Kuchnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Kuchnia jest królestwem każdej, prawdziwej Pani domu. Tutaj rozchodzą się aromatyczne zapachy, a wesołe, niebieskie palniki tańczą wprowadzając wodę w rytmiczne bulgotanie. W tym miejscu Peony często także przyjmuje swoich gości. W końcu nic nie mówi o gospodyni lepiej niż zadbana kuchnia, a Piwka w swojej czuje się najlepiej. Drewniane szafki i kolorwa zastawa zdobiąca regały pokazuje tętniące energią życie tej szczególnej rodziny.
[bylobrzydkobedzieladnie]
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Ostatnio zmieniony przez Peony Sprout dnia 02.12.16 16:14, w całości zmieniany 1 raz
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Także Sophia była bardzo zżyta ze swoją rodziną. Chociaż ta została w ostatnich miesiącach znacząco uszczuplona, cieszyła się, że nawet w tym trudnym okresie nie była zupełnie sama, że nadal miała brata i Peony, ostatnio pojawił się też nieoczekiwanie brat ich ojca, do którego dopiero zaczynała powoli i ostrożnie się przekonywać... I Artis, która zamieszkała z nimi pod jednym dachem. Nie była przyzwyczajona do samotności, bo nawet po wyjeździe do Stanów nie była sama, miała Raidena, z którym mogła zamieszkać i razem z nim mierzyć się z nowym życiem. Kto wie, może oboje nadal by tam tkwili, gdyby nie to, że James zginął, a ona pokłóciła się z bratem i pełna żalu wróciła? Mimo że zawsze był jej tak bliski, jakże łatwo i irracjonalnie obwiniła go o to, że nie próbował pomóc w sprawie Jamesa i lekceważył jej cierpienie, a potem na niemal trzy lata odsunęli się od siebie. Teraz bardzo tego żałowała.
- Mam nadzieję, że jakoś sobie z nim poradziłaś. Niektórzy ludzie to podłe gnidy, lepiej ich unikać, gdy tylko jest możliwość – zamyśliła się, sącząc w spokoju herbatę. Wiedziała jednak, że nie zawsze da się unikać nieprzyjemnych ludzi, ją samą też otaczało ich sporo.
Szczególnie ostatnio, kiedy wszystko zaczęło się komplikować.
- Ostatnie tygodnie nie są łatwe – powiedziała cicho w odpowiedzi na komentarz odnośnie swojego wyglądu, kiedy już zniknął Nate. Lepiej, żeby nie słuchał o przykrych sprawach, powinien nadal być przede wszystkim dzieckiem, które cieszy się beztroskim dzieciństwem i nie musi żyć w strachu przed tym, że coś złego się dzieje. To rolą dorosłych było się martwić tak, żeby oni mogli pozostać w swojej kolorowej bańce, z dala od brutalności prawdziwego świata. – Na pewno czytałaś w „Proroku codziennym” o tych tajemniczych zgonach. Tym właśnie się zajmujemy. Poza tym... Niedawno ukazały się wyniki referendum, zaczęły się zmiany w ministerstwie... Chyba zbyt dużo o tym myślę, ale niepokoi mnie to.
Pokiwała ponuro głową. Niektóre sprawy ciągnęły się od marca, a rozwiązania nadal nie było widać. Ktoś, kto dokonał tych czynów, bardzo się postarał, żeby aurorom nie było łatwo wpaść na właściwy trop. Sprawa referendum również ją martwiła, wciąż zastanawiała się, jak to było możliwe, że doszło do takich wyników głosowania. Nie wierzyła już w uczciwość ministerstwa, ale mimo to była oddana swojej pracy aurora, bo uważała, że tak trzeba. Było w tym też sporo pobudek osobistych. Chciała, żeby było możliwie jak najmniej kolejnych Jamesów, ginących od czarnomagicznych klątw wbrew swojej woli, ale wiedziała przecież, że nie jest w stanie uporać się z całym złem świata, nawet własnych rodziców nie ocaliła, mimo że była już wtedy aurorem. Nie zauważyła nawet oznak tego, że coś może się stać, a gdy na progu jej domu pojawili się ludzie z przykrym zawiadomieniem, nogi się pod nią ugięły i wtedy tak naprawdę sobie uświadomiła, że to na nic, że bez względu na jej starania takie rzeczy będą się dziać, a młodzieńczy idealizm i naiwne przekonania nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Że trzeba się cieszyć nawet wtedy, kiedy dokona się czegoś małego, zamknie choć jednego osobnika parającego się czarną magią, uratuje choć jedną niewinną ofiarę, bo praca wcale nie wyglądała tak, jak wyobrażali ją sobie młodzi ludzie zaczynający kurs.
- Zresztą, nie tylko w pracy się dużo dzieje. W życiu osobistym też pojawiły się pewne zmiany. Nie wiem, czy Raiden kiedyś ci o tym wspominał, ale parę tygodni temu na progu naszego domu pojawił się mężczyzna podający się za brata naszego ojca – powiedziała po chwili. Raiden reagował bardzo nerwowo na każdą wzmiankę o Johnie, ale może chociaż z Peony będzie mogła o tym porozmawiać?
- Mam nadzieję, że jakoś sobie z nim poradziłaś. Niektórzy ludzie to podłe gnidy, lepiej ich unikać, gdy tylko jest możliwość – zamyśliła się, sącząc w spokoju herbatę. Wiedziała jednak, że nie zawsze da się unikać nieprzyjemnych ludzi, ją samą też otaczało ich sporo.
Szczególnie ostatnio, kiedy wszystko zaczęło się komplikować.
- Ostatnie tygodnie nie są łatwe – powiedziała cicho w odpowiedzi na komentarz odnośnie swojego wyglądu, kiedy już zniknął Nate. Lepiej, żeby nie słuchał o przykrych sprawach, powinien nadal być przede wszystkim dzieckiem, które cieszy się beztroskim dzieciństwem i nie musi żyć w strachu przed tym, że coś złego się dzieje. To rolą dorosłych było się martwić tak, żeby oni mogli pozostać w swojej kolorowej bańce, z dala od brutalności prawdziwego świata. – Na pewno czytałaś w „Proroku codziennym” o tych tajemniczych zgonach. Tym właśnie się zajmujemy. Poza tym... Niedawno ukazały się wyniki referendum, zaczęły się zmiany w ministerstwie... Chyba zbyt dużo o tym myślę, ale niepokoi mnie to.
Pokiwała ponuro głową. Niektóre sprawy ciągnęły się od marca, a rozwiązania nadal nie było widać. Ktoś, kto dokonał tych czynów, bardzo się postarał, żeby aurorom nie było łatwo wpaść na właściwy trop. Sprawa referendum również ją martwiła, wciąż zastanawiała się, jak to było możliwe, że doszło do takich wyników głosowania. Nie wierzyła już w uczciwość ministerstwa, ale mimo to była oddana swojej pracy aurora, bo uważała, że tak trzeba. Było w tym też sporo pobudek osobistych. Chciała, żeby było możliwie jak najmniej kolejnych Jamesów, ginących od czarnomagicznych klątw wbrew swojej woli, ale wiedziała przecież, że nie jest w stanie uporać się z całym złem świata, nawet własnych rodziców nie ocaliła, mimo że była już wtedy aurorem. Nie zauważyła nawet oznak tego, że coś może się stać, a gdy na progu jej domu pojawili się ludzie z przykrym zawiadomieniem, nogi się pod nią ugięły i wtedy tak naprawdę sobie uświadomiła, że to na nic, że bez względu na jej starania takie rzeczy będą się dziać, a młodzieńczy idealizm i naiwne przekonania nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Że trzeba się cieszyć nawet wtedy, kiedy dokona się czegoś małego, zamknie choć jednego osobnika parającego się czarną magią, uratuje choć jedną niewinną ofiarę, bo praca wcale nie wyglądała tak, jak wyobrażali ją sobie młodzi ludzie zaczynający kurs.
- Zresztą, nie tylko w pracy się dużo dzieje. W życiu osobistym też pojawiły się pewne zmiany. Nie wiem, czy Raiden kiedyś ci o tym wspominał, ale parę tygodni temu na progu naszego domu pojawił się mężczyzna podający się za brata naszego ojca – powiedziała po chwili. Raiden reagował bardzo nerwowo na każdą wzmiankę o Johnie, ale może chociaż z Peony będzie mogła o tym porozmawiać?
- Nawet sobie nie wyobrażasz co to był za straszny… facet. Najpierw zaczął rozglądać mi się po całym domu w poszukiwaniu mojego męża twierdząc, że z kobietą nie będzie robił interesów. Później miał pretensje do moich walijskich mandragor, które z natury mają pomarszczone liście, a na koniec za wszystko zapłacił mi nędzną ilością galeonów. Pewnie doniczek bym nawet za to nie kupiła. - powiedziała kręcąc głową nadal nie mogąc uwierzyć, że tacy ludzie chodzą po tym świecie. Wiedziała, że kobiety są różnie postrzegane. Każdy ma prawo wybrać od kogo chce kupować i Peony nigdy do niczego nikogo nie zmuszała. Nie mogła jednak powiedzieć, że podkreślanie iż kobieta nie jest zdolna do prowadzenia własnego biznesu jest przykre. Chociaż by się do tego nie przyznała. Mogła sobie tylko wyobrazić jak ciężkie dla Sophi były ostatnie dni. Była aurorem i to dotykało jej z wielką siłą. Tutaj w Dolinie Godryka gdzie życie biegło swoim własnym torem nie dało się tego odczuć tak bardzo. Jednak Peony nie mogła powiedzieć, że to wszystko nie zaczęło jej niepokoić. Począwszy od… - Wyniki referendum. To jest okropne. Ja nie potrafię nadal tego zrozumieć. - powiedziała spoglądając na zmęczoną twarz kobiety. - Martwiłam się tym co może się stać kiedy wyniki będą niekorzystne. Później z wieloma osobami rozmawiałam i wydawało się to takie pewne. Przecież nikt nie wierzył, że to może przynieść coś dobrego. Przeraziłam się kiedy zobaczyłam te wyniki. Co z tą policją… antymugolską? Wprowadzili ją? Nie miałam okazji porozmawiać na ten temat z Aspenem. Nie rozumiem tego wszystkiego. - odparła. To wszystko podkreślało w jakim złym świecie przyszło im żyć. A przecież to dopiero początek lawiny. Wszystko miało się skończyć o wiele gorzej. Ona to czuła, była pewna, że jej kuzynka też ma tego świadomość. - Nie da się o tym nie myśleć, Soph. - reakcja pociągała za sobą reakcje, skutek pociągał skutek. Tego nie dało się uniknąć. Peony ruchem ręki otworzyła piekarnik. Blaszka ze świeżymi ciasteczkami wystrzeliła w stronę stołu układając się powoli na talerzyku. Wyciągnęła też obiecaną butelkę wina i kieliszki. Wiedziała, że mogą potrzebować czegoś mocniejszego tego dnia. Jednak nie miała pojęcia, że aż tak bardzo. Na jej ostatnie słowa otworzyła szerzej oczy. - Brata? - zapytała ściskając mocniej kieliszek w dłoni. - Jak to brata? - nadal w pamięci miała zdruzgotaną kuzynkę po śmierci rodziców. Godziny rozmów, godziny milczenia. Nie było nic w życiu człowieka co mogło dotknąć bardziej. - Nie wiedziałam, że wujek… - domyśliła się, że Carterówna też nie miała pojęcia. - Dlaczego teraz? - zapytała jeszcze stawiając szkło i butelkę na stole i w końcu siadając obok. Latanie po kuchni miała we krwi. Na to nic nie mogła poradzić. Tego nie dało się zminimalizować.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Niektórzy ludzie są dziwni. I chociaż większość tych dziwaków jest raczej nieszkodliwa, trzeba uważać – skwitowała opowieść o dziwnym kliencie. Sama jednak też często stykała się z wyższością ze strony mężczyzn, którzy nie dowierzali, że kobieta może być aurorem. – Też często słyszę, że powinnam siedzieć za biurkiem, a najlepiej w domu. Czarodzieje starszej daty nie wyobrażają sobie, że kobieta może zajmować się niebezpiecznym zawodem... Albo prowadzić samodzielnie interesy.
Czasy jednak się zmieniały; Sophia nie była jedyną kobietą w Biurze Aurorów, coraz więcej kobiet wychodziło z domów i szukało pracy. Minęły już te czasy, kiedy ich jedyną rolą było zajmowanie się domem i wychowywanie dzieci, ale czarodzieje byli społeczeństwem konserwatywnym, a w szczególności ci, którzy szczycili się czystą krwią.
- Jakiś czas temu też miałam nieprzyjemną rozmowę z jednym z najstarszych aurorów... Stary, zgorzkniały pryk ze szlachetnego rodu, nie wiem, co on robi w tej pracy przy tak wysokim poziomie nietolerancji i uprzedzeń... – W końcu aurorzy z założenia walczyli z czarną magią i pomagali wszystkim czarodziejom bez względu na krew. On jednak, chociaż niewątpliwie musiał być zdolnym czarodziejem, skoro tak długo przeżył w tym zawodzie, mentalnie tkwił dobrych sto lat temu i lekceważył Sophię za sam fakt bycia kobietą.
- Mam nadzieję, że to odosobniony przypadek i że inni potrafią docenić twoje mandragory – powiedziała jeszcze. Była przekonana, że jej kuzynka zna się na zielarstwie. Sama miała o nim raczej podstawową, szkolną wiedzę, podobnie jak o eliksirach, które podczas kursu aurorskiego były jej największą zmorą.
- Też nie potrafię tego zrozumieć – rzekła odnośnie referendum. Dziwił ją jego wynik, biorąc pod uwagę fakt, że większość społeczeństwa stanowili mieszańcy tacy jak ona. Dlaczego mieliby popierać tak krzywdzące poglądy godzące w każdego, kto miał w rodzinie osoby mugolskiego pochodzenia? – Także byłam pewna, że to nie przejdzie, że nie ma szans. Kiedy zobaczyłam tę gazetę... Byłam w szoku, naprawdę. I przyszła mi do głowy pewna myśl... Wiem, że to bardzo odważny i daleko idący wniosek, ale może to referendum zostało... no wiesz, sfałszowane?
W ministerstwie od dłuższego czasu działy się dziwne rzeczy, minister zachowywała się, jakby została zmanipulowana, a Sophia zdawała sobie sprawę, że antymugolscy czarodzieje z wpływowych rodów mogliby maczać palce w uchwaleniu korzystnych dla nich reform.
- Niestety obawiam się, że wprowadzili. Został utworzony nowy Departament Kontroli Magicznej, wcześniejsi pracownicy zostali przeniesieni do innych działów. Podobny los spotka Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów po wyjściu z konfederacji – powiedziała. Dużo zawirowań i komplikacji, które godziły nie tylko w pracowników, ale również w zwykłych czarodziejów. Najbardziej obawiała się jednak policji antymugolskiej, która już zaczynała działać, a Sophia mogła przypuszczać, że wielu mugolaków będzie miało z nią nieciekawe doświadczenia. To były dopiero początki.
Mimo smutnego tematu uśmiechnęła się, patrząc, jak Peony przywołuje na stół ciasteczka i wino. Od razu sięgnęła po jeden z wypieków.
- Bardzo dobre – pochwaliła. Jej próby pieczenia zwykle kończyły się przypaleniem tego, co chciała upiec. – Przydadzą się na osłodzenie rozmowy.
Gdy temat zszedł na Johna Cartera, zamyśliła się, a potem zaczęła opowiadać. Musiała się komuś wygadać, tak po prostu.
- Nasz ojciec miał brata bliźniaka, który przed laty wyjechał. Nigdy wcześniej go nie poznałam, aż do teraz. Ojciec bardzo niewiele o nim wspominał, więc sama byłam zaskoczona... Ale jest bardzo podobny z wyglądu, więc gdy pojawił się na naszym progu, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jego duch, a w drugiej, że to sprytna sztuczka kogoś, kto się pod niego podszywał – wyjaśniła, wciąż pamiętając, jak dziwnie się wtedy czuła, jak bardzo nie potrafiła w to wszystko uwierzyć. – Też się zastanawiam, dlaczego teraz. Co go tknęło, żeby po tylu latach wrócić i nawiązać kontakt. Ale niedawno znowu go odwiedziłam... Raiden o niczym nie wie i lepiej, żeby nie wiedział. Oni też już się spotkali i chyba nie polubili.
Miała jednak do Peony zaufanie. A John na swój sposób ją zaintrygował, chciała go poznać, chociaż może była naiwna, dając mu szansę. Nie zamierzała jednak tak łatwo rezygnować z szansy poznania nieznanego sobie członka rodziny.
Czasy jednak się zmieniały; Sophia nie była jedyną kobietą w Biurze Aurorów, coraz więcej kobiet wychodziło z domów i szukało pracy. Minęły już te czasy, kiedy ich jedyną rolą było zajmowanie się domem i wychowywanie dzieci, ale czarodzieje byli społeczeństwem konserwatywnym, a w szczególności ci, którzy szczycili się czystą krwią.
- Jakiś czas temu też miałam nieprzyjemną rozmowę z jednym z najstarszych aurorów... Stary, zgorzkniały pryk ze szlachetnego rodu, nie wiem, co on robi w tej pracy przy tak wysokim poziomie nietolerancji i uprzedzeń... – W końcu aurorzy z założenia walczyli z czarną magią i pomagali wszystkim czarodziejom bez względu na krew. On jednak, chociaż niewątpliwie musiał być zdolnym czarodziejem, skoro tak długo przeżył w tym zawodzie, mentalnie tkwił dobrych sto lat temu i lekceważył Sophię za sam fakt bycia kobietą.
- Mam nadzieję, że to odosobniony przypadek i że inni potrafią docenić twoje mandragory – powiedziała jeszcze. Była przekonana, że jej kuzynka zna się na zielarstwie. Sama miała o nim raczej podstawową, szkolną wiedzę, podobnie jak o eliksirach, które podczas kursu aurorskiego były jej największą zmorą.
- Też nie potrafię tego zrozumieć – rzekła odnośnie referendum. Dziwił ją jego wynik, biorąc pod uwagę fakt, że większość społeczeństwa stanowili mieszańcy tacy jak ona. Dlaczego mieliby popierać tak krzywdzące poglądy godzące w każdego, kto miał w rodzinie osoby mugolskiego pochodzenia? – Także byłam pewna, że to nie przejdzie, że nie ma szans. Kiedy zobaczyłam tę gazetę... Byłam w szoku, naprawdę. I przyszła mi do głowy pewna myśl... Wiem, że to bardzo odważny i daleko idący wniosek, ale może to referendum zostało... no wiesz, sfałszowane?
W ministerstwie od dłuższego czasu działy się dziwne rzeczy, minister zachowywała się, jakby została zmanipulowana, a Sophia zdawała sobie sprawę, że antymugolscy czarodzieje z wpływowych rodów mogliby maczać palce w uchwaleniu korzystnych dla nich reform.
- Niestety obawiam się, że wprowadzili. Został utworzony nowy Departament Kontroli Magicznej, wcześniejsi pracownicy zostali przeniesieni do innych działów. Podobny los spotka Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów po wyjściu z konfederacji – powiedziała. Dużo zawirowań i komplikacji, które godziły nie tylko w pracowników, ale również w zwykłych czarodziejów. Najbardziej obawiała się jednak policji antymugolskiej, która już zaczynała działać, a Sophia mogła przypuszczać, że wielu mugolaków będzie miało z nią nieciekawe doświadczenia. To były dopiero początki.
Mimo smutnego tematu uśmiechnęła się, patrząc, jak Peony przywołuje na stół ciasteczka i wino. Od razu sięgnęła po jeden z wypieków.
- Bardzo dobre – pochwaliła. Jej próby pieczenia zwykle kończyły się przypaleniem tego, co chciała upiec. – Przydadzą się na osłodzenie rozmowy.
Gdy temat zszedł na Johna Cartera, zamyśliła się, a potem zaczęła opowiadać. Musiała się komuś wygadać, tak po prostu.
- Nasz ojciec miał brata bliźniaka, który przed laty wyjechał. Nigdy wcześniej go nie poznałam, aż do teraz. Ojciec bardzo niewiele o nim wspominał, więc sama byłam zaskoczona... Ale jest bardzo podobny z wyglądu, więc gdy pojawił się na naszym progu, w pierwszej chwili pomyślałam, że to jego duch, a w drugiej, że to sprytna sztuczka kogoś, kto się pod niego podszywał – wyjaśniła, wciąż pamiętając, jak dziwnie się wtedy czuła, jak bardzo nie potrafiła w to wszystko uwierzyć. – Też się zastanawiam, dlaczego teraz. Co go tknęło, żeby po tylu latach wrócić i nawiązać kontakt. Ale niedawno znowu go odwiedziłam... Raiden o niczym nie wie i lepiej, żeby nie wiedział. Oni też już się spotkali i chyba nie polubili.
Miała jednak do Peony zaufanie. A John na swój sposób ją zaintrygował, chciała go poznać, chociaż może była naiwna, dając mu szansę. Nie zamierzała jednak tak łatwo rezygnować z szansy poznania nieznanego sobie członka rodziny.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Miała takie samo zdanie i widziała na własne oczy jak wiele kobiety wychodziło z domów by znaleźć pracę, zajęcie, zrobić coś więcej niż tylko siedzieć w zamkniętym domu. - Szczerze myślałam, że to dziwi kiedy takie rzeczy dzieją się w szlacheckich rodzinach. Odzwyczaiłam się od tego bo dawno już nikt nie podważał mojej pracy. No, ale jest tak jak mówisz… czarodzieje starszych dat zatrzymali się na tym, że kobieta jest dodatkiem do męża. Czasami jak o tym myślę to cieszę się, że nasze mamy trafiły na takich a nie innych mężczyzn. - powiedziała. Bardzo dobrze wiedziała jak to jest być traktowanym niczym dodatek do męża. Przez całe swoje małżeństwo była tak traktowana i choć było to przykre, że w tak młodym wieku zdążyła już poznać cierpki smak takiego życia. Chociaż miała jeszcze szansę zacząć życie od nowa. Ludzie często tej szansy nie mają. Peony nigdy nie unikała tematu rodziców Sophi. Uważała, że o stracie nawet najbardziej dotkliwej należało rozmawiać. Ludzi należało wspominać. Dobrych ludzi. - Naprawdę? A wydaje się, że tolerancja wpisuje się w zawód aurora. Chociaż chyba ostatnio już mnie nic nie zdziwi. - powiedziała kręcąc głową. Czemu krew lub płeć zawsze musi wywoływać kontrowersje? Ludzie żyją ze sobą dzieląc niemalże każdy aspekt. Obok siebie przez te wszystkie lata bez względu na to jaka krew płynie w ich żyłach zawsze będą tylko ludźmi. Przykre było to, że żyją w świecie, w którym to ma aż takie znaczenie. Pokiwała głową na słowa dotyczące referendum. - Szczerze mówiąc jak tylko przeczytałam te wyniki… tak właśnie pomyślałam. Bo przecież to jest niemożliwe. Czemu komuś tak bardzo miałoby na tym zależeć? Przecież większość w swoich rodzinach ma mugoli. Czy też są z mugolami w bliższych kontaktach. Jak dla mnie to wszystko było zamierzone. Nie istnieje coś takiego jak demokracja, a już na pewno nie w naszych czasach, Soph. - mruknęła z przekonaniem. Naprawdę tak uważała. Nikt już w ich świecie nie jest sprawiedliwy. Im większą masz władzę i zajmujesz wyższe stanowisko tym więcej jesteś w stanie zrobić. Szkoda tylko, że nikt nie wykorzystuje tego by naprawdę ludziom żyło się lepiej. Farsa, w której żyją jednak bez względu na okoliczności w końcu w nich uderzy. Peony naprawdę na to liczyła. - Wiesz na co mam nadzieje? Mam nadzieje, że ludzie na to sobie nie pozwolą. W sensie… jeżeli większość myśli tak jak my i uważa, że te wyniki to jeden wielki fałsz to raczej nikt nie będzie tolerował takiego traktowania ludzi. Ktoś naprawdę powinien zrobić z tym porządek. - odparła. W ludzi ciężko było wierzyć, ale przecież nie mieli zbytniego wyboru. Nikt nie chce być pomiatanym, nikt nie chce być oszukiwanym. Każdy w końcu się na tym pozna. Peony upiła łyk gorącej herbaty i ruchem ręki przywołała korkociąg, który właśnie uwalniał zakorkowaną butelkę wina. Wsłuchała się dokładnie w słowa kobiety nie mogąc uwierzyć własnym uszom. To brzmiało wielce nieprawdopodobnie. - Bliźniak? - powtórzyła zaskoczona. To musiało być straszne. Zobaczyć sobowtóra swojego zmarłego ojca. - A na pogrzebie? Nie było go na pogrzebie, prawda? To w sumie jest trochę… dziwne, że nagle postanowił wrócić. No i czemu w ogóle wasz ojciec nie utrzymywał z nim kontaktu. - zastanowiła się. - Nie ma nic dziwnego w tym, że próbujesz go poznać. W końcu to brat twojego ojca, w dodatku brat bliźniak. Tylko, że musisz być ostrożna, Soph. Nie znasz go. - powiedziała. Peony po prostu była nieufna. Nie potrafiła zaufać ludziom w stu procentach i zawsze szukała w nich złej strony. Prawdopodobnie Carterówna nie miała czym się przejmować, ale Peony chciałaby by ta uważała. - Raiden pewnie szaleje, co?
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia raczej nie była stworzona do życia kury domowej. Zawsze rozpierała ją energia, zresztą jej własne irracjonalne poczucie misji domagało się realizacji. W domu brakowałoby jej wrażeń, a przede wszystkim czułaby, że się marnuje, że omija ją szansa zrobienia czegoś dobrego, być może uchronienia kogoś przed losem Jamesa. Chciała, żeby to, co się wydarzyło, nie poszło na marne i czuła, że James byłby z niej dumny, że przekuła rozpacz po jego odejściu na zapał w pracy aurora.
- W szlacheckich rodzinach to pewnie norma. Szczególnie w tych najbardziej konserwatywnych – powiedziała, myśląc przelotnie o Artis. Jej rodzina była na tyle tolerancyjna, że pozwolono jej (choć zapewne nie bez trudu) na aurorstwo, ale znajomość z Raidenem już doprowadziła do jej wykluczenia. Szlachetnie urodzeni czarodzieje, a szczególnie kobiety, nie byli częstym zjawiskiem w tego typu zajęciu, ale jednak byli obecni. Może pociągała ich pewnego rodzaju elitarność tego zawodu, fakt, że aurorem mogli zostać tylko najlepsi? – Teoretycznie tak powinno być, ale najwyraźniej różni ludzie inaczej pojmują sens tej pracy. Dla jednych to misja, dla innych tylko źródło zarobku lub sposób na zdobycie szacunku otoczenia.
Niestety, krew i płeć, a zwłaszcza to pierwsze, często miały znaczenie. Może już nie tak duże, jak w zamierzchłej przeszłości, ale nadal nierzadkie były przypadki dyskryminacji, a Sophia podejrzewała, że po reformach jeszcze się nasilą, szczególnie w stosunku do mugolaków.
- Obawiam się, że możesz mieć rację. Wolałabym, żebyśmy się myliły, ale to wszystko wydaje się zbyt grubymi nićmi szyte, zresztą... Jeszcze ojciec powtarzał mi, że im nie można w pełni ufać. – Może to właśnie dlatego zginął? Bo naraził się komuś wpływowemu przez swoje poglądy? W obecnych czasach Sophii już chyba nic by nie zdziwiło. – Nigdy nie wiadomo, co jeszcze może się wydarzyć, ale żywię nadzieję, że ta nowa struktura rozpadnie się równie szybko jak powstała. Nie powinna nigdy powstać, ale niestety... Nie mamy na to żadnego wpływu.
Nie mogły nic zrobić. Za otwarte krytykowanie nowych zmian w najlepszym przypadku mogłaby stracić pracę, więc w ministerstwie musiała siedzieć cicho i po prostu robić swoje, chociaż czasami konieczność gryzienia się w język i zachowywania swoich myśli tylko dla siebie niemal bolała. Dlatego tutaj, u Peony wreszcie mogła sobie ulżyć i przyznać, jak bardzo jej się to nie podobało i jak duży niepokój to w niej budziło. Wiedziała, że kuzynka podziela jej zdanie. Raiden też. Ale garstka osób nie miała szans niczego zmienić.
Przygryzła usta, a potem westchnęła i znowu sięgnęła po ciasteczko.
- Nie było go tam. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek go zobaczę, więc nawet o tym nie myślałam. Niewiele wiem o ich przeszłości, tylko to, co opowiedział mi podczas spotkania – wyjaśniła. – Podobno mieli w młodości jakiś konflikt, a potem John wyjechał. Spędził sporą część życia za granicą. Sama zastanawiam się, co go tknęło do tego, żeby wrócić, ale twierdzi, że chce zacząć wszystko od nowa i utrzymywać z nami kontakt.
Sophia miała dość rozsądku, żeby nie ufać mężczyźnie w stu procentach i nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, żeby potem nie cierpieć, jeśli John postanowiłby jednak zniknąć. Ale nie była też małą dziewczynką, nie pozwoliłaby mu tak łatwo uciec z podkulonym ogonem. Zresztą czuła, że chciał coś zmienić, może nawet żałował swojej przeszłości. A Sophia wierzyła w drugą szansę, więc nie zamierzała tak łatwo skreślać swojego wuja. Chciała, żeby pokazał jej, że jest w stanie zasłużyć na ich zaufanie.
- Jestem ostrożna. Ale to mój wuj, chcę go poznać. Zrozumieć, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej – powiedziała, dłonią bezwiednie gładząc butelkę wina. – A Raiden... On mu nie ufa. Nie wiem, do czego doszło pomiędzy nimi, ale zawsze reaguje bardzo nerwowo na samo wspomnienie o Johnie. Dlatego nawet nie powiedziałam mu, że do niego poszłam.
Nawet Raiden nie musiał wiedzieć o wszystkim.
- W szlacheckich rodzinach to pewnie norma. Szczególnie w tych najbardziej konserwatywnych – powiedziała, myśląc przelotnie o Artis. Jej rodzina była na tyle tolerancyjna, że pozwolono jej (choć zapewne nie bez trudu) na aurorstwo, ale znajomość z Raidenem już doprowadziła do jej wykluczenia. Szlachetnie urodzeni czarodzieje, a szczególnie kobiety, nie byli częstym zjawiskiem w tego typu zajęciu, ale jednak byli obecni. Może pociągała ich pewnego rodzaju elitarność tego zawodu, fakt, że aurorem mogli zostać tylko najlepsi? – Teoretycznie tak powinno być, ale najwyraźniej różni ludzie inaczej pojmują sens tej pracy. Dla jednych to misja, dla innych tylko źródło zarobku lub sposób na zdobycie szacunku otoczenia.
Niestety, krew i płeć, a zwłaszcza to pierwsze, często miały znaczenie. Może już nie tak duże, jak w zamierzchłej przeszłości, ale nadal nierzadkie były przypadki dyskryminacji, a Sophia podejrzewała, że po reformach jeszcze się nasilą, szczególnie w stosunku do mugolaków.
- Obawiam się, że możesz mieć rację. Wolałabym, żebyśmy się myliły, ale to wszystko wydaje się zbyt grubymi nićmi szyte, zresztą... Jeszcze ojciec powtarzał mi, że im nie można w pełni ufać. – Może to właśnie dlatego zginął? Bo naraził się komuś wpływowemu przez swoje poglądy? W obecnych czasach Sophii już chyba nic by nie zdziwiło. – Nigdy nie wiadomo, co jeszcze może się wydarzyć, ale żywię nadzieję, że ta nowa struktura rozpadnie się równie szybko jak powstała. Nie powinna nigdy powstać, ale niestety... Nie mamy na to żadnego wpływu.
Nie mogły nic zrobić. Za otwarte krytykowanie nowych zmian w najlepszym przypadku mogłaby stracić pracę, więc w ministerstwie musiała siedzieć cicho i po prostu robić swoje, chociaż czasami konieczność gryzienia się w język i zachowywania swoich myśli tylko dla siebie niemal bolała. Dlatego tutaj, u Peony wreszcie mogła sobie ulżyć i przyznać, jak bardzo jej się to nie podobało i jak duży niepokój to w niej budziło. Wiedziała, że kuzynka podziela jej zdanie. Raiden też. Ale garstka osób nie miała szans niczego zmienić.
Przygryzła usta, a potem westchnęła i znowu sięgnęła po ciasteczko.
- Nie było go tam. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek go zobaczę, więc nawet o tym nie myślałam. Niewiele wiem o ich przeszłości, tylko to, co opowiedział mi podczas spotkania – wyjaśniła. – Podobno mieli w młodości jakiś konflikt, a potem John wyjechał. Spędził sporą część życia za granicą. Sama zastanawiam się, co go tknęło do tego, żeby wrócić, ale twierdzi, że chce zacząć wszystko od nowa i utrzymywać z nami kontakt.
Sophia miała dość rozsądku, żeby nie ufać mężczyźnie w stu procentach i nie robić sobie zbyt wielkich nadziei, żeby potem nie cierpieć, jeśli John postanowiłby jednak zniknąć. Ale nie była też małą dziewczynką, nie pozwoliłaby mu tak łatwo uciec z podkulonym ogonem. Zresztą czuła, że chciał coś zmienić, może nawet żałował swojej przeszłości. A Sophia wierzyła w drugą szansę, więc nie zamierzała tak łatwo skreślać swojego wuja. Chciała, żeby pokazał jej, że jest w stanie zasłużyć na ich zaufanie.
- Jestem ostrożna. Ale to mój wuj, chcę go poznać. Zrozumieć, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej – powiedziała, dłonią bezwiednie gładząc butelkę wina. – A Raiden... On mu nie ufa. Nie wiem, do czego doszło pomiędzy nimi, ale zawsze reaguje bardzo nerwowo na samo wspomnienie o Johnie. Dlatego nawet nie powiedziałam mu, że do niego poszłam.
Nawet Raiden nie musiał wiedzieć o wszystkim.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Mam nadzieje, że dożyjemy czasów, kiedy nie będzie mieć aż takiego znaczenia. Nie jestem naiwna i nie wierzę, że w końcu wszyscy będą mogli porzucić te ograniczenia, ale myślę, że zawsze kiedy dzieje się gorzej później jest… po prostu lepiej. Czy możemy zrobić coś więcej? - pewnie mogły chociaż nie miały o tym bladego pojęcia. To wszystko dotykało głębiej. Oni odczuwali tylko wstrząsy po wybuchu. Prawdziwa walka toczyła się gdzieś indziej i tak naprawdę one mogły tylko gdybać o tym co będzie, albo o tym jak powinno być. To wszystko nie zależało już teraz od nich. Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniają. Pokręciła głową całkowicie nie rozumiejąc tego co się działo, ale nie chcąc już dalej ciągnąć tego tematu. W końcu skoro nie mogły nic z tym zrobić to zamartwianie się jednego dnia, w którym mogłyby tego nie robić było bez sensu. Myślenie nikomu nie pomoże, a wręcz przeciwnie. Może tylko zaszkodzić im samym. Jednak wiedziała, że Sophi też potrzebuje móc o tym mówić. Tak jak Peony, która więcej czasu spędza z siedmiolatkiem niż innymi dorosłymi ludźmi. Nie żeby jej to w jakimkolwiek stopniu przeszkadzało, ale przecież czasami trzeba dzielić się tym co siedzi nam w głowie. Sprout uśmiechnęła się delikatnie kładąc dłoń na dłoni rudowłosej. - Nie mamy. Dlatego musimy wierzyć, że jednak to nie potrwa długo. Zawahania zdarzają się wszędzie, Soph. Zawahania są potrzebne. Żeby coś naprawić trzeba najpierw to zepsuć. - dziwne jak bardzo wierzyła w te słowa. Zwykle była bardziej pesymistką, a już na pewno realistką. Może potrzebowała tej nadziei nie tylko dla siebie? Może potrzebowała jej dla nich tak po prostu? Wsłuchała się w słowa kuzynki naprawdę nie dowierzając temu co słyszy. Nie miała pojęcia, że tak dużo działo się w ich życiu w ostatnim czasie i teraz bardzo dobrze rozumiała dlaczego Sophi była przemęczona. Cierpiała nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Pokiwała głową ze zrozumieniem. - To oczywiste, że chcesz go poznać. Wcale się temu nie dziwię. W końcu to brat twojego taty. Nie do końca wiesz dlaczego tak nagle wrócił… nie można być sceptycznie nastawionym do wszystkich. Chociaż pewnie ja nie powinnam się na ten temat wypowiadać. Mam spore problemy z poznawaniem intencji ludzi, zresztą wiesz, że tak jest. - powiedziała ze wzruszeniem ramion. Chciałaby jej coś doradzić, ale wiedziała, że nie ma zbyt wielu dobrych doświadczeń jeżeli chodzi przejrzenie tego co ukryte. Gdyby potrafiła nie wpakowałaby się w takie tarapaty. - Myślę jednak, że Raia też powinnaś zrozumieć. - zaczęła przesuwając w jej stronę kieliszek z winem. - Wiem, że on się o to wszystko obwinia. A przynajmniej ja tak to widzę. O to, że go tutaj nie było. Myślę, że zobaczenie człowieka, który wygląda jak wasz ojciec… to cios po którym ciężko się pozbierać. Ciebie motywuje to, że chcesz go poznać, to, że wbrew wszystkiemu chcesz wiedzieć kim był człowiek, który tak dobrze znał twojego tatę. Jego motywuje gniew. Na siebie, na to, że zostaliście sami, na to, że widzi człowieka, który kto wie… może zawiódł swojego brata. To wszystko jest normalne, a przynajmniej dopóki nie dzieją się z nim inne i gorsze rzeczy. Daj mu czas. - szatynka rozumiała też dlaczego Sophia mu o tym nie powiedziała. Nie można przewidzieć niektórych reakcji a znając Raidena nie pytając o powód po prostu by jej tego zabronił. Wiedziała jak to jest mieć starszego i opiekuńczego brata. - Musisz też dać go sobie. - dodała upijając łyk wina.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia zamyśliła się. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie przyszłość, chociaż także chciała wierzyć, że po tym obecnym pogorszeniu się wszystko się unormuje, a może nawet stanie się lepsze, niż było. Na razie jednak bez wątpienia nie działo się najlepiej, o czym świadczyła choćby duża ilość spraw, z którymi zmagali się aurorzy.
- Na razie chyba po prostu musimy czekać na rozwój sytuacji i liczyć, że ludzie oprzytomnieją i zobaczą, że to wszystko jest bez sensu – powiedziała.
Nie mogły zrobić nic więcej. Chyba że szukałyby kłopotów, dlatego bezpieczniej było nie buntować się otwarcie, siedzieć cicho i robić swoje, chociaż mógł kiedyś przyjść taki etap (miała nadzieję, że nie), kiedy to już nie będzie możliwe i nadejdzie czas na zrobienie bardziej śmiałego kroku. Bo przecież nawet ona mimo przywiązania do swojej pracy nie będzie mogła w nieskończoność udawać, że nic się nie dzieje. Rodzice zawsze uczyli ją, żeby nie ignorować, gdy coś dzieje się źle, chociaż sami ostatecznie nie wyszli na tym dobrze, dlatego Sophia miała to na uwadze i była bardziej ostrożna w wyrażaniu swoich poglądów. Bo wcale nie spieszyło jej się na tamten świat, więcej dobrego mogła zdziałać, czasami zagryzając zęby i starając się być dobrym aurorem.
- Mam nadzieję, że uda się to naprawić szybko, zanim zepsuje się tak, że nie będzie się dało wiele zrobić – powiedziała cicho. Zbyt dużo się ostatnio zamartwiała, i niewątpliwie było to po niej widać. Zwykle była bardzo żywą, pogodną osobą, ale od czasu śmierci rodziców z uporem rzucała się w wir pracy... Która teraz także nie potrafiła już przynieść jej ukojenia, skoro tyle złego się działo.
- I pomyśleć, że jeszcze rok temu wszystko wydawało się tak spokojne i normalne... – westchnęła. Rodzice nadal żyli, zbliżała się do końca kursu i była tak pełna zapału i wiary w to, że będzie dobrze! Niestety, pod koniec minionego roku wszystko zaczęło się psuć i tym sposobem ta wesoła dziewczyna o błyszczących oczach stała się zmęczonym cieniem samej siebie.
- Chcę go poznać, dopiero wtedy będę mogła go trafniej ocenić. Póki co dałam mu szansę i zamierzam go wkrótce znowu odwiedzić. Musimy nadrobić te lata, skoro mamy być rodziną – powiedziała. – Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? – zapytała chwilę później. Ciekawe, czy Peony również dałaby mu szansę, gdyby to był jej zaginiony wujek? Zdawała sobie sprawę, że jej kuzynka była miłą, łagodną osobą, która miała za sobą niezbyt ciekawe doświadczenia z niektórymi ludźmi, choćby z własnym mężem.
- Staram się go rozumieć. I oczywiście, dam mu czas, którego potrzebuje, żeby się otrząsnąć. Chociaż stara się być twardy, wiem, że to wszystko dla niego też jest bardzo trudne i że dużo rzeczy sobie wyrzuca, chociaż nie mógł przewidzieć, że tak się wydarzy. – Może mieli rodzinne to obwinianie się? Kto wie. Zależało jej jednak na jego dobru, sama już zdążyła wybaczyć mu to, że go nie było, bo zrozumiała, że to nie jego wina, tak samo, jak nie jego winą było to, że amerykańscy aurorzy zawiesili sprawę Jamesa.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Od pewnego czasu czułam, że muszę się komuś wygadać – powiedziała, czując się na swój sposób... Lżej. – Wiesz, że jeśli ty masz jakiś problem, też zawsze możesz zwrócić się z tym do mnie. Pamiętaj o tym.
Może nie znała się na wielu rzeczach, które były udziałem jej kuzynki. Nigdy nie była mężatką ani nie posiadała dziecka, ale zawsze była gotowa na szczere rozmowy, takie jak dzisiejsza. W końcu były sobie bliskie.
- Na razie chyba po prostu musimy czekać na rozwój sytuacji i liczyć, że ludzie oprzytomnieją i zobaczą, że to wszystko jest bez sensu – powiedziała.
Nie mogły zrobić nic więcej. Chyba że szukałyby kłopotów, dlatego bezpieczniej było nie buntować się otwarcie, siedzieć cicho i robić swoje, chociaż mógł kiedyś przyjść taki etap (miała nadzieję, że nie), kiedy to już nie będzie możliwe i nadejdzie czas na zrobienie bardziej śmiałego kroku. Bo przecież nawet ona mimo przywiązania do swojej pracy nie będzie mogła w nieskończoność udawać, że nic się nie dzieje. Rodzice zawsze uczyli ją, żeby nie ignorować, gdy coś dzieje się źle, chociaż sami ostatecznie nie wyszli na tym dobrze, dlatego Sophia miała to na uwadze i była bardziej ostrożna w wyrażaniu swoich poglądów. Bo wcale nie spieszyło jej się na tamten świat, więcej dobrego mogła zdziałać, czasami zagryzając zęby i starając się być dobrym aurorem.
- Mam nadzieję, że uda się to naprawić szybko, zanim zepsuje się tak, że nie będzie się dało wiele zrobić – powiedziała cicho. Zbyt dużo się ostatnio zamartwiała, i niewątpliwie było to po niej widać. Zwykle była bardzo żywą, pogodną osobą, ale od czasu śmierci rodziców z uporem rzucała się w wir pracy... Która teraz także nie potrafiła już przynieść jej ukojenia, skoro tyle złego się działo.
- I pomyśleć, że jeszcze rok temu wszystko wydawało się tak spokojne i normalne... – westchnęła. Rodzice nadal żyli, zbliżała się do końca kursu i była tak pełna zapału i wiary w to, że będzie dobrze! Niestety, pod koniec minionego roku wszystko zaczęło się psuć i tym sposobem ta wesoła dziewczyna o błyszczących oczach stała się zmęczonym cieniem samej siebie.
- Chcę go poznać, dopiero wtedy będę mogła go trafniej ocenić. Póki co dałam mu szansę i zamierzam go wkrótce znowu odwiedzić. Musimy nadrobić te lata, skoro mamy być rodziną – powiedziała. – Co ty zrobiłabyś na moim miejscu? – zapytała chwilę później. Ciekawe, czy Peony również dałaby mu szansę, gdyby to był jej zaginiony wujek? Zdawała sobie sprawę, że jej kuzynka była miłą, łagodną osobą, która miała za sobą niezbyt ciekawe doświadczenia z niektórymi ludźmi, choćby z własnym mężem.
- Staram się go rozumieć. I oczywiście, dam mu czas, którego potrzebuje, żeby się otrząsnąć. Chociaż stara się być twardy, wiem, że to wszystko dla niego też jest bardzo trudne i że dużo rzeczy sobie wyrzuca, chociaż nie mógł przewidzieć, że tak się wydarzy. – Może mieli rodzinne to obwinianie się? Kto wie. Zależało jej jednak na jego dobru, sama już zdążyła wybaczyć mu to, że go nie było, bo zrozumiała, że to nie jego wina, tak samo, jak nie jego winą było to, że amerykańscy aurorzy zawiesili sprawę Jamesa.
- Dziękuję, że mnie wysłuchałaś. Od pewnego czasu czułam, że muszę się komuś wygadać – powiedziała, czując się na swój sposób... Lżej. – Wiesz, że jeśli ty masz jakiś problem, też zawsze możesz zwrócić się z tym do mnie. Pamiętaj o tym.
Może nie znała się na wielu rzeczach, które były udziałem jej kuzynki. Nigdy nie była mężatką ani nie posiadała dziecka, ale zawsze była gotowa na szczere rozmowy, takie jak dzisiejsza. W końcu były sobie bliskie.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Mam tylko nadzieje, że zdajesz sobie sprawę z tego iż nie dasz rady zrobić wszystkiego sama. Czy wszyscy u was w Ministerstwie wychodzą z takimi podkrążonymi oczami czy celowo o siebie nie dbasz? - zapytała i chociaż w jej głosie brzmiała matczyna nuta to wcale nie miała zamiaru nad tym rozpaczać. Była matką i zrodzona w niej troska miała o wiele większy zasięg dotykając każdego kto tej troski potrzebował. - Krzywdząc i narażając siebie nikomu nie pomożesz. Musisz trochę odpocząć. Jeśli chcesz dam ci dość na wzmocnienie, ale… i tak musisz odpocząć. Nie chce nawet myśleć o tym jak będziesz wyglądać za tydzień. A sprawdzę to. Specjalnie. - dodała kiwając głową. Jeżeli ktoś miał o nią dbać to była to Peony. Szatynka wiedziała gdzie jest granica, ale wiedziała też, że kiedy pracujesz mając w dłoniach czyjeś życie nie potrafisz zwolnić. Nie potrafisz przystopować. Miała nadzieje, że kobieta weźmie sobie do serca słowa kuzynki. Nie chciała przecież dla niej źle, a może usłyszenie tego z ust drugiej osoby miało dotrzeć do niej z większą mocą. Słowa Raidena tutaj nic by nie zdziałały. Zapewne sam nie wraca w ogóle do domu pogrążony w pracy. Cartery na posterunku w przenośni i dosłownie. Sophia miała rację. Chęć poznania krewnego była naturalna i rudowłosa powinna z tego korzystać póki miała na to okazje. Lecz to nie był zaginiony stryjek, brat babci czy nawet kuzyn z dalekich stron. To był brat jej ojca, brat bliźniak. Peony wierzyła, że Sophia jest ostrożna, że jest mądra i nie pozwoli swoim myślom zajść za daleko. Tak jak oczekiwaniom i planom. Sprout rodzinę traktowała jako najwyższą wartość dlatego postawienie się w sytuacji kuzynki było dla niej naprawdę trudne. - Gdyby to było kilka lat wcześniej… pewnie nawet bym się nad tym nie zastanawiała. Chciałabym go poznać więc zrobiłabym wszystko by to zrobić. Wtedy… myślałam, że wystarczy po prostu czegoś chcieć, nie patrzeć na konsekwencje, iść po swoje. Teraz pewnie już bym tak nie zrobiła. Może to zabrzmi trochę śmiesznie, ale uważam, że każda zmiana, każda ingerencja w nasze życie powoduje zmianę priorytetów. To co ja przeżyłam sprawiło, że najpewniej uciekłabym jak najdalej. Twoje przeżycia wzmocniły to, że jeszcze bardziej chciałabyś z tego skorzystać. Poznać go. To twoja decyzja i nikt nie może cię od niej odwieść. - powiedziała mając nadzieje, że swoim gadaniem nie przysporzyła kuzynki o ból głowy. Peony starała się nie dawać rad. Wiedziała, że nie jest wzorem do naśladowania i zwykle wolała tych rad słuchać. Chociaż ostatnio działo się wystarczająco dużo rzeczy, o których teraz mówić nie mogła. To jak duszenie w sobie największych sekretów wtedy kiedy byli jeszcze dziećmi. Wiedziała jednak, że kiedy zacznie o tym mówić to nie wytrzyma. Upiła łyk wina z kieliszka i poczuła delikatną słodycz owoców. - Nikt nie mógł tego przewidzieć, ale czuje, że to też nie jest… wystarczające. - odparła. Chyba potrafiła się postawić w jego sytuacji. Obwinianie się widocznie było też w jej krwi. Chyba łatwiej było się za coś obwiniać niż pozwolić sobie ruszyć dalej. To wydawało się czasem niewykonalne. - Nie dziękuj mi! Przecież wiesz, że jestem dla ciebie zawsze i zawsze ci pomogę jeśli tego będziesz potrzebować. Musimy się trzymać razem. Cokolwiek by się nie działo – powiedziała uśmiechając się lekko. - Ja… jeszcze nie wiem co jest moim problemem. Ostatnio mam wrażenie, że jestem dwoma osobami w jednym ciele.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Peony miała dużo racji. Sophia czasami przesadzała ze swoim zaangażowaniem, z chęcią szukania ukojenia za przeszłość, czy nawet udowadniania, że bez względu na płeć i wiek może być przydatna i to nie tylko za biurkiem. Nie wiadomo jeszcze, jak długo jej organizm będzie przyjmował to przemęczanie się, więc może rzeczywiście lepiej trochę przystopować, zanim stanie się coś, co na pewien czas wyłączy ją z pracy, albo, co gorsza, popełni jakiś niedopuszczalny błąd. To wszystko trwało już w końcu od dłuższego czasu, od kilku miesięcy, nie od kilku dni.
- Nie wszyscy. Tylko ci, którzy robią coś więcej niż wypełnianie papierków i wymyślanie absurdalnych ustaw – powiedziała, a kącik jej ust lekko drgnął. Wątpiła, żeby pulchni urzędnicy, których praca ograniczała się tylko do biurka i papierów, chodzili tak zmęczeni jak aurorzy, policjanci czy inni czynni pracownicy, nie mówiąc o nieporównywalnie różnym stopniu ryzyka. – Ale masz rację, powinnam trochę wziąć na wstrzymanie, póki nie będzie za późno. Od razu po powrocie do domu idę do łóżka i nie opuszczam go aż do rana.
Długi, regeneracyjny sen bez wątpienia był tym, co było jej potrzebne. Nie wątpiła też, że Peony naprawdę byłaby zdolna do pojawienia się w ich domu, by sprawdzić, czy Sophia zaczęła po pracy odpowiednio wypoczywać.
Sophia już miała nauczkę, jeśli chodzi o zbyt śmiałe snucie planów. Wystarczy wspomnieć historię z Jamesem. Planowali razem piękną przyszłość, mieli zamiar spędzić ze sobą życie, dopóki na drodze ich szczęścia nie stanął nigdy nie zidentyfikowany sprawca grasujący w parku, przez który James wracał z pracy. Wtedy Sophia po raz pierwszy przekonała się, że marzenia nie idą w parze z rzeczywistością i że los często ma swoje własne plany. Jej rodzice niewątpliwie także mieli swoje własne życie i marzenia, których pewnego grudniowego wieczora zostali pozbawieni.
Ale mimo to łudziła się, że z wujem będzie inaczej. Że ostrożność i rozsądek uchronią ją od kolejnego bolesnego rozczarowania i cierpienia.
Spojrzała z uwagą na Peony. Jej kuzynka także sporo przeżyła, miała okazję sparzyć się na nieodpowiednich ludziach, przez co trudniej było jej teraz ufać innym. Może jej doświadczenia rzeczywiście zmieniły jej podejście do życia, tak, jak doświadczenia Sophii, szczególnie utrata najpierw Jamesa, a potem rodziców, zmieniły ją.
Westchnęła i wpakowała do ust kolejne ciasteczko, przepijając winem. Żałowała, że tak to wszystko wyszło, bo Peony zasługiwała na kogoś naprawdę wyjątkowego. Ale nawet z jej przeszłości wyniknęło także coś dobrego – Nate.
- Gdybym wiedziała, że coś się stanie, nie pozwoliłabym im tamtego dnia opuszczać domu – powiedziała ponuro. Gdyby istniały przesłanki, że to wyjście będzie ich ostatnim, uparłaby się, żeby zostali, żeby jechali tam w inny dzień. – Ale jaka byłaby pewność, czy nie umrą w inny sposób? – Jeśli naprawdę było im to pisane, wydarzyłoby się coś innego. Ale i tak nie było co gdybać, co się stało, to już się nie odstanie. Carterowie nigdy nie wrócą.
Tak, musiały trzymać się razem. Były rodziną, przyjaźniły się od dziecka. Obie zostały opuszczone przez osoby, które były w ich życiu istotne i musiały się z tym mierzyć, a łatwiej było znosić to z kimś, kto rozumiał. Dobrze było mieć rodzinę, nie być zupełnie samemu na świecie, zwłaszcza w obecnych czasach.
- Miejmy nadzieję, że to minie i wkrótce wszystko wróci do normy – powiedziała, spoglądając na nią uważnie znad kieliszka, który właśnie opróżniła. Czasami bywały chwile, gdy i ona doświadczała takiego wrażenia, szczególnie, gdy czuła się rozdarta.
- Nie wszyscy. Tylko ci, którzy robią coś więcej niż wypełnianie papierków i wymyślanie absurdalnych ustaw – powiedziała, a kącik jej ust lekko drgnął. Wątpiła, żeby pulchni urzędnicy, których praca ograniczała się tylko do biurka i papierów, chodzili tak zmęczeni jak aurorzy, policjanci czy inni czynni pracownicy, nie mówiąc o nieporównywalnie różnym stopniu ryzyka. – Ale masz rację, powinnam trochę wziąć na wstrzymanie, póki nie będzie za późno. Od razu po powrocie do domu idę do łóżka i nie opuszczam go aż do rana.
Długi, regeneracyjny sen bez wątpienia był tym, co było jej potrzebne. Nie wątpiła też, że Peony naprawdę byłaby zdolna do pojawienia się w ich domu, by sprawdzić, czy Sophia zaczęła po pracy odpowiednio wypoczywać.
Sophia już miała nauczkę, jeśli chodzi o zbyt śmiałe snucie planów. Wystarczy wspomnieć historię z Jamesem. Planowali razem piękną przyszłość, mieli zamiar spędzić ze sobą życie, dopóki na drodze ich szczęścia nie stanął nigdy nie zidentyfikowany sprawca grasujący w parku, przez który James wracał z pracy. Wtedy Sophia po raz pierwszy przekonała się, że marzenia nie idą w parze z rzeczywistością i że los często ma swoje własne plany. Jej rodzice niewątpliwie także mieli swoje własne życie i marzenia, których pewnego grudniowego wieczora zostali pozbawieni.
Ale mimo to łudziła się, że z wujem będzie inaczej. Że ostrożność i rozsądek uchronią ją od kolejnego bolesnego rozczarowania i cierpienia.
Spojrzała z uwagą na Peony. Jej kuzynka także sporo przeżyła, miała okazję sparzyć się na nieodpowiednich ludziach, przez co trudniej było jej teraz ufać innym. Może jej doświadczenia rzeczywiście zmieniły jej podejście do życia, tak, jak doświadczenia Sophii, szczególnie utrata najpierw Jamesa, a potem rodziców, zmieniły ją.
Westchnęła i wpakowała do ust kolejne ciasteczko, przepijając winem. Żałowała, że tak to wszystko wyszło, bo Peony zasługiwała na kogoś naprawdę wyjątkowego. Ale nawet z jej przeszłości wyniknęło także coś dobrego – Nate.
- Gdybym wiedziała, że coś się stanie, nie pozwoliłabym im tamtego dnia opuszczać domu – powiedziała ponuro. Gdyby istniały przesłanki, że to wyjście będzie ich ostatnim, uparłaby się, żeby zostali, żeby jechali tam w inny dzień. – Ale jaka byłaby pewność, czy nie umrą w inny sposób? – Jeśli naprawdę było im to pisane, wydarzyłoby się coś innego. Ale i tak nie było co gdybać, co się stało, to już się nie odstanie. Carterowie nigdy nie wrócą.
Tak, musiały trzymać się razem. Były rodziną, przyjaźniły się od dziecka. Obie zostały opuszczone przez osoby, które były w ich życiu istotne i musiały się z tym mierzyć, a łatwiej było znosić to z kimś, kto rozumiał. Dobrze było mieć rodzinę, nie być zupełnie samemu na świecie, zwłaszcza w obecnych czasach.
- Miejmy nadzieję, że to minie i wkrótce wszystko wróci do normy – powiedziała, spoglądając na nią uważnie znad kieliszka, który właśnie opróżniła. Czasami bywały chwile, gdy i ona doświadczała takiego wrażenia, szczególnie, gdy czuła się rozdarta.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
- Sprawdzę to! - ostrzegła szatynka unosząc brew, a w jej oczach malowała się obietnica. Peony zawsze dbała o członków swojej rodziny bardziej niż o siebie samą. Każdy z nich musiał być zdrowy i każdy z nich musiał być szczęśliwy, a Piwka robiła wszystko by im to zapewnić bądź im w tym pomóc. Carterówna zasługiwała na kilka dni wolnego, a nie tylko kilka godzin snu chociaż wiedziała, że nie ma co na to liczyć. Nie dość, że jej kuzynka nie zostałaby tyle w łóżku to nikt nie dałby jej tyle wolnego kiedy tak wiele dzieje się w ich świecie. - Pij... na lepszy sen. - powiedziała z szerokim uśmiechem unosząc w stronę kobiety kieliszek. Były do siebie podobne. Naprawdę podobne. Chociaż różniło ich doświadczenie i wydarzenia życiowe to i tak Peony mogła utożsamić się z tym co przeżywała Sophi tak jak pewnie Sophi mogła utożsamić się z nią. Szatynka chciałaby, żeby każda z nich odnalazła szczęście. Takie prawdziwe. Nie tylko w drugiej osobie, ale też w pracy, w odkrywanej pasji i spełnianiu marzeń. Peony się na tym skupiła. Nie szukała nikogo bo wiedziała, że zaproszenie kogokolwiek do swojego życia będzie trudne. Od razu przypomniała sobie pytanie, które kiedyś zadał jej Bott. Peony nie umiała chodzić na randki. Wiedziała, że randki są dla ludzi, którzy się nie boją, dla ludzi, którzy mają wysoką samoocenę i nie boją się sparzyć. Sprout taka nie była. Zaufanie ludziom przychodziło jej strasznie trudno. Jeżeli był to ktoś nowy to właściwie kwestia zaufania była nie do poruszenia. Była matką, była alchemikiem, zielarką… chciała spełniać swoje plany i marzenia chociaż nigdy nie robiłaby tego kosztem swojego zdrowia i zmęczenia. Chociaż pewnie nie miała pojęcia jak to jest być pod ścianą i być zmuszonym do ciągłej pracy. Grunt, że Carterówna swoją pracę lubiła. Pokręciła głową słysząc słowa kobiety. - Nie wolno ci tak myśleć. Nie wolno ci nawet zacząć się obwiniać. Nie mogłaś widzieć. Co chciałaś zamknąć ich do końca życia w domu? Zamknęłabyś siebie samą bo może spotkać cię coś złego? Nie możemy żyć w ciągłym strachu. Nie miałaś na to wpływu tak jak i nie miał na to wpływu Raiden. - powiedziała. Ona też nie miała wpływu na to co wydarzyło się w jej życiu. Chociaż wybrała mężczyznę, z którym postanowiła się związać to nie wiedziała, że okaże się on tyranem i utrapieniem. Nie mogą decydować o tym jak będzie wyglądało ich życie. Muszą tylko nauczyć się sobie radzić z tym co ich spotkało. A Peony wiedziała, że to potrafią. Są silnymi kobietami. Peony sięgnęła po butelkę i zapełniła ich kieliszki. - Wierzę, że będzie. Nie mam już sił na błądzenie po ciemku. Chce zacząć żyć. Wiesz… chyba zacznę się uczyć zaklęć leczniczych. - powiedziała ze wzruszeniem ramion.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sophia uśmiechnęła się. Jej kuzynka była ciepłą, rodzinną osobą, dbała o swoich bliskich. Aurorka doceniała jej starania, więc chciała przynajmniej spróbować dotrzymać danego słowa, ale przyszłość pokaże, jak potoczą się nadchodzące dni.
Zgodziła się na kolejny kieliszek trunku. Rzadko piła, nie było to wskazane w momencie, gdy mogła być potrzebna w Biurze, ale nie zanosiło się raczej, by musiała być tam obecna dzisiaj. Oby. Chciała z czystym sumieniem móc sobie ulżyć, pozwolić swojej świadomości otulić się kojącą mgiełką lekkiego otępienia. Nie myśleć o niczym nieprzyjemnym, a tylko o tym, co było dobre. O drobnych przyjemnościach, jak rozmowa z kuzynką, jedzenie ciasteczek czy odpoczynek od pracy.
Rzeczywiście były do siebie bardzo podobne. Obie też trochę w swoim życiu wycierpiały i starały się na swój sposób sobie z tym radzić. Sophia również nie chodziła na randki, nie była właściwie na żadnej odkąd umarł James, bo zwyczajnie nie czuła potrzeby... a może nie potrafiła? Lub po prostu nie spotkała drugiej równie wyjątkowej osoby, bądź podświadomie bała się, że skrzywdzi tego kogoś, jeśli to ona pewnego dnia zginie w trakcie służby? To chyba najskuteczniej hamowało ją, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie: myśl, że ktoś może ucierpieć tak, jak ona ucierpiała po stracie Jamesa, a w jej zawodzie nie było to nieprawdopodobne.
Przygryzła wargę. Sprawy uczuciowe były zbyt skomplikowane, dlatego zwykle poświęcała im niewiele czasu, woląc skupić się na konkretach. Na przykład na pracy.
- Po prostu chciałabym, żeby wciąż żyli. To nie powinno się tak skończyć – powiedziała cicho. Jej rodzice byli dobrymi, kochającymi się ludźmi, zasłużyli na długie życie. Powinni doczekać się wnuków i pewnego dnia odejść ze starości. Nigdy nie wyobrażała sobie tego, że może ich tak nagle zabraknąć. Jednego dnia dom wypełniała ich obecność, ciepłe głosy i pogodny śmiech – drugiego pozostała tylko pustka i cisza, w której dźwięczały echem przekazane przez ponurego urzędnika wieści. Sophia jednak dopiero później dowiedziała się, że to nie był zwykły wypadek. – Czasami czuję się... Tak bardzo samotna. Kiedy wchodzę do domu i wiem, że ich tam nie ma i już nie będzie... Że już nigdy nie będę mogła z nimi porozmawiać, zobaczyć ich twarzy... – Urwała, czując coś nieprzyjemnego gdzieś w środku. Była dorosła, ale to wcale nie znaczyło, że tego nie przeżyła, choć i tak było już lepiej niż na początku. Wtedy to wszystko jeszcze do niej nie docierało... Teraz nadeszła już niechętna akceptacja, etap godzenia się z losem.
I również chciała po prostu żyć. W spokoju, bez kolejnych problemów. Chciała być zwyczajną młodą kobietą. Tylko czy dało się to pogodzić z byciem dobrym aurorem?
- Zaklęć leczniczych? – zapytała z uwagą. – Jeśli chcesz... Mogę ci trochę pomóc. Nie jestem uzdrowicielem i nie potrafię najtrudniejszych czarów, ale poznałam podstawy. James mnie nauczył, zanim...
Zawahała się, pospiesznie przełykając spory łyk wina. Pod wpływem Jamesa myślała o pracy uzdrowicielki, wydawało jej się to wtedy równie piękną misją, jak praca aurora, ale mimo korepetycji Jamesa nie dostała się na kurs, była zbyt duża konkurencja w postaci ludzi, którzy przygotowali się do tego znacznie dłużej niż ona. Ale nawet, gdy James umarł i wróciła do Anglii, nie pogrzebała wiedzy, którą jej podarował, a podczas kursu aurorskiego starała się ją pielęgnować, wiedząc, że to może jej być potrzebne.
Zaciekawiło ją jednak, do czego Peony potrzebowała tej magii, ale jeśli uważała ją za potrzebną, to Sophia na pewno nie odmówi jej pomocy.
Dopiła wino. Zaczynała odczuwać jego wpływ.
- Chyba niedługo będę się zbierać... – westchnęła. Siedziała tu już trochę, a nie chciała też przesadzać z nadużywaniem gościnności kuzynki. I tak bardzo dużo jej pomogła, dotrzymując jej towarzystwa i wysłuchując.
Zgodziła się na kolejny kieliszek trunku. Rzadko piła, nie było to wskazane w momencie, gdy mogła być potrzebna w Biurze, ale nie zanosiło się raczej, by musiała być tam obecna dzisiaj. Oby. Chciała z czystym sumieniem móc sobie ulżyć, pozwolić swojej świadomości otulić się kojącą mgiełką lekkiego otępienia. Nie myśleć o niczym nieprzyjemnym, a tylko o tym, co było dobre. O drobnych przyjemnościach, jak rozmowa z kuzynką, jedzenie ciasteczek czy odpoczynek od pracy.
Rzeczywiście były do siebie bardzo podobne. Obie też trochę w swoim życiu wycierpiały i starały się na swój sposób sobie z tym radzić. Sophia również nie chodziła na randki, nie była właściwie na żadnej odkąd umarł James, bo zwyczajnie nie czuła potrzeby... a może nie potrafiła? Lub po prostu nie spotkała drugiej równie wyjątkowej osoby, bądź podświadomie bała się, że skrzywdzi tego kogoś, jeśli to ona pewnego dnia zginie w trakcie służby? To chyba najskuteczniej hamowało ją, jeśli chodzi o relacje damsko-męskie: myśl, że ktoś może ucierpieć tak, jak ona ucierpiała po stracie Jamesa, a w jej zawodzie nie było to nieprawdopodobne.
Przygryzła wargę. Sprawy uczuciowe były zbyt skomplikowane, dlatego zwykle poświęcała im niewiele czasu, woląc skupić się na konkretach. Na przykład na pracy.
- Po prostu chciałabym, żeby wciąż żyli. To nie powinno się tak skończyć – powiedziała cicho. Jej rodzice byli dobrymi, kochającymi się ludźmi, zasłużyli na długie życie. Powinni doczekać się wnuków i pewnego dnia odejść ze starości. Nigdy nie wyobrażała sobie tego, że może ich tak nagle zabraknąć. Jednego dnia dom wypełniała ich obecność, ciepłe głosy i pogodny śmiech – drugiego pozostała tylko pustka i cisza, w której dźwięczały echem przekazane przez ponurego urzędnika wieści. Sophia jednak dopiero później dowiedziała się, że to nie był zwykły wypadek. – Czasami czuję się... Tak bardzo samotna. Kiedy wchodzę do domu i wiem, że ich tam nie ma i już nie będzie... Że już nigdy nie będę mogła z nimi porozmawiać, zobaczyć ich twarzy... – Urwała, czując coś nieprzyjemnego gdzieś w środku. Była dorosła, ale to wcale nie znaczyło, że tego nie przeżyła, choć i tak było już lepiej niż na początku. Wtedy to wszystko jeszcze do niej nie docierało... Teraz nadeszła już niechętna akceptacja, etap godzenia się z losem.
I również chciała po prostu żyć. W spokoju, bez kolejnych problemów. Chciała być zwyczajną młodą kobietą. Tylko czy dało się to pogodzić z byciem dobrym aurorem?
- Zaklęć leczniczych? – zapytała z uwagą. – Jeśli chcesz... Mogę ci trochę pomóc. Nie jestem uzdrowicielem i nie potrafię najtrudniejszych czarów, ale poznałam podstawy. James mnie nauczył, zanim...
Zawahała się, pospiesznie przełykając spory łyk wina. Pod wpływem Jamesa myślała o pracy uzdrowicielki, wydawało jej się to wtedy równie piękną misją, jak praca aurora, ale mimo korepetycji Jamesa nie dostała się na kurs, była zbyt duża konkurencja w postaci ludzi, którzy przygotowali się do tego znacznie dłużej niż ona. Ale nawet, gdy James umarł i wróciła do Anglii, nie pogrzebała wiedzy, którą jej podarował, a podczas kursu aurorskiego starała się ją pielęgnować, wiedząc, że to może jej być potrzebne.
Zaciekawiło ją jednak, do czego Peony potrzebowała tej magii, ale jeśli uważała ją za potrzebną, to Sophia na pewno nie odmówi jej pomocy.
Dopiła wino. Zaczynała odczuwać jego wpływ.
- Chyba niedługo będę się zbierać... – westchnęła. Siedziała tu już trochę, a nie chciała też przesadzać z nadużywaniem gościnności kuzynki. I tak bardzo dużo jej pomogła, dotrzymując jej towarzystwa i wysłuchując.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Oczywiście, że to wszystko nie powinno się tak skończyć. Nikt nie zasługiwał na taki los. Peony wiedziała, że w życiu nie ma rzeczy sprawiedliwych. Ludzie często dostawali to czego się nie spodziewali, to co nie tylko krzywdziło ich samych, ale także całe ich otoczenie. Wiele się mogło wydarzyć w ich życiu, wiele mogło się zmienić, ale jedno jest pewne; nikt nie zasłużył na to by tak bardzo cierpieć, by tak skończyć swoje życie. W bólu i smutku. Peony chciałaby dla Carterów zrozumienia. Tego by mogli poznać prawdę o śmierci rodziców i wiedzieć kto jest temu wszystkiemu winny. Chciała tego dla nich bo wiedziała, że wszystko jest lepsze od niewiadomej wymalowanej na twarzy. Peony często chciała tego także dla siebie. Chociaż przez długi czas trzymała w sobie myśl, że czasami nie powinno wiedzieć się zbyt dużo to teraz wolała wiedzieć niż nie wiedzieć. Kiedy już zaczną do ciebie dochodzić informacje utwierdzasz się w przekonaniu, że nie da się ich już zatrzymać. To jak raz tknięte domino, które nie zatrzyma się dopóki nie odkryje ostatniego ułożonego klocka. - Nie powinno. I nic tego nie zmieni. Po prostu z czasem będzie trochę łatwiej. Zobaczysz. - powiedziała chociaż nie mogła jej tego obiecać to właśnie na to sama liczyła. Że z czasem to wszystko przepadnie, zostanie w przeszłości, a ona ruszy dalej. Chociaż ich sytuacje różniły się diametralnie to w obu przypadkach chodziło o stratę. Dotkliwą stratę. - Wiem, że to cię nie pocieszy, ale powinnam pamiętać ich. To jacy byli szczęśliwi, to jak żyli i dzielili swoje życie z wami. Oni zawsze będą żyć w twoich wspomnieniach i chociaż teraz wydaje się, że to nie wystarcza to uwierz mi kiedyś to wystarczy. - powiedziała bo dobrze wiedziała jak to jest żyć tylko wspomnieniami. Jej starsza siostra, najlepsza powierniczka, pokrewna dusza… zmarła i jedyne co utrzymywało Piwkę później to właśnie wspomnienia o siostrze. To jaka była i to jak by się zachowała w danej sytuacji. To pomagało. Mówią, że czasem dobrze mieć cokolwiek jeśli nie można mieć tego czego się chce. Chociaż Piwka chciała mieć ten kontakt jakikolwiek. Chociażby napędzany wspomnieniami. - Jeżeli tylko chcesz. - zaczęła lekko się uśmiechając. Podejrzewała, że dla kobiety to kolejny ciężki temat. Biedna, kochana Sophi. Zasługiwała najlepsze, a tymczasem w jej życiu działo się tak wiele złych rzeczy. - Chętnie przyjmę każdą pomoc. - szatynka czuła, że w pewnym sensie minęła się z powołaniem. Kto wie. Może teraz mogłaby być uzdrowicielem, a może okazałoby się, że jest w tym kompletnie beznadziejna. Jednak nie miała okazji tego sprawdzić. Wybrała bycie żoną, hodowcą. A jeśli nie było to jej powołanie to chciałaby mieć chociaż jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Często ludzie potrzebowali pomocy, a ona nie mogła nic zrobić bez podstawowych umiejętności. Pokiwała głową słysząc jej słowa. - Wiesz, że możesz u nas zostać jak długo chcesz. Możesz nawet zostać u nas na noc i się przespać jeżeli tak wolisz. - zaproponowała chociaż podejrzewała, że kobieta będzie chciała wyspać się we własnym łóżku. Kiedy dopiły wino i się pożegnały Peony kazała obiecać rudowłosej, że niedługo się zobaczą. Czas leciał zbyt szybko. Uciekał tak, że nikt nie mógł go zatrzymać. Ona nie chciałaby, żeby się w nim zagubiły.
z.t x2
z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
/ 22 kwietnia, godzina później
Ich przerwa trochę się przedłużyła. Peony nie miała w zwyczaju przerywać wykonywanej pracy bez uzyskania jakiegokolwiek rezultatu, ale czasami chyba nie było po prostu wyjścia. Nie da się działać przez cały czas na najwyższych obrotach kiedy nie widać żadnego rozwiązania. Chciałaby, żeby było inaczej. Chciałaby, żeby było prosto. Kiedy Sprout była mała, jej mama zabrała ją na przedstawienie. Mugolskie przedstawienie. Peony nie wiedziała po co mama ją na nie zabrała i dlaczego właśnie do świata mugoli. Okazało się, że przedstawienie było o czarodziejach i magii. Patrzyła jak w ich postrzeganiu prosta jest magia. Rozwiązująca wszystkie problemy. Pewnie trochę tak było. Nie zastanawiała się przecież nigdy nad tym jak wyglądałoby życie bez magii. A jednak teraz kiedy tak przeszukiwali cały salon, a potem usiedli na podłodze z butelką wina zdała sobie sprawę, że nie różnią się za bardzo od niemagicznych. Była tak samo bezradna i tak samo zdeterminowana by coś zmienić. Kiedy skończyli butelkę wina, a Peony zabrakło pomysłów gdzie jeszcze mogliby coś znaleźć stwierdziła, że teraz czas na przerwę na jedzenie. Nie potrafiła myśleć na głodnego, a w każdym winie było coś takiego co powodowało, że żołądek jej się nagle rozszerzał. - Tutaj jest przynajmniej porządek. - mruknęła kiedy drzwi kuchni zaskrzypiały pod naporem jej ramienia. Rozejrzała się i ręką zaczęła wyciągać wszystkie potrzebne jej do zrobienia typowo brytyjskich kanapek. - Wiesz? Tutaj nie szukałam. Nigdy nie widziałam go w kuchni. - roześmiała się tak jakby to był największy żart jaki w życiu słyszała, a wino w jej krwi tylko to potęgowało. - Przez całe to małżeństwo chyba ani razu nie słyszałam, żeby chociaż raz tutaj przyszedł. Śmieszne, prawda? Bał się pewnie, że patelnią nabije mu guza. - uśmiechnęła się szeroko składając magicznie wszystkie składniki do kupy. Nigdy tego nie robiła bo zwykle chciała by wszystko wychodziło od jej rąk, ale dzisiaj jakoś nie miała zamiaru się tym przejmować. Postawiła na stole kanapki i wyciągnęła z szafki butelkę i nalała do dwóch kieliszków. - Żeby nie było… kieliszki też mam. - uśmiechnęła się szeroko podając jeden Florkowi. Co się właściwie z nią działo? Był dla niej obcy, ale właściwie wiedział więcej niż wszyscy jej bliscy. Kiedyś nie wpadłaby na wypicie wina w połowie pracy, a teraz nadzwyczaj w świecie wydawało się być pomysłem doskonałym. On za to wyglądał przez ten cały czas jakby go coś trapiło i ona chociaż nie chciała być ciekawska chciałaby wiedzieć co. Jednak nic nie powiedziała. Jeżeli będzie chciał zacząć jakikolwiek temat to go zacznie, ale do tej pory… milczała jak grób.
Ich przerwa trochę się przedłużyła. Peony nie miała w zwyczaju przerywać wykonywanej pracy bez uzyskania jakiegokolwiek rezultatu, ale czasami chyba nie było po prostu wyjścia. Nie da się działać przez cały czas na najwyższych obrotach kiedy nie widać żadnego rozwiązania. Chciałaby, żeby było inaczej. Chciałaby, żeby było prosto. Kiedy Sprout była mała, jej mama zabrała ją na przedstawienie. Mugolskie przedstawienie. Peony nie wiedziała po co mama ją na nie zabrała i dlaczego właśnie do świata mugoli. Okazało się, że przedstawienie było o czarodziejach i magii. Patrzyła jak w ich postrzeganiu prosta jest magia. Rozwiązująca wszystkie problemy. Pewnie trochę tak było. Nie zastanawiała się przecież nigdy nad tym jak wyglądałoby życie bez magii. A jednak teraz kiedy tak przeszukiwali cały salon, a potem usiedli na podłodze z butelką wina zdała sobie sprawę, że nie różnią się za bardzo od niemagicznych. Była tak samo bezradna i tak samo zdeterminowana by coś zmienić. Kiedy skończyli butelkę wina, a Peony zabrakło pomysłów gdzie jeszcze mogliby coś znaleźć stwierdziła, że teraz czas na przerwę na jedzenie. Nie potrafiła myśleć na głodnego, a w każdym winie było coś takiego co powodowało, że żołądek jej się nagle rozszerzał. - Tutaj jest przynajmniej porządek. - mruknęła kiedy drzwi kuchni zaskrzypiały pod naporem jej ramienia. Rozejrzała się i ręką zaczęła wyciągać wszystkie potrzebne jej do zrobienia typowo brytyjskich kanapek. - Wiesz? Tutaj nie szukałam. Nigdy nie widziałam go w kuchni. - roześmiała się tak jakby to był największy żart jaki w życiu słyszała, a wino w jej krwi tylko to potęgowało. - Przez całe to małżeństwo chyba ani razu nie słyszałam, żeby chociaż raz tutaj przyszedł. Śmieszne, prawda? Bał się pewnie, że patelnią nabije mu guza. - uśmiechnęła się szeroko składając magicznie wszystkie składniki do kupy. Nigdy tego nie robiła bo zwykle chciała by wszystko wychodziło od jej rąk, ale dzisiaj jakoś nie miała zamiaru się tym przejmować. Postawiła na stole kanapki i wyciągnęła z szafki butelkę i nalała do dwóch kieliszków. - Żeby nie było… kieliszki też mam. - uśmiechnęła się szeroko podając jeden Florkowi. Co się właściwie z nią działo? Był dla niej obcy, ale właściwie wiedział więcej niż wszyscy jej bliscy. Kiedyś nie wpadłaby na wypicie wina w połowie pracy, a teraz nadzwyczaj w świecie wydawało się być pomysłem doskonałym. On za to wyglądał przez ten cały czas jakby go coś trapiło i ona chociaż nie chciała być ciekawska chciałaby wiedzieć co. Jednak nic nie powiedziała. Jeżeli będzie chciał zacząć jakikolwiek temat to go zacznie, ale do tej pory… milczała jak grób.
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby Florean trochę więcej czasu spędził w mugolskiej szkole, to by wiedział, że czerwone wino wzmaga wydzielanie enzymów trawiennych i między innymi przez to podnosi apetyt. Niestety jego nauka chemii i biologii zakończyła się w wieku jedenastu lat, więc po prostu odczuwał głód i wcale nie korciło go, żeby się dowiedzieć dlaczego. Obudziły się w nim pierwotne instynkty i jedyne co go interesowało to wrzucić coś do żołądka. Ludzie mogli wynaleźć tysiące zaklęć i eliksirów przez ostatnie wieki, lecz interakcja głód - jedzenie wciąż pozostawała taka sama. Grzecznie więc podążył za Piwką do kuchni i, kiedy już się w niej znalazł, oparł się plecami o drzwi lodówki. Przez wyżłopanie takiej ilości skrzaciego wina zaczynał się czuć o wiele bardziej rozluźniony, a i wszystkie jego problemy jakby chwilowo straciły na ważności. Roześmiał się głośno na jej słowa, jakby faktycznie były jednym z lepszych dowcipów świata, choć w zasadzie nie były zabawne. Parę godzin temu prawdopodobnie by go zasmuciły, po raz kolejny uświadamiając mu, że mąż Peony musiał być okropnym człowiekiem. I wydawało mu się, że jego śmierć była jej na rękę, ale nie lubił o tym myśleć, bo było to dość drastyczne. - Mężczyźni już tak mają - westchnął, nakładając minę eksperta - ale hej, był mężczyzną, więc w zasadzie wiedział więcej od niej. - Ja też nie umiem gotować i też bałbym się lewitującej patelni - stwierdził. - Nie można bezgranicznie ufać magii. A jak zaklęcie zaszwankuje i taka rozgrzana patelnia zacznie cię gonić po całym mieszkaniu? Kiedyś czytałem o podobnej sytuacji w gazecie - powiedział, a powołanie na artykuł sprawiało, że już w ogóle był przekonany co do prawdziwości jego rozmyślań. Uśmiechnął się z wdzięcznością na widok całego talerza kanapek - należały im się po tak długim dniu ciężkiej pracy. Odebrał od niej kieliszek z winem i od razu upił łyka. W sumie rzadko kiedy pił, a już z pewnością rzadko się upijał, a jednak dzisiaj ta wizja wydawała mu się najodpowiedniejszą ze wszystkich. I nawet się nie przejmował towarzystwem Peony, ba, wręcz był za nie wdzięczny. W Hogwarcie się nie lubili, po jego zakończeniu całkiem stracili kontakt, a teraz zachowywali się jak starzy przyjaciele. I Florek miał wrażenie, że Peony go rozumie, mimo że nawet nie wiedziała co tak dokładnie siedzi mu w głowie. Uniósł kieliszek, przygotowując go w ten sposób do toastu. - Za demolkę, którą dzisiaj przeprowadziliśmy - powiedział wzniośle. Oby tylko ta demolka pozostała demolką kontrolowaną.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Peony była raczej człowiek słów niż czynów. Łatwiej było myśleć i mówić o planach niż o prawdziwych działaniach, które trzeba było w końcu zrobić. Wchodziła tutaj pewna doza hipokryzji. Prawdopodobnie nigdy nie radziłaby nikomu by rzucać słowa na wiatr nie potwierdzając ich później czynami jednak jakaś część jej pamiętała, że niektóre rzeczy istnieją tylko w jej głowie i na nic jej w tym momencie chęć działania czy nawet motywacja. Teraz jednak mówiła całkiem szczerze. Chciała zrobić w tym mieszkaniu demolkę. Choćby miała zedrzeć podłogi i zburzyć ściany to znajdzie to co ukrył jej znienawidzony były mąż. Brakowało jej tylko jakiegoś potwierdzenia, że to naprawdę ciągle tu jest. Może właśnie dlatego dzisiejszego dnia to wino było dla nich zbawieniem? Mieli problemy, o których niekoniecznie chcieli mówić, a przynajmniej on nie chciał, bo o jej problemach chyba wiedział już wszystko. Dziwne jak łatwo było jej się otworzyć tylko dlatego, że wiedział więcej niż inni. Wiedział, że jej mąż nie żyje. Był ostatnim, który go widział. To dawało jej zielone światło do bycia szczerym i otwartym tylko kompletnie nie wiedziała skąd się u niej to brało. Teraz to wszystko wyparowało. Nawet zaczynało być dość zabawnie. Z poważnej sytuacji zrobiła się mniej poważna. O wiele lżejsza. Uśmiechnęła się słysząc uwagi mężczyzny dotyczące kuchni. - Nie przesadzaj – mruknęła kręcąc głową. - Nie ma w tej kuchni nic co mogłoby ci zrobić krzywdę. No może oprócz zestawu noży i… tłuczka do mięsa. - odpowiedziała z rozbawieniem. Ta naprawdę Peony nie bawiła się w magię w kuchni. Dobrze wiedziała, że różne mogły być tego skutki. - Mojej mamie kiedyś zaciął się opiekacz i za każdym razem gdy chleb był gotowy śpiewał. Piosenkę o chlebie. - wybuchła śmiechem bo doskonale pamiętała słowa piosenki opiekacza, ale nie miała zamiaru jej śpiewać. To nie byłby dobry pomysł. Chociaż razem z rodzeństwem specjalnie zjadali dużo chleba by mama musiała piec znowu, a piosenka umilała im czas. To była dopiero zabawa! Wzruszyła ramionami. - Masz racje. Mężczyźni i kuchnia… to nawet nie pasuje! - mruknęła z szerokim uśmiechem odwracając się do mężczyzny. Ona nie złościła się na myśl, że mężczyźni przypisywali kuchnie kobietom. Wiedziała, że tak jest. Właściwie tak została wychowana i nie chciałaby, żeby jakikolwiek mężczyzna krzątał jej się po kuchni dyrygując. Są miejsca, w których tylko niektórzy mają władzę. Kobieta uniosła kieliszek. Demolka? Coś czuła, że demolka w ich wykonaniu dopiero miała nadejść. Dziwne jak łatwo było jej na chwile zapomnieć o założonym celu. Wierzyła, że nie chodzi tutaj o butelkę wina, którą wypili, a raczej o nastawienie do tego. Spokojne godzenie się przeszłością. - Jeszcze żeby nam się to demolowanie zbytnio nie spodobało. Może powinniśmy otworzyć jakiś biznes poszukiwawczy? Zgubiłeś coś we własnym domu? Nie martw się! My to odnajdziemy! - uniosła brew i uśmiechnęła się szeroko dumna ze swojego pomysłu.
z.t x2
z.t x2
do not cry because it is over
smile because it happened
smile because it happened
Peony Sprout
Zawód : własna hodowla Mandragor & warzenie eliksirów
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
nie widziałam cię już od miesiąca. nic.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, lecz widać można żyć bez powietrza.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź