Bedford Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bedford Square
Miasto Bloomsbury słynie z najlepiej zachowanych zabytków o gregoriańskim stylu budownictwa. Wytworne domy otaczające rynek datuje się na okres XVII i XVIII wieku, a ich właścicielami są osoby zamożne, a nawet sami mugolscy lordowie. Bedford Square to jeden z pobliskich placów, zamykających w sobie miejskie pola zieleni, które rozciągają się wokół najważniejszych budynków w centrum miasta - między innymi muzeum i siedziby uniwersytetu Londyńskiego; uczęszczany jest więc zarówno przez mieszkańców, turystów, jak i studentów. Przechodniów nie zniechęca nawet najgorsza pogoda - zimą czynne jest sztuczne lodowisko natomiast wiosną kwitną tu najróżniejsze gatunki kwiatów i drzew, umilających przechadzki wśród uliczek osobom, które odwiedzają to niezwykłe, aczkolwiek całkowicie niemagiczne miejsce.
Niech to jasna cholera! Przepraszam, kobietom nie wypada, ale też byście byli zdenerwowani, jakbyście gonili jakiegoś idiotę przez pół miasta. Od kilku minut, albo i nawet kilkunastu, nie byłam pewna, biegłam nierównymi, londyńskimi uliczkami w pogoni za mężczyzną - nie byle jakim jednak mężczyzną, ale łudząco podobnym do tego, szukanego listem gończym od kilku tygodni. Nie miałam zamiaru od razu rzucać się za niego z pazurami i zakuwać w kajdany, skąd. Dopuszczałam do siebie myśl, że moja pamięć mogła być zawodna, że mogłam pomylić fakty, dlatego najpierw chciałam jedynie sprawdzić dokumenty podejrzanego jegomościa i zadać mu kilka zupełnie niewinnych pytań, by potwierdzić jego tożsamość, a w razie wątpliwości zaprowadzić do go Biura, by tam potwierdzono lub obalono moje obawy. Wtedy nastąpiło jednak coś, co chyba mówiło samo za siebie, bowiem przechodzień rzucił się do ucieczki, gdy tylko zauważył, że się zbliżam.
Nie miałam więc innego wyboru, jak go gonić i choć oddech gwałtownie mi przyśpieszał, a płuca paliły żywym ogniem, to nie miałam zamiaru przestać. Uciekinier był szybki, ale chyba nie wiedział, jak upierdliwy auror go goni i że dopóki mnie nie zgubi, ani myślałam się zatrzymywać.
I nagle stop! On stop, ja stop, wszyscy stop. Człowiek, którego tak zaciekle goniłam stał obok innego mężczyzny - schludnego, eleganckiego, zupełnie niezwracającego uwagi, przeciętnego. Może nawet nieco zbyt przeciętnego. Coś tu nie grało.
Przez krótką chwilę nie wiedziałam, co zrobić w zaistniałej sytuacji; szybko jednak otrząsnęłam się, nie chcąc dawać nieznajomym znać, że się waham. Na wszelki wypadek zacisnęłam palce na różdżce w kieszeni płaszcza i spokojnym już krokiem (chociaż nogi bolały mnie po biegu) podeszłam do mężczyzn, mierząc ich chłodnym spojrzeniem, cały czas czujna. Chociaż wątpiłam, by coś kombinowali w miejscu pełnym niemagicznych, w biały dzień, w tak dobrej dzielnicy, trzeba było mieć się na baczności i rozważnie stawiać kroki. Ten drugi, w okularach, mógł być równie dobrze mugolem.
— Dzień dobry — przywitałam się, wbijając spojrzenie w uciekiniera, całego spiętego. — Czy coś... nie tak? — spytałam z naciskiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie miałam więc innego wyboru, jak go gonić i choć oddech gwałtownie mi przyśpieszał, a płuca paliły żywym ogniem, to nie miałam zamiaru przestać. Uciekinier był szybki, ale chyba nie wiedział, jak upierdliwy auror go goni i że dopóki mnie nie zgubi, ani myślałam się zatrzymywać.
I nagle stop! On stop, ja stop, wszyscy stop. Człowiek, którego tak zaciekle goniłam stał obok innego mężczyzny - schludnego, eleganckiego, zupełnie niezwracającego uwagi, przeciętnego. Może nawet nieco zbyt przeciętnego. Coś tu nie grało.
Przez krótką chwilę nie wiedziałam, co zrobić w zaistniałej sytuacji; szybko jednak otrząsnęłam się, nie chcąc dawać nieznajomym znać, że się waham. Na wszelki wypadek zacisnęłam palce na różdżce w kieszeni płaszcza i spokojnym już krokiem (chociaż nogi bolały mnie po biegu) podeszłam do mężczyzn, mierząc ich chłodnym spojrzeniem, cały czas czujna. Chociaż wątpiłam, by coś kombinowali w miejscu pełnym niemagicznych, w biały dzień, w tak dobrej dzielnicy, trzeba było mieć się na baczności i rozważnie stawiać kroki. Ten drugi, w okularach, mógł być równie dobrze mugolem.
— Dzień dobry — przywitałam się, wbijając spojrzenie w uciekiniera, całego spiętego. — Czy coś... nie tak? — spytałam z naciskiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Gość
Gość
Zanim jeszcze Tamuna zdążyła znaleźć się przed nami, zdążyłem zauważyć różdżkę wystającą z tylnej kieszeni przyklejonego do podłoża delikwenta. Było to jedno z najmniej rozważnych miejsc do trzymania tak cennej rzeczy, ale taka lekkomyślność wielokrotnie już ułatwiła mi pracę. Jak na Angielskiego dżentelmena przystało, rozbawiony rzuciłem ciche dziękuję, bez najmniejszych skrupułów wyciągając różdżkę, po czym wetknąłem przedmiot za pazuchę własnej marynarki. Mając pewność, że złapałem na haczyk czarodzieja, pozostało mi jedynie dobrze odegrać swoją rolę, a intuicja już podsuwała mi najbardziej właściwy plan.
- Dzień dobry. - Odpowiedziałem dziarsko Tamunie, wcielając się w swoją rolę. Nie chciałem, aby odstraszyła mojego domniemanego informatora, choć sam już chyba posunąłem się o krok za daleko. Niemniej, czując, że mam sytuację pod kontrolą i jestem w stanie zatrzymać podejrzanego, przepytać go, jak i utrzymać śledztwo między mną a Rogersem, musiałem – o ironio – zbyć koleżankę z pracy. Nie znałem powodów, dla których miałem zachować rozmowę z informatorem w sekrecie przed pozostałymi członkami biura aurorów, ale rozkaz w żaden sposób nie naruszał mojego kręgosłupa moralnego, a to czyniło go niepodważalnym. - Wszystko w jak najlepszym porządku, choć chyba zbiera się na deszcz, nie uważa pani? - Za jedno mogłem uwielbiać Anglię. Praktycznie każdą rozmowę dało się rozpocząć, jak i zabić wzmianką o deszczu.
Nie pracowaliśmy z Tamuną razem zbyt często, co stawiało mnie w nieco trudniejszej sytuacji. Część osób z biura aurorów znała kilka moich rozpoznawczych sygnałów, których używałem, pracując w terenie pod przykrywką. Tym razem byłem jednak zdany na ślepy los - czy też raczej zdrowy rozsądek pani Moody. Uznałem bowiem, iż nierozsądnym byłoby danie informatorowi jakiegokolwiek znaku, który mógłby mu wskazać we mnie aurora. Przez chwilę miałem zagrać w jego drużynie - zdobyć zaufanie, wyratować z opresji. A później... cóż, w tej kwestii najwięcej zależało własnie od Tamuny.
- Dzień dobry. - Odpowiedziałem dziarsko Tamunie, wcielając się w swoją rolę. Nie chciałem, aby odstraszyła mojego domniemanego informatora, choć sam już chyba posunąłem się o krok za daleko. Niemniej, czując, że mam sytuację pod kontrolą i jestem w stanie zatrzymać podejrzanego, przepytać go, jak i utrzymać śledztwo między mną a Rogersem, musiałem – o ironio – zbyć koleżankę z pracy. Nie znałem powodów, dla których miałem zachować rozmowę z informatorem w sekrecie przed pozostałymi członkami biura aurorów, ale rozkaz w żaden sposób nie naruszał mojego kręgosłupa moralnego, a to czyniło go niepodważalnym. - Wszystko w jak najlepszym porządku, choć chyba zbiera się na deszcz, nie uważa pani? - Za jedno mogłem uwielbiać Anglię. Praktycznie każdą rozmowę dało się rozpocząć, jak i zabić wzmianką o deszczu.
Nie pracowaliśmy z Tamuną razem zbyt często, co stawiało mnie w nieco trudniejszej sytuacji. Część osób z biura aurorów znała kilka moich rozpoznawczych sygnałów, których używałem, pracując w terenie pod przykrywką. Tym razem byłem jednak zdany na ślepy los - czy też raczej zdrowy rozsądek pani Moody. Uznałem bowiem, iż nierozsądnym byłoby danie informatorowi jakiegokolwiek znaku, który mógłby mu wskazać we mnie aurora. Przez chwilę miałem zagrać w jego drużynie - zdobyć zaufanie, wyratować z opresji. A później... cóż, w tej kwestii najwięcej zależało własnie od Tamuny.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Niczego nie mogłam być pewna - choć mężczyzna z wąsikiem wydawał się być mugolem, to nierozsądnym byłoby wykluczenie tego, że mugola mógł tylko udawać, a między nim i uciekinierem istnieje jakaś nieznana mi jeszcze umowa. Nie lubiłam takich sytuacji; trzeba było być w ich przypadku wyjątkowo ostrożnym i nie śpieszyć się, a ja preferowałam raczej szybkie, gwałtowne akcje. Mimo to zdawałam sobie sprawę z tego, że niebezpieczny zawód aurora stawiał mnie również w takim położeniu, w którym trzeba było wykazywać się nie tylko siłą i szybkimi nogami, ale też subtelnością.
— W Londynie zawsze zbiera się na deszcz, proszę pana — odparłam prosto, posyłając nieznajomemu nawet uśmiech — za to czuję, że niebawem nadejdzie burza. Szacuję, że za dwie, trzy godziny.
I na dowód swoich słów wskazałam otwartą dłonią na ciężkie, ciemne chmury, malujące się jeszcze cienką linią ponad dachami eleganckich kamienic.
— Jak panowie uważają? Niech mnie, to przypomina zakłady! — zaśmiałam się krótko, próbując pokierować tę niezobowiązującą rozmowę na interesujące mnie tory.
— W Londynie zawsze zbiera się na deszcz, proszę pana — odparłam prosto, posyłając nieznajomemu nawet uśmiech — za to czuję, że niebawem nadejdzie burza. Szacuję, że za dwie, trzy godziny.
I na dowód swoich słów wskazałam otwartą dłonią na ciężkie, ciemne chmury, malujące się jeszcze cienką linią ponad dachami eleganckich kamienic.
— Jak panowie uważają? Niech mnie, to przypomina zakłady! — zaśmiałam się krótko, próbując pokierować tę niezobowiązującą rozmowę na interesujące mnie tory.
Gość
Gość
Plan wydawał się prosty. Spławiam Tamunę, po czym uświadamiam informatora, jak wiele mi zawdzięcza. Fantastyczny Pan Lis w pełnej krasie. Wyciągam potrzebne informacje i być może pozwalam mu odejść, a być może przekazuję w ręce Rogersa. Jedno było pewne – nie mogłem wciągnąć do śledztwa więcej osób, niż było to przewidziane. Spławienie koleżanki z pracy, na ironię, w chwili obecnej stało się częścią mojego obowiązku. Z pewnością byłoby mi łatwiej ocenić konieczność odsuwania Tamuny od sprawy, gdyby szef przekazał mi więcej informacji. W zasadzie dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, dlaczego wszystko było owiane gęstą mgłą tajemnicy, trudno było jednak podważać zdanie kogoś, kto stał w hierarchii wyżej ode mnie. Czasy były takie, że bezpieczniej czułem się jako auror. Przynajmniej nikt nie mógł mnie przymknąć w Tower za używanie magii. Dobrze, że przyszło mi dorastać w domu pełnym paradoksów. Miałem całe siedemnaście lat na to, aby uodpornić się na ludzką głupotę.
I nauczyć się działać po swojemu, bez względu na obowiązujące zasady.
Uśmiechnąłem się szeroko do Tamuny, jednocześnie mocniej wbijając różdżkę mężczyźnie w dół pleców. Na razie wszystko szło zgodnie z planem i informator nie pisnął ani słowa. Świetnie, mój drogi, bo to, czy zdecydujesz się odezwać, może zaważyć na twojej wolności.
- Burza późną zimą? - W końcu do zmiany kalendarzowej pory roku brakowało jeszcze dziewięciu dni. - Wydawało mi się, że występują one tylko latem. - Podrapałem się po brodzie, lustrując koleżankę spojrzeniem, jakbym próbował odczytać z jej twarzy odpowiedź na to, czy czegoś się domyślała.
- Ma pani bardzo nietypowe skojarzenia. - Przyznałem pogodnie, bez cienia ironii, wchodząc w swoją rolę szarego, angielskiego gentelmana. Mój wąs z pewnością był w tej roli równie przekonujący jak ja. - Uważam, że nie ma co zakładać w mieście, w którym, jak sama pani powiedziała, deszcz jest zawsze pewien. - Skinąłem jej lekko, starając się uciąć tę przyjemną wymianę zdań.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I nauczyć się działać po swojemu, bez względu na obowiązujące zasady.
Uśmiechnąłem się szeroko do Tamuny, jednocześnie mocniej wbijając różdżkę mężczyźnie w dół pleców. Na razie wszystko szło zgodnie z planem i informator nie pisnął ani słowa. Świetnie, mój drogi, bo to, czy zdecydujesz się odezwać, może zaważyć na twojej wolności.
- Burza późną zimą? - W końcu do zmiany kalendarzowej pory roku brakowało jeszcze dziewięciu dni. - Wydawało mi się, że występują one tylko latem. - Podrapałem się po brodzie, lustrując koleżankę spojrzeniem, jakbym próbował odczytać z jej twarzy odpowiedź na to, czy czegoś się domyślała.
- Ma pani bardzo nietypowe skojarzenia. - Przyznałem pogodnie, bez cienia ironii, wchodząc w swoją rolę szarego, angielskiego gentelmana. Mój wąs z pewnością był w tej roli równie przekonujący jak ja. - Uważam, że nie ma co zakładać w mieście, w którym, jak sama pani powiedziała, deszcz jest zawsze pewien. - Skinąłem jej lekko, starając się uciąć tę przyjemną wymianę zdań.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 11.07.17 20:46, w całości zmieniany 1 raz
Wpatrywał się w kopertę zaadresowaną do niego. Było to machnięte ładnym, kobiecym pismem, które widział już wcześniej. Wtedy gdy proszono go o radę i konsultację w sprawie zjawisk na niebie i powiązaniem tego z falą okrucieństw, która zalała Wielką Brytanię jak epidemia. Każdy miał w rodzinie kogoś pokrzywdzonego lub kogoś takiego znał. Zaginięcia, morderstwa. Prasa nie dawała spokoju nie tylko mieszkańcom, ale również pracownikom Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Co prawda Jayden nie wierzył w ani jedno słowo, które drukował Prorok Codzienny, gdzie podawano jakieś kompletnie wydumane informacje o bieżących wydarzeniach. W ogóle nie miało to odniesienia do rzeczywistości, a jako jeden z członków Zakonu Feniksa można było powiedzieć, że Vane był bardziej uświadomiony niż większość szarych czarodziejów. Owszem - byli na pewno jeszcze ludzie broniący wartości i zasad moralnych poza szeregami organizacji, do której należał, ale byli zapewne zmuszeni trzymać swoje poglądy w tajemnicy. Ministerstwo Magii przeradzało się w wielki, paskudny rak, który pochłaniał jego ukochaną Anglię i sąsiadujące z nią państwa. Co mieli zrobić? Jak zareagować? W takim okresie pojawiła się jednak sowa z wiadomością z Biura Aurorów z prośbą o spotkanie. Jayden nie wiedział, czego miał się spodziewać. W końcu nikogo od nich nie znał, no może poza Elizabeth Fawley, ale ich znajomość można było określić jako powierzchowną. Widywali się jako dzieci, gdy pani Vane uczyła młodej szlachcianki gry na fortepianie, ale później kontakt się urwał, by jakoś odrodzić się wśród Zakonu. Nie kojarzył jednak Sophii Carter i nie sądził, że koniec owego spotkania przybierze takie skutki. Jedno pytanie, jedno zdjęcie i to wystarczyło, by wybić JJa z rytmu. Oczywiście że poznawał tego człowieka - ich relacja rozwijała się przez jakiś czas, gdy James postanowił przyjechać do Anglii. Był naprawdę zdeterminowanym młodym człowiekiem i trudno było go nie zapamiętać.
Jay zerknął jeszcze raz na kopertę, po czym wstał z łóżka, zarzucił płaszcz i deportował się niedaleko Bedford Square, które podał jako miejsce spotkania. Przychodził tu jako mały chłopiec wspólnie z rodzicami poobcować z niemagicznym światem i dostrzec jego piękno. Wciąż je dostrzegał, a o tej porze roku było tu naprawdę wspaniale. Budynki ozdobione w najlepszy sposób na tamte czasy jedynie dodawały uroku uliczkom, które kręciły się niczym labirynt i zachęcały do długich spacerów. Jayden jednak zatrzymał się przy jednej z pierwszych ławek parku, by przysiąść na niej i czekać na umówioną osobę. Kim była, że miała zdjęcie Jamesa i jego samego? Wykluczał pokrewieństwo, chociaż może jakaś daleka kuzynka? Trudno było powiedzieć... Tutaj w Londynie? Tym razem nie myślał o astronomii, a o dawnym znajomym, którego widok zaskoczył równie mocno, co ostatnie wydarzenia. Czy żył? A jeśli tak to dlaczego się nie odzywał? Profesor zerknął w dół alejki, wypatrując znajomych rudych włosów. Był zniecierpliwiony, zaintrygowany i nie miał pojęcia, czego się spodziewać tym razem po młodej pani auror.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od czasu poprzedniego spotkania Sophia nie potrafiła przestać myśleć o zagadkowych słowach wymienionych na koniec rozmowy. Niestety, jej rozmówca nie miał wtedy czasu, żeby z nią porozmawiać i rozwiać jej wątpliwości dotyczące fotografii, na której znajdował się w towarzystwie Jamesa. Sophia zaspokoiła swoją ciekawość odnośnie zawodowej rozmowy na temat możliwego powiązania wydarzeń astronomicznych z tym, co działo się ostatnimi czasy w magicznym świecie, ale na poznanie tajemnicy zagadkowej fotografii z przeszłości musiała poczekać.
Kilka dni po tamtej rozmowie postanowiła wysłać do Vane’a list. Nakreśliła pospiesznie kilka zdań i podprowadziła sowę należącą do brata, gdyż nie posiadała własnej, i miała nadzieję, że mężczyzna znajdzie dla niej czas. W natłoku innych zajęć, w tym obowiązków nauczyciela i astronoma, mógł mieć problem z upchnięciem tej rozmowy w swoim rozkładzie dnia, ale Sophia nie planowała zająć mu wiele czasu. Chciała po prostu dowiedzieć się czegoś o jego dawnej znajomości z Jamesem Westwoodem, kimś, kto był dla niej bardzo ważny nawet prawie cztery lata od swojej śmierci. Czas mijał, pierwsza złość, frustracja i rozpacz minęły, ale pamięć trwała bez względu na to, co działo się później. Pewne było, że po Jamesie już nigdy nie przeżyła ponownie tego samego, co przeżyła z nim, nikt inny nie zagościł już w jej sercu, a jej uwaga poświęciła się całkowicie kursowi aurorskiemu, a później pracy aurora. Tak było do dziś; Sophia była oddaną swojej pracy aurorką, chociaż do działań ministerstwa miała coraz więcej wątpliwości i nie była pewna, w którą stronę to wszystko zmierzało. A to, czego dowiedziała się wczoraj podczas odwiedzin Margaux, jeszcze bardziej zmieniło jej sposób patrzenia na niektóre sprawy. Miała świadomość, że za tym wszystkim mogło kryć się coś więcej, a ona, mimo zagrożenia, zgodziła się przystąpić do grupy zwanej Zakonem Feniksa.
Minął zaledwie jeden dzień, więc nadal trudno było jej sobie to wszystko wyobrazić, nie wiedziała też, jak miała wyglądać jej działalność w organizacji. Była jak dziecko we mgle, musiała czekać na rozwój sytuacji, ale mimo to w głębi duszy czuła, że postąpiła słusznie, wysłuchując Margo i przyjmując jej propozycję. Chciała zrobić coś dobrego.
Aportowała się nieopodal miejsca umówionego spotkania z Jaydenem Vane; wiedziała, gdzie to jest, gdyż była tu już w przeszłości. Jej myśli wypełniał głównie Zakon oraz James, a w kieszeni płaszcza miała kilka kolejnych fotografii zmarłego narzeczonego, które wyciągnęła ze swojego pudełka wspomnień. Co jakiś czas przelotnie muskała je dłonią, zastanawiając się, jak to możliwe, że Jayden Vane go znał.
W końcu, idąc jedną z alejek, zauważyła go siedzącego na ławce. Bystre spojrzenie oczu barwy płynnego złota bardzo szybko wychwyciło jego twarz, więc przyspieszyła kroku i po chwili znalazła się obok mężczyzny.
- Dzień dobry, profesorze Vane – przywitała go. – Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać.
Od poprzedniego spotkania minął niewiele ponad tydzień, ale o ile tamto było skutkiem pobudek zawodowych, tym razem cel był znacznie bardziej prywatny i nie mogła przewidzieć, jak mężczyzna będzie się na to zapatrywał. W końcu go nie znała... ale najwyraźniej znał go James.
Przysiadła obok niego na ławce.
- Przepraszam, jeśli oderwałam pana od jakichś ważnych spraw, ale bardzo chciałam porozmawiać z panem o tamtej... starej fotografii. A właściwie o osobie, która się na niej znajduje – odezwała się, sięgając do kieszeni i wyciągając jedno ze zdjęć, to samo, które pokazała mu wtedy i na którym widniał James u boku Vane’a. Z tyłu nakreślona była data – 1948 rok. Umilkła jednak, czekając na jakąś reakcję ze strony mężczyzny.
Kilka dni po tamtej rozmowie postanowiła wysłać do Vane’a list. Nakreśliła pospiesznie kilka zdań i podprowadziła sowę należącą do brata, gdyż nie posiadała własnej, i miała nadzieję, że mężczyzna znajdzie dla niej czas. W natłoku innych zajęć, w tym obowiązków nauczyciela i astronoma, mógł mieć problem z upchnięciem tej rozmowy w swoim rozkładzie dnia, ale Sophia nie planowała zająć mu wiele czasu. Chciała po prostu dowiedzieć się czegoś o jego dawnej znajomości z Jamesem Westwoodem, kimś, kto był dla niej bardzo ważny nawet prawie cztery lata od swojej śmierci. Czas mijał, pierwsza złość, frustracja i rozpacz minęły, ale pamięć trwała bez względu na to, co działo się później. Pewne było, że po Jamesie już nigdy nie przeżyła ponownie tego samego, co przeżyła z nim, nikt inny nie zagościł już w jej sercu, a jej uwaga poświęciła się całkowicie kursowi aurorskiemu, a później pracy aurora. Tak było do dziś; Sophia była oddaną swojej pracy aurorką, chociaż do działań ministerstwa miała coraz więcej wątpliwości i nie była pewna, w którą stronę to wszystko zmierzało. A to, czego dowiedziała się wczoraj podczas odwiedzin Margaux, jeszcze bardziej zmieniło jej sposób patrzenia na niektóre sprawy. Miała świadomość, że za tym wszystkim mogło kryć się coś więcej, a ona, mimo zagrożenia, zgodziła się przystąpić do grupy zwanej Zakonem Feniksa.
Minął zaledwie jeden dzień, więc nadal trudno było jej sobie to wszystko wyobrazić, nie wiedziała też, jak miała wyglądać jej działalność w organizacji. Była jak dziecko we mgle, musiała czekać na rozwój sytuacji, ale mimo to w głębi duszy czuła, że postąpiła słusznie, wysłuchując Margo i przyjmując jej propozycję. Chciała zrobić coś dobrego.
Aportowała się nieopodal miejsca umówionego spotkania z Jaydenem Vane; wiedziała, gdzie to jest, gdyż była tu już w przeszłości. Jej myśli wypełniał głównie Zakon oraz James, a w kieszeni płaszcza miała kilka kolejnych fotografii zmarłego narzeczonego, które wyciągnęła ze swojego pudełka wspomnień. Co jakiś czas przelotnie muskała je dłonią, zastanawiając się, jak to możliwe, że Jayden Vane go znał.
W końcu, idąc jedną z alejek, zauważyła go siedzącego na ławce. Bystre spojrzenie oczu barwy płynnego złota bardzo szybko wychwyciło jego twarz, więc przyspieszyła kroku i po chwili znalazła się obok mężczyzny.
- Dzień dobry, profesorze Vane – przywitała go. – Dziękuję, że zgodził się pan ze mną spotkać.
Od poprzedniego spotkania minął niewiele ponad tydzień, ale o ile tamto było skutkiem pobudek zawodowych, tym razem cel był znacznie bardziej prywatny i nie mogła przewidzieć, jak mężczyzna będzie się na to zapatrywał. W końcu go nie znała... ale najwyraźniej znał go James.
Przysiadła obok niego na ławce.
- Przepraszam, jeśli oderwałam pana od jakichś ważnych spraw, ale bardzo chciałam porozmawiać z panem o tamtej... starej fotografii. A właściwie o osobie, która się na niej znajduje – odezwała się, sięgając do kieszeni i wyciągając jedno ze zdjęć, to samo, które pokazała mu wtedy i na którym widniał James u boku Vane’a. Z tyłu nakreślona była data – 1948 rok. Umilkła jednak, czekając na jakąś reakcję ze strony mężczyzny.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie bał się. Nie niepokoił. Był po prostu zagubiony. Nie wiedział co to mogło oznaczać. Czy jednak to było zrządzenie losu, czy ta akurat kobieta spotkała się z nim nie bez przyczyny? Cóż. Na pewno wiedziała kim jest skoro miała ze sobą to zdjęcie. Nie widział Jamesa długie lata, ale nie mógł z nim złapać kontaktu, bo jedyną drogą komunikacji między nimi były listy. Gdy Westwood przestał odpisywać, Vane nie miał jak sprawdzić co się stało. Może zmienił adres? Ale czy wtedy nie poinformował go o tym? A może coś się stało? Przecież nie porzuciłby chyba współpracy z astronomem tak z dnia na dzień i to bez słowa. Jay jeszcze próbował znaleźć cokolwiek co o tym by świadczyło w listach, ale nie mógł niczego takiego się doszukać. Wszystkie te myśli przycichły wraz z mijanymi miesiącami i latami. Odżyły ponownie jak przy wybuchu wulkanu wraz z pojawieniem się panny Carter i zdjęcia, które trzymała. Czy nie było to zaskakujące? Jak bardzo świat przeplatał losy całkiem pozornie nie mających ze sobą związków nieznajomych. A jednak... JJ nie wierzył jednak w przypadek i czuł, że tak musiało być. To musiało się wydarzyć podobnie jak ich ponowne spotkanie, gdzie mieli rozwiać swoje wątpliwości. W liście niewiele sobie powiedzieli. Zapewne zmarnowaliby rulony pergaminu, a i tak nie wyjaśniliby wszystkiego, co się działo. Co łączyło pannę Sophię Carter z Jamesem Westwoodem i jego tajemniczym zniknięciem? A może pytanie trzeba było zadać w inny sposób - co on miał z tym wspólnego? Miał nadzieję, że dowie się już wkrótce, chociaż minuty dłużyły się w nieskończoność, gdy czekał na rudowłosą.
Ocknął się słysząc jej głos i wstał momentalnie z ławki, prostując się. Chyba lekko się spóźniła, ale nie miało to znaczenia. Mógł tu równie dobrze siedzieć kwadrans lub kilka godzin. Nie zrobiłoby mu to różnicy, bo czas jakby się zatrzymał. Na szczęście jednak jego towarzyszka się pojawiła i mogli zacząć przechodzić powoli do tematu ich spotkania. Uśmiechnął się do niej blado, czując, że to będzie dziwna rozmowa. Jednak widział, że nie tylko jego zżerała ciekawość.
- Jayden. Mów mi Jayden - odparł, wyciągając do niej rękę. - Nie oderwałaś mnie od żadnych zajęć. W sumie to nie mogłem przestać myśleć i głowić się nad tym skąd masz to zdjęcie. Jestem na niej z moim dawnym przyjacielem - Jamesem Westwoodem.
Przejął od panny Carter fotografię i przyjrzał się jej raz jeszcze. Odwrócił ja i przeczytał swoje imię i nazwisko wraz z datą wykonania. Aż trudno było mu uwierzyć, że było to osiem lat temu. Vane zasmucił się na chwilę, po czym nie podnosząc wzroku, spytał:
- Od wielu lat już się do mnie nie odzywał. Jeśli go szukasz, nie pomogę ci w jego znalezieniu.
Ocknął się słysząc jej głos i wstał momentalnie z ławki, prostując się. Chyba lekko się spóźniła, ale nie miało to znaczenia. Mógł tu równie dobrze siedzieć kwadrans lub kilka godzin. Nie zrobiłoby mu to różnicy, bo czas jakby się zatrzymał. Na szczęście jednak jego towarzyszka się pojawiła i mogli zacząć przechodzić powoli do tematu ich spotkania. Uśmiechnął się do niej blado, czując, że to będzie dziwna rozmowa. Jednak widział, że nie tylko jego zżerała ciekawość.
- Jayden. Mów mi Jayden - odparł, wyciągając do niej rękę. - Nie oderwałaś mnie od żadnych zajęć. W sumie to nie mogłem przestać myśleć i głowić się nad tym skąd masz to zdjęcie. Jestem na niej z moim dawnym przyjacielem - Jamesem Westwoodem.
Przejął od panny Carter fotografię i przyjrzał się jej raz jeszcze. Odwrócił ja i przeczytał swoje imię i nazwisko wraz z datą wykonania. Aż trudno było mu uwierzyć, że było to osiem lat temu. Vane zasmucił się na chwilę, po czym nie podnosząc wzroku, spytał:
- Od wielu lat już się do mnie nie odzywał. Jeśli go szukasz, nie pomogę ci w jego znalezieniu.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dla Sophii to także było dziwaczne. Przez ostatnie dni nie raz i nie dwa zastanawiała się nad tym. Oglądała jeszcze raz stare fotografie, próbowała wyłapać jeszcze więcej takich szczegółów, które umknęły jej wcześniej. Była po prostu ciekawa, w końcu chodziło o kogoś, kto był dla niej bardzo ważny. Przy kim być może by się dzisiaj znajdowała, gdyby nie jego tragiczna i przedwczesna śmierć. Może byłaby panią Westwood, może wokół jej nóg plątałyby się rudowłose szkraby? Może nigdy nie zostałaby aurorem, a znalazłaby swoje powołanie w czymś innym? Nie wiadomo, jak potoczyłoby się jej życie, ale z pewnością wyglądałoby inaczej niż teraz. Pocieszenie stanowił dla niej fakt, że jako auror mogła spróbować pomóc innym, tak, by takich ludzi ginących przedwcześnie z powodu czarnej magii było coraz mniej. Nie mogła zrobić nic dla Jamesa, który spoczywał kilka tysięcy kilometrów stąd na cmentarzu w Chicago, ale mogła pomóc komuś innemu. Jako auror i jako świeżo upieczona Zakonniczka Feniksa. W pewnym sensie robiła to też przez wzgląd na jego pamięć, bo wiedziała, że cieszyłby się, widząc, że przekuła swój smutek w konkretne działanie i nie pozostała bierna. Oboje byli wierni temu, w co wierzyli. Nie na darmo odkryli w sobie pokrewne dusze.
Intrygowało ją to, że Jayden Vane spotkał kiedyś Jamesa i naprawdę liczyła na to, że usłyszy o tym coś więcej. Chciała zaspokoić ciekawość, posłuchać o przeszłości ukochanej osoby, poza tym intrygujący był sam fakt, że obok niej siedział ktoś, kto przed laty znał Jamesa. Rozmawiał z nim tak, jak teraz Sophia. James nie wspominał jej o tym, bo w końcu poznali się później, dwa lata po zrobieniu tego zdjęcia. Nie znała wszystkich znajomych Westwooda.
Przywitała go i usiadła; bystre, jasnozłote tęczówki lustrowały go czujnie. Niektórzy mogliby się poczuć nieswojo pod takim spojrzeniem, ale jak czuł się Vane? Nie wiedziała. W tej chwili najbardziej nurtowało ją to, co miał do powiedzenia.
- Oczywiście... Jaydenie. Wobec tego proszę mówić do mnie Sophia – powiedziała, zgadzając się na przejście do bardziej swobodnej formy. Ostatecznie była młoda i czuła się dziwnie, gdy ludzie zwracali się do niej „pani” poza oficjalnymi, zawodowymi sytuacjami. – Więc byłeś... przyjacielem Jamesa? Oczywiście, że go znam. To znaczy... znałam. I wiem, gdzie się teraz znajduje. James Westwood... Nie żyje – zawahała się, a w złotych tęczówkach błysnął ból. – Nie wiedziałeś o tym?
Powiedziała to. Zawsze dziwnie się czuła, mówiąc to wszystko prawie obcemu mężczyźnie i formułując na głos tę gorzką myśl, że jej narzeczony nie żył. Miała kilka lat, żeby się z tym oswoić, ale to nadal brzmiało dziwnie. James Westwood. Nie żyje. To połączenie zupełnie nie pasowało, ale jednak było prawdą. Poruszyła się niespokojnie, jej wzrok na moment spoczął na czubkach jej butów niespokojnie wbijających się w powierzchnię ścieżki.
- Proszę, opowiedz mi coś więcej – szepnęła po chwili, choć spodziewała się, że i ze strony Jaydena padną pytania. Była gotowa na nie odpowiedzieć, rozjaśnić mu losy jego przyjaciela. Uświadomiła sobie, że mógł nigdy nie usłyszeć o jego śmierci, bo zapewne nie czytał gazet z Chicago.
Intrygowało ją to, że Jayden Vane spotkał kiedyś Jamesa i naprawdę liczyła na to, że usłyszy o tym coś więcej. Chciała zaspokoić ciekawość, posłuchać o przeszłości ukochanej osoby, poza tym intrygujący był sam fakt, że obok niej siedział ktoś, kto przed laty znał Jamesa. Rozmawiał z nim tak, jak teraz Sophia. James nie wspominał jej o tym, bo w końcu poznali się później, dwa lata po zrobieniu tego zdjęcia. Nie znała wszystkich znajomych Westwooda.
Przywitała go i usiadła; bystre, jasnozłote tęczówki lustrowały go czujnie. Niektórzy mogliby się poczuć nieswojo pod takim spojrzeniem, ale jak czuł się Vane? Nie wiedziała. W tej chwili najbardziej nurtowało ją to, co miał do powiedzenia.
- Oczywiście... Jaydenie. Wobec tego proszę mówić do mnie Sophia – powiedziała, zgadzając się na przejście do bardziej swobodnej formy. Ostatecznie była młoda i czuła się dziwnie, gdy ludzie zwracali się do niej „pani” poza oficjalnymi, zawodowymi sytuacjami. – Więc byłeś... przyjacielem Jamesa? Oczywiście, że go znam. To znaczy... znałam. I wiem, gdzie się teraz znajduje. James Westwood... Nie żyje – zawahała się, a w złotych tęczówkach błysnął ból. – Nie wiedziałeś o tym?
Powiedziała to. Zawsze dziwnie się czuła, mówiąc to wszystko prawie obcemu mężczyźnie i formułując na głos tę gorzką myśl, że jej narzeczony nie żył. Miała kilka lat, żeby się z tym oswoić, ale to nadal brzmiało dziwnie. James Westwood. Nie żyje. To połączenie zupełnie nie pasowało, ale jednak było prawdą. Poruszyła się niespokojnie, jej wzrok na moment spoczął na czubkach jej butów niespokojnie wbijających się w powierzchnię ścieżki.
- Proszę, opowiedz mi coś więcej – szepnęła po chwili, choć spodziewała się, że i ze strony Jaydena padną pytania. Była gotowa na nie odpowiedzieć, rozjaśnić mu losy jego przyjaciela. Uświadomiła sobie, że mógł nigdy nie usłyszeć o jego śmierci, bo zapewne nie czytał gazet z Chicago.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie mieli pojęcia, że jedno jak i drugie było w Zakonie Feniksa. Sophia wprawdzie od niedawna, ale wkrótce mieli się przekonać, że nie tylko znajomość osoby Jamesa Westwooda ich łączyła. Było potrzebnych jak najwięcej dzielnych ludzi, którzy nie bali się stawić koła przeciwnościom i pokazać światu, że nie wszyscy pogodzili się z dyktaturą Ministerstwa Magii jak i okrucieństwami dziejącymi się na arenie społecznościowej Wielkiej Brytanii. Co raz to dziwniejsze i nowsze informacje dochodzące z różnych źródeł wprowadzały zamęt i chaos, który Prorok Codzienny i inne prorzadowe gazety próbowały naprostować kłamstwami. Wszystko to szło w zdecydowanie złym kierunku, a manipulując czarodziejami łatwo było przekazać im swoje racje. Bo ludzie nie posiadali własnego rozumu - dlaczego tak było, Jay nie znał odpowiedzi. Słaba psychika była jak choroba, która roztaczała się i panoszyła między Anglikami, Szkotami, Walijczykami, Irlandczykami pozwalając innym pozwalając wpływać na swoje decyzje. Nic dziwnego że powstał Zakon, do którego chcieli należeć ludzie pragnący zmian. W końcu nikt o własnym rozumie nie mógł brać tych wszystkich wypadków za przypadkowe zrządzenia losu. Nawet tak oderwany od niektórych spraw Jay widział w tym niezgodność i miał swoje podejrzenia. Nie miał pojęcia jaka była panna Sophia Carter i nie znał jej. Ale wiedział, że James Westwood był człowiekiem prawym. Nie mógłby mieć bliskich relacji z kimś, kto nie podzielał jego poglądów politycznych. I może nie byli niesamowicie długo zażyłymi przyjaciółmi, Jayden był tego akurat pewien na sto procent. Tamten mężczyzna z jego przeszłości miał swoje zasady, a ludzie tak łatwo się nie zmieniali. Nie pokroju Jamesa.
- Zgoda - uśmiechnął się blado, czując, że coś się święciło. Pytanie tylko co dokładnie. Usiadł razem z Sophią na ławce, czekając na wyjaśnienia. W końcu on był chłonnym wiedzy, chociaż dało się wyczuć, że ona również pragnęła wyjaśnień. Przytaknął, gdy spytała go o relacje między nim a Westwoodem. Byli dobrymi znajomymi, a pozwolił to staż u ojca Vane'a, który odbywał Amerykanin. Dalszą jednak wypowiedź przyjął z mieszanymi uczuciami. Od zdziwienia, niedowierzania, strachu i smutku przewijały się owe emocje na twarzy profesora. Nie spodziewał się usłyszeć takich wieści, chociaż wiadomo, że był nastawiony na wszystko. Jak dało się zauważyć, nie na wszystko. Słowa o śmierci były niezwykle prawdziwe i szczere, a ból w głosie rudowłosej łatwo dało się rozpoznać. Nie kłamała. I czemu by miała? Przez chwilę Vane wyglądał jakby nie wiedział, co powiedziała. - A więc wszystko jasne - wymruczał w końcu JJ, opadając na oparcie ławki ze zrezygnowaniem. Łatwo było się domyślić, że nie wiedział nic o tej śmierci. Tak zaskakującej i... Nagłej. Jak to w ogóle możliwe, że dowiedział się właśnie teraz? Dopiero teraz? - Kiedy? I jak? - zdołał tylko wymruczeć cicho po dłuższej chwili, wpatrując się w dróżkę przed sobą. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jak się zachować. Po prostu pustka. Wszystkie te lata milczenia i powód zdały mu się tak oczywiste, chociaż wcześniej nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie miał pojęcia ile tkwił w tym marazmie, gdy przez ścianę mgły przebił się dziewczęcy głos.
Proszę, opowiedz mi coś więcej.
Powoli przekręcił głowę w stronę Carter i z bólem patrzył jej w oczy, czując, że to będzie jedna z najtrudniejszych rozmów w jego życiu.
- Ja... - urwał, nie wiedząc od czego zacząć. - Byłaś jego przyjaciółką? - spytał, chcąc wiedzieć jak bardzo zależało jej na Jamesie i co mógł jej powiedzieć.
- Zgoda - uśmiechnął się blado, czując, że coś się święciło. Pytanie tylko co dokładnie. Usiadł razem z Sophią na ławce, czekając na wyjaśnienia. W końcu on był chłonnym wiedzy, chociaż dało się wyczuć, że ona również pragnęła wyjaśnień. Przytaknął, gdy spytała go o relacje między nim a Westwoodem. Byli dobrymi znajomymi, a pozwolił to staż u ojca Vane'a, który odbywał Amerykanin. Dalszą jednak wypowiedź przyjął z mieszanymi uczuciami. Od zdziwienia, niedowierzania, strachu i smutku przewijały się owe emocje na twarzy profesora. Nie spodziewał się usłyszeć takich wieści, chociaż wiadomo, że był nastawiony na wszystko. Jak dało się zauważyć, nie na wszystko. Słowa o śmierci były niezwykle prawdziwe i szczere, a ból w głosie rudowłosej łatwo dało się rozpoznać. Nie kłamała. I czemu by miała? Przez chwilę Vane wyglądał jakby nie wiedział, co powiedziała. - A więc wszystko jasne - wymruczał w końcu JJ, opadając na oparcie ławki ze zrezygnowaniem. Łatwo było się domyślić, że nie wiedział nic o tej śmierci. Tak zaskakującej i... Nagłej. Jak to w ogóle możliwe, że dowiedział się właśnie teraz? Dopiero teraz? - Kiedy? I jak? - zdołał tylko wymruczeć cicho po dłuższej chwili, wpatrując się w dróżkę przed sobą. Nie miał pojęcia, co powiedzieć. Jak się zachować. Po prostu pustka. Wszystkie te lata milczenia i powód zdały mu się tak oczywiste, chociaż wcześniej nie dopuszczał do siebie tej myśli. Nie miał pojęcia ile tkwił w tym marazmie, gdy przez ścianę mgły przebił się dziewczęcy głos.
Proszę, opowiedz mi coś więcej.
Powoli przekręcił głowę w stronę Carter i z bólem patrzył jej w oczy, czując, że to będzie jedna z najtrudniejszych rozmów w jego życiu.
- Ja... - urwał, nie wiedząc od czego zacząć. - Byłaś jego przyjaciółką? - spytał, chcąc wiedzieć jak bardzo zależało jej na Jamesie i co mógł jej powiedzieć.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia z pewnością przeżyje spore zaskoczenie, kiedy dowie się, że Jayden Vane również należał do Zakonu Feniksa. Na ten moment nie miała o tym żadnego pojęcia, chociaż odkąd Margaux wspomniała jej o organizacji i wymieniła kilku członków mimowolnie zastanawiała się, kto ze znanych jej ludzi jeszcze tam jest. Raiden? Artis? Ktoś z innych aurorów, których każdego dnia mijała w pracy? Pewnie jeszcze minie sporo czasu, zanim rozwieje swoje wątpliwości; na ten moment czuła się trochę jak dziecko we mgle i nie miała pojęcia, jak dokładnie ma wyglądać jej rola w organizacji. Liczyła, że wszystkiego prędzej czy później się dowie, ale nawet jedna rozmowa w pewnym sensie otworzyła jej oczy na niektóre sprawy, zmusiła do zastanowienia się nad wszystkim, co się w ostatnim czasie działo. Może właśnie Zakon dostarczy odpowiedzi na pytanie, jak te wszystkie wydarzenia się łączyły? Ministerstwo w swym obecnym zakłamaniu zdecydowanie ich nie dostarczało.
Sophia wiedziała, że gdyby James żył, zdecydowanie by ją poparł. Ich poglądy były bardzo podobne, zresztą gdyby mocniej się różnili to raczej nie czuliby się tak dobrze u swojego boku. Sophia nie wyobrażałaby sobie być z kimś, kto fascynował się czarną magią lub robił inne złe rzeczy, ale co do uczciwości Jamesa nigdy nie miała wątpliwości. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, że ktoś tak po prostu go zabił; trudno było jej wyobrazić Jamesa, który się komuś naraził, więc zawsze wyobrażała to sobie jako przypadkowy akt agresji, który równie dobrze mógł spotkać inną osobę przechodzącą tamtego wieczora tą drogą. Chociaż niestety nie mogła całkowicie wykluczyć opcji, że to wcale nie był przypadek, bo przecież mogło istnieć coś, o czym Westwood nigdy jej nie powiedział, a co sprawiło, że w ogóle doszło do tamtej napaści.
Spodziewała się, że Jayden zareaguje zdumieniem i szokiem; zapewne zastanawiał się, dlaczego jego przyjaciel od lat nie daje znaku życia, czy postanowił zerwać kontakty, czy może coś się z nim stało. Ale musiała mu to powiedzieć, skoro go znał, zasługiwał na to, żeby wiedzieć. Jego dotychczasowa niewiedza była zrozumiała, James nie był na tyle ważny, by pisano o nim poza granicami kraju. Nikt w Anglii (poza tymi kilkoma osobami, które go poznały) nie miał pojęcia, że ktoś taki jak James Westwood w ogóle istniał i zginął. Zresztą w samej Ameryce sprawa też nie była niczym głośnym i teraz pewnie niewielu poza rodziną, znajomymi i byłymi współpracownikami pamiętało o tym, co się wydarzyło.
- To się stało latem 1952 roku – odpowiedziała po chwili wahania. – Został zamordowany w drodze z pracy. Aurorzy nie znaleźli sprawcy, a dochodzenie szybko umorzono. – Sophia nie lubiła kłamać w ważnych sprawach, jeśli nie było to z jakichś względów konieczne, więc zdecydowała się wyznać mu prawdę, nawet jeśli było to dla niej bolesne, a same słowa brzmiały drastycznie. Czym innym byłoby usłyszenie, że Jamesowi przydarzył się jakiś wypadek, a czym innym dowiedzenie się, że miały z tym związek inne osoby. Dziwnie było opowiadać o tym komuś, kogo prawie nie znała, ale paradoksalnie było to też łatwiejsze z tego samego względu. – Był... moim narzeczonym. – Jej dłoń bezwiednie potarła miejsce, gdzie parę lat temu znajdował się pierścionek. Po śmierci Jamesa zdjęła go i przechowywała w swoim pudełku wspomnień, bo nie potrafiła go dłużej nosić. – Spędziliśmy razem dwa lata, kiedy po ukończeniu Hogwartu wyjechałam do Stanów. Tam go poznałam, w jego rodzinnym Chicago, gdzie pracował jako uzdrowiciel. Gdy umarł... wróciłam do Anglii i poszłam na kurs aurorski – opowiedziała, niespokojnie bawiąc się dłońmi. Sprawa Jamesa miała sporą rolę w jej powrocie do dawnych marzeń o zostaniu aurorem. – A ty... jesteś pierwszą osobą od dawna, która okazuje się go znać. Nie spodziewałam się, że trafię na kogoś takiego w Anglii. Dlatego chciałam... żebyś opowiedział, jak to wyglądało z twojej perspektywy. Jak go zapamiętałeś.
Liczyła, że Jayden Vane odwdzięczy się szczerością za szczerość i opowie o Jamesie, z jakim przed laty nawiązał znajomość.
Sophia wiedziała, że gdyby James żył, zdecydowanie by ją poparł. Ich poglądy były bardzo podobne, zresztą gdyby mocniej się różnili to raczej nie czuliby się tak dobrze u swojego boku. Sophia nie wyobrażałaby sobie być z kimś, kto fascynował się czarną magią lub robił inne złe rzeczy, ale co do uczciwości Jamesa nigdy nie miała wątpliwości. Tym bardziej nie potrafiła zrozumieć, że ktoś tak po prostu go zabił; trudno było jej wyobrazić Jamesa, który się komuś naraził, więc zawsze wyobrażała to sobie jako przypadkowy akt agresji, który równie dobrze mógł spotkać inną osobę przechodzącą tamtego wieczora tą drogą. Chociaż niestety nie mogła całkowicie wykluczyć opcji, że to wcale nie był przypadek, bo przecież mogło istnieć coś, o czym Westwood nigdy jej nie powiedział, a co sprawiło, że w ogóle doszło do tamtej napaści.
Spodziewała się, że Jayden zareaguje zdumieniem i szokiem; zapewne zastanawiał się, dlaczego jego przyjaciel od lat nie daje znaku życia, czy postanowił zerwać kontakty, czy może coś się z nim stało. Ale musiała mu to powiedzieć, skoro go znał, zasługiwał na to, żeby wiedzieć. Jego dotychczasowa niewiedza była zrozumiała, James nie był na tyle ważny, by pisano o nim poza granicami kraju. Nikt w Anglii (poza tymi kilkoma osobami, które go poznały) nie miał pojęcia, że ktoś taki jak James Westwood w ogóle istniał i zginął. Zresztą w samej Ameryce sprawa też nie była niczym głośnym i teraz pewnie niewielu poza rodziną, znajomymi i byłymi współpracownikami pamiętało o tym, co się wydarzyło.
- To się stało latem 1952 roku – odpowiedziała po chwili wahania. – Został zamordowany w drodze z pracy. Aurorzy nie znaleźli sprawcy, a dochodzenie szybko umorzono. – Sophia nie lubiła kłamać w ważnych sprawach, jeśli nie było to z jakichś względów konieczne, więc zdecydowała się wyznać mu prawdę, nawet jeśli było to dla niej bolesne, a same słowa brzmiały drastycznie. Czym innym byłoby usłyszenie, że Jamesowi przydarzył się jakiś wypadek, a czym innym dowiedzenie się, że miały z tym związek inne osoby. Dziwnie było opowiadać o tym komuś, kogo prawie nie znała, ale paradoksalnie było to też łatwiejsze z tego samego względu. – Był... moim narzeczonym. – Jej dłoń bezwiednie potarła miejsce, gdzie parę lat temu znajdował się pierścionek. Po śmierci Jamesa zdjęła go i przechowywała w swoim pudełku wspomnień, bo nie potrafiła go dłużej nosić. – Spędziliśmy razem dwa lata, kiedy po ukończeniu Hogwartu wyjechałam do Stanów. Tam go poznałam, w jego rodzinnym Chicago, gdzie pracował jako uzdrowiciel. Gdy umarł... wróciłam do Anglii i poszłam na kurs aurorski – opowiedziała, niespokojnie bawiąc się dłońmi. Sprawa Jamesa miała sporą rolę w jej powrocie do dawnych marzeń o zostaniu aurorem. – A ty... jesteś pierwszą osobą od dawna, która okazuje się go znać. Nie spodziewałam się, że trafię na kogoś takiego w Anglii. Dlatego chciałam... żebyś opowiedział, jak to wyglądało z twojej perspektywy. Jak go zapamiętałeś.
Liczyła, że Jayden Vane odwdzięczy się szczerością za szczerość i opowie o Jamesie, z jakim przed laty nawiązał znajomość.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jay nie zastanawiał się nad tym, co się będzie działo w Zakonie Feniksa. Ważne dla niego było to jacy ludzie tam dołączą. Bo teraźniejszy świat potrzebował siły i nadziei, która mogła zainspirować wielu. Właśnie po to powstało to zgrupowanie. Po to Albus Dumbledore postanowił zgromadzić wierzących w sprawiedliwość i prawość, która wydawałoby się zostały zapomniane. Nie jednak przez wszystkich. Vane był już jakiś czas w szeregach Zakonu, którą czasami nazywał armią Dumbledore'a. Nie miał okazji współpracować ze słynnym czarodziejem, ale wiadomym było, że dyrektorem był o niebo lepszym od aktualnego. Gellert Grindelwald był potwornym człowiekiem i wszyscy to wiedzieli, a jednak nic z tym nie robili. To Ministerstwo Magii dało mu stołek, który teraz zajmował i póki ich sojusz miał trwać, władza w Hogwarcie miała również pozostawać w jego rękach. Obserwowanie tych niewinnych dzieci, które zostały wrzucone gwałtownie w horror potrafiło rozerwać serce każdego człowieka. Jay nie chciał nawet zastanawiać się jak wyglądały zajęcia z Ochrony Przed Czarną Magią. Często jednak spotykał małoletnie ofiary tych lekcji, starając się im pomóc w jak najlepszy sposób. Starał się uspokajać uczniów, a szczególnie tych mniej odpornych na takie wrażenia, chociaż widział, że dzieci w Hogwarcie z roku na rok było coraz mniej. Niektórzy rodzice nie puszczali swoich pociech na dalszą naukę i Vane ich nie obwiniał. Gdyby to od niego zależało, nawet sam namawiałby ich do zastanowienia się nad tym czy ukończenie szkoły jest ważniejsze nad zdrowie psychiczne i fizyczne ich potomka.
Na chwilę odpłynął duchem daleko od ławki w Bedford Square. Dopiero gdy usłyszał ponownie głos Sophii Carter, wzdrygnął się delikatnie i prawie niezauważalnie tym samym wracając na ziemię.
To się stało latem pięćdziesiątego drugiego.
- Jak to... - mruknął Jayden, pochylając się i chowając twarz w dłoniach. Właśnie wtedy po raz ostatni dostał list od Jimmiego. Przecież było to cztery lata temu. Cztery lata żył w nieświadomości o śmierci znanej sobie tak dobrze osoby! Do tego został zamordowany. Kto chciałby śmierci człowieka tak nieszkodliwego jak Westwood?! Przecież to nie miało żadnego sensu. Żadnego! Chciał jedynie pomagać innym, bo gdyby tak nie było nie poświęciłby się i nie wyjechał do Anglii na pobieranie nauk od najlepszych uzdrowicieli. Władze były najwidoczniej bezradne tak samo jak i tutaj skoro nie znaleźli sprawcy. Okropne... Straszne. Przerażające. Jay nie mógł w tej chwili normalnie myśleć, bo w jego umyśle tworzyło się wiele pytań, na które nie znał i nikt nie mógł dać mu odpowiedzi. Dlatego więc milczał. - Bardzo współczuję straty - odezwał się w końcu ochrypłym głosem, słysząc o relacjach łączących rudowłosą z Amerykaninem. Zdawało mu się, że faktycznie mógł coś wspominać o zaręczynach w swoich listach jak i dziewczynie, którą wcześniej poznał, ale zupełnie nie przyszło to na myśl Vane'owi, który dopiero co dowiedział się o jego śmierci. Słuchał jej w milczeniu. Oparł się o tył ławki i przejechał dłonią po twarzy, zatrzymując ją na jakiś czas na brodzie. Wciąż jego mózg starał się jakkolwiek przetwarzać informacje, które otrzymał. Pojęcie ich w tak krótkim czasie było niezwykle trudne. Lub właściwie niemożliwe. Próba opisania postaci Jamesa Westwooda mogła mu pomóc odetchnąć i przypomnieć sobie właśnie o dawnym przyjacielu. Odetchnął i odchrząknął nim zaczął mówić. - Poznałem go, gdy przyjechał na staż do mojego ojca. Od razu zrozumiałem, że to człowiek z wartościami, nie bojący się wyrażać swoje zdanie. Z racji tego że byliśmy w podobnym wieku jak i mieliśmy zbliżone ideały, zaczęliśmy się przyjaźnić. Opowiadał mi o życiu w Ameryce, ja o tym w Anglii. Był bardzo błyskotliwy i potrafił ująć w słowa nawet bardzo skomplikowane rzeczy. Wiedział, co chciał robić w życiu i do tego za wszelką cenę dążył. Gdy wrócił do Chicago, utrzymywaliśmy kontakt listowny. Do tego Jim wysyłał mi jakieś książki o astronomii, a ja te o uzdrowicielstwie, gdy tylko na jakieś natrafiłem. I w pewnym momencie kontakt się urwał. Zupełnie i bez przyczyny. Sądziłem, że sowa nigdy nie dotarła na miejsce lub zmienił adres zamieszkania, ale to nie było do niego podobne. Teraz wiem, co się wydarzyło - odparł, uśmiechając się blado.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Na chwilę odpłynął duchem daleko od ławki w Bedford Square. Dopiero gdy usłyszał ponownie głos Sophii Carter, wzdrygnął się delikatnie i prawie niezauważalnie tym samym wracając na ziemię.
To się stało latem pięćdziesiątego drugiego.
- Jak to... - mruknął Jayden, pochylając się i chowając twarz w dłoniach. Właśnie wtedy po raz ostatni dostał list od Jimmiego. Przecież było to cztery lata temu. Cztery lata żył w nieświadomości o śmierci znanej sobie tak dobrze osoby! Do tego został zamordowany. Kto chciałby śmierci człowieka tak nieszkodliwego jak Westwood?! Przecież to nie miało żadnego sensu. Żadnego! Chciał jedynie pomagać innym, bo gdyby tak nie było nie poświęciłby się i nie wyjechał do Anglii na pobieranie nauk od najlepszych uzdrowicieli. Władze były najwidoczniej bezradne tak samo jak i tutaj skoro nie znaleźli sprawcy. Okropne... Straszne. Przerażające. Jay nie mógł w tej chwili normalnie myśleć, bo w jego umyśle tworzyło się wiele pytań, na które nie znał i nikt nie mógł dać mu odpowiedzi. Dlatego więc milczał. - Bardzo współczuję straty - odezwał się w końcu ochrypłym głosem, słysząc o relacjach łączących rudowłosą z Amerykaninem. Zdawało mu się, że faktycznie mógł coś wspominać o zaręczynach w swoich listach jak i dziewczynie, którą wcześniej poznał, ale zupełnie nie przyszło to na myśl Vane'owi, który dopiero co dowiedział się o jego śmierci. Słuchał jej w milczeniu. Oparł się o tył ławki i przejechał dłonią po twarzy, zatrzymując ją na jakiś czas na brodzie. Wciąż jego mózg starał się jakkolwiek przetwarzać informacje, które otrzymał. Pojęcie ich w tak krótkim czasie było niezwykle trudne. Lub właściwie niemożliwe. Próba opisania postaci Jamesa Westwooda mogła mu pomóc odetchnąć i przypomnieć sobie właśnie o dawnym przyjacielu. Odetchnął i odchrząknął nim zaczął mówić. - Poznałem go, gdy przyjechał na staż do mojego ojca. Od razu zrozumiałem, że to człowiek z wartościami, nie bojący się wyrażać swoje zdanie. Z racji tego że byliśmy w podobnym wieku jak i mieliśmy zbliżone ideały, zaczęliśmy się przyjaźnić. Opowiadał mi o życiu w Ameryce, ja o tym w Anglii. Był bardzo błyskotliwy i potrafił ująć w słowa nawet bardzo skomplikowane rzeczy. Wiedział, co chciał robić w życiu i do tego za wszelką cenę dążył. Gdy wrócił do Chicago, utrzymywaliśmy kontakt listowny. Do tego Jim wysyłał mi jakieś książki o astronomii, a ja te o uzdrowicielstwie, gdy tylko na jakieś natrafiłem. I w pewnym momencie kontakt się urwał. Zupełnie i bez przyczyny. Sądziłem, że sowa nigdy nie dotarła na miejsce lub zmienił adres zamieszkania, ale to nie było do niego podobne. Teraz wiem, co się wydarzyło - odparł, uśmiechając się blado.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 01.07.17 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia nie miała pojęcia, co działo się w Hogwarcie pod rządami Grindelwalda, bo ukończyła szkołę zanim do tego doszło. Ale słyszała różne pogłoski, a jako auror była świadkiem wielu okropnych rzeczy. W ostatnim czasie wielu ludzi znikało bez śladu, inni znajdowali się martwi. Działo się coś złego, to było jasne, a ministerstwo, zanim się tym zająć, wolało organizować absurdalne referenda oraz przeorganizowywać struktury niektórych departamentów. Zwracało się przeciwko osobom mugolskiego pochodzenia i mugolom, a tymczasem zagrożenie nadciągało z innej strony – ze strony Grindelwalda lub tajemniczej trzeciej siły. I choć cała sprawa z Zakonem mogła wydawać się dziwaczna, Sophia chciała pomóc słusznej, choć ryzykownej inicjatywie.
Rozumiała reakcję Jaydena. Sama byłaby w szoku, gdyby teraz usłyszała od kogoś, że ktoś z jej dawnych znajomych umarł i to już kilka lat wcześniej, a ona o niczym nie wiedziała. Miała też wrażenie, że jego szok i smutek były szczere, najwyraźniej mężczyzna naprawdę przejął się jej słowami. Dla niej samej to wszystko też nie miało sensu, to, że ktoś taki jak James zginął, chociaż był wręcz do bólu uczciwy i unikał dziwnych, potencjalnie niebezpiecznych sytuacji. Był oddany swojej pracy i lubił pomagać; gdyby nie miał w sobie wielkiej pasji, Sophia pewnie tak łatwo nie uległaby fascynacji jego zajęciem i nie próbowałaby go (nieudolnie, ale jednak) naśladować. A potem zginął i jak na ironię, nikt mu nie pomógł, bo został znaleziony zbyt późno, dopiero rano, gdy był już martwy. Upodobanie do spacerów po parku sąsiadującym z jego miejscem pracy i wracania przez niego nawet wieczorami, zamiast aportować się prosto do domu z pracy, pewnego dnia go zgubiło. Najprawdopodobniej w drodze do miejsca, z którego zwykle się przenosił, napotkał nieznajomego o czarnomagicznych zdolnościach.
- Minęło sporo czasu, ale trudno o tym zapomnieć. I choć nie lubię o tym opowiadać, uważam, że powinieneś wiedzieć, dlaczego pewnego dnia już nie odpisał na twój list. Chociaż żałuję, że dowiadujesz się o tym w taki sposób i po takim czasie – powiedziała cicho, gdy uważnie wysłuchała jego słów. Była ciekawa tej historii, tego, jak poznali się dwaj czarodzieje z różnych kontynentów i jak narodziła się ich przyjaźń. Była też przekonana, że James posiadał wszystkie te zalety, o których mówił Vane. Był uczciwy, pracowity i inteligentny. Pełen pasji i przekonany co do tego, co chciał robić w swoim życiu. Przypomniała sobie też, że rzeczywiście wspominał kiedyś o korespondencyjnym znajomym, który przysyłał mu książki, ale że przed ślubem nie mogli mieszkać razem, nie znała dokładniejszych szczegółów tej znajomości i nie wnikała w nią. – Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś. Teraz przynajmniej zagadka waszego starego zdjęcia trochę się wyjaśniła, bo chociaż to niby nic takiego, bardzo mnie to zaciekawiło – powiedziała jeszcze, mimo wszystko szczęśliwa, że trafiła na kogoś, z kim mogła porozmawiać o Jamesie i kto też go znał. Dziwnie było rozmawiać o nim z ludźmi, którzy nigdy go nie spotkali, a przy bracie unikała poruszania jego tematu, pamiętając, jak niegdyś poróżniła ich sprawa jego śmierci. Jayden Vane dosłownie spadł jej z nieba; może też dlatego tak łatwo poczuła do niego pewne zaufanie, choć zapewne było to irracjonalne, skoro nawet nie znała tego mężczyzny. – I dziękuję za to... że byłeś dla niego przyjacielem – dodała jeszcze, posyłając mu blady uśmiech.
A potem umilkła i utkwiła spojrzenie gdzieś w oddali, chociaż w myślach wciąż rozważała całą tę sytuację.
Rozumiała reakcję Jaydena. Sama byłaby w szoku, gdyby teraz usłyszała od kogoś, że ktoś z jej dawnych znajomych umarł i to już kilka lat wcześniej, a ona o niczym nie wiedziała. Miała też wrażenie, że jego szok i smutek były szczere, najwyraźniej mężczyzna naprawdę przejął się jej słowami. Dla niej samej to wszystko też nie miało sensu, to, że ktoś taki jak James zginął, chociaż był wręcz do bólu uczciwy i unikał dziwnych, potencjalnie niebezpiecznych sytuacji. Był oddany swojej pracy i lubił pomagać; gdyby nie miał w sobie wielkiej pasji, Sophia pewnie tak łatwo nie uległaby fascynacji jego zajęciem i nie próbowałaby go (nieudolnie, ale jednak) naśladować. A potem zginął i jak na ironię, nikt mu nie pomógł, bo został znaleziony zbyt późno, dopiero rano, gdy był już martwy. Upodobanie do spacerów po parku sąsiadującym z jego miejscem pracy i wracania przez niego nawet wieczorami, zamiast aportować się prosto do domu z pracy, pewnego dnia go zgubiło. Najprawdopodobniej w drodze do miejsca, z którego zwykle się przenosił, napotkał nieznajomego o czarnomagicznych zdolnościach.
- Minęło sporo czasu, ale trudno o tym zapomnieć. I choć nie lubię o tym opowiadać, uważam, że powinieneś wiedzieć, dlaczego pewnego dnia już nie odpisał na twój list. Chociaż żałuję, że dowiadujesz się o tym w taki sposób i po takim czasie – powiedziała cicho, gdy uważnie wysłuchała jego słów. Była ciekawa tej historii, tego, jak poznali się dwaj czarodzieje z różnych kontynentów i jak narodziła się ich przyjaźń. Była też przekonana, że James posiadał wszystkie te zalety, o których mówił Vane. Był uczciwy, pracowity i inteligentny. Pełen pasji i przekonany co do tego, co chciał robić w swoim życiu. Przypomniała sobie też, że rzeczywiście wspominał kiedyś o korespondencyjnym znajomym, który przysyłał mu książki, ale że przed ślubem nie mogli mieszkać razem, nie znała dokładniejszych szczegółów tej znajomości i nie wnikała w nią. – Dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś. Teraz przynajmniej zagadka waszego starego zdjęcia trochę się wyjaśniła, bo chociaż to niby nic takiego, bardzo mnie to zaciekawiło – powiedziała jeszcze, mimo wszystko szczęśliwa, że trafiła na kogoś, z kim mogła porozmawiać o Jamesie i kto też go znał. Dziwnie było rozmawiać o nim z ludźmi, którzy nigdy go nie spotkali, a przy bracie unikała poruszania jego tematu, pamiętając, jak niegdyś poróżniła ich sprawa jego śmierci. Jayden Vane dosłownie spadł jej z nieba; może też dlatego tak łatwo poczuła do niego pewne zaufanie, choć zapewne było to irracjonalne, skoro nawet nie znała tego mężczyzny. – I dziękuję za to... że byłeś dla niego przyjacielem – dodała jeszcze, posyłając mu blady uśmiech.
A potem umilkła i utkwiła spojrzenie gdzieś w oddali, chociaż w myślach wciąż rozważała całą tę sytuację.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jayden cieszył się, że przynajmniej w czasach jego edukacji w Hogwarcie nie panował Gellert Grindelwald. Mógł być bezpiecznym młodym czarodziejem, chociaż w międzyczasie było wiele przerażających innych zdarzeń, które i tak wpływały na życie nie tylko profesorów, ale również i uczniów. Martwienie się o swoją rodzinę, o to czy w Londynie jest bezpiecznie i czy przeżyją. Wciąż pamiętał krzyki i płacze, gdy niektórzy z jego kolegów i koleżanek dowiadywali się, że ich rodziny zostały pogrzebane pod gruzami lub wojna weszła prosto do ich domów czy łapiąc ich na ulicach. Tamten czas był przerażający. Walki między mugolami potęgowały jedynie ilość zniszczenia nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale również i w całej Europie. O Wielkiej Wojnie Czarodziejów Jayden wolał nie myśleć. Ale czy te czasy były bezpieczniejsze od tamtych? Wciąż trzeba było uważać nie tylko gdzie się chodziło. Publikowanie swoich poglądów politycznych było jeszcze poważniejszym przestępstwem niż otwarta krytyka Ministerstwa Magii. Czy to była demokracja?
Nikt nie mógł czuć się bezpieczny i wyglądało na to, że dotyczyło to nie tylko Anglii. W Ameryce też mordowano czarodziejów i to potwierdził sam James. Nie swoją śmiercią, ale również informacjami zawartymi w listach, które czasem przesyłał, gdy miał czas. Jaydenowi trudno było uwierzyć w to, że zło panoszyło się tak okrutnie pod nosem najwierniejszych obywateli i obywatelek. Jak można było dopuścić do takiego czynu? Jakim sposobem ludzie nie potrafili tego przewidzieć i powstrzymać w odpowiednim momencie? By stłamsić to jeszcze w zarodku? Ale nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, że nie było to takie proste. JJ znał paru aurorów, teraz poznał kolejnego, i wiedział, że mieli naprawdę urwanie głowy. Robili co mogli, by zabezpieczyć przyszłość nie tylko czarodziejskiego, ale również i niemagicznego świata. Przecież Grindelwald nie tylko groził osobom z magią w żyłach. Nie można było dopuścić do dalszej eskalacji, dlatego Vane był gotowy poświecić się Zakonowi Feniksa. Gdyby Jimmy żył, zgodziłby się z nim, że trzeba działać. I się nie poddawać.
- Dobrze wiedzieć później niż w ogóle - odparł, posyłając jej smutny uśmiech. I chociaż właśnie w takim był nastroju, był jej wdzięczny. Bo przecież mógł całe życie chodzić w nieświadomości i nawet czasem żałując, że Westwood nie odpisał, postanawiając zerwać kontakt. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczego tak się stało i chociaż prawda bolała, wolał ją od jej braku. Niewiedza wcale nie usprawiedliwiała występków i czynów, których się dokonywało. Właśnie dlatego lepiej było znać wszystkie fakty. Kiedyś słyszał to od swojego dziadka. Ignorantia legis non excusat odnosiło się do nieznajomości prawa, jednak tak naprawdę można było to przypisać każdej czynności w ludzkim życiu. Cieszył się w pewien sposób za wiedzę, którą go obdarowała panna Sophia Carter. - Oczywiście miał swoje wady, ale był porządnym człowiekiem - dodał jeszcze, wierząc w każde słowo, które wypowiadał. Wszyscy go szanowali, a ojciec uważał, że stanie się kiedyś wybitnym uzdrowicielem swojego pokolenia. Szkoda jednak że nie dotrwał do tej chwili. - Miał wielu innych przyjaciół. Byłem tylko drobnym ziarnem piasku w tej całej zbieraninie - odpowiedział na jej przejęte słowa, pozwalając by uśmiech poszerzył mu się na twarzy. - Sądzę, że każdemu kto miał z nim do czynienia, będzie za nim tęskno.
Zakończył i również oparł się łokciami o tył ławki, by patrzeć przed siebie. Nie spodziewał się, że ten dzień będzie miał taki przebiegł, a wiadomości które zostały mu przekazane zasieją taki smutek w nim samym. Cóż... Ciężko było dostrzegać w tym jakieś pozytywne strony, ale JJ nie zamierzał się poddawać. Trzeba było walczyć dalej.
Nikt nie mógł czuć się bezpieczny i wyglądało na to, że dotyczyło to nie tylko Anglii. W Ameryce też mordowano czarodziejów i to potwierdził sam James. Nie swoją śmiercią, ale również informacjami zawartymi w listach, które czasem przesyłał, gdy miał czas. Jaydenowi trudno było uwierzyć w to, że zło panoszyło się tak okrutnie pod nosem najwierniejszych obywateli i obywatelek. Jak można było dopuścić do takiego czynu? Jakim sposobem ludzie nie potrafili tego przewidzieć i powstrzymać w odpowiednim momencie? By stłamsić to jeszcze w zarodku? Ale nie trzeba było długo czekać, by przekonać się, że nie było to takie proste. JJ znał paru aurorów, teraz poznał kolejnego, i wiedział, że mieli naprawdę urwanie głowy. Robili co mogli, by zabezpieczyć przyszłość nie tylko czarodziejskiego, ale również i niemagicznego świata. Przecież Grindelwald nie tylko groził osobom z magią w żyłach. Nie można było dopuścić do dalszej eskalacji, dlatego Vane był gotowy poświecić się Zakonowi Feniksa. Gdyby Jimmy żył, zgodziłby się z nim, że trzeba działać. I się nie poddawać.
- Dobrze wiedzieć później niż w ogóle - odparł, posyłając jej smutny uśmiech. I chociaż właśnie w takim był nastroju, był jej wdzięczny. Bo przecież mógł całe życie chodzić w nieświadomości i nawet czasem żałując, że Westwood nie odpisał, postanawiając zerwać kontakt. Teraz przynajmniej wiedział, dlaczego tak się stało i chociaż prawda bolała, wolał ją od jej braku. Niewiedza wcale nie usprawiedliwiała występków i czynów, których się dokonywało. Właśnie dlatego lepiej było znać wszystkie fakty. Kiedyś słyszał to od swojego dziadka. Ignorantia legis non excusat odnosiło się do nieznajomości prawa, jednak tak naprawdę można było to przypisać każdej czynności w ludzkim życiu. Cieszył się w pewien sposób za wiedzę, którą go obdarowała panna Sophia Carter. - Oczywiście miał swoje wady, ale był porządnym człowiekiem - dodał jeszcze, wierząc w każde słowo, które wypowiadał. Wszyscy go szanowali, a ojciec uważał, że stanie się kiedyś wybitnym uzdrowicielem swojego pokolenia. Szkoda jednak że nie dotrwał do tej chwili. - Miał wielu innych przyjaciół. Byłem tylko drobnym ziarnem piasku w tej całej zbieraninie - odpowiedział na jej przejęte słowa, pozwalając by uśmiech poszerzył mu się na twarzy. - Sądzę, że każdemu kto miał z nim do czynienia, będzie za nim tęskno.
Zakończył i również oparł się łokciami o tył ławki, by patrzeć przed siebie. Nie spodziewał się, że ten dzień będzie miał taki przebiegł, a wiadomości które zostały mu przekazane zasieją taki smutek w nim samym. Cóż... Ciężko było dostrzegać w tym jakieś pozytywne strony, ale JJ nie zamierzał się poddawać. Trzeba było walczyć dalej.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophię te czasy szczęśliwie też jakoś ominęły, bo była wtedy dzieckiem i była jeszcze zbyt mała, żeby w pełni zrozumieć, co się działo. Rodzice zresztą umieścili ją na pewien czas u dziadków poza Londynem, i choć nawet dzieciom udzielał się wtedy pewien niepokój, było to znacznie mniej wyraźne niż w przypadku dorosłych świadomych zagrożenia. A później trafiła do Hogwartu, gdzie była niemal całkowicie odizolowana od zewnętrznego świata i docierały do niej wyłącznie lakoniczne opowieści, głównie od uczniów z mugolskich rodzin.
Na całym świecie zdarzały się przypadki takie jak ten Jamesa. Zarówno wśród czarodziejów jak i mugoli ludzie ginęli nawet bez związku z jakimiś poważniejszymi konfliktami. Nie musiało dziać się coś więcej, aby aurorzy mieli co robić, bo zawsze znalazł się ktoś, kto łamał przepisy. W przypadku Jamesa prawdopodobnie chodziło właśnie o tragiczny przypadek lub sprawę osobistą, chociaż Sophii trudno było uwierzyć, że coś takiego mogłoby mieć miejsce w tym przypadku. Nie widziała też żadnego związku tamtego wydarzenia, rozgrywającego się w odległym Chicago z tym, co działo się teraz. Jeśli miałaby doszukiwać się spisków i podejrzanych związków, prędzej uznałaby, że to sprawa jej rodziców łączyła się z obecnymi wydarzeniami.
- Zawsze lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć i trwać w nieświadomości tego, co się wydarzyło – zauważyła. Czasami niewiedza była dużo trudniejsza do zniesienia niż nawet najgorsze wiadomości. Kiedy się o czymś wiedziało, można było zacząć się z tym oswajać i godzić. Niepewność podsycała gorzkie rozważania i złudne nadzieje. Jako auror sama też czasami musiała informować kogoś o jakiejś tragedii. Nie dało się tego uniknąć i choć nigdy tego nie lubiła, sama na miejscu tych ludzi chyba wolałaby wiedzieć niż latami czekać w niepewności. Gdyby James zniknął bez śladu, być może czułaby się jeszcze gorzej. Wieść o jego śmierci dała jej czas na spokojne przeżycie żałoby i powrót do normalności. Lepiej było przeżyć cały ból od razu, a potem żyć dalej, niż rozwlekać go na długie lata. Bliscy Jamesa też musieli swoje przeżyć; Westwood miał rodziców i rodzeństwo, a także przyjaciół i znajomych. Był bardzo lubiany, a na jego pogrzebie pojawiło się wielu ludzi. Sophia pamiętała to bardzo wyraźnie, choć ledwie widziała przez łzy, stojąc obok Westwoodów i patrząc, jak mężczyzna jej życia spoczywa w ziemi. Odkąd powróciła do Anglii, jej kontakt z jego rodziną ograniczał się może do jednego czy dwóch listów na rok. Odsuwali się od siebie nieuchronnie, a Sophia nie mogła ich za to winić. I ona, i oni na swój sposób starali się ruszyć dalej i być może pewnego dnia kontakt zaniknie całkowicie.
- Tak, miał wielu przyjaciół. Ale zawsze starał się pamiętać o wszystkich ważnych dla siebie osobach – rzekła po chwili wahania. – Sama bardzo za nim tęsknię ale wiem też, że nie chciałby, żeby było mi smutno. Życie toczy się dalej i tylko od nas zależy, jak je przeżyjemy i czego będziemy na sam koniec żałować.
Mimo to nadal była samotna. Nie wypatrywała na horyzoncie nowego uczucia, oddawała się pracy ze świadomością, że prawdopodobnie skończy jako stara panna z gromadką kotów. Jeśli tego dożyje, bo wielu aurorów ginęło młodo i jeśli spotykało się wiekowego przedstawiciela tej profesji, należało mieć do niego duży respekt.
Nawet nie zauważyła, ile czasu minęło od początku tej rozmowy o Jamesie. Zapewne wkrótce będzie musiała wracać, chociaż miała wrażenie, że być może w przypadku Jaydena Vane ta znajomość nie skończy się tylko na tych dwóch spotkaniach. I prawdę mówiąc... Liczyła że jeszcze kiedyś ich drogi się przetną, i kto wie, może pewnego dnia lepiej pozna dawnego przyjaciela Jamesa? Spojrzała na niego ukradkiem. Zdawała sobie sprawę też z tego, że zapewne potrzebował trochę czasu, by przyswoić nieoczekiwane informacje, więc uszanowała to i nie chciała się narzucać i na siłę wciągać go w konwersację. Sama też potrzebowała trochę czasu, by oswoić się z tym, co mu wyznała. Rozmawianie o tamtych wydarzeniach nawet teraz nie było łatwe i przyjemne, choć pod pewnymi względami poczuła odrobinę ulgi.
- Chyba będę się powoli zbierać. Muszę jeszcze... załatwić kilka spraw – powiedziała cicho, po czym powoli podniosła się z ławeczki. – Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Mam nadzieję, że już bez przekazywania żadnych przykrych wiadomości.
Przywołała na twarz blady uśmiech. Oby następne spotkanie przebiegło w weselszej atmosferze.
Na całym świecie zdarzały się przypadki takie jak ten Jamesa. Zarówno wśród czarodziejów jak i mugoli ludzie ginęli nawet bez związku z jakimiś poważniejszymi konfliktami. Nie musiało dziać się coś więcej, aby aurorzy mieli co robić, bo zawsze znalazł się ktoś, kto łamał przepisy. W przypadku Jamesa prawdopodobnie chodziło właśnie o tragiczny przypadek lub sprawę osobistą, chociaż Sophii trudno było uwierzyć, że coś takiego mogłoby mieć miejsce w tym przypadku. Nie widziała też żadnego związku tamtego wydarzenia, rozgrywającego się w odległym Chicago z tym, co działo się teraz. Jeśli miałaby doszukiwać się spisków i podejrzanych związków, prędzej uznałaby, że to sprawa jej rodziców łączyła się z obecnymi wydarzeniami.
- Zawsze lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć i trwać w nieświadomości tego, co się wydarzyło – zauważyła. Czasami niewiedza była dużo trudniejsza do zniesienia niż nawet najgorsze wiadomości. Kiedy się o czymś wiedziało, można było zacząć się z tym oswajać i godzić. Niepewność podsycała gorzkie rozważania i złudne nadzieje. Jako auror sama też czasami musiała informować kogoś o jakiejś tragedii. Nie dało się tego uniknąć i choć nigdy tego nie lubiła, sama na miejscu tych ludzi chyba wolałaby wiedzieć niż latami czekać w niepewności. Gdyby James zniknął bez śladu, być może czułaby się jeszcze gorzej. Wieść o jego śmierci dała jej czas na spokojne przeżycie żałoby i powrót do normalności. Lepiej było przeżyć cały ból od razu, a potem żyć dalej, niż rozwlekać go na długie lata. Bliscy Jamesa też musieli swoje przeżyć; Westwood miał rodziców i rodzeństwo, a także przyjaciół i znajomych. Był bardzo lubiany, a na jego pogrzebie pojawiło się wielu ludzi. Sophia pamiętała to bardzo wyraźnie, choć ledwie widziała przez łzy, stojąc obok Westwoodów i patrząc, jak mężczyzna jej życia spoczywa w ziemi. Odkąd powróciła do Anglii, jej kontakt z jego rodziną ograniczał się może do jednego czy dwóch listów na rok. Odsuwali się od siebie nieuchronnie, a Sophia nie mogła ich za to winić. I ona, i oni na swój sposób starali się ruszyć dalej i być może pewnego dnia kontakt zaniknie całkowicie.
- Tak, miał wielu przyjaciół. Ale zawsze starał się pamiętać o wszystkich ważnych dla siebie osobach – rzekła po chwili wahania. – Sama bardzo za nim tęsknię ale wiem też, że nie chciałby, żeby było mi smutno. Życie toczy się dalej i tylko od nas zależy, jak je przeżyjemy i czego będziemy na sam koniec żałować.
Mimo to nadal była samotna. Nie wypatrywała na horyzoncie nowego uczucia, oddawała się pracy ze świadomością, że prawdopodobnie skończy jako stara panna z gromadką kotów. Jeśli tego dożyje, bo wielu aurorów ginęło młodo i jeśli spotykało się wiekowego przedstawiciela tej profesji, należało mieć do niego duży respekt.
Nawet nie zauważyła, ile czasu minęło od początku tej rozmowy o Jamesie. Zapewne wkrótce będzie musiała wracać, chociaż miała wrażenie, że być może w przypadku Jaydena Vane ta znajomość nie skończy się tylko na tych dwóch spotkaniach. I prawdę mówiąc... Liczyła że jeszcze kiedyś ich drogi się przetną, i kto wie, może pewnego dnia lepiej pozna dawnego przyjaciela Jamesa? Spojrzała na niego ukradkiem. Zdawała sobie sprawę też z tego, że zapewne potrzebował trochę czasu, by przyswoić nieoczekiwane informacje, więc uszanowała to i nie chciała się narzucać i na siłę wciągać go w konwersację. Sama też potrzebowała trochę czasu, by oswoić się z tym, co mu wyznała. Rozmawianie o tamtych wydarzeniach nawet teraz nie było łatwe i przyjemne, choć pod pewnymi względami poczuła odrobinę ulgi.
- Chyba będę się powoli zbierać. Muszę jeszcze... załatwić kilka spraw – powiedziała cicho, po czym powoli podniosła się z ławeczki. – Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Mam nadzieję, że już bez przekazywania żadnych przykrych wiadomości.
Przywołała na twarz blady uśmiech. Oby następne spotkanie przebiegło w weselszej atmosferze.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Śmierć była naturalną rzeczą, do której ludzie jednak nie przywykli. Nie było łatwo przekazać wiadomości o odejściu kogoś bliskiego. Nie mniej jednak o wiele poważniejszym momentem było przetrawienie informacji dotyczącej kresu życia młodej osoby mającej przed sobą całe życie. Starsi ludzie w większości po prostu czekali na śmierć jak na wyczekiwanego przyjaciela, gościa, dzięki któremu mogli zapomnieć o codziennych troskach i zacząć coś innego. Bo przecież nie był to koniec ich drogi, a zupełnie nowy początek. Jayden wiedział jednak że taką osobą nie był James Westood. Bardziej niż pewne był fakt, że chciał działac i najwidoczniej miał plany nie tylko związane z karierą uzdrowiciela, ale również miał narzeczoną, z którą postanowił ułożyć sobie przyszłe życie. A jednak coś lub ktoś postanoiwł odebrać mu to wszystko za jednym zamachem, nie biorąc pod uwagę faktu, że jednostka pokroju Jimmy'ego mogła przynieść wiele dobra do współczesnego świata. Mogła zmienić ludzi i świat dookoła. Nic nie było jednak wiadome, a żaden hipotetyczny wróżbita nie mógł tego przewidzieć. Nikt nie znał przyszłości i pomimo tego że najlepszy przyjaciel Jaydena jakim był Harold Abbott podobno posiadał tę umijętność, Vane dalej nie uznawał podobnych praktyk za pewne. Kto chciałby znać przyszłość? Komu to było potrzbne? Po co? Trudno było powiedzieć, a same wróżby były dla JJa jedną wielką pomyłką w magicznym świecie. Najwidoczniej można było spotkać jeszcze sceptyków pośród czarodziei, którzy nie wierzyli we wszystkie dziedziny magii i Jay na pewno się do nich zaliczał. Nie oznaczało to jednak że nie szanował takich osób. Ależ skąd! Poczynając od Harolda, kończąc na nauczycielu Wróżbiarstwa w Szkole i Magii Czarodziejstwa w Hogwarcie byli to naprawde wspaniali ludzie. Po prostu zajmowali się czymś, co się nie sprawdzało.
Słysząc słowa pokrzepienia od Sophii, Jayden uśmiechnął się kolejny raz bardzo blado i znowu spoważniał. Było to do niego niepodobne, ale kto przwyknął do wiadomości o śmierci towarzysza dawnych lat i to z czteroletnim opóźnieniem? Nie. Oczywiście, że wiedza na ten temat miała bardzo silną moc. Był wdzięczny rudowłosej za to i po raz kolejny wszechświat powiedział Vane'owi, że dbał o niego. Nawet jeśli oznaczało to ból i smutek. Nie odezwał się już tylko skinął głową na dalszą wypowiedź młodej kobiety. Ona już zamierzała odejść, ale JJ chciał posiedzieć w parku i chwilę jeszcze pomyśleć. Pewnie za jakiś czas miał się teleportować na pustkowie, gdzie rozmyślanie było bliższe jego sercu i duszy. Chwilowo jednak ciężko było cokolwiek zrobić - siła wiadomości dosłownie wbiła go w miejsce, które zajmował na ławce.
- Do zobaczenia - odparł krótko, posyłając jej nikły, ale szczery uśmiech. Ciężko było udawać, że nic się nie stało. Ciężko było powiedzieć, że życie nie zaskakuje. Ciężko było myśleć, że nie doświadczało się efektów zła, które panowało ostatnimi czasy na świecie. Jayden odetchnął ciężko, starając się poukładać sobie wszystko, czego się dowiedział w głowie. Nie wiedział, kiedy zniknęła jego towarzyszka i ile jeszcze siedział na Bedford Square rozmyślając. Był to naprawdę trudny i długi dzień.
|zt x2
Słysząc słowa pokrzepienia od Sophii, Jayden uśmiechnął się kolejny raz bardzo blado i znowu spoważniał. Było to do niego niepodobne, ale kto przwyknął do wiadomości o śmierci towarzysza dawnych lat i to z czteroletnim opóźnieniem? Nie. Oczywiście, że wiedza na ten temat miała bardzo silną moc. Był wdzięczny rudowłosej za to i po raz kolejny wszechświat powiedział Vane'owi, że dbał o niego. Nawet jeśli oznaczało to ból i smutek. Nie odezwał się już tylko skinął głową na dalszą wypowiedź młodej kobiety. Ona już zamierzała odejść, ale JJ chciał posiedzieć w parku i chwilę jeszcze pomyśleć. Pewnie za jakiś czas miał się teleportować na pustkowie, gdzie rozmyślanie było bliższe jego sercu i duszy. Chwilowo jednak ciężko było cokolwiek zrobić - siła wiadomości dosłownie wbiła go w miejsce, które zajmował na ławce.
- Do zobaczenia - odparł krótko, posyłając jej nikły, ale szczery uśmiech. Ciężko było udawać, że nic się nie stało. Ciężko było powiedzieć, że życie nie zaskakuje. Ciężko było myśleć, że nie doświadczało się efektów zła, które panowało ostatnimi czasy na świecie. Jayden odetchnął ciężko, starając się poukładać sobie wszystko, czego się dowiedział w głowie. Nie wiedział, kiedy zniknęła jego towarzyszka i ile jeszcze siedział na Bedford Square rozmyślając. Był to naprawdę trudny i długi dzień.
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bedford Square
Szybka odpowiedź