Statek turystyczny
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Statek turystyczny
Dorian to niewielki, uroczy statek pasażerski sunący wodami Tamizy. Każdego dnia zabiera w rejs kilkunastu chętnych mieszkańców miasta - lecz głównie turystów - przepływając obok kluczowych londyńskich zabytków, między innymi obok Big Bena.
Stary, wiekowy, od lat pomalowany jest turkusową, łuszczącą się farbą, a jego długi dziób przyozdobiono drewnianą rzeźbą przedstawiającą wymachującego harpunem trytona.
Dorian jest skromny i prosty w swej budowie, jednak na swój sposób uroczy. Drewniany pokład wydaje się wręcz idealny do obserwacji. Zamawiając ciepłą herbatę w kawiarence ulokowanej wewnątrz niskiej nadbudówki można przespacerować się po nim lub przysiąść na jednej z kilku ławek usytuowanych na dziobie i rufie, podziwiając rozpościerającą się przed oczami panoramę Londynu. Tymczasem pod pokładem, prócz pomieszczeń przeznaczonych dla załogi, znajdują się także dwa wolne pokoje, w których w każdej chwili można wykupić nocleg.
Stary, wiekowy, od lat pomalowany jest turkusową, łuszczącą się farbą, a jego długi dziób przyozdobiono drewnianą rzeźbą przedstawiającą wymachującego harpunem trytona.
Dorian jest skromny i prosty w swej budowie, jednak na swój sposób uroczy. Drewniany pokład wydaje się wręcz idealny do obserwacji. Zamawiając ciepłą herbatę w kawiarence ulokowanej wewnątrz niskiej nadbudówki można przespacerować się po nim lub przysiąść na jednej z kilku ławek usytuowanych na dziobie i rufie, podziwiając rozpościerającą się przed oczami panoramę Londynu. Tymczasem pod pokładem, prócz pomieszczeń przeznaczonych dla załogi, znajdują się także dwa wolne pokoje, w których w każdej chwili można wykupić nocleg.
Ostatnio zmieniony przez Morsmordre dnia 11.03.16 23:50, w całości zmieniany 1 raz
Raven nie miała absolutnie żadnego doświadczenia w tego typu kwestiach, bo jak wiadomo, nigdy się z nikim nie spotykała. Dla niej sporym postępem było już samo to, że w ogóle zaufała Colinowi, zamieszkała z nim i pozwoliła się dotykać. Pewnie mógł to łatwo zauważyć. Kiedy zaczęła u niego pracować po skończeniu Hogwartu i odejściu z posiadłości ojca, była dużo bardziej płocha, wręcz dzika. Podskakiwała nerwowo przy każdym gwałtowniejszym ruchu czy głośniejszym słowie. A teraz, te dwa lata później, leżała przytulona kurczowo do boku mężczyzny, pragnąc, żeby jej nie opuszczał, żeby akceptował ją i odwzajemniał jej uczucia. Naiwne marzenia samotnej, skrzywdzonej przez ojca dziewczyny, która, podświadomie pragnąc czyjejś bliskości i poczucia bezpieczeństwa, dała się łatwo omotać.
Czuła, jak chwycił dłonią brzeg grzecznej, niebieskiej bluzki, którą na sobie miała i po chwili pociągnął ją w górę. Zanim Raven zdążyła zareagować, zdjął ją i odrzucił gdzieś na podłogę. Potargane włosy spłynęły na nagie, blade ramiona i plecy, a Raven poruszyła się niespokojnie i szybko spojrzała na swoje ciało. Był to pierwszy raz, kiedy ktoś ją tak widział. No może tylko jej ojciec i Theresa, póki ta żyła, bo jakoś musieli zajmować się jej obrażeniami po klątwach Williama. Ku jej uldze, blizny nadal pozostawały niewidoczne, a nie miała za bardzo możliwości, by ponowić teraz zaklęcia. Colin pewnie nie przyjąłby tego zbyt dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego stosunek do różdżek i zaklęć.
Jej ciałko było niezwykle drobne i blade, wciąż jeszcze bardziej dziewczęce niż kobiece, w końcu była tak młoda. Miała filigranową sylwetkę, a jej lekkie krągłości nie były zbyt mocno zaznaczone. Teraz jednak jeszcze wyraźniej czuła jego ciepło, a jej policzki ponownie się zarumieniły. Uchyliła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zawahała się. Nie wiedziała, jakie słowa byłyby odpowiednie w takim momencie, zresztą po chwili Colin rozwiązał ją dylemat, znowu zaczynając ją całować, podczas gdy jego dłonie przesuwały się po jej ramionach i plecach. Znowu poruszyła się niespokojnie, kiedy zaczepił palcami o tył stanika, ale ostatecznie nie zaprotestowała w żaden sposób, ulegając mu, w pewien dziwny, przewrotny sposób nawet ciekawa tego, co z nią wyprawiał i jak na nią działał.
Czuła, jak chwycił dłonią brzeg grzecznej, niebieskiej bluzki, którą na sobie miała i po chwili pociągnął ją w górę. Zanim Raven zdążyła zareagować, zdjął ją i odrzucił gdzieś na podłogę. Potargane włosy spłynęły na nagie, blade ramiona i plecy, a Raven poruszyła się niespokojnie i szybko spojrzała na swoje ciało. Był to pierwszy raz, kiedy ktoś ją tak widział. No może tylko jej ojciec i Theresa, póki ta żyła, bo jakoś musieli zajmować się jej obrażeniami po klątwach Williama. Ku jej uldze, blizny nadal pozostawały niewidoczne, a nie miała za bardzo możliwości, by ponowić teraz zaklęcia. Colin pewnie nie przyjąłby tego zbyt dobrze, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego stosunek do różdżek i zaklęć.
Jej ciałko było niezwykle drobne i blade, wciąż jeszcze bardziej dziewczęce niż kobiece, w końcu była tak młoda. Miała filigranową sylwetkę, a jej lekkie krągłości nie były zbyt mocno zaznaczone. Teraz jednak jeszcze wyraźniej czuła jego ciepło, a jej policzki ponownie się zarumieniły. Uchyliła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zawahała się. Nie wiedziała, jakie słowa byłyby odpowiednie w takim momencie, zresztą po chwili Colin rozwiązał ją dylemat, znowu zaczynając ją całować, podczas gdy jego dłonie przesuwały się po jej ramionach i plecach. Znowu poruszyła się niespokojnie, kiedy zaczepił palcami o tył stanika, ale ostatecznie nie zaprotestowała w żaden sposób, ulegając mu, w pewien dziwny, przewrotny sposób nawet ciekawa tego, co z nią wyprawiał i jak na nią działał.
Ciężki oddech Colina wypełniał pomieszczenie, wypędzając z niego ostatnie pokłady moralności i dobrego wychowania. Tutaj, w kajucie pod pokładem statku, nie byli wystawieni na wścibskie spojrzenia osób trzecich, potępiający i oceniający wzrok strażników moralności. Gdy palce Colina zręcznie radziły sobie z dziewczęcym stanikiem, sprawnie się go pozbywając – może nawet ciut zbyt sprawnie, doskonale świadcząc o ogromnym doświadczeniu mężczyzny na tym polu – ich właściciel bez żalu żegnał ostatnie resztki własnej samokontroli.
W jego ruchach nie było nic z pośpiechu, z brutalności, z niezaspokojenia, które towarzyszyło tylu parom, nieświadomym jeszcze piękna, które mogło się dziać między nimi. Nie zmuszał jej, nie zdobywał, ale zapraszał powolnymi ruchami dłoni, by sama mu się poddała, by nie protestowała i pozwoliła mu zrobić ze sobą to, czego pragnął. Jeśli przełamie w niej tę barierę największego zaufania, zdobędzie jej ciało oddane mu bez wahania we władanie, zdobycie jej umysłu będzie już tylko zwykłą formalnością, igraszką, na którą będzie mógł sobie pozwolić w każdej chwili. Nie zawahał się nawet na moment, gdy wzrokiem powoli, bez pośpiechu, delektując się każdą sekundą nowego widoku, błądził po jej odkrytym ciele. Światło wpadające przez małe okienko było wystarczające, by Colin mógł dostrzec każdy fragment skóry i każde zagłębienie, a tak gdzie chwilę wcześniej spoczywał jego wzrok, zaraz pojawiały się palce, odkrywające dotykiem nowe terytorium.
- Jeszcze możesz to przerwać – był zły na samego siebie, że te słowa w ogóle wydostały się z jego ust, ale było to koniecznie, jeśli dalej chciał grać rolę troskliwego mężczyzny, mimo że całym sobą był jednym wielkim pragnieniem. Zwariowałby, gdyby Raven skorzystała z jego propozycji, a z drugiej strony zastanawiał się, jak wyglądałoby ich pierwsze zbliżenie w warunkach mniej... uroczych. Czy nie byłoby przyjemniej i bardziej podniecająco delektować się jej strachem i przerażeniem, zanim wdarłby się w jej ciało bez odrobiny delikatności, nawet przez sekundę nie zastanawiając się nad tym, ile bólu by jej sprawił? Czyż nie byłoby rozkoszniej uczynić tego aktu – teraz tak romantycznie obrzydliwego, aktem do cna plugawym, którego nigdy, przenigdy by nie zapomniała i który przywoływałaby w myślach za każdym razem, gdy tylko by się do niej zbliżył?
Zaraz jednak odegnał tę myśl; ciało dziewczyny go podniecało, budziło w nim czysto męskie pragnienie posiadania, ale nie byłby w stanie posunąć się do prostackiego gwałtu; wolałby, żeby oddała mu się sama, tak jak teraz, ochoczo przyjmująca jego dotyk, nieświadoma myśli błądzących mu po głowie, gotowa i wyczekująca na jego kolejne delikatne muśnięcia. Nie, ten jeden raz mógł jej dać to, czego sama pragnęła, w pewnym sensie jej się to należało.
Podświadomie szukał na jej ciele blizn, jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o dramatycznej przeszłości, jaka ją spotkała, ale jego palce nie napotykały na żadne zgrubienia na skórze, gdy nieśpiesznie wędrował dłonią po szyi, piersiach, brzuchu, zapamiętując każdy nowy centymetr ciała, które do tej pory tak skutecznie pozostawało poza jego zasięgiem.
W jego ruchach nie było nic z pośpiechu, z brutalności, z niezaspokojenia, które towarzyszyło tylu parom, nieświadomym jeszcze piękna, które mogło się dziać między nimi. Nie zmuszał jej, nie zdobywał, ale zapraszał powolnymi ruchami dłoni, by sama mu się poddała, by nie protestowała i pozwoliła mu zrobić ze sobą to, czego pragnął. Jeśli przełamie w niej tę barierę największego zaufania, zdobędzie jej ciało oddane mu bez wahania we władanie, zdobycie jej umysłu będzie już tylko zwykłą formalnością, igraszką, na którą będzie mógł sobie pozwolić w każdej chwili. Nie zawahał się nawet na moment, gdy wzrokiem powoli, bez pośpiechu, delektując się każdą sekundą nowego widoku, błądził po jej odkrytym ciele. Światło wpadające przez małe okienko było wystarczające, by Colin mógł dostrzec każdy fragment skóry i każde zagłębienie, a tak gdzie chwilę wcześniej spoczywał jego wzrok, zaraz pojawiały się palce, odkrywające dotykiem nowe terytorium.
- Jeszcze możesz to przerwać – był zły na samego siebie, że te słowa w ogóle wydostały się z jego ust, ale było to koniecznie, jeśli dalej chciał grać rolę troskliwego mężczyzny, mimo że całym sobą był jednym wielkim pragnieniem. Zwariowałby, gdyby Raven skorzystała z jego propozycji, a z drugiej strony zastanawiał się, jak wyglądałoby ich pierwsze zbliżenie w warunkach mniej... uroczych. Czy nie byłoby przyjemniej i bardziej podniecająco delektować się jej strachem i przerażeniem, zanim wdarłby się w jej ciało bez odrobiny delikatności, nawet przez sekundę nie zastanawiając się nad tym, ile bólu by jej sprawił? Czyż nie byłoby rozkoszniej uczynić tego aktu – teraz tak romantycznie obrzydliwego, aktem do cna plugawym, którego nigdy, przenigdy by nie zapomniała i który przywoływałaby w myślach za każdym razem, gdy tylko by się do niej zbliżył?
Zaraz jednak odegnał tę myśl; ciało dziewczyny go podniecało, budziło w nim czysto męskie pragnienie posiadania, ale nie byłby w stanie posunąć się do prostackiego gwałtu; wolałby, żeby oddała mu się sama, tak jak teraz, ochoczo przyjmująca jego dotyk, nieświadoma myśli błądzących mu po głowie, gotowa i wyczekująca na jego kolejne delikatne muśnięcia. Nie, ten jeden raz mógł jej dać to, czego sama pragnęła, w pewnym sensie jej się to należało.
Podświadomie szukał na jej ciele blizn, jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o dramatycznej przeszłości, jaka ją spotkała, ale jego palce nie napotykały na żadne zgrubienia na skórze, gdy nieśpiesznie wędrował dłonią po szyi, piersiach, brzuchu, zapamiętując każdy nowy centymetr ciała, które do tej pory tak skutecznie pozostawało poza jego zasięgiem.
Raven zdawała sobie sprawę, że Colin był od niej bardziej doświadczony nawet na tym polu. Czasami zastanawiała się, ile kobiet miał przed nią, ale nie miała odwagi go o to wypytywać, zdając sobie sprawę, że był opryskliwy, gdy kiedyś zahaczyła o tego typu temat. Tak czy inaczej, dziś udało mu się przedostać przez kolejne mury, które budowała wokół siebie dziewczyna, i choć nadal nie wiedział o niej wszystkiego, to jednak oboje posunęli się do pewnych poufałych wyznań, i przekraczali także granice czysto fizyczne.
Jęknęła cicho, czując, jak zapięcie jej stanika stało się luźniejsze. Colin po chwili zsunął go z jej ramion i także rzucił gdzieś na podłogę. Onieśmielona dziewczyna początkowo przylgnęła mocniej do jego ciała, utrudniając mu tym samym patrzenie na nią, i dopiero po chwili znowu się nieco uniosła, z pewnym wahaniem pozwalając mu na siebie spojrzeć. Skoro mieli być razem, nie mogła przecież się go tak bardzo wstydzić. Pomijając lęk, że jej zaklęcia przestałyby działać, oraz oczywiste obawy przed dotykiem, dochodził też strach, że mógłby uznać ją za mniej atrakcyjną od innych kobiet, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i brak pewności siebie. Kiedy jednak zaczął ją dotykać, zadrżała mocniej i zagryzła wargę. Jego dotyk budził w niej bardzo sprzeczne uczucia; z jednej strony onieśmielenie, z drugiej dziwną, nieznaną wcześniej przyjemność. Colin mimo wszystko także wydawał się być zadowolony z tego, co się między nimi działo, co sprawiło, że nieco jej ulżyło i nie była już tak bardzo spięta.
- Nie chcę tego przerywać – wyszeptała po chwili wahania, wciąż będąc uległą i akceptując, że to on, jako ten doświadczony, był w tej sytuacji górą. A że jej to nie przeszkadzało, nie stawiała oporu.
Wyprostowała się nieznacznie, poprawiając dłońmi włosy i odrzucając je na plecy. Siedziała na nim okrakiem, w samej spódnicy, a jej dłonie sięgnęły nieśmiało do jego koszuli i zaczęły nieporadnie ją rozpinać. Można było jednak łatwo zauważyć drżenie jej rąk, bo przecież nie robiła tego wcześniej i kompletnie nic o tym nie wiedziała, w końcu czasy były, jakie były, i w dodatku nie miała w domu kobiecego wzorca, gdyż Theresa umarła, kiedy jeszcze była dzieckiem, i dorastała sama z ojcem.
Miała wrażenie, że Colin próbował wyczuć na jej skórze ewentualne ślady, ale póki zaklęcie działało, a działało dobrze, bo po latach używania go Raven miała w tym wprawę, nie mógł niczego wyczuć ani zobaczyć. Zaklęcia maskujące były jednymi z pierwszych czarów, do których nauczenia się ojciec zmusił Raven zanim poszła do Hogwartu. Po chwili jednak udało jej się rozpiąć jego koszulę, i teraz jej delikatne dłonie miały możliwość po raz pierwszy musnąć jego postawne, męskie ciało.
Jęknęła cicho, czując, jak zapięcie jej stanika stało się luźniejsze. Colin po chwili zsunął go z jej ramion i także rzucił gdzieś na podłogę. Onieśmielona dziewczyna początkowo przylgnęła mocniej do jego ciała, utrudniając mu tym samym patrzenie na nią, i dopiero po chwili znowu się nieco uniosła, z pewnym wahaniem pozwalając mu na siebie spojrzeć. Skoro mieli być razem, nie mogła przecież się go tak bardzo wstydzić. Pomijając lęk, że jej zaklęcia przestałyby działać, oraz oczywiste obawy przed dotykiem, dochodził też strach, że mógłby uznać ją za mniej atrakcyjną od innych kobiet, zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i brak pewności siebie. Kiedy jednak zaczął ją dotykać, zadrżała mocniej i zagryzła wargę. Jego dotyk budził w niej bardzo sprzeczne uczucia; z jednej strony onieśmielenie, z drugiej dziwną, nieznaną wcześniej przyjemność. Colin mimo wszystko także wydawał się być zadowolony z tego, co się między nimi działo, co sprawiło, że nieco jej ulżyło i nie była już tak bardzo spięta.
- Nie chcę tego przerywać – wyszeptała po chwili wahania, wciąż będąc uległą i akceptując, że to on, jako ten doświadczony, był w tej sytuacji górą. A że jej to nie przeszkadzało, nie stawiała oporu.
Wyprostowała się nieznacznie, poprawiając dłońmi włosy i odrzucając je na plecy. Siedziała na nim okrakiem, w samej spódnicy, a jej dłonie sięgnęły nieśmiało do jego koszuli i zaczęły nieporadnie ją rozpinać. Można było jednak łatwo zauważyć drżenie jej rąk, bo przecież nie robiła tego wcześniej i kompletnie nic o tym nie wiedziała, w końcu czasy były, jakie były, i w dodatku nie miała w domu kobiecego wzorca, gdyż Theresa umarła, kiedy jeszcze była dzieckiem, i dorastała sama z ojcem.
Miała wrażenie, że Colin próbował wyczuć na jej skórze ewentualne ślady, ale póki zaklęcie działało, a działało dobrze, bo po latach używania go Raven miała w tym wprawę, nie mógł niczego wyczuć ani zobaczyć. Zaklęcia maskujące były jednymi z pierwszych czarów, do których nauczenia się ojciec zmusił Raven zanim poszła do Hogwartu. Po chwili jednak udało jej się rozpiąć jego koszulę, i teraz jej delikatne dłonie miały możliwość po raz pierwszy musnąć jego postawne, męskie ciało.
Dzieci niech nie czytają :lama:
Przyjemność ogarniająca go w każdej kolejnej sekundzie, która leniwie upływała w zacisznej kajucie, skutecznie wyeliminowała z jego świadomości wszystkie niepotrzebne myśli, wszystkie przemyślenia, wszystkie za i przeciw, poddając kontroli ciała to, co do tej pory kontrolowane było przez umysł. Na moment zapomniał, że jego dłonie dotykają brudnej, skażonej krwią jego rodu kobiety; zapomniał, że palce wdzierające się pod materiał spódnicy, rozpaczliwie szukające ukojenia w jej ciele, błądzą po skórze, która nosiła w sobie piętno znienawidzonej arystokracji; zapomniał, że powinien nią pogardzać, że nie była godna, by jej dotykał i okazywał swoje uczucia inne niż te, które były skumulowane wobec niechęci, obrzydzenia i nienawiści. Kiedy rozpinała mu koszulę była tylko zwykłą dziewczyną, zwykłą kobietą, jakie wielokrotnie szarpały za guziki, dążąc do upragnionego celu, próbując przyciągnąć go coraz bliżej i bliżej, aż oboje nie osiągnęliby końcowego zespolenia.
