Balkon
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Balkon
Element pokoi do niedawna zajmowanych przez najmłodszą córkę Cronusa Malfoya. Przez większą część roku ozdobiony licznymi kwiatami.
Siedemnastego dnia wybił zegar siedemnastą godzinę i wtedy wstał Lord Carrow ze swojego fotela. Był gotowy już do wyjścia, także wystarczyło zejść po schodach, a stawiał stopy ze złością, twardo i zdecydowanie. Drewniana podłoga już nawet nie skrzypiała. Ona oddawała te uderzenia z trzaskami, ale kiedy tylko Lord wyszedł z domu, nie odetchnęła. W dworze Marseet wciąż panował niepokój. Jak skończy się ta wyprawa? Lord szykował się do niej dwa tygodnie, z czego tydzień leżał pod opieką najlepszej pod słońcem Cynthii. Jedynej, która się nim przejęła. Nie tak jak ta wywłoka, ta co mu była pisana, a zwiała przy pierwszej lepszej okazji. Żony, która ślubowała mu lojalność i trwanie przy jego łozu aż do śmierci. I co, czy nie umierał? A jej nie było.
Na początku dawał jej czas do namysłu i okazję do przeproszenia. Wybaczyłby jej to, że wyjechała, przecież miała powody. Ale ona nie wróciła. Mijały dni, godziny, a ona nie dawała znaku życia. Dowiedział się, gdzie przebywa i chciał się zaraz do niej wybrać, ale powstrzymał się. Da jej czas. Kilka dni na to, żeby ochłonęła. Ale ona nie wracała. Uparta jak oślica, czy głupia jak koza. Tak czy siak, należało ją jak najprędzej znów sprowadzić ją do domu. W dzień po jej urodzinach, Deimos przypomniał sobie, że miała urodziny. Przypomniał mu o tym list od mężczyzny, który pytał dlaczego nie odbiera prezentu który zamówił. Deimos nie pamiętał, że złożył zamówienie kilka miesięcy wcześniej. Zdenerował się jeszcze bardziej na Megarę. Czy ona wie co on dla niej robi? Nic nie wie, nie ma o niczym pojęcia, egoistka pieprzona.
Więc dosiada konia. Przeciętnego i dlatego końcówkę drogi musi pokonać biegnąc na ziemi, a nie latając. I pojawia się pod Dworem Malfoyów. Jest już ciemno, słońce zaszło, a księżyc dopiero wychyla się zza chmur. Gałęzie, które pewnie w lato są pięknymi kwiatami obsypane, dziś okalają niczym drut kolczasty ten balkon, na który wędruje wzrok Deimosa.
- Megara Carrow - drze się do kobiety, która chyba zamarła, bo nie rusza się, a już go zauważyła. Tak czy siak, trzyma wciąż konia i podchodzi do światła, które rzuca na ogród jakiś magiczny lampion. - Przejechałem już połowę Anglii, więc jeżeli zaraz nie zejdziesz, to wejde do ciebie na górę
Deimos się już przynajmniej nauczył, że nie może już niczego od niej oczekiwać. Może ją tylko przekonywać o tym, że jak on coś mówi, to nie jest żart.
Na początku dawał jej czas do namysłu i okazję do przeproszenia. Wybaczyłby jej to, że wyjechała, przecież miała powody. Ale ona nie wróciła. Mijały dni, godziny, a ona nie dawała znaku życia. Dowiedział się, gdzie przebywa i chciał się zaraz do niej wybrać, ale powstrzymał się. Da jej czas. Kilka dni na to, żeby ochłonęła. Ale ona nie wracała. Uparta jak oślica, czy głupia jak koza. Tak czy siak, należało ją jak najprędzej znów sprowadzić ją do domu. W dzień po jej urodzinach, Deimos przypomniał sobie, że miała urodziny. Przypomniał mu o tym list od mężczyzny, który pytał dlaczego nie odbiera prezentu który zamówił. Deimos nie pamiętał, że złożył zamówienie kilka miesięcy wcześniej. Zdenerował się jeszcze bardziej na Megarę. Czy ona wie co on dla niej robi? Nic nie wie, nie ma o niczym pojęcia, egoistka pieprzona.
Więc dosiada konia. Przeciętnego i dlatego końcówkę drogi musi pokonać biegnąc na ziemi, a nie latając. I pojawia się pod Dworem Malfoyów. Jest już ciemno, słońce zaszło, a księżyc dopiero wychyla się zza chmur. Gałęzie, które pewnie w lato są pięknymi kwiatami obsypane, dziś okalają niczym drut kolczasty ten balkon, na który wędruje wzrok Deimosa.
- Megara Carrow - drze się do kobiety, która chyba zamarła, bo nie rusza się, a już go zauważyła. Tak czy siak, trzyma wciąż konia i podchodzi do światła, które rzuca na ogród jakiś magiczny lampion. - Przejechałem już połowę Anglii, więc jeżeli zaraz nie zejdziesz, to wejde do ciebie na górę
Deimos się już przynajmniej nauczył, że nie może już niczego od niej oczekiwać. Może ją tylko przekonywać o tym, że jak on coś mówi, to nie jest żart.
Nikt nie śmiał pytać. Nikt nie odważył się na nią krzyczeć. Nawet Abraxas który nie darzył najmłodszej siostry jakimkolwiek życzliwym uczuciem rozumiał, że musiało stać się coś poważnego. Megara wybrała więzieniem w Wiltshire zamiast stać przy boku męża. Zmieniła wolność na spokój i ciszę. Potrzebowała czasu żeby wszystko przemyśleć, powziąć decyzje mające wpływ na jej przyszłe życie. Jedna mała buteleczka i na zawsze przestanie już być Carrowem. Ile potrwa zanim straci nazwisko swojego ojca? I będzie już tylko Megara…Megara Uparta…Megara Wojownicza…Megara, to głupie dziecko palące za sobą wszystkie mosty. Nikt nie pytał o to co się stało ale całym dom wydawał się milknąć za każdym razem gdy ktoś obcy przekraczał jego próg. Czekano aż lord Carrow wpadnie do środka i w końcu postanowi zmierzyć się ze swoją żoną. Ona też czekała, dziesiątki razy wyobrażała sobie co powie gdy znów go zobaczy. Przygotowała każdy gest i każdy ruch bo wszystko musiało być idealne. Jednym cięciem przeciąć te wątłą nić która jeszcze ich łączyła. Bo coś ich łączyło prawda? Gdyby było inaczej nie widziałaby go za każdym razem gdy tylko przymknęła powieki, nie śniłaby o nim. Nie o tych złych momentach pełnych bólu i łez. To były piękne sny, wspomnienia i bajki gdy jego dłonie pieściły jej kruche ciało a w błękitnych oczach czai się tysiące niewypowiedzianych słów.
Nie przyszedł, z Marseet nie nadeszła żadna wiadomość. Minęło siedemnaście dni a ona zaczęła już godzić ze swoim losem. Miała już dwadzieścia lat. Musiała się pogodzić z konsekwencjami swoich decyzji. Może już nigdy nie wróci do swojej ojczyzny. Będzie już tylko Megarą i cały świat będzie stał przed nią otworem. Przecież nie przyszedł, nie próbował jej powstrzymać, już zdążył o wszystkim zapomnieć i ona o wszystkim zapomni. Nikt nie będzie się musiał zastanawiać „ co by było gdyby”.
Wyszła na balkon ubrana w grubszy sweter który miał jej zapewnić ochronę na te kilka chwil. Chciała tylko odetchnąć świeżym powietrzem, poszukać na niebie znajomych gwiazd i może jeszcze poprosić o znak który wskazałby, że to co miała zamiar jutro zrobić było błędem. Nie, na pewno nie, przecież podjęła już decyzje. Krzyk który dopiero po chwili przeobraził się w jej imię. Sparaliżowana przeniosła wzrok w stronę z której dobiegł ten dziki odgłos. Instynktownie cofnęła się o krok gdy dostrzegła twarz swojego męża. Przyszedł, ale przecież to niemożliwe. Miał zapomnieć i ona też miała. Dla czego nagle zmienił zdanie? Może powinna zniknąć za zamkniętymi drzwiami i nie reagować na próby wtargnięcia które właśnie zapowiedział. Może powinna. Zrobiła krok w stronę barierki opierając na niej zaciśnięte pięści. - Nie mam pojęcia czego lord szuka tutaj o tej porze. - zaczęła wbijając w niego spojrzenie. Chciała mu pokazać, że już się go nie boi. Czas który jej dał pozwolił otrząsnąć się ze smutku i rozpaczy, wrócić do dawnej wojowniczej postawy. - Odradzam wędrówki na piętro. Skończy się na tym, że ktoś znów będzie musiał lorda pozszywać. - dobyła się nawet na kpiny. - Niech lord wraca tam skąd przybył - ściągnęła dłonie z balustrady, wyprostowała się i dopiero wówczas spuściła wzrok. Była gotowa żeby odejść i uniknąć wciągnięcia w kolejną kłótnie. Wierzyła zresztą, że jest pijany. Inaczej nie przyjechałby po tak długim czasie.
Nie przyszedł, z Marseet nie nadeszła żadna wiadomość. Minęło siedemnaście dni a ona zaczęła już godzić ze swoim losem. Miała już dwadzieścia lat. Musiała się pogodzić z konsekwencjami swoich decyzji. Może już nigdy nie wróci do swojej ojczyzny. Będzie już tylko Megarą i cały świat będzie stał przed nią otworem. Przecież nie przyszedł, nie próbował jej powstrzymać, już zdążył o wszystkim zapomnieć i ona o wszystkim zapomni. Nikt nie będzie się musiał zastanawiać „ co by było gdyby”.
Wyszła na balkon ubrana w grubszy sweter który miał jej zapewnić ochronę na te kilka chwil. Chciała tylko odetchnąć świeżym powietrzem, poszukać na niebie znajomych gwiazd i może jeszcze poprosić o znak który wskazałby, że to co miała zamiar jutro zrobić było błędem. Nie, na pewno nie, przecież podjęła już decyzje. Krzyk który dopiero po chwili przeobraził się w jej imię. Sparaliżowana przeniosła wzrok w stronę z której dobiegł ten dziki odgłos. Instynktownie cofnęła się o krok gdy dostrzegła twarz swojego męża. Przyszedł, ale przecież to niemożliwe. Miał zapomnieć i ona też miała. Dla czego nagle zmienił zdanie? Może powinna zniknąć za zamkniętymi drzwiami i nie reagować na próby wtargnięcia które właśnie zapowiedział. Może powinna. Zrobiła krok w stronę barierki opierając na niej zaciśnięte pięści. - Nie mam pojęcia czego lord szuka tutaj o tej porze. - zaczęła wbijając w niego spojrzenie. Chciała mu pokazać, że już się go nie boi. Czas który jej dał pozwolił otrząsnąć się ze smutku i rozpaczy, wrócić do dawnej wojowniczej postawy. - Odradzam wędrówki na piętro. Skończy się na tym, że ktoś znów będzie musiał lorda pozszywać. - dobyła się nawet na kpiny. - Niech lord wraca tam skąd przybył - ściągnęła dłonie z balustrady, wyprostowała się i dopiero wówczas spuściła wzrok. Była gotowa żeby odejść i uniknąć wciągnięcia w kolejną kłótnie. Wierzyła zresztą, że jest pijany. Inaczej nie przyjechałby po tak długim czasie.
Postawa Megary ani trochę go nie dziwi. Był przygotowany raczej na to, że kiedy tylko go zobaczy, zaraz każe ojcu spuścić psy i poszczuć go nimi, albo po prostu wyskoczy jej brat, jego koledzy goryle i wszyscy go zmasakrują. Coś jeszcze musiały jednak znaczyć umowy pomiędzy rodami, bo nikt się nie wtrącał, nikt nie zamierzał stawać pomiędzy Deimosem odwiedzającym swoją żonę. Nawet jeżeli to co zrobiła było absurdalne i karygodne. Ale może oni lepej od Deimosa zauważali pewne kwestie. Albo po prostu rozumieli, że jeżeli Carrowową tragedią jest to, że uciekają od nich żony (pozdro Adrien), to Malfoyową tragedią jest to, że są dumni do cna. Megara niepotrzebnnie była aż tak dumna. Przez to, on wcale nie mógł być pewny, czy może jej ufać. A przecież i tak okazywał jej wielkie zaufanie przekazując jej jak na tacy swoje serce.
Do zjedzenia.
- O, skoro nie podoba ci się Pani moja wizyta, to rzeczywiście. Już wracam - zastanawia się na głos z widoczną ironią, skłania się przed nią i łapie za cugle konia, by się odwrócić. Ale chyba nie mógłby ten teatrzyk skończyć sie już teraz, czy Megara może w to uwierzyć? Jej mąż taki posłuszny? Musiałby ją niesamowicie kochać gdyby jej pozwolił żyć bez seibie. Niestety, on ją kocha niesamowicie do tego poziomu, że nie pozwoli jej żyć bez siebie. Bo kto ją ukocha bardziej niż on?
Wskakuje na konia, ale staje na nim na baczność, tym samym zbliżając swój głos do jej i już nie musi się aż tak wydzierać. - Jeżeli sądzisz, że odejdę stąd bo znów masz jakieś humorki, to jesteś w błędzie. Nie zamierzam wracać bez Ciebie - to już nie krzyk, to coś na kształt głośnej wypowiedzi. Cedzi te słowa, które równie dobrze mogłyby być wyznaniem miłosnym. Już nie ma różnicy co mówi Deimos, ona nie słucha. Dlatego starczy mu już tylko patrzeć i czekać na znak, że ma na prawde zacząć się po tych badylach do niej wspinać.
- Mam tu wrzeszczeć na pół Shire'u, czy zejdziesz po dobroci
Do zjedzenia.
- O, skoro nie podoba ci się Pani moja wizyta, to rzeczywiście. Już wracam - zastanawia się na głos z widoczną ironią, skłania się przed nią i łapie za cugle konia, by się odwrócić. Ale chyba nie mógłby ten teatrzyk skończyć sie już teraz, czy Megara może w to uwierzyć? Jej mąż taki posłuszny? Musiałby ją niesamowicie kochać gdyby jej pozwolił żyć bez seibie. Niestety, on ją kocha niesamowicie do tego poziomu, że nie pozwoli jej żyć bez siebie. Bo kto ją ukocha bardziej niż on?
Wskakuje na konia, ale staje na nim na baczność, tym samym zbliżając swój głos do jej i już nie musi się aż tak wydzierać. - Jeżeli sądzisz, że odejdę stąd bo znów masz jakieś humorki, to jesteś w błędzie. Nie zamierzam wracać bez Ciebie - to już nie krzyk, to coś na kształt głośnej wypowiedzi. Cedzi te słowa, które równie dobrze mogłyby być wyznaniem miłosnym. Już nie ma różnicy co mówi Deimos, ona nie słucha. Dlatego starczy mu już tylko patrzeć i czekać na znak, że ma na prawde zacząć się po tych badylach do niej wspinać.
- Mam tu wrzeszczeć na pół Shire'u, czy zejdziesz po dobroci
Dlaczego nie mogła wyczuć tej ironii w jego głosie? Wszystko dla tego, że zrzuciła jego zachowanie na karb pustych butelek i szklanek pełnych brązowego płynu? Ale przecież i tak liczy się tylko to, że widząc jak zawraca poczuła ukucie zawodu. I mruczenie niewybrednych epitetów pod jego adresem nic w tej sytuacji nie pomagało. Nie w smak!? Nie w smak!? Carrow ty przeklęty głupcze grzmiała w duchu. Może dobrze, że byli tak daleko od siebie a ona mogła patrzeć na niego z góry. Już nawet nie chodzi o to, że w ten sposób czuła się bezpieczniejsza. Nie mogła rzucić się na niego i próbować wydrapać mu oczu. Po wielkim smutku przychodzi przecież równie wielki gniew. - Jeśli chodzi o mnie, Lord może stać tam nawet i do wiosny. Ja jestem tu gdzie jest moje miejsce i gdzie jest moja rodzina - odpowiedziała unosząc dumnie brodę. Czy jeśli ktoś to podsłuchuje a podsłuchuje na pewno będzie zadowolony z jej słów. Nieświadomie nawiązywała do jego własnych słów wypowiedziany przed dwoma tygodniami. Jednak wróciła do ojca gdzie traktuje się ją niemal jak rzecz. - Nie mam zamiaru się stąd ruszać - ostrzegła go związując dłonie na klatce piersiowej. Brakowało jeszcze tupnięcia nogą dla odrobiny komizmu. Nie mogła zareagować inaczej. Nie mogła okazać, że to wyznanie zrobiła na niej choć nikłe wrażenie. Za późno przecież nad uczucia. - Wracaj do domu lordzie. - wciąż używała oficjalnej formy mając nikłą nadzieję, że to zwiększy dystans pomiędzy nimi. Tonący brzytwy się chwyta? - Przynosisz sobie jedynie wstyd przyjeżdżając tutaj i wygadując podobne bzdury - Megarze chodziło oczywiście o to, że był pod wpływem alkoholu. Zdobyła się nawet na ironiczny ton głosu który miał go tylko zdenerwować i miejmy nadzieję odstraszyć. Znów stanęła przy barierce jednak nie nachyliła się w jego stronę. Nie chciała by mógł cokolwiek dojrzeć na jej twarzy. Uniosła wzrok na rozgwieżdżone zimowe niebo i zaczerpnęła głęboki wdech. - Przyszłam tu by chwilę odpocząć a nie wykłócać się z pijanym lordem o sprawy i decyzje które zostały już podjęte - ostra nuta kryła się gdzie pomiędzy jej słowami. Nie zmieni zdania? Nie zmieni zdania. - Dobranoc - pożegnała się i wycofała się w głąb balkonu. Przysiadła jeszcze tylko na chwilę na jednym z krzeseł czując jak jej serce galopuje jak szalone. Niech już odejdzie.
Wywraca oczami Deimos, kiedy Megara mówi, że nie ma zamiaru się wykłócać i że idzie spać. Na nieszczęscie nie są w Marseet, gdzie mógłby zagrodzić jej drogę, na nieszczęscie są pod dachem ojca a on nie chce i nie odważyłby się tutaj użyć pewnych zaklęć. Ona znika za drzwiami, w każdym razie tak mu się wydaje, że już jej tu nie ma. Rozejrzał się, a z konia ma wgląd na całą szerokość ogrodu i znikąd pomocy. No to pięknie. Przyjechał po damę, a dama woli zostać u tatusia. I co, zgnić tu, czy wychować dziecko Carrowów na kolejnego psychola jak jego mama i jej rodzinka? Deimos dobrze wiedział o kuzynce umieszczonej w zakładzie zamkniętym! Znów spogląda w górę i nie mówi nic do pustki (przecież nie widzi żony, która odpoczywa), zamiast tego skacze (!) na tę plłątaninę gałęzi, wcale nie bacząc że sobie może złamać rękę, albo zranić się od ukłucia. Chyba za dużo jest w nim adrenaliny. Bo ani jednego promila alkoholowego, chociaż Megara go podejrzewa chyba o wszystkie procenty świata. Słyszy, jak się poruszyło coś na balkonie, od tego harmidru, który wyprawia. Zaraz się podciągnął, raz, drugi, sapie i idzie dalej, aż ręce o balkon zakłada i wydycha zimnego powietrza ciepłą chmurkę z płuc. Kto to widział, żeby taki stary się w nocy po balkonie wspinał. Megara wyzwala w nim jakieś ukryte pokłady romantycznego średniowiecza. Czy tam szeksiryzmu.
Ostatni raz się podciąga i przeskakuje z nieoczekiwaną zwinnością, stawiając nagle stopy na tym samym poziomie co ona. I patrzą na siebie, będą się najpierw kłócili? Taka jest chyba wyczekiwana chronologia.
- Chciałem tylko zwrócić uwage, że nie jestem pijany - zauważył, jak Megara zmieniła się przez te dwa tygodnie. Tak jakby bardziej zaokrągliła? Miał czas na ogólny ogląd, więc może powinien dać jej spokój i nie pozwolić, by denerwowała sie w tej ciąży jeszcze bardziej. - A pani, pani Megaro ma nową rodzinę, w hrabstwie Yorku. I jeżeli pamięć mnie nie myli obowiązki związane z rodziną. Na przykład potomka - pokazuje na nią - który powinien wrócić już do swego domu
Narazie stoi przy balustradzie i nie straszy ją bliskością. Ale chciałby bardzo, żeby już słowa nie musiały płynąć z ich ust. Przecież o wiele lepiej dogadują się, kiedy ona nie może się szamotać i jest unieruchomiona przez jego uścisk.
Ostatni raz się podciąga i przeskakuje z nieoczekiwaną zwinnością, stawiając nagle stopy na tym samym poziomie co ona. I patrzą na siebie, będą się najpierw kłócili? Taka jest chyba wyczekiwana chronologia.
- Chciałem tylko zwrócić uwage, że nie jestem pijany - zauważył, jak Megara zmieniła się przez te dwa tygodnie. Tak jakby bardziej zaokrągliła? Miał czas na ogólny ogląd, więc może powinien dać jej spokój i nie pozwolić, by denerwowała sie w tej ciąży jeszcze bardziej. - A pani, pani Megaro ma nową rodzinę, w hrabstwie Yorku. I jeżeli pamięć mnie nie myli obowiązki związane z rodziną. Na przykład potomka - pokazuje na nią - który powinien wrócić już do swego domu
Narazie stoi przy balustradzie i nie straszy ją bliskością. Ale chciałby bardzo, żeby już słowa nie musiały płynąć z ich ust. Przecież o wiele lepiej dogadują się, kiedy ona nie może się szamotać i jest unieruchomiona przez jego uścisk.
Sparaliżował ją strach i niedowierzanie. Wcisnęła się głębiej w fotel nie mogąc uwierzyć w to, że on naprawdę wspina się do niej. I co będzie dalej? Od razu rzuci się na niego z pazurami czy może on ją powstrzyma i z przewieszoną przez ramie ( czy ciało konia) wrócą do Yorku? Mogła się jeszcze bronić. Wejść do środka i schować się pod łóżkiem albo głęboko w szafie i poczekać aż sobie pójdzie. To go powstrzyma? Oczywiście, że nie bo wielki lord C ma coś do udowodnienia. Przecież jego żona nie będzie z nim postępować w podobny sposób! W oczach Megary pojawił się płomień gniewu. Podniosła się z miejsca chcąc sprawdzić co on wyprawia ale zanim zdążyła dojść do końca barierki on już wskoczył do środka. Przybrała pozę wyciosanej z lodu księżniczki dając jednocześnie do zrozumienia, że jego wyczyny nic na niej nie robią. Nawet powieka jej nie drgnęła gdy zdała sobie sprawę, że rzeczywiście się myliła. Szkoda, gdyby był pijany można byłoby to wszystko logicznie wytłumaczyć. A tak jak ma rozumieć jego zachowanie? Dla uratowania swojej reputacji gotowy jest się połamać spadając z drewnianym drabinek?
Tak Megara się zmieniła. Zniknęło wymalowane na jej twarzy uczucie zmęczenia, na policzki wróciły żywsze barwy a jej ciało coraz prężniej przygotowywało się na wydanie na świat kolejnego człowieka. Czy Deimos nie dostrzega, że tutaj jest jej lepiej? Słuchała go dalej w milczeniu. Już miała dość wbijania w niego pełnego urazy spojrzenia. Jej uwagę przykuły teraz drzwi i ukryte za nimi potencjalne schronienie. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie miała na to sił ani chęci. - Czemu ty zawsze musisz wszystko zepsuć? - spytała półszeptem. I może przez sekundę lub dwie gdy znów przeniosła na niego wzrok widać było to cierpienie które udało jej się zdusić. To był ten rodzaj bólu który tyko Deimos miał prawo i potrafił ugasić. Zaraz jednak wróciła do wojowniczej postawy. Wiedziała, że nie powinna się odzywać. Przecież zaraz usłyszy, że to wszystko jej wina. To przecież ona zniszczyła ich szczęście wypominać mu błędy z przeszłości. - To ja decyduje o losie tego dziecka i gdzie będzie jego dom - dumna i pewna siebie Megara walczy z mężem na środku balkonu jej rodzinnej rezydencji. - Zresztą ono nie będzie już dłużej problemem. Lepiej będzie jeśli zniknie z tego świata - chciała jeszcze powiedzieć, że przez to nie będą mieli już żadnych zobowiązań wobec siebie ale nie mogła. Głos utknął jej w gardle. To twoja wina Deimos, to ty znów do niej przyszedłeś. Miałeś za kilka dni dostać tylko krótki list, że twoja żona poroniła. Teraz dowiesz się prawdy i nie zdołasz już jej powstrzymać. Może już tylko ją znienawidzić.
Tak Megara się zmieniła. Zniknęło wymalowane na jej twarzy uczucie zmęczenia, na policzki wróciły żywsze barwy a jej ciało coraz prężniej przygotowywało się na wydanie na świat kolejnego człowieka. Czy Deimos nie dostrzega, że tutaj jest jej lepiej? Słuchała go dalej w milczeniu. Już miała dość wbijania w niego pełnego urazy spojrzenia. Jej uwagę przykuły teraz drzwi i ukryte za nimi potencjalne schronienie. Nie chciała z nim rozmawiać. Nie miała na to sił ani chęci. - Czemu ty zawsze musisz wszystko zepsuć? - spytała półszeptem. I może przez sekundę lub dwie gdy znów przeniosła na niego wzrok widać było to cierpienie które udało jej się zdusić. To był ten rodzaj bólu który tyko Deimos miał prawo i potrafił ugasić. Zaraz jednak wróciła do wojowniczej postawy. Wiedziała, że nie powinna się odzywać. Przecież zaraz usłyszy, że to wszystko jej wina. To przecież ona zniszczyła ich szczęście wypominać mu błędy z przeszłości. - To ja decyduje o losie tego dziecka i gdzie będzie jego dom - dumna i pewna siebie Megara walczy z mężem na środku balkonu jej rodzinnej rezydencji. - Zresztą ono nie będzie już dłużej problemem. Lepiej będzie jeśli zniknie z tego świata - chciała jeszcze powiedzieć, że przez to nie będą mieli już żadnych zobowiązań wobec siebie ale nie mogła. Głos utknął jej w gardle. To twoja wina Deimos, to ty znów do niej przyszedłeś. Miałeś za kilka dni dostać tylko krótki list, że twoja żona poroniła. Teraz dowiesz się prawdy i nie zdołasz już jej powstrzymać. Może już tylko ją znienawidzić.
Nie mógł pojąć, że z daleka od niego jest jej lepiej. Na jakich zasadach, przecież jeszcze do niedawna czuła się przy nim tak, że mówiła rzeczy, których nigdy nikt od niej nie słyszał. Czy wtedy nie rumieniły się jej policzki, czy nie uśmiechała się rozluźniona, nie starając się dbać o wyraz twarzy, bo zawsze był naturalny?
Jej słowa są dla niego policzkiem. Ale też dla niej. On wszystko musiał zniszczyć? Bo się nie upił? Bo nie przyjechał po nią przed tygodniem, jak ledwo powłóczył nogami? Lepiej jakby był wcześniej ale bezmyślnie? Musiał przecież się przygotować na tę konfrontację. Sprawdzić, czy to co mówiła, mogło mieć na prawdę miejsce. I jeżeli mogło, to zastanowić się, czy on wybaczyłby sobie na jej miejscu?
Megaro, a w domu czasami zwracają uwagę co ty myślisz na niektóre tematy? Czy na zawsze jesteś już tylko prawie przedmiotem.
- Ja jestem jednynym, który chce cokolwiek naprawiać - mówi jej dobitnie, ale przez światło padające zza jej pleców, wcale nie dostrzegł tego bólu, który w niej był. Faktem jest, że się domyślał. Sądził, że jeżeli cokolwiek było silniejsze od Megarowego uporu, to ból, który kazał jej zasłaniać się przed wszystkim. Być może jest dobrym psychologiem, a może Cynthia wytłumaczyła mu pewne sprawy.
- Daj spokój, po co nam to. Wróćmy do domu, to nie jest twoja decyzja, bo sama sobie nie zrobiłaś tego dziecka. Zresztą, ono nigdy nie było problemem - bo to oni nim byli, od zawsze. Biedne małe dziecko. Podpis cyrografu, którego spisujący stoją za drzwiami i mają nadzieje, że małżeństwo sie nie skończy przed pół rokiem. Deimos cierpi, ale cierpi też Megara. Aż nagle on unosi wzrok przerażony spod zmarszczonego czoła.
- Zaraz o czym ty mówisz?
Jej słowa są dla niego policzkiem. Ale też dla niej. On wszystko musiał zniszczyć? Bo się nie upił? Bo nie przyjechał po nią przed tygodniem, jak ledwo powłóczył nogami? Lepiej jakby był wcześniej ale bezmyślnie? Musiał przecież się przygotować na tę konfrontację. Sprawdzić, czy to co mówiła, mogło mieć na prawdę miejsce. I jeżeli mogło, to zastanowić się, czy on wybaczyłby sobie na jej miejscu?
Megaro, a w domu czasami zwracają uwagę co ty myślisz na niektóre tematy? Czy na zawsze jesteś już tylko prawie przedmiotem.
- Ja jestem jednynym, który chce cokolwiek naprawiać - mówi jej dobitnie, ale przez światło padające zza jej pleców, wcale nie dostrzegł tego bólu, który w niej był. Faktem jest, że się domyślał. Sądził, że jeżeli cokolwiek było silniejsze od Megarowego uporu, to ból, który kazał jej zasłaniać się przed wszystkim. Być może jest dobrym psychologiem, a może Cynthia wytłumaczyła mu pewne sprawy.
- Daj spokój, po co nam to. Wróćmy do domu, to nie jest twoja decyzja, bo sama sobie nie zrobiłaś tego dziecka. Zresztą, ono nigdy nie było problemem - bo to oni nim byli, od zawsze. Biedne małe dziecko. Podpis cyrografu, którego spisujący stoją za drzwiami i mają nadzieje, że małżeństwo sie nie skończy przed pół rokiem. Deimos cierpi, ale cierpi też Megara. Aż nagle on unosi wzrok przerażony spod zmarszczonego czoła.
- Zaraz o czym ty mówisz?
Megara nie chciała i nie potrafiła wierzyć w to, że powrót do tamtych chwil jest w ogóle możliwy. Czemu on nigdy nie rozumiał, że wszystko co robiła było dla ich wspólnego dobra? Jak mieli być razem skoro kłócili się przepełnieni niechęcią i nienawiścią, kłócili się przepełnieni miłością i smutkiem. I co i dalej żyć w nadziei, że znowu nadajcie moment, krótki moment w którym zapanuje spokój. Ona obudzi się przy jego boku i jaka mała postać wsunie się pod ich kołdrę. Nie to za mało. Lepiej się rozstać i do końca życia ukrywać się przed wspomnieniami. Ale on jej na to nie powoli bo teraz już wszystko wie i wszystko rozumie? Sądzi, że Megara kocha go na tyle by mu wybaczyć co zrobił?
- Już ci powiedziałam, że to bezcelowe - kręciła przecząco głową dla podkreślenia swoich słów. Znów nawiązywała do ich ostatniej rozmowy. Gdy przyznała, że okłamywała go cały ten czas. Wtedy tak łatwo jej uwierzył. Może teraz będzie podobnie i odejdzie. Słuchała go opuszczając z westchnieniem głowę. Nie rozumiał. Znowu nic nie rozumiał. Miał jej zachowanie za nieistotne babskie humory. - Nie, ono jest problemem. Jeszcze wiąże nas ze sobą. To ono ale ten przeklęty honor kazał ci tu przyjść i mącić mój spokój. - Odejdź Deimos póki jeszcze możesz. Odejdź i znajdź sobie jakąś miłą panią do towarzystwa która zapełni twoje sny. Poco ci ktoś taki jak Megara? Tak uparta i tak dumna. Ale przecież wiedziałeś o tym od początku a mimo to zgodziłeś się na ten ślub.
Wytrzymała jego spojrzenie. Sama starała się wyglądać na pewną siebie i zdecydowaną. - Przerwanie ciąży to w naszej sytuacji najlepsze rozwiązanie. - wyrzuciła z siebie w końcu. Powiedziała to, przyznała się do okrutnego planu a mimo to nic się nie stało. Może tylko Deimos wyglądał na bardziej przerażonego.
- Już ci powiedziałam, że to bezcelowe - kręciła przecząco głową dla podkreślenia swoich słów. Znów nawiązywała do ich ostatniej rozmowy. Gdy przyznała, że okłamywała go cały ten czas. Wtedy tak łatwo jej uwierzył. Może teraz będzie podobnie i odejdzie. Słuchała go opuszczając z westchnieniem głowę. Nie rozumiał. Znowu nic nie rozumiał. Miał jej zachowanie za nieistotne babskie humory. - Nie, ono jest problemem. Jeszcze wiąże nas ze sobą. To ono ale ten przeklęty honor kazał ci tu przyjść i mącić mój spokój. - Odejdź Deimos póki jeszcze możesz. Odejdź i znajdź sobie jakąś miłą panią do towarzystwa która zapełni twoje sny. Poco ci ktoś taki jak Megara? Tak uparta i tak dumna. Ale przecież wiedziałeś o tym od początku a mimo to zgodziłeś się na ten ślub.
Wytrzymała jego spojrzenie. Sama starała się wyglądać na pewną siebie i zdecydowaną. - Przerwanie ciąży to w naszej sytuacji najlepsze rozwiązanie. - wyrzuciła z siebie w końcu. Powiedziała to, przyznała się do okrutnego planu a mimo to nic się nie stało. Może tylko Deimos wyglądał na bardziej przerażonego.
- Dla mnie nie - gdyby tylko na niego spojrzała, może dojrzałaby jak znaczące posyła jej spojrzenie. Dla niego, każda próba się liczyła. Ale może tylko on rozumiał istotę małżeństwa, a ona jednak była na to za młoda.
Kiedy mówi o swoich zamiarach, jego szlach trafia a cały świat czernieje w oczach. W mig znajduje się obok - Jak śmiesz - i policzkuje ją, bo nie wie jak śmiała mu to chociażby zasugerować. Mała wredna egoistka. Myśli, że tylko to co ona chce się liczy? - Kto nawkładał w tę głowę takich pomysłów? Myślałem, że jesteś mądra, ale jesteś durniejsza niż... - czeka aż Megara spojrzy na niego z tą nienawiścią, której nie umie się pozbyć. Szkoda, że on nie umie odpuścić. Pozwolić jej na wolność, pozwolić jej odejść. Jeżeli ona na niego nie patrzy, to on ją za włosy, żeby patrzyła, a później puszcza tę lalkową głowę. - A może słuchaj, pójdź pochwalić się swojemu ojcu który dał ci schronienie. Że chcesz go ośmieszyć, że chcesz się zhańbić. Jak myślisz, co zrobi? Pozwoli ci do mnie wrócić, czy sam cię zabije razem z dzieckiem? Wszyscy po kolei chcą się tobą zajmować, a ty nikogo nie szanujesz. To takie trudne dla ciebie? Zauważyć, że ktoś mógłby ci wreszcie pomóc? Ty durna dziewczyno - Deimos się odwraca od Megary, nie widzi ratunku dla tej sytuacji. Za takie słowa jeszcze sto lat temu zostałaby zabita, ale czy Lord Cronus nie jest nienormalnym konserwatystą? Czy nie posunąłby się do podobnej kary? Deimos chce chronić Megarę, a jednocześnie chciałby zostawić ją samą. Bo mówi rzeczy o których nie ma pojęcia, bo chce wystawić się na zniszczenie? Zawsze wiedział, że dziewczyna ta jest niezrównoważona, a jej pobudki są cokolwiek autodestrukcyjne. Ale nigdy nie sądził, że będzie chciała zranić jego aż tak mocno.
Znów odwraca się do niej. Z niemałym obrzydzeniem na nią patrzy. Już wymyślił? Ale ten plan będzie go niszczył jeżeli kiedykolwiek się ziści
- Obiecuję ci, że nie zobaczysz tego dziecka po porodzie. To będzie moje dziecko i wcale nie musi nas łączyć. Nas miało łączyć coś innego, ale ty wszystko pięknie niszczysz, więc niech się spęłni twoje marzenie. Ja nie będę żył z kimś, kto nie ma szacunku nawet do swojego dziecka - intensywność jego spojrzenia bije w jej zimną dumę. Idź Megaro się schowaj z tą dumą. Z oczu precz.
Kiedy mówi o swoich zamiarach, jego szlach trafia a cały świat czernieje w oczach. W mig znajduje się obok - Jak śmiesz - i policzkuje ją, bo nie wie jak śmiała mu to chociażby zasugerować. Mała wredna egoistka. Myśli, że tylko to co ona chce się liczy? - Kto nawkładał w tę głowę takich pomysłów? Myślałem, że jesteś mądra, ale jesteś durniejsza niż... - czeka aż Megara spojrzy na niego z tą nienawiścią, której nie umie się pozbyć. Szkoda, że on nie umie odpuścić. Pozwolić jej na wolność, pozwolić jej odejść. Jeżeli ona na niego nie patrzy, to on ją za włosy, żeby patrzyła, a później puszcza tę lalkową głowę. - A może słuchaj, pójdź pochwalić się swojemu ojcu który dał ci schronienie. Że chcesz go ośmieszyć, że chcesz się zhańbić. Jak myślisz, co zrobi? Pozwoli ci do mnie wrócić, czy sam cię zabije razem z dzieckiem? Wszyscy po kolei chcą się tobą zajmować, a ty nikogo nie szanujesz. To takie trudne dla ciebie? Zauważyć, że ktoś mógłby ci wreszcie pomóc? Ty durna dziewczyno - Deimos się odwraca od Megary, nie widzi ratunku dla tej sytuacji. Za takie słowa jeszcze sto lat temu zostałaby zabita, ale czy Lord Cronus nie jest nienormalnym konserwatystą? Czy nie posunąłby się do podobnej kary? Deimos chce chronić Megarę, a jednocześnie chciałby zostawić ją samą. Bo mówi rzeczy o których nie ma pojęcia, bo chce wystawić się na zniszczenie? Zawsze wiedział, że dziewczyna ta jest niezrównoważona, a jej pobudki są cokolwiek autodestrukcyjne. Ale nigdy nie sądził, że będzie chciała zranić jego aż tak mocno.
Znów odwraca się do niej. Z niemałym obrzydzeniem na nią patrzy. Już wymyślił? Ale ten plan będzie go niszczył jeżeli kiedykolwiek się ziści
- Obiecuję ci, że nie zobaczysz tego dziecka po porodzie. To będzie moje dziecko i wcale nie musi nas łączyć. Nas miało łączyć coś innego, ale ty wszystko pięknie niszczysz, więc niech się spęłni twoje marzenie. Ja nie będę żył z kimś, kto nie ma szacunku nawet do swojego dziecka - intensywność jego spojrzenia bije w jej zimną dumę. Idź Megaro się schowaj z tą dumą. Z oczu precz.
Ból. Znów czerwona pręga na wątłym bladym ciele. Zasłużyła? Już posmakowała swojej zemsty widząc w jaką furie wpadł? Przytrzymywała dłonie w miejscu uderzenia. Oszołomiona tak nagłym obrotem zdarzeń nie była wstanie odpowiedzieć na jego oskarżenia. Dopiero pociągnięcie za włosy i zmuszenie by na niego spojrzała w pełni ją otrzeźwiło.
- Ubzduraliście sobie wszyscy, że jestem lalką którą można sobie podawać z rąk do rąk - wydusiła w końcu z siebie gdy przestał już jej grozić i ją oskarżać. - Twierdzicie, że trzeba wiecznie mnie pilnować i chronić przed samą sobą. Prześcigacie się w coraz to nowych sposobach na to jak należy mną zajmować. - w jej oczach nie było już nienawiści. Pojawiło się w nich coś co mogło przypominać żal. - Jestem dorosła i potrafię o sobie decydować. To moje dziecko i wiem co jest dla niego najlepsze.- i dla mnie. Dodała w myślach. Był do niej odwrócony plecami. Może to i lepiej, nie będzie musiała oglądać jego wyrazu twarzy po tym co chciała teraz powiedzieć. - Jesteś ojcem tego dziecka bo ja tak powiedziałam. Nie masz żadnych praw do niego ani do decyzji o jego losie - jej żądza wolności okazało się być zakorzeniona tak głęboko, że była wstanie przyznać się do zdrady o której nigdy nawet nie pomyślała. Nie bała się tego, że ojciec dowie się o wszystkim. Jej plan przecież zakładał, że Megara Carrow czy Megara Malfoy na zawsze przestaną istnieć. Deimos wciąż jeszcze tego nie rozumiał. Nie rozumiał tego, że ona nie chce do niego wrócić.
Nie ucieka przed tym spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Każde jego słowo, każdy jego gest napełnia ją triumfem. Cierpi, gniew na samą myśl o tym co mogłoby się stać roznosi go od środka. Miała swoją zemstę ale nie może przecież poprzestać tylko na słowach. Kolejne groźby padały z jego ust. Nie, nie przejęła się tą obietnicą bo wie, że nigdy nie dojdzie do skutku. Nie zmusi jej do tego by donosiła ciążę. Chociaż już raz użył na niej tego zaklęcia. Teraz chce zrobić z niej marionetkę przez kolejne miesiące? Gdy już przestanie być inkubatorem wywali ją na zbity pysk bo przestanie być potrzebna? - Właśnie dla tego należy zakończyć jego żywot - spokój i opanowanie nie pasowały do sensu tych słów. Nadawały całe scenie czegoś przerażające. Robiły z Megary tą złą .
Podniosła na niego błękitne oczy. Naprawdę mógł jeszcze dojrzeć w nich dumę? Patrząc w lustro pewnie dostrzegła by tylko zmęczenie. - Idź już Deimos - wyganiała go. Może w końcu posłucha, zniknie i nigdy więcej go nie zobaczy. - Tutaj i tak już nic nie zdziałasz. Odejdź - Poddała się bo przecież i tak już wie co się stanie. Mógł krzyczeć i mógł jej grozić a ona będzie się delektowała gorzkim smakiem zemsty. Może teraz mogłaby mu przebaczyć i zapomnieć. Ale po co skoro już nigdy się nie spotkają. Odwróciła się od niego i usiadła w fotelu. Jej wzrok poszybował w górę ku gwiazdom. Wciąż liczyła, że odejdzie? Czemu sama nie weszła do środka? Wiedziała, że zaleje się łzami gdy tylko przejdzie przez próg. Może chciała jeszcze na chwilę móc na niego spojrzeć. Jeszcze przed momentem twierdził, że kocha ją na tyle by nie móc pozwolić jej żyć bez niego.
- Ubzduraliście sobie wszyscy, że jestem lalką którą można sobie podawać z rąk do rąk - wydusiła w końcu z siebie gdy przestał już jej grozić i ją oskarżać. - Twierdzicie, że trzeba wiecznie mnie pilnować i chronić przed samą sobą. Prześcigacie się w coraz to nowych sposobach na to jak należy mną zajmować. - w jej oczach nie było już nienawiści. Pojawiło się w nich coś co mogło przypominać żal. - Jestem dorosła i potrafię o sobie decydować. To moje dziecko i wiem co jest dla niego najlepsze.- i dla mnie. Dodała w myślach. Był do niej odwrócony plecami. Może to i lepiej, nie będzie musiała oglądać jego wyrazu twarzy po tym co chciała teraz powiedzieć. - Jesteś ojcem tego dziecka bo ja tak powiedziałam. Nie masz żadnych praw do niego ani do decyzji o jego losie - jej żądza wolności okazało się być zakorzeniona tak głęboko, że była wstanie przyznać się do zdrady o której nigdy nawet nie pomyślała. Nie bała się tego, że ojciec dowie się o wszystkim. Jej plan przecież zakładał, że Megara Carrow czy Megara Malfoy na zawsze przestaną istnieć. Deimos wciąż jeszcze tego nie rozumiał. Nie rozumiał tego, że ona nie chce do niego wrócić.
Nie ucieka przed tym spojrzeniem pełnym obrzydzenia. Każde jego słowo, każdy jego gest napełnia ją triumfem. Cierpi, gniew na samą myśl o tym co mogłoby się stać roznosi go od środka. Miała swoją zemstę ale nie może przecież poprzestać tylko na słowach. Kolejne groźby padały z jego ust. Nie, nie przejęła się tą obietnicą bo wie, że nigdy nie dojdzie do skutku. Nie zmusi jej do tego by donosiła ciążę. Chociaż już raz użył na niej tego zaklęcia. Teraz chce zrobić z niej marionetkę przez kolejne miesiące? Gdy już przestanie być inkubatorem wywali ją na zbity pysk bo przestanie być potrzebna? - Właśnie dla tego należy zakończyć jego żywot - spokój i opanowanie nie pasowały do sensu tych słów. Nadawały całe scenie czegoś przerażające. Robiły z Megary tą złą .
Podniosła na niego błękitne oczy. Naprawdę mógł jeszcze dojrzeć w nich dumę? Patrząc w lustro pewnie dostrzegła by tylko zmęczenie. - Idź już Deimos - wyganiała go. Może w końcu posłucha, zniknie i nigdy więcej go nie zobaczy. - Tutaj i tak już nic nie zdziałasz. Odejdź - Poddała się bo przecież i tak już wie co się stanie. Mógł krzyczeć i mógł jej grozić a ona będzie się delektowała gorzkim smakiem zemsty. Może teraz mogłaby mu przebaczyć i zapomnieć. Ale po co skoro już nigdy się nie spotkają. Odwróciła się od niego i usiadła w fotelu. Jej wzrok poszybował w górę ku gwiazdom. Wciąż liczyła, że odejdzie? Czemu sama nie weszła do środka? Wiedziała, że zaleje się łzami gdy tylko przejdzie przez próg. Może chciała jeszcze na chwilę móc na niego spojrzeć. Jeszcze przed momentem twierdził, że kocha ją na tyle by nie móc pozwolić jej żyć bez niego.
A więc tego chciała. Bo jak inaczej zrozumieć to, że cieszy się z tego, że doprowadziła go do tego stanu. Serce najlepiej wie, czego chce. I nie będzie szczęśliwych zakończeń, a może to po prostu taka współczesna bajka, która takich zakończeń nie przewiduje. Bo faktycznie, czy i bajki nie kłamią, jeżeli kończą się ślubem? Megara nie mogła wziąć pod uwagę tego, że we wszystkich historiach w których jest zakochana wszystko kończy się ślubem? A przecież jej własna historia od ślubu się zaczęła. Nie liczą się przecież te spotkania przed. Szczególnie te kilka lat temu. W jakiś magnackich ogrodach. I nie można już inaczej, jak tylko ciągnąć te bezwstydne momenty krzyków i złości.
Megara wykłada feministyczne podejście, natomiast on patrząc na nią ani trochę nie słucha. Zatrzymał się na pierwszej wypowiedzi. Czy ona nie pojmowała o czym on mówił wcześniej? A jeżeli nie słowa, to czy nie czyny go uniewinniały przed tymi oskarżeniami. No, po prawdzie, to te dawne czyny raczej go pogrążały. Ale Megara chyba nigdy nie słyszała, że wazne są tylko te dni, których nie znamy.
- Schowaj się do środka, żebyś nie zmarzła - mówi zamiast jakiegokolwiek komentarza. Już dość, już boli go głowa od tych krzyków. Nie po to tu przyszedł przecież. Ta groźba utraty jedynego łączącego ich ogniwa zbyt go załamała. W drodze do wnętrza pomaga jej, bo chyba już sama nie daje rady. Nawet nie musi jej dotykać, bo kiedy rusza w jej stronę, ta chce się tylko oddalić i sama wchodzi do środka.
- Megara, nie po to tu przyjechałem, żeby się z tobą kłócić - zaczyna, kiedy jest już pewny, że zimna lutowa noc nie zmrozi ich dziecka zanim nie zdąży go uratować przd jego matką. Miejmy nadzieję, że ona rzeczywiście się zgodziła ocieplić. Miejmy nadzieję, że w kwadracie jej komnaty nikt inny nie będzie słyszał tych żałosnych słów, które zamierza jej powiedzieć.
Miota się. Czy jest gotowy na to, gorzej - czy ona jest gotowa, żeby to usłyszeć? Wreszcie przechodzi przez połowę pokoju po raz trzeci i staje przed nią, ale ona siedzi, więc on się zniża do jej poziomu. Pewnie znów się odwróciła, ale niech się patrzy bo te oczy ją świdrują. Sięga po rękę, która nie chce się znaleźć w jego ręku, wydycha zmęczone i zdenerwowane powietrze, chcąc pozbyć się wszelkich złych myśli z głowy.
- Te wszystkie straszne rzeczy, na pewno o nich nie zapomnisz, ale chciałbym, żebyś dała nam jeszcze jedną szansę. Megara, gdybym mógł cofnąć czas, to chciałbym się w tamtej chwili.. - kręci głową i unosi znów na nią spojrzenie - Nie wiem kto nam pomieszał w głowie, że zapomnieliśmy oboje, ale to nie wyszło na aż tak złe. Przecież przeżyliśmy kilka wspaniałych miesięcy. Wydawało mi się, że byliśmy wtedy szczęśliwi- tym razem jeżeli trochę zmiękła, to ją w końcu złapał. Tę dłoń. - Ja byłem
Aż w końcu dodaje.
- Nie mogę bez ciebie mieszkać w Marseet
Jeszcze przed chwilą jej groził ale tera znów chce się o nią troszczyć. Przewróciła oczami i już chciała coś powiedzieć ale on ruszył jej w stronę. Jeśli się zbuntuje to siłą wepchnie ją do środka? Chciała przecież tylko popatrzeć na gwiazdy i dostać od nich jakiś znak. Niechętnie podniosła się z miejsca. Już niemal czuła jak jego dłonie zaciskają się na jej ramionach i ciągną ją za sobą. Weszła do środka o własnych siłach, kątem oka obserwował czy szedł za nią. Oczywiście, że tak. Drzwi do balkonu zamknęły się za nim. Niegdysiejszą sypialnie Megary oświetlał ogień tlący się w kominku i kilka małych lamp. Tyle wystarczyło. Jej twarz zmęczona i już prawie zobojętniała on chyba smutny i zagubiony. Usiadła na najbliższym krześle. Ciepło bijące od kominka sprawiło, że na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. Wyciągnęła zmarznięte dłonie w stronę ognia całkowicie zbywają zdanie o niekłóceniu się. Przecież wiedział, że ona nie ucieszy się na jego widok. Nie było i nie mogło być słodkich słów ani padania sobie w ramiona. Przecież między nimi nigdy nie mogło być łatwo. Prawda?
Obserwowała jak krąży po pokoju. Myślał jak przekonać żonę do powrotu? Wciąż jeszcze miał nadzieję, że wróci do Marseet? A podobno to ona jest głupią idealistką. Co jeszcze poświeci by ratować swoją reputacje? Miał już przecież tylko jedno. Jedyną kartę, która mogła zaspokoić przeklętą Malfoyowom dumę. Nie chciała wierzyć, że wykorzysta ją teraz. Że jest w ogóle jest do tego zdolny. Gdy tylko znów znalazł się przy niej automatycznie odwróciła wzrok w przeciwną stronę. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała widzieć jak jej mąż się upokarza. Cofnęła dłoń, uciekła przed tym upragnionym i przeklętym dotykiem. Prosił o kolejną szansę. Ale po co? Ile uderzeń zegara mini zanim rozpęta się kolejna burza? Zmusiła się by na niego spojrzeć. Nie odezwała się jednak gdy uniósł wzrok zdała mu tysiące niemych pytań. Już nie była wariatką opowiadającą przerażające kłamstwa? Już nie oskarżała go o czyn który nigdy nie miał miejsca? Mówił dalej i w końcu dłoń Megary zniknęła w jego dłoni. Nie, te słowa nie uspokoiły jej serca. Czuła się zagubiona. Nie miała pojęcia co powinna teraz zrobił. Kłamstwo. Powinna go wyśmiać i kazać się wynosić. Ale żaden dźwięk nie chciał opuścić jej ust. Tkwili w tej dziwnej ciszy. On wyznający swe winy i proszący o łaskę. Ona wpatrzona w niego, z głową pełną sprzecznych myśli. Raptownie podniosła się z miejsca jednocześnie wyrywając mu swoją dłoń. Stanęła na środku pokoju błądząc wzrokiem po znajomych ścianach? Znów chciała od niego uciec? Szukała najlepszej drogi? I tym razem minęłoby zanim znów znalazłby się przy jej boku?
Zatrzymała się przy kominku opierając się bokiem o gzyms. - Wiesz, że byłeś moim pierwszym zauroczeniem? - spytała przerywając ciszę. Nie patrzyła w jego stronę, wzrok miła skupiony na własnych rozedrganych dłoniach.- Nie ważne, że zawsze gdy natykałam się na ciebie byłeś pijany. Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy do siebie podobni i może to tylko dla tego, że po prostu ze mną rozmawiałeś. Wydawało mi się, że oboje byliśmy równie niepozbierani i szaleni - na jej twarzy zagościł ledwo widoczny uśmiech. Mówiła spokojnie i powoli ale wciąż nie podniosła na niego wzroku. Niech stoi tam dalej ukryty wśród cieni. - Nie wiem…nie rozumiem czemu przypomniałam sobie o tym dopiero teraz. Doszło do zaręczyn i mogłam cię już tylko nienawidzić ale…- przerwała w pół zdania odchylając głowę do tyłu. Wydała z siebie cichy gniewny okrzyk. - Czasem marzę o tym by zobaczyć jak twoja głowa wybucha. - ponownie zaczęła krążyć po pokoju silnie gestykulując przy każdym słowie. Uspokoiła się układając dłonie wzdłuż ciała. - Dla czego teraz? Dla czego wcześniej nie mogłeś mi tego powiedzieć? - zatrzymała się w odległości kilku kroków od niego. Mętny wzrok błądził po obcej twarzy jej własnego męża. - Znowu mi to robisz - wytknęła mu kolejny grzech - Zawsze gdy jestem blisko by w końcu uwolnić się spod twojej władzy ty mówisz coś takiego. - objęła się ramionami spuszczając jednocześnie wzrok. Słyszała go, słyszała każde wyznanie uczuć które padało z jego ust. - Czuje się złamana. Nie chce cię więcej oglądać, nie chce mieć z tobą nic wspólnego - zbliżyła się do niego. Była wzburzona ale jej głos na szczęście daleki był od krzyku. - Ale gdy nie ma ci przy mnie mam wrażenie, że nie mogę oddychać. Tęsknie za tobą. Za twoim uśmiech, który czasem udaje mi się wywołać, za twoim głosem, dotykiem i pocałunkami. - chciała go dotknąć. Cofnęła rękę w połowie drogi a niebieskich oczach pojawiło się coś co przypominało strach. - Po tym wszystkim nie potrafię ci znowu zaufać. Odejdź, jestem już zmęczona - odsunęła się od męża. Spuściła wzrok i skierowała swoje kroki w stronę ognia. Chciała usiąść na fotelu, podkurczyć kolana pod brodę i korzystając z tego, że Deimos jej nie widzi otrzeć oczy, które powinny być pełne łez.
Obserwowała jak krąży po pokoju. Myślał jak przekonać żonę do powrotu? Wciąż jeszcze miał nadzieję, że wróci do Marseet? A podobno to ona jest głupią idealistką. Co jeszcze poświeci by ratować swoją reputacje? Miał już przecież tylko jedno. Jedyną kartę, która mogła zaspokoić przeklętą Malfoyowom dumę. Nie chciała wierzyć, że wykorzysta ją teraz. Że jest w ogóle jest do tego zdolny. Gdy tylko znów znalazł się przy niej automatycznie odwróciła wzrok w przeciwną stronę. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała widzieć jak jej mąż się upokarza. Cofnęła dłoń, uciekła przed tym upragnionym i przeklętym dotykiem. Prosił o kolejną szansę. Ale po co? Ile uderzeń zegara mini zanim rozpęta się kolejna burza? Zmusiła się by na niego spojrzeć. Nie odezwała się jednak gdy uniósł wzrok zdała mu tysiące niemych pytań. Już nie była wariatką opowiadającą przerażające kłamstwa? Już nie oskarżała go o czyn który nigdy nie miał miejsca? Mówił dalej i w końcu dłoń Megary zniknęła w jego dłoni. Nie, te słowa nie uspokoiły jej serca. Czuła się zagubiona. Nie miała pojęcia co powinna teraz zrobił. Kłamstwo. Powinna go wyśmiać i kazać się wynosić. Ale żaden dźwięk nie chciał opuścić jej ust. Tkwili w tej dziwnej ciszy. On wyznający swe winy i proszący o łaskę. Ona wpatrzona w niego, z głową pełną sprzecznych myśli. Raptownie podniosła się z miejsca jednocześnie wyrywając mu swoją dłoń. Stanęła na środku pokoju błądząc wzrokiem po znajomych ścianach? Znów chciała od niego uciec? Szukała najlepszej drogi? I tym razem minęłoby zanim znów znalazłby się przy jej boku?
Zatrzymała się przy kominku opierając się bokiem o gzyms. - Wiesz, że byłeś moim pierwszym zauroczeniem? - spytała przerywając ciszę. Nie patrzyła w jego stronę, wzrok miła skupiony na własnych rozedrganych dłoniach.- Nie ważne, że zawsze gdy natykałam się na ciebie byłeś pijany. Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy do siebie podobni i może to tylko dla tego, że po prostu ze mną rozmawiałeś. Wydawało mi się, że oboje byliśmy równie niepozbierani i szaleni - na jej twarzy zagościł ledwo widoczny uśmiech. Mówiła spokojnie i powoli ale wciąż nie podniosła na niego wzroku. Niech stoi tam dalej ukryty wśród cieni. - Nie wiem…nie rozumiem czemu przypomniałam sobie o tym dopiero teraz. Doszło do zaręczyn i mogłam cię już tylko nienawidzić ale…- przerwała w pół zdania odchylając głowę do tyłu. Wydała z siebie cichy gniewny okrzyk. - Czasem marzę o tym by zobaczyć jak twoja głowa wybucha. - ponownie zaczęła krążyć po pokoju silnie gestykulując przy każdym słowie. Uspokoiła się układając dłonie wzdłuż ciała. - Dla czego teraz? Dla czego wcześniej nie mogłeś mi tego powiedzieć? - zatrzymała się w odległości kilku kroków od niego. Mętny wzrok błądził po obcej twarzy jej własnego męża. - Znowu mi to robisz - wytknęła mu kolejny grzech - Zawsze gdy jestem blisko by w końcu uwolnić się spod twojej władzy ty mówisz coś takiego. - objęła się ramionami spuszczając jednocześnie wzrok. Słyszała go, słyszała każde wyznanie uczuć które padało z jego ust. - Czuje się złamana. Nie chce cię więcej oglądać, nie chce mieć z tobą nic wspólnego - zbliżyła się do niego. Była wzburzona ale jej głos na szczęście daleki był od krzyku. - Ale gdy nie ma ci przy mnie mam wrażenie, że nie mogę oddychać. Tęsknie za tobą. Za twoim uśmiech, który czasem udaje mi się wywołać, za twoim głosem, dotykiem i pocałunkami. - chciała go dotknąć. Cofnęła rękę w połowie drogi a niebieskich oczach pojawiło się coś co przypominało strach. - Po tym wszystkim nie potrafię ci znowu zaufać. Odejdź, jestem już zmęczona - odsunęła się od męża. Spuściła wzrok i skierowała swoje kroki w stronę ognia. Chciała usiąść na fotelu, podkurczyć kolana pod brodę i korzystając z tego, że Deimos jej nie widzi otrzeć oczy, które powinny być pełne łez.
Może się upokarzać dla niej i tylko z nią w pokoju. Przecież go nie nagra i nie wrzuci do kubła szlacheckich upokorzeń. Deimos, może nawnie, ale wierzy i ufa, że Megara nie jest w stanie wywinąć numery z typu prania brudów na zewnątrz. No cóż, chyba ją wychowali w tym Malfoyolandzie i chyba wie, że to nikomu nie zrobiłoby dobrze. Z drugiej strony, powinna wiele wiedzieć rzeczy, a zdaje się, że nie ma ochoty ich wypełniać. Jak na przykład to, że od swojego męża się nie ochodzi, kiedy ten jest w potrzebie. A nie, tego nie uczą w rodzie Malfoyów. Ale na przystosowaniu do życia w społeczeństwie. Najwidoczniej, Megara nie jest do tego przystosowana i za grosz nie ma empatii.
I nagle - nadzieja. I Deimos spogląda za Megarą, w nadziei, że ta skończy swoją opowieść o zauroczeniu przyznaniem się do błędów, przyznaniem się do tego, że głupia była, że się tak broniła przed nim i że przeprasza i wybacza mu na zawsze. Ale ta wypowiedź się nie kończy, ona trwa. I Deimos zdązył się tylko uśmiechnąć, wcale nie rozbawiony, ale może nawet poruszony tym, co powiedziała żona. Więc już tak długo jej się podoba, a on dopiero teraz się dowiaduje?
- To znaczy, że ja mam lepszą pamięć, bo ja zaręczyłem się z tobą, bo pamiętałem właśnie ciebie taką - zaczyna mówić z niejaką dumą, bawiąc się jej palcami. Oby byla na jednym z palców obrączka i zaręczynowy pierścionek. Lecz jej dłoń ucieka, daleko, daleko. A może odeszła wcześniej ale jemu się tylko wydawało, że wciąż ją trzyma. Cała ta rozmowa, cała ta sytuacja, wszystko zlewa mu się w jeden bełkot przepełniony taką ilością emocji, które... nigdy nie powinny opuszczać jego głowy. Przecież zawsze miał problemy z wyrażaniem tego co mu leży na wątrobie. Umiał tylko ciskać zaklęciami, ewentualnie bawić się cielesnością, a przecież jeszcze rok temu był największym rozpustnikiem po tej stronie Anglii. W sensie, w Yorkshre i na północ.
W każdym razie nie mówi nic więcej, bo mówi ona. Odsuwa się, odsuwa i nagle przybliża. Chce go zabić (wqybuchająca głowa), ma mu za złe, że się nie wygadał wcześniej, wszystko robi źle, a ona ma ciągle inne oczekiwania wobec niego. Bo nie jest taki jak sobie go wymyśliła? A nie wie tego od pierwszego dnia ich ślubu? To w takim razie CO TO BYŁO, te kilka tygodni szczęsliwości. CO TO BYŁO?
Jak wiele wytrzyma? Czy mężczyzna da jeszcze radę słuchać więcej tych wywodów. O tym, jak to z jednej strony żyć bez siebie nie mogą, a z drugiej niech on idzie? Ile razy już go wyganiała? Ale Deimos wyczuwa, że jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze może ją ugrać, jakoś wymusić na niej... nie, nie może jej do niczego zmuszać. To się źle kończy.
I kiedy po raz czwarty każe mu iść (a moze dziesiąty?), ten nie wytrzymuje i przestępuje te dwa kroki w jej stronę i unieruchamia jej ciało w swoim uścisku. Miał być zimny, ale ciężko mu idzie, bo już ją całą obłapił, tak dawno jej przecież nie było. I może po raz ostatni ją przytula.
- Na prawdę chcesz się uwolnić? - mówi do jej ucha, bo to ma na wysokości ust - Żyć u mnie w domu jak w hotelu? Zabijać nasze dzieci i nigdy więcej mnie na oczy nie widzieć? Chcesz to wszystko skończyć?
Jego głos, jej zapach, jej łzy, które czuje, że popłyną. Najwyraźniej czasami miłość nie wystarcza.
- Przecież jeszcze może być tak dobrze, podejmij decyzje mądrze
Wóz albo przewóz kochana.
I nagle - nadzieja. I Deimos spogląda za Megarą, w nadziei, że ta skończy swoją opowieść o zauroczeniu przyznaniem się do błędów, przyznaniem się do tego, że głupia była, że się tak broniła przed nim i że przeprasza i wybacza mu na zawsze. Ale ta wypowiedź się nie kończy, ona trwa. I Deimos zdązył się tylko uśmiechnąć, wcale nie rozbawiony, ale może nawet poruszony tym, co powiedziała żona. Więc już tak długo jej się podoba, a on dopiero teraz się dowiaduje?
- To znaczy, że ja mam lepszą pamięć, bo ja zaręczyłem się z tobą, bo pamiętałem właśnie ciebie taką - zaczyna mówić z niejaką dumą, bawiąc się jej palcami. Oby byla na jednym z palców obrączka i zaręczynowy pierścionek. Lecz jej dłoń ucieka, daleko, daleko. A może odeszła wcześniej ale jemu się tylko wydawało, że wciąż ją trzyma. Cała ta rozmowa, cała ta sytuacja, wszystko zlewa mu się w jeden bełkot przepełniony taką ilością emocji, które... nigdy nie powinny opuszczać jego głowy. Przecież zawsze miał problemy z wyrażaniem tego co mu leży na wątrobie. Umiał tylko ciskać zaklęciami, ewentualnie bawić się cielesnością, a przecież jeszcze rok temu był największym rozpustnikiem po tej stronie Anglii. W sensie, w Yorkshre i na północ.
W każdym razie nie mówi nic więcej, bo mówi ona. Odsuwa się, odsuwa i nagle przybliża. Chce go zabić (wqybuchająca głowa), ma mu za złe, że się nie wygadał wcześniej, wszystko robi źle, a ona ma ciągle inne oczekiwania wobec niego. Bo nie jest taki jak sobie go wymyśliła? A nie wie tego od pierwszego dnia ich ślubu? To w takim razie CO TO BYŁO, te kilka tygodni szczęsliwości. CO TO BYŁO?
Jak wiele wytrzyma? Czy mężczyzna da jeszcze radę słuchać więcej tych wywodów. O tym, jak to z jednej strony żyć bez siebie nie mogą, a z drugiej niech on idzie? Ile razy już go wyganiała? Ale Deimos wyczuwa, że jeszcze nie wszystko stracone, jeszcze może ją ugrać, jakoś wymusić na niej... nie, nie może jej do niczego zmuszać. To się źle kończy.
I kiedy po raz czwarty każe mu iść (a moze dziesiąty?), ten nie wytrzymuje i przestępuje te dwa kroki w jej stronę i unieruchamia jej ciało w swoim uścisku. Miał być zimny, ale ciężko mu idzie, bo już ją całą obłapił, tak dawno jej przecież nie było. I może po raz ostatni ją przytula.
- Na prawdę chcesz się uwolnić? - mówi do jej ucha, bo to ma na wysokości ust - Żyć u mnie w domu jak w hotelu? Zabijać nasze dzieci i nigdy więcej mnie na oczy nie widzieć? Chcesz to wszystko skończyć?
Jego głos, jej zapach, jej łzy, które czuje, że popłyną. Najwyraźniej czasami miłość nie wystarcza.
- Przecież jeszcze może być tak dobrze, podejmij decyzje mądrze
Wóz albo przewóz kochana.
Był dla niej okrutny czy dobry? Dawał jej możliwość wyboru teraz gdy właśnie wyznała mu, że go kocha. Liczy na to, że sama do niego wróci. Jeśli kogoś kochasz to daj mu odejść. Co jeśli już nigdy nie przekroczy progu Marseet? Zapomni o niej? Ona zapomni o nim? Gdy w końcu jakaś kobieta urodzi mu dziecko wspomni to które stracił?
Stała nieruchomo. Nie mogła odróżnić snu od jawy. Tak nagle znalazł się blisko niej. Tak nagle jego ramiona oplotły jej ciało. Czuła jak jej serce zaczyna szybciej bić. Zupełnie tak jakby wreszcie poczuła, że żyje. Chciała go objąć ale nie była wstanie. Zdobyła się jedynie na to by oprzeć policzek o jego klatkę piersiową i w ciszy słuchać jego słów. Ponownie nastała cisza, przerywał ją już tylko przyspieszony oddech Megary. Pierwsze łzy zaczęły moczyć ubranie Deimosa. Musiała mu przecież coś odpowiedzieć. Ale jak skoro głos utknął jej w gardle. Może los chciał ją uratować od popełnienia największego błędu w tym krótkim życiu. - Nie wiem już czego chce - mówiła cicho prawie szeptem a mimo to jej własny głos dudnił w uszach. Może to tylko szum krwi. Wybrała najbezpieczniejsze rozwiązanie? Deimos miał swój płomień nadziei którego mógł się teraz trzymać? Cisza. Jej dłoń powoli przesuwała się ku górze by w końcu chwycić jego brodę między palce i zmusić by spojrzała na własną żonę. A może tylko ona chciała sprawdzić co tym razem ukrywa wielki błękit. Nieważne bo tylko on wie co wtedy dostrzegł w jej oczach a ona nigdy nie zdradza co ujrzała w jego. Chwilę później wysunęła się z jego ramion. Stała przez chwilę bez ruchu nad czymś się zastanawiając. W końcu odwróciła się w stronę łóżka. Zrobiła te kilka kroków w jego stronę i znów patrzyła na męża. Wyciągnęła w stronę Carrowa wyprostowaną dłoń. Na drobnej twarzy nie było już śladów po łzach a za to ozdabiał ją delikatny a nawet zachęcający uśmiech.- Chodź do mnie - odezwała się w końcu. Czekała aż ruszy w jej stronę, chwyci za wyciągnięta dłoń. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Jeśli żałował tego co zrobił, jeśli chciał wszystko naprawić nie mógł nic zrobić. To ona musiała mu się oddać. Pozwolić by na kilka chwil zawładnął jej ciałem. Tkwili w tym dziwnym bezruchu. Dla Megary sekundy zmieniały się w całe godziny. Czuła ciepło jego ciała, czuła jego oddech na swojej szyi. Sięgnęła po jego dłoń i ostrożnie ułożyła ją na swoim biodrze. Drugą oparła wzdłuż szyi i policzka. - Pocałuj mnie Deimos - uniosła na niego wzrok. Teraz mogą być razem. Mógł ją pocałować ułożyć na miękkich poduszkach i nie wypuszczać ze swoich ramion. Jedyna nadzieja w bliskości. Nawet jeśli miałby to być ostatni raz. Czy na to nie zasługują? Tylko dla czego ona czuje się jak ladacznica? Ofiaruje mu siebie ale nie za darmo. Musi wiedzieć czy jeszcze potrafi budzić się w jego ramionach uśmiechając się. Czy może miała to być tylko ostatnia małżeńska powinność.
Stała nieruchomo. Nie mogła odróżnić snu od jawy. Tak nagle znalazł się blisko niej. Tak nagle jego ramiona oplotły jej ciało. Czuła jak jej serce zaczyna szybciej bić. Zupełnie tak jakby wreszcie poczuła, że żyje. Chciała go objąć ale nie była wstanie. Zdobyła się jedynie na to by oprzeć policzek o jego klatkę piersiową i w ciszy słuchać jego słów. Ponownie nastała cisza, przerywał ją już tylko przyspieszony oddech Megary. Pierwsze łzy zaczęły moczyć ubranie Deimosa. Musiała mu przecież coś odpowiedzieć. Ale jak skoro głos utknął jej w gardle. Może los chciał ją uratować od popełnienia największego błędu w tym krótkim życiu. - Nie wiem już czego chce - mówiła cicho prawie szeptem a mimo to jej własny głos dudnił w uszach. Może to tylko szum krwi. Wybrała najbezpieczniejsze rozwiązanie? Deimos miał swój płomień nadziei którego mógł się teraz trzymać? Cisza. Jej dłoń powoli przesuwała się ku górze by w końcu chwycić jego brodę między palce i zmusić by spojrzała na własną żonę. A może tylko ona chciała sprawdzić co tym razem ukrywa wielki błękit. Nieważne bo tylko on wie co wtedy dostrzegł w jej oczach a ona nigdy nie zdradza co ujrzała w jego. Chwilę później wysunęła się z jego ramion. Stała przez chwilę bez ruchu nad czymś się zastanawiając. W końcu odwróciła się w stronę łóżka. Zrobiła te kilka kroków w jego stronę i znów patrzyła na męża. Wyciągnęła w stronę Carrowa wyprostowaną dłoń. Na drobnej twarzy nie było już śladów po łzach a za to ozdabiał ją delikatny a nawet zachęcający uśmiech.- Chodź do mnie - odezwała się w końcu. Czekała aż ruszy w jej stronę, chwyci za wyciągnięta dłoń. Dzieliło ich zaledwie kilka centymetrów. Jeśli żałował tego co zrobił, jeśli chciał wszystko naprawić nie mógł nic zrobić. To ona musiała mu się oddać. Pozwolić by na kilka chwil zawładnął jej ciałem. Tkwili w tym dziwnym bezruchu. Dla Megary sekundy zmieniały się w całe godziny. Czuła ciepło jego ciała, czuła jego oddech na swojej szyi. Sięgnęła po jego dłoń i ostrożnie ułożyła ją na swoim biodrze. Drugą oparła wzdłuż szyi i policzka. - Pocałuj mnie Deimos - uniosła na niego wzrok. Teraz mogą być razem. Mógł ją pocałować ułożyć na miękkich poduszkach i nie wypuszczać ze swoich ramion. Jedyna nadzieja w bliskości. Nawet jeśli miałby to być ostatni raz. Czy na to nie zasługują? Tylko dla czego ona czuje się jak ladacznica? Ofiaruje mu siebie ale nie za darmo. Musi wiedzieć czy jeszcze potrafi budzić się w jego ramionach uśmiechając się. Czy może miała to być tylko ostatnia małżeńska powinność.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Balkon
Szybka odpowiedź