Pokój Sophii
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Sophii
Sypialnia Sophii znajduje się na piętrze i może nie jest największym pomieszczeniem, ale jest urządzona bardzo przytulnie. Nie brakuje tu kolorowych akcentów czy różnych drobiazgów, niektóre pochodzą z czasów mieszkania w Ameryce, inne zgromadziła wcześniej lub później, buszując w mugolskich lub czarodziejskich sklepach ze starociami. Okna wychodzą na podwórze; pomieszczenie jest jasne i wydaje się większe, niż w rzeczywistości. Sophia mieszka tutaj od dzieciństwa, ale od tamtego czasu pokój sporo się zmienił.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
Tym razem wyglądało na to, że maść wyglądała dokładnie tak, jak w książce. Zgęstniała i przybrała ładny, przejrzysty kolor, wydzielając łagodny zapach żywokostu. Sophia w tym czasie przygotowała puste, metalowe pudełeczko, na którego bok nakleiła świstek papieru z nazwą maści, a zawartość kociołka ostrożnie do niego przelała. Nie było jej wiele, ale powinno wystarczyć, dopóki nie uzupełni zapasów w aptece.
Później wyczyściła kociołek i pochowała resztki składników, które zostały. Może jeszcze kiedyś się przydadzą, choć raczej nie sądziła, by prędko zabrała się za próby robienia czegoś samej. Mogła być dobra w zaklęciach obronnych, ale alchemię powinna raczej pozostawić alchemikom. Schowała wszystko do szafki, a maść położyła na biurku. Skoro dopięła swego i domknęła swoje zamierzenie do końca, mogła zająć się innymi sprawami.
| zt.
Później wyczyściła kociołek i pochowała resztki składników, które zostały. Może jeszcze kiedyś się przydadzą, choć raczej nie sądziła, by prędko zabrała się za próby robienia czegoś samej. Mogła być dobra w zaklęciach obronnych, ale alchemię powinna raczej pozostawić alchemikom. Schowała wszystko do szafki, a maść położyła na biurku. Skoro dopięła swego i domknęła swoje zamierzenie do końca, mogła zająć się innymi sprawami.
| zt.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Drobna piąstka uderza o drewniane drzwi, każdemu ruchowi nadając odpowiednią dawkę nagromadzonej agresji oraz energii, choć to pierwsze nie miało nigdy miejsca zagościć w niewielkim ciele, albowiem Sprouty oznaczają dobro i pokój, nie zaś przemoc i wrogość — w żadnym wypadku, nu-uh, nie ma nawet takiej opcji, by rzecz miała się zgoła inaczej. A te wszystkie traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, podczas których pewien całkowicie niepozorny i uwłaczająco niziutki rudzielec, postanowił styranizować niemalże całkowicie swe rodzeństwo oraz kuzynostwo, bo tak z pewnością nigdy nie miały miejsca. I tego się trzymajmy. Tak czy inaczej, głośne stukanie nie cichło w żaden sposób, jedynie podkreślane było przez pełne zirytowania sapnięcia, okraszone nieprzyjemnym wykrzywianiem pełnych, acz ładnie skrojonych warg. Nie uważała przy tym, iż jej zachowanie mogło być w jakikolwiek sposób niegrzeczne — miała prawo do każdego grymaszenia, krzywienia się oraz wyzłośliwiania. Przynajmniej tego dnia, bo dzień ten był nad wyraz niezwykły i planowała czerpać zeń całymi garściami, jednocześnie używając zdania: dziś są moje urodziny, niczym najpotężniejszego protego, jakiego dane jej było kiedykolwiek użyć. A w ostatnim czasie, konkretnie wczoraj używała go dość często, choć nie pomogło to w żaden sposób, bo pojedynek z niejakim Macnairem i tak przegrała. Dobrze, że była w stanie doprowadzić się do porządku oraz ogólnej sprawności, bo inaczej urządziłaby prawdziwą apokalipsę i odnalazła tego podłego człowieka choćby i na końcu świata, żądając zadośćuczynienia wobec zrujnowania jej wyjątkowego święta. No, może nie tak do końca jej, bo Red miała swoje małe śmieszne plany, które mogą się nie ziścić, jeśli starsza kuzynka nie przywoła swych zwłok na dół. Ileż można czekać?!
— SOPHIO EMANUELO CARTER NIEKONIECZNIE TEGO DRUGIEGO IMIENIA — zagrzmiała raptownie, w płuca głęboki oddech nabierając wraz z odwagą, której przecież nigdy jej nie brakowało — MASZ NATYCHMIAST OTWORZYĆ TE DRZWI, BO INACZEJ NA WSZYSTKIE CIASTKA POMONY, ZACZNĘ ŚPIEWAĆ — zagroziła, jeszcze głośniej uderzając o drewno. Groźba ta mogła się wydawać nader żałosna i nieszkodliwa, jednakże panna Sprout podobnie jak reszta rodziny, dzierżyła tajemny dar kociego skrzeku i każda próba wyśpiewania choćby jednej zwrotki, bez krzty fałszu kończyła się krwawieniem uszu oraz ogromem traumy. Sophia więc zdecydowanie nie powinna ryzykować. Rowan wzdycha raptownie, poprawiając pudła oraz naręcza toreb, jakie trzyma w drugiej ręce, czując jak jej cierpliwość — jakże nieobecna, w tak szczególnym dniu! — ulatnia się z niej w zastraszającym tempie. Ale to nic, zerka niespokojnie ku niebu, było dopiero wczesne popołudnie, powinna ze wszystkim zdążyć i jeszcze do domu wrócić, by dopieścić do końca każdy detal przyjęcia. Przynajmniej taką ma nadzieję, bo jeszcze chwila opieszałości od strony kuzynki, a prawdopodobnie wyważy te drzwi z mocą własnego gniewu oraz zaklęcia, które przy odrobinie szczęścia wybuchnie jedynie oporne wrota, nie zaś krewniaczki.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Spotkanie Sophii o tej porze w domu graniczyło z cudem – od czasu śmierci rodziców głównie w nim nocowała, większość życia poświęcając pracy, a od paru miesięcy również Zakonowi. Ale dziś akurat się udało – na porannej akcji Sophia została niegroźnie ranna, a po połataniu w Mungu przymusowo odesłano ją na resztę dnia do domu, przykazując, by nie pojawiała się w pracy wcześniej niż jutro – takie było zalecenie uzdrowiciela, które dla świętego spokoju spełniła, bo zdążył je niestety przekazać jej partnerowi. Ale złamana ręka została szybko nastawiona i złożona, także urazy psychiczne po oberwaniu klątwą oraz stłuczenia od upadku z wysokości dwóch metrów zostały zaleczone. Czuła się całkowicie dobrze.
Wróciła jednak do domu koło południa, zamierzając wykorzystać ten czas trochę na odespanie, a trochę na porządki – czego nienawidziła, bo nigdy nie odnajdywała się w typowo kobiecych rolach, ale nie lubiła też bezczynnego siedzenia i patrzenia w ścianę, więc musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie w miejscu, gdzie ostatnio bywała na tyle niewiele, że w całym domu panował nieład i atmosfera postępującego zapuszczenia. W kuchni piętrzyły się nieumyte naczynia z resztkami przypalonego jedzenia, po jej sypialni były porozrzucane skłębione ubrania, a w pokoju rodziców, w którym nie ruszała niczego od czasu ich śmierci i prawie tam nie zaglądała, zalegały kłęby kurzu i sądząc po brzęczeniu w zasłonach, zalęgły się tam bahanki, którymi jednak nie chciało jej się teraz zajmować. Skoro mieszkała sama i rzadko ktoś do niej przychodził, nie miała motywacji do dbania o porządek. I tak głównie nocowała tu między kolejnymi dniami pracy. Dom jakiś czas temu przestał jej się kojarzyć z ciepłą, rodzinną atmosferą, bo nie było już tych, którzy kiedyś ją tworzyli. W jej życiu ważniejsze były teraz praca i Zakon.
Chwilę przed przybyciem Rowan akurat nieporadnie upychała skłębione ubrania w szafie, te brudne odrzucając na inną stertę, by potraktować je później zaklęciem czyszczącym – niestety bluzkę, którą chciała wyczyścić z plam błota po aurorskiej akcji sprzed kilku dni, niechcący podpaliła za sprawą anomalii, więc szybko dała sobie z tym spokój. Ugasiła płonące odzienie i tedy właśnie usłyszała głośne pukanie. Nie mając pomysłu co na szybko zrobić z na wpół spalonym elementem garderoby wyrzuciła go przez otwarte okno na mokry po deszczu trawnik, resztkę brudnych ubrań kopiąc w kąt z zamiarem zajęcia się tym później. Póki co bardziej absorbowało ją to, kto mógł ją odwiedzić. Może ktoś z sąsiadów? Ale odkąd umarli rodzice raczej nie podtrzymywała zbyt wielu kontaktów w okolicy, nie mając na to czasu.
Wynurzyła się z pokoju. Zupełnie wypadło jej z głowy, jaki dzisiaj był dzień. Idąc po schodach usłyszała znajomy głos wrzeszczący jej imię i polecenie otworzenia drzwi. Uśmiechnęła się pod nosem; dobrze znała humorki Rowan, bo znały się od dziecka. I choć oba rudzielce miały zawsze ognisty i energiczny temperament, to Sophia była tą, która dla świętego spokoju częściej wolała ustąpić, widząc niemal ośli upór kuzynki. Ale mimo tej krnąbrności i apodyktyczności zawsze łączyły je bliskie relacje – i to miało właśnie wpływ na to, dlaczego Sophia niekiedy poddawała się jej zabiegom.
Była też przekonana, że Rowan faktycznie byłaby gotowa zacząć śpiewać, albo nawet podjęłaby próbę wyważenia drzwi, żeby się tu dostać. Pokonała ostatni odcinek schodów i długi, choć raczej wąski hol, zanim dopadła drzwi i otworzyła je. Przed Rowan stanęła Sophia w nieco wymiętym wydaniu. Na nosie miała smugę kurzu, podobnie jak na kolanach swoich spodni. Czuć było też od niej nikłą wonią spalenizny; zaledwie chwilę temu Rowan czekająca pod drzwiami mogła też zobaczyć wypadającą przez okno na trawnik tlącą się koszulkę, ale Sophia tylko wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się, że wpadniesz – rzekła. – Wejdziesz? – zapytała, przesuwając się. – Wygonili mnie dziś wcześniej do domu, normalnie zwykle mnie tu o tej porze nie ma, więc masz szczęście – dodała, uśmiechając się. Dopiero po chwili przypomniała sobie, jaka była dziś data. – Och, zapomniałam, wybacz! Wszystkiego najlepszego, Rowan. Dużo szczęścia, pomyślności... i tak dalej – zakończyła nieco kulawo, bo ostatnimi czasy rzadko miała sposobności do świętowania czegokolwiek. W myślach krążyło znacznie więcej słów, które jednak uwięzły w gardle, zanim je wypowiedziała, nie chcąc zaprowadzać ponurego nastroju życzeniem Rowan, żeby była bezpieczna, uważała na siebie i przetrwała kolejny rok w spokoju w tych niespokojnych czasach. – Choć to pewnie ja powinnam wpaść do ciebie, bo to twój wielki dzień – dodała tylko, nieco się pesząc. W tym roku nawet o własnych urodzinach by zapomniała, gdyby nie napisała do niej Ria. Za bardzo zaabsorbowały ją inne sprawy i zaniedbała trochę relacje z kuzynostwem oraz znajomymi nie będącymi w Zakonie. Nie miała też jeszcze prezentu, więc będzie musiała coś później kupić i przeprosić kuzynkę za swoje zapominalstwo i spóźnialstwo. W końcu nie wiadomo, ile jeszcze im pozostało takich spokojnych, miłych urodzin. W każdym razie jej, bo tryb życia Rowan był znacznie mniej ryzykowny. – I przepraszam też za ten bałagan. Jak już mówiłam: ostatnio niewiele czasu spędzam w domu. Mam dużo obowiązków w pracy.
Dom Carterów naprawdę bardzo się zmienił od czasu, kiedy jeszcze żyli jej rodzice. Jej matka, wzorowa gospodyni domowa, zawsze dbała o domowe ognisko, ale Sophia miała do tego wybitny antytalent, choć trochę jej było wstyd, kiedy zaprosiła Rowan do domu i ta mogła zobaczyć kurz i bałagan potwierdzające jej słowa sprzed chwili: w domu więcej jej nie było niż było.
Wróciła jednak do domu koło południa, zamierzając wykorzystać ten czas trochę na odespanie, a trochę na porządki – czego nienawidziła, bo nigdy nie odnajdywała się w typowo kobiecych rolach, ale nie lubiła też bezczynnego siedzenia i patrzenia w ścianę, więc musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie w miejscu, gdzie ostatnio bywała na tyle niewiele, że w całym domu panował nieład i atmosfera postępującego zapuszczenia. W kuchni piętrzyły się nieumyte naczynia z resztkami przypalonego jedzenia, po jej sypialni były porozrzucane skłębione ubrania, a w pokoju rodziców, w którym nie ruszała niczego od czasu ich śmierci i prawie tam nie zaglądała, zalegały kłęby kurzu i sądząc po brzęczeniu w zasłonach, zalęgły się tam bahanki, którymi jednak nie chciało jej się teraz zajmować. Skoro mieszkała sama i rzadko ktoś do niej przychodził, nie miała motywacji do dbania o porządek. I tak głównie nocowała tu między kolejnymi dniami pracy. Dom jakiś czas temu przestał jej się kojarzyć z ciepłą, rodzinną atmosferą, bo nie było już tych, którzy kiedyś ją tworzyli. W jej życiu ważniejsze były teraz praca i Zakon.
Chwilę przed przybyciem Rowan akurat nieporadnie upychała skłębione ubrania w szafie, te brudne odrzucając na inną stertę, by potraktować je później zaklęciem czyszczącym – niestety bluzkę, którą chciała wyczyścić z plam błota po aurorskiej akcji sprzed kilku dni, niechcący podpaliła za sprawą anomalii, więc szybko dała sobie z tym spokój. Ugasiła płonące odzienie i tedy właśnie usłyszała głośne pukanie. Nie mając pomysłu co na szybko zrobić z na wpół spalonym elementem garderoby wyrzuciła go przez otwarte okno na mokry po deszczu trawnik, resztkę brudnych ubrań kopiąc w kąt z zamiarem zajęcia się tym później. Póki co bardziej absorbowało ją to, kto mógł ją odwiedzić. Może ktoś z sąsiadów? Ale odkąd umarli rodzice raczej nie podtrzymywała zbyt wielu kontaktów w okolicy, nie mając na to czasu.
Wynurzyła się z pokoju. Zupełnie wypadło jej z głowy, jaki dzisiaj był dzień. Idąc po schodach usłyszała znajomy głos wrzeszczący jej imię i polecenie otworzenia drzwi. Uśmiechnęła się pod nosem; dobrze znała humorki Rowan, bo znały się od dziecka. I choć oba rudzielce miały zawsze ognisty i energiczny temperament, to Sophia była tą, która dla świętego spokoju częściej wolała ustąpić, widząc niemal ośli upór kuzynki. Ale mimo tej krnąbrności i apodyktyczności zawsze łączyły je bliskie relacje – i to miało właśnie wpływ na to, dlaczego Sophia niekiedy poddawała się jej zabiegom.
Była też przekonana, że Rowan faktycznie byłaby gotowa zacząć śpiewać, albo nawet podjęłaby próbę wyważenia drzwi, żeby się tu dostać. Pokonała ostatni odcinek schodów i długi, choć raczej wąski hol, zanim dopadła drzwi i otworzyła je. Przed Rowan stanęła Sophia w nieco wymiętym wydaniu. Na nosie miała smugę kurzu, podobnie jak na kolanach swoich spodni. Czuć było też od niej nikłą wonią spalenizny; zaledwie chwilę temu Rowan czekająca pod drzwiami mogła też zobaczyć wypadającą przez okno na trawnik tlącą się koszulkę, ale Sophia tylko wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się, że wpadniesz – rzekła. – Wejdziesz? – zapytała, przesuwając się. – Wygonili mnie dziś wcześniej do domu, normalnie zwykle mnie tu o tej porze nie ma, więc masz szczęście – dodała, uśmiechając się. Dopiero po chwili przypomniała sobie, jaka była dziś data. – Och, zapomniałam, wybacz! Wszystkiego najlepszego, Rowan. Dużo szczęścia, pomyślności... i tak dalej – zakończyła nieco kulawo, bo ostatnimi czasy rzadko miała sposobności do świętowania czegokolwiek. W myślach krążyło znacznie więcej słów, które jednak uwięzły w gardle, zanim je wypowiedziała, nie chcąc zaprowadzać ponurego nastroju życzeniem Rowan, żeby była bezpieczna, uważała na siebie i przetrwała kolejny rok w spokoju w tych niespokojnych czasach. – Choć to pewnie ja powinnam wpaść do ciebie, bo to twój wielki dzień – dodała tylko, nieco się pesząc. W tym roku nawet o własnych urodzinach by zapomniała, gdyby nie napisała do niej Ria. Za bardzo zaabsorbowały ją inne sprawy i zaniedbała trochę relacje z kuzynostwem oraz znajomymi nie będącymi w Zakonie. Nie miała też jeszcze prezentu, więc będzie musiała coś później kupić i przeprosić kuzynkę za swoje zapominalstwo i spóźnialstwo. W końcu nie wiadomo, ile jeszcze im pozostało takich spokojnych, miłych urodzin. W każdym razie jej, bo tryb życia Rowan był znacznie mniej ryzykowny. – I przepraszam też za ten bałagan. Jak już mówiłam: ostatnio niewiele czasu spędzam w domu. Mam dużo obowiązków w pracy.
Dom Carterów naprawdę bardzo się zmienił od czasu, kiedy jeszcze żyli jej rodzice. Jej matka, wzorowa gospodyni domowa, zawsze dbała o domowe ognisko, ale Sophia miała do tego wybitny antytalent, choć trochę jej było wstyd, kiedy zaprosiła Rowan do domu i ta mogła zobaczyć kurz i bałagan potwierdzające jej słowa sprzed chwili: w domu więcej jej nie było niż było.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jak na osobę tak niziutką, posiadała w sobie niesamowite pokłady iście oślego uporu oraz zawziętości, godnej drapieżnika wytrwale ścigającego swą ofiarę. Wszystko to okraszone było z kolei niebywałą wprost pewnością siebie, dzięki której nosiła wysoko uniesiony podbródek na przekór światu i sięgała po to, czego normalna, tudzież z lekka nieśmiała osoba nie byłaby w stanie dostać. Istnienie okazywało się dużo prostsze i przyjemniejsze, odkąd w małym, jakże zepsutym serduszku zagościło żądanie, a nie prośba. Dlatego też stojąc nadal przed zamkniętymi drzwiami, Rowan pozwalała sobie na czyste niezadowolenie znaczące linię pełnych ust oraz niecierpliwe uderzanie szczupłymi palcami o ramię, za nic mając bardziej empatyczne rozmyślania — bo przecież Sophia spędzając całe dnie w pracy, była zapewne zmęczona, być może gdzieś wyszła, albo też postanowiła odciąć się od świata zewnętrznego. Nie powinna oczekiwać prędkich reakcji wobec własnej, jakże pozbawionej skromności osoby. Problem jednak w tym, że oczekiwała i złościła się wyraźnie, gdy przyszło na rezultaty zbyt długo czekać. Nie musiała obawiać się przynajmniej, iż dom zastanie pusty, została poinformowana, iż Carter trafiła do św. Munga i cały przebieg leczenia, spoczywał bezpiecznie na kuchennym blacie w mieszkaniu Red. Być może było to nadzwyczajne wścibstwo — bo przecież nie troska, co to, to nie! — lecz rudowłosa pragnęła mieć wgląd do wszystkich kart swej rodziny i jeżeli któreś trafiło do szpitala, miała być poinformowana jako pierwsza. Nigdy więcej strat — przyżekła sobie solennie, kiedy bezradność wespół z wszechogarniającym gniewem konsumowała bezlitośnie jej wnętrze. Nigdy więcej. Tak też uspokojona o ten jeden aspekt, mogła tylko znudzonym spojrzeniem sunąć za majestatycznym lotem płonącej bluzki, wyrzuconej z okna. Dlaczego jej to nawet nie dziwiło?
W końcu jednak wrota zostały uchylone, a w nich ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, pod którym tkwiło istne arcydzieło, o ile podda się ono dobrowolnie — bądź przy użyciu niewielkiej ilości przemocy — zręcznym rączkom uzdrowicielki. Tak czy inaczej, Rowan wzdycha, bo doprawdy! Sophia posiadała urodę oraz wzrost, którego pewne karły nigdy nie będą w stanie uzyskać, a zapuszcza się tak bezwstydnie! Wygląd miał znaczenie, wbrew zdaniu tych wszystkich wyzwolonych kobiet, których brwi przypominają jedną wielką gąsienicę. Piękno wnętrza najlepiej komponowało się z pięknem zewnętrznym.
— Szczęście — przytakuje, choć wie, że szczęścia w tym nie było żadnego. Umiarkowanie szczęśliwy przypadek, jeśli już — Po to tu jestem Soph, żeby wejść — zauważa, powstrzymując się przed malowniczym przewracaniem oczu. Miała być dziś miła, miała też uzbroić się w cierpliwość oraz opanowanie, kiedy przyjdzie jej ocenić stan nóg kuzynki. Nie sądziła, by ilość magicznego wosku, którego ze sobą przytachała, była wystarczająca, na ten pożal się Merlinowi przypadek — Tak, tak, wszystkiego najlepszego mi. Dziękuję, ale słońce moje, mam nadzieje, że pamiętasz, iż bierzesz udział w moim przyjęciu urodzinowym — to nie bardzo było pytanie, bardziej stwierdzenie i na widok zaskoczenia towarzyszki, parsknęła zaraz — Tak myślałam, dlatego też przybyłam z pomocą — oświadczyła dumnie, poruszając trzymanymi w ramionach pudłami — A teraz prowadź do swojej sypialni, mam zamiar zrobić z ciebie czarownicę — oznajmia wesoło, nie krępując się już wcale, wchodzi do środka domostwa Carterów, nie rozglądając się zbytnio. Bałagan oraz zalegający kurz są ostatnimi rzeczami, jakimi mogłaby się przejmować. Dziś był jej — ich — wyjątkowy dzień i nic ani nikt jej tego nie popsuje. Nawet durne przekonania aurorki odnośnie kobiecości — a jeżeli los będzie łaskawy, być może panienka Sprout zdoła spalić wszystkie pary spodni wyższemu rudzielcowi zupełnym przypadkiem.
W końcu jednak wrota zostały uchylone, a w nich ukazał się obraz nędzy i rozpaczy, pod którym tkwiło istne arcydzieło, o ile podda się ono dobrowolnie — bądź przy użyciu niewielkiej ilości przemocy — zręcznym rączkom uzdrowicielki. Tak czy inaczej, Rowan wzdycha, bo doprawdy! Sophia posiadała urodę oraz wzrost, którego pewne karły nigdy nie będą w stanie uzyskać, a zapuszcza się tak bezwstydnie! Wygląd miał znaczenie, wbrew zdaniu tych wszystkich wyzwolonych kobiet, których brwi przypominają jedną wielką gąsienicę. Piękno wnętrza najlepiej komponowało się z pięknem zewnętrznym.
— Szczęście — przytakuje, choć wie, że szczęścia w tym nie było żadnego. Umiarkowanie szczęśliwy przypadek, jeśli już — Po to tu jestem Soph, żeby wejść — zauważa, powstrzymując się przed malowniczym przewracaniem oczu. Miała być dziś miła, miała też uzbroić się w cierpliwość oraz opanowanie, kiedy przyjdzie jej ocenić stan nóg kuzynki. Nie sądziła, by ilość magicznego wosku, którego ze sobą przytachała, była wystarczająca, na ten pożal się Merlinowi przypadek — Tak, tak, wszystkiego najlepszego mi. Dziękuję, ale słońce moje, mam nadzieje, że pamiętasz, iż bierzesz udział w moim przyjęciu urodzinowym — to nie bardzo było pytanie, bardziej stwierdzenie i na widok zaskoczenia towarzyszki, parsknęła zaraz — Tak myślałam, dlatego też przybyłam z pomocą — oświadczyła dumnie, poruszając trzymanymi w ramionach pudłami — A teraz prowadź do swojej sypialni, mam zamiar zrobić z ciebie czarownicę — oznajmia wesoło, nie krępując się już wcale, wchodzi do środka domostwa Carterów, nie rozglądając się zbytnio. Bałagan oraz zalegający kurz są ostatnimi rzeczami, jakimi mogłaby się przejmować. Dziś był jej — ich — wyjątkowy dzień i nic ani nikt jej tego nie popsuje. Nawet durne przekonania aurorki odnośnie kobiecości — a jeżeli los będzie łaskawy, być może panienka Sprout zdoła spalić wszystkie pary spodni wyższemu rudzielcowi zupełnym przypadkiem.
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Sophia, choć również uparta i charakterna, była zupełnie inna niż jej kuzynka. Jej temperament odzwierciedlał się raczej w zamiłowaniu do zajęć fizycznych – zawsze lubiła chłopięce zabawy, później w Hogwarcie grę w quidditcha i pojedynki, a w końcu, po opuszczeniu szkoły, pracę aurora. Nie była typem emocjonalnej szantażystki owijającej sobie ludzi wokół palca, a osobą prostolinijną, szczerą i uczciwą. Nie domagała się uwagi otoczenia ani spełniania swoich żądań, ani nie była humorzasta. Ale Rowan mimo tego ognistego charakterku miała też w sobie coś ujmującego, a Sophia wierzyła, że pod jej humorkami kryło się dobre serce i miłość do rodziny. Właśnie dlatego mimo tych wszystkich różnic lubiły się, bo Sophia nigdy nie lgnęła do osób złych. Kuzynka po prostu miała charakter, ale przez te lata nieźle wyćwiczyła cierpliwość Sophii, która zazwyczaj jej humorki kwitowała dyskretnym przewróceniem oczami.
Rezygnując z dalszych zmagań z bałaganem w pokoju zeszła na dół gdy tylko usłyszała pukanie i po odgłosach dobiegających zza drzwi bardzo szybko domyśliła się, że stoi za nimi Rowan we własnej osobie zanim jeszcze otworzyła je, by stanąć twarzą w twarz z niziutką, zniecierpliwioną istotą.
W przeciwieństwie do Sophii Rowan zawsze prezentowała się bardzo kobieco i potrafiła podkreślać swoje wdzięki, na czym Sophii nigdy nie zależało. Od dziecka była chłopczycą, a w dorosłości, trudniąc się męskim zawodem, nie widziała potrzeby malowania się i strojenia. Czasem zdarzały się akcje aurorskie, kiedy trzeba było ubrać się ładniej by wtopić się w otoczenie, ale częściej akcje polegały na mozolnych śledztwach, pojedynkach i brudzeniu się, a niekiedy nawet biciu, więc Sophia wracała z nich brudna i często poobijana. Dość wysoka jak na kobietę i smukła sylwetka była ukryta pod wygodnymi ubraniami w stonowanych, praktycznych kolorach – a teraz dodatkowo nie były to ubrania pierwszej czystości. No cóż, Rowan powinna już przywyknąć do tego, że Sophia z racji swojego stylu życia i pracy często stawała przed nią w takim wydaniu, tym bardziej, że nie raz już leczyła ją w Mungu po różnych akcjach, choć akurat dziś Sophia trafiając na oddział nie napotkała Sproutówny. Podejrzewała jednak, że ta o wszystkim wie. Zawsze wiedziała bardzo wiele o tym, co działo się z Sophią nawet jeśli to nie ona ją leczyła.
Otwierając drzwi Sophia jeszcze nie wiedziała, co ją czeka z rąk płomiennowłosej kuzynki. Przez chwilę była skonsternowana i trwało parę sekund zanim przypomniała sobie dzisiejszą datę. 27 lipca, urodziny Rowan, o których wcześniej pamiętała, a także o tym, że miała ją odwiedzić na urodzinach, ale z powodu dzisiejszego zamieszania z akcją i odniesionymi na niej ranami trochę wyleciało jej to z głowy. Ale na krótko, bo szybko sobie przypomniała. Niższy rudzielec nie dałby jej zapomnieć.
Nie wiedziała jednak, że sama miała być częścią zabawy urodzinowej, a nie tylko gościem, który wpadnie z życzeniami, kupionym naprędce ciastem i obietnicą rychłego dostarczenia spóźnionego prezentu.
- No to chodź – rzekła, wpuszczając ją. – Choć znając życie wyszperałaś już wszystko na temat mojej dzisiejszej przygody i wiedziałaś, że uzdrowiciel odesłał mnie na przymusowe wolne do końca dnia? – parsknęła śmiechem, pewna, że tak właśnie było. Rowan była ciekawska, jeśli chodziło o uzdrowicielskie przypadłości członków rodziny, a miała ich sporo. W dzieciństwie Sophia mogła jej tylko pozazdrościć licznego rodzeństwa, bo przez sporą część życia czuła się praktycznie jedynaczką, bo ze sporo starszym bratem minęła się w Hogwarcie, nawet przez rok nie uczyli się razem, a potem wyjechał on do Ameryki na długi czas.
- Oczywiście, że wpadnę – zapewniła. – Nawet Ria wspominała mi kilka dni temu o twoich urodzinach. Gdyby akurat nie napisała listu i nie zaprosiła mnie do siebie pewnie przegapiłabym nawet własne urodziny. Ale jak mogłabym nie pojawić się na święcie mojej kochanej kuzynki? – Pojawić się musiała. Choć jeszcze nie wyobrażała sobie jeszcze, jak to się skończy, ani że Rowan miała szczególny powód, dla którego przyszła do niej wcześniej, i że nie była to tylko chęć upewnienia się, że Sophia na pewno nie zapomni ani się nie spóźni. Bo odkąd zaczęła kurs aurorski, często zdarzało jej się zapominać o ważnych datach. Na poprzednie urodziny Rowan zwyczajnie się spóźniła.
- Co jest w tych pudłach? – zapytała ze zdziwieniem, widząc że Rowan dzierży w ramionach jakieś pakunki. – To chyba ja powinnam ci sprawić jakiś prezent – i obiecuję, że ci sprawię. Słowo. Ale... co chcesz powiedzieć przez zrobienie ze mnie czarownicy?
