Kuchnia
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Kuchnia jest królestwem każdej, prawdziwej Pani domu. Tutaj rozchodzą się aromatyczne zapachy, a wesołe, niebieskie palniki tańczą wprowadzając wodę w rytmiczne bulgotanie. W tym miejscu Peony często także przyjmuje swoich gości. W końcu nic nie mówi o gospodyni lepiej niż zadbana kuchnia, a Piwka w swojej czuje się najlepiej. Drewniane szafki i kolorwa zastawa zdobiąca regały pokazuje tętniące energią życie tej szczególnej rodziny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 02.12.16 16:14, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Wiesz, nie do twarzy mi z ciężką pracą fizyczną. Bardziej byś mogła Matta wziąć. Ale jego też już moja mama adoptowała. - uśmiechnął się wesoło. Noo... niestety, Bertie średnio się nadawał do ciężkiej roboty. Gdyby musiał, pewnie by pomarudził, ale zrobił wszystko, jednak zdecydowanie wolał się wydurniać przy dekorowaniu babeczek. Widać z resztą wyraźną różnicę pomiędzy chuderlawym Bertiem i jego umięśnionym kuzynem. Nawet, jeśli młodszy Bott zazdrościł trochę kuzynowi to nie było szans, żeby przerzucił się na jego zajęcia i tryb życia. No hej, on by się dał zabić na Nokturnie. Albo wzięliby go na maskotkę, to w sumie równie realne. - Choć w sumie teraz mu grozi wydziedziczenie, więc możesz się przyczaić, może zdobędziesz dziecko do kamieniołomu. - stwierdził z namysłem, bo i faktycznie Matt troszkę sobie obecnie przechlapał. O ile tak można nazwać wylądowanie w Tower. Bertie czasem zwyczajnie nie wierzył w swoją rodzinę i to, co potrafi się w niej dziać.
Biedna mama.
- O to się nie martw. Mam jakąś aurę, która przyciąga dziwne wydarzenia. - zapewnił i puścił jej oczko. - Czasem działa mocniej, teraz na chwilę dała sobie na wstrzymanie i pewnie zbiera siły. - dodał, bo już czekał na jakiś wielki bum. Coś się stanie, tylko jeszcze nie wiadomo, co. Może wynajdzie jakieś super smakołyki przez które za pięćdziesiąt lat nadal ludzie będą znali jego nazwisko?
W końcu nie wszystko co się dzieje musi być zaraz złe! Przeciwnie, zwykle jest świetne!
- Też racja. I chyba nie poznałaś Lany. Masz wiele do nadrobienia, moja droga. - stwierdził zaraz. - Więc teraz moja kolej, żeby zrobić coś dobrego. Obiad, kolację albo jakieś ciasto. Muszę pomyśleć. Może cię upiję do ciasta. Może wydębię do tego czau z domu jakiś alkohol. Mama robi świetne nalewki, a obiecała, że spróbuje zrobić domowe wino. Choć to pewnie jeszcze potrwa. - stwierdził. - Może przy tych nerwach się za to szybciej weźmie.
Dodał rozbawiony. Nie zdziwiłby się, gdyby ojciec przyszedł z winem do domu, żeby ją troszkę uspokoić i wspomóc Matta, który musiał zebrać niezły opieprz. Cóż, bywa.
- Miotła to super pomysł! Niech już zacznie ćwiczyć i na pewno się w Hogwarcie dostanie do drużyny. Mogę z nim spróbować. Znaczy sam jestem trochę beznadziejny i rok w rok próbowałem, a nigdy mnie nie przyjęli do drużyny, ale myślę, że podstawowy poziom mogę z nim poćwiczyć. - stwierdził zaraz, bo bardzo chętnie porwie młodocianego Sprouta na wygłupy na miotłach. Będzie musiał sobie jakąś zorganizować.
- Tam też grzałem ławę swoją drogą. Ale jakże dobrze mi szło! Nikt nie miał szans jej zająć! No i miałem najlepszy widok. - dodał na wspomnienie o meczu. No, wolałby mieć na tej ławce towarzystwo, ale i tak nie było źle w sumie, miał super widok i mógł najlepiej kibicować. I mieć nadzieję, że jednak wejdzie. I, że osoba którą zastąpi nie będzie bardzo poobijana.
- Tak, proszę. - skinął głową na propozycję dokładki, bo było przecież bardzo dobre i wziął kubek herbaty w ręce, żeby dać sobie chwilkę odpoczynku.
- Nie. Jakoś... nie wiem. Zawsze wróżyła mi rodzina, to by było dziwne iść do kogoś innego. Zobaczy się. - wzruszył ramionami. Może pójdzie, jak go kiedyś natchnie. Choć to przecież rola Anastasii, prawda? I babci.
Biedna mama.
- O to się nie martw. Mam jakąś aurę, która przyciąga dziwne wydarzenia. - zapewnił i puścił jej oczko. - Czasem działa mocniej, teraz na chwilę dała sobie na wstrzymanie i pewnie zbiera siły. - dodał, bo już czekał na jakiś wielki bum. Coś się stanie, tylko jeszcze nie wiadomo, co. Może wynajdzie jakieś super smakołyki przez które za pięćdziesiąt lat nadal ludzie będą znali jego nazwisko?
W końcu nie wszystko co się dzieje musi być zaraz złe! Przeciwnie, zwykle jest świetne!
- Też racja. I chyba nie poznałaś Lany. Masz wiele do nadrobienia, moja droga. - stwierdził zaraz. - Więc teraz moja kolej, żeby zrobić coś dobrego. Obiad, kolację albo jakieś ciasto. Muszę pomyśleć. Może cię upiję do ciasta. Może wydębię do tego czau z domu jakiś alkohol. Mama robi świetne nalewki, a obiecała, że spróbuje zrobić domowe wino. Choć to pewnie jeszcze potrwa. - stwierdził. - Może przy tych nerwach się za to szybciej weźmie.
Dodał rozbawiony. Nie zdziwiłby się, gdyby ojciec przyszedł z winem do domu, żeby ją troszkę uspokoić i wspomóc Matta, który musiał zebrać niezły opieprz. Cóż, bywa.
- Miotła to super pomysł! Niech już zacznie ćwiczyć i na pewno się w Hogwarcie dostanie do drużyny. Mogę z nim spróbować. Znaczy sam jestem trochę beznadziejny i rok w rok próbowałem, a nigdy mnie nie przyjęli do drużyny, ale myślę, że podstawowy poziom mogę z nim poćwiczyć. - stwierdził zaraz, bo bardzo chętnie porwie młodocianego Sprouta na wygłupy na miotłach. Będzie musiał sobie jakąś zorganizować.
- Tam też grzałem ławę swoją drogą. Ale jakże dobrze mi szło! Nikt nie miał szans jej zająć! No i miałem najlepszy widok. - dodał na wspomnienie o meczu. No, wolałby mieć na tej ławce towarzystwo, ale i tak nie było źle w sumie, miał super widok i mógł najlepiej kibicować. I mieć nadzieję, że jednak wejdzie. I, że osoba którą zastąpi nie będzie bardzo poobijana.
- Tak, proszę. - skinął głową na propozycję dokładki, bo było przecież bardzo dobre i wziął kubek herbaty w ręce, żeby dać sobie chwilkę odpoczynku.
- Nie. Jakoś... nie wiem. Zawsze wróżyła mi rodzina, to by było dziwne iść do kogoś innego. Zobaczy się. - wzruszył ramionami. Może pójdzie, jak go kiedyś natchnie. Choć to przecież rola Anastasii, prawda? I babci.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uśmiechnęła się na jego wspomnienie o kuzynie. To jak mówił o rodzinie przypominało jej bardzo to jak to wszystko wygląda w jej rodzinie. Każdy się o siebie troszczył i to nie była tylko najbliższa rodzina, ale także całe kuzynostwo. Bo przecież mogli się różnić w niemalże każdej kwestii, a jednak na zawsze mieli być rodziną. Dobrą rodziną. Na wszystko. Czuła po kościach, że Pani Bott to szczególna kobieta. Słysząc jednak kolejną część wypowiedzi o Mattcie, Peony uniosła brew. Dało się rozpoznać, że Bertie nie mówi tego jak o jakimś pojedynczym wyskoku swojego kuzyna jakie zdarzają się od czasu do czasu. Czuła, że za tym kryje się coś więcej. I nawet jeśli Matta nie znała to wiedziała, że jej sąsiada to trapi. - Co się stało? Jak wydziedziczenie? - zapytała. Oczywiście jeśli nie chciał jej opowiadać to nie musiał. Wiedziała, że to pewnie sprawa rodzinna, a o niektórych rzeczach nie chciało się mówić otwarcie. Jednak wolała zapytać. Wiedziała też, że od czasu do czasu ludzie potrzebują się wygadać. A już na pewno, kiedy w jednym miejscu uderza w nas zbyt wiele rzeczy. - Istnieje jakaś równowaga, mój drogi. - mruknęła. - Niech zbiera siły, ale na jakąś przyjemną rzecz. I dla mnie i dla Ciebie… bo przecież się ze mną podzielisz aurą co? - uśmiechnęła się szeroko. No nie widziała tego inaczej. Jak nic mieli niepisaną umowę dzielenia się dobrymi aurami. On oddał jej swojej trochę w wesołym miasteczku, a ona mu teraz przygotowując obiad i w sumie… nawet dobrze im to teraz wychodziło. Zaśmiała się słysząc jego następne słowa. - Upijesz do ciasta? Wystarczy szklanka wina do biszkoptu. - uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że musi go w końcu odwiedzić. Zanim Bertie naprawdę sobie wykracze i z Ruderą coś się stanie. Chociaż wątpię, żeby Lana na to pozwoliła. Prędzej wygnałaby wszystkich domowników. Co do wina skinęła głową. - Mój ojciec zawsze robił mnóstwo nalewek. Ze wszystkiego… orzechówka na żołądek, malinówka na ból głowy. Leczenie wszelkich chorób świata. Ale do wina nigdy nie miał smykałki. Za długo trzeba było czekać. Kto wie… może Twoja mama zacznie ćwiczyć cierpliwość. Możesz jej powtórzyć, że trzymam za to kciuki. Na pewno przyda jej się trochę cierpliwości, co? - uniosła brew i mrugnęła do niego. Tak pewnie jej też się w życiu jej trochę przyda. W końcu już teraz widziała, że jej syn ma dużo szalonych myśli w głowie. Uśmiechnęła się szeroko słysząc jego propozycję. - Naprawdę mógłbyś? - zapytała z uśmiechem. - Znaczy… ja wiem, że on by bardzo chciał, ale ja nie jestem zbyt dobrym nauczycielem. Zresztą to trochę ciężkie. Być i matką i ojcem w tym samym czasie, a przecież też nie mogę robić z nim wszystkiego. Zresztą chyba umarłabym na zawał gdybym miała go uczyć grać i latać. Sama nie mam o tym bladego pojęcia. - mruknęła. Taka była prawda. Musiała w bardzo krótkim czasie stać się i matką i ojcem i choć kochała swojego syna ponad wszystko, chociaż chciała dla niego jak najlepiej to wiedziała, że to nie będzie trwało wiecznie. Wiedziała, że tak po prostu się nie da. - Oczywiście jeżeli znajdziesz czas. Sam masz mnóstwo swoich spraw i nie chce Cię obarczać jeszcze czymś co leży tak naprawdę w moich obowiązkach. -dodała chwytając szklankę w dłonie. Zaśmiała się słysząc o grzaniu ławki i tym, że nikt nie miał do niej dostępu. - Nawet potrafię sobie to wyobrazić, Gryfonie. - odparła. Odstawiła kubek i sięgnęła po jego talerz. Skinieniem ręki przywołała do siebie półmisek z jedzeniem i nałożyła Bertiemu kolejną porcję. - Mam nadzieje, że naprawdę Ci smakuje, a nie, że jesz i myślisz sobie „na Merlina czym ona mnie karmi”. - zaśmiała się, bo wiedziała, że na pewno tak nie jest. To było niesamowicie przyjemne wiedzieć, że to co robisz jest odbierane pozytywnie. W tej kuchni zbyt wiele talerzy leżało na podłodze. Skinęła głową. - Postaw na niespodzianki. Niespodzianki są przecież dobre. - powiedziała. - Tylko czasami im się zdarzy zbłądzić. - dodała. Usiadła i wróciła do wyjadania żurawiny ze słodkiej papryki. Dokładnie tak jak wtedy kiedy była dzieckiem. Chociaż wtedy jej mama zabrałaby jej talerz i zabroniła bawić się jedzeniem.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy Peony zadała pytanie. Nie przeżywał tego. Znaczy jasne, kiedy wszystko się działo, też się martwił, no bo to przecież rodzina, nawet jeśli trochę mózgu mu natura poskąpiła, ale teraz? Przywykł do tego, że jego kuzyn kocha kłopoty i tyle. Choć mamie pewnie długo złość nie minie.
- Na jakichś walkach wpadł i skończył w więzieniu. - wywrócił oczami. - Wypuścili go na szczęście, ale z tydzień tam siedział. Rodzice dostawali nerwicy, nawet sobie nie wyobrażasz. Szczególnie, że jedną odsiadkę za sobą już ma.
Prawdziwa księżniczka na wieży, może on to lubi? Choć Bertie chyba nie powinien oceniać kuzyna, skoro sam od czasu to czasu zachowywał się jak ostatni idiota. I przy tym zostańmy. Uśmiechał się teraz, bo już po wszystkim, było minęło i nie ma co się martwić. Jakiś czas przynajmniej, bo pewnie niebawem ktoś z ich rodziny znów popełni jakieś głupstwo. Takie geny.
- Jasne, że się podzielę. Na cieście, jak przyjdziesz. - stwierdził zaraz, bo i warto Peony trochę rozruszać! Miał przy tym świetną zabawę, a ona wydawała się radosna, więc czemu odpuszczać? - Zobaczymy. Masz taką słabą głowę?
Dopytał ciekawsko. Sam pod tym względem raczej nie miał się czym pochwalić, alkohol go rozkładał w kilka minut i nic na to nie poradzi. Ale przynajmniej będzie miał z kim się zakładać, kto pierwszy padnie! Bardzo lubił te szczeniackie "zabawy". Nikogo by to z resztą chyba nie zdziwiło, prawda?
Zaraz uśmiechał się szeroko i słuchał o jej ojcu. Bardzo lubił to tłumaczenie, że każda nalewka jest na coś i, że to wszystko tylko "dla zdrowotności". Nie chciał się nawet nad tym głębiej zastanawiać, czy działało, czy dawało efekt placebo, bez znaczenia, uwielbiał malinówkę na wszelkie zaziębienia. Nie ma lepszej metody, ewidentnie.
- Oooj, na pewno się przyda. Osobiście uważam, że klin na nerwy też byłby dobry. Wiesz, rodzinka dba, żeby się zbytnio nie nudziła. - przyznał. Nie był w tym sam. - Przekażę w każdym razie, bo chętnie bym domowego wina spróbował. Może kiedyś zacznę robić?
Właściwie to dlaczegoby nie? Wszystko jest do zorganizowania, miejsce jest. Trzeba nad tym pomyśleć! Tylko żeby sam się do niego dużo przed czasem nie zaczął dobierać...
- Hej, spokojnie, sam to zaoferowałem. - przypomniał jej zaraz wesoło. Czy Piwka na prawdę myśli, że to dla niego problem powydurniać się na miotłach z młodocianym Sproutem? Przecież to brzmi jak super zabawa. Chłopak się nauczy czegoś, trochę się pościgają, może porzucają kaflami, będzie super. A z czasem może zaczną odbijać do siebie tłuczki? Ale o tym planie Bertie wolał nie wspominać, bo wiedział, że Piwce by się mógł nie spodobać. Nie było to z resztą takie już-zaraz, póki co latanie!
- Będę najszczęśliwszym Bottem pod słońcem, jeśli mi wypożyczysz dzieciaka do zabawy na miotłach. - powiedział wprost. Może i Peony nie miała męża i była ojcem i matką w jednym, ale przecież miała świetną rodzinę i przyjaciół, a przynajmniej jednego przyjaciela. I oczywiście, to całkiem zrozumiałe, że nie chciała swoich obowiązków zrzucać na innych, ale i czasem dla tych innych to może być przyjemność.
- Kurde, jesteś legilimentką? - wypalił z udawanym oburzeniem, kiedy dostał dokładkę, choć zaraz zabrał się za jedzenie i na pewno nie zamierzał na nie marudzić. Lubił taką domową kuchnię, Peony miała z resztą okazję nabrać maminej wprawy w gotowaniu - a przecież nie ma na świecie istot, które gotują lepiej, niż matki.
- Może i masz rację. - przyznał, patrząc jak Peony wybiera jedzenie z talerza. Uśmiechnął się przy tym wesoło i napił się herbaty. - Niespodzianki też są w porządku. Choć wróżba zwykle nie zdradza za wiele. To raczej urywki, detale. Choć chyba sam się cieszę, że nie jestem jasnowidzem.
Stwierdził. Lubił słuchać wróżb dotyczących czy to siebie, czy swoich bliskich, ale to co innego, kiedy one po prostu przychodzą.
- Na jakichś walkach wpadł i skończył w więzieniu. - wywrócił oczami. - Wypuścili go na szczęście, ale z tydzień tam siedział. Rodzice dostawali nerwicy, nawet sobie nie wyobrażasz. Szczególnie, że jedną odsiadkę za sobą już ma.
Prawdziwa księżniczka na wieży, może on to lubi? Choć Bertie chyba nie powinien oceniać kuzyna, skoro sam od czasu to czasu zachowywał się jak ostatni idiota. I przy tym zostańmy. Uśmiechał się teraz, bo już po wszystkim, było minęło i nie ma co się martwić. Jakiś czas przynajmniej, bo pewnie niebawem ktoś z ich rodziny znów popełni jakieś głupstwo. Takie geny.
- Jasne, że się podzielę. Na cieście, jak przyjdziesz. - stwierdził zaraz, bo i warto Peony trochę rozruszać! Miał przy tym świetną zabawę, a ona wydawała się radosna, więc czemu odpuszczać? - Zobaczymy. Masz taką słabą głowę?
Dopytał ciekawsko. Sam pod tym względem raczej nie miał się czym pochwalić, alkohol go rozkładał w kilka minut i nic na to nie poradzi. Ale przynajmniej będzie miał z kim się zakładać, kto pierwszy padnie! Bardzo lubił te szczeniackie "zabawy". Nikogo by to z resztą chyba nie zdziwiło, prawda?
Zaraz uśmiechał się szeroko i słuchał o jej ojcu. Bardzo lubił to tłumaczenie, że każda nalewka jest na coś i, że to wszystko tylko "dla zdrowotności". Nie chciał się nawet nad tym głębiej zastanawiać, czy działało, czy dawało efekt placebo, bez znaczenia, uwielbiał malinówkę na wszelkie zaziębienia. Nie ma lepszej metody, ewidentnie.
- Oooj, na pewno się przyda. Osobiście uważam, że klin na nerwy też byłby dobry. Wiesz, rodzinka dba, żeby się zbytnio nie nudziła. - przyznał. Nie był w tym sam. - Przekażę w każdym razie, bo chętnie bym domowego wina spróbował. Może kiedyś zacznę robić?
Właściwie to dlaczegoby nie? Wszystko jest do zorganizowania, miejsce jest. Trzeba nad tym pomyśleć! Tylko żeby sam się do niego dużo przed czasem nie zaczął dobierać...
- Hej, spokojnie, sam to zaoferowałem. - przypomniał jej zaraz wesoło. Czy Piwka na prawdę myśli, że to dla niego problem powydurniać się na miotłach z młodocianym Sproutem? Przecież to brzmi jak super zabawa. Chłopak się nauczy czegoś, trochę się pościgają, może porzucają kaflami, będzie super. A z czasem może zaczną odbijać do siebie tłuczki? Ale o tym planie Bertie wolał nie wspominać, bo wiedział, że Piwce by się mógł nie spodobać. Nie było to z resztą takie już-zaraz, póki co latanie!
- Będę najszczęśliwszym Bottem pod słońcem, jeśli mi wypożyczysz dzieciaka do zabawy na miotłach. - powiedział wprost. Może i Peony nie miała męża i była ojcem i matką w jednym, ale przecież miała świetną rodzinę i przyjaciół, a przynajmniej jednego przyjaciela. I oczywiście, to całkiem zrozumiałe, że nie chciała swoich obowiązków zrzucać na innych, ale i czasem dla tych innych to może być przyjemność.
- Kurde, jesteś legilimentką? - wypalił z udawanym oburzeniem, kiedy dostał dokładkę, choć zaraz zabrał się za jedzenie i na pewno nie zamierzał na nie marudzić. Lubił taką domową kuchnię, Peony miała z resztą okazję nabrać maminej wprawy w gotowaniu - a przecież nie ma na świecie istot, które gotują lepiej, niż matki.
- Może i masz rację. - przyznał, patrząc jak Peony wybiera jedzenie z talerza. Uśmiechnął się przy tym wesoło i napił się herbaty. - Niespodzianki też są w porządku. Choć wróżba zwykle nie zdradza za wiele. To raczej urywki, detale. Choć chyba sam się cieszę, że nie jestem jasnowidzem.
Stwierdził. Lubił słuchać wróżb dotyczących czy to siebie, czy swoich bliskich, ale to co innego, kiedy one po prostu przychodzą.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Peony dobrze znała ten typ pakowania się w kłopoty. Jej brat chociaż zwykle nie robił nic co uciekałoby do łamania prawa (w końcu sam był policjantem) to jednak zdarzało mu się robić szalone, nieprzemyślane często rzeczy. Pewnie jak każdemu. Peony chociaż była młodsza próbowała wybijać mu wszystkie pomysły z głowy, ale tak naprawdę nigdy jej się to nie udawało. W końcu razem z Raidenem tworzyli duet, który ciężko było w jakikolwiek sposób zatrzymać. W pewnym momencie też przestała aż tak się zamartwiać. W końcu wszyscy mamy swoje granice wyrozumiałości i czasami po prostu wiemy, że więcej zrobić nie możemy. Jednak ona była tylko martwiącą się siostrą, on był tylko czasami zmartwionym kuzynem, ale rodzice? Tak, rodzice zawsze tracili głowę. I ona już to bardzo dobrze rozumiała. Pokręciła głową i uśmiechnęła się widząc jego luźny uśmiech. - Tydzień to i tak długo. Może tym razem trochę zmądrzeje. - czuła jednak, że sam Bertie nie do końca w to wierzył. Przecież niektórzy już tak mają. Pakują się w kłopoty, które chyba same do nich przychodzą. Takie geny. Takie szczęście. Zdecydowanie nie tylko wyglądała na radosną, ale i radosną była. Szczerze mówiąc czasami miała przez to wielkie wyrzuty sumienia, co przecież było kompletnie głupie. Nie wiedzieć czemu wmówiła sobie, że radość, szczęście, ciągły uśmiech jest zarezerwowany dla innych. Trochę inne życie. Teraz jednak brała co mogła. Szczególnie, że chciał się z nią tym podzielić. Na pytanie o głowę wzruszyła ramionami. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mam zbyt wielu szans na sprawdzenie swojej głowy? -zapytała z przekąsem. Właściwie na pewno miała słabą głowę. W końcu w swoim życiu przyszło jej się upić może trzy razy, a raz to jak miała może z piętnaście lat i leczyła się nalewkami ojca. Nie, żeby kazał jej wypić łyżeczkę. Tak naprawdę nie ma lepszej metody na nic. Na smutki? Nalewka. Na chorobę? Nalewka. Dla uczczenia czegoś? Nalewka. Grunt to znaleźć sobie powód, bo bez powodu to już przecież aż tak dobrze nie smakuje. - Możesz zacząć. Mogę być Twoim degustatorem. Może się nie pochoruje. - uśmiechnęła się szeroko. Wierzyła w metodę prób i błędów. Czasem nawet coś w czym byliśmy beznadziejni mogło nam przynieść coś dobrego. Póki nie spróbujemy to się nie dowiemy, tak? Wzruszyła ramionami kończąc kubek herbaty. - Wiem, ale… no po prostu się upewniam. Nie wszyscy są tak uprzejmi. - uśmiechnęła się szeroko i mrugnęła do niego. Pewnie powinna nawet nie pytać tylko zgodzić się bez mrugnięcia okiem, ale nie była taka. Wiedziała, że ludzie w wolnych chwilach woleli się oddawać własnym aktywnościom, a nie zajmowanie się czyimś dzieckiem. Jednak co do Botta nie miała żadnych wątpliwości. Od początku wiedziała, że dobry z niego facet, a w ich czasach to nie jest rzecz powszechna. - Muszę Cię uszczęśliwić w takim razie… nie mogłabym Ci tak złamać serca. - zaśmiała się. Racja. Mogła przynajmniej poćwiczyć gotowanie. Ostatnio zdarzało jej się częściej gotować dla rodziny. - Nie pytaj tylko jedz. - odparła przewracając z uśmiechem oczy. Pokiwała głową. Też tak uważała chociaż tak naprawdę nigdy nie miała do czynienia z prawdziwym jasnowidzem. Tylko na lekcjach w Hogwarcie, z których i tak nie wyniosła zbyt dużo. On miał o tym pojęcie, a ona była ciekawa. W ogóle była ciekawa wielu spraw chociaż przecież nie o wszystko można pytać. Kiedy obiad zniknął z jej talerza, a Bertie kończył już kolejną porcję Peony wstała aby rozłożyć na talerz przyniesione przez sąsiada reniferki i upieczone przez nią rogaliki z marmoladą. Talerz postawiła na stole i spojrzała na otwierający wino korkociąg. - Tym razem bez grzania… - mruknęła z uśmiechem. W końcu nie wznieśli jeszcze toastu, a powinni skoro tak naprawdę świętowali dzisiaj jego urodziny!
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Odpuścił sobie ironiczne "na pewno" i tylko uśmiechnął się pod nosem, dając w ten sposób do zrozumienia Peony co myśli o tym, że jego kuzyn może kiedyś zmądrzeć. Z resztą nie Bertiego sprawa tak właściwie. Interesował się nim, jak i każdym krewnym, czy innym bliskim, towarzyska z niego potwora, ale przecież wtrącać się nie może, wychowywać nie będzie, może mu tak dobrze. Tylko nerwów mamy szkoda. Nie, żeby sam nie psuł notorycznie i tak zszarganych nerwów Samanthy Bott.
- E tam, ja sprawdzam dość często i jakoś nie chce się wzmocnić. - stwierdził, bo to wcale nie takie nierealne, że upiją się równie szybko. Kiedyś mu nawet ktoś próbował tłumaczyć, dlaczego tak jest, używał skomplikowanych słów o czymś, co pochłania alkohol i robi cośtam, ale Bertie zapamiętał z tego tyle, że tego czegoś nie przybywa i głowy zwyczajnie nie da się "wyćwiczyć". Ale może to i lepiej, na pewno taniej w każdym razie, więc nie ma na co narzekać! Życie jest zbyt krótkie, żeby narzekać na bzdury.
- A pierwszy raz? - uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią ciekawsko, bo i z alkoholem, szczególnie z początkami zadawania się z alkoholem zwykle wiążą się fajne historie. - W sensie jak pierwszy raz się spiłaś, jest to jakaś fajna historia?
Spytał wprost. Może tak, może nie. Często zabawna, bo z początku człowiek nie czuje, ile może, ile da radę, po którym kieliszku, której lampce, czy szklance zacznie być gorzej i pije szybko, bo nie wie, że to dopiero za chwilę dotrze. Ci rozważniejsi obserwują innych i wpasowują się w ich rytm, ci mniej rozważni kończą źle. Ale czy to coś złego?
- Nie wiem, czy chcę prowadzić testy na ludziach. W sensie... nie wiem czy ci mówiłem, ale na eliksirach zawsze byłem tak mniej więcej nędzny, a to chyba podobna dziedzina. Ale jeśli się nie boisz to pewnie za rok otworzymy pierwszą butelkę. Czy ileś tam. - puścił jej oczko. Najwyżej padną po lampce, póki co Bertie o robieniu wina nie wie nic, ale się dowie i pewnie niedługo zacznie kombinować, zbierać składniki i potrzebne rzeczy. Czy coś powstanie, co powstanie i kto się tym zatruje? Czas pokaże.
Tym razem na prawdę był bardziej, niż pełen, kiedy odsunął talerz. Właściwie to najedzony był po pierwszej porcji, ale czemu nie potrenować bycie workiem bez dna, kiedy karmią dobrym jedzeniem? Oparł się wygodnie i przytaknął, kiedy Piwka stwierdziła, że wina grzać nie będą. Grzane wino syci mocniej, a on i tak niedługo pęknie i tyle z tego będzie.
Patrzył na korkociąg i uśmiechnął się, kiedy usłyszał charakterystyczne pyknięcie wyciąganego korka.
- Kiedy masz urodziny?
Spytał po chwili, bo i takie daty warto pamiętać. Nie zadawał pytań, nie przejmował się tym, że po co, że nie są dziećmi, że cośtam, że przecież kochać się wszyscy i wielbić mają cały rok, a nie tylko bo urodziny. Hej, to super okazja, żeby być trochę szczęśliwszym, czy umilić komuś dzień, cieszmy się! Z resztą można chyba stwierdzić, że nie tylko on tak myślał, w końcu to obecny pretekst dla którego teraz jest u Piwki i taki był pretekst do tej szalonej imprezy piątego.
- E tam, ja sprawdzam dość często i jakoś nie chce się wzmocnić. - stwierdził, bo to wcale nie takie nierealne, że upiją się równie szybko. Kiedyś mu nawet ktoś próbował tłumaczyć, dlaczego tak jest, używał skomplikowanych słów o czymś, co pochłania alkohol i robi cośtam, ale Bertie zapamiętał z tego tyle, że tego czegoś nie przybywa i głowy zwyczajnie nie da się "wyćwiczyć". Ale może to i lepiej, na pewno taniej w każdym razie, więc nie ma na co narzekać! Życie jest zbyt krótkie, żeby narzekać na bzdury.
- A pierwszy raz? - uśmiechnął się szeroko i spojrzał na nią ciekawsko, bo i z alkoholem, szczególnie z początkami zadawania się z alkoholem zwykle wiążą się fajne historie. - W sensie jak pierwszy raz się spiłaś, jest to jakaś fajna historia?
Spytał wprost. Może tak, może nie. Często zabawna, bo z początku człowiek nie czuje, ile może, ile da radę, po którym kieliszku, której lampce, czy szklance zacznie być gorzej i pije szybko, bo nie wie, że to dopiero za chwilę dotrze. Ci rozważniejsi obserwują innych i wpasowują się w ich rytm, ci mniej rozważni kończą źle. Ale czy to coś złego?
- Nie wiem, czy chcę prowadzić testy na ludziach. W sensie... nie wiem czy ci mówiłem, ale na eliksirach zawsze byłem tak mniej więcej nędzny, a to chyba podobna dziedzina. Ale jeśli się nie boisz to pewnie za rok otworzymy pierwszą butelkę. Czy ileś tam. - puścił jej oczko. Najwyżej padną po lampce, póki co Bertie o robieniu wina nie wie nic, ale się dowie i pewnie niedługo zacznie kombinować, zbierać składniki i potrzebne rzeczy. Czy coś powstanie, co powstanie i kto się tym zatruje? Czas pokaże.
Tym razem na prawdę był bardziej, niż pełen, kiedy odsunął talerz. Właściwie to najedzony był po pierwszej porcji, ale czemu nie potrenować bycie workiem bez dna, kiedy karmią dobrym jedzeniem? Oparł się wygodnie i przytaknął, kiedy Piwka stwierdziła, że wina grzać nie będą. Grzane wino syci mocniej, a on i tak niedługo pęknie i tyle z tego będzie.
Patrzył na korkociąg i uśmiechnął się, kiedy usłyszał charakterystyczne pyknięcie wyciąganego korka.
- Kiedy masz urodziny?
Spytał po chwili, bo i takie daty warto pamiętać. Nie zadawał pytań, nie przejmował się tym, że po co, że nie są dziećmi, że cośtam, że przecież kochać się wszyscy i wielbić mają cały rok, a nie tylko bo urodziny. Hej, to super okazja, żeby być trochę szczęśliwszym, czy umilić komuś dzień, cieszmy się! Z resztą można chyba stwierdzić, że nie tylko on tak myślał, w końcu to obecny pretekst dla którego teraz jest u Piwki i taki był pretekst do tej szalonej imprezy piątego.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kto wie… może naprawdę ich tolerancja na alkohol była podobna. Nie każdy potrzebuje butelki ognistej by poczuć skutki wypitego alkoholu. Nie każdy potrzebuje butelki ognistej, żeby się dobrze bawić. Patrząc na niego jednak ciężko było jej sobie wyobrazić fakt, że jest takim świeżakiem co ona. Jego słowa tylko to potwierdziły. Parsknęła śmiechem czując po kościach, że za tym kryje się wiele ciekawych historii. Każdy lubi próbować. Każdy lubi zmagać się z nowymi wyzwaniami. Ona to już całkiem. - Nie narzekaj… ekonomicznie, tanio… gorzej mają tylko Ci, którym przyjdzie z nami imprezować. - powiedziała uśmiechając się szeroko. W końcu nikomu nie uśmiecha się picie z kimś kto po trzech kieliszkach wina ma samoloty i musi rysować sobie mapę by dojść do łóżka. Na jego pytanie zamyśliła się. - Pierwszy raz w sumie był całkowicie przypadkowy. Zamiast łyżeczki nalewki ojca wypiłam szklankę, ale na moje usprawiedliwienie mam fakt, że naprawdę mocno bolała mnie głowa. Nie, żeby później miało być lepiej. - wzruszyła ramionami. Nieprzemyślane rzeczy to zdecydowanie jej działka. - Ale raz… - zaczęła opierając się łokciami o blat stołu. -… mój brat wrócił do domu tak bardzo pijany. Chociaż do domu to za dużo powiedziane. Nie chciałam, żeby mama go zobaczyła, bo na pewno wymyśliłaby milion powodów świadczących o tym, że to nie jest jego wina tylko nasza ewentualnie ojca. Zdecydowanie ukochany synek mamusi. - tu uśmiechnęła się szeroko wiedząc, że jej matka wszystkie swoje dzieci kochała niepodważalnie. Całym sercem. Jednak czasami urok jaki mamy jest silniejszy. - Mieszkaliśmy na skraju lasu, a on jakimś cudem teleportował się kilka dobrych kilometrów od domu i ciężkim krokiem próbował wrócić. Traf chciał, że właśnie zbierałam maciejkę do eliksirów. Wracaliśmy do domu prawie dwie godziny, a że Aspen dzierżył butelkę ognistej z czego nie do końca zdawał sobie sprawę to… wróciliśmy do domu w bardzo podobnym stanie. Chyba chciałam sprawdzić o co takie wielkie halo z tym miedzianym trunkiem. No i przekonałam się. Mama chyba do końca życia będzie mi to wypominać. Wyszła po maciejkę wróciła bez maciejki, bez koszyka i finalnie to brat mnie prowadził, a nie ja jego. Dziękuje, nie pije. - mruknęła z uśmiechem. Oczywiście już dawno o tym zapomniała, ale wtedy.. chyba nie chciałby znowu czuć się podobnie. Kac to straszna rzecz. - A Twój pierwszy raz? - zapytała. Lubiła to, że właściwie mogli rozmawiać o wszystkim. Kiedy kogoś poznajesz nie myślisz o tym by dzielić się z nim opowieściami z dzieciństwa, wspomnieniami, tym co się zdarzyło lub tym co mogło się zdarzyć. Tutaj wiedziała, że nie mają tematów, których mogliby nie poruszyć. Czy były one radosne czy też całkowicie poważne. - Można być w eliksirach nędznym? - zapytała z udawanym zaskoczeniem. - Nie martw się. Najwyżej będziesz mnie miał na sumieniu. Kim bym była gdybym się nie poświęciła większemu dobru? - uśmiechnęła się szeroko. Kiedy Bertie odsunął pusty talerz Peony ruchem dłoni skierowała go do zlewu. Magia. Czy już mówiłam jak bardzo kocham magię? Wcale się nie dziwię, że czarodzieje żyją dłużej. - Jedenastego lipca. - odpowiedziała na jego pytanie patrząc jak kieliszki wypełniają się winem. - A co szykujesz już dla mnie niespodziankę? - zapytała unosząc brew. - Znasz to uczucie kiedy jesteś tak pełny, że nie możesz już oddychać, ani się ruszyć, ale jak widzisz coś słodkiego to musisz to zjeść? - sięgnęła po ciasteczkowego reniferka i właściwie wrzuciła go sobie do buzi. Wiedziała, że nic w siebie już dzisiaj nie wciśnie, ale ciastka były idealne. Nie spodziewała się niczego innego. W końcu to był jego zawód. - Pycha. Dobra… - powiedziała sięgając po kieliszek. -… to za Twoje już nie naście lat. Wiesz, że życzę Ci jak najlepiej i cieszę się, że jesteś moim sąsiadem. -wyciągnęła kieliszek w jego stronę z szerokim uśmiechem. - Dobrze mieć Cię przy sobie, Bertie Bottcie. Nigdy nie wiadomo, kiedy zaatakują mnie chwasty.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ależ ja absolutnie nie narzekam. Moi znajomi też nie, mają się z kogo śmiać. - stwierdził wesoło, bo i ludzie zawsze się z niego nabijali, tylko też jemu jakoś nigdy to zbytnio nie przeszkadzało. Ot, bywa, trzeba się z tym pogodzić, nie ma na co narzekać! Najlepiej pośmiać się z nimi, jeśli tylko jest się w stanie, bo śmiać się przecież lepiej niż płakać. Dalej słuchał o tym, jak młodziutka Peony schlała się dziadkową nalewką.
- Nie no, kto by pił łyżkę, daj spokój. Po prostu podeszłaś do sprawy na poważnie. - stwierdził rozweselony. No, nie jest to prawda? Jasne, że jest! Peony po prostu od małego była bardzo rozsądnym Sproutem i tyle.
- Znam to. Kiedy w domu coś się działo, zawsze byłem winien. Chociaż... no dobra, ja dałem rodzicom powód do tego, żeby zawsze to mnie podejrzewali. - przyznał. Stłuczona zastawa, rozwalony stół, przerażony zwierzak, jakieś dziwne huki, trzaski, czy inne uszkodzenia w domu. Kogo winić, jeśli nie młodocianego mistrza nad mistrzami w psuciu i robieniu zamieszania? No kogo? Ale nie ma co marudzić, on się przy tym wszystkim dobrze bawił! Zazwyczaj.
- Ostatecznie wszystko zostaje w rodzinie. Dużo starszy jest twój brat? Pamiętasz z tego cokolwiek poza tym, że było? - dodał zaczepnie. - Jaa... pierwszy raz to oczywiście z ukradzionym alkoholem. Z barku ojca, jakaś whisky to musiała być, ale nawet nie wiem jaka. Wpadł do mnie przyjaciel w wakacje, w sumie to byliśmy ciekawscy. Miałem problemy sercowe, a w tylu piosenkach jest o zalewaniu ich! Z resztą nie będę zwalał na piosenki ani problemy, miało być śmiesznie. No, w każdym razie ze skradzioną butelką poszliśmy nad jezioro i nie wiem jak to się stało, że się nie potopiliśmy. Nie wiem też ile wypiliśmy, a ile nawaleni wylaliśmy. Wiesz, zniknęła prawie cała butelka, ale to raczej nierealne, miałem niecałe szesnaście lat, Titus jest dwa lata młodszy. No, w każdym razie nie pamiętam jak wróciłem do domu ale obudziłem się w łóżku. Kolejnego dnia chciałem udawać chorego, ale rodzice niestety musieli widzieć jak wracałem do domu. Z resztą pewnie śmierdziałem tą whisky. No, w każdym razie nie ułatwili mi pierwszego kaca.
Zaśmiał się pod nosem.
- Moja mama to mistrzyni wyrafinowanych kar. Jest niesamowita. - przyznał z pełnym uznaniem w głosie, kręcąc przy tym lekko głową. Jakie to wszystko było proste, wesołe, jakieś takie niewinne. Nawet najgłupsze zachowania z perspektywy czasu nie wydają się tak idiotyczne, kiedy dodaje się do tego "miałem te naście lat". A tego akurat Bertie nigdy nie żałował. No, może poza dniem kolejnym.
- Więc ustalone! - niech się Piwka szykuje, bo Bott lubi spełniać podobne postanowienia. Jeszcze się zdziwi patrząc na pierwsze butelki pysznego Bottowego winka!
- Są takie daty, które warto znać. Jeśli coś szykuję to dowiesz się o tym we właściwym czasie. - oznajmił jej. Pewnie będzie chciał spróbować, co z tego wyjdzie - się zobaczy. Jeszcze cała masa czasu, zdąży wymyślić coś fajnego, żeby ten dzień stał się wyjątkowy i inny niż wszystkie!
- Mmm... znam aż za dobrze. Ale tak na prawdę na słodycze mamy dodatkowe żołądki. Osobno. Dlatego zawsze się zmieszczą. - stwierdził z całą powagą na jaką tylko było go stać, kiwając przy tym, kiedy jego talerz poleciał do zlewu i zostali już z ciasteczkami i winem. Wziął swój napełniony kieliszek i zakręcił nim lekko. Na życzenia zaśmiał się tylko wesoło. Życzenia? Czy toast?
- Dobre to sąsiedztwo to podstawa. - przyznał i stuknął swoją lampką w jej, by zaraz napić się trochę.
- Nie no, kto by pił łyżkę, daj spokój. Po prostu podeszłaś do sprawy na poważnie. - stwierdził rozweselony. No, nie jest to prawda? Jasne, że jest! Peony po prostu od małego była bardzo rozsądnym Sproutem i tyle.
- Znam to. Kiedy w domu coś się działo, zawsze byłem winien. Chociaż... no dobra, ja dałem rodzicom powód do tego, żeby zawsze to mnie podejrzewali. - przyznał. Stłuczona zastawa, rozwalony stół, przerażony zwierzak, jakieś dziwne huki, trzaski, czy inne uszkodzenia w domu. Kogo winić, jeśli nie młodocianego mistrza nad mistrzami w psuciu i robieniu zamieszania? No kogo? Ale nie ma co marudzić, on się przy tym wszystkim dobrze bawił! Zazwyczaj.
- Ostatecznie wszystko zostaje w rodzinie. Dużo starszy jest twój brat? Pamiętasz z tego cokolwiek poza tym, że było? - dodał zaczepnie. - Jaa... pierwszy raz to oczywiście z ukradzionym alkoholem. Z barku ojca, jakaś whisky to musiała być, ale nawet nie wiem jaka. Wpadł do mnie przyjaciel w wakacje, w sumie to byliśmy ciekawscy. Miałem problemy sercowe, a w tylu piosenkach jest o zalewaniu ich! Z resztą nie będę zwalał na piosenki ani problemy, miało być śmiesznie. No, w każdym razie ze skradzioną butelką poszliśmy nad jezioro i nie wiem jak to się stało, że się nie potopiliśmy. Nie wiem też ile wypiliśmy, a ile nawaleni wylaliśmy. Wiesz, zniknęła prawie cała butelka, ale to raczej nierealne, miałem niecałe szesnaście lat, Titus jest dwa lata młodszy. No, w każdym razie nie pamiętam jak wróciłem do domu ale obudziłem się w łóżku. Kolejnego dnia chciałem udawać chorego, ale rodzice niestety musieli widzieć jak wracałem do domu. Z resztą pewnie śmierdziałem tą whisky. No, w każdym razie nie ułatwili mi pierwszego kaca.
Zaśmiał się pod nosem.
- Moja mama to mistrzyni wyrafinowanych kar. Jest niesamowita. - przyznał z pełnym uznaniem w głosie, kręcąc przy tym lekko głową. Jakie to wszystko było proste, wesołe, jakieś takie niewinne. Nawet najgłupsze zachowania z perspektywy czasu nie wydają się tak idiotyczne, kiedy dodaje się do tego "miałem te naście lat". A tego akurat Bertie nigdy nie żałował. No, może poza dniem kolejnym.
- Więc ustalone! - niech się Piwka szykuje, bo Bott lubi spełniać podobne postanowienia. Jeszcze się zdziwi patrząc na pierwsze butelki pysznego Bottowego winka!
- Są takie daty, które warto znać. Jeśli coś szykuję to dowiesz się o tym we właściwym czasie. - oznajmił jej. Pewnie będzie chciał spróbować, co z tego wyjdzie - się zobaczy. Jeszcze cała masa czasu, zdąży wymyślić coś fajnego, żeby ten dzień stał się wyjątkowy i inny niż wszystkie!
- Mmm... znam aż za dobrze. Ale tak na prawdę na słodycze mamy dodatkowe żołądki. Osobno. Dlatego zawsze się zmieszczą. - stwierdził z całą powagą na jaką tylko było go stać, kiwając przy tym, kiedy jego talerz poleciał do zlewu i zostali już z ciasteczkami i winem. Wziął swój napełniony kieliszek i zakręcił nim lekko. Na życzenia zaśmiał się tylko wesoło. Życzenia? Czy toast?
- Dobre to sąsiedztwo to podstawa. - przyznał i stuknął swoją lampką w jej, by zaraz napić się trochę.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
/ co za cudny avek!
Tak, Peony od zawsze była tą rozsądną. Nie, żeby w jakikolwiek sposób jej to przeszkadzało, ale jak to zwykle bywało z rozsądnymi członkami rodziny w końcu musiało stać się coś co ten rozsądek tłumiło. W jej przypadku był to jeden z większych błędów jej życia. Nie mogła jednak powiedzieć, że fakt iż związała się ze swoim byłym już mężem było błędem jej życia, bo w końcu dzięki niemu miała Nate'a, a on był dla niej wszystkim. Fakt, że nie odeszła od niego wcześniej był tym co przelewało czarę goryczy jeżeli chodzi o jej rozsądek. Chociaż wspominając ostatnią rozmowę z Pomką jest zdania, że na Sproutach ciąży jakaś klątwa, która po prostu nie pozwala im się szczęśliwie z nikim związać. Peony nie miała ochoty kolejny raz sprawdzać tego na swojej skórze. Parsknęła słysząc słowa mężczyzny. - Ja od początku wiedziałam, że jest z Ciebie łobuz. - powiedziała kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Mogła sobie wyobrazić młodego Botta. Mogła wyobrazić sobie te wszystkie opowieści jakim ją raczył, mogła wyobrazić sobie jego pomysły i to jak wiele zmartwień dostarczał matce. To było łatwe. Głównie dlatego, że nie wierzyła by zbytnio się zmienił. W końcu nadal był młody, miał przed sobą całe życie, a te wszystkie rzeczy wbrew pozorom nadal były świeże. Była dodatkowo pewna, że dosypywał do tego bycia łobuzem kolejne historie z teraźniejszości. - Starszy o trzy lata – odpowiedziała i pokazała mu język w odpowiedzi na dalszą część jego wypowiedzi. - Oczywiście, że pamiętam. A wiesz jak pamiętam ból głowy z następnego dnia? Jak ja ten ból pamiętam. - pokręciła głową na samo wspomnienie. Parsknęła śmiechem na jego opowieść. - Naprawdę chciałeś udawać chorego? - zapytała na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Przecież na pewno śmierdziałeś jak gorzelnia. - chociaż ona przy swoim pierwszym kacu marzyła o tym by być chora. W końcu wtedy wystarczyła chwila i ojciec wyciągał całą aptekę by tylko jego córcię postawić na nogi. Przy kacu niestety to tak nie działało. Aż przykro. Na szczęście dorosłość miała to do siebie, że nikt nie będzie Cię oskarżał o wypicie o trzy kieliszki wina za dużo. Chociaż jej się to przecież w ogóle nie zdarzało. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny o mamie. - Coś czuje jednak, że te kary tylko na początku robiły na Tobie wrażenie. Mój brat powiedział kiedyś mamie, że nie może być grzeczny, bo nie miałaby co robić z tymi wszystkimi pomysłami na karę. Ty też dbałeś o to by mama się po prostu nie nudziła. - zaśmiała się. Peony nie była zwolenniczką niespodzianek, ale tak naprawdę są takie niespodzianki, na które warto jest poczekać. Nie wszystko co niespodziewane jest złe i przynosi tylko problemy. Przewróciła teatralnie oczami. - Pamiętaj, żeby spóźnić się jakieś dwa tygodnie. To będzie nasza tradycja. - powiedziała i mrugnęła do niego. Tak miał racje. Dobre sąsiedztwo to podstawa. Chociaż ona tak naprawdę nigdy do tego nie przywiązywała wagi. W końcu ciężko się przyjaźnić ze straszą panią zza płotu. Upiła łyk wina, które okazało się bardzo owocowe i bardzo słodkie. - W ogóle… ostatnio sobie pomyślałam, że musimy znowu zrobić coś równie zabawnego jak wesołe miasteczko. Nie śmiej się ze mnie, ale dla mnie to było super zabawne i dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dlatego pomyślałam, że moglibyśmy pójść na karaoke. Tylko jest jeden warunek. - zaczęła opierając się o blat stołu i uśmiechając się tajemniczo. - Nie możesz umieć śpiewać. Jeżeli umiesz to wyjdę bo ja pieje jak kogut. - pokiwała głową upijając łyk z kieliszka.
Tak, Peony od zawsze była tą rozsądną. Nie, żeby w jakikolwiek sposób jej to przeszkadzało, ale jak to zwykle bywało z rozsądnymi członkami rodziny w końcu musiało stać się coś co ten rozsądek tłumiło. W jej przypadku był to jeden z większych błędów jej życia. Nie mogła jednak powiedzieć, że fakt iż związała się ze swoim byłym już mężem było błędem jej życia, bo w końcu dzięki niemu miała Nate'a, a on był dla niej wszystkim. Fakt, że nie odeszła od niego wcześniej był tym co przelewało czarę goryczy jeżeli chodzi o jej rozsądek. Chociaż wspominając ostatnią rozmowę z Pomką jest zdania, że na Sproutach ciąży jakaś klątwa, która po prostu nie pozwala im się szczęśliwie z nikim związać. Peony nie miała ochoty kolejny raz sprawdzać tego na swojej skórze. Parsknęła słysząc słowa mężczyzny. - Ja od początku wiedziałam, że jest z Ciebie łobuz. - powiedziała kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Mogła sobie wyobrazić młodego Botta. Mogła wyobrazić sobie te wszystkie opowieści jakim ją raczył, mogła wyobrazić sobie jego pomysły i to jak wiele zmartwień dostarczał matce. To było łatwe. Głównie dlatego, że nie wierzyła by zbytnio się zmienił. W końcu nadal był młody, miał przed sobą całe życie, a te wszystkie rzeczy wbrew pozorom nadal były świeże. Była dodatkowo pewna, że dosypywał do tego bycia łobuzem kolejne historie z teraźniejszości. - Starszy o trzy lata – odpowiedziała i pokazała mu język w odpowiedzi na dalszą część jego wypowiedzi. - Oczywiście, że pamiętam. A wiesz jak pamiętam ból głowy z następnego dnia? Jak ja ten ból pamiętam. - pokręciła głową na samo wspomnienie. Parsknęła śmiechem na jego opowieść. - Naprawdę chciałeś udawać chorego? - zapytała na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Przecież na pewno śmierdziałeś jak gorzelnia. - chociaż ona przy swoim pierwszym kacu marzyła o tym by być chora. W końcu wtedy wystarczyła chwila i ojciec wyciągał całą aptekę by tylko jego córcię postawić na nogi. Przy kacu niestety to tak nie działało. Aż przykro. Na szczęście dorosłość miała to do siebie, że nikt nie będzie Cię oskarżał o wypicie o trzy kieliszki wina za dużo. Chociaż jej się to przecież w ogóle nie zdarzało. Uśmiechnęła się na słowa mężczyzny o mamie. - Coś czuje jednak, że te kary tylko na początku robiły na Tobie wrażenie. Mój brat powiedział kiedyś mamie, że nie może być grzeczny, bo nie miałaby co robić z tymi wszystkimi pomysłami na karę. Ty też dbałeś o to by mama się po prostu nie nudziła. - zaśmiała się. Peony nie była zwolenniczką niespodzianek, ale tak naprawdę są takie niespodzianki, na które warto jest poczekać. Nie wszystko co niespodziewane jest złe i przynosi tylko problemy. Przewróciła teatralnie oczami. - Pamiętaj, żeby spóźnić się jakieś dwa tygodnie. To będzie nasza tradycja. - powiedziała i mrugnęła do niego. Tak miał racje. Dobre sąsiedztwo to podstawa. Chociaż ona tak naprawdę nigdy do tego nie przywiązywała wagi. W końcu ciężko się przyjaźnić ze straszą panią zza płotu. Upiła łyk wina, które okazało się bardzo owocowe i bardzo słodkie. - W ogóle… ostatnio sobie pomyślałam, że musimy znowu zrobić coś równie zabawnego jak wesołe miasteczko. Nie śmiej się ze mnie, ale dla mnie to było super zabawne i dawno się tak dobrze nie bawiłam. Dlatego pomyślałam, że moglibyśmy pójść na karaoke. Tylko jest jeden warunek. - zaczęła opierając się o blat stołu i uśmiechając się tajemniczo. - Nie możesz umieć śpiewać. Jeżeli umiesz to wyjdę bo ja pieje jak kogut. - pokiwała głową upijając łyk z kieliszka.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ah, dziękuję <3
Wyszczerzył zęby w uśmiechu na to, jak został określony. Nawet, jeśli łobuz to absolutnie niegroźny, to na pewno. Swoje za uszami miał, choć to raczej kręciło się wokół domowych wyskoków. No, za wyjątkiem motoru, ale za to by go przecież do Azkabanu nie wkopali! Więc chyba jakośtam łobuzem go można nazwać.
- Łobuz z ciągutami do grzecznych pań. Nawet jeśli nie ciągutami, większość moich bliskich znajomych jest bardzo poukładana. Ty się w sumie wpasowujesz. - przyznał wesoło. Bo tak było, Minnie to grzeczna dziewczynka, trochę kujonek wręcz, Marg to trochę dziwna historia, ale też by pasowało, Lyra była prze-grzeczną dziewczyną, Jud może i przy nim była awanturnicą, ale szkolny wizerunek miała idealny. Polka nawet! Jej, jak to się dzieje?
- To na pewno. Nie rozumiem jak to się dzieje, że dziewczyn tak nie czuć. Czy może mi się tak wydaje, ale faceci koszmarnie śmierdzą jak się schleją. - pokręcił głową. On tam sie nie zna, on nie wie jak to działa, ale dałby sobie rękę uciąć, że taka jest prawda! Choć może tak mu się wydawało, bo one się wydają takie zawsze schludne i ułożone? A, cholera to wie!
Informacja o bracie Piwki też go rozbawiła. Wzruszył ramionami. A może to i prawda? Szkoda, żeby kreatywność jego matki się marnowała. Mamy chyba mają to coś, jakiś wrodzony talent, po prostu potrafią i tyle.
- To może być coś w tym stylu. W sumie to zakrawa o jakiegoś rodzaju sztukę. - stwierdził wesoło. Teraz się śmiał, bo i miał to daleko za sobą. Choć pani Bott musiała się na prawdę bardzo popisać by sprawić, że Bertie w swej karnej niedoli nie znajdzie jakiegoś powodu do radochy i głupich uśmiechów. Eh, samo utrapienie!
- Masz to jak w banku. - w sumie to całkiem uroczy plan. Piwka pewnie w same urodziny zrobi jakiś obiad dla rodziny. Wydawała się właśnie tego typu osobą, która raczej odda się rodzinnej zabawie w cieple, z najbliższymi, z pysznym tortem i sałatkami. Bertie da jej odpocząć i napadnie trochę po czasie. Tak, to jest plan!
- Umowa stoi. W sumie to świetny pomysł, masz łeb. - stwierdził jeszcze zadowolony, bo pomysł Piwki bardzo mu przypadł do gustu. A śpiewać nie potrafił kompletnie, nijak nie panował nad swoim głosem i mało kiedy próbował śpiewać na trzeźwo. Przed wyjściem na scenę pewnie golną sobie z resztą tak na odwagę jednego, czy dwa.
- Powiedzmy, że kołysanki mojemu dziecku będzie śpiewać raczej miłość mego życia. Jak ją w końcu dorwę. - puścił jej tylko oczko i wzruszył ramionami. Noo... bardzo tragicznie może nie było. Ale no, nie potrafił i tyle. - W ogóle to jak to z tobą jest? Randkujesz coś czasem, jak ci wpadnie chęć i okazja, czy raczej wolisz, żeby młody był jedynym facetem w domu?
Dopytał ciekawsko. Cóż, jeśli jest zbyt wścibski to pewnie usłyszy coś wymijającego. Trudno!
Wyszczerzył zęby w uśmiechu na to, jak został określony. Nawet, jeśli łobuz to absolutnie niegroźny, to na pewno. Swoje za uszami miał, choć to raczej kręciło się wokół domowych wyskoków. No, za wyjątkiem motoru, ale za to by go przecież do Azkabanu nie wkopali! Więc chyba jakośtam łobuzem go można nazwać.
- Łobuz z ciągutami do grzecznych pań. Nawet jeśli nie ciągutami, większość moich bliskich znajomych jest bardzo poukładana. Ty się w sumie wpasowujesz. - przyznał wesoło. Bo tak było, Minnie to grzeczna dziewczynka, trochę kujonek wręcz, Marg to trochę dziwna historia, ale też by pasowało, Lyra była prze-grzeczną dziewczyną, Jud może i przy nim była awanturnicą, ale szkolny wizerunek miała idealny. Polka nawet! Jej, jak to się dzieje?
- To na pewno. Nie rozumiem jak to się dzieje, że dziewczyn tak nie czuć. Czy może mi się tak wydaje, ale faceci koszmarnie śmierdzą jak się schleją. - pokręcił głową. On tam sie nie zna, on nie wie jak to działa, ale dałby sobie rękę uciąć, że taka jest prawda! Choć może tak mu się wydawało, bo one się wydają takie zawsze schludne i ułożone? A, cholera to wie!
Informacja o bracie Piwki też go rozbawiła. Wzruszył ramionami. A może to i prawda? Szkoda, żeby kreatywność jego matki się marnowała. Mamy chyba mają to coś, jakiś wrodzony talent, po prostu potrafią i tyle.
- To może być coś w tym stylu. W sumie to zakrawa o jakiegoś rodzaju sztukę. - stwierdził wesoło. Teraz się śmiał, bo i miał to daleko za sobą. Choć pani Bott musiała się na prawdę bardzo popisać by sprawić, że Bertie w swej karnej niedoli nie znajdzie jakiegoś powodu do radochy i głupich uśmiechów. Eh, samo utrapienie!
- Masz to jak w banku. - w sumie to całkiem uroczy plan. Piwka pewnie w same urodziny zrobi jakiś obiad dla rodziny. Wydawała się właśnie tego typu osobą, która raczej odda się rodzinnej zabawie w cieple, z najbliższymi, z pysznym tortem i sałatkami. Bertie da jej odpocząć i napadnie trochę po czasie. Tak, to jest plan!
- Umowa stoi. W sumie to świetny pomysł, masz łeb. - stwierdził jeszcze zadowolony, bo pomysł Piwki bardzo mu przypadł do gustu. A śpiewać nie potrafił kompletnie, nijak nie panował nad swoim głosem i mało kiedy próbował śpiewać na trzeźwo. Przed wyjściem na scenę pewnie golną sobie z resztą tak na odwagę jednego, czy dwa.
- Powiedzmy, że kołysanki mojemu dziecku będzie śpiewać raczej miłość mego życia. Jak ją w końcu dorwę. - puścił jej tylko oczko i wzruszył ramionami. Noo... bardzo tragicznie może nie było. Ale no, nie potrafił i tyle. - W ogóle to jak to z tobą jest? Randkujesz coś czasem, jak ci wpadnie chęć i okazja, czy raczej wolisz, żeby młody był jedynym facetem w domu?
Dopytał ciekawsko. Cóż, jeśli jest zbyt wścibski to pewnie usłyszy coś wymijającego. Trudno!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zagwizdała cicho słysząc jego słowa. - W takim razie jesteś typem sprowadzającego na złą drogę. - powiedziała kiwając głową jakby się z tym doskonale zgadzała. - Utrapienie rodziców tych grzecznych dziewczyn. - dodała szczerząc się szeroko. Bertie nie wyglądał jej na kogoś kogo mógłby zwieść na złą drogę, albo swoim łobuzerstwem w jakikolwiek komuś zaszkodzić. Jednak wiedziała, że uśmiech jaki ma i łatwość podejmowania kontaktu, która jak łuna nad nim świeci może otworzyć mu niejedne drzwi. Oczywiście to było coś wartego uwagi. Nie każdy mógł nosić ze sobą trzy wiadra uroku. - No to już wszystko jasne. Specjalnie sobie takich znajomych szukasz. - odparła opierając się na oparciu krzesła. - Już wiem jak było z nami. Szedłeś sobie Doliną, usłyszałeś dziewczynę, która gada do chwastów i stwierdziłeś… pomimo rozmów z roślinami na pewno poukładana z niej babka. - zaśmiała się kończąc swój wywód. W sumie coś w tym było. Całkiem poukładana z niej babka, ale trochę tak jakby do wszystkiego brakowało jej jeszcze kilku puzzli. Puzzli, nad którymi jakoś zbytnio się nie zastanawiała. - Myślisz tak bo to kobiety Ci to wmawiają. „Idź stąd, śmierdzisz”, „na Merlina czemuś znowu się tak uchlał, fuu”, „ Bertie Bottcie w tym momencie idziesz spać na kanapę w salonie”. - odparła pamiętając te wszystkie sytuacje w jej rodzinie, kiedy to jej ojcu zdarzało się wracać z ryb lub polowania w chwiejnym stanie. Jej ojciec był wtedy niesamowicie śmiesznym człowiekiem. Potrafił zbudzić wszystkich domowników tylko po to by powiedzieć jak bardzo ich kocha nawet jeśli na co dzień był milczącym typem człowieka. - No i mężczyźni piją częściej. Jak zobaczysz pijaną kobietę to pomyślisz, że albo biedna ma problem, albo po prostu dobrze się bawiła. Wy znajdziecie milion okazji do tego żeby się napić. A brak okazji? To przecież też jakaś okazja. - zaśmiała się. Od kiedy stała się taką znawczynią mężczyzn? Przecież tak naprawdę nic o nich nie wiedziała. Można powiedzieć, że była nawet na minusie w poznawaniu. Chciałaby żeby to wszystko wyglądało inaczej, ale niestety. Tak nie było. - Jeżeli mój Nate nie pójdzie po olej do głowy to będę musiała się wybrać do Twojej mamy na nauki tych kar. Ostatnio wszedł do komina myśląc, że jest już czarodziejem i już mu można. Był cały czarny. Cały. - pokręciła głową na samo wspomnienie. Wiedziała, że takie rzeczy w wieku jej syna są normalne. Cieszyła się, że jest ruchliwy, zafascynowany otaczającym go światem. Jednak czasami upilnowanie go było strasznie trudne. A przecież nie mogła i nawet nie chciała chodzić za nim krok w krok. Parsknęła śmiechem, kiedy pomysł z karaoke przypadł mu do gustu. - Mam łeb? Nie do wiary. Po czym poznajesz? - zapytała z szerokim uśmiechem drocząc się z nim. - Tylko musimy znaleźć taki dzień, żeby karaoke było w paru miejscach. Bo jak nas wyproszą za straszenie ludzi w jednym to pójdziemy do drugiego. - powiedziała. Może trochę przesadzała. Nie wyła do księżyca, ale jednak nie chciałaby stanąć przed mikrofonem i na poważnie próbować coś zaśpiewać. To źle by się skończyło. Już chciała powiedzieć, że pewnie prędzej niż później jakaś urocza panna zapuka do jego drzwi Rudery, ale zdążyła tylko otworzyć usta i po chwili je zamknąć. Nie spodziewała się takiego pytania i chyba nie do końca wiedziała dlaczego. W końcu pytanie jak każde, a jednak na chwile zbiło ją z pantałyku. Uśmiechnęła się lekko i wzruszyła ramionami. - To trudne pytanie… - zaczęła. - Moje małżeństwo nie było nazbyt udane. Właściwie było dość tragiczne i sama wizja otworzenia się przed kimś. Znowu. Mocno mnie… przeraża. - mruknęła. - No i wiesz, że to nie jest tak, że pójdę na randkę i zostawię to wszystko za sobą. - upiła łyk wina. - Jestem wdówką z siedmioletnim synem. Mam przy sobie duży bagaż i każdy ten bagaż zauważa. Nikt nie chce raczej pakować się od samego początku w dramaty rodzinne, a ja to szanuje. No, a przecież nie mogę tak po prostu, bez jakiegokolwiek mówienia o sobie, bo wbrew pozorom… - tu uśmiechnęła się szeroko. - … szybko się do ludzi przywiązuje i to mogłoby się bardzo źle skończyć. No i jeszcze jest fakt, że kompletnie nie umiem w chodzenie na randki. Parsknęłabym śmiechem i wyszła zanim by to się w ogóle zaczęło. - wzruszyła ramionami.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Szkoda, że ciebie nie miałem okazji sprowadzać wcześniej. Ale no, nadrobimy. - stwierdził wesoło. Czy sprowadzał na złą drogę, czy zapewniał odrobinę wesołości i rozrywki - to już kwestia nazewnictwa! Oczywiście, bywało, że rodzice jego znajomych, czy dziewczyn go nie lubili, ostatecznie jednak z reguły wcale nie robił nic złego. Większy wybryk zdarzał mu się bardzo, ale to bardzo rzadko!
Za wyjątkiem Prima Aprilis, ale to jego drugie urodziny, więc świat musi mu wybaczyć.
- Nie do końca. Podszedłem, bo wykazałaś potencjał! No, kto normalny gada do chwastów i kto chciałby zadawać się ze zbyt normalnymi ludźmi? Mam wyczucie, Peony, wyczuwam najlepszych ludzi i mój radar na ciebie trafił. Amen. - dodał, znowu pokazując zęby. Co poradzi, tak myślał. Ma jakiś radar, jakieś wyczucie. Przy tym świat jest pełen świetnych osób! A on po prostu ma dodatkowo wiele szczęścia do ludzi, w każdej chwili może wpaść na kogoś z kim będzie mu się świetnie rozmawiało i spędzało czas. Niech jeszcze ta osoba zgodzi się na pociągnięcie kontaktu i jest! Dobry znajomy wyprodukowany. Jak w fabryce Świętego Mikołaja, czynne przez cały rok i przynosi tylko dobre rzeczy.
- Może i masz rację. Nie poradzę. - zaśmiał się wesoło. - Poza tym po co szukać okazji? Właśnie. Masz ochotę? Pijesz. Najlepiej nie codziennie, każda zabawa powtarzana za często stanie się w końcu nudna, więc trzeba uważać. Ale... no nic, muszę cię upić i wtedy będziemy mieli lepsze pole do omówienia tego tematu. - zadecydował, bo i plan brzmiał bardzo wspaniale.
- I co z tego, że był czarny? Brud się zmyje, wspomnienia pozostają. Znaczy jako mama musisz marudzić, bo pewnie musisz po nim sprzątać, ale dobrze, że sprawdza i ogląda świat. Nie musi próbować latać... kiedyś zrobiłem mamie awanturę, bo mi nie pozwoliła skoczyć z okna. Do dziś mi to wypomina, psuja dobrej zabawy. - zaśmiał się pod nosem. Ile razy jego cudowna mama uratowała mu życie? Miałby chyba na prawdę olbrzymi problem ze zliczeniem! Mały Bott miał bardzo duże tendencje autodestrukcyjne i samobójcze jak na dziecko, które bardzo kochało życie. - Miałem z sześć lat. No nic, skoro twój potomek nie robi sobie krzywdy przy zabawie to myślę, że powinnaś się cieszyć, że nie rośnie ci domowy smutas. Tacy ludzie mają łatwiej w życiu. - zakończył i znów się wyszczerzył, oto on, ludzkie wcielenie kota z Cheshire.
- Piweczko, kupimy tam tyle alkoholu na odwagę, że nie będzie im się opłacało nas wywalić. Potem przeboleją nasze wycie za takie pieniądze. - zaśmiał się i napił ze swojej lampki wina. Bardzo smacznego wina.
Jakoś wcale nie obawiał się, że cokolwiek może być nie tak. Będzie świetnie, będą się wspaniale bawić. I tyle.
Dalej słuchał tego, co mówiła. Mniej wesoło, ale przyglądał jej się z zainteresowaniem i tylko skinął głową, kiedy zaczęła opowiadać, żeby sobie nie myślała, że jej nie słucha.
- Głupoty, wiesz o tym? To znaczy nie mówię o twoich przejściach. Jasne. Sporo pewnie przeszłaś, nie neguję tego, sam fakt, że jesteś wdową o tym świadczy nawet, kiedy nie znam całej historii. Ale wcale nie wyglądasz mi na kogoś, kto płacze nad rozlanym mlekiem. Miałem chyba czas, żeby to zauważyć? Hej, każdy z nas jakiś jest, każdy cośtam przeszedł, jedni więcej, inni mniej a to, że raz ci nie wyszło cię nie skreśla. A młody... nie musisz mu nikogo przedstawiać jako nowego taty. Myślę, że cieszyłby się widząc, że ktoś cię uszczęśliwia. - stwierdził. Może mędrakuje? Może się wtrąca? Może nie powinien? Ale co poradzi, nie chciał, żeby tak świetna osoba skreślała samą siebie, bo przeszłość. Pstryknął jej jeszcze w nos, bo tak, bo miał taki kaprys, a pstrykanie w nos jest fajne. - E tam. Czasem randka się nie nazywa randką. Przecież można iść na spacer. Ja bardzo lubię randki, a wyobrażasz mnie sobie w garniturze, w drogiej restauracji? - zaśmiał się. - Przemyślę tę opcję kiedyś na zaręczyny, ale to trochę zbyt oklepane. No, nic. Nie będę ci tu matkować. Albo będę od czasu do czasu i musisz się z tym pogodzić. Dzisiaj po prostu byłem ciekaw.
Za wyjątkiem Prima Aprilis, ale to jego drugie urodziny, więc świat musi mu wybaczyć.
- Nie do końca. Podszedłem, bo wykazałaś potencjał! No, kto normalny gada do chwastów i kto chciałby zadawać się ze zbyt normalnymi ludźmi? Mam wyczucie, Peony, wyczuwam najlepszych ludzi i mój radar na ciebie trafił. Amen. - dodał, znowu pokazując zęby. Co poradzi, tak myślał. Ma jakiś radar, jakieś wyczucie. Przy tym świat jest pełen świetnych osób! A on po prostu ma dodatkowo wiele szczęścia do ludzi, w każdej chwili może wpaść na kogoś z kim będzie mu się świetnie rozmawiało i spędzało czas. Niech jeszcze ta osoba zgodzi się na pociągnięcie kontaktu i jest! Dobry znajomy wyprodukowany. Jak w fabryce Świętego Mikołaja, czynne przez cały rok i przynosi tylko dobre rzeczy.
- Może i masz rację. Nie poradzę. - zaśmiał się wesoło. - Poza tym po co szukać okazji? Właśnie. Masz ochotę? Pijesz. Najlepiej nie codziennie, każda zabawa powtarzana za często stanie się w końcu nudna, więc trzeba uważać. Ale... no nic, muszę cię upić i wtedy będziemy mieli lepsze pole do omówienia tego tematu. - zadecydował, bo i plan brzmiał bardzo wspaniale.
- I co z tego, że był czarny? Brud się zmyje, wspomnienia pozostają. Znaczy jako mama musisz marudzić, bo pewnie musisz po nim sprzątać, ale dobrze, że sprawdza i ogląda świat. Nie musi próbować latać... kiedyś zrobiłem mamie awanturę, bo mi nie pozwoliła skoczyć z okna. Do dziś mi to wypomina, psuja dobrej zabawy. - zaśmiał się pod nosem. Ile razy jego cudowna mama uratowała mu życie? Miałby chyba na prawdę olbrzymi problem ze zliczeniem! Mały Bott miał bardzo duże tendencje autodestrukcyjne i samobójcze jak na dziecko, które bardzo kochało życie. - Miałem z sześć lat. No nic, skoro twój potomek nie robi sobie krzywdy przy zabawie to myślę, że powinnaś się cieszyć, że nie rośnie ci domowy smutas. Tacy ludzie mają łatwiej w życiu. - zakończył i znów się wyszczerzył, oto on, ludzkie wcielenie kota z Cheshire.
- Piweczko, kupimy tam tyle alkoholu na odwagę, że nie będzie im się opłacało nas wywalić. Potem przeboleją nasze wycie za takie pieniądze. - zaśmiał się i napił ze swojej lampki wina. Bardzo smacznego wina.
Jakoś wcale nie obawiał się, że cokolwiek może być nie tak. Będzie świetnie, będą się wspaniale bawić. I tyle.
Dalej słuchał tego, co mówiła. Mniej wesoło, ale przyglądał jej się z zainteresowaniem i tylko skinął głową, kiedy zaczęła opowiadać, żeby sobie nie myślała, że jej nie słucha.
- Głupoty, wiesz o tym? To znaczy nie mówię o twoich przejściach. Jasne. Sporo pewnie przeszłaś, nie neguję tego, sam fakt, że jesteś wdową o tym świadczy nawet, kiedy nie znam całej historii. Ale wcale nie wyglądasz mi na kogoś, kto płacze nad rozlanym mlekiem. Miałem chyba czas, żeby to zauważyć? Hej, każdy z nas jakiś jest, każdy cośtam przeszedł, jedni więcej, inni mniej a to, że raz ci nie wyszło cię nie skreśla. A młody... nie musisz mu nikogo przedstawiać jako nowego taty. Myślę, że cieszyłby się widząc, że ktoś cię uszczęśliwia. - stwierdził. Może mędrakuje? Może się wtrąca? Może nie powinien? Ale co poradzi, nie chciał, żeby tak świetna osoba skreślała samą siebie, bo przeszłość. Pstryknął jej jeszcze w nos, bo tak, bo miał taki kaprys, a pstrykanie w nos jest fajne. - E tam. Czasem randka się nie nazywa randką. Przecież można iść na spacer. Ja bardzo lubię randki, a wyobrażasz mnie sobie w garniturze, w drogiej restauracji? - zaśmiał się. - Przemyślę tę opcję kiedyś na zaręczyny, ale to trochę zbyt oklepane. No, nic. Nie będę ci tu matkować. Albo będę od czasu do czasu i musisz się z tym pogodzić. Dzisiaj po prostu byłem ciekaw.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiała się na jego słowa. - Żeby sprowadzić mnie na złą stronę mocy musiałbyś zacząć już w Hogwarcie! - zauważyła szczerząc się szeroko. Mimo wszystko to właśnie wtedy była najbardziej podatna na takie sprowadzanie. Wtedy też w jej życiu wszystko się zmieniało. Czasem na lepsze, a czasem na gorsze. No, ale rosły już teraz mężczyzna był wtedy zbyt młodym człowiekiem by wejść w jej życie z bukietem zabawy i radości. A właściwie to… właściwie to na pewno się w tej myśli myli. Musiał być taki zawsze. Bez względu na wiek, bo przecież ludzie natury swojej nie zmieniają. Mogą ją modyfikować, ale na pewno się nie zmieniają. Parsknęła śmiechem upijając łyk wina i sięgając po jeszcze jedne ciastko przyniesione przez Botta. Nawet jeśli była już całkowicie pełna to nie miała zamiaru odpuścić. Co najwyżej dostanie jakiejś cukrowej gorączki i będzie musiał jej pomóc się wykurować z tego. - Jak na cukiernika przystało słodzenie wychodzi Ci doskonale. - odparła. Oczywiście piła do jego słów, a nie do ciastek chociaż o ciastkach też mogłaby powiedzieć coś podobnego. Cieszyła się, że tak o niej myślał. Nie była typem, który zaprzeczał każdej superlatywie skierowanej w swoją stronę. W końcu zdanie o człowieku wyrabia się z czasem. Ona zdążyła już sobie wyrobić o nim więc czemu on miał nie zrobić tego względem niej? Tym bardziej, że jej zdanie o nim było bezapelacyjne. Nie każdego dopuszczała do swojego ogrodu, domu, dziecka i w gruncie rzeczy samej siebie. Musiał jednak zdawać sobie sprawę z tego, że to bilet w jedną stronę i na pewno reklamacji nie przyjmowała. - Alkohol to jest zła siła… - zaczęła, a na znak zgody ze swoimi słowami upiła łyk z kieliszka. - Moja mama miała taki zwyczaj pytać ojca o różne rzeczy wtedy kiedy był pod wpływem. Wyznawała, że co trzeźwy pomyśli to pijany powie. I to jest najszczersza prawda. Potem zapominasz dlaczego nie chciałeś powiedzieć tego wcześniej i leeeecisz. - zaśmiała się. Nie żeby miała w tym duże doświadczenie, ale wierzyła, że tak jest. Mogli to sprawdzić. Nie miała zbyt wielu rzeczy do ukrycia, a alkohol to też często duża szansa na oczyszczenie. Pozostaje tylko walka z kacem. - Skoczyć z okna? - uniosła brew zainteresowana tą opowieścią. - Chwała Twojej mamie za psucie pomysłów. - zaśmiała się. - Jak będziesz matką to zrozumiesz. - dodała z szerokim uśmiechem. Ona oczywiście uważała podobnie. Cieszyła się, że jej syn nie jest siedzącym w pokoju, całkowicie odizolowanym od świata dzieckiem. A przez to co przeszedł mógłby taki być. Nawet jeśli narzekała to tylko na jego pomysły i to, że często musiała mieć oczy wszędzie. Nawet kiedy nie było jej w pobliżu. A to już prawdziwie mistrzowski poziom. - Wiem o tym. Nie chciałabym, żeby zamknął się na świat. Cieszę się, że jest pomysłowy, kreatywny. Poznaje świat. Po prostu to co czasami wpada mu do głowy przechodzi na Merlina granice rozsądku. - zaśmiała się ciepło. Nate był dla niej wszystkim. Gdyby nie on… nie wiedziała kim by była. A może zwyczajnie nie potrafiła sobie wyobrazić swojego życia bez tej głównej roli jaką teraz odgrywa w życiu. Po prostu nie i koniec. Zaśmiała się. - No to jesteśmy umówieni. - powiedziała wzruszając ramionami. Kto by pomyślał? Bertie Bottcie co Ty zrobiłeś z tą porządną, ułożoną kobietą? W słuchała się w jego kolejne słowa chcąc odnieść się do tego w jakikolwiek sposób. Ale wcale nie wyglądasz mi na kogoś, kto płacze nad rozlanym mlekiem. Miał racje. Nie wyglądała tak bo właśnie to rozlane mleko przyniosło jej życie jakie miała teraz. - Ja o tym doskonale wiem. Po prostu w praktyce wygląda to trochę trudniej. - uśmiechnęła się lekko skupiając na nim wzrok. - Oczywiście nie mam zamiaru nikogo przedstawiać Nathanielowi jako nowego tatę. Nie skupiam się na szukaniu mu ojca. Radzimy sobie. Mówię o tym, że na pewno wielu przeszkadza fakt, że on jest. A tego nie zaakceptuje. Nigdy. - powiedziała kręcąc głową. Zaśmiała się. - Właściwie wyobrażam sobie Ciebie w garniturze, ale na pewno nie byłby to zwykły, oklepany garnitur. - uśmiechnęła się szeroko. - Nie ma w Tobie nic oklepanego i na pewno nic zwykłego. - dodała.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Eh, wyszło, że jestem nie tylko wybitnym błaznem, ale do tego jeszcze wazeliniarzem? Na swoją obronę mam tylko, że mówię całkowicie szczerze! - zapewnił, unosząc przy tym obie dłonie i uśmiechając się szeroko. Bo mówił. Lubił słodzić, to prawda i nigdy temu nie przeczył, ale nigdy nie mówił rzeczy, których faktycznie nie miał na myśli. Po co? To by było bezsensowne i puste.
- Alkohol jest super. Tylko ma swoje minusy, jak wszystko. - zawyrokował w końcu lekko rozbawiony jej historią. Wredną miała Piwka mamę! Choć może nie tyle wredną, co sprytną? Albo jedno i drugie na raz? Na pewno wiedziała, że nie wszystko, o czym się czasem myśli, czy tym bardziej mówi po pijaku i w emocjach jest dla mówiącego prawdą. Bertie raczej podobnego problemu by nie miał, bo jako rasowa papla mówił zwykle wszystko, co mu w głowie siedziało. Raz nie powiedział i le się to skończyło, więc tym bardziej ma powód do kontynuowania swojego zwyczaju!
- I dobrze. Rozsądek może sobie zostawić na starość. - uśmiechnął się tylko wesoło. - Choć może masz rację, pewnie na własne dziecko bym chuchał i dmuchał. W sumie to nawet chciałbym swojego berbecia. - stwierdził. Co prawda nie zapowiada się póki co, żeby jego sprawy sercowe miały dążyć do jakiejkolwiek normy, więc i ta chęć musi poczekać, pewnie dobrych kilka lat, ale co tam. Może kiedyś?
- Rozumiem. - skinął głową. Nate był dla niej najważniejszy i to całkowicie naturalne. Uśmiechnął się tylko lekko, miał nadzieję, że jeszcze wszystko sobie poukłada. Nie sądził, że miłość jest najważniejszą rzeczą w życiu, w końcu jest masa szczęśliwych singli, on sam wcale nie bawi się źle, kiedy nikogo nie ma, a sprawy sercowe zawsze w jego życiu nieziemsko wszystko gmatwały, a jednak uważał, że to świetna sprawa mieć tę drugą połówkę, kogoś na kogo zawsze możnaby liczyć. I zwyczajnie życzył jej w tej dziedzinie wiele szczęścia.
- Miło to słyszeć. - puścił jej oczko. - Będę się chyba zbierał. Trochę się zasiedziałem. Tak, czy inaczej niedługo ja coś gotuję. No i przede wszystkim karaoke.
Dodał, biorąc jeszcze ciasteczko i dopijając wino, ale podnosił się już z miejsca. Wpadnie tu jeszcze pierwszego kwietnia, tego był pewien, ale o tym Piwka nie może jeszcze wiedzieć. Odkryje to we właściwym czasie. - Do zobaczenia.
Uśmiechnął się szeroko i ruszył w końcu do wyjścia.
zt x2
- Alkohol jest super. Tylko ma swoje minusy, jak wszystko. - zawyrokował w końcu lekko rozbawiony jej historią. Wredną miała Piwka mamę! Choć może nie tyle wredną, co sprytną? Albo jedno i drugie na raz? Na pewno wiedziała, że nie wszystko, o czym się czasem myśli, czy tym bardziej mówi po pijaku i w emocjach jest dla mówiącego prawdą. Bertie raczej podobnego problemu by nie miał, bo jako rasowa papla mówił zwykle wszystko, co mu w głowie siedziało. Raz nie powiedział i le się to skończyło, więc tym bardziej ma powód do kontynuowania swojego zwyczaju!
- I dobrze. Rozsądek może sobie zostawić na starość. - uśmiechnął się tylko wesoło. - Choć może masz rację, pewnie na własne dziecko bym chuchał i dmuchał. W sumie to nawet chciałbym swojego berbecia. - stwierdził. Co prawda nie zapowiada się póki co, żeby jego sprawy sercowe miały dążyć do jakiejkolwiek normy, więc i ta chęć musi poczekać, pewnie dobrych kilka lat, ale co tam. Może kiedyś?
- Rozumiem. - skinął głową. Nate był dla niej najważniejszy i to całkowicie naturalne. Uśmiechnął się tylko lekko, miał nadzieję, że jeszcze wszystko sobie poukłada. Nie sądził, że miłość jest najważniejszą rzeczą w życiu, w końcu jest masa szczęśliwych singli, on sam wcale nie bawi się źle, kiedy nikogo nie ma, a sprawy sercowe zawsze w jego życiu nieziemsko wszystko gmatwały, a jednak uważał, że to świetna sprawa mieć tę drugą połówkę, kogoś na kogo zawsze możnaby liczyć. I zwyczajnie życzył jej w tej dziedzinie wiele szczęścia.
- Miło to słyszeć. - puścił jej oczko. - Będę się chyba zbierał. Trochę się zasiedziałem. Tak, czy inaczej niedługo ja coś gotuję. No i przede wszystkim karaoke.
Dodał, biorąc jeszcze ciasteczko i dopijając wino, ale podnosił się już z miejsca. Wpadnie tu jeszcze pierwszego kwietnia, tego był pewien, ale o tym Piwka nie może jeszcze wiedzieć. Odkryje to we właściwym czasie. - Do zobaczenia.
Uśmiechnął się szeroko i ruszył w końcu do wyjścia.
zt x2
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| okolice 15 kwietnia?
Ostatni czas był dla Sophii bardzo intensywny. Przemiany w ministerstwie po wynikach referendum, większa ilość nowych spraw, które od marca wydawały się wciąż mnożyć... Nie ulegało wątpliwości, że coś się działo. Coś niepokojącego, co nie pozwalało jej przestać się nad tym zastanawiać.
Powitała jednak z wdzięcznością list od Peony. W ostatnim czasie trochę zaniedbała swoje życie rodzinne i towarzyskie, ale Peony miała rację, musiała znaleźć chwilę na odpoczynek i dla odmiany pomyśleć o czymś innym niż praca czy widmo niekoniecznie dobrych zmian. Brakowało jej takiej zwyczajności – możliwości spędzenia czasu z kimś bliskim, spokojnej rozmowy jak za dawnych czasów. Prawdą było, że Sophia często tęskniła do przeszłości, do dzieciństwa, nauki w Hogwarcie czy tych cudownych dwóch lat w Ameryce. Coraz bardziej tęskniła za spokojnymi dniami w Chicago, ramionami Jamesa, którego sama obecność zawsze działała na nią kojąco, który wydawał się rozumieć ją bez słów. Wszystko wydawało się wtedy takie proste, a marzenia o wspólnej przyszłości były tak piękne, tak urzekające... Jednak gdy umarł, całe to idealne życie, które próbowali budować, zaczęło się sypać. Miał też miejsce nieprzyjemny konflikt z Raidenem, w wyniku którego Sophia wróciła do kraju z mocnym postanowieniem powrotu do nastoletnich marzeń o kursie aurorskim, i tym sposobem znajdowała się w obecnym położeniu, jako samotna, oddana pracy aurorka, boleśnie świadoma, że każdy dzień może być tym ostatnim.
Pojawiła się u Peony po południu, już nie mogąc się doczekać spotkania i rozmowy z kuzynką. W ręce trzymała też paczuszkę ze słodyczami dla Nate’a. Peony mogła jednak zauważyć, że Sophia, mimo szerokiego uśmiechu na twarzy, była blada i miała podkrążone oczy.
- Miło was znowu widzieć. Wybacz, że dawno was nie odwiedzałam – powiedziała, dając chłopcu słodycze i razem z Peony przechodząc do kuchni. Lubiła to miejsce, było takie spokojne i domowe. Zapewne często bywała tu w pierwszych tygodniach i miesiącach po śmierci rodziców, uciekając od gorzkiej samotności i pustki, która nastała w jej domu, rozpaczliwie potrzebując czyjejś obecności. Teraz już nie była sama, bo wrócił Raiden, z którym już się pogodziła, niedawno zamieszkała u nich również Artis. Nie znaczyło to jednak, że już nie potrzebowała tych rozmów z kuzynką.
- Mam nadzieję, że dla ciebie ostatnie tygodnie nie są tak męczące. Sporo się działo... – westchnęła, siadając gdzieś. Liczyła, że Peony, pracując w domowym zaciszu, z dala od ministerstwa, mogła zaznać więcej spokoju i normalności. – Zresztą nie tylko w pracy, poza nią również. I rzeczywiście czuję, że chyba czas na chwilę zwolnić i tak po prostu z kimś porozmawiać. Tak, jak kiedyś.
Uśmiechnęła się blado.
Ostatni czas był dla Sophii bardzo intensywny. Przemiany w ministerstwie po wynikach referendum, większa ilość nowych spraw, które od marca wydawały się wciąż mnożyć... Nie ulegało wątpliwości, że coś się działo. Coś niepokojącego, co nie pozwalało jej przestać się nad tym zastanawiać.
Powitała jednak z wdzięcznością list od Peony. W ostatnim czasie trochę zaniedbała swoje życie rodzinne i towarzyskie, ale Peony miała rację, musiała znaleźć chwilę na odpoczynek i dla odmiany pomyśleć o czymś innym niż praca czy widmo niekoniecznie dobrych zmian. Brakowało jej takiej zwyczajności – możliwości spędzenia czasu z kimś bliskim, spokojnej rozmowy jak za dawnych czasów. Prawdą było, że Sophia często tęskniła do przeszłości, do dzieciństwa, nauki w Hogwarcie czy tych cudownych dwóch lat w Ameryce. Coraz bardziej tęskniła za spokojnymi dniami w Chicago, ramionami Jamesa, którego sama obecność zawsze działała na nią kojąco, który wydawał się rozumieć ją bez słów. Wszystko wydawało się wtedy takie proste, a marzenia o wspólnej przyszłości były tak piękne, tak urzekające... Jednak gdy umarł, całe to idealne życie, które próbowali budować, zaczęło się sypać. Miał też miejsce nieprzyjemny konflikt z Raidenem, w wyniku którego Sophia wróciła do kraju z mocnym postanowieniem powrotu do nastoletnich marzeń o kursie aurorskim, i tym sposobem znajdowała się w obecnym położeniu, jako samotna, oddana pracy aurorka, boleśnie świadoma, że każdy dzień może być tym ostatnim.
Pojawiła się u Peony po południu, już nie mogąc się doczekać spotkania i rozmowy z kuzynką. W ręce trzymała też paczuszkę ze słodyczami dla Nate’a. Peony mogła jednak zauważyć, że Sophia, mimo szerokiego uśmiechu na twarzy, była blada i miała podkrążone oczy.
- Miło was znowu widzieć. Wybacz, że dawno was nie odwiedzałam – powiedziała, dając chłopcu słodycze i razem z Peony przechodząc do kuchni. Lubiła to miejsce, było takie spokojne i domowe. Zapewne często bywała tu w pierwszych tygodniach i miesiącach po śmierci rodziców, uciekając od gorzkiej samotności i pustki, która nastała w jej domu, rozpaczliwie potrzebując czyjejś obecności. Teraz już nie była sama, bo wrócił Raiden, z którym już się pogodziła, niedawno zamieszkała u nich również Artis. Nie znaczyło to jednak, że już nie potrzebowała tych rozmów z kuzynką.
- Mam nadzieję, że dla ciebie ostatnie tygodnie nie są tak męczące. Sporo się działo... – westchnęła, siadając gdzieś. Liczyła, że Peony, pracując w domowym zaciszu, z dala od ministerstwa, mogła zaznać więcej spokoju i normalności. – Zresztą nie tylko w pracy, poza nią również. I rzeczywiście czuję, że chyba czas na chwilę zwolnić i tak po prostu z kimś porozmawiać. Tak, jak kiedyś.
Uśmiechnęła się blado.
Peony kochała swoją rodzinę i kochała spędzać z nimi czas. Bo chociaż była otwarta, uprzejma i zawieranie nowych znajomości nie było dla niej problemem to nic nie równało się zaufaniu, którym obdarzała swoją rodzinę. Nie ma się co dziwić w końcu spędzie z kimś połowy swojego życia jest wystarczającym powodem by sceptycznie spoglądać na resztę ludzi. Dlatego te więzi były dla niej naprawdę ważne. Kiedy wyjechała do Norwegii najbardziej uderzył w nią fakt, że jest tam sama. Sama z Nat'em, którym nie do końca potrafił zrozumieć dlaczego musieli przeprowadzić się tak daleko od dziadka i babci. Dwa lata to wystarczająco długo by ułożyć sobie życie, ale też wystarczająco długo by zdać sobie sprawę, że nigdzie nie jest tak dobrze jak w domu. Jak w ojczyźnie. Jak w rodzinie. Teraz już bardzo o to dbała. Dlatego kiedy w jej głowie pojawiała się myśl, że już dawno nie miała okazji z kimś po prostu porozmawiać stara się zrobić wszystko by to zmienić. Dlatego też napisała list do Sophi. Bo chociaż wiedziała, że kobieta jest zajęta i prawdopodobnie nie ma nawet czasu porządnie się wyspać czy też zjeść normalnego posiłku to chciała dowiedzieć się czy oprócz szerzącego się pracoholizmu z kobietą wszystko w porządku. Jak bardzo zadowolona była kiedy się okazało, że Carterówna znajdzie dla swojej kuzynki chwile czasu i odwiedzi ją by mogły trochę… pogawędzić. Kiedy w całym domu echem rozbrzmiało kołatanie do drzwi Peony zdążyła tylko nastawić wodę na herbatę kiedy młody Sprout wybiegł ze swojego pokoju bo otworzyć cioci drzwi. Uśmiechnęła się szeroko na widok kuzynki i szybko ją do siebie przytuliła. - Wyglądasz strasznie. Strasznie. Chociaż obstawiam, że było gorzej. - mruknęła kręcąc głową i kierując się w stronę kuchni. Peony już taka była. Gosposia w najlepszym wydaniu. Lubiła spędzać czas w kuchni nawet jeśli akurat nic nie gotowała. - Siadaj szybko zanim mi się przewrócisz. - powiedziała, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Stęskniła się za swoją rudowłosą kuzynką i ich rozmowami. Tym bardziej, że wiedziała iż to nie jest dla niej łatwe. Wzięcie wszystkiego na swoje barki. Kiedy w kuchni pojawił się Nate, który ostatnimi czasy uważa, że należy mu się udział w rozmowach dorosłych Peony tylko pokazała palcem wyjście z pomieszczenia i uśmiechnęła się szeroko. - Robi się nieznośny. - mruknęła kiedy wyszedł. - Tygodnie raczej nie, ale wczoraj miałam takiego klienta, że myślałam, że go… zamienię w żmije. - mruknęła z uśmiechem i sięgnęła po zapatrzoną już herbatę w filiżance. Postawiła ją przed kobietą przyglądając się jej sińcom pod oczami. - Naprawdę udam, że tego nie widzę. - powiedziała jeszcze przejeżdżając dłonią po jej policzku. Kochana Sophi. Czemu się tak męczysz?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź