Salon
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomieszczenie jest dość małe, podobnie z resztą jak całe mieszkanie. Jego okna (z niewielkim balkonem) wychodzą na ulicę Fleet Street, znajdują się niemal na całej szerokości ściany przez co salon jest bardzo jasny. Pod jedną ze ścian stoi dość duża, miękka kanapa, na przeciwko znajdują się półki ze zdjęciami (magicznymi i mugolskimi), książkami, czy mniejszymi przedmiotami których Lily dawniej używała podczas występów iluzjonistycznych. W pomieszczeniu znajduje się także kominek, nie jest on jednak podłączony do sieci Fiuu, służy wyłącznie do ogrzewania mieszkania. Zauważyć można także duży stary zegar i komodę otoczoną sporą ilością kwiatów doniczkowych.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 15.10.18 12:01, w całości zmieniany 1 raz
W sumie to się zdziwiła. Spodziewała się głupiego gadania albo kiepskich żartów. Że ją poklepie po łbie, pewnie w myślach jej każe nie foszyć ale raczej tego nie powie na głos. Ewentualnie że coś zacznie marudzić znowu, cholera wie co tam pijanemu do głowy wpadnie skoro ona mogła rozważać wyprowadzanie psów jako zawód. Człowiek samego siebie jak widać nie zna. Ale Matt się zrobił jakiś taki poważniejszy i to chyba zdziwiło ją bardziej niż mogłaby jakakolwiek inna opcja. Założyła więc ręce na piersi. Mimo wszystko nadal była skrępowana tym swoim strojem, ale nic nie poradzi.
- Alkohol ci pół mózgu wypalił, hm? - mruknęła jak skończył paplać, a przynajmniej sądziła że skończył. - Nocowaliśmy już nawet w jednym pokoju, jaką różnicę robi że te ściany są moje?
Niby czemu miałaby nagle odkryć że zechce go wykopać? Czuła się przy nim swobodnie. Gdyby Matt na prawdę dał jej powód wykopałaby go i z jego pokoju. Nie była jednak furiatką, życie chyba było wystarczająco skomplikowane by nie urządzać wojen bez problemu, a i chyba szanowała swojego przyjaciela na tyle by tego nie robić, po prostu? A Matt nie dawał jej powodów, czasami był głupkiem ale na swój sposób, czasem rozczulający, czasem wkurzający, bardzo Bottowy do którego przywykła i który lubiła nawet jeśli czasem nie lubiła. I przede wszystkim szanował ją na tyle by nie dawać jej powodów do tak skrajnych zachowań.
Nie martwiła się więc.
- Więc w jakim celu budzisz moich sąsiadów i sprawiasz, że jutro będę tematem głównym plotek wszystkich rodzin jakie mieszkają w okolicy? - uniosła brwi. Jasne, że się przejmowała. Nie chciała uchodzić za lafiryndę która sobie facetów jakichś awanturników sprasza niewiadomo skąd, do której pijacy przychodzą. No ale jakoś nawet w sumie nie gniewała się za mocno, a irytacja po tym wstępie opadała, bo jakoś tak Matt się zbierał do tej rozmowy i sama nie wiedziała co ma myśleć. Trochę ją to chyba martwiło szczególnie kiedy zaczął gadać dość oczywiste rzeczy już po chwili.
I mieszać je z głupotami.
- Oczywiście. - wywróciła oczami. Znowu gadał jaki to interesowny jest w jej stronę. Głupek. - Gdyby w tym wszystkim chodziło wyłącznie o to, chyba dawno byś mnie olał, co?
Tak jej się wydawało. Leczyłby złamane serce. Ale poza tym co do niej czuł byli też przyjaciółmi a przyjaźni się tak nie zrywa. Tak sądziła. W to wierzyła. Bo co miał z tego, że w kółko się o nią martwił i dookoła niej skakał niby? - Na siłę doszukujesz się tego interesu między nami.
Nawet jeśli zależało mu bardziej, nie widziała tego. Podobnie jak sama nie robiła dla niego rzeczy - nawet jeśli były to bzdury - interesownie. Może czasem jak chciała go na coś nakłonić i wiedziała, że się nie zgodzi, jednak to inna sytuacja.
Dalej jednak milczała. Miała świadomość tego że w ich relacji od czasu do czasu nadchodzi chwila na poważną rozmowę i że w jakichś dziewięćdziesięciu procentach ta chwila wiąże się z awanturą. W tej chwili się nie zapowiadało, a jednak postanowiła pomyśleć chwilę zanim dojdzie do tego co ten głupek na prawdę chce jej przekazać. I zanim ona sama za dużo powie, bo chwilami miała ochotę ale jej wrodzone tchórzostwo jej zabraniało. I chyba tym razem martwiła się bardziej niż przy większości ich poważnych rozmów. No ale poszła po tę wodę i mu ją przyniosła. Potem siadła obok niego na kanapie, nogi na tę kanapę wciągając i zakrywając je oczywiście swoją koszulą piękną od mamy. Obrócona była w jego stronę, bokiem opierając się o oparcie.
- Jak masz potrzebę to możesz mówić. Czasem pokrzyczę. Czasem popłaczę. Czasem uznam że powinno się ciebie zamknąć w klatce i nie wypuszczać. Możliwe, że osiwieję. Ale jestem, hm? - wzruszyła ramionami. Dobrze wiedziała czemu Matt nie jest z nią do końca szczery. Czy raczej czemu niektóre rzeczy ukrywa. Przejmowała się. Czasami za bardzo. Czasami jej lęki przekładały się na relacje z ludźmi, a Matt nie był sklepikarzem czy konduktorem, Matt był Mattem. Z jego słów jednak płynęło jakieś takie... zmęczenie? - Polegam na tobie przez połowę życia więc może przełamię złą passę?
Nadal nie była pewna do czego to wszystko prowadziło. I nie była pewna na ile on wytrzeźwiał tak na serio. Ale przysunęła się trochę.
- Alkohol ci pół mózgu wypalił, hm? - mruknęła jak skończył paplać, a przynajmniej sądziła że skończył. - Nocowaliśmy już nawet w jednym pokoju, jaką różnicę robi że te ściany są moje?
Niby czemu miałaby nagle odkryć że zechce go wykopać? Czuła się przy nim swobodnie. Gdyby Matt na prawdę dał jej powód wykopałaby go i z jego pokoju. Nie była jednak furiatką, życie chyba było wystarczająco skomplikowane by nie urządzać wojen bez problemu, a i chyba szanowała swojego przyjaciela na tyle by tego nie robić, po prostu? A Matt nie dawał jej powodów, czasami był głupkiem ale na swój sposób, czasem rozczulający, czasem wkurzający, bardzo Bottowy do którego przywykła i który lubiła nawet jeśli czasem nie lubiła. I przede wszystkim szanował ją na tyle by nie dawać jej powodów do tak skrajnych zachowań.
Nie martwiła się więc.
- Więc w jakim celu budzisz moich sąsiadów i sprawiasz, że jutro będę tematem głównym plotek wszystkich rodzin jakie mieszkają w okolicy? - uniosła brwi. Jasne, że się przejmowała. Nie chciała uchodzić za lafiryndę która sobie facetów jakichś awanturników sprasza niewiadomo skąd, do której pijacy przychodzą. No ale jakoś nawet w sumie nie gniewała się za mocno, a irytacja po tym wstępie opadała, bo jakoś tak Matt się zbierał do tej rozmowy i sama nie wiedziała co ma myśleć. Trochę ją to chyba martwiło szczególnie kiedy zaczął gadać dość oczywiste rzeczy już po chwili.
I mieszać je z głupotami.
- Oczywiście. - wywróciła oczami. Znowu gadał jaki to interesowny jest w jej stronę. Głupek. - Gdyby w tym wszystkim chodziło wyłącznie o to, chyba dawno byś mnie olał, co?
Tak jej się wydawało. Leczyłby złamane serce. Ale poza tym co do niej czuł byli też przyjaciółmi a przyjaźni się tak nie zrywa. Tak sądziła. W to wierzyła. Bo co miał z tego, że w kółko się o nią martwił i dookoła niej skakał niby? - Na siłę doszukujesz się tego interesu między nami.
Nawet jeśli zależało mu bardziej, nie widziała tego. Podobnie jak sama nie robiła dla niego rzeczy - nawet jeśli były to bzdury - interesownie. Może czasem jak chciała go na coś nakłonić i wiedziała, że się nie zgodzi, jednak to inna sytuacja.
Dalej jednak milczała. Miała świadomość tego że w ich relacji od czasu do czasu nadchodzi chwila na poważną rozmowę i że w jakichś dziewięćdziesięciu procentach ta chwila wiąże się z awanturą. W tej chwili się nie zapowiadało, a jednak postanowiła pomyśleć chwilę zanim dojdzie do tego co ten głupek na prawdę chce jej przekazać. I zanim ona sama za dużo powie, bo chwilami miała ochotę ale jej wrodzone tchórzostwo jej zabraniało. I chyba tym razem martwiła się bardziej niż przy większości ich poważnych rozmów. No ale poszła po tę wodę i mu ją przyniosła. Potem siadła obok niego na kanapie, nogi na tę kanapę wciągając i zakrywając je oczywiście swoją koszulą piękną od mamy. Obrócona była w jego stronę, bokiem opierając się o oparcie.
- Jak masz potrzebę to możesz mówić. Czasem pokrzyczę. Czasem popłaczę. Czasem uznam że powinno się ciebie zamknąć w klatce i nie wypuszczać. Możliwe, że osiwieję. Ale jestem, hm? - wzruszyła ramionami. Dobrze wiedziała czemu Matt nie jest z nią do końca szczery. Czy raczej czemu niektóre rzeczy ukrywa. Przejmowała się. Czasami za bardzo. Czasami jej lęki przekładały się na relacje z ludźmi, a Matt nie był sklepikarzem czy konduktorem, Matt był Mattem. Z jego słów jednak płynęło jakieś takie... zmęczenie? - Polegam na tobie przez połowę życia więc może przełamię złą passę?
Nadal nie była pewna do czego to wszystko prowadziło. I nie była pewna na ile on wytrzeźwiał tak na serio. Ale przysunęła się trochę.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
To nie pierwszy raz kiedy bym nocował w jej pobliżu - to była prawda. W końcu gdy odwiedzaliśmy jej rodzinę to przecież nie dybałem do świtu na wycieraczce przed jej domem. Chwilami dzieliłem przestrzeń w której się wychowywała, dorastała. Separowała nas wówczas ściana czy sufit, bądź podłoga piętra w zależności od ustawienia mebli zmienianych na przestrzeni lat. Kto by pomyślał, że ten dystans się skróci do kilkunastu sztachet podłogi między materacem, a łóżkiem w Ruderze. Jeden pokój, te same ściany - tak, jak wtedy, kiedy natrafiłem na nią na Nokturnie i przyprowadziłem do tej przepróchniałej kawalerki. Była tam jeszcze kotara z obsianego książkami regału za którym się przebierała jeden z moich swetrów. Nigdy bardziej nie żałowałem posiadania tak skrzętnie wypełniającej ramy półek kolekcji powieści, jak wówczas...
To wszystko miało dla mnie znaczenie, sprawiało satysfakcję i radość wykraczającą poza ramy zwyczajnej przyjaźni. Że niby jest już bliżej niż dalej. Więc teraz, kiedy miały to być jej cztery ściany to tak - była to dla mnie różnica. Wplątywały się w to jeszcze głupie myśli, głupie pomysły, jakieś obawy, jakaś radość. Na pewno jednak nie było mi to obojętne. Spojrzałem więc na nią z wyrzutem, usta wygięły się w cierpkim grymasie niezadowolenia. Nie chciało mi się tego komentować i chyba nie było potrzeby - powód mojego niezadowolenia z podobnych pytań stał chyba całkiem oczywisty. Milcząco wtargnąłem w głąb mieszkania. Odnalazłem kanapę. Wywróciłem oczami na jej zamartwianie się sąsiadami, które w tym momencie wydało mi się w zasadzie czymś śmiesznym, pociesznym. Taki problem nie był problemem. Przynajmniej ja nie umiałem go postrzegać inaczej niż żart co jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu że moje kłopoty za bardzo by ją przytłoczyły. Była naiwna. Być może mniej niż ją o to posądzałem ale jednak. Uniosłem brwi wyżej tak by spojrzeć na nią jakby była odkrywcą, który tłumaczył mi w 1956 roku, że woda jest mokra. Myślałem by to przemilczeć. Jakoś to sobie nawet poukładałem w głowie gdy wyszła z pokoju. Zastanawiałem się czy nie skorzystać z chwili i jednak nie wyjść stąd. Ale jednak coś przelało czarę. Mój nastrój, to co się działo, jej słowa, jakieś znużenie wszystkim. Czemu miałem w zasadzie z tym walczyć?
- Pierwszy raz próbowałem jak się dowiedziałem o Tukanie - dłoń mnie zaświerzbiła i żal ścisnął mocniej na wspomnienie, że uderzyłem go na tyle słabo, że nie wybiłem żadnego zębów - Tak definitywnie po raz kolejny gdy z powodu tego idioty wyjechałaś do Francji - był powodem, nie czaruj, że nie. Za trzecim...za trzecim razem po tej akcji z kominkiem... - zatrzymałem się starając jakoś przełknąć wspomnienie tamtego dnia. Dosłownie. To było jedno z bardziej kompromitujących chwil w moim życiu - A potem te twoje randki z Florkiem-srorkiem, tajne spacery z Tukanem...Dystansowanie się do tego tak jak sobie życzyłaś mieszkając z tobą pod jednym dachem, pokojem było trudne - Niemożliwe - Wróciłem więc na swoje-swoje by spróbować raz jeszcze cie olać. I zgadnij co? Siedzę teraz tu. W twoim domu. Słuchając jak przewracając oczami wspominasz coś jakby będącego jakimś żartem lub prostym w realizacji banałem, a jest moją rzeczywistością od kilunastu lat. Beznadziejnie, co? - wyszczerzyłem się w nerwowym geście by jednocześnie pokiwać z niedowierzaniem głową. Bo to nie to było w tym wszystkim najlepsze - I nie doszukuję się interesu. Ciągle mówię ci że go mam. Ciągle odwalam jakiś szajs byś mnie zauważyła. Nie jako straszaka na koszmary z szafy czy przyjaciółki z fiutem, a cholernego mężczyznę. A ty...? Przeinaczasz to. Nawet teraz. Wcale nie - mówisz - doszukujesz się interesu - dodajesz obracając wszystko w nieistnienie i się beztrosko zbliżasz. Testujesz mnie czy o co z tym chodzi...? - chciała bym mówił mimo wszystko to zacząłem od tego, co męczyło mnie najmocniej i przybierało na sile w ostatnich latach. Sprowokowany chwilą i jej słowami popłynąłem wyrzucając wszystko na raz czując po chwili jakiś strach, że być może coś się faktycznie skończy ale czy faktycznie byłoby to takie złe? Ostatecznie czułem, że nie mam wiele już do stracenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
To wszystko miało dla mnie znaczenie, sprawiało satysfakcję i radość wykraczającą poza ramy zwyczajnej przyjaźni. Że niby jest już bliżej niż dalej. Więc teraz, kiedy miały to być jej cztery ściany to tak - była to dla mnie różnica. Wplątywały się w to jeszcze głupie myśli, głupie pomysły, jakieś obawy, jakaś radość. Na pewno jednak nie było mi to obojętne. Spojrzałem więc na nią z wyrzutem, usta wygięły się w cierpkim grymasie niezadowolenia. Nie chciało mi się tego komentować i chyba nie było potrzeby - powód mojego niezadowolenia z podobnych pytań stał chyba całkiem oczywisty. Milcząco wtargnąłem w głąb mieszkania. Odnalazłem kanapę. Wywróciłem oczami na jej zamartwianie się sąsiadami, które w tym momencie wydało mi się w zasadzie czymś śmiesznym, pociesznym. Taki problem nie był problemem. Przynajmniej ja nie umiałem go postrzegać inaczej niż żart co jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu że moje kłopoty za bardzo by ją przytłoczyły. Była naiwna. Być może mniej niż ją o to posądzałem ale jednak. Uniosłem brwi wyżej tak by spojrzeć na nią jakby była odkrywcą, który tłumaczył mi w 1956 roku, że woda jest mokra. Myślałem by to przemilczeć. Jakoś to sobie nawet poukładałem w głowie gdy wyszła z pokoju. Zastanawiałem się czy nie skorzystać z chwili i jednak nie wyjść stąd. Ale jednak coś przelało czarę. Mój nastrój, to co się działo, jej słowa, jakieś znużenie wszystkim. Czemu miałem w zasadzie z tym walczyć?
- Pierwszy raz próbowałem jak się dowiedziałem o Tukanie - dłoń mnie zaświerzbiła i żal ścisnął mocniej na wspomnienie, że uderzyłem go na tyle słabo, że nie wybiłem żadnego zębów - Tak definitywnie po raz kolejny gdy z powodu tego idioty wyjechałaś do Francji - był powodem, nie czaruj, że nie. Za trzecim...za trzecim razem po tej akcji z kominkiem... - zatrzymałem się starając jakoś przełknąć wspomnienie tamtego dnia. Dosłownie. To było jedno z bardziej kompromitujących chwil w moim życiu - A potem te twoje randki z Florkiem-srorkiem, tajne spacery z Tukanem...Dystansowanie się do tego tak jak sobie życzyłaś mieszkając z tobą pod jednym dachem, pokojem było trudne - Niemożliwe - Wróciłem więc na swoje-swoje by spróbować raz jeszcze cie olać. I zgadnij co? Siedzę teraz tu. W twoim domu. Słuchając jak przewracając oczami wspominasz coś jakby będącego jakimś żartem lub prostym w realizacji banałem, a jest moją rzeczywistością od kilunastu lat. Beznadziejnie, co? - wyszczerzyłem się w nerwowym geście by jednocześnie pokiwać z niedowierzaniem głową. Bo to nie to było w tym wszystkim najlepsze - I nie doszukuję się interesu. Ciągle mówię ci że go mam. Ciągle odwalam jakiś szajs byś mnie zauważyła. Nie jako straszaka na koszmary z szafy czy przyjaciółki z fiutem, a cholernego mężczyznę. A ty...? Przeinaczasz to. Nawet teraz. Wcale nie - mówisz - doszukujesz się interesu - dodajesz obracając wszystko w nieistnienie i się beztrosko zbliżasz. Testujesz mnie czy o co z tym chodzi...? - chciała bym mówił mimo wszystko to zacząłem od tego, co męczyło mnie najmocniej i przybierało na sile w ostatnich latach. Sprowokowany chwilą i jej słowami popłynąłem wyrzucając wszystko na raz czując po chwili jakiś strach, że być może coś się faktycznie skończy ale czy faktycznie byłoby to takie złe? Ostatecznie czułem, że nie mam wiele już do stracenia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 11.11.18 23:21, w całości zmieniany 1 raz
Widziała jak wszystko niebezpiecznie zaczyna krążyć wokół tego tematu. Może nawet trochę tego chciała, może były rzeczy jakie chciałaby mu powiedzieć, może... może coś się powoli zmieniło, może sama wzięła sobie czas którego Matt nie bardzo chciał jej dać. A jednak czuła się w tej rozmowie bardzo nieswojo, niepewnie, nie wiedząc gdzie postawić stopę by nie nadepnąć w niewłaściwym miejscu dość dużego odcisku.
Szczególnie że mimo wszystko nadal widziała inaczej. Inaczej rozumiała niektóre sytuacje nawet jeśli Matt przedstawiał je po swojemu, mówił po swojemu. Może chciała widzieć go w innym świetle, może siebie też chciała inaczej widzieć, może była głupia i naiwna, czy to ważne?
Ostatecznie nie mówiła nic. Słuchała, zastanawiała się. Długo ganiała za Duncanem. Chwilami zastanawiała się do jakiego stopnia to co czuła nie było jakąś obsesją. Wiedziała czym Beckett ją tak zauroczył i nadal to w sobie miał, jednak patrzyła na niego bardziej trzeźwo. I na samą siebie, zadając samej sobie coraz więcej pytań. A Matt? Matt robił dokładnie to samo co ona, podobnie nie zauważony przez olbrzymią większość czasu. Sama Lily pewnie i do teraz by się nie domyśliła, co mu chodzi po głowie, gdyby w końcu nie wykrzyczał jej tego w twarz. Tylko że nie mógł zrobić tego w gorszej chwili, w gorszy sposób.
Szczególnie że był całym sobą, w gorącej rodzie kąpanym palantem. Ale kochanym palantem który dbał o nią. I którego nie chciała ranić nawet jeśli czasem i tak to ostatecznie robiła. To w sumie całkiem karykaturalne że ONA miała moc by zranić kogoś takiego jak Matt.
- Nie testuję. Po prostu w ciebie wierzę jako w przyjaciela. - stwierdziła. Bo mógł gadać co chciał, wiedziała że nie zostawiłby jej całkowicie nawet gdyby wiedział, że nigdy nic z tego nie będzie. A to oznaczało że był jednak trochę mniej interesowny niż ciągle powtarzał.
- Jesteś wulgarnym pacanem, wiesz? - powinna przywyknąć, znała go przecież połowę życia, a jakoś nadal nie wiedziała jak reagować kiedy postanawiał jej przypomnieć, że jego słownictwo jest szczególnie bogate w niektórych dziedzinach. Nie czekała jednak aż odpowie - a tym bardziej aż wstanie, wyjdzie i trzaśnie drzwiami po tym co powiedziała przed chwilą. W sumie to nie zamierzała dawać czasu ani sobie ani jemu bo wiedziała, że jak teraz nie powie niczego więcej to wszystko o czym myślała i co się w niej tliło zakopie gdzieś głęboko w sobie, zagrzebie i ubije łopatą. Uniosła się więc lekko i oparła dłonie na jego policzkach czując jak serce bije jej w piersi jak szalone, a gorąco w końcu uderza do twarzy, jakby była cholerną piętnastolatką.
Nie dając tym razem sobie czasu na ucieczkę czy za wiele myślenia po prostu nachyliła się i pocałowała jego usta czując, jak cała się przy tym gotuje w środku trochę ze zdenerwowaniem, trochę ze wstydu, trochę z niepewności. I to wszystko było tym gorsze kiedy sobie uświadomiła, że na prawdę się w tej chwili przejmuje i jaki ten prosty gest jest paskudnie obnarzający.
Szczególnie że mimo wszystko nadal widziała inaczej. Inaczej rozumiała niektóre sytuacje nawet jeśli Matt przedstawiał je po swojemu, mówił po swojemu. Może chciała widzieć go w innym świetle, może siebie też chciała inaczej widzieć, może była głupia i naiwna, czy to ważne?
Ostatecznie nie mówiła nic. Słuchała, zastanawiała się. Długo ganiała za Duncanem. Chwilami zastanawiała się do jakiego stopnia to co czuła nie było jakąś obsesją. Wiedziała czym Beckett ją tak zauroczył i nadal to w sobie miał, jednak patrzyła na niego bardziej trzeźwo. I na samą siebie, zadając samej sobie coraz więcej pytań. A Matt? Matt robił dokładnie to samo co ona, podobnie nie zauważony przez olbrzymią większość czasu. Sama Lily pewnie i do teraz by się nie domyśliła, co mu chodzi po głowie, gdyby w końcu nie wykrzyczał jej tego w twarz. Tylko że nie mógł zrobić tego w gorszej chwili, w gorszy sposób.
Szczególnie że był całym sobą, w gorącej rodzie kąpanym palantem. Ale kochanym palantem który dbał o nią. I którego nie chciała ranić nawet jeśli czasem i tak to ostatecznie robiła. To w sumie całkiem karykaturalne że ONA miała moc by zranić kogoś takiego jak Matt.
- Nie testuję. Po prostu w ciebie wierzę jako w przyjaciela. - stwierdziła. Bo mógł gadać co chciał, wiedziała że nie zostawiłby jej całkowicie nawet gdyby wiedział, że nigdy nic z tego nie będzie. A to oznaczało że był jednak trochę mniej interesowny niż ciągle powtarzał.
- Jesteś wulgarnym pacanem, wiesz? - powinna przywyknąć, znała go przecież połowę życia, a jakoś nadal nie wiedziała jak reagować kiedy postanawiał jej przypomnieć, że jego słownictwo jest szczególnie bogate w niektórych dziedzinach. Nie czekała jednak aż odpowie - a tym bardziej aż wstanie, wyjdzie i trzaśnie drzwiami po tym co powiedziała przed chwilą. W sumie to nie zamierzała dawać czasu ani sobie ani jemu bo wiedziała, że jak teraz nie powie niczego więcej to wszystko o czym myślała i co się w niej tliło zakopie gdzieś głęboko w sobie, zagrzebie i ubije łopatą. Uniosła się więc lekko i oparła dłonie na jego policzkach czując jak serce bije jej w piersi jak szalone, a gorąco w końcu uderza do twarzy, jakby była cholerną piętnastolatką.
Nie dając tym razem sobie czasu na ucieczkę czy za wiele myślenia po prostu nachyliła się i pocałowała jego usta czując, jak cała się przy tym gotuje w środku trochę ze zdenerwowaniem, trochę ze wstydu, trochę z niepewności. I to wszystko było tym gorsze kiedy sobie uświadomiła, że na prawdę się w tej chwili przejmuje i jaki ten prosty gest jest paskudnie obnarzający.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Być może powinno być to takie proste, a jednak ja sam nie potrafiłem jej sobie odpuścić. Po każdej przerwie prędzej czy później pojawiał się niedosyt. Potrzebowałem mieć ją blisko. Nie mogłem jej od tak olać. W końcu próbowałem kilkukrotnie wiedząc, że rozwiązałoby to wiele problemów. Mówiłem jej teraz o wszystkich tych próbach, staraniach, chęciach dostosowania się do przyjacielskiej codzienności, która prędzej czy później kończyła się powrotem do punktu wyjścia. Do niej. Może było to jakieś przyzwyczajenie, przywiązanie które idealizowałem wyobrażając sobie, że jest w tym coś ważniejszego niż było w rzeczywistości. Jakaś obsesja z której nie umiałem się sam otrząsnąć. Za dziesiątym lub setnym uderzeniem o ścianę może mi przejdzie. A może się pogorszy...?
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Wyginały się w górę i w dół, jak skakanka, szukając odpowiedniego dla siebie grymasu. Pokiwałam ostatecznie potakująco głową do własnych myśli zawieszając ją w stojącej na stoliku wyjątkowo ciekawej szklance. No tak. Poniekąd się tego spodziewałem - takiej wiary. Rzeczywista konfrontacja była jednak mniej przyjemna.
- Wolałbym już chyba test - zmusiłem się do uśmiechu kierowanego do przestrzeni by zaraz powrócić do ponurego marazmu. Nie chciałem już tu być, słuchać o tym jakim to przyjacielem jestem, nie jestem lub o przyjaźni w ogóle. Chyba zaczynałem łapać poważne uczulenie na to słowo. Zresztą miałem co robić - ja i moje rozgoryczenie musieliśmy do rana zadać sobie nawzajem po tysiąckroć pytanie: na kij tu się ciągnąłem. Oczywiście, by było nieco zabawniej na koniec musiała mi udowodnić, że mimo wszystko dobrze jej idzie rozumienie tego co wprost mówię w chwili kiedy robię się trochę wulgarny. Magia
Ostatecznie nie powiedziałem nic z tego co przetaczało mi się przez głowę, nie skomentowałem, ani nie podniosłem się z kanapy. Tkwiłem w miejscu przyparty jej niespodziewaną bliskością. Tak dokładniej to nie tylko znalazła się bliżej - ujęła moją twarz w dłonie. Podniosłem spojrzenie starając się zrozumieć cel tego ciepłego, drobnego gestu będącego zwiastunem czegoś większego, bardziej znaczącego. Plejada jej emocji, a potem moich własnych w chwili w której mnie pocałowała wpędziła w istne oszołomienie. W uszach mi zaszumiało, zrobiło się duszniej. Zupełnie jakbym całował się po raz pierwszy w życiu.
- A więc... - przygryzłem dolną wargę chcąc jak gdyby zdrapać namiastkę ostałej się na nich obecności jej ust. Niby dowód, że to nie jawa - ...tak naprawdę moja wulgarność cie kręci? - stwierdziłem frywolnie chcąc dać jakiś upust nadmiarowi emocji. Oczy mi skrzyły żywo, ciepło, radośnie. Swoją dłonią nakryłem jej tak by chociaż jednej ręki nie mogła zdjąć z mojego polika. Przypuszczałem bowiem, że żart może wywołać oburzenie i być może będzie chciała się ode mnie odsunąć, a ja nie zamierzałem na to pozwolić. Nachyliłem się opierając swoje czoło będące prawdopodobnie tak samo mocno rozpalone co moje własne.
- Lily - nawołałem i starając się nie uśmiechać jak idiota. Nie było to takie trudne kiedy mózg zrozumiał co serce chce powiedzieć w chwili w której oczy złapały jej poczerwieniałą, nakrapianą piegami twarz, a potem oczy - Bądź ze mną, Lily. Nie jako przyjaciółka, a kobieta. Przynajmniej spróbuj. Wiem, że mało co we mnie jest poważnego ale to, że cię kocham - to nie jest żart, Lil. Naprawdę nie chciałbym by nim był
Zacisnąłem usta w wąską kreskę. Wyginały się w górę i w dół, jak skakanka, szukając odpowiedniego dla siebie grymasu. Pokiwałam ostatecznie potakująco głową do własnych myśli zawieszając ją w stojącej na stoliku wyjątkowo ciekawej szklance. No tak. Poniekąd się tego spodziewałem - takiej wiary. Rzeczywista konfrontacja była jednak mniej przyjemna.
- Wolałbym już chyba test - zmusiłem się do uśmiechu kierowanego do przestrzeni by zaraz powrócić do ponurego marazmu. Nie chciałem już tu być, słuchać o tym jakim to przyjacielem jestem, nie jestem lub o przyjaźni w ogóle. Chyba zaczynałem łapać poważne uczulenie na to słowo. Zresztą miałem co robić - ja i moje rozgoryczenie musieliśmy do rana zadać sobie nawzajem po tysiąckroć pytanie: na kij tu się ciągnąłem. Oczywiście, by było nieco zabawniej na koniec musiała mi udowodnić, że mimo wszystko dobrze jej idzie rozumienie tego co wprost mówię w chwili kiedy robię się trochę wulgarny. Magia
Ostatecznie nie powiedziałem nic z tego co przetaczało mi się przez głowę, nie skomentowałem, ani nie podniosłem się z kanapy. Tkwiłem w miejscu przyparty jej niespodziewaną bliskością. Tak dokładniej to nie tylko znalazła się bliżej - ujęła moją twarz w dłonie. Podniosłem spojrzenie starając się zrozumieć cel tego ciepłego, drobnego gestu będącego zwiastunem czegoś większego, bardziej znaczącego. Plejada jej emocji, a potem moich własnych w chwili w której mnie pocałowała wpędziła w istne oszołomienie. W uszach mi zaszumiało, zrobiło się duszniej. Zupełnie jakbym całował się po raz pierwszy w życiu.
- A więc... - przygryzłem dolną wargę chcąc jak gdyby zdrapać namiastkę ostałej się na nich obecności jej ust. Niby dowód, że to nie jawa - ...tak naprawdę moja wulgarność cie kręci? - stwierdziłem frywolnie chcąc dać jakiś upust nadmiarowi emocji. Oczy mi skrzyły żywo, ciepło, radośnie. Swoją dłonią nakryłem jej tak by chociaż jednej ręki nie mogła zdjąć z mojego polika. Przypuszczałem bowiem, że żart może wywołać oburzenie i być może będzie chciała się ode mnie odsunąć, a ja nie zamierzałem na to pozwolić. Nachyliłem się opierając swoje czoło będące prawdopodobnie tak samo mocno rozpalone co moje własne.
- Lily - nawołałem i starając się nie uśmiechać jak idiota. Nie było to takie trudne kiedy mózg zrozumiał co serce chce powiedzieć w chwili w której oczy złapały jej poczerwieniałą, nakrapianą piegami twarz, a potem oczy - Bądź ze mną, Lily. Nie jako przyjaciółka, a kobieta. Przynajmniej spróbuj. Wiem, że mało co we mnie jest poważnego ale to, że cię kocham - to nie jest żart, Lil. Naprawdę nie chciałbym by nim był
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Przez chwilę sama nie mogła w to uwierzyć. Jak nastolatka która pierwszy raz dała buziaka chłopcu, jak dzieciak który sam nie wie co ma w głowie, albo w sumie to wie że ma tylko zamieszanie. Trochę tak było z resztą, trochę nad wszystkim nie panowała, ale im więcej myślała tym większy miała mętlik. Czuła jak cała twarz jej płonie. Tak, niewątpliwie LilyPomidor to niebywale atrakcyjna wersja, szczególnie kiedy jej twarz przybiera bardziej intensywny kolor niż jej włosy.
Dalej z resztą Matt był Mattem. Przez chwilę zrobiło się jakoś tak inaczej, ale całkiem przyjemnie, choć jednocześnie niezręcznie, niezręcznością pierwszego pocałunku. A on oczywiście wszystko przekuł w żart, w dodatku wyjątkowo durny, więc się odsunęła, choć chyba nie mogła się do końca gniewać, bo przecież wiedziała z kim ma do czynienia. Matt by umarł gdyby nie palnął czegoś durnego raz na piętnaście minut, to chyba taka choroba, chyba genetyczna. Jedną rękę więc dała mu zatrzymać, poruszyła lekko palcami po jego szorstkim policzku.
- Podobnie jak brak zdolności korzystania z obu półkul mózgowych jednocześnie jak widać. - westchnęła, przechylając lekko głową, bo chyba no, kręcił ją. Choć to określenie było jakieś takie dziwnie krępujące.
I jeśli Bott miał zamiar działać z zaskoczenia, zmieniając charakter tej rozmowy raz za razem, żeby znowu nie wiedziała jak zareagować to chyba ta technika działała całkiem nieźle. Bo na kolejny jego wywód, spuściła lekko wzrok. To wszystko było takie bezpośrednie, takie emocjonalne, Matt znowu się przed nią otwierał i chyba ją to przerażało. Przygryzła lekko wargę. I milczała jeszcze chwilę po tym jak on skończył mówić, opierając wolną rękę na jego ramieniu. Uniosła wzrok na niego tylko na chwilę i znów żałowała, że on nie żartuje jak debil, bo gdyby to robił byłoby jej łatwiej odnaleźć się w tej rozmowie. Choć jednocześnie chyba tak na prawdę chciała to wszystko usłyszeć.
- Wiem. - odezwała się w końcu. Za wiele w tym emocji już od dawna, by mógł to być jakikolwiek żart. - To będzie trudne, wiesz?
Nie wiedziała ile powinna oczekiwać skoro właściwie to to ich pierwsze chwile, ale wiedziała że myśląc o przyszłości nie mogłaby być z Mattem mieszkającym gdzie popadnie, bez stałej pracy, przepijającym połowę nocy i wpadającym na pięści znajomych z pubów czy co gorsza z Nokturnu. Ale, co w tym wszystkim najbardziej bezsensowne, po prostu chciała Matta.
- W sensie... - odetchnęła. Zabrała w końcu dłonie, ale jedną położyła na jego dłoni. - Wiesz chyba, co mam na myśli. Nie teraz, już. Ale gdybyś to nie był ty to... - to nigdy nie ładowałabym się w związek z kimś takim? Ugryzła się w język, znów patrząc na niego. - Po prostu jeśli mamy coś zacząć to chcę, żeby to miało przyszłość. Chcę zakładać, że się uda.
I znowu lawirowała i gubiła się w słówkach żeby nie nadepnąć obcasem za mocno w jego męskie ego, czy cokolwiek innego. Choć z drugiej strony nie mógł być ślepy, nie mógł nie spodziewać się że ten temat nie wyjdzie. Lily wolała prędzej niż później.
- Ale nie zgodzę się na odwiedzanie partnera, narzeczonego czy męża w więzieniu, nie zgodzę się na bycie z kimś kto więcej nocy przesypia w pubie niż w swoim łóżku, z kimś kto szuka jakiegokolwiek zarobku kiedy akurat potrzebuje, Matt. - przygryzła wargę znowu, chyba nigdy nie pozbędzie się tego odruchu. - I przepraszam, że mówię ci to teraz, ale... po prostu wydaje mi się to uczciwe.
Nie chciała robić sobie nadziei. Nie chciała żeby on robił sobie nadzieję.
Dalej z resztą Matt był Mattem. Przez chwilę zrobiło się jakoś tak inaczej, ale całkiem przyjemnie, choć jednocześnie niezręcznie, niezręcznością pierwszego pocałunku. A on oczywiście wszystko przekuł w żart, w dodatku wyjątkowo durny, więc się odsunęła, choć chyba nie mogła się do końca gniewać, bo przecież wiedziała z kim ma do czynienia. Matt by umarł gdyby nie palnął czegoś durnego raz na piętnaście minut, to chyba taka choroba, chyba genetyczna. Jedną rękę więc dała mu zatrzymać, poruszyła lekko palcami po jego szorstkim policzku.
- Podobnie jak brak zdolności korzystania z obu półkul mózgowych jednocześnie jak widać. - westchnęła, przechylając lekko głową, bo chyba no, kręcił ją. Choć to określenie było jakieś takie dziwnie krępujące.
I jeśli Bott miał zamiar działać z zaskoczenia, zmieniając charakter tej rozmowy raz za razem, żeby znowu nie wiedziała jak zareagować to chyba ta technika działała całkiem nieźle. Bo na kolejny jego wywód, spuściła lekko wzrok. To wszystko było takie bezpośrednie, takie emocjonalne, Matt znowu się przed nią otwierał i chyba ją to przerażało. Przygryzła lekko wargę. I milczała jeszcze chwilę po tym jak on skończył mówić, opierając wolną rękę na jego ramieniu. Uniosła wzrok na niego tylko na chwilę i znów żałowała, że on nie żartuje jak debil, bo gdyby to robił byłoby jej łatwiej odnaleźć się w tej rozmowie. Choć jednocześnie chyba tak na prawdę chciała to wszystko usłyszeć.
- Wiem. - odezwała się w końcu. Za wiele w tym emocji już od dawna, by mógł to być jakikolwiek żart. - To będzie trudne, wiesz?
Nie wiedziała ile powinna oczekiwać skoro właściwie to to ich pierwsze chwile, ale wiedziała że myśląc o przyszłości nie mogłaby być z Mattem mieszkającym gdzie popadnie, bez stałej pracy, przepijającym połowę nocy i wpadającym na pięści znajomych z pubów czy co gorsza z Nokturnu. Ale, co w tym wszystkim najbardziej bezsensowne, po prostu chciała Matta.
- W sensie... - odetchnęła. Zabrała w końcu dłonie, ale jedną położyła na jego dłoni. - Wiesz chyba, co mam na myśli. Nie teraz, już. Ale gdybyś to nie był ty to... - to nigdy nie ładowałabym się w związek z kimś takim? Ugryzła się w język, znów patrząc na niego. - Po prostu jeśli mamy coś zacząć to chcę, żeby to miało przyszłość. Chcę zakładać, że się uda.
I znowu lawirowała i gubiła się w słówkach żeby nie nadepnąć obcasem za mocno w jego męskie ego, czy cokolwiek innego. Choć z drugiej strony nie mógł być ślepy, nie mógł nie spodziewać się że ten temat nie wyjdzie. Lily wolała prędzej niż później.
- Ale nie zgodzę się na odwiedzanie partnera, narzeczonego czy męża w więzieniu, nie zgodzę się na bycie z kimś kto więcej nocy przesypia w pubie niż w swoim łóżku, z kimś kto szuka jakiegokolwiek zarobku kiedy akurat potrzebuje, Matt. - przygryzła wargę znowu, chyba nigdy nie pozbędzie się tego odruchu. - I przepraszam, że mówię ci to teraz, ale... po prostu wydaje mi się to uczciwe.
Nie chciała robić sobie nadziei. Nie chciała żeby on robił sobie nadzieję.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
To nie było zdecydowanie coś czego się spodziewałem. Niewinny, nieco dziecinny, lecz zawsze wyczekiwany gest wystarczył by postawić wszystko do góry nogami, zaskoczyć. Starając się dowiedzieć co nią kierowało patrzyłem na wiszącą przede mną poczerwieniałą twarz - tak bardzo w tym momencie kontrastowała z barwą piżamy czy też nawet włosów. Wyglądała, jakby chciała schować się pod ziemię, a jednak nijak się nie poruszała, nie uciekała. Trwała w swej ujmującej niezręczności na przeciwko mnie. Obrazek ten napawał mnie szczeniacką euforią z którą nie potrafiłem sobie poradzić inaczej niż poprzez żart. Mniej lub bardziej godny politowania, a jednak pozwalający zaczerpnąć nieco powietrza w rozszumianej od emocji krwi. Na niewiele się chyba i tak to zdało. Odpowiedź i westchnięcie w którym nie kryła się dezaprobata sprawiły mi wręcz niemoralną przyjemność. Chciałbym czerpać z tego więcej. Przekonany, że to jest to czego chciałem wzbierało na sile. Tknięty chwilą, pomimo wyjątkowo koślawych okoliczności, powiedziałem to co powinienem był spróbować powiedzieć już dawno. Bez niedopowiedzeń, czy pozwolenia na zbagatelizowanie moich zamiarów. Z nerwów odnosiłem wrażenie, że słyszę w potylicy dźwięk cierpnącej skóry. Miałem nadzieję, że nie brzmi to wszystko jakoś głupio lub śmiesznie bo ja w tym momencie zdecydowanie nie czułem rozbawienia, a ściskającą mnie zewsząd krępację.
- O cholera, wciąż...?- spuściłem nieco z tonu by odciągnąć krawędź koszuli kołnierza od szyi dając ujść nadmiarowi emocji przekonany, że najtrudniejsze było za mną. Uniosłem jednak brwi pytająco wyżej, gdy zaczęła rozwijać myśl. Nie od razu to do mnie to dotarło ale gdy już dało radę to poczułem się brany wyjątkowo w nieprzyjemny sposób pod włos. Co prawda nie mogłem się z nią nie zgodzić. Poniekąd to wszystko co się na mnie składało trzymało mnie przez lata w ryzach przypominając, że zasługiwałaby na kogoś odpowiedniejszego, bardziej pasującego do niej i jej świata. Bardzo dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Nie potrzebowałem uświadamiania od kogoś innego tego skąd brał się lęk kneblujący mnie przez lata. Usłyszenie tego wszystkiego wprost od niej, już teraz, od razu po tym moim ckliwym wynurzeniu miało wyjątkowy podły wydźwięk.
- Mówisz mi to już teraz bo myślisz, że bez tego nic bym nie zmienił...? - Spytałem niedowierzająco. Może to co mówiła brzmiało uczciwie, lecz ja sam poczułem się obdarty z zaufania lub możliwości wykazania się własną inicjatywą. W zamian dostałem coś co brzmiało jak umowa, ultimatum, zapowiedź tego co jeśli się nie poprawisz - Możesz przestać spodziewać się po mnie tego co najgorsze? Może wydać się to zaskakujące ale nie jestem zwierzęciem potrzebującym kija i marchewki by wiedzieć co należy - zaskakująco nie podnosiłem głosu. Byłem poirytowany i urażony, a nie zły.
- O cholera, wciąż...?- spuściłem nieco z tonu by odciągnąć krawędź koszuli kołnierza od szyi dając ujść nadmiarowi emocji przekonany, że najtrudniejsze było za mną. Uniosłem jednak brwi pytająco wyżej, gdy zaczęła rozwijać myśl. Nie od razu to do mnie to dotarło ale gdy już dało radę to poczułem się brany wyjątkowo w nieprzyjemny sposób pod włos. Co prawda nie mogłem się z nią nie zgodzić. Poniekąd to wszystko co się na mnie składało trzymało mnie przez lata w ryzach przypominając, że zasługiwałaby na kogoś odpowiedniejszego, bardziej pasującego do niej i jej świata. Bardzo dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Nie potrzebowałem uświadamiania od kogoś innego tego skąd brał się lęk kneblujący mnie przez lata. Usłyszenie tego wszystkiego wprost od niej, już teraz, od razu po tym moim ckliwym wynurzeniu miało wyjątkowy podły wydźwięk.
- Mówisz mi to już teraz bo myślisz, że bez tego nic bym nie zmienił...? - Spytałem niedowierzająco. Może to co mówiła brzmiało uczciwie, lecz ja sam poczułem się obdarty z zaufania lub możliwości wykazania się własną inicjatywą. W zamian dostałem coś co brzmiało jak umowa, ultimatum, zapowiedź tego co jeśli się nie poprawisz - Możesz przestać spodziewać się po mnie tego co najgorsze? Może wydać się to zaskakujące ale nie jestem zwierzęciem potrzebującym kija i marchewki by wiedzieć co należy - zaskakująco nie podnosiłem głosu. Byłem poirytowany i urażony, a nie zły.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
- To dopiero początek. - zaśmiała się cicho, choć wcale nie mniej skrępowana. Jak mała dziewczynka, której mocno biło serce. Czuła się dziwnie, niepewnie i wiedziała, że stąpa po bardzo grząskim gruncie. Hej, rozmawiali, rozmawiali POWAŻNIE już od kilku minut, bez wygłupów, bez dziwnych żartów czy jej żali, po prostu rozmawiali i jeszcze się nie pożarli. To nienaturalne. Tylko ona chyba trochę bała się teraz pokłócić - bała się jednak też nie powiedzieć tego co siedziało jej na żołądku. Od samego początku kiedy zaczęła brać to co powiedział jej Matt do siebie, tak na poważnie.
I kiedy wyczuła pretensję w słowach Matta, odetchnęła cicho.
- Matt, od kiedy w ten sposób na mnie patrzysz? I wchodzisz głębiej w rzeczy jakie mnie od ciebie oddalają. Cały czas. Od naszej ostatniej rozmowy na ten temat co zrobiłeś, żeby się do mnie zbliżyć? Ah, chodziłeś sobie na panienki w barach i chwaliłeś mi się nimi. - uniosła brwi i zaklaskała w dłonie powoli, ironicznie, patrząc przy tym na niego. I eh, tak bardzo nie chciała prowokować awantury, ale to z jak cierpiętniczą postawą Matt zareagował na jej cóż było nie było, roszczenia najwidoczniej i ją poirytowało. Szczególnie że było w tym coś ironicznego że ze wszystkich osób jakie zwróciły na nią kiedykolwiek uwagę, Matt o tę część relacji starał się najmniej, a jednocześnie najbardziej się wściekał, kiedy nic z tego nie wychodziło i kiedy zachowując się jak świetny przyjaciel, pozostawał cóż... przyjacielem. To była dla Lil wygodna pozycja, bo żadne z nich nie musiało się w niej zmieniać.
- Rany. - mruknęła, patrząc na niego. - Możesz przestać zachowywać się jak rozkapryszone dziecko? Nie daję ci kija i nie jestem cholerną marchewką. Czy gdybym spodziewała się po tobie wszystkiego co najgorsze, ta rozmowa w ogóle miałaby miejsce? - patrzyła na niego z niedowierzaniem jeszcze chwilę. Zabrała w końcu rękę, ale nie odsuwała się. - Nie może mi jednocześnie na tobie zależeć, nie mogę widzieć tego jak potrafisz być... czasem po prostu najlepszy. A jednocześnie widzieć tego, że czasem jesteś skończonym debilem? I że to bycie debilem to jakiś twój sposób życia, Matt, ile się znamy do cholery?
Spojrzała na niego z dziwną mieszaniną uczuć jaką w sobie miała. Sama już nie wiedziała czy bardziej czuje się nadal nieswojo czy w końcu się na tego debila wściekła, czy jeszcze jest w niej coś z ciepłych uczuć sprzed chwili. Czy po prostu miks wszystkiego. Tak, chyba miks wszystkiego.
I kiedy wyczuła pretensję w słowach Matta, odetchnęła cicho.
- Matt, od kiedy w ten sposób na mnie patrzysz? I wchodzisz głębiej w rzeczy jakie mnie od ciebie oddalają. Cały czas. Od naszej ostatniej rozmowy na ten temat co zrobiłeś, żeby się do mnie zbliżyć? Ah, chodziłeś sobie na panienki w barach i chwaliłeś mi się nimi. - uniosła brwi i zaklaskała w dłonie powoli, ironicznie, patrząc przy tym na niego. I eh, tak bardzo nie chciała prowokować awantury, ale to z jak cierpiętniczą postawą Matt zareagował na jej cóż było nie było, roszczenia najwidoczniej i ją poirytowało. Szczególnie że było w tym coś ironicznego że ze wszystkich osób jakie zwróciły na nią kiedykolwiek uwagę, Matt o tę część relacji starał się najmniej, a jednocześnie najbardziej się wściekał, kiedy nic z tego nie wychodziło i kiedy zachowując się jak świetny przyjaciel, pozostawał cóż... przyjacielem. To była dla Lil wygodna pozycja, bo żadne z nich nie musiało się w niej zmieniać.
- Rany. - mruknęła, patrząc na niego. - Możesz przestać zachowywać się jak rozkapryszone dziecko? Nie daję ci kija i nie jestem cholerną marchewką. Czy gdybym spodziewała się po tobie wszystkiego co najgorsze, ta rozmowa w ogóle miałaby miejsce? - patrzyła na niego z niedowierzaniem jeszcze chwilę. Zabrała w końcu rękę, ale nie odsuwała się. - Nie może mi jednocześnie na tobie zależeć, nie mogę widzieć tego jak potrafisz być... czasem po prostu najlepszy. A jednocześnie widzieć tego, że czasem jesteś skończonym debilem? I że to bycie debilem to jakiś twój sposób życia, Matt, ile się znamy do cholery?
Spojrzała na niego z dziwną mieszaniną uczuć jaką w sobie miała. Sama już nie wiedziała czy bardziej czuje się nadal nieswojo czy w końcu się na tego debila wściekła, czy jeszcze jest w niej coś z ciepłych uczuć sprzed chwili. Czy po prostu miks wszystkiego. Tak, chyba miks wszystkiego.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie mogłem nie zaprzeczyć, zgodzić też nie. Zmarszczyłem czoło niezadowolony z tego, jak źle brzmiał zarzut będący odpowiedzią na mój własny. Wyglądało to powoli jakbyśmy mieli zacząć zaraz zabawę w odbijanie piłeczki.
- Nie chwaliłem. Po prostu się z tym nie kryłem... - skorygowałem uznając, że brzmi to lepiej i jest bliższe prawdy choć wcale wygodniej mi z tym nie było. Z tym, że zwyczajnie próbowałem robić coś ze sobą po dużo mniejszej linii oporu, łatwiźnie. Z kimś kto może chce tego samego. To nie była zbrodnia, a jednak złapał mnie żal za niewykorzystane okazje. Nie mogłem nic na nie poradzić. Byłem tylko człowiekiem, a właściwie debilem. Zacisnąłem usta w krzywą, gburowatą kreskę. Bez wątpienia brakowało teraz bym przeklną i trzasną drzwiami po spektakularnym wyjściu. Dopiero wtedy wyszedłbym na rozkapryszone dziecko. Przekornie więc siedziałem. Nie chciałem też tego - odpuścić kiedy byłem bliżej niej niż kiedykolwiek. Siedziałem więc spięty ze splecionymi ramionami na torsie. Zbrakło mi słów. Patrzyłem na jej twarz, która w tym momencie toczyła zażarty bój między wyrażeniem chęci dokonania jakiegoś zmyślnego uszczerbku na zdrowiu, a czymś czulszym. Wezbrała we mnie uległość. Nie chciałem z nią walczyć. Zwłaszcza, że miała rację. Pozwalała mi być przy sobie.
- Długo - zacząłem wciąż mając zaciętą minę, która jednak schodziła mi z twarzy w miarę mówienia - Dlatego ja to wszystko wiem. O tym jaki jestem, o tym że są lepsi, o wszystkim co jest w tej twojej uczciwej zapowiedzi - jeżeli brzmi to bardziej ironicznie niż w mojej głowie to tylko dlatego, że mnie to denerwuje. To że bycie tym wszystkim wychodzi mi tak po prostu. Nie robię tego specjalnie, a nawet jak nie chcę to wychodzi jakoś tak...chujowo - byłem w gorącej wodzie kąpany, nad niektórymi rzeczami nie miałem kontroli, gdy już się działy. Odkręcanie tego nie było potem łatwe. Westchnąłem ciężko - Mam przyjaciela. Pomagał mi cie szukać gdy zniknęłaś. To on skierował mnie do Prewettów. Ostatnio widziałem go w lipcu. Wyglądał, jak płat skóry który wyszedł z pod ręki kaletnika z padaczką. Nie wiem już czy sam sobie robi krzywdę czy ktoś go wyręcza. Nie może mi powiedzieć. Mówi za to, że ma to sens, że dzięki temu będzie lepiej - mi pozostawało w to tylko wierzyć. Naprawdę starałem się - Była też taka dziewczyna na Nokturnie z którą się wychowywałem - Mia. Kochałem ją jak rodzinę. Gdy swoją straciła, a po niej została pusta kawalerka na Nokturnie to w niej zamieszkałem. Ona w tym czasie starała się odkleić od śmiertelnej ulicy. Najęła coś na przedmieściach Londynu w porządniejszej dzielnicy, dostała się na kurs aurorski. Mieliśmy umowę- że popilnuję by miała gdzie wrócić jak jej nie pyknie. Zmarła dwa miesiące temu. Mieszkanie zostawiła mi. Nie mam zielonego pojęcia co z nim zrobić. Jeszcze niedawno zarzekałem się że niema mowy o tym bym je sprzedał, teraz nie jestem tego taki pewien. Czuję się jakbym wbijał nóż w plecy nieboszczykowi - zostawiła mi je tak samo jak przysięgę, która nie miała już najmniejszego sensu. Ona już ją złamała, czy ja dopiero miałem pozbywając się tej sterty kamieni? - Dziś, przed tym jak tu przyszedłem siedziałem z Justine w barze, a potem dalej piliśmy u mnie - na pewno ją kojarzyła, korzystała w końcu z pracowni jej ojca - Niedawno straciła matkę. Trochę się u niej działo... Chciałem się z nią spotkać, zobaczyć co u niej. W tym samym miejscu w którym Mia obiecywała że wytrwa, ona powiedziała mi, że też dostała się na kurs aurorski. Nie wróżyła sobie długiego życia. Wyprowadziłem ją za próg - nie umiałem znaleźć chęć i siły by pocieszyć Tonks, dać jej jakieś świetlane zapewnienie - Jeżeli nie starałem się zbliżyć to tylko dlatego, że nie miałem sił. Nie mam sił - poprawiłem się czując wzmagająca się bezradność w pragnieniu odparcia zarzutu, usprawiedliwieniu mojego zachowania. Wszystko stawało do góry nogami. Nie chciałem znów zderzyć się ze ścianą i udawać, że potrafię wziąć to na klatę ze względnym spokojem bo zwyczajnie nie byłbym w stanie - Nie spodziewałem się, że dziś, tak to się potoczy, że w ogóle tu przyjdę. Wybrałbym trochę lepszą porę. I okoliczność. Przyszedł z jakimiś fantem czy coś - może bym nawet wypił mniej, heh - Denerwuję, że zaraz coś spieprzę albo samo się spieprzy - zdradziłem i chyba stąd też się nakręcałem gdy poruszyła kwestię tej swojej listy "niewidzenia związku jeśli coś-tam-coś" w którą się wpasowywałem. Albo też biorąc wszystkie te ponure wydarzenia potraktowałem to od razu jako zapowiedź końca - Wiesz co...tak właściwie jesteś trochę marchewką. Lub pomidorem. Na polu stokrotek
- Nie chwaliłem. Po prostu się z tym nie kryłem... - skorygowałem uznając, że brzmi to lepiej i jest bliższe prawdy choć wcale wygodniej mi z tym nie było. Z tym, że zwyczajnie próbowałem robić coś ze sobą po dużo mniejszej linii oporu, łatwiźnie. Z kimś kto może chce tego samego. To nie była zbrodnia, a jednak złapał mnie żal za niewykorzystane okazje. Nie mogłem nic na nie poradzić. Byłem tylko człowiekiem, a właściwie debilem. Zacisnąłem usta w krzywą, gburowatą kreskę. Bez wątpienia brakowało teraz bym przeklną i trzasną drzwiami po spektakularnym wyjściu. Dopiero wtedy wyszedłbym na rozkapryszone dziecko. Przekornie więc siedziałem. Nie chciałem też tego - odpuścić kiedy byłem bliżej niej niż kiedykolwiek. Siedziałem więc spięty ze splecionymi ramionami na torsie. Zbrakło mi słów. Patrzyłem na jej twarz, która w tym momencie toczyła zażarty bój między wyrażeniem chęci dokonania jakiegoś zmyślnego uszczerbku na zdrowiu, a czymś czulszym. Wezbrała we mnie uległość. Nie chciałem z nią walczyć. Zwłaszcza, że miała rację. Pozwalała mi być przy sobie.
- Długo - zacząłem wciąż mając zaciętą minę, która jednak schodziła mi z twarzy w miarę mówienia - Dlatego ja to wszystko wiem. O tym jaki jestem, o tym że są lepsi, o wszystkim co jest w tej twojej uczciwej zapowiedzi - jeżeli brzmi to bardziej ironicznie niż w mojej głowie to tylko dlatego, że mnie to denerwuje. To że bycie tym wszystkim wychodzi mi tak po prostu. Nie robię tego specjalnie, a nawet jak nie chcę to wychodzi jakoś tak...chujowo - byłem w gorącej wodzie kąpany, nad niektórymi rzeczami nie miałem kontroli, gdy już się działy. Odkręcanie tego nie było potem łatwe. Westchnąłem ciężko - Mam przyjaciela. Pomagał mi cie szukać gdy zniknęłaś. To on skierował mnie do Prewettów. Ostatnio widziałem go w lipcu. Wyglądał, jak płat skóry który wyszedł z pod ręki kaletnika z padaczką. Nie wiem już czy sam sobie robi krzywdę czy ktoś go wyręcza. Nie może mi powiedzieć. Mówi za to, że ma to sens, że dzięki temu będzie lepiej - mi pozostawało w to tylko wierzyć. Naprawdę starałem się - Była też taka dziewczyna na Nokturnie z którą się wychowywałem - Mia. Kochałem ją jak rodzinę. Gdy swoją straciła, a po niej została pusta kawalerka na Nokturnie to w niej zamieszkałem. Ona w tym czasie starała się odkleić od śmiertelnej ulicy. Najęła coś na przedmieściach Londynu w porządniejszej dzielnicy, dostała się na kurs aurorski. Mieliśmy umowę- że popilnuję by miała gdzie wrócić jak jej nie pyknie. Zmarła dwa miesiące temu. Mieszkanie zostawiła mi. Nie mam zielonego pojęcia co z nim zrobić. Jeszcze niedawno zarzekałem się że niema mowy o tym bym je sprzedał, teraz nie jestem tego taki pewien. Czuję się jakbym wbijał nóż w plecy nieboszczykowi - zostawiła mi je tak samo jak przysięgę, która nie miała już najmniejszego sensu. Ona już ją złamała, czy ja dopiero miałem pozbywając się tej sterty kamieni? - Dziś, przed tym jak tu przyszedłem siedziałem z Justine w barze, a potem dalej piliśmy u mnie - na pewno ją kojarzyła, korzystała w końcu z pracowni jej ojca - Niedawno straciła matkę. Trochę się u niej działo... Chciałem się z nią spotkać, zobaczyć co u niej. W tym samym miejscu w którym Mia obiecywała że wytrwa, ona powiedziała mi, że też dostała się na kurs aurorski. Nie wróżyła sobie długiego życia. Wyprowadziłem ją za próg - nie umiałem znaleźć chęć i siły by pocieszyć Tonks, dać jej jakieś świetlane zapewnienie - Jeżeli nie starałem się zbliżyć to tylko dlatego, że nie miałem sił. Nie mam sił - poprawiłem się czując wzmagająca się bezradność w pragnieniu odparcia zarzutu, usprawiedliwieniu mojego zachowania. Wszystko stawało do góry nogami. Nie chciałem znów zderzyć się ze ścianą i udawać, że potrafię wziąć to na klatę ze względnym spokojem bo zwyczajnie nie byłbym w stanie - Nie spodziewałem się, że dziś, tak to się potoczy, że w ogóle tu przyjdę. Wybrałbym trochę lepszą porę. I okoliczność. Przyszedł z jakimiś fantem czy coś - może bym nawet wypił mniej, heh - Denerwuję, że zaraz coś spieprzę albo samo się spieprzy - zdradziłem i chyba stąd też się nakręcałem gdy poruszyła kwestię tej swojej listy "niewidzenia związku jeśli coś-tam-coś" w którą się wpasowywałem. Albo też biorąc wszystkie te ponure wydarzenia potraktowałem to od razu jako zapowiedź końca - Wiesz co...tak właściwie jesteś trochę marchewką. Lub pomidorem. Na polu stokrotek
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Lekko uniesione brwi i spojrzenie brązowych oczu wbite prosto w Matta które jakby starało się doszukać oznak żartu czy ironii. Dłonie założone na piersi na wzór postawy Botta, usta lekko zaciśnięte i jeden kącik lekko uniesiony, Lily się nie odezwała, jednak cała jej postawa głośno i wyraźnie mówiła wielka różnica, faktycznie.
Wiedziała przecież, czego się po nim spodziewać, nie było sensu wytykać mu każdego durnego zachowania, bo nic innego by nie robili. To tak jakby Matt wytykał jej kiedy zachowuje się jak histeryczka albo niezdolne do samodzielnego funkcjonowania dziecko. Bez sensu - do niektórych rzeczy lepiej przywyknąć.
Z każdym kolejnym słowem jednak jej postawa się zmieniała, wyraz twarzy tracił z ironicznego grymasu, ustępował miejsca jakiegoś rodzaju ciepłu. Spuściła ręce i przyglądała mu się uważnie, kiedy zaczął mówić, jednak nie przerywała mu. Słuchała kolejnych słów, wpierw kiedy mówił o sobie, później o wszystkich o których musi się martwić i ostatecznie po prostu o nich. Opuściła ręce, ale tym razem objęła go za szyję i przyciągnęła nie przejmując się nadmiernie jego zamkniętą postawą ani ewentualnym oburzeniem, po prostu go do siebie przytuliła, przymykając lekko oczy.
- Matt. - przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć, przesunęła powoli palcami po jego plecach, ale jedną dłonią dalej obejmowała na wypadek gdyby chciał się odsunąć i zacząć marudzić, że nie jest dzieckiem. Z nim nigdy nie wiadomo. - Nie ma żadnych lepszych. - powiedziała w końcu, bo nie wiedząc od czego zacząć zaczęła od początku. - To, że chcę spróbować nie jest z braku laku, jasne? Masz swoje wady, nie będę się z tego wycofywać, ani z tego że z ciebie kretyn, ale składasz się z czegoś więcej niż to.
I chciała spróbować wspomnieć swoich byłych, realnych i wymarzonych jednak chyba nie chciała zaczynać feerii porównań, bo ta mogłaby zostać źle zrozumiana, bo do Matta czasami ciężko dotrzeć, a ostatecznie w myślach miała tylko, że Matt jest od nich inny. Ma inne, większe wady i inne, większe zalety.
- Po prostu też się boję.
Bo jeśli się nie uda to straci najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miała. Bo jeśli się nie uda, całe jej życie stanie do góry nogami. Bo nie wiedziała co z nim będzie jeśli się nie uda - czy nie zamknie się gdzieś na Nokturnie. Bo nie wiedziała co z nią będzie. A było tak wiele cholernych rzeczy które po prostu ich dzieliły.
- Możesz wynająć to mieszkanie. Nie pozbywać się go, może z czasem coś wymyślisz. - nie kojarzyła tej Mii, ale nie bardzo ją to szokowało, nie znała wielu znajomych Matta, na pewno nie tych Nokturnowych. Czasem mógł jej o czymś wspominać, jednak na pewno olbrzymią część swojego życia przed nią ukrywał. - Kiedy trochę ochłoniesz. - zaproponowała. Nigdy nie umarł jej nikt bliski, nie wiedziała co o tym myśleć, nie umiała postawić się w sytuacji Matta, ale nie była pewna nawet czy powinna. Po prostu go słuchała.
- Chodzi o Sama? - Sama i Just pamiętała. Just znała osobiście, a Sam... cóż, był przyjacielem jej przyjaciela, kiedy chodzi się do jednej szkoły, trudno ich chociaż nie kojarzyć. Sam z resztą zwracał uwagę, kiedy wszystkie dziewczyny dookoła o nim gadały i trzy na pięć koleżanek Lily robiły do niego maślane oczy. - Nie pozbierasz ich wszystkich jeśli oni sami nie będą tego chcieli, hm? - mruknęła. Na moment zapomniała nawet, że jest w tej głupiej koszuli od mamy i, że śmierdzi od niego alkoholem. - W sumie to ja mam coś dla ciebie.
Przypomniała sobie, kiedy wspomniał o fancie. Podniosła się w końcu i podeszła do szafki, żeby wyjąć z niej pas kupiony na jarmarku.
- Nie wiem czy facet na jarmarku mnie nie oszukał co prawda, ale ponoć ma w jakiś sposób dodawać sił, czy chronić. - nie znała się na tym, ale przy tym jak Matt lubi ładować się w tarapaty, chciała żeby miał coś przez co będzie się martwiła trochę mniej. - Ewentualnie chlebem lub kartoflem. - wytknęła mu jedynie, ale uśmiechnęła się lekko. Siadła znowu na tej kanapie i położyła mu na kolanach ten pas, pewnie badziew ale chciała wierzyć, że jednak ma jakieś magiczne właściwości. - Wiesz, że nie umiem ci w żaden sposób pomóc. Ale jak chcesz się wygadać, zawsze znajdę czas. Najlepiej w bardziej cywilizowanych warunkach.
Dodała tylko, bo nie chciała żeby myślał że ucina temat. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć. Kiepska chyba była w te klocki, ale chyba nie chodziło o to żeby to ona gadała.
Wiedziała przecież, czego się po nim spodziewać, nie było sensu wytykać mu każdego durnego zachowania, bo nic innego by nie robili. To tak jakby Matt wytykał jej kiedy zachowuje się jak histeryczka albo niezdolne do samodzielnego funkcjonowania dziecko. Bez sensu - do niektórych rzeczy lepiej przywyknąć.
Z każdym kolejnym słowem jednak jej postawa się zmieniała, wyraz twarzy tracił z ironicznego grymasu, ustępował miejsca jakiegoś rodzaju ciepłu. Spuściła ręce i przyglądała mu się uważnie, kiedy zaczął mówić, jednak nie przerywała mu. Słuchała kolejnych słów, wpierw kiedy mówił o sobie, później o wszystkich o których musi się martwić i ostatecznie po prostu o nich. Opuściła ręce, ale tym razem objęła go za szyję i przyciągnęła nie przejmując się nadmiernie jego zamkniętą postawą ani ewentualnym oburzeniem, po prostu go do siebie przytuliła, przymykając lekko oczy.
- Matt. - przez chwilę zastanawiała się, co powiedzieć, przesunęła powoli palcami po jego plecach, ale jedną dłonią dalej obejmowała na wypadek gdyby chciał się odsunąć i zacząć marudzić, że nie jest dzieckiem. Z nim nigdy nie wiadomo. - Nie ma żadnych lepszych. - powiedziała w końcu, bo nie wiedząc od czego zacząć zaczęła od początku. - To, że chcę spróbować nie jest z braku laku, jasne? Masz swoje wady, nie będę się z tego wycofywać, ani z tego że z ciebie kretyn, ale składasz się z czegoś więcej niż to.
I chciała spróbować wspomnieć swoich byłych, realnych i wymarzonych jednak chyba nie chciała zaczynać feerii porównań, bo ta mogłaby zostać źle zrozumiana, bo do Matta czasami ciężko dotrzeć, a ostatecznie w myślach miała tylko, że Matt jest od nich inny. Ma inne, większe wady i inne, większe zalety.
- Po prostu też się boję.
Bo jeśli się nie uda to straci najlepszego przyjaciela, jakiego kiedykolwiek miała. Bo jeśli się nie uda, całe jej życie stanie do góry nogami. Bo nie wiedziała co z nim będzie jeśli się nie uda - czy nie zamknie się gdzieś na Nokturnie. Bo nie wiedziała co z nią będzie. A było tak wiele cholernych rzeczy które po prostu ich dzieliły.
- Możesz wynająć to mieszkanie. Nie pozbywać się go, może z czasem coś wymyślisz. - nie kojarzyła tej Mii, ale nie bardzo ją to szokowało, nie znała wielu znajomych Matta, na pewno nie tych Nokturnowych. Czasem mógł jej o czymś wspominać, jednak na pewno olbrzymią część swojego życia przed nią ukrywał. - Kiedy trochę ochłoniesz. - zaproponowała. Nigdy nie umarł jej nikt bliski, nie wiedziała co o tym myśleć, nie umiała postawić się w sytuacji Matta, ale nie była pewna nawet czy powinna. Po prostu go słuchała.
- Chodzi o Sama? - Sama i Just pamiętała. Just znała osobiście, a Sam... cóż, był przyjacielem jej przyjaciela, kiedy chodzi się do jednej szkoły, trudno ich chociaż nie kojarzyć. Sam z resztą zwracał uwagę, kiedy wszystkie dziewczyny dookoła o nim gadały i trzy na pięć koleżanek Lily robiły do niego maślane oczy. - Nie pozbierasz ich wszystkich jeśli oni sami nie będą tego chcieli, hm? - mruknęła. Na moment zapomniała nawet, że jest w tej głupiej koszuli od mamy i, że śmierdzi od niego alkoholem. - W sumie to ja mam coś dla ciebie.
Przypomniała sobie, kiedy wspomniał o fancie. Podniosła się w końcu i podeszła do szafki, żeby wyjąć z niej pas kupiony na jarmarku.
- Nie wiem czy facet na jarmarku mnie nie oszukał co prawda, ale ponoć ma w jakiś sposób dodawać sił, czy chronić. - nie znała się na tym, ale przy tym jak Matt lubi ładować się w tarapaty, chciała żeby miał coś przez co będzie się martwiła trochę mniej. - Ewentualnie chlebem lub kartoflem. - wytknęła mu jedynie, ale uśmiechnęła się lekko. Siadła znowu na tej kanapie i położyła mu na kolanach ten pas, pewnie badziew ale chciała wierzyć, że jednak ma jakieś magiczne właściwości. - Wiesz, że nie umiem ci w żaden sposób pomóc. Ale jak chcesz się wygadać, zawsze znajdę czas. Najlepiej w bardziej cywilizowanych warunkach.
Dodała tylko, bo nie chciała żeby myślał że ucina temat. Po prostu nie wiedziała, co powiedzieć. Kiepska chyba była w te klocki, ale chyba nie chodziło o to żeby to ona gadała.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie mogłem nie być nieco dramatyczny. Ostatnio wszystko się sypało. Na nic nie miałem wpływu lub miałem zły wpływ. Dźwiganie się z tego zajmowało swoje. Czasami cząstkowo posiłkowałem się Samem, Justine lub właśnie Mią. Teraz to nie działało tak jak miało. W ostatecznym rozrachunku bilans był ujemny. Do tego Lily - długo była dla mnie nieosiągalna, kimś z innej bajki. To też swoje robiło.
Ulegle podążyłem za jej gestem przygarniając się tak by dać się drobnym ramionom przyciągnąć ciaśniej. Mruknąłem pytająco, gdy tylko mnie nawołała. Rozleniwiałem się pod dotykiem. Wyłuskiwałem przy niej wszystko co miałem w zwyczaju skrywać. Obnażyłem się z uczuć, bolączek...udawanie, że wcale nie chciałem jej bliskości byłoby godne politowania. Tym bardziej, że było wręcz przeciwnie - potrzebowałem. Parsknąłem w rozbawieniu kiedy słuchałem o swojej anatomii, na którą prócz debilizmu, składał się również kretynizm i coś więcej niż to - Całe szczęście - podsumowałem czując się lżejszy. Nie powiedziałem nic gdy wyraziła swoje obawy. Moje nie sięgały tak daleko.Nie myślałem o konsekwencjach. Po prostu nie chciałem by zajęła specjalne miejsce wśród moich życiowych porażek. Pogładziłem jej plecy w uspokajającym geście po całej długości, by ostatecznie opleść i odwzajemnić uścisk. Nie wiedziałem jeszcze jak to zrobię, lecz chciałem dopilnować by było dobrze.
Nie musiała znać kogokolwiek z przetoczonych ludzi. Chciałem by wiedziała, że mieszkanie na Nokturnie nie jest pustą fanaberią, że jeżeli jestem w barze to nie zawsze dlatego by się nawalić i kogoś obtłuc. Że nie wykazuję się, bo czasem nie mam na to siły, bo mam problemy. Nie zawsze moje, lecz zawsze ciążące.
- Um, Sama - przytaknąłem i chociaż miała rację to nie umiałem się i tak jakoś nie przyjmować.
Niechętnie pozwoliłem się jej wyplątać. Uniosłem brew wyżej gdy pokazała, a potem podarowała mi fant - Ochrony to potrzebują ci którzy akurat ci którzy zechcą mi pocwaniakować - uniosłem kąciki ust wyżej w tym swoim firmowym, ociekającym pewnością siebie uśmieszku - To znaczy, dzięki - mam nadzieję, że okaże się nieprzydatny- czyli w sensie, że nie będę miał potrzeby go testować. Skorygowałem, choć przyplątany entuzjazm wcale mnie nie opuścił.
- Wiem - odparłem pozwalając sobie powoli podnieść się do pionu, na równe nogi - Tak właściwie to ściemniałem z tym problemem w dostaniu się do domu. Będę się więc zbierał. Myślę, że oboje lepiej się tak wyśpimy. Przyjdę jutro. Normalniejszą porą i w ogóle... - zapowiedziałem się i kiedy wymijałem ją w drodze do drzwi to zatrzymałem się by się nachylić i pocałować się. Wyprostowałem się nieśpiesznie pękając z dumy - No, dobranoc - życzyłem - Zamknij się porządnie i nie otwieraj podejrzanym typom innych ode mnie! - zawołałem jeszcze z korytarza, a potem zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę domu. Dopiero w połowie drogi miałem się zorientować, że zapomniałem kurtki.
|2zt
Ulegle podążyłem za jej gestem przygarniając się tak by dać się drobnym ramionom przyciągnąć ciaśniej. Mruknąłem pytająco, gdy tylko mnie nawołała. Rozleniwiałem się pod dotykiem. Wyłuskiwałem przy niej wszystko co miałem w zwyczaju skrywać. Obnażyłem się z uczuć, bolączek...udawanie, że wcale nie chciałem jej bliskości byłoby godne politowania. Tym bardziej, że było wręcz przeciwnie - potrzebowałem. Parsknąłem w rozbawieniu kiedy słuchałem o swojej anatomii, na którą prócz debilizmu, składał się również kretynizm i coś więcej niż to - Całe szczęście - podsumowałem czując się lżejszy. Nie powiedziałem nic gdy wyraziła swoje obawy. Moje nie sięgały tak daleko.Nie myślałem o konsekwencjach. Po prostu nie chciałem by zajęła specjalne miejsce wśród moich życiowych porażek. Pogładziłem jej plecy w uspokajającym geście po całej długości, by ostatecznie opleść i odwzajemnić uścisk. Nie wiedziałem jeszcze jak to zrobię, lecz chciałem dopilnować by było dobrze.
Nie musiała znać kogokolwiek z przetoczonych ludzi. Chciałem by wiedziała, że mieszkanie na Nokturnie nie jest pustą fanaberią, że jeżeli jestem w barze to nie zawsze dlatego by się nawalić i kogoś obtłuc. Że nie wykazuję się, bo czasem nie mam na to siły, bo mam problemy. Nie zawsze moje, lecz zawsze ciążące.
- Um, Sama - przytaknąłem i chociaż miała rację to nie umiałem się i tak jakoś nie przyjmować.
Niechętnie pozwoliłem się jej wyplątać. Uniosłem brew wyżej gdy pokazała, a potem podarowała mi fant - Ochrony to potrzebują ci którzy akurat ci którzy zechcą mi pocwaniakować - uniosłem kąciki ust wyżej w tym swoim firmowym, ociekającym pewnością siebie uśmieszku - To znaczy, dzięki - mam nadzieję, że okaże się nieprzydatny- czyli w sensie, że nie będę miał potrzeby go testować. Skorygowałem, choć przyplątany entuzjazm wcale mnie nie opuścił.
- Wiem - odparłem pozwalając sobie powoli podnieść się do pionu, na równe nogi - Tak właściwie to ściemniałem z tym problemem w dostaniu się do domu. Będę się więc zbierał. Myślę, że oboje lepiej się tak wyśpimy. Przyjdę jutro. Normalniejszą porą i w ogóle... - zapowiedziałem się i kiedy wymijałem ją w drodze do drzwi to zatrzymałem się by się nachylić i pocałować się. Wyprostowałem się nieśpiesznie pękając z dumy - No, dobranoc - życzyłem - Zamknij się porządnie i nie otwieraj podejrzanym typom innych ode mnie! - zawołałem jeszcze z korytarza, a potem zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę domu. Dopiero w połowie drogi miałem się zorientować, że zapomniałem kurtki.
|2zt
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź