Mauzoleum
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mauzoleum
Oddalone około dwudziestu minut pieszo od pałacu mauzoleum stanowi tajemnicze miejsce. Dookoła rozrzucone są urozmaicające leśny krajobraz rzymskie kolumny lub anioły. Lubiono takie zagadkowe, dodające wymownej atmosfery niuanse, gdy budowane posiadłość i również dodawano je w późniejszych latach. Odbywały się tam również pojedynki na średnim wymurowanym owalnym placu przed budynkiem. Do rodzinnej krypty prowadzi wykładana marmurem ścieżka, jednak po latach zarosła i niewtajemniczonym dość ciężko ją znaleźć.
Na pomieszczenie nałożone jest: muffliato[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 27.12.16 23:27, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy nie pytał dziadka, co czuł, wchodząc w stos. Jakie myśli przelatywały przez umysł nestora, podczas momentu, w którym był poddawany próbie ognia. Próbie, która przyzywała przodków czających się w najdalszych krańcach terenów Yaxley's Hall. Budziła ich, przyciągała, stawiała w centrum wszystkiego, podczas gdy na co dzień mogli wydawać się zapomniani, niechciani, odtrąceni. Nic bardziej mylnego, bo rodzina lordów Cambridgeshire nigdy nie wyrzekła się swoich korzeni, celebrując wręcz chwałę, którą przynieśli rodzinie ich ojcowie. Surowi i twardzi niczym marmur okrywający ich nagrobki. Raz do roku zbierali się wraz z żyjącymi, ukazując swoje twarze i jednocząc się z tymi, którzy dopiero rozpoczynali swoją ziemską wędrówkę. Wiedział, że to właśnie oni decydowali o tym, czy dany senior miał żyć dalej, czy miał zostać pochłonięty przez gorejące płomienie ogromnego stosu. Nie pytał. Trwał, wierząc, że głowy ich rodu przechodziły bez trudu próby, bo byli godni. Byli silni i niezłomni. Doznawali uznania swoich rządów od protoplastów; od tych którzy widzieli przez wieki świat i rozumieli go lepiej niż ktokolwiek inny. Byli duchowymi przewodnikami, ukazując się tylko ten raz na dwanaście długich miesięcy. Niektórzy zamieszkiwali mauzoleum na stałe, lecz nie wszyscy zmarli Yaxleyowie przeistoczyli się w duchy, szukające odkupienia czy załatwienia dawnych spraw. Dlatego tym bardziej noc Samhain była tak istotna i wyjątkowa. Budziła wszystkich.
Wiedział, że i on zostanie teraz sądzony. Jeszcze kilka tygodni temu był pewien, że to jego ojcu przypadnie zaszczyt trzymania pochodni Świętego Ognia. Że to on zwoła dawnych panów ziemi, na której trwali i stanie przed nimi, wyczekując na werdykt. Że to jego krew poleje się na drwa, przynosząc równowagę między światem zmarłych a żyjących. Lecz nic takiego się nie wydarzyło i w ciągu jednego wieczora nie tylko Kamienny Krąg został rozłamany. Władza w rękach Leona Vasilasa skruszyła się i została przekazana komuś, kto nie sądził, by kiedykolwiek miał stać się jej poręczycielem. Nie zasługiwał na to. Nie prosił o nią. Chciał jedynie oddać wszystko, co posiadał, wszystko, co miał swojej rodzinie i służyć jej jak najlepiej. Nie potrzebował do tego ciężaru brzemienia nestoratu, którym jego ojciec tak sprawnie zarządzał. Czy właśnie dlatego też obowiązki przeszły na niego? Bo ich nie chciał? Wiedział jednak, że ojciec mógł zrobić to wszystko, co uznawał za słuszne. Morgoth nie podważał jego decyzji. Nie formował nowych pytań na kwestie, których nie rozumiał. Z czasem miały one przyjść, lecz wpierw to próba miała upewnić go i członków jego rodziny, że był na właściwym miejscu. Młody i niedoświadczony? A może właśnie te czasy wymagały kogoś, kto wiedział, co to pokora i szacunek wobec starszych od siebie? Cokolwiek miało się wydarzyć, już się działo.
Rytm ponownie przybrał na sile, gdy wkroczył w płomienie, myśląc, że wszyscy słyszeli jego dudniące serce. Na własnej skórze mógł przekonać się, co czuli wszyscy nestorzy przed nim. Wpierw nie poczuł nic, osnuwany jeszcze chłodem szalejącego między mauzoleowymi rzeźbami wiatru. Dopiero po chwili doszły do niego wszystkie kolejne bodźce. Święty Ogień nie miał być jedynie imitacją i ozdobą — wchodząc w jego kręg, Morgoth płonął, lecz jego ciało pozostawało nienaruszone. Każdy instynkt jego ciała krzyczał, że powinien był uciekać i wyskoczyć, nim gorąc pochłonie go do końca. Nie zrobił tego. Pomimo wewnętrznego skowytu wilczej jaźni, która nie była dostosowaną do nestora maską. On był tam zawsze. I na zawsze. Zanim jednak miały pojawić się zjawy, których święto obchodzili, należało ich wezwać. A był na to tylko jeden sposób. Wyciągnął drgającą od bólu dłoń w stronę łabędzia, by jego postać dokonała ofiary z krwi. Tak czystej, szlacheckiej i cennej. Jedynej, która posiadała w sobie wystarczającą magiczną moc, by zwołać każdego, w którego żyłach kiedykolwiek płynęła. Od teraz i Marine była ich częścią pozwalając, by kilka kropel francuskiej krwi upadło na ołtarz. Tak odmienny od tego, przy którym składali sobie przysięgę, lecz nie mniej znaczącym. Stawała się częścią historii, którą tworzyli. Która rodziła się na ich oczach. Zanim jeszcze ostatnia z kropel błękitnej krwi upadło i zaskwierczało do gorąca, Święty Ogień wybuchnął w górę, niosąc swój płomienny oddech po samo sklepienie niebieskie, by w jednym momencie zamrzeć i ucichnąć. Po wielkim ognisku został jedynie dym, a otaczająca zebranych ciemność nie pozwalała na jakiekolwiek zorientowanie się w sytuacji. Przez moment nic się nie wydarzyło, ale wpierw jaśniejąca niebieskawym światłem iskra zaczęła pojawiać się w jednym miejscu niczym błędne ogniki, przykuwając swoim istnieniem uwagę każdego czarodzieja i każdej czarownicy. Zaraz jednak rozległy się głosy, mówiące o tym, że tych jaśniejących coraz mocniej punktów było coraz więcej. Z każdej strony można było już dojrzeć przejaśnienia oświetlające mauzoleum niby dziesiątki pochodni. Morgoth niepewnym krokiem ruszył przed siebie, wychodząc poza przygaszony stos i przesunął na głowę maskę. Odetchnął, czując jak uśmiech ulgi i radości zagościł na jego ustach, gdy obserwował nie zgromadzonych gości, którzy uczestniczyli w pochodzie, lecz tych, którzy przybyli na jego wezwanie i przepuścili go przez próbę. Twarze, które widywał na obrazach rozwieszanych po korytarzach i komnatach Yaxley's Hall wpatrywały się w niego. Przodków akceptujących nowego nestora i opiekuna ich spuścizny. Być może młodego, ale silnego i wiernego ich zasadom. Wszyscy wrócili więc z mauzoleum do pałacu w towarzystwie przybyłych zjaw, które wzbudzały szacunek i pamięć o tych, których święto właśnie obchodzili.
To właśnie wśród dusz przodków toczyła się dalsza część świętowania. W Noc Samhain. W noc zjednania się dwóch światów. W noc, w którą niebo rozłamało się na dwoje.
|koniec aktu III
Wiedział, że i on zostanie teraz sądzony. Jeszcze kilka tygodni temu był pewien, że to jego ojcu przypadnie zaszczyt trzymania pochodni Świętego Ognia. Że to on zwoła dawnych panów ziemi, na której trwali i stanie przed nimi, wyczekując na werdykt. Że to jego krew poleje się na drwa, przynosząc równowagę między światem zmarłych a żyjących. Lecz nic takiego się nie wydarzyło i w ciągu jednego wieczora nie tylko Kamienny Krąg został rozłamany. Władza w rękach Leona Vasilasa skruszyła się i została przekazana komuś, kto nie sądził, by kiedykolwiek miał stać się jej poręczycielem. Nie zasługiwał na to. Nie prosił o nią. Chciał jedynie oddać wszystko, co posiadał, wszystko, co miał swojej rodzinie i służyć jej jak najlepiej. Nie potrzebował do tego ciężaru brzemienia nestoratu, którym jego ojciec tak sprawnie zarządzał. Czy właśnie dlatego też obowiązki przeszły na niego? Bo ich nie chciał? Wiedział jednak, że ojciec mógł zrobić to wszystko, co uznawał za słuszne. Morgoth nie podważał jego decyzji. Nie formował nowych pytań na kwestie, których nie rozumiał. Z czasem miały one przyjść, lecz wpierw to próba miała upewnić go i członków jego rodziny, że był na właściwym miejscu. Młody i niedoświadczony? A może właśnie te czasy wymagały kogoś, kto wiedział, co to pokora i szacunek wobec starszych od siebie? Cokolwiek miało się wydarzyć, już się działo.
Rytm ponownie przybrał na sile, gdy wkroczył w płomienie, myśląc, że wszyscy słyszeli jego dudniące serce. Na własnej skórze mógł przekonać się, co czuli wszyscy nestorzy przed nim. Wpierw nie poczuł nic, osnuwany jeszcze chłodem szalejącego między mauzoleowymi rzeźbami wiatru. Dopiero po chwili doszły do niego wszystkie kolejne bodźce. Święty Ogień nie miał być jedynie imitacją i ozdobą — wchodząc w jego kręg, Morgoth płonął, lecz jego ciało pozostawało nienaruszone. Każdy instynkt jego ciała krzyczał, że powinien był uciekać i wyskoczyć, nim gorąc pochłonie go do końca. Nie zrobił tego. Pomimo wewnętrznego skowytu wilczej jaźni, która nie była dostosowaną do nestora maską. On był tam zawsze. I na zawsze. Zanim jednak miały pojawić się zjawy, których święto obchodzili, należało ich wezwać. A był na to tylko jeden sposób. Wyciągnął drgającą od bólu dłoń w stronę łabędzia, by jego postać dokonała ofiary z krwi. Tak czystej, szlacheckiej i cennej. Jedynej, która posiadała w sobie wystarczającą magiczną moc, by zwołać każdego, w którego żyłach kiedykolwiek płynęła. Od teraz i Marine była ich częścią pozwalając, by kilka kropel francuskiej krwi upadło na ołtarz. Tak odmienny od tego, przy którym składali sobie przysięgę, lecz nie mniej znaczącym. Stawała się częścią historii, którą tworzyli. Która rodziła się na ich oczach. Zanim jeszcze ostatnia z kropel błękitnej krwi upadło i zaskwierczało do gorąca, Święty Ogień wybuchnął w górę, niosąc swój płomienny oddech po samo sklepienie niebieskie, by w jednym momencie zamrzeć i ucichnąć. Po wielkim ognisku został jedynie dym, a otaczająca zebranych ciemność nie pozwalała na jakiekolwiek zorientowanie się w sytuacji. Przez moment nic się nie wydarzyło, ale wpierw jaśniejąca niebieskawym światłem iskra zaczęła pojawiać się w jednym miejscu niczym błędne ogniki, przykuwając swoim istnieniem uwagę każdego czarodzieja i każdej czarownicy. Zaraz jednak rozległy się głosy, mówiące o tym, że tych jaśniejących coraz mocniej punktów było coraz więcej. Z każdej strony można było już dojrzeć przejaśnienia oświetlające mauzoleum niby dziesiątki pochodni. Morgoth niepewnym krokiem ruszył przed siebie, wychodząc poza przygaszony stos i przesunął na głowę maskę. Odetchnął, czując jak uśmiech ulgi i radości zagościł na jego ustach, gdy obserwował nie zgromadzonych gości, którzy uczestniczyli w pochodzie, lecz tych, którzy przybyli na jego wezwanie i przepuścili go przez próbę. Twarze, które widywał na obrazach rozwieszanych po korytarzach i komnatach Yaxley's Hall wpatrywały się w niego. Przodków akceptujących nowego nestora i opiekuna ich spuścizny. Być może młodego, ale silnego i wiernego ich zasadom. Wszyscy wrócili więc z mauzoleum do pałacu w towarzystwie przybyłych zjaw, które wzbudzały szacunek i pamięć o tych, których święto właśnie obchodzili.
To właśnie wśród dusz przodków toczyła się dalsza część świętowania. W Noc Samhain. W noc zjednania się dwóch światów. W noc, w którą niebo rozłamało się na dwoje.
|koniec aktu III
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Mauzoleum
Szybka odpowiedź