Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Miejsce odpoczynku i przyjmowania gości w domu Sproutów. Dom ten został zbudowany już dawno, a jego renowacje zostały przeprowadzane tak by drzewo rosnące w salonie zostało w pełnym zdrowiu. Dawno temu słyszała legendę o tym, że ci opiekujący się drzewami przejmują długie życie tych drzew. Wychowana w zgodzie z naturą nie chce pozbywać się tego urokliwego konaru licząc, że ta legenda spełni się także i w ich domu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 11.01.17 18:37, w całości zmieniany 2 razy
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/z przed domu
Pod tym względem z pewnością by się zrozumiały. Gdyby tylko Wynonna potrafiła w ogóle z ludźmi w jakikolwiek inny sposób, mniej odrzucający rozmawiać. Możliwym było że byłaby inna gdyby wychowała się w innej rodzinie. Ale też nie można było i w to do końca wiary poskładać. Burke po prostu nie lubiła wdawać się w dyskusje które nie miały na celu doprowadzenia jej do określonego celu czy zdobycia konkretnych informacji.
Dlatego też nie była zbyt doborowym towarzystwem na sabatach. Głównie milcząca, lustrująca chłodnym spojrzeniem, kobieta nie bardzo przyciągała do siebie ludzie – niezależnie jakiej płci. Poza tym sama arystokracja miała w swoim dziwnym sposobie bycia coś z dziwnego przekonania, że mówić po prostu należy bo wypada . A to najzwyczajniej w świecie Wynonne nudziło. A może nawet nie tyle co nudziło a bardziej męczyło. Jako osoba która starała się do maksimum wykorzystać każdy swój dzień rozmowy o banialukach uznała za mocno niepotrzebne i niekorzystne. Poza tym irytowała ją obłuda osób z jej kręgów – nikt nie był tym, za kogo się podawał chowając się za maską wyuczonych zagrań i zachowań. Może dlatego jej towarzystwo było dla nich tak ciężkie do zniesienia? Bo był inna niż oni. Szczera w swoich postępowaniach. A do tego wszystkiego milcząco odmawiała uczestniczenia w tym teatrze w którym udział przyszło jej brać.
Nie było o teraz ważne. Widać było że Peony nie spodziewała się jej. Jak mogłaby, skoro list oznajmiający o jej przybyciu nigdy nie został wysłany? Nie winiła jej za ostrożności i pytanie dlatego też szybko wyjaśniła cel swojej wizyty.
Zazwyczaj nie polowała na ingrediencje w domach innych ludzi, a te, na których rozwój trzeba było czekać i tak były zlecane innym ludziom. Ona zaś zajmowała się tymi ciężko dostępnymi, często nielegalnymi, co pozwalało jej klientom jak i rodzinnemu biznesowi posiadać rzeczy, które miał nie każdy sklep i alchemik.
Burke podążyła za kobietą a jej kroki cicho odbijały się o podłoże. W końcu obie dotarły do salonu. Obserwowała jak zielarka gestem odprawia syna i jak zachodzi między nimi do niewerbalnej komunikacji. Poza statusem niewiele różniła się od niej pod tym względem. Większość swoich rozmów z ojcem przeprowadziła nie przy użyciu słów a wzroku. W końcu siada na wskazany przez nią miejscu
-Pani Sprout..- zaczyna Wynonna. Doskonale wie, że nie jest już panną. Że to wdowa. Mimo że to było proste zadanie odrobiła je. Jak zwykle rzetelnie. Zakłada nogę na nogę i opiera plecy o oparcie kanapy. -Wiem że doskonale zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji źle uwarzonych eliksirów. – jej zielone tęczówki spoczywają prosto na pani domu. Rozpina płaszcz i zrzuca go z ramiona. Później zaś pozwala by jej spojrzenie wykonało wędrówkę po salonie. Inny jest od tego w którym się wychowała. Jaśniejszy, cieplejszy pewnie nawet. – Młody Lord Slughorn przecenił swoje umiejętności jeśli chodzi o warzenie eliksiru wielosokowego. – mówi nie wdając się w szczegóły błędu młodego lorda. Pewnie i tak nie powiedziałaby do jakiś skutków doprowadziła to pomyłka choć z pewnością byłoby to niezłą pożywką dla Czarownicy -hodowla z której mój ród korzysta od lat ostatnio została nawiedzona przez pasożyty. Miałam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia. – jej wzrok ponownie trafie na kobietę i na niej się zatrzymuje. I tak nie jest źle. Powiedziała nawet kilka zdań, choć nie należało być zbyt radosnym, naprawdę wiele ją one kosztowały. Doprawdy była ostatnią osobą do tego zdania.
Pod tym względem z pewnością by się zrozumiały. Gdyby tylko Wynonna potrafiła w ogóle z ludźmi w jakikolwiek inny sposób, mniej odrzucający rozmawiać. Możliwym było że byłaby inna gdyby wychowała się w innej rodzinie. Ale też nie można było i w to do końca wiary poskładać. Burke po prostu nie lubiła wdawać się w dyskusje które nie miały na celu doprowadzenia jej do określonego celu czy zdobycia konkretnych informacji.
Dlatego też nie była zbyt doborowym towarzystwem na sabatach. Głównie milcząca, lustrująca chłodnym spojrzeniem, kobieta nie bardzo przyciągała do siebie ludzie – niezależnie jakiej płci. Poza tym sama arystokracja miała w swoim dziwnym sposobie bycia coś z dziwnego przekonania, że mówić po prostu należy bo wypada . A to najzwyczajniej w świecie Wynonne nudziło. A może nawet nie tyle co nudziło a bardziej męczyło. Jako osoba która starała się do maksimum wykorzystać każdy swój dzień rozmowy o banialukach uznała za mocno niepotrzebne i niekorzystne. Poza tym irytowała ją obłuda osób z jej kręgów – nikt nie był tym, za kogo się podawał chowając się za maską wyuczonych zagrań i zachowań. Może dlatego jej towarzystwo było dla nich tak ciężkie do zniesienia? Bo był inna niż oni. Szczera w swoich postępowaniach. A do tego wszystkiego milcząco odmawiała uczestniczenia w tym teatrze w którym udział przyszło jej brać.
Nie było o teraz ważne. Widać było że Peony nie spodziewała się jej. Jak mogłaby, skoro list oznajmiający o jej przybyciu nigdy nie został wysłany? Nie winiła jej za ostrożności i pytanie dlatego też szybko wyjaśniła cel swojej wizyty.
Zazwyczaj nie polowała na ingrediencje w domach innych ludzi, a te, na których rozwój trzeba było czekać i tak były zlecane innym ludziom. Ona zaś zajmowała się tymi ciężko dostępnymi, często nielegalnymi, co pozwalało jej klientom jak i rodzinnemu biznesowi posiadać rzeczy, które miał nie każdy sklep i alchemik.
