Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire
Sherwood [II]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sherwood
Tajemnicze, pełne magii lasy Sherwood przynależą do hrabstwa Nottinghamshire. Od stuleci znajdują się one pod opieką Nottów, którzy dbają o bezpieczeństwo na jego granicach oraz pilnują, by nikt niepowołany nie zakłócał spokoju żyjącym tam istotom ani nie niepokoił driad zamieszkujących osławiony dąb Major Oak. Czyjakolwiek obecność bez uzyskania pozwolenia ze strony opiekunów Sherwood skończy się tragedią, bowiem lasy te same potrafią się obronić przed niepotrzebną ingerencją. Każdy nieupoważniony zabłądzi w gęstwinach i nie znajdzie drogi powrotnej, dlatego lepiej uważać, czy rzeczywiście pragnie się móc podziwiać to piękno po raz ostatni.
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : rzut kością
'k3' : 2
'k3' : 2
A nie stało się nic. Dosłownie. Odetchnąłem, mając ogromną ochotę aby się zaśmiać, kiedy napięcie nagle uleciało z mojego ciała. Rozluźniłem spięte ramiona, a tarcza rozpłynęła się w powietrzu, kiedy tylko dostrzegłem zabłąkane, okrutnie zakręcone w gałęziach smoczę. Rozchylało paszczę, prezentując nam szereg ostrych zębów, ale nawet ono musiało mieć świadomość, że w tym momencie wygląda wybitnie niegroźnie. W każdej chwili mogło spróbować zionąć w naszą stronę ogniem, a jednak z jakiegoś powodu byłem przekonany, że tego nie zrobi. Mimo wszystko, zbliżyłem się do niego niespiesznie na ugiętych nogach, zaklęciem pozbywając się krępujących go sękatych badyli. Nie celowałem w jego stronę różdżką, nie chcąc go płoszyć, ale zwierzę i tak podjęło próbę ucieczki. Silnie uderzyło w moją nogę ogonem, najpewniej nabijając mi siniaka i zamachało skrzydłami, które jedynie sobie pokaleczyło. Skrzywiłem się malowniczo, z trudem utrzymując równowagę. Małe diable miało sporo siły. - Cśś - mruknąłem cicho, wciąż mozolnie wyplątując smoka z gałęzi. Podczas całej tej operacji zdołał się uspokoić. Jego ruchy straciły na gwałtowności, a chociaż wciąż uważnie mnie obserwował, nie uciekł od razu, kiedy stanął samodzielnie na miękkim mchu. Obejrzałem go uważnie zarówno kiedy jeszcze leżał unieruchomiony, jak i teraz gdy już wstał. Zmarszczyłem czoło. - Nic mu nie jest. - odezwałem się cicho, przyglądając się jak zwierzę rozgląda się w poszukiwaniu czegoś bliżej nieokreślonego. Odpowiedź nasunęła mi się po kilku sekundach ciszy. - Smoczyca wysiadująca? - zapytałem szeptem, poszukując wzrokiem śladów na ziemi, ale nie miałem ku temu podejścia. Chwyciłem smoka, biorąc go na ręce i pomimo jego początkowego, chociaż niezbyt silnego oporu, zdołałem go utrzymać. Zamierzałem zabrać go do Peak District tak szybko jak było to możliwe, a jednak nie mogliśmy tego zrobić już teraz. Porzucenie rannego smoka było prawdziwą zbrodnią. Kiwnąłem głową towarzyszowi, zachęcając go, aby tym razem to on poszedł przodem. Nie chciałem, aby cokolwiek zagroziło maluchowi.
Gość
Gość
Może powinni bardziej uważać. Może nie powinni podchodzić tak od razu, ale wszystko były to jedynie spekulacje. Przykładowe, hipotetyczne, niesprawdzone. Zapewne z kimś bardziej doświadczonym nie miałby podobnych wątpliwości, ale nie zamierzał mówić o nich na głos. W końcu nie o to chodziło. Mieli współpracować, a Greengrass był od niego straszy, więc powinno się go uszanować, chociażby z tego powodu. Teraz ich jedynym celem było wyratowanie tego biedaka czym prędzej. W końcu o to też chodziło. Im dłużej pozostawał sam, tym więcej szkód mógł sobie przysporzyć. Sam dla siebie był większym zagrożeniem niż czające się w lesie zwierzęta. Raczej mało który drapieżnik był na tyle lekkomyślny, by stanąć do walki z gruboskórnym smokiem. Nawet jeśli ledwo co chodził. Matka mogła się upomnieć o swoje. Obserwując ruchy Greengrassa, Morgoth w końcu stracił tym zainteresowanie i zaczął rozglądać się i nasłuchiwać odgłosów dookoła nich. No, właśnie. Smoczyca mogła się pojawić w najmniej spodziewanym momencie. Chwila nieuwagi... I po nich. Maluch był za mały, żeby porządnie ich usmażyć, chociaż jeśli bardzo by się przestraszył poparzenia trzeciego stopnia mogli mieć zapewnione. Porządne rękawiczki i odpowiednie płaszcze miały ich jednak uchronić przed podobnymi wpadkami. Zerknął przez ramię na opiekuna, który dźwigał smoczę dziecko i jedynie kiwnął delikatnie głową na znak, że zrozumiał i pójdzie jako pierwszy. Z różdżką przy udzie nie zamierzał działać pochopnie. Zresztą wiedział, że nie tylko oni byli w lesie. Inni pracownicy Peak District również chodzili po Sherwood. Yaxley mruknął odpowiednie zaklęcie, po czym z jego różdżki wydobyło się jasne, niebieskawe światło patronusa. Jaguar obrócił się, by spojrzeć na Morgotha, a następnie zniknął pośród drzew niosąc reszcie wiadomość o znalezieniu młodego. Oznaczało to również przybycie opiekunów w to miejsce i zabezpieczeniu znajdki. Nikt nie chciał być zaskoczony przez matkę.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Obserwowałem jak Morgoth wyczarowuje srebrzystego patronusa. Przystanąwszy przy nas na moment, zapewne komunikował się ze swoim twórcą, a jednak zniknął równie prędko jak się pojawił. Odbiegł w las, a ja cicho odetchnąłem, ale wcale nie z ulgą. Nie sądziłem, abyśmy byli w stanie odnaleźć smoczycę bez młodego. Nie w tak wielkim lesie, nie w tych warunkach. Dziecko mogło bardzo ułatwić nam sprawę, zwrócić jej uwagę żałosnym rykiem, ale z drugiej strony to naprawdę mogło być niebezpieczne. Rozwścieczona mamusia nie zapytałaby nas co tu się wyprawia, a od razu skorzystałaby ze środków bezpośredniej perswazji. Innymi słowy, zostalibyśmy żywymi pochodniami. Ja już raz się zapaliłem, dziękuję uprzejmie za powtórkę. Tych kilka minut poświęciłem na uważną obserwację smoczątka. Byłem pod wrażeniem, że potrafiło rozluźnić się nawet otoczone cudzymi ramionami, musiało być naprawdę zmęczone. Musiałem jedno przyznać naszej ekipie, przemieszczanie się po Sherwood szło im niezwykle sprawnie. Wokół nas zaroiło się od sylwetek znajomych nam czarodziejów. Czyjeś ręce wyciągnęły się w moim kierunku, a ja bez oporów wręczyłem im młode, aby mogli je zabezpieczyć i przygotować do podróży. Biedaka zapewne czekała podróż w klatce zawieszonej między dwiema miotłami. Rzuciłem w jego stronę ostatnie badawcze spojrzenie, nim wyruszyliśmy dalej. Szanse na odszukanie smoczycy chyba rozkładały się po równo. Musielibyśmy mieć sporo szczęścia, aby na nią natrafić, ale i pechowe wyjście z sytuacji nie byłoby aż tak nieprawdopodobne. Las był ogromny, a my nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Za niedługo miało zacząć zmierzchać, a wokół nas tylko las. Nieogarnięta wzrokiem połać nieśmiało wykluwających się ze szponiastych gałązek młodych liści, miękkość mchu pod stopami, przytłaczająca cisza. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, gdy zaczynaliśmy tropić, lecz nie miałem wątpliwości, iż była to jedynie zwodnicza gra mojego własnego, skupionego umysłu. Miałem wrażenie, że mijają godziny, a my wciąż kluczymy.
Gość
Gość
Może nie był to moment na myślenie o sprawach związanych z domem, ale Morgoth zawsze do nich wracał obojętnie gdzie by nie był. Ostatnio sprawy nabrały szybszego tempa i to nie tylko dlatego że było to związane z wydarzeniami z końca lutego. Zaraz jednak sam siebie zganił, wiedząc, że w powinien zachować trzeźwość umysłu. Smoczyca mogła być blisko, a oni nie mogli ryzykować. Na szczęście spora grupa opiekunów najwyraźniej dostała powiadomienie od patronusa swojego współtowarzysza, bo zjawili się praktycznie po kilku minutach. Ci młodsi i bardziej doświadczeni również. Morgoth oddalił się od Greengrassa i małego smoka, by podpytać Eliasa czy znaleźli jakieś ślady smoczycy. Dostał odpowiedź pozytywną, co niezwykle go usatysfakcjonowało. Dobrze, że teraz znali jej położenie. Mogli więc spokojnie zająć się dalszymi działaniami. Najwidoczniej przenoszenie malucha szło niezwykle sprawnie, bo po chwili obaj z Ralem szli po Sherwood. Obok nich byli również starsi stażem opiekunowie, którzy prowadzili ich w wyznaczonym kierunku. Podobno mieli jedynie obserwować, nie interweniować. Rozwścieczony smok nie był obiektem, do którego należało się zbliżać. Yaxley zatrzymał się w pewnym momencie, by przejść kawałek dalej w bok. Nie podobało mu się to, co usłyszał. Stworzenie było blisko, ale równocześnie mogli być niedaleko jej gniazda, a to nie byłaby najlepsza opcja.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Tajemnicza magia zaczynała wyciekać z powietrza, tworząc wokół nas wilgotne opary. Może w pobliżu znajdowała się woda? Było już dość późno. Dodatkowo ograniczona widoczność nie była nam na rękę, ale co mieliśmy zrobić? Ustawicznie walczyliśmy o zachowanie zdrowego rozsądku, o zapanowanie nad myślami. Cóż, ta część dotyczyła przynajmniej mnie. Miałem bujną wyobraźnie, potrafiłem wyobrazić sobie co dzieje się ze smoczycą, która została oddzielona od młodego, a jednak moje myśli nie wykraczały poza tę sztywną barierę. Jej wściekłość, może nawet strach, zawziętość, gdy zapewne tak jak i my przeczesywała właśnie las. O ile jeszcze żyła, a tego nie mogliśmy być pewni. Ślady krwi nie musiały należeć jedynie do tego malucha, chociaż z chęcią przyjąłbym tę ewentualność za pewnik. Niestety, wreszcie ją znaleźliśmy. Przekroczyliśmy barierę z gęstych liści paproci. Delikatne płatki otarły się o nasze łydki, ale ten cichy odgłos nie zmartwił smoka podążającego ścieżką tuż przed nami. Ten widok był tak żałosny, że moje serce zabiło szybciej, dziwacznie skurczone. Współczucie opanowało mnie z tak niespodziewaną siłą, że niemalże ścisnęło mi się gardło. Opanowałem westchnienie, sięgając po różdżkę. Cóż mogliśmy zrobić? Należało ją oszołomić. Ranny smok, zapewne rozpaczający po utracie młodego mógł być niebezpieczny, a w przypadku tych stworzeń, lepiej było dmuchać na zimne. Pozostali opiekunowie chyba się ze mną zgodzili. Postąpili kilka kroków naprzód, aby zwiększyć swoją celność. Miałem jedynie nadzieje, że podczas upadku nie zrobi sobie jeszcze większej krzywdy. W pogotowiu trzymałem zaklęcie, mające uchronić ją przed takim losem.
Kulam kością k100 na los smoczycy
1-20 - maszerujecie jeszcze długo. Kiedy zaczyna wam się wydawać, że jedynie nieustannie krązycie, natrafiacie na zakrzepłe ślady krwi. Idąc za nimi jak po sznurku, wreszcie znajdujecie jej legowisko. Leży w nim nieruchomo, płytko oddychając. Jeżeli wynik jest parzysty, smoka da się ocalić, w innym wypadku zdycha nim zdążycie przystąpić do akcji ratunkowej.
21-60 - słyszycie głębokie oddechy, ciche szmery. Wyłaniając się zza wyjątkowo gęstego skupiska paproci, znajdujecie smoczą mamę próbującą iść. Jeżeli ktoś ma wypaczone poczucie humoru, może nawet dla niego wygląda to zabawnie, chociaż w głównej mierze ten obraz budzi jedynie współczucie. Powłócząc zapewne złamaną tylną łapą, ciągnie za sobą ranne skrzydło. Nos trzyma blisko ziemi, najpewniej tropi młode. Uważajcie, aby jej nie spłoszyć.
61-80 - czy to się dzieje naprawdę? Kluczycie przez wiele godzin, a chociaż nie możecie nic zarzucić raportom starszych kolegów, wciąż nie możecie odnaleźć smoka. Wreszcie musicie przyznać się do porażki, samicy nie ma w Sherwood.
81-100 - takie wasze zaplute szczęście. Znajdujecie smoczycę, kiedy niemalże na nią wpadacie wychodząc zza zakrętu. Nim zdążycie się obejrzeć, już mknie ku wam strumień ognia. Jeżeli wynik jest nieparzysty, Morgothowi przypala się jedna z brwi
Daj nam zt!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zgodnie z regulaminem: w postach fabularnych niedozwolone jest korzystanie ze znaczników hide oraz spoiler.
Kulam kością k100 na los smoczycy
1-20 - maszerujecie jeszcze długo. Kiedy zaczyna wam się wydawać, że jedynie nieustannie krązycie, natrafiacie na zakrzepłe ślady krwi. Idąc za nimi jak po sznurku, wreszcie znajdujecie jej legowisko. Leży w nim nieruchomo, płytko oddychając. Jeżeli wynik jest parzysty, smoka da się ocalić, w innym wypadku zdycha nim zdążycie przystąpić do akcji ratunkowej.
21-60 - słyszycie głębokie oddechy, ciche szmery. Wyłaniając się zza wyjątkowo gęstego skupiska paproci, znajdujecie smoczą mamę próbującą iść. Jeżeli ktoś ma wypaczone poczucie humoru, może nawet dla niego wygląda to zabawnie, chociaż w głównej mierze ten obraz budzi jedynie współczucie. Powłócząc zapewne złamaną tylną łapą, ciągnie za sobą ranne skrzydło. Nos trzyma blisko ziemi, najpewniej tropi młode. Uważajcie, aby jej nie spłoszyć.
61-80 - czy to się dzieje naprawdę? Kluczycie przez wiele godzin, a chociaż nie możecie nic zarzucić raportom starszych kolegów, wciąż nie możecie odnaleźć smoka. Wreszcie musicie przyznać się do porażki, samicy nie ma w Sherwood.
81-100 - takie wasze zaplute szczęście. Znajdujecie smoczycę, kiedy niemalże na nią wpadacie wychodząc zza zakrętu. Nim zdążycie się obejrzeć, już mknie ku wam strumień ognia. Jeżeli wynik jest nieparzysty, Morgothowi przypala się jedna z brwi
Daj nam zt!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zgodnie z regulaminem: w postach fabularnych niedozwolone jest korzystanie ze znaczników hide oraz spoiler.
Ostatnio zmieniony przez Raleigh Greengrass dnia 02.02.17 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Raleigh Greengrass' has done the following action : rzut kością
'k100' : 38
'k100' : 38
To nie były opary od wody. A przynajmniej nie od żadnego jeziora. Znajdowali się na terenie dość rozległych mokradeł, a Morgoth jako Yaxley akurat je znał najlepiej. Smoki mało kiedy bywały w takich miejscach, bo drażniła je wzmożona wilgoć w powietrzu, dlatego było to dziwne, że zawędrowali właśnie tam. Ale znaki świadczyły o tym, że stworzenie również było niedaleko. Nic innego prócz matczynego instynktu nie mogło zawieść smoczycy na bagna. W końcu z zarośli wyłoniła się ona. Ranna i otumaniona. Straciła dużo krwi, chociaż dalej była śmiertelnie niebezpieczna. Morgoth wciąż tkwił w kuckach, po tym jak schylił się, by zbadać trop. Zwierzę szło prosto na niego, ale nie poruszył się. Zrobili to za niego pozostali opiekunowie. Gotowi do oszołomienia bestii. Yaxley wyczuwał jak ziemia drżała pod jej ciężkimi krokami, jednak nie było to coś, co wzbudzało niepokój w jego sercu. Wręcz przeciwnie. Zachowywał spokój, a wibracje miały działanie kojące. Obserwował wielką głowę która patrzyła raz po raz na kolejnego z członków zespołu, ale nie zareagowała. Najwidoczniej była kompletnie pozbawiona sił, a ostatnie kroki wykonała z niezwykłym trudem. Jej upór był godny podziwu. Zaraz jednak gdy zbliżyła się do linii, na której się znajdowali, posypały się w jej stronę zaklęcia. Smok zaryczał, ale nie trwało długo zanim opadł na trawę. Poszukiwania okazały się jak najbardziej zadowalające, chociaż okupione okropnym widokiem cierpiącej smoczycy. Nie były to jednak rany nie do wyleczenia. Udało im się i to było najważniejsze. A teraz musieli ją przetransportować do Peak District, gdzie mogła już zajmować się młodym. Morgoth spojrzał na stojącego nieopodal opiekuna i ruszyli w stronę stworzenia.
|zt x2
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 17.04
Evelyn była pozytywnie zaskoczona, gdy kilka dni wcześniej nagle napisał do niej Alastair. Od dłuższego czasu nie mieli kontaktu; mężczyzna zapewne miał mnóstwo zajęć w związku z komplikacjami w ministerstwie, które miały miejsce i w jego departamencie. Ustalony przez lata porządek zaczynał wywracać się do góry nogami i nawet niezainteresowana polityką Evelyn zaczynała zauważać, że coś się dzieje, coś, co dotykało także rodu alchemików, którzy zaczęli odczuwać pewne trudności w związku z pozyskiwaniem trudniej dostępnych ingrediencji z zagranicy, a to był zapewne dopiero początek problemów, przynajmniej tego obawiał się jej ojciec, zapewne mający o sprawie większe pojęcie niż ona.
W ostatnich dniach poświęcała czas głównie na warzenie mikstur, kursując pomiędzy rezerwatem a własną pracownią. W tej drugiej ostatnimi czasy miała nadprogramowego lokatora w postaci ducha dawno zmarłego krewnego, niejakiego Aloysiusa Slughorna, który zaczął nawiedzać ją, odkąd na początku kwietnia wraz z Lucindą dostały się do jego dawnej pracowni w podziemiach. Takie przynajmniej miała wrażenie Evelyn – że to właśnie dlatego duch jej przodka uaktywnił się i zaczął snuć się po piwnicach dworu, mamrocząc pod nosem i nie pozwalając się należycie skupić na warzeniu eliksirów. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że należy powiadomić Louvela, który miał duże doświadczenie w rozmowach z upartymi duchami.
Biorąc to pod uwagę, tym bardziej była zadowolona z dnia odpoczynku od kociołków i piwnic i przyjęła propozycję odwiedzin w lasach Sherwood oraz konnej przejażdżki z młodym Nottem. Mimo nie najlepszych stosunków między rodami, Evelyn polubiła tego konkretnego Notta i uważała do za całkiem intrygującego towarzysza, tym bardziej, że łączyły ich pewne wspólne pasje.
Aportowała się na miejscu; z racji, że były to ziemie Nottów, to Alastair miał zatroszczyć się o odpowiednie przygotowanie wszystkiego. Evelyn zaczęła go wypatrywać. Była już w tym lesie w przeszłości, więc zmaterializowanie się tu i znalezienie umówionego miejsca nie stanowiło większego problemu i już po chwili zauważyła charakterystyczną sylwetkę.
- Dzień dobry, Alastairze – przywitała go uprzejmie. Mógł zauważyć, że miała na sobie wygodną suknię przystosowaną do konnej jazdy, a jej bordowy kolor kontrastował z jej bladą skórą i intensywnie niebieskimi oczami, które wpatrywały się w niego uważnie. – Miło cię znowu widzieć i mam nadzieję, że miewasz się dobrze mimo tych ostatnich... zawirowań. – Bez wątpienia była ciekawa, co się u niego działo w ostatnim czasie. – Czy wszystko jest gotowe na naszą przejażdżkę? – spytała po chwili, dłonią poprawiając pojedynczy zbłąkany kosmyk, który wymknął się spod uczesania.
Evelyn była pozytywnie zaskoczona, gdy kilka dni wcześniej nagle napisał do niej Alastair. Od dłuższego czasu nie mieli kontaktu; mężczyzna zapewne miał mnóstwo zajęć w związku z komplikacjami w ministerstwie, które miały miejsce i w jego departamencie. Ustalony przez lata porządek zaczynał wywracać się do góry nogami i nawet niezainteresowana polityką Evelyn zaczynała zauważać, że coś się dzieje, coś, co dotykało także rodu alchemików, którzy zaczęli odczuwać pewne trudności w związku z pozyskiwaniem trudniej dostępnych ingrediencji z zagranicy, a to był zapewne dopiero początek problemów, przynajmniej tego obawiał się jej ojciec, zapewne mający o sprawie większe pojęcie niż ona.
W ostatnich dniach poświęcała czas głównie na warzenie mikstur, kursując pomiędzy rezerwatem a własną pracownią. W tej drugiej ostatnimi czasy miała nadprogramowego lokatora w postaci ducha dawno zmarłego krewnego, niejakiego Aloysiusa Slughorna, który zaczął nawiedzać ją, odkąd na początku kwietnia wraz z Lucindą dostały się do jego dawnej pracowni w podziemiach. Takie przynajmniej miała wrażenie Evelyn – że to właśnie dlatego duch jej przodka uaktywnił się i zaczął snuć się po piwnicach dworu, mamrocząc pod nosem i nie pozwalając się należycie skupić na warzeniu eliksirów. Coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że należy powiadomić Louvela, który miał duże doświadczenie w rozmowach z upartymi duchami.
Biorąc to pod uwagę, tym bardziej była zadowolona z dnia odpoczynku od kociołków i piwnic i przyjęła propozycję odwiedzin w lasach Sherwood oraz konnej przejażdżki z młodym Nottem. Mimo nie najlepszych stosunków między rodami, Evelyn polubiła tego konkretnego Notta i uważała do za całkiem intrygującego towarzysza, tym bardziej, że łączyły ich pewne wspólne pasje.
Aportowała się na miejscu; z racji, że były to ziemie Nottów, to Alastair miał zatroszczyć się o odpowiednie przygotowanie wszystkiego. Evelyn zaczęła go wypatrywać. Była już w tym lesie w przeszłości, więc zmaterializowanie się tu i znalezienie umówionego miejsca nie stanowiło większego problemu i już po chwili zauważyła charakterystyczną sylwetkę.
- Dzień dobry, Alastairze – przywitała go uprzejmie. Mógł zauważyć, że miała na sobie wygodną suknię przystosowaną do konnej jazdy, a jej bordowy kolor kontrastował z jej bladą skórą i intensywnie niebieskimi oczami, które wpatrywały się w niego uważnie. – Miło cię znowu widzieć i mam nadzieję, że miewasz się dobrze mimo tych ostatnich... zawirowań. – Bez wątpienia była ciekawa, co się u niego działo w ostatnim czasie. – Czy wszystko jest gotowe na naszą przejażdżkę? – spytała po chwili, dłonią poprawiając pojedynczy zbłąkany kosmyk, który wymknął się spod uczesania.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Czułem się okropnie. Potrzebowałem oddechu świeżego powietrza, potrzebowałem wytchnienia. W chwilach takich jak ta, moje serce rwało się w kierunku Francji, chcąc po raz kolejny bić w rytm menueta. Kraj Loary był jednak daleko za mną. Na horyzoncie czekało coś innego - niechciane małżeństwo, szlacheckie obowiązki, niezwykły bałagan w Ministerstwie. Wszystko sypało się na kawałki, a ja nie miałem siły składać ich wszystkich w całość. Potrzebowałem przerwy.
Dlatego napisałem do Ciebie, różanej alchemiczki, bo spotkania z Tobą sprawiały, że czułem się prawie jak w Europie. Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie.
Nie lubiłem rodzinnego dworku w okolicy, ale wciąż kochałem zielony lasy Sherwood. Piękne bory lady Marion, zielone jak jej oczy, zajmujące szczególne miejsce w moim sercu. Przygotowanie wszystkiego nie zajęło mi wiele czasu, a nawet jeśli mógłbym spożytkować go w zupełnie inny sposób, nie żałowałem. Nigdy chwil takich jak ta.
Również założyłem wygodniejszy strój, utrzymany jednak w rodowych tonach zieleni i srebra. Ród Nottów nie podzielał może kompletnego zamiłowania do koni Carrowów, w naszych stajniach znajdowało się jednak sporo pięknych klaczy i ogierów. Specjalnie na tą okazję, stajenny osiodłał i przygotował dwa majestatyczne wierzchowce, czekające nieopodal miejsca w którym się pojawiłaś.
Pewnym, sprężystym krokiem zmierzam w Twoją stronę, a na mojej twarzy maluje się szczery uśmiech.
- Bonjour, Evelyn - mówię uprzejmym, choć niezakłamanym głosem. - Zdecydowanie zbyt długo się nie widzieliśmy.
Po wymienieniu wszelkich uprzejmości nie mam nic przeciwko kilku pytaniom - dzień jest wyjątkowo piękny, a my mamy przed sobą całe popołudnie.
- Istotnie, wszystkie te... Zawirowania przyprawiają mnie o ból głowy. Potrzebuję od nich przerwy - dodaję po chwili.
Nie chcę rozmawiać o wszystkim co dzieje się w moim departamencie, bo obawiam się, że moja nienawiść do Wilhelminy Tuft mogłaby sprawić, że powiem coś nieodpowiedniego. Nie byłbym zaś Nottem, gdybym mówił nieodpowiednie rzeczy. Mimo wszystkich animozji między naszymi rodzinami, Francja była czymś co łączyło mnie nierozerwalnie z ludźmi, których tam poznałem. Wspólne zainteresowania i pasje również pomogły nam odnaleźć nić porozumienia.
- Naturalnie, wierzchowce już na nas czekają - odpowiadam na zadane pytanie, wyraźnie zadowolony z perspektywy wspólnej przejażdżki.
Tak, kilka godzin w dobrym towarzystwie, na świeżym powietrzu, kilka godzin bez zmartwień, bez tragedii i problemów. Bez ciągłych obaw i narzekań. Dzisiejszy dzień zapowiadał się na jeden z lepszych w tym miesiącu, może nawet w tym roku.
Dlatego napisałem do Ciebie, różanej alchemiczki, bo spotkania z Tobą sprawiały, że czułem się prawie jak w Europie. Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie.
Nie lubiłem rodzinnego dworku w okolicy, ale wciąż kochałem zielony lasy Sherwood. Piękne bory lady Marion, zielone jak jej oczy, zajmujące szczególne miejsce w moim sercu. Przygotowanie wszystkiego nie zajęło mi wiele czasu, a nawet jeśli mógłbym spożytkować go w zupełnie inny sposób, nie żałowałem. Nigdy chwil takich jak ta.
Również założyłem wygodniejszy strój, utrzymany jednak w rodowych tonach zieleni i srebra. Ród Nottów nie podzielał może kompletnego zamiłowania do koni Carrowów, w naszych stajniach znajdowało się jednak sporo pięknych klaczy i ogierów. Specjalnie na tą okazję, stajenny osiodłał i przygotował dwa majestatyczne wierzchowce, czekające nieopodal miejsca w którym się pojawiłaś.
Pewnym, sprężystym krokiem zmierzam w Twoją stronę, a na mojej twarzy maluje się szczery uśmiech.
- Bonjour, Evelyn - mówię uprzejmym, choć niezakłamanym głosem. - Zdecydowanie zbyt długo się nie widzieliśmy.
Po wymienieniu wszelkich uprzejmości nie mam nic przeciwko kilku pytaniom - dzień jest wyjątkowo piękny, a my mamy przed sobą całe popołudnie.
- Istotnie, wszystkie te... Zawirowania przyprawiają mnie o ból głowy. Potrzebuję od nich przerwy - dodaję po chwili.
Nie chcę rozmawiać o wszystkim co dzieje się w moim departamencie, bo obawiam się, że moja nienawiść do Wilhelminy Tuft mogłaby sprawić, że powiem coś nieodpowiedniego. Nie byłbym zaś Nottem, gdybym mówił nieodpowiednie rzeczy. Mimo wszystkich animozji między naszymi rodzinami, Francja była czymś co łączyło mnie nierozerwalnie z ludźmi, których tam poznałem. Wspólne zainteresowania i pasje również pomogły nam odnaleźć nić porozumienia.
- Naturalnie, wierzchowce już na nas czekają - odpowiadam na zadane pytanie, wyraźnie zadowolony z perspektywy wspólnej przejażdżki.
Tak, kilka godzin w dobrym towarzystwie, na świeżym powietrzu, kilka godzin bez zmartwień, bez tragedii i problemów. Bez ciągłych obaw i narzekań. Dzisiejszy dzień zapowiadał się na jeden z lepszych w tym miesiącu, może nawet w tym roku.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Także Evelyn czasami brakowało życia we Francji, gdzie spędziła osiem lat swojej nauki. Był to inny świat, ale dobrze wspominała te lata nawet mimo oddalenia od rodzinnego dworku w Westmorland. Jej ojciec i zdecydowana większość Slughornów uczyli się w Hogwarcie, a na edukację Evelyn i jej starszego rodzeństwa w Beauxbatons nalegała matka. Fakt, że było tam mniej członków brytyjskich rodów, niewątpliwie był wadą takiego wyboru, ale mimo to Evelyn dobrze wspominała francuską akademię magii. Niemniej jednak to właśnie sprawiało, że pochodzący z Anglii uczniowie o szlachetnej krwi musieli trzymać się razem bez względu na stosunki rodowe obowiązujące w ich ojczyźnie. Może właśnie dlatego Evelyn nawet teraz miała luźniejsze podejście do zaprzeszłych rodowych zwad i potrafiła nawiązywać relacje nawet z kimś, kogo teoretycznie powinna unikać, ale także potrafiła darzyć niechęcią osoby, które powinna darzyć większymi względami.
Lubiła przebywać w miejscach takich jak to. Gdy było ciepło, regularnie wybierała się na konne przejażdżki z braćmi po terenach należących do Slughornów. Do talentu i pasji Carrowów brakowało im wiele, ale ich ród przykładał wagę do krzewienia w swoich latoroślach zamiłowania i szacunku do natury. Często z takich wypraw przywozili także naręcza ingrediencji zebranych w lasach, które obfitowały w zioła. Może i w tutejszym lesie znajdzie coś ciekawego, co przyda jej się w alchemicznej pasji? Było to piękne miejsce przesycone dawną magią i nieskalane przez mugoli.
Niestety nie zawsze było łatwo podtrzymywać towarzyskie stosunki. Dorosłość miała to do siebie, że każdy nagle miał nowe, dodatkowe obowiązki. Praca, obowiązki wobec rodu, salonowe życie... Nawet z własnym rodzeństwem nie spędzała tyle czasu, co dawniej, a większość znajomości z lat młodzieńczych znacząco się rozluźniła.
- Wobec tego dobrze zrobiłeś, że zaproponowałeś mi tą przejażdżkę. I mi przyda się trochę przerwy i oderwania od alchemicznej codzienności. Nie mogę spędzać całych dni w piwnicy, zresztą szkoda byłoby przegapić tak piękną porę roku, jaką jest wiosna. – Nie odczuwała tych wszystkich wydarzeń w takim stopniu, jak on, ale i jej była potrzebna chwila przerwy z nieco innych względów. Wyczuła też, że nie miał większej ochoty rozmawiać o pracy i kwestiach zahaczających o niewygodne polityczne zmiany, więc nie kontynuowała tego tematu, postanawiając go zagadać o coś innego, o czym właśnie sobie przypomniała. – Słyszałam mimochodem, że jakiś czas temu się zaręczyłeś. Czy to prawda? – zapytała z zaciekawieniem. Na salonach krążyły różne plotki o różnych osobach, tą o zaręczynach Alastaira chciała zweryfikować bezpośrednio u samego zainteresowanego.
Pozwoliła, by poprowadził ją w kierunku dostarczonych tu dla nich koni. Oba wierzchowce wyglądały wspaniale, a Evelyn po chwili namysłu postanowiła wybrać tego drobniejszego i wyglądającego na spokojniejszego. Podeszła do niego i pogłaskała go po lśniącym pysku, częstując go wyciągniętą z niewielkiej torby marchewką.
- Naprawdę wspaniałe stworzenia – rzuciła do Alastaira, jednocześnie sprawdzając oporządzenie konia i przyzwyczajając go do swojej obecności i dotyku. – Już nie mogę się doczekać oglądania tego lasu z jego grzbietu.
Lubiła przebywać w miejscach takich jak to. Gdy było ciepło, regularnie wybierała się na konne przejażdżki z braćmi po terenach należących do Slughornów. Do talentu i pasji Carrowów brakowało im wiele, ale ich ród przykładał wagę do krzewienia w swoich latoroślach zamiłowania i szacunku do natury. Często z takich wypraw przywozili także naręcza ingrediencji zebranych w lasach, które obfitowały w zioła. Może i w tutejszym lesie znajdzie coś ciekawego, co przyda jej się w alchemicznej pasji? Było to piękne miejsce przesycone dawną magią i nieskalane przez mugoli.
Niestety nie zawsze było łatwo podtrzymywać towarzyskie stosunki. Dorosłość miała to do siebie, że każdy nagle miał nowe, dodatkowe obowiązki. Praca, obowiązki wobec rodu, salonowe życie... Nawet z własnym rodzeństwem nie spędzała tyle czasu, co dawniej, a większość znajomości z lat młodzieńczych znacząco się rozluźniła.
- Wobec tego dobrze zrobiłeś, że zaproponowałeś mi tą przejażdżkę. I mi przyda się trochę przerwy i oderwania od alchemicznej codzienności. Nie mogę spędzać całych dni w piwnicy, zresztą szkoda byłoby przegapić tak piękną porę roku, jaką jest wiosna. – Nie odczuwała tych wszystkich wydarzeń w takim stopniu, jak on, ale i jej była potrzebna chwila przerwy z nieco innych względów. Wyczuła też, że nie miał większej ochoty rozmawiać o pracy i kwestiach zahaczających o niewygodne polityczne zmiany, więc nie kontynuowała tego tematu, postanawiając go zagadać o coś innego, o czym właśnie sobie przypomniała. – Słyszałam mimochodem, że jakiś czas temu się zaręczyłeś. Czy to prawda? – zapytała z zaciekawieniem. Na salonach krążyły różne plotki o różnych osobach, tą o zaręczynach Alastaira chciała zweryfikować bezpośrednio u samego zainteresowanego.
Pozwoliła, by poprowadził ją w kierunku dostarczonych tu dla nich koni. Oba wierzchowce wyglądały wspaniale, a Evelyn po chwili namysłu postanowiła wybrać tego drobniejszego i wyglądającego na spokojniejszego. Podeszła do niego i pogłaskała go po lśniącym pysku, częstując go wyciągniętą z niewielkiej torby marchewką.
- Naprawdę wspaniałe stworzenia – rzuciła do Alastaira, jednocześnie sprawdzając oporządzenie konia i przyzwyczajając go do swojej obecności i dotyku. – Już nie mogę się doczekać oglądania tego lasu z jego grzbietu.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powiedzieć, że brakowało mi życia we Francji to tak jakby powiedzieć, że rybie może brakować wody - moje serce rwało się bezustannie do tego kraju, ja jednak nic nie mogłem na to poradzić. Czy jednak brakowało mi samej Francji, czy może samej idei Francji, idei wolności i spokoju, ucieczki lecz nie zagubienia? Wszakże nie każdy błądzi kto wędruje, dla niektórych, tak jak dla mnie, wędrówka jest tym czym powinno być życie. Wędrówka ma sens, wędrując słyszę w sobie głos, głos wołający mnie w nieznane. Może powinienem jednak urodzić się Traversem albo jeszcze lepiej - może byłbym szczęśliwszy nie będąc arystokratom? Nie wyobrażam sobie trochę życia bez wygód i zapewne nie oddałbym mojego tytułu, jednak czasami, w bezgwiezdne noce, zastanawiam się czy życie wyglądałoby lepiej bez "lord" stawianego przed moim imieniem?
Z pewnością tęskniłbym za Sherwood. Z pewnością tęskniłbym za przejażdżkami, takimi jak ta dzisiejsza. Czy jednak można tęsknić za czymś czego nigdy się nie poznało?
Uśmiecham się na wzmiankę o siedzeniu w piwnicy, myśląc, że grzechem byłoby gdybyś wiecznie tam siedziała. Cieszę się zatem, że udało mi się wyciągnąć Cię z jej czeluści. Jestem wdzięczny, że omijasz temat pracy, lecz po chwili słyszę zadane przez Ciebie pytanie. Zdaję sobie sprawę, że robisz to niecelowo, ale przypadkiem trafiasz w jeszcze bardziej drażliwy dla mnie temat. Próbuję z całych sił nie pokazać po sobie, że w środku aż skręcam się na myśl o małżeństwie. Zwłaszcza tym szczególnym małżeństwie.
Jestem jednak wytrawnym kłamcą, więc uśmiech nawet nie znika z mojej twarzy. Kontroluję swój głos by nie brzmieć jak ktoś niezadowolony tym co się dzieje.
- Tak, to prawda - mówię, brzmiąc neutralnie, choć w istocie czuję się jakby płomienie trawiły mnie od środka.
Wybór narzeczonej sprawił, że stało się coś o czym myślałem, że jest już niemożliwe - znienawidziłem własnego ojca jeszcze bardziej.
- Widzę, że plotki naprawdę szybko się rozchodzą - dodaję mimochodem.
Ten temat jednak szybko zostaje za nami, gdy wreszcie zbliżamy się do obu osiodłanych stworzeń. Jak na dżentelmena przystało pomagam Ci dosiąść Twojego wierzchowca i sam wkrótce wkładam nogi w strzemiona by znaleźć się na grzbiecie wysokiego, karego konia. Chwytam za wodze i oglądam się w Twoim kierunku by sprawdzić czy wszystko w porządku. Mija tylko kilka chwil gdy oboje ruszamy, jadąc obok siebie. Nie narzucam tempa, zresztą mam wrażenie, że oboje wolimy raczej zacząć od spokojnej jazdy, także po to by bez problemu móc wymieniać się spostrzeżeniami. Jako gospodarz proponuję trasę, kierując swojego wierzchowca w lewo, w stronę niewielkiego łuku tworzonego przez drzewa.
Z pewnością tęskniłbym za Sherwood. Z pewnością tęskniłbym za przejażdżkami, takimi jak ta dzisiejsza. Czy jednak można tęsknić za czymś czego nigdy się nie poznało?
Uśmiecham się na wzmiankę o siedzeniu w piwnicy, myśląc, że grzechem byłoby gdybyś wiecznie tam siedziała. Cieszę się zatem, że udało mi się wyciągnąć Cię z jej czeluści. Jestem wdzięczny, że omijasz temat pracy, lecz po chwili słyszę zadane przez Ciebie pytanie. Zdaję sobie sprawę, że robisz to niecelowo, ale przypadkiem trafiasz w jeszcze bardziej drażliwy dla mnie temat. Próbuję z całych sił nie pokazać po sobie, że w środku aż skręcam się na myśl o małżeństwie. Zwłaszcza tym szczególnym małżeństwie.
Jestem jednak wytrawnym kłamcą, więc uśmiech nawet nie znika z mojej twarzy. Kontroluję swój głos by nie brzmieć jak ktoś niezadowolony tym co się dzieje.
- Tak, to prawda - mówię, brzmiąc neutralnie, choć w istocie czuję się jakby płomienie trawiły mnie od środka.
Wybór narzeczonej sprawił, że stało się coś o czym myślałem, że jest już niemożliwe - znienawidziłem własnego ojca jeszcze bardziej.
- Widzę, że plotki naprawdę szybko się rozchodzą - dodaję mimochodem.
Ten temat jednak szybko zostaje za nami, gdy wreszcie zbliżamy się do obu osiodłanych stworzeń. Jak na dżentelmena przystało pomagam Ci dosiąść Twojego wierzchowca i sam wkrótce wkładam nogi w strzemiona by znaleźć się na grzbiecie wysokiego, karego konia. Chwytam za wodze i oglądam się w Twoim kierunku by sprawdzić czy wszystko w porządku. Mija tylko kilka chwil gdy oboje ruszamy, jadąc obok siebie. Nie narzucam tempa, zresztą mam wrażenie, że oboje wolimy raczej zacząć od spokojnej jazdy, także po to by bez problemu móc wymieniać się spostrzeżeniami. Jako gospodarz proponuję trasę, kierując swojego wierzchowca w lewo, w stronę niewielkiego łuku tworzonego przez drzewa.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy trafiła do Beauxbatons, długo tęskniła za spokojnym, odludnym dworem Slughornów z jego znajomymi wnętrzami i okolicami, ale w końcu przyzwyczaiła się zarówno do nowego otoczenia, jak i tego, że otaczało ją wielu ludzi. Wcześniej miała do czynienia wyłącznie z rodzeństwem, krewnymi oraz innymi szlachetnie urodzonymi dziećmi, dopiero w szkole zetknęła się z ludźmi o mniej czystym pochodzeniu. Co było jeszcze bardziej zaskakujące, na zajęciach obowiązywała pewna równość, nieważne czy było się szlachcianką czy mugolaczką. Do tego Evelyn bardzo długo nie potrafiła się przyzwyczaić – bo jak to, stawiano ją na równi z dziećmi byle mugoli, które dowiedziały się o świecie magii dopiero w momencie otrzymania listu? To było nie do pojęcia, ale szybko nauczyła się ukrywać ze swoimi odczuciami i oczywiście preferowała towarzystwo krewnych oraz członków brytyjskich rodów, nie widząc potrzeby spoufalania się ze szlamem.
Nie lubiła zastanawiać się, co by było, gdyby urodziła się w zwykłej rodzinie. Zbyt mocno była zżyta ze swoim rodem, zbyt mocno kochała przywileje płynące z jej wysokiego stanu. Dla tego wszystkiego warto było znieść cienie tego wszystkiego, presję i nakładane na nią ograniczenia. Znosiła to wszystko z dumą, zdając sobie sprawę, że wysokie urodzenie to nie tylko zaszczyty, wygody i przyjemności, ale też obowiązki i odpowiedzialność. Nigdy nie zamieniłaby swojego życia na zwyczajny, szary żywot zwykłej czarownicy, nawet jeśli pod pewnymi względami zapewne byłby dużo prostszy, bo nie musiałaby przedkładać dobra rodu nad własne szczęście.
Nie spodziewała się, że temat zaręczyn może być tak drażliwy. Zapytała nie ze złośliwości, a czystej ciekawości, chcąc dowiedzieć się, ile prawdy było w pogłoskach, że Alastair miał już za sobą zaręczyny i oczekiwał na ślub. Kilka lat temu zapewne nieszczególnie interesowałyby ją takie rzeczy, ale była w wieku, kiedy kwestie tego typu uparcie przyciągały jej myśli. W sierpniu miała skończyć dwadzieścia trzy lata, był to najwyższy czas, żeby zacząć się zastanawiać, kiedy ojciec znajdzie dla niej odpowiedniego narzeczonego i dlaczego w ogóle tak zwlekał, kiedy młodsze dziewczęta zaręczały się i wychodziły za mąż, a ona i Estelle wciąż były wolne.
- W rzeczy samej, Alastairze. Nie żebym szczególnie interesowała się plotkami, ale ta przykuła moją uwagę i postanowiłam, że spytam cię, kiedy już się spotkamy. – Nie interesowały jej pogłoski o ludziach, których nie znała, ale wzmianka o Nottcie zaintrygowała ją. – Więc kim jest twoja przyszła małżonka?
Dopiero po chwili, gdy mężczyzna pomógł jej dosiąść wierzchowca, zdała sobie sprawę, że może jednak to pytanie nie było do końca na miejscu. Wydawało się, że odpowiedział jej dość lakonicznie, jakby... niechętnie?
- Wybacz. Po prostu byłam ciekawa... Ostatnimi czasy sama często o tym myślę. Zastanawiam się, czy mój ojciec także ma jakieś plany wobec mnie i mojej siostry, bo nie jesteśmy już najmłodsze, a nadal nie zostałyśmy zaręczone – powiedziała, sadowiąc się wygodnie w siodle i przygotowując się do jazdy. Z jednej strony pragnęła wiedzieć, co ją czeka i naprawdę chciała spełnić obowiązek wobec rodu, z drugiej bała się ograniczeń i niezrozumienia ze strony przyszłego męża, a nie chciałaby musieć zrezygnować ze swoich pasji i stać się jedynie salonową dekoracją. Bała się też staropanieństwa i świadomości, że zawiodła oczekiwania bliskich.
Ruszyli, klucząc przez las w dość powolnym tempie, by mogli oswoić się z rytmem jazdy. Alastair prowadził z racji tego, że to on znał to miejsce i mógł wyznaczyć trasę dzisiejszej przejażdżki. Evelyn nakierowała konia w stronę, którą wskazał, trzymając się blisko, by móc słyszeć jego słowa. Jednocześnie czuła, jak zaczyna wypełniać ją przyjemna ekscytacja zwykle towarzysząca jeździe na końskim grzbiecie.
Nie lubiła zastanawiać się, co by było, gdyby urodziła się w zwykłej rodzinie. Zbyt mocno była zżyta ze swoim rodem, zbyt mocno kochała przywileje płynące z jej wysokiego stanu. Dla tego wszystkiego warto było znieść cienie tego wszystkiego, presję i nakładane na nią ograniczenia. Znosiła to wszystko z dumą, zdając sobie sprawę, że wysokie urodzenie to nie tylko zaszczyty, wygody i przyjemności, ale też obowiązki i odpowiedzialność. Nigdy nie zamieniłaby swojego życia na zwyczajny, szary żywot zwykłej czarownicy, nawet jeśli pod pewnymi względami zapewne byłby dużo prostszy, bo nie musiałaby przedkładać dobra rodu nad własne szczęście.
Nie spodziewała się, że temat zaręczyn może być tak drażliwy. Zapytała nie ze złośliwości, a czystej ciekawości, chcąc dowiedzieć się, ile prawdy było w pogłoskach, że Alastair miał już za sobą zaręczyny i oczekiwał na ślub. Kilka lat temu zapewne nieszczególnie interesowałyby ją takie rzeczy, ale była w wieku, kiedy kwestie tego typu uparcie przyciągały jej myśli. W sierpniu miała skończyć dwadzieścia trzy lata, był to najwyższy czas, żeby zacząć się zastanawiać, kiedy ojciec znajdzie dla niej odpowiedniego narzeczonego i dlaczego w ogóle tak zwlekał, kiedy młodsze dziewczęta zaręczały się i wychodziły za mąż, a ona i Estelle wciąż były wolne.
- W rzeczy samej, Alastairze. Nie żebym szczególnie interesowała się plotkami, ale ta przykuła moją uwagę i postanowiłam, że spytam cię, kiedy już się spotkamy. – Nie interesowały jej pogłoski o ludziach, których nie znała, ale wzmianka o Nottcie zaintrygowała ją. – Więc kim jest twoja przyszła małżonka?
Dopiero po chwili, gdy mężczyzna pomógł jej dosiąść wierzchowca, zdała sobie sprawę, że może jednak to pytanie nie było do końca na miejscu. Wydawało się, że odpowiedział jej dość lakonicznie, jakby... niechętnie?
- Wybacz. Po prostu byłam ciekawa... Ostatnimi czasy sama często o tym myślę. Zastanawiam się, czy mój ojciec także ma jakieś plany wobec mnie i mojej siostry, bo nie jesteśmy już najmłodsze, a nadal nie zostałyśmy zaręczone – powiedziała, sadowiąc się wygodnie w siodle i przygotowując się do jazdy. Z jednej strony pragnęła wiedzieć, co ją czeka i naprawdę chciała spełnić obowiązek wobec rodu, z drugiej bała się ograniczeń i niezrozumienia ze strony przyszłego męża, a nie chciałaby musieć zrezygnować ze swoich pasji i stać się jedynie salonową dekoracją. Bała się też staropanieństwa i świadomości, że zawiodła oczekiwania bliskich.
Ruszyli, klucząc przez las w dość powolnym tempie, by mogli oswoić się z rytmem jazdy. Alastair prowadził z racji tego, że to on znał to miejsce i mógł wyznaczyć trasę dzisiejszej przejażdżki. Evelyn nakierowała konia w stronę, którą wskazał, trzymając się blisko, by móc słyszeć jego słowa. Jednocześnie czuła, jak zaczyna wypełniać ją przyjemna ekscytacja zwykle towarzysząca jeździe na końskim grzbiecie.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Podejrzewam, że nie ze złośliwości pytasz o moje zaręczyny - cieszę się, że nie wierzysz we wszystkie plotki, a szykujące się do zabicia dzwony weselne są dla większości osób zwiastunem radości, nie rozpaczy. Jestem również świadom prędkości z jaką roznoszą się plotki - zdecydowanie szybciej niż prawdziwe informacje. W końcu docierały do mnie nawet w dalekiej Japonii. Niektórzy mogą uznać to za absurdalne, że wcześniej mogłem dowiedzieć się o spektakularnie zerwanych zaręczynach niż o krwawych wydarzeniach, które miały miejsce na Sabacie.
Kiedy pada pytanie o moją przyszłą małżonkę ledwo powstrzymuję się jednak do mdłości. Rzecz jasna nie daję po sobie poznać, jakoby czyniło mi jakikolwiek problem. Na codzień nie wypieram faktu, że wkrótce się żenię, ale staram się zapomnieć z kim.
- Liz... - zaczynam, jednak w porę gryzę się w język.
Nie powinienem nazywać jej Lizzy. Nie powinienem myśleć o niej jako o tej samej osobie. Już nie. Nigdy nie.
- W niedalekiej przyszłości poślubię niejaką lady Elizabeth Fawley - mówię, jakbym rozmawiał o kimś zupełnie innym.
Poważną damę, córkę byłego Ministra Magii. Lady Cumberlnad, nie niesforną ślizgonkę z którą biegałem po drzewach.
- Nie musisz przepraszać, Evelyn. To ja przepraszam za tak... Niechętną odpowiedź. Nie będę jednak ukrywał przed Tobą faktu, że o ile spodziewałem się rychłych zaręczyn, osoba z którą mam wziąć ślub... - nie kończę nawet, zamiast tego kręcę głową.
Oto mnie, złotoustemu Nottowi, brakuje słów. Bo przecież nie mogę powiedzieć złego słowa na Elizabeth - niegdyś moją najlepszą przyjaciółkę, którą kochałem bardziej niż którąkolwiek ze znanych mi kobiet. Jednak nie w ten sposób. To nigdy nie miało tak się skończyć. Nie chcę jednak zwracać Twojej uwagi na moje wątpliwości, więc kiedy kontynuujemy jazdę nawiązuję do dalszej części Twojej wypowiedzi.
- Myślę, że nie musisz się o to obawiać. Ojciec z pewnością niebawem znajdzie Wam obu wspaniałych kandydatów na mężów - mówię, szczerze.
Nie sądzę by tak dobrze ułożona dama, w dodatku obdarzona urodą, będzie miała problemy z zamążpójściem. W dodatku nie parasz się męskim zawodem, co mnie akurat w kobietach zupełnie nie przeszkadza, ale wystarczy spojrzeć na rzekomo przeklętą Lucindę.
Kiedy pada pytanie o moją przyszłą małżonkę ledwo powstrzymuję się jednak do mdłości. Rzecz jasna nie daję po sobie poznać, jakoby czyniło mi jakikolwiek problem. Na codzień nie wypieram faktu, że wkrótce się żenię, ale staram się zapomnieć z kim.
- Liz... - zaczynam, jednak w porę gryzę się w język.
Nie powinienem nazywać jej Lizzy. Nie powinienem myśleć o niej jako o tej samej osobie. Już nie. Nigdy nie.
- W niedalekiej przyszłości poślubię niejaką lady Elizabeth Fawley - mówię, jakbym rozmawiał o kimś zupełnie innym.
Poważną damę, córkę byłego Ministra Magii. Lady Cumberlnad, nie niesforną ślizgonkę z którą biegałem po drzewach.
- Nie musisz przepraszać, Evelyn. To ja przepraszam za tak... Niechętną odpowiedź. Nie będę jednak ukrywał przed Tobą faktu, że o ile spodziewałem się rychłych zaręczyn, osoba z którą mam wziąć ślub... - nie kończę nawet, zamiast tego kręcę głową.
Oto mnie, złotoustemu Nottowi, brakuje słów. Bo przecież nie mogę powiedzieć złego słowa na Elizabeth - niegdyś moją najlepszą przyjaciółkę, którą kochałem bardziej niż którąkolwiek ze znanych mi kobiet. Jednak nie w ten sposób. To nigdy nie miało tak się skończyć. Nie chcę jednak zwracać Twojej uwagi na moje wątpliwości, więc kiedy kontynuujemy jazdę nawiązuję do dalszej części Twojej wypowiedzi.
- Myślę, że nie musisz się o to obawiać. Ojciec z pewnością niebawem znajdzie Wam obu wspaniałych kandydatów na mężów - mówię, szczerze.
Nie sądzę by tak dobrze ułożona dama, w dodatku obdarzona urodą, będzie miała problemy z zamążpójściem. W dodatku nie parasz się męskim zawodem, co mnie akurat w kobietach zupełnie nie przeszkadza, ale wystarczy spojrzeć na rzekomo przeklętą Lucindę.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Evelyn nie miała w zwyczaju podchodzić zupełnie bezkrytycznie do salonowych ploteczek. Wiele z nich było wyssanych z palca, ale niektóre wzmianki okazywały się zawierać mniejszą lub większą ilość prawdy. I chociaż młodsza z panien Slughorn zdecydowanie nie była lwicą salonową, to słyszała różne rzeczy, choćby z tego względu, że jej matka prowadziła dość bujne życie towarzyskie i interesowała się tego typu nowinkami. Dawna lady Rosier nawet po ponad trzydziestu latach od zamieszkania w Westmorland wciąż była prawdziwą damą i regularnie gościła na salonach, zupełnie nie pojmując pasji swojego męża i dzieci do przebywania w alchemicznych pracowniach i pochylania się nad kociołkami.