Kojarzyło jej się to z jednym – przymusowym usadzeniem jej przed lustrem i zrobieniem jej makijażu, co nie napawało jej optymizmem. Ale zaprowadziła Rowan prosto do swojego pokoju i nie przejmując się już zbytnio bałaganem otworzyła szafę, uważając by wrzucone tam wcześniej ubrania nie wysypały się na podłogę. Zamierzała znaleźć swoje najelegantsze spodnie i pasującą do nich koszulę.
- Mam nadzieję, że nie będziesz mieć nic przeciwko, jak postawię na wygodę? – zapytała, wyciągając z szafki spodnie. Tych akurat nie lubiła, na akcje się nie nadawały, ale na urodziny powinny spełnić swoją rolę, przynajmniej w mniemaniu Sophii. Urodziny nie jawiły jej się jako wydarzenie wymagające bardziej wyszukanego stroju. Swoje tegoroczne spędziła taplając się z Rią w jeziorze za jej domem.
Rezygnując z dalszych zmagań z bałaganem w pokoju zeszła na dół gdy tylko usłyszała pukanie i po odgłosach dobiegających zza drzwi bardzo szybko domyśliła się, że stoi za nimi Rowan we własnej osobie zanim jeszcze otworzyła je, by stanąć twarzą w twarz z niziutką, zniecierpliwioną istotą.
W przeciwieństwie do Sophii Rowan zawsze prezentowała się bardzo kobieco i potrafiła podkreślać swoje wdzięki, na czym Sophii nigdy nie zależało. Od dziecka była chłopczycą, a w dorosłości, trudniąc się męskim zawodem, nie widziała potrzeby malowania się i strojenia. Czasem zdarzały się akcje aurorskie, kiedy trzeba było ubrać się ładniej by wtopić się w otoczenie, ale częściej akcje polegały na mozolnych śledztwach, pojedynkach i brudzeniu się, a niekiedy nawet biciu, więc Sophia wracała z nich brudna i często poobijana. Dość wysoka jak na kobietę i smukła sylwetka była ukryta pod wygodnymi ubraniami w stonowanych, praktycznych kolorach – a teraz dodatkowo nie były to ubrania pierwszej czystości. No cóż, Rowan powinna już przywyknąć do tego, że Sophia z racji swojego stylu życia i pracy często stawała przed nią w takim wydaniu, tym bardziej, że nie raz już leczyła ją w Mungu po różnych akcjach, choć akurat dziś Sophia trafiając na oddział nie napotkała Sproutówny. Podejrzewała jednak, że ta o wszystkim wie. Zawsze wiedziała bardzo wiele o tym, co działo się z Sophią nawet jeśli to nie ona ją leczyła.
Otwierając drzwi Sophia jeszcze nie wiedziała, co ją czeka z rąk płomiennowłosej kuzynki. Przez chwilę była skonsternowana i trwało parę sekund zanim przypomniała sobie dzisiejszą datę. 27 lipca, urodziny Rowan, o których wcześniej pamiętała, a także o tym, że miała ją odwiedzić na urodzinach, ale z powodu dzisiejszego zamieszania z akcją i odniesionymi na niej ranami trochę wyleciało jej to z głowy. Ale na krótko, bo szybko sobie przypomniała. Niższy rudzielec nie dałby jej zapomnieć.
Nie wiedziała jednak, że sama miała być częścią zabawy urodzinowej, a nie tylko gościem, który wpadnie z życzeniami, kupionym naprędce ciastem i obietnicą rychłego dostarczenia spóźnionego prezentu.
- No to chodź – rzekła, wpuszczając ją. – Choć znając życie wyszperałaś już wszystko na temat mojej dzisiejszej przygody i wiedziałaś, że uzdrowiciel odesłał mnie na przymusowe wolne do końca dnia? – parsknęła śmiechem, pewna, że tak właśnie było. Rowan była ciekawska, jeśli chodziło o uzdrowicielskie przypadłości członków rodziny, a miała ich sporo. W dzieciństwie Sophia mogła jej tylko pozazdrościć licznego rodzeństwa, bo przez sporą część życia czuła się praktycznie jedynaczką, bo ze sporo starszym bratem minęła się w Hogwarcie, nawet przez rok nie uczyli się razem, a potem wyjechał on do Ameryki na długi czas.
- Oczywiście, że wpadnę – zapewniła. – Nawet Ria wspominała mi kilka dni temu o twoich urodzinach. Gdyby akurat nie napisała listu i nie zaprosiła mnie do siebie pewnie przegapiłabym nawet własne urodziny. Ale jak mogłabym nie pojawić się na święcie mojej kochanej kuzynki? – Pojawić się musiała. Choć jeszcze nie wyobrażała sobie jeszcze, jak to się skończy, ani że Rowan miała szczególny powód, dla którego przyszła do niej wcześniej, i że nie była to tylko chęć upewnienia się, że Sophia na pewno nie zapomni ani się nie spóźni. Bo odkąd zaczęła kurs aurorski, często zdarzało jej się zapominać o ważnych datach. Na poprzednie urodziny Rowan zwyczajnie się spóźniła.
- Co jest w tych pudłach? – zapytała ze zdziwieniem, widząc że Rowan dzierży w ramionach jakieś pakunki. – To chyba ja powinnam ci sprawić jakiś prezent – i obiecuję, że ci sprawię. Słowo. Ale... co chcesz powiedzieć przez zrobienie ze mnie czarownicy?
Kojarzyło jej się to z jednym – przymusowym usadzeniem jej przed lustrem i zrobieniem jej makijażu, co nie napawało jej optymizmem. Ale zaprowadziła Rowan prosto do swojego pokoju i nie przejmując się już zbytnio bałaganem otworzyła szafę, uważając by wrzucone tam wcześniej ubrania nie wysypały się na podłogę. Zamierzała znaleźć swoje najelegantsze spodnie i pasującą do nich koszulę.
- Mam nadzieję, że nie będziesz mieć nic przeciwko, jak postawię na wygodę? – zapytała, wyciągając z szafki spodnie. Tych akurat nie lubiła, na akcje się nie nadawały, ale na urodziny powinny spełnić swoją rolę, przynajmniej w mniemaniu Sophii. Urodziny nie jawiły jej się jako wydarzenie wymagające bardziej wyszukanego stroju. Swoje tegoroczne spędziła taplając się z Rią w jeziorze za jej domem.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Rzec można było o niej doprawdy wiele i nierzadko były to opisy dosyć mało chlubne, nadające niewielkiemu rudzielcowi iście czarciej postaci. Lecz pewnym było jedno — Rowan nie udawała. Nigdy. A przynajmniej nigdy przed sobą. Nie wybielała się ponad miarę, przyjmując wszelkie swe wady oraz zalety, tylko niektóre okraszając kwaśną miną i malowniczym przewróceniem ślepiami. Bo nie była perfekcyjna, nie była dobra, delikatna, uprzejma. Bywała szorstka, zepsuta i rozwydrzona. Potrafiła wchodzić bezbłędnie w typ emocjonalnej szantażystki, gdzie owijała sobie ludzi wokół zgrabnego paluszka. Domagała się głośno tego, czego pragnęła, nie zezwalając na żadną fałszywą skromność. Ale kiedy kogoś lubiła, jeśli kogoś do siebie dopuściła i pokochała szczerze, tak poświęcić się potrafiła całkowicie. Okazując troskę, w najmniej oczekiwany sposób, przywiązanie okrywając pod płaszczem sarkazmu, czułość chowając pod pozorną obojętnością. Czyniła to jednak szczerze, z pieczołowitością oraz oddaniem, tylko trochę okraszonym nieznacznym lękiem. Jakby się bała, że ktokolwiek mógłby przeniknąć przez skorupę, jaka ją otaczała i dostrzec, że w rzeczywistości nie jest tak silna, jakby tego pragnęła. Że poddawała się regularnie obawom, smutkom oraz wizjom najczarniejszym, szargającym jej dobrze ukrywaną wrażliwość. Bała się każdego dnia, przekraczając próg św. Munga, że w końcu przyjdzie jej pośród kart odnaleźć w jakiś sposób znajome nazwisko i rany tak liczne, że nie dające szans na poprawę. Dlatego też pozwalała sobie na samolubstwo, pozwalała na nawiedzanie krewnych, na dyktowanie pewnych działań, podszytych dobrymi chęciami. I takie były tym razem, te dobre chęci. Chęci uczynienia z ich urodzin wyjątkowego dnia, pozbawionego smutków i żali. Merlin wie, jak bardzo potrzebowały tego obie. Potrzebowały po prostu zapomnieć o mrokach codzienności.
— A skąd, myszki mi powiedziały — oświadczyła pewnie, acz z niezmienną ironią. Sophia musiała pamiętać, jak za dzieciaka panienka Sprout odznaczała się wyjątkowym zamiłowaniem do gryzoni, stąd nie obawiała się zdradzenia pilnie strzeżonego sekretu, a raczej sądziła, iż przywoła to rzewne wspominki okraszone słodyczą niewinnych lat — No nie wiem Soph, wygląda to tak, jakbyś nie zamierzała opuszczać swojego domu w najbliższym czasie. Znowu — zauważyła wyraźnie nadąsana Red, ignorując sprawnie kwestię Rii. Kochała swoją najlepszą przyjaciółkę, ale gaduła posiadała czasem zbyt długi język i miała nadzieję, że nie wypaplała prawdziwej idei przyjęcia. Póki co Carter wydawała się błogo nieświadoma tego, co ją miało czekać.
— Chcę powiedzieć, że rok temu nie podarowałaś mi żadnego prezentu. Teraz też jest to mało prawdopodobne, stąd postanowiłam sobie sprawić prezent od ciebie sama. I jesteś nim ty, ubrana i uczesana przeze mnie — wyjaśniła, rzucając pudełka na łóżko. Nie wspominała nawet, jak długo przyszło jej szukać prezentów dla wyższego rudzielca, uznając, że wystarczająco wpędziła ją w wyrzuty sumienia — Zgódź się! To tylko jeden dzień! Swoją wygodę możesz odzyskać jutro, podobnie jak te paskudne spodnie, które powiększają ci optycznie biodra do niebotycznych rozmiarów. Ugh swoją drogą — dodała, wesolutko całkiem, okraszając twarz swoją rozczulającym uśmiechem pełnym nadziei. Otwierając pudełka, wyciągnęła kilka butelek oraz słoików — Musisz się umyć! Patrz! To jest szampon aloesowy z wyciągiem z sierści jednorożca, a to odżywka zawierająca esencję z karaluchów. Twoje włosy będą wyglądały obłędnie! O! A to oliwka, którą musisz nasmarować ciało, mam też magiczny wosk, ale zanim zobaczę co czai się na twoich nogach, zdecydowanie będę musiała się napić czegoś mocniejszego. Mam też takie piękne sukienki! Kupiłam je specjalnie dla ciebie! Nawet nie wiesz, jak sprzedawcy się na mnie dziwnie patrzyli — paplała, przeszukując kolejne torby i nie zwracając uwagi na oniemiałą minę kuzynki. Zatrzymała się raptownie i ze zmarszczonymi brwiami zerknęła na towarzyszkę — No już, już, nie mamy całego dnia! Nie spłukuj odżywki, musi trochę poleżeć na głowie, żeby dała lepszy efekt!
— A skąd, myszki mi powiedziały — oświadczyła pewnie, acz z niezmienną ironią. Sophia musiała pamiętać, jak za dzieciaka panienka Sprout odznaczała się wyjątkowym zamiłowaniem do gryzoni, stąd nie obawiała się zdradzenia pilnie strzeżonego sekretu, a raczej sądziła, iż przywoła to rzewne wspominki okraszone słodyczą niewinnych lat — No nie wiem Soph, wygląda to tak, jakbyś nie zamierzała opuszczać swojego domu w najbliższym czasie. Znowu — zauważyła wyraźnie nadąsana Red, ignorując sprawnie kwestię Rii. Kochała swoją najlepszą przyjaciółkę, ale gaduła posiadała czasem zbyt długi język i miała nadzieję, że nie wypaplała prawdziwej idei przyjęcia. Póki co Carter wydawała się błogo nieświadoma tego, co ją miało czekać.
— Chcę powiedzieć, że rok temu nie podarowałaś mi żadnego prezentu. Teraz też jest to mało prawdopodobne, stąd postanowiłam sobie sprawić prezent od ciebie sama. I jesteś nim ty, ubrana i uczesana przeze mnie — wyjaśniła, rzucając pudełka na łóżko. Nie wspominała nawet, jak długo przyszło jej szukać prezentów dla wyższego rudzielca, uznając, że wystarczająco wpędziła ją w wyrzuty sumienia — Zgódź się! To tylko jeden dzień! Swoją wygodę możesz odzyskać jutro, podobnie jak te paskudne spodnie, które powiększają ci optycznie biodra do niebotycznych rozmiarów. Ugh swoją drogą — dodała, wesolutko całkiem, okraszając twarz swoją rozczulającym uśmiechem pełnym nadziei. Otwierając pudełka, wyciągnęła kilka butelek oraz słoików — Musisz się umyć! Patrz! To jest szampon aloesowy z wyciągiem z sierści jednorożca, a to odżywka zawierająca esencję z karaluchów. Twoje włosy będą wyglądały obłędnie! O! A to oliwka, którą musisz nasmarować ciało, mam też magiczny wosk, ale zanim zobaczę co czai się na twoich nogach, zdecydowanie będę musiała się napić czegoś mocniejszego. Mam też takie piękne sukienki! Kupiłam je specjalnie dla ciebie! Nawet nie wiesz, jak sprzedawcy się na mnie dziwnie patrzyli — paplała, przeszukując kolejne torby i nie zwracając uwagi na oniemiałą minę kuzynki. Zatrzymała się raptownie i ze zmarszczonymi brwiami zerknęła na towarzyszkę — No już, już, nie mamy całego dnia! Nie spłukuj odżywki, musi trochę poleżeć na głowie, żeby dała lepszy efekt!
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Sophia była o wiele bardziej prostolinijna i przyziemna, a co za tym idzie, łatwa do przejrzenia. Sztuka manipulacji była jej obca, co częściowo było zasługą charakteru, a częściowo mało kobiecej natury. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że była kobieca. W przeciwieństwie do uwielbiającej babskie fatałaszki i wysokie obcasy Rowan, Sophia zazwyczaj prezentowała się światu w praktycznym i dość męskim wydaniu. Nie zależało jej na tym, żeby się komuś podobać – ba, wręcz chciała, żeby nikt nie zwracał na nią uwagi. Nie chciała, żeby mężczyźni patrzyli na nią jak na kobietę, wolała, żeby postrzegali ją jak na materiał na kumpla i traktowali jak jednego ze swoich. Tak zazwyczaj wyglądały jej relacje z mężczyznami: były kumpelskie i nie nacechowane niczym innym. Pewnie trudno byłoby znaleźć drugą równie niezainteresowaną płcią przeciwną oraz dbaniem o swój wygląd dwudziestoczterolatkę. Z samotności i oddania pracy uczyniła swój styl życia i nie zamierzała tego zmieniać.
Niemniej jednak niewątpliwie potrzebowała odrobiny zabawy, bo pod skorupą pracoholiczki wciąż kryła się ta dawna Sophia lubiąca rozrywki i dobrą zabawę w towarzystwie przyjaciół.
Zaśmiała się cicho; rzeczywiście pamiętała, że Rowan w młodości bardzo lubiła gryzonie, ale nie wiedziała że za tym zamiłowaniem kryło się coś więcej.
- Czy ja wiem? Z domu się chętnie ruszę. Odkąd mieszkam sama niewiele mnie tu trzyma. Głównie tu śpię – rzekła. Taka była prawda: dom był dla niej głównie miejscem do snu, nie przesiadywała tu zbyt wiele i zastanie jej tu w dzień było rzadkością. Rodzice nie żyli, a brat był w Ameryce, a to oni sprawiali, że dom był prawdziwym domem. Gdy ich zabrakło, wszystko to odeszło i Sophii nie zostało już zbyt wiele poza pracą i Zakonem. – A skoro nie mogę dziś pracować, to nie mam absolutnie żadnej wymówki, by nie przyjść na urodziny.
Ale po chwili, gdy Rowan znów przemówiła, Sophia wybałuszyła oczy, patrząc na nią tak, jakby ją zobaczyła po raz pierwszy.
- Że co? – zapytała nieco głupio, choć znając pomysły Sprout, mogła spodziewać się czegoś podobnego. – Chcesz mnie ubierać i malować jak lalkę? – Nie żeby to był pierwszy raz, ale teraz najwyraźniej Rowan postanowiła posunąć się dalej niż zwykle i sprytnie zaszantażowała Sophię. I gdyby nie ich relacje i kuzynowska więź, to na pewno by się na coś podobnego nie zgodziła – ale czasem warto się było poświęcić i zrobić coś, czego się nie lubiło, żeby ujrzeć uśmiech na twarzy kogoś bliskiego. Nawet, jeśli to oznaczało kompletną błazenadę. Bo przebieranie się (i to zapewne w sukienki) oraz malowanie właśnie z błazenadą jej się kojarzyło.
Oczywiście czasem zdarzało jej się przebierać. Niektóre akcje wymagały dostania się w jakieś bardziej wysublimowane miejsce i obserwowanie ludzi, więc wtedy musiała dopasować się do otoczenia i ubrać się ładniej i bardziej kobieco – ale nie było to niczym więcej jak przebraniem, kamuflażem. Prawdziwa Sophia to była ta ubrana swobodnie i wygodnie, pozbawiona makijażu i idealnej fryzury, gotowa do tego, by wyruszyć na akcję.
- Jesteś najprawdziwszą emocjonalną szantażystką – wywróciła oczami, ale koniec końców wiedziała, że ustąpi. Ten jeden dzień w roku, by sprawić Rowan prezent, skoro tak bardzo lubiła stawiać sobie wyzwania pokroju zmiany chłopczycy w kobietę. Nie wiadomo w końcu, ile jeszcze wesołych urodzin przed sobą miały. O ile Rowan miała dużą szansę na dożycie kolejnych, bo nie była aurorem ani nie należała do Zakonu, tak Sophii za rok mogło już nie być. – Ale że to twoje urodziny i byłabym osobą bez serca, gdybym ci dziś odmówiła, więc zgoda. Ten jeden jedyny dzień w roku - pogroziła jej żartobliwie palcem. - Choć nadal nie rozumiem, co takiego jest w przebieraniu i malowaniu innych, i dlaczego koniecznie chcesz mnie przebierać akurat w sukienki, doskonale wiedząc jak bardzo nie lubię kobiecych wdzianek, ale jeśli to ma cię dzisiaj uszczęśliwić...
Znów demonstracyjnie wywróciła oczami. Gdyby wiedziała, że na urodzinach Rowan będzie więcej osób, pewnie by się na to nie zgodziła. Sophia nigdy nie przejawiała zainteresowania modą i makijażem, a w dzieciństwie od lalek wolała chłopięce zabawki. Dlatego też patrzyła z konsternacją, jak Rowan wyciąga kolejne dziwaczne specyfiki. Sama na co dzień korzystała ze zwykłego mydła i jednego z najtańszych szamponów do włosów. Nie stosowała żadnych odżywek ani balsamów, bo nie miała do tego czasu i chęci. Nie goliła też nóg.
- No dobrze, więc pójdę się wykąpać – westchnęła z rezygnacją. Od tego chyba musiały zacząć, poza tym kąpiel rzeczywiście jej dobrze zrobi, bo pachnąca to ona nie była. Wzięła szampon i inne kąpielowe kosmetyki. – Mam nadzieję, że ich nie pomylę. Na co dzień nie korzystam z tylu rzeczy. Nie są mi potrzebne, w moim zawodzie nie muszę mieć obłędnych włosów.
Udała się do łazienki, gdzie umyła włosy i dokładnie wyszorowała bladą skórę, po czym, czując się bardzo dziwnie, nasmarowała ciało oliwką, czego nigdy dotąd nie robiła. Czy właśnie tak postępowały prawdziwe kobiety, nie czujące wewnętrznego konfliktu z przewidzianą dla nich rolą? Później nałożyła na siebie bieliznę i szlafrok, i wróciła do pokoju.
Niemniej jednak niewątpliwie potrzebowała odrobiny zabawy, bo pod skorupą pracoholiczki wciąż kryła się ta dawna Sophia lubiąca rozrywki i dobrą zabawę w towarzystwie przyjaciół.
Zaśmiała się cicho; rzeczywiście pamiętała, że Rowan w młodości bardzo lubiła gryzonie, ale nie wiedziała że za tym zamiłowaniem kryło się coś więcej.
- Czy ja wiem? Z domu się chętnie ruszę. Odkąd mieszkam sama niewiele mnie tu trzyma. Głównie tu śpię – rzekła. Taka była prawda: dom był dla niej głównie miejscem do snu, nie przesiadywała tu zbyt wiele i zastanie jej tu w dzień było rzadkością. Rodzice nie żyli, a brat był w Ameryce, a to oni sprawiali, że dom był prawdziwym domem. Gdy ich zabrakło, wszystko to odeszło i Sophii nie zostało już zbyt wiele poza pracą i Zakonem. – A skoro nie mogę dziś pracować, to nie mam absolutnie żadnej wymówki, by nie przyjść na urodziny.
Ale po chwili, gdy Rowan znów przemówiła, Sophia wybałuszyła oczy, patrząc na nią tak, jakby ją zobaczyła po raz pierwszy.
- Że co? – zapytała nieco głupio, choć znając pomysły Sprout, mogła spodziewać się czegoś podobnego. – Chcesz mnie ubierać i malować jak lalkę? – Nie żeby to był pierwszy raz, ale teraz najwyraźniej Rowan postanowiła posunąć się dalej niż zwykle i sprytnie zaszantażowała Sophię. I gdyby nie ich relacje i kuzynowska więź, to na pewno by się na coś podobnego nie zgodziła – ale czasem warto się było poświęcić i zrobić coś, czego się nie lubiło, żeby ujrzeć uśmiech na twarzy kogoś bliskiego. Nawet, jeśli to oznaczało kompletną błazenadę. Bo przebieranie się (i to zapewne w sukienki) oraz malowanie właśnie z błazenadą jej się kojarzyło.
Oczywiście czasem zdarzało jej się przebierać. Niektóre akcje wymagały dostania się w jakieś bardziej wysublimowane miejsce i obserwowanie ludzi, więc wtedy musiała dopasować się do otoczenia i ubrać się ładniej i bardziej kobieco – ale nie było to niczym więcej jak przebraniem, kamuflażem. Prawdziwa Sophia to była ta ubrana swobodnie i wygodnie, pozbawiona makijażu i idealnej fryzury, gotowa do tego, by wyruszyć na akcję.
- Jesteś najprawdziwszą emocjonalną szantażystką – wywróciła oczami, ale koniec końców wiedziała, że ustąpi. Ten jeden dzień w roku, by sprawić Rowan prezent, skoro tak bardzo lubiła stawiać sobie wyzwania pokroju zmiany chłopczycy w kobietę. Nie wiadomo w końcu, ile jeszcze wesołych urodzin przed sobą miały. O ile Rowan miała dużą szansę na dożycie kolejnych, bo nie była aurorem ani nie należała do Zakonu, tak Sophii za rok mogło już nie być. – Ale że to twoje urodziny i byłabym osobą bez serca, gdybym ci dziś odmówiła, więc zgoda. Ten jeden jedyny dzień w roku - pogroziła jej żartobliwie palcem. - Choć nadal nie rozumiem, co takiego jest w przebieraniu i malowaniu innych, i dlaczego koniecznie chcesz mnie przebierać akurat w sukienki, doskonale wiedząc jak bardzo nie lubię kobiecych wdzianek, ale jeśli to ma cię dzisiaj uszczęśliwić...
Znów demonstracyjnie wywróciła oczami. Gdyby wiedziała, że na urodzinach Rowan będzie więcej osób, pewnie by się na to nie zgodziła. Sophia nigdy nie przejawiała zainteresowania modą i makijażem, a w dzieciństwie od lalek wolała chłopięce zabawki. Dlatego też patrzyła z konsternacją, jak Rowan wyciąga kolejne dziwaczne specyfiki. Sama na co dzień korzystała ze zwykłego mydła i jednego z najtańszych szamponów do włosów. Nie stosowała żadnych odżywek ani balsamów, bo nie miała do tego czasu i chęci. Nie goliła też nóg.
- No dobrze, więc pójdę się wykąpać – westchnęła z rezygnacją. Od tego chyba musiały zacząć, poza tym kąpiel rzeczywiście jej dobrze zrobi, bo pachnąca to ona nie była. Wzięła szampon i inne kąpielowe kosmetyki. – Mam nadzieję, że ich nie pomylę. Na co dzień nie korzystam z tylu rzeczy. Nie są mi potrzebne, w moim zawodzie nie muszę mieć obłędnych włosów.
Udała się do łazienki, gdzie umyła włosy i dokładnie wyszorowała bladą skórę, po czym, czując się bardzo dziwnie, nasmarowała ciało oliwką, czego nigdy dotąd nie robiła. Czy właśnie tak postępowały prawdziwe kobiety, nie czujące wewnętrznego konfliktu z przewidzianą dla nich rolą? Później nałożyła na siebie bieliznę i szlafrok, i wróciła do pokoju.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Kobiecość nie była słabością. Nie mogła być, nawet jeśli lubiono sprowadzać ją do próżności oraz zadufania w sobie, dziecinności oraz braku odpowiedzialności, gdzie głowy przecież nie powinno zaprzątać dobieranie odpowiednich bucików, a ciężka polityczna rozprawa zawarta w którejś z gazet. A przecież nie można było odmówić niewielkiemu rudzielcowi odpowiedzialności, czyż to nie jej drobne ręce dzierżyły ludzkie życie? Czyż to nie od odpowiedniego machnięcia różdżką zależało czyjeś zdrowie? Czyż to nie jej wzrok, to chmurne spojrzenie ciemnych niczym noc ślepi, było w stanie zmusić do cofnięcia się o krok, nawet rosłego mężczyznę? Czy tkwiła w tym jakaś słabość? Czy ktoś o zdrowych zmysłach oraz umiłowaniu własnej egzystencji, śmiałby posądzić Rowan o bycie słabą, tylko dlatego, iż lubiła dbać o siebie? Celebrować własne ciało, które przecież pozwalało trwać jej na tym świecie, zapewnić odpowiednią pielęgnację miękkim włosom, gładkiej skórze zapewnić wszystko, czego potrzebowała. Może i przykładała znaczną uwagę do ślicznych, często drogich ubrań oraz kosmetyków, zaczytywała się stronice Czarownicy, nie odbierało to jednak dziewczęciu umiejętności w żaden sposób! Zresztą, czynienie tego samego, co w pracy uważałaby za okropnie nudne, puste. Uzupełnianie wiedzy, wzbogacanie jej o najnowsze dokonania naukowe było niezbędne, by mogła stosować odpowiednie czary wobec poszkodowanej osoby, nie oznaczało to jednak, że w wolnym czasie lubiła przeglądać sobie księgi dotyczące chorób psychicznych. Nie, nie. Poświęcała swojemu wyglądowi wystarczająco czasu, by mogła podobać się sobie, a jeśli jakiś pan podzielał jej zachwyt, kimże była panna Sprout, by odmówić mu prawienia komplementów czy zabrania na randkę? Miała dwadzieścia trzy lata i nie zamierzała się ograniczać, zwłaszcza że pani Sprout wystarczająco często lamentowała na brak wnuków. Jeżeli lamentowaniem można nazwać ponure spojrzenia, rzucane od czasu do czasu oraz cmokanie z dezaprobatą, gdy opowiadała o wnukach innych osób. Przeglądała z uwagą zawartość pudełek, sortując w głowie odpowiednią sekwencję, w jakiej powinna użyć poszczególnych elementów, gdy słowa Sophii docierając do jej uszu. Zaciska dłonie na opakowaniu jednym, nieco mocniej niż zwykle, lecz nie traci uśmiechu z twarzy.
— Tak, oczywiście — mruczy, nie tyle ze współczucia odnośnie rodzinnej sytuacji kuzynki, ile ze zrozumienia. Red również mieszkała sama, choć z wyboru, a przez wzgląd na kłopoty z anomaliami, głównie spędzała czas w swoim mieszkaniu, dbając o higienę oraz przebierając się w coś świeższego, karmiąc zwierzęta i podlewając rośliny. Spać potrafiła w zasadzie wszędzie, tak też częściej czyniła to we własnym gabinecie niźli łóżku i uzdrowicielka powoli zaczęła się zastanawiać, czy przestrzeń, w której żyła, w ogóle mogła nazwać domem? — Sugerujesz, że gdybyś miała pracę, wolałabyś się nią wymówić, niż spędzić moje urodziny wspólnie? — zapytała z lekkim oszołomieniem rudowłosa, starając się ukryć, jak bardzo zraniło ją to stwierdzenie. Przez chwilę zastanawia się, czy nie lepiej byłoby po prostu rzucić to wszystko, co przyniosła i wyjść, skoro Carter tak bardzo ceniła jej obecność. Wzdycha zaraz, obiecała przyjęcie, to przyjęcie będzie, chociaż próżno było odnaleźć weń jakiś większy entuzjazm teraz.
To było po prostu...przykre, wręcz okrutne.
— Nie bądź niedorzeczna Sophia, lalki są od początku idealnie umalowane oraz ubranie — zauważa pozornie lekko Rowan, wyjmując ostrożnie kuferek z kosmetykami. Czy wystarczy jej maseczki? Biorąc pod uwagę stan skóry auror, nawet wiadro nie byłoby w stanie w czas krótszy niż godzina, naprawić lata zniszczeń — Oczywiście, że jestem. Myślałby kto, że minione lata nic cię nie nauczyły — mówi z politowaniem, acz szczerzy w uśmiechu biel zębów. To nic, niewiele osób było skłonne odmówić jej czegokolwiek. I to nie przez ogromny urok, porównywalny niemalże do tego należącego do wili i jej pochodnych, a raczej przez ślepy upór oraz gniew, palący wszystko na swej drodze — Tylko dlatego, że czegoś nie rozumiesz, nie oznacza, że jest to złe, niepotrzebne, albo głupie. Daj szansę sobie, zobacz, jak będziesz się wyglądała oraz czuła po lekkim ogarnięciu, a potem decyduj, czy jest to warte zachodu. Przecież nie będę się tutaj pojawiać codziennie, żeby cię zmuszać do czegoś, czego nie chcesz. Dziś, to wyjątek, więc nie narzekaj — machnęła ręką na towarzyszkę, acz nie brzmiała uszczypliwie. W zasadzie była całkiem racjonalna, jakby starała się od razu nie spłoszyć starszej kobiety, ani nie przytłoczyć tym, co zaplanowała.
— Może nie musisz, ale w twoim zawodzie nie boli ich mieć Soph — wzdycha Red, oczy ku sufitowi wnosząc. Ale jest prawie gotowa, aż ręce zaciera w zadowoleniu, bo spodziewała się o wiele więcej, niż w rzeczywistości przyniosła.
— Jesteś? Jesteś! Super! To teraz tak, to jest maseczka z wyciągiem z róży, miodu oraz mleka niebieskich krów. Ma działanie odkażające oraz nawilżające, więc twoja twarz powinna być oczyszczona oraz gładka — tłumaczy, sadząc na łóżku przed sobą krewniaczkę. Zaraz też nakłada grubą warstwę specyfiku na jej lica, nie czekając na większą reakcję — Poczujesz zaraz, jak zastyga i nieco się kurczy, co jest dobre. Trochę gorzej będą pod nią pracowały mięśnie, bo wszystko masz napięte, ale to świetnie, bo może nie bardzo będziesz krzyczeć. Nie patrz na mnie, wosk w każdej postaci boli. Ten przynajmniej natychmiast leczy drobne ranki i nie dopuszcza, do zaczerwień i opuchnięć. Ale boli, jak sto psidwaków, więc potraktuj to jako trening. A teraz dawaj te nogi, zanim zemdleje z ich widoku. Potem możesz spłukać odżywkę. Obiecuje, będzie warto! — nakazuje dzielnie, gotowa zmierzyć się z włosowymi problemami Sophii. I trwa to dłużej, niż zakładała, ale w końcu się udaje! Nogi są pozbawione nawet jednego włoska i Red uprzejmie ignoruje szklące się oczy kuzyneczki, to nie tak, że ona chciała ją zranić. To było po prostu coś, co dziewczyńskie dziewczyny robiły codziennie i nie mogło być to gorsze od dostania klątwami. No dobrze, pozostało wysuszyć i ułożyć włosy, nałożyć makijaż i dobrać odpowiednią sukienkę. Carterówna będzie prześliczna!
— Tak, oczywiście — mruczy, nie tyle ze współczucia odnośnie rodzinnej sytuacji kuzynki, ile ze zrozumienia. Red również mieszkała sama, choć z wyboru, a przez wzgląd na kłopoty z anomaliami, głównie spędzała czas w swoim mieszkaniu, dbając o higienę oraz przebierając się w coś świeższego, karmiąc zwierzęta i podlewając rośliny. Spać potrafiła w zasadzie wszędzie, tak też częściej czyniła to we własnym gabinecie niźli łóżku i uzdrowicielka powoli zaczęła się zastanawiać, czy przestrzeń, w której żyła, w ogóle mogła nazwać domem? — Sugerujesz, że gdybyś miała pracę, wolałabyś się nią wymówić, niż spędzić moje urodziny wspólnie? — zapytała z lekkim oszołomieniem rudowłosa, starając się ukryć, jak bardzo zraniło ją to stwierdzenie. Przez chwilę zastanawia się, czy nie lepiej byłoby po prostu rzucić to wszystko, co przyniosła i wyjść, skoro Carter tak bardzo ceniła jej obecność. Wzdycha zaraz, obiecała przyjęcie, to przyjęcie będzie, chociaż próżno było odnaleźć weń jakiś większy entuzjazm teraz.
To było po prostu...przykre, wręcz okrutne.
— Nie bądź niedorzeczna Sophia, lalki są od początku idealnie umalowane oraz ubranie — zauważa pozornie lekko Rowan, wyjmując ostrożnie kuferek z kosmetykami. Czy wystarczy jej maseczki? Biorąc pod uwagę stan skóry auror, nawet wiadro nie byłoby w stanie w czas krótszy niż godzina, naprawić lata zniszczeń — Oczywiście, że jestem. Myślałby kto, że minione lata nic cię nie nauczyły — mówi z politowaniem, acz szczerzy w uśmiechu biel zębów. To nic, niewiele osób było skłonne odmówić jej czegokolwiek. I to nie przez ogromny urok, porównywalny niemalże do tego należącego do wili i jej pochodnych, a raczej przez ślepy upór oraz gniew, palący wszystko na swej drodze — Tylko dlatego, że czegoś nie rozumiesz, nie oznacza, że jest to złe, niepotrzebne, albo głupie. Daj szansę sobie, zobacz, jak będziesz się wyglądała oraz czuła po lekkim ogarnięciu, a potem decyduj, czy jest to warte zachodu. Przecież nie będę się tutaj pojawiać codziennie, żeby cię zmuszać do czegoś, czego nie chcesz. Dziś, to wyjątek, więc nie narzekaj — machnęła ręką na towarzyszkę, acz nie brzmiała uszczypliwie. W zasadzie była całkiem racjonalna, jakby starała się od razu nie spłoszyć starszej kobiety, ani nie przytłoczyć tym, co zaplanowała.
— Może nie musisz, ale w twoim zawodzie nie boli ich mieć Soph — wzdycha Red, oczy ku sufitowi wnosząc. Ale jest prawie gotowa, aż ręce zaciera w zadowoleniu, bo spodziewała się o wiele więcej, niż w rzeczywistości przyniosła.
— Jesteś? Jesteś! Super! To teraz tak, to jest maseczka z wyciągiem z róży, miodu oraz mleka niebieskich krów. Ma działanie odkażające oraz nawilżające, więc twoja twarz powinna być oczyszczona oraz gładka — tłumaczy, sadząc na łóżku przed sobą krewniaczkę. Zaraz też nakłada grubą warstwę specyfiku na jej lica, nie czekając na większą reakcję — Poczujesz zaraz, jak zastyga i nieco się kurczy, co jest dobre. Trochę gorzej będą pod nią pracowały mięśnie, bo wszystko masz napięte, ale to świetnie, bo może nie bardzo będziesz krzyczeć. Nie patrz na mnie, wosk w każdej postaci boli. Ten przynajmniej natychmiast leczy drobne ranki i nie dopuszcza, do zaczerwień i opuchnięć. Ale boli, jak sto psidwaków, więc potraktuj to jako trening. A teraz dawaj te nogi, zanim zemdleje z ich widoku. Potem możesz spłukać odżywkę. Obiecuje, będzie warto! — nakazuje dzielnie, gotowa zmierzyć się z włosowymi problemami Sophii. I trwa to dłużej, niż zakładała, ale w końcu się udaje! Nogi są pozbawione nawet jednego włoska i Red uprzejmie ignoruje szklące się oczy kuzyneczki, to nie tak, że ona chciała ją zranić. To było po prostu coś, co dziewczyńskie dziewczyny robiły codziennie i nie mogło być to gorsze od dostania klątwami. No dobrze, pozostało wysuszyć i ułożyć włosy, nałożyć makijaż i dobrać odpowiednią sukienkę. Carterówna będzie prześliczna!
I'd rather watch my kingdom fall
...I want it all or not at all
Rowan Sprout
Zawód : Uzdrowicielka na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And if you take my hand,
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Niestety spora część społeczeństwa, zwłaszcza ta męska, krzywdząco i niesłusznie utożsamiała kobiety z płcią słabszą, a przecież nie wszystkie takie były. Z cechami takimi jak powab i delikatność, nie z siłą i niezłomnością. Stereotypy były okrutne i płytkie, ale nie każdy potrafił je odrzucić i dostrzec, że świat pełen był odcieni szarości, że nie każda kobieta była słaba i nie każdy mężczyzna silny. Sophia nigdy nie odmówiłaby Rowan siły charakteru, bo zawsze udowadniała że ma w sobie wiele ognia i zaciętości, ale wiedziała też, że ludzie uwielbiają oceniać innych pochopnie, a komuś, kto ich nie znał, w pierwszej kolejności rzucały się w oczy wygląd i czyny, dlatego Sophia podświadomie już samym wyglądem i ubiorem starała się pokazać, że nie jest krucha i delikatna, że nie potrzebuje niczyjej opieki, bo znakomicie radzi sobie sama. Jej styl ubierania był podyktowany wygodą, ale i buntem przeciwko utartym schematom i tradycyjnemu postrzeganiu kobiet. Poszukiwała w tym wszystkim sposobu wyrażania siebie i tego, kim się czuła – a nie czuła się prawdziwą kobietą i nie pragnęła się nią czuć, bo wybrała sobie zupełnie inną ścieżkę życia.
Nie krytykowała jednak Rowan za to, że lubiła celebrować swoją kobiecość, miała do tego pełne prawo, w końcu było to jej ciało i jej wygląd. Sophia miała w sobie dużo tolerancji wobec wyborów ludzi, pod warunkiem że nie krzywdzili innych. Wierzyła, że każdy był kowalem swego losu. Ona swój od dawna trzymała we własnych dłoniach, nie będąc zależną od nikogo. Była z tego dumna, nawet jeśli niektórzy co bardziej tradycyjni czarodzieje skrytykowaliby ją, że zamiast myśleć o ślubie i dzieciach woli poświęcać się pracy, i to takiej postrzeganej jako typowo męska. Od początku swojej przygody z aurorstwem musiała walczyć z przejawami seksizmu i lekceważenia, było jej trudniej niż męskim kursantom, ale dopięła swego i została aurorem. A seksizmu i lekceważenia siły kobiet wciąż szczerze nienawidziła i uważała go za zmorę. Kto wie, może pewnego dnia doczekają czasów prawdziwej równości płci i braku presji społecznej piętnującej kobiety niezależne, widzące swoje życie poza tradycyjnymi rolami.
Może i była buntowniczką, ale wierzyła w to, co robiła i miała na siebie pomysł w żadnym aspekcie nie zakładający oddania się życiu rodzinnemu i domowemu ognisku. Dlatego też naprawdę nie chciała być postrzegana jako atrakcyjna i kobieca, bo jej głównym walorem miała być magiczna siła i zaradność, a nie wygląd. Nie chciała, by ktokolwiek, a zwłaszcza mężczyźni, widzieli w niej atrakcyjną kobietę. Mieli widzieć aurora, równorzędnego partnera.
- Nie, oczywiście, że nie! – zapewniła, nie chcąc, by Rowan poczuła się urażona. Sophia i tak często zaniedbywała krewnych i znajomych na rzecz pracy. Zbyt często. Dlatego właśnie (niechętnie, ale jednak) zgodziła się na te wszystkie niechciane i jej zdaniem zbędne zabiegi, by wynagrodzić Rowan fakt, że ostatnio widywały się rzadziej. – Byłabym złą kuzynką i przyjaciółką, gdybym nie chciała spędzić z tobą twojego święta. Tak rzadko się teraz widujemy. Zobacz, pozwalam ci nawet robić z siebie klauna, bo chcę, żebyś w tym dniu była szczęśliwa i zadowolona. Urodziny ma się tylko raz w roku, a twoje muszą być wyjątkowe.
A jutro...? Jutro Sophia znowu będzie zaniedbanym chłopobabem skupionym na pracy. Ale jeden dzień w roku mogła się poświęcić by uszczęśliwić kogoś bliskiego. Dla siebie by tego nie robiła, bo znała lepsze sposoby uszczęśliwiania swojej osoby niż przebieranki i malowanie.
- I kobiety naprawdę lubią tak robić codziennie? Że też wam się chce – zdziwiła się, widząc ile z tym jest zachodu. Sama nigdy tego nie robiła, nawet kiedy była nastolatką. Nigdy nie rozumiała zachwytów nad fatałaszkami, błyskotkami czy kosmetykami. Zawsze miała może kilka najbardziej podstawowych kosmetyków, a ubierała się ładnie tylko gdy wymagała tego okazja, bo nie wszędzie wpuściliby ją w spodniach i wymiętej szacie. Tak czy inaczej to naprawdę było dużo zachodu, więc choćby chciała, nie miałaby czasu, bo praca nagliła. Poza tym aurorstwo było zajęciem dość często brudzącym i powodującym urazy, więc estetyka nie stała na pierwszym miejscu, najważniejsza była praktyczność i funkcjonalność.
Poszła się wykąpać i wyszorowała się staranniej niż zwykle, a także zastosowała kosmetyki przyniesione przez Rowan. Później, w bieliźnie i szlafroku wróciła do pokoju i usiadła we wskazanym miejscu, poddając się kolejnym zabiegom i pozwalając zrobić sobie maseczkę na twarzy. Wiedziała, że później czeka ją gorsza część – zakładanie sukienki i malowanie. A najpierw, o zgrozo, wyrywanie włosów z nóg. Wyprostowała je przed sobą i pozwoliła wyrwać sobie wszystkie włosy woskiem – a było ich sporo, bo na co dzień nie goliła nóg. Aż trudno było uwierzyć, że kobiety z własnej woli zadawały sobie podobny ból. Jako że była twardą, silną i niezależną kobietą, i podczas aurorskich akcji nie raz obrywała zaklęciami lub odnosiła inne urazy, nie pozwoliła sobie na łzy czy jęki, ale w paru momentach spomiędzy warg wydobyło się stłumione syknięcie, gdy Rowan szybkim ruchem zrywała z jej nóg wosk wraz z włosami.
- To chyba dobry patent na przesłuchiwanie opornych podejrzanych – zażartowała. – Naprawdę robisz to sobie z własnej woli i to regularnie? Masochistka!
Jej nogi po całym zabiegu były gładkie jak nigdy i nie straszyły futerkiem. Zajęła się też swoimi włosami, oczywiście z pomocą Rowan, bo sama pewnie nie wykonałaby nawet ułamka zabiegów które wykonywała przy niej kuzynka.
- Od pewnego czasu zastanawiam się nad ścięciem ich na krótko – rzekła, pociągając lekko za kosmyki. Rzeczywiście miała podobne myśli, krótsze włosy to duża wygoda, ale i podkreślenie wizerunku chłopczycy, która pozbawiłaby się kolejnego atrybutu kobiecości, jakim były włosy – i tak nieszczególnie długie, bo sięgające tylko odrobinę za ramiona.
I na sam koniec zmora aurorki – sukienka! Kobieca kreacja wydobywająca z niej głęboko skrywaną kobiecość i powab, które na co dzień tak starannie ukrywała przed światem, by nikt nie posądził jej o delikatność i słabość. Ale, powtarzała to sobie w myślach po raz kolejny – czego się nie robi dla bliskich?
Nie krytykowała jednak Rowan za to, że lubiła celebrować swoją kobiecość, miała do tego pełne prawo, w końcu było to jej ciało i jej wygląd. Sophia miała w sobie dużo tolerancji wobec wyborów ludzi, pod warunkiem że nie krzywdzili innych. Wierzyła, że każdy był kowalem swego losu. Ona swój od dawna trzymała we własnych dłoniach, nie będąc zależną od nikogo. Była z tego dumna, nawet jeśli niektórzy co bardziej tradycyjni czarodzieje skrytykowaliby ją, że zamiast myśleć o ślubie i dzieciach woli poświęcać się pracy, i to takiej postrzeganej jako typowo męska. Od początku swojej przygody z aurorstwem musiała walczyć z przejawami seksizmu i lekceważenia, było jej trudniej niż męskim kursantom, ale dopięła swego i została aurorem. A seksizmu i lekceważenia siły kobiet wciąż szczerze nienawidziła i uważała go za zmorę. Kto wie, może pewnego dnia doczekają czasów prawdziwej równości płci i braku presji społecznej piętnującej kobiety niezależne, widzące swoje życie poza tradycyjnymi rolami.
Może i była buntowniczką, ale wierzyła w to, co robiła i miała na siebie pomysł w żadnym aspekcie nie zakładający oddania się życiu rodzinnemu i domowemu ognisku. Dlatego też naprawdę nie chciała być postrzegana jako atrakcyjna i kobieca, bo jej głównym walorem miała być magiczna siła i zaradność, a nie wygląd. Nie chciała, by ktokolwiek, a zwłaszcza mężczyźni, widzieli w niej atrakcyjną kobietę. Mieli widzieć aurora, równorzędnego partnera.
- Nie, oczywiście, że nie! – zapewniła, nie chcąc, by Rowan poczuła się urażona. Sophia i tak często zaniedbywała krewnych i znajomych na rzecz pracy. Zbyt często. Dlatego właśnie (niechętnie, ale jednak) zgodziła się na te wszystkie niechciane i jej zdaniem zbędne zabiegi, by wynagrodzić Rowan fakt, że ostatnio widywały się rzadziej. – Byłabym złą kuzynką i przyjaciółką, gdybym nie chciała spędzić z tobą twojego święta. Tak rzadko się teraz widujemy. Zobacz, pozwalam ci nawet robić z siebie klauna, bo chcę, żebyś w tym dniu była szczęśliwa i zadowolona. Urodziny ma się tylko raz w roku, a twoje muszą być wyjątkowe.
A jutro...? Jutro Sophia znowu będzie zaniedbanym chłopobabem skupionym na pracy. Ale jeden dzień w roku mogła się poświęcić by uszczęśliwić kogoś bliskiego. Dla siebie by tego nie robiła, bo znała lepsze sposoby uszczęśliwiania swojej osoby niż przebieranki i malowanie.
- I kobiety naprawdę lubią tak robić codziennie? Że też wam się chce – zdziwiła się, widząc ile z tym jest zachodu. Sama nigdy tego nie robiła, nawet kiedy była nastolatką. Nigdy nie rozumiała zachwytów nad fatałaszkami, błyskotkami czy kosmetykami. Zawsze miała może kilka najbardziej podstawowych kosmetyków, a ubierała się ładnie tylko gdy wymagała tego okazja, bo nie wszędzie wpuściliby ją w spodniach i wymiętej szacie. Tak czy inaczej to naprawdę było dużo zachodu, więc choćby chciała, nie miałaby czasu, bo praca nagliła. Poza tym aurorstwo było zajęciem dość często brudzącym i powodującym urazy, więc estetyka nie stała na pierwszym miejscu, najważniejsza była praktyczność i funkcjonalność.
Poszła się wykąpać i wyszorowała się staranniej niż zwykle, a także zastosowała kosmetyki przyniesione przez Rowan. Później, w bieliźnie i szlafroku wróciła do pokoju i usiadła we wskazanym miejscu, poddając się kolejnym zabiegom i pozwalając zrobić sobie maseczkę na twarzy. Wiedziała, że później czeka ją gorsza część – zakładanie sukienki i malowanie. A najpierw, o zgrozo, wyrywanie włosów z nóg. Wyprostowała je przed sobą i pozwoliła wyrwać sobie wszystkie włosy woskiem – a było ich sporo, bo na co dzień nie goliła nóg. Aż trudno było uwierzyć, że kobiety z własnej woli zadawały sobie podobny ból. Jako że była twardą, silną i niezależną kobietą, i podczas aurorskich akcji nie raz obrywała zaklęciami lub odnosiła inne urazy, nie pozwoliła sobie na łzy czy jęki, ale w paru momentach spomiędzy warg wydobyło się stłumione syknięcie, gdy Rowan szybkim ruchem zrywała z jej nóg wosk wraz z włosami.
- To chyba dobry patent na przesłuchiwanie opornych podejrzanych – zażartowała. – Naprawdę robisz to sobie z własnej woli i to regularnie? Masochistka!
Jej nogi po całym zabiegu były gładkie jak nigdy i nie straszyły futerkiem. Zajęła się też swoimi włosami, oczywiście z pomocą Rowan, bo sama pewnie nie wykonałaby nawet ułamka zabiegów które wykonywała przy niej kuzynka.
- Od pewnego czasu zastanawiam się nad ścięciem ich na krótko – rzekła, pociągając lekko za kosmyki. Rzeczywiście miała podobne myśli, krótsze włosy to duża wygoda, ale i podkreślenie wizerunku chłopczycy, która pozbawiłaby się kolejnego atrybutu kobiecości, jakim były włosy – i tak nieszczególnie długie, bo sięgające tylko odrobinę za ramiona.
I na sam koniec zmora aurorki – sukienka! Kobieca kreacja wydobywająca z niej głęboko skrywaną kobiecość i powab, które na co dzień tak starannie ukrywała przed światem, by nikt nie posądził jej o delikatność i słabość. Ale, powtarzała to sobie w myślach po raz kolejny – czego się nie robi dla bliskich?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pokój Sophii
Szybka odpowiedź