Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire
Sherwood [II]
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sherwood
Tajemnicze, pełne magii lasy Sherwood przynależą do hrabstwa Nottinghamshire. Od stuleci znajdują się one pod opieką Nottów, którzy dbają o bezpieczeństwo na jego granicach oraz pilnują, by nikt niepowołany nie zakłócał spokoju żyjącym tam istotom ani nie niepokoił driad zamieszkujących osławiony dąb Major Oak. Czyjakolwiek obecność bez uzyskania pozwolenia ze strony opiekunów Sherwood skończy się tragedią, bowiem lasy te same potrafią się obronić przed niepotrzebną ingerencją. Każdy nieupoważniony zabłądzi w gęstwinach i nie znajdzie drogi powrotnej, dlatego lepiej uważać, czy rzeczywiście pragnie się móc podziwiać to piękno po raz ostatni.
Zgryzota; w oczach Cassiusa zdawała się być esencjonalnym fragmentem jego duszy, jego prawdziwej osobowości wynikającej wprost z noszonego nazwiska. Nikt jednak nie potrafił przeniknąć masek noszonym wraz z odpowiednią okazją. Perfekcyjne opanowanie twarzy, nawet najmniejszego towarzyskiego gestu było tak naturalne jak oddychanie. Wypowiadane słowa jawiły się niczym wyuczone formułki prosto z ksiąg. Wprawdzie każdego arystokratę ceniono za niemal cudowne obycie z językiem, ale to jego rodzina wiodła towarzyski prym. Bawidamek czy orator, wszystko to płynęło z duszy spętanej perfekcyjną znajomością obyczajów. Każde wypowiedziane słowo powstawało z potrzeby sytuacji i padało niczym młot na rozgrzane żelazo, kując dialog w określony sposób. Analogia ta okazała się jednak dla Cassiusa obosiecznym mieczem. Wraz z kuzynem kuli ten sam kawałek żelastwa, nadając mu – dla niewprawnego oka – jednakowy kształt, lecz obaj wywodzili się z tej samej krwi i potrafili dostrzec detale widoczne jedynie dla nich. Byłby bezczelnym ignorantem, gdyby próbował wyprzeć ze świadomości ten fakt. On wie, miał co do tego bezgraniczną pewność, choć nie musiał ubierać swoich trosk w pospolite słowa. I nie miał mu tego za złe. Czytanie emocji i myśli z twarzy, a zwłaszcza z użytych słów, było ich domeną. Jednakże najpierw należało ją ujrzeć, a rozpoczęta wędrówka w głąb lasu niespecjalnie ku temu sprzyjała.
Cienie wielkich drzew spowijały oblicze, skrywały w mroku mimo blasku nocnego nieba. Było późno i nikt o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w leśne gęstwiny o tej porze, lecz przebywał na swoich włościach i nie przysługiwało mu prawo do strachu przed dziedzictwem. Wspomnienie dziecinnego lęku towarzyszyło przez cały czas gdzieś na dnie świadomości, jednocześnie będąc spychanym poza granice rzeczywistości. Ta była przecież tym, co właśnie trwało: przechadzką w towarzystwie skazanym na sukces. Lub też porażkę, jeśli ziszczą się obawy Alastaira.
— Ostatecznie nie będziemy mieli wpływu na oczekującą na nas wiedzę. Jedno proste słowo poruszy lawinę konsekwencji, którym będziesz musiał stawić czoła. Pamiętajmy zatem, że rodzina zawsze stanie po naszej stronie. — We własnym stwierdzeniu dostrzegał mądrość ojca, paradoksalnie wynosząc naukę z ostatnich wydarzeń. To jemu zawdzięczał brak reperkusji i tego samego życzył drogiemu kuzynowi, choć nie wspomniał o tym ani słowem. Powinien cieszyć się wolnością Sherwood, jak i on próbował ją łapać z każdym oddechem i krokiem stawianym na ścieżce. Nie lękał się ciemności, w którą wkraczał. Trwał u boku Alastaira, towarzyszył mu, wspólnie z nim przemierzał trudną drogę milczenia i ciszy, które niosły ulgę i ukojenie. Właśnie tak pragnął zakończyć ten dzień, gdy już znajdzie się w posiadłości. Na to jednak miał jeszcze dość czasu. Teraz liczył się tylko spacer.
|z/t x2
Cienie wielkich drzew spowijały oblicze, skrywały w mroku mimo blasku nocnego nieba. Było późno i nikt o zdrowych zmysłach nie zapuściłby się w leśne gęstwiny o tej porze, lecz przebywał na swoich włościach i nie przysługiwało mu prawo do strachu przed dziedzictwem. Wspomnienie dziecinnego lęku towarzyszyło przez cały czas gdzieś na dnie świadomości, jednocześnie będąc spychanym poza granice rzeczywistości. Ta była przecież tym, co właśnie trwało: przechadzką w towarzystwie skazanym na sukces. Lub też porażkę, jeśli ziszczą się obawy Alastaira.
— Ostatecznie nie będziemy mieli wpływu na oczekującą na nas wiedzę. Jedno proste słowo poruszy lawinę konsekwencji, którym będziesz musiał stawić czoła. Pamiętajmy zatem, że rodzina zawsze stanie po naszej stronie. — We własnym stwierdzeniu dostrzegał mądrość ojca, paradoksalnie wynosząc naukę z ostatnich wydarzeń. To jemu zawdzięczał brak reperkusji i tego samego życzył drogiemu kuzynowi, choć nie wspomniał o tym ani słowem. Powinien cieszyć się wolnością Sherwood, jak i on próbował ją łapać z każdym oddechem i krokiem stawianym na ścieżce. Nie lękał się ciemności, w którą wkraczał. Trwał u boku Alastaira, towarzyszył mu, wspólnie z nim przemierzał trudną drogę milczenia i ciszy, które niosły ulgę i ukojenie. Właśnie tak pragnął zakończyć ten dzień, gdy już znajdzie się w posiadłości. Na to jednak miał jeszcze dość czasu. Teraz liczył się tylko spacer.
|z/t x2
We're not cynics, we just don't believe a word you say
We're not critics, we just hate it all anyway
We're not critics, we just hate it all anyway
Cassius P. Nott
Zawód : Urzędnik Ministerstwa Magii
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am the tall dark stranger
those warnings prepared you for
those warnings prepared you for
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
11.04.56
Chłodny, kwietniowy wiatr targał poły rozpiętego płaszcza oraz bezwstydnie wiewał twarz sprawiając że czułem prędkość. Leciałem na tej miotle bez większego celu gdzieś przed siebie odnosząc dziwne wrażenie, że jeśli dziś nie zapełnię płuca wolnością to być może nie będzie mi dane tego uczynić ponownie przez kolejne tygodnie, miesiące. Nie dało się ukryć, że mimo wszystko coś ciężkiego wisiało w powietrzu. Nawet ja, choć z uporem maniaka ignorowałem wszystkie znaki, zakłamywałem oczywistości dla własnej wygody to gdzieś z tyłu głowy siedział ten głos szepczący o nadchodzącej burzy. Albo to po prostu zasługa ognistej...? Nie byłem pijany, lecz kłamstwem nie było, że alkohol wesoło bratał się z moją krwią.
Nagle, zupełnie, jakby wiodła mnie ta myśl podniosłem wzrok wyżej, na niebo. Te było usłane gwiazdami i bladym księżycem. Ciemne, deszczowe obłoki unosiły się gdzieniegdzie. Nie były zbite w jedną masę. Rozganiał je wiatr. Podniosłem trzonek miotły niemalże pionowo w górę by przebić się przez gromadę wilgotnego gazu nie mając w tym żadnego konkretnego celu prócz myśli, że to zabawne. Rozpędzając się poleciałem łukiem, by zapikować i wyrównać lot na linii równej z czubkami drzew. Las Sherwood rozciągał się pode mną, a ja mógłbym przysiąc, że z tej ciemności dochodzą do moich uszu niespokojne pieśni driad. Czy gdybym jeszcze trochę obniżył lot to któraś pochwyciłaby mnie za kostkę na samo dno? Beztroskie myśli i zachęta do igrania z niebezpieczeństwem, pragnienie adrenaliny...kusiło by sprawdzić. Przynajmniej do momentu w którym nie usłyszałem końskiego rżenia dochodzącego gdzieś z ciemności nade mną. Zaciekawiony wytężyłem więc swoje oczy by dostrzec kobiecą postać na grzbiecie magicznego stworzenia. Nie myśląc wiele poderwałem miotłę wyżej,ku odkryciu
- Hej słodka, z której wieży uciekasz? - odezwałem się uśmiechając się łobuzersko kiedy to wyłoniłem się z jej prawej. Może moje zachowanie mogło uchodzić za prostackie ale...cóż -nikt nie jest idealny, prawda? - Albo uciekacie - sprostowałem przenosząc spojrzenie na konia
Chłodny, kwietniowy wiatr targał poły rozpiętego płaszcza oraz bezwstydnie wiewał twarz sprawiając że czułem prędkość. Leciałem na tej miotle bez większego celu gdzieś przed siebie odnosząc dziwne wrażenie, że jeśli dziś nie zapełnię płuca wolnością to być może nie będzie mi dane tego uczynić ponownie przez kolejne tygodnie, miesiące. Nie dało się ukryć, że mimo wszystko coś ciężkiego wisiało w powietrzu. Nawet ja, choć z uporem maniaka ignorowałem wszystkie znaki, zakłamywałem oczywistości dla własnej wygody to gdzieś z tyłu głowy siedział ten głos szepczący o nadchodzącej burzy. Albo to po prostu zasługa ognistej...? Nie byłem pijany, lecz kłamstwem nie było, że alkohol wesoło bratał się z moją krwią.
Nagle, zupełnie, jakby wiodła mnie ta myśl podniosłem wzrok wyżej, na niebo. Te było usłane gwiazdami i bladym księżycem. Ciemne, deszczowe obłoki unosiły się gdzieniegdzie. Nie były zbite w jedną masę. Rozganiał je wiatr. Podniosłem trzonek miotły niemalże pionowo w górę by przebić się przez gromadę wilgotnego gazu nie mając w tym żadnego konkretnego celu prócz myśli, że to zabawne. Rozpędzając się poleciałem łukiem, by zapikować i wyrównać lot na linii równej z czubkami drzew. Las Sherwood rozciągał się pode mną, a ja mógłbym przysiąc, że z tej ciemności dochodzą do moich uszu niespokojne pieśni driad. Czy gdybym jeszcze trochę obniżył lot to któraś pochwyciłaby mnie za kostkę na samo dno? Beztroskie myśli i zachęta do igrania z niebezpieczeństwem, pragnienie adrenaliny...kusiło by sprawdzić. Przynajmniej do momentu w którym nie usłyszałem końskiego rżenia dochodzącego gdzieś z ciemności nade mną. Zaciekawiony wytężyłem więc swoje oczy by dostrzec kobiecą postać na grzbiecie magicznego stworzenia. Nie myśląc wiele poderwałem miotłę wyżej,ku odkryciu
- Hej słodka, z której wieży uciekasz? - odezwałem się uśmiechając się łobuzersko kiedy to wyłoniłem się z jej prawej. Może moje zachowanie mogło uchodzić za prostackie ale...cóż -nikt nie jest idealny, prawda? - Albo uciekacie - sprostowałem przenosząc spojrzenie na konia
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie była pewna czemu wprawiała Sayuri w coraz głębszy pęd. Potężne, chociaż gładkie skrzydła aetonanki lśniły w w rzucanych przez półksiężyc blasku, a wiatr szarpał czarne włosy rozsypana wokół twarzy Inary. Spięte wcześniej pasma, teraz tańczyły z szumem, który wybijał się ponad ciagnacy się gdzieś pod stopami las. Alchemiczka nie patrzyła w dół. Z uśmiechem, który w żaden sposób nie chciał zejść z ust, pochylona nad grzbietem magicznego zwierzęcia, z furkotem podwiniętej pod kolana sukienki - czuła się wolna. Lica miała już zaczerwienione od chłodu nocny i wiatru, który tak dziarsko otulał jej sylwetkę. Nie chciała się zatrzymywać i całą postawą dawała o tym znać swej aetonatce. W tym się rozumiały doskonale, wyczuwały napięcie, które spływało na ramiona i nadawało ciału swoistą gibkość. Inara nie potrzebowała siodła, czuła się na grzbiecie rumaka lepiej, niż w statecznym fotelu. Czuła się pewniej, lepiej odnajdując zamiary Sayuri, która mknęła przez noc, niczym dziwny, mugolski anioł. Kiedyś słyszała, że były to istoty potężne, obdarzone mocą skrzydeł, ale zaklęte w ludzkich sylwetkach. Może jej wierzchowiec nie przypominał człowieka, ale nie raz wydawało się lady Nott, że jej magiczna przyjaciółka rozumiała więcej, niż...niejeden czarodziej.
Nie zwróciła uwagi na tajemniczy, chociaż kiedyś bardzo dobrze znany furkot szat, tańczący tak wyraźnie tylko znajdując się na miotle. Nie dostrzegała, a może nawet nie próbowała odnajdować w ciemności równie tęskniącej za swobodą istoty. Ufała zmysłom Sayuri, a i sama dostrzegała więcej, chociaż w zupełnie inny sposób. Spostrzegawczość, której kalejdoskop nastrojony był na przestrzeń, nie ucieczkę przed potencjalnym towarzystwem. Czego mogłaby się obawiać Inara na grzbiecie ukochanej aetonanki?
Zwolnienie pędu przyszło naturalnie. Wiatr, który odbierał oddech nie mógł bez końca szarpać jej ciałem. Wyprostowała się dając sygnał rumakowi, by uderzenia skrzydeł zmniejszyły częstotliwość. Bez kłopotu chwyciła prąd powietrzny, unosząc się łagodniej nad czernią rodowych lasów. Ile zwinnych driad zerkało w górę z myślą, by porwać jeźdźca w swe ramiona? Ale to nie szmaragdowookie istoty przykuły uwagę czarnowłosej. Nim pełnia zmysłów zaalarmowała ją o obecności, tuż obok pojawiła się sylwetka, wyraźnie odznaczająca sie na tle granatu nieba. Sayuri wierzgnęła gwałtowniej przednimi kopytami, uderzając powietrze przed sobą. Głos, który rozbrzmiał tuż obok nie nosił jednak śladów niebezpieczeństwa. Lekka złośliwość obleczona w niskich lotów...zaloty - Mówisz do mnie?... - Inara objęła nieznajomego mężczyznę spojrzeniem ciemnych, w toni nocy, prawie czarnych źrenic - ...czy do niej - ruchem głowy wskazała na niespokojną klaczkę, która - gdyby była na ziemi - dreptała niespokojnie - I nie uciekamy - czy aby na pewno? wsunęła dłonie na szyję zwierzęcia - ścigamy się z wiatrem - nawet, gdyby chciała, nie umiała się oburzyć na niskolotne podchody. Nie umknęła jej pewna dzikość, która lśniła w zawadiackim uśmiechu i oczach, które niejednej musiały skraść serce. Zagubiona, a może już zwyczajnie nie dostępna innym mężczyznom, łobuzerska zalotność zatańczyła i w niej samej, kradnąc uśmiech i chochlikową iskrę.
Złapiesz wyzwanie czające się na niewypowiedzianym pytaniu?
Nie zwróciła uwagi na tajemniczy, chociaż kiedyś bardzo dobrze znany furkot szat, tańczący tak wyraźnie tylko znajdując się na miotle. Nie dostrzegała, a może nawet nie próbowała odnajdować w ciemności równie tęskniącej za swobodą istoty. Ufała zmysłom Sayuri, a i sama dostrzegała więcej, chociaż w zupełnie inny sposób. Spostrzegawczość, której kalejdoskop nastrojony był na przestrzeń, nie ucieczkę przed potencjalnym towarzystwem. Czego mogłaby się obawiać Inara na grzbiecie ukochanej aetonanki?
Zwolnienie pędu przyszło naturalnie. Wiatr, który odbierał oddech nie mógł bez końca szarpać jej ciałem. Wyprostowała się dając sygnał rumakowi, by uderzenia skrzydeł zmniejszyły częstotliwość. Bez kłopotu chwyciła prąd powietrzny, unosząc się łagodniej nad czernią rodowych lasów. Ile zwinnych driad zerkało w górę z myślą, by porwać jeźdźca w swe ramiona? Ale to nie szmaragdowookie istoty przykuły uwagę czarnowłosej. Nim pełnia zmysłów zaalarmowała ją o obecności, tuż obok pojawiła się sylwetka, wyraźnie odznaczająca sie na tle granatu nieba. Sayuri wierzgnęła gwałtowniej przednimi kopytami, uderzając powietrze przed sobą. Głos, który rozbrzmiał tuż obok nie nosił jednak śladów niebezpieczeństwa. Lekka złośliwość obleczona w niskich lotów...zaloty - Mówisz do mnie?... - Inara objęła nieznajomego mężczyznę spojrzeniem ciemnych, w toni nocy, prawie czarnych źrenic - ...czy do niej - ruchem głowy wskazała na niespokojną klaczkę, która - gdyby była na ziemi - dreptała niespokojnie - I nie uciekamy - czy aby na pewno? wsunęła dłonie na szyję zwierzęcia - ścigamy się z wiatrem - nawet, gdyby chciała, nie umiała się oburzyć na niskolotne podchody. Nie umknęła jej pewna dzikość, która lśniła w zawadiackim uśmiechu i oczach, które niejednej musiały skraść serce. Zagubiona, a może już zwyczajnie nie dostępna innym mężczyznom, łobuzerska zalotność zatańczyła i w niej samej, kradnąc uśmiech i chochlikową iskrę.
Złapiesz wyzwanie czające się na niewypowiedzianym pytaniu?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
- Do niej...? - powtórzyłem będąc wyraźnie zbity z tropu z czym się oczywiście nie kryłem. W moim stanie byłoby to co najmniej trudne. Zaraz jednak parsknąłem pod nosem patrząc na zwierze.
- Och, oooch, a więc to ona. Mogłem się domyślić. Widać że już za mną szaleje - Zaczepnie wyszczerzyłem zęby, a moja pewność siebie zdawała się nieustannie dotrzymywać mi kroku. Jak zawsze zresztą. Z tą samą swobodą z jaką wypuszczałem słowa obróciłem się w powietrzu na miotle nie przerywając lotu do przodu. Zakręciło mi się w głowie ale czego to się nie robi by zabrylować przed kobietą. Nawet obiema! - ...ale obawiam się,że chyba ciężko byłoby nam znaleźć wspólną nić porozumienia - dostrzegając w jej oczach łobuzerski błysk czułem się zachęcony do ciągnięcia tej frywolnej gry. Robiłem to zresztą z przyjemnością.
- Nie uciekacie, a ścigacie się z wiatrem, co...? - retorycznie, leniwie powtórzyłem podszywając swoje słowa fascynacją i podekscytowaniem. Uniosłem się jednocześnie przelatując nad rozochoconymi przygodą kobietkami tak,że teraz już byłem po jej lewej, a nie prawej stronie. Zlustrowałem je obie powoli, od dołu do góry, okiem specjalisty - No, jakieś predyspozycje być może skrywacie do tycznie się ścigać ale co jeśli Wiatr na poważnie sobie weźmie do serca wasze wyzwanie...?- uniosłem brwi w jednoznacznej zachęcie wysuwając się na swej miotle nieco przed nią. Nie wyrwałem się do przodu. Wiatr znał bowiem nieco manier i był wyjątkowo dobroduszny, albo przesadnie pewny siebie. Księżniczkom z wież należały się fory, prawda?
- Och, oooch, a więc to ona. Mogłem się domyślić. Widać że już za mną szaleje - Zaczepnie wyszczerzyłem zęby, a moja pewność siebie zdawała się nieustannie dotrzymywać mi kroku. Jak zawsze zresztą. Z tą samą swobodą z jaką wypuszczałem słowa obróciłem się w powietrzu na miotle nie przerywając lotu do przodu. Zakręciło mi się w głowie ale czego to się nie robi by zabrylować przed kobietą. Nawet obiema! - ...ale obawiam się,że chyba ciężko byłoby nam znaleźć wspólną nić porozumienia - dostrzegając w jej oczach łobuzerski błysk czułem się zachęcony do ciągnięcia tej frywolnej gry. Robiłem to zresztą z przyjemnością.
- Nie uciekacie, a ścigacie się z wiatrem, co...? - retorycznie, leniwie powtórzyłem podszywając swoje słowa fascynacją i podekscytowaniem. Uniosłem się jednocześnie przelatując nad rozochoconymi przygodą kobietkami tak,że teraz już byłem po jej lewej, a nie prawej stronie. Zlustrowałem je obie powoli, od dołu do góry, okiem specjalisty - No, jakieś predyspozycje być może skrywacie do tycznie się ścigać ale co jeśli Wiatr na poważnie sobie weźmie do serca wasze wyzwanie...?- uniosłem brwi w jednoznacznej zachęcie wysuwając się na swej miotle nieco przed nią. Nie wyrwałem się do przodu. Wiatr znał bowiem nieco manier i był wyjątkowo dobroduszny, albo przesadnie pewny siebie. Księżniczkom z wież należały się fory, prawda?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- To ona - powtórzyła, jak echo za męskim głosem, jakby przypominała mu podstawowe zasady, działania świata. Bo przecież miał przed sobą nie jedna, a dwie damy. Może przesycone iskrą łobuza, który zbyt łatwo rozpalił kilkoma słowami. Inara nie pamiętała, kiedy ostatnio dała się porwać na ściganie z wiatrem. Bez konkretnego celu, bez głosu rozsądku, bez kurateli badawczego spojrzenia arystokratycznego światka, które wciskało ją w ciasny gorset etykiety.
- Pewności panu nie brakuje - skwitowała, czując jak aetonanka szarpie głową, wędrując roziskrzonym spojrzeniem za przelatującym obok mężczyzną. jakby wyczuwała wyzwanie - szkoda byłoby jej utrzeć - zmrużyła ciemne źrenice, które tak nocna porą, wydawały się niemal zupełnie czarne. Dawna, używana za czasów szkolnych zadziorność, bez kłopotu wypłynęła na wargi. To samo zakłopotanie i szkarłat, który towarzyszył jej w obecności Łowcy - tutaj nie zatańczyło nawet mgnieniem. Spotkała przecież wyzwanie i to ono kusiło ją pościgiem. Nie mężczyzna. I chociaż nie mogła mu odmówić magnetycznej wręcz aury przyciągania, to swoje serce dawno oddała. Tutaj miał być tylko wyścig. Z Wiatrem.
- Jest po prostu bardzo mądra - przekręciła głowę i odchyliła się tak, by wciąż mieć na widoku nieznajomego. Coś w jego postawie sugerowało nieprzewidywalność. Albo...alkohol. A może jedno i drugie? - o porozumienie czasem trzeba po prostu powalczyć... - zawiesiła głos, jakby chciała mu zadać kolejne pytanie, całkiem niewinne. Umiesz walczyć?. Oczywiście, że widziała w nim więcej. Oczywiście, ze odsłaniał się tanią butą i zalotami godnymi mądrzejszego trolla, ale było coś jeszcze. Coś, co wyrywało się spoza utartych granic przystojnego łobuza. I za tym podążała, dając się porwać narastającej adrenalinie i ekscytacji. Może naiwnie dawała się własnie ponieść emocji, ale cichy, intuicyjny głos podpowiadał, że obawiać musiała się bardziej tego co znajdowało się w dole. Spotkanie z leśnymi driadami...nie musiało się skończyć zbyt pięknie. Przynajmniej nie dla nieznajomego.
- Niech bierze do serca, co tylko sobie zażyczy - nachyliła się nad klaczką i nawet nie próbowała wstrzymać gwałtownego szarpnięcia i silniejszego machnięcia skrzydeł, gdy Sayuri usłyszała jej głos. Nacisk na boki wierzchowca nie był silny, ale przecież znały się...z wiatrem? - Niech spróbuje nadążyć... - albo ona nie spaść. Ale ten sam powiew, który targnął jej włosami, wyrwał słowa z rozchylonych w uśmiechu warg.
- Pewności panu nie brakuje - skwitowała, czując jak aetonanka szarpie głową, wędrując roziskrzonym spojrzeniem za przelatującym obok mężczyzną. jakby wyczuwała wyzwanie - szkoda byłoby jej utrzeć - zmrużyła ciemne źrenice, które tak nocna porą, wydawały się niemal zupełnie czarne. Dawna, używana za czasów szkolnych zadziorność, bez kłopotu wypłynęła na wargi. To samo zakłopotanie i szkarłat, który towarzyszył jej w obecności Łowcy - tutaj nie zatańczyło nawet mgnieniem. Spotkała przecież wyzwanie i to ono kusiło ją pościgiem. Nie mężczyzna. I chociaż nie mogła mu odmówić magnetycznej wręcz aury przyciągania, to swoje serce dawno oddała. Tutaj miał być tylko wyścig. Z Wiatrem.
- Jest po prostu bardzo mądra - przekręciła głowę i odchyliła się tak, by wciąż mieć na widoku nieznajomego. Coś w jego postawie sugerowało nieprzewidywalność. Albo...alkohol. A może jedno i drugie? - o porozumienie czasem trzeba po prostu powalczyć... - zawiesiła głos, jakby chciała mu zadać kolejne pytanie, całkiem niewinne. Umiesz walczyć?. Oczywiście, że widziała w nim więcej. Oczywiście, ze odsłaniał się tanią butą i zalotami godnymi mądrzejszego trolla, ale było coś jeszcze. Coś, co wyrywało się spoza utartych granic przystojnego łobuza. I za tym podążała, dając się porwać narastającej adrenalinie i ekscytacji. Może naiwnie dawała się własnie ponieść emocji, ale cichy, intuicyjny głos podpowiadał, że obawiać musiała się bardziej tego co znajdowało się w dole. Spotkanie z leśnymi driadami...nie musiało się skończyć zbyt pięknie. Przynajmniej nie dla nieznajomego.
- Niech bierze do serca, co tylko sobie zażyczy - nachyliła się nad klaczką i nawet nie próbowała wstrzymać gwałtownego szarpnięcia i silniejszego machnięcia skrzydeł, gdy Sayuri usłyszała jej głos. Nacisk na boki wierzchowca nie był silny, ale przecież znały się...z wiatrem? - Niech spróbuje nadążyć... - albo ona nie spaść. Ale ten sam powiew, który targnął jej włosami, wyrwał słowa z rozchylonych w uśmiechu warg.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Nott dnia 02.11.17 22:35, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Z początku to do mnie nie dotarło, lecz zaraz wszystko okazało się jasne. To ona. Wydało mi się to trochę zabawne.
- A jeszcze chwilę się zastanawiałem, czy nie dać się porwać towarzystwu pięknych driad, a tu proszę - same się do mnie pokwapiły. Do tego jedna...piękniejsza od drugiej - przeniosłem wzrok z ponętnego jeźdźca na temperamentnego wierzchowca. Tak. Dokładnie w takiej kolejności - Szczęściarz z ze mnie - ta przecież pomyślałem i jakoś nie widziałem powodu dla których powinienem nie wyswobadzać swoich myśli na wolność. Zwłaszcza teraz gdy były po odpowiednim zabiegu lżejsze. Może to one mnie tak dziarsko niosły przez noc?
- Zapewniam, droga pani, że to zdecydowanie częściej jej brakuje mnie niż na odwrót. Zżyła się ze mną i nic na to już poradzić nie mogę - Wzruszyłem bezradnie ramionami - Pannie zaś nie brakuje zadziorności - zauważyłem w odwecie podłapując tą grę do której podjudzały mnie chochlikowe iskry w jej oczach - Szkoda byłoby gdyby ktoś niechcący ją stępił - zmrużyłem konspiracyjnie swe ślepia czerpiąc satysfakcję z tej podniebnej potyczki. Pod skórą czułem zaś coraz to bardziej wzbierającą na siłę ekscytację. Z chwili na chwilę coraz bardziej oczywistym stawało się do czego ta rozmowa zmierza - do wyzwania, pościgu, walki, rywalizacji. To nic, że pode mną rozpościerał się niebezpieczny las, to nic że horyzont ciągnął się w bezkres nie mający mety, a co najważniejsze - to nic, że to wszystko było nierozsądne i głupie. Chwilowa, naiwna beztroska - byłem gotowy rzucić się jej w objęcia pozwalając na to by po prostu się działo. Mocniej ująłem trzonek miotły i popędziłem drzemiącą w drewnie magię.
- A jeszcze chwilę się zastanawiałem, czy nie dać się porwać towarzystwu pięknych driad, a tu proszę - same się do mnie pokwapiły. Do tego jedna...piękniejsza od drugiej - przeniosłem wzrok z ponętnego jeźdźca na temperamentnego wierzchowca. Tak. Dokładnie w takiej kolejności - Szczęściarz z ze mnie - ta przecież pomyślałem i jakoś nie widziałem powodu dla których powinienem nie wyswobadzać swoich myśli na wolność. Zwłaszcza teraz gdy były po odpowiednim zabiegu lżejsze. Może to one mnie tak dziarsko niosły przez noc?
- Zapewniam, droga pani, że to zdecydowanie częściej jej brakuje mnie niż na odwrót. Zżyła się ze mną i nic na to już poradzić nie mogę - Wzruszyłem bezradnie ramionami - Pannie zaś nie brakuje zadziorności - zauważyłem w odwecie podłapując tą grę do której podjudzały mnie chochlikowe iskry w jej oczach - Szkoda byłoby gdyby ktoś niechcący ją stępił - zmrużyłem konspiracyjnie swe ślepia czerpiąc satysfakcję z tej podniebnej potyczki. Pod skórą czułem zaś coraz to bardziej wzbierającą na siłę ekscytację. Z chwili na chwilę coraz bardziej oczywistym stawało się do czego ta rozmowa zmierza - do wyzwania, pościgu, walki, rywalizacji. To nic, że pode mną rozpościerał się niebezpieczny las, to nic że horyzont ciągnął się w bezkres nie mający mety, a co najważniejsze - to nic, że to wszystko było nierozsądne i głupie. Chwilowa, naiwna beztroska - byłem gotowy rzucić się jej w objęcia pozwalając na to by po prostu się działo. Mocniej ująłem trzonek miotły i popędziłem drzemiącą w drewnie magię.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 9
'k100' : 9
- Nie wiem, czy bezpieczny wybór pan sobie wymarzył - kpina i prawda wymieszały się w jednym zdaniu, przeplatając zaczepną pewność siebie z ledwie wyczuwalnym ostrzeżeniem. Chciała się ścigać, chciała, by widział ją w świetle wyzwanie, ale driady, chociaż okraszone serią niewybrednych legend, nie należały do "łagodnych" elementów lasów Sherwood. Zdążyła już zgłębić wiele tajemnic z historycznej strony rodu Nott. I chociaż narzucono jej w pewien sposób wiedzę, z przyjemnością czytała o tajemniczych, leśnych istotach, które zamieszkiwały ziemie Nottinghamshire. Jako Nott miała zapewniony swoisty "azyl", ale bez obecności Percivala, nie chciała sprawdzać, jak działa tajemnicza zależność. Może kiedyś uda jej się namówić go na wycieczkę? - Może szukają po prostu ofiary?... - drwiący uśmiech zakołysał się na inarowych wargach i pozostał tam przez krótką chwilę, w której złapała męskie spojrzenie. Klaczka mocniej uderzyła kopytami w powietrzu, jakby chciała przypomnieć swej pani, że owo niebezpieczeństwo rzeczywiście drgało pod ich stopami (i kopytami).
- Kusi.. - zmrużyła oczy, nachylając się nad grzbietem rumaka - żeby sprawdzić, które ze stwierdzeń jest w stanie wytrwać przy prawdzie - skrzydła poruszyły się mocniej, szarpiąc się z wiatrem o siłę. Drobny z pozoru gest jednak nie zadziałał właściwie. Wierzchowiec Inary zamiast płynnie ruszyć do przodu, gwałtownym skrętem odbił w bok i tylko carrowowy refleks pozwolił czarnowłosej utrzymać się na grzbiecie. Aetonanka szarpnęła głową, wierzgnęła ale w końcu z rżeniem uspokoiła się, wciąż jednak gniewnie tupiąc w powietrzu, jakby chciała rozgnieść coś, co znajdowało się pod jej kopytami. Ledwie kątem oka dostrzegała, że i jej towarzyszowi nie "udało się" pognać ku wyznaczonemu celowi. Przyczyna jednak nie tkwiła w umiejętnościach. W dole, tuż przy jaśniejącej zielenią polanie, ujawniły się dwie, smukłe sylwetki, które gestem zielonkawych dłoni wskazywały sobie punkty na niebie. Punkty, którymi była Inara i jej tajemniczy nieznajomy.
- Chyba jednak nie tylko my podejmujemy wyzwanie - wydusiła, oddychając pospiesznie przez nos. Rozluźniła ramiona i chociaż wydawało jej się to głupie, pogroziła palcem dwóm driadom. Przez ciemność rozległ się świergotliwy, ale czysty śmiech i jasna poświata umknęła spojrzeniu alchemiczki. Czy jednak leśne damy im odpuściły, czy też postanowiły zaczekać, na kolejną chwilę? Miała się przekonać za chwilę, bo szepnęła na ucho aetonance, przypominając jej (i sobie) cel tego wieczoru. Wyzwanie. I wyścig z wiatrem, który tak łatwo im nie planował odpuścić, sadząc po łobuzerskiej iskrze w oczach. Zobaczymy. Jeszcze raz.
- Kusi.. - zmrużyła oczy, nachylając się nad grzbietem rumaka - żeby sprawdzić, które ze stwierdzeń jest w stanie wytrwać przy prawdzie - skrzydła poruszyły się mocniej, szarpiąc się z wiatrem o siłę. Drobny z pozoru gest jednak nie zadziałał właściwie. Wierzchowiec Inary zamiast płynnie ruszyć do przodu, gwałtownym skrętem odbił w bok i tylko carrowowy refleks pozwolił czarnowłosej utrzymać się na grzbiecie. Aetonanka szarpnęła głową, wierzgnęła ale w końcu z rżeniem uspokoiła się, wciąż jednak gniewnie tupiąc w powietrzu, jakby chciała rozgnieść coś, co znajdowało się pod jej kopytami. Ledwie kątem oka dostrzegała, że i jej towarzyszowi nie "udało się" pognać ku wyznaczonemu celowi. Przyczyna jednak nie tkwiła w umiejętnościach. W dole, tuż przy jaśniejącej zielenią polanie, ujawniły się dwie, smukłe sylwetki, które gestem zielonkawych dłoni wskazywały sobie punkty na niebie. Punkty, którymi była Inara i jej tajemniczy nieznajomy.
- Chyba jednak nie tylko my podejmujemy wyzwanie - wydusiła, oddychając pospiesznie przez nos. Rozluźniła ramiona i chociaż wydawało jej się to głupie, pogroziła palcem dwóm driadom. Przez ciemność rozległ się świergotliwy, ale czysty śmiech i jasna poświata umknęła spojrzeniu alchemiczki. Czy jednak leśne damy im odpuściły, czy też postanowiły zaczekać, na kolejną chwilę? Miała się przekonać za chwilę, bo szepnęła na ucho aetonance, przypominając jej (i sobie) cel tego wieczoru. Wyzwanie. I wyścig z wiatrem, który tak łatwo im nie planował odpuścić, sadząc po łobuzerskiej iskrze w oczach. Zobaczymy. Jeszcze raz.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Zaśmiałem się głośno i szczerze. Bezpieczny wybór. Tak, kpina pięknie pasowała do zestawienia tych dwóch słów ze sobą nadając temu zlepkowi jakiegoś takiego dziwnie niepoważnego wydźwięku.
- Bezpieczny wybór... - powtórzyłem po niej naśladując jej sposób wymowy, może trochę przedrzeźniając - Tylko martwi, ci którzy nigdy nie żyli i żyć nie zamierzają mogą sobie pozwolić na luksus bezpiecznego wyboru - zapewniłem ją z przekonaniem- zresztą wydaje mi się, że tobie, czarnowłosa driado, tłumaczyć tego nie muszę - zawadiacko uniosłem jedną brew wyżej wiedząc, a przynajmniej uważając że mam rację. Bo w końcu ona również nocą unosiła się nad lasem pełnym niebezpieczeństwa kusząc los i gnając przed siebie ku bardziej nieznanemu niż wiadomemu, prawda? Czy też sobie to już dopowiadałem by nie czuć się jak samotny szaleniec?
- Brzmi jak wyzwanie... - zauważyłem, patrząc dłużej na jej usta na których drgała rozkoszna drwina. Zamarzyło mi się by zobaczyć, jak wyglądają w typowym grymasie kobiecego nadąsania. Ale nad tym popracuję za chwilę udowadniając, że ofiara jest niezgorszym drapieżnikiem. Myśl tą jednak zachowałem dla siebie. Po części dlatego, że uznałem to za sprytne pozwolić karmić się jej tytułem drapieżcy, a po części jakoś tak trochę straciłem na umiejętności werbalizowania myśli. Magicznie hipnotyzujący był widok drobnej kobiety dosiadającej latającego wierzchowca. Gdy się odważniej pochyliła nad jego szyją zdawała się stać jeszcze bardziej wiotka i delikatna. Materiał jej sukni rozwiewał się spektakularnie na wietrze, i cóż...
kusi...
- Jeszcze jak... - stwierdziłem zalotnie, a reszta jej słów umknęła jakoś tak mej uwadze. Uwadze umknęło mi również to gdzie jestem - para dłoni wyciągniętych ponad szczyty drzew przyprawiła mnie o niezdrowe, szybsze bicie serca. To mnie trochę uprzytomniło i zachęciło do podciągnięcia miotły nieco wyżej. Zaśmiałem się widząc protekcjonalny gest podniebnej amazonki wymierzony magicznym istotom, a potem popędziłem miotłę za nią. Nie było ustalonej linii mety, choć tą zapewne umownie stał się skraj lasu
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Bezpieczny wybór... - powtórzyłem po niej naśladując jej sposób wymowy, może trochę przedrzeźniając - Tylko martwi, ci którzy nigdy nie żyli i żyć nie zamierzają mogą sobie pozwolić na luksus bezpiecznego wyboru - zapewniłem ją z przekonaniem- zresztą wydaje mi się, że tobie, czarnowłosa driado, tłumaczyć tego nie muszę - zawadiacko uniosłem jedną brew wyżej wiedząc, a przynajmniej uważając że mam rację. Bo w końcu ona również nocą unosiła się nad lasem pełnym niebezpieczeństwa kusząc los i gnając przed siebie ku bardziej nieznanemu niż wiadomemu, prawda? Czy też sobie to już dopowiadałem by nie czuć się jak samotny szaleniec?
- Brzmi jak wyzwanie... - zauważyłem, patrząc dłużej na jej usta na których drgała rozkoszna drwina. Zamarzyło mi się by zobaczyć, jak wyglądają w typowym grymasie kobiecego nadąsania. Ale nad tym popracuję za chwilę udowadniając, że ofiara jest niezgorszym drapieżnikiem. Myśl tą jednak zachowałem dla siebie. Po części dlatego, że uznałem to za sprytne pozwolić karmić się jej tytułem drapieżcy, a po części jakoś tak trochę straciłem na umiejętności werbalizowania myśli. Magicznie hipnotyzujący był widok drobnej kobiety dosiadającej latającego wierzchowca. Gdy się odważniej pochyliła nad jego szyją zdawała się stać jeszcze bardziej wiotka i delikatna. Materiał jej sukni rozwiewał się spektakularnie na wietrze, i cóż...
kusi...
- Jeszcze jak... - stwierdziłem zalotnie, a reszta jej słów umknęła jakoś tak mej uwadze. Uwadze umknęło mi również to gdzie jestem - para dłoni wyciągniętych ponad szczyty drzew przyprawiła mnie o niezdrowe, szybsze bicie serca. To mnie trochę uprzytomniło i zachęciło do podciągnięcia miotły nieco wyżej. Zaśmiałem się widząc protekcjonalny gest podniebnej amazonki wymierzony magicznym istotom, a potem popędziłem miotłę za nią. Nie było ustalonej linii mety, choć tą zapewne umownie stał się skraj lasu
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 13.11.17 10:15, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Matthew Bott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Wiatr zdawał się szeptać, szumiał w uszach, zbierając ciche głosy nocy i te, które do niej wcale nie należały. Otulał ramiona, szarpiąc materią sukienki, jakby w dziwnym tańcu. Wiatr inny od imienia, które z taką łatwością przylgnęło do nieoczekiwanego nieznajomego, który igrał z rzeczywistością. I z nocą. I z nią - O proszę, poeta...filozof? I to na miotle - wydęła usta w odpowiedzi, jakby zastanawiała się nad możliwością podobnego zestawienia. Nie pozwoliła jednak na bezruch, jakby w odpowiedzi na dalsze słowa uniosła podbródek wyżej i po prostu roześmiała się, niosąc dźwięczny ton pośród podniebnych cieni. Tak, jak chwile później rozbrzmiewał ton śmiechu driad, tym samym, nieświadomie potwierdzając swoją przynależność do istot zamieszkujących lasy Sherwood. A może nie tak całkiem nieświadomie?
Rzeczywistość wydawała się coraz mocniej zanurzać w ciemności, nie tej naturalnej dla nocy, a mrocznej, ciężkiej. I te ulotne chwile, które trącały nutą beztroski, Inara próbowała chwytać i zapamiętywać - Nie brzmi, jest - uzupełniła, nawet gdy słowa ginęły w podniebnym szumie iskier. Niewidzialnych, ale żywo obecnych i zdawało się, że każde z nich doskonale sobie z tego faktu zdawało sprawę.
Chłód rejestrowała ledwie połowicznie. Bose stopy opierała o miękkie boki aetonanki, a ciepło od niej bijące, przeganiało nocną aurę. Tylko na policzkach kwitł rumieniec smagany wiatrem, tym samym w ciemnych oczach uwydatniając błyskające ogniki. Męski wiatr umknął jej, gdy szum skrzydeł zagłuszył pierwsze ich uderzenie. Kolejne zgrało się ze startującą obok sylwetką, ale Inara nie oglądała się. Nie potrzebowała patrzeć za siebie, nie sprawdzała obecności nieznajomego, który w równym stopniu mógł ją już wyprzedzić. Pochylona nad smukłą szyją wierzchowca, z dłońmi zaciskającymi się na falującej grzywie, po prostu szeptała. A Sayuri słuchała, rozpędzając się coraz mocniej, by w ostatnim odcinku zwinąć gwałtownie skrzydła i zanurkować pędem, który zagłuszał wszystko dookoła.
Zatrzymała się płynnie, zataczając nierówne koło nad ścieliskiem wysokich drzew, który - chociaż nieprzewidywalnie - stał się celem wyznaniowego wyścigu. Dopiero po chwili zrozumiała, że poruszający w jej kierunku cień, to ścigający się z nią Wiatr - Teraz powinnam złożyć się w ofierze leśnym driadom - niemal poważny głos przeciął ciszę, gdy mężczyzna w końcu znalazł sie wystarczająco blisko. Podwinęła wyżej stopy, wsuwając kolana aż na rozłożone skrzydła, przysłaniając nagie łydki ciemną materią sukienki. Oddech lekko się rwał, ale na ustach już po chwili wypełzł uśmiech, który przeczył pierwotnie zamierzonej powadze. dawała sobie sprawę też, że nie mogła przedłużać podniebnego spotkania, nawet gdy uwolniona natura wiatru, próbowała całkiem wyrwać się na wolność. Miała do kogo wracać. I do kogo wracać chciała zawsze.
Rzeczywistość wydawała się coraz mocniej zanurzać w ciemności, nie tej naturalnej dla nocy, a mrocznej, ciężkiej. I te ulotne chwile, które trącały nutą beztroski, Inara próbowała chwytać i zapamiętywać - Nie brzmi, jest - uzupełniła, nawet gdy słowa ginęły w podniebnym szumie iskier. Niewidzialnych, ale żywo obecnych i zdawało się, że każde z nich doskonale sobie z tego faktu zdawało sprawę.
Chłód rejestrowała ledwie połowicznie. Bose stopy opierała o miękkie boki aetonanki, a ciepło od niej bijące, przeganiało nocną aurę. Tylko na policzkach kwitł rumieniec smagany wiatrem, tym samym w ciemnych oczach uwydatniając błyskające ogniki. Męski wiatr umknął jej, gdy szum skrzydeł zagłuszył pierwsze ich uderzenie. Kolejne zgrało się ze startującą obok sylwetką, ale Inara nie oglądała się. Nie potrzebowała patrzeć za siebie, nie sprawdzała obecności nieznajomego, który w równym stopniu mógł ją już wyprzedzić. Pochylona nad smukłą szyją wierzchowca, z dłońmi zaciskającymi się na falującej grzywie, po prostu szeptała. A Sayuri słuchała, rozpędzając się coraz mocniej, by w ostatnim odcinku zwinąć gwałtownie skrzydła i zanurkować pędem, który zagłuszał wszystko dookoła.
Zatrzymała się płynnie, zataczając nierówne koło nad ścieliskiem wysokich drzew, który - chociaż nieprzewidywalnie - stał się celem wyznaniowego wyścigu. Dopiero po chwili zrozumiała, że poruszający w jej kierunku cień, to ścigający się z nią Wiatr - Teraz powinnam złożyć się w ofierze leśnym driadom - niemal poważny głos przeciął ciszę, gdy mężczyzna w końcu znalazł sie wystarczająco blisko. Podwinęła wyżej stopy, wsuwając kolana aż na rozłożone skrzydła, przysłaniając nagie łydki ciemną materią sukienki. Oddech lekko się rwał, ale na ustach już po chwili wypełzł uśmiech, który przeczył pierwotnie zamierzonej powadze. dawała sobie sprawę też, że nie mogła przedłużać podniebnego spotkania, nawet gdy uwolniona natura wiatru, próbowała całkiem wyrwać się na wolność. Miała do kogo wracać. I do kogo wracać chciała zawsze.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Poeta, filozof...och, słodka chwilo. W tym momencie mógłbym być każdym. Tak czułem. Żeglarzem, aktorem, połykaczem płonących szabli, niech stracę - ministralnym gryzipiórkiem. Tym ostatnim to może nie teraz, lecz na pewno za pół butelki ognistej później bym potrafił. Teraz niezgorzej radziłem sobie jako frywolny wiatr. Unosiłem się w końcu, tego swojego naturalnego polotu nie szczędziłem. Było przyjemnie. Oczy i uśmiech nieznajomej przywoływały beztroskę. Wyzwanie w jej ustach pobrzmiewało twardo, zachęcająco. Właściwie nie mam pojęcia, czy to ja dałem się porwać jej, czy też może ona mi. Nie miało to właściwie dla mnie większego znaczenia. Odrywałem się w pędzie od gnających za mną myśli i potem już tylko kierowałem trzon miotły przed siebie. Ku ostatniemu drzewu wznoszącym się na skraju lasu. Nikt nic nie powiedział, lecz oboje wiedzieliśmy, że to meta. Gdzieś z szumem zmieszał się jeszcze z wiatrem mój śmiechem. Ach te kobiety i te ich zmyślne powinności! Przydusiłem miotłę mocniej chcąc od niej prędkości. Szata moja trzepotała, a rześkość kwietniowej nocy wywiewała mi z włosów resztki barowych aromatów.
Driady mimo wszystko śmignęły koło mnie ze świstem wyprzedzając i docierając do celu przede mną. Oszołomiony tym, zwolniłem nieco pozwalając sobie na nieco bardziej nonszalancki dolewitowanie do owego drzewnego szczytu. Zagwizdałem z uznaniem.
- No, no...widać kto w tym lesie rządzi, a raczej nad nim - Przyznałem, a na mojej twarzy bez wątpienia igrało ciągle trzymające moją krew w ekscytacji wrażenie po ukończonym wyścigu i rozbawienie. Zataczałem okręgi wokół niej - Tak sobie myślę...- zacząłem sięgając nieco nieporadnie do wewnętrznej kieszeni szaty. Wyciągając z niej niewielkie puzderko, które rzuciłem delikatnie ku niej wcześniej upewniając się, że zarejestrowała mój zamiar rzucenia go ku niej - uznaj to za ofiarę za mą nieszczęsną duszę, niepokorna driado - dodałem i równie po chwili skierowałem swą miotłę w stronę horyzontu lżejszy o talię kart. Co jak co, dziecinka miała zdecydowanie większe szczęście ode mnie. Zrobi z niej lepszy użytek niż ja.
|zt
Driady mimo wszystko śmignęły koło mnie ze świstem wyprzedzając i docierając do celu przede mną. Oszołomiony tym, zwolniłem nieco pozwalając sobie na nieco bardziej nonszalancki dolewitowanie do owego drzewnego szczytu. Zagwizdałem z uznaniem.
- No, no...widać kto w tym lesie rządzi, a raczej nad nim - Przyznałem, a na mojej twarzy bez wątpienia igrało ciągle trzymające moją krew w ekscytacji wrażenie po ukończonym wyścigu i rozbawienie. Zataczałem okręgi wokół niej - Tak sobie myślę...- zacząłem sięgając nieco nieporadnie do wewnętrznej kieszeni szaty. Wyciągając z niej niewielkie puzderko, które rzuciłem delikatnie ku niej wcześniej upewniając się, że zarejestrowała mój zamiar rzucenia go ku niej - uznaj to za ofiarę za mą nieszczęsną duszę, niepokorna driado - dodałem i równie po chwili skierowałem swą miotłę w stronę horyzontu lżejszy o talię kart. Co jak co, dziecinka miała zdecydowanie większe szczęście ode mnie. Zrobi z niej lepszy użytek niż ja.
|zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Potrafiła zachłysnąć się wiatrem. Na krótko zapomnieć o podziałach, obowiązkach, ciasny przestrzeniach i karcącym spojrzeniu, które wiecznie próbowały ją strofować. Może była w tym płynąca w jej żyłach krew Carrow, może byłą to zasługa jej ojca, a może tkwiącej w niej samej tęsknocie za wolnością. Tą, która czasem sięgała za daleko, trącała strun zakazanych, chociaż przez to kuszących. Skłamałby, gdy powiedziała, że nie tęskni za czasami, w których wyrwała się ze złotej, szlacheckiej klatki, którą przecież nosiła w sobie, jak niezmywalne znamię. Wiedziała, ze wróci, że przyjmie na nowo trzymające ją ramy zakazów, ale - o zagadko - odnalazła skarb, którego się nigdy nie spodziewała. I wiedziała też, że pokusa zrównania się z przeszłością, była już...przeszłością. Nie znaczyło to, że nie gnała z wiatrem. Tak jak teraz, w ciemnościach, otulona ledwie księżycowym blaskiem, ciepłem końskiego grzbietu i śmiechem, który gnał razem z nią. Z nimi. Z nieznajomym, którego imienia nie poznała i nie trudziła się myślą pytania o nie. Nie było to ważne, zupełnie, jakby intuicyjnie odkryli w sobie coś zupełnie innego. Wiatr i driada. Dwa żywioły jednocześnie odległe i bliskie.
Oddech nadal drgał i alchemiczka z tłumionym świstem wdychała chłodne, kwietniowe powietrze. Tak jak radość, która napędzała krew adrenaliną. Beztroską, tak niepokornie wyrwaną ciemniejącemu światu - To nie władza, ani żądza - nadal opierała głowę o zwierzęcą grzywę, wdychając zapach nie tylko ateonanki, ale i samej nocy - to oddanie, które się zwraca z nawiązką - wysunęła drobną dłoń, by przesunąć palcami po miękkiej szyi Sayuri. Próbowała utrzymać nieznajomego w zasięgu wzroku, ale ten, zataczając wokół kręgi, co chwilę umykał jej spojrzeniu, jeszcze bardziej stapiając się z nadanym mu imieniem. Serce powoli uspokajało rytm, który równo z wyścigiem, ruszył do szaleńczej galopady. Uniosła się na grzbiecie, dostrzegając gest nieznajomego. Przekręciła głowę, szukając w mroku schowanej na moment dłoni i w instynktownym odruchu, wyciągnęła dłonie, chwytając rzucone puzderko. Uniosła wyżej brwi, przyglądając się trzymanej w palcach...talii kart.
Ofiara przyjęta.
- Gnaj Wietrze - uśmiechnęła się, gdy sylwetka jej nieoczekiwanego towarzysza, powoli oddalała się, by w końcu zniknąć jej z oczu. Uśmiech nadal tkał sieć na jej wargach i pozostał tam na długo, gdy szybowała w drodze powrotnej do domu.
| zt
Oddech nadal drgał i alchemiczka z tłumionym świstem wdychała chłodne, kwietniowe powietrze. Tak jak radość, która napędzała krew adrenaliną. Beztroską, tak niepokornie wyrwaną ciemniejącemu światu - To nie władza, ani żądza - nadal opierała głowę o zwierzęcą grzywę, wdychając zapach nie tylko ateonanki, ale i samej nocy - to oddanie, które się zwraca z nawiązką - wysunęła drobną dłoń, by przesunąć palcami po miękkiej szyi Sayuri. Próbowała utrzymać nieznajomego w zasięgu wzroku, ale ten, zataczając wokół kręgi, co chwilę umykał jej spojrzeniu, jeszcze bardziej stapiając się z nadanym mu imieniem. Serce powoli uspokajało rytm, który równo z wyścigiem, ruszył do szaleńczej galopady. Uniosła się na grzbiecie, dostrzegając gest nieznajomego. Przekręciła głowę, szukając w mroku schowanej na moment dłoni i w instynktownym odruchu, wyciągnęła dłonie, chwytając rzucone puzderko. Uniosła wyżej brwi, przyglądając się trzymanej w palcach...talii kart.
Ofiara przyjęta.
- Gnaj Wietrze - uśmiechnęła się, gdy sylwetka jej nieoczekiwanego towarzysza, powoli oddalała się, by w końcu zniknąć jej z oczu. Uśmiech nadal tkał sieć na jej wargach i pozostał tam na długo, gdy szybowała w drodze powrotnej do domu.
| zt
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Sherwood [II]
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Nottinghamshire