W każdym razie – Evelyn usłyszała wzmiankę o zaręczynach Alastaira i korzystając z okazji, że akurat się widzieli, postanowiła o to zapytać, z uwagą słuchając jego słów. Skinęła głową; nie znała zbyt dobrze starszej z sióstr Fawley, wiedziała tylko tyle, że parała się niestosownym dla damy zawodem, jakim było aurorstwo. Nie chcąc jednak urazić Alastaira nie skomentowała tego ani słowem, liczyła zresztą, że Alastair dopilnuje, żeby jego małżonka nie zbłądziła, jak pewna dawna znajoma Evelyn, która została aurorem, a później zdradziła swój ród dla czarodzieja nieczystej krwi. O ile Evelyn miała duży szacunek dla ludzi z pasją, dla kobiet, które prezentowały sobą coś więcej niż śliczną buźkę, tak nie rozumiała obierania tak niebezpiecznej, wymagającej spoufalania ze szlamem ścieżki życia. W tym przekonaniu utwierdziła ją sytuacja z dawną znajomą, która została zdrajczynią krwi, a Evelyn obarczała winą za to właśnie jej pracę. Ale nie do wszystkich zawodów miała równie sceptyczny stosunek; również znała Lucindę, którą zawsze lubiła i szanowała jej pasję do łamania klątw. Miała zresztą okazję korzystać z jej umiejętności, gdy zaledwie dwa tygodnie temu wspólnie wybrały się do rodowych piwnic, gdzie znalazły starą, zaklętą szkatułę.
Nie miała pojęcia, że Alastaira i jego narzeczoną wcześniej łączyły zażyłe relacje, które sprawiały, że wizja ślubu była tak gorzka i nieprzyjemna. Nie miała skąd tego wiedzieć, skoro uczyła się w innej szkole, a i w dorosłości nie spotykała się z Nottem tak często, by znać szczegóły z jego relacji towarzyskich. Równie dobrze mogła uznać, że Alastair jest niechętnie nastawiony do tego ślubu, ponieważ nie przepadał za Fawleyami lub tą konkretną Fawleyówną.
- Wobec tego pozostaje mi życzyć wam szczęścia... i tego, żeby wszystkie sprawy ułożyły się pomyślnie – powiedziała cicho, nie wiedząc, jakie relacje łączyły Alastaira z wybraną mu kobietą.
Takie dylematy były jej zresztą zupełnie obce, skoro sama nigdy nie była zaręczona. Jej obawy natomiast krążyły głównie wokół innych kwestii, jak strach przed staropanieństwem, albo przed małżeństwem które odarłoby ją z tego, co było dla niej tak ważne. Mimo całej przyjemności, jaką czerpała z konnej jazdy i pobytu na łonie natury, w jej umyśle znowu zaczęły się pojawiać natrętne myśli, które w ostatnich tygodniach nawiedzały ją coraz częściej.
- Mam taką nadzieję. Wolałabym wiedzieć, co mnie czeka, choć mam nadzieję, że ojciec nie skrzywdziłby mnie małżeństwem z kimś, kto odebrałby mi moją pasję. Mam zaufanie do trafności jego osądu, ale zdaję sobie sprawę, że w obecnych czasach najważniejsze jest dobro rodu. – Ostatnio wiele rzeczy stawało na głowie, także w stosunkach między rodami. Ale może nie powinna się obawiać, skoro ojciec wykazał taką troskę, żeby córki przed zaręczynami skończyły alchemiczne kursy i zawsze bardzo dbał o rozwijanie w nich rodowej spuścizny Slughornów? Mężczyźni pod pewnymi względami mieli jednak łatwiej. – Chcę spełnić obowiązek wobec rodu i nie zawieść moich najbliższych, ale chciałabym przy tym nadal pozostać sobą, Alastairze. Czy nie za wiele wymagam od życia?
Zacisnęła nieznacznie usta i pochyliła się nieznacznie w siodle. Wciąż jechali dość wolno, starannie omijając drzewa i zwisające z nich gałęzie. Mimo to parę kosmyków wymknęło się spod starannego upięcia i połaskotało ją w policzek, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, skupiona na słuchaniu Alastaira i na kontemplowaniu walorów otoczenia. Lasy Sherwood były naprawdę piękne o tej porze roku, gdy wszystko budziło się do życia.
- Myślisz, że znajdziemy tu jakieś zioła? – zapytała po chwili.
W każdym razie – Evelyn usłyszała wzmiankę o zaręczynach Alastaira i korzystając z okazji, że akurat się widzieli, postanowiła o to zapytać, z uwagą słuchając jego słów. Skinęła głową; nie znała zbyt dobrze starszej z sióstr Fawley, wiedziała tylko tyle, że parała się niestosownym dla damy zawodem, jakim było aurorstwo. Nie chcąc jednak urazić Alastaira nie skomentowała tego ani słowem, liczyła zresztą, że Alastair dopilnuje, żeby jego małżonka nie zbłądziła, jak pewna dawna znajoma Evelyn, która została aurorem, a później zdradziła swój ród dla czarodzieja nieczystej krwi. O ile Evelyn miała duży szacunek dla ludzi z pasją, dla kobiet, które prezentowały sobą coś więcej niż śliczną buźkę, tak nie rozumiała obierania tak niebezpiecznej, wymagającej spoufalania ze szlamem ścieżki życia. W tym przekonaniu utwierdziła ją sytuacja z dawną znajomą, która została zdrajczynią krwi, a Evelyn obarczała winą za to właśnie jej pracę. Ale nie do wszystkich zawodów miała równie sceptyczny stosunek; również znała Lucindę, którą zawsze lubiła i szanowała jej pasję do łamania klątw. Miała zresztą okazję korzystać z jej umiejętności, gdy zaledwie dwa tygodnie temu wspólnie wybrały się do rodowych piwnic, gdzie znalazły starą, zaklętą szkatułę.
Nie miała pojęcia, że Alastaira i jego narzeczoną wcześniej łączyły zażyłe relacje, które sprawiały, że wizja ślubu była tak gorzka i nieprzyjemna. Nie miała skąd tego wiedzieć, skoro uczyła się w innej szkole, a i w dorosłości nie spotykała się z Nottem tak często, by znać szczegóły z jego relacji towarzyskich. Równie dobrze mogła uznać, że Alastair jest niechętnie nastawiony do tego ślubu, ponieważ nie przepadał za Fawleyami lub tą konkretną Fawleyówną.
- Wobec tego pozostaje mi życzyć wam szczęścia... i tego, żeby wszystkie sprawy ułożyły się pomyślnie – powiedziała cicho, nie wiedząc, jakie relacje łączyły Alastaira z wybraną mu kobietą.
Takie dylematy były jej zresztą zupełnie obce, skoro sama nigdy nie była zaręczona. Jej obawy natomiast krążyły głównie wokół innych kwestii, jak strach przed staropanieństwem, albo przed małżeństwem które odarłoby ją z tego, co było dla niej tak ważne. Mimo całej przyjemności, jaką czerpała z konnej jazdy i pobytu na łonie natury, w jej umyśle znowu zaczęły się pojawiać natrętne myśli, które w ostatnich tygodniach nawiedzały ją coraz częściej.
- Mam taką nadzieję. Wolałabym wiedzieć, co mnie czeka, choć mam nadzieję, że ojciec nie skrzywdziłby mnie małżeństwem z kimś, kto odebrałby mi moją pasję. Mam zaufanie do trafności jego osądu, ale zdaję sobie sprawę, że w obecnych czasach najważniejsze jest dobro rodu. – Ostatnio wiele rzeczy stawało na głowie, także w stosunkach między rodami. Ale może nie powinna się obawiać, skoro ojciec wykazał taką troskę, żeby córki przed zaręczynami skończyły alchemiczne kursy i zawsze bardzo dbał o rozwijanie w nich rodowej spuścizny Slughornów? Mężczyźni pod pewnymi względami mieli jednak łatwiej. – Chcę spełnić obowiązek wobec rodu i nie zawieść moich najbliższych, ale chciałabym przy tym nadal pozostać sobą, Alastairze. Czy nie za wiele wymagam od życia?
Zacisnęła nieznacznie usta i pochyliła się nieznacznie w siodle. Wciąż jechali dość wolno, starannie omijając drzewa i zwisające z nich gałęzie. Mimo to parę kosmyków wymknęło się spod starannego upięcia i połaskotało ją w policzek, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, skupiona na słuchaniu Alastaira i na kontemplowaniu walorów otoczenia. Lasy Sherwood były naprawdę piękne o tej porze roku, gdy wszystko budziło się do życia.
- Myślisz, że znajdziemy tu jakieś zioła? – zapytała po chwili.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sherwood [II]
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire