i oczytaniec szedł w szeregi brygadzistów, nie sądzisz?
W twarzy Spencera coś się zmieniło. Cień przemknął przez oczy, uśmiech nabrał sztuczności. Uniknął jej spojrzenia, zapatrzył się w brudne okno.
I pewnie by się w Ministerstwie nie znalazł, gdyby nie atak na jego siostrę.
To on ma siostrę? ― zdziwiła się uprzejmie.
Ma. Była cudowna, bardzo ją lubiłem.
Czy ona…
Nie, nie. Żyje, na szczęście. Ale po prostu nie wróciła do Hogwartu. Dużo plotek było na jej temat, dużo niepotwierdzonych teorii. Ja sam do końca nie wiem, co się wtedy stało, Arnold nigdy o tym nie mówi. Ale gdybym miał strzelać, to ten powód wydaje mi się najlepszy. W końcu, ilu ludzi wstąpiło do służby z motywem zemsty, chęci wymierzenia sprawiedliwości własnoręcznie? ― Wzruszył ramionami, wrócił do niej spojrzeniem. ― Arnold nie byłby pierwszy i na pewno nie ostatni.
No dobrze ― Adda poprawiła się na łóżku, usiadła wygodniej, znowu coś zaskrzypiało. ― Ale skoro zaczynał jako brygadzista i miał motyw, umiejętności i determinację, to czemu ostatecznie zmienił mundur? A ta laska to… ― Ognik zaskoczenia przemknął w jej oczach. ― Znalazł wilkołaka i go zabił? I wtedy coś mu się stało z nogą?
Spencer pokręcił głową.
Nie do końca. Nigdy nie wymierzał kar na włąsną rękę, od tego są odpowiednie organy. Ujął skurwiela, owszem, wytropił go i doprowadził sprawę do samego końca, ale nigdy nie nadużywał swojej pozycji.
Domyślam się, że historia ma jakiś poboczny wątek, prawda?
Wiesz dobrze, że brygadziści sporo ryzykują ― stwierdził obojętnie ― Arnold wyszedł z tamtej potyczki mocno poharatany, mówiło się nawet, że nie wiadomo czy przeżyje. Ale przeżył, uparł się, że będzie żył i nawet kostucha nie mogła nic z tym fantem zrobić. Zresztą, uparł się nawet w kwestii zdrowia i nie siedział za biurkiem ani dnia dłużej, niż było to absolutnie konieczne.
Czemu nie wrócił do brygadzistów, skoro odzyskał sprawność?
Kolejne wzruszenie ramionami, Adda poczuła lekkie ukłucie irytacji.
Może uznał, że jego misja już dobiegła końca i teraz czas na nową. Wiesz chyba, ile zrobił w strukturach magicznej policji?
Adda spojrzała na Spencera z pobłażaniem.
Mam ci przypomnieć, że jestem wdową po Chernovie? Mogę nie znać szczegółów, ale w sporej części spraw się orientuję. Igor czasem o nim opowiadał, ale znów, były to bardziej ogólniki i peany zachwytu. Dogadywali się, tak sądzę. W zasadzie, wygląda na to, że oboje byli tak samo bezwzględni i skuteczni.
Więc sama widzisz, że Arnold idealnie dopasował się do nowej roli. Najpierw oddanie sprawie, forsowanie wewnętrznych reform, walka z korupcją i brudnymi rebeliantami. Zasłużył się, a oczyszczone oddziały magipolicji widzą w nim prawdziwego przywódcę ― w końcu wybrali go jednogłośnie, a to nie zdarza się często.
Nie zdarza ― powtórzyła za nim zamyślona. Spencer okazał się bardzo dobrym źródłem informacji, dostarczył jej sporą garść nowych faktów, uzupełnił luki, których nie była w stanie wypełnić sama. Wyglądało na to, że najprościej byłoby go zaczepić w pracy, wewnątrz bezpiecznych murów Ministerstwa, ale przecież nawet przepustka do londyńskiego gmachu nie gwarantowała jej bezpieczeństwa. Komendant sprawiał wrażenie człowieka bardzo przenikliwego i inteligentnego, a rozmowa ze Spencerem tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że zakręcenie się wokół Montague’a będzie zajęciem wyjątkowo niebezpiecznym.
Zapatrzyła się chwilowo w stojący na stoliczku obrazek z bardzo krzywo wyhaftowanym kwiatkiem. Było jeszcze coś, co powinna wybadać.
Spencer… ― zaczęła nieśmiało i zaczesała kosmyk za ucho ― a czy on… no wiesz… ― różany pąs znów spowił jej policzki ― …czy znalazł już swoją towarzyszkę życia?
Odpowiedział jej cichy śmiech pełen sympatii. Brygadzista pokręcił głową, jakby rozbrojony jej pytaniem.
Ma dwie córki, ma siostrę. I na tym chyba koniec, nie zauważyłem żeby jakakolwiek kobieta próbowała zastąpić jego zmarłą żonę. Choć też Arnold nie jest człowiekiem, który się zwierza każdemu ze wszystkiego. Sama widzisz, że znam go tyle czasu, a jedyne, co mogę o nim powiedzieć, to ledwie strzępy informacji, które po części są przecież wiedzą ogólnodostępną. To nie tajemnica, kim był przed objęciem posady komendanta, to nie tajemnica, że był wybitnym brygadzistą z imponującą liczbą asyst w pierwszym roku.
Westchnęła; jej spojrzenie samoistnie ześlizgnęło się w dół, na jego nogę. Czuła, że i Spencer patrzy w tę stronę. Atmosfera zrobiła się cięższa, chwilowa wesołość rozmyła się, jakby przegnana podmuchem wiatru z uchylonego okna.
Skoro komendant dał radę, to i ty dasz ― odezwała się w końcu, unosząc na niego oczy i uśmiechnęła się ciepło, pokrzepiająco. ― Jesteś pod najlepszą możliwą opieką, Spencer, więc wszystko będzie dobrze. Musisz być tylko dobrej myśli.
Odpowiedziało jej westchnienie. Długie i pełne uprzejmego niedowierzania.
Mówię poważnie ― dodała z determinacją. ― Masz wyzdrowieć, jasne? Bo inaczej nie pójdziemy razem na tańce.
Mogłaś tak od razu ― mruknął, uśmiechając się słabo. ― Teraz czuję się faktycznie zmotywowany.
Adda uniosła dumnie brodę, oczy błysnęły wesoło w świetle słońca.
No widzisz? Pięć galeonów się należy za wsparcie psychologiczne i motywację.
A może być… kawa? Jak już stąd wyjdę.
Zignorowanie spływających po plecach dreszczy kosztowało ją dużo opanowania, a utrzymanie uprzejmego i wesołego wyrazu twarzy jeszcze więcej.
Oczywiście, że może ― odparła łagodnie i podniosła się z zajmowanego miejsca, wygładziła materiał sukienki dłonią, sięgnęła po torebkę. ― Jak już stąd wyjdziesz. ― I mrugnęła do niego wesoło. ― Odwiedzę cię za niedługo, dobrze? A teraz bądź grzecznym brygadzistą i zdrowiej ― dodała na pożegnanie i pomachała mu jeszcze, zanim zniknęła za drzwiami.
Siostra, córki, grób żony. Opera, balet, szachy ― wyliczała w myślach, kierując się do wyjścia ze szpitala. Musiała poznać jego plan dnia, dowiedzieć się gdzie bywa i o jakiej porze. A potem się tam pojawić.
Całkowitym przypadkiem, rzecz jasna.

|zt


Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy


Adriana Tonks
Adriana Tonks
Zawód : podwójna agentka, rebeliantka
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
I can run away
I can try to hide
and pretend
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +6
CZARNA MAGIA : 1 +2
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t11438-adriana-adda-de-verley https://www.morsmordre.net/t11442-rodzynka#353850 https://www.morsmordre.net/t12085-adriana-tonks#372538 https://www.morsmordre.net/f177-somerset-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t11444-skrytka-bankowa-nr-2503#353855 https://www.morsmordre.net/t11449-adriana-de-verley#353913
Re: Sala numer jeden [odnośnik]28.05.23 15:42
Jeżeli dotrzymałaś obietnicy i po wyjściu Spencera ze szpitala zgodziłaś się pójść z nim na kawę, miałaś okazję zdobyć nieco więcej informacji na temat komendanta magicznej policji. Okazało się, że Spencer - ze względu na konieczność rehabilitacji i częstych wizyt u uzdrowiciela - na kilka tygodni wynajął pokój w kamienicy "Pod Ramorami", tej samej, w której w ciągu roku szkolnego mieszkał zazwyczaj Arnold Montague. Chociaż komendant wszystkie wakacje i przerwy świąteczne spędzał razem z córkami w rodzinnym domu na wsi, to tym razem - prawdopodobnie ze względu na festiwal lata - zdecydował się pozostać w Londynie, i aktualnie zajmował jeden z pokojów w kamienicy, w której jadał też serwowane w jadalni posiłki.
Spencer wspomniał, że Arnold Montague planował uczestniczyć w festiwalu, a gdy ostatni raz z nim rozmawiał, wydawał się wyjątkowo podekscytowany możliwością degustacji przywiezionych z zagranicy win, które miały być serwowane na polanie w Lesie Waltham. Komendant, jako dowódca magicznej policji, miał też oficjalnie zjawić się przy ognisku poległych, żeby wrzucić w nie symboliczną wiązankę i oddać hołd wszystkim funkcjonariuszom, którzy oddali życie walcząc o wyzwolenie Londynu i Wielkiej Brytanii z rąk mugoli i rebeliantów. Nie organizowano z tej okazji żadnej większej uroczystości, ale część jego podwładnych i pracowników innych departamentów również miała zamiar wziąć udział w uczczeniu bohaterów (zwłaszcza, że liczyli na to, że uda im się później wspólnie napić).

To tylko post uzupełniający, mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale w razie rozpoczęcia kolejnego wątku z nią związanego prosi o podesłanie linka.

W razie pytań - zapraszam. <3
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer jeden - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Sala numer jeden [odnośnik]16.11.24 21:45
18 listopada

Wiedziałem, że jestem dobry w swojej pracy; leniwy, owszem, traktujący ją bardziej jak hobby niż wyzwanie, odkąd nie musiałem uciekać w szpitalny świat przed żoną, ale nie zmieniało to faktu, że znałem się na sztuce leczenia. Ktoś musiał przecież naprawiać szkody wyrządzone przez lekkomyślność czarodziejów, którzy uważali, że ich różdżki i lektura „Magicznej Menażerii” wystarczą, by zapanować nad dowolnym stworzeniem. Niemniej, nie mogłem powstrzymać pewnej frustracji, widząc często tych samych pacjentów – a właściwie ich części, bo reszta została w brzuchu chimer, paszczach mantykor albo już nie istnieje.
Dziś od samego rana nie mogłem narzekać na nudę. Ledwie zdążyłem zamoczyć usta w porannej herbiacie, musiałem ratować młodego smoczego trenera, który postanowił zaprzyjaźnić się z węgierskim ognistym, podając mu kawałek mięsa na wyciągniętej dłoni. No tak, bo smoki na pewno wyczuwają dobre intencje, zwłaszcza gdy trzyma się je w niewoli. Spędziłem dwadzieścia minut zszywając jego ramię i wyrywając resztki łusek, które wbiły mu się w skórę, bynajmniej nie starając się zachować jakiejś większej delikatności. Resztę dnia miał spędzić w sali obserwacyjnej, choć wybitnie nie cieszyła go perspektywa dłuższego leżenia w jednym miejscu. Gdy wychodziłem z jego sali, wspominał coś o drugim śniadaniu, którego absolutnie nie mógł przegapić, ja jednak czułem, że jeśli go nie zatrzymam na oddziale, on sam stanie się tym śniadaniem dla jakiegoś smoka. Po tym wszystkim musiałem zrobić sobie małą przerwę, ale nawet to nie było mi dane, bo młoda pacjenta z tajemniczą raną na nodze, która paskudziła się już drugi tydzień, wymagała pilnej interwencji. Dopiero koło południa mogłem chwilę odsapnąć, decydując się na krótki spacer korytarzami szpitala. Żadna to przyjemność, ale przynajmniej nikt z moich współpracowników nie ścigał mnie do pomocy.
Kiedy wróciłem na oddział, czekał na mnie kolejny pacjent: młodzieniec o wątpliwej aparycji, który najwyraźniej uznał, że świetnym pomysłem będzie zaprezentowanie kolegom zaklęcia „Accio” w klatce z wilkokształtnymi stworzeniami podczas wycieczki do rezerwatu. Na szczęście stworzenia były w fazie odpoczynku, ale jeden z nich zdołał wystarczająco szybko rzucić się w jego stronę, żeby zostawić mu pamiątkę w postaci solidnej rany na biodrze. Zaleciłem mu sprawdzanie szerokości krat, zanim zrobi się z siebie idiotę przed kolegami, po czym z lekką niechęcią przystąpiłem do opatrywania rany. Takich przypadków nie lubiłem najbardziej, gdy człowiek sam prosił się o nieszczęście.
- Panno Sally, proszę mi podać maść ze szpiczaka – powiedziałem do towarzyszącej mi pielęgniarki, wskazując na otwartą ranę. – I przygotować eliksir uspokajający, bo nasz młody bohater najwyraźniej uważa, że krzyki to najskuteczniejszy sposób na leczenie. - Chłopak rzeczywiście krzyczał, jakby właśnie odgrywał jedną z tragicznych scen w Hogwarckim Teatrze Szkolnym. W końcu, po zaaplikowaniu eliksiru, zrobiło się trochę ciszej, a ja mogłem spokojnie obejrzeć ranę. Na szczęście nie była głęboka, ale pazury to zawsze pazury, nigdy nie było wiadomo, gdzie stworzenie grzebało nimi wcześniej. Rana mogła się rozjątrzyć i spowodować zakażenie, jeśli nie zareaguję szybko. - To nie zaboli - skłamałem, widząc jego przerażone spojrzenie, kiedy zacząłem nakładać maść. Pacjent mruknął coś, co brzmiało jak „dzięki”, choć równie dobrze mogło to być „nienawidzę cię”. Nie przejąłem się tym zbytnio. Po tylu latach w Mungu miałem skórę grubszą od hipogryfa.
Kolejnych kilka godzin spędziłem między salami, zajmując się mniej dramatycznymi przypadkami: ktoś został poparzony przez młodego smoka (co z tymi smokami?), inny pacjent miał problem z niezidentyfikowanym pasożytem, który okazał się miniaturową akromantulą.
Najbardziej irytujące było jednak to, że przy większości pacjentów nie dało się zastosować prostych procedur. Każdy przypadek wymagał indywidualnego podejścia, a przy magicznych stworzeniach granica między rutyną a kreatywnością była wyjątkowo cienka. Kiedyś byłoby mi to na rękę, bo oznaczało kolejne godzinny spędzane w pracy i ucieczkę od domowego ogniska. Dzisiaj byłem rozdrażniony, bo każda minuta w Mungu oznaczała minutę mniej, którą mogłem poświęcić Elvirze. Tylko świadomość, że zapewne pokręciłaby głową z zażenowaniem nad moją postawą – jakby był tu dzisiaj z przymusu – trzymała mnie w miejscu. Niemniej z niecierpliwością coraz częściej spoglądałem na zegarek.
- Panie Abernathy - powiedziałem do starszego czarodzieja, który usiłował ukryć fakt, że jego ramiona zaczynają się pokrywać łuskami. - Jeśli jeszcze raz nakarmi pan swojego smoczego jajoroga eksperymentalnym eliksirem, to spędzi pan wieczór nie w Mungu, ale w celi magicznej policji. - Starszy mężczyzna próbował zaśmiać się nerwowo, ale zabrzmiało to jak zduszone charknięcie. Nawet stąd czułem śmierdzący zapach nieprzetrawionego alkoholu, wybuchową mieszankę tworzącą poważne zagrożenie. - To groźne stworzenia, a w pana rękach stają się wręcz śmiertelnie niebezpiecznie. Czy to do pana w ogóle dociera? - warknąłem już niezbyt miłym tonem, postanawiając tak czy inaczej zawiadomić odpowiednie służby. Nie miałem zamiaru widzieć tego wariata ponownie za kilka dni.
Tuż przed końcem mojej zmiany, pielęgniarka przyniosła mi coś, czego nie miałem ochoty widzieć: kolejną kartę zlecenia. Tym razem trafiła się czarownica, której twarz pokryła się warstwą futra po tym, jak postanowiła samodzielnie ugotować eliksir na odstraszanie ghuli. Jęknąłem w duchu, bo już dawno nie trafił mi się tak aktywny dzień. Zwykle moje dyżury przebiegały w znacznie bardziej leniwym tempie, teraz jednak nie mogłem nawet części obowiązków zrzucić na stażystów, bo i oni mieli pełne ręce roboty.
- Proszę ją odesłać na oddział zatruć - rzuciłem, ale pielęgniarka tylko pokręciła głową. Najwyraźniej właśnie stamtąd podesłano nam pacjentkę, co oznaczało, że problem nie tkwił w źle uwarzonym eliksirze. Czując już silne zmęczenie, poszedłem za pielęgniarką do gabinetu zabiegowego i z nadzwyczajną skrupulatnością obejrzałem sobie futerko pacjentki. W rzeczy samej, cała twarz opływała w miękką warstwę włosia, lecz kobieta wcale nie zareagowała entuzjastycznie, gdy mimowolnie zacząłem ją po nim głaskać. Zleciłem odpowiednie badania – w tym wypadku mogły poczekać, aż stażyści będą mieli wolny czas - po czym z westchnieniem wróciłem do swojego gabinetu. Tak niewiele pozostało do końca zmiany, a dokumentacja sama się nie uzupełni. Ale przynajmniej nie mam do czynienia z kolejną piwonią na głowie pacjenta.
Uzupełnianie dokumentacji było tym, co zwykle doprowadzało większość moich kolegów do szału. Po pierwsze dlatego, że wymagało cierpliwości, a magomedycy niekoniecznie słynęli z jej nadmiaru – przynajmniej ci na oddziale urazów związanych z magicznymi stworzeniami. Po drugie dlatego, że nikomu nigdy nie chciało się tej papierologii porządnie czytać. No, chyba że coś poszło nie tak. Wtedy nagle każda literówka, brak przecinka czy nawet krzywo postawiony podpis stawały się kwestią życia i śmierci. Dlatego zawsze wkładałem w te zapiski więcej wysiłku, niż było to warte. Bez względu jednak na wszystko w dzień taki jak ten nawet góra papierów wydawała mi się cudownym wybawieniem i możliwością złapania oddechu.
- Dzienny raport z dnia 18 listopada... - mruczałem pod nosem, zapisując kolejne słowa na wielkim kawałku pergaminu, który zapewne zniknie gdzieś w czeluściach szpitalnego archiwum. Nalałem sobie filiżankę herbaty, pierwszej od tej wypitej rano, z ulgą zanurzając wargi w ciepłym napoju. - Rana otwarta po ugryzieniu smoka... zaaplikowane eliksiry... Rana szarpana od pazurów... cztery cale... naruszenie ciągłości tkanki skórnej... - mamrotanie stawało się coraz cichsze, aż w końcu zupełnie umilkłem, notując wszystkie niezbędne szczegóły z podjętych dzisiaj procedur. Zbędność biurokracji, którą powinien wykonywać ktoś inny. W pewnym momencie skrzywiłem się i spojrzałem z wyrzutem na pióro, jakby to ono było winne temu, że muszę opisywać tak absurdalne szczegóły. Sięgnąłem po kolejną kartę pacjenta, ciesząc się w duchu, że nie jestem stażystą. Kiedyś to na nich spadała większość papierkowej roboty, dopóki ktoś w Ministerstwie Magii nie wpadł na pomysł, że doświadczony magomedyk powinien mieć w tym większy udział. Pewnie myśleli, że to podniesie standardy opieki. W rzeczywistości oznaczało tylko, że miałem mniej czasu na sensowne rzeczy, jak na przykład jedzenie obiadu w spokoju. Niech ten dzień już się skończy!

z/t

1300 słów
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675

Strona 8 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8

Sala numer jeden
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach