Bedford Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Bedford Square
Miasto Bloomsbury słynie z najlepiej zachowanych zabytków o gregoriańskim stylu budownictwa. Wytworne domy otaczające rynek datuje się na okres XVII i XVIII wieku, a ich właścicielami są osoby zamożne, a nawet sami mugolscy lordowie. Bedford Square to jeden z pobliskich placów, zamykających w sobie miejskie pola zieleni, które rozciągają się wokół najważniejszych budynków w centrum miasta - między innymi muzeum i siedziby uniwersytetu Londyńskiego; uczęszczany jest więc zarówno przez mieszkańców, turystów, jak i studentów. Przechodniów nie zniechęca nawet najgorsza pogoda - zimą czynne jest sztuczne lodowisko natomiast wiosną kwitną tu najróżniejsze gatunki kwiatów i drzew, umilających przechadzki wśród uliczek osobom, które odwiedzają to niezwykłe, aczkolwiek całkowicie niemagiczne miejsce.
|18 maja
Wieczorny spacer przez jedną z bardziej bogatych choć mugolskich uliczek wiosenną porą mógłby wydawać się kiedyś czymś odprężającym, odświeżającym skołatane po całodniowej udręce życia myśli. Teraz jednak, kiedy czarnomagiczne macki oblepiły i ten urodziwy zakątek przyciągając go sobie na własność trudno było powiedzieć, że można było czuć się w tej okolicy odprężonym, a co dopiero bezpiecznym. Brak jakiejkolwiek żywej duszy w okolicy był tego najlepszym wyrazem. Chociaż nie do końca można było powiedzieć, że nikogo tu nie było. Anthony poruszał się między cieniami budzącymi się w parku do życia roślinami. Krok nie był równy. Czuł, jak lewa noga niechętnie przyjmuje na siebie pełen ciężar jego osoby zachęcając go kującym bólem do nieco mniej płynnego chodu. Miał wrażenie, ze paskudne złamanie będzie o sobie przypominało jeszcze przez jakiś czas i zwyczajnie musiał się na ten moment do niego przyzwyczaić. Z zewnątrz otulał go lekki materiał wiosennej peleryny zza kaptura której wyglądał swojego towarzysza. Drewno pau ferro leżało wygodnie w wiodącej dłoni. Przy pasie znajdowały się eliksiry: znieczulający, smoczej łzy, kociego wzroku, uspokajający. Chłód metalu wpiętej w koszulę broszy jednorożca iskał skórę podobnie jak reszta wijąca się pod nią amuletów. Na teren Londynu dostał się jeszcze bez większych trudności za dnia korzystając z nadanych mu, a właściwie Nathanowi, przywilejów. Starał się jednak mimo wszystko nie rzucać w oczy wiedząc, że te przywileje zyskiwały na wątpliwościach kiedy można było natknąć się na niechciany patrol wieczorową porą. Miał nadzieję, że jego towarzysz uniknie takich rewelacji, a tym bardziej nie ściągnie ich za sobą nieco utrudniając zadanie, którego mieli się podjąć. Skamander nie mając jednak na cokolwiek wpływu w tym momencie czekał wpatrując się w pląsającą na horyzoncie wieżę do której musieli się zbliżyć. Były auror zmrużył ślepia widząc, jak w oddali dwójka Ministralnych strażników zbliża się w jej kierunku. Musieli się pośpieszyć.
Wieczorny spacer przez jedną z bardziej bogatych choć mugolskich uliczek wiosenną porą mógłby wydawać się kiedyś czymś odprężającym, odświeżającym skołatane po całodniowej udręce życia myśli. Teraz jednak, kiedy czarnomagiczne macki oblepiły i ten urodziwy zakątek przyciągając go sobie na własność trudno było powiedzieć, że można było czuć się w tej okolicy odprężonym, a co dopiero bezpiecznym. Brak jakiejkolwiek żywej duszy w okolicy był tego najlepszym wyrazem. Chociaż nie do końca można było powiedzieć, że nikogo tu nie było. Anthony poruszał się między cieniami budzącymi się w parku do życia roślinami. Krok nie był równy. Czuł, jak lewa noga niechętnie przyjmuje na siebie pełen ciężar jego osoby zachęcając go kującym bólem do nieco mniej płynnego chodu. Miał wrażenie, ze paskudne złamanie będzie o sobie przypominało jeszcze przez jakiś czas i zwyczajnie musiał się na ten moment do niego przyzwyczaić. Z zewnątrz otulał go lekki materiał wiosennej peleryny zza kaptura której wyglądał swojego towarzysza. Drewno pau ferro leżało wygodnie w wiodącej dłoni. Przy pasie znajdowały się eliksiry: znieczulający, smoczej łzy, kociego wzroku, uspokajający. Chłód metalu wpiętej w koszulę broszy jednorożca iskał skórę podobnie jak reszta wijąca się pod nią amuletów. Na teren Londynu dostał się jeszcze bez większych trudności za dnia korzystając z nadanych mu, a właściwie Nathanowi, przywilejów. Starał się jednak mimo wszystko nie rzucać w oczy wiedząc, że te przywileje zyskiwały na wątpliwościach kiedy można było natknąć się na niechciany patrol wieczorową porą. Miał nadzieję, że jego towarzysz uniknie takich rewelacji, a tym bardziej nie ściągnie ich za sobą nieco utrudniając zadanie, którego mieli się podjąć. Skamander nie mając jednak na cokolwiek wpływu w tym momencie czekał wpatrując się w pląsającą na horyzoncie wieżę do której musieli się zbliżyć. Były auror zmrużył ślepia widząc, jak w oddali dwójka Ministralnych strażników zbliża się w jej kierunku. Musieli się pośpieszyć.
Find your wings
Szedł odrobinę za Skamanderem, o dziwo dość milcząco, bez wesołego uśmiechu czy głupich żartów, choć gdzieś tam w jego myślach kilka jeszcze ich śmigało. Włamując do Londynu czuł się nieswojo. Starał się za wiele nie zastanawiać nad tym, że oficjalnie jest niebezpiecznym przestępcą, co będzie, a skupić na dzisiejszym zadaniu, choć trzeba przyznać, łatwe to nie było. Rozglądał się dookoła i chyba bał się bardziej, niż kiedy mieli do czynienia z anomaliami. Tam konsekwencje po złapaniu nie wydawały się tak poważne i pewnie dziś też by go nie przytłaczały gdyby tylko wczoraj nie trzymał w ręce listu gończego z własnym wizerunkiem. Obserwował także Anthony'ego, który niewątpliwie widział także swój list - czy całkowicie go to nie obeszło? W tym momencie Bott rozważał w swojej głowie czy ma do czynienia z człowiekiem aż tak odważnym czy aż tak szalonym, nie zwalniał jednak kroku. Mieli oficjalną wojnę, to nie jest pora żeby skryć się w piwniczce i przeczekiwać. Nawet jeśli kolana miał troszkę miękkie.
Z drugiej strony jeśli ich złapią, przynajmniej nie będzie musiał się martwić że jego rodzina jest przez niego zagrożona. Raczej. Chyba.
No i mimo wszystko chętnie zobaczyłby reakcję Matta na te listy. Rodziców zdecydowanie mniej.
Miał ze sobą jak zawsze na takie okazje broszę z alabastrowym jednorożcem, a prócz tego eliksiry: dwie porcje eliksiru niezłomności i marynowaną narośl ze szczuroszczeta, także w dwóch porcjach. W jego kieszeni znajdował się propeller żądlibąkowy, a na palcu oczywiście pierścień Zakonu. Można więc stwierdzić, że był nieźle uzbrojony. Mimo to widząc strażników, poprawił kaptur na swojej głowie. Nie był pewien jaki plan miał Anthony, na ile słusznie zaufał mu w ciemno, czy wypił eliksir wężowej mowy, czy planował jakiejś iluzji lub zastraszenia. Po prostu zamierzał pozwolić mu mówić, samemu mając jeszcze mniej argumentów na cokolwiek - nawet jeśli chyba na jego korzyść mogłoby działać, że w sumie to jego głowa jest warta trochę mniej.
Z drugiej strony jeśli ich złapią, przynajmniej nie będzie musiał się martwić że jego rodzina jest przez niego zagrożona. Raczej. Chyba.
No i mimo wszystko chętnie zobaczyłby reakcję Matta na te listy. Rodziców zdecydowanie mniej.
Miał ze sobą jak zawsze na takie okazje broszę z alabastrowym jednorożcem, a prócz tego eliksiry: dwie porcje eliksiru niezłomności i marynowaną narośl ze szczuroszczeta, także w dwóch porcjach. W jego kieszeni znajdował się propeller żądlibąkowy, a na palcu oczywiście pierścień Zakonu. Można więc stwierdzić, że był nieźle uzbrojony. Mimo to widząc strażników, poprawił kaptur na swojej głowie. Nie był pewien jaki plan miał Anthony, na ile słusznie zaufał mu w ciemno, czy wypił eliksir wężowej mowy, czy planował jakiejś iluzji lub zastraszenia. Po prostu zamierzał pozwolić mu mówić, samemu mając jeszcze mniej argumentów na cokolwiek - nawet jeśli chyba na jego korzyść mogłoby działać, że w sumie to jego głowa jest warta trochę mniej.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Gdyby i dziś rano dostrzegł w gazecie listy gończe z własną podobizną to by go jednak nie zniechęciło do tego, by tego samego dnia, wieczorową porą kręcić się po Londynie. Tak właściwie był to dowód na to, że wszystko co robi miało wartość, miało znaczenie, a co najważniejsze - efektywnie uderzało we wroga, a to był jego główny cel. Czuł się jeszcze bardziej zmobilizowany do działania. Nie martwił się zbytnio jednak zawieszoną nad nim groźbą, tego, że próbowano zrobić z niego zwierzynę. Być może wrodzona arogancja nie pozwalała mu przyjąć podobnego scenariusza za prawdziwy, kiedy to on sam uważał się za wprawionego myśliwego, który zdecydowanie nie zamierzał poddać się bez walki, a jeśli już do tej miałoby dojść to najchętniej w odmęty piekła pochłoną by z sobą tak wielu wrogów ilu tylko by zdołał. Czy to było szaleństwo, czy też odwaga... jaki sens miała mieć próba wyboru między jednym, a drugim...?
Bertie dołączył do niego dość prędko pojawiając się u jego boku. Razem przez chwilę obserwowali w oddali zastęp zbliżających się do punktu widokowego strażników. Musieli podejść bliżej. By to zrobić obrali ścieżkę krętych, mało uczęszczanych uliczek nie decydując się na przecięcie parku na przełaj. Zdecydowanie nie potrzebowali dać się zauważyć już teraz. Powinni wykorzystać efekt zaskoczenia, zajść im za plecy i uderzyć z siłą - raz, a dobrze. Nim jednak zdołali się zbliżyć za kolejnym zakrętem stanęli na przeciw watasze psów. Bezpańskich, porzuconych, zdziczałych. Poruszone ich obecnością zgarbiły się groźnie strosząc sierść na karku, wznosząc ogony. Pomarszczone od wzniesionych straszyły gardłowym powarkiwaniem, szablami białych zębów. Niektóre poszczekiwały. Skamander zaczął się cofać, łapiąc za ramię Bertiego i sugerując mu, że powinni stąd odejść. Być może pokonanie ich kilkoma zaklęciami nie było by trudne, lecz zaalarmowani hałasem obecni stróżowie prawa mogli okazać się już bardziej wytrzymali na brutalną siłę. Musieli odejść i tak też zrobili.
|zt x2
Bertie dołączył do niego dość prędko pojawiając się u jego boku. Razem przez chwilę obserwowali w oddali zastęp zbliżających się do punktu widokowego strażników. Musieli podejść bliżej. By to zrobić obrali ścieżkę krętych, mało uczęszczanych uliczek nie decydując się na przecięcie parku na przełaj. Zdecydowanie nie potrzebowali dać się zauważyć już teraz. Powinni wykorzystać efekt zaskoczenia, zajść im za plecy i uderzyć z siłą - raz, a dobrze. Nim jednak zdołali się zbliżyć za kolejnym zakrętem stanęli na przeciw watasze psów. Bezpańskich, porzuconych, zdziczałych. Poruszone ich obecnością zgarbiły się groźnie strosząc sierść na karku, wznosząc ogony. Pomarszczone od wzniesionych straszyły gardłowym powarkiwaniem, szablami białych zębów. Niektóre poszczekiwały. Skamander zaczął się cofać, łapiąc za ramię Bertiego i sugerując mu, że powinni stąd odejść. Być może pokonanie ich kilkoma zaklęciami nie było by trudne, lecz zaalarmowani hałasem obecni stróżowie prawa mogli okazać się już bardziej wytrzymali na brutalną siłę. Musieli odejść i tak też zrobili.
|zt x2
Find your wings
18. czerwiec
Mijały dwa miesiące odkąd Rineheart zdecydował się wtajemniczyć mnie w istnienie i działalność Zakonu Feniksa, obdarzyć zaufaniem i uczynić jego sojusznikiem. Naprawdę to doceniałem i nie chciałem pozostać gołosłowny. Zobowiązałem się do działania, zwłaszcza tego, które niosło za sobą ryzyko, bo takich ludzi potrzebowali - a ja, jako były auror, dobrze się do tego nadawałem. Patrolowałem już londyńskie ulice i pomagałem w Oazie, ale chciałem zrobić więcej.
Zamierzałem znów pojawić się w Londynie i podjąć próbę dostania się na Bedford Square. Ten popularny plac wydawał się ważnym miejscem na mapie. Otaczały go jedne z najważniejszych budynków w całej stolicy, uważałem więc, że warto będzie choć spróbować go zabezpieczyć. Mając go w garści moglibyśmy podjąć więcej działań, zarówno Biuro Aurorów, jak i Zakon Feniksa oraz jego sojusznicy. Ruszanie tam w pojedynkę byłoby jednak głupotą, potrzebowałem partnera, lecz wyobrażałem go sobie trochę inaczej. Osobą, która zgłosiła się do tego zadania, była bowiem bardzo młoda dziewczyna, chyba niedawno ukończyła Hogwart. Poznałem ją kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze Wielką Brytanię maltretowały anomalie, bała się wtedy używać czarów. A teraz? Teraz miała mi być wsparciem w ewentualnej walce. Podchodziłem do tego wyjątkowo sceptycznie, ale jak mógłbym odmówić. Rineheart powtarzał, że mniej doświadczonych w boju, należy szkolić, każda różdżka była potrzebna. To właśnie zamierzałem uczynić.
Teleportowaliśmy się nieopodal placu. Dawniej było to dość popularne miejsce, więc wolałem najpierw poobserwować je z dystansu, by upewnić się, że nie będziemy mieć nieproszonych gości. W ręku trzymałem różdżkę z osiki, na grzbiecie zaś miałem ciemną, lekką szatę czarodzieja, w której kieszeniach ukryłem kilka fiolek. Dzięki uprzejmości panny Leighton, utalentowanej alchemiczki, jaką znałem od lat, miałem w zapasie mikstury lecznicze. Tak na wszelki wypadek.
- Trzymaj się mnie i zachowuj cicho. Miej oczy dookoła głowy - zwróciłem się do panny Grey, która pojawiła się obok. Czułem się za nią odpowiedzialny.
Ruszyłem uliczką, w której się teleportowaliśmy, w stronę placu, mając nadzieję, że nie trafimy na patrol magicznej policji, bądź czarnoksiężników.
Mijały dwa miesiące odkąd Rineheart zdecydował się wtajemniczyć mnie w istnienie i działalność Zakonu Feniksa, obdarzyć zaufaniem i uczynić jego sojusznikiem. Naprawdę to doceniałem i nie chciałem pozostać gołosłowny. Zobowiązałem się do działania, zwłaszcza tego, które niosło za sobą ryzyko, bo takich ludzi potrzebowali - a ja, jako były auror, dobrze się do tego nadawałem. Patrolowałem już londyńskie ulice i pomagałem w Oazie, ale chciałem zrobić więcej.
Zamierzałem znów pojawić się w Londynie i podjąć próbę dostania się na Bedford Square. Ten popularny plac wydawał się ważnym miejscem na mapie. Otaczały go jedne z najważniejszych budynków w całej stolicy, uważałem więc, że warto będzie choć spróbować go zabezpieczyć. Mając go w garści moglibyśmy podjąć więcej działań, zarówno Biuro Aurorów, jak i Zakon Feniksa oraz jego sojusznicy. Ruszanie tam w pojedynkę byłoby jednak głupotą, potrzebowałem partnera, lecz wyobrażałem go sobie trochę inaczej. Osobą, która zgłosiła się do tego zadania, była bowiem bardzo młoda dziewczyna, chyba niedawno ukończyła Hogwart. Poznałem ją kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze Wielką Brytanię maltretowały anomalie, bała się wtedy używać czarów. A teraz? Teraz miała mi być wsparciem w ewentualnej walce. Podchodziłem do tego wyjątkowo sceptycznie, ale jak mógłbym odmówić. Rineheart powtarzał, że mniej doświadczonych w boju, należy szkolić, każda różdżka była potrzebna. To właśnie zamierzałem uczynić.
Teleportowaliśmy się nieopodal placu. Dawniej było to dość popularne miejsce, więc wolałem najpierw poobserwować je z dystansu, by upewnić się, że nie będziemy mieć nieproszonych gości. W ręku trzymałem różdżkę z osiki, na grzbiecie zaś miałem ciemną, lekką szatę czarodzieja, w której kieszeniach ukryłem kilka fiolek. Dzięki uprzejmości panny Leighton, utalentowanej alchemiczki, jaką znałem od lat, miałem w zapasie mikstury lecznicze. Tak na wszelki wypadek.
- Trzymaj się mnie i zachowuj cicho. Miej oczy dookoła głowy - zwróciłem się do panny Grey, która pojawiła się obok. Czułem się za nią odpowiedzialny.
Ruszyłem uliczką, w której się teleportowaliśmy, w stronę placu, mając nadzieję, że nie trafimy na patrol magicznej policji, bądź czarnoksiężników.
- Spoiler:
- W ręku różdżka, w kieszeniach:
- Auxilik (1 porcja, stat.0)
- Eliksir znieczulający (2 porcje, stat. 46)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 46)
- Czuwający strażnik (1 porcje, stat. 40)
becomes law
resistance
becomes duty
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością
'Londyn' :
'Londyn' :
Nie była w Londynie od pierwszego dnia kwietnia. Uciekając po starciu z magiczną policją, ze wsparciem lorda Macmillana, wciąż nie czuła się w pełni sobą. Wojenna zawierucha dawała się dziewczynie we znaki. Tworzyła mniej niż wcześniej, choć pracowała dwa razy ciężej, pomagając w Oazie, zajmując się Heathem i biorąc kolejne zlecenia. Miała problem z zasypianiem, regularnie widując w snach pozbawione butów, martwe ciała w przeróżnych konfiguracjach i scenach. Zwykle budziła się zalana potem i natychmiast pędziła do łazienki, próbując uspokoić butnujący się żołądek. Nic nie było w porządku. Ale nie miała zamiaru przecież obarczać tym innych, bo innym też nie było łatwiej, prawda?
Nie czuła się gotowa do powrotu do swojego rodzinnego miasta – nawet tymczasowego. Wciąż jednak czując, że robi za mało i że przecież nie po to uczyła się czarów, by z nich nie korzystać, nie dawała niektórym Zakonnikom spokoju, tak długo, aż w końcu któryś z nich zgodził się, by pomagała nie tylko w praktyce. Mugole byli jej ludźmi. Musiała im przecież pomagać, musiała dla nich spróbować zakończyć tę wojnę. Nie żeby nie rozumiała wagi swojej pomocy w Oazie: chyba chciała po prostu przed samą sobą pokazać, że nie jest tchórzem. I że może dokonać faktycznej, widocznej natychmiast zmiany.
Nie spodziewała się jednak, że jej towarzyszem w boju zostanie Cedric. Co prawda, z jednej strony czuła się uspokojona tym, że zajmie się nią auror (Tylko czemu nie mógł to być Michael albo Gabriel?), jednak z drugiej miała wrażenie, że mężczyzna spogląda na nią z góry, traktuje trochę jak dziecko i w ogóle zdaje się nie być szczególnie zadowolony z jej towarzystwa.
To znaczy, nie żeby mu się dziwiła. Najzwyczajniej w świecie wśród Zakonników były osoby jej bliższe, którym ufała bardziej: i wolałaby znaleźć się tu z nimi. Ale rozkaz to podobno rozkaz i trzeba się go słuchać (tak mama powtarzała w trakcie wojennej zawieruchy z lat 40.), więc nie narzekała, mając zresztą ważniejsze rzeczy na głowie.
Przemknęli jakoś do miasta, nie wchodząc jednak do centrum. Londyn wydawał się cichy, opustoszały. Zwykle tętniące życiem miasto było opustoszałe i martwe, kojarząc się Gwen bardziej z pradawnymi ruinami, zamieszkałymi przez bandę dzikich zwierząt niż z jednej z najwspanialszych europejskich stolic.
Szła tuż za mężczyzną, stawiając kroki dość niepewnie. Jej serce biło szybciej, niż zwykle, nawet mimo tego, że dziewczyna starała się wmówić samej sobie, że znajdują się w jakimś innym miejscu. Przynajmniej nie byli w okolicy psiej wyspy albo centrum – tam mogłaby się nabawić ataku paniki i tyle byłoby z brawurowej akcji.
Pokiwała głową, wydając z siebie ciche mhm, gdy Cedric się odezwał. Nie musiał jej tego powtarzać. To było oczywiste, kto z nich był bardziej zaprawiony w boju.
Wtem dostrzegła krążące wokół wieży widokowej w parku patrole Ministerstwa Magii. Rozpoznała ich od razu, dostrzegając nie tylko ich stroje, ale też uważny krok i pilne spojrzenia. Przygryzła wargi, chowając dłoń do kieszeni, w której spoczywała różdżka. Zacisnęła na niej mocno rękę. Tak, jakby taki chwyt mógł w jakiś sposób ocalić jej skórę.
– C… co z nimi zrobimy? – spytała szeptem na tyle głośnym, aby Cerdic był w stanie ją usłyszeć. – Może… jakoś ich odciągniemy? Mam też ze sobą eliksir grozy, jakby… jakby się przydał – dodała. Głos dziewczyny delikatnie drżał, jednak przynajmniej na razie panna Grey (w swoim własnym mniemaniu) panowała nad sobą całkiem dobrze. Zważając oczywiście na okoliczności.
Nie czuła się gotowa do powrotu do swojego rodzinnego miasta – nawet tymczasowego. Wciąż jednak czując, że robi za mało i że przecież nie po to uczyła się czarów, by z nich nie korzystać, nie dawała niektórym Zakonnikom spokoju, tak długo, aż w końcu któryś z nich zgodził się, by pomagała nie tylko w praktyce. Mugole byli jej ludźmi. Musiała im przecież pomagać, musiała dla nich spróbować zakończyć tę wojnę. Nie żeby nie rozumiała wagi swojej pomocy w Oazie: chyba chciała po prostu przed samą sobą pokazać, że nie jest tchórzem. I że może dokonać faktycznej, widocznej natychmiast zmiany.
Nie spodziewała się jednak, że jej towarzyszem w boju zostanie Cedric. Co prawda, z jednej strony czuła się uspokojona tym, że zajmie się nią auror (
To znaczy, nie żeby mu się dziwiła. Najzwyczajniej w świecie wśród Zakonników były osoby jej bliższe, którym ufała bardziej: i wolałaby znaleźć się tu z nimi. Ale rozkaz to podobno rozkaz i trzeba się go słuchać (tak mama powtarzała w trakcie wojennej zawieruchy z lat 40.), więc nie narzekała, mając zresztą ważniejsze rzeczy na głowie.
Przemknęli jakoś do miasta, nie wchodząc jednak do centrum. Londyn wydawał się cichy, opustoszały. Zwykle tętniące życiem miasto było opustoszałe i martwe, kojarząc się Gwen bardziej z pradawnymi ruinami, zamieszkałymi przez bandę dzikich zwierząt niż z jednej z najwspanialszych europejskich stolic.
Szła tuż za mężczyzną, stawiając kroki dość niepewnie. Jej serce biło szybciej, niż zwykle, nawet mimo tego, że dziewczyna starała się wmówić samej sobie, że znajdują się w jakimś innym miejscu. Przynajmniej nie byli w okolicy psiej wyspy albo centrum – tam mogłaby się nabawić ataku paniki i tyle byłoby z brawurowej akcji.
Pokiwała głową, wydając z siebie ciche mhm, gdy Cedric się odezwał. Nie musiał jej tego powtarzać. To było oczywiste, kto z nich był bardziej zaprawiony w boju.
Wtem dostrzegła krążące wokół wieży widokowej w parku patrole Ministerstwa Magii. Rozpoznała ich od razu, dostrzegając nie tylko ich stroje, ale też uważny krok i pilne spojrzenia. Przygryzła wargi, chowając dłoń do kieszeni, w której spoczywała różdżka. Zacisnęła na niej mocno rękę. Tak, jakby taki chwyt mógł w jakiś sposób ocalić jej skórę.
– C… co z nimi zrobimy? – spytała szeptem na tyle głośnym, aby Cerdic był w stanie ją usłyszeć. – Może… jakoś ich odciągniemy? Mam też ze sobą eliksir grozy, jakby… jakby się przydał – dodała. Głos dziewczyny delikatnie drżał, jednak przynajmniej na razie panna Grey (w swoim własnym mniemaniu) panowała nad sobą całkiem dobrze. Zważając oczywiście na okoliczności.
- Ekwipunek:
- Eliksir grozy (1 porcja, stat. 15, moc +5)
- Wywar wzmacniający (1 porcja, stat. 15)
- Czyścioszek (1 porcja, stat. 15)
- Czarna Mara (1 porcja, stat. 15)
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Może nie musiałem tego powtarzać, lecz wolałem to zrobić. O Gwen wiedziałem jedynie tyle, że lat miała niewiele, zajmowała się sztuką i warzyła eliksiry, choć nie tak wprawnie jak panna Leighton, dzięki której w kieszeniach szat miałem kilka fiolek mikstur, mogących pomóc w krytycznej sytuacji. Dla mnie była niedoświadczonym niemalże dzieckiem, niegotowym jeszcze, by stanąć na pierwszej linii frontu, lecz każda różdżka była niezbędna. Pozostawało mi wierzyć w to, że sobie poradzi, że nie lęka się już używać czarów jak wtedy, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Sam pozostawałem bardziej czujny niż zwykle. Zazwyczaj mogłem liczyć na wsparcie mojego partnera, zwykle Emmersona, również aurora, tymczasem pod skrzydłami miałem malarkę i czułem się zdany głównie na samego siebie. Nie, żeby to mnie odstraszało. Kroczyłem przed siebie pewnie, choć ostrożnie, przez spowite we mgle uliczki Londynu. Zatrzymałem się w pewnej chwili, słysząc kroki, uniosłem też dłoń, aby zatrzymać Cudze kroki ucichły jednak, a może jedynie mi się wydawało, więc ruszyłem znów do przodu. Byliśmy niemalże u celu, kiedy zauważyłem dwóch funkcjonariuszy Ministerstwa Magii. Mężczyźni o nieprzyjemnych wyrazach twarzy i triumfalnych uśmiechach, jakby byli panami tego miejsca, wyraźnie szukali kogoś, z kim mogliby zaprowadzić porządek według własnego mniemania.
- Sądzisz, że ich zastraszysz? - spytałem szeptem, unosząc w zdziwieniu brew; trochę powątpiewałem w to, że nawet eliksir grozy zdołałby uczynić ją na tyle przerażającą, by przekonać funkcjonariuszy Ministerstwa Magii do odwrotu. Pokręciłem zdecydowanie głową. - Nie ma na to czasu. Trzeba ich spacyfikować jak najszybciej, rozumiesz? - Twarda nuta rozbrzmiała w moim głosie, kiedy zawiesiłem na młodej twarzy rudowłosej uważne spojrzenie. Nie było czasu na zastanawianie się i rozważanie najlepszych opcji, póki to jedynie my widzieliśmy ich, a oni nas jeszcze nie zauważyli. Byłem pewien, że funkcjonariusze nie będą się wahać. - Na mój znak zaatakujesz tego niższego. Spróbuj go obezwładnić, unieruchomić - wyszeptałem, sugerując na szybko najodpowiedniejszą strategię, która pozwoliłaby się nam dostać na plac. Nieprzytomnych moglibyśmy ukryć w jednym z zaułków, bądź zaroślach. - Trzy... dwa... jeden...
Szafka zniknięć.
- Sądzisz, że ich zastraszysz? - spytałem szeptem, unosząc w zdziwieniu brew; trochę powątpiewałem w to, że nawet eliksir grozy zdołałby uczynić ją na tyle przerażającą, by przekonać funkcjonariuszy Ministerstwa Magii do odwrotu. Pokręciłem zdecydowanie głową. - Nie ma na to czasu. Trzeba ich spacyfikować jak najszybciej, rozumiesz? - Twarda nuta rozbrzmiała w moim głosie, kiedy zawiesiłem na młodej twarzy rudowłosej uważne spojrzenie. Nie było czasu na zastanawianie się i rozważanie najlepszych opcji, póki to jedynie my widzieliśmy ich, a oni nas jeszcze nie zauważyli. Byłem pewien, że funkcjonariusze nie będą się wahać. - Na mój znak zaatakujesz tego niższego. Spróbuj go obezwładnić, unieruchomić - wyszeptałem, sugerując na szybko najodpowiedniejszą strategię, która pozwoliłaby się nam dostać na plac. Nieprzytomnych moglibyśmy ukryć w jednym z zaułków, bądź zaroślach. - Trzy... dwa... jeden...
Szafka zniknięć.
becomes law
resistance
becomes duty
Wracamy z szafki zniknięć - NPC pokonani.
140/230, -15
Gwendolyn ledwie stała na nogach. Widziałem, że oberwała dużo mocniej ode mnie, pomimo moich usilnych starań nie udało mi się osłonić ją odpowiednią tarczą. Bez zastanowienia oddałem jej swoje eliksiry, które otrzymałem od Charlie, by mogła chociaż powrócić o własnych siłach. Maść z wodnej gwiazdy powinna zaleczyć mocne stłuczenia po tym jak siła wiatru wyczarowana przez funkcjonariuszy magicznej policji rzucała nami o chodnik jak szmacianymi lalkami. Eliksir znieczulający miał pomóc, by wytrwała jeszcze trochę, kiedy będę starał się rzucać zaklęcia. Spojrzałem na dziewczynę, czy stosuje je odpowiednio, nie wiedziałem, czy zna podstawy pierwszej pomocy, ale wyglądała trochę lepiej. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo calusieńcy byliśmy w błocie. Jakbyśmy wykąpali się w bagnach. Czułem, że to akurat była moja wina. Z moją magią zadziało się coś naprawdę dziwnego, choć anomalie nie zakłócały już działania czarów, to spotęgowałem efekt ataku funkcjonariusza Ministerstwa Magii przemieniając mnie i pannę Grey w tornado z ludzi.
- Wytrzymaj jeszcze. Spróbuję tylko nałożyć kilka zaklęć i znikamy stąd - zwróciłem się do swojej towarzyszki, obdarzając ją badawczym spojrzeniem, nie będąc pewien, czy to wytrzyma, ale po tym pojedynku zrozumiałem, że jest twardsza, niż początkowo mi się wydawało. Na całe szczęście nie bała się już rzucać czarów, nawet tych brutalniejszych. Lamino rzucane przez tak młodą malarkę, niedługo po Hogwarcie, zaskakiwało, lecz czy w tych czasach nie było konieczne?
Sam ruszyłem się z miejsca, by złapać za nogi najpierw jednego nieprzytomnego funkcjonariusza i zaciągnąć w najbliższe zarośla, a później drugiego. Poczułem wtedy dotkliwiej efekty zaklęć, którymi sam oberwałem. Pewnie kiedy wrócę do domu i zrzucę z siebie tę szatę, której każda nitka przesiąknięta była błotem, zobaczę w odbiciu w lustrze nie jednego krwawego sińca. Całe szczęście, że skończyło się jedynie na tym. Funkcjonariusze Ministerialnego patrolu znali się na czarach aż za dobrze. Było niełatwo, ale w końcu udało nam się ich unieszkodliwić. Bez wyrzutów sumienia pozostawiłem ich ciała w zaroślach, by wreszcie skierować swoje kroki ku Bedford Sqaure i gestem pokazać Gwendolyn, by uczyniła to samo. Lepiej, aby trzymała się blisko.
140/230, -15
Gwendolyn ledwie stała na nogach. Widziałem, że oberwała dużo mocniej ode mnie, pomimo moich usilnych starań nie udało mi się osłonić ją odpowiednią tarczą. Bez zastanowienia oddałem jej swoje eliksiry, które otrzymałem od Charlie, by mogła chociaż powrócić o własnych siłach. Maść z wodnej gwiazdy powinna zaleczyć mocne stłuczenia po tym jak siła wiatru wyczarowana przez funkcjonariuszy magicznej policji rzucała nami o chodnik jak szmacianymi lalkami. Eliksir znieczulający miał pomóc, by wytrwała jeszcze trochę, kiedy będę starał się rzucać zaklęcia. Spojrzałem na dziewczynę, czy stosuje je odpowiednio, nie wiedziałem, czy zna podstawy pierwszej pomocy, ale wyglądała trochę lepiej. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo calusieńcy byliśmy w błocie. Jakbyśmy wykąpali się w bagnach. Czułem, że to akurat była moja wina. Z moją magią zadziało się coś naprawdę dziwnego, choć anomalie nie zakłócały już działania czarów, to spotęgowałem efekt ataku funkcjonariusza Ministerstwa Magii przemieniając mnie i pannę Grey w tornado z ludzi.
- Wytrzymaj jeszcze. Spróbuję tylko nałożyć kilka zaklęć i znikamy stąd - zwróciłem się do swojej towarzyszki, obdarzając ją badawczym spojrzeniem, nie będąc pewien, czy to wytrzyma, ale po tym pojedynku zrozumiałem, że jest twardsza, niż początkowo mi się wydawało. Na całe szczęście nie bała się już rzucać czarów, nawet tych brutalniejszych. Lamino rzucane przez tak młodą malarkę, niedługo po Hogwarcie, zaskakiwało, lecz czy w tych czasach nie było konieczne?
Sam ruszyłem się z miejsca, by złapać za nogi najpierw jednego nieprzytomnego funkcjonariusza i zaciągnąć w najbliższe zarośla, a później drugiego. Poczułem wtedy dotkliwiej efekty zaklęć, którymi sam oberwałem. Pewnie kiedy wrócę do domu i zrzucę z siebie tę szatę, której każda nitka przesiąknięta była błotem, zobaczę w odbiciu w lustrze nie jednego krwawego sińca. Całe szczęście, że skończyło się jedynie na tym. Funkcjonariusze Ministerialnego patrolu znali się na czarach aż za dobrze. Było niełatwo, ale w końcu udało nam się ich unieszkodliwić. Bez wyrzutów sumienia pozostawiłem ich ciała w zaroślach, by wreszcie skierować swoje kroki ku Bedford Sqaure i gestem pokazać Gwendolyn, by uczyniła to samo. Lepiej, aby trzymała się blisko.
becomes law
resistance
becomes duty
Trzęsła się. Z bólu, zmęczenia i przede wszystkim - strachu. To nie była wprawdzie jej pierwsza potyczka: wtedy, na przełomie marca i kwietnia też używała różdżki w nieszczególnie kontrolowanych warunkach. Ale wtedy była atakowana; przyszpilona do muru (właściwie dosłownie) musiała się bronić. I gdyby nie zaskakująca pomoc ze strony Wrońskiego… cóż, prawdopodobnie wylądowałaby w Tower. Jeśli nie gorzej. Pewnie gorzej. Ale o tym lepiej nie myśleć.
Wydostawszy się z dziury w ziemi spowodowanej zaklęciem, cała umorusana błotem, ledwo przypominała siebie. Strój w niektórych miejscach miała przetarty, a zwykle rude loki przybrały brązową barwę i przemieniły się w wilgotne strąki. Adrenalina powoli zaczęła opadać. Wciąż ściskała w dłoni różdżkę. Wzmocniona eliksirami nie chwiała się aż tak na nogach, choć obawiała się, że gdy specyfiki przestaną działać, po prostu osunie się na ziemię. Oby nie… ale nie była lekarzem, nie potrafiła w pełni obiektywnie ocenić swojego stanu.
– Ja… też może… dam radę… coś nałożyć – wydukała, rozglądając się trochę nieprzytomnym wzrokiem po otoczeniu, starając się nie spoglądać w stronę nieprzytomnych.
Mimo tego mimowolnie zadrżała, gdy Cedric podniósł pierwszego z policjantów. Sama próbowała się schować, kręcąc się w okolicy pobliskich krzaków, jednak w gruncie rzeczy nie miała przecież pojęcia o pracy w terenie. Posłusznie poczekała, aż mężczyzna posprząta, a następnie ruszyła za nim, idąc krok w krok przy nim, bezustannie rozglądając się nerwowo za siebie. Nikt ich nie śledzi? A co, jeśli jakimś cudem policjanci wezwali posiłki? I zaraz ktoś znów się tu pojawi?
Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj, już po wszystkim – próbowała sobie wmówić.
– C...chcesz eliksir wzmacniający? – spytała. Niemal mdlejąc, nie pomyślała o swoich własnych specyfikach. A choć były auror wyglądał tak, jakby był w lepszym stanie od niej, to mimo wszystko mógł przecież ukrywać, że coś go boli. Z resztą, nawet jeśli nie, przynajmniej jedno z nich powinno być w pełni sił. Tak w razie czego.
Właściwie to chyba lepiej byłoby stąd zniknąć. Wyleczyć się, a potem... potem pewnie znów będzie tu roiło się od kolejnych przedstawicieli Ministerstwa. Ale może z kimś innym Cedric poradziłby sobie lepiej? Brakowało jej talentu i doświadczenia, tego była pewna. Gdyby poszedł z nim uzdolniony Bertie, czy Steffen... pewnie poradziliby sobie lepiej.
Ale później będzie czas na wyrzucanie sobie win. Teraz spróbowała odegnać wyrzuty sumienia oraz lęk i skupić się na tym, co mieli zrobić. Dla niemagicznych, prawda? Przecież to dla nich – dla nas zgodziła się dołączyć do Zakonu.
| 77 PŻ, eliksir znieczulający 3/5
Wydostawszy się z dziury w ziemi spowodowanej zaklęciem, cała umorusana błotem, ledwo przypominała siebie. Strój w niektórych miejscach miała przetarty, a zwykle rude loki przybrały brązową barwę i przemieniły się w wilgotne strąki. Adrenalina powoli zaczęła opadać. Wciąż ściskała w dłoni różdżkę. Wzmocniona eliksirami nie chwiała się aż tak na nogach, choć obawiała się, że gdy specyfiki przestaną działać, po prostu osunie się na ziemię. Oby nie… ale nie była lekarzem, nie potrafiła w pełni obiektywnie ocenić swojego stanu.
– Ja… też może… dam radę… coś nałożyć – wydukała, rozglądając się trochę nieprzytomnym wzrokiem po otoczeniu, starając się nie spoglądać w stronę nieprzytomnych.
Mimo tego mimowolnie zadrżała, gdy Cedric podniósł pierwszego z policjantów. Sama próbowała się schować, kręcąc się w okolicy pobliskich krzaków, jednak w gruncie rzeczy nie miała przecież pojęcia o pracy w terenie. Posłusznie poczekała, aż mężczyzna posprząta, a następnie ruszyła za nim, idąc krok w krok przy nim, bezustannie rozglądając się nerwowo za siebie. Nikt ich nie śledzi? A co, jeśli jakimś cudem policjanci wezwali posiłki? I zaraz ktoś znów się tu pojawi?
Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj, już po wszystkim – próbowała sobie wmówić.
– C...chcesz eliksir wzmacniający? – spytała. Niemal mdlejąc, nie pomyślała o swoich własnych specyfikach. A choć były auror wyglądał tak, jakby był w lepszym stanie od niej, to mimo wszystko mógł przecież ukrywać, że coś go boli. Z resztą, nawet jeśli nie, przynajmniej jedno z nich powinno być w pełni sił. Tak w razie czego.
Właściwie to chyba lepiej byłoby stąd zniknąć. Wyleczyć się, a potem... potem pewnie znów będzie tu roiło się od kolejnych przedstawicieli Ministerstwa. Ale może z kimś innym Cedric poradziłby sobie lepiej? Brakowało jej talentu i doświadczenia, tego była pewna. Gdyby poszedł z nim uzdolniony Bertie, czy Steffen... pewnie poradziliby sobie lepiej.
Ale później będzie czas na wyrzucanie sobie win. Teraz spróbowała odegnać wyrzuty sumienia oraz lęk i skupić się na tym, co mieli zrobić. Dla niemagicznych, prawda? Przecież to dla nich – dla nas zgodziła się dołączyć do Zakonu.
| 77 PŻ, eliksir znieczulający 3/5
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Minęło 48h.