Burke podążyła za kobietą a jej kroki cicho odbijały się o podłoże. W końcu obie dotarły do salonu. Obserwowała jak zielarka gestem odprawia syna i jak zachodzi między nimi do niewerbalnej komunikacji. Poza statusem niewiele różniła się od niej pod tym względem. Większość swoich rozmów z ojcem przeprowadziła nie przy użyciu słów a wzroku. W końcu siada na wskazany przez nią miejscu
-Pani Sprout..- zaczyna Wynonna. Doskonale wie, że nie jest już panną. Że to wdowa. Mimo że to było proste zadanie odrobiła je. Jak zwykle rzetelnie. Zakłada nogę na nogę i opiera plecy o oparcie kanapy. -Wiem że doskonale zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji źle uwarzonych eliksirów. – jej zielone tęczówki spoczywają prosto na pani domu. Rozpina płaszcz i zrzuca go z ramiona. Później zaś pozwala by jej spojrzenie wykonało wędrówkę po salonie. Inny jest od tego w którym się wychowała. Jaśniejszy, cieplejszy pewnie nawet. – Młody Lord Slughorn przecenił swoje umiejętności jeśli chodzi o warzenie eliksiru wielosokowego. – mówi nie wdając się w szczegóły błędu młodego lorda. Pewnie i tak nie powiedziałaby do jakiś skutków doprowadziła to pomyłka choć z pewnością byłoby to niezłą pożywką dla Czarownicy -hodowla z której mój ród korzysta od lat ostatnio została nawiedzona przez pasożyty. Miałam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia. – jej wzrok ponownie trafie na kobietę i na niej się zatrzymuje. I tak nie jest źle. Powiedziała nawet kilka zdań, choć nie należało być zbyt radosnym, naprawdę wiele ją one kosztowały. Doprawdy była ostatnią osobą do tego zdania.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Piwka zwykle nie traciła czasu na rozmyślenia o statusach krwi czy majątkach. Miała własne problemy, które gromadziły się i gromadziły nie dając czasu na złapanie oddechu. Jednak przy takich spotkaniach jej podświadomość sama dokonuje porównania. Myślami skupiła się na mentalności. To właśnie ona zdaniem Peony najbardziej odróżniała szlachetnie urodzonych od urodzonych w rodzinie czystokrwistej czy niżej. Oczywiście spotykała szlachciców całkowicie wyłamujących się z ram ich pochodzenia, ale spotykała też takich, którzy pomyliły pojęcie „arystokracja” z „bogowie”. Nie potrafiła na chwilę obecna stwierdzić do jakiego z tych dwóch typów należy lady Burke, ale sam fakt, że zajmuje się czymś więcej niż uczestniczeniem w balach i sabatach daje Peony obraz kobiety niezależnej. Kobieta nie wyobrażała sobie tych wszystkich ciągłych spotkań, plotkowania przy herbatce, czytania na głos kolejnego wydania Proroka Codziennego. Nie lubiła ludzi. Najlepiej czuła się otoczona tylko tymi najbliższymi i naturą. Nie lubiła zbyt długich rozmów, ciekawskich spojrzeń i pytań nad których sensem mogłaby dyskutować. Dlatego też w pewnym stopniu współczuła tym wszystkim szlachciankom. Wiedziała, że nie mogą sobie pozwolić na wolne i prawdziwe życie. Peony też nie mogła. Na szczęście te czasy już minęły. Sporut nie spodziewała się gości, ale w jej mieszkaniu nigdy nie było bałaganu. Może się to wydawać absurdalne wychowując siedmioletniego syna. Jednak to kwestia wychowania, które zostało jej przekazane, a potem, którego ona przeniosła na Nathaniela. Lubiła swoje życie. To nowe. Nawet bardziej niż się spodziewała. Wsłuchała się dokładnie w słowa kobiety i choć bardzo chciałaby jej pomóc to na ten moment nie była w stanie. - Oczywiście… rozumiem. Nie ukrywam jednak, że w tym momencie nie jestem w stanie zapewnić Pani jakichkolwiek Mandragor gotowych do uwarzenia eliksiru. Wszystkie jakie mam są właściwie przygotowane już do wysyłki szpitalowi św Munga. - powiedziała, a w jej głosie można było usłyszeć szczerą skruchę. Naprawdę chciała pomóc. Wiedziała jakie są skutki uwarzenia złego eliksiru i wiedziała, że chłopiec prawdopodobnie się teraz męczy. Tylko co ona mogła na to w takim razie poradzić? - Czy jest jakiekolwiek inny sprzedawca, który mógłby Pani pomóc? - czy jestem ostatnią deską ratunku? - dodała już w myślach. Szczerze mówiąc była po prostu rozdarta.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejna wspólna rzecz. Wynonna też często nie rozmyślała nad statusem krwi, głównie dlatego, że zdanie na ten temat wyniosła z domu i od wielu lat pozostawało takie samo. Nigdy nie obnosiła się ze swoją szlacheckością, nigdy też nie wykorzystywała jej by zdobyć to, czego potrzebowała. Nie chciała by nazwisko torowało jej drogę w życiu, chciała sama ją sobie torować swoją pracą, nie zaś jakąś rodową spuścizną. Raczej też nie dało jej się zauważyć siedzącej przy stole z przyjaciółkami gdzie to podczas chichotania i rumienienia się wymieniały się ploteczkami na temat co przystojniejszych lordów. Z dwóch prostych powodów. Wynonna plotkami się brzydziła, bowiem nie były one prawdą, a tylko ten rodzaj informacji akceptowała. Zaś z drugiej strony nie zerkała za mężczyznami i nie wodziła za nimi wzrokiem. Potrafiła w większości przypadków zdusić w zarodku jakiekolwiek uczucie które rodziło się względem jakiegoś mężczyzny, choć głównie to i tak była niechęć. Nie chcąc więc marnować swojego czasu i swoich słów nie raz odwróciła się na pięcie zostawiając w pół zdania zdziwionego jej zachowaniem szlachcica.
Wysłuchała uważnie wszystkiego co miała do powiedzenia jej rozmówczyni szybko dochodząc do wniosku, że szpital musiał zamówić wszystkie wychodowane przez zielarkę mandragory. To znów nie był zbyt pomocny zbieg okoliczności. Wiedziała, że jeśli nie uda jej się dzisiaj załatwić składniku będzie musiała jutro ruszyć dalej, a zdecydowanie chciała załatwić to zlecenie jak naszybciej.
-Z pewnością wie pani tak samo dobrze jak ja, że przy odpowiednich wyliczeniach i dwie mandragory starczą. Wszak nie zamierzam poić tym eliksirem tuzina ludzi a wyleczyć głupotę jednego. – powiedziała w końcu Wynonna postanawiając pominąć fakt w których mówi o tym, że Mung nie zauważy jak dostanie jedną, czy dwie mniej. W końcu zabrzmieć by to mogło jakby nie doceniała tej placówki. - Prawdopodobnie nie. – odpowiada na kolejne pytanie, przenosi na nią spojrzenie wcześniej zawieszone gdzieś na jakiejś ozdobie której wcześniej nie widziała. – Ale zdobycie ich z innego źródła zajmie trochę. A ja ponad wszystko cenię swój czas. – dodaje na sam koniec. Może i wydaje się oschła. Właściwie dziwne żeby nie, skoro taka właśnie jest. Już sam fakt, że musiała tyle razy otwiera usta i wydobywać z nich słowa jej przeszkadza i nie podoba się za mocno. Ale praca to praca, nie można przesmradzać.
Wysłuchała uważnie wszystkiego co miała do powiedzenia jej rozmówczyni szybko dochodząc do wniosku, że szpital musiał zamówić wszystkie wychodowane przez zielarkę mandragory. To znów nie był zbyt pomocny zbieg okoliczności. Wiedziała, że jeśli nie uda jej się dzisiaj załatwić składniku będzie musiała jutro ruszyć dalej, a zdecydowanie chciała załatwić to zlecenie jak naszybciej.
-Z pewnością wie pani tak samo dobrze jak ja, że przy odpowiednich wyliczeniach i dwie mandragory starczą. Wszak nie zamierzam poić tym eliksirem tuzina ludzi a wyleczyć głupotę jednego. – powiedziała w końcu Wynonna postanawiając pominąć fakt w których mówi o tym, że Mung nie zauważy jak dostanie jedną, czy dwie mniej. W końcu zabrzmieć by to mogło jakby nie doceniała tej placówki. - Prawdopodobnie nie. – odpowiada na kolejne pytanie, przenosi na nią spojrzenie wcześniej zawieszone gdzieś na jakiejś ozdobie której wcześniej nie widziała. – Ale zdobycie ich z innego źródła zajmie trochę. A ja ponad wszystko cenię swój czas. – dodaje na sam koniec. Może i wydaje się oschła. Właściwie dziwne żeby nie, skoro taka właśnie jest. Już sam fakt, że musiała tyle razy otwiera usta i wydobywać z nich słowa jej przeszkadza i nie podoba się za mocno. Ale praca to praca, nie można przesmradzać.
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Peony doskonale rozumiała lady Burke. Łatwo można było zauważyć, że kobieta nie pała entuzjazmem do wykonywanego zadania i jak najszybciej chce mieć to z głowy. Jednak Peony nie chciała ryzykować kontaktów z Mungiem na rzecz nieuważnych rodziców małego lorda. W końcu gdyby spoglądali na to czym się chłopiec zajmuje do czegoś takiego by nie doszło. Może nie wiedziała zbyt wiele o życiu arystokracji i nie miała pojęcia w jaki sposób ci wychowują swoje dzieci, ale sama była matką i nigdy nie zostawiłaby Nathaniela w pobliżu swoich eliksirów. Klucze do pracowni zawsze nosiła przy sobie, a dodatkowo zabezpieczyła je magią. Powiedzą, że jest przewrażliwiona. Ale znała swojego syna i wiedziała, że gdyby tylko mógł to od razu zająłby się wszystkimi fiolkami nie patrząc na to czy dane składniki w ogóle można ze sobą łączyć. A to mogło się skończyć o wiele gorzej niż skutki nieudanego eliksiru wielosokowego. Pokiwała głową w zamyśleniu. Kilka mandragor na pewno szpitalowi nie robiło aż takiej różnicy jednak wolała nie zastanawiać się później czy te kilka mandragor czasem nie zabrakło. Była ostrożną osobą. - Doskonale Panią rozumiem i wierzę, że Pani rozumie także mnie. Gdyby przyszła Pani dwa dni wcześniej nie miałabym z tym problemu, a teraz kiedy zadeklarowałam liczbę mandragor przy wysyłce do szpitala nie chciałabym wyjść na niekompetentną i niesłowną. - powiedziała i uśmiechnęła się lekko mając nadzieje, że kobieta rozumie jej trudną sytuację. - Ale chce Pani pomóc bo nie mam w zwyczaju odmawiać, kiedy ktoś ode mnie tej pomocy potrzebuje. Dlatego mam jedno rozwiązanie. Napiszę list do mojej drogiej przyjaciółki, która w prawdzie nie zajmuje się hodowlą mandragor, ale jestem przekonana, że parę sztuk na własny użytek w tym roku posadziła. Zapytam o chorobę i czy byłaby gotowa sprzedać Pani kilka sztuk. Co Pani o tym myśli? - zapytała. Nie wiedziała czy jej przyjaciółka ze chce sprzedać ów mandragory, ale jeżeli istniała taka szansa to chyba warto spróbować. No, a Piwka nie będzie całkowicie bezużyteczna.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Problem zaczynał się wtedy gdy młodzi ludzie za dorosłych uważać się zaczynali i wydawało im się że wszystkie rozumy zjedli na śniadanie. To właśnie było przyczyną nieszczęśliwego wypadku który spotkał młodego Lorda Slughorna. Sądził że skończenie Hogwartu upoważnia go do ważenia skomplikowanych eliksirów na własną rękę i srogo się na tym sowim błędnym osądzie przejechał.
Zlecenie nie należało do najbardziej upragnionych przez Wynonnę. Ba, raczej realizowała je tylko ze względu na pozytywne stosunki między ich rodami. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach nawet przez myśl nie przyszło by jej by brać się za takie zlecenie. Wysłuchała słów kobiety bez zmrużenia okiem czy choćby grymasu zawodu na twarzy-ten pojawiał się na nim zdecydowanie rzadziej niż jakiekolwiek inne.
Czas był śmiesznym zjawiskiem. Z perspektywy sekund dwa dni wyglądały na całkiem potężny okres, jednak znów z miejsca roku były one ledwie zauważalnie. Nie było warto próbować mierzyć się z czasem bowiem każda walka z nim z góry skazana była na porażkę. Przybyła do młodej zielarki najszybciej jak mogła, widocznie nie było jej dane właśnie dzisiaj uzyskać tej konkretnej ingrediencji. Przytaknęła jednak słowom które usłyszała i w jakiś sposób sprawiły one że poczuła coś na rodzaj szacunku do swojej rozmówczyni. Sama dopełniała wszystkich swoich obietnic nigdy nie rzucając słów na wiatr bowiem doskonale zdawała sobie sprawę jaką moc moją słowa i jak wielu ludzi ich nie docenia. Czy też może bardziej nie rozumie ich wartości. Podniosła się do pionu i założyła na ramiona płaszcz uznając spotkanie za skończone.
-Proszę napisać do przyjaciółki i poinformować mnie o odpowiedzi. – powiedziała standardowym dla siebie wypranym z jakiejkolwiek emocji, jednak nadal melodyjnym, głosem. Właściwie wdzięczna była za to rozwiązanie Peony i pewnie gdyby wiedziała jak wdzięczność się okazuje zrobiłaby to. Była jednak sobą i tego w pakiecie który miała do użytku nie posiadała. Zapięła ostatni z guzików płaszcza po czym skinęła zielarce głową i chwilę później rozpłynęła się przed jej oczami teleportując się prosto do włości swojego brata u którego mieszkała od kilku lat.
/zt
Zlecenie nie należało do najbardziej upragnionych przez Wynonnę. Ba, raczej realizowała je tylko ze względu na pozytywne stosunki między ich rodami. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach nawet przez myśl nie przyszło by jej by brać się za takie zlecenie. Wysłuchała słów kobiety bez zmrużenia okiem czy choćby grymasu zawodu na twarzy-ten pojawiał się na nim zdecydowanie rzadziej niż jakiekolwiek inne.
