Mauzoleum
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mauzoleum
Oddalone około dwudziestu minut pieszo od pałacu mauzoleum stanowi tajemnicze miejsce. Dookoła rozrzucone są urozmaicające leśny krajobraz rzymskie kolumny lub anioły. Lubiono takie zagadkowe, dodające wymownej atmosfery niuanse, gdy budowane posiadłość i również dodawano je w późniejszych latach. Odbywały się tam również pojedynki na średnim wymurowanym owalnym placu przed budynkiem. Do rodzinnej krypty prowadzi wykładana marmurem ścieżka, jednak po latach zarosła i niewtajemniczonym dość ciężko ją znaleźć.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 27.12.16 23:27, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Byłam zdziwiona jak dobrze wyszła mi tarcza. Prawdę mówiąc, byłam już nastawiona na to, że zaraz dostanę kolejnym zaklęciem, a zostałam całkiem mile zaskoczona. Była wręcz tak idealna, jak ta wcześniejsza Morgotha. Nic jednak nie mówił, więc i ja tylko niemrawo się uśmiechnęłam.
Z ulgą zobaczyłam, że nie ma zamiaru rzucać we mnie kolejnymi czarami. Może stwierdził, że wreszcie coś mi się udało, a może po prostu posłuchał tego o co prosiłam.
Nigdy nie myślałam o alternatywach, mając trochę nadzieję, że życie wcale nie zmieni się tak bardzo, ale podświadomie też myśląc, że ci wszyscy najbliżsi mi mężczyźni, którzy na co dzień troszczyli się o mnie, mówili co powinnam a czego nie, uczyli rożnych rzeczy - że wtedy również będą. Bo przecież musieli być wtedy, kiedy najbardziej będę ich potrzebować?
Spojrzałam na buteleczkę a potem na Morgotha, ale właściwie nawet nie potrzebne było mi wyjaśnienie, żeby go wypić. Wierzyłam, że nie dałby mi nic co miałoby zaszkodzić, wypiłam więc te dwa łyki które tam były i po niedługim czasie rzeczywiście poczułam się lepiej. Spokój powoli rozlał cię po moim ciele, skrzyżowałam ramiona ze sobą i wsłuchiwałam się w odgłosy bagien, głęboko oddychając. Powietrze było świeże, zupełnie inne niż w centrum Londynu. Wydawało mi się też, że ochłodziło się od kiedy tutaj szłam.
Miło było stać tak obok Morgotha, wcale mnie nie krępowała ta cisza, ale równocześnie chciałam, żeby powiedział do mnie coś więcej niż kolejne formułki zaklęć.
- Opowiedz coś o swojej podróży - powiedziałam, pytając tym samym o temat, którego miałam nie poruszać. Nie prosiłam jednak by mówił mi po co tam był, co robił i dlaczego, więc liczyłam, że może mnie nie zbędzie i się nie zezłości. Wystarczyłaby opowieść, która nie ujawniałaby nic istotnego.
Z ulgą zobaczyłam, że nie ma zamiaru rzucać we mnie kolejnymi czarami. Może stwierdził, że wreszcie coś mi się udało, a może po prostu posłuchał tego o co prosiłam.
Nigdy nie myślałam o alternatywach, mając trochę nadzieję, że życie wcale nie zmieni się tak bardzo, ale podświadomie też myśląc, że ci wszyscy najbliżsi mi mężczyźni, którzy na co dzień troszczyli się o mnie, mówili co powinnam a czego nie, uczyli rożnych rzeczy - że wtedy również będą. Bo przecież musieli być wtedy, kiedy najbardziej będę ich potrzebować?
Spojrzałam na buteleczkę a potem na Morgotha, ale właściwie nawet nie potrzebne było mi wyjaśnienie, żeby go wypić. Wierzyłam, że nie dałby mi nic co miałoby zaszkodzić, wypiłam więc te dwa łyki które tam były i po niedługim czasie rzeczywiście poczułam się lepiej. Spokój powoli rozlał cię po moim ciele, skrzyżowałam ramiona ze sobą i wsłuchiwałam się w odgłosy bagien, głęboko oddychając. Powietrze było świeże, zupełnie inne niż w centrum Londynu. Wydawało mi się też, że ochłodziło się od kiedy tutaj szłam.
Miło było stać tak obok Morgotha, wcale mnie nie krępowała ta cisza, ale równocześnie chciałam, żeby powiedział do mnie coś więcej niż kolejne formułki zaklęć.
- Opowiedz coś o swojej podróży - powiedziałam, pytając tym samym o temat, którego miałam nie poruszać. Nie prosiłam jednak by mówił mi po co tam był, co robił i dlaczego, więc liczyłam, że może mnie nie zbędzie i się nie zezłości. Wystarczyłaby opowieść, która nie ujawniałaby nic istotnego.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Kompleks cmentarny rozciągał się dookoła nich, a meandrująca między budynkami, rzeźbami i drzewami mgła wydawała się idealnie oddawać nastrój panujący w myślach Morgotha. Więzy między rodami zaczynały się zmieniać i widać to było nie tylko w gabinecie ojca, ale również i nastrojach przy spotkaniach z członkami innych rodzin. Przez tę parę dni Leon wzywał go do siebie, by uczestniczył w rozmowach z przedstawicielami arystokratycznych rodów. Było ciężko. Spory pomiędzy nestorami były niezwykle trudne dla reszty szlachciców z tego względu, że to w nich najbardziej uderzały ich decyzje. Postawienie się po konkretnej stronie, za lub przeciw polityce promugolskiej miało o wiele większy wpływ niż można było początkowo sądzić. Ale Morgoth zdawał sobie sprawę, że w końcu do tego dojdzie. Że brudna krew skłóci szlachetną i powstaną bariery nie do przejścia. Najgorszy scenariusz, który właśnie wchodził w życie. Z iloma rodami mieli wejść na wojenną ścieżkę? Oznaczało to nie mniej nie więcej, że tyle rodzin popiera napływ mugolaków do świata czarodziejów. Ile ich miało być? W ogóle fakt, że istniały, był zdecydowanie niewygodny. Przecież arystokracja powinna dbać o zachowanie czystej krwi, a nie popierać zalewanie jej szlamem. Jeszcze zaraz dojdzie do tego, że szlachetni będą łączyć się z mugolami. Wolał o tym nie myśleć, jednak świat zmuszał go do innego podejścia. Dlatego właśnie zamierzał walczyć o to w co wierzył. O przetrwanie rodziny. O jej honor i dobre imię.
Stali we dwójkę pogrążeni w ciszy ramię w ramię. Nie potrzebowali tak naprawdę słów, chociaż to, co wydarzyło się przed chwilą było pierwszą sytuacją, która w jakiś sposób zaburzyła ich relacje. Wcześniejsze spotkanie na referendum było jedynie początkiem. Już nie byli dwójką kuzynostwa, które z taką łatwością potrafiło się porozumieć. Morgoth już taki nie był. Nie potrafił zresztą nawet gdyby bardzo chciał. Czy po tych wszystkich rzeczach, które zrobił, mógł wrócić? Czy Liliana dalej patrzyłaby na niego w ten sam sposób, gdyby o nich wiedziała? Zerknął na nią, gdy spytała go o podróż. Tak. Pamiętał o tym, że nie obiecywał jej, że powie od razu co się tam działo. Zresztą nikomu o tym nie mówił.
- Byłem w Karpatach w Rumunii - odparł na jej pytanie, chociaż zapewne nie tego się spodziewała. Odwrócił głowę, by spojrzeć przed siebie w nikłą mgłę cmentarną. - Przeszukiwałem tamtejsze rezerwaty. Ich księgi są pełne w informacje dotyczące smoków.
Nie kłamał, ale nie mówił też wszystkiego.
- A twój wyjazd? - spytał po dłuższej chwili ciszy, przypominając sobie, że mówiła o wyprawie do Francji.
Stali we dwójkę pogrążeni w ciszy ramię w ramię. Nie potrzebowali tak naprawdę słów, chociaż to, co wydarzyło się przed chwilą było pierwszą sytuacją, która w jakiś sposób zaburzyła ich relacje. Wcześniejsze spotkanie na referendum było jedynie początkiem. Już nie byli dwójką kuzynostwa, które z taką łatwością potrafiło się porozumieć. Morgoth już taki nie był. Nie potrafił zresztą nawet gdyby bardzo chciał. Czy po tych wszystkich rzeczach, które zrobił, mógł wrócić? Czy Liliana dalej patrzyłaby na niego w ten sam sposób, gdyby o nich wiedziała? Zerknął na nią, gdy spytała go o podróż. Tak. Pamiętał o tym, że nie obiecywał jej, że powie od razu co się tam działo. Zresztą nikomu o tym nie mówił.
- Byłem w Karpatach w Rumunii - odparł na jej pytanie, chociaż zapewne nie tego się spodziewała. Odwrócił głowę, by spojrzeć przed siebie w nikłą mgłę cmentarną. - Przeszukiwałem tamtejsze rezerwaty. Ich księgi są pełne w informacje dotyczące smoków.
Nie kłamał, ale nie mówił też wszystkiego.
- A twój wyjazd? - spytał po dłuższej chwili ciszy, przypominając sobie, że mówiła o wyprawie do Francji.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Yaxleyowie nie zmieniali swojej polityki względem mugoli, cały czas wszystko było tak samo. Można było jednak zauważyć, że niektóre rody postanawiały odpowiedzieć się po tej odpowiedniej stronie... a inne wręcz przeciwnie. Ta wojna zawsze gdzieś tam wisiała w powietrzu, jednak jej chmury nie był aż tak czarne, bo można było dostrzec, że wiele rodzin miało dosyć zbalansowane poglądy - a teraz? Nikt już nie chciał być gdzieś po środku i narażać się na niedopowiedzenia. Może - ale tylko może - gdyby Morgoth wytłumaczył mi co robi i dlaczego, jakie ma intencje, to bym zrozumiała. Nawet jeśli jego czyny były przerażające. Rozumiałam w końcu, że istnieje wyższe dobro, które czasem trzeba wybrać. Zabawne, że obydwie strony konfliktu mogły się tym hasłem posługiwać i ciężko było tak naprawdę określić, kto jest tym dobrym, a kto złym.
Rumunia - nie byłam zaskoczona, ten kraj kojarzył mi właśnie ze smokami, nic więc dziwnego, że Morgoth się tam wybrał. Nie czułam wcale, że zostawia mnóstwo niedopowiedzeń, nie rozumiałam jednak też dlaczego wcześniej robił z wyjazdu taką tajemnicę, chociaż po prostu zajmował się czymś związanym ze swoją codzienną pracą.
- Miałam nadzieję, że opowiesz coś więcej - powiedziałam, zachęcona tym, że wcześniej nie odmówił. Nie oczekiwałam niczego konkretnego, może jakiegoś opisu Karpat i rumuńskich czarodziejów. A może coś o smokach? Historie o nich zawsze były ciekawe. Spojrzałam na niego w oczekiwaniu na kolejne słowa. Kiedy tak staliśmy, robiło się coraz chłodniej i teraz cieszyłam się, że ubrałam się odpowiednio ciepło. Zarzuciłam na głowę obszerny kaptur płaszcza, tak samo jak pozostałe brzegi obszyty były białym futerkiem. Moje spojrzenie na chwilę zatrzymało się na częściowo spalonym, poczerniałym końcu.
- Mój wyjazd jest na razie nieaktualny - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie mydląc już dłużej oczu jemu - i sobie - że uda mi się przynajmniej na jakiś czas uciec z Anglii. To było cudowne marzenie, ale na bliżej nieokreślony czas miało pozostać w grupie tych niespełnionych.
Rumunia - nie byłam zaskoczona, ten kraj kojarzył mi właśnie ze smokami, nic więc dziwnego, że Morgoth się tam wybrał. Nie czułam wcale, że zostawia mnóstwo niedopowiedzeń, nie rozumiałam jednak też dlaczego wcześniej robił z wyjazdu taką tajemnicę, chociaż po prostu zajmował się czymś związanym ze swoją codzienną pracą.
- Miałam nadzieję, że opowiesz coś więcej - powiedziałam, zachęcona tym, że wcześniej nie odmówił. Nie oczekiwałam niczego konkretnego, może jakiegoś opisu Karpat i rumuńskich czarodziejów. A może coś o smokach? Historie o nich zawsze były ciekawe. Spojrzałam na niego w oczekiwaniu na kolejne słowa. Kiedy tak staliśmy, robiło się coraz chłodniej i teraz cieszyłam się, że ubrałam się odpowiednio ciepło. Zarzuciłam na głowę obszerny kaptur płaszcza, tak samo jak pozostałe brzegi obszyty były białym futerkiem. Moje spojrzenie na chwilę zatrzymało się na częściowo spalonym, poczerniałym końcu.
- Mój wyjazd jest na razie nieaktualny - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, nie mydląc już dłużej oczu jemu - i sobie - że uda mi się przynajmniej na jakiś czas uciec z Anglii. To było cudowne marzenie, ale na bliżej nieokreślony czas miało pozostać w grupie tych niespełnionych.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Nie miałaś o to pytać - odparł na jej słowa, chociaż nie było w nich żadnych złych emocji. Po prawdzie żadnych emocji nie było w jego wypowiedzi. Z boku wydawało się, że nie robi to na nim żadnego wrażenia, ale gdyby Liliana wiedziała, że ciężko było jej nie mówić tych wszystkich rzeczy. Nawet gdyby mógł to zrobić, teraz nie mógł narażać jej na to niebezpieczeństwo. Im mniej ludzi wiedziało, czego się dopuszczał tym lepiej. Nie dlatego że nie ufał Lilianie. Po prostu nie mogła o tym wiedzieć. Gdyby ktoś wkradł się do jego umysłu i zobaczył, że dziewczyna zna niektóre z tych sekretów, nie skończyłoby się to dobrze. Ani dla niego, ani dla niej. Szczególnie że ten o którym myślał, był potężnym i okrutnym czarodziejem. Nawet Morgoth nie dopuszczał do siebie myśli o czynach, których tamten bez mrugnięcia okiem się podejmował. Nie mógł też powiedzieć, by dla własnego bezpieczeństwa odpuściła. Kochał ją jak własną siostrę, ale nawet Lei nie mówił o wielu rzeczach. Mimo wszystko robił to dla nich, dlatego też musiał znieść ich podejrzliwe, zawiedzione spojrzenia. W pałacu ani matka ani młodsza Yaxley'ówna o tym nie mówiły, ale nie podobało im się co się dzieje z ich synem i bratem. Stał się bardzo zimny i zdystansowany. Jak jeszcze nigdy wcześniej i jedyną osobą, z którą rozmawiał był Cyneric. Ale on został wprowadzony w tajniki podziemnego życia Morgotha i tak też miało pozostać. Mężczyźni musieli chronić swoich rodzin, nawet jeśli równało się to z odrzuceniem przez ich bliskich. Miał nadzieję, że Liliana nie będzie kontynuowała tematu. On również nie odpowiedział na jej słowa o anulowaniu wyjazdu. Podejrzewał, że tkwiło w tym coś innego niż jedynie kaprys, ale milczał. Gdy stał obok niej, wiedział już kiedy i gdzie ostatnio się spotkali. A to co zobaczył, wcale mu się nie spodobało.
- Lord Burke - rzucił nagle, mając we wspomnieniach obraz swojej kuzynki w tańcu z Craigiem. - To nie jest odpowiedni człowiek dla ciebie, Liliano.
- Lord Burke - rzucił nagle, mając we wspomnieniach obraz swojej kuzynki w tańcu z Craigiem. - To nie jest odpowiedni człowiek dla ciebie, Liliano.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Skinęłam ledwo zauważalnie głową i odwróciłam wzrok, by potem przez dłuższą chwilę wpatrywać się w fioletowe kwiatki, które próbowały rosnąć niedaleko. Czyżby ślaz? Nie miałam pojęcia kiedy kwitnie, powinnam poszukać informacji na ten temat w rodzinnej bibliotece.
Wyglądało na to, że musiały mi wystarczyć trzy, zdecydowanie okrojone z jakichkolwiek wrażeń czy szczegółów, zdania. Nie pytałam więcej, nie chcąc złościć Morgotha, szczególnie, że do tego pory był wyjątkowo spokojny. Sam też nie dopytywał, co było mi raczej na rękę, bo w przeciwnym wypadku musiałabym przyznać trochę zawstydzającą prawdę, albo znowu odrobinę naciągnąć rzeczywistość.
Mogliśmy tak milczeć dosyć długo, ale tym razem to on zdecydował się przerwać ciszę. Wiedziałam, że się o mnie troszczy ale i tak poruszenie tego tematu było dosyć zaskakujące. Oczywiście, widziałam go wtedy na weselu, ale nie zamieniliśmy nawet słowa, wymieniając spojrzenia z daleka. Byłam w końcu zbyt zajęta na coś więcej. Gdyby to ojciec coś takiego mi oznajmił, pewnie z pokorą bym przytaknęła. Morgoth jednak nim nie był i miałam nadzieję, że wciąż możemy zamienić ze sobą chociaż parę szczerych słów.
- Dlaczego? Bardzo miło mi się z nim rozmawiało - powiedziałam, chociaż według mnie te parę tańców i trochę więcej chwil rozmowy nic nie znaczyło. Nie znalazłam sobie jeszcze jednego lorda, który tańczyłby ze mną na wszystkich weselach i innych przyjęciach, toteż za każdym razem znajdowałam innego. Rzeczywiście, z Burke'em spędziłam nieco więcej czasu niż przeciętnie, ale mimo wszystko... żeby zaraz nieodpowiedni? Zainteresowało mnie więc jego stwierdzenie, bo nie wydawał się taki, nie mówiąc już o tym, że nasze rody się przyjaźniły i był bratem Rowan.
Wyglądało na to, że musiały mi wystarczyć trzy, zdecydowanie okrojone z jakichkolwiek wrażeń czy szczegółów, zdania. Nie pytałam więcej, nie chcąc złościć Morgotha, szczególnie, że do tego pory był wyjątkowo spokojny. Sam też nie dopytywał, co było mi raczej na rękę, bo w przeciwnym wypadku musiałabym przyznać trochę zawstydzającą prawdę, albo znowu odrobinę naciągnąć rzeczywistość.
Mogliśmy tak milczeć dosyć długo, ale tym razem to on zdecydował się przerwać ciszę. Wiedziałam, że się o mnie troszczy ale i tak poruszenie tego tematu było dosyć zaskakujące. Oczywiście, widziałam go wtedy na weselu, ale nie zamieniliśmy nawet słowa, wymieniając spojrzenia z daleka. Byłam w końcu zbyt zajęta na coś więcej. Gdyby to ojciec coś takiego mi oznajmił, pewnie z pokorą bym przytaknęła. Morgoth jednak nim nie był i miałam nadzieję, że wciąż możemy zamienić ze sobą chociaż parę szczerych słów.
- Dlaczego? Bardzo miło mi się z nim rozmawiało - powiedziałam, chociaż według mnie te parę tańców i trochę więcej chwil rozmowy nic nie znaczyło. Nie znalazłam sobie jeszcze jednego lorda, który tańczyłby ze mną na wszystkich weselach i innych przyjęciach, toteż za każdym razem znajdowałam innego. Rzeczywiście, z Burke'em spędziłam nieco więcej czasu niż przeciętnie, ale mimo wszystko... żeby zaraz nieodpowiedni? Zainteresowało mnie więc jego stwierdzenie, bo nie wydawał się taki, nie mówiąc już o tym, że nasze rody się przyjaźniły i był bratem Rowan.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie chciał ucinać w taki sposób tej rozmowy. Wiedział, że Liliana zasługiwała i chciała wiedzieć więcej o tym, co się wydarzyło w Rumunii, ale w tej właśnie chwili nie mógł udzielić jej tych informacji. Bardzo tego chciał, ale nie mógł. Może kiedyś miał przyjść czas, gdy pozna prawdę. Na razie jednak wolał zachować to dla siebie, niestety nie nasycając jej ciekawości odpowiednimi słowami jak to zawsze między nimi było. Te wspomnienia wydawały się tak odległe... Jakby wydarzyło się to w innym życiu. Morgoth nie spodziewał się, lub nie w ten sposób, że tak zmieni swoje podejście do najbliższych. Do otoczenia stał się po prostu jeszcze bardziej zdystansowany. Nie podejrzewał, że to samo przydarzy się z jego rodziną. Musiał jednak podjąć te kroki, a w ich wyniku również konsekwencje. Miał nadzieję, że wszystko ustabilizuje się w krótkim czasie i nie będzie musiał unikać tych wszystkich niezręcznych pytań. Nie chciał krzywdzić tym bliskich dookoła siebie, ale nie potrafił inaczej. A przynajmniej jeszcze nie znalazł odpowiedniego sposobu, by być blisko i ich nie krzywdzić.
- Nie każdy jest taki, jakim go widzimy - odpowiedział jej, po czym odepchnął się od ściany mauzoleum, by stanąć niedaleko. Ale wciąż blisko. W jakimś dziwnym, podświadomym odruchu złapał Lilianę za rękę i lekko uścisnął, by zaraz schować dłoń w kieszeni płaszcza. Nie chciał jej zostawiać bez żadnego gestu, który mówiłby, że wciąż jest obok. To że chwilowo wszystko się komplikowało, nie oznaczało, że nie byli rodziną. - Wracajmy - powiedział jedynie, po czym spojrzał na swoją kuzynkę. Robiło się chłodno i niedługo zapewne mieli podawać kolację.
|zt
- Nie każdy jest taki, jakim go widzimy - odpowiedział jej, po czym odepchnął się od ściany mauzoleum, by stanąć niedaleko. Ale wciąż blisko. W jakimś dziwnym, podświadomym odruchu złapał Lilianę za rękę i lekko uścisnął, by zaraz schować dłoń w kieszeni płaszcza. Nie chciał jej zostawiać bez żadnego gestu, który mówiłby, że wciąż jest obok. To że chwilowo wszystko się komplikowało, nie oznaczało, że nie byli rodziną. - Wracajmy - powiedział jedynie, po czym spojrzał na swoją kuzynkę. Robiło się chłodno i niedługo zapewne mieli podawać kolację.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mogłam poczekać, nawet jeśli z niewątpliwą niecierpliwością, aż wreszcie przyjdzie ten czas, kiedy będzie mógł mówić cokolwiek. Tylko czy to będzie kiedykolwiek? Przyszłość mogła się albo rzeczywiście ustabilizować, albo może wręcz przeciwnie i z biegiem czasu pokazać wszystkie swoje sekrety. Tylko wtedy mogłoby już nie być okazji do wyjaśniania dlaczego.
Westchnęłam trochę z irytacji - czego ja się spodziewałam? Normalnej odpowiedzi? Za każdym razem miałam na nią nadzieję, ale jak widać na próżno. Czy Morgoth wiedział, że swoją tajemniczością wzbudzał tylko moje zainteresowanie osobą Burka? Odczekałam parę sekund w milczeniu, ale rzeczywiście nie zamierzał więcej tłumaczyć.
- Czyżbym miała sama się przekonać, jaki jest? - spytałam przekornie, myśląc już, że mogłabym zaproszenie lorda Burka potraktować całkiem poważnie... nawet jeśli on sam nie miał takiego zamiaru.
Stałam prawie że sztywno, kiedy kuzyn złapał mnie za rękę, na początku nie wiedząc co chce zrobić. Potem jednak uśmiechnęłam się do niego, odwzajemniając uścisk chwilę przed tym, jak zabrał rękę.
Ruszyłam za nim do posiadłości, mając nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, bym została na kolacji.
zt
Westchnęłam trochę z irytacji - czego ja się spodziewałam? Normalnej odpowiedzi? Za każdym razem miałam na nią nadzieję, ale jak widać na próżno. Czy Morgoth wiedział, że swoją tajemniczością wzbudzał tylko moje zainteresowanie osobą Burka? Odczekałam parę sekund w milczeniu, ale rzeczywiście nie zamierzał więcej tłumaczyć.
- Czyżbym miała sama się przekonać, jaki jest? - spytałam przekornie, myśląc już, że mogłabym zaproszenie lorda Burka potraktować całkiem poważnie... nawet jeśli on sam nie miał takiego zamiaru.
Stałam prawie że sztywno, kiedy kuzyn złapał mnie za rękę, na początku nie wiedząc co chce zrobić. Potem jednak uśmiechnęłam się do niego, odwzajemniając uścisk chwilę przed tym, jak zabrał rękę.
Ruszyłam za nim do posiadłości, mając nadzieję, że nie będzie miał nic przeciwko temu, bym została na kolacji.
zt
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ciężko było skupić się na tym, co aktualnie się działo, mając we wspomnieniach poprzedni wieczór i ustalenia, które tam padły. Azkaban... Już sama nazwa odrzucała wielu i nikt nie chciał tam trafić, podczas gdy oni musieli wkraść się tam niepostrzeżenie z własnej woli i odszukać dwóch mężczyzn, których chciał widzieć Riddle. Cóż... Nie do końca z własnej woli, ale sprzeciw nie wchodził w żadną opcję. Szczególnie że Burke posiadał informacje, które mogły być tragiczne w skutkach nie tylko dla Śmierciożerców, czy Rycerzy Walpurgii - cała idea oczyszczenia magicznego świata z brudnej krwi zostałaby zniweczona. Nie mogli dopuścić, by zbyt długo tam tkwił. I tak zapewne spotkania z dementorami i ich pocałunki miały sprawić, że jego stan psychiczny nie miał być taki jak przedtem. Nie rozmawiał na ten temat z Rowan, zamierzając zostawić to w sferze domysłów. Szczególnie nie interesował się też nigdy rodziną żony zmarłego kuzyna, chociaż nie było mu w smak, gdy ów szlachcic o podejrzanej reputacji kręcił się dookoła rodzinnej posiadłości jego stryjostwa. I nie zamierzał tego tolerować. Nie chodziło tu już jedynie o własne zachcianki, a dobro całego rodu, którego nie stać było na skandale czy błędy. Nic dziwnego więc, że rudowłosa wdowa zdecydowała się mieszkać oddzielnie w dalszym ciągu - z daleka od Yaxleyów, którzy byli zagrożeniem dla jej statusu jak i matczynej opieki nad jedynym synem. Sama skazała się na wstyd, wybierając mieszkanie w zwykłym domu aniżeli w pałacu wraz z nestorem. Nikt jednak nie płakał po tej stracie, ponieważ nigdy nie uznali ją za swoją. Chłodny dystans był wyraźny przez wiele lat, a brak porozumienia nie miał zaistnieć nigdy. Szczególnie że lady Yaxley chyba zapomniała, do której rodziny teraz należała oddając się schadzkom w mugolskich miejscach z mężczyznami niebędącymi nawet czystej krwi. Błędy piętrzyły się, a skaza którą im czyniła wcale nie blakła. Nie podobał mu się również fakt, że bratem ów kobiety interesowała się jego młodsza kuzynka - Liliana. Osoba, która jak wierzył, miała więcej rozsądku od swojej siostry, jednak w to zaczynał również wątpić. Szczególnie że wciąż pozwalała, by Ministerstwo Magii wyśmiewało jej pozycję. Sam wybór miejsca, w którym pracowała był zdecydowanie nieodpowiedni, jednak nie była jego córką, by przerwać ten dziecięcy wybryk na jego słowo. Póki Fortinbras zamierzał jej na to pozwalać, nikt nie mógł się wtrącić. Nikt prócz ojca.
Tego dnia jednak jego uwagę miało odciągnąć coś innego. Gdy szedł ku mauzoleum przez ścieżkę na bagnach, czując chłód leśnej mgły na twarzy, zastanawiał się jak bardzo Constantine Ollivander był oderwany od rzeczywistości. Pamiętał go z czasów Hogwartu i później, gdy wspólnie wybrali się do dzikszych zakątków Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu nowych gatunków roślin. Tak naprawdę było to z polecenia lorda Yaxleya, a także Ollivandera, którzy współpracowali przez jakiś czas. Jeden syn miał katalogować, a drugi go pilnować. Nie trzeba było długo się zastanawiać nad tym która z ról przypadnie któremu dziedzicowi. Młodszy szlachcic nie przejmował się milczeniem swojego towarzysza, a Morgoth nie za bardzo również słuchał, gdy Constantine wpadał w słowotok, rozmyślając nad kolejnym źdźbłem trawy, które znalazł. Raczej nie zmienił się od tego czasu, ale prośba była prośbą, a Yaxley nie zamierzał odmawiać z czystej ciekawości. Ollivanderowie mieli pozytywny stosunek do mugoli, jego rodzina wrogi, a jednak wzajemne stosunki były na neutralnym gruncie. Póki to trwało Morgoth nie musiał tłumaczyć się nikomu ze swoich działań, a to spotkanie mogło również uświadomić go w jakim stanie znajdowały się nastroje przeciwnych stron. Czekał więc przy głównym budynku mauzoleum na równym placu, gdzie mieli odbyć trening. Było to dobre miejsce.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Im dłużej nad tym myślał, tym silniejsze odnosił wrażenie, że każdy stawiany przez niego krok wyprowadzał go dalej na manowce. Nie nastał jeszcze ten dzień, który wydarłby jego nadzieję, lecz nawet nad jego głową zebrały się ciemne chmury i coraz trudniej było mu ukrywać smutek, zamieszkały już zapewne na stałe w jego oczach. Kwietniowe dni wprawiały wszystkich mieszkańców Silverdale w ponury nastrój, jednakże w tym roku zwiastowały one dopiero początek komplikacji, stanowiły preludium do zdarzeń, przechodzących ich najśmielsze, najczarniejsze przewidywania. Wybuch magii, anomalie, spotkanie, na którym poruszony został temat wtajemniczenia jego brata, jego własne, nieudane próby pocieszenia bliskich mu osób czy powstrzymaniu niepokojących zjawisk na Pokątnej… wszystko obracało się przeciwko niemu. Rozczarowanie nawiedzało jego uczucia, przykrywając wszelkie afirmatywne odruchy. Spędzał czas kolekcjonując chwile – udawał, że czyta, siedząc przy łóżku matki, obserwował ojca i Ulyssesa, gdy byli zajęci i zanim zamykali przed nim drzwi, pogrążeni w prywatnej rozmowie. Skupiał się na zapamiętywaniu każdego szczegółu, na obrysie gobelinów, ustawieniu pianina, które stało nieruszone, jakby jedno naciśnięcie klawisza mogło sprowokować lawinę emocji, obudzić domowe duchy. W przedsionku jego świadomości czaiła się wizja tragedii, zawieruchy, która mogła zniszczyć ich rodzinną posiadłość, więc spacerowanie po tak znajomych korytarzach było wręcz nieznośne. Takie było przekleństwo jasnowidzenia; niełatwo było rozróżnić to, co prawdziwe od zwykłych koszmarów sennych, a i one zdawały się ziszczać właśnie, gdy przestawał w nie wierzyć. Na wszelki wypadek mieli się jednak przenosić, zostały poczynione już do tego przygotowania i właściwie młody badacz nie potrafił sobie znaleźć w pustych ścianach zajęcia. Żegnał się z oranżerią, z roślinami, którym poświęcił tyle czasu, z ukochanymi lasami, z plażą, żywiąc nikłą nadzieję, że jeszcze kiedyś to znów będzie jego dom. Po wyjściu ze szpitala, gdzieś mu zaświtało w głowie, iż być może powinien odwołać spotkania z lordem Yaxley, ale nie rozważał tego zbyt poważnie. Potrzebował oderwania od magii, od przemyśleń i planów, być może też od swoich najbliższych. Większość jego przyjaciół nie należała do konserwatywnej szlachty, on sam z resztą trochę od niej odbiegał pod pewnymi względami, chociaż jego ubiór, sposób wysławiania się i uprzejmy sposób bycia zawsze go zdradzały. Z tego co pamiętał, Morgoth zaś był lordem w każdej kropli swej szlachetnej krwi, w każdym ścięgnie, poruszającym jego mięśnie. Przynajmniej tak go odbierał. Pałał do niego sympatią oraz szacunkiem, uformowanym w ciągu kilku dni, spędzonych razem na wyprawie. Nie był pewien, czy mógł jednak ufać swoim wspomnieniom, wszak tamte czasy wydawały się odległe o tysiące mil, wręcz rozgrywane w innym życiu. Nie utrzymywali zbyt ścisłego kontaktu, a zdecydował się do niego napisać, gdyż przypadkiem natrafił na fiolkę, w której przechowywał próbkę mchu, pochodzącego z wspólnie przez nich odwiedzonych bagien. Zdarzało się, iż obraz zachowany w pamięci mijał się z rzeczywistością, być może tak też miało być tym razem, ale nie okłamał go w listach. Naprawdę zależało mu na utrzymaniu kondycji oraz rozbudzeniu umiejętności walki wręcz. Stając twarzą w twarz z anomaliami musiał przyznać, że potrzebował też ufać swojemu ciału, po tak częstych wizytach w Mungu było to wręcz niezbędne.
I tak tego ósmego maja pojawił się przed drzwiami posiadłości w Fenland, właściwie nie potrafiąc określić swoich uczuć. Przygotował się na pojedynek szermierczy, a pogoda wydawała się temu sprzyjać. Kiedy kierowany przez służbę kierował się w stronę mauzoleum, ignorował chłodny, nieprzychylny wiatr oraz niemalże złowieszczą mgłę, która zdawała się oblepiać jego twarz i włosy. Raz nie powstrzymał się i mimochodem przesunął smukłymi palcami po policzkach, oczekując zastać tam wilgoć czy siatkę pajęczyn, lecz to tylko wyobraźnia płatała mu figle, przenosząc go z powrotem do czasu, gdy kroczył zupełnie oślepiony wśród skupiska metalowych bestii. Nie daj się zwieść pozorom.
Wyłonił się z gąszczy gałęzi, by ujrzeć przestrzeń, na której rozkładały się majestatyczne posągi, poszarzałe kolumny i w końcu płaski plac. To właśnie tam majaczyła się przed nim ciemna sylwetka, lecz musiał dwukrotnie zamrugać, upewniając się, że to nie tylko jakaś mara, bądź złudzenie. Podniósł dłoń już z daleka, w geście przywitania. Dopiero, gdy się zbliżył, skinął mu głową, lustrując go nieprzeniknionym wzrokiem.
— Lordzie — odezwał się, przerywając ciszę, a na jego wargi wpłynął delikatny, nieznaczny uśmiech.
I tak tego ósmego maja pojawił się przed drzwiami posiadłości w Fenland, właściwie nie potrafiąc określić swoich uczuć. Przygotował się na pojedynek szermierczy, a pogoda wydawała się temu sprzyjać. Kiedy kierowany przez służbę kierował się w stronę mauzoleum, ignorował chłodny, nieprzychylny wiatr oraz niemalże złowieszczą mgłę, która zdawała się oblepiać jego twarz i włosy. Raz nie powstrzymał się i mimochodem przesunął smukłymi palcami po policzkach, oczekując zastać tam wilgoć czy siatkę pajęczyn, lecz to tylko wyobraźnia płatała mu figle, przenosząc go z powrotem do czasu, gdy kroczył zupełnie oślepiony wśród skupiska metalowych bestii. Nie daj się zwieść pozorom.
Wyłonił się z gąszczy gałęzi, by ujrzeć przestrzeń, na której rozkładały się majestatyczne posągi, poszarzałe kolumny i w końcu płaski plac. To właśnie tam majaczyła się przed nim ciemna sylwetka, lecz musiał dwukrotnie zamrugać, upewniając się, że to nie tylko jakaś mara, bądź złudzenie. Podniósł dłoń już z daleka, w geście przywitania. Dopiero, gdy się zbliżył, skinął mu głową, lustrując go nieprzeniknionym wzrokiem.
— Lordzie — odezwał się, przerywając ciszę, a na jego wargi wpłynął delikatny, nieznaczny uśmiech.
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie miał podobnych wątpliwości jak Constantine. Obaj różnili się jak ogień i woda, chociaż pochodzili z jednego środowiska czystokrwistych czarodziejów, którzy powinni znać swój cel i przeznaczenie. Yaxleyowie mieli dość proste priorytety, które zatrzymywały się na służbie i wierności rodzinie. Nie oddawali się pustym uniesieniom w postaci kochania nauki jak Fawleyowie czy szerzeniu tak zwanego dobra publicznego jak Weasleyowie. Jeśli mieli przetrwać to tylko jako jedno, a nie rozproszone dokoła pachołki lubujące się bardziej w chwilowych doznaniach i celebracji ulotnego piękna, pozwalając by w oczach innych uchodzili za słabych i takimi właśnie byli. Byli słabi, a to nie godziło się żadnemu z arystokratów, którzy wręcz odwrotnie - mieli wskazywać właściwe drogi nie tylko swoim dzieciom, ale również innym, którzy sądzili, że ówczesny świat działał na właściwych torach. Sam fakt braku przyłożenia do dyscypliny podczas wychowywania młodych czarodziejów i czarownic był zatrważający. Jak można było dopuścić, by zepsucie i gnuśność wdarły się do szlachty? Nie rozumiał, dlaczego nestorzy woleli udawać, że nie zauważali upadku swoich rodów? Tego jak ich potomkowie zatapiali się w bogactwach, zostawiając ważne wychowanie, tradycje, kulturę, by mieć więcej rzeczy materialnych, ulotnych, niepotrzebnych. Wprost gardził takim podejściem do życia, a z przykrością zauważał coraz większe rozbestwienie się. Jakie to dawało spojrzenie na szlachtę w oczach innych? Jaką opinie tacy ludzie im wystawiali? Życie wśród kłamców, lekkoduchów i tych podążających z duchem czasu stanowiło wyzwanie. Ale mimo tego wciąż znajdowały się wśród nich jednostki, które nie dały się rzucić w otchłań zepsucia i zgorszenia. Właśnie... Jednostki. Sama myśl o tym jak niewielu z nich zostało wiernym tradycji i odpowiednim poglądom było zatrważające. Spora część słabszych rodów opowiedziała się za pozytywną polityką w kierunku mugoli, zamierzając przy tym rezygnować z silnych sojuszników. Na nikim nie można było w tych czasach polegać. Nic dziwnego więc, że Yaxleyowie już dawno dostrzegli jedyną wartość, jaka była słuszna i warta poświęceń. Naprawianie rodziny, chronienie jej i życie dla niej tworzyło nierozerwalny fundament i podstawę do dalszego działania. Wszystko stawała się o wiele prostsze, gdy zadawało się pytanie o to co jest dla niej najlepsze? Czy to, czy może drugie działanie wpłynie na nią jak najskuteczniej? Było to właściwe i jedyne słuszne zapytanie, które towarzyszyło Morgothowi przez całego jego życie. Podejmując się złożenia nierozerwalnej przysięgi przez Riddlem nie myślał o nim, nie myślał o sławie i chwale, którą mógł zdobyć Czarny Pan. Robił to dla rodziny i to właśnie przy niej był myślami podczas każdego takiego zadania. Była to jedyna słuszna ścieżka, o którą się trwożył, gdyby przyszło zło. Dlatego też nie mógł dawać się rozpraszać przez nic i przez nikogo. Ostatnio zbyt dobrze to na sobie odczuł. Zauważył jak myśli uciekały mu spod właściwego toru na inny, zgubny i nieodpowiedni. Na szczęście szybko potrafił wrócić na ziemię i odsunąć od siebie niewłaściwe rozmyślania. Wiedział jednak że sam fakt, że pozwalał im go odsuwać od tych ważkich spraw, powodował wewnętrzną do nich niechęć. Nie potrafił jeszcze blokować się przed nimi w sposób skuteczny, ale krok po kroku dążył do zamknięcia swojego umysłu przed n i e c h c i a n y m i rozterkami. Liczyły się tylko te, które znajdowały się wewnątrz jego domu.
Czekając na Ollivandera, obserwował rękojeść szabli, którą zabrał. Jelec przypominał kopułę, okrywającą trzon jak i trzymającą go dłoń. Ozdobiony wodnymi liliami i wplecionymi tam czaplami przypominał delikatną siatkę obrazu, chociaż jego skomplikowana budowa świadczyła o czym innym. To była piękna, zgrabna, doskonale wyważona broń, której w tych czasach używanie sprowadziło się jedynie do hobbystycznej roli, choć kiedyś nią nie była. Czy nie było to wspanialsze niż posługiwanie się jedynie różdżką, która nigdy nie dawała poczucia bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem? Gdzie w tym wszystkim piękno walki i uczciwości? Każdy doskonale wiedział, że stając twarzą w twarz z kimś starszym można było polec lub dać się pokonać. Podczas pojedynku z zaklęciami przeciwnicy stali daleko od siebie, często nie dostrzegając swojej twarzy, nie ruszając się. A jemu jako komuś z tak paskudną chorobą jak Ondyna potrzeba było ruchu. I Constantine również to zauważył. Potrzebowali czegoś dodatkowego. Czegoś co zajęłoby nie tylko ich umysły, ale również i ciała.
- Lordzie - przywitał się krótko, skinąwszy głową, gdy usłyszał wypowiadany tytuł. Słyszał Ollivandera już na ścieżce. Było tak cicho, że z łatwością można było usłyszeć jego kroki. Do tego w lesie dookoła nich szemrały od czasu do czasu trolle jakby pilnujące jednego z Yaxleyów. Morgoth przyzwyczaił się do ich obecności i zastanawiał się czy i jego towarzysz zauważył to poruszenie. - Dawno walczyłeś? - spytał, przechodząc do mniej formalnej formy i chociaż znał go choć odrobinę dłużej od większości szlachciców, wciąż pozostał spory dystans, którego nie zamierzał porzucać.
Czekając na Ollivandera, obserwował rękojeść szabli, którą zabrał. Jelec przypominał kopułę, okrywającą trzon jak i trzymającą go dłoń. Ozdobiony wodnymi liliami i wplecionymi tam czaplami przypominał delikatną siatkę obrazu, chociaż jego skomplikowana budowa świadczyła o czym innym. To była piękna, zgrabna, doskonale wyważona broń, której w tych czasach używanie sprowadziło się jedynie do hobbystycznej roli, choć kiedyś nią nie była. Czy nie było to wspanialsze niż posługiwanie się jedynie różdżką, która nigdy nie dawała poczucia bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem? Gdzie w tym wszystkim piękno walki i uczciwości? Każdy doskonale wiedział, że stając twarzą w twarz z kimś starszym można było polec lub dać się pokonać. Podczas pojedynku z zaklęciami przeciwnicy stali daleko od siebie, często nie dostrzegając swojej twarzy, nie ruszając się. A jemu jako komuś z tak paskudną chorobą jak Ondyna potrzeba było ruchu. I Constantine również to zauważył. Potrzebowali czegoś dodatkowego. Czegoś co zajęłoby nie tylko ich umysły, ale również i ciała.
- Lordzie - przywitał się krótko, skinąwszy głową, gdy usłyszał wypowiadany tytuł. Słyszał Ollivandera już na ścieżce. Było tak cicho, że z łatwością można było usłyszeć jego kroki. Do tego w lesie dookoła nich szemrały od czasu do czasu trolle jakby pilnujące jednego z Yaxleyów. Morgoth przyzwyczaił się do ich obecności i zastanawiał się czy i jego towarzysz zauważył to poruszenie. - Dawno walczyłeś? - spytał, przechodząc do mniej formalnej formy i chociaż znał go choć odrobinę dłużej od większości szlachciców, wciąż pozostał spory dystans, którego nie zamierzał porzucać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie znali się za dobrze. Zapewne z dystansu, zdawali się dzielić wiele podobieństw. Oboje byli młodzi, wychowani w duchu tradycji i pośród przywilejów arystokracji, skończyli nawet tę samą szkołę. Czy cokolwiek było jeszcze tak proste, że prawda mogła być określona po zaledwie jednym spojrzeniu? Cechy wspólne były pozorne, a poza fasadą rozciągała się plątanina korytarzy, których drogi nie mogły być bardziej odmienne. Rzecz jasna, ta widza była im obca, wszak nawet w ich tęczówkach nie odbijały się sekrety noszone w ich sercach. A pomimo tak różnych stanowisk, oboje zauważali – także w jakiś sposób reagowali na – zakłamanie, obłudę oraz bezmyślność, wypływające falami, podmywające podwaliny ich społeczeństwa. Mały, rozbiegany Ollivander pamiętał gorycz rozczarowania, czekającą na niego na korytarzach Hogwartu, przejawiała się w słowach, powtarzanych opiniach i samym nastawieniu chłopców, z którymi przyszło mu dzielić pokój w dormitorium domu Kruka. Nie opisałby ich jako słabych, uciekał od tak ostrych zwrotów, aczkolwiek nie był w stanie im zaufać ani im wybaczyć tego, że go narazili na pierwsze, najbardziej przejmujące rozgoryczenie lat dziecięcych. Mylili się. Tak bardzo się mylili, nic się nie zgadzało z naukami jego rodziców. Świat na zewnątrz był bezlitosny, inni zaś nie zachowywali się tak jakby tego oczekiwał. Ta nieprzewidywalność uświadamiała mu na każdym kroku, iż nic od tej pory nie miało być jak sobie wymarzył. Historie zapisane na kartach ksiąg były fikcją. Mógł w nie oczywiście wierzyć, do czego po pewnym czasie powrócił, jednakże w tamtym okresie zaczął się coraz bardziej oddalać od rówieśników, poznanych podczas uroczystości i spotkań, odwracając uwagę ku samotności, zgłębianiu nauki oraz pracy nad przyjaźnią z tymi, którzy zaskarbili sobie jego sympatię. Tliła się w nim nadzieja i niewinność, ale nabrały one granic, stąpały ostrożnie, jeśli już wychodziły na światło dzienne. Gdzieś tu rozmywała się część, łącząca go z Morgothem; wszak jeden traktował wszystkich na równi, niezbyt przejmując się formalnościami czy czystością krwi, drugi zaś wynosił je na piedestał. Jeden pielęgnował różnice, drugi starał się puścić je w niepamięć. Każdy z nich widział przed sobą cel, dość wyraźnie rysowały się przed nimi ideały, którym służyli i nawet część zbiegała się w tym samym miejscu. W samych listach odczuwalne było przywiązanie, rola rodziny i poczucie obowiązku wobec niej, co młody badacz doskonale rozumiał. Niemalże codziennie odczuwał swoją stratę, obawiał się też o zdrowie matki, a nie tak dawno na honorowe miejsce zajęła troska wymieszana z niepokojem dotycząca planów wcielenia jego brata do Zakonu. Naprawdę próbował. Utrzymywał w sobie ducha walki, podnosił go za każdym razem, gdy ten podupadał, lecz nawet on powątpiewał. W samego siebie, w sens tego wszystkiego, w to czy uda mu się rzeczywiście coś zmienić. Nie był nawet prawdziwym rycerzem. Owszem, szabla mogła cicho pobrzękiwać u jego boku, zaczepiając co jakiś czas o gałęzie, wychylające się ku nieco zarośniętej ścieżce, to nie ona stanowiła o jego odwadze. Była jednak dość znaczącym symbolem – niedawno odrestaurowana, srebrzyła się nawet pośród lepkiej, nachalnej mgły, przebijając mdłą szarość swoim metalicznym połyskiem. Wędrując przez las, łapał się na tym, że mimochodem jego palce wędrowały ku misternym zdobieniom, okalającym zarówno półokrągły jelec jak i sam trzon tej szlachetnej broni. Kształty zdawały się znajome, delikatne rzeźbienia rozchodziły się w przeróżne roślinne wzory, charakterystyczne dla przywiązania jego rodu do przyrody, wyróżniając jedynie samotnego rycerza na koniu, jakby strzegącego harmonii i ładu, rozciągającego się przed nim długim obrazem. Kontakt ze stalą przywoływał go do rzeczywistości, chłód temperował jego wyobraźnię, która inaczej rozbiegłaby się w stronę wręcz surrealistycznych dźwięków, zamieszkujących tę obcą, nieco widmową okolicę. Nie obawiał się, nie raz musiał stawiać czoła rozmaitym strachom, poza tym pokładał wystarczające zaufanie w lordzie Yaxley, by nie doszukiwać się w jego intencjach podłych motywów. Widział w nim kogoś więcej; chociaż wiedział, że reprezentował przeciwne nastawienie do mugoli, wpasowując się w tym samym w kształtowane przez wiele lat wartości jego przodków, chciał wierzyć, iż mimo wszystko wystawał ponad szufladki schematów. Odmawiał opierania się na posłyszanych plotkach, przecież spotkał go już wcześniej i wydawało mu się, że złapali pewną nić porozumienia. Dostrzegał niezgodności, kontrast jaki dla siebie tworzyli, potrafił to jednak przeskoczyć, wręcz uzasadnić, a skoro znaleźli chociażby tę jedną rzecz, która mogła im obu przysłużyć, kto mógł powiedzieć, że nie było ich więcej?
Zatrzymał się nieopodal mężczyzny, krótko oceniając wzrokiem sam plac. Wydawał się perfekcyjny do treningów, nawet jeśli co jakiś czas ciszę przerywały dźwięki jakby westchnięcia duchów, pewnie narzekających na to, iż ktoś śmie im przerywać zasłużony odpoczynek. Kiedy usłyszał pytanie, jego ciemne oczy zniżyły się do szabli trzymanej przez drugiego lorda. Tam pozostały na dłuższą chwilę, a on zbierał swoje myśli. Zazwyczaj skrupulatnie opracowywał swoje życie wokół schematów, nie zapominając o częstym ruchu, nawet podczas wypraw badawczych. Tym razem na jego barki zwaliło się całe niebo, rocznica śmierci Ophelii, po której nastąpił tragiczny maj, dwukrotna wizyta w św. Mungu… dni uciekły mu przez palce, przez co powoli zauważał, że zamyka się w sobie, wycofuje w cień, co było nad wyraz niebezpieczne. Jeszcze nie wiedział czy anomalie wywrą jakiś wpływ na jego przypadłość, cieszył się więc, iż umówił się na tę próbną potyczkę.
— Niestety tak. Przez te wszystkie ostatnie zdarzenia zdarzyło mi się zaniedbać nieco praktykę — przyznał, nie widząc powodów, by to przed nim kryć. Musieli w pewnym stopniu na sobie polegać, jeśli walka miała się odbyć bez wypadków, więc zdecydował się na szczerość. Wymawiając te słowa, wzruszył nieznacznie ramionami, gdyż jego zastój był wytłumaczalny. Następnego dnia był już umówiony ze swoim przyjacielem, później miał rozpracowywać przeprowadzę; doprawdy to była jedyna taka okazja, która miała się przydarzyć jeszcze przez pewien okres czasu. — A ty? — Niekoniecznie miał też z kim ćwiczyć. Większość znanych mu czarodziejów skupiała się raczej na zaklęciach, zaniedbując walkę wręcz czy nigdy nie poznając technik szermierki.
Zatrzymał się nieopodal mężczyzny, krótko oceniając wzrokiem sam plac. Wydawał się perfekcyjny do treningów, nawet jeśli co jakiś czas ciszę przerywały dźwięki jakby westchnięcia duchów, pewnie narzekających na to, iż ktoś śmie im przerywać zasłużony odpoczynek. Kiedy usłyszał pytanie, jego ciemne oczy zniżyły się do szabli trzymanej przez drugiego lorda. Tam pozostały na dłuższą chwilę, a on zbierał swoje myśli. Zazwyczaj skrupulatnie opracowywał swoje życie wokół schematów, nie zapominając o częstym ruchu, nawet podczas wypraw badawczych. Tym razem na jego barki zwaliło się całe niebo, rocznica śmierci Ophelii, po której nastąpił tragiczny maj, dwukrotna wizyta w św. Mungu… dni uciekły mu przez palce, przez co powoli zauważał, że zamyka się w sobie, wycofuje w cień, co było nad wyraz niebezpieczne. Jeszcze nie wiedział czy anomalie wywrą jakiś wpływ na jego przypadłość, cieszył się więc, iż umówił się na tę próbną potyczkę.
— Niestety tak. Przez te wszystkie ostatnie zdarzenia zdarzyło mi się zaniedbać nieco praktykę — przyznał, nie widząc powodów, by to przed nim kryć. Musieli w pewnym stopniu na sobie polegać, jeśli walka miała się odbyć bez wypadków, więc zdecydował się na szczerość. Wymawiając te słowa, wzruszył nieznacznie ramionami, gdyż jego zastój był wytłumaczalny. Następnego dnia był już umówiony ze swoim przyjacielem, później miał rozpracowywać przeprowadzę; doprawdy to była jedyna taka okazja, która miała się przydarzyć jeszcze przez pewien okres czasu. — A ty? — Niekoniecznie miał też z kim ćwiczyć. Większość znanych mu czarodziejów skupiała się raczej na zaklęciach, zaniedbując walkę wręcz czy nigdy nie poznając technik szermierki.
by the sacred grove, where the waters flowwe will come and go, in the forest
Constantine L. Ollivander
Zawód : badacz i ilustrator flory magicznej
Wiek : 21/22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
broken boy
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
yet to find a way around
a dark and ever-growing cloud
that has him always looking down
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Rzeczywistości należącej do czarodziejów bezustannie zagrażało zalanie przez nieczystą krew, której przedstawiciele jak i ich poplecznicy szerzyli się z ponadprzeciętną prędkością. Ministerstwo Magii wraz ze szlachtą współzawodniczyło w rozszerzaniu swoich wpływów i powiększaniu swoich imperiów. Jedna i druga strona walczyła o swoje prawa, a ci bardziej zagorzali zwolennicy którejś ze stron coś z tym zamierzali zrobić. Po majowym kryzysie nastąpił wielki rozpad - nie było już Grindelwalda, nie było pionków, którym przewodził - władzę w rządzie przejął syn oszalałej Willhelminy Tuft. Natchnęło to przywódców sprawy promugolskiej nową nadzieją. Silniejsi niż kiedykolwiek, musieli teraz tylko zdominować niknącą powoli władzę lordów roszczących sobie pretensje do niezależności. Niemniej wciąż w Wielkiej Brytanii panował zamęt, jako że nie tylko zwykli obywatele pozwalali sobie na lekceważenie prawa. Każdy rościł sobie prawo do brania spraw we własne ręce, by zajmować się chociażby naprawą magii w miejscach objętych klauzulą i kwarantanną. Dochodziło wówczas do regularnych aresztowań, którego sam niedługo miał paść ofiarą. Na szczęście dzięki wysokim koneksjom jak i talentowi do perswazji miał się wyłgać z podobnej sytuacji, ale gdyby chociaż wskazał złoto grupie pracowników odpowiedniego departamentu, nikt nie pytałby o to, co robił w zakazanym miejscu. Dawano i przyjmowano łapówki. Osoby piastujące najwyższe urzędy za pieniądze wciąż gotowe były udzielić dowolnej usługi, której potrzebował gość umożliwiającą puszczenie w niepamięć najpoważniejszych zbrodni. Pozbawieni złudzeń obywatele mawiali, że w Anglii wszystko jest na sprzedaż i nie mylili się za bardzo. Za odpowiednio dużą kwotę można tam było kupić największe dziwy, o których normalnie można było jedynie pomarzyć. Stare Ministerstwo upadło, rodziło się coś, co miało zapewnić ludziom pokój, ale była to jedynie ułuda. Mówiło się, że nadchodząca władza zmieni to, co zostało zniszczone, że jest powołana do wyższych celów. Zazwyczaj jednak pracownicy poszczególnych departamentów nie czuli prawdziwego powołania, ale ponieważ Ministerstwo Magii nadal miało moc kreowania władzy i udzielania schronienia, żaden z potrzebujących odpuszczenia grzechów człowiek nie imał się pracy w tamtym miejscu. Taki właśnie był ten świat, w którym przyszło im żyć. Świat intryg, zła i deprawacji.
Może właśnie z tą świadomością wychowania Morgoth nigdy nie przywiązywał uwagi do osób, które spotkał przebywając w Hogwarcie. Wolał skupić się na naukach niż prowadzonych tam konkluzjach dorastających młodych ludzi, którzy byli podatniejsi na zranienia, ale również i manipulację. Wolał oddawać się samotnym wyprawom po zamku lub na jego obrzeżach, pozostając odsuniętą jednostką, która preferowała własne towarzystwo nad zepsucie, które dość łatwo potrafiło rozwinąć się nawet wśród, a może głównie pomiędzy, dziećmi o szlachetnej krwi. Później dopiero poznał młodszego z Ollivanderów za sprawą swojego ojca, który kazał mu wybrać się na wyprawę związaną z rodzinnym zielarskim sklepem. To właśnie zainteresowanie Leona Vasilasa ziołami przygnało go do rodziny Flintów, z której wziął sobie żonę. Pomimo faktu że nestor Yaxleyów nie zajmował się niczym typowym dla tego rodu, nie oznaczało jednak że nie prowadziło to do wyższego dobra, które teraz jego dzieci i rodzina mogły podziwiać. Czy i podobny los miał czekać Constantine'a, który zdawał się być o wiele młodszy od opiekuna smoków? A może to on był za stary jak na swój wiek?
Miejsce, które wybrał na sparing było od wieków związane z pojedynkami. To właśnie tutaj Yaxleyowie rozwiązywali swoje sprawy honorowe - w cieniu wielkiego mauzoleum, pod okiem przodków, którzy uważnie obserwowali każdy ich ruch. Plac sięgał prawie piętnastu metrów, jednak im starczyło w zupełności. Słysząc pytanie ze strony swojego gościa, Morgoth podniósł na niego spojrzenie spod lekko uchylonej głowy. - Niewystarczająco - odpowiedział, pozostawiając w domyśle czas od ostatniej chwili, w której trzymał w dłoniach broń inną od różdżki. Dobrze znów było poczuć odpowiednią ciężkość w nadgarstku, znajomy też trzon. Mając u boku Cynerica, powinien częściej zachęcać kuzyna do wspólnych potyczek. Na razie jednak obaj zajęci byli czymś innym. Spojrzał znów na trzymaną przez siebie szablę. Była to broń sieczno-kolna. W szermierce oznaczało to, że zawodnicy, aby uzyskać trafienie musieli wykonać cięcie lub pchnięcie. Miał nadzieję, że jego przeciwnik pamiętał jaka różnica istniała między poszczególną bronią. Polem trafienia w szabli był tułów od pasa w górę łącznie z ramionami i głową. - Możemy? - spytał, zaczynając obracać powoli broń w dłoni, czując, że następne chwile miały mu przynieść wiele przyjemności. Jak na siebie nie ćwiczył już wystarczająco długo.
Może właśnie z tą świadomością wychowania Morgoth nigdy nie przywiązywał uwagi do osób, które spotkał przebywając w Hogwarcie. Wolał skupić się na naukach niż prowadzonych tam konkluzjach dorastających młodych ludzi, którzy byli podatniejsi na zranienia, ale również i manipulację. Wolał oddawać się samotnym wyprawom po zamku lub na jego obrzeżach, pozostając odsuniętą jednostką, która preferowała własne towarzystwo nad zepsucie, które dość łatwo potrafiło rozwinąć się nawet wśród, a może głównie pomiędzy, dziećmi o szlachetnej krwi. Później dopiero poznał młodszego z Ollivanderów za sprawą swojego ojca, który kazał mu wybrać się na wyprawę związaną z rodzinnym zielarskim sklepem. To właśnie zainteresowanie Leona Vasilasa ziołami przygnało go do rodziny Flintów, z której wziął sobie żonę. Pomimo faktu że nestor Yaxleyów nie zajmował się niczym typowym dla tego rodu, nie oznaczało jednak że nie prowadziło to do wyższego dobra, które teraz jego dzieci i rodzina mogły podziwiać. Czy i podobny los miał czekać Constantine'a, który zdawał się być o wiele młodszy od opiekuna smoków? A może to on był za stary jak na swój wiek?
Miejsce, które wybrał na sparing było od wieków związane z pojedynkami. To właśnie tutaj Yaxleyowie rozwiązywali swoje sprawy honorowe - w cieniu wielkiego mauzoleum, pod okiem przodków, którzy uważnie obserwowali każdy ich ruch. Plac sięgał prawie piętnastu metrów, jednak im starczyło w zupełności. Słysząc pytanie ze strony swojego gościa, Morgoth podniósł na niego spojrzenie spod lekko uchylonej głowy. - Niewystarczająco - odpowiedział, pozostawiając w domyśle czas od ostatniej chwili, w której trzymał w dłoniach broń inną od różdżki. Dobrze znów było poczuć odpowiednią ciężkość w nadgarstku, znajomy też trzon. Mając u boku Cynerica, powinien częściej zachęcać kuzyna do wspólnych potyczek. Na razie jednak obaj zajęci byli czymś innym. Spojrzał znów na trzymaną przez siebie szablę. Była to broń sieczno-kolna. W szermierce oznaczało to, że zawodnicy, aby uzyskać trafienie musieli wykonać cięcie lub pchnięcie. Miał nadzieję, że jego przeciwnik pamiętał jaka różnica istniała między poszczególną bronią. Polem trafienia w szabli był tułów od pasa w górę łącznie z ramionami i głową. - Możemy? - spytał, zaczynając obracać powoli broń w dłoni, czując, że następne chwile miały mu przynieść wiele przyjemności. Jak na siebie nie ćwiczył już wystarczająco długo.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lord Peregrin Yaxley gdy umarł liczył sobie pięćdziesiąt trzy lata, zamieszkiwał Yaxley’s Hall od małego i nawet po swojej śmierci nie potrafił pożegnać się w tym miejscem. Trzysta lat temu przestał liczyć ile już nie żyje, więc pytanie go o to wprawiało go w niemałe zakłopotanie. Wszystkie duchy z jakimi korespondował zawsze pamiętały tę datę i obchodziły ją huczniej niż swoje urodziny. Yaxley jednak, jak na Yaxley’a przystało, nie kwapił się do tego, aby przygotowywać specjalny bal dla duchów i w sumie nikt się temu nie dziwił. W końcu Peregrin był typowym przedstawicielem swojego rodu, a każdy kto chociaż trochę łyknął informacji na ten temat wiedział, że stronią oni od spotkań i zdecydowanie bardziej preferują swoje bagna niż sale pełne ludzi, lub w tym wypadku, duchów.
Lord Peregrin umarł śmiercią tragiczną ze swojej własnej winy, co jednak zazwyczaj z chęcią zatrzymywał dla siebie. A jeśli już opowiadał swoją historię, to przekształcał ją w taki sposób, aby przedstawiała go w zdecydowanie lepszym świetle.
Brakowało mu już chyba włosów na głowie by zliczyć ilu przedstawicielom swojego rodu czy też swoim znajomym duchom opowiadał tę historię. Lubił ją opowiadać, z biegiem lat zaczął czerpać z tego ogromną przyjemność i była to jedna z jego kilku atrakcji. Związany z mauzoleum poruszał się tylko w tej okolicy, miał trochę ograniczone pole manewru. Czasami denerwował trolle i z śmiał się do łez gdy te nie rozumiały dlaczego nie mogą go złapać, a ich łapy przechodzą przez niego jak przez dym. Tak, zdecydowanie było to kolejne jego ulubione zajęcie.
W tej chwili właśnie miał zabrać się za czytanie starych ksiąg, które tu sobie zgromadził. Cóż z tego, że czytał je już setki o ile nie tysiące razy, mógł przeczytać raz jeszcze bo kto mu zabroni? Zastanawiał się właśnie nad opowieściami o wielkim Merlinie a… i w tym momencie usłyszał dwa męskie głosy. Westchnął ciężko, nie lubił jak mu przeszkadzano. Przeleciał przez ściany i wychylił głowę z kamiennej krypty. Dostrzegł dwóch młodzieńców, jednego z nich rozpoznał doskonale, bowiem często tu przebywał. Lord Yaxley rzadko mu się pokazywał, bo miał wrażenie, że ani on, ani tym bardziej owy młodzieniec nie miał ochoty na towarzystwo. Chociaż dokładnie wiedział kim jest, znał jego imię i jego ojca znał również. Znał wszystkich, którzy mieszkali w Yaxley’s Hall, Morgoth nie był wyjątkiem.
Ten drugi natomiast, na pewno nie z ich krwi, jakiś taki patyczkowaty, długi strasznie i chudy. Oboje trzymali szable. Czyżby pojedynek? Wychylił się bardziej, zapominając o swojej książce i ruszył w ich kierunku.
- Będziecie się pojedynkować? - zapytał, spoglądając na swojego potomka.
Podleciał do nich bliżej, skinął głową obcemu sobie mężczyźnie, a następnie spojrzał na szable. Oh, jak on dawno nie trzymał szabli w dłoni. Gdy umierał wypuścił swoją z dłoni, opadła gdzieś tam za krzaki i nie był pewien czy ktokolwiek ją znalazł. Może nadal leżała gdzieś zakopana w ziemi i jakby się postarać, to dałoby radę ją odkopać? Pozostała mu za to piękna pamiątka po jego ostatnim pojedynku, o którym zechciał opowiedzieć.
- Młodzieńcy, chciałbym udzielić wam małą lekcję historii - ogłosił, nie pytając ich nawet zbytnio o zdanie.
Chciał opowiedzieć im historię swojego pojedynku, o tym jak to trzeba być odważnym i nie pozwolić, aby strach wpłynął na ich działania. A już przede wszystkim nie w starciu na szable lub różdżki. Oczywiście nie miał zamiaru wspominać o swojej porażce, o tym jak wielki zrobił błąd przez to skończyło się to jego śmiercią. W jego opowieści umrze, faktycznie, ale w chwale. I taką wersję chciał im przedstawić. Prawdę mówiąc, to nie pamiętał czy młody Morgoth kiedyś już o tym słyszał, ale miał nadzieję, że z szacunku do swojego praprapraprapra i jeszcze więcej praprzodka pozwoli mu cieszyć się z chwili rozrywki.
Lord Peregrin umarł śmiercią tragiczną ze swojej własnej winy, co jednak zazwyczaj z chęcią zatrzymywał dla siebie. A jeśli już opowiadał swoją historię, to przekształcał ją w taki sposób, aby przedstawiała go w zdecydowanie lepszym świetle.
Brakowało mu już chyba włosów na głowie by zliczyć ilu przedstawicielom swojego rodu czy też swoim znajomym duchom opowiadał tę historię. Lubił ją opowiadać, z biegiem lat zaczął czerpać z tego ogromną przyjemność i była to jedna z jego kilku atrakcji. Związany z mauzoleum poruszał się tylko w tej okolicy, miał trochę ograniczone pole manewru. Czasami denerwował trolle i z śmiał się do łez gdy te nie rozumiały dlaczego nie mogą go złapać, a ich łapy przechodzą przez niego jak przez dym. Tak, zdecydowanie było to kolejne jego ulubione zajęcie.
W tej chwili właśnie miał zabrać się za czytanie starych ksiąg, które tu sobie zgromadził. Cóż z tego, że czytał je już setki o ile nie tysiące razy, mógł przeczytać raz jeszcze bo kto mu zabroni? Zastanawiał się właśnie nad opowieściami o wielkim Merlinie a… i w tym momencie usłyszał dwa męskie głosy. Westchnął ciężko, nie lubił jak mu przeszkadzano. Przeleciał przez ściany i wychylił głowę z kamiennej krypty. Dostrzegł dwóch młodzieńców, jednego z nich rozpoznał doskonale, bowiem często tu przebywał. Lord Yaxley rzadko mu się pokazywał, bo miał wrażenie, że ani on, ani tym bardziej owy młodzieniec nie miał ochoty na towarzystwo. Chociaż dokładnie wiedział kim jest, znał jego imię i jego ojca znał również. Znał wszystkich, którzy mieszkali w Yaxley’s Hall, Morgoth nie był wyjątkiem.
Ten drugi natomiast, na pewno nie z ich krwi, jakiś taki patyczkowaty, długi strasznie i chudy. Oboje trzymali szable. Czyżby pojedynek? Wychylił się bardziej, zapominając o swojej książce i ruszył w ich kierunku.
- Będziecie się pojedynkować? - zapytał, spoglądając na swojego potomka.
Podleciał do nich bliżej, skinął głową obcemu sobie mężczyźnie, a następnie spojrzał na szable. Oh, jak on dawno nie trzymał szabli w dłoni. Gdy umierał wypuścił swoją z dłoni, opadła gdzieś tam za krzaki i nie był pewien czy ktokolwiek ją znalazł. Może nadal leżała gdzieś zakopana w ziemi i jakby się postarać, to dałoby radę ją odkopać? Pozostała mu za to piękna pamiątka po jego ostatnim pojedynku, o którym zechciał opowiedzieć.
- Młodzieńcy, chciałbym udzielić wam małą lekcję historii - ogłosił, nie pytając ich nawet zbytnio o zdanie.
Chciał opowiedzieć im historię swojego pojedynku, o tym jak to trzeba być odważnym i nie pozwolić, aby strach wpłynął na ich działania. A już przede wszystkim nie w starciu na szable lub różdżki. Oczywiście nie miał zamiaru wspominać o swojej porażce, o tym jak wielki zrobił błąd przez to skończyło się to jego śmiercią. W jego opowieści umrze, faktycznie, ale w chwale. I taką wersję chciał im przedstawić. Prawdę mówiąc, to nie pamiętał czy młody Morgoth kiedyś już o tym słyszał, ale miał nadzieję, że z szacunku do swojego praprapraprapra i jeszcze więcej praprzodka pozwoli mu cieszyć się z chwili rozrywki.
I show not your face but your heart's desire
Morgoth odgarnął opadające lekko mu na czoło włosy przesiąknięte wilgotnością mgielnej okolicy. Nigdy nie doznał żadnej krzywdy na terenie rodzimych ziem, dlatego nie bał się żadnego nadchodzącego ducha, na którego uwagę jako pierwszy zwrócił lord Ollivander. Yaxley obrócił się w stronę, w którą pokazywał szlachcic i dostrzegł zarys bardzo dobrze znanego sobie lorda Peregrina. Jego podobizna znajdowała się na jednym z korytarzy Yaxley's Hall, na którym artysta uwiecznił go z dumnie wypiętą piersią i kwiatem lilii wyszytym na fioletowym płaszczu. Zdecydowanie prezentował się niezwykle dostojnie, lecz nie od dziś było wiadomym, że wielcy panowie woleli być zapamiętani jako piękni i władczy. Jego daleki przodek również nie był inny, jednak Morgoth zrzucał to na karb czasu, nie zaś dumy, chociaż niewątpliwie jego rodzina była niezwykle wyniosła i dumna z własnych doświadczeń. Znał jego tragiczną historię życia, lecz równocześnie pełnego zasług dla rodu, dlatego to był zaszczyt, gdy Peregrin zdecydował się pojawić właśnie w tej chwili swojemu dalekiemu potomkowi. Jego szaty zupełnie różniły się od tych współczesnych, lecz w czternastym wieku preferowano nieco odmienny styl, chociaż i tak prezentował się niezwykle wytwornie jak na ducha. W tamtych czasach był raczej czarodziejem w zaawansowanym wieku, gdyż nawet wtedy społeczeństwo nie żyło dłużej niż czterdzieści lat. Fakt że dobił prawie sześćdziesiątki było oznaką wyjątkowej siły i zdrowia. I chociaż dawny pałac został przebudowany na granicy tych wieków, najwyraźniej zjawa wciąż była zżyta z Cambridgeshire, a nowe Yaxley's Hall wciąż traktowała jako swój dom. I nim wszakże był. Morgoth zastanawiał się czy, gdy nadejdzie jego czas, odejdzie i zniknie na zawsze czy może powróci w tej bladoniebieskiej formie. Uważał, że każdemu człowiekowi przeznaczone było jedno życie - nie wiele. Być może również dlatego tak niewiele duchów ostało się z jego szlachetnego rodu.
Będziecie się pojedynkować?
- Już nie - odparł Morgoth, czując krople deszczu na twarzy. Zgrabnie i płynnie schował szablę do pochwy, by skinąć głową Constantine'owi, który zrozumiał, że musieli odłożyć swoje ćwiczenia. W pewnym sensie Yaxleyowi było to na rękę - spotkanie z duchem nie było codziennością, a każda lekcja mogła okazać się przydatna. Dlatego też obaj odpowiednio się pożegnali, a skrzat zabrał Ollivandera do posiadłości skąd miał się udać z powrotem do domu. Gdyby wiedział, że jego przodek tęsknił za swoją szpadą, może udałoby mu się ją odszukać z małą pomocą? Nie bał się deszczu, wręcz go uwielbiał - w końcu bagienne tereny sprzyjały większej ilości opadów, dlatego urodził się wśród nich. Duchowi raczej nie przeszkadzały żadne zjawiska pogodowe. - Przejdźmy się - zaproponował, podnosząc spojrzenie na zjawę i zamierzając dowiedzieć się jak żyło się za czasów Peregrina. Może nawet opowiedziałby mu o dawnych naukach szermierki, które mógłby wykorzystać?
Będziecie się pojedynkować?
- Już nie - odparł Morgoth, czując krople deszczu na twarzy. Zgrabnie i płynnie schował szablę do pochwy, by skinąć głową Constantine'owi, który zrozumiał, że musieli odłożyć swoje ćwiczenia. W pewnym sensie Yaxleyowi było to na rękę - spotkanie z duchem nie było codziennością, a każda lekcja mogła okazać się przydatna. Dlatego też obaj odpowiednio się pożegnali, a skrzat zabrał Ollivandera do posiadłości skąd miał się udać z powrotem do domu. Gdyby wiedział, że jego przodek tęsknił za swoją szpadą, może udałoby mu się ją odszukać z małą pomocą? Nie bał się deszczu, wręcz go uwielbiał - w końcu bagienne tereny sprzyjały większej ilości opadów, dlatego urodził się wśród nich. Duchowi raczej nie przeszkadzały żadne zjawiska pogodowe. - Przejdźmy się - zaproponował, podnosząc spojrzenie na zjawę i zamierzając dowiedzieć się jak żyło się za czasów Peregrina. Może nawet opowiedziałby mu o dawnych naukach szermierki, które mógłby wykorzystać?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lord Yaxley z pewnością zaprzeczył by, gdyby ktoś go posądził o fakt, że na jego twarzy usta wygięły się z niezadowolenia na usłyszaną odpowiedź. Od dawna nie miał okazji, aby obejrzeć pojedynek dwóch młodzieńców, byłaby to dla niego bardzo dobra rozrywka. Każdy przecież wie, że i duchy czasami jej potrzebują, nawet wtedy kiedy są Yaxley’ami. Oczywiście musi być ona odpowiednia do ich statusu i upodobań, lord Peregrin zdecydowanie preferował czytanie ksiąg oraz oglądanie pojedynków a także opowiadanie o swoim, w którym zginął, którą zawsze ubarwiał i w której wyglądał lepiej niż w rzeczywistości i ogromnie cieszył się, że na tym świecie nie było już ani jednej osoby i ani jednego ducha, który mógłby temu zaprzeczyć. Jego przeciwnik najwidoczniej nie zdecydował się kontynuować swojego istnienia na tym świecie jako duch i bardzo dobrze bo Lord Peregrin nie zdzierżyłby jego obecności.
- Przejdźmy - odpowiedział więc niechętnie zaplatając dłonie za sobą.
Jeszcze przez chwilę obserwował jak obcy mu młodzieniec odchodzi najwyraźniej niezbyt zadowolony faktem zakończenia spotkania w tak szybkim tempie, ale Yaxley absolutnie nie czuł się jakoś specjalnie winny temu, że im przeszkodził i zmienił plany młodego Morgoth’a, który zdecydował, że wolałby spędzić czas ze swoim pra, pra, pra i jeszcze więcej praprzodkiem niż swoim rówieśnikiem. Ruszyli więc oboje ścieżką. Faktycznie, zjawiska pogodowe nie przeszkadzały duchowi, aczkolwiek lord Peregrin ze zwykłego ludzkiego jeszcze przyzwyczajenia lubił narzekać na mokrą szatę i ścierał wodę, która spływała mu z włosów na czoło. Póki co jednak nie złapał ich siarczysty deszcz, na tych terenach trzeba było być przyzwyczajonym do wilgoci. Aktualni mieszkańcy Fenland mieli i tak spore udogodnienia. Na przestrzeni tych setek lat wiele dróg zostało utwardzonych, posiadłość zmieniona i zmodernizowana. Nowe wymyślne zaklęcia, które ułatwiały im życie, a które w czasach Peregrina wcale nie były znane. Czy Morgoth w ogóle zdawał sobie z tego sprawę?
- Szkoda, że nie dokończyliście pojedynku - stwierdził duch zwracając się do młodzieńca. - Pragnę jednak zauważyć, że nie byłbyś sobą, gdybyś nie miał w tym jakiegoś własnego planu, czyż to nie prawda Morgoth’cie?
Może i lord Yaxley rzadko zapuszczał się w tereny aktualnie zajmowane przez swoich potomków i zdecydowanie bardziej preferował samotność w mauzoleum, co nie oznaczało jednak, że nie był dobrze poinformowany. Czasami obserwował ich z daleka, patrzył jak dorastali, nie tylko sam młody mężczyzna stojący przed nim ale także jego ojciec, dziad i pradziad. A także wszyscy inni członkowie tego znakomitego rodu.
Jak na Yaxley’a, w dodatku mężczyznę co było ważne, ponieważ męska część rodu zdecydowanie różniła się charakterem od tej żeńskiej, nie był zbytnio rozmowny. Nie potrzebował używać słów, aby się z kimś porozumieć. Wystarczyła obecność, znaczące spojrzenia i krótkie gesty. Nawet między sobą, brat z bratem, często nie rozmawiali tyle ile, zdawałoby się, że powinni. Sam pamiętał jeszcze jak to wyglądało z jego bratem, siostrą, kuzynostwem i rodzicami. Nie było tkliwych rozmów przy posiłku, ani nadmiernie okazywanych czułości. Niezwykle to wyróżniało ten ród na tle innych. Czasami jednak trzeba było zrobić ten niechciany krok, wydobyć dźwięk ze swojego gardła i rozpocząć rozmowę w momencie gdy czuło się, że była ona w tym momencie mocno oczekiwana. Peregrin spoglądał z zaciekawieniem na swojego potomka spodziewając się interesujących pytań. Bystre spojrzenie młodzieńca świadczyło o jego chęci wiedzy i poznania odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. A może akurat jego przodek będzie potrafił mu pomóc?
- Przejdźmy - odpowiedział więc niechętnie zaplatając dłonie za sobą.
Jeszcze przez chwilę obserwował jak obcy mu młodzieniec odchodzi najwyraźniej niezbyt zadowolony faktem zakończenia spotkania w tak szybkim tempie, ale Yaxley absolutnie nie czuł się jakoś specjalnie winny temu, że im przeszkodził i zmienił plany młodego Morgoth’a, który zdecydował, że wolałby spędzić czas ze swoim pra, pra, pra i jeszcze więcej praprzodkiem niż swoim rówieśnikiem. Ruszyli więc oboje ścieżką. Faktycznie, zjawiska pogodowe nie przeszkadzały duchowi, aczkolwiek lord Peregrin ze zwykłego ludzkiego jeszcze przyzwyczajenia lubił narzekać na mokrą szatę i ścierał wodę, która spływała mu z włosów na czoło. Póki co jednak nie złapał ich siarczysty deszcz, na tych terenach trzeba było być przyzwyczajonym do wilgoci. Aktualni mieszkańcy Fenland mieli i tak spore udogodnienia. Na przestrzeni tych setek lat wiele dróg zostało utwardzonych, posiadłość zmieniona i zmodernizowana. Nowe wymyślne zaklęcia, które ułatwiały im życie, a które w czasach Peregrina wcale nie były znane. Czy Morgoth w ogóle zdawał sobie z tego sprawę?
- Szkoda, że nie dokończyliście pojedynku - stwierdził duch zwracając się do młodzieńca. - Pragnę jednak zauważyć, że nie byłbyś sobą, gdybyś nie miał w tym jakiegoś własnego planu, czyż to nie prawda Morgoth’cie?
Może i lord Yaxley rzadko zapuszczał się w tereny aktualnie zajmowane przez swoich potomków i zdecydowanie bardziej preferował samotność w mauzoleum, co nie oznaczało jednak, że nie był dobrze poinformowany. Czasami obserwował ich z daleka, patrzył jak dorastali, nie tylko sam młody mężczyzna stojący przed nim ale także jego ojciec, dziad i pradziad. A także wszyscy inni członkowie tego znakomitego rodu.
Jak na Yaxley’a, w dodatku mężczyznę co było ważne, ponieważ męska część rodu zdecydowanie różniła się charakterem od tej żeńskiej, nie był zbytnio rozmowny. Nie potrzebował używać słów, aby się z kimś porozumieć. Wystarczyła obecność, znaczące spojrzenia i krótkie gesty. Nawet między sobą, brat z bratem, często nie rozmawiali tyle ile, zdawałoby się, że powinni. Sam pamiętał jeszcze jak to wyglądało z jego bratem, siostrą, kuzynostwem i rodzicami. Nie było tkliwych rozmów przy posiłku, ani nadmiernie okazywanych czułości. Niezwykle to wyróżniało ten ród na tle innych. Czasami jednak trzeba było zrobić ten niechciany krok, wydobyć dźwięk ze swojego gardła i rozpocząć rozmowę w momencie gdy czuło się, że była ona w tym momencie mocno oczekiwana. Peregrin spoglądał z zaciekawieniem na swojego potomka spodziewając się interesujących pytań. Bystre spojrzenie młodzieńca świadczyło o jego chęci wiedzy i poznania odpowiedzi na wiele nurtujących go pytań. A może akurat jego przodek będzie potrafił mu pomóc?
I show not your face but your heart's desire
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Mauzoleum
Szybka odpowiedź