Nie miałem pojęcia ile doświadczenia Gwendolyn Grey miała w pojedynkach, czy w ogóle uczestniczyła w spotkaniach klubu, może szkolnego, może londyńskiego, wydawało mi się, że wyjątkowo niewiele, lecz musiałem przyznać, że jeśli to była jedna z jej pierwszych potyczek to i tak poradziła sobie naprawdę dobrze. Stanęło nam naprzeciw dwoje funkcjonariuszy Ministerstwa Magii. Ludzi szkolonych do tego, by walczyć z przestępczością, do walki, choć co do tego, czy to akurat my byliśmy w tym momencie kryminalistami - miałem głębokie wątpliwości. Oficjalnie owszem, rebeliantami, przeciwnikami systemu, partyzantami, lecz całe to Ministerstwo Magii pod pieczą Cronusa Malfoya było jedynie karykaturą rządu i prawa.
Panna Grey drżała i ledwie trzymała się na nogach. Jej stan głęboko mnie zmartwił, czułem, że powinniśmy zniknąć stąd jak najszybciej, lecz nie chciałem pozostawić tego placu tak gołego, nagiego, skoro już udało nam się tutaj dotrzeć i pokonać funkcjonariuszy. Zająłem się posprzątaniem, cały czas nasłuchując i rozglądając się wokół siebie, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem nie nadchodzi. Cali w błocie, poobijani i chwiejni rzucaliśmy się w oczy i wyglądaliśmy podejrzanie. Byle nikt nie zawiadomił innego patrolu.
- Nie, poradzę sobie - odpowiedziałem Gwen.
Sam nie byłem w pełni sił, czułem ból i zmęczenie, ale stałem na nogach i mogłem wsiąść na miotłę. Zasoby mieliśmy ograniczone, lepiej więc, by eliksir zachowała dla siebie, mogła go jeszcze potrzebować, aby powrócić w bezpieczne miejsce.
- Jeśli tylko jesteś w stanie - działaj.
Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Im więcej zabezpieczeń na ten plac nałożymy, tym większy sukces osiągniemy. Godna podziwu wytrwałość, jeśli Gwen zdoła jeszcze podnieść różdżkę, by użyć swojej magii kreując pułapkę. Sam stanąłem w centralnym punkcie Bedford Square, uniosłem różdżkę i zacząłem mamrotać pod nosem odpowiednie inkantacje, aby całe to miejsce objąć działaniem zabezpieczenia znanego jako Strach na gremliny, licząc na to, że nieprędko zorientują się z kim mają do czynienia, kiedy pojawi się bogin. Zwłaszcza, że teraz w Londynie nietrudno było się przestraszyć.
Nie miałem pojęcia ile doświadczenia Gwendolyn Grey miała w pojedynkach, czy w ogóle uczestniczyła w spotkaniach klubu, może szkolnego, może londyńskiego, wydawało mi się, że wyjątkowo niewiele, lecz musiałem przyznać, że jeśli to była jedna z jej pierwszych potyczek to i tak poradziła sobie naprawdę dobrze. Stanęło nam naprzeciw dwoje funkcjonariuszy Ministerstwa Magii. Ludzi szkolonych do tego, by walczyć z przestępczością, do walki, choć co do tego, czy to akurat my byliśmy w tym momencie kryminalistami - miałem głębokie wątpliwości. Oficjalnie owszem, rebeliantami, przeciwnikami systemu, partyzantami, lecz całe to Ministerstwo Magii pod pieczą Cronusa Malfoya było jedynie karykaturą rządu i prawa.
Panna Grey drżała i ledwie trzymała się na nogach. Jej stan głęboko mnie zmartwił, czułem, że powinniśmy zniknąć stąd jak najszybciej, lecz nie chciałem pozostawić tego placu tak gołego, nagiego, skoro już udało nam się tutaj dotrzeć i pokonać funkcjonariuszy. Zająłem się posprzątaniem, cały czas nasłuchując i rozglądając się wokół siebie, sprawdzając, czy ktoś przypadkiem nie nadchodzi. Cali w błocie, poobijani i chwiejni rzucaliśmy się w oczy i wyglądaliśmy podejrzanie. Byle nikt nie zawiadomił innego patrolu.
- Nie, poradzę sobie - odpowiedziałem Gwen.
Sam nie byłem w pełni sił, czułem ból i zmęczenie, ale stałem na nogach i mogłem wsiąść na miotłę. Zasoby mieliśmy ograniczone, lepiej więc, by eliksir zachowała dla siebie, mogła go jeszcze potrzebować, aby powrócić w bezpieczne miejsce.
- Jeśli tylko jesteś w stanie - działaj.
Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Im więcej zabezpieczeń na ten plac nałożymy, tym większy sukces osiągniemy. Godna podziwu wytrwałość, jeśli Gwen zdoła jeszcze podnieść różdżkę, by użyć swojej magii kreując pułapkę. Sam stanąłem w centralnym punkcie Bedford Square, uniosłem różdżkę i zacząłem mamrotać pod nosem odpowiednie inkantacje, aby całe to miejsce objąć działaniem zabezpieczenia znanego jako Strach na gremliny, licząc na to, że nieprędko zorientują się z kim mają do czynienia, kiedy pojawi się bogin. Zwłaszcza, że teraz w Londynie nietrudno było się przestraszyć.
becomes law
resistance
becomes duty
Nie uważała wcale swojej wytrwałości za „godną podziwu”. Przeciwnie. Była niedoświadczoną, głupią młódką. Artystką, która próbowała swoich sił w wojnie! Też coś. Gdyby nie Cerdic byłaby martwa. Albo w drodze do Tower. Wiedziała jednak, że różdżek brakowało, a jej przecież mimo wszystko… była nawet sprawna. Szkoda tylko, że tego nie mogła powiedzieć o swojej pewności w walce. I o tym, czy była przekonana, że warto w ten sposób ryzykować… Może Charlene miała racje, trzymając się z boku całego tego zamieszania? Z drugiej strony, jeśli nie ona to kto? Ktoś inny musiałby przerwać swoje ważne obowiązki, aby towarzyszyć Cedricowi. Zgodziła się przecież oddać różdżkę Zakonowi i przynajmniej próbowała dotrzymać tych zobowiązań.
– Na pewno? – mruknęła cicho i bez przekonania, naprawdę chcąc pomóc mężczyźnie, jeśli tylko była taka możliwość. Nie sądziła jednak, aby się zgodził przyjąć pomoc. Wydawał się zbyt skupiony na swojej pracy.
Kiwnęła głową, dostawszy pozwolenie aurora, jednak nim zabrała się do pracy, przyglądała mu się przez chwilę kątem oka. Nie była pewna, czy jest w stanie wyczarować sprawnie jakiegokolwiek zabezpieczenie. Znała teorię, ale z praktyką było już ciut gorzej. Testy na zagajnikach u Macmillanów albo gdzieś w zaciszu Oazy trudno jakkolwiek porównywać do działania w prawdziwym terenie.
Próbując się skupić na wykonaniu zadania, spróbowała nałożyć Małą twierdzę. Zamknięcie wieży widokowej przed osobami pracującymi w Ministerstwie wydawało się dziewczynie zupełną podstawą: jeśli drzwi będą otwarte to każdy przez nie przejdzie, prawda? Być może zabezpieczenie nie było szczególnie skomplikowane, ale na pewno skutecznie powstrzyma przeciwników przynajmniej na krótką chwilę, która pozwoli ewentualnym Zakonnikom na obronę tego miejsca w przyszłości. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Zajęło jej to dłuższą chwilę, niż przewidywała. Znała jedynie postawy run oraz numerologii, a jej wiedza z dziedziny obrony przed czarną magią była co najwyżej ledwo wystarczająca. A przynajmniej teraz, w stresowej sytuacji, czuła się tak, jakby większość informacji czerpanych z ksiąg wyleciała z jej umysłu. Może to tylko stres? Zdecydowanie lepiej czułaby się, nakładając zabezpieczenie z dziedziny uroków, jednak choć wiedziała o ich istnieniu, wymagały one większej wiedzy z dziedziny starożytnych run, a o nich Gwen miała jedynie podstawowe pojęcie.
– Działa? – rzuciła w eter, pytając bardziej samą siebie, niż aurora.
– Na pewno? – mruknęła cicho i bez przekonania, naprawdę chcąc pomóc mężczyźnie, jeśli tylko była taka możliwość. Nie sądziła jednak, aby się zgodził przyjąć pomoc. Wydawał się zbyt skupiony na swojej pracy.
Kiwnęła głową, dostawszy pozwolenie aurora, jednak nim zabrała się do pracy, przyglądała mu się przez chwilę kątem oka. Nie była pewna, czy jest w stanie wyczarować sprawnie jakiegokolwiek zabezpieczenie. Znała teorię, ale z praktyką było już ciut gorzej. Testy na zagajnikach u Macmillanów albo gdzieś w zaciszu Oazy trudno jakkolwiek porównywać do działania w prawdziwym terenie.
Próbując się skupić na wykonaniu zadania, spróbowała nałożyć Małą twierdzę. Zamknięcie wieży widokowej przed osobami pracującymi w Ministerstwie wydawało się dziewczynie zupełną podstawą: jeśli drzwi będą otwarte to każdy przez nie przejdzie, prawda? Być może zabezpieczenie nie było szczególnie skomplikowane, ale na pewno skutecznie powstrzyma przeciwników przynajmniej na krótką chwilę, która pozwoli ewentualnym Zakonnikom na obronę tego miejsca w przyszłości. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Zajęło jej to dłuższą chwilę, niż przewidywała. Znała jedynie postawy run oraz numerologii, a jej wiedza z dziedziny obrony przed czarną magią była co najwyżej ledwo wystarczająca. A przynajmniej teraz, w stresowej sytuacji, czuła się tak, jakby większość informacji czerpanych z ksiąg wyleciała z jej umysłu. Może to tylko stres? Zdecydowanie lepiej czułaby się, nakładając zabezpieczenie z dziedziny uroków, jednak choć wiedziała o ich istnieniu, wymagały one większej wiedzy z dziedziny starożytnych run, a o nich Gwen miała jedynie podstawowe pojęcie.
– Działa? – rzuciła w eter, pytając bardziej samą siebie, niż aurora.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Jak to mówią - nie od razu Rzym zbudowano. Wiedziałem kto będzie mi towarzyszył tego wieczoru i jakie ma doświadczenie, a właściwie jakiego w walce nie ma, dlatego byłem świadom zagrożeń i konsekwencji jakie można za sobą pociągnąć podobny stan rzeczy. Nie oczekiwałem wiele, właściwie nic, dlatego Gwendolyn zaskoczyła mnie w sposób pozytywny. Oczywiście, aurorem by z taką wytrwałością nie została, ale przecież nie mogliśmy mierzyć wszystkich swoją miarą. Teraz potrzebna była dosłownie każda różdżka, by walczyć z Rycerzami Walpurgii i Lordem Voldemortem. Nieistotne, czy należała do aurora, policjanta, czy malarki. Wykwalifikowanych funkcjonariuszy było zbyt niewielu, aby wygrać tę wojnę, dlatego im mniej czarodziejów i czarownic decydowało się stać z boku, tym lepiej. Wsparcie alchemiczne, jakie oferowała wszystkim członkom Zakonu Feniksa panna Leighten, było wskazane, a wręcz niezbędne, by przetrwać, lecz nie wystarczyło jedynie przetrwać. Musieliśmy przecież zwyciężyć, a nie zwyciężymy ukrywając się przy kociołku.
- Tak. Powiedziałem - odparłem, czując nieprzyjemne ukłucie zniecierpliwienia, bo to nie czas i pora, by drążyć ten sam temat. Wiedziałem, że rudowłosą malarką zapewne kieruje troska i kobieca wrażliwość, lecz nie zwykłem podczas takich patroli powtarzać w kółko i to samo. Wśród aurorów wystarczyło powiedzieć raz - poradzę sobie, to sobie poradzę. Bywałem w dużo gorszym stanie, niż teraz.
Z powodzeniem udało mi się nałożyć czary na cały plac Bedford Square, chwilę to trwało, lecz czułem, że się udało. Teraz, kiedy pojawią się tu osoby przez nas niepożądane, być może uda się je stąd wypłoszyć. Ale to za mało - wciąż za mało.
- Na pewno - odpowiedziałem bez śladu zawahania. - Daj mi jeszcze moment - powiedziałem, choć w moim tonie głosu nie rozbrzmiewała prośba, raczej stwierdzenie faktu. Zerknąłem ukradkiem na rudowłosą czarownicę, by sprawdzić jak się trzyma. Kącik moich ust drgnął, ujrzawszy, że pomimo tak dużego wycieńczenia ona również sięga po czary, by wysiłek jaki włożyła w pokonanie funkcjonariuszy nie poszedł na marne.
To jednak za mało, wciąż za mało, dlatego uniosłem ponownie różdżkę, by wykonać ją kolejną sekwencję gestów, którym towarzyszyły mruczane pod nosem inkantacje. Miało to przynieść jeden skutek - nałożyć na plac pułapkę zwaną Oczobłyskiem.
- Tak. Powiedziałem - odparłem, czując nieprzyjemne ukłucie zniecierpliwienia, bo to nie czas i pora, by drążyć ten sam temat. Wiedziałem, że rudowłosą malarką zapewne kieruje troska i kobieca wrażliwość, lecz nie zwykłem podczas takich patroli powtarzać w kółko i to samo. Wśród aurorów wystarczyło powiedzieć raz - poradzę sobie, to sobie poradzę. Bywałem w dużo gorszym stanie, niż teraz.
Z powodzeniem udało mi się nałożyć czary na cały plac Bedford Square, chwilę to trwało, lecz czułem, że się udało. Teraz, kiedy pojawią się tu osoby przez nas niepożądane, być może uda się je stąd wypłoszyć. Ale to za mało - wciąż za mało.
- Na pewno - odpowiedziałem bez śladu zawahania. - Daj mi jeszcze moment - powiedziałem, choć w moim tonie głosu nie rozbrzmiewała prośba, raczej stwierdzenie faktu. Zerknąłem ukradkiem na rudowłosą czarownicę, by sprawdzić jak się trzyma. Kącik moich ust drgnął, ujrzawszy, że pomimo tak dużego wycieńczenia ona również sięga po czary, by wysiłek jaki włożyła w pokonanie funkcjonariuszy nie poszedł na marne.
To jednak za mało, wciąż za mało, dlatego uniosłem ponownie różdżkę, by wykonać ją kolejną sekwencję gestów, którym towarzyszyły mruczane pod nosem inkantacje. Miało to przynieść jeden skutek - nałożyć na plac pułapkę zwaną Oczobłyskiem.
becomes law
resistance
becomes duty
Wytrzymałość. Właśnie. Chyba powinna nad nią popracować, prawda? Lepsza kondycja mogła się przydać zawsze i wszędzie. Co prawda i tak chyba było lepiej, niż kilka miesięcy temu, a przynajmniej tak się pannie Grey wydawało: dzięki Betty musiała spacerować na zewnątrz i w deszcz, i w mróz, co chyba powinno wpłynąć pozytywnie na jej odporność i kondycje. Mimo wszystko jednak dalej zdarzało jej się przecież potykać o własne stopy, a w trakcie wycieczki z Frances omal nie wpadła do bagna. Cudem udało jej się wtedy utrzymać na nogach, bo mostek, przez który przechodziła, okazał się zbyt stary, aby ktokolwiek mógł z niego korzystać. Powinna o tym wiedzieć, czyż nie? W końcu jako artystka miała podstawową wiedzę i o malarstwie, i o rzeźbiarstwie, a to obejmowało przecież podstawowe dane dotyczące ewentualnych materiałów których mogła używać. W tym i drewna. Nie trzeba być geniuszem, aby rozpoznać spróchniałe deski. A jednak. Chyba chciała się wtedy za bardzo popisać przed koleżanką.
Może i Cedric bywał w dużo gorszym stanie, ale Gwen przecież nigdy to w takowym nie widziała. Już ten był więc dla niej zły, a do braku uzdrowicieli obok nie była przyzwyczajona. Nie chciała jednak wytrącać mężczyzny z równowagi i próbowała opanować emocje, dlatego zamilkła już, starając się jedynie skupić na wykonywaniu zadania.
Miała wrażenie, że nakładanie zabezpieczenia zajmuje jej o wiele więcej czasu, niż powinno. Jej ruchy były nieco zbyt nerwowe, czuła, że wciąż musi coś naprawiać… ale w końcu jej się udało. Widząc jednak, że Cedric wciąż nakłada zabezpieczenia, dziewczyna sięgnęła po kolejne. Tym razem: pierwsze lepsze, które przyszło jej do głowy. Byleby tylko też coś robić w czasie, w którym auror pracował.
– Szklane domy na drzwiach powinny się sprawdzić… chyba… prawda? – mruknęła, bardziej do siebie, niż do mężczyzny i zabrała się do pracy. Próbowała się skupić, licząc, że tym razem pójdzie jej nieco płynniej, niż wcześniej. Miała nadzieję, że dzięki temu zabezpieczeniu, patrolujący okolicę Zakonnicy będą mieli ułatwione zadanie, przebywając wewnątrz wieży na Bedford Square.
Gdy wszystkie zabezpiecznia zostały już założone, a miejsce skutecznie zabezpieczone (a przynajmniej chwilowo skutecznie), Gwen i Cedric wycofali się z miasta, aby wyleczyć rany spowodowane starciem z przedstawicielami prawa.
| zt x2
Może i Cedric bywał w dużo gorszym stanie, ale Gwen przecież nigdy to w takowym nie widziała. Już ten był więc dla niej zły, a do braku uzdrowicieli obok nie była przyzwyczajona. Nie chciała jednak wytrącać mężczyzny z równowagi i próbowała opanować emocje, dlatego zamilkła już, starając się jedynie skupić na wykonywaniu zadania.
Miała wrażenie, że nakładanie zabezpieczenia zajmuje jej o wiele więcej czasu, niż powinno. Jej ruchy były nieco zbyt nerwowe, czuła, że wciąż musi coś naprawiać… ale w końcu jej się udało. Widząc jednak, że Cedric wciąż nakłada zabezpieczenia, dziewczyna sięgnęła po kolejne. Tym razem: pierwsze lepsze, które przyszło jej do głowy. Byleby tylko też coś robić w czasie, w którym auror pracował.
– Szklane domy na drzwiach powinny się sprawdzić… chyba… prawda? – mruknęła, bardziej do siebie, niż do mężczyzny i zabrała się do pracy. Próbowała się skupić, licząc, że tym razem pójdzie jej nieco płynniej, niż wcześniej. Miała nadzieję, że dzięki temu zabezpieczeniu, patrolujący okolicę Zakonnicy będą mieli ułatwione zadanie, przebywając wewnątrz wieży na Bedford Square.
Gdy wszystkie zabezpiecznia zostały już założone, a miejsce skutecznie zabezpieczone (
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
24 grudnia 1957
Była wigilia. Stałam przy jednej z bogatszych uliczek i obserwowałam, jak zwykle zresztą. Czas mijał nieubłaganie, a zimno, jakie spadło na miasto, pokryło je śnieżnobiałym puchem, który teraz odbijał światło okolicznych latarni, czyniąc ten wieczór niemalże urokliwym. Mroźne powietrze wchodziło mi do nosa, gdy poprawiłam skórzaną rękawiczkę na lewej dłoni, a zaraz potem na prawej, w której wciąż trzymałam różdżkę. Nie spóźniała się, po prostu ja chciałam przyjść trochę wcześniej, poobserwować, sprawdzić teren. - Carpiene - wymruczałam pod nosem, ale zaklęcie nic nie dało. Może nie potrafiłam się skupić? To było skutecznie rozpraszane przez myśli o matce, która tkwiła w Mungu. Może powinnam ją tam odwiedzić? Mdła ślina smakowała jeszcze gorzej, przełykana głośno, gdy umysł wariował, a żołądek wykręcał się na drugą stronę. Byłam jednak na misji, którą musiałam zrealizować. Opierając się więc o jedno z drzew, obserwowałam wieżę widokową. To tam mieli zabarykadować się dwaj czarodzieje broniący poglądów pieprzonego Longbottoma. Ministerstwo było znacznie przyjemniejszym miejscem pod Malfoyem, ale o utrzymanie tego faktu należało zadbać. W końcu zjawiła się przy mnie Multon. - Dwójka, na wieży - powiedziałam na przywitanie, wskazując różdżką w punkcik po naszej lewej. Dane niemal leżały na ulicy, wystarczyło po nie sięgnąć i zobaczyć co się stanie. Nie do końca wiedziałam, w jaki sposób uzdrowicielka walczy, ale przecież wszystko było przede mną. Nie było mowy o tym, że ludzie Czarnego Pana byli słabi, stąd też nie spodziewałam się najgorszego scenariusza, chociaż wiedziałam, że może być trudno. - Mam kilka eliksirów, na wszelki wypadek, ale obiecaj, że mnie uleczysz, jeśli będzie potrzeba? - uśmiechnęłam się kącikiem ust. Znałyśmy się długo, nie sądziłam też, że kobieta odmówi mi pomocy. Musiałyśmy stać się duetem nie do zatrzymania, a to zależało w takiej samej mierze od naszych umiejętności, co od szczęścia, a parszywy los bywał przewrotny. Zaklęcie Carpiene nie podziałało, ale wzrok rzadko mnie zawodził. Rozejrzałam się jeszcze po okolicy, mocno ściskając różdżkę w dłoni, gotowa na wszystko. Czarny płaszcz z wełnianą podszewką chronił od zimna, tak samo jak przewiązany wokół szyi bordowy szalik. Nie drżałam. Chciałam więcej. To było o wiele lepsze niż sztucznie obchodzone uroczystości.
ekwipunek wysłany w prywatnej wiadomości na konto mistrza gry
Była wigilia. Stałam przy jednej z bogatszych uliczek i obserwowałam, jak zwykle zresztą. Czas mijał nieubłaganie, a zimno, jakie spadło na miasto, pokryło je śnieżnobiałym puchem, który teraz odbijał światło okolicznych latarni, czyniąc ten wieczór niemalże urokliwym. Mroźne powietrze wchodziło mi do nosa, gdy poprawiłam skórzaną rękawiczkę na lewej dłoni, a zaraz potem na prawej, w której wciąż trzymałam różdżkę. Nie spóźniała się, po prostu ja chciałam przyjść trochę wcześniej, poobserwować, sprawdzić teren. - Carpiene - wymruczałam pod nosem, ale zaklęcie nic nie dało. Może nie potrafiłam się skupić? To było skutecznie rozpraszane przez myśli o matce, która tkwiła w Mungu. Może powinnam ją tam odwiedzić? Mdła ślina smakowała jeszcze gorzej, przełykana głośno, gdy umysł wariował, a żołądek wykręcał się na drugą stronę. Byłam jednak na misji, którą musiałam zrealizować. Opierając się więc o jedno z drzew, obserwowałam wieżę widokową. To tam mieli zabarykadować się dwaj czarodzieje broniący poglądów pieprzonego Longbottoma. Ministerstwo było znacznie przyjemniejszym miejscem pod Malfoyem, ale o utrzymanie tego faktu należało zadbać. W końcu zjawiła się przy mnie Multon. - Dwójka, na wieży - powiedziałam na przywitanie, wskazując różdżką w punkcik po naszej lewej. Dane niemal leżały na ulicy, wystarczyło po nie sięgnąć i zobaczyć co się stanie. Nie do końca wiedziałam, w jaki sposób uzdrowicielka walczy, ale przecież wszystko było przede mną. Nie było mowy o tym, że ludzie Czarnego Pana byli słabi, stąd też nie spodziewałam się najgorszego scenariusza, chociaż wiedziałam, że może być trudno. - Mam kilka eliksirów, na wszelki wypadek, ale obiecaj, że mnie uleczysz, jeśli będzie potrzeba? - uśmiechnęłam się kącikiem ust. Znałyśmy się długo, nie sądziłam też, że kobieta odmówi mi pomocy. Musiałyśmy stać się duetem nie do zatrzymania, a to zależało w takiej samej mierze od naszych umiejętności, co od szczęścia, a parszywy los bywał przewrotny. Zaklęcie Carpiene nie podziałało, ale wzrok rzadko mnie zawodził. Rozejrzałam się jeszcze po okolicy, mocno ściskając różdżkę w dłoni, gotowa na wszystko. Czarny płaszcz z wełnianą podszewką chronił od zimna, tak samo jak przewiązany wokół szyi bordowy szalik. Nie drżałam. Chciałam więcej. To było o wiele lepsze niż sztucznie obchodzone uroczystości.
ekwipunek wysłany w prywatnej wiadomości na konto mistrza gry
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Bedford Square
Szybka odpowiedź