Salon
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie jest dość małe, podobnie z resztą jak całe mieszkanie. Jego okna (z niewielkim balkonem) wychodzą na ulicę Fleet Street, znajdują się niemal na całej szerokości ściany przez co salon jest bardzo jasny. Pod jedną ze ścian stoi dość duża, miękka kanapa, na przeciwko znajdują się półki ze zdjęciami (magicznymi i mugolskimi), książkami, czy mniejszymi przedmiotami których Lily dawniej używała podczas występów iluzjonistycznych. W pomieszczeniu znajduje się także kominek, nie jest on jednak podłączony do sieci Fiuu, służy wyłącznie do ogrzewania mieszkania. Zauważyć można także duży stary zegar i komodę otoczoną sporą ilością kwiatów doniczkowych.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 15.10.18 12:01, w całości zmieniany 1 raz
|Następnego dnia, 19.04
Minęło ledwie kilka dni od chwili, kiedy Florence i Lily się widziały a Fortescue już musiała się ponownie wygadać swojej przyjaciółce. To zabawne jak dosłownie kilka chwil potrafiło człowiekowi wywrócić życie czasem niemal dosłownie do góry nogami, prawda?
Flo była podekscytowana. Odkąd dwa dni temu ona i Alan wyznali sobie to co do siebie czują, dziewczyna miała uśmiech dla każdego. Świat nabrał cieplejszych, przyjemniejszych barw, nie był już takim ponurym miejscem. Niewielką zadrą na jej dobrym humorze było jedynie zachowanie Floreana. Wydawał się być strasznie zazdrosny o Alana! Czy to nie było odrobinkę komiczne?
Tak czy siak musiała podzielić się tymi nowinami z Lily. Już wcześniej przecież zwierzała się jej ze swojego problemu, ba! Rozmowa z rudzielcem pomogła Florce oczyścić umysł i zrozumieć swoje własne myśli. Miała nadzieję więc że i tym razem Lily jej wysłucha a także poczerpie nieco z puchatej, różowej aury, którą Florence wokół siebie roztaczała.
Wizyta u rudzielca była jednak niezapowiedziana. Florence nawet nie pomyślała, żeby wysłać jej wcześniej list. Po prostu nagle podczas krzątania sie po mieszkaniu pomyślała - powinnam powiedzieć Lily - ubrała się i wyszła. Pukanie do drzwi musiało więc dziewczynę zaskoczyć.
- Lily, to ja, Florence! - zawołała dodatkowo, żeby dziewczyna od razu wiedziała, kto przyszedł. A kiedy w końcu otworzono jej drzwi, jej uśmiech natychmiast zszedł z twarzy. Zupełnie jakby ktoś go po prostu oderwał - Słodki Godryku, Lily co się dzieje?
Minęło ledwie kilka dni od chwili, kiedy Florence i Lily się widziały a Fortescue już musiała się ponownie wygadać swojej przyjaciółce. To zabawne jak dosłownie kilka chwil potrafiło człowiekowi wywrócić życie czasem niemal dosłownie do góry nogami, prawda?
Flo była podekscytowana. Odkąd dwa dni temu ona i Alan wyznali sobie to co do siebie czują, dziewczyna miała uśmiech dla każdego. Świat nabrał cieplejszych, przyjemniejszych barw, nie był już takim ponurym miejscem. Niewielką zadrą na jej dobrym humorze było jedynie zachowanie Floreana. Wydawał się być strasznie zazdrosny o Alana! Czy to nie było odrobinkę komiczne?
Tak czy siak musiała podzielić się tymi nowinami z Lily. Już wcześniej przecież zwierzała się jej ze swojego problemu, ba! Rozmowa z rudzielcem pomogła Florce oczyścić umysł i zrozumieć swoje własne myśli. Miała nadzieję więc że i tym razem Lily jej wysłucha a także poczerpie nieco z puchatej, różowej aury, którą Florence wokół siebie roztaczała.
Wizyta u rudzielca była jednak niezapowiedziana. Florence nawet nie pomyślała, żeby wysłać jej wcześniej list. Po prostu nagle podczas krzątania sie po mieszkaniu pomyślała - powinnam powiedzieć Lily - ubrała się i wyszła. Pukanie do drzwi musiało więc dziewczynę zaskoczyć.
- Lily, to ja, Florence! - zawołała dodatkowo, żeby dziewczyna od razu wiedziała, kto przyszedł. A kiedy w końcu otworzono jej drzwi, jej uśmiech natychmiast zszedł z twarzy. Zupełnie jakby ktoś go po prostu oderwał - Słodki Godryku, Lily co się dzieje?
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Lęki. Dużo lęków. Wszędzie. Ta noc była ciężka, Lily spędziła ją wiercąc się w łóżku, na końcu kuląc w jego kącie. Nerwy sprawiły, że wszystko stało się gorsze, dźwięki z kominka jakby wyraźniejsze. Kroki z mieszkania wyżej wydawały się krokami z salonu, co jeśli ktoś tu jest? Nie ważne, dlaczego ktokolwiek miałby ją skrzywdzić, Lily nigdy nie zastanawiała się nad przyczynami. Myślała o przyszłości i była ona coraz bardziej szara.
Kiedy otworzyła drzwi, jej twarz była napuchnięta, oczy podkrążone. Już bez tego nie prezentowała się dobrze, bardzo schudła, a jej włosy stawały się sianowate, w tej chwili możnaby ją spokojnie nazwać obrazem nędzy i rozpaczy. Kiedy zobaczyła Flo, w jednej chwili objęła ją mocno i wtuliła się, zaciskając na niej ręce tak mocno, jak tylko mogła.
Nie odpowiedziała jej jednak na pytanie, bo zwyczajnie nie potrafiła ubrać odpowiedzi w słowa. Po prostu stała tak chwilę jeszcze zanim wpuściła przyjaciółkę do środka i pozwoliła jej się rozpłaszczyć.
- Matt.
Przygryzła mocno wargę, która też nie wyglądała zbyt dobrze przez ciągłe podgryzanie w nerwowym tiku. Zamiast dodać cokolwiek, ruszyła do kuchni, żeby nastawić wodę i siąść na taborecie, podciągając nogi pod pierś.
- Wiedziałaś?
Spytała cicho. Jeśli Flo wiedziała o uczuciach chłopaka, może się domyśli, czego dotyczyło pytanie.
Kiedy otworzyła drzwi, jej twarz była napuchnięta, oczy podkrążone. Już bez tego nie prezentowała się dobrze, bardzo schudła, a jej włosy stawały się sianowate, w tej chwili możnaby ją spokojnie nazwać obrazem nędzy i rozpaczy. Kiedy zobaczyła Flo, w jednej chwili objęła ją mocno i wtuliła się, zaciskając na niej ręce tak mocno, jak tylko mogła.
Nie odpowiedziała jej jednak na pytanie, bo zwyczajnie nie potrafiła ubrać odpowiedzi w słowa. Po prostu stała tak chwilę jeszcze zanim wpuściła przyjaciółkę do środka i pozwoliła jej się rozpłaszczyć.
- Matt.
Przygryzła mocno wargę, która też nie wyglądała zbyt dobrze przez ciągłe podgryzanie w nerwowym tiku. Zamiast dodać cokolwiek, ruszyła do kuchni, żeby nastawić wodę i siąść na taborecie, podciągając nogi pod pierś.
- Wiedziałaś?
Spytała cicho. Jeśli Flo wiedziała o uczuciach chłopaka, może się domyśli, czego dotyczyło pytanie.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Zupełnie jakby miała przed sobą ducha. Nękanego, umartwionego, wychudłego i zapłakanego ducha. Florence naturalnie objęła dziewczynę i mocno ją ścisnęła.
Jej sprawy sercowe należało odłożyć na bok. W tej chwili najważniejsza była Lily, która była po prostu niemal w stanie tragicznym. Flo dała jej chwilę na dojście do siebie. Nie mówiła przez chwilę nic, pozwalając dziewczynie nieco się uspokoić i w końcu wydobyć z siebie powód swoich obecnych trosk.
- Matt? - powtórzyła cicho i z zaskoczeniem. Stało mu się co? Albo... czyżby się pokłócili? Florence wiedziała, że przecież Bott był przy Lily zawsze kiedy tego potrzebowała. Na pewno nie zostawiłby jej w takim stanie samej! Byłby tutaj. Musiało się coś stać! Tylko czemu w takim razie Lily nie napisała do niej? Przecież nie mogła być teraz zupełnie sama!
Poszła za Lily w głąb mieszkania i stanęła tuż obok. Położyła rękę na jej ramieniu, chcąc by dziewczyna poczuła się nieco pewniej, bezpieczniej, by wiedziała że Flo ją wspiera. Kolejne pytanie jednak zupełnie ją zaskoczyło. Nie była pewna, co Lily ma na myśli. A już na pewno nie pomyślała o tym, co było prawdziwym powodem stanu Lily. Florence była tak nawykła do ukrywania sekretu Matta, że nie pomyślała nawet, iż ten sam go w końcu rudej wyjawił!
- Lily, czy coś się stało Mattowi? Pobili go? Jest w Mungu? - to był zdecydowanie bardziej prawdopodobny scenariusz w jej oczach! W końcu jeszcze niedawno zamknęli go w Tower!
Jej sprawy sercowe należało odłożyć na bok. W tej chwili najważniejsza była Lily, która była po prostu niemal w stanie tragicznym. Flo dała jej chwilę na dojście do siebie. Nie mówiła przez chwilę nic, pozwalając dziewczynie nieco się uspokoić i w końcu wydobyć z siebie powód swoich obecnych trosk.
- Matt? - powtórzyła cicho i z zaskoczeniem. Stało mu się co? Albo... czyżby się pokłócili? Florence wiedziała, że przecież Bott był przy Lily zawsze kiedy tego potrzebowała. Na pewno nie zostawiłby jej w takim stanie samej! Byłby tutaj. Musiało się coś stać! Tylko czemu w takim razie Lily nie napisała do niej? Przecież nie mogła być teraz zupełnie sama!
Poszła za Lily w głąb mieszkania i stanęła tuż obok. Położyła rękę na jej ramieniu, chcąc by dziewczyna poczuła się nieco pewniej, bezpieczniej, by wiedziała że Flo ją wspiera. Kolejne pytanie jednak zupełnie ją zaskoczyło. Nie była pewna, co Lily ma na myśli. A już na pewno nie pomyślała o tym, co było prawdziwym powodem stanu Lily. Florence była tak nawykła do ukrywania sekretu Matta, że nie pomyślała nawet, iż ten sam go w końcu rudej wyjawił!
- Lily, czy coś się stało Mattowi? Pobili go? Jest w Mungu? - to był zdecydowanie bardziej prawdopodobny scenariusz w jej oczach! W końcu jeszcze niedawno zamknęli go w Tower!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie zgadła. Choć to, co mówiła wcale nie było nieprawdopodobne i pewnie w podobnej sytuacji Lily pomyślałaby to samo. Znów przygryzła wargę, usiłując ułożyć sobie to wszystko w głowie, znów wplotła dłonie we włosy, ciągnąc je, jakby miało jej to pomóc zostać tutaj w pełni, nie rozpraszać się jeszcze mocniej.
- Chyba... chyba... coś do mnie czuje. Więcej, niż sądziłam. Tak powiedział. - wydukała, przypominając sobie tę koszmarną scenę i gniew malujący się na twarzy przyjaciela, jego nerwowe ruchy, to jak cała jego osoba całkowicie się zmieniła w jednej chwili.
- Był strasznie wściekły. O Flo. O to, że go nie dostrzegam. Że nigdy nie brałam go pod uwagę. Że wzywam go na pomoc, nie myśląc o tym, dlaczego tak bardzo zawsze jest obok. - czy czuł się wykorzystywany? Choć Lily zawsze starała mu się odpłacać przyjaźnią. Nie widziała tego wszystkiego, tutaj miał rację. Nie dostrzegała go. Nie potrafiła pomyśleć o tym, że komuś mogłoby TAK na niej zależeć.
Nie płakała w tej chwili, choć głos miała zachrypnięty i dość jękliwy. Dopiero, kiedy dotarła do puenty opowieści, znów wyraźnie zadrżała i spojrzała na Flo oczami w której odbijał się olbrzymi lęk. Co gorsza lęk nie o wyimaginowane coś, co miałoby ją skrzywdzić, a o prawdziwego przyjaciela, który postanowił zniknąć z jej życia.
- Powiedział, że... że... ż-ż-że... - zrobiło jej się duszno i jakby skuliła się jeszcze mocniej jakby kompresowanie się do jak najmniejszej formy miało ją uchronić przed wszystkim, co niesie świat. Objęła kolana ramionami i znów popatrzyła na przyjaciółkę. - że woli to... przerwać.
Znów spuściła wzrok. Zadrżała mocno i zacisnęła oczy, nie chciała znowu płakać, a jednak była sobą, płaczliwą Lily, nie była twarda. Wtuliła twarz w kolana.
- Chyba... chyba... coś do mnie czuje. Więcej, niż sądziłam. Tak powiedział. - wydukała, przypominając sobie tę koszmarną scenę i gniew malujący się na twarzy przyjaciela, jego nerwowe ruchy, to jak cała jego osoba całkowicie się zmieniła w jednej chwili.
- Był strasznie wściekły. O Flo. O to, że go nie dostrzegam. Że nigdy nie brałam go pod uwagę. Że wzywam go na pomoc, nie myśląc o tym, dlaczego tak bardzo zawsze jest obok. - czy czuł się wykorzystywany? Choć Lily zawsze starała mu się odpłacać przyjaźnią. Nie widziała tego wszystkiego, tutaj miał rację. Nie dostrzegała go. Nie potrafiła pomyśleć o tym, że komuś mogłoby TAK na niej zależeć.
Nie płakała w tej chwili, choć głos miała zachrypnięty i dość jękliwy. Dopiero, kiedy dotarła do puenty opowieści, znów wyraźnie zadrżała i spojrzała na Flo oczami w której odbijał się olbrzymi lęk. Co gorsza lęk nie o wyimaginowane coś, co miałoby ją skrzywdzić, a o prawdziwego przyjaciela, który postanowił zniknąć z jej życia.
- Powiedział, że... że... ż-ż-że... - zrobiło jej się duszno i jakby skuliła się jeszcze mocniej jakby kompresowanie się do jak najmniejszej formy miało ją uchronić przed wszystkim, co niesie świat. Objęła kolana ramionami i znów popatrzyła na przyjaciółkę. - że woli to... przerwać.
Znów spuściła wzrok. Zadrżała mocno i zacisnęła oczy, nie chciała znowu płakać, a jednak była sobą, płaczliwą Lily, nie była twarda. Wtuliła twarz w kolana.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Kiedy z ust Lily padały kolejne słowa, Florence coraz szerzej otwierała usta w zdumieniu. Jak inaczej mogła zareagować? Przez lata - LATA! - trzymali oboje uczucia Matta do Lily w tajemnicy. Ilekroć Florence poruszała go w rozmowie z Bottem, ten kazał jej się odczepić, zmieniał temat, stawał się oschły. Czasem zdobywał się jedynie na narzekanie na Duncana.
A teraz dowiadywała się, że Matt sam! powiedział Lily o swoich uczuciach?
I niestety nie skończyło się to happy end'em, jaki Florence im wróżyła...
- Och Lily... - Florence mocno objęła przyjaciółkę by powstrzymać ją przed ciągnięciem się za włosy. Zaczęła ją głaskać po głowie i lekko się kołysać - odruchowy gest, którym próbowała uspokoić przyjaciółkę. Słuchała uważnie jej słów i tak po prawdzie - z jednej strony nie dziwiła się Mattowi, że był wściekły. Że czuł się porzucony, skrzywdzony, niechciany... mimo że paradoksalnie to jego zawsze Lily wzywała na pomoc. Próbował być dla niej jak książę na białym koniu, nawet jeśli jego zbroja była zardzewiała a miejscami nawet może i niekompletna.
Ale z drugiej... naprawdę zostawił Lily samą? W takiej chwili? Miała ochotę go tu ściągnąć i po raz kolejny dać mu w twarz.
- Wiedziałam - odpowiedziała cicho na wcześniejsze pytanie dziewczyny. Odsunęła się na wyciągnięcie rąk, nadal trzymając dłonie na ramionach rudej. - Wiedziałam od dawna. I próbowałam go przekonać, żeby powiedział ci już wcześniej. W jakichś.... weselszych okolicznościach...
Nie można chyba sobie wyobrazić gorszego wyznania miłości.
Spojrzała na tę kupkę nieszczęścia. Tak szczerze to nie wierzyła by Matt zostawił Lily. Był jej aniołem stróżem odkąd pamiętała. Od zawsze! Ale nawet on miał swoje granice. Teraz wszyscy powinni się przede wszystkim uspokoić i ochłonąć.
- Lily... Matt na pewno tak nie myśli. Ale... wiem, że musi sobie przemyśleć pare rzeczy. Ty z resztą też... może przenocowałabyś kilka dni u mnie w mieszkaniu?
Tam przynajmniej cały czas ktoś miałby na nią oko.
A teraz dowiadywała się, że Matt sam! powiedział Lily o swoich uczuciach?
I niestety nie skończyło się to happy end'em, jaki Florence im wróżyła...
- Och Lily... - Florence mocno objęła przyjaciółkę by powstrzymać ją przed ciągnięciem się za włosy. Zaczęła ją głaskać po głowie i lekko się kołysać - odruchowy gest, którym próbowała uspokoić przyjaciółkę. Słuchała uważnie jej słów i tak po prawdzie - z jednej strony nie dziwiła się Mattowi, że był wściekły. Że czuł się porzucony, skrzywdzony, niechciany... mimo że paradoksalnie to jego zawsze Lily wzywała na pomoc. Próbował być dla niej jak książę na białym koniu, nawet jeśli jego zbroja była zardzewiała a miejscami nawet może i niekompletna.
Ale z drugiej... naprawdę zostawił Lily samą? W takiej chwili? Miała ochotę go tu ściągnąć i po raz kolejny dać mu w twarz.
- Wiedziałam - odpowiedziała cicho na wcześniejsze pytanie dziewczyny. Odsunęła się na wyciągnięcie rąk, nadal trzymając dłonie na ramionach rudej. - Wiedziałam od dawna. I próbowałam go przekonać, żeby powiedział ci już wcześniej. W jakichś.... weselszych okolicznościach...
Nie można chyba sobie wyobrazić gorszego wyznania miłości.
Spojrzała na tę kupkę nieszczęścia. Tak szczerze to nie wierzyła by Matt zostawił Lily. Był jej aniołem stróżem odkąd pamiętała. Od zawsze! Ale nawet on miał swoje granice. Teraz wszyscy powinni się przede wszystkim uspokoić i ochłonąć.
- Lily... Matt na pewno tak nie myśli. Ale... wiem, że musi sobie przemyśleć pare rzeczy. Ty z resztą też... może przenocowałabyś kilka dni u mnie w mieszkaniu?
Tam przynajmniej cały czas ktoś miałby na nią oko.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
W chwilach, kiedy panika rosła, robiło jej się duszno. W ramionach Flo jej oddech powoli spowalniał i uspokajała się, choć trochę dochodziła do siebie. Spojrzała na nią nie wiedząc znów, co powiedzieć. Nie była wcale pewna, czy Matt tak nie myśli. Myślała o Duncanie. Nie była na niego zła i wiele lat się z nim przyjaźniła. Może to duże słowo, ale miała go za bliskiego znajomego, to na pewno. Po prostu jej nie dostrzegał, nie uważał za osobę, którą możnaby się zainteresować.
Jednocześnie... na Matta patrzyła inaczej. Nie zwracała na niego uwagi, bo był przyjacielem, to było zbyt oczywiste, że jest.
- Tak długo...
Spuściła wzrok. Mogłaby powiedzieć, że Matt sam jest sobie winien, że nigdy nie odezwał się słowem. A jednak przecież akurat ona dobrze wiedziała jak to jest, kiedy się czeka na tę chwilę, na to jedno przychylne spojrzenie, a ono po prostu nie nadchodzi.
- Chciałam za nim iść. Ale co bym powiedziała? Będę z tobą, tylko nie odchodź? - uśmiechnęła się krzywo. To chyba najokropniejsze, co mogłaby zrobić i sobie i jemu. - Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Myślę, że... że dałabym mu szansę. W innych okolicznościach.
Gdyby to wszystko było rozmową, którą nie było, pewnie bałaby się, że kiedyś związek się skończy, a przy okazji ona straci przyjaciela. Nie wiedziała o związkach nic, nigdy nie wyszła za granicę kilku randek. Czuła, że się do tego nie nadaje - co innego mogła myśleć w tym wieku, bez jakigokolwiek doświadczenia? Ale... Matt był opiekuńczy i znał jej wady, a mimo to coś sprawiało, że chciał być obok. Dobrze jej było przy nim, uspokajał ją, czuła się przy nim bezpiecznie. Może i by coś do niego poczuła?
Przecież już teraz nie wyobraża sobie, że może go nie być w jej życiu.
Tylko wszystko potoczyło się w tak koszmarny sposób, najgorszy jaki tylko mogła sobie wyobrazić i w jej pełnym lęków i wyolbrzymień umyśle wydawało jej się nieodwracalne. Bo co on pomyśli, jeśli ona do niego pójdzie?
Że robi to z desperacji. Albo z lęku przed straceniem go. A dopiero co zarzuciła mu zastraszanie, prawa?
- Jesteś gotowa na aż taki test własnej cierpliwości? - spytała cicho, bo dobrze wiedziała, że czasem z nią trudno żyć, że z czasem robi się pewnie męcząca, a teraz przeżywa bardzo kiepskie chwile. I na pewno nie jest lepiej, niż zwykle.
Jednocześnie... na Matta patrzyła inaczej. Nie zwracała na niego uwagi, bo był przyjacielem, to było zbyt oczywiste, że jest.
- Tak długo...
Spuściła wzrok. Mogłaby powiedzieć, że Matt sam jest sobie winien, że nigdy nie odezwał się słowem. A jednak przecież akurat ona dobrze wiedziała jak to jest, kiedy się czeka na tę chwilę, na to jedno przychylne spojrzenie, a ono po prostu nie nadchodzi.
- Chciałam za nim iść. Ale co bym powiedziała? Będę z tobą, tylko nie odchodź? - uśmiechnęła się krzywo. To chyba najokropniejsze, co mogłaby zrobić i sobie i jemu. - Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Myślę, że... że dałabym mu szansę. W innych okolicznościach.
Gdyby to wszystko było rozmową, którą nie było, pewnie bałaby się, że kiedyś związek się skończy, a przy okazji ona straci przyjaciela. Nie wiedziała o związkach nic, nigdy nie wyszła za granicę kilku randek. Czuła, że się do tego nie nadaje - co innego mogła myśleć w tym wieku, bez jakigokolwiek doświadczenia? Ale... Matt był opiekuńczy i znał jej wady, a mimo to coś sprawiało, że chciał być obok. Dobrze jej było przy nim, uspokajał ją, czuła się przy nim bezpiecznie. Może i by coś do niego poczuła?
Przecież już teraz nie wyobraża sobie, że może go nie być w jej życiu.
Tylko wszystko potoczyło się w tak koszmarny sposób, najgorszy jaki tylko mogła sobie wyobrazić i w jej pełnym lęków i wyolbrzymień umyśle wydawało jej się nieodwracalne. Bo co on pomyśli, jeśli ona do niego pójdzie?
Że robi to z desperacji. Albo z lęku przed straceniem go. A dopiero co zarzuciła mu zastraszanie, prawa?
- Jesteś gotowa na aż taki test własnej cierpliwości? - spytała cicho, bo dobrze wiedziała, że czasem z nią trudno żyć, że z czasem robi się pewnie męcząca, a teraz przeżywa bardzo kiepskie chwile. I na pewno nie jest lepiej, niż zwykle.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Florence trzymała ją w swoich ramionach tak długo, aż była pewna, że Lily się uspokoiła. Choć trochę. W obecnej chwili każda odrobina spokoju była niemal na wagę złota.
Nie była pewna w jaki sposób przyjaciółka zareaguje na tę wiadomość... No bo w końcu... były przyjaciółkami, tak? A Lily teraz się dowiaduje, że Flo wiedziała o uczuciach Matta, i to od dłuższego czasu. Florence pewnie by się na jej miejscu wściekła. Poczułaby się może nawet zdradzona, w końcu przed przyjaciółmi nie powinno się mieć sekretów.
Ale Lily nie była Florką. Była kimś o zdecydowanie bardziej kruchej psychice.
- Przepraszam, że to ukrywałam... Ale Matt mnie prosił... - Fortescue spojrzała na rudzielca ze skruszoną miną. Mimo wszystko jednak należały się jej jakieś przeprosiny.
Tak, po części Matt był sam sobie winien. Gdyby zebrał się w sobie i wyznał swoje uczucia dziewczynie po ludzku, nie mieliby tu teraz takiego dramatu. Ale nie, uparty debil wolał siedzieć cicho i tylko patrzeć jak Lily biega za Duncanem a potem spotyka się z Florkiem. Zachował się jak totalny tchórz. Gdyby miał w sobie prawdziwą, męską dumę, zawalczyłby o kobietę, do której coś czuł i którą widział, że inny nie traktuje poważnie.
Zrobiła nieco zbolałą minę i przygarnęła do siebie Lily ponownie.
- Lily, ja wiem, że to wszystko na pewno da się jeszcze naprawić. Pomyśl, Matt zawsze był przy tobie, nawet gdy wybierałaś kogoś innego. Naprawdę, po prostu oboje musicie ochłonąć. A potem na spokojnie porozmawiać. - musiała za wszelką cenę przekonać Lily, że jest jeszcze o co walczyć. Że trzeba o to walczyć. Bo chociaż rudzielec nie był teraz niczego pewien, Florence wiedziała, że oni mogą być razem. Że powinni być razem. Matt przez tyle lat wychodził ze skóry by chronić Lily. Oboje potrzebowali tylko czasu.
- Jesteś moją przyjaciółką, przecież to oczywiste że nie zostawię cię samej. Twój rycerz jest chwilowo niedysponowany, więc... cóż, ja muszę się w takowego pobawić - spróbowała zażartować, by jakoś rozjaśnić twarz Lily. Rudzielec potrzebował teraz po prostu odrobiny spokoju i wsparcia. Czasu by poukładać sobie własne myśli i uczucia względem Matta. A potem odwagi, by pójść i stawić mu czoło.
Inaczej będzie tego żałować do końca życia.
Nie była pewna w jaki sposób przyjaciółka zareaguje na tę wiadomość... No bo w końcu... były przyjaciółkami, tak? A Lily teraz się dowiaduje, że Flo wiedziała o uczuciach Matta, i to od dłuższego czasu. Florence pewnie by się na jej miejscu wściekła. Poczułaby się może nawet zdradzona, w końcu przed przyjaciółmi nie powinno się mieć sekretów.
Ale Lily nie była Florką. Była kimś o zdecydowanie bardziej kruchej psychice.
- Przepraszam, że to ukrywałam... Ale Matt mnie prosił... - Fortescue spojrzała na rudzielca ze skruszoną miną. Mimo wszystko jednak należały się jej jakieś przeprosiny.
Tak, po części Matt był sam sobie winien. Gdyby zebrał się w sobie i wyznał swoje uczucia dziewczynie po ludzku, nie mieliby tu teraz takiego dramatu. Ale nie, uparty debil wolał siedzieć cicho i tylko patrzeć jak Lily biega za Duncanem a potem spotyka się z Florkiem. Zachował się jak totalny tchórz. Gdyby miał w sobie prawdziwą, męską dumę, zawalczyłby o kobietę, do której coś czuł i którą widział, że inny nie traktuje poważnie.
Zrobiła nieco zbolałą minę i przygarnęła do siebie Lily ponownie.
- Lily, ja wiem, że to wszystko na pewno da się jeszcze naprawić. Pomyśl, Matt zawsze był przy tobie, nawet gdy wybierałaś kogoś innego. Naprawdę, po prostu oboje musicie ochłonąć. A potem na spokojnie porozmawiać. - musiała za wszelką cenę przekonać Lily, że jest jeszcze o co walczyć. Że trzeba o to walczyć. Bo chociaż rudzielec nie był teraz niczego pewien, Florence wiedziała, że oni mogą być razem. Że powinni być razem. Matt przez tyle lat wychodził ze skóry by chronić Lily. Oboje potrzebowali tylko czasu.
- Jesteś moją przyjaciółką, przecież to oczywiste że nie zostawię cię samej. Twój rycerz jest chwilowo niedysponowany, więc... cóż, ja muszę się w takowego pobawić - spróbowała zażartować, by jakoś rozjaśnić twarz Lily. Rudzielec potrzebował teraz po prostu odrobiny spokoju i wsparcia. Czasu by poukładać sobie własne myśli i uczucia względem Matta. A potem odwagi, by pójść i stawić mu czoło.
Inaczej będzie tego żałować do końca życia.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Lily skinęła głową. Nie była w bojowym nastroju i bardzo nie chciała się kłócić z Flo. Po części też rozumiała, bo przecież o takich uczuciach powinna mówić osoba zainteresowana, a nie pośrednicy! Nie zamierzała się więc gniewać, nie wiedziała z resztą, co sama by zrobiła na jej miejscu. Nie ciągnęła więc tematu, po prostu kuląc się w sobie.
- Nie wiem. Był wściekły. Ale... przecież nie mogłam wiedzieć. - zamknęła oczy, usiłując zapanować nad kolejnym napadem paniki. Wzięła kilka głębokich oddechów. Była zła na Matta o to, w jaki sposób jej to zakomunikował. I w jakim czasie. Kiedy nade wszystko potrzebowała wsparcia i bliskości, nie dodatkowych zmartwień. - Nie będzie już moim przyjacielem.
Dodała, kiedy się trochę uspokoiła. Mogła dać Bottowi szansę, mogła spróbować. Bo to miało sens, bo czuła się przy nim dobrze, bezpiecznie, to na prawdę mogło zadziałać! Tylko czuła, że teraz jest to jedyna droga. Przyjaźń już nie zadziała - Matt nie chciał patrzeć na nią w cudzych ramionach, nie chciał zwykłej, bezinteresownej znajomości, a i ona czułaby się w kółko winna. I fakt, że ma do wyboru dwie skrajne opcje też ją przerażał. I to, że może im nie wyjść, a wtedy Matt na prawdę zniknie z jej życia. I to, że gdyby mu odmówiła, zniknąłby od razu.
- Raczej giermek na ośle. - burknęła, znów ocierając twarz. - Jest to plan. Oszaleję tu w końcu na dobre.
Przyznała. W samotności jej manie się nasilały i wszystko było straszne. Obecność bliskiej osoby zawsze działała na nią kojąco. Przyłożyła jak zwykle zimne dłonie do nagrzanych nerwami policzków i odetchnęła cicho.
- Spakuję kilka rzeczy. - mruknęła jeszcze, choć ruszenie z miejsca zajęło jej chwilę.
- Nie wiem. Był wściekły. Ale... przecież nie mogłam wiedzieć. - zamknęła oczy, usiłując zapanować nad kolejnym napadem paniki. Wzięła kilka głębokich oddechów. Była zła na Matta o to, w jaki sposób jej to zakomunikował. I w jakim czasie. Kiedy nade wszystko potrzebowała wsparcia i bliskości, nie dodatkowych zmartwień. - Nie będzie już moim przyjacielem.
Dodała, kiedy się trochę uspokoiła. Mogła dać Bottowi szansę, mogła spróbować. Bo to miało sens, bo czuła się przy nim dobrze, bezpiecznie, to na prawdę mogło zadziałać! Tylko czuła, że teraz jest to jedyna droga. Przyjaźń już nie zadziała - Matt nie chciał patrzeć na nią w cudzych ramionach, nie chciał zwykłej, bezinteresownej znajomości, a i ona czułaby się w kółko winna. I fakt, że ma do wyboru dwie skrajne opcje też ją przerażał. I to, że może im nie wyjść, a wtedy Matt na prawdę zniknie z jej życia. I to, że gdyby mu odmówiła, zniknąłby od razu.
- Raczej giermek na ośle. - burknęła, znów ocierając twarz. - Jest to plan. Oszaleję tu w końcu na dobre.
Przyznała. W samotności jej manie się nasilały i wszystko było straszne. Obecność bliskiej osoby zawsze działała na nią kojąco. Przyłożyła jak zwykle zimne dłonie do nagrzanych nerwami policzków i odetchnęła cicho.
- Spakuję kilka rzeczy. - mruknęła jeszcze, choć ruszenie z miejsca zajęło jej chwilę.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Możesz być pewna, że mu na kopię. Nie tak wyznaje się uczucia dziewczynie - pokręciła zrezygnowana głową. Mogłaby tu teraz przywołać przykład jak powinno się to robić... Mogłaby nawet przypomnieć głośno jak ona sama zdała sobie sprawę ze swoich uczuć do Alana, a potem opowiedzieć rudzielcowi, jak poszła do Bennetta i jak się w końcu zeszli.
Ale to nie był czas na to. Po prostu nie.
A Lily musiała podjąć jakąś akcję. Nawet jeśli przerażał ją ten wybór. Jednego mogła być pewna - jeśli nic nie zrobi, Matt na pewno zniknie z jej życia. Na sto, dwieście, pięćset procent. Oczywiście istniała na to szansa również, jeśli rudzielec spróbowałby zaprosić Botta do swojego serca. Że im po prostu nie wyjdzie Że sie rozejdą i ich drogi już nigdy więcej się nie skrzyżują. Ale to było ryzyko, które warto było podjąć. By móc sobie później spojrzeć w twarz i niczego nie żałować.
- Może faktycznie giermek - Flo udało jej się uśmiechnąć, słysząc ten kwaśny żart. Poklepała ją po ramieniu, kiedy ta postanowiła ruszyć się z miejsca. Naprawdę nie mogła jej tu teraz zostawić. U niej w domu zawsze ktoś był - albo Florek, albo sama Florka, a bardzo często przesiadywali tam oboje! No i to była przecież Pokątna - stamtąd wszędzie było blisko. Do Dziurawego kotła również! A jeśli już zdarzyłoby się, że w mieszkaniu rodzeństwa Fortescue nie byłoby nikogo, na pewno któreś z nim właśnie pracowało w lodziarni, więc Lily mogła tam zawsze zajrzeć.
- Jakbyś czegoś zapomniała, możemy kupić, albo się tu wrócić. Daleko to nie jest - dodała jeszcze na spokojnie, prostując się i opierając o ścianę, czekając na Lily.
Ale to nie był czas na to. Po prostu nie.
A Lily musiała podjąć jakąś akcję. Nawet jeśli przerażał ją ten wybór. Jednego mogła być pewna - jeśli nic nie zrobi, Matt na pewno zniknie z jej życia. Na sto, dwieście, pięćset procent. Oczywiście istniała na to szansa również, jeśli rudzielec spróbowałby zaprosić Botta do swojego serca. Że im po prostu nie wyjdzie Że sie rozejdą i ich drogi już nigdy więcej się nie skrzyżują. Ale to było ryzyko, które warto było podjąć. By móc sobie później spojrzeć w twarz i niczego nie żałować.
- Może faktycznie giermek - Flo udało jej się uśmiechnąć, słysząc ten kwaśny żart. Poklepała ją po ramieniu, kiedy ta postanowiła ruszyć się z miejsca. Naprawdę nie mogła jej tu teraz zostawić. U niej w domu zawsze ktoś był - albo Florek, albo sama Florka, a bardzo często przesiadywali tam oboje! No i to była przecież Pokątna - stamtąd wszędzie było blisko. Do Dziurawego kotła również! A jeśli już zdarzyłoby się, że w mieszkaniu rodzeństwa Fortescue nie byłoby nikogo, na pewno któreś z nim właśnie pracowało w lodziarni, więc Lily mogła tam zawsze zajrzeć.
- Jakbyś czegoś zapomniała, możemy kupić, albo się tu wrócić. Daleko to nie jest - dodała jeszcze na spokojnie, prostując się i opierając o ścianę, czekając na Lily.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Potrzebuje kogoś. Potrzebuje przyjaciół, kogoś komu mogłaby zaufać, do kogo się przytulić. Powiedzieć, kiedy usłyszy jakieś dziwne, niepokojące szmery, albo kiedy będzie się bała, że ktoś za nią szedł ze sklepu. Potrzebuje kogoś rozsądnego, kto jej powie, kiedy wyolbrzymia albo uspokoi, kiedy tego będzie na prawdę potrzebować. Wiedziała, że zespół Flo&Flo da sobie z nią radę. Nawet, jeśli z czasem będzie ich denerwowała, bo przecież wiedziała, że będzie. Była dorosłą osobą i powinna radzić sobie ze swoimi problemami. Ale... nawet, jeśli czasem będą mieli jej dość, nie zostawią jej i pewnie nawet nie dadzą tego do zrozumienia. A po tym durnym przesłuchaniu wszystko po prostu wróci do normy. Uspokoi się.
Wtedy pomówi z Mattem. Cokolwiek miałaby powiedzieć. Że ją zawiódł? Że zostawienie jej w takiej chwili było okropnie podłe? Że... że jej przykro, że musiało być mu ciężko? Że jest dla niej potwornie ważny, że jest najbliższą osobą spoza rodziny, jaką ma! I, że to jest w całej tej sytuacji najstraszniejsze! Że potwornie nie chce stracić przyjaciela.
Rozmowy z Mattem nie ma sensu planować. O ile w ogóle do niej dojdzie. Tak, czy inaczej trochę uspokojona poszła spakować swoje rzeczy. Wzięła sporą torbę w rękę i dość szybko była gotowa.
- Ruszajmy.
Wiedziała, że nie wygląda wyjściowo. Ubrała trochę lepszą spódnicę i wyprasowaną koszulę, ale wcale nie dodawało jej to uroku, bo wszystko na niej wisiało, nadal musiała dość makabrycznie wyglądać. Tak, czy inaczej ruszyła jednak razem z Florence do jej domu. Przynajmniej kto ją może powstrzyma przed ucieczką gdziekolwiek. Choć czy to plus?
zt x 2
Wtedy pomówi z Mattem. Cokolwiek miałaby powiedzieć. Że ją zawiódł? Że zostawienie jej w takiej chwili było okropnie podłe? Że... że jej przykro, że musiało być mu ciężko? Że jest dla niej potwornie ważny, że jest najbliższą osobą spoza rodziny, jaką ma! I, że to jest w całej tej sytuacji najstraszniejsze! Że potwornie nie chce stracić przyjaciela.
Rozmowy z Mattem nie ma sensu planować. O ile w ogóle do niej dojdzie. Tak, czy inaczej trochę uspokojona poszła spakować swoje rzeczy. Wzięła sporą torbę w rękę i dość szybko była gotowa.
- Ruszajmy.
Wiedziała, że nie wygląda wyjściowo. Ubrała trochę lepszą spódnicę i wyprasowaną koszulę, ale wcale nie dodawało jej to uroku, bo wszystko na niej wisiało, nadal musiała dość makabrycznie wyglądać. Tak, czy inaczej ruszyła jednak razem z Florence do jej domu. Przynajmniej kto ją może powstrzyma przed ucieczką gdziekolwiek. Choć czy to plus?
zt x 2
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|25 sierpnia, noc
Byłem rozbity. Myślałem, że ta noc przyniesie mi potrzebnego spokoju. Przy Justine wszystko zdawało się w końcu wydawać trywialniejsze, jakieś dalsze. Przez ostatnie tygodnie zaś do tego dążyłem - do tego by nabrać dystansu, oddalić się od tego co minęło. Przy niej nie trzeba było nigdy za wiele mówić by odnajdywać jakiś zrozumienie. Jednak tej noc coś niespodziewanie poszło nie tak jak miało. Zmiany. Nie przypuszczałbym, że te mogły dosięgnąć i ją w taki sposób. Do tego miejsce i czas nie sprzyjały jej wyznaniu związanym z podjęciem się kursu. Niby déjà vu, lecz w gorszym wydaniu.
Odprowadziłem ją na skraj śmiertelnej alei. Poruszaliśmy się w ciszy i w tej też się rozstaliśmy. Nie wróciłem po tym do swojego mieszkania. Przebywanie w nim samemu nocami przytłaczało. Miesiące spędzone w głośnej, wiecznie żywej Ruderze robiły swoje. Dlatego po wypaleniu kilku kolejnych papierosów skończyłem na nowo w pubie próbując ogniem wygasić ogień. Wynalazek odgena poradził sobie niezgorzej. Nie było to tanie, lecz przynajmniej wyglądało na to, że miało obejść się tej nocy bez ofiar i nawet myśl o powrocie na chatę nie wydał się taki zły. Moje własne nogi mnie jednak zdradziły. Wyniosły mnie co prawda poza szynk, lecz poniosły przy tym dalej. Nie do kolejnego pubu, nie na Aleję i nie do Doliny, a pod jej kamienicę. Gorzej ze mną być nie mogło - przeszło mi przez myśl - potem jednak stałem już pod drzwiami jej mieszkania reflektując się, ze jednak mogło.
- Ehh, cholera... - co ja odwalam. Wszędzie jest ciemno. Pewnie jest jakaś wykurwiona w kosmos godzina. Co ja robię. No tak - pukam do jej drzwi. Ja pierdolę. Naprawdę to zrobiłem. Zakryłem usta jedną z dłoni by w geście świadomości popełnionego przypału zastanawiając się na szybko co dalej. Nie było to łatwe. Na szczęście znałem ją nie od dziś i sobie pomyślałem tak luźno, że jeżeli się obudziła lub nie spała to pewnie robi teraz w gacie o to że ktoś nienormalny dobija się o tej porze do jej drzwi. Wygodnie było uznać więc, że jednak spała, lecz zaraz po tej myśli zapukałem ponownie, a głuche echo poniosło się po pustej klatce.
- To ja - Matt - rzuciłem w stronę drzwi poprzedzając słowa kolejnym stukotem - otwórz mi, Lil
Byłem rozbity. Myślałem, że ta noc przyniesie mi potrzebnego spokoju. Przy Justine wszystko zdawało się w końcu wydawać trywialniejsze, jakieś dalsze. Przez ostatnie tygodnie zaś do tego dążyłem - do tego by nabrać dystansu, oddalić się od tego co minęło. Przy niej nie trzeba było nigdy za wiele mówić by odnajdywać jakiś zrozumienie. Jednak tej noc coś niespodziewanie poszło nie tak jak miało. Zmiany. Nie przypuszczałbym, że te mogły dosięgnąć i ją w taki sposób. Do tego miejsce i czas nie sprzyjały jej wyznaniu związanym z podjęciem się kursu. Niby déjà vu, lecz w gorszym wydaniu.
Odprowadziłem ją na skraj śmiertelnej alei. Poruszaliśmy się w ciszy i w tej też się rozstaliśmy. Nie wróciłem po tym do swojego mieszkania. Przebywanie w nim samemu nocami przytłaczało. Miesiące spędzone w głośnej, wiecznie żywej Ruderze robiły swoje. Dlatego po wypaleniu kilku kolejnych papierosów skończyłem na nowo w pubie próbując ogniem wygasić ogień. Wynalazek odgena poradził sobie niezgorzej. Nie było to tanie, lecz przynajmniej wyglądało na to, że miało obejść się tej nocy bez ofiar i nawet myśl o powrocie na chatę nie wydał się taki zły. Moje własne nogi mnie jednak zdradziły. Wyniosły mnie co prawda poza szynk, lecz poniosły przy tym dalej. Nie do kolejnego pubu, nie na Aleję i nie do Doliny, a pod jej kamienicę. Gorzej ze mną być nie mogło - przeszło mi przez myśl - potem jednak stałem już pod drzwiami jej mieszkania reflektując się, ze jednak mogło.
- Ehh, cholera... - co ja odwalam. Wszędzie jest ciemno. Pewnie jest jakaś wykurwiona w kosmos godzina. Co ja robię. No tak - pukam do jej drzwi. Ja pierdolę. Naprawdę to zrobiłem. Zakryłem usta jedną z dłoni by w geście świadomości popełnionego przypału zastanawiając się na szybko co dalej. Nie było to łatwe. Na szczęście znałem ją nie od dziś i sobie pomyślałem tak luźno, że jeżeli się obudziła lub nie spała to pewnie robi teraz w gacie o to że ktoś nienormalny dobija się o tej porze do jej drzwi. Wygodnie było uznać więc, że jednak spała, lecz zaraz po tej myśli zapukałem ponownie, a głuche echo poniosło się po pustej klatce.
- To ja - Matt - rzuciłem w stronę drzwi poprzedzając słowa kolejnym stukotem - otwórz mi, Lil
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Spała dość spokojnie. Może i była ostatnio nerwowa. W inny sposób niż zazwyczaj. Nie była wystraszona. W sumie to jakoś zaczynało jej iść. Sprzedała pierwsze meble, miała pierwsze zamówienia, nikt jej nie zaczepiał. Raz czy dwa spanikowała na ulicy bo skądś poleciała nagle kula ognia, jednak biorąc pod uwagę jej statystykę w sumie to nie było źle. Nawet na Festiwal Lata się wybrała i patrzyła jak pewien debil walczy o opinię ogiera co spłodzi trojaczki, a pewnie już narobił sobie setkę dzieciaków po pubach i barach z panienkami którym wystarczy postawić piwo.
Aż dziwne, że się po drodze na tę bitkę o własny testosteron nie potknął. I do tego w więzieniu skończył. I chyba była obrażona. Nie do końca była pewna o co, może musiała to przemyśleć może mu nie odpisała na jakiś głupi list o niczym, ale lepsze chyba to niż odpisać list pełen kąśliwości, prawda?
No ale nic. Spała spokojnie. Coś jej się śniło, chyba była w górach i wszędzie dookoła były owce które śpiewały przebój Celesty więc ona postanowiła że pośpiewa z nimi. Głupi sen do którego Lily MacDonald nigdy się przed nikim nie przyzna został jednak przerwany, a ona w pierwszej chwili siadła słysząc dobijanie. Serce zabiło jej mocniej kiedy znowu usłyszała uderzenia i nie wiedziała kto to może być jednak zaczęła się zastanawiać czy lepszym schronieniem będzie szafa, miejsce pod łóżkiem czy to za zasłoną, kiedy usłyszała znajomy głos.
- Na gacie Merlina...
Odetchnęła z ulgą, jednak tę zaraz zagłuszyła złość kiedy uświadomiła sobie, że skoro ona jego głos usłyszała aż w sypialni razem z tym dobijaniem, skoro ją ono obudziło to ten kretyn pobudził pewnie już całą klatkę.
Nabierając rozpędu z każdym krokiem i niewątpliwie tupiąc jak przyzwoity troll górski podeszła do drzwi i otworzyła je dość gwałtownie.
- Ucisz się idioto, ludzi budzisz. - syknęła, wciągając go do domu i zamknęła drzwi. - Pomyliłeś drzwi to nie żaden pub, czy burdel do którego możesz walić i wrzeszczeć i... Matt czy ty jesteś pijany?
Prychnęła wściekle i dobrze że już się zdążyła zaczerwienić na twarzy ze złości, bo zaraz się połapała że stoi tutaj w luźnej, długiej koszuli nocnej od mamy, ładnie właśnie przez mamę wyhaftowanej w stokrotki. Na szczęście koszula była długa, jednak jakoś kiedy MacDonald u Matta spała to wolała się bardziej zabudowywać. I no, bardziej godnie, może w dres nie pidżamkę od mamy. Ale to nie ważne, on jest pijany, i tak nie odważy się komentować pidżamki. Oby. Dla swojego dobra.
Aż dziwne, że się po drodze na tę bitkę o własny testosteron nie potknął. I do tego w więzieniu skończył. I chyba była obrażona. Nie do końca była pewna o co, może musiała to przemyśleć może mu nie odpisała na jakiś głupi list o niczym, ale lepsze chyba to niż odpisać list pełen kąśliwości, prawda?
No ale nic. Spała spokojnie. Coś jej się śniło, chyba była w górach i wszędzie dookoła były owce które śpiewały przebój Celesty więc ona postanowiła że pośpiewa z nimi. Głupi sen do którego Lily MacDonald nigdy się przed nikim nie przyzna został jednak przerwany, a ona w pierwszej chwili siadła słysząc dobijanie. Serce zabiło jej mocniej kiedy znowu usłyszała uderzenia i nie wiedziała kto to może być jednak zaczęła się zastanawiać czy lepszym schronieniem będzie szafa, miejsce pod łóżkiem czy to za zasłoną, kiedy usłyszała znajomy głos.
- Na gacie Merlina...
Odetchnęła z ulgą, jednak tę zaraz zagłuszyła złość kiedy uświadomiła sobie, że skoro ona jego głos usłyszała aż w sypialni razem z tym dobijaniem, skoro ją ono obudziło to ten kretyn pobudził pewnie już całą klatkę.
Nabierając rozpędu z każdym krokiem i niewątpliwie tupiąc jak przyzwoity troll górski podeszła do drzwi i otworzyła je dość gwałtownie.
- Ucisz się idioto, ludzi budzisz. - syknęła, wciągając go do domu i zamknęła drzwi. - Pomyliłeś drzwi to nie żaden pub, czy burdel do którego możesz walić i wrzeszczeć i... Matt czy ty jesteś pijany?
Prychnęła wściekle i dobrze że już się zdążyła zaczerwienić na twarzy ze złości, bo zaraz się połapała że stoi tutaj w luźnej, długiej koszuli nocnej od mamy, ładnie właśnie przez mamę wyhaftowanej w stokrotki. Na szczęście koszula była długa, jednak jakoś kiedy MacDonald u Matta spała to wolała się bardziej zabudowywać. I no, bardziej godnie, może w dres nie pidżamkę od mamy. Ale to nie ważne, on jest pijany, i tak nie odważy się komentować pidżamki. Oby. Dla swojego dobra.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
No faktycznie - trudno było powiedzieć, że byłem w tym momencie zgrabny i cichy choć sam uważałem, że: przecież jakżeby inaczej?. W rzeczywistości stąpałem ciężko. Nie zwracałem na to uwagi bo ważniejsza dla mnie w tym momencie była stabilność i celowanie w stopnie tak więc echo kroków niosło się tym mocniej im wyżej się po drewnianych schodach kamienicy wspinałem. Przyjemnie wartkie mrowienie alkoholu we krwi które sprawiało, że czułem się lżejszy pozbawiało mnie nieco wyczucia - nie pukałem w drzwi, a łomotałem. Pierwsze na wołanie zaś co prawda było podyktowane dobrymi chęciami w kolejnych kołysało się już zniecierpliwienie. No co ona tam mogła robić. Przecież musiała być w mieszkaniu bo jak nie w nim to niby gdzie? No chyba nie dała się znów porwać, co...?
Na kolejne moje łupnięcia przypadły nagle inne. Dobiegały zza drzwi. Co prawda głupota była miarą odwagi, lecz nawet jeśli ta mnie przepełniała to przezornie odsunąłem się pół kroku w tył i podejrzliwie zmierzyłem drzwi. Zamek szczęknął złowrogo. Drobna, znajoma dłoń uczepiła się mnie. Wspomagana drugą podciągnęła mnie pośpiesznie w głąb przedpokoju. Sączący się z jej ust oburzony syk sprawił, że nie mogłem się pod nosem głupkowato nie uśmiechnąć.
- Jesteś zła...? - bąknąłem naturalnie, frywolnie, a ton głosu sugerował, że potwierdzenie tego domniemania mnie zadowoli. Coś czułem pod skórnie, że daleko tej manifestacji niezadowolenia było do autentycznej urazy. Kolejne jej słowa zaczynały poruszać do życia zawadiacką część mnie bo jakoś tak zadziwiająco dużo prawdy było w tym co mówiła - faktycznie w jednym i drugim miejscu można było walić i zachowywać się głośno. Jakoś nigdy w ten sposób o tym nie pomyślałem.
- Nie, nie pomyliłem - ale jakbyś wolała taką wersję to ja jestem otwarty na propozycje - brew mi dygnęła, a zęby ułożyły się w lubieżnym rozbawieniu. Zaśmiałem się pod nosem chociaż w rzeczywistości nie wiedziałem co miałem w głowie, gdy się tu pod jej drzwiami znalazłem. Kleiłem więc głupa dając sobie czas na znalezienie odpowiedzi zastanawiając się jak sensownie przeciągnąć swój pobyt w progach, a nie za progami jej mieszkania. Nie chciałem jeszcze wychodzić.
- Tak - no byłem pijany - lecz to nic poważnego. W zasadzie to już chyba trochę tak ze mnie zeszło ale...ale jakoś tak przechodziłem niedaleko i pomyślałem - hehe, he, he... - że się może odwdzięczysz i zechcesz mnie przenocować, co...? Na Nokturnie tak trochę nie wypada się nietrzeźwym plątać, a knutów już nie mam na to by się zamelinować więc wiesz, jedna noc w zamian za te tygodnie w Ruderze... - tworzyłem na bieżąco sensowną historię jednocześnie pozwalając sobie na nieporadne wyplątywanie z narzuconej na grzbiet lekkiej kurtki. Odwiesiłem ją gdzieś na ten tutejszy wieszak albo też po prostu jak niedorozwój przycisnąłem ją do ściany i puściłem pozwalając wierzchniemu ubraniu upaść na ziemie. Nie byłem pewny - chwilę po tym zaabsorbowało mnie zeskrobywanie butów z pięt. Westchnąłem z ulgą gdy mi się udało dając do zrozumienia w czasie tego mojego monologu, że w sumie to wszystko co mówiłem to nie tyle było wstępnym pomysłem, a postanowieniem. Przecież mnie nie wyrzuci. Nie po wspomnieniu tego co dla niej zrobiłem, prawda?
- No. To gdzie mnie ulokujesz, Lil? - dodałem bezceremonialnie na koniec taksując jej czerwono-rude oblicze osaczone w stokrotkowym motywie myśląc, że w tym momencie pod kolor to pasowałby jej bardziej maki. Zrobiłem to jednak w myślach.
Na kolejne moje łupnięcia przypadły nagle inne. Dobiegały zza drzwi. Co prawda głupota była miarą odwagi, lecz nawet jeśli ta mnie przepełniała to przezornie odsunąłem się pół kroku w tył i podejrzliwie zmierzyłem drzwi. Zamek szczęknął złowrogo. Drobna, znajoma dłoń uczepiła się mnie. Wspomagana drugą podciągnęła mnie pośpiesznie w głąb przedpokoju. Sączący się z jej ust oburzony syk sprawił, że nie mogłem się pod nosem głupkowato nie uśmiechnąć.
- Jesteś zła...? - bąknąłem naturalnie, frywolnie, a ton głosu sugerował, że potwierdzenie tego domniemania mnie zadowoli. Coś czułem pod skórnie, że daleko tej manifestacji niezadowolenia było do autentycznej urazy. Kolejne jej słowa zaczynały poruszać do życia zawadiacką część mnie bo jakoś tak zadziwiająco dużo prawdy było w tym co mówiła - faktycznie w jednym i drugim miejscu można było walić i zachowywać się głośno. Jakoś nigdy w ten sposób o tym nie pomyślałem.
- Nie, nie pomyliłem - ale jakbyś wolała taką wersję to ja jestem otwarty na propozycje - brew mi dygnęła, a zęby ułożyły się w lubieżnym rozbawieniu. Zaśmiałem się pod nosem chociaż w rzeczywistości nie wiedziałem co miałem w głowie, gdy się tu pod jej drzwiami znalazłem. Kleiłem więc głupa dając sobie czas na znalezienie odpowiedzi zastanawiając się jak sensownie przeciągnąć swój pobyt w progach, a nie za progami jej mieszkania. Nie chciałem jeszcze wychodzić.
- Tak - no byłem pijany - lecz to nic poważnego. W zasadzie to już chyba trochę tak ze mnie zeszło ale...ale jakoś tak przechodziłem niedaleko i pomyślałem - hehe, he, he... - że się może odwdzięczysz i zechcesz mnie przenocować, co...? Na Nokturnie tak trochę nie wypada się nietrzeźwym plątać, a knutów już nie mam na to by się zamelinować więc wiesz, jedna noc w zamian za te tygodnie w Ruderze... - tworzyłem na bieżąco sensowną historię jednocześnie pozwalając sobie na nieporadne wyplątywanie z narzuconej na grzbiet lekkiej kurtki. Odwiesiłem ją gdzieś na ten tutejszy wieszak albo też po prostu jak niedorozwój przycisnąłem ją do ściany i puściłem pozwalając wierzchniemu ubraniu upaść na ziemie. Nie byłem pewny - chwilę po tym zaabsorbowało mnie zeskrobywanie butów z pięt. Westchnąłem z ulgą gdy mi się udało dając do zrozumienia w czasie tego mojego monologu, że w sumie to wszystko co mówiłem to nie tyle było wstępnym pomysłem, a postanowieniem. Przecież mnie nie wyrzuci. Nie po wspomnieniu tego co dla niej zrobiłem, prawda?
- No. To gdzie mnie ulokujesz, Lil? - dodałem bezceremonialnie na koniec taksując jej czerwono-rude oblicze osaczone w stokrotkowym motywie myśląc, że w tym momencie pod kolor to pasowałby jej bardziej maki. Zrobiłem to jednak w myślach.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- Tak, jestem, zrozumiesz rano.
Oznajmiła, bo chyba tłumaczenie pijanemu Mattowi, że nie powinien się wydzierać czy rozbijać nocami kiedy ludzie dookoła chcą spać może być zbyt trudne. Sama Lily co prawda rozbudziła się już całkiem nieźle z resztą "dzięki" niemu.
Na dalsze jego słowa wywróciła oczami. Nie podobało jej się to czy Matt był trzeźwy czy nawalony - nie była jednak pewna czy jego pijany umysł zrozumie, że coś za coś nie do końca jest tym na czym bazuje ich relacja.
- Nie wykopałabym cię stąd w takim stanie nawet gdybym nie widziała cię od roku. - oznajmiła mu jedynie chłodnym tonem, trochę przy tym urażona tym, że Matt czuje się w potrzebie wykorzystywać tego typu argumenty. Zastanawiała się przy tym, czy zachowuje się w ten sposób bo jest pijany, czy po prostu na prawdę myśli w ten sposób. Nawet miała ochotę go wyprosić kiedy był taki, ale za bardzo by się potem martwiła że spotkał się z pięścią innego pijaka albo coś komuś zrobił, przypadkiem czy nie przypadkiem i ma kłopoty, albo na prawdę się pijany szlaja po Nokturnie.
Albo znowu poszedł na te swoje panienki, co ich pełno i są chętne na wszystko.
- Zgaduj zgadula, znasz rozkład mieszkania. - oznajmiła, nie zamierzając nad nim skakać, na pewno nie kiedy wchodzi do jej domu nawalony i oznajmia, że przyszedł odebrać długi czy cokolwiek sobie ubzdurał. Zabawne, że nawet trochę brakowało jej obecności Matta obok, że jakoś tak jakby bardziej przywykła do niego w Ruderze i w sumie to jakoś tak więcej o nim myślała. Zabawne, że była na niego zła, że szlaja się po burdelach w chwilę po tym jak oznajmił jej że czuje do niej coś więcej, jakby oczekując przy tym reakcji natychmiastowej.
Choć nie, to nie jest zabawne, to dowód na uczuciowe kalectwo Botta, chyba jeszcze większe niż jej własne, a to nie lada wyczyn. W tej chwili jakoś jednak nie mogła sobie przypomnieć, jak to możliwe że w sumie to stęskniła się za jego widokiem i głupimi żartami dzień w dzień. Abstrakcja.
- Koce są pod kanapą.
Oznajmiła mu jedynie, czekając jednak - żeby przypilnować żeby w drodze na wymieniony mebel za bardzo niczego nie zniszczył i na nic nie poleciał.
Oznajmiła, bo chyba tłumaczenie pijanemu Mattowi, że nie powinien się wydzierać czy rozbijać nocami kiedy ludzie dookoła chcą spać może być zbyt trudne. Sama Lily co prawda rozbudziła się już całkiem nieźle z resztą "dzięki" niemu.
Na dalsze jego słowa wywróciła oczami. Nie podobało jej się to czy Matt był trzeźwy czy nawalony - nie była jednak pewna czy jego pijany umysł zrozumie, że coś za coś nie do końca jest tym na czym bazuje ich relacja.
- Nie wykopałabym cię stąd w takim stanie nawet gdybym nie widziała cię od roku. - oznajmiła mu jedynie chłodnym tonem, trochę przy tym urażona tym, że Matt czuje się w potrzebie wykorzystywać tego typu argumenty. Zastanawiała się przy tym, czy zachowuje się w ten sposób bo jest pijany, czy po prostu na prawdę myśli w ten sposób. Nawet miała ochotę go wyprosić kiedy był taki, ale za bardzo by się potem martwiła że spotkał się z pięścią innego pijaka albo coś komuś zrobił, przypadkiem czy nie przypadkiem i ma kłopoty, albo na prawdę się pijany szlaja po Nokturnie.
Albo znowu poszedł na te swoje panienki, co ich pełno i są chętne na wszystko.
- Zgaduj zgadula, znasz rozkład mieszkania. - oznajmiła, nie zamierzając nad nim skakać, na pewno nie kiedy wchodzi do jej domu nawalony i oznajmia, że przyszedł odebrać długi czy cokolwiek sobie ubzdurał. Zabawne, że nawet trochę brakowało jej obecności Matta obok, że jakoś tak jakby bardziej przywykła do niego w Ruderze i w sumie to jakoś tak więcej o nim myślała. Zabawne, że była na niego zła, że szlaja się po burdelach w chwilę po tym jak oznajmił jej że czuje do niej coś więcej, jakby oczekując przy tym reakcji natychmiastowej.
Choć nie, to nie jest zabawne, to dowód na uczuciowe kalectwo Botta, chyba jeszcze większe niż jej własne, a to nie lada wyczyn. W tej chwili jakoś jednak nie mogła sobie przypomnieć, jak to możliwe że w sumie to stęskniła się za jego widokiem i głupimi żartami dzień w dzień. Abstrakcja.
- Koce są pod kanapą.
Oznajmiła mu jedynie, czekając jednak - żeby przypilnować żeby w drodze na wymieniony mebel za bardzo niczego nie zniszczył i na nic nie poleciał.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Chłodny ton jej słów poniósł w moją stronę potrzebę nieco stonowania zachowania. Nie było to takie trudne - zebrać się w sobie i sięgnąć po resztkę jakiejś ogłady zamykającej na chwile usta nim te dodadzą jakąś kolejną głupią, niepotrzebna uwagę. Zwłaszcza gdy jak przez mgłę dotarło do mnie w jaki sposób wysnułem w jej stronę zwyczajną prośbę o nocleg. Czy wiedziałem, że między nami nie koniecznie tak to działa? Że coś za coś to nie sposób naszej relacji? Tak właściwie - trudno mi było powiedzieć. Kiedy ostatnio miałem do niej jakąś grubszą prośbę niż te dotyczące tego co bym zjadł na obiad? To, że ma kupić różdżkę? To w sumie było bardziej żądanie z mojej strony. Skupione na niej samej. A ja...? A ja zawsze jakoś radziłem sobie bez kierowania ku niej przysług, próśb, proszenia o pomoc. Tak właściwie i teraz jej nie potrzebowałem. Może i nie miałem pieniędzy, lecz w kotle czy parszywym pasażerze mnie znali. Po marudziliby, trochę pogrozili lecz daliby się na krzywą twarz przekimać. Chociażby i na blacie stołu. Rudera Bertiego również stała otworem. Miałem do niej klucze. Przez świadomość tego moja obecność i powód jej przeciągnięcia wydał się nieco bardziej sztuczny niż powinien, lecz chyba jedynie tylko mi.
- Wiesz... - zacząłem idąc krótkim korytarzem. Rozczapierzonymi dłońmi sunąłem wzdłuż ściany pilnując pionu - ...że w zasadzie, nie było cię dłużej niż rok. Nie, że teraz, lecz ta twoja cała Francja - Heh... - Trochę cię nie było, a teraz będę nocował tu na swoją prośbę. W twoim mieszkaniu. Gdzie jesteś tylko ty. Pierwszy raz. Więc w sumie to dopiero się dowiesz, czy następnym razem nie lepiej będzie mnie jednak wykopać - uśmiechnąłem się, lecz już bez złośliwej iskry, a cichą nadzieją, że tak nie będzie. Nie wiedziałem ile bezinteresowności mogłem od niej oczekiwać bo nigdy po nią nie sięgałem, nie wykorzystywałem. Wydawała mi się być naiwna i krucha. Chyba dlatego właśnie podpierałem się tak dobrze mi znaną zasadą coś za coś - by jej nie poruszać, nie uszkodzić. Miałem wrażenie, że to ją uraziło. Wypuściłem powietrze z płuc. Wydały mi się jakoś nienaturalnie pojemne. Rozsiadłem się na kanapie ignorując coś o kocach.
- Tak naprawdę nie przyszedłem tu by przenocować, denerwować, droczyć i wiesz: to wszystko inne w czym jestem fantastyczny z natury - przyznałem nieco niechętnie gdy tylko zamilkła. Wywróciłem jeszcze oczami póki poważna aura nie zaczęła mnie zmyślnie obłapiać naganiając wszystkie równie poważne myśli. Podrapałem się po karku, a potem podparłem nieco ciążącą mi głowę o dłoń łokciem odnajdując podparcie w kanapie - I nie chciałem by tak to zabrzmiało, to co mówiłem kiedy chciałem byś mnie wpuściła. Ostatnio ci którzy pozwalają mi na sobie polegać kończą źle. Zresztą możesz sobie wyobrazić, a pewnie też się domyślasz, że wielu rzeczy ci nie mówię. Nie chcę by się to jakoś zaczęło zacierać, myśleć czy powinienem... - powiedzieć o tym czy o tamtym. Wiele się wokół mnie działo. Odnosiłem wrażenie, że na większość rewelacji była zbyt naiwna, czy też za delikatna. Właściwie byłem o tym przekonany. Niechętnie wyduszałem z siebie kolejne wyrazy. W przerwach na zastanowienie poruszałem niespokojnie szczęką chcąc odgonić bezskutecznie przemykające spięcie. Wzrokiem przeskakiwałem od jednej do drugiej stokrotki. Chyba to było trochę pokrętne ale może coś z tego zrozumie albo ja zrozumiem - Nie chcę więc wykorzystywać twojej bezinteresowności. Sam zresztą nigdy nie byłem wobec ciebie bezinteresowny więc też nie bądź i nie czuj się urażona gdy tak coś przedstawię. Nie robię tego by zrobić ci przykrość - tylko by spać trochę spokojniej wiedząc, że w nic cie nie wciągnąłem - Chcesz mi przynieść coś do picia...? Chyba trzeźwieję - rozmasowałem palcem umęczoną zmarszczkę na czole.
- Wiesz... - zacząłem idąc krótkim korytarzem. Rozczapierzonymi dłońmi sunąłem wzdłuż ściany pilnując pionu - ...że w zasadzie, nie było cię dłużej niż rok. Nie, że teraz, lecz ta twoja cała Francja - Heh... - Trochę cię nie było, a teraz będę nocował tu na swoją prośbę. W twoim mieszkaniu. Gdzie jesteś tylko ty. Pierwszy raz. Więc w sumie to dopiero się dowiesz, czy następnym razem nie lepiej będzie mnie jednak wykopać - uśmiechnąłem się, lecz już bez złośliwej iskry, a cichą nadzieją, że tak nie będzie. Nie wiedziałem ile bezinteresowności mogłem od niej oczekiwać bo nigdy po nią nie sięgałem, nie wykorzystywałem. Wydawała mi się być naiwna i krucha. Chyba dlatego właśnie podpierałem się tak dobrze mi znaną zasadą coś za coś - by jej nie poruszać, nie uszkodzić. Miałem wrażenie, że to ją uraziło. Wypuściłem powietrze z płuc. Wydały mi się jakoś nienaturalnie pojemne. Rozsiadłem się na kanapie ignorując coś o kocach.
- Tak naprawdę nie przyszedłem tu by przenocować, denerwować, droczyć i wiesz: to wszystko inne w czym jestem fantastyczny z natury - przyznałem nieco niechętnie gdy tylko zamilkła. Wywróciłem jeszcze oczami póki poważna aura nie zaczęła mnie zmyślnie obłapiać naganiając wszystkie równie poważne myśli. Podrapałem się po karku, a potem podparłem nieco ciążącą mi głowę o dłoń łokciem odnajdując podparcie w kanapie - I nie chciałem by tak to zabrzmiało, to co mówiłem kiedy chciałem byś mnie wpuściła. Ostatnio ci którzy pozwalają mi na sobie polegać kończą źle. Zresztą możesz sobie wyobrazić, a pewnie też się domyślasz, że wielu rzeczy ci nie mówię. Nie chcę by się to jakoś zaczęło zacierać, myśleć czy powinienem... - powiedzieć o tym czy o tamtym. Wiele się wokół mnie działo. Odnosiłem wrażenie, że na większość rewelacji była zbyt naiwna, czy też za delikatna. Właściwie byłem o tym przekonany. Niechętnie wyduszałem z siebie kolejne wyrazy. W przerwach na zastanowienie poruszałem niespokojnie szczęką chcąc odgonić bezskutecznie przemykające spięcie. Wzrokiem przeskakiwałem od jednej do drugiej stokrotki. Chyba to było trochę pokrętne ale może coś z tego zrozumie albo ja zrozumiem - Nie chcę więc wykorzystywać twojej bezinteresowności. Sam zresztą nigdy nie byłem wobec ciebie bezinteresowny więc też nie bądź i nie czuj się urażona gdy tak coś przedstawię. Nie robię tego by zrobić ci przykrość - tylko by spać trochę spokojniej wiedząc, że w nic cie nie wciągnąłem - Chcesz mi przynieść coś do picia...? Chyba trzeźwieję - rozmasowałem palcem umęczoną zmarszczkę na czole.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź