Sypialnia Victorii
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia Victorii
Sypialnia Victorii, do której wstęp ma tylko ona, służba, jej matka oraz osoby, które osobiście zaprosi. To tutaj spędza swój wolny czas, odpoczywa, uczy się, pisze listy czy uzupełnia kartki swojego pamiętnika. Sypialnia jest dosyć dziewczęca, a zarazem pełna klasy i stylu. Utrzymana w jasnych zielonych odcieniach, na ścianach wiszą tapety przedstawiające drzewa, na których siedzą piękne małe ptaszki. Łóżko duże, niezwykle wygodne. W pomieszczeniu znajduje się również biurko, wygodne siedzenia, dodatkowo komody i toaletka. Z samego pokoju można przejść do prywatnej toalety i garderoby oraz, otwierając wielkie, przeszklone drzwi, wyjść na mały balkon, z którego widok pada na ogród.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Ostatnio zmieniony przez Victoria Parkinson dnia 05.11.16 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
26 luty '56
Moja droga przyjaciółka nie mogła pojawić się u mnie od razu, ciesze się jednak, że wyraziła chęci, abym opowiedziała jej o tym, co wydarzyło się raptem kilka dni temu. Siedziałam w swojej sypialni oczekując jej przybycia. Obracałam w palcach swój nowy pierścionek zaręczynowy nie mogąc uwierzyć, że to już. Już niedługo miałam zostać lady Nott, zmienić ród, wyprowadzić się z domu. Nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa, nie miałam jednak innego wyjścia.
Gdy tylko Liliana pojawiła się w okolicy naszej posiadłości, od razu zostałam o jej przybyciu poinformowana. Wyszłam, aby ją przywitać. Miałam na sobie długą, ciemną spódnicę i koszulę, zapiętą na ostatni guzik. Byłyśmy przyjaciółkami, więc nie musiałam stroić się, jakbym przyjmowała tu nie wiadomo kogo.
- Moja droga, tak miło cię widzieć - przywitałam ją, chwytając ją za dłoń.
Zaprowadziłam Lilianę do swojego pokoju, zamykając za nią drzwi. Teraz nikt nie będzie nam przeszkadzał, a my mogłyśmy skupić się na rozmowie. Od razu się uśmiechnęłam, chociaż uśmiech był lekki i nie zdradzający mojego wielkiego podekscytowania, tak w oczach tańczyły radosne iskierki. Starałam się zachowywać poważnie, jak dama, tak jak ode mnie wymagano. Jednak w pewnych warunkach, po prostu nie dawałam rady. Tym bardziej gdy byłam sam na sam z przyjaciółką, a mną targały tak wielkie emocje.
Nie mogłam jednak tak podstawić jej swój nowy pierścionek pod nos mówiąc “patrz i podziwiaj”. Ukazałoby mnie to w bardzo złym świetle, nie chciałam tak brzydko się zachować, chociaż moja dłoń świerzbiła mnie, aby uciec do góry, prosto przed oczy. Nie pozwoliłam sobie jednak na to.
- Usiądź, chciałabyś się czegoś napić? - wskazałam jej jedno z siedzisk.
Liliana jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Jej cudowne geny sprawiały, że mimo ja również nie należałam do panien brzydkich, nie dosięgałam jej nawet do pięt. Zawsze zazdrościłam jej wyglądu, tego jak chłopcy mimowolnie się za nią oglądały. Teraz ja jednak miałam już swojego własnego mężczyznę i inni nie powinni mnie już interesować.
- Lord Nott podszedł do mnie po wyścigu, gdzie zniknęłaś, moja droga? Liczyłam na to, że będę mogła was poznać - dodałam, zaraz siadając obok.
Nie było to jednak nic straconego, wiedziałam, że niedługo nadarzy się kolejna okazja, abym mogła ich razem poznać. Ciekawa byłam co moja przyjaciółka będzie sądzić o moim narzeczonym. Jakże to słowo dziwnie dla mnie brzmiało. Chociaż miałam cały miesiąc, aby oswoić się z tą myślą, to kiedy przyszło co do czego, nagle się okazało, że wcale nie jest to dla mnie absolutnie naturalne.
- Masz dużo pracy w Ministerstwie? - zapytałam zaciekawiona. - Ja ostatnio mam zawrót głowy, biorę udział w małym projekcie naukowym, poświęcam temu cały swój czas.
Nie wiedziałam, czy powinnam jej o tym opowiadać, ale Liliana była moją przyjaciółką. Nie obawiałam się, że wygada komuś czym się aktualnie zajmuje. Sama zresztą nie wiedziałam, czy to jest w ogóle tajne, skoro połowa mojej rodziny o tym tak żywo dyskutuje. Mimowolnie zerknęłam w stronę swojego biurka, na którym zdawałoby się, że leży z tona papieru, ksiąg i innego rodzaju zwojii.
Moja droga przyjaciółka nie mogła pojawić się u mnie od razu, ciesze się jednak, że wyraziła chęci, abym opowiedziała jej o tym, co wydarzyło się raptem kilka dni temu. Siedziałam w swojej sypialni oczekując jej przybycia. Obracałam w palcach swój nowy pierścionek zaręczynowy nie mogąc uwierzyć, że to już. Już niedługo miałam zostać lady Nott, zmienić ród, wyprowadzić się z domu. Nie wiedziałam, czy byłam na to gotowa, nie miałam jednak innego wyjścia.
Gdy tylko Liliana pojawiła się w okolicy naszej posiadłości, od razu zostałam o jej przybyciu poinformowana. Wyszłam, aby ją przywitać. Miałam na sobie długą, ciemną spódnicę i koszulę, zapiętą na ostatni guzik. Byłyśmy przyjaciółkami, więc nie musiałam stroić się, jakbym przyjmowała tu nie wiadomo kogo.
- Moja droga, tak miło cię widzieć - przywitałam ją, chwytając ją za dłoń.
Zaprowadziłam Lilianę do swojego pokoju, zamykając za nią drzwi. Teraz nikt nie będzie nam przeszkadzał, a my mogłyśmy skupić się na rozmowie. Od razu się uśmiechnęłam, chociaż uśmiech był lekki i nie zdradzający mojego wielkiego podekscytowania, tak w oczach tańczyły radosne iskierki. Starałam się zachowywać poważnie, jak dama, tak jak ode mnie wymagano. Jednak w pewnych warunkach, po prostu nie dawałam rady. Tym bardziej gdy byłam sam na sam z przyjaciółką, a mną targały tak wielkie emocje.
Nie mogłam jednak tak podstawić jej swój nowy pierścionek pod nos mówiąc “patrz i podziwiaj”. Ukazałoby mnie to w bardzo złym świetle, nie chciałam tak brzydko się zachować, chociaż moja dłoń świerzbiła mnie, aby uciec do góry, prosto przed oczy. Nie pozwoliłam sobie jednak na to.
- Usiądź, chciałabyś się czegoś napić? - wskazałam jej jedno z siedzisk.
Liliana jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Jej cudowne geny sprawiały, że mimo ja również nie należałam do panien brzydkich, nie dosięgałam jej nawet do pięt. Zawsze zazdrościłam jej wyglądu, tego jak chłopcy mimowolnie się za nią oglądały. Teraz ja jednak miałam już swojego własnego mężczyznę i inni nie powinni mnie już interesować.
- Lord Nott podszedł do mnie po wyścigu, gdzie zniknęłaś, moja droga? Liczyłam na to, że będę mogła was poznać - dodałam, zaraz siadając obok.
Nie było to jednak nic straconego, wiedziałam, że niedługo nadarzy się kolejna okazja, abym mogła ich razem poznać. Ciekawa byłam co moja przyjaciółka będzie sądzić o moim narzeczonym. Jakże to słowo dziwnie dla mnie brzmiało. Chociaż miałam cały miesiąc, aby oswoić się z tą myślą, to kiedy przyszło co do czego, nagle się okazało, że wcale nie jest to dla mnie absolutnie naturalne.
- Masz dużo pracy w Ministerstwie? - zapytałam zaciekawiona. - Ja ostatnio mam zawrót głowy, biorę udział w małym projekcie naukowym, poświęcam temu cały swój czas.
Nie wiedziałam, czy powinnam jej o tym opowiadać, ale Liliana była moją przyjaciółką. Nie obawiałam się, że wygada komuś czym się aktualnie zajmuje. Sama zresztą nie wiedziałam, czy to jest w ogóle tajne, skoro połowa mojej rodziny o tym tak żywo dyskutuje. Mimowolnie zerknęłam w stronę swojego biurka, na którym zdawałoby się, że leży z tona papieru, ksiąg i innego rodzaju zwojii.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powóz podwiózł mnie pod drzwi posiadłości Parkinsonów, a chwilę potem, już w ciepłym wnętrzu, mogłam zdjąć z siebie białe futro z norek. Pod spodem miałam lekką i raczej mało ciepłą, jasno-różową sukienkę, która była bardzo skromna, bez żadnych ozdób, idealna na takie spotkanie z przyjaciółką. Uściskałam Victorię, która wyszła mi na powitanie i kiedy chwyciła mnie za dłoń, spojrzałam z uśmiechem na pierścionek błyszczący na jej palcu. Nie musiała mi specjalnie zwracać na niego uwagi, jak mogłabym nie zauważyć?
- Poproszę czarną herbatę z cytryną - powiedziałam, siadając na wskazanym miejscu. Naprawdę nie miałabym nic przeciwko, gdyby Victoria od razu podzieliła się ze mną swoją radością. Widząc jak musi się powstrzymywać, uśmiech nie schodził mi z ust, a w oczach tańczył ogniki. To było całkiem zabawne.
- Musiałam wracać, nie czułam się najlepiej - skłamałam gładko, w rzeczywistości nie chcąc się przyznać, że wstyd mi było się tam pokazać, kiedy dotarłam do mety niemalże na szarym końcu. Być może nie miało to wielkiego znaczenia i mało kto by to zauważył, ale tak się szczyciłam swoimi umiejętnościami jazdy konnej... Zamiast więc gratulować Victorii jednego z pierwszych miejsc, zmieniłam temat na inny, który na pewno był dla nas ciekawszy. - Na pewno jeszcze będziesz miała ku temu okazję. Opowiedz mi teraz lepiej, kiedy ci się oświadczył? - Twarz znowu rozjaśnił mi promienny uśmiech. Ujęłam dłoń przyjaciółki, by móc przyjrzeć się pierścionkowi. Co prawda mnie samej nie ciągnęło do noszenia podobnego, jednak nie mogłam nie cieszyć się z jej szczęścia. Poza tym, chociaż to małżeństwo było planowane przez rodziców, to Victoria wydawała się zadowolona ze swojego narzeczonego.
- Podobnie jak zawsze. Chociaż z powodu ostatnich wydarzeń powiedziałabym, że atmosfera jest bardziej napięta... a rozmowy jakby burzliwie - przyznałam. Uwielbiałam politykę, jednak to, co działo się ostatnio, napełniało mnie niepokojem. Nie byłam w stanie powiedzieć czy jeśli tak dalej pójdzie, to czy Ministerstwa z innych krajów wciąż będą chciały z nami współpracować. - Ale ostatnio zajmowałam się pewnym Francuzem. Cudownie było poćwiczyć język, poza tym jak tak dalej pójdzie, być może wyjadę do Paryża na pewien czas - podjęłam zadowolona. Wizja opuszczenia Anglii na parę miesięcy była dosyć... kusząca. Szczególnie obecnie. - Naprawdę? Czy to aby nie ten projekt, o którym czytałam ostatnio w Horyzontach zaklęć? - spytałam. Co prawda nazwisko Victorii nie było tam wymienione, jednak pisano o lustrach, a wiedziałam, że się nimi interesuje. - To... zwierciadło przyszłości? - przypomniałam sobie to określenie. Gazety co prawda nie czytałam zbyt dokładnie, jednak ten artykuł nawet mnie zainteresował - lubiłam te wszystkie nieoczywiste aspekty magii.
- Poproszę czarną herbatę z cytryną - powiedziałam, siadając na wskazanym miejscu. Naprawdę nie miałabym nic przeciwko, gdyby Victoria od razu podzieliła się ze mną swoją radością. Widząc jak musi się powstrzymywać, uśmiech nie schodził mi z ust, a w oczach tańczył ogniki. To było całkiem zabawne.
- Musiałam wracać, nie czułam się najlepiej - skłamałam gładko, w rzeczywistości nie chcąc się przyznać, że wstyd mi było się tam pokazać, kiedy dotarłam do mety niemalże na szarym końcu. Być może nie miało to wielkiego znaczenia i mało kto by to zauważył, ale tak się szczyciłam swoimi umiejętnościami jazdy konnej... Zamiast więc gratulować Victorii jednego z pierwszych miejsc, zmieniłam temat na inny, który na pewno był dla nas ciekawszy. - Na pewno jeszcze będziesz miała ku temu okazję. Opowiedz mi teraz lepiej, kiedy ci się oświadczył? - Twarz znowu rozjaśnił mi promienny uśmiech. Ujęłam dłoń przyjaciółki, by móc przyjrzeć się pierścionkowi. Co prawda mnie samej nie ciągnęło do noszenia podobnego, jednak nie mogłam nie cieszyć się z jej szczęścia. Poza tym, chociaż to małżeństwo było planowane przez rodziców, to Victoria wydawała się zadowolona ze swojego narzeczonego.
- Podobnie jak zawsze. Chociaż z powodu ostatnich wydarzeń powiedziałabym, że atmosfera jest bardziej napięta... a rozmowy jakby burzliwie - przyznałam. Uwielbiałam politykę, jednak to, co działo się ostatnio, napełniało mnie niepokojem. Nie byłam w stanie powiedzieć czy jeśli tak dalej pójdzie, to czy Ministerstwa z innych krajów wciąż będą chciały z nami współpracować. - Ale ostatnio zajmowałam się pewnym Francuzem. Cudownie było poćwiczyć język, poza tym jak tak dalej pójdzie, być może wyjadę do Paryża na pewien czas - podjęłam zadowolona. Wizja opuszczenia Anglii na parę miesięcy była dosyć... kusząca. Szczególnie obecnie. - Naprawdę? Czy to aby nie ten projekt, o którym czytałam ostatnio w Horyzontach zaklęć? - spytałam. Co prawda nazwisko Victorii nie było tam wymienione, jednak pisano o lustrach, a wiedziałam, że się nimi interesuje. - To... zwierciadło przyszłości? - przypomniałam sobie to określenie. Gazety co prawda nie czytałam zbyt dokładnie, jednak ten artykuł nawet mnie zainteresował - lubiłam te wszystkie nieoczywiste aspekty magii.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Nie musiałam nikomu powtarzać, co zażyczyła sobie lady Yaxley, ponieważ zaraz skrzaty spełniły swoją powinność i tuż obok, na stoliku, pojawił się dzbaneczek oraz dwie filiżanki, w których znalazła się ciepła ciecz. Mnie za to bardziej od herbaty, interesował fakt, że Liliana się źle poczuła. Zmartwiło mnie to, że do mnie nie podeszła, aby jej pomóc. Od razu użyczyłabym jej swojego ramienia i sprowadziła pomoc, aby odpowiednie osoby się nią zaopiekowały.
- Coś się stało na trasie? - zapytałam zmartwiona. - Mam nadzieję, że szybko wydobrzałaś i złe samopoczucie nie zaprzątało ci zbyt długo głowy…
Gdybym wiedziała, że Lilianie coś dolega, to zamiast rozmawiać ze swoim narzeczonym, jak najszybciej skierowałabym się w jej stronę, odwiedziła ją w domu, albo zabrała na ciepłą rozgrzewającą herbatę, która zdawała się lubić. Dziewczyna jednak nie chciała drążyć dalej tematu wyścigu, szybko przechodząc do sprawy, dla której tutaj przyszła. Pozwoliłam, aby przyjrzała się mojemu nowemu pierścionkowi, a sama aż się rozpromieniłam.
- Trzy dni temu - odpowiedziałam krótko. - Do ostatniej chwili nie wiedziałam, że to będzie właśnie ten dzień. Byłam bardzo zdenerwowana, ale chyba dałam radę. Powiem ci w sekrecie, że przesiedziałam przed lustrem długie godziny, przyszły moje ciotki z domu mody, aby pomóc mi w przygotowaniach, więc mam nadzieję, że zrobiłam na lordzie Nott dobre wrażenie.
Nie miałam takiej urody jak Liliana, w moich żyłach nie płynęła tak cudowna krew jak jej, dlatego musiałam dużo bardziej się starać, aby mężczyzna zawiesił na mnie swoje oko. Tym bardziej też skupiałam się na swoim wyglądzie, spędzając dużo czasu przed toaletką zajmując się swoimi włosami, makijażem. To wszystko wymagało czasu i umiejętności, jakże zazdrościłam swojej przyjaciółce, że nie musiała się tym wszystkim przejmować, będąc naturalnie piękną.
Słuchałam jej słów o pracy w Ministerstwie i spodziewałam się, że usłyszę dokładnie coś takiego. O napiętej sytuacji, o nerwach. Nie wiem czy sama dałabym radę na miejscu Liliany nadal pracować w takim miejscu.
- Podziwiam cię, że masz w sobie tyle odwagi, aby się tym zajmować. Naprawdę ci współczuję, lord Yaxley był wielkim, szanowanym czarodziejem i nie zasługiwał na taką śmierć, jednocześnie cieszę się, że ród Parkinsonów ominęła tak wielka tragedia - powiedziałam z przejęciem w głosie. - Ja najchętniej nie wychodziłabym nigdzie sama, najbezpieczniej czuje się we własnym domu i w swojej pracowni. Czy wiadomo już kto został wybrany na nowego nestora waszego rodu?
Zdziwiło mnie, że Liliana wiedziała o jakim projekcie mówię. Widocznie już o nim pisano w gazetach, może to stąd moja rodzina się o tym dowiedziała. Ja wcześniej nie czytałam takich treści, więc mogłam być niezorientowana. Kiwnęłam jednak głową, przyznając pannie Yaxley rację.
- Tak, muszę stworzyć zwierciadło oraz eliksir i o ile eliksir to jeszcze pół biedy, tak ze zwierciadłem mam problemy - przyznałam. - Musi być odpowiedniej wielkości oraz odpowiednio przygotowane pod przyjęcie eliksiru, jest to bardzo skomplikowane, a ja obawiam się, że mogę mieć na to zbyt małe umiejętności. Jednak muszę sobie jakoś poradzić, nie mam wyjścia. Nie chciałabym zawieść, z tego co wiem w projekcie biorą również udział lady Rosier, ta najmłodsza oraz lady Lestrange.
Wiedziałam, że Liliana będzie wiedziała o kogo mi chodzi, tym bardziej jeśli stwierdziła, że czytała już o tym projekcie w gazecie. Jednak, nie chciałam całego popołudnia przegadać z nią o pracy, mieliśmy ciekawsze tematy do rozmów.
- Wracając, mówiłaś o jakimś Francuzie? - zapytałam z iskierką w oku. - Ktoś ciekawy? Pochodził z odpowiedniej rodziny? I co to za wyjazd do Francji? Musisz mi wszystko ze szczegółami opowiedzieć…
Spojrzałam na Lilianę wyczekująco, przy okazji popijając swoją herbatę, która zdążyła już lekko przestygnąć, dzięki czemu nie parzyła w usta.
- Coś się stało na trasie? - zapytałam zmartwiona. - Mam nadzieję, że szybko wydobrzałaś i złe samopoczucie nie zaprzątało ci zbyt długo głowy…
Gdybym wiedziała, że Lilianie coś dolega, to zamiast rozmawiać ze swoim narzeczonym, jak najszybciej skierowałabym się w jej stronę, odwiedziła ją w domu, albo zabrała na ciepłą rozgrzewającą herbatę, która zdawała się lubić. Dziewczyna jednak nie chciała drążyć dalej tematu wyścigu, szybko przechodząc do sprawy, dla której tutaj przyszła. Pozwoliłam, aby przyjrzała się mojemu nowemu pierścionkowi, a sama aż się rozpromieniłam.
- Trzy dni temu - odpowiedziałam krótko. - Do ostatniej chwili nie wiedziałam, że to będzie właśnie ten dzień. Byłam bardzo zdenerwowana, ale chyba dałam radę. Powiem ci w sekrecie, że przesiedziałam przed lustrem długie godziny, przyszły moje ciotki z domu mody, aby pomóc mi w przygotowaniach, więc mam nadzieję, że zrobiłam na lordzie Nott dobre wrażenie.
Nie miałam takiej urody jak Liliana, w moich żyłach nie płynęła tak cudowna krew jak jej, dlatego musiałam dużo bardziej się starać, aby mężczyzna zawiesił na mnie swoje oko. Tym bardziej też skupiałam się na swoim wyglądzie, spędzając dużo czasu przed toaletką zajmując się swoimi włosami, makijażem. To wszystko wymagało czasu i umiejętności, jakże zazdrościłam swojej przyjaciółce, że nie musiała się tym wszystkim przejmować, będąc naturalnie piękną.
Słuchałam jej słów o pracy w Ministerstwie i spodziewałam się, że usłyszę dokładnie coś takiego. O napiętej sytuacji, o nerwach. Nie wiem czy sama dałabym radę na miejscu Liliany nadal pracować w takim miejscu.
- Podziwiam cię, że masz w sobie tyle odwagi, aby się tym zajmować. Naprawdę ci współczuję, lord Yaxley był wielkim, szanowanym czarodziejem i nie zasługiwał na taką śmierć, jednocześnie cieszę się, że ród Parkinsonów ominęła tak wielka tragedia - powiedziałam z przejęciem w głosie. - Ja najchętniej nie wychodziłabym nigdzie sama, najbezpieczniej czuje się we własnym domu i w swojej pracowni. Czy wiadomo już kto został wybrany na nowego nestora waszego rodu?
Zdziwiło mnie, że Liliana wiedziała o jakim projekcie mówię. Widocznie już o nim pisano w gazetach, może to stąd moja rodzina się o tym dowiedziała. Ja wcześniej nie czytałam takich treści, więc mogłam być niezorientowana. Kiwnęłam jednak głową, przyznając pannie Yaxley rację.
- Tak, muszę stworzyć zwierciadło oraz eliksir i o ile eliksir to jeszcze pół biedy, tak ze zwierciadłem mam problemy - przyznałam. - Musi być odpowiedniej wielkości oraz odpowiednio przygotowane pod przyjęcie eliksiru, jest to bardzo skomplikowane, a ja obawiam się, że mogę mieć na to zbyt małe umiejętności. Jednak muszę sobie jakoś poradzić, nie mam wyjścia. Nie chciałabym zawieść, z tego co wiem w projekcie biorą również udział lady Rosier, ta najmłodsza oraz lady Lestrange.
Wiedziałam, że Liliana będzie wiedziała o kogo mi chodzi, tym bardziej jeśli stwierdziła, że czytała już o tym projekcie w gazecie. Jednak, nie chciałam całego popołudnia przegadać z nią o pracy, mieliśmy ciekawsze tematy do rozmów.
- Wracając, mówiłaś o jakimś Francuzie? - zapytałam z iskierką w oku. - Ktoś ciekawy? Pochodził z odpowiedniej rodziny? I co to za wyjazd do Francji? Musisz mi wszystko ze szczegółami opowiedzieć…
Spojrzałam na Lilianę wyczekująco, przy okazji popijając swoją herbatę, która zdążyła już lekko przestygnąć, dzięki czemu nie parzyła w usta.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Miałam nadzieję, że Victoria nie zainteresuje się tak moimi słowami na temat wyścigu, więc kiedy jednak to zrobiła, tylko odrobinę zacisnęłam usta, umiejętnie ukrywając to małe niezadowolenie. Spojrzałam na przyniesioną szybko przez skrzaty herbatę, nie ruszając jej jeszcze, bo przecież wrzątku nie dało się elegancko pić.
- Nic takiego. Naprawdę, nie było się czym przejmować, ale to bardzo miło z twojej strony - posłałam uśmiech przyjaciółce. - Trasa rzeczywiście była wymagająca, prawdę mówiąc zupełnie nie czegoś takie się spodziewałam.
Wysłuchałam opowieści Victorii. Trzy dni temu! Nic dziwnego, że była tym jeszcze tak przejęta, zapewne wciąż nie przyzwyczaiła się do widoku pierścionka na swoim palcu.
- Jednak musiałaś coś przeczuwać, skoro tak się denerwowałaś? - podjęłam temat. - I jak to wyglądało? Byli obecni wasi rodzice, czy może zrobił to w bardziej ustronnym miejscu? - Chociaż wiedziałam, że etykieta wymaga całego tego ustalania zaręczyn między rodzinami, to nie mogłam się wyzbyć chociaż trochę romantycznej wizji. Bo jeśli zawsze miały wyglądać niczym przedstawienie dla publiczności, to ja chyba nigdy bym nie chciała wychodzić za mąż.
Nigdy nie zaprzeczałam, kiedy ktoś komplementował moją urodę, jednak przecież Victoria też mogła się nie poszczycić. I nie do końca było prawdą, że nie musiałam się malować czy wykonywać innych tego typu czynności - to, co mnie charakteryzowało, było jedyne w swoim rodzaju, ale jak i tak lubiłam przesiadywać przed lustrem i kazać upinać włosy w coraz to nowe fryzury czy próbować różnych odcieni pomadek.
Ja natomiast wcale się tak nie bałam, a przynajmniej starałam się przekonać wszystkich dookoła i samą siebie do takiego myślenia. I tak wolałam chodzić do pracy i dowiadywać się wszystkiego z pierwszej ręki, niż siedzieć w domu i tylko myśleć. A nestor... powoli zaczynałam się przyzwyczajać, chociaż czasami zdarzało mi się zastanawiać kto będzie następny.
- Mój departament nie jest bezpośrednio związany z tym co się dzieje. Właściwie, mam wrażenie, że kontakty międzynarodowe są o wiele bardziej spokojniejsze niż reszta Ministerstwa, chociaż wiadomo, że inne kraje również się niepokoją. - Umilkłam na chwilę, bo cisza wydawała się odpowiednia, zamiast powtarzania ciągle tych samych słów, kiedy ludzie składali mi kondolencje. - Mój stryj, Leon Yaxley - powiedziałam. - Podobno chodzi o Grindelwalda - dodałam jeszcze. Zrobiło się jakoś tak przygnębiająco - temat mojej pracy zdecydowanie nie było najlepszym, szczególnie kiedy schodzi na rozmowę o ostatniej tragedii.
- To musi być bardzo skomplikowane, nawet nie wyobrażam sobie w jaki sposób się tworzy lustra - powiedziałam szczerze. Wszystko co mówiła Victoria wydawało mi się zupełną abstrakcją. - Prawdę mówiąc, cały ten artykuł był dla mnie dosyć niejasny. Czy chodzi o to, żeby jasnowidz mógł widzieć swoje wizje w lustrze? - Byłam tego bardzo ciekawa i miałam nadzieję, że przyjaciółka chociaż odrobinę mi to rozjaśni.
Roześmiałam się, kiedy wspomniała o Francuzie.
- To zupełnie nie jest znajomość tego typu. Jest dosyć wysoko postawioną osobą we francuskim Ministerstwie Magii i z tego co mi wiadomo, nie pochodzi z odpowiednio arystokratycznej rodziny - powiedziałam, chociaż nie posiadałam na jego temat tak dużo informacji. - Byliśmy na obiedzie... ale nie sami, oczywiście. Nie pozwoliliby mi jeszcze prowadzić takich rozmów samodzielnie. A wyjazd to jeszcze nic pewnego. Jeśli już, to parę miesięcy, żeby spróbować pracy w innym środowisku.
Za przykładem Victorii, również uniosłam filiżankę do ust.
- Nic takiego. Naprawdę, nie było się czym przejmować, ale to bardzo miło z twojej strony - posłałam uśmiech przyjaciółce. - Trasa rzeczywiście była wymagająca, prawdę mówiąc zupełnie nie czegoś takie się spodziewałam.
Wysłuchałam opowieści Victorii. Trzy dni temu! Nic dziwnego, że była tym jeszcze tak przejęta, zapewne wciąż nie przyzwyczaiła się do widoku pierścionka na swoim palcu.
- Jednak musiałaś coś przeczuwać, skoro tak się denerwowałaś? - podjęłam temat. - I jak to wyglądało? Byli obecni wasi rodzice, czy może zrobił to w bardziej ustronnym miejscu? - Chociaż wiedziałam, że etykieta wymaga całego tego ustalania zaręczyn między rodzinami, to nie mogłam się wyzbyć chociaż trochę romantycznej wizji. Bo jeśli zawsze miały wyglądać niczym przedstawienie dla publiczności, to ja chyba nigdy bym nie chciała wychodzić za mąż.
Nigdy nie zaprzeczałam, kiedy ktoś komplementował moją urodę, jednak przecież Victoria też mogła się nie poszczycić. I nie do końca było prawdą, że nie musiałam się malować czy wykonywać innych tego typu czynności - to, co mnie charakteryzowało, było jedyne w swoim rodzaju, ale jak i tak lubiłam przesiadywać przed lustrem i kazać upinać włosy w coraz to nowe fryzury czy próbować różnych odcieni pomadek.
Ja natomiast wcale się tak nie bałam, a przynajmniej starałam się przekonać wszystkich dookoła i samą siebie do takiego myślenia. I tak wolałam chodzić do pracy i dowiadywać się wszystkiego z pierwszej ręki, niż siedzieć w domu i tylko myśleć. A nestor... powoli zaczynałam się przyzwyczajać, chociaż czasami zdarzało mi się zastanawiać kto będzie następny.
- Mój departament nie jest bezpośrednio związany z tym co się dzieje. Właściwie, mam wrażenie, że kontakty międzynarodowe są o wiele bardziej spokojniejsze niż reszta Ministerstwa, chociaż wiadomo, że inne kraje również się niepokoją. - Umilkłam na chwilę, bo cisza wydawała się odpowiednia, zamiast powtarzania ciągle tych samych słów, kiedy ludzie składali mi kondolencje. - Mój stryj, Leon Yaxley - powiedziałam. - Podobno chodzi o Grindelwalda - dodałam jeszcze. Zrobiło się jakoś tak przygnębiająco - temat mojej pracy zdecydowanie nie było najlepszym, szczególnie kiedy schodzi na rozmowę o ostatniej tragedii.
- To musi być bardzo skomplikowane, nawet nie wyobrażam sobie w jaki sposób się tworzy lustra - powiedziałam szczerze. Wszystko co mówiła Victoria wydawało mi się zupełną abstrakcją. - Prawdę mówiąc, cały ten artykuł był dla mnie dosyć niejasny. Czy chodzi o to, żeby jasnowidz mógł widzieć swoje wizje w lustrze? - Byłam tego bardzo ciekawa i miałam nadzieję, że przyjaciółka chociaż odrobinę mi to rozjaśni.
Roześmiałam się, kiedy wspomniała o Francuzie.
- To zupełnie nie jest znajomość tego typu. Jest dosyć wysoko postawioną osobą we francuskim Ministerstwie Magii i z tego co mi wiadomo, nie pochodzi z odpowiednio arystokratycznej rodziny - powiedziałam, chociaż nie posiadałam na jego temat tak dużo informacji. - Byliśmy na obiedzie... ale nie sami, oczywiście. Nie pozwoliliby mi jeszcze prowadzić takich rozmów samodzielnie. A wyjazd to jeszcze nic pewnego. Jeśli już, to parę miesięcy, żeby spróbować pracy w innym środowisku.
Za przykładem Victorii, również uniosłam filiżankę do ust.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Rozmowa na temat narzeczeństwa nadal była dla mnie czymś dziwnym, trudno było mi się przyzwyczaić do tego, aby lorda Nott nazywać swoim narzeczonym, a siebie jego narzeczoną. Ucieszyłam się, że Liliana podjęła temat moich zaręczyn, ponieważ mi samej nie wypadało tak zacząć o tym opowiadać, ale skoro sama poprosiła mnie, abym zdradziła jej, jak to wszystko wyglądało, to nie miałam zamiaru się bronić.
- Wiedziałam, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie, ale do ostatnich chwil nic mi nie powiedzieli. Mój dzień tego dnia zaczął się bardzo… specjalnie, dlatego wiedziałam już, że to ta chwila - wyjaśniłam jej spokojnie. - Mieliśmy zaręczyny w restauracji w domu mody parkinsonów, cała sala została wynajęta tylko dla nas, aby nikt nam nie przeszkadzał. Rodzice nas zostawili, że przeżyłam tę chwilę sam na sam z lordem…
Trochę się podekscytowałam na swoje ostatnie słowa, w końcu przebywanie sam na sam ze swoim narzeczonym nie było raczej zbyt dobrze odbierane. Znaczy, widzieliśmy się już raz samotnie, kiedy przyszedł odwiedzić mnie w mojej pracowni. Był tam może z pięć minut? Dziesięć? Nie więcej, więc nie wiem nawet czy to się liczy.
- Powiem ci szczerze, że mimo, że jest to zaaranżowane małżeństwo, bądź co bądź, przez samą Adalaide Nott, to chyba się ciesze - przyznałam ze szczerością. - Lord Nott wydaje się być dla mnie odpowiednim partnerem, nie jest może idealny, tak jak mój ukochany Aaron, to jednak mogłam trafić gorzej… Oh, nie wiem czy powinnam tak mówić.
To co powiedziałam i tak było tylko namiastką tego o czym myślałam. Mój brat był dla mnie idealny i to takiego mężczyzny pragnęłam. Nie chciałam mieć żadnego innego, jeśli nie byłby on idealną kopią mego brata, ale gdy mój pierścionek zaręczynowy znajduje się już na moim palcu… musiałam przyjąć to z radością i poszukać pozytywów.
Przejście do tematu politycznego było równie ciekawe. Dzięki temu, że Liliana tam pracowała, mogłam spojrzeć na całą sytuację również z trochę innej strony.
- To musi być naprawdę trudne, aby zmniejszyć niepokój w innych krajach. Czy przylatują do was sowy z pytaniami co się tak naprawdę wydarzyło i czy powinni się obawiać? - Zapytałam z zainteresowaniem. - O, nigdy nie miałam okazji go poznać. Grindelwalda?
Przez chwilę zastanawiałam się o co mogło chodzić, dlaczego właśnie o niego. Wiedziałam o walce między nim a samym Dumbledorem, o tym, że przejął piecze nad Hogwartem i, że od tamtej pory nie działo się tam najlepiej… aż w końcu zaświeciła mi żaróweczka nad głową.
- Czytałam…! - Zaczęłam głośniej niż chciałam. - Czytałam w którejś gazecie, że wasz nestor miał duże szanse na zostanie dyrektorem Hogwartu i wraz z innymi nestorami nie popierał działań Grindelwalda. Myślisz, że dlatego zginęli?
Gdy wysłuchałam jej słów o Francuzie i wyjeździe do Francji, sama również zapragnęłam być jak najdalej stąd. Sama nie wiem, czy bycie teraz w Anglii było dla nas bezpieczne. Chwyciłam Lilianę za dłoń mocno ją ściskając.
- Jeśli będziesz miała okazję, aby wyjechać, to nie zastanawiaj się. Skoro ktoś machnął się na życie waszego nestora, to jest zdolny do wszystkiego, a nie przeżyłabym, gdyby stała ci się krzywda - powiedziałam z przejęciem. - Ja mam lorda, który będzie mnie teraz chronił. Nie myślałaś o tym, aby również się zaręczyć?
Wiedziałam, że Lilianie się nie śpieszyło, ale nie chciałam, aby skończyła jak stara panna. Sama wychodziłam z tego założenia, że w sumie lepiej wcześniej niż później. A panna Yaxley była przepiękna, nie powinna się móc uwolnić od kawalerów, a jednak jej ojciec nadal trzymał ją pod swoim szklanym kloszem.
- Wracając do tematu tego badania naukowego, to tak, dokładnie o to chodzi - dodałam. - To faktycznie jest bardzo skomplikowane, ale tworzenie luster wcale nie jest takie trudne, jak się wydaje. Przynajmniej nie zwykłych zwierciadeł. A te legendy o zwierciadle ain eingarp albo lustro najpiękniejszej? Ile bym dała, by kiedykolwiek móc je zobaczyć…
Jaka szkoda, że zaginęły, jaka szkoda, że nie znajdowały się w mojej sypialni, a ja nie mogłam przesiadywać przed nimi godzinami, słuchając komplementów na swój temat. Ktoś musiał je kiedyś odnaleźć. Może ja? Może moje dziecko? Może mój brat?
- Wiedziałam, że ten dzień prędzej czy później nadejdzie, ale do ostatnich chwil nic mi nie powiedzieli. Mój dzień tego dnia zaczął się bardzo… specjalnie, dlatego wiedziałam już, że to ta chwila - wyjaśniłam jej spokojnie. - Mieliśmy zaręczyny w restauracji w domu mody parkinsonów, cała sala została wynajęta tylko dla nas, aby nikt nam nie przeszkadzał. Rodzice nas zostawili, że przeżyłam tę chwilę sam na sam z lordem…
Trochę się podekscytowałam na swoje ostatnie słowa, w końcu przebywanie sam na sam ze swoim narzeczonym nie było raczej zbyt dobrze odbierane. Znaczy, widzieliśmy się już raz samotnie, kiedy przyszedł odwiedzić mnie w mojej pracowni. Był tam może z pięć minut? Dziesięć? Nie więcej, więc nie wiem nawet czy to się liczy.
- Powiem ci szczerze, że mimo, że jest to zaaranżowane małżeństwo, bądź co bądź, przez samą Adalaide Nott, to chyba się ciesze - przyznałam ze szczerością. - Lord Nott wydaje się być dla mnie odpowiednim partnerem, nie jest może idealny, tak jak mój ukochany Aaron, to jednak mogłam trafić gorzej… Oh, nie wiem czy powinnam tak mówić.
To co powiedziałam i tak było tylko namiastką tego o czym myślałam. Mój brat był dla mnie idealny i to takiego mężczyzny pragnęłam. Nie chciałam mieć żadnego innego, jeśli nie byłby on idealną kopią mego brata, ale gdy mój pierścionek zaręczynowy znajduje się już na moim palcu… musiałam przyjąć to z radością i poszukać pozytywów.
Przejście do tematu politycznego było równie ciekawe. Dzięki temu, że Liliana tam pracowała, mogłam spojrzeć na całą sytuację również z trochę innej strony.
- To musi być naprawdę trudne, aby zmniejszyć niepokój w innych krajach. Czy przylatują do was sowy z pytaniami co się tak naprawdę wydarzyło i czy powinni się obawiać? - Zapytałam z zainteresowaniem. - O, nigdy nie miałam okazji go poznać. Grindelwalda?
Przez chwilę zastanawiałam się o co mogło chodzić, dlaczego właśnie o niego. Wiedziałam o walce między nim a samym Dumbledorem, o tym, że przejął piecze nad Hogwartem i, że od tamtej pory nie działo się tam najlepiej… aż w końcu zaświeciła mi żaróweczka nad głową.
- Czytałam…! - Zaczęłam głośniej niż chciałam. - Czytałam w którejś gazecie, że wasz nestor miał duże szanse na zostanie dyrektorem Hogwartu i wraz z innymi nestorami nie popierał działań Grindelwalda. Myślisz, że dlatego zginęli?
Gdy wysłuchałam jej słów o Francuzie i wyjeździe do Francji, sama również zapragnęłam być jak najdalej stąd. Sama nie wiem, czy bycie teraz w Anglii było dla nas bezpieczne. Chwyciłam Lilianę za dłoń mocno ją ściskając.
- Jeśli będziesz miała okazję, aby wyjechać, to nie zastanawiaj się. Skoro ktoś machnął się na życie waszego nestora, to jest zdolny do wszystkiego, a nie przeżyłabym, gdyby stała ci się krzywda - powiedziałam z przejęciem. - Ja mam lorda, który będzie mnie teraz chronił. Nie myślałaś o tym, aby również się zaręczyć?
Wiedziałam, że Lilianie się nie śpieszyło, ale nie chciałam, aby skończyła jak stara panna. Sama wychodziłam z tego założenia, że w sumie lepiej wcześniej niż później. A panna Yaxley była przepiękna, nie powinna się móc uwolnić od kawalerów, a jednak jej ojciec nadal trzymał ją pod swoim szklanym kloszem.
- Wracając do tematu tego badania naukowego, to tak, dokładnie o to chodzi - dodałam. - To faktycznie jest bardzo skomplikowane, ale tworzenie luster wcale nie jest takie trudne, jak się wydaje. Przynajmniej nie zwykłych zwierciadeł. A te legendy o zwierciadle ain eingarp albo lustro najpiękniejszej? Ile bym dała, by kiedykolwiek móc je zobaczyć…
Jaka szkoda, że zaginęły, jaka szkoda, że nie znajdowały się w mojej sypialni, a ja nie mogłam przesiadywać przed nimi godzinami, słuchając komplementów na swój temat. Ktoś musiał je kiedyś odnaleźć. Może ja? Może moje dziecko? Może mój brat?
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zaręczyny, przystojni panowie... czyż to nie były najwspanialsze tematy do plotkowania? Chociaż w większym towarzystwie nie wypadałoby nam omawiać niektórych rzeczy, a już zwłaszcza ze szczegółami, to tutaj, kiedy byłyśmy tylko we dwie, nie czułam potrzeby zbytniego trzymania się zasad.
- Och, to cudownie romantycznie - powiedziałam rozmarzonym tonem, trochę mając wrażenie, że słucham bajkowej historii. Victoria wydawała się na tyle zadowolona, że wcale nie odbiegało to tak od szczęśliwych historii.
- Przy mnie wszystko możesz mówisz - zapewniłam, ujmując rękę przyjaciółki w geście wsparcia. Zbytnio się przejmowała, że powiedziała coś, nad czym zwyczajnie, po ludzku się zastanawiała. Co to by było za życie, gdyby nikomu nie można było zdradzić swoich obaw? - Aranżowane małżeństwa nie zawsze są takie złe... - zaczęłam, sama chyba nie wiedząc czy mówię to do niej, czy może do siebie. W końcu mnie wciąż to czekało i nie wiedziałam czy moim przyszłym mężem nie okaże się jakiś zasuszony szlachcic. - Prawda? Chociaż, mimo wszystko, wciąż zdarzają się tacy, którzy są ze sobą z miłości, a rodzice jakimś cudem nie mają nic przeciwko. Też bym tak chciała - westchnęłam. - Nikt nie będzie taki jak Aaron - szepnęłam, zdając sobie sprawę, że to była zupełnie innego typu relacja. - Myślisz, że będziesz umiała być jego żoną, nie tylko dlatego, że musisz? - spytałam, mając na myśli te wszystkie, skomplikowane uczucia. Czy miłość mogła się pojawić pomiędzy dwójką ludzi, którzy zostali sobie przykazani, chociaż nikt wcześniej nie wiedział, czy są połówkami tego samego jabłka? Pewnie czasem zdarzało się i szczęśliwe zakończenie.
- Zapewne obserwują, zastanawiając się czy się od nas odciąć, czy może sami to zrobimy... Tak, listów jest mnóstwo i samych przedstawicieli również. Jednak mam wrażenie, że Brytyjskie Ministerstwo zamiast łagodzić sytuację, robi wręcz przeciwnie. Słyszałam plotki, że chce wystąpić z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Zastanawiam się co by to oznaczało dla naszego departamentu - podzieliłam się swoimi obawami. - I chyba lepiej go nie poznawać. Pamiętasz jak było w Hogwarcie pod sam koniec? Wyobraź sobie jaki by był, gdyby go spotkać twarzą w twarz - urwałam. - Tak się mówi. Ale... prawdę mówiąc, wolę się nad tym nie zastanawiać. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek miał się zainteresować akurat mną - powtarzałam to już po raz któryś, kolejnej osobie.
Nigdy wcześniej nie myślałam o wyjeździe jak o ucieczce. Nie chciałam opuszczać Anglii, bo musiałam, wtedy by to oznaczało, że nie wiedziałabym kiedy mogę wrócić. A chociaż marzyło mi się zwiedzanie wielkiego świata, to te okoliczności nie do końca mi odpowiadały.
- Och, no nie wiem, w takich okolicznościach... chyba nie ma sensu niepotrzebnie się śpieszyć? - odparłam wymijająco, chociaż Victoria mogła wiedzieć, jakie mam poglądy, jeśli chodzi o tak szybkie zaręczyny. Nie myślałam o tej w tej chwili, chociaż jeśli ojciec by coś postanowił, to zapewne nie miałabym dużo do gadania.
- Brzmiało całkiem skomplikowanie, kiedy wcześniej o tym mówiłaś - zauważyłam i ostrożnie upiłam parę łyków herbaty. - Och, też bym chciała zobaczyć ain eingarp - westchnęłam. - Może to też był projekt badawczy jakiejś grupy dawno temu? - Uśmiechnęłam się w zamyśleniu.
- Och, to cudownie romantycznie - powiedziałam rozmarzonym tonem, trochę mając wrażenie, że słucham bajkowej historii. Victoria wydawała się na tyle zadowolona, że wcale nie odbiegało to tak od szczęśliwych historii.
- Przy mnie wszystko możesz mówisz - zapewniłam, ujmując rękę przyjaciółki w geście wsparcia. Zbytnio się przejmowała, że powiedziała coś, nad czym zwyczajnie, po ludzku się zastanawiała. Co to by było za życie, gdyby nikomu nie można było zdradzić swoich obaw? - Aranżowane małżeństwa nie zawsze są takie złe... - zaczęłam, sama chyba nie wiedząc czy mówię to do niej, czy może do siebie. W końcu mnie wciąż to czekało i nie wiedziałam czy moim przyszłym mężem nie okaże się jakiś zasuszony szlachcic. - Prawda? Chociaż, mimo wszystko, wciąż zdarzają się tacy, którzy są ze sobą z miłości, a rodzice jakimś cudem nie mają nic przeciwko. Też bym tak chciała - westchnęłam. - Nikt nie będzie taki jak Aaron - szepnęłam, zdając sobie sprawę, że to była zupełnie innego typu relacja. - Myślisz, że będziesz umiała być jego żoną, nie tylko dlatego, że musisz? - spytałam, mając na myśli te wszystkie, skomplikowane uczucia. Czy miłość mogła się pojawić pomiędzy dwójką ludzi, którzy zostali sobie przykazani, chociaż nikt wcześniej nie wiedział, czy są połówkami tego samego jabłka? Pewnie czasem zdarzało się i szczęśliwe zakończenie.
- Zapewne obserwują, zastanawiając się czy się od nas odciąć, czy może sami to zrobimy... Tak, listów jest mnóstwo i samych przedstawicieli również. Jednak mam wrażenie, że Brytyjskie Ministerstwo zamiast łagodzić sytuację, robi wręcz przeciwnie. Słyszałam plotki, że chce wystąpić z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Zastanawiam się co by to oznaczało dla naszego departamentu - podzieliłam się swoimi obawami. - I chyba lepiej go nie poznawać. Pamiętasz jak było w Hogwarcie pod sam koniec? Wyobraź sobie jaki by był, gdyby go spotkać twarzą w twarz - urwałam. - Tak się mówi. Ale... prawdę mówiąc, wolę się nad tym nie zastanawiać. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek miał się zainteresować akurat mną - powtarzałam to już po raz któryś, kolejnej osobie.
Nigdy wcześniej nie myślałam o wyjeździe jak o ucieczce. Nie chciałam opuszczać Anglii, bo musiałam, wtedy by to oznaczało, że nie wiedziałabym kiedy mogę wrócić. A chociaż marzyło mi się zwiedzanie wielkiego świata, to te okoliczności nie do końca mi odpowiadały.
- Och, no nie wiem, w takich okolicznościach... chyba nie ma sensu niepotrzebnie się śpieszyć? - odparłam wymijająco, chociaż Victoria mogła wiedzieć, jakie mam poglądy, jeśli chodzi o tak szybkie zaręczyny. Nie myślałam o tej w tej chwili, chociaż jeśli ojciec by coś postanowił, to zapewne nie miałabym dużo do gadania.
- Brzmiało całkiem skomplikowanie, kiedy wcześniej o tym mówiłaś - zauważyłam i ostrożnie upiłam parę łyków herbaty. - Och, też bym chciała zobaczyć ain eingarp - westchnęłam. - Może to też był projekt badawczy jakiejś grupy dawno temu? - Uśmiechnęłam się w zamyśleniu.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Gdy Liliana wspomniała, że nasze zaręczyny były romantyczne, jedynie uśmiechnęłam się do niej delikatnie. Nie chciałam rujnować jej tego pięknego obrazu, jednak była moją przyjaciółką, a ja nie chciałam, aby żyła w nieświadomości. Dlatego postanowiłam lepiej opisać jej to spotkanie.
- Prawdę mówiąc, to nasze zaręczyny dalekie były od romantyczności - przyznałam, chociaż w moim głosie nie czuć było żadnego żalu. - Kelner przyniósł nam koperty, w mojej były napisane gratulacje od lady Nott. Potem dostaliśmy przystawki, chwilę ze sobą rozmawiając. Dowiedziałam się, że tego dnia lord Nott miał urodziny. Potem pojawiło się danie główne wraz z pierścionkiem. Absolutnie nie klękał, nie prosił mnie o rękę. Właściwie, to sama sobie nałożyłam pierścionek na palec. Jednak później zabrał mnie na nocny spacer po ulicach Londynu.
Wzruszyłam lekko ramionami. Ot cała historia z zaręczyn. Ja również wyobrażałam sobie, że przebiegnie to w trochę inny sposób. Bardziej romantycznie, w końcu byłam kobietą, a każda młoda dama o czymś takim marzyła. Jednak poznałam już lorda Notta na tyle, by od razu po wejściu do restauracji wiedzieć, że na nic takiego nie mogę liczyć.
Słuchałam uważnie Liliany, ciesząc się, że mogę powiedzieć jej wszystko. Miałam zamiar to wykorzystać. Lekkim skinieniem głowy potwierdziłam, że ma racje, że takie związki nadal istniały. Jednak mój taki nie był i chyba nigdy nie będzie.
- Nie wiem, jest na to za wcześnie. Póki co jestem nastawiona na to, że mam być dla niego towarzystwem, panią domu, matką jego pierworodnego, chociaż absolutnie o tym nie mówiliśmy - dodałam szybko. - Lady Nott sprawiła mu w dniu urodzin bardzo poważny prezent. Podarowała mu… mnie.
Byłam prezentem. Rzeczą. Chociaż nikomu nie chciałam o tym mówić, tak sobie postanowiłam w dniu zaręczyn, to jednak teraz, siedząc na przeciwko Liliany poczułam ogromną ochotę, aby jej o tym opowiedzieć. Przecież w pewnym sensie mnie to zabolało.
- Sam lord Nott mi o tym powiedział, każąc jednak nie brać sobie tego do serca, a ja mam zamiar go posłuchać - powiedziałam jeszcze, dosyć szczerze. - Skoro już zostałam tym… prezentem, to chciałabym, był ze mnie zadowolony.
Może Lilianie nie spodobają się moje słowa. Były bardzo konserwatywne i rygorystyczne, ale ja się z tym pogodziłam i po tych kilku dniach nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Przyjęłam z pokorą swoje przeznaczenie i nie miałam zamiaru się przeciwstawiać. Mój ojciec i tak wszystko podpisał za mnie, umowa była zawarta i nie do zerwania. Od naszego związku zależały dalsze bardzo dobre relacje naszych rodów, a ja nie mogłam pozwolić na to, aby przez mój kaprys zostały one naruszone.
- Wystąpić z Konfederacji Czarodziejów? Nie znam się zbytnio na polityce, nie wiem czy to dobrze, czy źle. Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytałam. - Masz rację, absolutnie nie chciałabym trafić na niego osobiście. I przepraszam, po prostu trochę się obawiam. Ta sytuacja dla nikogo nie jest komfortowa.
Zgrabnie przeszłyśmy do zaręczyn Liliany, a ja na jej stwierdzenie jedynie uśmiechnęłam się radośnie. Chciałam, by i na jej palcu pojawił się nowy pierścionek. Ten jeden, jedyny, zaręczynowy. Ale chcieć moje, chcieć jej, a chcieć jej ojca to zupełnie trzy różne kwestie.
- Nie zwlekaj zbyt długo, moja droga, żebyś nie obudziła się za późno - dodałam, puszczając jej oczko.
Na wspomnienie o projekcie badawczym robiło mi się ciepło. Bardzo mi zależało na tym, aby się wykazać i pokazać z jak najlepszej strony. Co jak co, będąc narzeczoną lorda Notta byłam pod jego obserwacją i nie tylko jego, bo całej jego najbliższej rodziny. Musiałam pokazać, że jestem wartościową osobą.
- Bo jest skomplikowane, naprawdę nie wiem jak nam to wszystko wyjdzie - przyznałam. - Ain eingarp? Nie, chociaż można by kiedyś zorganizować jego poszukiwania. Może mi się uda.
Wzruszyłam ramionami, na razie zostawiając temat przyszłości, a skupiając się na tym, co działo się teraz, czyli moich zaręczynach, moim pierścionki i rozpoczynającym się dla mnie nowym życiu. Uśmiechnęłam się szeroko, wstając.
- Ale, nie rozmawiajmy o tych strasznych rzeczach, pokażę ci suknie, co miałam na zaręczynach - powiedziałam radośnie, zmierzając w stronę przymierzalni. - Idziesz?
- Prawdę mówiąc, to nasze zaręczyny dalekie były od romantyczności - przyznałam, chociaż w moim głosie nie czuć było żadnego żalu. - Kelner przyniósł nam koperty, w mojej były napisane gratulacje od lady Nott. Potem dostaliśmy przystawki, chwilę ze sobą rozmawiając. Dowiedziałam się, że tego dnia lord Nott miał urodziny. Potem pojawiło się danie główne wraz z pierścionkiem. Absolutnie nie klękał, nie prosił mnie o rękę. Właściwie, to sama sobie nałożyłam pierścionek na palec. Jednak później zabrał mnie na nocny spacer po ulicach Londynu.
Wzruszyłam lekko ramionami. Ot cała historia z zaręczyn. Ja również wyobrażałam sobie, że przebiegnie to w trochę inny sposób. Bardziej romantycznie, w końcu byłam kobietą, a każda młoda dama o czymś takim marzyła. Jednak poznałam już lorda Notta na tyle, by od razu po wejściu do restauracji wiedzieć, że na nic takiego nie mogę liczyć.
Słuchałam uważnie Liliany, ciesząc się, że mogę powiedzieć jej wszystko. Miałam zamiar to wykorzystać. Lekkim skinieniem głowy potwierdziłam, że ma racje, że takie związki nadal istniały. Jednak mój taki nie był i chyba nigdy nie będzie.
- Nie wiem, jest na to za wcześnie. Póki co jestem nastawiona na to, że mam być dla niego towarzystwem, panią domu, matką jego pierworodnego, chociaż absolutnie o tym nie mówiliśmy - dodałam szybko. - Lady Nott sprawiła mu w dniu urodzin bardzo poważny prezent. Podarowała mu… mnie.
Byłam prezentem. Rzeczą. Chociaż nikomu nie chciałam o tym mówić, tak sobie postanowiłam w dniu zaręczyn, to jednak teraz, siedząc na przeciwko Liliany poczułam ogromną ochotę, aby jej o tym opowiedzieć. Przecież w pewnym sensie mnie to zabolało.
- Sam lord Nott mi o tym powiedział, każąc jednak nie brać sobie tego do serca, a ja mam zamiar go posłuchać - powiedziałam jeszcze, dosyć szczerze. - Skoro już zostałam tym… prezentem, to chciałabym, był ze mnie zadowolony.
Może Lilianie nie spodobają się moje słowa. Były bardzo konserwatywne i rygorystyczne, ale ja się z tym pogodziłam i po tych kilku dniach nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Przyjęłam z pokorą swoje przeznaczenie i nie miałam zamiaru się przeciwstawiać. Mój ojciec i tak wszystko podpisał za mnie, umowa była zawarta i nie do zerwania. Od naszego związku zależały dalsze bardzo dobre relacje naszych rodów, a ja nie mogłam pozwolić na to, aby przez mój kaprys zostały one naruszone.
- Wystąpić z Konfederacji Czarodziejów? Nie znam się zbytnio na polityce, nie wiem czy to dobrze, czy źle. Co o tym wszystkim sądzisz? - zapytałam. - Masz rację, absolutnie nie chciałabym trafić na niego osobiście. I przepraszam, po prostu trochę się obawiam. Ta sytuacja dla nikogo nie jest komfortowa.
Zgrabnie przeszłyśmy do zaręczyn Liliany, a ja na jej stwierdzenie jedynie uśmiechnęłam się radośnie. Chciałam, by i na jej palcu pojawił się nowy pierścionek. Ten jeden, jedyny, zaręczynowy. Ale chcieć moje, chcieć jej, a chcieć jej ojca to zupełnie trzy różne kwestie.
- Nie zwlekaj zbyt długo, moja droga, żebyś nie obudziła się za późno - dodałam, puszczając jej oczko.
Na wspomnienie o projekcie badawczym robiło mi się ciepło. Bardzo mi zależało na tym, aby się wykazać i pokazać z jak najlepszej strony. Co jak co, będąc narzeczoną lorda Notta byłam pod jego obserwacją i nie tylko jego, bo całej jego najbliższej rodziny. Musiałam pokazać, że jestem wartościową osobą.
- Bo jest skomplikowane, naprawdę nie wiem jak nam to wszystko wyjdzie - przyznałam. - Ain eingarp? Nie, chociaż można by kiedyś zorganizować jego poszukiwania. Może mi się uda.
Wzruszyłam ramionami, na razie zostawiając temat przyszłości, a skupiając się na tym, co działo się teraz, czyli moich zaręczynach, moim pierścionki i rozpoczynającym się dla mnie nowym życiu. Uśmiechnęłam się szeroko, wstając.
- Ale, nie rozmawiajmy o tych strasznych rzeczach, pokażę ci suknie, co miałam na zaręczynach - powiedziałam radośnie, zmierzając w stronę przymierzalni. - Idziesz?
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedy Victoria zdradziła mi jak w rzeczywistości wyglądały jej zaręczyny, mój entuzjazm trochę opadł. No tak, przecież nie mogło być idealnie i nie wiem czego się spodziewałam, skoro od początku wiedziałam, że w tym przypadku wszystko było zaplanowane. Lubiłam nasz arystokratyczny świat, nie należałam do tych buntowniczek, które z radością wyrzekłyby się swojej rodziny, ale czasem niektóre rzeczy mnie... może nie tyle przerażały, co napawały potrzebą sprzeciwienia się.
- Nie uklęknął? - zdziwiłam się. Co jak co, ale wydawało mi się, że w taki sposób zaręczyny nie odbywały się jedynie w bajkach, a również w prawdziwym świecie. - Więc nawet nie spytał? - Nie mogłam zrozumieć. Wyobrażałam sobie ten pierścionek, leżący smutno na talerzu. - To rzeczywiście nie brzmi romantycznie - przyznałam. - Przynajmniej ten spacer. - Uśmiechnęłam się trochę blado, tym razem nawet nie myśląc o jakimś trzymaniu za ręce i słodkich słówkach.
Trochę jakby ta opowieść wciąż brzmiała zbyt dobrze, Victoria zdradziła mi kolejną informację. Natychmiast przyszło mi do głowy, że odpowiednim prezentem dla lorda mógłby być piękny koń... ale narzeczona? Nie podzieliłam się jednak swoimi przemyśleniami, miałam wrażenie, że już i tak dostatecznie trudno było Victorii nie brać tego do serca, chociaż wydawała się tak lekko o tym opowiadać.
- Na pewno jesteś wyjątkowym prezentem - powiedziałam ostrożnie. Moje słowa wyrażały zupełnie co innego niż myśli. - Mam nadzieję, że lord Nott zdaje sobie z tego sprawę. - Jeszcze raz posłałam ten nikły raczej uśmiech. - Skoro miał urodziny, ile lat skończył? - zmieniłam trochę temat, chcąc wiedzieć o ile był starszy jej narzeczony, bo że był, wydawało się oczywiste.
Rozmyślając o decyzjach, jakie chciało podjąć Ministerstwo, niczego nie byłam pewna. Ludzie mówili różne rzeczy i we wszystkim było trochę prawdy, ale ciężko było przewidzieć do czego mogą doprowadzić tak drastyczne zmiany.
- Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że to nie byłoby dla nas najlepsze, gdybyśmy z niego wystąpili. Nawet nie chodzi o to, że mój departament współpracuje głównie z krajami, które do niego należą... Konfederacja ma przecież na celu, żeby wszyscy jej członkowie się wspierali. A teraz mogą nadejść czasy, kiedy to wsparcie wyjątkowo nam się przyda - powiedziałam, mając na myśli oczywiście Grindelwalda. - Perspektywa odcięcia od innych magicznych krajów wydaje się być dosyć przerażająca - skończyłam, milknąc na chwilę i pozwalając, żeby wizja mrocznych czasów na chwilę zagościła w mojej głowie.
Victoria całkiem sprawnie ją przegoniła, za co byłam jej wdzięczna. Ile można rozmawiać o polityce i tym, co nas czeka, jeśli stanie się najgorsze? Co prawda nie miałam pojęcia co może tym najgorszym być, ale niewątpliwie mój wpływ na najważniejsze decyzje był raczej znikomy.
Ruszyłam do przymierzalni, zostawiając na stoliku niedopitą herbatę. Miło było wejść do tak przyjemnie kojarzącego się miejsca - uwielbiałam oglądać piękne stroje.
- Kto ją zaprojektował? - zapytałam, stając w pomieszczeniu i czekając, aż Victoria zaprezentuje mi swoją kreację. Tych zrobionych na specjalnie okazje raczej nie zakładało się po raz kolejny, a na pewno takim dniem były zaręczyny.
- Nie uklęknął? - zdziwiłam się. Co jak co, ale wydawało mi się, że w taki sposób zaręczyny nie odbywały się jedynie w bajkach, a również w prawdziwym świecie. - Więc nawet nie spytał? - Nie mogłam zrozumieć. Wyobrażałam sobie ten pierścionek, leżący smutno na talerzu. - To rzeczywiście nie brzmi romantycznie - przyznałam. - Przynajmniej ten spacer. - Uśmiechnęłam się trochę blado, tym razem nawet nie myśląc o jakimś trzymaniu za ręce i słodkich słówkach.
Trochę jakby ta opowieść wciąż brzmiała zbyt dobrze, Victoria zdradziła mi kolejną informację. Natychmiast przyszło mi do głowy, że odpowiednim prezentem dla lorda mógłby być piękny koń... ale narzeczona? Nie podzieliłam się jednak swoimi przemyśleniami, miałam wrażenie, że już i tak dostatecznie trudno było Victorii nie brać tego do serca, chociaż wydawała się tak lekko o tym opowiadać.
- Na pewno jesteś wyjątkowym prezentem - powiedziałam ostrożnie. Moje słowa wyrażały zupełnie co innego niż myśli. - Mam nadzieję, że lord Nott zdaje sobie z tego sprawę. - Jeszcze raz posłałam ten nikły raczej uśmiech. - Skoro miał urodziny, ile lat skończył? - zmieniłam trochę temat, chcąc wiedzieć o ile był starszy jej narzeczony, bo że był, wydawało się oczywiste.
Rozmyślając o decyzjach, jakie chciało podjąć Ministerstwo, niczego nie byłam pewna. Ludzie mówili różne rzeczy i we wszystkim było trochę prawdy, ale ciężko było przewidzieć do czego mogą doprowadzić tak drastyczne zmiany.
- Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że to nie byłoby dla nas najlepsze, gdybyśmy z niego wystąpili. Nawet nie chodzi o to, że mój departament współpracuje głównie z krajami, które do niego należą... Konfederacja ma przecież na celu, żeby wszyscy jej członkowie się wspierali. A teraz mogą nadejść czasy, kiedy to wsparcie wyjątkowo nam się przyda - powiedziałam, mając na myśli oczywiście Grindelwalda. - Perspektywa odcięcia od innych magicznych krajów wydaje się być dosyć przerażająca - skończyłam, milknąc na chwilę i pozwalając, żeby wizja mrocznych czasów na chwilę zagościła w mojej głowie.
Victoria całkiem sprawnie ją przegoniła, za co byłam jej wdzięczna. Ile można rozmawiać o polityce i tym, co nas czeka, jeśli stanie się najgorsze? Co prawda nie miałam pojęcia co może tym najgorszym być, ale niewątpliwie mój wpływ na najważniejsze decyzje był raczej znikomy.
Ruszyłam do przymierzalni, zostawiając na stoliku niedopitą herbatę. Miło było wejść do tak przyjemnie kojarzącego się miejsca - uwielbiałam oglądać piękne stroje.
- Kto ją zaprojektował? - zapytałam, stając w pomieszczeniu i czekając, aż Victoria zaprezentuje mi swoją kreację. Tych zrobionych na specjalnie okazje raczej nie zakładało się po raz kolejny, a na pewno takim dniem były zaręczyny.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Widziałam malujące się na twarzy Liliany zdziwienie i było mi trochę żal, że psuję jej światopogląd. Tak właśnie myślałam, że wyobrażała sobie całe zaręczyny trochę inaczej. Prawdę mówiąc, ja również czasami pozwalałam popłynąć swojej wyobraźni i ustawić lorda Nott w odpowiedniejszej pozycji, klęczącego u moich nóg, trzymający mnie za dłoń. Nie powiem, myśl ta była niezwykle miła i kusząca, aby zastąpić nią prawdziwy obraz. Jednakże szybko odrzucałam od siebie te myśli. Nie byłam wszakże osobą, która pozwalała, aby moja wyobraźnia wzięła nade mną górę. Wiedziałam co było prawdą i, że życie absolutnie nie jest sielanką. W moim przypadku moje narzeczeństwo było tylko i wyłącznie umową i tego musiałam się trzymać. Uchroni mnie to przed cierpieniem i zawodem.
Kręciłam głową za każdym razem, gdy padało z jej ust pytanie. Na wspomnienie o spacerze nic nie odpowiedziałam, bo najzwyczajniej w świecie nie było co opowiadać. Nawet nie pamiętam dokładnie czy rozmawialiśmy o czymś specjalnym, pamiętam, że noc była piękna i księżyc bardzo jasny.
Słysząc jej stwierdzenie, że na pewno jestem wyjątkowym prezentem, najpierw spojrzałam na nią zdziwiona, by po chwili roześmiać się, jakby z jakiegoś dobrego żartu. Chociaż absolutnie to żartem nie było.
- Tak, też liczę na to, że prezent się udał - dodałam z szerokim uśmiechem.
Bo co? Miałam usiąść i płakać? Załamać ręce, że nie chce być niczyim prezentem? A może pójść do ojca i powiedzieć mu prosto w oczy jak śmie dysponować mną jak rzeczą? Dostałabym w twarz, w najlepszym wypadku, i tyle byłoby z mojej waleczności i próby udowodnienia, że jestem człowiekiem, a nie przedmiotem. Wybrałam więc potulność, pokorę wobec jego wyborów i spokojne życie.
Gdy zapytała o urodziny zmarszczyłam lekko swoje brwi.
- Tak właściwie, to nie wiem. Chyba go o to pytałam, ale nie pamiętam, abym uzyskała odpowiedź - przyznałam ze szczerością.
Zmartwił mnie trochę fakt, że nie wiem tak podstawowej rzeczy na temat swojego narzeczonego i stwierdziłam, że w najbliższej okazji będę musiała to nadrobić. A może powinnam zapytać Nicholasa?
- Nie znam się zbytnio na polityce - dodałam od siebie. - I prawdę mówiąc nie rozumiem tej całej zasady Konfederacji. Jesteś pewna, że jest ona dla nas pomocą a nie ciężarem? Może to tylko przykrywka, a tak naprawdę jest zupełnie inaczej? I tak zapewne zagłosuje tak, jak każe mi ojciec.
Wzruszyłam lekko ramionami. Dla mnie to było bez znaczenia. Oczywiście przejmowałam się światem, tym co dzieje się w Hogwarcie, ostatnimi atakami na szlacheckich czarodziejów, jednak miałam też swoje problemy i zmartwienia. Moja praca, moje zaręczyny były dla mnie póki co najważniejsze.
Gdy znalazłyśmy się w garderobie złe myśli i polityka już dawno opuściły moją głowę. Teraz znalazłam się niemal w swoim królestwie, gdzie rządziły moje suknie, buty, perfumy. Mogłam spędzać tu przecież całe dnie stojąc przed lustrem i układając włosy.
- Moja ciocia, swoją drogą rano, przed zaręczynami przygotowano mnie tak, jakby pakowano w najwyższej jakości papier podarunkowy, brakowało mi jedynie wstążki w pasie - zaśmiałam się cicho. - Ale, oby było warto…
Szkoda, że tamtego ranka nie wpadłam na to, że dlatego mnie tak pucują, czeszą, malują i ubierają. Ale, było już to za mną, a jedyne czym byłam zainteresowana teraz to fakt, czy uda mi się spotkać w narzeczonym jeszcze przed ślubem. Byłoby bardzo miło.
- Liliano, tak się cieszę, że mnie odwiedziłaś. Jesteś jedyną osobą, której powiedziałam o tym co działo się na zaręczynach - powiedziałam, ściskając ją za dłoń.
Naprawdę miło było mieć tak zaufaną przyjaciółkę.
Kręciłam głową za każdym razem, gdy padało z jej ust pytanie. Na wspomnienie o spacerze nic nie odpowiedziałam, bo najzwyczajniej w świecie nie było co opowiadać. Nawet nie pamiętam dokładnie czy rozmawialiśmy o czymś specjalnym, pamiętam, że noc była piękna i księżyc bardzo jasny.
Słysząc jej stwierdzenie, że na pewno jestem wyjątkowym prezentem, najpierw spojrzałam na nią zdziwiona, by po chwili roześmiać się, jakby z jakiegoś dobrego żartu. Chociaż absolutnie to żartem nie było.
- Tak, też liczę na to, że prezent się udał - dodałam z szerokim uśmiechem.
Bo co? Miałam usiąść i płakać? Załamać ręce, że nie chce być niczyim prezentem? A może pójść do ojca i powiedzieć mu prosto w oczy jak śmie dysponować mną jak rzeczą? Dostałabym w twarz, w najlepszym wypadku, i tyle byłoby z mojej waleczności i próby udowodnienia, że jestem człowiekiem, a nie przedmiotem. Wybrałam więc potulność, pokorę wobec jego wyborów i spokojne życie.
Gdy zapytała o urodziny zmarszczyłam lekko swoje brwi.
- Tak właściwie, to nie wiem. Chyba go o to pytałam, ale nie pamiętam, abym uzyskała odpowiedź - przyznałam ze szczerością.
Zmartwił mnie trochę fakt, że nie wiem tak podstawowej rzeczy na temat swojego narzeczonego i stwierdziłam, że w najbliższej okazji będę musiała to nadrobić. A może powinnam zapytać Nicholasa?
- Nie znam się zbytnio na polityce - dodałam od siebie. - I prawdę mówiąc nie rozumiem tej całej zasady Konfederacji. Jesteś pewna, że jest ona dla nas pomocą a nie ciężarem? Może to tylko przykrywka, a tak naprawdę jest zupełnie inaczej? I tak zapewne zagłosuje tak, jak każe mi ojciec.
Wzruszyłam lekko ramionami. Dla mnie to było bez znaczenia. Oczywiście przejmowałam się światem, tym co dzieje się w Hogwarcie, ostatnimi atakami na szlacheckich czarodziejów, jednak miałam też swoje problemy i zmartwienia. Moja praca, moje zaręczyny były dla mnie póki co najważniejsze.
Gdy znalazłyśmy się w garderobie złe myśli i polityka już dawno opuściły moją głowę. Teraz znalazłam się niemal w swoim królestwie, gdzie rządziły moje suknie, buty, perfumy. Mogłam spędzać tu przecież całe dnie stojąc przed lustrem i układając włosy.
- Moja ciocia, swoją drogą rano, przed zaręczynami przygotowano mnie tak, jakby pakowano w najwyższej jakości papier podarunkowy, brakowało mi jedynie wstążki w pasie - zaśmiałam się cicho. - Ale, oby było warto…
Szkoda, że tamtego ranka nie wpadłam na to, że dlatego mnie tak pucują, czeszą, malują i ubierają. Ale, było już to za mną, a jedyne czym byłam zainteresowana teraz to fakt, czy uda mi się spotkać w narzeczonym jeszcze przed ślubem. Byłoby bardzo miło.
- Liliano, tak się cieszę, że mnie odwiedziłaś. Jesteś jedyną osobą, której powiedziałam o tym co działo się na zaręczynach - powiedziałam, ściskając ją za dłoń.
Naprawdę miło było mieć tak zaufaną przyjaciółkę.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kiedy Victoria się roześmiała, ja również to zrobiłam. Co innego nam pozostało? Patrząc z pewnej perspektywy (na pewno nie z tej, w której znajdowałam się ja, czy ona), nawet można było uznać to za zabawne. Gdybym tylko żyła w innej rzeczywistości, była innej płci i mogła naprawdę decydować o najważniejszych decyzjach w swoim życiu.
- Jak mi go pokazywałaś przed gonitwą, nie wyglądał bardzo źle - powiedziałam, poprzez "źle" mając na myśli "staro". - Jest chyba nawet przystojny? - Nie pozwalałam aby z twarz zniknął mi uśmiech, wywołany wcześniejszą chwilą wesołości. Arystokraci przeważnie mieli szlachetne rysy twarzy, ale ciężko było w ten sposób mówić o tych już raczej pomarszczonych.
Mi wydawało się zawsze, że na polityce się znam. Lubiłam śledzić to, co działo się w tym światku, nawet jeśli nie zawsze (a może i dosyć często) wszystko rozumiałam. Fascynował mnie, jak fałszywy mógł być, a równocześnie w jak duży sposób małe decyzje mogły oddziaływać na całe społeczeństwo czarodziejów.
- Tak mi się wydaje. Ciężko być pewnym... czegokolwiek. Chociażby tego, jaki naprawdę cel ma to referendum - stwierdziłam, martwiąc się bardzo, że Victoria miała zamiar zagłosować tak, jak chciał jej ojciec. Co prawda nie znałam jego poglądów i ciężko było wyobrażać sobie, że zakreśli odpowiedź na trzy pytania inaczej niż chciał, skoro podejmował decyzję z kim spędzi resztę swojego życia. Poza tym nie znała się na polityce - całkiem wygodnie było wytłumaczyć to w ten sposób. - Powinnaś zagłosować tak, jak czujesz - powiedziałam, uśmiechając się łagodnie, nie komentując w żaden sposób jej ostatniej wypowiedzi. Mogłam nie podzielać jej zdania, ale przecież kiedy spędzałam czas z Victorią, nie chodziło o politykę. Miało być miło, a ten temat zbyt często potrafił poróżnić bliskie sobie osoby. Dlatego stwierdziłam, że nie było to takie ważne.
Otoczenie ubrań i roznoszący się, przyjemny zapach rzeczywiście odrywał myśli od nieprzyjemnych tematów. Nawet jeśli w niektórych sprawach miałam inne osądy niż większość panien z towarzystwa, to nie mogłam odmówić sobie strojenia się i zachwytów nad kolejnymi sukniami, czy piękną biżuterią.
- Mogłam się domyślić. - Uśmiechnęłam się, gładząc materiał. - Nie było kokardy? Pewnie tylko ci się wydaje, musiała być, tylko byłaś tak podekscytowana, że nie zauważyłaś! - stwierdziłam ze śmiechem, wyobrażając sobie jakieś strojne bransolety czy naszyjniki. Skoro papier mógł być suknią, dlaczego one nie miały zastępować kokardy? - Jak będziesz wyglądała podczas ślubu... nawet nie mogę sobie wyobrazić! Ale przynajmniej wtedy będę mogła cię zobaczyć. - W końcu zaręczyny nie były jeszcze tym najważniejszym wydarzeniem.
- Och, kochana, wiesz, że zawsze cię wysłucham - odparłam, chcąc też Victorię uściskać. Bałam się momentu, kiedy to ona będzie słuchać moich opowieści, ale na razie mogłam beztrosko oglądać suknię z jej zaręczyn, ciesząc się jednak, to nie moja.
Po jakimś czasie wróciłyśmy do pokoju, gdzie czekała zimna już herbata. Skrzaty chciały przynieść nową, ale ja kolejną miałam zamiar wypić już u siebie. Victoria zapewne miała dużo pracy, pożegnałam się więc z nią serdecznie i wróciłam do Fenland.
zt x2
- Jak mi go pokazywałaś przed gonitwą, nie wyglądał bardzo źle - powiedziałam, poprzez "źle" mając na myśli "staro". - Jest chyba nawet przystojny? - Nie pozwalałam aby z twarz zniknął mi uśmiech, wywołany wcześniejszą chwilą wesołości. Arystokraci przeważnie mieli szlachetne rysy twarzy, ale ciężko było w ten sposób mówić o tych już raczej pomarszczonych.
Mi wydawało się zawsze, że na polityce się znam. Lubiłam śledzić to, co działo się w tym światku, nawet jeśli nie zawsze (a może i dosyć często) wszystko rozumiałam. Fascynował mnie, jak fałszywy mógł być, a równocześnie w jak duży sposób małe decyzje mogły oddziaływać na całe społeczeństwo czarodziejów.
- Tak mi się wydaje. Ciężko być pewnym... czegokolwiek. Chociażby tego, jaki naprawdę cel ma to referendum - stwierdziłam, martwiąc się bardzo, że Victoria miała zamiar zagłosować tak, jak chciał jej ojciec. Co prawda nie znałam jego poglądów i ciężko było wyobrażać sobie, że zakreśli odpowiedź na trzy pytania inaczej niż chciał, skoro podejmował decyzję z kim spędzi resztę swojego życia. Poza tym nie znała się na polityce - całkiem wygodnie było wytłumaczyć to w ten sposób. - Powinnaś zagłosować tak, jak czujesz - powiedziałam, uśmiechając się łagodnie, nie komentując w żaden sposób jej ostatniej wypowiedzi. Mogłam nie podzielać jej zdania, ale przecież kiedy spędzałam czas z Victorią, nie chodziło o politykę. Miało być miło, a ten temat zbyt często potrafił poróżnić bliskie sobie osoby. Dlatego stwierdziłam, że nie było to takie ważne.
Otoczenie ubrań i roznoszący się, przyjemny zapach rzeczywiście odrywał myśli od nieprzyjemnych tematów. Nawet jeśli w niektórych sprawach miałam inne osądy niż większość panien z towarzystwa, to nie mogłam odmówić sobie strojenia się i zachwytów nad kolejnymi sukniami, czy piękną biżuterią.
- Mogłam się domyślić. - Uśmiechnęłam się, gładząc materiał. - Nie było kokardy? Pewnie tylko ci się wydaje, musiała być, tylko byłaś tak podekscytowana, że nie zauważyłaś! - stwierdziłam ze śmiechem, wyobrażając sobie jakieś strojne bransolety czy naszyjniki. Skoro papier mógł być suknią, dlaczego one nie miały zastępować kokardy? - Jak będziesz wyglądała podczas ślubu... nawet nie mogę sobie wyobrazić! Ale przynajmniej wtedy będę mogła cię zobaczyć. - W końcu zaręczyny nie były jeszcze tym najważniejszym wydarzeniem.
- Och, kochana, wiesz, że zawsze cię wysłucham - odparłam, chcąc też Victorię uściskać. Bałam się momentu, kiedy to ona będzie słuchać moich opowieści, ale na razie mogłam beztrosko oglądać suknię z jej zaręczyn, ciesząc się jednak, to nie moja.
Po jakimś czasie wróciłyśmy do pokoju, gdzie czekała zimna już herbata. Skrzaty chciały przynieść nową, ale ja kolejną miałam zamiar wypić już u siebie. Victoria zapewne miała dużo pracy, pożegnałam się więc z nią serdecznie i wróciłam do Fenland.
zt x2
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
13 kwietnia '56
Trzynasty kwietnia chyba nie był piątkiem, ale na pewno był bardzo pechowy. Chyba nie muszę mówić jak okropny krzyk rozniósł się po całej posiadłości gdy po pobudce spojrzałam w lustro i odkryłam, że całe moje ciało pokrywa różowe futro. O mało nie zemdlałam, cudem utrzymując równowagę. Gdy tylko usłyszałam kroki służby kierujące się w stronę mojej sypialni zaryglowałam drzwi i zarzekałam się, że nie chcę nikogo widzieć i mają zostawić mnie w spokoju. Pierwszych kilka chwil to było nerwowe poszukiwanie różdżki, bo oczywiście jak była mi niesamowicie potrzebna, to nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Dalej było rzucanie na siebie zaklęcia, które miało pozbyć się wszystkich niechcianych włosów i gdy już myślałam, że mi się udało, to one zaczęły odrastać. W pierwszej chwili nie uwierzyłam w to co widzę. spróbowałam po raz drugi, trzeci, piąty, aż w końcu rozpłakałam się, nie wiedząc co mam począć. Służbie nie ufałam, ich jako pierwszych oskarżyłam o to, co mi się przytrafiło i byłam pewna, że gdy tylko pozbędę się problemu, to zrobię taką awanturę, że głowa mała. Rodziców nie było w domu, nie miałam się do kogo zwrócić o pomoc, więc musiałam wezwać kogoś sową. I moja pierwsza myśl padła na Lilianę. Była ona moją przyjaciółką jeszcze z czasów szkolnych, wierzyłam, że mi pomoże i stawi się u mnie w posiadłości, aby pomóc mi pozbyć się tego okropieństwa. Nerwowym ruchem ręki napisałam błagalną wiadomość z prośbą o jej przybycie, a gdy sowa opuściła moją sypialnie, przy okazj patrząc się na mnie jak na dziwadło, nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać.
Stojąc naga przy lustrze spoglądałam na swoje ciało pokryte różowym futrem i nie mogłam wyjść z podziwu jak okrutnym trzeba być człowiekiem, aby coś takiego mi zrobić. Byłam pewna, że to nie była moja wina, bo przez ostatnich kilka dni nie testowałam żadnych nowych perfum, więc nie mógł być to żaden skutek uboczny. Ktoś musiał zrobić mi psikusa. Ale z jakiego powodu? Przecież byłam miła zazwyczaj, dobrze wychowana i ułożona, nikomu nie zrobiłam krzywdy, nie mówiłam brzydkich rzeczy i służbę też traktowałam w odpowiedni sposób. Ktoś chciał, abym była brzydka? Bym nie mogła pokazać się publicznie? Ktoś zazdrościł mi mojego pięknego lica? Jak tak można?
Założyłam na siebie jedynie delikatną, bawełnianą koszulkę nocną, bo nie było sensu się ubierać, gdy zaraz przyjdzie mi się rozebrać w celu pozbycia się tych włosów, które prawdę mówiąc były bardzo nieprzyjemne w odczuciu. Krążyłam zdenerwowana wokół własnego łóżka, nie mogąc się doczekać pojawienia się przyjaciółki. Gdy tylko usłyszałam pukanie do drzwi przytrzymałam je, a gdy Liliana potwierdziła, że to ona, uchyliłam je lekko.
- Tylko się nie wystrasz, proszę cię i nie zacznij się ze mnie śmiać, bo się popłacze - powiedziałam rozżalona.
Dopiero wtedy otworzyłam drzwi i pozwoliłam jej wejść do środka. Stanęłam przed nią w bawełnianej, różowej koszulce nocnej, a całe moje ciało pokrywało różowe futro. Stopy, nogi, pośladki, brzuch, ręce, szyja, plecy, nawet twarz - wszystko. Miło, że chociaż moje brwi i włosy na głowie nadal mały swój naturalny, blond kolor. Bo gdyby było inaczej, chyba nigdy w życiu nie opuściłabym swojego pokoju i do końca moich dni żyła jako pustelnica.
Trzynasty kwietnia chyba nie był piątkiem, ale na pewno był bardzo pechowy. Chyba nie muszę mówić jak okropny krzyk rozniósł się po całej posiadłości gdy po pobudce spojrzałam w lustro i odkryłam, że całe moje ciało pokrywa różowe futro. O mało nie zemdlałam, cudem utrzymując równowagę. Gdy tylko usłyszałam kroki służby kierujące się w stronę mojej sypialni zaryglowałam drzwi i zarzekałam się, że nie chcę nikogo widzieć i mają zostawić mnie w spokoju. Pierwszych kilka chwil to było nerwowe poszukiwanie różdżki, bo oczywiście jak była mi niesamowicie potrzebna, to nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Dalej było rzucanie na siebie zaklęcia, które miało pozbyć się wszystkich niechcianych włosów i gdy już myślałam, że mi się udało, to one zaczęły odrastać. W pierwszej chwili nie uwierzyłam w to co widzę. spróbowałam po raz drugi, trzeci, piąty, aż w końcu rozpłakałam się, nie wiedząc co mam począć. Służbie nie ufałam, ich jako pierwszych oskarżyłam o to, co mi się przytrafiło i byłam pewna, że gdy tylko pozbędę się problemu, to zrobię taką awanturę, że głowa mała. Rodziców nie było w domu, nie miałam się do kogo zwrócić o pomoc, więc musiałam wezwać kogoś sową. I moja pierwsza myśl padła na Lilianę. Była ona moją przyjaciółką jeszcze z czasów szkolnych, wierzyłam, że mi pomoże i stawi się u mnie w posiadłości, aby pomóc mi pozbyć się tego okropieństwa. Nerwowym ruchem ręki napisałam błagalną wiadomość z prośbą o jej przybycie, a gdy sowa opuściła moją sypialnie, przy okazj patrząc się na mnie jak na dziwadło, nie pozostało mi nic innego jak tylko czekać.
Stojąc naga przy lustrze spoglądałam na swoje ciało pokryte różowym futrem i nie mogłam wyjść z podziwu jak okrutnym trzeba być człowiekiem, aby coś takiego mi zrobić. Byłam pewna, że to nie była moja wina, bo przez ostatnich kilka dni nie testowałam żadnych nowych perfum, więc nie mógł być to żaden skutek uboczny. Ktoś musiał zrobić mi psikusa. Ale z jakiego powodu? Przecież byłam miła zazwyczaj, dobrze wychowana i ułożona, nikomu nie zrobiłam krzywdy, nie mówiłam brzydkich rzeczy i służbę też traktowałam w odpowiedni sposób. Ktoś chciał, abym była brzydka? Bym nie mogła pokazać się publicznie? Ktoś zazdrościł mi mojego pięknego lica? Jak tak można?
Założyłam na siebie jedynie delikatną, bawełnianą koszulkę nocną, bo nie było sensu się ubierać, gdy zaraz przyjdzie mi się rozebrać w celu pozbycia się tych włosów, które prawdę mówiąc były bardzo nieprzyjemne w odczuciu. Krążyłam zdenerwowana wokół własnego łóżka, nie mogąc się doczekać pojawienia się przyjaciółki. Gdy tylko usłyszałam pukanie do drzwi przytrzymałam je, a gdy Liliana potwierdziła, że to ona, uchyliłam je lekko.
- Tylko się nie wystrasz, proszę cię i nie zacznij się ze mnie śmiać, bo się popłacze - powiedziałam rozżalona.
Dopiero wtedy otworzyłam drzwi i pozwoliłam jej wejść do środka. Stanęłam przed nią w bawełnianej, różowej koszulce nocnej, a całe moje ciało pokrywało różowe futro. Stopy, nogi, pośladki, brzuch, ręce, szyja, plecy, nawet twarz - wszystko. Miło, że chociaż moje brwi i włosy na głowie nadal mały swój naturalny, blond kolor. Bo gdyby było inaczej, chyba nigdy w życiu nie opuściłabym swojego pokoju i do końca moich dni żyła jako pustelnica.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Ostatnio zmieniony przez Victoria Parkinson dnia 26.11.17 12:11, w całości zmieniany 1 raz
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciężko było powiedzieć co pomyślałam sobie po otrzymaniu listu od Victorii, bo byłam wtedy jeszcze całkiem zaspana, a sowa zapukała do okna mojej sypialni na pewno jeszcze parę chwil przez planowaną pobudką. Był piątek i zamierzałam oczywiście iść do Ministerstwa, ale wiadomość mojej przyjaciółki była tak przedziwna, że nie mogłam kazać jej czekać całego dnia. Zebrałam się więc szybko, resztki snu odpędzając pięknie pachnącą kawą, nie zjadłam nawet zbyt dużo, poświęciłam za to odrobinę czasu, by wyglądać odpowiednio. Miałam w końcu zamiar później pójść do pracy, poza tym nie wypadało mi wychodzić nieporządnie ubraną i nieuczesaną, nawet jeśli sytuacja mogła być nagląca.
Przefiukałam się do posiadłości Parkinsonów, nie zwracając uwagi na spojrzenia skrzatów, które ze zdziwieniem patrzyły na mój pośpiech. Nie zdarzało mi się tak wychodzić z domu, przeważnie jadałam powoli śniadanie, delektując się porannym spokojem.
Zaraz szłam korytarzem, stukając obcasami, zmierzając prosto do pokoju Victorii. Zapukałam i wysłuchałam co miała do powiedzenia, brzmiało to jakby naprawdę obrosła jakimś futrem. Weszłam w końcu i spojrzałam na...? Nawet nie wiedziałam na co. Wydałam z siebie okrzyk przerażenia i zasłoniłam usta dłonią, żeby jednak ten dźwięk trochę stłumić. Chyba do tej pory nie wierzyłam w to, co było napisane w liście. Gdybym spod tej góry futra nie wydobywałby się głos mojej przyjaciółki, chyba rzeczywiście bym uciekła! Ciężko było ją porównać nawet do jakiegoś stworzenia, bo pokrywający wszystko róż sprawiał, że nie była podobna do czegokolwiek.
- Jak... co się stało? - wyszeptałam, przestraszona chyba tym wszystkim. Jak to możliwe, że piękna zawsze Victoria stała się nagle różowym potworkiem? Stałam cały czas przy drzwiach, tak samo jak gdy tylko weszłam, nie będąc chyba w stanie spokojnie sobie usiąść. Prędzej spodziewałabym się, że wiadomość zawarta w liście oznaczałaby zupełnie co innego, że miała mnie tutaj tylko sprowadzić. Rozejrzałam się nawet, bo może ktoś stał schowany za zasłonami i zaraz wyskoczy i krzyknie, że to żart. Albo sama Victoria? Próbowałam przyjrzeć się czy uśmieszek nie czai się na jej ustach, ale nic nie widziałam, tak była zarośnięta. W oczach natomiast zdecydowanie widoczna była rozpacz.
- Na Salazara, przecież na pewno nie jest tak źle! Próbowałaś to zniknąć zaklęciem? - spytałam o rzecz oczywistą. Być może nie pomyślała o tym przez te wszystkie emocje?
Przefiukałam się do posiadłości Parkinsonów, nie zwracając uwagi na spojrzenia skrzatów, które ze zdziwieniem patrzyły na mój pośpiech. Nie zdarzało mi się tak wychodzić z domu, przeważnie jadałam powoli śniadanie, delektując się porannym spokojem.
Zaraz szłam korytarzem, stukając obcasami, zmierzając prosto do pokoju Victorii. Zapukałam i wysłuchałam co miała do powiedzenia, brzmiało to jakby naprawdę obrosła jakimś futrem. Weszłam w końcu i spojrzałam na...? Nawet nie wiedziałam na co. Wydałam z siebie okrzyk przerażenia i zasłoniłam usta dłonią, żeby jednak ten dźwięk trochę stłumić. Chyba do tej pory nie wierzyłam w to, co było napisane w liście. Gdybym spod tej góry futra nie wydobywałby się głos mojej przyjaciółki, chyba rzeczywiście bym uciekła! Ciężko było ją porównać nawet do jakiegoś stworzenia, bo pokrywający wszystko róż sprawiał, że nie była podobna do czegokolwiek.
- Jak... co się stało? - wyszeptałam, przestraszona chyba tym wszystkim. Jak to możliwe, że piękna zawsze Victoria stała się nagle różowym potworkiem? Stałam cały czas przy drzwiach, tak samo jak gdy tylko weszłam, nie będąc chyba w stanie spokojnie sobie usiąść. Prędzej spodziewałabym się, że wiadomość zawarta w liście oznaczałaby zupełnie co innego, że miała mnie tutaj tylko sprowadzić. Rozejrzałam się nawet, bo może ktoś stał schowany za zasłonami i zaraz wyskoczy i krzyknie, że to żart. Albo sama Victoria? Próbowałam przyjrzeć się czy uśmieszek nie czai się na jej ustach, ale nic nie widziałam, tak była zarośnięta. W oczach natomiast zdecydowanie widoczna była rozpacz.
- Na Salazara, przecież na pewno nie jest tak źle! Próbowałaś to zniknąć zaklęciem? - spytałam o rzecz oczywistą. Być może nie pomyślała o tym przez te wszystkie emocje?
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Stałam tak przed nią z letniej koszuli nocnej spod której zamiast mojego niemalże nagiego ciała widać było różowe futro. Normalnie nigdy nie pokazałabym się w takim stroju, nawet jeśli była moją przyjaciółką, to obowiązywały mnie pewne reguły, a jako panna Parkinson musiałam dbać o swój wygląd i zawsze prezentować się nienagannie. Jednak w tym momencie, gdy pokrywało mnie różowe futro od stóp do głów , a ja potrzebowałam pomocy, gdzieś moja potrzeba nienagannej prezentacji jakoś przestała się liczyć. Stałam przed nią widząc jej zdziwienie i strach, jakbym widziała siebie sprzed jakiegoś czasu. Zrobiłam kilka kroków, chwyciłam ją za dłoń i wciągnęłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi.
- Oczywiście, że próbowałam - zapewniłam. - I to kilka razy, ale za każdym razem to futro odrasta. Ktoś rzucił na mnie klątwę, albo podał mi jakiś okropny eliksir z wieczornym posiłkiem.
Wyżaliłam się, siadając bezradnie na łóżku. Ręce mi opadły, absolutnie nie wiedziałam co mam począć i jak pozbyć się tego czegoś. Siedziałam przez chwilę w milczeniu, a potem wstałam i zaczęłam chodzić w kółko po swojej sypialni. Całe moje futro trzęsło się na moim ciele i musiałam wyglądać przekomicznie, szkoda, że wcale mnie to nie bawiło. Wzdychałam ciężko raz po raz, aż w końcu podeszłam do Liliany. Znowu chwyciłam ją za dłoń. Pomysł miałam okropny, niezwykle wstydliwy, ale może zadziała. Może to okropieństwo trzeba było ogolić? Tak po prostu? Może nie działała magia, powodując ponowny szybki wzrost włosów, ale jeśli nie zadziałam magią? Gdyby Liliana mogła patrzeć przez to futro, gdyby wiedziała jak bardzo się zarumieniłam.
- Oh, kochana, musisz mi pomóc - zapłakałam. - Skoro magia nie działa, może trzeba wykorzystać sposób… konwencjonalny.
Ostatnie słowo niemal wyszeptałam. Miałam nadzieję, że Liliana zrozumie o co mi chodzi. Że nie będę musiała jej tego… dobitniej wyjaśniać. Z cichym jęknięciem odwróciłam się i podeszłam do okna, wyglądając na okoliczną zieleń.
- Skrzacie - zawołałam, a gdy usłyszałam ciche trzaśnięcie, nawet się nie odwróciłam. - Przynieś żyletki i nożyczki.
W swojej łazience nie miałam nic, co mogłoby mi pomóc. Przecież zawsze korzystało się z magii, z zaklęcia, które usuwało zbędne owłosienie. A skoro ono nie działało, to cóż miałam począć innego. O ja biedna! Przecież te włosy, te różowe włosy, były wszędzie! Spojrzałam na przyjaciółkę, gdy skrzat zniknął. Taki wstyd, taki ogromny wstyd! Westchnęłam cicho.
- Przepraszam, że cię o to proszę, ale ktoś zrobił mi tą przykrość i przez kogoś tak wyglądam. Nie wiem, czy to nie jest ktoś z mojej służby. A jeśli się ktoś wygada i informacja pójdzie do Czarownicy! Przecież będą się ze mnie śmiali przez najbliższy rok! - krzyknęłam, chwytając futro na policzkach i je naciągając. - Tylko tobie ufam, nikomu innemu nie dam się tak zobaczyć.
Patrzyłam na nią z nadzieją, a gdy usłyszałam ponownie trzaśnięcie spojrzałam na skrzata, trzymającego w dłoniach to, o co go poprosiłam.
- Oczywiście, że próbowałam - zapewniłam. - I to kilka razy, ale za każdym razem to futro odrasta. Ktoś rzucił na mnie klątwę, albo podał mi jakiś okropny eliksir z wieczornym posiłkiem.
Wyżaliłam się, siadając bezradnie na łóżku. Ręce mi opadły, absolutnie nie wiedziałam co mam począć i jak pozbyć się tego czegoś. Siedziałam przez chwilę w milczeniu, a potem wstałam i zaczęłam chodzić w kółko po swojej sypialni. Całe moje futro trzęsło się na moim ciele i musiałam wyglądać przekomicznie, szkoda, że wcale mnie to nie bawiło. Wzdychałam ciężko raz po raz, aż w końcu podeszłam do Liliany. Znowu chwyciłam ją za dłoń. Pomysł miałam okropny, niezwykle wstydliwy, ale może zadziała. Może to okropieństwo trzeba było ogolić? Tak po prostu? Może nie działała magia, powodując ponowny szybki wzrost włosów, ale jeśli nie zadziałam magią? Gdyby Liliana mogła patrzeć przez to futro, gdyby wiedziała jak bardzo się zarumieniłam.
- Oh, kochana, musisz mi pomóc - zapłakałam. - Skoro magia nie działa, może trzeba wykorzystać sposób… konwencjonalny.
Ostatnie słowo niemal wyszeptałam. Miałam nadzieję, że Liliana zrozumie o co mi chodzi. Że nie będę musiała jej tego… dobitniej wyjaśniać. Z cichym jęknięciem odwróciłam się i podeszłam do okna, wyglądając na okoliczną zieleń.
- Skrzacie - zawołałam, a gdy usłyszałam ciche trzaśnięcie, nawet się nie odwróciłam. - Przynieś żyletki i nożyczki.
W swojej łazience nie miałam nic, co mogłoby mi pomóc. Przecież zawsze korzystało się z magii, z zaklęcia, które usuwało zbędne owłosienie. A skoro ono nie działało, to cóż miałam począć innego. O ja biedna! Przecież te włosy, te różowe włosy, były wszędzie! Spojrzałam na przyjaciółkę, gdy skrzat zniknął. Taki wstyd, taki ogromny wstyd! Westchnęłam cicho.
- Przepraszam, że cię o to proszę, ale ktoś zrobił mi tą przykrość i przez kogoś tak wyglądam. Nie wiem, czy to nie jest ktoś z mojej służby. A jeśli się ktoś wygada i informacja pójdzie do Czarownicy! Przecież będą się ze mnie śmiali przez najbliższy rok! - krzyknęłam, chwytając futro na policzkach i je naciągając. - Tylko tobie ufam, nikomu innemu nie dam się tak zobaczyć.
Patrzyłam na nią z nadzieją, a gdy usłyszałam ponownie trzaśnięcie spojrzałam na skrzata, trzymającego w dłoniach to, o co go poprosiłam.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Victoria Parkinson
Zawód : Dama, twórczyni perfum, alchemiczka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Bo nie miłość jest najważniejsza, a spełnienie obowiązku wobec rodu i męża.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Victoria w futerkowym wydaniu wydawała mi się z początku naprawdę przerażająca, niemal się wzdrygnęłam, kiedy mnie dotknęła! Potem jednak nie mogłam się na nią napatrzeć. Niemo śledziłam każdy jej ruch, przyglądałam jej obrośniętemu ciału, chociaż nie komentowałam tego niepotrzebnie. Późniejsza chęć roześmiania się nad beznadziejnością sytuacji również mi przeszła. Słyszałam jak zrozpaczona jest przyjaciółka i jej nastrój odrobinę mi się udzielił. Musiałyśmy przecież wymyślić jak się tego pozbyć.
- Może... może to jest bardziej skomplikowane? Skoro mówisz, że znika, ale zaraz odrasta, to znaczy, że chociaż odrobinę reaguje na magię. Musimy wymyślić tylko co zrobić, żeby nie rosło z powrotem... - zastanawiałam się. Wydawało mi się to okropnie trudne, nie znałam tego typu zaklęć. Victoria miała rację, to musiał być jakiś eliksir, bo z zaklęć przypominałam sobie jedynie to na rośnięcie zębów.
Stałam dalej tak jak wcześniej, patrząc przez chwilę bez słowa. W pewnym momencie zrobiłam krok, już też miałam zamiar zacząć chodzićw kółko do okna (a potem może z powrotem), ale Victoria mnie ubiegła, więc zrezygnowałam. Nie chciałam jej jeszcze denerwować tym bezsensownym chodzeniem. Usiadłam w końcu na fotelu, sztywno i bezradnie jak przed chwilą przyjaciółka. Ale ona już miała plan. Słuchałam jej słów z uwagą, nie zdradziła od razu co ma na myśli.
- Żyletki i nożyczki? - powiedziałam, a zrozumienie przyszło gdy tylko umilkłam. Konwencjonalny, niemagiczny sposób. Już więc wyobraziłam sobie jak to będzie wyglądało, szczególnie, że chwilę wcześniej dowiedziałam się, że futro znajduje się dosłownie wszędzie.
- Nie martw się, poradzimy sobie. - Podeszłam do Vic i nieporadnie pogłaskałam ją po futerkowym ramieniu. Musiałam być dobrą przyjaciółką. To czasem wymagało robienia rzeczy dziwnych, ale na kogo miała liczyć, jak nie na mnie? Miała rację, gdyby chociaż pojawiła się w Mungu, na pewno ktoś by ją zauważył i zaraz wszędzie zaroiłoby się od plotek, a szczególnie w Czarownicy. W takich sprawach ludziom nie można było ufać, a wydawało mi się, że uzdrowiciele mogli być nawet największymi plotkarzami, skoro tak dużo wstydliwych sekretów znali o innych! - Kto to mógł zrobić? Musimy się nad tym zastanowić. Skoro ktoś z twojej służby dopuścił się czegoś tak strasznego, to nie powinien dłużej w niej być! - powiedziałam z oburzeniem, że we własnym domu można by trzymać takich ludzi. Ciężko było wtedy czuć się bezpiecznym.
Odwróciłam się do skrzata i wzięłam od niego narzędzia. Spojrzałam na nie z przestrachem, prawdę mówiąc nie wiem czy kiedykolwiek musiałam czegoś takiego używać. Ale chyba posługiwanie nożyczkami nie było ciężkie? A żyletki nie mogły być tak ostre jak się wydawały?
- Spróbujmy może najpierw w jednym miejscu i zobaczymy czy odrośnie - zaproponowałam, odkładając na razie żyletki, na razie trzeba było przyciąć to futro. Przelewitowałam fotel pod okno i zaprosiłam tam Victorię. Lepiej będzie, jeśli usiądzie sobie w miejscu z widokiem na ogród, niż miałaby ciągle spoglądać w lustro.
- Może... może to jest bardziej skomplikowane? Skoro mówisz, że znika, ale zaraz odrasta, to znaczy, że chociaż odrobinę reaguje na magię. Musimy wymyślić tylko co zrobić, żeby nie rosło z powrotem... - zastanawiałam się. Wydawało mi się to okropnie trudne, nie znałam tego typu zaklęć. Victoria miała rację, to musiał być jakiś eliksir, bo z zaklęć przypominałam sobie jedynie to na rośnięcie zębów.
Stałam dalej tak jak wcześniej, patrząc przez chwilę bez słowa. W pewnym momencie zrobiłam krok, już też miałam zamiar zacząć chodzić
- Żyletki i nożyczki? - powiedziałam, a zrozumienie przyszło gdy tylko umilkłam. Konwencjonalny, niemagiczny sposób. Już więc wyobraziłam sobie jak to będzie wyglądało, szczególnie, że chwilę wcześniej dowiedziałam się, że futro znajduje się dosłownie wszędzie.
- Nie martw się, poradzimy sobie. - Podeszłam do Vic i nieporadnie pogłaskałam ją po futerkowym ramieniu. Musiałam być dobrą przyjaciółką. To czasem wymagało robienia rzeczy dziwnych, ale na kogo miała liczyć, jak nie na mnie? Miała rację, gdyby chociaż pojawiła się w Mungu, na pewno ktoś by ją zauważył i zaraz wszędzie zaroiłoby się od plotek, a szczególnie w Czarownicy. W takich sprawach ludziom nie można było ufać, a wydawało mi się, że uzdrowiciele mogli być nawet największymi plotkarzami, skoro tak dużo wstydliwych sekretów znali o innych! - Kto to mógł zrobić? Musimy się nad tym zastanowić. Skoro ktoś z twojej służby dopuścił się czegoś tak strasznego, to nie powinien dłużej w niej być! - powiedziałam z oburzeniem, że we własnym domu można by trzymać takich ludzi. Ciężko było wtedy czuć się bezpiecznym.
Odwróciłam się do skrzata i wzięłam od niego narzędzia. Spojrzałam na nie z przestrachem, prawdę mówiąc nie wiem czy kiedykolwiek musiałam czegoś takiego używać. Ale chyba posługiwanie nożyczkami nie było ciężkie? A żyletki nie mogły być tak ostre jak się wydawały?
- Spróbujmy może najpierw w jednym miejscu i zobaczymy czy odrośnie - zaproponowałam, odkładając na razie żyletki, na razie trzeba było przyciąć to futro. Przelewitowałam fotel pod okno i zaprosiłam tam Victorię. Lepiej będzie, jeśli usiądzie sobie w miejscu z widokiem na ogród, niż miałaby ciągle spoglądać w lustro.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Victorii
Szybka odpowiedź