Jęknął, a raczej warknął z irytacją, że jej dłonie tak nieporadnie błądziły po koszuli; może w akcie łaski mógłby to uznać z jej strony za zwykłe droczenie się, zwykłą zabawę, by pobudzić go jeszcze mocniej, ale nie był teraz skory do udzielania swojego miłosierdzia komukolwiek. Zresztą pochylająca się nad nim dziewczyna na to nie zasłużyła, irytująco się z nim drażniąc, przeciągając wszystko do granic jego wytrzymałości. Nie zastanawiał się nad tym, czy wywołane było drżenie jej rąk, co sprawiało, że jej ruchy były takie niewprawne, a palce na guzikach z trudem radziły sobie z ich odpięciem. Cóż go interesował jej brak doświadczenia, jej dziewicze ciało, które być może nie było jeszcze gotowe na jego przyjęcie, jej niepewność i strach bez tym nowym, nieznanym, co miało ją za chwilę spotkać? Za kilka dni, może kilka tygodni, gdy Raven zajmie należące do niej miejsce u jego stóp, będzie go to obchodziło jeszcze mniej. Za kilka dni powinna być gotowa nie tylko na ciosy spadające z zaskoczenia lub zaplanowane w swojej doskonałości; musiała być też gotowa na to, że w swojej łaskawości zgodzi się z nią zabawić, wykorzystując jej ciało jak ruchomą zabawkę.
Nowa fala podniecenia, znacznie silniejsza od poprzedniej, której skutki jeszcze odczuwał, ogarnęła jego ciało, zmuszając go do wykonania kolejnego ruchu; zacisnął dłonie na jej ramionach, znów przewracając ją na plecy i niecierpliwym ruchem ściągając z siebie koszulę. Rozdarła się z trzaskiem czy zachowała w całości – nie było to teraz ważne. Ważne było to, że znów mógł odczuwać cudowną kontrolę, więżąc jej ciało pod sobą, przygniatając je swoim ciężarem. Do tej pory rozbierał ją leniwie, nieśpiesznie, może nawet z pewną nieśmiałością pozbawiając ją kolejnych części ubrania, przełamując bariery i granice, które ustawiło w jej życiu dobre wychowanie. Teraz jego ruchy stały się bardziej oczywiste, bardziej niecierpliwe, drapieżne, gdy podciągał jej spódnicę w górę, nawet nie siląc się na próbę jej zdjęcia, jakby samo to było poniżej jego godności. Nie była jego kochanką, którą mógł obdarzyć przyjemnością równą tej, którą sam czerpał; była przedmiotem, w którym jakimś cudem znalazł chwilowe upodobanie i postanowił się zabawić, zanim odłoży go na półkę.
Parsknął w myślach śmiechem, wyobrażając sobie Raven w sukni ślubnej i zastanawiając się, czy wystąpiłaby w bieli jak nieskalana, nietknięta męski dotykiem dziewica, krocząc ku niemu i rozsiewając wokół siebie fałsz i obłudę swojej niewinności. Czy stojąc wtedy przed zgromadzeniem czarodziejów i czarownic czekających na uroczysty moment wytrzymałby w spokoju? A może wyplułby z siebie ciężkie słowa, nazywając rzecz po imieniu, że oto zbliża się nie panna młoda, ale zwykła dziwka?
Przytrzymał dłonią nadgarstki, gdy kolanem rozsuwał jej nogi, a spod materiału spódnicy wyłoniła się ostatnia materiałowa przeszkoda na drodze do jego celu. Mogła się teraz wyrywać, protestować, mogła w geście jakiegoś przebłysku świadomości zaprotestować ten ostatni raz, ratując jeszcze swoją kobiecą cześć – po cichu nawet na to liczył, na strach w jej oczach, na lęk wyzierający z każdego gestu, na opór, na protesty, które mógłby zdławić jednym uderzeniem, jednym szarpnięciem wskazując jej, by się zamknęła – mogła zrobić tyle rzeczy, ale wolała mu zaufać, pozwalając jego dłoniom wyczyniać z jej ciałem rzeczy, które w świecie idealnej moralności dostępne były wyłącznie mężowi i wyłącznie w kojącej ciemności sypialni.
Zdobył serce Raven, a teraz zdobywał jej ciało, odwlekając jeszcze o kilka sekund moment, w którym stanie się wyłącznie jego własnością; do zdobycia pozostawał jedynie umysł, ale i ten zamierzał niedługo spenetrować, zaglądając w każdą myśl, w każdą świadomość, budując w nim własną wizję idealnego świata, który miał się dla dziewczyny zamknąć w piwnicznej celi. Cóż byłaby to ironia losu, gdyby dziewczyna skończyła dokładnie w tym samym miejscu, w którym zaczerpnęła pierwszy życiodajny oddech! Z pewnością gdyby Colin znał wszystkie szczegóły jej życia, z jeszcze większą pasją dążyłyby do tego, by pozwolić historii zatoczyć koło. Wciąż zaciskał dłoń na jej złączonych nadgarstkach, gdy drugą wsunął między ich ciała, sięgając do zapięcia swoich spodni; powędrowały w dół, bez problemu zsuwając się wzdłuż jego bioder, jakby doskonale świadome tego, czego oczekiwał od nich właściciel.
Pochylił się, całując ją jeszcze raz, a jego zęby mocno i boleśnie zatopiły się w dziewczęcych wargach, gdy w końcu wdarł się w jej ciało, skutecznie pokonując ostatnią przeszkodę, która stała mu na drodze do tego, by uczynić Raven w pełni swoją. Miał jej ochotę powiedzieć, by pożegnała z rozpaczą ostatnie pokłady moralności, ale zamiast tego milczał, skupiony na własnej przyjemności, która z każdym kolejnym ruchem rozlewała się po jego ciele.
Przyjemność ogarniająca go w każdej kolejnej sekundzie, która leniwie upływała w zacisznej kajucie, skutecznie wyeliminowała z jego świadomości wszystkie niepotrzebne myśli, wszystkie przemyślenia, wszystkie za i przeciw, poddając kontroli ciała to, co do tej pory kontrolowane było przez umysł. Na moment zapomniał, że jego dłonie dotykają brudnej, skażonej krwią jego rodu kobiety; zapomniał, że palce wdzierające się pod materiał spódnicy, rozpaczliwie szukające ukojenia w jej ciele, błądzą po skórze, która nosiła w sobie piętno znienawidzonej arystokracji; zapomniał, że powinien nią pogardzać, że nie była godna, by jej dotykał i okazywał swoje uczucia inne niż te, które były skumulowane wobec niechęci, obrzydzenia i nienawiści. Kiedy rozpinała mu koszulę była tylko zwykłą dziewczyną, zwykłą kobietą, jakie wielokrotnie szarpały za guziki, dążąc do upragnionego celu, próbując przyciągnąć go coraz bliżej i bliżej, aż oboje nie osiągnęliby końcowego zespolenia.
Jęknął, a raczej warknął z irytacją, że jej dłonie tak nieporadnie błądziły po koszuli; może w akcie łaski mógłby to uznać z jej strony za zwykłe droczenie się, zwykłą zabawę, by pobudzić go jeszcze mocniej, ale nie był teraz skory do udzielania swojego miłosierdzia komukolwiek. Zresztą pochylająca się nad nim dziewczyna na to nie zasłużyła, irytująco się z nim drażniąc, przeciągając wszystko do granic jego wytrzymałości. Nie zastanawiał się nad tym, czy wywołane było drżenie jej rąk, co sprawiało, że jej ruchy były takie niewprawne, a palce na guzikach z trudem radziły sobie z ich odpięciem. Cóż go interesował jej brak doświadczenia, jej dziewicze ciało, które być może nie było jeszcze gotowe na jego przyjęcie, jej niepewność i strach bez tym nowym, nieznanym, co miało ją za chwilę spotkać? Za kilka dni, może kilka tygodni, gdy Raven zajmie należące do niej miejsce u jego stóp, będzie go to obchodziło jeszcze mniej. Za kilka dni powinna być gotowa nie tylko na ciosy spadające z zaskoczenia lub zaplanowane w swojej doskonałości; musiała być też gotowa na to, że w swojej łaskawości zgodzi się z nią zabawić, wykorzystując jej ciało jak ruchomą zabawkę.
Nowa fala podniecenia, znacznie silniejsza od poprzedniej, której skutki jeszcze odczuwał, ogarnęła jego ciało, zmuszając go do wykonania kolejnego ruchu; zacisnął dłonie na jej ramionach, znów przewracając ją na plecy i niecierpliwym ruchem ściągając z siebie koszulę. Rozdarła się z trzaskiem czy zachowała w całości – nie było to teraz ważne. Ważne było to, że znów mógł odczuwać cudowną kontrolę, więżąc jej ciało pod sobą, przygniatając je swoim ciężarem. Do tej pory rozbierał ją leniwie, nieśpiesznie, może nawet z pewną nieśmiałością pozbawiając ją kolejnych części ubrania, przełamując bariery i granice, które ustawiło w jej życiu dobre wychowanie. Teraz jego ruchy stały się bardziej oczywiste, bardziej niecierpliwe, drapieżne, gdy podciągał jej spódnicę w górę, nawet nie siląc się na próbę jej zdjęcia, jakby samo to było poniżej jego godności. Nie była jego kochanką, którą mógł obdarzyć przyjemnością równą tej, którą sam czerpał; była przedmiotem, w którym jakimś cudem znalazł chwilowe upodobanie i postanowił się zabawić, zanim odłoży go na półkę.
Parsknął w myślach śmiechem, wyobrażając sobie Raven w sukni ślubnej i zastanawiając się, czy wystąpiłaby w bieli jak nieskalana, nietknięta męski dotykiem dziewica, krocząc ku niemu i rozsiewając wokół siebie fałsz i obłudę swojej niewinności. Czy stojąc wtedy przed zgromadzeniem czarodziejów i czarownic czekających na uroczysty moment wytrzymałby w spokoju? A może wyplułby z siebie ciężkie słowa, nazywając rzecz po imieniu, że oto zbliża się nie panna młoda, ale zwykła dziwka?
Przytrzymał dłonią nadgarstki, gdy kolanem rozsuwał jej nogi, a spod materiału spódnicy wyłoniła się ostatnia materiałowa przeszkoda na drodze do jego celu. Mogła się teraz wyrywać, protestować, mogła w geście jakiegoś przebłysku świadomości zaprotestować ten ostatni raz, ratując jeszcze swoją kobiecą cześć – po cichu nawet na to liczył, na strach w jej oczach, na lęk wyzierający z każdego gestu, na opór, na protesty, które mógłby zdławić jednym uderzeniem, jednym szarpnięciem wskazując jej, by się zamknęła – mogła zrobić tyle rzeczy, ale wolała mu zaufać, pozwalając jego dłoniom wyczyniać z jej ciałem rzeczy, które w świecie idealnej moralności dostępne były wyłącznie mężowi i wyłącznie w kojącej ciemności sypialni.
Zdobył serce Raven, a teraz zdobywał jej ciało, odwlekając jeszcze o kilka sekund moment, w którym stanie się wyłącznie jego własnością; do zdobycia pozostawał jedynie umysł, ale i ten zamierzał niedługo spenetrować, zaglądając w każdą myśl, w każdą świadomość, budując w nim własną wizję idealnego świata, który miał się dla dziewczyny zamknąć w piwnicznej celi. Cóż byłaby to ironia losu, gdyby dziewczyna skończyła dokładnie w tym samym miejscu, w którym zaczerpnęła pierwszy życiodajny oddech! Z pewnością gdyby Colin znał wszystkie szczegóły jej życia, z jeszcze większą pasją dążyłyby do tego, by pozwolić historii zatoczyć koło. Wciąż zaciskał dłoń na jej złączonych nadgarstkach, gdy drugą wsunął między ich ciała, sięgając do zapięcia swoich spodni; powędrowały w dół, bez problemu zsuwając się wzdłuż jego bioder, jakby doskonale świadome tego, czego oczekiwał od nich właściciel.
Pochylił się, całując ją jeszcze raz, a jego zęby mocno i boleśnie zatopiły się w dziewczęcych wargach, gdy w końcu wdarł się w jej ciało, skutecznie pokonując ostatnią przeszkodę, która stała mu na drodze do tego, by uczynić Raven w pełni swoją. Miał jej ochotę powiedzieć, by pożegnała z rozpaczą ostatnie pokłady moralności, ale zamiast tego milczał, skupiony na własnej przyjemności, która z każdym kolejnym ruchem rozlewała się po jego ciele.
Po takiej płochej i nieśmiałej dziewczynie jak Raven trudno było oczekiwać doświadczenia i opanowania. W kwestiach relacji damsko-męskich była wręcz wybrakowana, pozbawiona wzorców i doświadczeń. Nic więc dziwnego, że Colin mógł się zniecierpliwić tym, jak w stresie nieporadnie radziła sobie nawet z czymś teoretycznie tak prostym, jak rozpięcie jego koszuli. Mężczyzna ogólnie był dużo bardziej niecierpliwy, bardziej dążył do zaspokojenia swoich potrzeb aniżeli Raven, która wciąż nie do końca je pojmowała, i nie spieszyła się, chcąc sycić się nowymi, nieznanymi odczuciami. Jego bliskość ją ciekawiła, była czymś nowym, w pewnym sensie nawet zakazanym, skoro nie byli formalnie w związku. Jej ojciec z pewnością by tego nie zaaprobował, ale może właśnie to sprawiło, że tym chętniej zdecydowała się ulec Colinowi w tej kwestii. Chciała mieć to poczucie, że robi coś, co nie spodobałoby się jej ojcu, nawet jeśli on o tym nie wiedział i raczej się nie dowie, bo niby jak? Nie była pewna, czy w ogóle wiedział o tym, że zamieszkała z Colinem, bo nie raczyła go o tym fakcie poinformować. Dodatkowo jego wcześniejsze deklaracje utwierdziły ją w przekonaniu, że mężczyzna także poważnie myśli o ewentualnym związku.
Nagle Colin chwycił ją za ramiona i pchnął na łóżko. Dziewczyna opadła plecami na pościel, podczas gdy mężczyzna sam pozbył się swojej koszuli i odrzucił ją na podłogę, gdzie leżało już część jej ubrań. Po chwili znowu zawisnął nad nią, niemal przytłaczając jej kruche i blade niczym porcelana ciałko, a jedna z jego dłoni zadarła do góry jej spódnicę, podczas gdy druga chwyciła jej nadgarstki i przyszpiliła je do łóżka.
Jęknęła cicho, próbując oswobodzić ręce, jednak trzymał je mocno, więc po chwili znowu znieruchomiała. Jej ciało drżało lekko, oddychała szybko, niespokojnie. Milczała, poprzestając na patrzeniu na niego z zdziwieniem. Czarne włosy rozsypały się po materiale poduszki, a na bladej, gładkiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Oczy jednak wpatrywały się czujnie w mężczyznę, z lekką niepewnością, słysząc, jak ten rozpina swoje spodnie, by po chwili bez ostrzeżenia wedrzeć się w jej ciało.
Początkowo zabolało, nie była na to przygotowana. Z ust Raven wyrwał się krótki krzyk, stłumiony przez pocałunek mężczyzny. Czuła w sobie jego ruchy, niepewna, czy jej się to podoba, czy nie. Dopiero po pewnym czasie także zaczęła odczuwać przyjemność. Znowu westchnęła. Nie mogła go objąć, bo wciąż mocno trzymał jej nadgarstki, przyszpilając ją do łóżka. Dopiero po chwili udało jej się je oswobodzić, a wtedy objęła go, zaciskając mocno dłonie na jego plecach, które po raz pierwszy mogła poczuć pozbawione warstwy materiału. Był bardzo ciepły. A ona była teraz cała jego, wciąż nieświadoma tego, że kwitnące między nimi uczucie było równie fałszywe i ułudne, jak jej czysta, pozbawiona śladów po klątwach skóra.
Nagle Colin chwycił ją za ramiona i pchnął na łóżko. Dziewczyna opadła plecami na pościel, podczas gdy mężczyzna sam pozbył się swojej koszuli i odrzucił ją na podłogę, gdzie leżało już część jej ubrań. Po chwili znowu zawisnął nad nią, niemal przytłaczając jej kruche i blade niczym porcelana ciałko, a jedna z jego dłoni zadarła do góry jej spódnicę, podczas gdy druga chwyciła jej nadgarstki i przyszpiliła je do łóżka.
Jęknęła cicho, próbując oswobodzić ręce, jednak trzymał je mocno, więc po chwili znowu znieruchomiała. Jej ciało drżało lekko, oddychała szybko, niespokojnie. Milczała, poprzestając na patrzeniu na niego z zdziwieniem. Czarne włosy rozsypały się po materiale poduszki, a na bladej, gładkiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Oczy jednak wpatrywały się czujnie w mężczyznę, z lekką niepewnością, słysząc, jak ten rozpina swoje spodnie, by po chwili bez ostrzeżenia wedrzeć się w jej ciało.
Początkowo zabolało, nie była na to przygotowana. Z ust Raven wyrwał się krótki krzyk, stłumiony przez pocałunek mężczyzny. Czuła w sobie jego ruchy, niepewna, czy jej się to podoba, czy nie. Dopiero po pewnym czasie także zaczęła odczuwać przyjemność. Znowu westchnęła. Nie mogła go objąć, bo wciąż mocno trzymał jej nadgarstki, przyszpilając ją do łóżka. Dopiero po chwili udało jej się je oswobodzić, a wtedy objęła go, zaciskając mocno dłonie na jego plecach, które po raz pierwszy mogła poczuć pozbawione warstwy materiału. Był bardzo ciepły. A ona była teraz cała jego, wciąż nieświadoma tego, że kwitnące między nimi uczucie było równie fałszywe i ułudne, jak jej czysta, pozbawiona śladów po klątwach skóra.
Fala ciszy wdzierająca się w jego rozedrgany umysł była jak balsam na zranione ciało, wypatrujące kojącego dotyku i delikatnego muśnięcia, które przyniosłoby osłodę po bolesnych ranach. Zamknął oczy, chłonąc rozkosz wszystkimi innymi zmysłami: wsłuchując się w jej urywany, przyśpieszony oddech; smakując metaliczną krew, której krople zlizywał z jej ust ostatkiem świadomości; dotykając całego jej ciała ze świadomą grzesznością i w końcu wdychając jej zapach i starając się go zapamiętać, by w przyszłości, za kilkanaście, kilkadziesiąt dni móc go porównać z zapachem strachu i przerażenia. Nie potrzebował wiele, by z ciężkim westchnieniem opaść w końcu na dziewczęce ciało, wtulając twarz w poduszkę, do której miejsce rościły sobie dotąd jej rozsypane – a może raczej łagodnie rozlane? - włosy, stanowiące kontrast dla bieli pościeli. Rozchylił w końcu powieki, upewniając się najpierw, że jego oddech nie zdradza już większego wzburzenia, doprowadzony w końcu do normalnego stanu spokoju i dystansu.
Poruszył się, przetaczając się na bok; oparł się na łokciu, znów patrząc na Raven w ten sam sposób, jak robił to kilkanaście minut temu, gładząc nieśpiesznie jej ciało – wtedy ubrane, okryte kurtyną z ubrania, chroniącą sztukę, w jakiej właśnie wziął udział, będąc jednym z głównych aktorów – a teraz przyjemnie roznegliżowane, wystawione na widok publiczny, choć paradoksalnie był jedyną widownią. Pulsująca w żyłach krew, boleśnie pobudzająca niedawno każdą komórkę jego ciała, płynęła teraz spokojnie, nostalgicznie przypominając mu o jego triumfie, o osiągnięciu, o zwycięstwie. Gdyby teraz ją zostawił, nie planując dla niej żadnej przyszłości – ani tej radosnej i szczęśliwej, zapoczątkowanej na ślubnym kobiercu, ani mrocznej i niepewnej, spędzanej w ponurej przestrzeni celi – gdyby wyszedł z kajuty bez słowa, odsyłając jej skromny dobytek pod drzwi jej niedawnego mieszkania, Raven byłaby skończona. Żaden szanujący się czarodziej nie tknąłby dziewczyny, która splamiła się podłym niemoralnym występkiem. Jej przyszłość w gronie arystokratów stanęłaby nie tylko pod znakiem zapytania, ale stałaby się jeszcze odleglejszym snem, a marzenia jej ojca, o wprowadzeniu córki do socjety i samemu piastowania w niej większej pozycji, spełzłyby na niczym. Ciekawe, jak William zareagowałby na wieść, że jego ukochana córka w kilka minut spaliła za sobą wszystkie mosty.
Patrzył na nią spojrzeniem bez wyrazu, by mimo największych chęci nie mogła nic z niego wyczytać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego oczekują dziewczyny... kobiety w takich momentach. Czułości, bezpieczeństwa, mocnych silnych ramiona oplatających ich drobne ciała, zapewnień o miłości. Zdobył się tylko na jedno z nich, przytulając Raven do siebie, lecz zrobił to wyłącznie po to, by nie musieć dłużej patrzeć w jej oczy. Jeszcze kilkanaście dni, wytrzyma, żyjąc w podniecającej świadomości zbliżającego się celu.
Poruszył się, przetaczając się na bok; oparł się na łokciu, znów patrząc na Raven w ten sam sposób, jak robił to kilkanaście minut temu, gładząc nieśpiesznie jej ciało – wtedy ubrane, okryte kurtyną z ubrania, chroniącą sztukę, w jakiej właśnie wziął udział, będąc jednym z głównych aktorów – a teraz przyjemnie roznegliżowane, wystawione na widok publiczny, choć paradoksalnie był jedyną widownią. Pulsująca w żyłach krew, boleśnie pobudzająca niedawno każdą komórkę jego ciała, płynęła teraz spokojnie, nostalgicznie przypominając mu o jego triumfie, o osiągnięciu, o zwycięstwie. Gdyby teraz ją zostawił, nie planując dla niej żadnej przyszłości – ani tej radosnej i szczęśliwej, zapoczątkowanej na ślubnym kobiercu, ani mrocznej i niepewnej, spędzanej w ponurej przestrzeni celi – gdyby wyszedł z kajuty bez słowa, odsyłając jej skromny dobytek pod drzwi jej niedawnego mieszkania, Raven byłaby skończona. Żaden szanujący się czarodziej nie tknąłby dziewczyny, która splamiła się podłym niemoralnym występkiem. Jej przyszłość w gronie arystokratów stanęłaby nie tylko pod znakiem zapytania, ale stałaby się jeszcze odleglejszym snem, a marzenia jej ojca, o wprowadzeniu córki do socjety i samemu piastowania w niej większej pozycji, spełzłyby na niczym. Ciekawe, jak William zareagowałby na wieść, że jego ukochana córka w kilka minut spaliła za sobą wszystkie mosty.
Patrzył na nią spojrzeniem bez wyrazu, by mimo największych chęci nie mogła nic z niego wyczytać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, czego oczekują dziewczyny... kobiety w takich momentach. Czułości, bezpieczeństwa, mocnych silnych ramiona oplatających ich drobne ciała, zapewnień o miłości. Zdobył się tylko na jedno z nich, przytulając Raven do siebie, lecz zrobił to wyłącznie po to, by nie musieć dłużej patrzeć w jej oczy. Jeszcze kilkanaście dni, wytrzyma, żyjąc w podniecającej świadomości zbliżającego się celu.
Trwało to jeszcze pewien czas. Raven sama nie wiedziała, jaki. Poza nią i Colinem nic wydawało się nie istnieć. Wszystko jakby zeszło na dalszy plan, nawet ojciec. Słyszała jego oddech i czuła jego ruchy, jego dłonie błądzące po jej filigranowym ciele, aż w końcu poruszył się po raz ostatni i opadł na pościel obok niej. Dziewczyna zatrzepotała powiekami, otrząsając się i patrząc na niego z leciutkim niedowierzaniem, zupełnie jakby wciąż nie do końca pojmowała, że naprawdę posunęli się w swoich relacjach aż tak daleko.
Powoli się uspokajała, nie myśląc jeszcze zbyt wiele o konsekwencjach ani o tym, jak naiwnie dała się omotać. Gdyby tak Colin ją zostawił, a ktoś wiedziałby o ich relacjach, jej pozycja w towarzystwie rzeczywiście stałaby się niepewna. Jej co prawda nie zależało na tym jakoś bardzo mocno, ale jej ojciec z pewnością byłby wściekły, że Raven zaprzepaściła wszystkie jego dążenia, swoim uczynkiem pogrążając także jego, robiąc z niego durnia, który nie potrafi nawet upilnować krnąbrnej córki, która aż za bardzo zachłysnęła się wolnością. Pewnie dużo trudniej byłoby mu znaleźć dla niej kogoś odpowiedniego. Ojca akurat nie było jej żal, nie po tym, co zrobił. Utrata pozycji towarzyskiej i taka lekcja pokory byłyby dla niego adekwatną karą. Ale, póki co, ani William, ani nikt inny o niczym nie wiedział, tylko ona i Colin, i miała nadzieję, że tak pozostanie, i że niedługo rzeczywiście zostanie przedstawiona jako narzeczona mężczyzny. Chyba niewielu rzeczy pragnęła bardziej; może tylko poczucia bezpieczeństwa i bliskości ukochanej osoby. Ale narzeczeństwo dałoby jej większą pewność, że Colin faktycznie chce z nią być.
Westchnęła cichutko i wtuliła się znowu w jego ciało, opierając głowę na jego ramieniu. Jej włosy znowu go połaskotały. Leżała tak przy nim kilka minut, pozwalając się obejmować, ale w końcu odsunęła się lekko i zsunęła z łóżka, sięgając po swoje ubrania. Obawiała się, że czas działania zaklęć maskujących może się wkrótce skończyć, więc na wszelki wypadek wolała zakryć się przed jego wzrokiem. To jeszcze nie był czas, żeby zobaczył ją dosłownie w całej okazałości, ze wszystkimi bliznami pozostawionymi przez Williama Baudelaire’a. Nie chciała widzieć na jego twarzy wyrazu obrzydzenia, jakiego się spodziewała, gdyby widział ją bez złudnej osłony zaklęć.
Powoli się uspokajała, nie myśląc jeszcze zbyt wiele o konsekwencjach ani o tym, jak naiwnie dała się omotać. Gdyby tak Colin ją zostawił, a ktoś wiedziałby o ich relacjach, jej pozycja w towarzystwie rzeczywiście stałaby się niepewna. Jej co prawda nie zależało na tym jakoś bardzo mocno, ale jej ojciec z pewnością byłby wściekły, że Raven zaprzepaściła wszystkie jego dążenia, swoim uczynkiem pogrążając także jego, robiąc z niego durnia, który nie potrafi nawet upilnować krnąbrnej córki, która aż za bardzo zachłysnęła się wolnością. Pewnie dużo trudniej byłoby mu znaleźć dla niej kogoś odpowiedniego. Ojca akurat nie było jej żal, nie po tym, co zrobił. Utrata pozycji towarzyskiej i taka lekcja pokory byłyby dla niego adekwatną karą. Ale, póki co, ani William, ani nikt inny o niczym nie wiedział, tylko ona i Colin, i miała nadzieję, że tak pozostanie, i że niedługo rzeczywiście zostanie przedstawiona jako narzeczona mężczyzny. Chyba niewielu rzeczy pragnęła bardziej; może tylko poczucia bezpieczeństwa i bliskości ukochanej osoby. Ale narzeczeństwo dałoby jej większą pewność, że Colin faktycznie chce z nią być.
Westchnęła cichutko i wtuliła się znowu w jego ciało, opierając głowę na jego ramieniu. Jej włosy znowu go połaskotały. Leżała tak przy nim kilka minut, pozwalając się obejmować, ale w końcu odsunęła się lekko i zsunęła z łóżka, sięgając po swoje ubrania. Obawiała się, że czas działania zaklęć maskujących może się wkrótce skończyć, więc na wszelki wypadek wolała zakryć się przed jego wzrokiem. To jeszcze nie był czas, żeby zobaczył ją dosłownie w całej okazałości, ze wszystkimi bliznami pozostawionymi przez Williama Baudelaire’a. Nie chciała widzieć na jego twarzy wyrazu obrzydzenia, jakiego się spodziewała, gdyby widział ją bez złudnej osłony zaklęć.
Skorzystał z chwilowo wolnego łóżka i przekręcił się na plecy, podpierając głowę na rękach i śledząc Raven poruszającą się po pokoju. Nie wiedział właściwie, czego mógł się teraz spodziewać, pełnych wyrzutu spojrzeń, czy raczej wręcz przeciwnie, szczęścia i radości malującej się na jej twarzy. W gruncie rzeczy żadna z tych opcji nie zrobiłaby na nim większego wrażenia, w końcu nie o dziewczynę w tym wszystkim chodziło, nie o jej zadowolenie, bezpieczeństwo, nie o jej dobre samopoczucie czy stłamszenie wyrzutów sumienia. On nie odczuwał żadnych, ba, nie odczuwał nawet grama wstydu, leżąc bez ani jednego skrawka przykrycia, a na jego twarzy błąkał się ironiczny uśmieszek.
Najczęściej w takich przypadkach dziękował uprzejmie za wspólnie spędzoną noc, ewentualnie – jeśli tknęło go jakieś przeczycie – rzucał zdawkowe zaproszenie na spotkanie w przyszłości, oczywiście tej bliżej nieokreślonej, by nie robić kobiecie żadnych nadziei. Najczęściej jednak nie planował zapewniać swoim kochankom atrakcji, które tak dokładnie, w każdym detalu, nie pomijając nawet najmniejszego szczegółu, rozplanowywał w swoich myślach. Żadnej z jego dotychczasowych kobiet nie zaproponował wspólnego mieszkania i żadnej nie darzył tak mocną nienawiścią, jak dziewczyny, która ubierała się pośpiesznie zaledwie kilka metrów od niego.
- Planujesz gdzieś wyjść, że się ubierasz? - zapytał tonem, w którym znać było zarówno beztroski śmiech, jak i zawoalowaną groźbę. Nie zamierzał jej nigdzie wypuszczać, nie teraz, gdy złamał ją prawie do końca. Poza tym gdzie by poszła w taką pogodę, gdy za oknem szalał deszcz, a wzmagający się wiatr nie zachęcał do żadnych wędrówek. - Aż tak źle ci ze mną było, że chcesz uciec? - dodał, świdrując ją wzrokiem. Nie spodziewał się twierdzącej odpowiedzi, ale na wszelki wypadek przywołał na twarz wyraz lekkiego zaskoczenia i smutku. Doprawdy, pominął się ze swoim powołaniem, powinien od dawna występować na scenie jako wyśmienity aktor.
Nie chciał jeszcze wracać do domu; podświadomie pragnął, by ten moment w niewielkiej kajucie na wycieczkowym statku potrwał jeszcze dłużej. Z jednej strony było to jak przedłużanie agonii: patrzenie na Raven, jej – jeszcze – radosną postawę, marzenia malujące się na twarzy, szczęśliwe oczy, które śmiały do niego z wręcz dziecinną ufnością. Z drugiej jednak było podniecające samo w sobie; myśl o tym, że to właśnie teraz wkracza na ścieżkę, gdy będzie mógł wyplenić z jej jakąkolwiek radość i sens życia. Chciał zachować w pamięci jej obraz teraz, gdy żyła w kompletnej nieświadomości.
Najczęściej w takich przypadkach dziękował uprzejmie za wspólnie spędzoną noc, ewentualnie – jeśli tknęło go jakieś przeczycie – rzucał zdawkowe zaproszenie na spotkanie w przyszłości, oczywiście tej bliżej nieokreślonej, by nie robić kobiecie żadnych nadziei. Najczęściej jednak nie planował zapewniać swoim kochankom atrakcji, które tak dokładnie, w każdym detalu, nie pomijając nawet najmniejszego szczegółu, rozplanowywał w swoich myślach. Żadnej z jego dotychczasowych kobiet nie zaproponował wspólnego mieszkania i żadnej nie darzył tak mocną nienawiścią, jak dziewczyny, która ubierała się pośpiesznie zaledwie kilka metrów od niego.
- Planujesz gdzieś wyjść, że się ubierasz? - zapytał tonem, w którym znać było zarówno beztroski śmiech, jak i zawoalowaną groźbę. Nie zamierzał jej nigdzie wypuszczać, nie teraz, gdy złamał ją prawie do końca. Poza tym gdzie by poszła w taką pogodę, gdy za oknem szalał deszcz, a wzmagający się wiatr nie zachęcał do żadnych wędrówek. - Aż tak źle ci ze mną było, że chcesz uciec? - dodał, świdrując ją wzrokiem. Nie spodziewał się twierdzącej odpowiedzi, ale na wszelki wypadek przywołał na twarz wyraz lekkiego zaskoczenia i smutku. Doprawdy, pominął się ze swoim powołaniem, powinien od dawna występować na scenie jako wyśmienity aktor.
Nie chciał jeszcze wracać do domu; podświadomie pragnął, by ten moment w niewielkiej kajucie na wycieczkowym statku potrwał jeszcze dłużej. Z jednej strony było to jak przedłużanie agonii: patrzenie na Raven, jej – jeszcze – radosną postawę, marzenia malujące się na twarzy, szczęśliwe oczy, które śmiały do niego z wręcz dziecinną ufnością. Z drugiej jednak było podniecające samo w sobie; myśl o tym, że to właśnie teraz wkracza na ścieżkę, gdy będzie mógł wyplenić z jej jakąkolwiek radość i sens życia. Chciał zachować w pamięci jej obraz teraz, gdy żyła w kompletnej nieświadomości.
Właściwie sama nie wiedziała, jak powinna się teraz czuć. Radość mieszała się z wyrzutami sumienia, w końcu nie powinna tego robić, póki nie byli w oficjalnym związku. Dlatego teraz, po fakcie, jej odczucia były teraz bardzo mieszane. Może nie powinna jednak tak bardzo się spieszyć, może nie powinna aż tak bardzo dosadnie deklarować swoich uczuć i zaufania? Może powinna jednak mu odmówić, kiedy jego poczynania stały się zbyt śmiałe. To przecież było tak bardzo nie w stylu tej dawnej, skrytej i nieśmiałej Raven. Wpływ Colina naprawdę ją zmienił, pchnął do zachowań, których wcześniej by się po sobie nie spodziewała.
Nie była tak pewna siebie jak Colin. Chyba nie potrafiłaby tak beztrosko leżeć bez żadnego przykrycia, skoro przez całe życie była przyzwyczajona do zasłaniania ciała, żeby chronić swą mroczną tajemnicę w postaci blizn po znęcaniu ojca. Nie wiedziała, ile godzin minęło od ostatniego nałożenia zaklęć maskujących, więc nie mogła ryzykować, że Colin zobaczy coś, czego widzieć nie powinien.
- Nie, oczywiście, że nie – powiedziała szybko, słysząc jego pytanie. Nieco się spłoszyła, w końcu nie chciała mu zdradzić, dlaczego tak szybko się ubierała i w ogóle zachowywała się tak nerwowo. – Dlaczego w ogóle tak pomyślałeś?
Ubrawszy się, usiadła z powrotem na brzegu łóżka, przygładzając wciąż nieco potargane włosy. Gdy tylko znajdzie się sama, musi koniecznie nałożyć na siebie zaklęcia. Nie chciała rozdrażniać Colina, robiąc to przy nim.
Delikatnie sięgnęła dłonią i przesunęła nią po jego policzku i włosach, uśmiechając się do niego lekko.
- Jest mi z tobą naprawdę dobrze – powiedziała, patrząc na niego uważnie. – Nigdy nie czułam do nikogo tego, co czuję do ciebie. Po raz pierwszy, odkąd opuściłam dom ojca... Dałeś mi nadzieję, że może to wszystko w końcu się ułoży, że może wreszcie uda mi się zostawić przeszłość za sobą.
Przytuliła się do niego ponownie. I następne kilka godzin upłynęło im w spokoju, na leżeniu obok siebie i cichej rozmowie, a później, kiedy deszcz przestał padać, postanowili wrócić do domu.
zt. x 2
Nie była tak pewna siebie jak Colin. Chyba nie potrafiłaby tak beztrosko leżeć bez żadnego przykrycia, skoro przez całe życie była przyzwyczajona do zasłaniania ciała, żeby chronić swą mroczną tajemnicę w postaci blizn po znęcaniu ojca. Nie wiedziała, ile godzin minęło od ostatniego nałożenia zaklęć maskujących, więc nie mogła ryzykować, że Colin zobaczy coś, czego widzieć nie powinien.
- Nie, oczywiście, że nie – powiedziała szybko, słysząc jego pytanie. Nieco się spłoszyła, w końcu nie chciała mu zdradzić, dlaczego tak szybko się ubierała i w ogóle zachowywała się tak nerwowo. – Dlaczego w ogóle tak pomyślałeś?
Ubrawszy się, usiadła z powrotem na brzegu łóżka, przygładzając wciąż nieco potargane włosy. Gdy tylko znajdzie się sama, musi koniecznie nałożyć na siebie zaklęcia. Nie chciała rozdrażniać Colina, robiąc to przy nim.
Delikatnie sięgnęła dłonią i przesunęła nią po jego policzku i włosach, uśmiechając się do niego lekko.
- Jest mi z tobą naprawdę dobrze – powiedziała, patrząc na niego uważnie. – Nigdy nie czułam do nikogo tego, co czuję do ciebie. Po raz pierwszy, odkąd opuściłam dom ojca... Dałeś mi nadzieję, że może to wszystko w końcu się ułoży, że może wreszcie uda mi się zostawić przeszłość za sobą.
Przytuliła się do niego ponownie. I następne kilka godzin upłynęło im w spokoju, na leżeniu obok siebie i cichej rozmowie, a później, kiedy deszcz przestał padać, postanowili wrócić do domu.
zt. x 2
stąd przybywamy
Wzdrygnęła się próbując wyobrazić sobie smak podkładki do piwa. - Makaroniki? - spytała zdziwiona, unosząc brew; nie wiedziała co miał na myśli, czy wytwór włoskiej kuchni, czy co innego. Nie kosztowała francuskich słodyczy. W ogóle nie przepadała za słodkościami, preferując słone i ostre smaki. Przypuszczała, że eliksir wielosokowy z włosem brzuchatego mężczyzny, który przywodził jej na myśl niegroźnego misia, smakował jednocześnie mdło i słodko - czyli obrzydliwie. W takich chwili jeszcze bardziej radował ją dar otrzymany wraz z krwią Rookwoodów.
- Któż by pomyślał, że dzieci okażą się tak krwiożercze i śmiercionośne... - mruknęła, nie potrafiąc powstrzymać się od kpiny; wciąż miała w pamięci zdarzenie sprzed zaledwie kilku tygodni, gdy Ramsey Mulciber wtajemniczył ją w prowadzone przez siebie nad obskurusem badania. Zaprosił Sigrun do współpracy, powierzając zadanie wzbudzenia w Julienne Avery strachu, przerażenia i wstydu z powodu używania magii; udało się to, poniekąd, tyle że maleńka lady odwdzięczyła się Sigrun pięknym za nadobne. Przelotnym dotykiem odebrała jej świadomość i przytomność, doprowadzając do całkowitego wycieńczenia organizmu; przebudziła się wyłącznie dzięki temu, że Ramsey prędko przeniósł ją do Cassandry, której dłonie dokonały już nie jednego cudu.
Nie wiedziała, czy i Rowle został wtajemniczony w to, co miało miejsce w Gwiezdnym Proroku, nie wszyscy Rycerze Walpurgii o tym wiedzieli, nie poruszała więc tego tematu.
- Gladys? Jak ta od księżycowej brzytwy? - spytała, krzywiąc się lekko; niezbyt do gustu przypadło jej to imię, ale to nie miało większego znaczenia. Nie wiedziała skąd Magnus wiedział, czy zmieniła twarz, skoro miała na niej maskę; ściągnęła ją jednak niechętnie, wsuwając do wewnętrznej kieszeni płaszcza i ruszyła przed siebie. Nie poczuła wzmocnienia, ale nie szkodzi - po przejściu próby czuła się o wiele silniejsza.
Śledzili ich konsekwentnie, zachowując przy tym należytą ostrożność, wciąż pozostali więc niezauważeni przez kilku czarodziejów niosących tajemnicze pakunki; doprowadzili ich do przystani (och, jak często ostatnio los prowadził ją do magicznego portu, to wręcz zabawne), gdzie dostrzegła statek, lecz prowadzącej doń kładki strzegł...
... troll.
Rookwood w milczeniu dała Magnusowi znak, by nie zatrzymywali się i konsekwentnie parli do przodu. Trolle to niezbyt mądre stworzenia, liczyła, że się nie zorientuje - ale pomyliła się. Zagrodził im drogę. Nie znała trollińskiego - choć właściwie każdy mógł mówić po trollańsku, wystarczyło umiejętnie chrząkać i żywo gestykulować - ale zdążyła w swym życiu posiąść obszerną wiedzę o magicznych stworzeniach. Była przekonana, że sobie poradzi.
Próbowała go przekonać gestem, miną i kilkoma chrząknięciami, by ich przepuścił; trolle nie należały do bystrych stworzeń.
| rzucam na onms (poziom III, +60 do rzutu)
Wzdrygnęła się próbując wyobrazić sobie smak podkładki do piwa. - Makaroniki? - spytała zdziwiona, unosząc brew; nie wiedziała co miał na myśli, czy wytwór włoskiej kuchni, czy co innego. Nie kosztowała francuskich słodyczy. W ogóle nie przepadała za słodkościami, preferując słone i ostre smaki. Przypuszczała, że eliksir wielosokowy z włosem brzuchatego mężczyzny, który przywodził jej na myśl niegroźnego misia, smakował jednocześnie mdło i słodko - czyli obrzydliwie. W takich chwili jeszcze bardziej radował ją dar otrzymany wraz z krwią Rookwoodów.
- Któż by pomyślał, że dzieci okażą się tak krwiożercze i śmiercionośne... - mruknęła, nie potrafiąc powstrzymać się od kpiny; wciąż miała w pamięci zdarzenie sprzed zaledwie kilku tygodni, gdy Ramsey Mulciber wtajemniczył ją w prowadzone przez siebie nad obskurusem badania. Zaprosił Sigrun do współpracy, powierzając zadanie wzbudzenia w Julienne Avery strachu, przerażenia i wstydu z powodu używania magii; udało się to, poniekąd, tyle że maleńka lady odwdzięczyła się Sigrun pięknym za nadobne. Przelotnym dotykiem odebrała jej świadomość i przytomność, doprowadzając do całkowitego wycieńczenia organizmu; przebudziła się wyłącznie dzięki temu, że Ramsey prędko przeniósł ją do Cassandry, której dłonie dokonały już nie jednego cudu.
Nie wiedziała, czy i Rowle został wtajemniczony w to, co miało miejsce w Gwiezdnym Proroku, nie wszyscy Rycerze Walpurgii o tym wiedzieli, nie poruszała więc tego tematu.
- Gladys? Jak ta od księżycowej brzytwy? - spytała, krzywiąc się lekko; niezbyt do gustu przypadło jej to imię, ale to nie miało większego znaczenia. Nie wiedziała skąd Magnus wiedział, czy zmieniła twarz, skoro miała na niej maskę; ściągnęła ją jednak niechętnie, wsuwając do wewnętrznej kieszeni płaszcza i ruszyła przed siebie. Nie poczuła wzmocnienia, ale nie szkodzi - po przejściu próby czuła się o wiele silniejsza.
Śledzili ich konsekwentnie, zachowując przy tym należytą ostrożność, wciąż pozostali więc niezauważeni przez kilku czarodziejów niosących tajemnicze pakunki; doprowadzili ich do przystani (och, jak często ostatnio los prowadził ją do magicznego portu, to wręcz zabawne), gdzie dostrzegła statek, lecz prowadzącej doń kładki strzegł...
... troll.
Rookwood w milczeniu dała Magnusowi znak, by nie zatrzymywali się i konsekwentnie parli do przodu. Trolle to niezbyt mądre stworzenia, liczyła, że się nie zorientuje - ale pomyliła się. Zagrodził im drogę. Nie znała trollińskiego - choć właściwie każdy mógł mówić po trollańsku, wystarczyło umiejętnie chrząkać i żywo gestykulować - ale zdążyła w swym życiu posiąść obszerną wiedzę o magicznych stworzeniach. Była przekonana, że sobie poradzi.
Próbowała go przekonać gestem, miną i kilkoma chrząknięciami, by ich przepuścił; trolle nie należały do bystrych stworzeń.
| rzucam na onms (poziom III, +60 do rzutu)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Podkładka do piwa wydawała mu się porównaniem najtrafniejszym, korek przesycony barowym zapachem, w połączeniu z esencjonalną słodyczą makaroników tworzył kombinację zdecydowanie łatwą do przełknięcia. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz korzystał z dobrodziejstw alchemii, a Jacques smakował naprawdę względnie. Połykał go bez przykrości, chociaż ostatnie krople pozostałe na ustach otarł już wierzchem dłoni, przemiana dokonała się w pełni, więc nie musiał oblizywać warg z jego esencji.
-To takie ciasteczka. Dość słodkie, wyraźnie migdałowe - wyjaśnił, nic sobie nie robiąc ze zdegustowanej miny Sigrun. Sam oczywiście nie miał bladego pojęcia, z czego się je przygotowuje, ale wyłapywał charakterystyczne nuty wzbogacające smak słodyczy. Magnus również nie był amatorem deserów, aczkolwiek nie gardził starannie odmierzaną dawką cukru, oczywiście przyjmowaną raz na jakiś czas.
-Gdybyś użerała się z nimi na co dzień, przekonałabyś się, że mogą dać w kość i bez wywoływania anomalii - odparł, odwzajemniając krzywy uśmiech. Kpiny kpinami, ale jego dzieci, względnie zresztą grzeczne, także potrafiły pokazać rogi. Doprowadzając go czasami na skraj cierpliwości, która w przypadku dziewczynek i tak osiągała niespotykane jak na Magnusa maksima, wytrzymując nawet najgorsze szturmy. Kolorowo nie było, ale małe lady doskonale nauczyły się wyczuwać moment, gdy ich ojciec miał już pasować. Po drugiej stronie lustra znajdowały się zaś ich dziecięce pociechy, ofiary projektu Ramseya - powinien go dopytać, kto jeszcze wie o tym przedsięwzięciu i próbie sztucznego stworzenia istoty tak szalenie niebezpiecznej. One już literalnie aspirowały do miana śmiercionośnych narzędzi, ale nie przypadkowo, jak biedactwa wywołujące wokół siebie magiczny szum, a w pełni świadomie. Do tego miały służyć, takie było ich przeznaczenie, wciąż jeszcze gotujące się w zaciszu Gwiezdnego Proroka.
Kiwnął głową, nie ciągnąc tematu. Ona była przeciętna, imię było przeciętne, pasowało do mieszczki, silnej, zdrowej, rumianej kobiety. W drodze musieli zachować ostrożność i naturalnie - ciszę, co ucięło im dalsze pogawędki. Zwiad szedł nad podziw gładko, mimo że Rowle nie czuł się tropicielem, gdyby znajdowali się w kniei prawdopodobnie od razu wywołałby wilka z lasu, przez nieuwagę następując na jakąś suchą gałązkę. Lekki wiatr i fale rozbijające się o portową zabudowę tłumiły jednak odgłosy raźnego marszu i obcasów stukających o bruk. Kurierzy również nie rozglądali się za siebie - byli aż tak głupi, czy aż tak odważni i pewni siebie? Prędki marsz doprowadził ich finalnie do przystani, gdzie stał przycumowany statek. Z daleka nie dostrzegł na nim żadnego światła, lecz im byli bliżej i oczy przyzwyczajały się do ciemności, dostrzegał niemrawe ruchy na pokładzie okrętu. Czarodzieje z pakunkami łatwo przedostali się po trapie, Sigrun skinęła mu głową - musieli podążyć za nimi. Zignorowali jednak istotną przeszkodę w postaci dobrze odżywionego trolla, którego wysoka postać wyłoniła się z mgły; Magnus dyskretnie pochwycił różdżkę, choć nie wiedział, ile to da w postaci tak gruboskórnego przeciwnika. Już miał wymierzyć w trolla miażdżące zaklęcie, kiedy Rookwood chrząkając i gestykulując wystrzeliła do przodu. Oszalała - wpierw pomyślał Magnus, lecz jej przemowa zdawała się przynieść oczekiwany efekt, bo troll warknął, opuścił pałkę i podrapał się głupkowato po głowie. Rowle przemknął obok, nie czekając, aż zmieni zdanie, a kiedy minął potwora, jego oczom okazało się coś, przypominającego obóz dla uchodźców. Porozwieszane płachty materiału, bielizna susząca się na sznurze, dzieci beztrosko bawiące się na deskach pokładu...
-Larynx depopulo - szepnął, celując różdżką w jednego z młodszych berbeci, znajdujących się najdalej od niego. Jeśli klątwa nie chybi, Magnus domyślał się, jakiego rabanu narobi mały, wprowadzając na statek panikę, rozgardiasz, bałagan. Co było im wybitnie na rękę.
|obniżone st zaklęcia, +13 do rzutu 1/3 tury
-To takie ciasteczka. Dość słodkie, wyraźnie migdałowe - wyjaśnił, nic sobie nie robiąc ze zdegustowanej miny Sigrun. Sam oczywiście nie miał bladego pojęcia, z czego się je przygotowuje, ale wyłapywał charakterystyczne nuty wzbogacające smak słodyczy. Magnus również nie był amatorem deserów, aczkolwiek nie gardził starannie odmierzaną dawką cukru, oczywiście przyjmowaną raz na jakiś czas.
-Gdybyś użerała się z nimi na co dzień, przekonałabyś się, że mogą dać w kość i bez wywoływania anomalii - odparł, odwzajemniając krzywy uśmiech. Kpiny kpinami, ale jego dzieci, względnie zresztą grzeczne, także potrafiły pokazać rogi. Doprowadzając go czasami na skraj cierpliwości, która w przypadku dziewczynek i tak osiągała niespotykane jak na Magnusa maksima, wytrzymując nawet najgorsze szturmy. Kolorowo nie było, ale małe lady doskonale nauczyły się wyczuwać moment, gdy ich ojciec miał już pasować. Po drugiej stronie lustra znajdowały się zaś ich dziecięce pociechy, ofiary projektu Ramseya - powinien go dopytać, kto jeszcze wie o tym przedsięwzięciu i próbie sztucznego stworzenia istoty tak szalenie niebezpiecznej. One już literalnie aspirowały do miana śmiercionośnych narzędzi, ale nie przypadkowo, jak biedactwa wywołujące wokół siebie magiczny szum, a w pełni świadomie. Do tego miały służyć, takie było ich przeznaczenie, wciąż jeszcze gotujące się w zaciszu Gwiezdnego Proroka.
Kiwnął głową, nie ciągnąc tematu. Ona była przeciętna, imię było przeciętne, pasowało do mieszczki, silnej, zdrowej, rumianej kobiety. W drodze musieli zachować ostrożność i naturalnie - ciszę, co ucięło im dalsze pogawędki. Zwiad szedł nad podziw gładko, mimo że Rowle nie czuł się tropicielem, gdyby znajdowali się w kniei prawdopodobnie od razu wywołałby wilka z lasu, przez nieuwagę następując na jakąś suchą gałązkę. Lekki wiatr i fale rozbijające się o portową zabudowę tłumiły jednak odgłosy raźnego marszu i obcasów stukających o bruk. Kurierzy również nie rozglądali się za siebie - byli aż tak głupi, czy aż tak odważni i pewni siebie? Prędki marsz doprowadził ich finalnie do przystani, gdzie stał przycumowany statek. Z daleka nie dostrzegł na nim żadnego światła, lecz im byli bliżej i oczy przyzwyczajały się do ciemności, dostrzegał niemrawe ruchy na pokładzie okrętu. Czarodzieje z pakunkami łatwo przedostali się po trapie, Sigrun skinęła mu głową - musieli podążyć za nimi. Zignorowali jednak istotną przeszkodę w postaci dobrze odżywionego trolla, którego wysoka postać wyłoniła się z mgły; Magnus dyskretnie pochwycił różdżkę, choć nie wiedział, ile to da w postaci tak gruboskórnego przeciwnika. Już miał wymierzyć w trolla miażdżące zaklęcie, kiedy Rookwood chrząkając i gestykulując wystrzeliła do przodu. Oszalała - wpierw pomyślał Magnus, lecz jej przemowa zdawała się przynieść oczekiwany efekt, bo troll warknął, opuścił pałkę i podrapał się głupkowato po głowie. Rowle przemknął obok, nie czekając, aż zmieni zdanie, a kiedy minął potwora, jego oczom okazało się coś, przypominającego obóz dla uchodźców. Porozwieszane płachty materiału, bielizna susząca się na sznurze, dzieci beztrosko bawiące się na deskach pokładu...
-Larynx depopulo - szepnął, celując różdżką w jednego z młodszych berbeci, znajdujących się najdalej od niego. Jeśli klątwa nie chybi, Magnus domyślał się, jakiego rabanu narobi mały, wprowadzając na statek panikę, rozgardiasz, bałagan. Co było im wybitnie na rękę.
|obniżone st zaklęcia, +13 do rzutu 1/3 tury
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k10' : 6
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 42
--------------------------------
#2 'k10' : 6
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
- Wolałabym się o tym nie przekonywać na własnej skórze - odpowiedziała zgodnie z prawdą, krzywiąc się przy tym lekko. Nigdy nie ukrywała swojej niechęci do dzieci. Nie została stworzona do roli matki; to było widać i czuć na pierwszy rzut oka, nie wymagało to z jej strony zwierzeń po kieliszku wina. Coś na kształt instynktu macierzyńskiego odczuwała wyłącznie wobec własnych psów, dla których miała w sobie specyficzne pokłady czułości - wszyscy mieli swoje dziwactwa.
Mimowolnie przypomniała sobie o Kumbrii, gdzie spotkała ją przed kilkoma tygodniami dziwna przygoda. Umysł, omamiony przez czarnomagiczną, halucynogenną anomalię, płatał jej figle - w tych dziwnych wizjach słyszała krzyk swej rzekomej córki, której pozbyła się z łona przed laty, nim jeszcze serce dziecka zaczęło bić. Pokręciła lekko głową, starając się strzepnąć te myśli ze skroni.
Trolle nie należały do zbyt bystrych stworzeń, nie grzeszyły inteligencją; opanowanie ich języka i komunikowanie się z nimi było ponoć nietrudne i nie wymagało wysokich kwalifikacji, rozległej wiedzy o magicznych stworzeniach. Były jednak cholernie silne, potężne i brutalne. Nie bez przyczyny tak często zatrudniano je jako ochroniarzy; czasami konkretnych czarodziejów, czasami obiektów, takich jak ten. Wystarczyło kilka nierozważnych słów, aby wymierzyły potężny cios - dlatego Sigrun pozostała ostrożna, jeśli wdadzą się z nim awanturę, bądź co gorsza zaatakuje ich i dojdzie do pojedynku. To z pewnością zawróciłoby buntowników ze statku. Wyrwała się do przodu, próbując dojść do porozumienia z trollem, choćby na migi, przekonać go, że powinien ich przepuścić; okazało się to prostsze niż sądziła, najwyraźniej oszczędzono na ochronie i wybrano co tańszego osobnika. Rowle milczał, pozwalając jej swobodnie działać. Troll w końcu podniósł swą potężną maczugę, pozwalając im przemknąć przez kładkę na statek. Sigrun ledwo zauważalnie gestem dała znać Magnusowi, by ruszył za nią.
Znaleźli się na statku, wciąż niezauważeni, a krótkie oględziny pozwoliły Rookwood stwierdził, że stał się on kryjówką dla całkiem sporej gromadki. Gdzieniegdzie suszyło się pranie, gdzie indziej na pokładzie wyrastał czarodziejski namiot, najpewniej zaczarowany, by pomieścić więcej osób... Kątem oka dostrzegła wiązkę zaklęcia wyczarowaną przez Magnusa, usłyszała jego szepnięcie. Promień pomknął w kierunku jednego z kilkuletnich chłopców, a dorośli, zajęci przyniesionymi pakunkami, nie zwracali nań uwagi, dopóki... Ciszy nie rozdarł dziecięcy krzyk. A raczej wycie, bo z okaleczonym językiem nie mógł mówić. Po drobnej brodzie pociekły strużki krwi, dwóch mężczyzn rozejrzało się z wyraźnym zdezorientowaniem w oczach - Rookwood nie czekała, aż odpowiedzą zaklęciami. Wycelowała różdżką w pierwszego i wyrzekła: - Adolebitque. - Zaraz po tym szarpnęła dłonią i wymierzyła kolejne zaklęcie w drugiego. Na statku podniósł się dziecięcy wrzask, kobiety starały się zagonić berbecie pod pokład, uchronić przed rozpoczynającą się walką. - Crucio - wycedziła nienawistnie Sigrun, mając nadzieję, że drugi z czarodziejów padnie na ziemię, wijąc się w niewyobrażalnych cierpieniach.
Mimowolnie przypomniała sobie o Kumbrii, gdzie spotkała ją przed kilkoma tygodniami dziwna przygoda. Umysł, omamiony przez czarnomagiczną, halucynogenną anomalię, płatał jej figle - w tych dziwnych wizjach słyszała krzyk swej rzekomej córki, której pozbyła się z łona przed laty, nim jeszcze serce dziecka zaczęło bić. Pokręciła lekko głową, starając się strzepnąć te myśli ze skroni.
Trolle nie należały do zbyt bystrych stworzeń, nie grzeszyły inteligencją; opanowanie ich języka i komunikowanie się z nimi było ponoć nietrudne i nie wymagało wysokich kwalifikacji, rozległej wiedzy o magicznych stworzeniach. Były jednak cholernie silne, potężne i brutalne. Nie bez przyczyny tak często zatrudniano je jako ochroniarzy; czasami konkretnych czarodziejów, czasami obiektów, takich jak ten. Wystarczyło kilka nierozważnych słów, aby wymierzyły potężny cios - dlatego Sigrun pozostała ostrożna, jeśli wdadzą się z nim awanturę, bądź co gorsza zaatakuje ich i dojdzie do pojedynku. To z pewnością zawróciłoby buntowników ze statku. Wyrwała się do przodu, próbując dojść do porozumienia z trollem, choćby na migi, przekonać go, że powinien ich przepuścić; okazało się to prostsze niż sądziła, najwyraźniej oszczędzono na ochronie i wybrano co tańszego osobnika. Rowle milczał, pozwalając jej swobodnie działać. Troll w końcu podniósł swą potężną maczugę, pozwalając im przemknąć przez kładkę na statek. Sigrun ledwo zauważalnie gestem dała znać Magnusowi, by ruszył za nią.
Znaleźli się na statku, wciąż niezauważeni, a krótkie oględziny pozwoliły Rookwood stwierdził, że stał się on kryjówką dla całkiem sporej gromadki. Gdzieniegdzie suszyło się pranie, gdzie indziej na pokładzie wyrastał czarodziejski namiot, najpewniej zaczarowany, by pomieścić więcej osób... Kątem oka dostrzegła wiązkę zaklęcia wyczarowaną przez Magnusa, usłyszała jego szepnięcie. Promień pomknął w kierunku jednego z kilkuletnich chłopców, a dorośli, zajęci przyniesionymi pakunkami, nie zwracali nań uwagi, dopóki... Ciszy nie rozdarł dziecięcy krzyk. A raczej wycie, bo z okaleczonym językiem nie mógł mówić. Po drobnej brodzie pociekły strużki krwi, dwóch mężczyzn rozejrzało się z wyraźnym zdezorientowaniem w oczach - Rookwood nie czekała, aż odpowiedzą zaklęciami. Wycelowała różdżką w pierwszego i wyrzekła: - Adolebitque. - Zaraz po tym szarpnęła dłonią i wymierzyła kolejne zaklęcie w drugiego. Na statku podniósł się dziecięcy wrzask, kobiety starały się zagonić berbecie pod pokład, uchronić przed rozpoczynającą się walką. - Crucio - wycedziła nienawistnie Sigrun, mając nadzieję, że drugi z czarodziejów padnie na ziemię, wijąc się w niewyobrażalnych cierpieniach.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k100' : 85
--------------------------------
#5 'k10' : 8
--------------------------------
#6 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'k10' : 7
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#4 'k100' : 85
--------------------------------
#5 'k10' : 8
--------------------------------
#6 'Anomalie - CZ' :
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Statek turystyczny
Szybka odpowiedź