Czas był śmiesznym zjawiskiem. Z perspektywy sekund dwa dni wyglądały na całkiem potężny okres, jednak znów z miejsca roku były one ledwie zauważalnie. Nie było warto próbować mierzyć się z czasem bowiem każda walka z nim z góry skazana była na porażkę. Przybyła do młodej zielarki najszybciej jak mogła, widocznie nie było jej dane właśnie dzisiaj uzyskać tej konkretnej ingrediencji. Przytaknęła jednak słowom które usłyszała i w jakiś sposób sprawiły one że poczuła coś na rodzaj szacunku do swojej rozmówczyni. Sama dopełniała wszystkich swoich obietnic nigdy nie rzucając słów na wiatr bowiem doskonale zdawała sobie sprawę jaką moc moją słowa i jak wielu ludzi ich nie docenia. Czy też może bardziej nie rozumie ich wartości. Podniosła się do pionu i założyła na ramiona płaszcz uznając spotkanie za skończone.
-Proszę napisać do przyjaciółki i poinformować mnie o odpowiedzi. – powiedziała standardowym dla siebie wypranym z jakiejkolwiek emocji, jednak nadal melodyjnym, głosem. Właściwie wdzięczna była za to rozwiązanie Peony i pewnie gdyby wiedziała jak wdzięczność się okazuje zrobiłaby to. Była jednak sobą i tego w pakiecie który miała do użytku nie posiadała. Zapięła ostatni z guzików płaszcza po czym skinęła zielarce głową i chwilę później rozpłynęła się przed jej oczami teleportując się prosto do włości swojego brata u którego mieszkała od kilku lat.
/zt
You say
"I can fix the broken in your heart You're worth saving darling".
But I don't know why you're shooting in the dark I got faith in nothing.
Słowa dla Peony zawsze miały wielką wartość. Czasami nawet większą niż czyny. W końcu jedno z drugim przeplatało się nieustannie. Sama chciała wierzyć, że ludzie dotrzymują wypowiedzianych słów jednak przeżyła już wystarczająco by wiedzieć, że wcale tak nie było. Ona nie chciała być jedną z takich osób. Wierzyła w karmę i to, że dobre rzeczy zawsze wracają do dobrych ludzi. Skoro los przysłał lady Burke aż do drzwi Peony to znaczyło, że ta naprawdę powinna jej pomóc. Jednak nie chciała przy tym łamać swoich ideałów i własnej wiary. Miała nadzieje, że uda się jej dogadać z przyjaciółką, a ta pomoże załatwić zlecenie kobiety. Każdy w końcu miał swoją pracę, którą chciał wykonywać jak najlepiej i z jak najlepszym rezultatem. - Oczywiście. - uśmiechnęła się serdecznie. - Jak tylko się czegoś dowiem od razu wyślę do Pani sowę. - dodała. Nie liczyła na wdzięczność. Właściwie na nic nie liczyła. Była zadowolona, że mogła zrobić cokolwiek. Kiedy kobieta teleportowała się z jej salonu, Piwka sięgnęła po pióro i papier. Szybko opisała sytuację i wysłała sowę do swojej przyjaciółki. Nie musiała zbyt długo czekać na odpowiedź. Nie była zbytnio zadowolona z podbierania jej zbiorów, ale przekonał ją fakt, że później Sproutówna wyśle kobiecie swoje mandragory, a przecież nie można było się oszukiwać. Na hodowli tych roślin znała się jak mało kto. Kiedy już była pewna, że kobieta sprzeda rośliny wysłała sowę do szlachcianki informując ją o miejscu, w którym może dostać to czego szuka.
z.t
z.t
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|sprzed domu
Raiden naprawdę szybko złapał wspólny język z młodym Sproutem. Nie wiedział czy było to spowodowane jego podejściem czy szukaniem autorytetu w dorosłym mężczyźnie przez Nate'a. A może chodziło o dwie sprawy? Może właśnie one się połączyły w jedno, dając im w tak krótkim czasie okazje do wielu spotkań i rozmów. Lub po prostu przebywania razem. Bo z tego co mówił syn Peony, nie było żadnego sąsiada, którego mógłby podglądać i obserwować jak żyje dorosły człowiek. Który może przejąłby funkcję nieobecnego ojca. Nie wiedział czy dziadek był dla niego odpowiedni ze względu na rzadkie spotkania. Było to dla Raidena zaskoczeniem - fakt, że Peony tak mało odwiedzała swoich rodziców. Ale nic nie mówił, nie chcąc martwić dzieciaka. Od chwili w której wyratował go z ulicy, obaj wiedzieli o obserwowaniu domu w Dolinie Godryka siedemdziesiąt trzy. Nathaniel obiecał nie wygadać się mamie i był nawet podekscytowany mając wspólną tajemnicę z dalekim wujkiem. W końcu tamten był policjantem, więc podwójnie ekscytująca tajemnica! I dotrzymał ją. Zdradziła ich właśnie ta konspiracja.
Widząc przed sobą kuzynkę, z początku jak to zwykle on nie przejął się jej przyszłym wybuchem. Bo że ten miał nadejść było bardziej niż pewne. W końcu nie dość że się nie dogadywali, to jeszcze myślała, że demoralizuje jego syna. A jedynie siedzieli razem i jedli bułkę. Zapewne dla niej to wyglądało jak co najmniej wandalizm i sodomię. Nigdy nie rozumiał dlaczego nie mogła po prostu odpuścić. Wyluzować się. Chociaż Peony i nieco spuszczenie z tonu? Chyba w innym wymiarze.
- Ej, Peony. To nie jego wina - odparł, wstając zaraz za nimi i idąc do domu. Kątem oka dostrzegł, że McKenna wracał i posłał mu znaczące spojrzenie. Spotkają się w takim razie po wyjściu Cartera z jaskini węża. Ten wyglądał jakby zaraz miał postawić krzyżyk na swoim partnerze, ale Raiden nie miał czasu na wymienianie się spojrzeniami. Widział jak Nate obejrzał się przez ramię, by patrzeć czy Carter idzie za nimi. W jakimś sensie jego nieco smutna mina lekko się rozjaśniła, gdy policjant wszedł za nimi do salonu i tam obaj usiedli obok siebie na kanapie, czekając na burzę.
Raiden naprawdę szybko złapał wspólny język z młodym Sproutem. Nie wiedział czy było to spowodowane jego podejściem czy szukaniem autorytetu w dorosłym mężczyźnie przez Nate'a. A może chodziło o dwie sprawy? Może właśnie one się połączyły w jedno, dając im w tak krótkim czasie okazje do wielu spotkań i rozmów. Lub po prostu przebywania razem. Bo z tego co mówił syn Peony, nie było żadnego sąsiada, którego mógłby podglądać i obserwować jak żyje dorosły człowiek. Który może przejąłby funkcję nieobecnego ojca. Nie wiedział czy dziadek był dla niego odpowiedni ze względu na rzadkie spotkania. Było to dla Raidena zaskoczeniem - fakt, że Peony tak mało odwiedzała swoich rodziców. Ale nic nie mówił, nie chcąc martwić dzieciaka. Od chwili w której wyratował go z ulicy, obaj wiedzieli o obserwowaniu domu w Dolinie Godryka siedemdziesiąt trzy. Nathaniel obiecał nie wygadać się mamie i był nawet podekscytowany mając wspólną tajemnicę z dalekim wujkiem. W końcu tamten był policjantem, więc podwójnie ekscytująca tajemnica! I dotrzymał ją. Zdradziła ich właśnie ta konspiracja.
Widząc przed sobą kuzynkę, z początku jak to zwykle on nie przejął się jej przyszłym wybuchem. Bo że ten miał nadejść było bardziej niż pewne. W końcu nie dość że się nie dogadywali, to jeszcze myślała, że demoralizuje jego syna. A jedynie siedzieli razem i jedli bułkę. Zapewne dla niej to wyglądało jak co najmniej wandalizm i sodomię. Nigdy nie rozumiał dlaczego nie mogła po prostu odpuścić. Wyluzować się. Chociaż Peony i nieco spuszczenie z tonu? Chyba w innym wymiarze.
- Ej, Peony. To nie jego wina - odparł, wstając zaraz za nimi i idąc do domu. Kątem oka dostrzegł, że McKenna wracał i posłał mu znaczące spojrzenie. Spotkają się w takim razie po wyjściu Cartera z jaskini węża. Ten wyglądał jakby zaraz miał postawić krzyżyk na swoim partnerze, ale Raiden nie miał czasu na wymienianie się spojrzeniami. Widział jak Nate obejrzał się przez ramię, by patrzeć czy Carter idzie za nimi. W jakimś sensie jego nieco smutna mina lekko się rozjaśniła, gdy policjant wszedł za nimi do salonu i tam obaj usiedli obok siebie na kanapie, czekając na burzę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nie była przyzwyczajona do tego, że w ich życiu jest ktoś jeszcze. Ktoś kogo Nate może uznawać za ważnego. Nie chodziło o zazdrość czy szukanie autorytetów. Chodziło o to by nikt nigdy ich więcej nie skrzywdził. A tego przecież nie mogła zagwarantować. Ludzie pojawiają się i znikają. To, że Rai przeprowadzał jej przesłuchanie czy też przyszedł poinformować ich o obserwacji domu wcale nie świadczyło o tym, że kiedy sprawa się rozwiąże on nadal będzie w życiu jej syna. A jak widać jednym spotkaniem po prostu zdobył serce tego malca. Serce, a przede wszystkim zaufanie. Nic nie mogła poradzić na rodzący się w niej niepokój. Wyjaśnianie dziecku dlaczego wszyscy pojawiają się, a potem przepadają nie jest łatwe. Tym bardziej, że małemu Sproutowi było ciężko otworzyć się na kogokolwiek. Tylko wiedziała, że Rai tego nie zrozumie. Tak, mogłaby się wyluzować. Wyluzować się na tyle by ignorować fakt, że jej dziecko znika za bramą. Domyśliła się, że Carter pójdzie za nimi i choć miała mu dużo do powiedzenia to nie chciała robić tego na środku ulicy. Sąsiedzi już i tak mieli ją za wariatkę. I choć nie brała tego do siebie to jednak dawanie im kolejnych sposobności do myślenia tak o niej nie było za dobre. Wchodząc do salonu przejechała dłonią po oczach. Jej serce dopiero teraz zaczynało zwalniać. Choć nadal biło jak oszalałe to czuła niesamowitą ulgę widząc go bezpiecznego. - Dlaczego wyszedłeś za bramę? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? - zapytała syna w ogóle na razie ignorując Raidena. I choć widziała w oczach syna dezorientacje i smutek to nie mogła tego odpuścić. - Przepraszam… - zaczął chłopiec, ale Piwka mu od razu przerwała. - Nie chce żebyś mnie przepraszał. Chcę, żebyś powiedział dlaczego. - kiedy ten tylko zwiesił głowę kobieta przeniosła wzrok na mężczyznę. - Możesz mi wytłumaczyć o co w tym chodzi czy przejść jeszcze kolejne trzy zawały, żeby czegokolwiek się dowiedzieć? - zapytała, a jej głos załamał się na chwile. Chciała wiedzieć co dokładnie się tam wydarzyło. Chciała wiedzieć co dokładnie on robił pod jej domem i jak Nate dowiedział się o tym, że Raiden tam na niego czeka. Chciała wiedzieć wszystko by móc w końcu zacząć krzyczeć.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O co ona się tak unosiła? A pewnie i tak była to jedynie cisza przed burzą, która miała nadejść. Bo jak to tak? W końcu w ostatnim czasie byli dla siebie, aż za bardzo mili. Poprawka. Byli w ogóle mili. Wcześniej przecież gdyby mogli, biliby się przy każdym spotkaniu jak małolaty. Jak wtedy gdy mieli po kilka i kilkanaście lat. Zawsze to Raiden był górą, ale to było bardziej unikanie młodszej, upierdliwej kuzyneczki niż bójki. Zresztą zawsze chronił ją brat, a z nim Carter nie chciał zaczynać. Przecież byli kumplami, a kumpla się nie bije. Prawda? Co innego na przykład zadufanego szlachcica lub zapatrzonego nawet we wredną kuzynkę Krukona? Raiden nie wiedział czy mąż Peony kiedykolwiek wspomniał o ich niektórych zwadach w czasie nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Możliwe że nie, bo tez ani razu się nie widzieli, dokąd wszedł do rodziny.
- Śpiewaliśmy kolędy jako objazdowy kościół protestancki w okolicy nie widziałem żadnego i... Spotkaliśmy się parę dni temu za rogiem jak Nate szedł do sklepu i... - zaczął, ale zaraz przerwał, widząc piorunujące spojrzenie Peony. Nie poruszyli się razem z Nate'm ani na milimetr. Chociaż co było nieco komiczne Raiden nie wiedział dlaczego. Przecież nie bał się swojej kuzynki. - Nie zrobiliśmy nic złego. po prostu... Dopiero się wyluzowaliśmy. To wszystko - mówił, zerkając na Nate'a, a potem przenosząc spojrzenie na jego mamę. - Nie robiliśmy nic złego - powtórzył. - Myślę, że dobrze się spisałem.
- Śpiewaliśmy kolędy jako objazdowy kościół protestancki w okolicy nie widziałem żadnego i... Spotkaliśmy się parę dni temu za rogiem jak Nate szedł do sklepu i... - zaczął, ale zaraz przerwał, widząc piorunujące spojrzenie Peony. Nie poruszyli się razem z Nate'm ani na milimetr. Chociaż co było nieco komiczne Raiden nie wiedział dlaczego. Przecież nie bał się swojej kuzynki. - Nie zrobiliśmy nic złego. po prostu... Dopiero się wyluzowaliśmy. To wszystko - mówił, zerkając na Nate'a, a potem przenosząc spojrzenie na jego mamę. - Nie robiliśmy nic złego - powtórzył. - Myślę, że dobrze się spisałem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Nawet jeśli była wściekła. Nawet jeśli w oczach było widać wszystkie stopnie piekła. Wcale nie chciała się z nim kłócić. Jedyne czego chciała w tym momencie to zrozumieć. Nie żyli w bezpiecznych czasach. Nawet jeśli nie mówiło się o tym wystarczająco głośno to to nie były czasy, w których na bok można było odłożyć wszelkie zmartwienia i obawy. One piętrzyły się z każdym dniem dla tego nie mogła po prostu tego zignorować. Teraz… mógł po prostu wyjść do Rai'a, ale następnym razem? Kto wie. Wiedziała, że ma mądrego syna, ale był tylko dzieckiem. Dzieckiem, którego ojciec możliwie nadal jest gdzieś tam na wolności, dzieckiem, które nie boi się niczego i po prostu wtyka palce w każdą możliwą sprawę, dzieckiem, które ona wychowuje sama. Słysząc jego słowa wbiła w niego zszokowane spojrzenie. Odwróciła się po chwili do nich plecami przygryzając wargę by po prostu nie odwarknąć do niego z całej siły. - Nate idź do swojego pokoju. - powiedziała odzyskując na chwile spokój. Słysząc sprzeciw i ze strony młodego Sprouta i ze strony Cartera tylko powtórzyła odwracając się do nich. - Proszę Cię pójdź do swojego pokoju. - chłopiec już się nie sprzeciwiał tylko wstał i wyszedł. Widząc zamykające się od pokoju drzwi malca zdawała sobie sprawę z tego, że ten będzie podsłuchiwał. Zawsze podsłuchiwał, ale teraz nie miała siły mu tego tłumaczyć. - Co Ty sobie wyobrażasz? - zapytała przenosząc wzrok na mężczyznę. - Spisałeś się dobrze? Nie zrobiłeś nic złego? - powtórzyła jego słowa kręcąc głową. - Powiedzieć Ci co zrobiłeś złego? Zaczynając od tego, że po prostu pozwoliłeś mojemu dziecku opuścić dom bez porozumienia się ze mną? Zaczynając od tego, że jeśli chciałeś się z nim zobaczyć wystarczyło tutaj przyjść? To było jednorazowe Rai? Powiedź mi, że przejeżdżałeś koło naszego domu i akurat zepsuło ci się to czym się cofa. - nie mogła przecież wiedzieć o co chodzi w tych wszystkich samochodach. - I akurat on to zobaczył. A ja akurat w to nie uwierzę. - odparła a jej ochota na zrobienie mu czegoś złego w tym momencie wzrosła.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raiden naprawdę kochał swoją kuzynkę. Dobrze wiedzieli, że gdyby przyszło im się ratować, nie zastanawialiby się nawet sekundy. Ale była to trudna miłość. Oboje byli tak różni i przy tym nie potrafili odnaleźć złotego środka do pogodzenia się. Raiden chyba po prostu dalej widział w niej młodszą dziewczynkę, do której zawsze go porównywano nie wiadomo nawet dlaczego. Ta rywalizacja pozostała. Pewnie miał się przeklinać za swoją głupotę, ale... Pomimo tego wszystkiego, co wiedział o jej małżeństwie, o tym co się działo, kiedy go nie było w pobliżu, nie mógł patrzeć na nią inaczej. Nie jak na kobietę po przejściach i mającą jedynie swojego syna, chociaż właśnie tak powinno być. Może jednak tego było mu potrzeba w życiu? Uderzenia od strony Peony, bo pomimo że mieszkał z Sophią, to właśnie z panną Sprout miał najczęstszy kontakt i najwięcej z nią rozmawiał. Przewrotność losu? Poniekąd na pewno.
Gdy kazała pójść Nate'owi do pokoju, spojrzeli obaj po sobie i otworzyli usta, po czym je zamknęli, gdy Peony odwróciła się do nich, wpatrując się intensywnie w jednego, a potem w drugiego. Do tego proszę było zdecydowanie bardziej dobijające niż wszelkie groźny i krzyki. Gdy chłopiec wstał ciężko z kanapy, patrzył na Raidena, który nie wyglądał na szczęśliwego. Wiedział, że nadchodziła burza, a on stracił ostatniego sojusznika. Ostatniego sprzymierzeńca, który mógłby w jakikolwiek sposób uspokoić kobietę przed nim. Gdy drzwi się zamknęły, Carter od razu zwrócił uwagę na Peony, która dosłownie zalała go potokiem oskarżeń. On tylko siedział początkowo, patrząc na nią z półotwartymi ustami, chcąc coś powiedzieć, ale nie mógł, bo kuzynka nie przestawała mówić. W końcu jednak umilkła, ale było jeszcze gorzej.
- Mówiłem ci, że będziecie pod obserwacją i to właśnie robiłem, kiedy Nate poszedł do sklepu parę dni temu - zaczął od początku, wyciągając rękę jakby chciał wskazać kierunek, gdzie była droga. I chociaż mogło się wydawać, że był spokojny, wcale tak nie było. Zmarszczył czoło, a jego głos z głębokiego stał się wyrazisty i nieco tubalny. - Poszedłem za nim i... - Wolał pominąć część, w którym wyciągał dzieciaka z ulicy. Jeszcze kolejnego zawału tu brakowało. - Zauważył mnie. Potem dość długo rozmawialiśmy i jak się spotykaliśmy to pod waszym domem. Nigdzie dalej. Nie chciałem przychodzić, wiedząc, że się będziesz martwić jeszcze bardziej. Może i przyznaję, że było to głupie, ale... No, sama musisz przyznać, że jeśli chodzi o Nate'a, reagujesz zbyt gwałtownie.
Gdy kazała pójść Nate'owi do pokoju, spojrzeli obaj po sobie i otworzyli usta, po czym je zamknęli, gdy Peony odwróciła się do nich, wpatrując się intensywnie w jednego, a potem w drugiego. Do tego proszę było zdecydowanie bardziej dobijające niż wszelkie groźny i krzyki. Gdy chłopiec wstał ciężko z kanapy, patrzył na Raidena, który nie wyglądał na szczęśliwego. Wiedział, że nadchodziła burza, a on stracił ostatniego sojusznika. Ostatniego sprzymierzeńca, który mógłby w jakikolwiek sposób uspokoić kobietę przed nim. Gdy drzwi się zamknęły, Carter od razu zwrócił uwagę na Peony, która dosłownie zalała go potokiem oskarżeń. On tylko siedział początkowo, patrząc na nią z półotwartymi ustami, chcąc coś powiedzieć, ale nie mógł, bo kuzynka nie przestawała mówić. W końcu jednak umilkła, ale było jeszcze gorzej.
- Mówiłem ci, że będziecie pod obserwacją i to właśnie robiłem, kiedy Nate poszedł do sklepu parę dni temu - zaczął od początku, wyciągając rękę jakby chciał wskazać kierunek, gdzie była droga. I chociaż mogło się wydawać, że był spokojny, wcale tak nie było. Zmarszczył czoło, a jego głos z głębokiego stał się wyrazisty i nieco tubalny. - Poszedłem za nim i... - Wolał pominąć część, w którym wyciągał dzieciaka z ulicy. Jeszcze kolejnego zawału tu brakowało. - Zauważył mnie. Potem dość długo rozmawialiśmy i jak się spotykaliśmy to pod waszym domem. Nigdzie dalej. Nie chciałem przychodzić, wiedząc, że się będziesz martwić jeszcze bardziej. Może i przyznaję, że było to głupie, ale... No, sama musisz przyznać, że jeśli chodzi o Nate'a, reagujesz zbyt gwałtownie.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Gdzieś wewnętrznie chyba się tego domyślała. Faktu, że jego praca nie skończyła się na poinformowaniu jej o obserwacji ze strony policji. Jednak gdzieś po tej całej ich wcześniejszej sprzeczce myślała, że wyszli choć trochę na prostą. Nie byli już przecież małymi dziećmi. Daleko im do tych małych rywalizujących ze sobą dzieciaków chcących udowodnić jak najwięcej drugiemu. Ich wspólny obiad, nawet to spotkanie po referendum. Gdzieś między tymi wydarzeniami zaczęła sobie wkładać w głowę, że nie można tkwić w jednym przekonaniu całe życie. Byli przecież całkowicie innymi ludźmi. Teraz już tak tego nie widziała. I słysząc o obserwacji z jego ust poczuła się… zraniona? Nie to nawet nie było zranienie. Poczuła się tak jakby znowu się cofali. Widocznie jednak tak miało między nimi to wyglądać. Pytanie tylko o co w tym momencie walczyli. - Na Merlina… uważałeś, że co? Wyrzucę Cię z domu kiedy tutaj przyjdziesz? Bardzo klarownie wyjaśniłeś mi dlaczego jesteśmy pod obserwacją i bardzo jasno podkreśliłeś, że nie mam na to żadnego wpływu. Więc czemu nic mi nie powiedziałeś… - i choć to było pytanie na które odpowiedź ciężko było jej sobie wyobrazić to chciała wiedzieć. Chciała wiedzieć co sobie myślał w ogóle nie pytając ją o zdanie. Słuchając jego kolejnych słów tylko kiwała głową choć to co do niej mówił było dla niej całkowicie niezrozumiałe. Jego ostatnie słowa były jak policzek chociaż prawdopodobnie nie zdawał sobie w ogóle z tego sprawy. Nie mógł wiedzieć jak ciężko jej jest. Nie mógł wiedzieć, że każde jej gwałtowne zachowanie miało swoje poważne odzwierciedlenie. I chociaż to wszystko już minęło to nikt nie zrozumie tego jak ona się czuła. Była emocjonalna, była zbyt poważna. Nie potrafiła się wyluzować i nie potrafiła patrzeć na wszystko z takim dystansem jak on. - Czy Ty w ogóle jesteś poważny w tym momencie? Nie jesteśmy już dziećmi. - i choć jej głos w tym momencie był niski, powolny można nawet powiedzieć, że spokojny to w środku po prostu się gotowała. - Nie jesteś już dzieckiem, Rai. Nie wolno tak robić. Wiesz co ja poczułam? Potrafisz sobie wyobrazić co by się stało gdybyście stali parę metrów dalej? Gdybym nie usłyszała Waszych rozmów? Pierwsza myśl jaka pojawiła mi się w głowie to to, że to wszystko wraca. Moja gwałtowność jeżeli chodzi o Nate'a nie jest bezpodstawna, ale Ty tego nie wiesz. Jesteś tylko fajnym wujkiem, który przywozi prezenty, świetnie się z nim dogaduje i podważa każdą moją decyzję. A tak naprawdę nie wiesz o tym wszystkim nic. - odparła. Nie chciała tego mówić. Nie chciała być w tym momencie okrutną. Wiedziała, że Rai troszczy się o Nate'a. Chyba pierwszy raz w życiu widziała jak na czymś mu zależy. Ale były rzeczy, które musiał zrozumieć. Po prostu musiał.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Na tym polegał ten... Związek. Obojętnie czy rozstawali się w gniewie czy wręcz w pozytywnych stosunkach, następnym razem zawsze mieli wrócić do czegoś, co utrudniało im porozumienie się. Raiden nie chciał, żeby Peony się zbytecznie stresowała. Nie zamierzał robić nic wbrew jej woli. Po prostu chciał wykonywać swoje zadanie i równocześnie widywać się z Nate'm. Nie zamierzał zostawiać McKenny samego w jego samochodzie, gdy on spędzałby całe dnie w domu kuzynki. Nie na tym też polegała jego praca. Musiałby wchodzić do nich na teren i równocześnie móc odpędzić tych, którzy mogli chcieć dostać się do Sproutów. Był na służbie i nie mógł schodzić z posterunku. Ale czy to by wystarczyło za wyjaśnienia Peony? Która była matką i miała jedynie swojego syna? Raiden tego nie pojmował. A przynajmniej jeszcze nie - rodzicielskiej miłości. Miał słabość do Nathaniela i to naprawdę z każdym kolejnym razem, gdy się widzieli większą. Przyznałby jej rację co do tego że nie byli już dziećmi. Ale nie widzieli się długi czas, przeżyli różne tragedie, ale nic o sobie nie wiedzieli. Nie rozmawiali, patrzyli na siebie przez pryzmat dawnych lat i nie mógł na to poradzić. Po prostu podświadomie zamiast kobiety po przejściach, widział tę małą upierdliwą dziewczynkę.
- Przecież właśnie sobie odpowiedziałaś na to pytanie - odpowiedział, unosząc ręce w geście niezrozumienia. Nie zauważył, kiedy się podniósł i przeszedł dwa kroki w jej stronę. - Mówiłem, że to wszystko w celach bezpieczeństwa. Zresztą podejrzewam, że nie powiedziałaś mi wszystkiego na przesłuchaniu. Gdybym wiedział, co ukrywasz może mógłby sobie podarować tę obserwację. Nie muszę ci mówić wszystkiego, Peony. Może właśnie na tym polega moja praca? Pomyślałaś o tym?
Sądziła, że wszystko wymaga jej zgody? Raiden zaczynał wątpić w to, że dobrze zrobił, mówiąc jej cokolwiek o postanowieniach jego przełożonych. Mógł siedzieć z gębą na kłódkę i oddać sprawę komuś innemu. Lub przynajmniej starać się o przeniesienie do innej rodziny. Ale mając świadomość, że gdzieś ktoś ma obserwować jego rodzinę nie dawałaby mu spokoju. Musiałby wiedzieć ciągle co się z nimi dzieje. Bez przerwy kontaktowałby się z tamtymi funkcjonariuszami. I nie dlatego że by im nie ufał. Czułby się wyłączony z akcji. Dlatego właśnie chciał dopilnować obserwowania domu w Dolinie osobiście. - Przecież ufasz swojemu dziecku. Nie wybiegłby nigdzie bez twojej zgody. To najlepszy dzieciak pod słońcem i wyszedł tylko dlatego, że chciał się ze mną zobaczyć. Sam doskonale wie jak bardzo ci na nim zależy i zresztą działa to w drugą stronę.
Umilkł jednak słysząc jej kolejne słowa. Dotknęło go to mocniej niż mógł sądzić. Poczuł się cholernie dotknięty, bo naprawdę zaczynał czuć więź z małym Sproutem. Zależało mu na nim i na tym, żeby oboje z Peony byli szczęśliwi, ale jego chęci były jednym... Reszta drugim. A tak naprawdę nie wiesz o tym wszystkim nic. Zmarszczył brwi, a dłonie zacisnęły się w pięści i zanim zdążył to przemyśleć warknął:
- Wiem tylko tyle, że związałaś się z kompletnym skurwielem, który nie potrafił być dobrym mężem i ojcem.
- Przecież właśnie sobie odpowiedziałaś na to pytanie - odpowiedział, unosząc ręce w geście niezrozumienia. Nie zauważył, kiedy się podniósł i przeszedł dwa kroki w jej stronę. - Mówiłem, że to wszystko w celach bezpieczeństwa. Zresztą podejrzewam, że nie powiedziałaś mi wszystkiego na przesłuchaniu. Gdybym wiedział, co ukrywasz może mógłby sobie podarować tę obserwację. Nie muszę ci mówić wszystkiego, Peony. Może właśnie na tym polega moja praca? Pomyślałaś o tym?
Sądziła, że wszystko wymaga jej zgody? Raiden zaczynał wątpić w to, że dobrze zrobił, mówiąc jej cokolwiek o postanowieniach jego przełożonych. Mógł siedzieć z gębą na kłódkę i oddać sprawę komuś innemu. Lub przynajmniej starać się o przeniesienie do innej rodziny. Ale mając świadomość, że gdzieś ktoś ma obserwować jego rodzinę nie dawałaby mu spokoju. Musiałby wiedzieć ciągle co się z nimi dzieje. Bez przerwy kontaktowałby się z tamtymi funkcjonariuszami. I nie dlatego że by im nie ufał. Czułby się wyłączony z akcji. Dlatego właśnie chciał dopilnować obserwowania domu w Dolinie osobiście. - Przecież ufasz swojemu dziecku. Nie wybiegłby nigdzie bez twojej zgody. To najlepszy dzieciak pod słońcem i wyszedł tylko dlatego, że chciał się ze mną zobaczyć. Sam doskonale wie jak bardzo ci na nim zależy i zresztą działa to w drugą stronę.
Umilkł jednak słysząc jej kolejne słowa. Dotknęło go to mocniej niż mógł sądzić. Poczuł się cholernie dotknięty, bo naprawdę zaczynał czuć więź z małym Sproutem. Zależało mu na nim i na tym, żeby oboje z Peony byli szczęśliwi, ale jego chęci były jednym... Reszta drugim. A tak naprawdę nie wiesz o tym wszystkim nic. Zmarszczył brwi, a dłonie zacisnęły się w pięści i zanim zdążył to przemyśleć warknął:
- Wiem tylko tyle, że związałaś się z kompletnym skurwielem, który nie potrafił być dobrym mężem i ojcem.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Gdybym wiedział, co ukrywasz może mógłby sobie podarować tę obserwację. Słysząc to z jego ust poczuła, że na chwile traci grunt pod nogami. Spodziewała się, że nie jest najlepszym kłamcą, spodziewała się, że w ogóle nie umie kłamać. To wisiało między nimi już od przesłuchania, ale to nie było coś co chciała powiedzieć. Wiedziała, że robi głupstwo. Wiedziała, że gdyby Rai dowiedziałby się o liście to na pewno nie odwołałby obserwacji, na pewno nie zostawiłby tego wszystkiego w spokoju. Prawdą jest, że w tym wszystkim nie chodziło o obserwacje. Przemyślała to przecież po ich ostatniej kłótni i wiedziała, że nie ma na to najmniejszego wpływu. Więc miała zamiar zachowywać się tak jak zawsze. Po prostu. Ale to odbiegało. Nie od jego zadania jako funkcjonariusza policji, ale od jego bycia odpowiedzialnym. A już na pewno szczerym. - Nie wymagam od Ciebie zdrady stanu i opowiedzeniu mi o wynikach śledztwa, na litość Boską. Nie przekazałbyś mi najświętszej tajemnicy mówiąc: "hej Peony nie martw się o niego, jest ze mną". - powiedziała całkowicie ignorując jego wcześniejsze słowa. Nie miała ochoty z nim na ten temat rozmawiać. Nawet jeśli coś ukrywała. Nawet jeśli miała zamiar mu wcześniej o tym powiedzieć, bo przecież tak by się stało prędzej czy później. Po prostu teraz nie miała ochoty mówić mu nic. To było okropne, że potrafił w taki sposób znaleźć znowu w niej dziecko. W pewnym stopniu ją to przerażało. Spojrzała na niego tak jakby właśnie opowiadał jej najzabawniejszą bajkę na ziemi. I choć zabawna zawsze będzie tylko bajką. - To cudowne dziecko jest też tylko dzieckiem. Ma sto pomysłów na minutę, co chwile zmienia zdanie, nie patrzy na konsekwencje. Wczoraj wrócił do domu podrapanym policzkiem bo postanowił porzucać wiewiórkami. Chcesz mi powiedzieć, że ten mały, cudny chłopak będzie dokładnie wiedział kiedy powinno się coś robić a kiedy nie? - zapytała go unoszą brew. - Myślisz, że te wszystkie małe dzieci, które nagle znikają bo ktoś na sekundę spuścił z nich oko nie są najlepszymi dzieciakami? Bo jak dla mnie są po prostu dziećmi. Byłeś taki sam, Rai. - odparła. Miała świadomość, że on wcale nie chciał źle. Miała świadomość tego, że jego praca wymaga o wiele więcej wyrzeczeń niż mogłoby się wydawać. Cieszyła się widząc uśmiech na twarzy Nate'a i to, że w końcu, pierwszy raz od dawna tak dobrze nawiązał z kimś kontakt. Po prostu do takich sytuacji doprowadzać nie może. Była wściekła, przerażona i smutna, ale dopiero jego kolejnego słowa dotknęły ją tak naprawdę. Przez chwile jej serce zatrzymało się by po sekundzie zacząć bić w zdwojonym tempie. - Myślisz, że tego nie wiem? - zapytała. - Codziennie rano budzę się z przekonaniem, że popełniłam największy błąd w życiu. Nie mogę znieść myśli, że pozwoliłam na to by przez tak długo Nate wychowywał się przy jego boku. Nie robię z siebie ofiary. Wiem, że to były moje decyzje i wiem, że to moje błędy. I mam za nie płacić już do końca życia. Nie powiesz mi niczego gorszego niż to co sama o sobie myślę. - odwróciła wzrok bo nie była w stanie już więcej patrzeć w intensywne oczy. Kolejny raz czuła, że jej życie jest wyłożone jako danie główne na talerzu. Od powrotu tak właśnie się czuła. Była sama jedyna do wszystkiego. Nie narzekała. Wiedziała, że tak już ma to wszystko wyglądać.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź